Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-12-2013, 22:31   #51
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pogoń za zbirem od noża niespecjalnie się podobała Jackowi. Nie lubił narażać swojej skóry, ale nie miał wyboru. "Biohazard" brzmiało niebezpiecznie. Ale Madjack nie miał już wyboru. Skoro sabotażysta ryzykował… to i on mógł.
Ruszył więc bez wahania wraz ze swym mechanicznym wsparciem, wprost do laboratorium wyjętego wprost z mokrych snów ambitnego naukowca. BioMin. Inc nie żałowali pieniędzy na tą placówkę.
Pistolet maszynowy Jack znowu trzymał dwoma rękami. Był to dobry dla niego znak.
Trucizna przestała już zapewne działać i nie była pewnie śmiercionośna.
To że zgubił ślad swej zwierzyny…zwiastowało kłopoty. Przeciwnik miał drogi kamuflaż, którego nie potrafiły przejrzeć ulepszone oczy Jacka. I mógł zastawić pułapkę.
Nic więc dziwnego, że Jack przemykał przez pomieszczenia Labu skupiony na swych łowach polegając na sensorach Spidera. I powyłączał większość wskaźników, które mogłyby go teraz rozpraszać.Spider zaś działał na określonych z góry dyrektywach.
A Madsen był czujny… Ale czy to wystarczy?
Cholera. Powinien siedzieć nad konsoletą w Wydrze prowadząc robota zdalnie, a nie bawić się komandosa.
Tymczasem sytuacja robiła się coraz bardziej ciekawa. Ktoś zadokował, a jego cel… wykryty przez Spidera osobnik prysnął. Jack miał do wyboru. Albo pościg za niewidzialnym przez większość przeciwnikiem, albo skierować się w kierunku strzałów. Sabotażysta najwyraźniej nie miał broni i poza swym kamuflażem, żadnych asów w rękawie. Jednak broń mógł w końcu znaleźć, a Jack nie był już zatruty.
I nie przybył tu, by łowić niewidzialnych typków, tylko by ratować ludzi… więc dalsze łowy sobie odpuścił.
Zaklął szpetnie pod nosem i pognał w kierunku odgłosu strzałów.
A Spider pognał za nim.



Jackowi chwilę zajęło zlokalizowanie kierunku, z którego dobiegły strzały. Lab miał całą masę małych, bocznych salek, w których mieściła się aparatura czy magazyny. W jednym z nich straszyła wybita szyba. To chyba był magazyn odzieży roboczej - wąskie pomieszczenie, w którym jedną długą ścianę zajmowały przesuwne drzwi od szaf. Na podłodze walało się kilka hazmatów i kitli. Wszystkie szafy były zasunięte, ale w szparze jednych drzwi widać było przytrzaśnięty, żółty rękaw ochronnego ubrania, a w ciszy laboratorium dało się usłyszeć jakiś szept i nieregularne stukanie, dochodzące zza zamknięcia szafy.
-Hej! Jest tu kto? Przybywam z powierzchni.Z pomocą.- powiedział ostrożnie Jack zaciskając dłonie na spluwie.
Szept ustał na chwilę. Potem niespodziewanie rozległ się kolejny wystrzał: kula przebiła od wewnątrz drzwiczki jednej z szaf i utknęła w ścianie naprzeciw.
Jack przyczaił się odruchowo przy ścianie. Nie podobało mu się to powitanie. Do licha, czy wszystkie żywe istoty na tej stacji, zamierzają najpierw strzelać, a potem pytać?!

- Nieeeee.....nieee...nie po-po-podchodź!!!! -
krzyknął kobiecy głos, łamiąc się i przechodząc w połowie zdania w wysoki krzyk. Kimkolwiek była ocalona, dwie rzeczy były pewne: była śmiertelnie przerażona...i uzbrojona. Fatalna kombinacja.
-Dobrze. Nie podejdę.- odparł Jack kucając i rzeczywiście nie zbliżając się do kobiety. Robił to za to spider... choć szukał raczej najbliższej kamery ochrony, by podłączyć się do systemu bezpieczeństwa i rozejrzeć poprzez nie.
-Słuchaj. Jestem z góry. Z powierzchni. W hangarze czeka moja łódź...- Jack nie miał ochoty teraz bawić się w szczegóły sytuacji, więc przeszedł do ogólników.-Przyszedłem zabrać stąd wszystkich.. którzy przeżyli tą... awarię. Przestań strzelać. I chodźmy stąd. Wiesz może, kto jeszcze ostał się przy życiu? Wiesz gdzie są inni, którzy ocaleli?

Zanim otrzymał odpowiedź, odezwał się delfin. Zastosował przesył informacji, zamiast rozmowy.

Kod:
Komunikat od Ecco: Chyba stacja ma nowych gości. 
Coś dobrze uzbrojeni, jak na ekipę ratunkową.
Żadnej presji. 
Odpowiedź: Monitoruj sytuację.
Komunikat od Ecco: Wprowadzili stan wojenny czy jakoś tak.
 Żołnierze skupieni na zadaniu. 
Jakby co, jestem dzikim delfinem i nie odpowiadasz za mnie.
Jack uznał, że nie ma co bardziej narażać Ecco i nie odpowiedział na jego komunikat.

A feedback od Spidera był szybszy niż odpowiedź kobiety. Tym razem system bezpieczeństwa nie zareagował i przed oczami Jacka pojawiło się kilkanaście okienek podglądu z kamer. Na kilku było widać ruch: korytarzami poruszały się małe kilkuosobowe oddziały, sprawnie i dokładnie przeszukując kolejne korytarze. Trudno było ocenić, ile grup obecnie znajduje się w Lewiatanie, ale pilot naliczył co najmniej trzy. Ubrani w szaro-żółte mundury komandosi byli solidnie uzbrojeni i opancerzeni, a ich ruchy wskazywały na to, że taka akcja to dla nich nie pierwszyzna.
Byli Czyścicielami. Wkraczali, gdy sytuacja była zła lub gorsza. I nie zostawiali świadków. Jack co prawda nie był pewien ich intencji. I mógł się mylić. Ale jakoś ta banda nie wyglądała na brygadę ratunkową, a na Czyścicieli właśnie. Każda korporacja takich miała. I każda twierdziła, że Czyściciele nie istnieją.
Madsen i GEO wiedzieli jednak lepiej.
Kamera zarejestrowała też co najmniej dwóch techników, którzy rozkładali swój sprzęt w jednym z pomieszczeń, podpinając się do sieci wewnętrznej. Przybliżona symulacja, nakładająca obraz z kamer na mapę, wskazywała, że najbliższy oddział jest w korytarzu prowadzącym z hangaru od razu do laboratorium i powoli posuwa się naprzód.

Elektroniczne oczy nie zarejestrowały tego, co Jack usłyszał na własne uszy: gdzieś w głębi bazy gruchnął ładunek wybuchowy, aż zadzwoniło szkło. Widać penetracja Lewiatana nie szła tak gładko, jak można było się spodziewać. Kobieta też to usłyszała.
- Kła...kła..kłamiesz.. - jęknęła - Wiem, chcecie nas zabić..w...w...wszystkich zabić. Oczyścić. Żeby nie...nie...nie było przecieku. - Jack usłyszał łkanie - Miał rację...mówił, że tak zrobicie...JA NIC NIE WIEM!!!! - krzyknęła nagle ze strachem - NIE WIEM!!! SŁYSZYSZ?!! Nie wiem, co tam robili. Nie miałam wstępu...uprawnień...możecie sprawdzić...ID 189564823...proszę...byłam tylko o..o..obsługą... - głos przeszedł w błaganie.

Sytuacja robiła się coraz bardziej parszywa. Jack przekazał spiderowi serię poleceń. Mechaniczny pająk przekazał do systemu, kilka mylnych sygnałów wywołując jednak oczekiwaną reakcję łańcuchową. System monitorujący bezpieczeństwo bazy został powiadomiony o przeciekach w konkretnych pomieszczeniach i uaktywnił procedury awaryjne. Śluzy zaczęły się zamykać i uszczelniać, odcinając segment bazy w której był Jack od oddziału komandosów. To powinno ich spowolnić… choć trochę.
Jack nie wiedział ile czasu zyskali, ale na pewno było mało. Nie miał zbyt wiele czasu na przekonanie kobiety.
-W takim razie lepiej żebyśmy oboje stąd spadali póki jeszcze jest czas. Ja tylko zareagowałem na automatyczny sygnał S.O.S. I... właściwie to złamałem wyraźny rozkaz. Więc... chodźmy stąd póki jeszcze możemy. Zatrzymaj sobie swoją spluwę, tylko nie strzelaj do mnie, OK?- rzekł nerwowo Madsen. Jeśli ta kobieta mówiła prawdę, to jest akurat dobry moment by się stąd ewakuować.- Słuchaj. Pojawili się już Czyściciele z firmy. Dla nas dwojga będzie lepiej, jeśli nas tu nie zastaną. Moja Wydra... mój statek jest w gotowości do wypłynięcia. Spadajmy stąd, póki jeszcze mamy dokąd.-
To na szczęście wystarczyło.
Drzwi skrzypnęły i uchyliły się na kilka centymetrów. Potem pojawiła się w nich lufa pistoletu, a po chwili odjechały na całą szerokość i spomiędzy wiszących ubrań ochronnych wyszła niska, mocno zbudowana kobieta o nieco egzotycznej urodzie. Coś w jej sposobie poruszania się i wyglądzie przywodziło pilotowi na myśl Tsuoyushiego: ten sam ciężki krok, podobna sylwetka, a nawet niemal identyczny piankowy kombinezon. Oddychała ciężko, spoglądając rozszerzonymi oczami na Madjacka. W ręku trzymała ciężki pistolet pneumatyczny, tzw. kołkownicę, używany głównie pod wodą jako narzędzie albo broń przeciw co bardziej agresywnym przedstawicielom morskiej fauny Posejdona. Koniec lufy chwiał się lekko, ale nieustannie był skierowany w kierunku mężczyzny. Jack fachowo ocenił broń i jej zasięg na dość minimalny, ale też nie stał zbyt daleko od niej.
- Nie wyglądasz na korpoludka...ani żołnierza..Chyba nie mam wyboru... - powiedziała niepewnie - Ktoś..ktoś jeszcze...żyje? - zapytała z niemym błaganiem w oczach. I od razu odpowiedziała sobie sama - Nie...prawda? To było szaleństwo...nie mogli przeżyć... - pochyliła głowę, a na podłogę kapnęło kilka mokrych kropel. Gdzieś z tyłu znów coś huknęło. Kobieta otrząsnęła się i poprawiła chwyt broni, niepewnie rozglądając się dookoła - Uciekajmy...ty przodem!!
-Za mną.-
rzekł Jack i rzucił w biegu do dziewczyny. -Ty żyjesz. Inni też mogą, tyle że ja już nie mam czasu ich szukać.
Spider odczepił się od ściany i pognał za swym panem. Jack zaznaczył na mapie kompleksu ostatnie pozycje wrogich jednostek. Wytyczył trasę którą przybyli i zamierzał się jej trzymać dopóki nie znajdzie na pokładzie swego pojazdu. O Wydrę się nie martwił. W trybie autocannon zrobi rzeszoto z każdego komandosa który spróbuje się zbliżyć. Tylko pancerze bojowe byłyby problemem, ale chyba nikt w takich ciężkich zbrojach nie przybył.

