Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-01-2012, 13:41   #71
 
pawelps100's Avatar
 
Reputacja: 1 pawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumny
Sixth-Man miał zamiar trochę odpocząć przed odprawą z Malcolmem, ale kiedy Morozow go wezwał do siebie, nie mógł mu odmówić. Zresztą prędzej czy później i tak musiałby z nim porozmawiać- miał sporo wątpliwości dotyczących dotychczasowych poczynań drużyny, które i tak muszą być wyjaśnione. Dlatego po kilku minutach był pod jego pokojem, a potem zapukał, czekając na jego reakcję.
Drzwi otworzyły się gwałtownie.
-Wchodź-uśmiechnął się Smith, zamykając drzwi za Szóstką.
Gdy Koroniew wszedł, odezwał się do Pointa po rosyjsku:
- Lepiej mówmy w naszym ojczystym języku- tutaj jest raczej mało znany. No więc, dlaczego mnie do siebie wezwałeś?
Anthony wzruszył ramionami.
-To chyba jeden z najbezpieczniejszych pokojów. Zabezpieczyłem przed podsłuchami, ale nie mam nic przeciwko-powiedział również po rosyjsku.
-To może zanim powiesz po co mnie sprowadziłeś, pozwól że ja spytam cię o zdanie. Otóż, martwi mnie ta sytuacja. Team nawalił i to nieźle, w trakcie tego treningowego zejścia, a gdyby doszło do czegoś takiego w trakcie akcji, to byłaby murowana katastrofa. Musisz za to także wiedzieć, że choć mam wiele umiejętności, to nie potrafiłbym w razie katastrofy zastąpić Forgerów..
-Nikt nie byłby w stanie ich zastąpić. Moja “zmiennokształtność” jest we śnie dokładnie taka, jak w rzeczywistości. Mogę maznąć sobie krechę pod okiem, ale szczególnie Fałszerzy nie da się zastąpić-odparł spokojnie.
-Właśnie staramy się wyeliminować czynnik ryzyka. Antonia wzięła się za objawy, ja zaczynam szukać przyczyny i postaram się ją jakoś naprawić. Innymi słowy, można powiedzieć, że do pewnego stopnia współpracuję z Chemiczką i mamy zamiar pozbyć się problemu. Lub problemów. Nie chcę jednak nikogo nakręcać przeciw nikomu, a to, co mamy wymaga sprawdzenia, więc wstrzymamy się na razie z wyrokowaniem.
-Czyli masz zamiar zrobić z tym porządek. Ale mam pewne wątpliwości- co do Teamu, Nie mogłem wprost nikogo zaatakować, muszę ci zaufać. Ale mógłbyś mi coś powiedzieć na temat tych ludzi? Chciałbym wiedzieć z kim mam pracować.
-Kilka słów mogę powiedzieć. Zacznę od samej góry. Malcolm Whitman, pracowałem z nim jakiś czas temu. Zna się na tym, co robi i ma sporą wiedzę z klasycznych ekstrakcji. Profesor William Eakhardt, genialny Architekt i wcale nie przesadzam. Nie zwykłem tego robić. Zna rosyjski, więc nie jesteśmy jedyną dwójką władającą tym językiem. Antonia Ramos, świetna, choć specyficzna Chemiczka z Brazylii. Ma sporą wiedzę... Paranormalną? Może raczej niekonwencjonalną. Dawno temu wyciągnęła mnie i cały zespół. Sądzę, że można jej ufać.
Amy Fox, Fałszerka od Malcolma. Nie miałem okazji oglądać jej w akcji, ale podobno jest artystką w swoim fachu. John Cryer, wężowo śliski Fałszerz... Nie, to złe porównanie. Nie jestem polonistą... Chodzi o to, że umie się wykręcić z wielu rzeczy. Jak na mój gust jest dobry. Bardzo dobry. Dominic Nobody, Chemik od Chemiczki. Jego działań też jeszcze nie zdążyłem zaobserwować, ale nie sądzę, by Antonia poleciła byle kogo. Christopher Rhul, nasz Solo. Taki trochę Rambo. Nie przebiera w środkach, wybierając najskuteczniejsze. Ciężko dostrzec w nim subtelność, ale po zderzeniu z nim wielu może nic nie widzieć. Ekstraktor zaciągnął do nas naprawdę świetnego Solo. Miranda miała być moim Wingiem... Wielka szkoda, że tak się stało. I na koniec, Thomas Blackwood, nasza inspekcja, Turysta. Nie nastawiaj się jednak na to, że będzie nieprzydatny. Nie został oddelegowany do takiego zadania bez powodu.
-To widzę, że ty i Malcolm dobraliście doborową załogę. Ale jakoś nie widziałem na razie wiele profesjonalizmu. Będziemy musieli nauczyć się koordynować nasze działania, a ponadto niektórzy muszą sobie uświadomić, co znaczy słowo hierarchia- dodał, mając na myśli ataki Dominica na Architecta i wmieszanie się Antonii w łańcuch dowodzenia.
-Ciężko wojskowym współpracować z osobami nie mającymi z taką formacją nic wspólnego. Nie zamierzam słuchać rozkazów Antonii ani nikogo innego poza Malcolmem, ale jeśli zacznie dziać się coś analogicznego, podobnego lub kompletnie innego, lecz równie niebezpiecznego co ostatnio, zaś Chemiczka, dla przykładu, krzyknie, żeby spróbować zająć czas jakiegoś demona czy innego ścierwojada, to mam zamiar posłuchać. Wiadomo jak podczas akcji wygląda działanie. Każdy może nagle wbiec na pole bitwy z wrzaskiem, żeby się kryć, bo leci bomba-przedstawił swoje stanowisko.
-Ale bynajmniej nie mam zamiaru stać bezczynnie lub słuchać tonu, jakiego Chemiczka użyła w stosunku do Malcolma. I tu masz dużo racji-rzekł, po czym spojrzał uważnie na Koroniewa.
-Chcesz coś jeszcze wiedzieć?
- Rozumiem o co ci chodzi. Przecież sam walczyłem na wojnie, nieprawdaż? Nie wiem czy wiesz, ale jeszcze 10 lat temu walczyłem na Kaukazie z islamistami. Jesteś pewnie świadom, jakie rozkazy nam wydawano, ale cóż mieliśmy robić? Były słuszne, bo pochodziły od dowódcy. Oni odpowiadają za całokształt operacji, a choć tamte walki można uznać za ludobójstwo, to nie zawahałbym się ich wykonać. Myślisz sobie, co chcę ci przez to przekazać? To proste. Wykonam każde rozkazy, o ile nie będą bezpośrednio prowadziły do śmierci. Ale najpierw muszę się upewnić, że wierchuszka wie co robi. Pamiętaj, na razie będę obserwować, zwłaszcza ciebie i Whitmana. Zawdzięczam ci życie, ale nie znaczy to, że będę ślepo posłuszny. Na to już za późno.- urwał, po czym spytał, usłyszawszy Morozowa:
-Tak. Jak mamy tego dokonać? Przecież będzie śmiertelnie trudno dostać się do niego. Ja nie mogę wrócić do Ojczyzny- poza krajem ledwo uniknąłem śmierci, a co dopiero w nim? Chciałbym więcej wiedzieć o szczegółach. Na początku zostałem wystrychnięty na dudka, a choć raz mogę coś takiego znieść, to lepiej nie próbować tak bawić się ze mną ponownie.
-Nikt nie wymaga, żebyś nam ufał. Co mogę powiedzieć? Mnie możesz, bo gdybym chciał ci zaszkodzić, po prostu podrzuciłbym kilka informacji do Rosji, ale nie mam zamiaru tego robić ani teraz, ani w przyszłości.
-Wiem, że ty jesteś godny zaufania- udowodniłeś to ratując mnie od pewnej śmierci. Jestem twoim dłużnikiem i ci pomogę. Ale chciałbym mieć większy dostęp do informacji na temat postępów- tutaj Piotr westchnął przeciągle.
-Zapewniam cię, że wiesz tyle samo co Malcolm, Amy i William. Z Antonią rozmawiałem zaledwie kilkadziesiąt minut temu. I powiem ci coś, czego jeszcze nikomu nie powiedziałem, prócz brazylijki. Nie spodoba ci się miejsce akcji, jakie stoi w moim planie głównym.
- Gdzie zamierzasz uderzyć na Putina?
-Rosja, ale mnie samemu ciężko jest bardziej sprecyzować. Taki jest plan główny.
-Co?!?!- Piotr bardzo się zdenerwował, usłyszawszy ostatnie słowa Morozowa- Widziałeś, co się działo w Vancouver! O mało mnie tam nie zabili! Myślisz, że w domu będą się powstrzymywać? Ja nie mogę wrócić do kraju, już od dwóch lat jest dla mnie zamknięty? Poza tym, nawet jak do tego dojdzie, jak mnie przemycicie przez granicę? Ja w drużynie, gdy pojedzie do Rosji, będę tylko zagrożeniem. Oni znają moją nową tożsamość, a więc może to doprowadzić do katastrofy całą operację!
-Właśnie jesteś jednym z problemów, jakie musiałem rozwiązać. Tajemnica w tajemnicy. Nie jest to dobre miejsce, ale najbardziej optymalne. Niestety, a w moim planie bardzo zbliżamy się do paszczy lwa. Przemycenie przez granicę to jedyne, z czym nie będzie najmniejszego problemu. Na odprawie celnej jest jedna furtka... Nazywa się strefą V.I.P. Tam dokumenty nie są sprawdzane i wchodzisz nieskontrolowany. Ucharakteryzuje się ciebie i przejdziesz.

-W sumie się nie znam na tym, ale może byłby inny sposób? Nie dałoby się nielegalnie przekroczyć granicę, np. poprzez lasy Finlandii? Nie dałoby się nielegalnie przekroczyć granicę, np. poprzez lasy Finlandii? Mógłbym wcześniej przekroczyć granicę, po czym wy dotarlibyście normalnie.Widzisz, o ile mnie pamięć nie myli, przy każdych przejściach granicznych są ukryte komórki GRU. Oni mogliby mnie wyśledzić nawet jakbym przechodził przez stanowiska VIP-ów.
-Jasne, że mógłbyś. Może nawet udałoby mi się pomóc w tym, ale to zwiększa ryzyko. Twoje własne. Chodzi o czas, jaki będziesz na terenie Rosji, a im dłużej tam jesteś, tym GRU więcej wie. To pewne.
-Cała ta akcja będzie cholernie ryzykowna.- mruknął Koroniew- Najlepiej by było, jakbyśmy dokonali incepcji poza ojczyzną-urwał, po czym dodał:
-Na razie jednak nie ma co planować tak bardzo do przodu. Jakie będą nasze najbliższe posunięcia?
-Poza granicami Rosji to mniej optymalne rozwiązania, bo wtedy nie jestem taki pewien czy będę mógł próbować zagwarantować tyle czasu. Dalej ciężko mi cokolwiek powiedzieć o samej akcji. Cudotwórcą nie jestem, a Celem jest jeden z najlepiej chronionych ludzi świata. Przejdźmy jednak do snu.
Wybacz, ale każdemu zadaję to pytanie. Masz jakiegoś Cienia lub cokolwiek niepożądanego, co może przejść na akcję?-zapytał, wpatrując się w Sixth Mana.
-Cień? A co to jest? Pierwszy raz o czymś takim słyszę.
-Nie mam pojęcia co to jest. Wiem, że jest upierdliwe i potrafi przeszkadzać w akcji. Taki podświadomościowy pasażer na gapę. Niby to projekcja osoby, często bliskiej, a jednak zachowuje się trochę tak, jakby była kolejnym śniącym, choć nie może nim być. Czy twoja podświadomość może przemycić coś do akcji?
-Ach tak? Nic takiego nie mam, a przynajmniej dawniej nie miałem. Gdy pracowałem dawniej w snach, nic takiego nie miałem. Ale teraz nie mogę na 100 procent zaręczyć, że czegoś takiego nie ma, ponieważ ostatnia akcja dużo zmieniła. Mówisz bliska osoba? Jest jedna taka osoba, która może próbować się przebić- moja żona Jekaterina. Nie wiem, czy żyje czy nie- nie ma to znaczenia, bo w myślach już dawno ją pogrzebałem. Ale według mnie jest wątpliwe, by przebijała się do podświadomości w takim stopniu, by zakłócać akcje.
Point Man popatrzył uważnie na Koroniewa. Nie odzywał się przez chwilę.
-Wierzę ci. To mi wystarczy. Aktualnie rezultat jest dość zadowalający-pokiwał wolno głową.
-Antonia chciała wziąć cię na tłumacza do Rosji. Cóż, to chyba nie do końca byłby dobry pomysł, choć muszę przyznać, że zapomniałem o twoim zachwycie nad Euroazjatyckim gigantem-uśmiechnął się szeroko Smith.
-W każdym razie... Nie ważne. Nie jestem pewien czy akcja nie będzie wymagała współpracy już od teraz. Do tego jestem za kolejnym snem treningowym. Taki poligon doświadczalny, więc całkiem możliwe, że będziemy robili zloty częściej. Tym razem wszyscy świadomie.
- W sumie mógłbym nawet jechać, ale byłoby to bardzo ryzykowne. A co do zachwytu, to źle mnie rozumiesz. Nadal uważam się za patriotę, a w interesie Matki Rosji jest poznanie prawdziwej wolności.
- A co do snu treningowego, to jestem jak najbardziej za, ale wtedy już wszyscy musieliby wiedzieć co się święci od początku- Tutaj Koroniew przerwał; był już dość zmęczony
-Pozwolisz, że już pójdę? Muszę odpocząć przed odprawą.
-Jasne. Zobaczymy się na miejscu-odparł Point Man.
Sixth- Man powoli wstał i ruszył w stronę wyjścia, po czym odparł:
-Tak, na miejscu. Oby to była prawda. Ja już nie wierzę w bezpieczne miejsca.
Po czym wyszedł z pokoju, zostawiając Inżyniera sam na sam z jego własnymi myślami.



Po powrocie do pokoju Koroniew trochę odpoczął, ale potem wezwał go do siebie Siergiej. U niego mógł wprost wyrazić swoje wątpliwości co do obecnego stanu drużyny, ale słusznie stwierdził, że na razie trzeba wstrzymać się z wydawaniem pochopnych opinii- za mało czasu minęło, aby poznać resztę drużyny. Zresztą ze słów Inżyniera można było wywnioskować ,że zebrano w Teamie światowej sławy fachowców w tej robocie. Jakoś sam Piotr nie mógł w to uwierzyć- zachowania niektórych osób pachniały wyjątkową amatorszczyzną, jaką według niego był przerost ambicji. W dodatku niektóre osoby w drużynie zdawały się chorować na przerost ambicji, albo jeszcze gorzej: przeskoczyć hierarchię dowodzenia, zapominając, jaką rolę mają pełnić. Jednak tej niezbyt pochlebnej opinii nie miał zamiaru artykułować głośno, przynajmniej do czasu. Według Szóstki, jeśli tamci ludzie się podszkolą, a części przypomni się hierarchię , jaka obowiązuje w takich akcjach, to powinno być lepiej niż dobrze.

Ale te względnie optymistyczne wieści zostały przerwane wieścią o planowanym miejscu akcji. Rosja była absolutnie niedopuszczalnym miejscem- była zbyt niebezpieczna. Poza tym, sama postać Sixth-Mana sprowadzała w ojczyźnie niebezpieczeństwo na całą akcję- mogła zdekonspirować całą akcję. Na szczęście Morozow był w pełni świadom tych zagrożeń, więc przynajmniej o ten problem Piotr mógł się martwić w mniejszym stopniu. Na końcu zaś spytał Szóstego o ewentualny cień. Z tego co Rosjanin się orientował, to nigdy nie miał czegoś takiego. Ale musiał przyznać, że to było w czasach przed fatalną akcją, która zmieniła jego całe życie. Dlatego musiał szczerze powiedzieć Siergiejowi o tym, że raczej nie ma czegoś takiego- z naciskiem na „raczej”.
Na tym niezbyt przyjemnym akcencie skończyło się ich spotkanie, ponieważ Piotr był zmęczony, a pewnie sam Morozow miał jeszcze inne sprawy do załatwienia.
Po odpoczynku Sixth-Man jeszcze raz tej nocy udał się do głównej sali na naradę.

Druga odprawa nie wniosła nic co do sprawy incepcji- Malcolm postanowił po prostu odłożyć do następnego dnia spotkanie z całą drużyną, na teraz zostawiając wierchuszkę. Nie było to zbyt zadawalające, ponieważ Sixth- Man chciałby mieć w garści więcej suchych faktów, ale rozkaz zawsze pozostanie poleceniem, które trzeba bezwzględnie wykonać. „Whitman nie ufa przynajmniej części drużyny; szczerze mówiąc, nie dziwię mu się- po takiej spektakularnej porażce na dole? Sam bym miał podejrzenia. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że decyzje, które zapadną za niedługo, nie będą specjalnie błędne, ani że mania ukrywania wszystkiego w tajemnicy nie przyczyni się do kompletnej klęski akcji.” Po powrocie do swojego pokoju jeszcze tylko zjadł lekkie śniadanie i położył się spać.
 
pawelps100 jest offline  
Stary 23-01-2012, 13:43   #72
 
pawelps100's Avatar
 
Reputacja: 1 pawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumny
Koroniew powoli obudził się z niespokojnego snu. Był wyraźnie zmęczony, ale sprawy drużyny nie mogły czekać. W najbliższym czasie miało się odbyć kolejne spotkanie z Extractorem. Piotr podejrzewał, kto mógł mieć do niego sprawę, ale i tak był zadowolony ,bo jeszcze było spro spraw do wyjaśnienia , dlatego po powtórnym zapukaniu doprowadził się do porządnego stanu i otworzył drzwi.

Gdy otworzył drzwi, w pierwszej chwili go zamurowało. Już stojąc za drzwiami słyszał końcówkę rozmowy, a po ich otwarciu zobaczył Willa wpatrzonego w nieznajomego faceta, kusząco przygryzającego wargę. W sumie Rosjanin nie miał nic do gejów, ale zachowanie Architekta było raczej niestosowne.

Nieznajomy Koroniewowi mężczyzna zarechotał, patrząc to na jednego, to na drugiego. Potem zarechotał znowu.
- Panowie...- zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle - ...to nietypowy przypadek.
Zakaszlał ciężko.
- ...to znaczy...trzebaby długo omawiać warunki ube...ubezpieczenia. A ja...trochę się spieszę. Panowie...wybaczą. Larry, prześlę ci ofertę mailem, dobrze?
Płynnie wyślizgując się z objęć Architekta cofnął się korytarzem, i odwrócił się na pięcie. Potem jeszcze zatrzymał się na moment i spytał z niepewną miną.
- A...a który z was to...
Znów się zakrztusił.
- Nie...Nieważne! - machnął ręką i już bez słowa pożegnania oddalił się szybko korytarzem.

Will odczekał aż tamten zniknie z pola widzenia i sam wszedł między futrynę, zwracając się do Piotra.

-Cześć. Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać przed zabawieniem się kosztem tego biedaka. Przy okazji musiałem sprawdzić czy mój no powiedzmy... talent aktorski nie zardzewiał za bardzo. Chyba nie masz mi za złe? Mogę wejść? - Will wywnioskował, że jego mały dowcip niekoniecznie spodobał się Rosjaninowi, ale miał nadzieję, że jego rozmówca ma chociaż szczątkowe poczucie humoru. Chociaż nawet jeśli miał mogło się różnić od jego specyficznej “angielskiej mieszanki”.
-Rozumiem, ale to nie jest zbyt dobre pogrywać z innymi- ludzie nie lubią być zabawkami, wiem coś o tym z autopsji. Ale ja osobiście nie mam ci tego za złe. Jak chcesz wejść, to proszę bardzo- z tymi słowami na ustach Koroniew cofnął się, by wpuścić Eakhardta do pokoju, a gdy tamten wszedł, zamknął za nim drzwi.
-Przepraszam, że tak późno, ale na dole nie mieliśy okazji się poznać. Choć już wiesz, to nazywam się Piotr Koroniew i w drużynie mam być Szóstką.

Will wszedł do pokoju oglądając przez chwilę jego wnętrze. Jego lokator był albo pedantem albo jeszcze nie zdążył rozgościć się na dobrę. Pokój Profesora wyglądał zupełnie inaczej. On sam od razu wyciągnął wniosek, że “Szóstka” musi być kimś uporządkowanym. Wyglądem przypominał profesjonalistę, prawdzie mówiąc kojarzył mu się z profesjonalnym mordercą, ale starał się zbytnio tego po sobie nie okazywać.
-William Eakhardt. Chociaż ludzie najcześciej mówią do mnie Will. Czasem nazywają “Profesorem”. Innym razem Architektem, a jeszcze innym... - przypomniał sobie palec Brazylijki i jej ślinę kapiąca na ubranie przy wykrzykiwaniu pewnych niezbyt miłych słów - Brytolem. W każdym razie mów do mnie jak tam chcesz. Przyjemność po mojej stronie - wyciągnął do mężczyzny dłoń z zamiarem wymienienia uprzejmości.
-I wzajemnie, miło mi Cię poznać. Przepraszam, ale mam rozumieć, że jesteś Brytyjczykiem?- spytał Piotr, jednocześnie wyciągając dłoń, aby uścisnąć dłoń Willowi.

