Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-01-2012, 00:07   #61
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Anthony stał pod lustrem weneckim, z niegasnącym uśmiechem przypatrując się twarzom członków zespołu.

Premier Rosji nie był pierwszym lepszym celem, na którym należało odbyć zwykłą ekstrakcję.
W tym wypadku już w rzeczywistości napotykali poważne problemy. Był to jeden z najlepiej chronionych ludzi na świecie, nieustannie monitorowany przez FSOwców.
Wykorzystać istniejące warunki lub je stworzyć, wyminąć ochronę z FSO i wprowadzić w sen razem z całą załogą.
Dopiero tam zacznie się zabawa, gdyż każdy poziom musi być dobrze przygotowany. Bardzo precyzyjnie i szczegółowo.
Natomiast oni nie mogli wzbudzać absolutnie żadnych podejrzeń.

Jednakże istotnym problemem były komplikacje, z jakimi spotkali się na zwykłej sesji treningowej.
Pierwszym z nich była zamiana miejsc Malcolma oraz Amy.
Drugim bunt więźniarek, przez który wszystko potoczyło się tak, jak się potoczyło.

Trzeci niechcący stworzył sam - bunt na dziedzińcu. A raczej był siłą mogącą usunąć pierwszy, chwiejący się klocek domina w skomplikowanym, stabilnym układzie.
Zamiast tego jedynie popchnął takowy, wywołując spodziewaną reakcję nieco wcześniej.
Niemniej trzeba było przyznać, że to również miało swoje zalety. Dobrze, że eskalacja "niezadowolenia" miała miejsce na dziedzińcu, nie w budynku.
Przede wszystkim należało zidentyfikować i wyeliminować czynnik ryzyka.

Z racji chaosu spowodowanego przez chaos będący spowodowany zaistniałymi błędami na poziomie snu, dyskusja przebiegała niezwykle chaotycznie.
Świadomość snu budziła się do życia, a wraz z nią wątpliwości, które zaczęły wychodzić na światło dzienne.

Niestety, kierowane one były głównie pod adresem nieobecnego duchem Williama.
Wyrokowanie bez jakichkolwiek względnie obiektywnych danych było bez sensu i prowadziło donikąd. No, może jedynie do wzajemnej wrogości oraz nieufności, na co cały zespół nie mógł sobie pozwolić.
Akcja była poważna, więc każdy musiał ufać każdemu.

Równie dobrze mogła to być wina każdego poczynając od Whitmana przez wszystkie pozostałe osoby.
Bynajmniej, nie mając żadnych pewnych danych, nie mógł wykluczyć z podejrzenia samego siebie, choć przygotowaniu umysłowemu do wejścia w sen, nie mógł zarzucić absolutnie nic.
Zawsze zagłębiał się tam oczyszczony duchowo, z jasnym umysłem gotowym na śnienie.

Nagle rozległa się muzyka, przez co spojrzał w górę ze zmarszczonymi brwiami.
Nie było żadnego sygnału dźwiękowego uprzedzającego wybudzenie, ponieważ z założenia nikogo miało nie być wyżej.

Brazylijskie rytmy sugerowały w tym rękę Antonii, lecz co one oznaczały?
Był w Brazylii. Nie raz. Był też w Portugalii, ale te wszystkie języki potrafiły się nakładać dla ludzi nie będących lingwistami.
Angielski, niemiecki, rosyjski, chiński, japoński, tybetański, hiszpański, portugalski, szwedzki, norweski, duński, koreański, włoski, grecki, polski, mongolski, francuski czy inne.

Z większością zdołał się osłuchać jedynie na tyle, by móc określić którą z mów świata dany człowiek się posługuje. Może zdobyłby się na heroiczne: "Salute" czy "Guten Tag".
Przywitać się, pożegnać. Czasem w przypływie olśnienia zapytać: "Jak się nazywasz?" czy "Jak się czujesz?".

Próbował przypomnieć sobie, co znaczyła każda fraza. To mogło być ważne.

Nagle Balckwood runął na podłogę!
Cryer i Koroniew doskoczyli do niego. Szóstka natychmiast zameldował o śmierci towarzysza, a w kierunku Smitha i Whitmana wystrzeliła seria pytań od osób chcących dowiedzieć się, co się dzieje.

Żaden z nich nie odpowiedział.
Point-Man najzwyczajniej je zignorował, nie potrafiąc dać jednoznacznego lub chociażby najbardziej prawdopodobnego rozwiązania problemu.

Fizycznie jego jedyny ruch polegał na zastanowieniu, jakie wypłynęło na twarz.
Pierwszym powodem mogło być zwykłe wybudzanie poziom wyżej i z pewnością uznałby, iż to właśnie ma miejsce, gdyby nie nietypowa reakcja jego brazylijskiej towarzyski.
Narodziło to poważne wątpliwości, co do bezpieczeństwa na owym poziomie snu, co prowadziło do drugiego powodu spotęgowanego przez stwierdzenie, iż nikt nie może zginąć.

Czy coś mogło ich atakować? On nie miał stosownej wiedzy na ten temat, lecz nie sądził, by Antonia bez powodu kazała strzelić sobie w łeb.

Cryer leżał już bez tchu!

Bezpieczniej było przyjąć, iż mają do czynienia z realnym zagrożeniem. Przed wybudzeniem nie uciekną, choćby nie wiem jak się starali. Dopadnie ich wszędzie.
Natomiast źródło ataków już nie musiało ich dopadać w każdym miejscu. Zależało od natury napastnika.

Pierwsza zakładała istnienie w wykreowanym świecie sennym. Uciekając do innego snu, lecz nie schodząc poziom głębiej, można by było uciec przed takowym zagrożeniem.
Druga istnienie ogólnie w umyśle, przez co obiekt byłby niejako przywiązany do nich. Wyjściem było jedynie wybudzenie.
Trzecia była najgorsza. Zakładała, iż przyczyna jest w każdym z nich. Przed tym nie było ucieczki. Można było próbować wejść głębiej w sen i szukać prowodyra u każdego z nich, lecz nawet wydłużenie czasu nie dałoby im go wystarczająco.
Jedynie w pierwszy wypadek rokował szanse powodzenia. Tylko jak uciec do innego snu?

Dominic wydał ostatnie tchnienie.

Potrzebne byłoby stworzenie takowego, w pełni rozłącznego z obecnym światem, połączonego jedynie wąskim, krótkotrwałym przejściem.
Niezbędny był lekko niedysponowany w obecnej chwili William, ale Anthony wierzył w znajomego Architekta...
Może przez lustro?

Nagle Malcolm doskoczył do Profesora z Desert Eaglem w dłoni.
Wszystko działo się bardzo szybko, a umysł Inżyniera jeszcze bardziej przyspieszył.

Ekstraktor celował w Architekta. Dlaczego?
Chce wybudzić wszystkich zanim poumierają, a jedynym sposobem, żeby wyprowadzić wszystkich za jednym zamachem jest śmierć osoby, w której śnie się znajdowali.
Czyli Eakhardta.

Ułamek sekundy na decyzję! Powstrzymać strzał czy nie?
Lufa przy głowie lekko otępiałego mężczyzny.

Za chwilę mógł zginąć kolejny członek załogi, nie wiadomo z jakiej przyczyny.
Trzeba było stąd wyjść!
Nagle rozległ się huk zaaprobowanego przez Smitha wystrzału. Świat zniknął...


Nieznajome pomieszczenie, gdzie był? Głosy rozmów, lecz co znaczyły pojedyncze słowa?
Czuł się bardzo dziwnie... Zupełnie tak, jakby... właśnie się obudził.

Nagle wyszarpnął broń, jednocześnie kciukiem w oddechowy sposób odbezpieczając ją
Wycelował w łeb demona. Nie myślał jeszcze. Zadziałał odruchowo, co dawno temu uratowało mu tyłek. Uchroniło przed egzekucją.

zaczątek ruchu Rulera. Mięśnie Smitha gotowe jednym spięciem postawić go na nogi połączona z obserwacją twarzy i wybranych partii ciała, informujących o zamiarach przed uderzeniem.
W jego umyśle natychmiast pojawiły się trzy wizje.

Atak ze strony Ruhla miał być zapowiedziany przez twarz i pozycję ciała gotową do skoku na Demona. W przypadku Tego zwracał uwagę na biodra, mając w pamięci prawidłowo wyprowadzony cios w twarz Ekstraktora zapoczątkowany ruchem bioder.
Demona w przypadku agresji należało postrzelić w ramię, a Christophera podciąć.

Stwor był zbyt blisko członka załogi, zachować szczególną ostrożność. Nie zdążyłby się pokonać połowy odległości, a zostałby trafiony pociskiem.

-Nie ty jesteś od rozkazów-warknął, chłonąc informacje z wewnątrz i zewnątrz, szturmujące jego umysł. Kolejny, pieprzony, zaprogramowany odruch, lecz za niego, jak mało za co, był naprawdę wdzięczny.

Stan ciała w prawidłowy, żadnych ran, odruchy warunkowe w normie.
Pozycja półleżąca zgodna z pozycją wejściową.
Drewniane krzesło składane z regulowanym oparciem, blokada uniemożliwiająca rozjechanie się nóg, pod palcami lewej dłoni.
Ciemnobrązowy stół, solidny i srebrna walizka, cienkie kabelki. Jeden wpięty w jego rękę.
Pozostałe krzesła - brązowe, część pustych. Obszerne pomieszczenie, rzeźby, kryształowy żyrandol, czarne pianino.
Bogaty wystrój, bardzo bogate ozdoby, brak okien. Jedne drzwi. Zamknięte.

Malcolm Whitman, ekstraktor. Lekkie uszkodzenie ciała w rejonie głowy - ofiara. Rozpoznanie uszkodzenia - czerwone pręgi po palcach. Demon w stroju Antonii.
Amy Fox przy Williamie Eakhardzie, Thomas Blackood, Piotr Koroniew, John Cryer, Dominic Nobody, Christopher Ruhl obecni, brak uszkodzeń ciała.
Ciało Mirandy bez ducha.

Antonia-równie mechanicznie zabezpieczył broń, chowając ją ponownie, lecz zdecydowanie wolniej.
Diagnozując zmniejszone zagrożenie oparł się wygodniej, dalej trzymając dłoń na blokadzie.

Brak Andersona potwierdzał zapamiętane zdarzenia. Znajdowali się na pierwszym poziomie snu, porzucając jednocześnie drugi.
Śmierć oznaczała ostateczne wybudzenie, zaś tym razem śnił Blackwood.

Anthony pamiętał prostą konstrukcję krzesła. Cienki, walcowaty kawałek drewna łączył lewą i prawą stronę siedziska, jednocześnie będąc podstawą działania blokady.
Był we śnie. Drewno mogło pęknąć, posyłając go pół metra w dół tak, jak uczyniłoby to uniesienie metalowego elementu.

-Nie ja? Doprawdy? Mam ci przypomnieć, jak w Rio szedłeś za mną wypełniając rozkazy co do joty, ściskając mnie w przerwach za rękę tak mocno, że poharatałeś mi skórę? Wtedy też spieprzyliście sprawę... całkiem jak dziś-tą jedną, krótką informacją demon potwierdził spostrzeżenie Inżyniera. Brazylijka we własnej i obcej skórze.

Pamiętał Rio i akcję, lecz nie wszystko w słowach Chemiczki pokrywało się z prawdą.
Wtedy nie było czasu na rozkazy ani pytania. Ramos była wtedy jak żołnierz, który uchronił jego załogę przed wdepnięciem w bombę na ukrytym polu minowym, w którym tkwili.
Nie wiedzieli czy można ufać owemu szeregowemu, lecz podążyli za nim, w tym on, wyższy szarżą wojskowy.
Tak samo było w Rio, gdzie nieświadomie wdepnęli w sam środek głębokiego gówna, gdzie brodzili aż do poprowadzenia przez płyciznę wprost do brzegu rzeczywistości.

Tak jak polskiego szeregowego Potockiego, przez którego myśl nie przeszło, by próbować wydać jakikolwiek rozkaz ludziom starszym stopniem, tak samo posłuchał Antonii.
Był jednak za stary na zbytnią troskę o własną skórę i zbyt opanowany, by poddać się panice, a był to jedyny warunek argumentujący nienaturalne, zmyślone zachowanie, jakie podawała kobieta.

-Możesz przypominać, ponieważ tego nie było. Uratowałaś nam rzyci, ale nigdy nie zachowuję się jak delikatna dama, księżniczko-odparł spokojnie, zgodnie z prawdą.
Gdyby kiedykolwiek przejawiał takie skłonności, rok 1962 zabiłby go bez najmniejszych skrupułów.

-Śnij dalej swój słodki sen, mały książę.
Jakaż mogłaby być inna odpowiedź, skoro kłamstwo wylewało się od samego początku wypominania jej zasług?
Sama weszła na pole minowe.

-Za to ty możesz już się obudzić.

-Moje wyjście nic nie zmieni. Już się zaczęło.
Nie zrozumiała przesłania lub było ono zbyt trafne, by chciała podjąć temat. Być może zdała sobie sprawę z tego, iż trafiła w miejsce sporu, którego nie mogła wygrać i postanowiła zmienić temat.
Inżynier nie miał zamiaru wpychać jej na pułapkę tuż przy jej stopie, więc podjął osobne zagadnienie.

Było to również rozsądne z innego punktu widzenia. Nigdy nie kwestionował oryginalnej wiedzy towarzyszki, zaś ona zdawała się wiedzieć coś o mającym dopiero nadejść zagrożeniu.

-No to wyjaśnij nam co się zaczęło-rzekł z zaciekawieniem, zastanawiając się, co może ich czekać i, może nawet przede wszystkim, jak przeciwdziałać.
Jego wiedza nie pozwalała mu na zbyt wielkie pole manewru w dziedzinie planowania odparcia paranormalnych ataków.
Jedynie bajki i wierzenia ludowe kilku zacofanych wsi, jakie odwiedził, mogło przyjść mu z pomocą. No i improwizacja na podstawie dokonywanych na bieżąco obserwacji, lecz zazwyczaj przeciwstawić się nieznanemu mogły głównie jedne z najbardziej nietypowych rozwiązań, ponieważ są niespodziewane.

-Kiedy zobaczysz, będziesz wiedział, półgłówku.
Nadchodziło coś, co wiedziała, że znał. To wskazywało jednoznacznie na Rio, lecz tam działo się zbyt wiele, by taka informacja mu wystarczyła.
Jednocześnie brak współpracy ze strony Antonii nie napawał optymizmem. Była wyjątkowa ze względu na informacje, jakie posiadała, lecz jednocześnie przy takim oporze istniała mała szansa na wydobycie z niej czegoś wprost.

-Zatem nam wszystkim wyjaśnij, jaśnie oświecona. Rozumiem, że w swym bezmiarze wiedzy będziesz potrafiła to zrobić-chciał ją sprowokować do wyjawienia czegoś użytecznego.
Podniósł się z pozycji półleżącej do siedzącej.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 20-01-2012 o 00:07. Powód: Armitage, dzięki za zwrócenie uwagi na "uszkodzenie" :)
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 10-01-2012, 10:02   #62
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Czy masz teorię, dlaczego twój szef został zamordowany?
- Tak. Ale muszę mieć od Was na piśmie, że to zeznanie nie zostanie wykorzystane pozaoperacyjnie, w ewentualnym procesie sądowym. Póki co mam tylko domysły.
- Masz to, chłopie.
- Potwierdzenie, od mojej sekretarki, że dostała to z ważnym podpisem elektronicznym. Dopiero powiem więcej.
- Masz, zapal sobie. Jak skończysz, możesz już dzwonić do sekretarki.
- Nie palę.




- Nie trzeba być Sherlockiem, żeby wiedzieć. To Whi-Tech. Thomas zalazł im poważnie za skórę, od dawna mieli go na swojej czarnej liście. Próbowali już parę razy, oczywiście nigdy tego nie zgłaszaliśmy. Robota zawodowca, kolejny kamyczek do tego ogródka. Monitorujemy standardowo trasę przejazdu konwojów ważnych ludzi z naszej korporacji, mamy agentów w terenie. Skoro ktoś przedostał się przez tę sieć, musiał być cholernie dobry. Albo mieć cholernie dobre zabawki. Zapewne, jedno i drugie. Ale ja i tak dorwę skurwiela, który dopadł mojego przyjaciela.
Zamilkł na moment, bawiąc się zaoferowaną przez śledczych paczką papierosów.
- Prawdopodobieństwo tego że to Whi-Tech: szacuję na 95 procent. Uprzedzając panów następne pytanie o pozostałe pięć...Przed samym morderstwem Thomasa, zaczęła nas nękać kontrola CIA. Znamy swoje prawa, nie spodobało im się że nie kłaniamy się im w pas. Altman odmówił im po prostu tego, do czego nie mieli uprawnień. Nie mówię, że to Agencja. Mówię, że w pozostałych pięciu procentach mieści się sporo gówna takiego jak to.
- Czy jest jeszcze cos istotnego dla tej sprawy, co chciałbyś nam powiedzieć?
- Nic nie przychodzi mi do głowy. Bez obrazy, ale bardziej liczę na nasze własne służby śledcze, im nikt nie jest w stanie zatkać gęby gdy w grę zaczyna wchodzić polityka. Oczywiście jeśli znajdziemy coś ciekawego, podzielimy się tym z wami. Gramy przecież po jednej stronie, jak zawsze.





THE MARK



“ Od piątku władza mobilizowała wojsko - pojawiły się dodatkowe jednostki sił bezpieczeństwa i ciężki sprzęt wojskowy. Do centrum stolicy wkroczyły kolejne oddziały Wojsk Wewnętrznych MSW. Świadkowie widzieli na ulicach m.in. kolumnę dziesięciu ciężarówek z żołnierzami, dwóch wozów bojowych i ok. dziesięciu innych ciężkich pojazdów wojskowych.” - bzyczał telewizor.

- Wyłącz to i wyjdź. - polecił swojemu asystentowi - A ty... Przeczytaj to, co masz tam zaznaczone.

Zapadła cisza.

“Obecny władca, właśnie szykujący się do kolejnej kampanii prezydenckiej, jak kiedyś car, może mieć w Rosji wszystko. I ma.” - rozmówca prezydenta Federacji Rosyjskiej trzymał gazetę blisko twarzy, był krótkowidzem. Mimo to nie nosił okularów, bo uważał, że wygląda w nich niepoważnie.”

Dmitrij Anatoljewicz Miedwiediew uśmiechnął się dwuznacznie.