O Wydrę więc Jack był spokojny, teraz zaś musiał się martwić bezpiecznym dotarciem do swego pojazdu. Miał pistolet maszynowy o dość dużej sile rażenia, miał trochę granatów… Ale też miał przeciw sobie potencjalnie liczniejszego i lepiej wyszkolonego przeciwnika.
O nieznanych zagrożeniach nie wspominając. Coś wszak zabiło małpoluda korytarzu, coś zmasakrowało załogę… coś… Kobieta zapewne wiedziała co, ale Madsen nie miał czasu jej spytać. Ani o to, ani o imię.
Wysforował się na prowadzenie i ruszył przodem, tą trasą którą tu przybył przemierzając wstecz pomieszczenia. Ostatecznie zatrzymał się na pierwszych rozstajach i powiedział kobiecie w której podwodnej zatoce stacjonuje jej pojazd. A nuż zna jakieś skróty. W końcu… to ona mieszkała w tej bazie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-12-2013, 20:53   #52
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Zadziałał instynktownie i był to dobry odruch. Gdy tylko zobaczył zębatą paszczę dał nura w głąb, z powrotem w stronę tego co zostało ze stacji. Był mniejszy i zwrotniejszy, choć niekoniecznie szybszy, labirynt rusztowań i zagięcia konstrukcji działały na jego korzyść. Nie dogonisz tego czego nie widzisz. Kluczył pomiędzy przęsłami wiosłując ile sił w płetwach.

Coś jednak się nie zgadzało. Metalowe zęby - czy było możliwe by bogactwo życia na planecie wykształciło drapieżnika o metalicznych zębach? Mógłby przysiąc, że w odbiciu szklanych kopuł widział widmo metalicznych macek. Coś tu ewidentnie nie grało. Zastanawiał się jak najszybciej pozbyć się drapieżnego natręta, w starych holowidach sprawdzonym sposobem na wielkie rekiny było nakarmienie butlą z gazem i wysadzenie w powietrze, ale do tego nie miał rekwizytów. Plany zakłócił sygnał ultradźwiękowy, który dochodził gdzieś z tyłu:

Cywil stop! Stop-nie użycie siły. Cywil tłumaczenie. Naruszenie normy. Cywil stop!

Sygnał dobiegał dokładnie ze strony zębatej paszczy, to że umiała mówić, wcale nie świadczyło o tym, że miała dobre zamiary. Ale przynajmniej na razie chciała rozmawiać. Ecco lubił rozmowy, mógł to robić godzinami, o wiele przyjemniejsze niż te całe pościgi i pożeranie wielką zębatą paszczą. Niosło to pewne ryzyko, ale żadne rozwiązanie nie likwidowało ryzyka.

Zrobił zgrane salto w miejscu i zawisł w wodzie patrząc w stronę zbliżającej się bestii, nadał od siebie:

Cywil-Stop, Strażnik-Stop. Cywil-grupa ratunkowa. Cywil-pomoc dla personelu. Cywil- potrzebuje informacji o poszkodowanych.

Kiedy delfin się odwrócił, "Paszcza" była już tak blisko, że wydawało się, że się zderzą. Monstrum jednak zmieniło kierunek i zanurkowało, przepływając pod Ecco i robiąc powolny nawrót. Teraz haker mógł się przyjrzeć jej z bliska.



To była orka. I dobrym słowem jest tu określenie "była", ponieważ to, co widział pod sobą, składało się w większości z metalu, wyprofilowanego na kształt walenia; niewiele pozostało z oryginalnego ciała. Na tym pancerzu wyrastały cztery potężne metalowe macki, podobne do tych, jakie miał wszczepione delfin, zakończone jednak zębatymi szczypcami i ostrzami. Można było dostrzec również zaczepy broni i torped, jakieś dodatkowe stateczniki, kolce, wzmocnienia...jedynym naturalnym elementem była czarno-biała głowa walenia, umocowana w stalowym kołnierzu. "Twarz" orki była pokiereszowana; w kilku miejscach widniały spore ubytki tkanki, załatane jakąś sztuczną, jaskrawą substancją. Całość wyglądała jak skrzyżowanie orki z helikopterem. Drapieżnik zamknął przerażającą paszczę i zaczął opływać delfina po ciasnym kręgu, zwracając w jego stronę cybernetyczne oko. Ecco niemal fizycznie czuł, jak przebiegają po nim linie laserowego skanowania. W jego HUD'zie pojawiła się informacja o otwartym, szyfrowanym czacie. Przybysz chciał rozmawiać, a Ecco był na to gotowy, rozpoczął nadawanie:
- Hej, dobrze widzieć kogoś z naszych,tutejsza fauna jest kłopotliwa, od dawna tu jesteś? - zagaił na czacie. Jednocześnie ten sam komunikat wysłał waleniowy śpiewem. Było to zbyteczne. Ale naturalny głos otwierał pole intonacji, może nawet cyber orki były wrażliwe na radosne fale delfinów. Na czacie drapieżnik figurował jako "Rambo". Przynajmniej pseudonim nie był tak pretensjonalny jak “starkiller”. Jego odpowiedź była krótka:
- Bez sonaru. Obowiązuje cisza radarowa. - Ecco zaczynał podejrzewać, że drugi ssak jednak nie chciał się zaprzyjaźnić. Szkoda. Naprawdę był gotów dać mu szansę. Ale czuł, że nic z tego. Przybysz chciał rozmawiać przez terminal, a Ecco był bardzo karny, przerzucił się na terminal, jednak do każdej swojej wiadomości dołączył drobny, ukryty fragment kodu, który najpierw ostrożnie sondował systemy orki, a potem zagnieździła się i synchronizował z sterownikami. Rambo tymczasem kontynuował krótkie komunikaty:
- Zostałeś zidentyfikowany jako Ecco, najemny pracownik BioMin Inc. na krótkim kontrakcie. Razem z trzema innymi pracownikami miałeś zameldować się w ciągu najblizszych 8h w Dziurze. Dlaczego złamałeś rozkazy? - miał do czynienia z formalistą. Ważył możliwe odpowiedzi. Pierwsze nasuwające się “Robić co należy, gdzie to jest możliwe, cenić wolność ponad wszystko, nie zaprzeć się prawdy nawet przed władzą!” nie przeszło by w tych okolicznościach. Ale każdy komunikat był mu na rękę, gdyby tylko takie posiadał:
- Ostatnie kilka godzin to był jeden wielki szum fal. Trudno cokolwiek odczytać. - orka miała swoją szansę, mogli porozmawiać jak płetwa z płetwą, ale skoro chciała wpuścić go w kanał, to nie miał nic przeciw, mógł jej opowiedzieć co tylko chciała, o pierścieniach Saturna, i telewizji, do każdego bitu wypowiedzi dokładał część siebie, tę najbardziej złośliwą i podstępną, tworzącą oprogramowanie przejęcia, orka miała pewnie swoje zapory to musiał być ostrożny, więc mówił ile mógł:
- Usłyszeliśmy wezwanie o pomoc, to pomogliśmy zgodnie z regułami kolonizacyjnymi. Ale nikogo nie znaleźliśmy! Wszystko tu jest martwe! To dobrze, że się zjawiliście. Może wam uda się kogoś znaleźć. Właściwie było jeszcze okazji abyś się przedstawił. Kim jesteś, skąd jesteś?
- na wszelki wypadek grał głupa, który nic nie wie i nic nie widział. Odpowiedź znów była krótka i zwięzła:
- W całym sektorze obowiązuje stan wyjątkowy. Korpus cywilny przeszedł pod dowództwo sił bezpieczeństwa. - do Ecco dotarł profil orki, sygnowany kluczem korporacji. Z danych wynikało, że orka w randze pułkownika oficjalnie nazywa się Baleno. Oraz...że jest dowódcą całej Dziury, czyli najbliższej strategicznej stacji BioMin Inc. W obecnej sytuacji znaczyło to, że cybernetyczny waleń sprawował absolutną władzę nad całym sektorem, ustępując tylko głównemu koordynatorowi
- Zgodnie z procedurami bezpieczeństwa zostajesz czasowo odizolowany i poddany kwarantannie do czasu wyjaśnienia sytuacji. Zdezaktywuj cybernetykę i nie stawiaj oporu. - czym było by życie bez regulaminów? Żaden z koordynatorów nie uświadomił Beleno, że regulaminy należy narzucać, a nie ograniczać się samemu.
- Rozumiem. Podejrzewam jednak, że powinienem obejrzeć rozporządzenie o stanie wyjątkowym. Nie chciałbym, aby zarzucono mi potem nie dopełnienie procedur. - pułkownik niechętnie zgodził się i na to, i tak wymienili się kolejnym większym plikiem.
- Opór jest bezcelowy. Dezaktywuj cybernetykę i wytłumacz co trzymasz w manipulatorach. - zabawne, że dopiero po czasie zwrócił uwagę na niewielką kamerę, którą Ecco cały czas trzymał w mackach.
- Ach to… znalazłem, pomyślałem, że może komuś w centrali by na tym zależało. Myślisz, że nie powinienem tego tak trzymać, no dobrze… - manipulatory poluźniły się, a sama kamerka zaczęła powoli opadać w stronę dna. Ecco niemal był pewien, że czujniki Rambo ogniskują się na znikającym urządzeniu.
- I wedle rozkazu pułkowniku, cybernetyka dezaktywowana! - ogłosił, tym samym uruchamiając złośliwe oprogramowanie. Na pierwszy ogień założył dodatkowe hasło na nadajnik Orki by nie mogła wezwać pomocy, a potem wymusił zamknięcie wszystkich funkcji mechanicznego ciała orki. Sam zaś dał nura w głąb, przechwytując swobodnie opadającą kamerę, a gdy tylko odzyskał urządzenie zawrócił w stronę labiryntu ruin stacji, przemykając między podporami. Trzymał się blisko podłoża i ścian konstrukcji, tak by utrudnić namierzenie sonarem.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 14-12-2013 o 20:55. Powód: część tekstu sponsorowana przez Autumm
behemot jest offline  
Stary 18-12-2013, 21:06   #53
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://fc07.deviantart.net/fs13/f/2007/055/f/f/Lights_and_switches_by_babynuke.jpg[/MEDIA]