-Dobrze rozumiesz - Anglik dumnie wypiął pierś demonstrując swoje przywiązanie do korzeni - Anglik w 100 procentach. Chociaż potrafię się obyć bez herbaty. Urodzony w Yorku, większość czasu spędziłem jednak w Cambridge w związku z pracą. Mała gościnna mieścina w hrabstwie o tej samej nazwie.
-Cambridge, powiadasz? Czy to nie jest przypadkiem siedziba jednego z najstarszych uniwersytetów na świecie?- spytał Koroniew.

-Wy Rosjanie... Wiedziałem, że macie coś w tych waszych “czerepach”. Zgadza się, całkiem fajne miejsce dla kogoś o takich zainteresowaniach jak ja.
-Zainteresowaniach? Stara szkoła, mimo swego wieku nadal jedna z najlepszych, jeśli mój “czerep” się nie myli zbytnio.- tutaj Rosjanin uśmiechnął się delikatnie- Czyżby twoje zainteresowania były związane z przeszłością?
Anglik zastanowił się chwilę. Jego twarz była dość powszechnie znana zarówno na uczelni jak i po aferze z jego żoną w całym kraju. Chociaż miał cichą nadzieję, że od kiedy po raz ostatni postawił nogę w starej dobrej Anglii sprawa zdążyła już trochę przycichnąć. W każdym razie w tym momencie nie było już sensu, żeby podawać się za kogoś kim nie był zwłaszcza, że mężczyzna mógł się specjalizować w technice wykrywania kłamców.

-Czyżbym jakoś się zdradził?
-Co mam przez to rozumieć?- spytał dość podejrzliwie Rosjanin.

Anglik uniósł lekko powiekę i usiadł w jednym z foteli.

-Skąd wyciągnąłeś wniosek, że interesuje się przeszłością?
Rosjanin roześmiał się łagodnie.
-Nie wyciągnąłem wniosku.Prawdę mówiąc, po pierwsze wspomniałeś, że nazywają cię czasami Profesorem, a po drugie, powiedziałeś że pochodzisz z Cambridge. A te dwa pojęcia kojarzą mi się ze starocią, dawnymi dziejami, więc rzuciłem to pytanie tak mimochodem. Dwa skojarzenia rodzą jedne pytanie, a twoja odpowiedź mi mówi, że chyba miałem rację,nieprawdaż?

Brytyjczyk wyciągnął się wygodnie w fotelu i założył nogę na nogę. Przyjrzał się uważnie mężczyźnie a kącik jego ust drgnął lekko w cieniu uśmiechu.

-Więc to trochę strzał w ciemno? Równie dobrze mógłbym być jakimś matematykiem, fizykiem albo woźnym, ale... Fakt nie mylisz się. Wykładałem historię na tamtejszym uniwersytecie. Interesujesz się historią panie Koroniew?

Piotr spojrzał z szacunkiem na Willama.
- Faktycznie to był strzal w ciemno, a jeśli chodzi o historię, to wziąłem ją tylko z twojej wzmianki o Cambridge. A co do historii, to trochę się nią interesuję, ale możnaby powiedzieć hobbistycznie. Ale nigdy nie mógłbym zajmować się nią zawodowo- zbyt wiele przyniosła ona krwi i cierpienia mojemu narodowi- po tych słowach twarz Piotra nachmurzyła się.

-No tak Rosja... Wojny, zamachy, rewolucje, spiski, masakry ludności. Trochę by można o tym wszystkim opowiadać. Dobrze jednak jak człowiek zna historię własnego kraju. Właściwie to zastanawiam się panie Koroniew czy nie przeszkadza panu to co mamy zamiar zrobić? Uważa się pan za patriotę? - Anglik przyłożył dwa palce do podbródka i czoła uważnie wyczekując odpowiedzi.
Twarz Sixth-mana przybrała zacięty wyraz twarzy. Przez jedną krótką chwilę przez jego ciało przeszedł grymas gniewu, a potem strachu. Ale gdy ta chwila minęła, Piotr na powrót stał się chłodny jak zawsze i odparł:
-Wcale mi nie przeszkadza. Po pierwsze, ponieważ mam swoje prywatne rachunki do wyrównania z reżimem Władmira Władimirowicza, a po drugie, ponieważ właśnie jestem patriotą. Rządy Putina wiodą kraj ku katastrofie, gospodarka kuleje, dławienie wolności- długo by wymieniać. Jeśli pan pyta, panie Eakhardt, czy się zawaham, by zrobić to co konieczne, byśmy osiągnęli sukces, to odpowiem: nie, nie zawaham się. Zrobię to dla siebie i dla Matki Rosji.

Profesor kiwał głową słuchając z zainteresowaniem. Szanował cudze przekonania chociaż samemu nie chciał się wypowiadać w tej sprawie.
-Spokojnie o ile wiem to nikt z nas nie może tknąć choćby jednego z nielicznych włosów z głowy starego Władmira. Coś takiego mogłoby się skończyć źle dla całego świata. My mamy “po prostu” dokonać niemożliwego i umieścić w jego głowie ideę. Koroniew pan pozwoli, że zapytam czy ma pan jakieś kontakty w Matce Rosji, które mogą nam ułatwić to zadanie? Otóż mamy informacje, że Putin zamierza spędzać swoje małe wakacje na polowaniu na niedźwiedzie polarne u wybrzeży Arktyki. Dokładny termin nie jest wciąż jeszcze znany, ale mamy kogoś w dość bliskim otoczeniu premiera, więc i to powinniśmy znać w najbliższym czasie - obserwował wnikliwie każdą wykraczającą poza normę reakcję swojego rozmówcy.
W duchu Piotr lekko się wzdrygnął, ale na zewnątrz nie mógł tego okazać, dlatego to pytanie nie ruszyło- przynajmniej miał taką nadzieję.
Dlatego odparł beznamiętnie:
-Nie, obecnie nie mam żadnych kontaktów w Rosji.

Przyglądali się sobie, mierząc spojrzeniami.

Will patrzył na nieruchomą twarz Rosjanina, nie zmieniła się ani na jotę przez cały czas. Albo nie wiązało się z poruszanym tematem nic istotnego, albo też Koroniew umiał dobrze ukrywać emocje. Architekt kiwnął głową w zamyśleniu i postukał palcami w oparcie fotela. Istniała zawsze możliwość, że mężczyzna coś ukrywał. Sam blefował dość dobrze by poznać drugiego kłamcę, ale nie miał zamiaru tego roztrząsać. Przyjął odpowiedź Szóstki tak jakby niczego nie podejrzewał. Nic w twarzy Rosjanina nie wskazywało, że powinien.

Tymczasem Piotr oceniał w duchu siedzącego przed nim mężczyznę. Wydał mu się prostolinijny, poważny i przez cały czas rozmowy nie zniżający się do najmniejszego choćby kłamstwa. Pokrywało się to z obrazem typowego profesora Cambridge, jaki Rosjanin miał stworzony w swoim umyśle.

-A Arktyka? Wie pan coś nieco o tym regionie? Pytam bo potrzebny będzie ktoś kto przeprowadzi wcześniej rozpoznanie terenu a kto zrobiłby to lepiej niż jeden z mieszkańców tego kraju? - Will zrobił gest dłoni, który sugerował, że to oczywista myśl wynikająca z logiki.
-Chociaż teoretycznie spora część Arktyki nie wchodzi w skład waszego imperium to jednak dość popularne miejsce zabaw waszych milionerów z tego co słyszałem.
- O samej Arktyce wiem tyle, co większość ludzi. Ale dawniej zdarzało mi się bywać na północnych rubieżach Rosji, więc co nieco wiem o tych rejonach. Ale to nie jest zbyt przyjemne miejsce- zwłaszcza dla ludzi przyzwyczajonych do ciepła i wygód.
Tutaj Koroniew postanowił sam się czegoś dowiedzieć, dlatego nie czekając na odpowiedź Architekta spytał:
- Pozwolisz Will, że ja o coś teraz spytam?

Anglik kiwnął kolejny raz głową na znak, że nie ma nic przeciwko.
- Niedawno ty oraz reszta naszego dowództwa odbyliście spotkanie z Extractorem. Podejrzewam, że przynajmniej część informacji jakich się tam dowiedziałeś nie jest przeznaczona dla mnie. Ale część pewnie możesz mi udostępnić. Mógłbyś mi powiedzieć co się działo na tym zebraniu?

Profesor zamyślił się przez chwilę. Okazało się, że jego “przyjaciel” ze wschodu zaczynał składać do kupy pewne rzeczy. Zresztą to co mówił było logiczne i wcale mu się nie dziwił.

-Tak, niektóre rzeczy nie są jeszcze potwierdzone. Ekstraktor uważa, że póki co ograniczając niepotrzebne informacje skupicie się na zadaniach, które wam wyznaczymy i będziecie pracować efektywniej - urwał na chwilę i dodał z lekki wahaniem.
-Właściwie miałem o tym jeszcze nie wspominać, ale zamierzamy monitorować małą wyprawę Putina przy pomocy łodzi podwodnej i czekać na odpowiedni moment, żeby przeprowadzić akcję. W tej chwili nawet jeszcze nie mamy dostępu do tej łodzi, ale Malcolm już nad tym pracuje, więc to pewnie tylko kwestia czasu. I tu właśnie pojawia się twoje zadanie, dobrze by było, żebyśmy znali mniej więcej najbardziej powszechne miejsca występowania białych niedźwiedzi i sprawdzić je pod kontem możliwości przeprowadzenia odpowiedniej akcji. Myślisz, że dasz sobie z tym radę? - William spytał z pełną powagą nie mrugając okiem ani razu.
-Zanim odpowiem musiałbym wiedzieć, gdzie dokładnie miałbym dokonać rekonesansu.

Will kolejny raz zgiął szyję na znak pełnego zrozumienia. Właściwie to mógł wyglądać w tej chwili jak jedna z tych małych gibających się figurek Einsteina z wielką głową.

-Dostaniesz wszystko czego potrzebujesz. Zrzucimy cię ze spadochronu w odpowiedni rejon. Potem skontaktujesz się z nami przez telefon satelitarny. Będziesz miał własne sanie, chińskie konserwy i miejscowego przewodnika o imieniu... Odnyam? Albo jakoś tak. Wybacz, ale nie pamiętam dokładnie. Powiedz wszystko czego potrzebujesz do takiej operacji i jeszcze jedno... Ile mniej więcej czasu potrzebujesz na przeprowadzenie takiego zwiadu?

-Wybacz mi, ale teraz nie potrafię ci odpowiedzieć. Musiałbym mieć znacznie więcej szczegółów. Z tego co wiem, różne miejsca Arktyki bardzo się od siebie różnią, poza tym wiele zależy od pory roku i pogody. Spróbować zawsze mogę, jak już mówiłem bywałem na terenach tundrowych w Rosji. Musiałbym mieć dużo więcej konkretów, ale te pewnie zostaną ustalone na dzisiejszej odprawie.

Architekt nagle wydął lekko usta i zrobił przestraszoną minę. Właściwie to stracił równowagę i prawie spadł z fotela.

-Nie! Panie Koroniew to delikatna sprawa i o swoim zadaniu w Arktyce prosiłbym informować wyłącznie mnie albo Malcolma, to jest naszego Ekstraktora. Takie były wyraźne rozkazy odgórne.
- Rozumiem, że dyskrecja jest wskazana. Dlatego po odprawie chciałbym porozmawiać na ten temat z Extractorem.

-Oczywiście. Rozumiem pana i przykro mi, że nie mogę podać na dzień dzisiejszy więcej szczegółów, ale myślę, że nie zna ich jeszcze sam Putin. Mogę obiecać, że pańska mała misja odbędzie się wtedy kiedy już będziemy mieli odpowiednie dane. Dostanie pan informacje na temat planowanej trasy tego arktycznego safari waszego drogiego premiera i o czasie w którym miałoby się odbyć. Podejrzewam, że mówimy tu o najbliższych miesiącach... Póki co Malcolm wie pewnie niewiele więcej niż to co mówię teraz, ale wierzę w to, że komunikacja z obu stron będzie bez zarzutów. Wiem, że chciałby pan porozmawiać z Ekstraktorem, ale to bardzo zajęty człowiek. Powiadomię go wcześniej o pańskiej prośbie i myślę, że po odprawie znajdzie się chwila czasu i na to.

-Czy oprócz sprawdzenia występowania populacji niedźwiedzi polarnych miałbym coś jeszcze sprawdzić w tamtych rejonach?- spytał z powagą Piotr.

Anglik pogładził palcami po lekko zarośniętej brodzie, musiał w końcu dorwać golarkę i zrobi to jak tylko wróci do siebie. Zakrył przez moment usta i zdawał się myśleć.

-Wiemy, że Putin nie będzie zapuszczał się zbytnio w głąb stałego lądu. To dodatkowa korzyść z użycia przez nas łodzi podwodnej. Eliminuje to także wiele potencjalnych miejsc. Tak jak mówiłem potrzebna nam jest lokacja w której z dużym prawdopodobieństwem pojawi się nasz cel. Dobrana pod kontem równoczesnej akcji z morza i lądu. Potrzebujemy miejsca na dobrą zasadzkę panie Koroniew. Ponadto wiemy, że premier jest prawdziwym twardzielem i lubi kąpać się w przeręblu. Nie wiem czy to coś pomoże, ale zawsze warto o tym wspomnieć.

-Potrzebne będzie też miejsce na nasz ewentualny obóz, jakby z różnych przyczyn nie zdążylibyśmy do łodzi podwodnej. Co do zasadzki, to też będę potrzebował więcej informacji, ale z twoją i Extractora pomocą to nie powinno być problemem.

-Tak, to rzeczywiście bardzo ważne. Dziwię się, że Anthony sam na to nie wpadł. Tak jak mówiłem uzyska pan wszelkie dostępne przez nas dane w odpowiednim czasie. Co do obozu... To mogę sam go zaprojektować. W końcu jestem Architektem prawda? - mężczyzna zaśmiał się szczerze chociaż może nieco zbyt radośnie ze swojego żartu. Nie było do końca wiadomo czy w tej chwili mówi serio czy to kolejny objaw angielskiego poczucia humoru.
-Zanim pana opuszczę to pozwoli pan, że zapytam jeszcze... Byłem z panem szczery w sprawie tego czym się zajmuję a czym zajmował się pan przed przed tym wszystkim?
- W jakim sensie mam to rozumieć?

-Po prostu czysta ciekawość. Lubię wiedzieć z kim pracuję.
-Rozumiem. Przed tym zebraniem się byłem przedsiębiorcą, jeszcze wcześniej zaś żołnierzem i pracowałem także w sprawach związanych z ekstrakcją.

-Jakbym miał strzelać w ciemno - Will posłał mu wymowne spojrzenie - to właśnie zaryzykowałbym stwierdzenie, że ma pan coś wspólnego z wojskiem. Jest pan bardzo oszczędny w słowach i dość uporządkowany. Ja niestety wręcz przeciwnie, ale póki co okazuje się, że nawet profesor historii potrafi dać sobie radę z tym czym mamy tu do czynienia. A z wojskiem mam tyle wspólnego, że interesują mnie militaria, ale to chyba nic dziwnego w mojej branży.

Will wstał z fotela i spokojnym krokiem skierował się do drzwi.

-Jeszcze jedno. Jestem w tym środowisku nowy, więc mógłby mi pan powiedzieć czym dokładnie zajmuje się Szóstka? I skąd właściwie ta nazwa? Nie daje mi to spokoju.
-Oczywiście że moge powiedzieć. Sixth-man to to człowiek od prowizorki, łatania wszelkich dziur. Kiedy dowództwo, czyli między innymi ty, coś sknoci w czasie akcji, ja wkraczam do gry by prowizorycznie coś naprawić. Ale chyba ważniejsza funkcja to zastępowanie nieobecnych członków partyjnej góry, gdy są nieobecni. W ograniczonym stopniu mogę zastąpić większość z was, choć niestety nie mogę wielu rzeczy zrobić tak jak ty i reszta. Wiesz, którzy członkowie naszej grupy są najważniejsi i jakie pełnią funkcje?

-Jasne, aż tak zielony nie jestem. Inaczej by mnie tu nie było, ale dobrze skorzystać z nadarzającej się okazji i dowiedzieć się czegoś nowego. Dotychczas miałem do czynienia z małym gronem osób z tej profesji. W takim razie Szóstka to człowiek po trochu od wszystkiego?

-Dokładnie, możesz tego nie wiedzieć, ale często całe akcje w świecie snów się nie udawały, ponieważ nie było odpowiedniej osoby na odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Jesteśmy tylko ludźmi i nie możemy się rozdwoić, dlatego potrzebni są gracze rezerwowi- czyli tacy jak ja lub Wingmani, czyli skrzydłowi. Ale nie wszyscy mają skrzydłowych albo ich też nie ma tam gdzie być powinni. Dlatego jestem potrzebny w drużynie. A co do nazwy, to jestem Szóstym, ponieważ podstawowy, najważniejszy skład drużyny to Extractor, Point-Man, Architect, Forger i Chemist. Łącznie jest was pięciu, ja zaś jako Szósty jestem od razu po was. No i to właściwie wszystko.

-To faktycznie logiczne. Dzięki za wyjaśnienie - Anglik wydawał się usatysfakcjonowany odpowiedzią Rosjanina.

Zbierasz się już?- dodał z pytaniem w głosie Koroniew, widząc Architekta stojącego w połowie drogi między fotelem a drzwiami wyjściowymi.

-Tak, chcę się jeszcze przygotować przed spotkaniem z Ekstraktorem i resztą. Chociaż z chęcią porozmawiałbym jeszcze o waszych szachowych mistrzach. Grywa pan może w szachy Koroniew?

-Aa, zapomniałem- proszę mi mówić po imieniu, Williamie. A szachy? Dawniej trochę grywałem, ale nigdy nie byłem specjalnie dobry w te klocki. Ale podstawowe zasady znam i czasami, ale nieczęsto, do dzisiaj grywam.

-Przepraszam za ten oficjalny ton, po prostu założyłem, że to przyzwyczajenie z wojska Piotrze. Mów mi po prostu Will. Strasznie nie lubię Williama. Co do szachów to polecam jako hobby. Uczą strategii i myślenia kilka ruchów do przodu. Wbrew pozorom można użyć zdobytej przez grę wiedzy także w normalnym życiu.

-Tak, wiem o tym dobrze. Szkoda, że dawniej o tym nie wiedziałem, bo wtedy sprawy- tutaj spowolnił swoją mowę, sprawiał wrażenie człowieka, który myślami odleciał bardzo daleko- potoczyłyby się inaczej.

Po chwili wrócił do rzeczywistości i przepraszająco powiedział do Architecta:
- Wybacz tą nieuprzejmość, ale mógłbyś mnie zostawić samego? Muszę się przygotować do akcji i przemyśleć kilka spraw.

-Nie ma sprawy i tak już się zbierałem - podał Koroniewowi dłoń i uścisnął mocno, który odwzajemnił uścisk.
-Do zobaczenia o 3 PM.
-Do zobaczenia- odparł Piotr patrząc na wychodzącego Eakhardta.

Koroniew zamknął drzwi za gościem i oparł się o nie, rozmyślając nad przebiegiem spotkania. Coś nie dawało mu spokoju. O ile profesor zdawał się być prawdomówny i godny szacunku, to...
Szóstka zagryzł wargi. ...to cała ta historia z łodzią podwodną zabrzmiała mu bardzo, ale to bardzo nieprawdopodobnie...Nie mówiąc o białych niedźwiedziach.

 
pawelps100 jest offline  
Stary 23-01-2012, 13:44   #73
 
pawelps100's Avatar
 
Reputacja: 1 pawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumny
Kiedy Piotr obudził się ponownie, już dawno minęło południe. Gdy usłyszał natarczywe pukanie westchnął lekko, po czym mimo zmęczenia wstał z łóżka, by otworzyć drzwi nie do końca nieoczekiwanemu gościowi. Prawdę mówiąc, wyraźnie odczuwalne zmęczenie niepokoiło Rosjanina i to znacznie- taki stan nie powinien go nachodzić w trakcie akcji. Z drugiej strony, Piotr miał bardzo poukładany i czasami nawet pedantycznie zaplanowany tryb życia i każde odstępstwo od zwyczajnych reguł rządzących jego życiem wytrącało go z równowagi. Właśnie dlatego Piotr był pewien, że w niedługim czasie ta słabość zniknie, podobnie jak zniknął już ponury humor dnia wczorajszego.

Gdy Sixth-Man dotarł do drzwi, wyraźnie usłyszał rozmowę dwóch osób o jakimś ubezpieczeniu. Z kolei po otwarciu drzwi doznał lekkiego szoku, widząc drużynowego Architecta w czułych objęciach jakiegoś faceta. Co prawda Piotr nie miał nic przeciwko gejom, ale każde odstępstwa od rozumianej na jego sposób normalności budziły w nim niepokój.