“- Jest w Moskwie taka plotka, powtarzana tylko jako największy sekret i tylko zaufanym ludziom. Oto Władimir Putin zrobił swojej kochance Alinie Kabajewej, która podobno urodziła mu syna (to jeszcze ostrożniej powtarzana i niczym niepotwierdzona plotka), niesłychany prezent. Słynna gimnastyczka dostała hotel Ukraina, czyli jeden z siedmiu moskiewskich pałaców kultury, oraz olimpijski stadion sportowy Łużniki. Ani potwierdzić, ani zdementować tych pogłosek nie sposób – kwestie własnościowe są w Rosji jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic, a sekret tego, co należy do Władimira Putina, jest bardziej pilnowany niż kody startowe rakiet balistycznych. “

Mężczyzna odłożył gazetę, składając ją na pół.

- Ta gazeta nic nie znaczy. - powiedział, patrząc na prezydenta.
- Ta nic. - odparł Miedwiediew - Ale jedna z dziesięciu największych gazet codziennych w USA też informuje, że Putin został ojcem. Pierwszy męski potomek najpopularniejszego człowieka Rosji. Potomek żyje, czy nie...Na pewno żyje plotka, prawda?
- Prawda.
- Oczywiście nasze gazety milczą o tym jak zaklęte.
- Przypominam panie prezydencie, że gdy „Moskowskij Korrespondent” ośmielił się napisać, że Putin rozwodzi się z żoną, aby poślubić swą kochankę Alinę, spotkała go sroga kara. Właściciel gazety, a przyjaciel premiera Aleksandr Lebiediew po prostu ją zamknął. Nie sądzę, żeby miał wyjście.
- Nie miał. - odpowiedział Miedwiediew - Dowiedz się, czy to prawda.
- Z tym synem?
- Nieeeeet...- uśmiechnął się polityk - Z tym hotelem Ukraina.






THE CHEMIST’S WINGMAN


Dominic nachylony jak gargulec nad stołem z papierami, wytężał wzrok i mózg. Nie był może fachowcem od cyklów aktywności bioelektrycznej mózgu, ale jego unikalnie bystry umysł na podstawie doświadczenia i własnych przemyśleń był w stanie wiele wywnioskować z taśm z zarejestrowanymi za pomocą aparatury elektroencefalograficznej wykresami.

Rozwinięte paski zwisały ze stołu jak makaron. Nobody analizował osobę po osobie, wykres po wykresie.

Fale alfa, Od 8 do 13 Hz, zmienna amplituda, charakterystyczne dla stanu relaksu, odprężenia znikały już niemal od początku snu u wszystkich. Później od razu theta, częstotliwość 4–7 Hz. Prawie nie istniająca delta... Wszystko bardzo krótko, milisekundy, solidny środek. Z uznaniem pokiwał głową. Specyfik Antonii nawet w łagodniejszej wersji zsyłał już na drugim poziomie w naprawdę głęboki sen. Analizował dalej, uśmiechając się pod nosem. I oczywiście REM. Co my tu mamy...Oho, wzburzenie, serducha skaczą...- Dominic porównał to z wykresem czasu, tak, to czas kofuzji umysłów po znalezieniu się w więzieniu.

U Amy i Mirandy w pewnym momencie następował cyfrowy zapis wielkiego szoku. Nobody sprawdził zapisy z kardiogafu - wzburzenie zanotowano i tam. Zapewne moment śmierci Amy, tak, tyle a tyle milisekund...Zgadza się.

Tutaj po raz pierwszy Nobody otworzył oczy szeroko ze zdumienia. Na krótko przed śmiercią Amy, u Amy, a potem już po jej śmierci, na wykresie Mirandy - zapis ukazywał zupełnie dziwaczne amplitudy. Trwały już cały czas u Mirandy, a potem pojawiały się u osób dołączających do gabinetu. To nie zgadzało się z wykresami fazy REM. Dominic przyjrzał się wykresom jeszcze raz, potem sprawdził parę rzeczy w sieci, biegając szybko palcami po klawiaturze.

Powrócił do stołu, zasępiony.

Umysły ludzkie...No, nie mają takich stanów, do cholery. Nie ma takich amplitud. Charakterystycznym częstotliwościom fal mózgowych, oznaczanym za pomocą nazw liter alfabetu greckiego odpowiadają w dużym stopniu stany świadomości człowieka. Częstotliwości, które miał przed sobą, nie odpowiadały żadnym znanym stanom świadomości.

Awaria aparatury.

Awaria aparatury? Uspokoił lekko trzęsące się dłonie, ale gdy zobaczył wykres Antonii, zrobiły się one dodatkowo zimne. Od momentu w gabinecie, od momentu strzału Blackwooda, wykres Antonii był jedną, prostą linią.

Wykres...Wykres aktywności mózgu kogoś, kto jest martwy.

Chwycił dalszy zapis, jak ptak chwyta mysz. Dalej też! Mózg Antonii nie przejawiał żadnej świadomości aż do momentu wybudzenia na poziom zero. Złapał kardiogram. Serce? Serce jej, przez cały ten czas biło!

Starł pot z czoła i rzucił się na fotel. Potem zerwał się, by studiować kolejne zapisy. Wybudzenie. Wybudzenie? Kolejny szok. Przeskakiwał od jednej taśmy do drugiej, robiąc bałagan na stole. Cholera, z każdą sekundą pobytu umysłów na poziomie pierwszym, dziwaczna amplituda jak zaraza opanowywała kolejnych śniących. To nie był zapis narastającego strachu, choć kardiogramy ukazywały to u wszystkich. Zanim sen skończył się, wykresy wszystkich w sali tańczyły w obłędnym tańcu, wyskakując nierzadko poza papier i nie wykazując żadnej znanej mu prawidłowości.

Tymczasem wykres Antonii nadal był jedną prostą linią. To nie jedyna niespodzianka. Na poziomie pierwszym, dokładnie taką samą linią był zapis aktywności mózgu Blackwooda.

Przed wybudzeniem kompletne wariactwo. I nagle...Poziom zero, sprawdził Dominic na osi czasu. Normalnie - przyspieszony Somnacidem do granic ułamka chwili rollercoaster REM - alfa-theta-delta-i w drugą stronę - theta-alfa i...Beta - świadomość, czuwanie. U wszystkich. Nawet u Antonii i Turysty. Potem zwykła aktywność mózgu dla wybudzonego z koszmaru człowieka. Intensywne, opadające stopniowo emocje. Powolutku wyciszające się diagramy ukazujące prace serc. Tylko u dwóch osób wyglądało to nieco inaczej. Patrząc na kardiogram, Nobody był prawie pewien że Malcolm i Miranda ledwo przeżyli to wybudzenie. To, że serca wytrzymały ten widoczny na wykresach wstrząs , było chyba cudem.

Zanim odłączyli aparaturę, urządzenie jeszcze jakiś czas rejestrowało pracę mózgu. Po pierwszych minutach, u prawie wszystkich, fale stawały się zwykłymi dla czasu aktywności falami gamma lub beta. U Mirandy, umysł pozostawał ciągle w zakresie o częstotliwości 4–7 Hz. Fale theta. Najczęściej występujące falami mózgowymi podczas medytacji, transu, hipnozy, intensywnego marzenia, intensywnych emocji...Czasem obecne przy pewnych rodzajach uszkodzeń mózgu.

Wykres pokazywał, że umysł Ekstraktora aż do końca rejestracji pozostawał w tym samym zakresie częstotliwości, co umysł Mirandy.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 10-01-2012, 10:10   #63
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Jedyne, co udało się znaleźć. - ukryty za półprzezroczystymi, staromodnymi okularami technik pokazywał na telebim. - Widok z kamery miejskiej. Patrzcie tutaj...
Czerwony wskaźnik lasera zatańczył na ekranie. Trzeba było wytężyć wzrok.
- Nic tam nie widzę. - poskarżył się jeden z widzów.
- Przyjrzyjcie się - technik zrobił zbliżenie - Widzicie? Takie rozedrgane nieco powietrze, układające się w zarys postaci.
Rzeczywiście, w powtarzającej się, zapętlonej sekwencji przezroczysty duch, o kształtach przypominających człowieka przepływał kilka metrów, wychodząc za parkanu na placu budowy i pokonując szybko parę metrów do przejścia podziemnego.
- Co to jest, do cholery?
- Kamuflaż termooptyczny. - wyjaśnił technik. - Pora nadrobić zaległości w raportach, panowie. Witamy w przyszłości.





THE SOURCE



- Powinno tu być dziewięćset tysięcy. - rzucił od niechcenia gówniarz, a potem popatrzył na przyglądającą mu się zmrużonymi oczkami pięknotkę.
- Skarbie...- powiedział pewnym głosem - Twój facet prosił, byś przyniosła mi nowe gumy. Możesz to dla mnie zrobić? Zamierzam jeszcze dziś trochę pograć.

Tom wzruszył ramionami kryjąc ubawienie całą sytuacją i pozbył się wszystkich krążków wiedząc, że tak czy inaczej, dłużej nie zamierza grać. Dzisiaj.

- Słońce zostań, bo przegapisz najlepsze … - powiedział “bródka” do kobiety w długiej sukni ciągnącej się po podłodze. W tym stroju i z tą urodą niewątpliwie mogłaby pozować rzeźbiarzom do mitycznych posągów. – 900.000 dolarów – dodał po chwili, przesuwając krążki na środek stołu.

Ludzie zgromadzeni wokoło wstrzymali oddechy. Teraz na stole było tysiąc dwieście żetonów. Po pięć tysięcy dolców każdy. To będzie...Noo...

Zajebiście dużo.

Bzyczenie przelatującej muchy było słychać jakby salę przecinał lotem koszącym samolot. Nikt jednak nie zaprzątał sobie nią uwagi.

Gówniarz patrzył długo w blat. Potem nagle wstał, wyrzucając na stół dwie karty. Zanim spadły, przekrzywił znów czapkę daszkiem do przodu, jakby się pod nią chowając, a potem po prostu odszedł, przepychając się przez tłumek.

Na stole leżały tylko dwie dwójki.

Wszystkie oczy skierowały się na Toma. Ślicznotka znów rozchyliła te swoje usta. Boyle zaczął wykładać karty.

Król. Król Pik. A więc na razie dwie pary. Tom popatrzył w nieruchomą twarz faceta z bródką. Nie spuszczając z niej wzroku, wyłożył ostatnią kartę.

As Pik.

Tłum zaszemrał. Panienka nie zmieniła wyrazu twarzy, jedynie było widać że dobrze się bawi. Full house. Na asach. Biła go tylko kareta, bo poker był po prostu zbyt mało prawdopodobny. Boyle patrzył tamtemu w oczy. Bródka umiał dobrze panować nad emocjami, ale stawka była już chyba zbyt wielka. Przez jeden, milisekundowy odcinek czasu, przez twarz eleganta przebiegł cień. Cień zaskoczenia. Cień rozczarowania. Tom już wiedział.

Bródka wyrzucił karty do krupiera, nie odkrywając ich nawet. Pula należała do Toma. Krupier potrzebował przyrządu, by przesunąć wszystkie żetony w stronę Boyla.

W takich momentach Tomowi wydawało się zawsze, że wokół jest cicho. Jakby był głęboko pod wodą, oglądający wiwatujący niemo tłum. Liczne usta, otwarte w dziesiątkach odmian pochwał, gratulacji, wyrazów podziwu. Poufałe poklepywania po plecach, zaciekawione i zalotne spojrzenia kobiet...To wszystko było jak za grubą szybą. We krwi tymczasem krążyło to wszystko, co uwielbiał, a co wprawiało jego organizm w stan nie dającej się z niczym porównać satysfakcji i euforii...
Po drugiej stronie stołu, nadal nieruchomo, siedział facet, w którego żyłach musiały płynąć zupełnie inne rzeczy. Trzeba było jednak przyznać, że zachowywał się z klasą jak na przerżnięcie takiej fortunki. Żadnych spazmów, ciskania kartami, złorzeczenia czy choćby spojrzeń z błyskawicami w źrenicach. Olśniewająca dziewczyna popatrzyła na “bródkę.".

- Miałeś rację. - głos kobiety otworzył nagle świat Toma na doznania dźwiękowe. - Dobrze, że zostałam.

Oczy, dwa bliźniacze cuda przyrody, skierowały swoją uwagę prosto na zwycięzcę.
- Przegapiłabym najlepsze.





THE TEAM


Na meeting zwołany przez Ekstraktora wszyscy stawili się punktualnie, po trzech godzinach od wybudzenia. No, prawie. Za wyjątkiem Antonii, która modnie się spóźniła. Co Malcolm zauważył, i czego nie omieszkał wypomnieć. Zauważył też, że Architekt dotarł na spotkanie na lekkim rauszu. Zauważył, choć jednak nie był tego do końca pewien - Will przeżył we śnie swoje i organizm miał prawo po rozluźnieniu zacząć zachowywać się nieco dziwnie, może jednak to nie alkohol. Tak więc, tego akurat Malcolm nie wypomniał, zachowując sobie to w pamięci na potem.

Spotkanie przebiegło dość spokojnie, bo też po przedstawieniu wstępnego zarysu i podziale na podgrupy, Ekstraktor zarządził zwolnienie z dalszej odprawy części z załogi. Czy to się im podobało, czy nie - miał do tego pełne prawo, a zdecydowanie w jego głosie, jak również zmęczenie ludzi - spowodowało, że rozejście się po pokojach “zwolnionych” przebiegło stosunkowo spokojnie i bez większych incydentów.
Zgodnie z tym co Malcolm powiedział, cisnęło się na usta wiele pytań, ale szef zdecydowanie zaznaczył, że do wszystkiego będą mogli odnieść się na następnym spotkaniu - o 3 PM - kiedy wszyscy będą już wypoczęci. Sporo osób odłożyło w pamięci wiele uwag i pytań, które tłukły się im po głowach, kiedy Whitman przemawiał, na właśnie tę chwilę.

Tymczasem, kolejni członkowie Teamu zaczęli rozchodzić się po ekskluzywnym hotelu, bądź to kontynuując swoje rozpoczęte przed zebraniem sprawy i rozmowy, nawiązując nowe znajomości, lub też po prostu oddając się wypoczynkowi. A ta minuta we śnie wyczerpała ich więcej, niż niejedna doba w rzeczywistości. Anderson, ich tymczasowy anioł stróż, opuścił zebranie już zaraz po wybudzeniu Teamu, ale pozostał nadal w jednym z hotelowych pokojów.

Wiele osób zastanawiało się nad pogrupami, w jakich przyjdzie im spędzić i pracować przez najbliższe dwa dni. Fałszerze mieli stanowić zespół z Rulerem. Chemicy - razem zająć się chemią. Architekt - miał pracować z Szóstką. Ekstraktor, Point i Turysta byli kolejną paczką.

Zadania? To już mieli przekazać wyznaczeni naturalnie liderzy grup: jak się można było spodziewać, byli to ludzie z pierwszej piątki. Amy, Antonia, William. W tym świetle pozostanie na osobną pogadankę “wierchuszki”, wydawało się logiczne. Choć oczywiście, nie wszystkim podobało się to, że najwyraźniej Ekstraktor nie ma zamiaru odsłaniać całego obrazu wszystkim, a jedynie poszczególne kawałki większej układanki. Mogło to oznaczać, że im nie ufa. Ale mogło też, że w razie wpadki kogokolwiek wróg nie pozna od razu całego planu.

Pozostało czekać na powrót liderów grup, którzy zwołają z kolei swoje własne spotkania w swoich oddziałach - i tam przekażą nowe zadania. Oraz na kolejne spotkanie całej załogi mające nastąpić o trzeciej.

Na szczęście hotel w pełni rekompensował rozterki, nerwy oraz zwykłe zmęczenie związane z zakończoną na dziś odprawą. Apartamenty były przestronne, i co tu powiedzieć, luksusowe. Obsługa była niewymuszenie uprzejma, widoki wspaniałe, jedzenie wyśmienite, a ochrona hotelowa niemal wtapiała się w tło, co dobrze świadczyło o ich umiejętnościach. Hall hotelowy, tak samo jak za pierwszym razem, gdy go oglądali, nadal zapierał dech w piersiach. Widywali już wiele ekskluzywnych hoteli, ale nie każdy z nich był urządzony w zabytku klasy zapewne zerowej, dawnej willi jakiegoś możnego Wenecjanina. To, że można tu było mieszkać, a nie tylko oglądać z przewodnikiem, zapewne zawdzięczać można tylko kupieckiej na wskroś duszy ludzi zamieszkujących od stuleci do miasto.








Kilkanaście następnych godzin ubiegło szybko i stosunkowo spokojnie. Większość osób przeznaczyła sporo z tego czasu na sen, choć oczywiście były to również godziny spod znaku interesów, nawiązywania znajomości, rozdzielania zadań, wątpliwości, planów a nawet miłosnych podchodów.

Następnego dnia, o godzinie trzeciej, Team znów zebrał się w wynajętej loży. Obecność każdej z osób na sali miała oznaczać, że podjął decyzję i wchodzi ostatecznie do gry. Od tego momentu, czego nie ukrywał na poprzednim spotkaniu Ekstraktor, nie było już odwrotu. Zdawali sobie z tego sprawę, w trakcie już najbliższych tylko dni każdy z nich miał dowiedzieć się takich rzeczy, z którymi tak naprawdę nie można było tak po prostu odejść.

Stawali się ludźmi, którzy wiedzieli za dużo, by się wycofać.

Za dezercję, jak określił to Malcolm, groziła tylko jedna kara.





THE TOURIST


Po wyprowadzeniu Mirandy przez Ekstraktora i Antonię na sali zapanowało pewne rozprężenie. Jedni wymieniali cicho jakieś uwagi, inni - jeden po drugim - wychodzili.
Nobody, najwidoczniej po poleceniu nieobecnej już Ramos, wyjmował niewielkie rolki białego papieru, z bocznej części urządzenia, właściwie z czegoś w rodzaju małej przystawki zaopatrzonej w cienkie rysiki.

- Co to jest? - zapytał zaciekawiony Turysta, podchodząc bliżej.

Chłopak zignorował pytanie, jakby nieco oburzony że ktoś przeszkadza mu w pracy. A jednak ktoś odpowiedział Blackwoodowi, głos zza jego pleców. Thomas obrócił się. Stał za nim Anderson, ten młody pilnujący ich ciał “na górze”, jak to oni nazywali.
- EEG. - powiedział, ale zaraz skorygował się - To znaczy...Elektroencefalograf. Służy do...
- Wiem, wiem...- przerwał Blackwood. - Rozumiem już.
- Sprzężony z elektrokardiogramem. Zintegrowany z PASIV-em pozwala zarejestrować przebieg snu współśniących. Zapisuje na wykresach, oraz oczywiście też w pamięci urządzenia. Nie zdążyliśmy się sobie przedstawić. Jack Anderson. - wyciągnął rękę - Mów mi Jack.
- Thomas. Thomas Blackwood. - mruknął Blackwood podając mu dłoń.
- Mogę zobaczyć?
- Te wykresy łatwo podrzeć. - burknął Nobody, spoglądając tylko raz, spod byka . Najwidoczniej umiejętności społeczne nie były jego mocną stroną. - Poza tym, dla kogoś kto nie zna teorii, to tylko szlaczki.
- Skąd wiesz...
- Nie znałeś skrótu EEG. - przerwał mu szybko Dominic, kończąc pakowanie i ruszając do drzwi.