Wnętrze "Wydry" było ciasne, klaustrofobiczne i doskonale odcięte od rzeczywistości. Zamknięty w małym, blaszanym pudle, mając za towarzystwo tylko rozkapryszonego kota, Bale czuł się całkowicie bezbronny i bezsilny. Pilot zniknął, przekazując mu polecenia, które nie brzmiały zachęcająco; łódź pracowała w autonomicznym, zaprogramowanym trybie i biologowi nie pozostawało nic innego, jak bujać się od ściany do ściany w oczekiwaniu...no właśnie, na co? Sekundy zmieniały się w minuty, minuty w godziny, a najgorszy był całkowity brak jakichkolwiek informacji: maszyneria statku mruczała cicho, ale radio i komputer pozostały milczące. Bale nie wiedział, co działo się z jego towarzyszami, co czaiło się w stacji, i co dalej powinien - musi - zrobić. Wyobraźnia działała na najwyższych obrotach, kreśląc przed nim okropne i dziwaczne scenariusze możliwych katastrof i niepowodzeń, i choć odrzucał je jedna po drugiej, jako nie mające się prawa wydarzyć, czy po prostu zbyt absurdalne, ziarno niepokoju krzewiło się bujnie w jego duszy.

Raz czy drugi wydawało mu się, że coś (ktoś?) chodzi albo porusza się na zewnątrz pojazdu. Potem, niespodziewanie ożyła cała maszyneria amfibii i przerażony Bale usłyszał, jak zamontowane na jej szczycie działko pruje gdzieś w przestrzeń do niewidocznego wroga. A więc nie byli tu sami...w nerwach siedział przed panelem sterowniczym, usiłując wyczytać coś z pojawiających się na nim komunikatów, ale stres spowodował, że nie mógł się zupełnie skupić.

A potem odezwało się radio.

Przez kilka szumów i trzasków przebił się wyraźny i czysty głos; sygnał musiał być nadawany z bliskiej odległości.

- Wydra. Wydra. Wydra. Tu Skorpion. Powtarzam. Wydra, tu Skorpion. Czy ktoś jest na pokładzie? Czy ktoś jest na pokładzie?

Gabriel spojrzał na mikrofon radia, jak na jadowitego węża, który w każdej chwili może ugryźć. Odpowiedzieć na wywołania? Zdradzi swoją pozycję...A jak to grupa ratunkowa? Sprzeczne myśli pędziły w jego głowie jak szalone.

- Skorpion do Wydry. Przybyliśmy z pomocą. Powtarzam, przybyliśmy z pomocą. Wasz system obronny uniemożliwia wpłynięcie jednostkom ratunkowym do hangaru. Powtarzam. Wasz system obronny uniemożliwia wpłynięcie jednostkom ratunkowym do hangaru. Prosimy o dezaktywację.

Bale ostrożnie sięgnął po radio i nacisnął przycisk nadawania.

- Tu Wydra - powiedział niepewnie - Kim jesteś?

Cisza. Radio milczało, a potem odezwało się innym, kobiecym głosem.

- Dzięki niech będą bogom! Myśleliśmy, że nikogo nie ma w domu. Mówi dowódca ekipy ratunkowej z Dziury. Przesyłam dane autoryzacji. Akcja ratunkowa musi zostać podjęta natychmiast, na stacji mogą znajdować się jeszcze ludzie. Wyłącz działko, nie możemy wpłynąć...

Bale popatrzył na monitor. Faktycznie, nadająca jednostka identyfikowała się jako łódź transportowa należąca do BioMin Inc. Uspokoił się trochę; w końcu za to zadanie wzięli się profesjonaliści.

- Niestety...nie wiem jak to zrobić - powiedział do radia - Nie jestem pilotem.

- Spokojnie - głos kobiety był łagodny, choć wyczuwało się w nim napięcie. A może tylko tak się wydawało przez szumy? - To proste. Musisz znaleźć na konsolecie przełącznik...

Bale jeszcze chwilę słuchał spokojnych, wypowiadanych pewnym tonem instrukcji, a potem podjął decyzję. Podniósł dłoń i zaczął wciskać kolejne przyciski na panelu sterowniczym pojazdu...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 18-12-2013, 22:02   #54
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Madjack

Stacja badawcza Lewiatan, korytarz prowadzący do hangaru

Soundtrack

[MEDIA]http://th06.deviantart.net/fs71/PRE/f/2012/287/4/0/propulsion_by_sp1ash-d5ht5rb.jpg[/MEDIA]

Szło im gładko. Dziewczyna w pośpiechu widać zapomniała o swoim żądaniu, żeby to Madjack szedł przodem i poprowadziła ich jakimiś mniejszymi korytarzami w kierunku hangaru, omijając patrole. Pomogło im też zamieszanie, jakie wkradło się najwidoczniej w system zarządzania bazą: światła zaczęły gasnąć i zapalać się w dziwnym rytmie, drzwi poblokowały się w pozycji "otwarte", gdzieś warczała jakaś ciężka maszyneria. Prawdopodobnie postępujące wymazywanie plików w centrum sterowania odbiło się też na sprawności całego kompleksu.

W końcu dotarli na skrzyżowania z większym korytarzem, oznaczonym literą "H". Madjack ostrożnie wyjrzał zza rogu i od razu się cofnął: w głębi korytarza kucało dwóch ludzi w żółtych hazmatach, pakując coś do charakterystycznego, czarnego worka. Nie wyglądało na to, żeby mieli broń; niemniej jednak byli ostatnią przeszkodą między aktualną pozycją zbiegów a drzwiami od hangaru. Spider sygnalizował że z drugiej strony korytarza przemieszcza się jeden z patroli, aczkolwiek jeszcze trochę czasu dzieliło ich od kontaktu.

Zanim podjęli jakąś decyzję, z głośników odezwał się głos:

- Mówi dowódca ekspedycji ratunkowej. Do wszystkich ocalałych i innych żywych znajdujących się na stacji: wysoce prawdopodobne skażenie biologiczne. Nasz personel jest tu po to, by wam pomóc. Konieczna jest hospitalizacja, poddani działaniu patogenów bez sprzętu ochronnego narażacie się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Proszę o natychmiastowe skontaktowanie się z jakimkolwiek oddziałem ratunkowym, wykonywanie poleceń personelu medycznego i nie używanie przemocy!

Głośnik umilkł. Dziewczyna wytrzeszczyła na niego oczy, i z przerażeniem spojrzała na siebie, jakby nagle oblazło ją coś wstrętnego.

- Wie...wierzysz im? - spytała z niedowierzaniem, wpatrując się w Madjacka. Broń trzymała opuszczoną, ale nerwowo przebierające po niej palce wskazywały, że jest chyba jeszcze bardziej zestresowana niż wcześniej.

Ecco

Na zewnątrz stacji badawczej Lewiatan



[MEDIA]http://fc04.deviantart.net/fs70/f/2011/298/1/d/underwater_explorers_by_sycra-d4dw9vo.jpg[/MEDIA]

Ciężkie, metalowe ciało walenia momentalnie zesztywniało, kiedy wirus Ecco przejął nad nim kontrolę. Drapieżnik właśnie robił kolejny skręt; zamiast jednak z gracją popłynąć po łuku, blokada stateczników spowodowała, że poleciał do przodu, niczym rozpędzony tir. Delfin niemal mógł dostrzec w jego oczach wielkie zdumienie i jednoczesny przestrach. Nie wszystko jednak poszło po jego myśli. W końcu wirus napisany był na szybko, a wojskowy LOD też nie był jakimś softem z odzysku. Macki orki, najwidoczniej sterowane bezpośrednio, wygięły się w próbie pochwycenia delfina i kłapnęły, o mało nie odcinając mu ogona. Mimo szybkiego zwrotu, Ecco poczuł, jak kawał skóry i tkanki zostaje w szczypcach, piekąc od dostającej się do rany soli. Rana nie była duża; ot większe zadrapanie, ale świadczące o tym, jak niewiele dzieliło go od poważniejszych obrażeń.

Kiedy dawał nura między przypory stacji, zauważył jeszcze, jak z bezwładnego ciała orki strzelają jakieś smugi, zostawiając pod wodą szereg bąbli. Torpedy...? Nie, jak się za chwilę okazało. Ocean zlała czerwona poświata alarmowej racy i na efekty nie trzeba było długo czekać: przyczajony w bezpiecznym cieniu delfin widział, jak z kilku stron, niczym ryby czyściciele do wieloryba, zlatują się małe i solidnie uzbrojone łodzie patrolowe. Jedna z nich odholowała gdzieś dryfującą orkę, a pozostałe rozpoczęły regularne poszukiwania, wciskając wszędzie ostre światło szperaczy.

Tu, w cieniu dawanym przez kompleks Lewiatana był jak na razie bezpieczny. Ale był tylko delfinem, biologicznym organizmem; choć doskonale poruszał się w wodzie, nie miał nieograniczonych zapasów tlenu. Wytrzyma jeszcze pół godziny, góra czterdzieści minut. Potem będzie musiał się wynurzyć, by nabrać świeżego zapasu powietrza.