Na szczęście Eakhardt szybko go spławił, a także wyjaśnił powód takiego zachowania. Nie spodobało się to Piotrowi, ponieważ nie lubił bardzo żartowania kosztem innych osób. Ale te uwagi nie były artykułowane na głos.

Po grzecznościowym powitaniu Piotr wdał się w pogawędkę z Architectem o miejscu pracy tego ostatniego. Cambridge było miejscem bardzo charakterystycznym i znanym na całym świecie jako uniwersytet, więc mimowolnie skojarzył Williama jako nauczyciela, zwłaszcza, gdy tamten wspomniał o tym ,że ludzie czasami zwą go profesor. Poza tym, Koroniewowi nie wiedzieć czemu kojarzył się ze starymi ,zakurzonymi księgami oraz z przeszłością. Jak się okazało, to przeczucie okazało się trafne- czasem tak się działo i sam Piotr nie umiał wyjaśnić dlaczego.
Ale Szóstkę znacznie bardziej zaciekawiła reakcja Profesorka- sprawiał wrażenie, że czegoś się obawiał i że ma coś do ukrycia. To ostatnie go zresztą wcale nie dziwiło, bo w tym Teamie chyba nie było osoby, która nie miałaby żadnych tajemnic. Potem rozmowa zeszła na temat historii i patriotyzmu Piotra, który się trochę zdenerwował, jak zawsze zresztą w podobnej sytuacji.

Potem zaś William uderzył w czuły punkt Koroniewa, pytając go o ewentualne kontakty w Ojczyźnie. Szósty nie miał kontaktów- nie po wydarzeniach sprzed dwóch lat, kiedy to stał się persona non grata we własnej ojczyźnie. Ale Architect nie powinien wiedzieć o tym więcej, niż jest to absolutnie niezbędne. Morozow znał prawdę, prawdopodobnie trzeba będzie też o tym wspomnieć Malcolmowi, ale nikt oprócz tej dwójki nie powinien wiedzieć więcej niż jest to konieczne.
Dlatego krótko odpowiedział na to pytanie, mając nadzieję, że Eakhardt nie będzie naciskał. Na szczęście tamten drugi tak zrobił- co więcej, wydawał się być człowiekiem prostolinijnym i uczciwym, jak przystało na typowego profesora Cambridge.

Zamiast tego, drużynowy Architect bez powodu wspomniał o Arktyce. Gdy Piotr dopytał się, dowiedział się, że chodzi o misję zwiadowczą, którą miałby wykonać właśnie on w tamtych rejonach. Następnie powiedział on co nieco o zarysie planu, który w pierwszej chwili wydał się być niedorzeczny dla Szóstki. Łódź podwodna? Nie był to dobry pomysł, biorąc pod uwagę chęć zachowania akcji w tajemnicy. Ale na razie nie naciskał tak bardzo na sympatycznego profesora z Cambridge- szczegóły miał zamiar omówić z nim i Malcolmem.

Na końcu zaś William strzelił jakiś niedorzeczny angielski żart, a następnie podpytał trochę Piotra o sprawy związane z ekstrakcją i drużyną.

Gdy sobie poszedł, do zebrania zostało niewiele czasu. Dlatego Piotr przebrał się w luźny strój, w którym pokaże się na odprawie, a potem włączył laptopa, by w Internecie poszukać potrzebnych mu na teraz informacji.

O trzeciej zaś jak reszta drużyny ruszył na trzecie już w ciągu dwóch dni zebranie Teamu.
 
pawelps100 jest offline  
Stary 23-01-2012, 22:51   #74
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Pogoda była doskonała a Anglik nie mógł przepuścić okazji by nie skorzystać z uroków hotelu. Zwłaszcza, że wcześniej zauważył basen dość sporych rozmiarów. Pływanie pozwalało mu się skupić, nabrać dystansu do pewnych spraw i przemyśleć je na spokojnie z pewnej odległości. Poza tym było dobrym sposobem na utrzymanie mięśni w ruchu. Nie był w takiej formie jak kiedyś, ale nie można było mu zarzucić, że nie dbał o kondycję. Kolejny raz odbił się stopami od marmurowej płyty i tym razem płynął dla odmiany na plecach. W połowie drogi czterdziestometrowego basenu spostrzegł znajomą postać przyglądającą mu się z brzegu. Mogła stać tam już od kilku minut, ale nie zwracała na siebie jego uwagi. Podpłynął wolno w jej stronę.

-Kogo ja widzę. Zgaduję, że w takim stroju raczej nie przyszłaś tu popływać?

Architekt oparł się o krawędź basenu i oparł się pokusie, żeby nie próbować wciągnąć tej lisicy do wody. Wciąż pozostawał wodzie do połowy.

- Błagam Will - zdjęła okulary - chyba nie chciałeś się ze mną spotkać żeby sobie popływać? - jej głos brzmiała zupełnie poważnie.

Twarz mężczyzny zmieniła wyraz i wydawało się, że Anglik poczuł się lekko urażony. Ciężko było jednak stwierdzić czy po prostu nie droczy się z kobietą.
-To od kiedy przyjaciele potrzebują powodu, żeby się spotkać? Może po prostu się stęskniłem?

Will wyszczerzył swoje białe zęby i chlapnął lekko zimną wodą na odkrytą nogę Amy.
Amy odwzajemniła uśmiech. Było on jednak dość smutny. Trzymała w dłoniach swoje buty. Zanurzyła stopę w wodzie i chlapnęła wodą na włosy Willa.
- Oczywiście, że mogą, ale to chyba nie najlepszy czas i miejsce na takie spotkania. Wychodzisz z tej wody czy mam tu stać?

Mężczyzna lekko spoważniał. Podciągnął się rękoma do góry i usiadł obok Amy. Oboje moczyli tak przez chwilę nogi w hotelowym basenie. To przypomniało mu młode czasy i nieśmiałe “siedzenie” z dziewczynami na pomostach w czasie letnich kolonii. Szybko jednak odległe wspomnienie uleciało pod wpływem rzeczywistości.

-Fakt... Niezbyt dobry czas na to. Dobrze mi się myśli po lekkim wysiłku fizycznym. Uspokaja mnie i chyba tego potrzebowałem. Wiesz niby ty jesteś psychologiem i powinnaś panować nad wszystkim, ale... Jak się trzymasz słońce? Co u ciebie?

- Po staremu - wzruszyła ramionami. - Idziemy gdzieś usiąść? - wskazała głową na leżaki.
-Jasne - Will wstał i ruszył w kierunku wskazanym przez Amy.

Wziął hotelowy ręcznik leżący na jednym z leżaków i dokładnie się wytarł zanim usiadł obok fałszerki.

-Po staremu mówisz? Ciekawie to definiujesz.Jakoś nie pamiętam, żebyś wspominała mi o swoich powiązaniach ze światem przestępczym i zdolnościach przekraczających możliwości normalnych ludzi.

Amy uśmiechnęła się kokieteryjnie. - Cóż, może i nie mówiłam, ale w dalszym ciągu oznacza to u mnie po staremu z tą tylko różnicą, że to naprawdę wielka i trudna sprawa. Poza tym Ty też nie wspominałeś o swoich zdolnościach w tej... branży - zmierzyła go przeszywającym spojrzeniem.

-Kobiety... Przebywasz z nimi całe życie i kiedyś myślisz, że wiesz o nich wszystko okazuje się, że mimo 40-stki na karku wciąż jesteś gówniarzem w tych sprawach - Profesor pokręcił głową z uśmiechem, widać było, że cieszy go obecność przyjaciółki.
-O zdolnościach nie mówiłem bo właściwie sam dowiedziałem się o nich niedawno... Zresztą gdybym powiedział to mogłaś mnie wziąć za wariata i odesłać do psychiatryka. To nie jest dość powszechna wiedza jak się okazuje. Powiedz mi lepiej co ty tu właściwie robisz. Po co ci to?

- Po co ha! to dobre pytanie - zbyła temat wykładając się na leżaku. - Co tu robię? Pracowałam już z naszym Ex-em no i zgodziłam się na tą robotę. - kolejny uroczy uśmiech.

-Czyli robisz to dla kasy? Tak po prostu? Nie myślałem, że jesteś typem kogoś kto ryzykuje wszystko dla walizki euro. Chociaż sam o sobie też bym tak nie pomyślał... A co z twoją pracą?

- Dla kasy, dla zabawy, ryzyka, adrenaliny... przyjemności. Nie lubię nudy Will. A praca? Nie uważasz, że robiąc to co teraz robię twardo siedzę w swojej profesji? Wiesz, nie jestem typową Panią Psycholog - założyła ciemne okulary. - ta praca daje mi coś czego zwyczajni ludzie nie doświadczają. Coś nowego, niezwykłego.

-Kup sobie kota, psa, chomika. Adoptuj murzynka, skocz na bungee. To jest to co robią ludzie kiedy się nudzą. Tutaj możesz umrzeć. Widziałaś co się tam działo... Wiesz już jaki jest cel misji. Ja robię to bo nie mam wyboru, chociaż poważnie zastanawiam się czy jednak nie dać za wygraną. Jaka jest twoja wymówka? Nuda? Chciwość? Myślałem, że znam cię lepiej... - Anglik zamyślił się przez chwilę i dodał ciszej - Cholera Amy po prostu troszczę się o ciebie.
Fox kiwała ze znudzeniem głową słuchając kazania przyjaciela. - Słuchaj Will jeśli chcesz się wycofać to jest to ostatni moment... o ile nie jest jeszcze za późno. I nie musisz się o mnie martwić. Jestem już dużą dziewczynką i wiem co robię.

Architekt rozłożył bezradnie ręce i zaczął przechylać głowę, żeby osuszyć oboje uszu z nadmiaru wody.

-Poddaję się. Wiem, że nie przekonam cię. I pomyśleć, że myślałem, że to ja jestem uparty.

- Ach te kobiety - zaśmiała się - kto je zrozumie.

Will sięgnął do pamięci po jak mu się zdawało odpowiedni cytat na taką okazję.

-Kobieta nigdy nie wie, czego chce, ale nie spocznie, dopóki celu nie osiągnie. Chyba tak to szło.

Profesor przerwał na chwilę spoglądając na dzieci bawiące się w berka koło basenu. W końcu chłopiec złapał dziewczynkę i wepchnął ją prosto do wody stracił jednak równowagę i podzielił jej los. Już miał się podnieść, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku kiedy oboje wynurzyli się bezpiecznie, śmiejąc się z siebie nawzajem.

-W każdym razie jeżeli już ustaliliśmy, że siedzimy w tym razem to chcę żebyś wiedziała, że wtedy tam w stworzonym przeze mnie więzieniu... Zrobię co w mojej mocy, żeby to się nie powtórzyło. Z perspektywy czasu wiem, że mogłem zrobić więcej.

- Wiem Will,wszyscy będziemy musieli się postarać, ale zajmij się lepiej sobą. Zadbaj o siebie bo to twoje bezpieczeństwo i … zdrowie powinno być dla Ciebie najważniejsze.

Eakhardt przyjrzał jej się uważnie. Coś w jej słowach wzbudziło jego ciekawość.

-Słuchaj masz może coś konkretnego na myśli?

- I tak i nie. Ymmm nieważne - odpowiedziała wymijająco licząc na to, że ej doskonałe kłamstwa działają też na przyjaciół. Will jednak jako jeden z niewielu mógł czasem zauważyć, że Amy nie mówi całej prawdy.

Anglik już miał zaraz coś na to odpowiedzieć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Stwierdził, że jeśli jest coś o czym nie wie to Amy powie mu to wtedy kiedy sama uzna za stosowne. Taka już była. W tym przypadku lepiej było nie naciskać. Siedzieli tak przez chwilę obserwując zwykłych ludzi. Być może oboje zazdrościli im przez moment tej beztroski, tych chwil relaksu, braku odpowiedzialności. W końcu Will przerwał milczenie.

-Kiedy widzieliśmy się ostatni raz? Trzy, cztery miesiące temu? Chyba tracę ostatnio rachubę dni. Mieszają mi się ze snami. Może nazwiesz to niedługo jakimś syndromem - Will parsknął śmiechem i połączył ze sobą dłonie, lekko wychylił się do przodu a głowę opuścił w dół.

- Czym się znowu zamartwiasz Will? - uśmiechnęła się pocieszająco.

-Chyba bardziej podejrzane byłoby gdybym nie zamartwiał się niczym biorąc pod uwagę ostatnie kilka lat w moim życiu pani psycholog. Śpij spokojnie jeżeli będzie ze mną naprawdę źle to dam ci znać - Profesor odchylił lekko głowę w prawo i odwzajemnił uśmiech.
-Naprawdę... Jakoś się trzymam. Mam nadzieję, że po tym wszystkim wyskoczymy gdzieś razem i będziemy się z tego śmiać jak gdyby nic. To dla mnie pierwsza taka robota... i mam nadzieję, że ostatnia. Znaczy... - zaśmiał się gorzko słysząć własne słowa - nie to miałem na myśli. Mam nadzieję, że odejdę na wczesną emeryturę.

Wyciągnęła do niego rękę czekając aż złapie ją za dłoń. - Wszystko sie uda Will, nie dopuszczam do siebie innej możliwości. A ta robota wciąga uwierz mi. I musisz być cholernie dobry, skoro to twój pierwszy raz a zostajesz wypchnięty na tak głęboką wodę.

Mężczyzna spoglądał przez moment na kobiecą dłoń czekającą samotnie w powietrzu po czym chwycił ją i ścisnął mocno. Nie wiedzieć czemu to rzeczywiście działało. Człowiekowi od razu robiło się lżej na duszy ze świadomością, że jest tam gdzieś ktoś kto pomoże kiedy trzeba pomóc i kopnie kiedy trzeba kopnąć. Kiwnął lekko głową.

-Z reguły jestem realistą... Ale tutaj bez wiary w siebie... W ciebie Amy. W ich wszystkich. Chyba faktycznie wiele nie zdziałam. Just a leap of faith? Kto to kiedyś powiedział... W każdym razie to nie do końca moja pierwsza robota... Był jeden incydent w Japonii, sporo ćwiczyłem na sucho no i jeszcze ta akcja ze śpiączką... Ale w gruncie rzeczy wciąż czuję się trochę zielony. To przerasta pensję akademickiego nauczyciela wiesz?

- no co ty nie powiesz - zaśmiała się. Wciąż nie puszczała ręki przyjaciela. - Wiesz co, marzę o tym żeby choć przez chwilę nie myśleć o tej całej robocie o innych ważnych sprawach. Ze dwa dni urlopu i wylegiwania się na plaży zrobiłyby nam dobrze - westchnęłą - ale nie ma na to szans w najbliższej przyszłości.

-Chyba rzeczywiście nie ma. W przyszłości przewiduję raczej wakacje w chłodniejszym klimacie i to hmm... Z bardzo napiętym grafikiem zajęć - jej dłoń sprawiała, że odprężył się trochę i rzeczywiście wyobraził sobie palmy, krystalicznie czystą wodę, palący w stopy piasek i kelnera podajacego im drinki. Zaraz skorygował właśną wyobraźnię i zamienił kelnera na kelnerkę w hawajskim stroju. Tak, ta myśl zdecydowanie poprawiła mu nastrój.
-To może po tym wszystkim? I nie, nawet nie dodam nic w stylu “jeżeli wydostaniemy się z tego w jednym kawałku” - zaśmiał się kolejny raz.

- Może - kolejny smutny uśmiech Amy. - Słuchaj Will - westchnęła ciężko - jest sprawa - stwierdził, ze nie będzie owijać w bawełnę, że z przyjacielem musi być szczera. Po prostu. - Antonia … - słowa jednak ugrzęzły jej w gardle.

Will drgnął i przez krótką chwilę kobieta mogła poczuć, że uścisk jego dłoni stał się odrobinę bardziej napięty. Podarował jej pytające spojrzenie i zdziwony szukał przez moment właściwych słów.

-Antonia? - powtórzył za Amy - Ta Brazylijka? Co ona ma z tym wspólnego?

- Wczoraj przyniosła mi wyniki naszych badań. W Twoich było coś nie tak. Nie wiedzą dokładnie o co chodzi, ale Chemiczka załatwia Ci właśnie badania w klinice onkologicznej. To nie może pójść na górę. Do Malcolma i Anthonego. - Wyrzuciła z siebie jednym tchem

-Klinika? Badania? Co? Zwolnij i powiedz o co ci chodzi bo nic nie... - gdzieś w środku jakiś głos w jego głowie już szeptał cicho co tak właściwie oznacza to dla niego, ale on jeszcze tego nie akceptował. Odrzucał tą myśl na najprostszym poziomie postrzegania zmysłowego.

- Nie pankuj. Nie jestem specjalistą. Zrobią ci badania i sprawdzą co nie pasowało naszym chemikom. Po prostu.

Jego dłoń zacisnęła się nagle na jej dłoni dużo mocniej niż zdawał sobie z tego sprawę. Właściwie nie wiadomo czy w ogóle był tego świadomy.

-Co było nie tak w tych badanich? Możesz mi powiedzieć? Onkologia... Cholera Amy nie jestem idiotą! - nie miał zamiaru, ale teraz już prawie krzyczał. Kilka głów spojrzało z zaciekawieniem w ich stronę, ale nie za bardzo się tym przejął.

- Nie mogę bo nie wiem -syknęła. - Nie znam się na tym. Auuu, Will to boli, spróbowała wyszarpnąć dłoń.

W końcu zrozumiał, że tak naprawdę to już wszystko. Poczuł wstyd kiedy zdał sobie sprawę z tego co robi. Jego chwyt stopniowo się rozluźnił dając wytchnienie dłoni przyjaciółki. Skorzystała z okazji i wyszarpnęła się szybko sięgając do torebki..

-Przepraszam... Nie wiem co we mnie wstąpiło - Anglik wyraźnie był zmieszany swoich zachowaniem jak również przytłoczony nową informacją.

- Ej, spokojnie, nie przepraszaj. Słuchaj Will - Amy wyciągnęła z torebki jakieś papiery po czym przeniosła się na leżak Willa siadając na jego brzegu. - To są wyniki badań od Chemiczki. Nie jesteśmy specjalistami, nie wiemy co w nich siedzi, ale coś jej się nie podoba. Musisz po prostu zgłosić się na badania - uśmiechnęła się do przyjaciela.

Profesor ledwo tylko spojrzał na papiery. Myślami był jakby gdzie indziej, ale wziął je od fałszerki. Co by się stało jakby spełniły się najgorsze prognozy? Wykluczenie z akcji? Śmierć? Reszta życia na szpitalnym żarciu, kroplówkach i chemii? A co z dziećmi? Odetchnął głośno i odsunął te myśli na boczny tor przypominając sobie, że nie jest w tej chwili sam.

-Dzięki. To wiele dla mnie znaczy... Znaczy twoje wsparcie i w ogóle. Cholera. Gadam jak kretyn.

- Gadasz - Amy kiwnęła głową i zaśmiała się. - Nie przejmuj się na zapas, to nic nie da - znów złapała go za dłoń. Nie miał nic przeciwko. Właściwie po tym co przed chwilą zrobił ten gest znaczył dla niego więcej niż mógłby przyznać przed przyjaciółką.

-Mówię serio. Dzięki Amy. Nie mam w tej chwili zbyt dużo przyjaciół a ty byłaś przy mnie nawet w czasie tej afery... - pomyślał o długich miesiącach, które nastąpiły po stracie żony - A wtedy w klubie? Heh... Miałem sporo szczęścia, na pewno więcej niż rozumu. Pamiętasz co mi wtedy powiedziałaś?
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline  
Stary 23-01-2012, 23:02   #75
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację



Telefon dzwonił i dzwonił. Komórka wierciła się na stole od wibracji, które dodatkowo powodowały irytujący odgłos. Miał już też stanowczo dość sygnału o dźwięku jednego z walców Johanna Straussa. Leżał na łóżku i po prostu wpatrywał się w sufit, ale wielki kompozytor austriacki nie miał zamiaru się poddać. Po może trzydziestu pół minutowych fragmentach tej samej melodii w końcu wstał i sięgnął po telefon. Wyświetlacz poinformował go, że dzwoni dokładnie ten kogo się spodziewał. Wahał się przez moment czy wcisnąć zielony przycisk, ale Strauss zamiast tego zaprosił go kolejny raz do tańca. Stwierdził, że nawet jeżeli wyłączy komórkę to ta uparta kobieta pojawi się zapewne niedługo pod jego drzwiami i będzie stać przed nimi dopóki ich nie wyważy. Odebrał i przyłożył telefon do ucha nie zdążył nawet nic powiedzieć.

-Za pół godziny. Pod Junction. Chyba wiesz gdzie to jest?

-Posłuchaj Amy...