- Trochę dzik. - uśmiechnął się Anderson. Obaj patrzyli za odchodzącym Nobody.

- Nie martw się, szybko nadrobisz zaległości. - dość przyjazne spojrzenie Jacka spoczęło na Blackwoodzie, gdy tamten zniknął z sali - Słyszałeś o fazie REM?
- Jasne. - Thomas odpowiedział dość sucho - To ta faza snu, gdy zaczynamy śnić różne rzeczy. Gdy ruszają się nasze gałki i tak dalej, prawda?

- Tak. - odrzekł młodzieniec - Po 90 minutach snu zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Przyspiesza się oddech i bicie serca, a gałki oczne zaczynają się gwałtownie poruszać we wszystkie strony. Rozpoczyna się faza REM. Faza REM jest specjalnym stadium snu. To właśnie w tym stadium pojawiają się marzenia senne. Śnimy wtedy żywe i kolorowe sny. Umysł jest skierowany na odbieranie świata wewnętrznego, wirtualnego. Podczas fazy REM mięśnie szkieletowe są całkowicie sparaliżowane, żeby nasze ciało na łóżku nie odgrywało ruchów wirtualnego ciała ze snu.

- Po 90 minutach? Jak więc...- zaczął Blackwood, ale najwidoczniej bystry chłopak wiedział, o co Turysta chce zapytać.
- Somnacid, czyli to co pakują nam do żył gdy podlączamy się do PASIV...- ciągnął lekko - ...między innymi redukuje przejściowe fazy snu do milisekund, wrzucając cię niemal od razu do REM. I REM trwa bez przerwy. Chcesz usłyszeć coś ciekawego?

Zaskoczony Blackwood kiwnął głową.

- Gdy zasypiasz, aktywność mózgu zaczyna powoli spadać. Nie będę cię męczył nazwami greckimi, ale powiedzmy że relaks przed snem gdy zamykasz oczy to już faza zero. Fale zwalniają jeszcze bardziej. Faza 1. Fazę 2 cechuje jeszcze większe obniżenie częstotliwości fal mózgowych.Faza 4 to już sen wolnofalowy. Oddech staje się regularny i rzadszy, spada ciśnienie tętnicze, ustają ruchy gałek ocznych, napięcie mięśni zanika, spada temperatura ciała. Do krwi uwalniany jest hormon wzrostu, a więc przyspieszone jest również gojenie się ran. Organizm regeneruje się. Stan nieświadomości. Gdy nasz mózg pracuje na tej częstotliwości podczas snu, nic nam się nie śni. Dopiero potem...

- Dopiero potem zaczyna się faza REM.
- Właśnie. Ale uważaj. Jak to się dzieje. Po około 70 minutach pierwszego cyklu snu fale mózgowe zaczynają przyspieszać. Przyspieszać. Mózg przechodzi kolejno przez stadia od 4 do 1, czyli w odwrotnej kolejności niż przy zasypianiu. Jakbyś...
- Jakbyś...Jakbyś się budził...? - zaskoczony Blackwood popatrzył na Andersona.
- Bingo. - uśmiechnął się Jack. - Tymczasem zaczyna się sen, czyli to co przeżywa wtedy twoja świadomość. Obrazy, doznania, uczucia. Odczuwanie rzeczywistości, której jesteś wtedy pewien. Świadomość.

Blackwood usiadł na krześle, wpatrzony w dywan.

- Wiesz, jak badacze mawiają na fazę REM? - Jack położył Turyście rękę na ramieniu. - Sen paradoksalny. Najlepsi łamali sobie na tym zęby, stary. No to powiem ci coś jeszcze. Gdy badasz kogoś wchodzącego w tę fazę, za pomocą odczytu z EEG, oraz innych odczytów: ruchów gałek ocznych, oddechów i napięcia mięśni...Wtedy...Na tych wszystkich wykresach wygląda to zupełnie tak, jakby osoba ta właśnie się obudziła.

Blackwood podniósł głowę. Jack uśmiechnął się jeszcze raz.
- Przemyśl to sobie. - powiedział.
Młodzieniec ponownie uścisnął rękę Thomasa, a potem ruszył w kierunku drzwi.
- Miło cię było poznać.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 11-01-2012 o 19:26.
arm1tage jest offline  
Stary 15-01-2012, 15:50   #64
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Część I


Rzucił się na łóżko, zrezygnowany, i leżał tak przez jakiś czas, gapiąc się na sufit. Potem obrócił się na bok i otworzył laptopa, którego ze sobą przywiózł. Uznał, że dobrze byłoby się zrelaksować i zająć czymś swój umysł, żeby nie myśleć cały czas nad tym, co go czeka. Czy poradzi sobie wśród prawdziwych profesjonalistów? Czy da sobie radę podczas misji? Jak zachowa się podczas odprawy? Kliknął parę razy myszą i uruchomił odtwarzacz wideo.

— Bender’s great! You suck!

— Och... Zamknij się!

Odsunął komputer na bok, wstał i zaczął chodzić po pokoju, rozmyślając gorączkowo. Momentami był już pewien, że powinien zrezygnować. Innym razem mówił sobie, że da radę. Minęła ponad godzina i wciąż był w impasie, za to zaczęły go boleć nogi. Usiadł zatem i nagle powąchał się pod ramieniem. — Uch! — „Jeśli chcę być tak dobry, jak inni, to mogę chociaż zacząć od zachowania higieny”, pomyślał i ruszył pod prysznic. W strumieniach wody do głowy przyszła mu myśl o swoistym paradoksie. Jest świetny we śnie, temu nie da się zaprzeczyć. Mało kto mu wówczas dorównuje. Ale w świecie rzeczywistym… To już zupełnie inna sprawa. I to jest właśnie problem — jak sobie myślał — będąc cieniasem na jawie, nie może pokazać swoich prawdziwych możliwości, które widać dopiero we śnie.

Zdał sobie sprawę z tego, że namydla to samo miejsce już od kilkunastu minut; dokończył szybko prysznic, wyszedł i użył dezodorantu, dwa razy. Przynajmniej będzie pachnieć jak zawodowiec. Nie miał co robić dalej, ale bał się wyjść, toteż tylko siedział na łóżku i czekał. Gdy przyszła pora, by udać się na zebranie, był już pewien — nie nadaje się. Powinien zrezygnować.

Otworzył drzwi pokoju i wyszedł na korytarz, gdzie po swojej prawej zauważył Anthony’ego Smitha zmierzającego na spotkanie. To człowiek, który go wytrenował i zwerbował. Całkiem zadziwiające, że w ogóle go dostrzegł, ale jednak najwyraźniej się się co do niego mylił. Co mógł sobie myśleć, gdy skontaktował się z nim po raz pierwszy? Cryer uznał, że może on potrafi rozwiać jego wątpliwości. Uśmiechnął się niemrawo i podszedł bliżej Point-Mana.

— Eee... Witaj... Anthony. Eee… Dzień dobry. Też idziesz na odprawę? Wiesz, chciałem... no, porozmawiać z tobą, jakby o... eee... o... ogólnie o tej całej... sprawie. Nie jestem... — Ciężko było mu wyrazić słowami to, jak się czuł, i podzielić się tym z inną osobą. Ale w końcu Point-Man był mu tutaj najbliższy i był dla niego kimś w rodzaju mentora, zatem kontynuował powoli. — Wiesz, nie jestem tak naprawdę pewien, czy... czy powinienem tu być. Ten wasz "test" poszedł okropnie i... tego... W dodatku nie wiem, czy nawet chcę brać w tym udział. To było jakby... wiesz. Zwłaszcza na drugim poziomie. To znaczy pierwszym. W każdym razie jak się obudziliśmy po raz pierwszy. I jakby... nie wiem... czy... Chyba chcę zrezygnować — wyrzucił wreszcie, spuszczając głowę.

— To nie był test — odparł Point-Man. — Ciężko powiedzieć, co to było, bo wiele celów chcieliśmy przy tym zrealizować. A poszło źle przez kilka błędów. Oczywiście nie mogę cię zatrzymywać, jeśli chcesz zrezygnować, ale wierz mi, nie brałbym tu osób, które uważam, ze się nie nadają. Uważam, że nadajesz się bardziej niż większość ludzi na świecie razem wziętych. Będziemy potrzebować dwóch profesjonalnych Fałszerzy. No i mamy Ciebie i Amy — powiedział spokojnie. — Przemyśl to jeszcze raz, bo będziesz nam potrzebny.

Cryer zamrugał oczami, a kolor jego twarzy z bladego stał się czerwony.
— Dzięki... Mówisz poważnie? Ja jakoś... nie umiem się w tym wszystkim odnaleźć. Po prostu nie wiem, czy, jakby, poradzę sobie tak, jak pozostali. Wtedy we śnie... Wtedy to nawet nie wiedziałem, co się dzieje, wiesz?
— Zapewne każdy miał głupią minę, nie przejmuj się tym. Ja już myślałem o zleceniu dla ciebie. Fakt, Amy jest dobra, ale nie wiem czy aż tak dobra, żeby być w dwóch miejscach jednocześnie... Jeśli to w ogóle możliwe.

Fałszerz milczał przez chwilę, po czym, z autentycznym niepokojem, kontynuował.
— Tak w ogóle... Myślisz, że to wszystko się uda? Ja... po prostu... To całe limbo i potwory, i tak dalej... Nie spodziewałem się tego. Myślałem, że to będzie po prostu długa akcja, a nie takie... No i wszyscy w końcu zginęliśmy, nie? To tak, jakby... Nawet jeśli to nie był test — to… to i tak nie zdaliśmy.
— Jeśli chodzi o te niedokończone stworzonka, jakie miały nas rozszarpać… — Point-Man mówił tak, jakby relacjonował ochlapanie się płatkami śniadaniowymi. — To było fajne. W sumie nie ucieklibyśmy tylko ja i Malcolm, ale reszcie by się udało... Przynajmniej teoretycznie, gdyby akurat nie wtrącił się koniec środka nasennego. Więc nie, nie zginęliśmy i jeśli mierzyć w kategoriach: zdał lub nie, to można potraktować, że wam się udało.

Cryerowi wyraźnie polepszył się humor. Pojaśniał i uśmiechnął się, zdziwiony i uradowany tymi niespodziewanymi komplementami.
— Tak… Możesz mieć rację. He he he — zarechotał nagle. — Nawet jakbym chciał odejść, to pewnie i tak… eee… wiesz, znam wasze sekrety. Ten cały… „plan misji”! Więc pewnie i tak byście mi nie dali odejść. To by było takie — ciągnął niskim głosem — „zrezygnowałeś… teraz musimy cię zabić!”. He he.
— Żebyś do nas z Limbo przyfrunął jako jakieś stworzonko? O nie! — Smith roześmiał się cicho w odpowiedzi, a John uśmiechnął się szeroko, nie zauważając dziwnej sugestii.
— Wiesz, może jakbym lepiej poznał tych ludzi, to bym się mniej… denerwował. Najgorsze jest to, że nawet… nawet nie znam ich imion. Wiem, że jest jeden Rusek, który nazywa się jakby Wasilij Koroniew… czy jakoś tak. Dmitrij…? — Cryer włożył końcówkę kciuka do ust i zaczął obgryzać paznokieć w skupieniu. — Nie wiem. Eee... W każdym razie, jakbyś mógł mi podyktować ich imiona…
— Piotr. Piotr Koroniew — poprawił Anthony. — To nasza Szóstka. Malcolm Whitman, Ekstraktor. William Eakhardt, Architekt. Antonia Ramos, Chemiczka. Amy Fox, Fałszerka. Dominic Nobody, Wing Antonii. Christopher Ruhl, Solo. Ostatni jest Thomas Blackwood, Turysta — wymieniał po kolei Smith.

Cryer obmacał się szybko i znalazł długopis w jednej z kieszeni. Wyciągnął przed siebie dłoń i zaczął zapisywać na jej wewnętrznej stronie imiona wymieniane przez Anthony’ego. Jednak po chwili pismo zaczęło się rozmazywać. Mruknął z irytacją, potarł spocone ręce o siebie, a potem wytarł o spodnie.
— Nieważne. — Skrzywił się. — Postaram się zapamiętać. W każdym razie… dzięki!

Włożył ręce do kieszeni i przeanalizował dotychczasowy przebieg rozmowy. Smith także się nie odzywał i w milczeniu obydwaj mężczyźni zbliżali się do drzwi sali, w której miało nastąpić spotkanie. Cryer otworzył usta, po czym nagle stanął w miejscu.
— Eee… Anthony? — Rozejrzał się dokoła, ale byli sami. — Słuchaj… I pytam serio… To teraz… No nie…? To. — Zamachał rękami. — To nie jest kolejny test, prawda?
— Schodząc trzy poziomy w dół, nie trafilibyśmy do Limbo, jak to dzieje się zawsze przy czwartym wejściu w sen — pokręcił głową Inżynier. Cryer zmarszczył brwi i spojrzał na Point-Mana dziwnie, zauważając, że nie odpowiedział wprost na pytanie.
— Ale słuchaj, mówię serio. Mówiłeś, że wtedy to nie były testy… Więc… Jesteś pewny, że teraz to n i e jest taki nie-test?
— Powiem ci coś, co będziesz wiedział tylko ty. Dalej jesteśmy we śnie, a nasz plan miał trzy poziomy.
Teraz spróbuj się w kogoś zmienić, a efekt da ci odpowiedź — uśmiechnął się szeroko Anthony, poddając pomysł na sprawdzenie, czy jest się we śnie, bez użycia totemu.

Cryer aż otworzył usta ze zdziwienia. Smith udał się na zebranie, a Fałszerz wciąż stał, myśląc nad tym, co usłyszał. Rozejrzał i skupił, by na próbę zmienić formę… nic jednak nie poczuł. Obejrzał swoje ręce i pomacał się po twarzy — nie, chyba nic się nie zmieniło. Westchnął. Zatem albo nie są jednak we śnie, albo po prostu nie jest dość dobry. Powoli skierował się w stronę drzwi.

W sali spotkań zasiadł na jednym z miejsc i poczekał na innych. Ekstraktor najwyraźniej nie chciał szybko zacząć. Czyżby na coś czekał? Fałszerzowi zdało się, że Whitman spojrzał na niego przeciągle — czy cisza miała coś do czynienia z nim? Może chce go wyrzucić? John zaczął się pocić, ale z drugiej strony odczuł pewną ulgę, że decyzja zostanie podjęta za niego.

— Jeśli ktoś z obecnych tu osób twierdzi inaczej i chce zrezygnować… ma do tego prawo — oznajmił Ekstraktor. Czy to była jakaś aluzja, czy…? Nie. Mało prawdopodobne, żeby on się w ogóle nim przejmował. Fałszerz spiął się, wstrzymał oddech i spojrzał na Anthony’ego. Ostatnia szansa… Może uniesie rękę tak bardzo lekko, a jeśli Ekstraktor go nie zauważy, to niech będzie, że zostanie…

Nie. Zaryzykuje. Najwyżej mu się nie uda, trudno.

— OK. A więc gramy razem — powiedział Ekstraktor, po czym podzielił ich w grupy. Tej, do której należał Cryer, przewodziła niejaka Amy. John nie mógł od niej oderwać oczu. Wydawało mu się, że kobieta szuka go wzrokiem, więc po chwili wewnętrznych zmagań uniósł rękę i pomachał jej lekko. Zaraz też spłonął rumieńcem i skulił się skromnie na swoim miejscu.


A więc decyzja została podjęta. Zostaje. Klamka zapadła. A jednak wciąż nie był pewien, czy robi dobrze. W końcu mógł się właśnie wpakować w taką kabałę, z której już nie wyjdzie… żywy. Ryzyko niewiele znaczyło, o ile chodziło tylko o rozrabianie we śnie. Ale limbo, demony, premierzy? Poza snem nagle przestał bagatelizować takie zagrożenia.

Usiadł na łóżku i myślał znowu o paradoksie. Gdyby znajdował się we śnie, to byłby na tyle świetny, żeby… móc być świetnym. Ale nie znajduje się we śnie, co potwierdził wcześniej, więc nie jest dość świetny, by móc być świetnym. Brak mu świetności. Tylko czemu Point-Man skłamał? Czyżby chciał, żeby John uznał, że śni? To nieco dziwne, ale myśl o takim obrocie spraw była całkiem przyjemna. Może powinien sprawdzić jeszcze raz? Na wszelki wypadek? Bo czy może ufać wyłącznie swoim zdolnościom...?

Wyciągnął zza pazuchy lusterko. Podczas swojego treningu długo zastanawiał się nad doborem totemu. W końcu wybrał to dziwne lusterko, które miał od dawna. Większość osób uznałaby zapewne, że pokazuje ono rzeczy po prostu takimi, jakie są — ale cały trik polegał na tym, że było to tak naprawdę krzywe zwierciadło, ukazujące zniekształcony obraz rzeczywistości. John lubił się w nim przeglądać i obserwować, jak jego twarz zmienia kształt i zmienia go w dziwadło. Z jakiegoś powodu zawsze go to bardzo bawiło.

Gdy ważył przedmiot w ręce, pomyślał, co by było, gdyby rzeczywiście śnił. Oczywiście mógłby zmienić formę i pokazać wszystkim, co potrafi. Może nawet zabawiłby się jakoś, w końcu w takim hotelu na pewno przyjęcia trwają dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zdążył się już rozmarzyć, gdy spojrzał wreszcie na lusterko i ukazało mu się jego wielkie oko i nienaturalnie szerokie czoło, i wykrzywione usta, wijące się poniżej.

Krzyknął w złości, wstał i kopnął z rozmachu stojące obok krzesło, które przeleciało ze dwa metry i wylądowało z trzaskiem na podłodze. On sam natomiast rzucił się na łóżko, niemalże ze łzami w oczach. Ostatnia szansa zniknęła. Miał dość swojej słabości i kryptycznych kłamstw Anthony’ego. Niczego już nie rozumiał i gdy szał minął, a on przestał bić rękami w pierzynę, poczuł się zwyczajnie senny. W końcu było już późno. Zamknął oczy.
 
Yzurmir jest offline  
Stary 16-01-2012, 10:36   #65
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Obsługa - zawołał kelner zza drzwi. Spotkanie jeszcze się nie rozpoczęło, a Smith niczego nie zamawiał. Ale kiedy otworzył drzwi i za wózkiem wypakowanym kieliszkami i tajemniczymi półmiskami do pokoju wparowała Antonia, wszystko się wyjaśniło.
- Dziękujemy panu bardzo, już sobie poradzimy - podała kelnerowi banknot. - Anthony, tak sobie pomyślałam, że trzeba rozpędzić tę złą energię między nami. Wolisz czerwone czy białe? - przepchała wózek w głąb apartamentu i zaczęła podzwaniać kieliszkami. - A może coś konkretniejszego?
Zamieniła dystyngowaną małą czarną na barwny zawój błyszczącej tkaniny, biodra i piersi rozpychały się pomiędzy geometrycznymi wzorami. Łokciem przyciskała do ciała spory plik papierzysk.