Tymczasem światła krążyły nad nim niezmordowanie niczym stado głodnych rekinów, wypatrując zdobyczy.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 19-12-2013, 22:47   #55
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
JC

Podwodna łódź desantowa, okolice stacji badawczej Lewiatan


Soundtrack

[MEDIA]http://fc02.deviantart.net/fs31/i/2008/192/e/1/Submarine_II_by_two_ladies_stocks.jpg[/MEDIA]

Teraz

- Dokuję. Wchodzicie na trzy! - głos pilota zabrzmiał w słuchawkach JC równocześnie z drżeniem, które przebiegło przez kadłub łodzi. Ktoś poprawił maskę, inny żołnierz pokazał uniesiony w górę kciuk. Kontrolka nad drzwiami zaświeciła się na pomarańczowo, potem zmieniła kolor na zielony.
- Go! Go! Go! - padł rozkaz i stłoczony w ciasnym wnętrzu oddział zaczął się wsypywać na zewnątrz, do technicznego korytarza stacji badawczej Lewiatan. Zgodnie z planem, JC wraz z trzema komandosami oddzielił się od grupy i kierując wyświetlaną na HUD'zie mapą, skierował się w kierunku centrum sterowania stacją. W pamięci brzmiały mu słowa dowodzącej akcją pani kapitan:

- Głównym celem jest zabezpieczenie bazy i ewakuacja pozostającego przy życiu personelu. Sytuacja wewnątrz jest nieznana, bądźcie przygotowani na każdą okoliczność, również zbrojny opór. Podejrzewamy sabotaż, być może sprawcy są nadal w środku. Oddziały szturmowe mają przejąć kontrolę nad hangarem, centrum sterowania i maszynownią i zapewnić osłonę personelowi technicznemu i medycznemu. Zakładamy silne skażenie biologiczne, będziecie operować w pełnym zabezpieczeniu CBRN. Priorytetem jest zapewnienie bezpieczeństwa pozostającego w stacji personelu i niedopuszczenie do przejęcia kluczowych informacji przez ewentualnych napastników.

JC ujął mocniej karabin i podniósł dłoń, sygnalizując żołnierzom, by go osłaniali. Ruszył naprzód, przypominając sobie, jak to się wszystko zaczęło...

Kilkadziesiąt godzin wcześniej, Dziura

Rozmowa, jaką prowadził przez całą drogę do stacji z cyborgiem, nie wniosła wiele do zasobu informacji, jakie dotychczas posiadał. Albo kurier nie chciał się podzielić jakimiś klasyfikowanymi danymi, albo po prostu sam niewiele więcej wiedział. JC dowiedział się tylko, że Lewiatan jest starą stacją badawczą, pierwotnie należącą do GEO, potem odkupioną przez BioMin i ostatnio zmodernizowaną. Personel stacji liczył 22 osoby: ośmiu naukowców, dziewięć osób z personelu technicznego (w tym trzech ochroniarzy) i trzyosobowy zespół medyczny. W drodze było czteroosobowe uzupełnienie. Lewiatan zajmował się głównie badaniami nad akwakulturami i komercyjnym wykorzystaniem glonów oraz innych mikroorganizmów. W sumie nic specjalnego, stacja jakich na Posejdonie były setki; nic nie mówiło o tym, czemu miałaby być szczególnie cenna czy ważna.

Przedstawione na zdjęciach osoby były w jakiś sposób (jaki - wiedziała to chyba tylko ORACLE) powiązane z głównym "celem" - Malikiem Jonesem, jednym z naukowców pracujących w stacji. Jones miał kartotekę równie smętną, co swoje oblicze: specjalista od bionanotechnologi, wywalony kilka razy z ziemskich uczelni za lenistwo i kłopoty z dyscypliną, wyemigrował na Posejdona, gdzie kilka lat temu zgarnęło go jakieś konsorcjum wydobywcze, a potem podkupiło BioMin. Nie wyróżniał się niczym szczególnym: ot, taki jajogłowy, może z większą niż przeciętny naukowiec skłonnością do alkoholu, panienek i narkotyków. Oprócz regularnych skarg na naruszenie przez niego jakiś norm bezpieczeństwa, zwykle "pod wpływem" i kilku dłuższych nieobecności, ogólne konkluzje były pozytywne: pod nadzorem potrafił wykrzesać z siebie zaskakująco dużo i brał udział w kilku poważniejszych projektach. Pół roku temu został "zesłany" na Lewiatana i od tamtej chwili stał się obiektem zainteresowania ORACLE, która wytypowała go jako "potencjalne źródło anomalii w procesie". I teraz JC miał za zadanie sprawdzić, o co mogło chodzić paranoicznemu komputerowi.

Dziura przywitała go upałem, morzem betonu i atmosferą obozu wojskowego w bezpośredniej bliskości frontu. Baza osłaniała wielką kopalnie xenosilikatu i była nieustannie w stanie pełzającego alarmu, powodowanego przez panoszącą się wszędzie faunę i florę, ataki tubylców, terrorystów, ekoświrów albo wynajętych przez konkurencję najemników. Dowodzący nią pułkownik Baleno (zwany "Rambo" przez załogę) - wielka, scyborgizowana orka o chirurgicznie usuniętym poczuciu humoru, nie był specjalnie zachwycony "lotną kontrolą" (pod tym pretekstem został tu ściągnięty JC), ale bez mrugnięcia okiem udostępnił operatorowi całą dokumentację swojej jednostki. Lewiatan jednak był poniekąd autonomicznym bytem, i trzeba było wybrać się na niego osobiście, co JC postanowił zrobić, jak tylko chwilę odsapnie i choć wstępnie przebije się przez tonę materiałów, którymi uszczęśliwił go Rambo, będący, jak się okazało, zatwardziałym służbistą i formalistą do sześcianu.

A potem wszystko się zesrało.

Kilka godzin temu, JC z pracy wyrwał rozlegający się w całej Dziurze alarm. Baza została zaatakowana przez przebijająca się zewsząd agresywną faunę i niezidentyfikowanych, ale dobrze skoordynowanych napastników. Do tego wszystkiego nad wyspą zaczął szaleć tropikalny sztorm.

Następne godziny to był jeden wielki chaos, choć - co trzeba przyznać - w miarę kontrolowany, jak na warunki, w których to wszystko się odbywało. Niewidzialny przeciwnik, szalejące zwierzęta, walący w to wszystko huragan, deszcz siekający pionowo, bijące wszędzie pioruny...W końcu wszystko zostało opanowane, ale JC był (jak wszyscy zresztą) zmoczony do gaci, zmęczony i sfrustrowany.

I kiedy niektórzy zaczęli oddychać z ulgą, że to już koniec atrakcji, wszystko zesrało się jeszcze bardziej.

Teraz, Lewiatan

Lewo czyste. Prawo czyste. HUD pewnie nawigował JC w kierunku centrum komputerowego. Biegnący za nim i przed nim żołnierze sprawnie posuwali się do przodu, nie zapominając o żadnym elemencie stosowanych w takich przypadkach procedur.

- Kontakt! Kontakt! - rozległo się w słuchawkach; nadawał patrol który przesuwał się sąsiednim korytarzem. Kropka na HUD'zie nagle zamrugała i zgasła.
- Man down! Repeat! Man down! Request assistance...requeeeee.... - zabrzmiało jeszcze w słuchawkach przeciągnięte wołanie i umilkło. Gdzieś zagrał karabin. Podkomendni JC zabezpieczyli pozycję i stanęli w miejscu. Jeden z komandosów odwrócił w kierunku operatora twarz schowaną za maską, a w widocznych przez wizjer oczach odbiło się nieme pytanie.

Jakie są rozkazy?
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 28-12-2013, 18:47   #56
 
Prince_Iktorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Prince_Iktorn ma wyłączoną reputację
Soundtrack

Kilka godzin temu, Dziura

No i miało być pięknie, a wyszło jak zwykle. W Dziurze sytuacja wyglądała jak w czarnej d...dziurze. Wielopunktowy atak na bazę, na całej długości perymetru, napastnicy uzbrojeni w ciężką broń, niektórzy wyglądający na tubylców, inni ewidentnie ucharakteryzowani. Oczywiście ,,przypadkiem” atak nastąpił dokładnie w czasie burzy, połączonej z zakłóceniami. I dziwnym trafem akurat teraz nastąpiła awaria na Lewiatanie.
Dopóki resztki napastników nie zostaną wymiecione z wyspy, duża część sił BioMin będzie zaangażowana w okolicach Dziury, czyli jeszcze mniej będzie dostępnych na wypadek niespodziewanych zdarzeń gdzie indziej.
JC przeglądał raporty spływające na bieżąco, żadnych jeńców, w sumie nic dziwnego- chłopcy (i dziewczęta) z oddziałów wojskowych BioMin do specjalnie humanitarnych się nie zaliczali, ale i tak dziwne, że nawet bez szans na zwycięstwo przynajmniej kilku napastników nie próbowało się poddać. I jeszcze te zwierzaki… można by dać głowę że wpuszczono je specjalnie. Miejscowa agresywna fauna, z niej zadowoleni są chyba tylko biolodzy, kilku mówiło, że tak dużych okazów jakiegoś paskudztwa jeszcze nie widzieli i chyba znaleźli jeden albo dwa nowe gatunki. Jak dalej tak będą atakować uzbrojone obozy to poznają termin ,,zagrożenie wyginięciem”.
A poza tym jeszcze sprawa Lewiatana…

Teraz, Stacja badawcza Lewiatan


JC na migi dał znak do prowadzącego komandosa:
-Idziemy do naszych, w skokach, dwójkami. - Po czym zajął miejsce w drugiej parze. Zaczęli przemieszczać się szybko, skokami, każda para przytulona do swojej ściany korytarza. Najpierw biegnie jedna, a druga osłania, potem role się zamieniają. Jak na ćwiczeniach. W biegu JC włączył komunikator:
- Tu grupa 5. Grupa 2 coś znalazła, kontakt się urwał, idziemy to sprawdzić. Jeśli to wrogowie to nie możemy pozwolić aby wyszli nam na plecy.Odbiór. - czekając na odzew centrali kontynuował bieg od osłony do osłony.
- 5, masz pozwolenie na interwencję. W miarę mozliwości obiekty biologiczne powinny zostać przechwycone żywe - przyszła odpowiedź z centrum dowodzenia. HUD JC zaktualizował się, pokazując nowe priorytety celów.