Ale Architekt wsłuchiwał się już tylko w ten jeden dźwięk, który był jego jedynym towarzyszem w ciągu ostatnich tygodni. Ten sam dźwięk o którym lata temu śpiewali Simon i Garfunkel. Wciąż nie mógł uwierzyć, że Amy tak po prostu się rozłączyła. Technicznie rzecz mówiąc nie powiedział, że się zgadza ale... Wiedział, że przegrał tą batalię i zastanowił się czy będzie miał jakieś odpowiednie buty na nocne wyjście w miasto



Dotarcie do klubu zajęło mu odrobinę dłużej niż pół godziny. Chociaż nie bywał w takich miejscach od lat to każdy z wykładowców wiedział gdzie spędzają czas jego podopieczni. Kiedy znalazł się przed wejściem bez trudy wypatrzył samotną kobietę około 30-stki, dla której czas zatrzymał się dziesięć lat temu. Nie sposób było jej nie dostrzec. Tylko w przeciągu zaledwie sekund, które zajęły mu dotarcie do niej był świadkiem jak spławia jakiegoś małolata. Trzeba było przyznać, że była olśniewająca. Krótka czarna sukienka z długim rękawem wyszywaną cekinami z ogromnym dekoltem na plecach wyglądała jak zaprojektowana specjalnie dla niej. Do tego rozpuszczone włosy, lekki makijaż i turkusowe mega wysokie szpilki. W swoim obecnym stanie depresji, zaniedbany Will wydawał się dużo starszy i wypadał przy niej może nawet jak ojciec. Niewyprasowanej koszuli wyjętej z szafy partnerowała stara studencka marynarka o nie do końca dobrym rozmiarze i dobrane pod kolor lekko przykrótkie spodnie, które nawet nie pamiętał skąd miał i czy kiedykolwiek je założył. Ogolił się co prawda, ale dość szybko i niedbale, kilka włosków na jego brodzie sterczało niedbale jak kępki trawy na autostradzie. W innym stanie Will na pewno nie wyszedłby tak z domu. Machnął jej ręką na powitanie czując się trochę nieswojo w tym miejscu. Kobieta uśmiechnęła się i podbiegła do niego biorąc go za rękę.

- W końcu jesteś. Chyba zapomniałeś zegarka co? Mężczyźni... Chodź idziemy do środka.

-Ale...

-Will wiem, że nie masz ochoty na zabawę, ale jako ktoś kto się na tym zna uwierz mi musisz zacząć wychodzić do ludzi. Daj sobie kolejne pół godziny i jeżeli stwierdzisz, że chcesz iść do domu i spać przez kilka kolejnych tygodni to tak zrobisz ok?

Will westchnął głośno i mruknął tylko, że wszystko mu jedno. Amy prowadziła go do wejścia wymijając spore grupki osób w większości studentów. W końcu znajdowali się w miasteczku uniwersyteckim. Nagle jednak profesor stanął twarzą w twarz z jednym chłopakiem w koszulce jednego z bractw lokalnej uczelni. Była to dosłownie chwila, ale wystarczyła, żeby został rozpoznany.

-Pan E.? Co pan tu robi?

Zanim zdążył odpowiedzieć chłopak w entuzjazmie zawołał swoich znajomych.

-Ej ludzie zobaczcie kto tu jest!

Kilka głów odwróciło się ku nim. Kolejne osoby zaczęły podchodzić i głośno komentować pojawienie się kogoś kto okazał się być ich wykładowcą. Całe szczęście, że był dość lubiany bo inaczej nie byliby aż tak życzliwi - przeszło mu przez myśl.

-Jesteśmy z panem, panie E.!

Ktoś przybił mu piątkę. Jeszcze inna osoba poklepała go po plecach. Oferowali wspólną zabawę, zapewniali o tym, że wierzą w jego niewinność. Składali kondolencję, pytali kiedy wraca, mówili co dzieje się na uczelni pod jego nieobecność głównie narzekając na jego zastępstwo. Will uśmiechał się tylko niepewnie nie wiedząc co odpowiedzieć. Mimo dobrych chęci te dzieciaki widziały go właśnie z niesamowitą i młodszą laską a to rzucało co najmniej lekki cień w sprawie jego żony. Nie miał jednak ochoty się tłumaczyć. Poza tym Amy nie wydawała się tym zmartwiona. Przeprosił towarzystwo i wszedł z nią do środka.

-Jesteś całkiem popularny jak widzę.

Widocznie miała niezły ubaw, ale czy mógłby ją za to winić? W innych okolicznościach pewnie śmiałby się z tego razem z nią.

-Wiesz, że nie o taką popularność zabiegałem.

-Co mówisz?

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ooZwmeUfuXg&ob=av2e[/MEDIA]

Wykonała pytający gest na znak, że nie słyszy. Odgłosy otoczenia i coraz głośniejsza muzyka uniemożliwiały skuteczną rozmowę. Uroki takich miejsc. Ludzie mają pretekst żeby więcej się dotykać niż utrzymywać konwersację na odpowiednie wysokim poziomie by zainteresować sobą drugą stronę. Dla kogoś kto swoją młodość przeżył dawno temu i upchnął ją na strychu wśród pamiątek z poprzedniego życia takie spędzanie wolnego czasu było czymś zgoła innym od tego do czego przywykł. Poza tym studenckie życie wyglądało inaczej niż je zapamiętał. Głośniejsza, ale pozbawiona wyrazu muzyka, wszędobylskie narkotyki które w połączeniu z laserami i mgłą potrafiły wprowadzić człowieka w sztuczny stan ekstazy. Gdzie się podziała jego Stara Anglia? Powietrze przepełnione było seksem, papierosami i alkoholem. Innych zapachów nie mógł nawet rozpoznać. Z trudem przecisnęli się w stronę sceny. W głośnikach dudnił głośny bit, który Will być może nawet by docenił gdyby mógł słyszeć własne myśli. Miał szczery zamiar wyjść, ale Amy powstrzymała go zdecydowanym ruchem i dosłownie wzięła w obroty. Eakhardt zaśmiał się głośno i rozejrzał, ale nikt nie zwrócił na nich uwagi. Amu najwyraźniej znała dobrze ten rodzaj tańca a jedyne co musiał robić Will to nie zostawać za bardzo w tyle. Jego ruchy bioder nie mogły się równać z tym co wyprawiała jego przyjaciółka. To ona skupiała uwagę gapiów. Przy niej czuł się sztywny od pasa w dół. Wręcz śmieszny kiedy uginał swoje kolana i ciężko stąpał stopami po parkiecie. Zdecydowanie nie miało to wiele wspólnego z tańcem towarzyskim. Profesor zastanowił się czy równie dobrze tańczyła walca albo choćby tango. Nie miał jednak czasu zbytnio się nad tym rozwodzić. Położyła na jego piersi delikatne - w porównaniu z jego - dłonie i zaczęła rozciągać swój uwodzicielski dotyk w kierunku jego ramion. Na końcu zalotnie odepchnęła go lekko do tylu. Pokazał jej palcem, że tak łatwo nie da się spławić a ona lekko zagryzła wargę. Kiedy zbliżył się ponownie z rozpalającym się ogniem w oczach Amy już czekała. Zbyt dobrze znała mężczyzn i każdy zachowywał się tak samo o ile umiało się wciskać odpowiednie guziki. Jego ruchy były bardziej zdecydowane i energiczne, prawie brutalne. Aż westchnęła nie poznając przyjaciela, ale w sumie nie narzekała na jego nowe wcielenie. Odwróciła się do niego plecami i ocierała swoim ciałem bez skrępowania o jego tors. Miał ochotę zamknąć ją w swoich ramionach, ale w chwili kiedy był blisko uskutecznienia swoich zamiarów ona wyrwała się zalotnie patrząc mu w oczy. Odpowiedział jej tym samym gotów na kolejną rundę, ale w tym momencie zmieniła się piosenka.

-Muszę iść na moment do toalety. Skoczysz nam po jakieś drinki?

Architekt wciąż był lekko ogłuszony, ale udało mu się wyłapać najważniejsze słowa Amy. Właściwie sam powinien pomyśleć o jakimś alkoholu. Przystał z ochotą na pomysł przyjaciółki i po chwili już przeciskał się przez tłum roztańczonych klubowiczów zmierzając w kierunku baru.

-Przepraszam. Halo!

Ktoś złapał go za ramię i o dziwo ten ktoś okazał się dość ładną dziewczyną.

-Tak?

-Czy my się nie znamy?

W jednej chwili zęby błysnęły swą bielą tak jakby blondynka chowała tą broń na specjalne okazje. Will przyjrzał jej się lepiej. Była ładna i młoda. Zbyt młoda jak na jego standardy. Właściwie nie był nawet pewien czy jest choćby studentką.

-Nie wydaje mi się. Pani wybaczy...

-No dobra, ale drinka mógłbyś mi postawić.

-Nie jesteś za młoda by pić? Ile w ogóle masz lat?

-Wystarczająco i nie nudź tak. Co ty jesteś mój ojciec czy co?

Pomyślał o Susan, jego własnej córce. Właściwie to równie dobrze ona mogłaby w podobnym miejscu mówić to samo jakiemuś mężczyźnie w jego wieku. Mogłaby gdyby w tej chwili nie była w więzieniu dla małoletnich.

-Nieważne. Życzę szczęścia i udanej zabawy.

William odwrócił się plecami do dziewczyny, której wyraz twarzy sugerował oburzenie tym, że ktoś miał czelność potraktować ją w ten sposób. Zamówił dwa razy wódkę z martini. Irytująco blondynka nie przestawała się poddawać, usiadła ciężko obok i nachyliła się do ponad dwa razy starszego mężczyzny.

-Dobrze w takim razie proponuję jeden toast.

-Słuchaj... Jeśli szukasz sponsora to naprawdę źle trafiłaś. Wolę kobiety a nie podlotki.

-Nudzisz... Po prostu postaw potrzebującej dziewczynie drinka. Potem obiecuję, że zostawię cię w spokoju. Umowa stoi?

Profesor westchnął i podał dziewczynie kieliszek. Tak odwdzięczyła się wystawieniem na wierzch krótkiego - lecz zapewne sprawnego - języka z kolczykiem w środku. Przejechała nim wolno po swoich wargach i zamrugała powiekami.

-Jakieś dobre pomysły na toast?

-Może... za znalezienie swojego miejsca w życiu i nowe znajomości?

Will zasalutował i wypił zawartość swojego kieliszka. Dziewczyna jednak nie przyłączyła się do niego zamiast tego wpatrując się w jakiś punkt za nim.

-O nie...

-Co? Wiem, że to nie najlepszy toast, ale w tej chwili nie mam głowy do wymyślania czegoś... Co ty?

-Nie patrz w prawo. Tamten wielki mulat z łańcuchem, to Tico. Szuka mnie, jak zobaczy mnie z kimś innym to wścieknie się na serio. Jest cholernie zazdrosny...

-To czemu do cholery zaczepiasz nieznajomych w klubie?

-Po prostu wydawało mi się, że jesteś w moim typie?

-A ten tam też jest w twoim typie?

Blondynka westchnęła tylko i uczepiła się rękawa marynarki Anglika.

-Proszę musisz mi pomóc. Wyprowadź mnie tylnym wyjściem. Będę miała problemy jeśli mnie tu znajdzie.

-A ja nie będę miał? Wybacz, ale już żałuję tej znajomości.

-Proszę...

Architekt wstał tak, żeby zasłonić małą dziewczynę swoim ciałem. Następnie otoczył ramieniem co niezbyt mu się podobało biorąc pod uwagę fakt, że ktoś mógłby go później rozpoznać i zapamiętać ten fakt.

-Gdzie jest to wyjście?

-Chodź.

Nieznajoma prowadziła i mogło to trochę wyglądać jakby to on wypił odrobinę za dużo i potrzebuje powietrza. Trwało to chwilę zanim znaleźli się na zewnątrz. Will otworzył zamknięte od środka drzwi ewakuacyjne czując ulgę, że to już koniec. Niestety nie wiedział jak bardzo się mylił. Poczuł silne uderzenie w tył głowy i poleciał w przód wypadając przez otwarte drzwi. Wywrócił się jeszcze na schodkach i upadł ciężko na asfalt. Własna krew miała gorzki sen w ustach. Zamglonym wzrokiem dostrzegł drobną postać, która kucała nad nim przeszukując kieszenie jego marynarki. Kilka sekund później poczuł się lżejszy o rolexa będącego prezentem od żony i brązowy, skórzany portfel. Po chwili z klubu wyłoniła się inna, o wiele większa sylwetka. Zamroczonemu Eakhardtowi błysnął przed oczami wielki złoty łańcuch. Potem poczuł jedno kopnięcie, które pozbawiło go tchu. Po drugim poczuł, że chyba ma złamane żebro. Trzeciego nie czuł już tak wyraźnie, odpływał w ciemność. I wtedy rozległ się odległy huk, który na chwilę sprowadził go z powrotem. Otworzył oczy ze sporym wysiłkiem. Obraz wyostrzył się na tyle, żeby zobaczył znajomą postać mówiącą do niego coś niezrozumiałego. Uśmiechnął się słabo i zebrał siły, żeby się przywitać, ale nie wyszło najlepiej.

-Cz..ść an..oł..

-Co mówisz? Will karetka już jedzie. Leż spokojnie. Boże czemu ty się uśmiechasz idioto? Mogłeś zginąć wiesz? Ty zawsze...



-.... wpakujesz się w niezłe gówno.

Zaśmiali się w tym samym momencie ciągle trzymając za dłonie.

-A potem... Może stłukłeś kiedyś cały gabinet luster.

Amy wydawała się szczerze zdziwiona.

-Ja tak powiedziałam?

Architekt skinął głową twierdząco i parsknął krótko śmiechem.

-Zanim straciłem przytomność to pamiętam, że strasznie panikowałaś. Obudziłem się w szpitalu nie wiem po jakim czasie nawet.. No i ty też tam byłaś, spałaś przy moim łóżku. Pielęgniarka powiedziała, że nie odstępowałaś mnie nawet na moment a przecież okazało się, że to nic poważnego.

-To takie dziwne, że się martwiłam? Dobrze, że miałam przy sobie pistolet i zauważyłam jak wychodzisz z tą małolatą.

Will zastanowił się przez chwilę na odpowiedzią. Znał ją już jakiś czas i wciąż potrafiła go zaskoczyć. Nigdy nie podejrzewał ją choćby o posiadanie broni, ale z całą pewnością mogli na sobie polegać.

-Nie, przypuszczam, że to całkiem normalne. Martwić się o kogoś kto jest ci bliski - powiedział w końcu.

Pani psycholog uśmiechnęła się do profesora historii i ścisnęła mocniej jego dłoń. Odpowiedział jej tym samym i na krótką chwilę życie trochę zwolniło swoje szalone tempo.


 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 24-01-2012 o 12:50.
traveller jest offline  
Stary 23-01-2012, 23:12   #76
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Anglik przetarł oczy, ziewnął cicho i zapukał dość stanowczo do drzwi Rosjanina. Nie odpoczął niestety dość dobrze tej nocy. Za dużo spraw zaprzątało jego myśli.

Jakiś przechodzący właśnie korytarzem hotelowy gość, korpulentny mężczyzna o kędzierzawych włosach, obejrzał się na Willa, a potem nagle zatrzymał. Podszedł, patrząc jakby z niedowierzaniem.
- Larry? Larry Neckermann?

Eakhardt spoglądał na niego z nieskrywaną irytacją. Czego mógł chcieć ten facet? Czyżby naprawdę wziął go za kogoś innego? W jego głowie pojawiła się diabelska myśl czy może nie zażartować z faceta, ale biorąc pod uwagę fakt, że z drzwi mógł zaraz wyskoczyć Koroniew wolał po prostu szybko spławić natręta.

-Przykro mi kolego. Chyba się pomyliłeś, nie znam żadnego Larrego - co nie było do końca prawdą. Znał kilku Larrych w życiu, ale nie chciał wdawać się w szczegóły.
- Daj spokój Larry...- uśmiechnął się, poklepując go po ramieniu - wyskok do Wenecji, co?! Nie martw się, nic nie powiem żonie. Jaki ten świat mały. Niewiele się zmieniłeś. No dobra, przestań się już wygłupiać.

Will westchnął głośno i złapał się za głowę. Szybko jednak zmienił wyraz twarzy i spojrzał na mężczyznę z taką powagą na jaką mógł sobie pozwolić. Jego zamiłowanie do teatru na coś mogło się tu przydać.
-Poddaję się. Jestem winny zarzutów. Faktycznie chciałem się wyrwać trochę od rodzinnego życia... Sam rozumiesz, że to bardzo dyskretna sprawa i chciałbym uniknąć rozgłosu. Rozumiemy się?

Anglik mrugnął znacząco i uśmiechnął się nerwowo. Dla silniejszego wrażenia jeszcze przełknął ślinę i rozejrzał się po korytarzu.
- Nie no, jasne. - klepnął go po ramieniu znacząco - Mówię że nikt się nie dowie, to nikt.
Wyciągnął coś zza pazuchy. Wizytówka. Wcisnął ją Willowi, rozglądając się na boki.
- Weź. Jakbyś potrzebował dobrego ubezpieczenia, zadzwoń. W ogóle zadzwoń. Wypijemy coś, no...No to ja uciekam, nie każ jej czekać.
Nieoczekiwanie odwrócił się na pięcie i ruszył dalej, ale zatrzymał się jeszcze na moment.
- Larry? Nieźle udajesz angielski akcent. - uśmiechnął się, chytrze. - Ty aktorze.

Kroków intruza niemal nie było słychać, gdy znikał z korytarza stąpając pod grubym dywanie.*

BOB TRUMAN - głosiły litery na kartoniku - Ubezpieczenia na życie. Will przeczytał wizytówkę i stwierdził, że nie może przepuścić takiej okazji. Zawołał za szybko oddalającym się mężczyzną i podszedł w jego stronę.

-Bob! Zaczekaj ty stary draniu. Mam do ciebie ekhm... dość niedyskretne pytanie - ostatnie zdanie dodał ciszej kiedy zbliżył się do ubezpieczyciela.
Bob stanął niepewnie. Will miał wrażenie, że jego tkwiąca w kieszeni ręka trzęsła się.
- Wal, stary..- powiedział cicho.

- Słuchaj wiem, że nie rozmawialiśmy zbyt szczerze na pewne tematy w przeszłości, ale nazwij mnie wariatem bo mam wrażenie, że jesteś człowiekiem godnym mojego zaufania. Mam rację Bob? - Will oparł mu dłoń na plecach i prowadził powoli w stronę drzwi pokoju Rosjanina.
- Hej. - żachnął się kędzierzawy - Sprzedaję ubezpieczenia na życie. Można mi zaufać, przecież mnie znasz. O co chodzi?

- Właśnie o to chodzi Bob. Jesteś człowiekiem, którego aktualnie potrzebuję. Zajmujesz się ubezpieczeniami tak? Jakie przyczyny obejmują twoje ubezpieczenia? - Profesor zrobił bardzo poważną minę szczerze zainteresowanego słuchacza.
Nieznajomy też nagle jakby spoważniał.
- Od wszystkich. Wszystkich wypadków. - powiedział, patrząc prosto na Willa.

- Słuchaj a trwały uraz na zdrowiu lub nawet śmierć? Po dajmy na to np... - zniżył głos i szepnął mu dalsze słowa na ucho - Duszeniu, podtapianiu, przypalaniu, zbyt mocnym ściskaniu pewnych wrażliwych części ciała... Spokojnie Bob, bez strachu. Pytam czysto hipotetycznie. Mam znajomego, który lubi takie tak tam dziecięce wygłupy - machnął ręką i zaśmiał się trochę zbyt ostentacyjnie - i pytam co by było gdyby podczas jednej z takich zabaw zdarzył się no właśnie... Nazwijmy go “nieszczęśliwy wypadek”. Zresztą zaraz ci go przedstawię i porozmawiamy spokojnie w trójkę o tej twojej polisie. Kto wie? Może sam się skuszę.

Architekt kolejny raz zapukał do drzwi w których jak mniemał powinien być Koroniew. Tym razem zrobił to głośniej i dłużej przy czym objął Boba ramieniem w dość niezręcznym geście.
-Bob... - Anglik zagryzł uwodzicielsko wargę - Myślę, że dobrze byłoby ci w skórze wiesz?

W tym momencie w drzwiach stanął Rosjanin, który spoglądał na nich z dość sporym zdziwieniem, ale to reakcja Boba zwracała zdecydowanie większą uwagę.

Nieznajomy Koroniewowi mężczyzna zarechotał, patrząc to na jednego, to na drugiego. Potem zarechotał znowu.
- Panowie...- zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle - ...to nietypowy przypadek.
Zakaszlał ciężko.
- ...to znaczy...trzeba by długo omawiać warunki ube...ubezpieczenia. A ja...trochę się spieszę. Panowie...wybaczą. Larry, prześlę ci ofertę mailem, dobrze?
Płynnie wyślizgując się z objęć Architekta cofnął się korytarzem, i odwrócił się na pięcie. Potem jeszcze zatrzymał się na moment i spytał z niepewną miną.
- A...a który z was to...
Znów się zakrztusił.
- Nie...Nieważne! - machnął ręką i już bez słowa pożegnania oddalił się szybko korytarzem.