Rozsiadła się na oparciu fotela jak król na tronie własnego królestwa. Wyciągnęła flaszkę ze zmiękczaczem dla upartych starych dziadów.
Promieniała samozadowoleniem z samej siebie - jak zawsze - i głęboką pewnością, że jej odwiedziny są tym, o czym marzy każdy mężczyzna, niezależnie od wieku. Wyliczenia, nad którymi pracowała z takim poświęceniem przez ostatnie pół godziny, rozłożyła na stole jako dowód swej szczerości i uczciwości, tak głębokiej, że niemierzalnej żadną sondą. Wyniki zbiorcze podsumowujące koszty każdej z sekcji zakreśliła uprzednio karminową szminką, żeby Anthony nie musiał się doszukiwać sedna sprawy pośród rzędów cyfr, symboli chemicznych i łacińskich nazw. W sumie to i mógł szukać, nie znalazłby i tak. Nadwymiarowe kwoty były ukryte nader sprytnie, tu tysiączek, tam dwa, razem spora kwota, ale rozbita na mniejsze części ani nie robiła wrażenia, ani nie wzbudzała podejrzeń.

Jeśli zaś chodzi o podejrzenia, to Antonia, której stan można było opisać jako: "SHOW ME THE MONEY!" uśmiechała się serdecznie i była wcieleniem niewinności, wzorcowym przykładem zatroskanej przyjaciółki oraz dociekliwego pracownika.

Mów nie przygotowała, jak zawsze. Improwizując plotła trzy po trzy, a niestworzone brednie zdawały się w jej ustach nie tylko osiągalne, ale wręcz konieczne do zrobienia.

Anthony ją zawiódł straszliwie. raz, że nie patrzył się ani na jej biust, ani na ukazujące się w rozcięciach zawoju uda. Co on sobie w ogóle wyobrażał?! Antonia była niepocieszona. Ulżyłoby jej, gdyby Anthony był gejem, ale wiedziała, że nie był. Rozpoznawała ich na kilometr. To musiało znaczyć tylko jedno.... Nie lubił czarnych, rasista jeden!

Dwa, zamiast skorzystać z propozycje handelku, uniósł się honorem i postanowił znaleźć siostrę małego za darmo, licząc zapewne, że Antonia pójdzie za przykładem idącym z góry i z sercem i oddaniem przystąpi do realizacji własnych wymyślonych dyrdymałów, kto wie, może wymyśli jeszcze inne? Zyskał tyle, że Antonię zatkało. Myślała, że takich ludzi już nie ma. Że wymarli jak dinozaury, nieprzystosowane do zmieniających się warunków. Gdyby się zgodził na handel, miałby w ręku coś konkretnego, a Antonia musiałaby przynajmniej w części wcielić w życie mrzonki, które mu przedstawiła z twarzą promieniejącą uczciwością... A tak... Jak nie wyjdzie, to mu się powie, że nie wyszło, i nic nie będzie mógł z tym zrobić.

No i trzy - nawet nie zerknął w jej wyliczenia. Tu już była lekko wściekła, bo się cokolwiek narobiła, żeby było ładnie i akuratnie. Nie wiedziała, na karb czego ma to złożyć - własnej siły przekonywania, więc się cieszyć czy też pozbawionego zupełnie podstaw zaufania, jakim postanowił obdarzyć ją Anthony.

Gdy opuściła jego pokój i stała pod palmą na półpiętrze, popsikując sobie w usta miętowym odświeżaczem (w końcu nigdy nie wiadomo, czy Christopher nie wynurzy się zaraz zza zakrętu), zrobiła krótkie podsumowanie rozmowy. Ona dostała wszystko co chciała, ale to nie było niezwykłe. Antonia wierzyła mocno, że jej nie można się oprzeć, w przypadku jednostek bardziej opornych to tylko kwestia czasu... Zaś Point okazał się rasistą i chyba również głupcem. Jak z kimś takim pracować? Jeszcze tak pracować? Psiknęła ostatni raz, ciamknęła i stwierdziła, że Anthony'emu należy się jednak szansa. W końcu, będzie trawił część dni, które mu zostały do końca, na poszukiwania smarkuli. Poza tym, mógł mieć zły dzień. Nawet na pewno miał... Trzeba go tylko poobserwować.

Stała jeszcze chwilę, licząc, że Ruhl jednak pojawi się na schodach lub korytarzu dalej. Takie przypadkowe spotkanie, hm, mogłaby, na przykład, powiedzieć mu...

Antonia po raz pierwszy w życiu czekała na faceta, rzecz niebywała... Pogodnie pogodziła się z tym faktem, w końcu był tego wart, a też i nie był to największy z cudów i dziwów tego dnia. W końcu skapitulowała i ruszyła do pokoju Fałszerki. Wahała się jeszcze, czy nie uderzyć bezpośrednio do Willa. Jednak mężczyźni mieli irytujący zwyczaj ignorowania swego zdrowia, a Bóg stworzył kobiety po to, żeby ich zmuszały do dbania o siebie. Will musiał być ich Architektem, tego była pewna. Ktoś, kto stworzył ogień tak gorący, ból tak prawdziwy i realistyczny, że doświadczona bruja posikała się po nogach, jest po prostu najlepszy. Zaś Amy z pewnością będzie potrafiła go zmusić do leczenia. Fałszerka zrobiła na Antonii bardzo dobre wrażenie. Nie spodziewała się, że za tą ładną buźką telepią się po mózgoczaszce jakieś szczególnie ważne i cenne myśli, a jednak. Amy potrafiła się odnaleźć i miała też pazura. Rewelacyjna dziewczyna. na pewno się zakumplują, ale to potem, jak lekarze zajrzą Willowi w każdy zakamarek ciała.

Rozmowa z Amy spełniła wszystkie oczekiwania Antonii. Dzień stawał się coraz bardziej interesujący i z tym poczuciem Brazylijka zamknęła się w swoim pokoju i wybebeszyła walizki. Zaraz zobaczy Christophera, jak wspaniale, musi się tylko ubrać odpowiednio... Może w to? Nie, za mało ciała widać? Może jednak spódnica? Może... Antonię pomału ogarniał trudny do opisania amok, i w tym momencie ktoś zapukał do drzwi.

Nobody stanął po drzwiami jego mentorki. Pod pachą trzymał teczkę ze stosem papierów. Drugą ręką podniósł do góry, zawachał się przez moment, a następnie puknął 2 razy w drzwi, po chwili jeszcze raz.

- Idęęęęę - rozległo się za drzwiami, połączone z terkotaniem obcasów. Drzwi rozwarły się gwałtownie na całą szerokość, a za nimi stanęła Antonia - w samej bieliźnie, z umalowanym jednym okiem i w dwóch różnych butach. - Tak dobrze, że jesteś! - krzyknęła i wciągnęła go do pokoju. - Jestem w kropce, musisz mi pomóc! - dopadła do fotela i porwała z niego dwie skąpe szmatki, po czym stając raz na jednej, raz na drugiej nodze, by Dominic mógł ocenić całość z butami, przykładała do siebie to jedną, to drugą: - Zielona, czy może biała z aplikacjami??! - zapytała w jakimś amoku.

Twarz Dominica na widok Antoniny w tak skąpym ubraniu od razu zalała się rumieńcem. Został pociągnięty i wcale się temu nie sprzeciwiał. Jedynie patrzył co się z nim wyrabiało

-Eee... Chyba zielona do Ciebie bardziej pasuje. To nieco bardziej egzotyczny kolor...

Antonia spojrzała na niego nieobecnie, zmęłła w ręku jeden i drugi materiał, wreszcie rzuciła białą za siebie, a zieloną wciągnęła przez głowę, obkręcając się od razu, by obejrzeć się w lustrze.
- Taaak. Masz oko, Dominic - podziwiała przez dłuższą chwilę swoją sylwetkę, usmiechała się do swojego odbicia, ale kiedy się odwróciła, twarz miała poważną.
- Co się stało, że aż położyłeś się na kozetce Panny Kłamczuchy Fox?

Antonina strzelała pytaniami jak rewolwerowiec ze swej wiernej broni. Jednym po drugim. A on po prostu mógł odpowiadać, zapominając o prawdziwym celu swego przyjścia.

-Profesor, to znaczy architekt, zmusił mnie do tego. Zobaczył coś na korytarzu i nie chciał już tego zostawić. Dał mi ultimatum. Albo to, albo powie o tym reszcie.
- On coś zobaczył, a ciebie posłał do doktorki od mózgu? Popatrz, a miałam go za normalnego... - rzuciła w przestrzeń.
-No, nie było to do końca bez przyczyny... Zjechał windą i zobaczył mnie jak... Byłem cholernie przerażony, myślałem, że coś zobaczyłem ale chyba się myliłem. Gdy mnie zobaczył ja... No... zlałem się.
- Dominic - w jednej chwili znalazła się obok niego i zamknęła go w uścisku. Nos Wingmana znalazł się pomiędzy jej piersiami, a policzek został przyciśnięty do naszyjnika z drobnych muszelek. Trzymała go mocno i gładziła po włosach. - Nie przejmuj się. Zdarza się każdemu. Mnie też, po dzisiejszym koszmarze. To niedobrze, że twoje koszmary chodzą między żywymi. Ale wszystkiemu zaradzimy, słyszysz? Nie jesteś sam. Jaka ja głupia byłam, że cię nie znalazłam wcześniej - dodała już ciszej. Odsunęła go na odległość ramion. - Słuchaj mnie teraz uważnie. Ze względu na... format naszego celu, nastąpiła pewna zmiana planów. Muszę liczyć się z tym, że mogę nie dożyć końca, by pilnować twoich spraw. Dlatego urobiłam Smitha. To arogancki dupek, ale honorowy. Dotrzyma słowa, choćby miał się posrać, Pewnie niedługo do ciebie przyjdzie w sprawie siostry. To raz.

-Nieeee, jaaasieeenieee przeeejmuje... - wybąkał spod biustu Antoniny ledwo przytomnym głosem - Tylko, że jeżeli reszta się o tym dowie to będą chcieli mnie odsunąć od akcji. A ja muszę ją wykonać... Bez niej mogę nigdy nie odnaleźć małej Katie. - posmutniał trochę. Nie dożyć? O czym Ty mówisz? - zapytał, ale nie dane mu było usłyszeć odpowiedzi. Został zagadany - Tak się składa, że Smith już do mnie dotarł.
- Już? Cholera, ale jestem dobra! Dominic, nikt cię nie odsunie, zadbam o to.
-Dziękuje - odpowiedział krótko - Smith wypytał się trochę o całe zdarzenie, także udzieliłem mu kilka odpowiedzi. Mam tylko nadzieję, że można mu ufać...
- Dominicu, jest kilka rzeczy, które nieodwołanie pchają ludzi do działania. Pierwszy to chuć, drugi to wyrzuty sumienia. Smith nie ma ani jednego, ani drugiego. A trzecie to przeświadczenie, że są właściwie rzeczy, które trzeba robić. Tego ma aż nadto. Słuchaj, miałeś omamy. Bo to były omamy, tak? Nie śpij dzisiaj sam. Idź do kogokolwiek, u mnie oczywiście zawsze możesz. Ale zanim się położysz, przyjdź do mnie. Popędzę kota koszmarom.

-Omamy? Tak, chyba tak... Chociaż teoretycznie jest szansa, że ona mogła tu być - dodał niepewnie - Jeśli nie masz nic przeciwko, to przyjdę tutaj. Nie zasnę z innymi w pokoju.
- Pewnie, że nie mam. Trzy, zanim przejdziemy do arcyważnych spraw naszego zlecenia, chciałabym, żebyś kogoś poznał.

Pociągnęła go za rękę do sypialni. Ciemności pomieszczenia rozświetlały na kolorowo tylko lampki choinkowe, obwinięte wokół toaletki. Przed lustrem stała niewyobrażalna, plastikowa w większości, kiczowata menażeria. Obok figurki Matki Boskiej z Gwadelupy z odkręcaną główką szczerzył zęby Baron Samedi. Jezus o twarzy upośledzonej umysłowo dziewczyny rzucał cień na siedzące w klęczkach inkaskie bóstwo. Figurki tłoczyły się tłumnie pomiędzy małymi miseczkami, w których leżał a to cukierek, a to trochę ryżu, a to bliżej niezidentyfikowane resztki. O lustro oparte było kilka zdjęć. Na dwóch był Ruhl, z głupią miną i zamkniętymi oczami, fotki musiały zostać strzelone, kiedy spał. Obok nikt inny jak Benedict za kołem sterowym, zielone morze za jego plecami. Dalej on sam, dużo młodszy, ze zdalnie sterowanym samolotem w ręku, za nim ściana pubu z rzędami butelek. Jego szesnaste urodziny. Antonia wyciągnęła sztywną tekturkę, schowaną za jego zdjęciem, i położyła ją na centralnym miejscu. Rysunek przedstawiał rosłego ciemnoskórego mężczyznę z dziwnymi tatuażami na policzkach, hipnotycznym spojrzeniem głęboko osadzonych oczu, wydatnymi ustami i nosem jak grzbiet górski.
- Dominicu, to jest Soukou z plemienia Mandingo, myśliwy, wielki szaman i mój przodek. Soukou, to Dominic, mój uczeń i przyjaciel.
Lampki trzasnęły, zamigotały i znów zaczęły świecić równo.
- Soukou mówi: witaj - szepnęła.

Nobody patrzył otępiałym wzrokiem na rysunek, który przedstawiła mu Antonina. Wokół pociemniało i znów zajaśniało ponownie, jakby trafił do nad przyrodzonego świata mar i czarów. Był naukowcem, nie mistykiem. Dla niego to wszystko było nierealne. Jego umysł starał się połączyć rozum z wiarą, ale nie było to łatwe zadanie.

-Yyyy... Cześć?

Lampki świeciły się równo, światło pełgało po rysunku.
- On nie odpowie, bawi się tylko światłem. Ale może przyjść do ciebie we śnie, tak jak przyszedł do mnie, gdy tego potrzebowałam . Skulony w ładowni niewolniczego statku, w ciemnościach, skuty kajdanami, ale mimo to silniejszy niż władcy świata. Tak, jak ty jesteś. Chciałam, żebyś go poznał z tej właśnie przyczyny. On także stracił najbliższych, wszystkich, których kochał. Łapacze przyszli do jego wioski, kiedy polował. Zabrali wszystkich. Jego dwie żony i dzieci, brata mlecznego, którego kochał ponad życie. Gdy wrócił, zastał tylko ciszę w ruinach swego domu, nie było szczebiotu jego kobiet, śmiechu dzieci... Został sam, padł na kolana, jadł ziemię i płakał. Ale się nie poddał. Poprzysiągł, że nie umrze, dopóki ich nie odnajdzie. Dał się schwytać łowcom niewolników i podążył za rodziną. Kiedy duchy morza mu powiedziały, że statek płynie w złym kierunku, obudził sztorm i skrzydła wiatru pchnęły go na właściwą ścieżkę. Został sprzedany, był bity i zmuszany do katorżniczej pracy. Ale nigdy, nigdy się nie poddał. Wszystkie zwierzęta na polach trzcinowych patrzyły jego oczami, wiatr szeptał imiona jego żon i dzieci. Kiedy zapadała noc, duchy biegły do jego dłoni, by opowiadać mu, co widziały. Kiedy znalazł kogoś ze swej rodziny, robił to, co my nazywamy incepcją, by jego właściciel kupił tych, z którymi dzielił pochodzenie i krew. Nigdy się nie poddał. Umarł starcem, umarł niewolnikiem. Ale odnalazł to, co zagubione, połączył rozdzielonych, więc umarł szczęśliwy. Opowiadam ci o tym, żebyś zrozumiał, jak ogromną masz siłę. Imperia upadają, pieniądz traci wartość, światło może umrzeć i oceany wyschnąć do dna, ale jedno zawsze będzie niezmienne. Miłość tych, których łączą więzy krwi. Ona pomogła jemu pokonać ogromne odległości, pomoże i tobie. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale wiedz, że Soukou tu będzie, zawsze, kiedy będziesz chciał porozmawiać. Kiedy będziesz gotowy, opowiedz mu o swojej stracie, pokaż mu swoje łzy. On zrozumie i pomoże. Kiedy będziesz gotowy... - powtórzyła - nic na siłę.

Choć słowa o miłości i rodzinie, o walce i dążeniu do celu, przyniosły mu ulgę, to słowa o rozmowie z duchem pozostały jedynie przyjęte skinieniem głowy. Antonina może wierzyć w duchy i wszystko to, co wydaję się nieprawdopodobne. Dominic był naukowcem. Jego świat opierał się na rozumie, a jeżeli coś nie mieściło się w jego granicach i nie mógł tego logicznie wytłumaczyć, pozostawało to dla niego nieprawdą. Nawet, jeżeli mówiła to Antonina.

-Boję się... Boję się, że ona już nie żyje. Minęło już wiele lat od porwania. Kto normalny wierzyłby w to, że ona jeszcze żyje? Ona odeszła już 9 lat temu. Nawet jeżeli jest jakaś drobna szansa, to maleńka i wątła siedząca gdzieś na dnie wielkiego morza, to kim ona tak naprawdę będzie? Nie widziałem jej 9 lat. Pamiętam ją jedynie jaką malutką dziewczynkę, a teraz będzie dorosła. Czy nie została zbrukana przez życie i nie została zgorzkniała? Czy ją skrzywdzili tak bardzo, że umysł odmówił jej posłuszeństwa, przemieniając się w pustkę szaleństwa? Kim, kim ona teraz dla mnie będzie?! - ostatnie zdanie niemal wykrzyczał.

- A kim ty będziesz dla niej? Czy nie zobaczy, że życie cię zbrukało, że zgorzkniałeś, że umysł odmówił ci posłuszeństwa? Hm? - Antonia nie podniosła nawet głosu, dalej mówiła szeptem, co zdarzało jej się wybitnie rzadko. - Kto normalny by wierzył, że żyje i się odnajdzie? Zdefiniuj: normalny, Dominicu. Bo według mnie, nikt, kto kocha, normalnym nie jest - przewróciła oczami. -Po prostu pamiętaj o tym, co ci powiedziałam - poklepała go po ramieniu. - I co tam maszyna pokazała? Trzeba uzgadniać wspólne zeznania? - pociągnęła go z powrotem do salonu.