Kiedy grupa ostrożnie dotarła do korytarza, zastała tam oddział "2" i ślady po niedawnej potyczce. Jeden z komandosów osłaniał towarzysza, który zakładał opatrunek siedzącemu pod ścianą żołnierzowi. Ciało czwartego członka oddziału spoczywało kilka metrów dalej; z rozbitego wizjera wystawała rękojeść noża, wbitego w oczodół mężczyzny.
- Jesteście wsparciem? - usłyszał operator w słuchawkach - Kilka minut temu zostaliśmy zaatakowani z zasadzki, czujka zginęła na miejscu. Otworzyliśmy ogień, ale bez efektów. Wróg ma na sobie maskowanie termooptyczne i używa zagłuszania komunikacyjnego. - Do oczu Cartera spłynął kilunastosekundowy feed z kamery umieszczonej na hełmie jednego z żołnierzy, na którym widać było jak jakaś niewidoczna siła obala komandosa, który zasłania się rękami, a potem z jego szyi tryska krew - -Zbiegł w boczny korytarz. Ma przy sobie broń zabraną ofierze - komandos westchnął, jakby uchodziło z niego powietrze - Brak identyfikacji, prawdopodobnie nie jest pracownikiem stacji. Mamy rannego, który musi być odeskortowany do łodzi. Dalsze rozkazy? - a potem dodał jeszcze - Sir...chciałbym dołączyć do grupy pościgowej. Za mojego kumpla... - wskazał dłonią w kierunku zwłok.

JC zwrócił się do medyka:
- Dasz radę sam go zanieść? Ten w odpowiedzi tylko skinął głową.
JC wywołał na komunikatorze łączność z centrum dowodzenia:
- Tu Piątka. Mamy na obiekcie przynajmniej jednego intruza z maskowaniem termooptycznym. Zaatakował oddział "2", zabijając jednego żołnierza, zdobył jego broń, karabinek automatyczny. Przemieścił się w boczne korytarze. Pani kapitan, czy baza ma czujniki ruchu w korytarzach? I pilnujcie się, może próbować prześlizgnąć się przez nasze linie, żeby wejść do hangaru.
- Tu Centrum. Baza ma czujniki, ale całą elektronikę na razie trafił szlag - wariuje, nie można się dostać do sieci. Oddział 6 idzie do centrum komputerowego, żeby zobaczyć, czemu. Działa tylko część kamer i niektóre systemy zarządzania maszynami, ale też powoli padają.

JC rozglądając się zauważył na podłodze odcisk buta, w kałuży krwi zabitego żołnierza. A za nim kolejny i kolejny, chociaż coraz mniej wyraźne, kierujące się w stronę bocznego korytarza. Sam korytarz nie nasunął Carterowi optymistycznych wizji. Gasnące i zapalające się światła, awaryjne oświetlenie dawało miejscami migoczące zielonkawe poświaty. Jeden z najgorszych terenów do szukania kogoś w kamuflażu termooptycznym. Ale po sprawdzeniu mapy, okazało się że korytarz to ślepa uliczka, prowadzi do pancernych drzwi dostępu do części maszynowni i "zewnętrznej warstwy" stacji - przestrzeni pomiędzy przestrzenią użytkową, a poszyciem oddzielającym stację od wody.

Po zewnętrznej warstwie będzie mógł poleźć gdziekolwiek - przemknęło przez głowę agenta. Podjął decyzję.
- W porządku. Sanitariusz razem z tobą odprowadzi rannego do punktu medycznego, ty bierzesz jego - wskazał na martwego - on niesie rannego. Bez dyskusji - uciął, widząc że komandos chciał coś powiedzieć. - Biegiem. Macie do pokonania ok. 300 metrów, potem dołącz do obsady punktu dowodzenia. Nie będziemy ryzykować, może ich być tu więcej. My najpierw poszukamy tego intruza, a potem idziemy do centrum koputerowego. - po przełączeniu komunikatora posłał meldunek do dowódcy:
- Dwóch żołnierzy z dwójki niesie zabitego i rannego w stronę centrum medycznego. Piątka ściga intruza w stronę wewnętrznej śluzy nr.9

Oddział nr. 5 skokowo przemieszczał się korytarzem, a gdy śluza znalazła się 40 metrów przed żołnierzami, JC rzucił pod nią granat błyskowy. Liczył na to, że hełmy powinny przytłumić rozbłysk, a była szansa, że kombinezon maskujący nie nadąży z nagłą zmianą światła i przez chwilę będzie widać sylwetkę. Jednak nie mieli szczęścia.
- 3..2...1...Uwaga, granat!! - po tej informacji komando JC zajęło uprzednio ustalone pozycje, mierząc z całej dostępnej broni do środka korytarzyka. Tu jednak czekał ich niemiły zawód: karabiny celowały w pustkę. Pancerne drzwi od wyjścia do zewnętrznej skorupy stacji pozostały nieruszone; jednak przed nimi, w podłodze, znajdował się otwarty, prowadzący pionowo w dół właz, nie zaznaczony na planach. Był wąski i głęboki; z miejsca, w którym znajdował się JC, mógł zobaczyć kilka metrów metalowej drabinki i ciemną powierzchnię wody na dole, przez którą przeświecał zalany korytarz.
- Piątka do dowódcy, piątka do dowódcy. Mamy niezaznaczone, powtarzam niezaznaczone na planach zejście na poziom niżej. Jak sytuacja?
Oczekując na odpowiedź dowódcy, zwrócił się do swoich ludzi:
- Rico, Andy, miejcie oko na ten właz - wskazał zejście w dół.
- Lin, szykuj granat dymny, jak będziemy schodzić w dół to najpierw go rzucisz. My gnojka nie widzimy, a dzięki ,,ciepłodymnemu” granatowi on nie zobaczy nas przy drabince. Tuż po zejściu bylibyśmy jak tarcze strzelnicze. Ale jeszcze nie rzucaj, najpierw zobaczymy jak bardzo ten korytarz jest zalany. - dodał widząc pytający wzrok komandosa.


Oczekując na odpowiedź dowództwa sam zajął się śluzą. Podłączył swój laptop do terminala i zaczął sprawdzać czy czy śluza była otwierana, a jeśli tak, to kiedy.
 
__________________
-To, że 99% ludzi jest innego zdania niż Ty, wcale nie znaczy, że to oni mają rację.

Ostatnio edytowane przez Prince_Iktorn : 28-12-2013 o 21:18.
Prince_Iktorn jest offline  
Stary 31-12-2013, 14:02   #57
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nagły komunikat przerwał ich wędrówkę na chwilę. Jack zatrzymał się. Przez chwilę milczał, po czym odwrócił się do kobiety.
-A ty im wierzysz? Przecież tu pracowałaś. Nawet jeśli nie znasz szczegółów to chyba orientujesz się ogólnie jaki był rodzaj badań tu przeprowadzanych. Zresztą... wiesz też chyba co tu się wydarzyło prawda, prawda?- zapytał Madsen spoglądając na dziewczynę. Miał zbyt mało informacji, by odrzucać bądź zgadzać się ze słowami, które popłynęły z głośników stacji.
- Mówiłam...mówiłam ci, ze jestem...byłam z obsługi. Hodowaliśmy algi i glony...badania nad wzrostem i wydajnością...Nie miałam dostępu do dolnej stacji...tylko naukowcy tam chodzili. Tam mogło być wszystko - wzdrygnęła się - Nie..nie wiem co się stało..dokładnie. Była awaria, włączyły się zraszacze. Wtedy pływałam na zewnątrz stacji...kiedy wróciłam...to...to...to...- przełknęła ślinę i pochyliła głowę - On..Chciał mnie zabić, rozumiesz?! Tak bez niczego...od razu...nie miałam wyboru...- jej ramionami wstrząsnął szloch - Ja..ja...nie chciałam... - przykucnęła na korytarzu, a właściwie osunęła się po ścianie. Broń wypadła jej z ręki i uderzyła w podłogę - To..to..był..koszmar. Wszyscy oszaleli. Naprawdę...jakby loa ich opętały. Krzyczeli, walczyli ze sobą...jak zwierzęta. Bałam się..strasznie...Schowałam się.. - westchnęła i podniosła na Madjacka wilgotne oczy - My..myślisz, ze tez jestem...przeklęta? Skażona... - obróciła to słowo w ustach jak wyrok.
Madsen spojrzał na dziewczynę będącą na skraju paniki i westchnął cicho. Rozumiał jej zachowanie, ale teraz mógł ich uratować spokój i chłodna kalkulacja.
-Nie... Ale myślę, że może lepiej będzie się oddać w łapki medyków, na wypadek gdyby rzeczywiście potraktowano nas jakimś hormonem agresji, albo... wirusem mieszającym w mózgu.- odparł Jack mówiąc powoli i bez napięcia w głosie. By dziewczyna widziała jego opanowanie i czerpała z niego siłę. Po czym spojrzał na robota dodając.- Spider stwierdził, że jako takiego skażenia chemicznego nie ma, ale jego możliwości analizy składu powietrza są ograniczone.Proponuję... hmmm... udamy się do Wydry. Tam mam biologa na pokładzie. Niech nas przebada. Co ty na to?
Zamyślił się.- Albo...hmm... jest tu w najbliższej okolicy jakieś laboratorium? Zrobienie testu krwi to żadna filozofia. Jedno nakłucie i szybka analiza powinna wykryć wszelkie anomalie zawarte krwi.
Co prawda jedno minęli po drodze, ale Madjack nie zamierzał zawracać, wolał odnaleźć następne.
- NIE! Nie będę dotykała niczego z tej przeklętej stacji! - dziewczyna krzyknęła i zerwała się na równe nogi - Nie..nie chcę tu zostać ani chwili dłużej...Po prostu chodźmy już stąd.
-Chodźmy…-
rzekł Jack, podczas gdy sygnał alarmowy w postaci czerwonej ikonki, zamigotał w jego oku.
Madsen otworzył okienko i przyjrzał się powodowi tej sytuacji. Z obu stron zbliżały się czerwone kropki.
Z “lewej” dwie…z prawie cztery. Po przyjrzeniu się każdej z grup poprzez kamery bazy, oznaczył “przywódców”, żeby mu się grupy nie myliły.


Od hangaru szło więc dwóch ludzi w hazmatach. Szli przed chwilą, obecnie pakowali sztywniaka w czarny worek. Od prawej penetrowało bazę czterech komandosów. Szli wolno, sprawdzali bowiem każde pomieszczenie po kolei.
Tylko droga do wielkiej niewiadomej była wolna. Jack zadecydował po chwili co czynić.
-No to ruszamy do Wydry. Może masz rację... nie ma co tu dłużej zostawać.- rzekł wskazując drogę lufą broni.
-Ruszajmy póki jeszcze mamy możliwość.- Jack postanowił na razie udać się w kierunku ludzi w strojach ochronnych, którzy nie byli wystarczająco liczni i wystarczająco dobrze uzbrojeni. Uznał bowiem, że lepiej będzie dogadać się z nimi, niż z komandosami pod bronią. Poza tym... stali na drodze do pojazdu.