Potem Will zrobił to co miał zrobić. Nie było to trudne, po prostu wykorzystał swoje umiejętności w teatrze. Zdążył nawet polubić Koroniewa i wyrobić sobie o nim krótkie zdanie, ale takie rzeczy w tej chwili nie miały znaczenia. W końcu pożegnał się i wyszedł. Nie był pewien czy Rosjanin kupił wszystko, ale jego zdaniem Ekstraktor powinien być zadowolony. Teraz trzeba było przygotować się do spotkania, którego godzina zbliżała się nieubłaganie.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline  
Stary 26-01-2012, 06:47   #77
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Tom przez chwilę siedział wpatrzony z karty i sporych rozmiarów gromadę żetonów. Wzrokiem odprowadził oddajającego sie pospiesznie małolata. Ciszył się z wygranej, choć emocje starł się ukryć jak na prawdziwego gracza przystało. Tak wysoka ręka oraz stół obfitujący w figury, zwłaszcza asy, nie był zjawiskiem codziennym. Dawno nie miał takiej rozgrywki w której na dodatek wszyscy zagrali all in.

- Przegapiłabym najlepsze.

Uśmiech dziewczyny był tak samo uroczy jak przed rozbiciem przez Toma banku. Może nawet bardziej...

- Gratuluję wygranej … Panie … yyy … - Bródka wyciągnął rękę do zwycięzcy. Po uśmiechu jaki zagościł na jego twarzy ktoś obserwujący z boku mógłby stwierdzić, że strata dwóch milionów dolarów nie wywarła na nim większego wrażenia. - Fortuna dzisiaj uśmiechnęła się do pana.
- Dziękuję. - odrzekł Tom skromnie zerkając na zegarek.
- Może da się Pan namówić na rewanż … albo mam lepszy pomysł. Lubi pan wyścigi psów? Ja przyznam, że patrzenie jak dwa zwierzęta gonią królika jest bardzo ekscytujące.

Tom przenósł wzrok na eleganta z bródką słuchając jego słów i starał sobie przypomnieć jak się znalazł w hotelu. W Las Vegas. W MGM. Przy tym stole. W szczerym zamyśleniu nie zdał sobie sprawy, że elegant zapytał o jego imię, jednak widząc wyciągniętą rękę uścisnął ją zastanawiając się czy bródka przedstawił się, czy jednak nie. Z dwoja bardziej interesowała go wisząca mu u ramienia piękna kobieta, która była, albo kochanką, lub dziewczyną do towarzystwa.

"Lubi pan wyścigi psów?" – echem odbiło mu się w myślach. Szczerze nienawidził. Właściwie nie mógł elegant uderzyć w gorszą formę spędzania czasu i pieniędzy w guście Boyla. Kochał psy a to w jaki sposób są trenowane harty zawsze burzyło mu krew w żyłach. Zamknięte w klatkach koło królików. Głodzone do granic wytrzymałości. Zabijane w razie niespełnienia oczekiwań i braku wyraźnych perspektyw na przyszłość. W dobrych z natury, wspaniałych zwierzętach wzbudzano ten krwiożerczy zew zabijania, tam bliski człowiekowi To co różniło ludzi od psów było zatarte i dlatego nie mógł patrzeć na gonitwy. Co prawda rząd zabraniał tego typu treningów, lecz nie było czerwonego światła na ściąganie psów z zagranicy. W praktyce bestialskie zaplecze wyniosło się do mniej rozwiniętych krajów wracając jako gotowy produkt. Co z tego, że goniony królik był sztuczny. Chęć mordu była ta sama. Wspaniałe psy, okradzione ze szczęścia, były spaczone tym co najgorsze w człowieku. A Toma najbardziej wzruszało cierpienie tych niewinnych, prawdziwych przyjaciół skurwysyńskiego homo sapiens. Psy były jak małe dzieci, które nigdy nie zamienią się w dorosłe ludzkie świnie.

Taką samą pogardą Tom darzył gonitwy końskie. Zwłaszcza ostatnio odkąd zafascynował się jazdą konną. Elegant nie mógł zapytać gorzej. Boyle jednak nawykły do zachowywania beznamiętnego wyrazu twarzy nie dał po sobie poznać udając neutralną obojętność z zamiarem zbycia faceta.

- Wyścigi? Czemu nie? - udał, że pomysł jest choćby w połowie ekscytujący jak poker. - Ma pan wizytówkę? - zapytał grzecznościowo gdy pakował żetony. - zostawiłem portfel na górze. - skłamał gładko wymijająco wzruszając ramionami.

Wzrok Toma prześlizgiwał się po ludziach...projekcjach?... powoli zaczynających się rozchodzić. Po światłach, stołach. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak zawsze, gdy tu bywał. Szukał szczegółów, które mogłyby wskazywać na jakąś niespójność. Nie znalazł. Jak się tu znalazłem? Pamięć Boyla rzucała obrazy jak staromodny projektor na biały ekran. Hotelowy pokój. Taksówkarz z bokobrodami, proponujący już na wejściu wyjazd na panienki. Drink w samolocie, krótka spódnica czarnoskórej stewardessy...Pośliźnięcie się Toma na schodkach na lotnisku, pomocne ramię jakiegoś mężczyzny ratujące go przed upadkiem, podziękowanie i następujące później odruchowe sprawdzenie portfela.

Nah. Wszystko wydawało się być w porządku. A jednak przeczucie pozostawiło swój cień w głowie Toma. Cholerne skrzywienie zawodowe. Ta granicząca z głodem narkotykowym pokusa sięgnięcia po totem. Niby przecież wszystko gra, no ale może jednak lepiej sprawdzić...Tylko w razie czego, przecież to tylko chwila...Dobrze znał te dylematy. Przekleństwo każdego, kto zbyt długo przebywał w świecie snów.

Pięknotka milczała, chyba zaczynała się nudzić. Tom znów popatrzył na “bródkę”. Propozycja eleganta wydała się Tomowi dziwaczna, ale właściwie dlaczego? Czy nie był przewrażliwiony? Propozycja odegrania się to raczej standard w takich przypadkach: emocje biorą górę zanim się ochłonie - no i hazardzista nigdy nie chce przestać, kiedy traci. Sam dobrze to znał. A na wyścigach psów też można się zakładać, równie dobrze żonglując dużą forsą jak przy pokerze. Chyba że po prostu to taka forma nawiązania znajomości. Bogacze często bywają na wyścigach psów. Podobnie jak kanciarze. Którym z nich był człowiek w jasnym garniturze, siedzący naprzeciw?

Tymczasem krupier podziękował wzrokiem za napiwek w postaci jednego pięciotysięcznego żetonu i odszedł. Zanim nastąpi zmiana dealera i otwarcie nowego stołu, nikt nie miał zamiaru spieszyć się czy przeszkadzać pozostającym na swoich miejscach graczach. Mieli tyle czasu, ile potrzebowali. Kasyno szanowało wszystkich klientów, a zwłaszcza tych, którzy grali o duże stawki.

- Oto moja wizytówka … - bródka wyciągnął kartonik z kieszeni marynarki. Biały bilecik informował, że przedstawiającym się jest Ronald Cold. Człowiek z Miami zajmujący się handlem dziełami sztuki. - … z numerem telefonu. Widzę, że jesteśmy podobni … - dodał po chwili Cold nie spuszczając wzroku z rozmówcy - … grając poświęcamy się w całości pasji i zupełnie zapominamy o realnym świecie. Pański portfel … jest w wewnętrznej kieszeni marynarki - bródka wskazał palcem lekkie wybrzuszenie na garderobie mężczyzny.

Uwaga podrażniła Toma. Nie dość, że facet był zwyczajnie irytujący, co pokazał traktując małolata i płeć piękną. Na dodatek jeszcze podlizywał się zwycięzcy. Niczym mięczak w skórze brutala. Jedyne co ich łączyło w tej chwili to poker. Choć właściwie wieź została przecięta w chwili skończenia gry. Teraz łączyła ich tylko wspólna przestrzeń przy stole oraz wzrok pięknisi przesuwający się od jednego do drugiego. Ripostą o portfelu pokazał, że lubi być postrzegany jako szczwany lis, któremu nic nie umknie, niczym oku szatniarza. Nie polubił "Bródki" od pierwszego wejrzenia, choć było w nim coś intrygującego.

- A może to pistolet? - Tom podniósł jedną brew zerkając na mężczyznę spod okularów. - po chwili milczenia, które było poważnym i grobowym spojrzeniem prosto w oczy eleganta powiedział powoli. - Pod jednym warunkiem panie Cold. Że ta pani będzie nam towarzyszyć. - przeniósł wzrok na Miss Hot, czyli duże oczy na długich nogach, kładąc rękę na leżącej na płótnie stołu wizytówce.

Cold nawet nie mrugnął gdy rozmówca spojrzał na niego spod okularów. Po sekundzie odezwał się żartobliwym tonem.

- Pistolet … ? Nie, to musi być portfel, chyba, że nosi pan takie małe pistoleciki … dla kobiet. Oboje będziemy czuć się zaszczyceni, prawda skarbie? - bródka przeniósł wzrok na posągową piękność.
Dziewczyna uśmiechnęła się, przenosząc wzrok to na jednego, to na drugiego. Rozchyliła usta, jakby miała coś powiedzieć, ale póki co nie usłyszeli niczego. Może już sam ten uśmiech miał oznaczać zgodę?

- Albo na zniewieściałych panów. - wzruszył ramionami Tom wstając od stołu. - Lepszej karty na przyszłość życzę. - i odszedł od stolika nim uśmiechnął się do kobiety skinąwszy głową.

Cold odsłonił w uśmiechu garnitur białych zębów. Nic nie powiedział, wyciągnął tylko rękę z uniesionym do góry kciukiem. Dziwny gest jak na kogoś kto właśnie przegrał dwa miliony dolarów. Gest tego, który zawsze chce być górą. A może jednak coś ich łączy poza dobrym gustem.
Boyle wolnym krokiem ruszył w stronę kasy.










- Proszę pana...

Tom odwrócił się. Stał przed nim czarnoskóry krupier, ten sam który był dealerem podczas gry z Coldem.

Gdy Boyle spojrzał po raz pierwszy, facet był dziwnie poważny, jakby stremowany. Teraz uśmiechał się uprzejmie. No, chyba powinien. Pięć tysięcy dolców napiwku to chyba nieźle jak na parę rozdań.

- Chciałem panu pogratulować. - powiedział krupier. - Piękna gra. A także pięknie podziękować, nie chciałem przy wszystkich. Jest pan niezwykle hojnym człowiekiem.

- Drobiazg. - Tom machnął ręką. - Grać nie możecie, więc jest szansa, że zanim napiwek się rozejdzie po kościach, ja przegram całą wygraną jeszcze z zapasem. Niezwykle hojny? - zaśmiał się. - Jak to mawiają, jeśli chcesz być milionerem musisz być szczodry i żyć tak, jak gdybyś już był obrzydliwie bogaty. - obrócił się do okienka i powiedział do Daisy.

- Zapiszcie na mój pokój. Może jutro zagram. - powiedział podając kartę stałego klienta, co było formalnością, bo i tak był dosyć powszechnie znany, jak wszyscy zresztą hazardziści w swych ulubionych kasynach.

- Oczywiście, przystojniaku. - znajomą twarz dziewczyny rozświetlił uśmiech.

Miła była. Tom nigdy nie był typem urodziwym i choć starzał się przystojnie, wiedział, że zawodowy komplement to też po części życzliwie żartobliwy gest po znajomości. Uśmiechnął się.
Potem jeszcze raz spojrzał na murzyna, jakby sobie o nim przypomniał i zagadnął beztrosko zmieniając niezręczny temat pieniędzy.

- Moi przeciwnicy udanego wieczoru nie mieli... To nie byli chyba stali bywalcy? Pierwszy raz z nimi grałem... - ziewnął patrząc na windy hotelowe.

- Musiał szanowny pan nie zwrócić uwagi. - odparł pracownik kasyna - ...nie jest tu tak często jak pan, ale parę razy go już w firmie widziałem. Handluje dziełami sztuki, jak mówią. Nie wyznaję się, ale chyba poważne interesy. Grubszy szmalec.

Krupier popatrzył na Boyle’a, a ten przysiągłby, że spojrzenie to było z gatunku tak zwanych znaczących.

- Facet ma dużo więcej do przegrania niż to co stracił. - dodał ciszej krupier, z zawodowo idealnie rozluźnioną twarzą - Nieźle gra, jak na takiego krezusa. Ale jak widać było dzisiaj, trafił na lepszego od siebie. Któregoś dnia...ani się obejrzy, jak znajdą się ludzie...Ktoś taki jak pan właśnie, plus paru cwaniaków jako wspomaganie - i cała fortuna jelenia zmieni posiadacza. Co do centa, man...

Zapadła dziwna cisza, a krupier wpatrywał się w Toma z uwagą.

- Musieliby zaglądać w szklane kule mój drogi. - Boyle uśmiechnął się zerkając spod okularów niewinnie w oko kamery. - I mieć dobrą rękę w kartach. - przeniósł wzrok niby przypadkiem na rękę murzyna.

- A co, jakbym powiedział panu...- Murzyn miał, jak przystało na krupiera, prawdziwie niezmienną twarz - ...że to prawdziwi czarodzieje. Mają szklane kule i wszystko co potrzeba.

Podniósł wysoko swoją dłoń, czarną na wierzchu i jasną pod spodem, poprawiając zapięcie od swojego zegarka.

- O rękę natomiast ktoś taki jak pan mógłby się nie martwić. Czuję, że tkwią w panu nieprzebrane zasoby wielkiego szczęścia w kartach. Proszę mi wierzyć, znam się na tym.

- Taaaak. - westchnął Tom. - Może faktycznie dam zrewanżować się temu panu. Aby nie przeszkadzać szczęściu, zagramy znowu z panem. Kto wie, może przyniesie je pan po raz drugi. A dzisiaj wzywa łoże. Tymczasem! - machnął ręką na pożegnanie kierując się do windy.

- Służę swoją skromną osobą. Miłego odpoczynku, zatem. - uprzejmie skłonił się krupier - Proszę wypocząć, ale nie wyjeżdżać tak od razu. W szklanej kuli widać, że będzie miał pan gościa...Wyjątkowego gościa.

Tom poniósł zaciekawioną brew oglądając się przez ramię.
Przed windą nagle zaroiło się od ludzi. Czarna twarz krupiera łypnęła białkami oczu, i przebiegł przez nią lekki uśmieszek. Potem mężczyzna bez słowa opuścił wszystkich, kierując się powolnym krokiem na zaplecze.










Jadąc windą na górę wiedział już co ma zrobić. Potrwa to chwilę. Od czego ma się jednak zabawki Wi-Techu.
Po rozpięciu koszuli strzelił z kostek ziewając już po raz setny tego wieczoru i sięgnął po wypełnioną do połowy szklankę. Czekało go kilka godzin pracy.
Pukanie do drzwi oderwało jego wzrok i uwagę od wykonywanej czynności. Sięgnął po pistolet zatykając go sobie z tyłu za paskiem spodni. Za drzwiami stała kobieta. Stunning.

Las Vegas. Ekskluzywna dziwka? Widać liczący na nie wiadomo co, nie mógł przestać dziękować.

- Cześć, zwycięzco...- głos miała zmysłowy, niepokojący - Mam na imię Bianca. Mogę wejść?

Wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie na nieznajomą, aby wiedzieć, że w tej chwili nie marzyłby o niczym innym. Przybrał jednak minę tych z rodzaju zmęczonych życiem.










Włoszka przeszła paręnaście kroków powolnym, posuwistym ruchem po dywanie hotelowym, odprowadzona wychyloną bezszelestnie głową Toma, który nie mógł opanować się, przed ocenieniem panienki z tyłu. Zachował się w pokoju w porę, nim odwróciła się i oparła się o drzwi windy, naciskając przycisk przywołania.

- Impotent. - mruknęła pod nosem, dorzucając jeszcze parę obcojęzycznych przekleństw.

Tom westchnął i ze skwaszoną miną kiwnął głową jakby zgadzając się z modelową dupą, że wyszło na to. Potem bezszelestnie domknął drzwi i więcej nie wracając do tego myślami, spojrzał na ekran monitora.










Patrzac przez okno na słoneczny poranek Las Vegas Boyle wybrał numer z wizytówki.

Na linii trzasnęło, a później rozległ się nieco zniekształcony, ale znajomy głos, wyskakujący nagle po dwóch dzwonkach.

- To znowu ty?! Mówiłem, jestem w stanie zapłacić jeden i osiem dziesiątych miliona. Jeśli będzie w idealnym stanie to maksymalnie dwa. Ani centa więcej. Wiem, że to Giambattista Piazetta, ale...

Jak na niezarejestrowany numer kogoś, kto posługuje się fałszywym nazwiskiem, aktorska wstawka była humorystyczna.


- Hallo? Tom Boyle z tej strony. Kasyno? Las Vegas? - zawiesił pytający głos jakby nasłuchiwał czy zadzwonił dzwoneczek w głowie rozmówcy.

- A tak...- głos Ronalda Colda był lekko zmieszany. - Wybacz. Myślałem, że to ktoś inny. Tom, kasyno, oczywiście że pamiętam. Bardzo dobrze pamiętam. Wszystko dlatego, że się pan nie przedstawił...

- Tom. Po prostu Tom. - Boyle rzucił krótko. Po chwili milczenia dodał. - Słuchaj Malcolm, rewanżu i pacierza nie odmawiam. Wyścigów nie znoszę co prawda, lecz w karty jak najbardziej. Szkoda tylko, że nie będzie nam dane dzielić stołu z tym samym krupierem... Zagramy w Wenecji?– zapytał jak gdyby nigdy nic.

Skoro już jednak postanowił się z Bródką spotkać, to przynajmniej nie chciał odbierać sobie przyjemności z charakteru spotkania.

- Wybacz Tom, ale mam zbyt napięty terminarz w Wenecji … - zupełnie naturalnym tonem odpowiedział rozmówca - … moje zaproszenie na wyścigi psów jest nadal aktualne. Jeśli natomiast chcesz mnie jeszcze raz ograć w karty to za kilka dni będę w Vegas … a MGM to także moje ulubione kasyno - z głosu bródki nie dało się wyczuć czegokolwiek.

- Rozumiem. Zatem będziemy w kontakcie. - powiedział rozłączając się.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 26-01-2012 o 06:53.
Campo Viejo jest offline  
Stary 27-01-2012, 13:04   #78
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Wenecja Hotel Danieli, apartament Malcolma Whitmana, 4 PM po spotkaniu z członkami teamu.
Prywatna rozmowa Ekstraktora, Chemika i Asystenta Chemika

W odpowiedzi na stukot do drzwi Antonia i jej pomocnik usłyszeli niewyraźne „proszę wejść”. Gdy weszli do środka ujrzeli Whitmana stojącego przy otwartych drzwiach wychodzących wprost na taras. Nie oglądając się za siebie ze wzrokiem utkwionym gdzieś w dali Ekstraktor odezwał się do wchodzących osób.

- Handel i transport morski … czy wiecie, że na tym rozwinęła się Republika Wenecja. Transport rycerstwa na wschód, przywileje handlowe i udział w łupach. To z rąk katolickiego papieża Aleksandrra III wenecki doża otrzymał pierścień jako symbol panowania Wenecji nad morzem. To wszystko działo się we wczesnym średniowieczu. Wyobraźcie sobie czasy późniejsze … białe żagle wpływających pinasów, karak, galeonów, fregat. Doki, w których przeładowywano towary, gwar ludzi, przenoszący w różne strony ładunki tragarze, wozy ciągnięte przez woły. I to wszystko jeszcze wtedy kiedy Ameryka nie widziała białego człowieka. A wiecie dlaczego ta najdłużej istniejąca w historii Republika Wenecka upadła?. - Malcolm odwrócił się do stojących na środku salonu Antonii i jej pomocnika. - Nigdy nie zgadlibyście … otóż przez demokrację. Reformy, nadawane przywileje zniszczyły tysiącletni porządek. Coraz bardziej wątpię w demokrację … przeszło dwieście lat temu zniszczyła republikę a obecnie „wola większości” uznawana jest za zdobycz cywilizowanego świata. – Malcolm spojrzał na Antonię - Skoro to jest takie pożyteczne to czemu nie znalazło uznania w armii?

Antonia z miejsca wzięła kurs na barek
- A bo ja wiem? - wzruszyła obojętnie ramionami, oglądając butelki. - Może dlatego, że pożyteczność armii też jest dyskusyjna. Dominicu, rozłóż proszę wykresy Malcolma i Mirandy, o tam, na tamtym stoliku.
Zdecydowała się wreszcie na drinka i wlewała po kolei składniki do wysokiego, smukłego kieliszka.
- Niemniej, zgadzam się z tobą, że demokracja ssie. Ludzie w większości to głupie, małe chujki. Dać im władzę, to się pozabijają, między innymi przy użyciu armii. Dlatego też rządzić powinny jednostki najsilniejsze, najmądrzejsze i najbardziej świadome - wyprostowała się na pełną wysokość. Widać było, że sama uważa się za najbardziej wybitną przedstawicielkę tej wąskiej grupy. - Będziesz potrzebował drinka. Co ci zrobić?

Dominic bez słowa ruszył wykonać zadane mu zadanie. Sprzątnął ze stołu otwarty katalog dzieł sztuki i kilka prospektów domów aukcyjnych, co znaczy że wziął i położył je na fotelu obok i rozłożył wykresy jeden obok drugiego. Rzucił na nie jeszcze raz wzrokiem, słuchając Ekstraktora i Antoni jednym uchem. Potem zwrócił głowę w ich stronę i po chwili namysłu, usiadł na krześle nieopodal, zostawiając dyskusje dowodzącej części zespołu.