-Maszyna... - powiedział jakby sam do siebie - Aaa maszyna! Tak, no więc, nie uwierzysz. Ja sam nie wierzę w to co widzę. Albo ten koleś od Anthonego robi nas w balona, albo sen, który właśnie odbyliśmy może podważyć całą nauke o snach. To co tam zobaczyłem... - Nobody mówił i jednocześnie wykładał obok siebie stosy papierów z teczki, które pokazywały coś, czego być nie powinno - ...nie powinno tam być. Przynajmniej z tego co ja wiem. Spójrz sama, tu, tu i tu. I co ty na to?

Antonia zmarszczyła brwi i wyciągnęła rękę po wykresy. Długo je studiowała.
- A ja na to: o, cholera!
 
Asenat jest offline  
Stary 18-01-2012, 11:35   #66
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Przed spotkaniem

Dominic po wszystkich tych wydarzeniach nie mógł siedzieć sam. Potrzebował teraz kogoś. Prawdę mówiąc nie rzadko zdarzało mu się tak czuć, ale zwyczajnie w świecie nie miał do kogo się zwrócić, gdyż nikomu nie ufał. Czasem porozmawiał z kimś, kogo podłączał do snu kiedy przychodzili do niego po to. Ale to nie było to samo. Oni przychodzili do niego tylko dla snu, a nie dla niego. Sam nie wiedział kiedy znalazł się przed pokojem Antoniny. Puk puk puk. Odpowiedziała mu jedynie cisza…

Cisza. Gdzieś, zza grubych ścian, zabrzmiał śmiech. Gdzieś, w innym miejscu zastukały sztućce. Potem znowu zrobiło się cicho.

Wtedy ją zobaczył. Daleko, w końcu korytarza. Plama koloru, powodującego że na ciele Dominica stawały włosy, jak zjawa oderwała się od tła karmazynowych wykończeń i grubego dywanu. Ledwo dostrzegalna z tej odległości kobieta w czerwieni, trzymająca coś w dłoni, przepłynęła przez krótki moment przez widoczny fragment korytarza, znikając w wejściu do windy. Dzwonek dźwigu zadźwięczał, słyszalny aż tutaj.

Nie, nie, nie! Skąd ona się tu wzięła? Przecież sen już się skończył! Czyżby mnie znaleźli…? Pomacał dla pewności znajomy kształt na piersi, by się uspokoić. Nic to nie dało. Nadal oddech miał przyspieszony i czuł jak serce szaleńczo wali mu w piersi, jakby chciało się przez nią przebić i wyrwać na wolność. Bał się jak cholera, ale jednocześnie wiedział, że tylko ona może go doprowadzić do jego siostry. Inne sposoby zawiodły. Ruszył ostrożnymi krokami w drogę, na której końcu znalazło się jego strach. Prawą dłoń ogarnęły z początku delikatne drgawki, nasilające się z biegiem czasu. Zacisnął dłoń kilka krotnie i potrząsnął nią. Drgawki tymczasowo ustąpiły. Korytarz zdawał się wydłużać , ale i tak zdawał sobie sprawę, że to nie żaden trik, a jego umysł płata mu figle. Spojrzał na wyświetlacz pięter…

Drzwi windy uchyliły się a z jej środka wyszedł nie kto inny jak drużynowy Architekt, William Eakhardt. Już miał zamiar kiwnąć młodemu głową i skierować się na spotkanie z pewną bliską mu kobietą kiedy zauważył, że chłopak przypatruje mu się dość dziwnie.

-Wszystko w porządku? Czekasz na kogoś? Ciężko mnie chyba pomylić z naszą “czarną mambą”.

Serce podeszło do gardła Dominika, kiedy na wyświetlaczu podświetlały się te cyfry, które zmierzały w stronę jego piętra. Ona wraca… Sięgnął szybko do kieszeni marynarki i ściskał strzykawkę z mocną mieszanką połączoną z narkozą, którą zawsze nosił przy sobie dla bezpieczeństwa. Oddech wstrzymał, gdyż strach sparaliżował go na tyle, by zapomniał jak się to robi. Czuł ciepłą ciecz spływającą mu po nodze. Ona zaraz tu będzie, stanę z nią twarzą w twarz. I wtedy właśnie…

Oddech powrócił, zrobił kilka głębokich wdechów, po których następowały głośne wydechy. Nerwy miał całkowicie wystrzępione. Drużynowy architekt stał przed nim, a kobieta w czerwieni zniknęła.

-T… Tak. W porządku. Ko… Kogoś widziałem. Ale już jej tu nie ma.

Pod nogami wingmana na tureckim dywanie zaczęła tworzyć się mokra plama.

Wzrok Willa powędrował właśnie w to miejsce. Zdziwienie ustąpiło kiedy Architekt zdał sobie sprawę, że wcale nie jest w porządku.

-Cholera co ty... Spójrz mi w oczy. Spokojnie, brałeś coś?

Profesor podszedł bliżej oglądając źrenice chłopaka.
-Oddychaj. Nie wiem kogo widziałeś, ale w tej windzie nie ma nikogo innego.

Nobody pozwolił się przez chwilę dotknąć, lecz zaraz strzepnął jego dłoń i cofnął się kilka kroków. Dopiero teraz zorientował się, że jest cały mokry poniżej pasa.

-Cholera… - spojrzał na profesora – Jest dobrze, naprawdę. Muszę się tylko przebrać. Ktoś tam był, ale najwyraźniej zdążył już wysiąść. A może to do tej drugiej weszła? Nie ważne... To pewnie nikt ważny, po prostu głowa płata mi figle i podsunęła od razu głupią myśl...

Anglik przyglądał mu się uważnie zastanawiając się przez moment czy rzeczywiście jest tak jak mówił młody. Nie wierzył mu do końca, ale chyba każdy miał swoje problemy i własne koszmary. On sam wiedział o tym aż za dobrze. Mimo wszystko wahał się czy tak zostawić sprawę. Może należało porozmawiać o tym z Anthonym, Malcolmem albo Antonią, która chyba znała go najlepiej. Chłopak w tej chwili zachowywał się przecież tak samo, jak zarzucał Willowi jeszcze nie tak dawno. Dość niestabilnie, żeby narazić innych.

-Jesteś pewien, że wszystko gra? Jak chcesz o tym pogadać to...

-Nie nic - Domnic zdawał sobie sprawę jak głupio to brzmi. Człowiek widzi go spoconego, z plamą moczu na spodniach, a ten mu mówi, że nic mu nie jest i on ma niby w to uwierzyć? Nie sądzę. Ale co mógł mu powiedzieć? I tak już się dowiedział co tu się stało, tak więc pewnie komuś powie. Istniała szansa, że uda mu się go przekonać, żeby tego nie robił. - Słuchaj... Byłbym wdzięczny, gdyby ta sytuacja pozostała między nami, dobra? To co się tu wydarzyło.. Po prostu jeszcze nie otrząsnąłem się po tym śnie. Cholera, bo czym do cholery ten sen był? Nigdy w coś takiego nie wpadłem. To już wykracza poza moje doświadczenie. Teraz wystraszyć mnie może niemal wszystko.

-Nie wiem co to było. Prawda jest taka, że chyba nie chcę wiedzieć. Wiem, że to wcale nie takie proste, ale nad niektórymi rzeczami nie ma co zbytnio się pochylać jeśli wiesz o czym mówię. Uwierz mi byłem już w tym miejscu. Nie chcesz dalej iść tą drogą.

Will przerwał na chwilę najwyraźniej zastanawiając się nad prośbą Dominica.

-Normalnie uznałbym, że dżentelmeni nie mówią o takich rzeczach - wskazał obsikaną nogawkę chłopaka - ale w obecnej sytuacji stawiasz mnie w trochę niezręcznej sytuacji chłopcze. Jeśli jest tak jak mówisz to nie nadajesz się już do dalszej roboty. Przynajmniej dopóki nie zbierzesz się do kupy. Rozumiesz?

-Daj spokój. To jest chwilowe. Wpadliśmy w jedną wielką kupę i to normalne, że przez chwilę może mnie coś przestraszyć. Po za tym, ja nie skończyłem najgorzej. Widziałeś jak reagowała reszta? A ta kobieta... Ta, która była wingmanem Pointa? Przecież ona nie obczaja co się dzieje, ześwirowała. Nie przejmuj się mną. Lepiej pomyśl co tam się stało, bo wszystko się rozsypało jak domek z kart.

Spojrzał na swoje spodnie.

-Lepiej, żeby mnie tak nikt nie zobaczył. Jeśli chcesz, to dokończmy te dyskusje w drodze do mojego pokoju. To dwa zakręty stąd. - choć chciał się go jak najszybciej pozbyć, musiał być pewien, że ta sprawa pozostanie między nimi. Jeśli straci wiarygodność w oczach drużyny, zawszę będzie tylko wingmanem graniczącym ze zbędnym balastem.

Eakhardt pokręcił przecząco głową drapiąc się po brodzie.
-Nie. Zrobimy inaczej. Doprowadź się do porządku i spotkaj się ze mną pod pokojem 319. Za... - spojrzał na zegarek - powiedzmy 15 minut. To tymczasem młody.

Architekt rzucił mu wymowne spojrzenie i wyminął go idąc prawo wzdłuż korytarza.

Dominic najpierw spojrzał n tarczę zegarka na jego ręce, dokładnie zapamiętując ustawienie wskazówek, po czym ruszył żwawym krokiem do swojego pokoju, chociaż szczerze mówiąc jego sytuacja nie ułatwiała mu tego. Nie najwygodniej się chodzi gdy całe spodnie ociekają moczem. Przy każdym kroku wydawały charakterystyczny dźwięk, który dodatkowo irytował. Byle nikt mnie nie zauważył… I tak też się stało. Do pokoju dotarł nie zauważony. Od razu skierował się do łazienki. Ściągnął zegarek z ręki i położył na szafce.

3 minuty
Zdjął spodnie, krzywiąc się lekko czując intensywniejszy powiew woni amoniaku, a następnie wrzucając je na odlew do śmieci ( w końcu nie mógł ich dać do prania, bo ktoś mógłby się jeszcze dowiedzieć o jego małym wypadku). To samo zrobił z resztą ubioru, gdyż garnitur był raczej cały od kompletu, a koszula też się zmoczyła. Krótkie spojrzenie na zegarek.

5 minut

Następnie wszedł nago pod prysznic i ściągnął słuchawkę z góry. Podmył się od pasa w dół, włączając letnią wodę. Cholera, przydałby mi się gorący prysznic. Cholera, jak ja tego teraz potrzebuję! Umył się i opłukał, a następnie wyszedł spod prysznicu.

8 minut

Wytarł się ręcznikiem, mocno i szybko szorując ciało, tak żeby wilgoć jak najszybciej zeszła z jego ciała. Następnie podszedł do umywalki i tym razem używając lodowatej wody, złożył ręce i ochlapał sobie twarz. Zakręcił kurki i wytarł się.

9 minut

Wziął zegarek i wyszedł z łazienki. Zegarek położył na komodzie, a następnie podszedł do walizki (tak walizki, Dominic raczej do wszystkiego podchodził praktycznie niż elegancko, i wszystkie ubrania trzymał zapakowane w walizce, zamiast się rozpakować) i wyciągnął z niej świeże ubranie. Ubrał się w szybkim tempie.

11 minut

Ogarnął jeszcze spojrzeniem pokój, który oprócz standardowego wyglądu jaki zapewnił mu hotel, był skażony jego własną osobą. Ciuchy i przedmioty niedbale porozrzucane po łóżku, walizka na środku pokoju (ręcznik chyba zostawił na ziemi). Tak… Jego osoba mocno kontrastowała z tym miejscem. Nie pasował do takich luksusów. Wychodząc wziął zegarek i w drodze już, założył go na rękę.


14 minut i 55 sekund. Skrzywienie zawodowe. Będąc chemikiem i obliczając czas we śnie a także synchronizując wyjście ze snu, stał się do przesady punktualny. Ubrany był w dżinsowe spodnie i luźną koszulę. Wreszcie mógł ubrać coś, w czym czuł się o niebo lepiej. Znajomy ciężar spoczywał mu wciąż na piersi. Po niedawnym strachu nie było ani śladu. Teraz stał i mierzył się z tym, co będzie musiał odegrać tu za rozmowę. Puk puk puk.

Po kilku sekundach drzwi się uchyliły a Dominic ujrzał twarz, której się spodziewał.

-Cholera dzieciaku, ale ty jesteś punktualny. To chyba jakieś skrzywienie zawodowe?

Przymknął lekko drzwi i rozejrzał się po korytarzu. Najwyraźniej nie było tu nikogo innego.

-Przemyślałem to co mówiłeś. Nie mogę pozwolić żebyś zagroził naszemu zadaniu. Przykro mi, w tej chwili jesteś niestabilny a ja nie znam się na tym na tyle, żeby ocenić kiedy będziesz w stanie znowu wejść do gry.

Architekt skrzyżował ze sobą ręce i zmierzył młodego Chemika twardym spojrzeniem, które widział na jednym z filmów Clinta Eastwooda.

Po dobroci nie zadziałało? Czas na ofensywę... Pomyślał Nobody

-Nie pieprz głupot. To Ty i Twoje problemy sprowadziły ostatni sen na takie tory. Co siedzi w Twojej głowie, co? Jeżeli myślisz, że Ci...

-Tak jak mówiłem - ciągnął dalej niewzruszony profesor - nie jestem w stanie ocenić czy jesteś zdolny do działania, ale znam kogoś kto jest.

Will otworzył szerzej drzwi i zaprosił Wingmana do środka gestem otwartej dłoni.

-Nie chcesz rozmawiać ze mną okej, ale z tą panią sobie porozmawiasz jeśli chcesz żeby wszystko to co miało miejsce 15 minut temu zostało w naszym... - wzruszył lekko ramionami - małym trójkącie bermudzkim. Pan pozwoli, że przedstawię... Amy Fox, moją dobrą przyjaciółkę i równie dobrego psychologa.

-Psycholog? - No to wdepnął w końskie łajno po raz kolejny. Miało być cicho, a już kolejna osoba się dowiedziała. Cholera jasna, no i kiedy już spotkał na żywo taaaaaaką laskę jak Amy, to oczywiście z marszu taki Will musi jej opowiedzieć właśnie o tym co się przydarzyło Dominicowi! Psycholog jednak rokował większe szanse na dyskrecję, ale i tak nie powinna się o tym dowiedzieć. Pewnie zacznie wyszukiwać nie stworzone rzeczy, no ale... Mus to mus. Tu powie coś o tym tu o tamtym, ale nikt nie musi się dowiedzieć rzeczy najważniejszych. Przecież nie powie im o jego siostrze, o korporacji która go ściga. Nie znał ich i nie ufał. Jeżeli ktoś może mu pomóc to Antonina lub po wykonanej robocie sam Ekstraktor.

-Dobrze wiedzieć, że jesteś psychologiem. Profesorze, może nas pan zostawi, skoro mamy porozmawiać z panią psycholog? Mimo wszystko nie lubię mówić o nie których rzeczach przy większej publice.

-Jasne, już wychodzę chłopcze. Nikt nie chce słuchać o cudzych brudach. Zwłaszcza jak ma swoich w nadmiarze. Amy dokończymy naszą rozmowę później, może nawet sam usiądę na twoją kozetkę.

Architekt mrugnął porozumiewawczo do trzeciej obecnej w pokoju osoby i wyszedł zamykając za sobą drzwi skinowszy uprzednio głową Nobodemu.

<Zawartość rozmowy w poście Vivanne>
 
Rewan jest offline  
Stary 18-01-2012, 11:36   #67
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze


Dominic właśnie wracał do swojego pokoju. Miał serdecznie dość spotkań na dziś. Najpierw Architekt, potem psycholog. Tego było już za wiele, a wiedział, że czeka go niedługo jedno wielkie spotkanie, ale na to przyjdzie czas. Póki co musi choć chwilę odpocząć od tego wszystkiego. Gdy tu nagle...

-Miałem się pofatygować do twojego pokoju osobiście, ale skoro już się spotkaliśmy, to może być... tylko nie tutaj-powiedział, rozglądając się po pustym korytarzu.

-Ahh, Point man... Proponujesz jakieś miejsce?

-Najlepiej mój pokój. Zdaje mi się, że najbezpieczniejszy. To w tym korytarzu-wskazał podłużną część odbiegającą w prawo.
Kilkanaście metrów dalej otworzył drzwi, zapraszając chłopaka do środka, po czym zamknął drzwi.

Nobody wszedł do pokoju i lekko rozejrzał się po pokoju, nie zwracając zbytniej uwagi na szczegóły. Obrócił się i zapytał:

-No więc, Anthony, co mogę dla Ciebie zrobić?
Smith uśmiechnął się lekko.
-Ty dla mnie nic. Aktualnie nie mam do ciebie żadnej sprawy, ale słyszałem, że ty do mnie już tak. Powiedz mi coś o tej osobie-powiedział, od razu przechodząc do rzeczy.

Wzrok Dominica nagle wyostrzył się przeszywając drużynowego Point mana. Najpierw tamci, teraz Point man. Wszyscy zaczęli się wypytywać o jego sprawy. Ta nagła fala dociekliwości spowodowała lekki niepokój chemika. Nie tak miało to wyglądać. To on miał to już po akcji powiedzieć ekstraktorowi.

-Amy raczej nie zdążyła Ci o tym powiedzieć, więc mniemam, że to Antonina Ci o tym powiedziała? - skoro ona, to mógł mu zaufać. Przynajmniej na tyle.
-Nie mylisz się. Nie kto inny jak nasza urocza Brazylijka - skinął głową w odpowiedzi.
-Mam kogoś ci znaleźć, ale aktualnie nie wiem kogo. To, oczywiście może potrwać, bo do przeszukania jest spory teren i troszkę ludzi, więc wszelkie zawężenia terytorialne są bardzo mile widziane. Mów co ci na wątrobie leży-skwitował klepnięciem Dominica w ramię.

-Hmm... A więc jeżeli masz mi być w ogóle w stanie pomóc, musisz najpierw dowiedzieć się kim jestem. Mogę na Ciebie liczyć i zachowasz moje dane dla siebie? Nie chciałbym, żeby rozeszło się moje prawdziwe imię.

Inżynier chwilę pomyślał, po czym odezwał się z nieco większą powagą w głosie.
-Dyskrecja jest wpisana w mój były zawód, więc na to możesz całkowicie liczyć. Siergiej Morozow. Z Rosji. Pewnie zauważyłeś wojskową manierę. Nie wzięła się znikąd. Byłem wojskowym, a teraz jestem starym, emerytowanym wojskowym. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?

-Jeśli jest coś co bym chciał wiedzieć, to obawiam się, że nie będziesz skłonny mi tego powiedzieć. Otóż wchodząc w następny sen, chciałbym wiedzieć z kim w niego wchodzę. Interesuję mnie co może ewentualnie dana osoba do niego zabrać ze sobą. - Przeszedł kilka kroków po pokoju. Nie lubił stać w bezruchu - Czy jest coś takiego u Ciebie? Czy boisz się czegoś?