Oboje zbliżyli się do ekipy sprzątającej tutaj. Jack z bronią opuszczoną i odzywając się przyjacielsko.-Hej!
Tylko niewinnie wyglądający spider był gotów zaatakować w razie kłopotów.
Ludzie odwrócili się gwałtownie, słysząc głos. Trup w worku wylądował na ziemi. Jeden z medyków/techników położył rękę na zawieszonej przy pasie kaburze z pistoletem, ale drugi powstrzymał go krótkim gestem. Podniósł ręce na wysokość barków, pokazując otwarte dłonie i podszedł kilka kroków naprzód. Pilot usłyszał stłumione przez maskę słowa:
- Jesteś ze stacji? Nie masz sygnatury pracowniczej...- osoba w hazmacie przyjrzała się dokładnie pilotowi i wciągnęła powietrze - Jesteś ranny, naruszenie powłok ciała...niedobrze. Musisz iść z nami, ewakuujemy całą bazę. To wszystko i tak zaraz pójdzie w diabły. Lepiej cię zbadam. Będziesz...współpracował? - spytała z nadzieją. Drugi hazmat pozostał z tyłu, luźno trzymając ramiona wzdłuż ciała, ale tak, by w razie czego szybko dobyć spluwy.
-Dopóki nie wpadniecie na jakieś dziwne pomysły. Żadne znieczulenia, czy uspokajacze. I lepiej powiedzcie co tu się stało.I nie trujcie mi tu o algach i glonach. Zielenina nie wywołuje szału.- rzekł w odpowiedzi Jack spoglądając raz na jednego, raz na drugiego pracownika. -Nie interesują mnie detale, ale wolę wiedzieć w jakim gównie siedzimy.

Będąc naiwnym głupcem stał pomiędzy dziewczyną, a medykami. By w razie czego osłonić ją od strzałów. Cóż... Madsen był tym jednym z błędnych rycerzy, którzy niefortunnie dożyli parszywych czasów.
Medyk podszedł do niego ostrożnie, nadal z podniesionymi dłońmi, ale kiedy był dosłownie na wyciągnięcie ręki, nagle stanął, patrząc za plecy pilota. Drugi sięgnął do kabury i wyciągnął broń, mierząc trochę w lewo od Madjacka. Z tyłu dobiegło go roztrzęsione wołanie dziewczyny:
- Nie...nie...nie weźmiecie mnie... - i cichutkie "klik" broni. Sytuacja chyba zaczynała wymykać się spod kontroli.
-Potrzebujemy ich. Prawdopodobnie jesteśmy skażeni.- rzekł powoli i spokojnie Jack.- Potrzebujemy lekarstwa.
Spider przyszykował już broń. Niepozorny robot, gotów był użyć działka sonicznego na komendę, by wyłączyć dziewczynę zanim użyje broni. Brutalna metoda, ale ostatecznie... lepsze to niż jej zgon.
-Proponuję...rozejm na razie. Dajcie mi polowe testy krwi, dobrze?- rzekł Madsen do dwójki ludzi w hazmatach.
- Okej. Okej - "pierwszy hazmat", ten stojący bliżej, był bardziej ugodowy niż towarzysz, który nadal mierzył w dziewczynę - Nie chcemy się pozabijać, gramy do jednej bramki i w ogóle, prawda? - bardzo powoli sięgnął do pasa i na otwartej dłoni podał pilotowi niewielkie pudełko - Nakłuj skórę igłą i kapnij na środek - powiedział, a po chwili dodał - Ale to raczej nic nie da. Poprzednie odczyty były w porządku. Czynnik musi być niestandardowy.
-Rozumiem, że nie rozpoznaje czynnika, ale do cholery... powinno chyba wykryć obcą substancję, nawet jeśli ją nie rozpoznaje, prawda?-
Jacka drażniły słowa "hazmata". I napawały lękiem. Bo co jeśli nic się nie uda wykryć? Potrzebował dowodu choroby, by dziewczyna się choć trochę uspokoiła, widząc że procedura jest bezpieczna i że rzeczywiście powinni poddać się leczeniu. Bo przecież nie chciał używać przemocy. Wykonał szybko procedurę licząc, że może w trupach ów czynnik szybko ulega rozkładowi po prostu


*Piiik*

Zielone okienko. Prócz nieznacznie podwyższonego poziomu hormonów stresowych pilot był okazem zdrowia. Przynajmniej według testu. Hazmat podszedł jeszcze krok bliżej, tak, że teraz Madjack osłaniał go od dziewczyny. Przez szybę hełmu widział rudą grzywkę i zielone oczy, spoglądające z uwagą raz na jego twarz, a potem na broń. Medyczka wykonała gest dłonią w rękawicy, jakby chciał dotknąć zranionego ramienia mężczyzny.
-Toksyna paraliżująca, jakiś czas temu.- Madsen nie próbował jej w tym przeszkodzić. Zamiast tego podał test swej towarzyszce.- Mnie to nie zabiło. Sprawdź sama.
Jack obrócił się ku dziewczynie i podał jej test, ale że nie ufał sprzątaczom, zwłaszcza temu drugiemu, spider wziął go na celownik, gotów ogłuszyć jak spróbuje czegoś głupiego.

Dziewczyna spojrzała na podany jej test, potem na Madjacka, potem znów na test. Ciężki pistolet trzymała oboma rękami; przesunęła broń tak, by wymierzyć dokładniej w hazmata stojącego w głębi korytarza i powoli, bardzo powoli uwolniła rękę z rękojeści, wyciągając ją po urządzenie. Madjack widział, jak cała się trzęsie.
- Zr..zrób to - poprosiła - Ja..nie dam rady - otworzyła urządzenie kciukiem, trzymając je otwartej dłoni.
Jack nie mógł już zrobić użytku z broni, którą trzymał w zranionej ręce. Jedynym jego orężem był przyczajony spider, nie różniący się od korytarza. Wolną dłonią nakłuł palec dziewczyny i krew skapnęła na czytnik


*WORKING*
*WORKING*
*WORKING*

- Wy...wyni... - słowa badanej rozmyły się nagle w bełkot. Runęła bezwładnie do przodu, ciężarem ciała na pilota. W jej karku tkwiła pneumatyczna strzałka. Broń i test wypadły z jej dłoni i gruchnęły na podłogę. Delikatna elektronika rozsypała się w drzazgi. Kątem oka pilot zauważył gdzieś daleko w głębi korytarza leżąca postać, a potem dobiegł go tupot ciężkich buciorów
- Na ziemię! Na ziemię kurwa! - krzyknął ktoś.

Jack w innej sytuacji, pewnie by zaatakował. Ale nie miało to sensu.. obecnie. Spider szybko obrócił się w kierunku nowych celów. A Jack powoli osuwając dziewczynę, sam też osuwał się na podłogę. W końcu... Nie przybył tu walczyć z pracodawcą. A dalszy opór wywołał by tylko rozlew krwi, którego nie dałoby się zatrzymać.
To byli komandosi z miniętej wcześniej przez nich grupy. Czterech żołnierzy wymierzyło w Madjacka i dziewczynę broń, dwóch - snajper i jego asysta, nabiegało korytarzem.
Sytuacja przez chwilę była mocno napięta, ale wyglądało na to, że po tłumaczeniach medyków, napięcie wyraźnie opadło. Pilotowi zabrano broń i obszukano, ale bez dalszych konsekwencji. Za to nieprzytomną dziewczynę potraktowano dość obcesowo: została skuta kajdankami za ręce i nogi, a potem bezceremonialnie powleczona korytarzem. Pilot dostał odkażenie oraz opatrunek na ranę i w towarzystwie jednego żołnierza i medyczki został odeskortowany w kierunku hangaru, gdzie mieściło się tymczasowe centrum operacyjne.


Jack posłał Spidera za dziewczyną, chciał się upewnić co do bezpieczeństwa jej. W końcu to on ją wpakował w tą sytuację. Z drugiej strony… mogło być gorzej. Ona mogła zginąć.
Rozbrojony Madsen ruszył wraz ze swą eskortą do hangaru. Trochę żałował, że nie spytał się tamtej dziewczyny o imię. Żałował też, że cała sprawa z medykami zajęła tak wiele czasu. Ale nie żałował niczego innego. Wiedział, że gdyby wdali się w walkę polałaby się krew... na końcu ich własna.
Po dotarciu miejsce Jack zastał tzw. kontrolowany chaos, typowy dla każdego punktu wojskowego, niezależnie od kolorów mundurów. Wydra i drugi cumujący statek były otwarte i teraz uwijało się tam kilku techników; pilot zauważył pojemnik z pleksi, w którym siedziała nastroszona i nieszczęśliwa Izis. Za to biologa nigdzie nie było widać. Nie sposób było również nie zauważyć, że wszyscy mają na sobie sprzęt ochronny, a na dużą łódź transportową, zajmująca teraz większość hangaru, wnoszone są ostrożnie nosze z "czymś" owiniętym czarną folią.
Dużo trupów i duże skażenie biologiczne… ani chybi jakaś agresywna odmiana “glonów”. Nic dziwnego, że GEO próbowało infiltrować tą bazę. A może nie tylko oni? Ekoterroryści pewnie też mieli na oku Lewiatana.

Medyczka, która go tu sprowadziła, zdała krótki raport osobie wyglądającej na dowódcę tego bajzlu. Chwilę potem Madesn został szorstko popchnięty przez żołnierza w kierunku trapu dużej łodzi.
- Jedziemy do góry. Żadnych gwałtownych ruchów, koleś - powiedział strażnik. Przez luk pilot widział kawałek wnętrza łodzi, na podłodze której spoczywało kilka czarnych worków.
-Jasne jasne…- uśmiechnął się Jack podając mentalną komendę.

Spider: Silent Standby Mode.

I pająk przyczajony tuż w pobliżu Madsen, szybko i cicho transformował w zwykłą białą walizeczkę. Nie został wyłączony...ale jego aktywność spadła do minimum, a wygląd stał się jeszcze bardziej “niewinny”.
Dziewczyny wszak nie musiał już pilnować, bo trafiła wraz z Jackiem na pokład łodzi.
Madsen nie chciał z nią rozmawiać, bo pewnie była na niego wściekła w tej chwili. Ale i sam Madjack uważał, że to nie pora na rozmowy. Dobrze że Spidera miał dosłownie pod ręką.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-01-2014, 16:13   #58
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Drużyna Rambo była lepiej przygotowana niż Ecco się spodziewał. Jak nie mechaniczne orki to małe łodzie podwodne. Dużo sprzętu jak na zwykłą akcję ratunkową, a do tego wszystko uzbrojone.