- Bourbon z lodem. Ucz się młody - Malcolm rzucił spojrzenie Dominicowi - i bierz przykład. Masz świetnego nauczyciela. Władzę powinni trzymać najsilniejsi - Whitman zwrócił się do Antonii. - Oczywiście, zawsze istnieje ryzyko, pojawienia się kogoś niespełnionego o chorych ambicjach. Szkoda, że tylko niektóre nacje mają tak zwaną mądrość narodową. Co myślisz o Chinach? - Whitman usiadł na kanapie, zakładając nogę na nogę.

-Ja to samo poproszę... - Dominic odezwał się raczej nieśmiało - Nie lubię Chin - chociaż pytanie nie było skierowane do niego, to jednak wtrącił swoje trzy grosze - Oni są jak jedna masa. Tak jakby nie istniały u nich indywidualności, tylko jedna wielka masa. To dość skuteczne, ale i... przerażające.

Antonia starannie wybrała Malcolmowi kostki lodu. Idealne, bez pęknięć. Z dwoma szklankami ruszyła do obu mężczyzn, kołysząc delikatnie biodrami. Chyba nie flirtowała. Chyba po prostu tak miała, cały czas...

- Malcolm, ty wesołku - zachichotała, podając mu szklankę, bynajmniej nie zbita z pantałyku rozważaniami o władzy. - Jaka mądrość narodowa, nie ma czegoś takiego, nie wpieraj bzdur Dominicowi, bo się pokłócimy. Pewne wspólne cechy, owszem. Zastanówmy się - zakręciła drinkiem i wypiła łyk. - Z Chińczykiem zdarzyło mi się tylko raz. Jeśli na podstawie jednostki mam wyciągać wnioski o całym narodzie, to Chińczycy są małymi, żółtymi chujkami. Cwanymi, chciwymi i skąpymi. Wyciągnąć z moich doświadczeń cechy charakterystyczne płynące z twojego pochodzenia? - zaoferowała uprzejmie. - Czy może przejdziemy do sedna?


Kłamała, ale robiła to z wielkim i niekłamanym wdziękiem. Malcolm dobrze pamiętał ścianę jej domu w Rio, gdzie obok zdjęć rodzinnych wisiały rządkiem dyplomy w złoconych kiczowatych ramkach. Taki z dwuletnich studiów komunikacji międzykulturowej również tam był. Najwyraźniej Brazylijka przyznawała się do własnej wiedzy i poglądów rzadko i tylko wtedy, gdy było jej to potrzebne i wygodne. Do tego każdy temat potrafiła w dwóch zdaniach sprowadzić do poziomu... dupy.


Malcolm przyjął szklaneczkę z rąk Antonii. Lekko kręcił dłonią powodując stukot lodu o szkło.
- Przerażające powiedział Dominic … coś w tym jest – odparł Malcolm najwyraźniej uważając, że sprawy światopoglądowe są również ważne jak kwestia zadania, które mieli wykonać – myślę, że kolejny konflikt jaki rozwinie się na tej planecie będzie pochodził właśnie z Chin. Wschodnie terytoria Rosji jeszcze 120 lat temu należały do Chin. Myślicie, że tak rozwijająca się gospodarka nie upomni się o swoje. Jasne jest, że wyciągną rękę. Kwestia tylko jak daleko sięgną … Ural … czy może dojdą dalej … do Europy? Antonio … mówisz, że to bzdury? Czy jeśli porównasz Chiny do czegoś małego, czegoś co zapewne niejeden raz w dzieciństwie obserwowałaś … wielkiej skupionej w jednym miejscu populacji mrówek nadal wydawać ci się to będzie niedorzecznością? Czy nie widzisz podobieństw … oczywiście w wielkim uogólnieniu, ale jednak.

- W wielkim uogólnieniu, to mądrości narodowej nie ma i nie będzie. Nie mądrość pcha do podgarniania pod siebie, ale zachłanność i żądza posiadania. Co do wszystkiego innego - przecież się zgadzamy, Malcolm. Czyż nie dobrze osądziłam nacji po jednym przedstawicielu? - zastanowiła się przez chwilę. - Plótł mi też jakieś bzdury o konieczności jedności i wspólnoty wszystkich ludzi. Jakoś tak wychodzi, że im więcej ktoś coś wychwala, tym bardziej ma to w dupie. Nawiązując zaś do twojej entomologicznej metafory... w Brazylii mamy mrówki wielkie jak twój palec. Ze szczękami tak wielkimi i silnymi, że mogłyby ci ten palec odgryźć na dwa razy. Czasami gniazdo się wyraja. Idą wtedy rzędami, karnie jak... no wypisz wymaluj chińska armia. Wszystkie. Robotnice i żołnierze. Czasami wędrują kilometrami, bo wyczuły coś, czego chcą. Jakieś drzewo na końcu miasta. W drodze zżerają wszystko, co napotkają. A potem opitalają pożądane drzewo z liści i kory. Prosta sprawa, Malcolm. Gdzie jest drzewo? Spal je. Miliony Rosjan będą ci wdzięczne, może i pomnik ci wystawią? Ale wyrojone gniazdo i tak gdzieś pójdzie. Musi. Bo mrówki jak gdzieś już wylezą, to muszą coś zeżreć.

- Otóż to … - Malcolm najwyraźniej uradowany tym, że przykład mrówek przemówił do wyobraźni Antonii aż klepnął się w kolano. – Jak wyjdą to muszą gdzieś dotrzeć … ludzi mają na tyle, że są wstanie zaludnić całą … jak oni to mówią …Matkę Rosje. Rosja … a co dalej, zapewne część europejska … ciekaw jestem czy odważą się wejść do europy zachodniej … o ile poza tradycjami jeszcze coś z niej zostanie do tego czasu. Czy nie uważacie, że dobrobyt niszczy te kraje? Że dopadł je marazm i kierunek na nic nie robienie. Co innego Chiny im się chce … mają parcie. Budują całe miasta pomimo tego, że na razie nikogo nie stać żeby kupić mieszkanie. Gotowe stoją puste i czekają na zaludnienie. Skoro to robią uważać muszą, że kiedyś w niedalekiej przyszłości stopa życia podniesie się. Może dlatego ostatnio podwyższyli płace … - lewa dłoń Whitmana powędrowała do brody, lekko skubał zarost.

Antonia siedziała zapatrzona w swojego drinka. Uwielbiała go. Kolejne alkohole i soki układały się warstwami, i gdy zakręciła w szklance fikuśną bibułkową parasolką, przez chwilę przed jej oczami wirowała tęcza.
- Słucham? - spytała uprzejmie Antonia. - Sorry, zamyśliłam się. Dominic - odwróciła twarz do ucznia. - Słuchaj jak przez sito. Malcolm jest tak miły i sprawdza nas. Właściwa odpowiedź brzmi: Jaki kurwa dobrobyt? Nie każdy jest oligarchą, żrącym kawior na eleganckich rautach w towarzystwie żony breloka, obwieszonej czerwonym ruskim złotem. Większość ledwie ciągnie, a żyje tylko dlatego, że pije. Podobnie jest w Pribałtice i innych śmiesznych kraikach, co się odkleiły od Rosiji i teraz w większości płaczą, bo by chciały przytulić się znowu, tylko nie wiedzą do kogo: do Unii czy z powrotem do Rosji. W części europejskiej u ruskich to jeszcze jest bajka zresztą. Zabawa zaczyna się w Azji. Tamtejszych rdzennych mieszkańców ruscy wyniszczyli alkoholem już za cara, a co jeszcze zostało, to za naszych czasów dobili kolektywizacją. Skutek tego jest taki, że zdychają teraz z głodu. Wsamej Europie też nie za wesoło. W Grecji rodzice podrzucają dzieci do przytułków, bo nie są ich w stanie utrzymać. Nie ma kurwa dobrobytu, kryzys jest i zapaść. A więc nie, Malcolm. Dobrobyt nie wyniszcza. Człowiek zawsze chce więcej. Ale gdy widzi, że może się dochapać, niezależnie od nakładu sił, zawsze tej samej sumy - za małej by żyć, za dużej by zdechnąć z głodu, wtedy przestaje mu się chcieć.

Malcom spojrzał na Antonię … albo nie słuchała albo zgubiła wątek.
- Nie miałem na myśli Rosji tylko Europę Zachodnią … to tutaj dobrobyt zepsuł ludzi. Gdy odcięto im przywileje zamiast brać się do pracy, podnoszą głos i protestują … do tego prowadzi demokracja. Skoro już wspomniałaś o Rosji ten kraj to ruina trzymana w garści przez oligarchów będących na smyczy Putina. Ile to jeszcze potrwa … ile ludzie jeszcze wytrzymają? Czy ten kraj rozsypie się pierw od środka czy agresja ze wschodu doprowadzi do rozpadu. Pomyśleliście, o tym, że jeśli nam się uda to przyłożymy rękę o jej rozpadu. Fuck … a co jeśli Chiny nie zadowolą się i pójdą dalej? Dobrze, że nie mieszkamy w Europie. – Malcolm spojrzał na włączony ekran telewizora. Głos był ściszony. Obrazy ukazywały dymiący wrak czegoś co najwyraźniej było transporterem opancerzonym. Nieme usta spikera telewizyjnego informowały o zajściu w Afganistanie. W rogu ekranu logo CNN. Ekstraktor jednym haustem dopił drinka.

- Jeszcze po kolejce? – Malcolm zwrócił się do Antonii. Nie czekając na odpowiedź odszedł do barku, z lodówki ukrytej w szafce wyciągnął lód, kilka kostek wrzucił do szklanki po czym naczynie zalał burbonem. W salonie rozlegał się trzask pękających kostek lodu. Ponownie spojrzał na Chemiczkę z pytającym wyrazem twarzy.

Antonia faktycznie nie słuchała, a raczej słuchała wybiórczo - jak dziecko, które ignoruje upomnienia, ale szelest papierka czekolady usłyszy nawet z drugiego pokoju.
- W sumie to nie powinnam... ale raz się żyje! Masz tam pinacoladę?
- Jeśli nie ma to zaraz przyniosą … - Malcolm chwile pobrzękiwał szkłem po czym wyciągnął podłużną butelkę. - Jak ci to podać?
- To jest gotowe? A fuj. Gotowe mieszanki to świństwo. Szkodzą na wątrobę i cerę. Daj rumu z colą, w takim razie.
- Jak wolisz … - Whitman zmieszał oba płyny uważając żeby proporcje były właściwe. Dorzucił do wszystkiego kostki lodu, jak każdy Amerykanin uważając, ze alkohol powinno się spożywać z lodem. Całość umieszczoną w szklance z rżniętego szkła podał Antonii.
- Że tak się zapytam, zanim mnie upijesz i wykorzystasz - Antonia odjęła usta od brzegu szklanki. - Mój uczeń w Rio był grzeczny, kiedy tam przyjechałeś, czy znowu będę musiała go obsobaczyć?

Twój uczeń? Ja do cholery jestem Twoim uczniem... - pomyślał Dominic, który bynajmniej nie polubił tego zdania z ust Antoniny.

- Obsobaczyć … czy to jedna z waszych zabaw? - z uśmiechem zapytał Malcolm siadając na kanapie.
- To taki rusycyzm.
- Ok ... a już myślałem, że perwers. Tak, był ok. Tylko wg mnie powinien mniej brać.
- Był ućpany? Zabiję go - Antonia przewróciła oczami i momentalnie straciła cały dobry humor.
- Spokojnie, nie było tak źle … trzymał pion.
- Gówno mnie obchodzi, czy stał samodzielnie, czy musiał się przytrzymywać drzwi. To jest jedyna zasada, której nie odpuszczę, nigdy i nigdzie. Nie pracuję i nie pomagam ludziom, którzy ćpają. Dla rozrywki i dla szukania mocnych wrażeń.
- A więc możesz go z czystym sumieniem obsobaczyć … cokolwiek to znaczy. - Whitman umoczył wargi w whisky.
- Dobra, my tu gadu gadu - Antonia bez frywolnego uśmiechu straciła sporo z kobiecego wdzięku, a zyskała nowe, niepokojące i chyba również straszne oblicze. - To przechodzimy to sedna, muszę zaraz zadzwonić do Rio - po tym tonie, można już było tylko współczuć nieszczęsnemu Carlo, imprezującemu radośnie w stolicy samby.
- Malcolm, napiłeś się? To super. Powiedz mi, jesteś normalny? Uważasz się za faceta z całkiem zdrową makówką?
- Zwariowałaś, oczywiście, że nie. Powiem Ci więcej … jestem z tego dumny. Inaczej życie byłoby strasznie nudne. A jak z tym u Ciebie? - Whitman albo był już lekko wstawiony, albo żartował, albo mówił serio. Trudno to było jednoznacznie określić gdyż jego ton był żartobliwy a na twarzy Ekstraktora gościł uśmiech.

- Raz lepiej, raz gorzej, dzięki za troskę, Malcolm. Jak będzie gorzej, gorzej aż do dna, Dominic mnie zastąpi - słowa wyskakiwały z ust Antonii jak z karabinu maszynowego. - Ty masz Smitha, a mnie nie ucieszyłaby jego osoba na szczycie. Tobie po Rio ufam. Jemu - nie. Twoja łepetyna jest dla mnie wyjątkowo cenna. Zapłakałabym się, gdyby coś jej się przydarzyło. Wydarzyło się akuratnie - wskazała kieliszkiem na leżące na stoliku wykresy.
Whitman nawet nie spojrzał na stolik. Kręcił szklaneczką spoglądając Antonii prosto w oczy.
- Cieszy mnie Twoje zaufanie … to w kwestii zadania. W teatralne gesty nie wierzę. Powiedz po prostu co tam razem z młodym znaleźliście.
- Według wykresów, twój cenny łeb był w takim stanie jak Mirandy, którą niedawno zawieźliśmy do łapiduchów.
- Chyba to nic takiego, mnie kolejny raz się udało, komuś innemu nie. Ekstrakcje to nie zabawa, ryzyko zawsze występuje … - Malcolm zamilkł na chwilę, pamięć odtwarzała zdarzenie z przed dwóch miesięcy kiedy dokonywał incepcji na pewnym murzynie … architekt został wtedy po drugiej stronie … - kwestia czy możemy zminimalizować to ryzyko.
- Czy coś się działo dziwnego, kiedy grupa wchodziła w twój sen? - Antonia podeszła do stolika i jeszcze raz przejrzała wykresy.
- Nie, niczego niezwykłego poza tym co wszyscy widzieli nie zauważyłem. Próbowaliście zestawić wykresy innych czasowo?
- Tak. Sporo zamieszania było, ale ty zacząłeś być nienormalny już po obudzeniu. Masz pomysł, dlaczego stoisz tu i gawędzisz z nami nad burbonem, zamiast leżeć w sali szpitalnej obok Mirandy, pod urządzeniem robiącym <PIK!>? - Antonia szturchnęła Dominica łokciem i pokazała mu palcem Malcolma, jakby wskazywała na szczególnie fascynujące zwierzę w zoo.
- Nienormalny … po obudzeniu … Miranda odeszła już w śnie. - Malcolm zmarszczył czoło. - Co masz na myśli?
- Że twój wykres nie wygląda, jakbyś się obudził. Wygląda, jakbyś zasnął bardzo głęboko i poszedł tak daleko, że nic ani nikt nie sprowadzi cię z powrotem. Albo - jakbyś oberwał przez łeb superpięścią naszego grupowego Rambo i osunął się w ciemność. Albo jakbyś porzucił troski i profity wielkiego świata, oddał wszystko co posiadasz biednym by zostać sufickim derwiszem i spędzać dnie na kręceniu się w kółko w sukience do ziemi i kretyńskiej czapce na głowie.
- Derwisze są ok … nawet w tych spiczastych czapkach. - Malcolm skubał brodę. - Nie mam pojęcia dlaczego tak się stało. Pewnym jest, że sny niosą za sobą ryzyko … jednym się udaje innym nie. Jak widać do tej pory zaliczam się do tych pierwszych. Doszliście do jakichś wniosków? - Whitman spojrzał na Antonię.

- Do kilku - Antonia przejęła władzę nad plikiem papierów. - To - wyjęła kilka kartek i pomachała nimi jak wachlarzem - są wyniki badań Mirandy sprzed akcji. Wskazują na drobne kontuzje, prawdopodobnie w wyniku uprawiania sportów motorowych. W jej przypadku mogło dojść do mikrouszkodzeń mózgu, już w dorosłym życiu. Proste badania nie wykrywają takich rzeczy, pozornie wszystko działa jak trzeba. Zapamiętaj to “dorosłym” to istotne w mojej teorii. Mózg dorosłego człowieka jest już dość sztywną kostrukcją, w przypadku urazów - jest już mogiła. Dopuszczam myśl, że w wyniku sytuacji stresowej, z którą wsześniej nie miała do czynienia, mózg Mirandy po prostu wysiadł i zastrajkował. Teraz ty. Moja teoria jest taka, że twój cenny mózg doznał uszkodzeń. We wczesnym dzieciństwie spadłeś z huśtawki, albo może nawet przy porodzie cię poddusili. W przypadkach takich wczesnych uszkodzeń obserwuje się niewiarygodną możliwość adaptacji mózgu. Mówiąc językiem normalnych ludzi - zdrowe partie przejmują funkcję uszkodzonej części. W wyniku takiego rozparcelowania funkcji mogłoby się zdarzyć to, czego byliśmy świadkami - doznałeś wstrząsu, co zarejestrowała nasza maszyna. Jednak chodzisz, działasz i mówisz - bo twój układ nerwowy ma, że tak powiem, obejścia i awaryjne drogi. To była teoria medyczna. Ma pewne dziury. Jak ci się podoba?

- Mózgiem Mirandy zajmują się specjaliści … miejmy nadzieje, że powróci na właściwe tory. – Mars na czole Whitmana wskazywał, że Ekstraktor zastanawia się nad czymś. – Co do mojej głowy …- Malcolm przeczesał włosy dłonią – … nie kupuję tego. Poza niegroźnymi guzami i otarciami w dzieciństwie, nic sobie nie przypominam. Poród … spróbuję to ustalić … ale nie sądzę aby to był „uraz” z dzieciństwa. Mogę zrobić rezonans … może to coś wyjaśni, a na pewno wykluczy mechaniczne urazy. Co Ty na to?

- Byłoby to wskazane. I koniecznie w obciążeniu stresem... Ubawisz się, Malcolm. Niektórzy technicy to jajcarze, machają pacjentowi skalpelem przed twarzą i wtedy mierzą. Jest i druga możliwość, która ci spodoba jeszcze mniej. Zostałeś opętany.
- Chyba przez Blackwooda … - z wyraźnym przekąsem odpowiedział Malcolm. - Jutro jeszcze przed wyjazdem do Berlina pojedziemy do kliniki, w której znajduje się Miranda. Dyrektor jest bardzo uprzejmy, więc zapewne bez zbędnych pytań wykonają badanie.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 27-01-2012, 14:48   #79
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Jeśli byłby pan łaskaw wgrać nam to tutaj - agentka Gillian uśmiechnęła się przekazując Altmanowi przenośny dysk danych... Suka...
- Oczywiście, urządzenie jest zabezpieczone. Klucz do szyfrowania może Pan przesłać na adres na naklejce. A teraz, jeśli Pan pozwoli, przejdźmy dalej.
- Profil pracowników, którzy ulegli wypadkowi... - odezwał się nieoczekiwanie Hayes, jakby się umówili na zmianę - Jest zastanawiający. Mam na myśli to, że jest wśród nich jeden kierownik wyższego szczebla, informatyk, dwie osoby z logistyki i nawet sprzątaczka, o ile się nie mylę. Jak to się właściwie stało, panie Altman, że osoby o tak różnych zaszeregowaniach znalazły się naraz w obrębie jednej strefy? Raport o tym nie wspomina.
- Świetna kawusia - zauważyła Gillian - Strzał w dziesiątkę.

Thomas Altman uśmiechnął się lekko słysząc uwagę agentki.
- Cóż Panie Hayes, mimo dokładnych kontroli i bardzo jasnych zasad bezpieczeństwa, nie jesteśmy w stanie przewidzieć zmiennych czynników, których źródłem są ludzie. Czasem takim czynnikiem jest ciekawość, kiedy indziej arogancja a innym razem zwykła głupota - spokojnie tłumaczył Altman, całą swoją uwagę skupiając na rozmówcy. Zupełnie jakby chciał zahipnotyzować Hayesa, żeby ten uwierzył w każde słowo szefa ochrony.
- Gdybyśmy mogli porozmawiać z ofiarami tego wypadku to z pewnością byśmy się dowiedzieli co robili poza dozwolonymi strefami bezpieczeństwa - kontynuował swobodnie gestykulując - Teraz jednak możemy opierać się tylko i wyłącznie na raportach BHP i prokuratury, z których jasno wynika, że podczas testowania nie popełniono żadnych błędów technicznych czy ludzkich, a sam wypadek był nieszczęśliwym zrządzeniem losu. Wynika z tego, że ofiary tegoż incydentu są tak samo przypadkowe.