Smith nagle roześmiał się.
-Bardzo podoba mi się to pytanie. Może dlatego, że sam zadaję je różnym ludziom zanim zacznę współśnić. O to samo chciałem zapytać ciebie.
Masz rację, trzeba wiedzieć co może grozić od innej osoby.
Mój umysł jest całkowicie zdrowy i stabilny, lecz nie w taki sposób, w jaki jest to rozumiane u zwykłych ludzi. Może znasz kilka obrazów faceta, który nazywał się Bosch. Czasami mam dziwne wrażenie, że jestem jego inkarnacją.
Tyle, że ja nie zabieram tego ze sobą. Nie pozwalam nikomu wchodzić do mojego snu, ale podświadomość nie wydostaje się poza mnie ze względu na to, iż nie jestem chory na umyśle i, jak już mówiłem, jestem całkowicie stabilny. Wspomagam się medytacją. Uspokaja, choć rzadko jestem zdenerwowany i pozwala utrzymać ten stan. Podświadomość się mnie nie słucha, ale słucha się samej siebie-opowiedział pobieżnie, lecz poruszając najważniejsze kwestie.
-Nie należę też do strachliwych z racji... można to nazwać wychowaniem. Z resztą chyba najlepszym dowodem na to była moja reakcja na nową twarz Antonii oraz na przesączanie się Limba.

-Dobrze wiedzieć, z kim mam do czynienia – co chcesz żebym myślał - I że mogę na Tobie polegać – że masz duże mniemanie o sobie - Niezależnie od tego, są pomiędzy nami tacy, których podświadomość jest nie małym zagrożeniem – Ty i Twoja arogancja może być zagrożeniem - I zanim spróbujemy dokonać incepcji, musimy znać graczy. Inaczej będziemy mogli mieć problemy tam na dole, na które nie jesteśmy przygotowani.

Podszedł do oparcia fotelu i przysiadł na nim, opierając się rękoma.

-Chcesz znać moją przeszłość? - zaczął, choć tu zatrzymał się na chwilę, by ułożyć sobie lepiej wszystko w głowie - Wszystko zaczęło się od 15 letniego chłopaka zamieszkałego w Perth w Australi. Ode mnie. Nazywam się Dominic Ward. Cholera, może i zabrzmi to nie skromnie, ale już wtedy byłem niesamowicie inteligentny. Jeżeli chodzi o nauki ścisłe, nie było mi równych. Matma, Fiza, Biologia, Chemia... To była dla mnie pestka. Wyprzedzałem swój wiek o lata. Brzmi cukierkowo i pięknie? Nic bardziej mylnego. Pewni ludzie zaczęli składać mi propozycję. Co prawda w tamtym czasie nie biłem na głowę żadnych wielkich umysłów, ale traktowali mnie jako inwestycję. Wiedzieli, że jeśli wytrenują takiego chłopka, świat stanie im otworem. Najpierw było łagodnie. Zarobisz mnóstwo kasy, musisz jednak opuścić rodzinę. Ale kto by im ufał? Miałem w końcu 15 lat! Trwało to już 3 miesiące. Początkowe propozycję zmieniły się w groźby. 24 marca 2003 roku posunęli się dalej. Byłem ze swoją siostrą, małą Katie na zakupach w centrum handlowym. Poszliśmy tylko we dwójkę. W pewnym momencie zniknęła mi z oczu. Gdy po poszukiwaniach zobaczyłem ją w rękach kobiety ubraną na czerwono, wiedziałem z kim mam do czynienia. Ktoś w tłumie nazwał ją Nichole. Potem mnie uderzono, a oni równie szybko znikli. Nigdy nie dowiedziałem się kim byli. Podejrzewałem, że mogli zaistnieć w branży, gdyż moje umiejętności stanowiły dla nich pewną wartość, ale nie mam pewności. Przeszukiwałem internet, a cholera w tym też jestem całkiem niezły i nic nie znalazłem. Nawet o mojej siostrze. Tak jakby w ogóle nie istniała. Wymazali o niej jakiekolwiek dane... Moje sposoby szukania zawiodły, lecz Twoje... Masz dostęp do alternatywnych źródeł.

-Katie Ward i Nichole-powtórzył bardziej do siebie niż rozmówcy.
-Jak wyglądała twoja siostra, gdy widziałeś ją ostatni raz? I jak wyglądała ta w czerwonym płaszczu? Pamiętasz może? Po płaszczu jej nie namierzymy, bo są setki takich, a ona może już go dawno nie mieć.

-To nie był płaszcz. Bardziej coś jak kamizelka i do tego spódniczka. Mogę jedynie powiedzieć, że miała brązowe włosy, ale i to raczej nie pomoże. Jak ją wtedy widziałem, wyglądała na, powiedzmy, 28 letnią kobietę. Teraz musi już być nieco starsza. Nie wiem co więcej mogę powiedzieć. Moje informację na jej temat są znikome. Dlatego też nie łatwo znaleźć cokolwiek. Zdjęcie siostry mam. - sięgnął do kieszeni i wyciągnął portfel, a z niego zdjęcie 8 letniej dziewczynki - jeżeli chcesz możesz je zeskanować. Ale to moje jedyne zdjęcie, więc muszę mieć je spowrotem. Teraz jest już o wiele starsza. Spytasz, skąd pewność, że ona jeszcze żyje? Ja to po prostu wiem. Nie musisz mi wierzyć, ale ja wiem, że ona tam na mnie czeka. Dasz radę mi pomóc?

Jednym ruchem wyszarpnął z kieszeni telefon komórkowy. Rozległ się krótki błysk migawki aparatu.
-Bez błysku-mruknął, grzebiąc w ustawieniach, by ostatecznie znieruchomieć na chwilę.
-Dobrze-powiedział, oddając zdjęcie. Jeszcze przez kilka chwil stukał palcami w urządzenie, które po chwili schował ponownie do kieszeni.
-Też sądzę, że żyje. Im raczej zależy na tobie, z tego co mówiłeś, a największe pole popisu mają wtedy, kiedy jest żywa. Powiedz gdzie dokładnie została porwana. Które centrum handlowe, pod jakim adresem, w którym dokładnie miejscu, jakiego dnia i o której godzinie.

-W Perth, Centrepoint na Market street. To był 24 marzec 2003. Godzina... Zaraz, która to była. Wyszliśmy przed obiadem. Coś koło 13, nie raczej 14. Tylko, że... Sęk w tym że minęło już 9 lat. To szmat czasu. Od tamtego czasu skontaktowali się 4 razy. Po czwartym zamilkli...

-Gdzie dokładnie w centrum handlowym. Pamiętasz sklep, jakiś punkt charakterystyczny niedaleko którego została porwana?

-Kiedy ich odnalazłem, byli przy głównym wyjściu. Potem zostałem uderzony.

-I widziałeś tylko tą kobietę? Przypomnij sobie kogokolwiek, kto był w pobliżu, jeśli zdołasz.

-Jakiś koleś był obok mnie, ten który mnie uderzył, ale nie zdążyłem go zobaczyć.

-A pamiętasz kogoś, kto mógł być świadkiem?

-Nie raczej nie... Właściwie to było dziwne... Wszyscy uważali mnie za szalonego. Nie wierzyli mi. Gdy mówiłem im o siostrze, sprawdzali akta i pytali “jaką siostrę? Jesteś jedynakiem”. Oni postarali się w każdym szczególe. Sprawili, że sam zastanawiałem się czy nie zwariowałem. Ale potem dochodziłem do wniosku, że to nie mogła być prawda. Nie mógłbym wymyślić tych wszystkich wspomnień.

Smith spojrzał ze zdziwieniem na Dominica.
-Jakie akta? Policyjne? Wyczyścili akta policyjne? - zapytał, zastanawiając się, kim są porywacze.

-Policyjne, administracyjne, wszystko. Przeszukiwałem to co się dało. Włamałem się na różne serwery i nic. Tak jakby nigdy nie istniała. I byłbym skłonny w to uwierzyć, gdybym jej tak dobrze nie pamiętał.

-Do wszystkiego nie mają dostępu. To pewne. Może i mogą wyczyścić akta na tych szczeblach, co i tak jest bardzo dużym wyczynem. Wiem ile zachodu jest z takimi sprawami. Nie jestem pewien czy Cosa Nostra, Camorra czy dowolna organizacja przestępcza miała aż tak poważne kontakty, żeby sprawić, by człowiek zniknął z powierzchni ziemi, a jeśli tak się stało, to rząd musiał w tym maczać paluchy. Innej opcji nie ma-zastanawiał się na głos. Nagle machnął ręką.
-Porozmawiam o tym. Jeszcze jedna sprawa. Mówiłeś, że kontaktowali się cztery razy. Kiedy i co mówili?

-Rząd? Czego do cholery mógłby chcieć ode mnie rząd?
-Kontaktowali się ze mną ostatni raz pół roku po tym zdarzeniu. Potem już nic. Za każdym razem to samo: “Twoja siostra jest w naszych rękach. Jeśli chcesz żeby żyła rób wszystko co Ci każemy. Czekaj na kontakt”.

-Rozumiem, że ten “kontakt” nie nastąpił?

-Nie, nie nastąpił. Byłem skłonny zrobić wszystko, w końcu to moja mała siostrzyczka, ale czekałem i nic. Sądziłem więc, że nie mogli jej zabić. Po co tyle zachodu?

-Skurwysyny cię urabiają i najwyraźniej planują coś naprawdę mocnego, skoro jeszcze się nie odezwali. Ona prawie na pewno żyje-stwierdził i zamilkł na chwilę.
-To może potrwać, bo po drugiej stronie nie są płotki. Bardzo możliwe, że uda się ją znaleźć, ale nic nie mogę obiecać. Nie wiem nawet ile łbów ma ta parszywa hydra-pokręcił głową, zdając sobie sprawę, że to wcale nie będzie takie proste.

-Szlag... To co mówisz... To jeszcze bardziej wszystko komplikuje. Kiedy myślałem o nich, to raczej wiązałem ich z jakąś korporacją, która zna naszą “branże” i do tego może chcieć mnie wykorzystać. - w głowie powstał mu mętlik - Dowiedz się czego możesz kiedy będziesz mógł. Jeżeli się czegoś dowiesz daj mi znać. - zbliżył się do drzwi wyjściowych - Póki co pozwól, że się przygotuje do naszej małej narady.

-Niewykluczone, że możesz mieć rację. Jak będę wiedział cokolwiek, to z pewnością skontaktuję się z tobą lub odciągnę na bok i przekażę wszystko, co wiem-powiedział na odchodne Smith.
-Zapomniałbym-zatrzymał Dominica jeszcze na krótką chwilę.
-Jak to wygląda z twojej strony? Twoja podświadomość może coś ze sobą zabrać?

-Nigdy nic nie zabrałem na akcje, jeśli o to pytasz. - odpowiedział wymijająco.

-Nie zobaczę nikogo z wymienionych osób w akcji? I innych też?

-Powtarzam, nigdy coś takiego nie miało miejsca podczas akcji. Czy to już wszystko?

-A ja ponownie pytam czy mam od ciebie gwarancję, że się nie pojawią, a nie czy się nie pojawiły-zapytał spokojnie, lecz z uporem maniaka.

-Nie wiem, wszystko jest możliwe... - powiedział zrezygnowany - ona siedzi w mojej głowie i... Wydaję mi się, nie, czuję, że ona chcę wyjść po za swoją klatkę. Póki co tego nie zrobiła, ale... Może to zrobić.

Smith pokiwał głową z powagą.
-Dzięki. Za szczerość. Jeszcze dzisiaj włączę maszynkę do poszukiwań-powiedział, po czym uśmiechnął się.

-Głowa do góry. Znajdziemy ją. Jeszcze w tym półroczu.
 
Rewan jest offline  
Stary 20-01-2012, 00:03   #68
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
-Jesteś dobra w tym, co robisz i dlatego Malcolm się z tobą skontaktował. Oboje szanujemy obce kultury, czy doświadczenia obcych nam światów.
Każdy z obecnych tutaj posiada zdolności, których nie mają inni, więc spodziewamy się współpracy. Również z twojej strony.
Jeśli coś wiesz, to powiedz. Być może z czymś takim spotkamy się w śnie Putina. Mamy dokonać na nim incepcji. Przed nim i jego siłami nikt nie ucieknie, jeśli nas wykryje. Wtedy zaczniemy marzyć o koszmarach.
Każdy z nas musi mieć całkowitą pewność, że nie odwrócisz się w potrzebie i ty musisz mieć taką pewność względem nas
-dodał pod wpływem myśli, iż jego prowokacja mogła być zbyt oczywista oraz prosta do wykrycia.
Przy okazji zrealizował kilka dodatkowych celów, takich jak wtrącenie informacji o ich Celu oraz zadaniu, jakie mają wykonać.
Jednocześnie przemycił informację o tym, co robią niektóre władze z więźniami, w szczególności zamachowcami czy sabotażystami.

Marzenie o koszmarach było dwuznaczne. Z jednej strony wyrażało, iż każdy koszmar będzie zawierał mniejszy pokład bólu i cierpienia, nie tylko fizycznego niż to, czego oni dokonają.
Z drugiej każdy koszmar był nierozłącznie rozerwany ze śnieniem, więc marzenie o koszmarze było jednocześnie pragnieniem odejścia w jakikolwiek sen.

Antonia jednak zdawała się być nieobecna duchem, śpiewając kołysankę. Ona już nie słuchała, a on dalej potrzebował informacji, doprecyzowania tego, co miało w nich uderzyć.
Tylko Brazylijka wiedziała z czym przyjdzie się im zmierzyć, jednocześnie będąc w stanie zaplanować skuteczną defensywę.
Szanse pozostałych na uzyskanie podobnych rezultatów były niewielkie.

-Armaty. Będą nabite działa. Wycelowane. Twarze. Pełne napięcia. Strach. I wyczekiwanie. Wejdą bez wystrzału...-opuścił się ponownie do pozycji półleżącej.
Zagrożenie jeszcze nie nadchodziło, więc mógł sobie na to pozwolić, jednocześnie mając zamiar zwrócić na siebie uwagę ruchem i niekonwencjonalnymi słowami.
Jeśli go posłucha, oby zrozumiała to, co chce jej powiedzieć.

Tymczasem trwała inna dyskusja, w którą się nie włączał.
William przeciw reszcie najmniej poinformowanych osób. Smith nie włączał się w dysputę, ponieważ wiedział, iż Architekt będzie potrafił sam się obronić.
Szczególnie wtedy, a kiedy do jednego szeregu z nim stanął Koroniew, Anthony był całkowicie spokojny przez przekonanie, iż poradzą sobie.

Jednocześnie był pełen uznania dla Piotra.
Być może dlatego, że już zbyt dawno temu widział podobne zachowanie u innego człowieka.
Pomimo wiedzy równej tej, którą posiadali dyskutanci, jako jedyny był jej świadomy. Wiedział, że nie ma pojęcia, jakimi kryteriami kierował się Malcolm przy wyborze, a jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, iż musiała istnieć ku temu wyraźna przesłanka, która zadecydowała, że z całego ogromu kandydatów na Architekta, Ekstraktor, mający na uwadze kontekst zlecenia, wybrał właśnie Profesora.
Zadziwiające jak wiedza o niewiedzy wspomagała racjonalność...

-To, co martwe, nie umiera. Lecz trwa.
Tym razem to Chemiczka jego wyrwała ze świata rozmyślań. Być może nastąpił efekt domina.
Po części musiał się z nią zgodzić. Właściwie to znalazł punkty spajające dwa odrębne wierzenia powstające niemalże po przeciwnych stronach globu.
To, co martwe trwa.
Forma trwania była kompletnie inna. Był ciekaw jak buddyzm został połączony przez kreatora świata z voodoo.

-Nic nigdy nie umiera. Śmierć jest jedynie zmianą formy-od niechcenia przytoczył różnice między wierzeniami, choć nie do końca powiedział prawdę.
Istnieje coś, co nigdy nie umiera. Coś poza śmiertelnym ciałem.

-Tak myślisz? Niebawem będziesz mógł to zweryfikować. Bo jeśli strzelisz do tego, co się pojawi, będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz w życiu.
A jednak udaje się coś wydobyć... Broń palna nie przyda się w starciu z tym, co ma nadejść.
Wykluczało to całkowicie zwykłe projekcje oraz innych podłączonych do urządzenia na poziomie zerowym.

-Tak właśnie myślę-nie doprecyzował, pogrążony w eliminacji tego, co nie nastąpi.
Naturalnie Antonia mogła się myli, lecz jeśli tak się stanie, problem rozwiąże się sam.
Najbardziej obawiał się walki z ucieleśnieniem obcych wierzeń.

-Zastanawia mnie. Co spowodowało, że Antonia mogła podejrzewać, iż Amy zeszła do Limbo? W tym pokoju stało się coś, o czym nikt jeszcze nie powiedział. Co sprawiło, że w to uwierzyłeś?-zwrócił się nagle do Architekta, podejmując drugi, palący temat.
To również należało wyjaśnić. Z tego, co zdążył usłyszeć z innej dyskusji, zaczynał rozumieć niektóre z zaistniałych błędów, poznając część powodów.

-Nie wiedziałem gdzie mogła wtedy być Amy. Chciałem się tego dowiedzieć, ale to ona... Antonia powiedziała, że się tego dowie a ja jej uwierzyłem. Wtedy chyba chwyciłbym się czegoś co dawało choćby cień szansy. Coś w jej głosie... Jej zdecydowanie, powiedziało mi, że coś było nie tak, więc po prostu nie zadawałem zbędnych pytań-odpowiedział William.

To było bardzo ciekawe, gdyż obrazowało połączenie między Fałszerką, a Profesorem. Bardzo interesujące.
Nic nie może się jej stać nie tylko ze względu na samą jej osobę. Była bardzo cennym członkiem zespołu, lecz jednoczenie jej brak zachwiałaby stabilnością Williama, a na to nie mogli sobie pozwolić.
Może lepiej by było, gdyby Koroniew zabawił się z osobistego ochroniarza?

-Rozumiem. Antonia dysponuje wiedzą z innych płaszczyzn. Nie bardzo ci się dziwię. Najprawdopodobniej sam bym uwierzył-uśmiechnął się.
Po prawdzie sam okazałby się nieco bardziej wnikliwy przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji, ale nie skłamał.
Zapewne okazałby trochę zaufania względem towarzyszki.

-Dobrze. Przekonała cię Chemiczka. Masz coś do powiedzenia w tym temacie?-zapytał Brazylijkę z obecnie mało brazylijską twarzą.
W rzeczywistości była to kolejna próba wyciągnięcia jakichkolwiek informacji.

-Mam. Ale czekam, aż dojdziecie do ściany i walniecie się w nią wystarczająco mocno, żeby zrozumieć, kto miał rację. Trochę popłaszczenia się też nie zaszkodzi, jestem taka próżna.