Rana po zadrapaniu piekła niemiłosiernie, wiedział, że nie można ufać orkom. Nigdy spotkanie z tym gatunkiem nie skończyło się niczym dobrym dla niego. Do tego, resztki tkanki mogli potem użyć do testów DNA. Ale zrobił co mógł by wyjść z sytuacji.

Jego tymczasowe schronienie mogło być dobre na pewien czas, ale oponenci mieli dość sprzętu by w końcu zajrzeć do każdej dziury, musiał też uważać na swoje zapasy tlenu. Dlatego obserwował przez chwilę zachowanie łodzi i ich trajektorię. Gdy tyrariera batyskafów poluźniła się i pokryła większą przestrzeń opuścił swoją kryjówkę, cały czas płynąc blisko dna. Chciał opuścić już nie tak bezpieczny cień stacji, zamiast tego skryć się pośród skał poza stacją, tak by choć z oddali obserwować bieg wydarzeń.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra
behemot jest offline  
Stary 07-01-2014, 00:53   #59
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
JC

Stacja badawcza Lewiatan, lokalizacja nieznana (dolne poziomy)

Soundtrack

[MEDIA]http://th09.deviantart.net/fs71/PRE/f/2012/059/9/7/sir__we__ve_got_a_situation____by_drawingnightmare-d4qovst.jpg[/MEDIA]

Ostatnie otwarcie śluzy technicznej było starsze niż 72h. Wniosek nasuwał się sam: poszukiwany *skądś* wiedział o dodatkowym zejściu, i skorzystał z niego. Zapuszczanie się w nieznane głębie, bez mapy, mając za przeciwnika zabójcę w kamuflażu nie było być może najrozsądniejsze, ale w tym momencie nie pozostawało nic innego. Schwytany, lub nawet zabity target mógł być kluczem do rozwiązania zagadki tego, co wydarzyło się na stacji.

JC nie pominął żadnej procedury; ich pozycja została zgłoszona, wsparcie przejęło zadania oddziału pościgowego, i znajdowali się pod specjalnym nadzorem centrum dowodzenia. Nie było na co czekać; w dół poleciały granaty, a potem skaczący dwójkami komandosi.

Woda w tunelu sięgała najpierw kolan, potem kostek; coś, co z początku było małym, technicznym pomostem, szybko rozszerzyło się w dobrze oświetlony korytarz, według nawigacji biegnący pod głównym hubem bazy. Cel poruszał się szybko i pewnie, jednak nie mógł ukryć śladów: w termowizji zostawione przez niego mokre odciski stóp jarzyły się chłodniejszym odcieniem błękitu na jaskrawoniebieskim tle podłogi. W pewnym momencie oddzialik przekroczył wymalowaną na podłodze i ścianach czerwoną linię; JC poczuł w uszach szumiącą watę. Cofnął się o krok i odzyskał łączność; najwidoczniej od tego miejsca pomieszczenia były ekranowane przed dostępem sieci, albo aktywnie zagłuszane. Dalej znajdowały się solidne, rozsuwane drzwi.

Dwóch komandosów z czujki ruszyło naprzód i zniknęło za wrotami, ubezpieczani przez kolejną dwójkę. JC został na chwilę w zasięgu sieci, by zgłosić opuszczenie strefy kontaktu, ale zanim zaczął nadawanie raportu, głos dowódcy w słuchawkach powiedział :

- Do wszystkich jednostek. Poważne naruszenie struktury bazy, niesprawność systemów podtrzymywania życia i pomp, wysoce prawdopodobne zatopienie obiektu. Zarządzam natychmiastową ewakuację, graniczny czas zbiórki: 30 minut. Przesyłam koordynaty punktów ewakuacyjnych. Proszę dowódców o potwierdzenie odebrania komunikatu i raport o stanie.

W tym momencie wrota otworzyły się znów, i do operatora podszedł jeden ze zwiadowców. Głos miał stłumiony przez maskę, ale nawet mimo tego pobrzmiewały w nim niepewne nuty.

- Sektor czysty - zameldował. A po chwili dodał - Sir...powinien pan to zobaczyć...

JC podszedł do drzwi za żołnierzem, nie mając pojęcia, o co może chodzić. Za progiem znajdowało się coś w rodzaju korytarza z bocznymi pomieszczeniami; boczna ściana była zniszczona, pod nogami poniewierało się rozbite szkło i fragmenty jakiejś aparatury.

A wewnątrz mieszczącego się za ścianą labu znajdowało się COŚ. Amorficzna, wielokolorowa masa splątanej tkanki, rozpełzająca się po całym pomieszczeniu, rozciągnięta między ścianami a sufitem, wyciągająca swoje lepkie filamenty do ścian, szaf i drzwi. Cuchnęła czymś, co przywodziło na myśl mokrą ziemię i gnijące liście, a zapach był tak dojmujący, że przebijał się przez filtry masek.

- Tam, sir - komandos wskazał w głąb pomieszczenia palcem i skierował na to promień latarki.

W rogu pokoju znajdowała się wyjątkowo zbita masa tego czegoś, przypominająca zawieszony na elastycznych niciach kokon. JC początkowo nie wiedział, na co ma patrzeć. Światło latarki odbiło się nagle na szkle i operator dostrzegł, że kokon ma dziwnie ludzki kształt. Odbłysk pochodził z tkwiących w zgniłozielonej masie pokrzywionych okularów...

I w tej chwili kokon, jakby podrażniony światłem, zadrżał i poruszył się, a małe, luźno zwisające z sufitu glutki wygięły się w kierunku stojących w wejściu ludzi.

Ecco

Ocean, zewnętrze stacji Lewiatan


Soundtrack

[MEDIA]http://fc07.deviantart.net/fs71/f/2011/302/0/3/deep_sea_mall_by_u2644-d4ecmdo.jpg[/MEDIA]

Udało mu się. Trudno powiedzieć, czy to zasługa przemyślanego planu, czy po prostu miał farta, ale w pewnym momencie delfinowi wydawało się, że łodzie straciły zainteresowanie poszukiwaniami i nieco zmieniły swoją trasę. Na lepszy moment nie było co czekać; płynąc na ostatnich resztkach powietrza, przyczajony przy dnie, minął pętlę obławy i zostawił poszukujące go światła za sobą.

Haust powietrza smakował słodko i cudownie po tak długim czasie spędzonym na nurkowaniu. Na powierzchni sytuacja wyglądała lepiej, niż w zatłoczonych głębinach; tu na falach unosił się tylko jeden statek i kilka krążących nad nim dron. Do burty przybijała właśnie jakaś większa łódź podwodna.

Ecco znów dał nura w wodę; w końcu z pokładu mogły go wypatrzeć jakie bystrzejsze oczy. Kiedy jednak z radością z odzyskanej wolności przepłynął kawałek, starając się wyjść z cienia rzucanego przez ponurą bazę, dwie rzeczy w meshu zwróciły jego uwagę: otwarty kanał komunikacyjny na alarmowym paśmie, nadawany najwidoczniej ze statku i niewielki ruch sieciowy w najbliższym otoczeniu. Na ziemi pewnie by zignorował taki sygnał; ot automatyczny próbnik, czy coś podobnego - wszędzie było pełno tego elektronicznego syfu. Na "pustyni" Posejdona takie sygnały od razu rzucały się w oczy, uszy, czy też raczej mózg.

Delikatne sondowanie sonarem dało mu odpowiedź; to była boja, kształtem przypominająca kolczastą kulę. A obok kolejna i kolejna; otaczały Lewiatana luźnym pierścieniem, bez ustanku nadając, choć delfin nie miał pojęcia, do czego mogłyby służyć. Na pewno zostały postawione przez "ekipę ratunkową", bo kiedy Wydra zbliżała się do bazy, nie natknęła się na nie.

Ecco cofnął się w cień stacji, dając sobie czas na przemyślenie nowego planu. Kiedy tak dumał, jego uwagę przykuły dwie rzeczy: rozchodzący się po wodzie majestatyczny, powolny zgrzyt: z dna przy przyporach buchnęła chmura piasku i śmieci, jakby stacja mocniej osiadła na wspornikach; torturowany i rozciągany metal zajęczał przeraźliwie. Niemal w tym samym momencie zupełnie niedaleko od delfina, ze zdawałoby się niczym nie różniącej się od reszty ściany buchnęła fala bąbelków, a z niej wystrzelił ciemny, obły kształt nurka, opuszczającego Lewiatana przez ukrytą śluzę.

Zupełnie jak delfin przed chwilą, tajemniczy gość skierował się do dna i ostrożnie, posuwając się od kamienia do kamienia, powoli zaczął oddalać się od stacji.

- Ecco? Ecco? Wiem, że tam jesteś - odezwał się kobiecy głos na otwartym kanale - Mówi dowódca ekspedycji ratunkowej. Chcę wytłumaczyć nieporozumienie z pułkownikiem...Nie możesz tu zostać, grozi ci śmiertelne niebezpieczeństwo; baza niedługo kollapsuje, a jesteś w zasięgu katastrofy...

Nurek niezmordowanie płynął naprzód, zbliżając się z każdą chwilą do ogrodzenia z boi.

Madjack

Statek-baza Skorpion, okolice stacji Lewiatan, dolny pokład

Soundtrack

[MEDIA]http://fc07.deviantart.net/fs71/i/2011/325/d/a/interrogation_room_deus_ex_3_dlc_by_gryphart-d4guwcu.jpg[/MEDIA]

Podróż na górę w towarzystwie kilku sztywniaków i najeżonego żołnierza była na szczęście krótka. Madjack nie zobaczył wiele z wnętrza statku, na który go przewieziono. Przeprowadzono go przez mały luk do ładowni, w której urządzono punkt medyczno-logistyczny, niemal taki sam, jak we wnętrzu bazy. Pobrano mu krew z palca, zeskanowano siatkówkę i strażnik poprowadził go gdzieś dalej. Wnętrze korytarzy i pomieszczeń na dolnym pokładzie było wyłożone folią antyseptyczną, a kilka zauważonych osób nosiło sprzęt ochronny. Widać groźba zakażenia była naprawdę brana na poważnie.