- Tak, czytałem go - powoli odpowiedział agent, mieszając swoją kawę - Jednak samowolne przebywanie w tych strefach, przy tak zaawansowanym systemie ochrony jaki macie w Arma Tower... Zastanawiam się, jak można było do tego dopuścić. Wracając do pańskiej odpowiedzi...
Hayes popatrzył prosto na Atlmana. Przestał mieszać łyżką w czarnym płynie.
- Jaki był czynnik w Pana przypadku? Ciekawość? Arogancja? Czy głupota?

- Obawiam się, że Pana nie rozumiem - odparł Altman - Nie było mnie przy awarii. A gdybym tam się znalazł to prawdopodobnie nie mielibyśmy okazji ze sobą porozmawiać - skwitował po czym zaczął kopiować dane na przenośny dysk, który wcześniej otrzymał od Gillian.
- A ja obawiam się... - sucho zaznaczył Hayes - ...że rozumie mnie Pan doskonale.
Dziewczyna postanowiła nagle włączyć się do rozmowy.

- Czy rozważaliście Państwo udział trzeciej... - jakby zawahała się - ...siły, w tym wypadku? Powiem otwarcie. CIA bierze pod uwagę ingerencję czynnika... spoza naszego kraju. Whi-Tech. Jeśli ten... wypadek... to kolejna wymiana ognia w waszej prywatnej wojnie na sabotowanie wynalazków... To może Agencja mogłaby Panu pomóc bardziej niż się Pan spodziewa... Co Pan na to?
Zapadła cisza. Agenci wpatrywali się uważnie w Altmana, który uśmiechnął się tylko, niemal dobrodusznie, zupełnie jakby agenci byli jego starymi znajomymi...
- Cóż, pani Gillian... Przyznaję, że od samego początku podejrzewałem Whi-Tech, jednak ani ja ani prokuratura nie dopatrzyła się żadnych powiązań czy choćby poszlak prowadzących do naszych ukochanych konkurentów. Czy... - Altman zawahał się na chwilę, błysnęły mu oczy - czy Państwo dysponują jakimiś informacjami na temat tego incydentu, które mogłyby zaprowadzić nas do Whi-Tech?
- To tylko nasze podejrzenia. Na razie jedyne informacje, to te z raportu. - przejął pałeczkę Hayes - Niestety, skupiają się raczej na kwestiach bezpieczeństwa i higieny pracy. Żeby wam pomóc, jesteśmy tu na miejscu. Będziemy chcieli obejrzeć miejsce wypadku, porozmawiać z ludźmi. Mam nadzieję, że nie ma Pan nic przeciwko temu? Nie powinno to zająć dłużej niż tydzień, może dwa.
Pieprzone sępy - po raz kolejny ten sam bluzg przemknął przez myśli Altmana...
- Zapewniam Państwa, że zrobiliśmy już wszystko co można było. Ponadto miejsce incydentu zostało już przywrócone do stanu sprzed wypadku, lecz jeżeli mimo wszystko CIA chce się temu przyjrzeć to proszę bardzo. - Altman w teatralnym geście wzruszył ramionami. - Myślę, że tydzień Państwu wystarczy, nie chcę niepotrzebnie niepokoić naszych pracowników. Lawrence z chęcią oprowadzi Państwa po firmie i wytłumaczy wszelkie techniczne niuanse.
- Świetnie. - uśmiechnęła się Gillian - Nie będziemy zajmować panu już czasu. Na razie. Prosilibyśmy tylko o skierowanie nas do rzeczonego Pana Lawrence’a. Oczywiście protokół przedstawimy po zakończeniu czynności kontrolnych.

Oboje wstali, jak na komendę. Dziewczyna podała mu rękę, jeszcze raz się uśmiechając.
- Na pewno jeszcze się zobaczymy. - zauważył Hayes, drapiąc się po zaroście na twarzy.
Oby nieprędko, pomyślał tylko Altman odwzajemniając uścisk dłoni Agentki.
- Dziękuję za wizytę. Lawrence będzie do Państwa dyspozycji za około dziesięć minut. A teraz, wybaczcie, ale mam wiele spraw na głowie - uśmiechnął się do wychodzących już agentów.
Zamknął za nimi drzwi i podszedł do przeszklonej kuloodpornej ściany, która stanowiła część jego gabinetu. Przyglądał się przez chwilę spowitym w chmury, ociekającym z deszczu wieżowcom.

- Cholera, czemu wszystko musi się tak komplikować...
Podszedł do swojego biurka i wywołał Ann.
- Połącz mnie z Kurtem.
- Już łączę...
- Acha... przynieś mi jeszcze kawy...






THE EXTRACTOR, THE CHEMIST



- Mózgiem Mirandy zajmują się specjaliści … miejmy nadzieje, że powróci na właściwe tory. – mars na czole Whitmana wskazywał, że Ekstraktor zastanawia się nad czymś. – Co do mojej głowy …- Malcolm przeczesał włosy dłonią – … nie kupuję tego. Poza niegroźnymi guzami i otarciami w dzieciństwie, nic sobie nie przypominam. Poród … spróbuję to ustalić … ale nie sądzę aby to był „uraz” z dzieciństwa. Mogę zrobić rezonans … może to coś wyjaśni, a na pewno wykluczy mechaniczne urazy. Co Ty na to?

- Byłoby to wskazane. I koniecznie w obciążeniu stresem... Ubawisz się, Malcolm. Niektórzy technicy to jajcarze, machają pacjentowi skalpelem przed twarzą i wtedy mierzą. Jest i druga możliwość, która ci spodoba jeszcze mniej. Zostałeś opętany.
- Chyba przez Blackwooda … - z wyraźnym przekąsem odpowiedział Malcolm. - Jutro jeszcze przed wyjazdem do Berlina pojedziemy do kliniki, w której znajduje się Miranda. Dyrektor jest bardzo uprzejmy, więc zapewne bez zbędnych pytań wykonają badanie.







Dyrektor San Clemente - Servizi Psichiatrici della U.L.S.S. 16, Centro Storico, Venezia, a jednocześnie profesor nauk medycznych Mauricio Caligari był nie tylko uprzejmy. Był także dość młody jak na swoje stanowisko i tytuł, a także według Antonii Ramos, nieprzyzwoicie przystojny. Gdy spóźniony Malcolm nie czekając na zaanonsowanie przez sekretariat wparował do gabinetu dyrektora, zastał Caligari nachylonego ku siedzącej niebezpiecznie blisko Antonii, wpatrzonego w oczy Chemiczki i ujmującego czule jej dłoń. Włoch sprawiał wrażenie, jakby chciał pożreć Królową Rab żywcem, a przynajmniej na razie wzrokiem. Typowy Włoch. Whitman, którego dopiero co odpięto z rozmaitych kabli poprzyklejanych doń już po tym, jak zakończono badanie rezonansu i wreszcie uwolniono, stał i słuchał zupełnie jakby był duchem.

- ...a potem wieczór i spacer po nabrzeżu, Riva degli Schiavoni. Coraz ciemniejsze, granatowe niebo, naprzeciw wyspa San Giorgio - jedynie parę świateł na wodzie. - mówił dobrą, choć nie skażoną właściwym akcentem angielszczyzną Mauricio - Gondole, tnące toń jak ostrza, , miarowy plusk ich kadłubów kołyszących się w kanale...Co Pani na to? Zabrałbym Panią do...

Oboje zdali sobie sprawę z obecności intruza w jednej chwili. Ani Antonia, ani dyrektor nie wydawali się być zachwyceni faktem pojawienia się dodatkowej osoby w gabinecie. Włoch elegancko to ukrywał, natomiast Brazylijka wcale nie trudziła się by zetrzeć ze swej twarzy wyraz świętego oburzenia i rozczarowania.

Mauricio chrząknął i odsunął się na krześle, puszczając niechętnie dłoń kobiety. Wstał, by powitać Malcolma i pokazał fotel. Potem wrócił za biurko, najpierw nieco rozmarzonym, ale dalej już konkretnym wzrokiem przeglądając podniesione z blatu papiery. Antonia i Malcolm wymienili spojrzenia, nie był to jednak czas by omawiać wydarzenia poprzedniego wieczoru i nocy.

- Tak...- westchnął lekarz - Czekaliśmy na pana...właśnie...Mam tu wyniki Pana rezonansu i innych badań. Nie wdając się w terminologię medyczną...Nie posiada pan żadnych stwierdzonych wad, czy też uszkodzeń mechanicznych. Pod względem...somatycznym... jest pan zdrów jak ryba.

- A to niespodzianka...- głośno i powoli powiedział Whitman, patrząc na Brazylijkę - Musieliście się gdzieś pomylić.

Mauricio uśmiechnął się.
- Jest pan zdrowy. - powtórzył. - Fizycznie. Żeby wyrokować co do pana kondycji psychicznej, musiałbym Pana zostawić u siebie, na początek na parę dni. Jeśli chce się Pan upewnić, że...
- Nie ma takiej potrzeby. - przerwał mu Malcolm - Wiem, że przy odpowiednim badaniu i odpowiednio długim pobycie każdy może zostać uznany za wariata. Czuję się znakomicie. Rezonans w zupełności wystarczy.
Włoch uśmiechnął się tylko lekko. Nic nie powiedział.
- Porozmawiajmy lepiej o pacjentce. Czy jest jakaś poprawa?

Wszyscy spoważnieli. Caligari otworzył szufladę, wyjmując inną dokumentację. W zapadłej nagle ciszy szeleścił sucho papier. Profesor podniósł wzrok.
- Stan pacjentki jest stabilny. - powiedział rzeczowo - Na chwilę obecną mogę powiedzieć, że podobnie jak i u Pana wykluczyliśmy urazy mechaniczne. Jestem prawie pewien, że obecny stan dziewczyny spowodowany jest jakimś dużym szokiem. Pracuję nad uzyskaniem kontaktu, a na zdecydowaną diagnozę jest za wcześnie. Na razie trwa wstępna obserwacja. Rokowania...Są dobre, ale nie spodziewałbym się efektów wcześniej niż parę miesięcy. Może dłużej. Takie rzeczy...Wymagają czasu.

Przystojny profesor Caligari popatrzył dość smutno na Ekstraktora.

- Doceniam szczodrość, z jaką odniósł się Pan względem naszej placówki. - dodał z prawdziwym szacunkiem w głosie - Zapewniam, że robimy co możemy. Ale musi się Pan przygotować, że terapia w takich przypadkach nie liczy się w dniach. Rzadko tygodniach. Zwykle w miesiącach. Czasem, w latach. A czasem...

Nie dokończył.






THE SOURCE



Tom czytał gazetę.Przynajamniej takie sprawiał wrażenie, gdy siedział w części restauracyjnej delektując się już drugim espresso. Na stole leżały nietknięte bułeczki z masłem i pleśniowym serem - przekąski przed śniadaniem, którego jeszcze nie zamówił.

Zjawiła się, a jakże. Budząc małą sensację wśród męskiej części gości przepłynęła przez salę. Nie miała już tak wyzywającego makijażu jak wieczorem, ale i bez tego była kobietą która powodowała wręcz nie dające się powstrzymać krążenie krwi w żyłach. Była ubrana dobrze, bardzo dobrze. Nie jakieś fatałaszki kasynowej kokietki. Ciuchy z drogich butików na głównych ulicach, obcasy smukłe i wysokie jak jej ciało...Bianca podeszła z lekkim uśmiechem, zatrzymując się przy Tomie.
- Buongiorno. - poprawiła pasek od skórzanej torebki - Siły witalne wróciły? Czy można się przyłączyć?

- Buongiorno Principessa. - uśmiechnął się nieznacznie. Złożył gazetę. Wstał. - Oczywiście. - dodał odsuwając jej krzesło.
-Ach, jak uroczo - skorzystała, widać ze przyzwyczajona do męskiej adoracji - więc jednak umie Pan byc uprzejmy dla kobiet.
Usiadła z gracją, posyłajac mu piękny, choć dość formalny uśmiech.
-Zjemy coś ?

Kiedy już zapijali świetne śniadanie jeszcze lepszą włoską kawą, Bianca przystąpiła niespiesznie do wyłuszczenia wiadomości, z którą ją tu przysłano.

- Jak zapewne się domyślasz, jestem od pana, z którym rozmawialiście wczoraj o czarodziejach.- smukła dłoń do niechcenia gładziła kryte pończochą kolano - Mówią na niego Headshot, a moje imię już znasz. Czarodzieje, to właśnie my i chcielibyśmy, byś został jednym z nas. Headshot złożył Ci wczoraj pewną ofertę. Mnie przysłano, bym zdradziła więcej szczegółów.

Napiła się kawy, komplementując ją w swym ojczystym języku. Zapewne wystudiowanym gestem odgarnęła zmoczony na końcu kawą kosmyk włosów znad ust.

- Jeleń będzie w firmie za parę dni, konkretnie dziesiątego. - powiedziała uśmiechając się tak, jakby obiecywała mu romantyczny weekend w Paryżu - Ma ustawioną prywatną grę, z jednym nafciarzem z Texasu. Osobna loża. Od ciebie chce rewanżu, no i pięknie zagrałeś mu na nerwach więc pewnie zgodzi się byś dołączył na trzeciego. Facet zna dobrze okolicznych kanciarzy, ale Ciebie jeszcze nie zna. A w czarodziejskiej kuli widzieliśmy, że wygrasz najważniejsze rozdanie.

Dłoń odłożyła filiżankę i wróciła na kształtne kolano.

- Pięćdziesiąt procent z tego, co ugrasz odliczając swój własny wkład idzie dla czarodziejów. - patrzyła teraz przez przeszkloną ścianę na ulicę Vegas - Reszta dla Ciebie, skarbie. A trochę tego będzie, poprzednia rozgrywka to był dla gościa pikuś, ale teraz zgramy frajera do czysta. Jeleń przynosi na wejście dziesięć, tyle wynosi wpisowe. Nafciarz jest od nas, a gra dziesiątką którą włożymy my. Pytanie tylko, czy Ty masz to coś, co pozwoli Ci wejść do tego pokoju.

Bystre oczy dziewczyny przeniosły się na siedzącego naprzeciw Boyle'a.

- Masz dziesięć milionów dolarów, kotku?







THE EXTRACTOR



Malcolm Whitman otworzył oczy.

Katzenjammer. Tego niemieckiego słowa nauczył się podczas ostatniej wizyty w Berlinie. Szorstki, brutalny wyraz lepiej niż angielszczyzna oddawał stan w jakim znajdował się Ekstraktor. Poruszył się z cichym jękiem. Głowę trzymało w żelaznym uścisku porządne niemieckie imadło, a pustynie Egiptu były niczym w porównaniu z suchością jego gardła. Kontemplując sufit, z trudem skierował tory myślenia na przypominanie sobie wydarzeń poprzedniego dnia.

Spotkanie o 3PM...Odbyło się, ale przebiegło w zaskakująco chłodnej i spokojnej atmosferze. Pytań nie było tak wiele, jak Malcolm się spodziewał. Wszyscy z mniejszym lub większym entuzjazmem zaakceptowali istniejący stan rzeczy, co po doświadczeniach pierwszej odprawy nieco zdziwiło, ale też i zadowoliło Ekstraktora. Padło też parę pomysłów, które zostały omówione. Na koniec Malcolm poinformował wszystkich o planach na następny dzień, każdemu wręczając kopertę ze stosownymi załącznikami i zapowiedzią szykowania się do podróży. Spotkanie nie potrwało długo, wprowadziło za to zdaniem Malcolma nieco uporządkowania, oraz przede wszystkim nieco spokoju.

Za to ciekawsze rzeczy zaczęły dziać się wieczorem. Wizyta Antonii i Dominica...- przypominał sobie doskonale Malcolm. Doskonale, do pewnego momentu. Ekstraktor spróbował się podnieść, co się udało, ale okupione zostało bólem w wielu miejscach ciała i eksplozją w głowie. Usiadł na łóżku. Przez marzenia o szklance chłodnej wody przebijały się wspomnienia z wczorajszej rozmowy. Zaczęło się niewinnie, inteligentny dyskurs zahaczający o politykę, historię i gospodarkę światową. Pewnie, mruknął niezadowolony Malcolm, zawsze jak się zaczyna tak górnolotnie i och, ach, to potem...

No właśnie. Potem. Pamiętał ostrzeżenia Antonii by nie mieszać. Pamiętał, jak w którymś momencie przestał tych ostrzeżeń słuchać. Pamiętał, jak namawiał do toastów Nobody'ego, który widząc co się święci próbował chyba niepostrzeżenie ulotnić się po angielsku. Pamiętał pijaną i roześmianą Antonię, z każdym kieliszkiem przejmującej kontrolą nad pomieszczeniem i rozwojem wypadków. Pamiętał, że nie wiadomo skąd pojawili się inni, niektórzy członkowie Teamu.

Nie pamiętał, w którym właściwie momencie rozmowa zmieniła się w balangę. Pamiętał, że Ci którzy tam byli, też nie do końca to zauważyli. Pamiętał, że był zdziwiony jak niektórzy sztywniacy z załogi potrafią się rozkręcić.

Pamiętał, że dobrze się bawił. Pamiętał głośną muzykę, sambę na stołach i parę innych rzeczy, których właściwie nie chciał chyba pamiętać. Niestety, im dalej tym gorzej. Ciągłość wspomnień została zachwiana. Przebłyski sugerowały, że impreza w którymś momencie musiała się przenieść do innego, bliżej nieznanego Malcolmowi miejsca. Było tam więcej ludzi, i więcej świateł. Potem były jeszcze inne światła, widziane z wysoka, bardzo wysoka. Panorama nocnego miasta, widziana z helikoptera na pokładzie którego lał się szampan. Były to ostatnie wspomnienia z wczorajszej nocy Whitmana...

Rozejrzał się w lekkim popłochu. Na szczęście był w swoim hotelowym pokoju. Wszędzie leżały porozrzucane własne ubrania i pusta butelka po Jasiu Wędrowniczku. Pokój był we względnym porządku, nie licząc zwierzganego łóżka, poprzewracanych stołów, pochlapanego dywanu i odgłosu lejącej się wody w łazience. Poszedł tam szybko, okazało się że ktoś po kąpieli zostawił cieknący prysznic. Stanął przed lustrem, mrużąc oczy. Brakowało jego własnej szczoteczki do zębów, a na tafli wielki napis wykonany czerwoną szminką głosił:

Nie zapomnij o badaniach główki! 10.00. Było Bosko!

Jako podpis wystarczał odcisk wydatnych ust.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 27-01-2012 o 14:53.
arm1tage jest offline  
Stary 27-01-2012, 16:01   #80
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Miałem też sen.
Rozmowa.
Ta sama,
a jednak inna.