Warto było spróbować. Nic nie stracił, mógł zyskać.
Co prawda kobieta wykazywała się skrajną, wręcz dziecięcą niedojrzałością, która skojarzyła mu się z małą dziewczynką spytaną o to, co robił jej kolega z sąsiedztwa.
Szeroki uśmiech, założone na piersi rączki i kwestia "Wiem, ale nie powiem".

Tak samo w tym przypadku. Antonia oczekiwała cukierka w zamian za informacje, ale go nie dostanie.

-Właśnie. Skoro wszyscy już wymienili grzeczności i nastąpiła prezentacja czekam na relację. William miałeś wolną rękę w kształtowaniu tamtej projekcji. Oczekuję, że wyjaśnisz dlaczego zamiast w fotelu naczelnika znalazłem się na dziedzińcu i dlaczego wszystko się posypało-powiedział Whitman.

Point Man nie spodziewał się tego. Był całkowicie zaskoczony tym, że Malcolm zdecydował się uderzyć w Architekta miast bronić go, tak jak się tego spodziewał.
Czuł się zupełnie tak jak wtedy, kiedy ich Mała Demoniczka stanęła w jego obronie.

Spojrzał na Ekstraktora zupełnie tak, jakby debatowali nad zjawiskiem istnienia wiatru.
Ciekawe zagadnienie nie budzące żadnych głębszych doznań emocjonalnych.

-Spokojnie, nikt nie robił niczego celowo. Po prostu dobrze by było wiedzieć, by przy następnym wypadzie wystrzegać się tego-odpowiedział dowódcy ich grupy.
Nie mogło to być pożywką dla ludzi wyrzucających Architektowi niekompetencję.

-Ja się pytam, kto wpadł na tak znakomity pomysł, żeby nam nic nie powiedzieć. Po cholerę to, skoro to wy nie panujecie nad snem-powiedział Dominic.
Anthony jedynie założył ręce na piersi powstrzymując westchnięcie. Tego chciał uniknąć, ponieważ w tej chwili nie było czasu na żadne osobiste przepychanki.

Malcolm oczekiwał wyjaśnień od każdego. Rozsądne posunięcie, którego Smith próbował chwilę wcześniej.
Jedynie William pofatygował się zrelacjonować to, co widział i czego doświadczył.

Nikt inny nie miał zamiaru choćby otworzyć ust w danej sprawie. Każdy chciał wyjaśnienia. Każdy.
Nikt jednak nie chciał podzielić się tym, co widział.

Samonapędzające się koło absurdu. Właśnie znaleźli perpetuum mobile.

Wynik był identyczny z jego próbami. Odezwała się jedna osoba - Koroniew.
Czemu Inżynier nie był tym zdziwiony?
Dzięki losowi wystarczyło to w większej części za trzy opowiadania.

Właśnie w ten sposób Anthony dowiedział się, że Szóstka wraz z Cryerem i Nobodym znaleźli się na placu, patrząc na Rulera okładającego Ekstraktora.
Dość szybko zorientowali się w tym, iż sceneria nie jest rzeczywista, co było nadzwyczaj niespodziewane, lecz wysoce pożądane.
Gdy zaczęło się pierwsze zapędzanie do cel, jeszcze przed ostrzałem, udali się do kolejki, słuchając poleceń.

To również zdawał się być słuszny krok.
Należało znaleźć śniącego lub osoby, które wciągnęły ich w cudzą podświadomość i spróbować wykorzystać sytuację miast głupio ginąć.

Gdy rozpoczął się chaos na dziedzińcu, oni byli już w środku, rozpętując swój mały, własny nieporządek. Koroniew zabił pilnującego ich strażników, a Cryer przeobraził się w niego.
Ich posunięcia zdawały się być bezbłędne, przez co Smith tym bardziej cieszył się, iż wciągnął ich do zespołu. No, może prawie bezbłędne. Nie ukryli należycie martwych ciał, przez co John musiał zaprowadzić ich do izolatek.
Nieufność projekcji nie ułatwiła im zadania. Przez to faktycznie wylądowali w izolatkach, lecz nie posiedzieli tam długo, gdyż za chwilę przybył Inżynier.

Nikt więcej się nie zabrał głosu w temacie.

-Ja, William i Antonia znaleźliśmy się w szatni, ale za moment rozległa się syrena alarmowa i wpadł człowiek z rozkazami.
Chemiczka i Architekt mieli udać się w kierunku epicentrum buntu - do kobiet, natomiast ja na dziedziniec.
Plan zdawał się być rozsądny, co szczególnie nie dziwiło ze względu na to, iż śniącym był William.
Po drodze spotkałem Blackwooda prowadzonego przez strażników, którym nakazałem biec do skrzydła damskiego.
Już wtedy wiedziałem, że naczelnikiem jest Amy, więc wysłałem dodatkowe siły w pobliże jej gabinetu w celu ochrony.
Jednocześnie, żeby nie narażać Turysty na śmierć, nakazałem im wracać, jeśli dalej będzie niebezpiecznie.
Nie wrócili, więc sądziłem, iż stłumienie buntu poszło pomyślnie. W przeciwnym wypadku wysłałbym jeszcze jeden oddział do pomocy, zaś powodem mogło być zignorowanie rozkazu lub posłuchanie drugiego, sprzecznego
-tu spojrzał na Antonię.

Z jakiegoś powodu przeszukiwała pomieszczenie pełzając i wystawiając długi jęzor.
Może się nie znał, ale dla niego było to objawem totalnego zdziecinnienia. Brakowało jeszcze tylko błotka do potaplania się.
Jakby nie można było dokonać togo po ludzku, stojąc na dwóch nogach.
Pokręcił głową, po czym podjął raportowanie.

-Gdy znalazłem się na dziedzińcu rzuciło mi się w oczy to, iż skazańcy nie byli w najmniejszym stopniu posłuszni.
Ich zachowanie mogło płynąć od przykładu, jaki dały im kobiety, wywołując bunt, więc logicznym było sądzić, iż również mogli się tak zachować. W końcu byli w przewadze liczebnej, natomiast całkiem sporo sił zaangażowanych było w przywracanie bezpieczeństwa w damskiej części.
Nie było dogodniejszego momentu na uderzenie, co niektórzy zdawali się widzieć - pojedyncze osoby wykazujące się większą bystrością niż inni, a jednocześnie buntownicy. Wystarczyło tylko podburzyć tłum.
Męska część zbliżała się do dokonania tego samego, co żeńska część skazańców.
Chciałem uspokoić ich pokazaniem kto ma przewagę siły, ale zapomniałem o ostrzeżeniach przed strzałem.
Wybuchł chaos, który próbowałem uspokoić między innymi sprzężeniem z głośników, ale spokój okazał się krótkotrwały, a czasu było coraz mniej. Prezentację należało odbyć przed wybudzeniem.
Najpierw upewniłem się, że Koroniewa, Cryera i Nobody'ego nie było w tłumie, ponieważ wszyscy musieli być jak najbardziej żywi.
Następnie poleciłem Rulerowi, by biegł w moim kierunku. Chciałem was ewakuować z placu zanim zarządzę piekło. Spotkałem się z brakiem reakcji.
Zarządziłem ostrzał i poleciłem, byście padli i przykryli się tarczami dla ochrony przed przypadkowym ostrzałem, ponieważ nakazałem do was nie strzelać. Kolejny brak reakcji.
Kiedy się przebiliście, było już praktycznie po wszystkim. Plac był w miarę spokojny i oczyszczony, więc pomyślałem o zmianie miejsca odprawy na okolice izolatek.
Dlatego skierowałem was tam. Jednocześnie rozpocząłem poszukiwania pozostałej trójki, podkreślając ich wagę, by nikt nie zrobił im krzywdy.
W końcu zszedłem po was z uformowanym oddziałem dwudziestu strażników z bronią. Stałem się mało popularny po rozkazie ostrzału, a było tak blisko prezentacji, że nie mogło pójść źle.
Miałem szczęście, bo wszyscy byli w jednym miejscu, więc pozostało zaprowadzić wszystkich do pokoju przesłuchań. Resztę znasz
-skończył relację.

Ponownie nikt się nie odezwał.

To robiło się śmieszne...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 20-01-2012, 10:54   #69
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Praca moja i Irmfryda :)

Blackwood zerknął na Malcolma chcąc uchwycić jego spojrzenie, co nie było proste biorąc pod uwagę ciemne szkła okularów, które Ekstraktor miał na nosie. Okulary... cholera, zapomniałem swoich - pomyślał Thomas.

Nocna odprawa w dużej, bogato zdobionej sali powoli zbliżała się do końca. Na twarzach wszystkich obecnych widać było zmęczenie graniczące z wyczerpaniem. Nie inaczej było w przypadku turysty. Co prawda Thomas był przyzwyczajony do nocnych posiedzeń i dyskusji jednak senne koszmary prawdopodobnie uszczupliły jego zasoby energii.

Ekstraktor w końcu podsumował całe spotkanie i podziękował wszystkim za uwagę. Po kolei, jeden za drugim, każdy z członków drużyny wychodził z pomieszczenia do momentu, w którym Thomas został sam na sam z Malcolmem. Siedzieli naprzeciwko siebie, za oknem zaczynało już świtać.

- Piękna przemowa. - zaczął Blackwood lekko się uśmiechając.
- Może coś do picia? - odpowiedział Malcolm podnosząc się z krzesła i ruszając w kierunku barku. W oczekiwaniu na odpowiedź Turysty sięgnął po szklankę do whisky. Następnie ujął w dłoń butelkę bourbona. - Polecam coś mocniejszego.
- Chętnie, sam miałem zaproponować.

Malcolm wrócił do stołu z dwiema szklaneczkami whisky. Kostki lodu lekko obijały sie o szkło.
- Proszę, bourbon … - Whitman postawił szklankę przed Turystą - uważam, że Amerykanie powinni pić tylko trunki zrobione z kukurydzy. Czy ma Pan dla mnie nowe instrukcje Panie Blackwood?
Cholera, telepata albo prawdziwy zawodowiec - pomyślał Thomas.
- Owszem. - powiedział tylko i bez dłuższej zwłoki wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki przenośny dysk danych.

Położył go delikatnie na stole i przesunął w kierunku Ekstraktora.
- Pozdrowienia od Woodsona. - zażartował lekko po czym upił bourbona.
Whitman pokiwał głową. - Chce Pan abym to przejrzał teraz? - Whitman tylko spojrzał spod okularów na rozmówce, po czym siegnął do kieszeni wyciągając tablet z logiem jabłuszka.
- Możemy obyć się bez tych oficjalnych zwrotów. - zaczął Thomas ignorując pytanie. - W końcu mamy być dobrze działającym teamem nieprawdaż? Jestem Thomas lub po prostu Tom, jak wolisz. - powiedział przeglądając się w kryształowym naczyniu.

- Dla przyjaciół Malcolm … - Whitman uruchomił urządzenie, odczekał chwilę, następnie wpisał kombinację znaków by na koniec podpiąć otrzymany od Blackwooda dysk. Kolejna kombinacja znaków i na okularach Ekstrakrora odbijał się jaśniejszy kolor monitora.

Żądanie o hasło. Malcolm wpisał z pamięci dwudziestoczterocyfrowy ciąg znaków i cyfr, otrzymany wcześniej od Woodsona. W środku był jeden dokument tekstowy. Whitman nacisnął przycisk. Na ekranie pojawiła się biała strona, na której widniały tylko trzy wyrazy, pisane jednolitą, mocną czcionką.
Siedzący naprzeciw Thomas uważnie przyglądał się twarzy Ekstraktora. Nie był w stanie dostrzec ani ekranu urządzenia, ani hasła wpisywanego przez Whitmana. Nawet obrazy, które odbijały się w szkiełkach okularów masterminda nic nie zdradzały. A Tom był po prostu ciekaw.

Ekstraktor odsunął się nieco od ekranu, ze wzrokiem utkwionym w zagadkowej wiadomości.
- Tom … kiedy ostatnio oglądałeś CNN? - z wyraźnym marsem na czole zapytał Whitman.
Na twarzy Malcolma Blackwood nie dostrzegał emocji. Miał jednak wrażenie, że był jeden moment w którym Ekstraktor stężał, spiął się jak do skoku. Musiało to trwać jednak naprawdę krótko, a może nawet było tylko przywidzeniem.
- Sam nie wiem. Dlaczego pytasz?
- Myślę, ze powinniśmy włączać od czasu do czasu telewizor. Zawsze między reklamami można znaleźć coś interesującego i aktualnego.

Turysta spodziewał się różnych reakcji i wypowiedzi ze strony Ekstraktora, ale pytanie o CNN było chyba ostatnią z opcji. W tym musiał być jakiś ukryty sens jednak nie mógł zrozumieć jaki.
- Cóż, trudno się nie zgodzić. - odparł wymijająco. - Rozumiem, że nie będzie żadnego problemu z wprowadzeniem tych - skinął kryształową szklanką w stronę tabletu - drobnych zmianan?
- Oczywiście, że nie. Woodson płaci, Woodson wymaga … my jesteśmy tylko wykonawcami. Czy masz Tom jakieś uwagi do … plan to za duże słowo … do jego zarysu?
- Bez obrazy ale to chyba Wy jesteście specjalistami w dziedzinie kradzieży i włamań. - ironicznym tonem odparł Tom. - To wasza działka. Ale... dzięki, że pytasz... - dodał szczerze - Jeśli będę mieć jakieś uwagi to nie omieszkam się wtrącić. To samo tyczy się pomocy z mojej strony. Nie jestem tu tylko po to, żeby... hmmm... kontrolować to złe słowo... mieć was na oku. O! - uśmiechnął się zadowolony Blackwood.

- Cieszy mnie to, widzę że nie będzie więc problemu z kolejną transzą. - Malcolm nie spuszczał Turysty z oka. Nawet wtedy gdy pociagnął spory łyk whisky a także później gdy odezwał się dużo głosniej radosnym tonem - Cholernie dobry trunek … nieprawdaż Tom?!
- Owszem. - odparł Thomas i uśmiechnął się po raz kolejny.
- Cieszę się, ze jesteśmy jednomyślni … w obu kwestiach. Jak widzisz nie mam tajemnic przed Woodsonem. W końcu wszyscy razem gramy w tym samym zespole.
- Co do tej transzy... - podjął nagle Blackwood jakby nagle sobie o czymś przypomniał - Rozmawiałem już z Anthonym na temat dodatkowych funduszy. Kwotę znam i nie powinno być z nią problemu ale wypadałoby żebym dokładnie wiedział na co to małe “dofinansowanie” zostanie przeznaczone.
 
aveArivald jest offline  
Stary 23-01-2012, 09:10   #70
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Wenecja, wynajęta sala w hotelu Danieli, wieczór odprawy,30 minut do świtu.
Prywatna rozmowa Ekstraktora i Turysty

- Sprawy finansowe omawiałem z Woodsonem. Ja i Woodson … w cztery oczy. Skoro jesteś tu na jego polecenie to ustalmy, że o finansach na tym poziomie rozmawiamy tylko my. Potrzebujemy kolejnych 30 % ustalonej sumy. Pytasz na co? Na przygotowanie akcji, wynajem ludzi, zakup samochodów, statków ... - Malcolm uśmiechnął się - … może całych obiektów Musimy też zabezpieczyć drogę ewakuacji … i to nie jedną. Wszystko trzeba przygotować w kilku lokalizacjach, w końcu Mark w ostatniej chwili może zmienić zdanie. Zresztą, sam sobie zdajesz sprawę na kogo się porywamy … a Rosjanie lubią szelest banknotów, prawie tak samo jak wódkę - Whitman zerknął na ciemny ekran tableta, w którym uaktywnił się wygaszacz.
- Rozumiem. Chciałbym mieć w takim razie dokładny wgląd we wszystkie inwestycje grupy. Muszę wiedzieć, że te pieniądze na danym etapia naprawdę są niezbędne i nikt z naszych nas nie sabotuje.
- Będziesz go miał tak dokładnie na ile pozwoli na to sytuacja. Musisz też pamiętać,że często wydatki pojawiają się nagle i w żaden sposób nie można ich zaplanować. Stąd potrzebna jest nam rezerwa finansowa. Te 30 % o które musisz poprosić Woodsona to właśnie wydatki plus rezerwa.
- Jeśli można to mam jeszcze pytanie dotyczące teamu. Jak sam powiedziałeś, wszyscy gramy w jednym zespole. Mam jednak pewne wątpliwości - Blackwood ostrożnie dobierał słowa - które wynikają głównie z tego co stało się z Mirandą. Żebyśmy się tylko jasno zrozumieli, nie chcę kwestionować tu Waszych kompetencji, tak jak Wy nie kwestionujecie moich. Ale... mimo tego chcę wiedzieć, co o nich myślisz... Znaczy się, czy reszta ekipy... czy... czy oni na pewno sobie poradzą? - zapytał patrząc uważnie na Malcolma.
- Co do teamu… prawie wszystkich rekrutowałem osobiście, mam do nich pełne zaufanie. To albo profesjonaliści albo osoby o nieprzeciętnych zdolnościach. Myśle nawet, ze niektórzy mają zbyt silna osobowość, którą trzeba będzie okiełznać. Co do reszty ekipy … to osoby do konkretnych zadań. Nie wszystkich znam, stąd nie mogę im w pełni ufać. Pozostaje też ryzyko wpadki …nie tylko w świecie realnym ale także podczas projekcji. Im mniej wiedzą, tym mniej są w stanie przekazać. Nawet podświadomie … kto wie co nas spotka po drugiej stronie. Tak więc trzonem teamu jest pierwsza piątka, która kieruje pozostałymi. Zwykle taki system się sprawdza. - Malcom dopiero teraz przestał patrzeć prosto w oczy Toma. Wstał z krzesła, zabrał puste szklanki i poszedł do barku. Siedzący przy stole Turysta słyszał najpierw odgłos kostek lodu obijących się o szkło a potem dźwięk nalewanego do naczynia płynu. Tymczasem Tom, który przez chwile ważył słowa Ekstraktora zadał kolejne pytanie do stojącego tyłem mężczyzny.
- Co do kwestii zaufania... rozmawiałem z Anthonym o Cieniach i możliwym szpiegu w naszych szeregach. Może tym razem zapytam wprost, bez ogródek: podejrzewasz już kogoś?
- Nie … - poważnym tonem odparł Malcolm stawiając napełnione bourbonem szklanki na stole - ale nie mogę też tego niestety wykluczyć. Stąd moja ostrożność. A Ty Tom … masz jakieś spostrzeżenia - z podejrzliwością w głosie zapytał Whitman.
- Też nie, niestety. I cholernie mnie to... denerwuje... - odparł na poważnie strapiony Blackwood - Nie-na-wi-dzę jakichkolwiek niewiadomych. Tak samo jak możliwy kret nie dają mi spokoju sny, które... śniliśmy. Nie chodzi o moją psychikę - zastrzegł od razu - tylko o to, że to moje pierwsze tak bezpośrednie spotkanie z tą technologią i... no cóż... musisz przyznać, że w więzieniu jak i w tej sali - omiótł wzrokiem bogate ściany i malowany sufit - działo się wiele dziwnych rzeczy. Rzeczy, których nie sposób wytłumaczyć. Ale... - zawiesił na chwilę głos by upić trochę chłodnego trunku - weźmy na początek gryps.
Nie wiedział czy to wpływ alkoholu czy może fakt, że rozmawiał prywatnie oko w oko z profesjonalistą, ale zaczął się zwierzać ekstraktorowi. W końcu jeśli nie on, to kto odpowie na moje pytania i wątpliwości dotyczące snów? - pomyślał.
- Nasze życie jest jedną wielką niewiadomą Tom … a sen w sposób astronomiczny tylko to potęguje. Dlatego tak ważny jest totem - beznamiętnym głosem odparł Whitman.
- Totem? - zapytał Blackwood zastanawiając się co to znów za cholerne, plemienne dziwactwa.
- Coś jedynego, niepowtarzalnego co sprawia, że potrafisz odróżnić projekcje od realizmu. Ważne, aby nikt poza tobą go nie znał, wtedy masz pewność, że nikt inny poza toba go nie wyśni.
- Rozumiem - odparł Thomas, który powoli trawił nowe informacje - Wracając do tego grypsu... Chodzi o ten dysk danych. We śnie... wydaje mi się, że... heh to trochę głupie ale... miałem go w zębie. W formie grypsu więziennego. Czy... czy to normalne? - mina Blackwooda jak i jego jąkanie jasno zdradzały niepewność i zdenerwowanie - I skoro... moja poświadomość mówiła mi, że za wszelką cenę muszę dostarczyć tą wiadomość... czy... czy nie powinienem był tego zrobić we śnie?
- To całkiem naturalne. Zadziałała Twoja podświadomość. Dla rzeczy ważnych … bardzo ważnych staramy się we śnie znaleźć bezpieczne miejsce np. sejf, skrytkę. Być może dlatego dysk z danymi od Woodsona przybrał formę grypsu ukrytego w miejscu o którym tylko ty wiesz. Chociaż sen to gra podświadomości i nigdy nic do końca nie jest wiadomo. A co, chcesz to sprawdzić? - Malcolm, któremu było już przyjemnie ciepło w żołądku wyciągnął z kieszeni długopis. Jedno pstryknięcie i z drugiego końca przedmiotu błysnął snop światła.
- Nie planowałem wizyty u dentysty, ale skoro uważasz, że warto to sprawdzić... - Blackwood zawahał się - zrobię to sam, jeszcze dzisiaj - zapewnił tylko bo mimo wszystko wolał sam sobie pogrzebać między zębami.
- Tylko wybierz zaufanego doktorka. Bo jeśli tam faktycznie coś masz …coś od czego zależy nasze zadanie … - długopis znikł w wewnętrznej kieszeni marynarki. Malcolm dotknął tabletu, który błysnął jasnym światłem odbijającym się od okularów Whitmana. Ekran był pusty, wiadomość automatycznie znikła. Widocznie miała cyfrową datę ważności, uległa skasowaniu po upływie określonego czasu. Przy technologii jaką dysponowała ARMA, Malcolm był pewien że żaden nawet specjalista nie byłby w stanie już jej odzyskać. Ot, taki nowoczesny odpowiednik dawnego atramentu sympatycznego.
Turysta zerknął za okna.
- Świta, chyba już pójdę ale zanim to zrobię - Thomas uśmiechnął się podnosząc kryształową szklankę z trunkiem. - Za powodzenie naszej misji.
Malcolm bez słowa uniósł szklankę. Kiwnął głową przytakując Blackwoodowi i jednym haustem dopił zawartość naczynia.


Wenecja Hotel Danieli, apartament Malcolma Whitmana, 2 godziny przed umówionym spotkaniem z członkami teamu.


Malcolm siedział na tarasie apartamentu zaczytany w spoczywający na kolanach konspekt. Kolejne przeczytane karty odkładał na stolik. Od czasu do czasu szukał wzrokiem przepływających statków, chwilę je obserwował po czym wracał do lektury.

W pierwszych latach XX wieku List zaczyna pracować nad liturgią odrodzonego kultu państwowego Germanów, projektuje sanktuaria neopogańskie, obrzędy i rytuały, składające się między innymi z wyświęcenia kapłanów i wojowników, "oczyszczenia i odświeżenia germańskiej krwi", czy też rytuał ofiarny germańskiej religii solarnej, podejmuje także prace w kierunku rekonstrukcji języka Ariów i magicznego pisma ludów północy - Run. List twierdzi, że religia Germanów istniała w formie zewnętrznej (egzoterycznej) jako wotanizm, i w formie ukrytej (ezoterycznej), znanej rządzącym tą cywilizacja królom-kapłanom, jako armanizm.
W 1908 roku (2 marca) powstaje Towarzystwo Guido von Lista (Guido von List Gesellschaft), zajmujące się propagowaniem idei germańskiego odrodzenia na terenie Austrii i Niemiec. Towarzystwo łączy w sobie zarówno środowiska ezoteryczne, jak i nacjonalistyczne. 24 czerwca 1911 roku, podczas obchodów święta przesilenia słonecznego, powołany zostaje przez członków Towarzystwa Guido von Lista ezoteryczny, najwyższy szczebel hierarchii ruchu pangermańskiego Hoher Armanen Orden (HAO Najwyższy Zakon Armanów).
Doktryna Zakonu Armanów zawarta w pracach Lista zawiera pierwszą całościową pangermańską wizją symbolicznej historii cywilizacji europejskiej. Głosiła ona, iż w zamierzchłej przeszłości teokratycznym społeczeństwem germańskim rządziła dynastia królów-kapłanów Wotana. Czczono, między innymi Boga Ziemi, nazywanego Tuisco i jego syna Mannusa, założyciela rasy Ariów. Jego trzej synowie byli założycielami trzech kast społeczeństwa germańskiego: rolników, mędrców i wojowników. Kasta mędrców, czyli Armanów (spadkobierców króla słońca), dała początek dynastii królów-kapłanów.
Ezoteryczna i magiczna wiedza Armanów przekazywana była uczniom w długotrwałym procesie wielostopniowych inicjacji, zawierających między innymi studiowanie Eddy Poetyckiej, pielgrzymkę do miejsc armanistycznego kultu, gdzie kolejno pogłębiano umiejętności kapłana, polityka i nauczyciela, poznanie armanistycznej gnozy. Guido von List czerpał bogato z tradycji kabalistycznej i alchemicznej, a także jako jeden z pierwszych utożsamiał pangermański ezoteryzm z tradycjami Templariuszy i różokrzyżowców. List uważał, że kapłańska hierarchia Armanów inspirowała średniowieczne herezje i przekazywała z pokolenia na pokolenie tajemnice inicjacyjne, za pomocą magicznego pisma runicznego. Runy zawierały też kosmogonię i magiczną wiedzę Germanów. List spopularyzował także solarny znak, swastykę jako symbol ruchu pangermańskiego.


Whitman odłożył skrypt na stolik. Podniósł się z fotela, poszedł do salonu. Chwilę przeglądał zawartość szafy po czym wyjął kolejny skrypt. Był to wydruk z komputera. Pierwsza strona zawierała napisane gotycką czcionką nazwisko autora … Guido von List, a także tytuł … „Carnuntum”. Wracając na taras zabrał jeszcze butelkę wody mineralnej Perrier i szklankę.


Berlin, kamienica przy Anklamer Strasse 6, miesiąc przed spotkaniem w Wenecji


Whitman wysiadł z taksówki. Pomimo, że pora roku była już bardziej letnia niż wiosenna na dworze panował chłód. Malcolm postawił kołnierz płaszcza, otulając nim szyję. Chwilę rozglądał się wokoło, uniósł głowę do góry zastanawiając się przez mgnienie za którymi oknami mieszka bibliotekarz. Wszedł do obskurnej bramy, przeszedł przez skrzypiące drzwi prowadzące na klatkę schodową, spojrzał do góry na pnące się stopnie. Nagle niewiadomo skąd przed Whitmanem pojawił się mężczyzna. Mówił coś po niemiecku, pytał, przyglądał się podejrzliwie. Ekstraktor także zadawał pytania. Dziwna rozmowa toczyła się na klatce schodowej kamienicy przy Anklamer Strasse 6, dialog zadawanych po angielsku i niemiecku pytań, na które żadna ze stron nie potrafiła albo nie miała zamiaru odpowiedzieć. Dopiero wyciągnięty przez Ekstraktora banknot sprawił, że ze starszym mężczyzną mógł się dogadać. Jak się okazało był to dozorca kamienicy. Na tyle na ile potrafił wyjaśnił Whitmanowi, że mężczyzna o którego pytał Ekstraktor mieszka w tej kamienicy sam i na hundert prozent jest w mieszkaniu.
Malcolm rzucił krótkie danke po czym zaczął wspinać się po stopniach schodów. Bibliotekarz zajmował mieszkanie na 3 piętrze. Na drzwiach wisiała mosiężna tabliczka … Otto Mahler. Gdy nacisnął przycisk dzwonka rozległ się przeraźliwy dźwięk. Mimo, że był bardzo donośny Whitman musiał jeszcze kilkakrotnie wciskać guzik nim usłyszał poruszenie za drzwiami. Drzwi otworzył starszy przygarbiony meżczyzna, na oko mógł mieć siedemdziesiąt a może i osiemdziesiąt lat. Malcolm przez chwilę nad tym myślał patrząc na brudny kołnierzyk beżowej … a może szarej koszuli.
- Jestem Ronald Cold, pracuję dla New York Times’a. Myślę, że jest pan w posiadaniu informacji, która może zainteresować czytelników. – Whitman wyciągnął z kieszeni dwieście euro.
- Żurnalista...? – mężczyzna bierze banknoty, zwija w rulony.
Starzec prowadził Malcolma korytarzem starego poenerdowskie mieszkania. Meblościanki, dziwny smród, kurz, wszędzie książki. Było ich tak wiele, że kilka stojących półek nie wystarczał na ich pomieszczenie. Pozostałe leżakowały w stosach na podłodze. W korytarzu jak i w salonie panował półmrok. Opuszczone kotary nie wpuszczały za wiele światła. Mahler schował pieniądze do starej puszki po herbacie po czym zasiadł w zakurzonym fotelu. Kolana zakrył pledem. Słuchał tego co mówił Ekstraktor, ale z wyraźnym trudem, co chwila marszczył brwi.

- Tak żurnalista Herr Mahler otóż zainteresował mnie temat na jaki przypadkiem się natknąłem. Stara sprawa z lat osiemdziesiątych. Pracował pan wtedy w bibliotece i z tego co się dowiedziałem miejsce to często odwiedzał … i tu jest ta rewelacja, o której chce napisać … nikt inny jak sam Putin.

Ożywił się na koniec zdania.

- To był on, Herr. Przychodził często...Nawet dwa, trzy razy woche...tydzień. Pamiętam...Dużo czytał. Potem znikł. Nagle, tak jak się pojawił.
Dziadek zakaszlał.
- Nie wierzą mi...Że to on. Ale to on. Miał w katalogu inne name, ale nieprawdziwe. Jak patrzę telewizor...Starszy. Ale twarz ja poznaję.
- Nie wierzą? A pytał ktoś jeszcze o tą sprawę?
- Kiedyś...Kiedyś w internet napisałem. Listy pisali. Jeden nawet groził...Dawno już...
- Rodacy, czy ktoś z zagranicy?
- Nie wiesz w internet. Deustche...pisali.
Malcolm pokiwał głową.
- Ale wróćmy do samego Putina … jak przychodził … rozmawialiście może?
- Jawohl. Rozmawiali. Dużo nie mówił.

Stary nagle podniósł na Malcolma dziwne spojrzenie.
- Ja też nie pytał wiele. W oczach jego...Miał oczy takie...Ja się bał jego.
- Oczy szaleńca? Błędne spojrzenie … czy to ma pan na myśli?
- Sza-lensa? Ich verstehe nicht...
- Czyli nigdy ze sobą nie zamieniliście ani słowa? - wzrok Malcolma powędrował na dużego burego kota, który niewiadomo skąd pojawił się na środku pomieszczenia, pełniącego najwyraźniej funkcję salonu. Sierściuch chwilę patrzył na Whitmana po czym liżąc łapkę zaczął się myć.

- Rozmawiali, rozmawiali.
- No właśnie …- ożywionym głosem odezwał się Whitman - i co wtedy mówił, o czym rozmawialiście?
Starzec machnął trzęsącą się ręką.
- Nicht...ważnego. On pytał książki. Ja znajdował. Nigdy nic... o życiu. Ich kannte ihn nicht, also ist es normal für mich.
- Jakie książki go interesowały?
- Okkultismus. Głównie. - odpowiedział mężczyzna głaszcząc kota, który zainstalował się nie wiadomo kiedy na jego pledzie - Psychologie...Czasem...Czasem historia.
- Współczesna, starożytna?
- Rom. - zakaszlał stary - Tylko Rom.
- OK. Okultyzm, mówi pan … może pamięta pan jakieś tytuły? - Whitman wyciągnął mały notes i złoty długopis.
- Lange Zeit...- wymruczał stary - dużo...brał wszystko co było.
- A może do niektórych pozycji wracał ponownie?
- Pamiętam...Guido von List...Chyba...Naziści...Stare germańskie legendy...Pogańskie religion...Tyle tego było...Inne też...
- Myśli Pan, że można do tych książek dotrzeć w bibliotece, w której pan pracował?
- Naturlich...- odpowiedział Niemiec - Berlin Staatsbibliothek...Dalej istnieje...
- Wieloma egzemplarzami dzieł von Lista dysponowała biblioteka?
- Często...Jeden egze...egze...- stary łamał sobie język na angielskim słowie - Stare pisma...Kiedyś...Później von List, to chyba osiemnasty albo dziewiętnasty wiek...Ich weiss nicht...Tyle lat...Tyle książek...
- Jeszcze jedno Herr Mahler. Putin, gdy przychodził do biblioteki … jakiego języka używał w rozmowie?
- Deutsche Sprache...- dziadek wydawał się być zdziwiony - Putin spricht Deustche gut. Geläufig...ja nie wiem, jak to po angielsku słowo. Geläufig.
- Tak, oczywiście … a książki oczywiście także były po niemiecku?
- Ja, ja...- pokiwał głową.
Malcolm też pokiwał głową. W myślach układał już plan na resztę dnia, a może i dni.
- Herr Mahler, to chyba wszystko o co chciałem pana zapytać, chyba, że coś się panu przypomina jeszcze odnośnie Herr Putina. - Ekstraktor sięgnął do wewnętrznej kieszeni wyciągając portfel.
- Danke...- stary ucieszył się wyraźnie na widok portfela - Nie mówić, że rozmawiał ze mną.
- Jasne, nie chciałbym aby inny dziennikarz podchwycił ten temat. - Whitman wyciagnął z portfela 5 banknotów po sto euro.
Stary oblizał wargi, a potem zaskakująco szybkim ruchem wyszarpał Malcolmowi pieniędze i popatrując spod byka zaczął pakować je do puszki z herbatą.

Gdy Malcolm był już za drzwiami, usłyszał za plecami jak stary odryglowuje znowu hałasujące na całą podniszczoną klatkę schodową łańcuchy. Obejrzał się i zobaczył pomarszczoną twarz, w wąskiej przestrzeni pomiędzy uchylonymi tylko o parę centymetrów drzwiami.
- Herr reporter...- wycharczał dziadek..
- Tak? - Whitman zatrzymał się w pół kroku.
- On...- szkliste oko starca łypało jak z otchłani - On miał...Wolfsblick.
Oko zmrużyło się.
- Wolfsblick! - powtórzył i nagle drzwi trzasnęły. Echo domykających się odrzwi i zapinanych łańcuchów poniosło się po sieni starej przedwojennej kamienicy.

Whitman szedł wzdłuż Anklamer Strasse, na rogu zatrzymał taksówkę.

- Staatsbibliothek – kierowca tylko kiwnął głową.

W bibliotece Malcolm spędził cały dzień a także dwa kolejne. Okazało się, że połowa książek z listy Chipa jest dostępna. Ze względu na wiek oraz stan woluminów, w większości w czytelni. Niestety niektórych już nie było - wycofane ze względu na stan druku … podobno, inne po prostu wypożyczone. Whitmana szczególnie zainteresował jedyny dostępny egzemplarz Guido von Lista. Angielskie streszczenie informowało, że pozycja zawiera rozważania autora oraz wnioski z jego badań nad nowym (mimo iż oparty na starych wierzeniach) systemem religijnym zwanym ariozofią. Według niego w dawnych, zamierzchłych czasach czysta rasa Atlantów zstąpiła na ziemię prosto z nieba. Zamieszkiwali oni kontynent Atlantydę aż do czasu katastrofy którą przeżył tylko jeden z mieszkańców. Udał się on na tereny dzisiejszego Tybetu gdzie stał się ojcem czystej rasy Ariów. Rozprzestrzenili się oni po Europie mieszając się z rasami "gorszymi" przez co utracili oni swoje boskie cechy. Według Lista najczystszymi przedstawicielami rasy aryjskiej byli Niemcy. List rozpoczął także badania nad starym germańskim alfabetem - runami - które uważał za magiczne symbole niosące ze sobą magiczną moc.
Egzemplarz zawierał wiele notatek dopisywanych przez kolejnych czytelników. To zbyt proste … ale może warto spróbować - zastanawiał się Ekstraktor.

Za kwotę 8 000 euro Whitman zdobył kserokopię dzieła von Lista a także coś o wiele cenniejszego … kserokopię karty bibliotecznej z wnioskiem o przyjęcie do biblioteki na nazwisko Wolfgang Peter Geller … to tego nazwiska używał Putin korzystając z biblioteki miejskiej w Berlinie prawie trzydzieści lat temu. Wynajęty grafolog wykluczył aby osoba wypełniająca kartę biblioteczną napisała, którąkolwiek z notatek w dziele von Lista.
I tak było warto … – pomyślał Malcolm zlecając ekspresowe tłumaczenia książki. Tekst miał zostać przetłumaczony w ciągu trzech tygodni i przesłany na wskazany adres mailowy.
W Berlinie Whitmanowi pozostawała do załatwienia jeszcze jedna sprawa. Przeglądając autorów książek, które wypożyczał Geller a także szukając powiązanych w sieci artykułów naukowych Ekstraktorowi wyświetliła się cała lista profesorów publikujących informacje nt. okultyzmu, wierzeń pogańskich oraz germańskich. Jeden z nich posiadał najwięcej publikacji. To właśnie na niego padł wybór Whitmana. Los szczęścia sprawił także, że profesor Gebhard von Trescow pracował w Berlinie.
 
Irmfryd jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172