Zaniepokojony ostatnimi wydarzeniami wszedłem do biura Miedwiediewa bez zatrzymywania się wmaszerowując tam lekko zamyślony, ale trzymający fason przy ochronie. Ochroniarze zamknęli drzwi biura i zostaliśmy tam sami. Odezwałem się jako pierwszy:
- Witaj. Mamy problem. Ktoś najwyraźniej próbuje mieszać się w Projekt. Tak. Ten duży Projekt. Wiesz może coś na ten temat? - Postanowiłem niczego nie owijać w bawełnę. Może i to przyjaciel, ale poczułem, że jest odpowiedni moment, żeby go lekko przycisnąć. Mam nadzieję, że uzyskam jakieś informacje po jego gestach, bo nie liczę na konkretne słowa. Choć z drugiej strony jeśli coś wie to powinien wszystko powiedzieć. A wie coś z pewnością! Tu wszyscy wszystkich szpiegują, gdy sami są szpiegowani.
- Władymir! - Medwiediew wstał i uściskiem dłoni powitał najpopularniejszego człowieka Rosji - Witaj, przyjacielu. Wydajesz się być wzburzony. Usiądź, porozmawiajmy. Mam zawołać o coś mocniejszego?
- Nie, dzięki. Owszem jestem wzburzony. - usiadłem już spokojniejszy niż w momencie wejścia, przygotowywałem się na inną reakcję Dmitrija. Przesadziłem ze zbyt brutalnym wejściem. Teraz tego lekko żałowałem, ale trudno. Co się stało to się nie odstanie. Czasem lepiej zagrać kartą szczerości, bo i tak Dmitrij wie wystarczająco dużo. - Sprawy przybrały zły obrót. Jeżeli jeszcze o tym nie słyszałeś to ktoś wywołał u naszego przyjaciela z Whi-Tech tajemniczą chorobę. Tak tajemniczą, że w naszych laboratoriach nic o niej nie wiedzą. - w tym miejscu zrobiłem dłuższą pauzę, żeby zauważyć pierwszą reakcję rozmówcy, ale robił pokerową i nieprzeniknioną twarz. Usiadł i wpatrywał się we mnie z poważnym i zatroskanym wzrokiem czekając na pytanie, które musiało paść. Postanowiłem już nie być zbyt bezpośredni, na trochę lżejsze tory trzeba skierować rozmowę.
- Nikt podejrzany ostatnio nie interesował się naszym Projektem? - w końcu powiedziałem, a on zbombardował mnie kilkoma lakonicznymi odpowiedziami, które jednak nie były niczym nowym:
- Chodzi ci o tę chorobę. Tak, to dziwne. I też kazałem to sprawdzić, a wyniki mam podobne. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to po prostu ARMA CORP znalazła sposób, żeby podtruć jednak Mortona. Od lat się gryzą. Nie martwiłbym się tym jednak tak bardzo, nie sądzę by chcieli wyskoczyć poza swoje prywatne wojenki. To psy. Niech się gryzą. Mamy ważniejsze sprawy, przyjacielu. Idą wybory. - Napił się jakiegoś płynu ze szklanki, który przypomniał mi o tym, że w Republice Rzymskiej najpopularniejszą formą zabójstwa była trucizna. Przynajmniej jeśli chodzi o kobiety, ale i mężczyźni stosowali ją. Często też było narzędziem politycznych mordów, gdy sprawcy pragnęli być anonimowi. O dziwo w Rzymie bez tych wszystkich elektronicznych zabezpieczeń, paszportów, odcisków palców, czy innych zaawansowanych technicznie możliwości ustalenia tożsamości całkiem nieźle sobie radzili ze zwalczaniem anonimowości. Zawsze ktoś się wygadał jak kto inny nazywa się. Wszyscy wszystkich znali i obserwowali siebie nawzajem. Czyż i teraz tak nie jest? Zwłaszcza na Kremlu opanowanym przez grupę "przyjaciół", a ileż tu zaufania? Tyle samo co w czasach Rzymskich. Jak zaczyna przy kimś śmierdzieć to nagle pojawiają się zdrajcy w najbliższym otoczeniu. Dobrze, że przy mnie nie śmierdzi. Przy Dmitriju też nie... przynajmniej na razie.
- Co do Projektu...Sam przecież chciałeś, bym nie był w to zbyt bardzo wtajemniczony. Liczyłem, że gdy przybierze bardziej konkretne formy, powiesz mi o tym coś więcej. Whi-Tech to twój pies, twoje podwórko. Nigdy bym na niego nie wszedł bez zaproszenia. Czy kiedykolwiek cię zawiodłem? - och w jaką defensywę nagle wpadł Dmitrij. Wie więcej niż mówi, ale ukrywa się z tym. Czy z powodu tego, że jest zamieszany bezpośrednio w tej sprawy, czy po prostu chodzi mu o pośrednie uczestnictwo? Pośrednie, czyli że za moimi plecami szpiegował to wszystko. Nie wiem czemu to ukrywa skoro to prawie pewne patrząc z mojego punktu widzenia. Bardziej przydałoby mi się, gdyby przestał ukrywać swoje szpiegostwo i powiedział co wie... o ile nie jest bezpośrednio zamieszany. Czas jednak kompletnie wycofać się z tej ofensywy.
- Przyszedłem tu właśnie z powodu pojawienia się konkretów - konkretnych problemów niestety. Spokojnie, nie miałem tu na myśli jakichkolwiek oskarżeń. - kierunek, w który poszła ta rozmowa był tragiczny. Dmitrij był sprawnym mówcą... zupełnie niczym Cyceron, który swego czasu w tak sprytny sposób bronił różne szumowiny i przestępców tekstami stawiającymi tłum po jego stronie. - Chyba jednak napiłbym się. Co pijesz? - usłyszałem swoje słowa. Wypowiedziałem je już zupełnie innym tonem, bo zapragnąłem rozładować atmosferę. Nie ma już zupełnie sensu wypytywać go o cokolwiek. Zasłoni się swoimi defensywnymi mowami.
- Wodę z wódką. - odparł z uśmiechem. - Każę przynieść. Ale tym razem może bez wody?
Nacisnął przycisk interkomu.
- Proszę przynieść coś na specjalną okazję. Dla specjalnego gościa. - kilka chwil później pojawiła się wódka i jak przystało na starych kompanów wypiliśmy razem.
- Tak. Zbliżają się wybory. Jakie są ostatnie sondaże? - zapytałem bardziej dla sprawdzenia reakcji Dmitrija. Jeżeli ma jakieś zmartwienia to teraz powinien zareagować znów jakby pytanie było poważne. Z drugiej strony pewnie nie zdejmie swojej maski. Zawsze lepiej sprawdzić. - Na tej ulicy wciąż zbierają się ludzie. Teraz jeden pisarz internetowy obwołał się przyszłym prezydentem. Problem, nie problem. Dużo się dzieje.
- Sondaże? - wybuchnął śmiechem Miedwiejew. - Ty, Władimir, jak coś powiesz, to boki zrywać, naprawdę!
Wyglądał na naprawdę rozbawionego. Wszystko wskazywało na to, że uważa temat za zakończony. Ale gdy spojrzał na moją twarz, przestał się śmiać. Tym razem to ja miałem pokerową twarz, skupioną i poważną.
- No szto? - popatrzył, zdziwiony. - Spakojna. Sondaże będą dobre, i wyniki będą dobre. Jak zawsze.
W tym momencie i ja wybuchłem śmiechem przez który wypowiedziałem słowa "Wybacz, ale tak dawno nie żartowaliśmy. Dobrze. Co dziś robisz?" Ponownie rozbawiony Miedwiediew znów nacisnął przycisk na biurku.
- Proszę odwołać wszystko, co miałem na dziś zaplanowane.
Uśmiechnął się do Putina, a potem jeszcze raz nacisnął przycisk, jakby coś sobie przypomniał.
- Po namyśle, jutro cały dzień też mnie nie będzie. Tak, wiem, kto ma wizytę. Wymyślcie coś. - Puścił przycisk. - Gdzie pijemy? W tym twoim nowym pałacu, czy może jakiś klub?
- W tym nowym pałacu. W końcu trzeba użyć tego miejsca na coś konkretnego. - szczerze powiedziałem. Szczerze, bo on mnie tak samo bada jak ja jego. I ta gra będzie się ciągnęła teraz przez całą noc. Nie to, żeby mi to przeszkadzało. W końcu trenowano mnie do takich spraw. Nigdy nie tracić maski. Przenigdy. W końcu jeszcze WCzK wymyśliło powiedzenie "Kto nie pije ten donosi" i niemal katorżniczo ćwiczyli swoich agentów, żeby nawet przed utratą przytomności z powodu nadmiaru alkoholu byli w stanie zachowywać na sobie maskę, a z innych ją zdzierać. Niewiele się zmieniło od tamtego czasu w tej branży. I nawet nadal aż tak dużo ludzi pije aż tak dużo. Zupełnie jak Jelcyn. Czasem go wspominałem, bo choć miał inne cele i skończył jak skończył to w gruncie rzeczy nie był złym człowiekiem. Tylko ten nadmiar alkoholu. Ja sam nie lubię często pić choć zdarza mi się. Bardzo rzadko i na bardzo prywatnych spotkaniach takich jak na przykład z Miedwiediewem. Jelcyn natomiast nie umiał się hamować. Był za bardzo szczery, a jego cele nierealne z powodu tych przeklętych pism. Tych samych, które i ja czytałem. Człowiek człowiekowi wilkiem, a dwójka dzieci wychowanych przez wilczycę zbudowała Rzym. W końcu jednak został jeden. Następnie padło pytanie, którego nie spodziewałem się. Czy teraz dla mnie pora, żeby przejść do defensywy?
- Wreszcie go obejrzę. - Miedwiediew nalał po kieliszku - Słuchaj, wiem że nie lubisz takich pytań. Ale my znamy się już tak długo...Z tą gimnastyczką, to w końcu prawda czy nie? - przesadził z tym pytaniem. I to grubo. Jak on śmie?! Nie zmieniając tonu głosu ani wyrazu twarzy odpowiedziałem:
- Powinieneś wiedzieć jak jest. Oczywiście nie. Ale skoro ty nie wiesz to i ja spytam: a ty masz jakąś "gimnastyczkę"? - zapytałem z uśmiechem.

Następnie udaliśmy się do mojego pałacu choć jest to drobna przesada tak nazywać nową rezydencję. Drobna. Piliśmy całą noc i rozmawialiśmy o różnych nieistotnych sprawach, a i o kilku istotnych. Nic nowego jednak. O Whi-Tec w ogóle nie było mowy choć były i rozmowy o gimnastyczkach zwłaszcza, gdy przypadkowo w telewizji leciały jakieś stare zawody akurat tej dyscypliny. Przez większość czasu byliśmy tylko my dwaj choć od czasu do czasu pojawiał się ktoś ze służby kto dyskretnie pytał czy są jakieś życzenia. Najdziwniejszą rzeczą tamtej nocy była pizza z majonezem i tuńczykiem, którą ponoć zamawialiśmy z kuchni. Pogoniliśmy służącego, który przyniósł ją. Zresztą chwilę później wrócił z ogórkami i dostał dodatkową burę, że mówi się "ogórki", a przynosi "pizze z majonezem i tuńczykiem". Noc jak noc.

Miałem też sen.
Rozmowa.
Ta sama,
a jednak inna.

Zaniepokojony ostatnimi wydarzeniami wszedłem do biura Miedwiediewa bez zatrzymywania się wmaszerowując tam lekko zamyślony, ale trzymający fason przy pretorianach. Pretorianie zamknęli drzwi biura i zostaliśmy tam sami. Odezwałem się jako pierwszy:
- Witaj. Mamy problem. Ktoś najwyraźniej próbuje mieszać się w Projekt. Tak. Ten duży Projekt. Wiesz może coś na ten temat? - Postanowiłem niczego nie owijać w bawełnę. Może i to przyjaciel, ale poczułem, że jest odpowiedni moment, żeby go lekko przycisnąć. Mam nadzieję, że uzyskam jakieś informacje po jego gestach, bo nie liczę na konkretne słowa. Choć z drugiej strony jeśli coś wie to powinien wszystko powiedzieć. A wie coś z pewnością! Tu wszyscy wszystkich szpiegują, gdy sami są szpiegowani. W ogóle nie odpowiedział na pytanie, a tylko podsunął mi szklaneczkę jakiegoś płynu dając do zrozumienia, że mogę się poczęstować. Jego ręce były brudne od krwi choć nie miał żadnych ran, a gdy spojrzałem na jego twarz miał taki złowieszczy wyraz jakby zaraz miał się na mnie rzucić.
- Nie, dzięki. - usiadłem już spokojniejszy niż w momencie wejścia, przygotowywałem się na inną reakcję Dmitrija. Przesadziłem ze zbyt brutalnym wejściem. Teraz tego lekko żałowałem, ale trudno. Nic nie jest takie na jakie wygląda. A moje dłonie mają szpony. Czasem lepiej zagrać kartą szczerości, bo i tak Wilk wie wystarczająco dużo. - Sprawy przybrały zły obrót. Jeżeli jeszcze o tym nie słyszałeś to ktoś wywołał u naszego drogiego Publiusza Kwintusza Warrona tajemniczą chorobę. Tak tajemniczą, że o naszych trzech legionach nic nie wiedomo. - w tym miejscu zrobiłem dłuższą pauzę, żeby zauważyć pierwszą reakcję rozmówcy, ale robił pokerową i nieprzeniknioną twarz. Usiadł i wpatrywał się we mnie z poważnym i zatroskanym wzrokiem czekając na cios, który musiał paść. Postanowiłem już nie być zbyt bezpośredni, na trochę lżejsze tory trzeba skierować rozmowę.
- Nikt podejrzany ostatnio nie interesował się Lasem Teutoburskim? - w końcu powiedziałem, a on zbombardował mnie kilkoma lakonicznymi odpowiedziami, które jednak nie były niczym nowym:
- Chodzi ci o to zaginięcie. Tak, to dziwne. I też kazałem to sprawdzić, a wyniki mam podobne. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to wszystko to przez gimnastyczkę - znalazła sposób, żeby zatruć umysł naszego drogiego Publiusza Kwintusa Warrona. Od lat się gryźli. Nie martwiłbym się tym jednak tak bardzo, nie sądzę by chcieli wyskoczyć poza swój prywatny las. To psy. Niech się gryzą. Mamy ważniejsze sprawy, przyjacielu. Idą wybory. - Usłyszałem wycie wilka. Psy gryzą się, a wilki na to patrzą. Zagryzą zwycięzcę. Wszyscy zginiemy, bo koniec jest aż tak bliski. A wszystko to przez Warrona. Gdzie są te legiony? Gdzie są moje, kurwa, legiony? Miały być już gotowe, a on śmie chorować? To wszystko wina gimnastyczki. Zabiję ich wszystkich. Nikt nie przeżyje. Napił się jakiegoś płynu ze szklanki, który przypomniał mi o tym, że w Republice Rzymskiej najpopularniejszym napojem było wino. Przynajmniej jeśli chodzi o dorosłych, ale i dzieci je piły. Często też były narzędziem politycznych sojuszy, gdy dwóch polityków pragnło razem biesiadować. O dziwo w Rzymie nie brakowało anonimowych ludzi choć o wiele bardziej każdy każdego znał. Zupełnie jak na Kremlu gdzie nikt nawet nie zauważa pospolitych pretorian kręcących się po korytarzach czy niewolników wykonujących czasem i ważne prace.
- Co do Legionów...Sam przecież chciałeś, bym nie był w to zbyt bardzo wtajemniczony. Liczyłem, że gdy przybierze bardziej konkretne formy, powiesz mi o tym coś więcej. Las Teutoburski to twoje podwórko. Nigdy bym na niego nie wszedł bez zaproszenia. Czy kiedykolwiek cię zawiodłem? - och w jaką defensywę nagle wpadł Dmitrij. Niczego nie wie i nawet się z tym nie kryje. Czy z powodu tego, że jest zamieszany bezpośrednio w tej sprawy, czy po prostu chodzi mu o pośrednie uczestnictwo? Pośrednie, czyli że za moimi plecami szpiegował to wszystko. Nie wiem czemu to ukrywa skoro to prawie pewne patrząc z mojego punktu widzenia. Bardziej przydałoby mi się, gdyby przestał ukrywać swoje szpiegostwo i powiedział co wie... o ile nie jest bezpośrednio zamieszany. Czas jednak kompletnie przejść do ofensywy.
- Przyszedłem tu właśnie z powodu pojawienia się konkretów - konkretnych problemów niestety. - kierunek, w który poszła ta rozmowa był tragiczny. Dmitrij był sprawnym mówcą... zupełnie niczym Cyceron, który swego czasu w tak sprytny sposób bronił różne szumowiny i przestępców tekstami stawiającymi tłum po jego stronie. Cyceron był paranoikiem, który zawsze znalazł czas, żeby dać nogę czy otaczać się grupą fanatyków, którzy dla niego poświęciliby życie. Czas uśpić czujność ofiary. - Chyba jednak napiłbym się. Co pijesz? - usłyszałem swoje słowa. Wypowiedziałem je już zupełnie innym tonem, bo zapragnąłem rozładować atmosferę. Nie ma już zupełnie sensu wypytywać go o cokolwiek. Czas odgryźć mu gardło. Zanim zasłoni się swoimi rękami.
- Wodę z wódką. - odparł z uśmiechem. - Każę przynieść. Ale tym razem może bez wody?
Klasnął i jakby spod ziemi pojawiła się niewolnica.
- Proszę przynieść coś na specjalną okazję. Dla specjalnego gościa. - kilka chwil później pojawiła się wódka i jak przystało na starych kompanów wypiliśmy razem.
- Tak. Zbliżają się bachanalia. Jakie są ostatnie przygotowania? - zapytałem bardziej dla sprawdzenia reakcji Dmitrija. Jeżeli ma jakieś zmartwienia to teraz powinien zareagować znów jakby pytanie było poważne. Z drugiej strony pewnie nie zdejmie swojej maski. Zawsze lepiej sprawdzić. - Na tej ulicy wciąż zbierają się ludzie. Teraz jeden chłopak doniósł na te zdarzenia. Problem, nie problem. Dużo się dzieje.
- Bachanalia? - wybuchnął śmiechem Miedwiejew. - Ty, Władimir, jak coś powiesz, to boki zrywać, naprawdę!
Wyglądał na naprawdę rozbawionego. Wszystko wskazywało na to, że uważa temat za zakończony. Ale gdy spojrzał na moją twarz, przestał się śmiać. Tym razem to ja miałem pokerową twarz, skupioną i poważną.
- No szto? - popatrzył, zdziwiony. - Spakojna. Bachanalii nie będzie. Jak zawsze. To tylko plotki.
W tym momencie i ja wybuchłem śmiechem przez który wypowiedziałem słowa "Wybacz, ale tak dawno nie żartowaliśmy. Dobrze. Co dziś robisz?" Ponownie rozbawiony Miedwiediew znów nacisnął przycisk na biurku.
- Proszę odwołać wszystko, co miałem na dziś zaplanowane.
Uśmiechnął się do Putina, a potem jeszcze raz nacisnął przycisk, jakby coś sobie przypomniał.
- Po namyśle, jutro cały dzień też mnie nie będzie. Tak, wiem, kto ma wizytę. Wymyślcie coś. - Puścił przycisk. - Gdzie pijemy? W tym twoim nowym pałacu, czy może jakiś klub?
- W tym nowym pałacu. W końcu trzeba użyć tego miejsca na coś konkretnego. - szczerze powiedziałem. Wyjąłem swój gladius i błyskawicznie przeciąłem mu gardło. Nie zdążył się zasłonić, a ja triumfowałem. Skutecznie uśpiłem jego czujność. Próbował jeszcze nacisnąć przycisk. Zupełnie jak Jelcyn. Czasem go wspominałem, bo choć miał inne cele i skończył jak skończył to w gruncie rzeczy nie był złym człowiekiem. Tylko ten nadmiar alkoholu. Ja sam nie lubię często pić choć zdarza mi się zabijać. Bardzo rzadko i na bardzo prywatnych spotkaniach takich jak na przykład z Miedwiediewem. Jelcyn natomiast nie umiał się hamować. Był za bardzo szczery, a jego cele nierealne z powodu tych przeklętych pism. Tych samych, które i ja czytałem. Wilk wilkowi człowiekiem, a dziecko wychowane przez wilczycę zamordowało swojego brata. W końcu jednak osiągnął sukces zbudowany na bratobójstwie. Następnie padło pytanie, którego nie spodziewałem się. Czyż chwilę wcześniej nie przeciąłem mu gardło do tego stopnia, że nawet dłonią nie zdołał wcisnąć przycisku?
- Wreszcie go obejrzę. - Miedwiediew wylał więcej swojej krwi na biurko - Słuchaj, wiem że nie lubisz takich pytań. Ale my znamy się już tak długo...Z tą gimnastyczką, to w końcu prawda czy nie? - przesadził z tym pytaniem. I to grubo. Jak on śmie?! Nie zmieniając tonu głosu ani wyrazu twarzy odpowiedziałem:
- Powinieneś już nie żyć. Oczywiście nie. Ale skoro żyjesz to i ja spytam: a ty masz jakąś "gimnastyczkę"? - zapytałem z uśmiechem.

Następnie udaliśmy się do mojego pałacu choć jest to drobna przesada tak nazywać nową rezydencję. Drobna. Piliśmy całą noc i rozmawialiśmy o różnych nieistotnych sprawach, a i o kilku istotnych. Nic nowego jednak. O Lesie Teutoburskim w ogóle nie było mowy choć były i rozmowy o gimnastyczkach zwłaszcza, gdy przypadkowo w telewizji leciały jakieś stare zawody akurat tej dyscypliny. Gdzieś w tle martwiłem się o los Publiusza Kwintusa Warrona, który miał tak ważne zadanie. Przez większość czasu byliśmy tylko my dwaj choć od czasu do czasu pojawiał się ktoś z niewolników kto dyskretnie pytał czy są jakieś życzenia. Najdziwniejszą rzeczą tamtej nocy był fakt, że w Dmitriju było życie, które ponoć zamawialiśmy z kuchni. Pogoniliśmy służącego, który przyniósł je. Zresztą chwilę później wrócił z ogórkami i dostał dodatkową burę, że mówi się "ogórki", a przynosi "życie". Noc jak noc.

Miałem też sen.
Rozmowa.
Ta sama,
a jednak inna.

Zaniepokojony ostatnimi wydarzeniami wszedłem do biura Wilka bez zatrzymywania się wmaszerowując tam lekko zamyślony, ale trzymający fason przy mamroczących starcach. Złowieszczy ryk czegoś niepojętego zamknął za mną drzwi, a ja przywitałem się:
- Witaj. - na co równie lakonicznie Wilk odparł:
- Witaj. - i wtedy wszystko już było jasne. To nie Wilk jest winien zamieszania z Publiuszem Kwintuszem, a nieznana siła. Chwilę z nim pogadałem i zjedliśmy razem udziec barani. Potem jeszcze całą noc piliśmy, a jedynym wydarzeniem godnym uwagi był błąd służącego. Przyniósł ogórki choć był proszony o więcej ogórków. I tak stracił pracę. No nic. Zdarza się. Wilk oznajmił, w którymś momencie, że już nie mają czego wymyślać tylko jakichś gimnastyczkach. Ci ludzie muszą stracić pracę. Zgodziłem się z nim. Nie zdradzam żony. I prawie nigdy nie piję alkoholu.
 
Anonim jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172