Koniec końców Madjack został zaprowadzony do małego pomieszczenia, które musiało być brygiem. Strażnik został pod drzwiami, które zatrzasnęły się za pilotem z ciężkim dźwiękiem. Cela była ekranowana; nie miał dostępu do sieci i łączności z resztą załogi i robocikiem.

Minuty mijały, jedna po drugiej, czas dłużył się niemiłosiernie. W celi, oprócz groźnie wyglądającego fotela, podłączanego do jakiegoś sprzętu, nie był nic, czym Madjack mógłby się zająć. Nie wiedział, ile minęło czasu; w końcu chrapliwie odezwał się niewidzialny głośniczek:

- Stań na żółtym polu pod ścianą. Połóż ręce na okręgach. Nie wykonuj gwałtownych ruchów.

Kiedy pilot spełnił - z ociąganiem - polecenie, usłyszał syk drzwi i odgłos stawiania czegoś na podłodze. A potem głuche uderzenie czegoś o posadzkę. Drzwi się zatrzasnęły na powrót.

Madsen z westchnieniem wrócił do normalnej pozycji. Wojskowe gnojki nigdy nie mogły sobie odpuścić frajdy poniżenia kogoś i pokazania swojej władzy, nie?

Zauważył, ze teraz ma celi towarzystwo. Obok plastikowej tacki z jedzeniem leżała jego towarzyszka ze stacji, rzucona bezładnie jak worek kartofli. Nie miała już więzów, a jej kombinezon był częściowo rozpięty, ukazując białe, mocno umięśnione ciało i wżarte w nie srebrne macki metalu. Na ramieniu miała przyklejony prowizoryczny opatrunek; gaza nasiąknęła krwią.

- Niedługo zostanie pan zabrany na badanie lekarskie, panie Madsen. Proszę zjeść posiłek i zrelaksować się - obwieścił głośnik i zamilkł.

Dziewczyna drgnęła, wykonując kilka konwulsyjnych ruchów na posadzce, a potem zwinęła się w kłębek i zwymiotowała, kaszląc się i dławiąc. Podniosła głowę, a jej mętne, rozbiegane oczy usiłowały skupić się na mężczyźnie.

- Kto...kto...g..g..gdzie jesteśmy...? - spytała słabo, usiłując dźwignąć się na rękach.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 17-01-2014, 22:20   #60
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Pudło. Prędzej czy później każdy je odwiedza. Uczciwy czy nieuczciwy. Tak jakoś skonstruowany był ten świat, że każdy człowiek w którymś momencie życia, zaliczał pobyt w jakimś mamrze.
Ten raz był trzecim, a może czwartym Jacka?
Nic więc dziwnego że Madsen podszedł do sprawy ze stoickim spokojem.
Zresztą tu królowała cisza... można ją było polubić. Zwłaszcza po dłuższym łączeniu się z maszynami. Natłok informacji bywa uciążliwy dla organicznego mózgu. Bywa też narkotykiem, takim jak każda inna używka dawkowana w nadmiarze. Deckerzy i riggerzy są najbardziej na takie uzależnienie narażeni, zawsze chodząc po krawędzi. Umiejętność odcinania się od tego szumu i powracania do widzenia świata tylko poprzez podstawowe pięć zmysłów, bywała użyteczna.
Gdy kobieta się odezwała Jack wyciągnął już papierosy i szukał ognia. Spojrzał na nią i uśmiechnął się.- Spokojnie. Żyjemy... jest dobrze. Siedzimy w celi, izolatce. Czekają nas badania.
- Ba..badania?
- ryfterka uniosła się na tyle, że mogła usiąść. Podciągnęła nogi pod siebie i kiwała się lekko, to w przód, to w tył. Kombinezon rozjechał się jeszcze bardziej, odsłaniając umięśnione ramiona i szerokie barki dziewczyny, na których odróżniały się fioletowe sińce i jakieś czerwonawe otarcia. - Ja..chyba stamtąd wróciłam...jacyś ludzie mnie dotykali, wszyscy w plastikowych ciuchach...chyba byłam nieprzytomna. - wyciągnęła rękę w kierunku tacki, ale uzyskała tylko to, że pozbawiona podparcia, poślizgnęła się i mało nie wywróciła - Po..podasz mi wodę? Strasznie kręci mi się w głowie... - uniosła oczy na pilota.
-Badania. Miałem podwyższoną adrenalinę i coś tam jeszcze. Niby nic niezwykłego, ale... - rzekł w odpowiedzi Jack podchodząc i podając dziewczynie kubek z wodą.- ... jeśli to jakiś wirus agresji, czy inne świństwo, to podwyższona adrenalina, brzmi niepokojąco. A właściwie jak masz na imię? Ja jestem Jack Madsen.
- Tara Haole. Prawie tubylec... -
dziewczyna uśmiechnęła się kwaśno. Podsunęła się pod ścianę i złapała obiema dłońmi kubek. Ręce jej drżały, a trochę wody wylało się na posadzkę. Siorbnęła łyczek, i popatrzyła już nieco przytomniej. - Madsen...? - powtórzyła z niedowierzaniem. Zmarszczyła brwi, jakby coś sobie przypominała. - To ty jesteś uzupełnieniem...? A gdzie reszta?
-Tsuyoshi czy jak mu tam było zgubił się po drodze. Bale został na Wydrze... w moim statku. Ecco... komunikował się ze mną gdy wędrowaliśmy po bazie. Pewnie pływa gdzieś w okolicy.-
Jack siadł z boku opierając się plecami o ścianę.-Dużo was chyba nie było na tym Lewiatanie, skoro znasz z imienia świeże mięso przysłane z centrali?
- Dwadzieścia kilka osób...z czego połowa to jajogłowi. Pracy było ciągle za dużo -
dziewczyna westchnęła - Malik miał rację, ze kiedyś to wszystko pieprznie; Lewiatan zawsze miał pełno awarii, a Centrala bardzo uważała, kogo tam przesyła...i zawsze brakowało rąk. Ja byłam jedyną z niewielu technicznych z Posejdona; prawie wszyscy zostali ściągnięci z Ziemi. Czekaliśmy na was jak na zbawienie - roześmiała się suchym śmiechem - A teraz wiem już, ze to wszystko...wszystko...było oszustwem. Jednym wielkim oszustwem - pociągnęła nosem - Nie wypuszczą nas już, Jack. Nie wypuszczą...
-Wypuszczą, wypuszczą.
- odparł wesołym tonem Madsen.-Nie martw się tym. W razie czego mam informacje, na wykup naszej wolności.
Po czym dodał cicho i ponurym głosem.-To co się wydarzyło, to nie była awaria.
Oczy Tary rozszerzyły się w dwa wielkie znaki zapytania.Podsunęła się trochę i wysunęła głowę w przód, jakby chciała lepiej widzieć pilota.
- Wiesz...wiesz, co się stało w środku? Czemu wszyscy...powariowali? - spytała ostrożnie z mieszaniną lęku i jakiejś niezdrowej fascynacji. - To..to był jakiś wojskowy eksperyment, prawda? Broń? Ci z Fali zawsze tak mówili, ale nigdy im nie wierzyłam...
-Wiem, że nie tylko ja was odwiedziłem. Był tam ktoś jeszcze.-
odparł tajemniczo Jack. -Nie byłaś pierwszą osobą, którą napotkałem w stacji.
- To ktoś jeszcze przeżył? -
w głosie Tary pojawiła się nadzieja - A... ale czemu nie poszedł z tobą? Korpy go zabrały? - dopytywała się gorączkowo.
-Wątpię by to był ktoś, kogo znałaś.- stwierdził Jack ucinając wszelkie spekulacje. Zmienił temat pytając życzliwym acz żartobliwym tonem.- To skąd pochodzisz? Mieszkasz gdzieś w okolicy? Masz domek na plaży i cały ocean dla siebie?
- Mieszkam...mieszkałam na stacji, jak wszyscy -
Tara wzruszyła ramionami; odpowiedziała trochę niechętnie, jakby zawiedziona tym, że pilot nie chciał jej więcej powiedzieć. Nie naciskała jednak - Czasem wpadałam na atol, poznać kogoś spoza Lewa. Ale jestem z południa planety. Zabita dechami prowincja. Ktoś półkrwi, taki jak ja, może tam tylko wpieprzać glony i słuchać smętów jak reszta tubylców, albo mieć przerąbane jako dzikus od kolonistów... - powiedziała bez żalu - Korpo to był mój świat...życie, przyszłość, marzenia. Aż do dzisiaj - zadrżała - I wszystko przez to, że jakimś białym fartuchom zachciało się...no właśnie co? Chyba nie mówisz mi wszystkiego. - zmrużyła oczy i zmarszczyła czoło - No właśnie...właściwie dlaczego tu jesteśmy? Mieliśmy razem uciec...Byliśmy w korytarzu... - ściszyła lekko głos, jakby usiłowała sobie coś przypomnieć.
-Problem w tym, że korytarz który prowadził do Wydry zajmowali ci dwaj grabarze w hazmatach.- wzruszył ramionami Jack.- Niby nic wielkiego, ale... oznaczało to że przyszli od strony hangaru w którym stała Wydra, a co za tym idzie tam dalej było jeszcze więcej korporacyjnych ludków... pewnie lepiej uzbrojonych. Nie ucieklibyśmy z Lewiatana bez wszczynania wojny z BioMin. A tej byśmy po prostu nie wygrali. Poza tym, my nadal jesteśmy Korpo... ich Korpo. Nic się pod tym względem w sumie nie zmieniło. Ucieczka tak by nas nie zauważyli, nie udała by się. A otwarta wojna z szefowstem nie jest w naszym interesie. W końcu tak naprawdę, bez względu co się stało na stacji, nie wojujemy z BioMin. Oni nam płacą, prawda?-
- I..i chcą zabić...sam tak mówiłeś
- dziewczyna pokręciła głową - Nie wiem...nic już nie wiem! - rzuciła ze złością i podparła dłonią czoło - Trzeba było słuchać się starszyzny...albo Malika - westchnęła - Niech to się po prostu już skończy...
-Na razie chcą się dowiedzieć co się stało, a wiedza to nasza karta przetargowa, więc... trzeba uważać, by jej nie stracić. I użyć na naszą korzyść w odpowiednim momencie.-
wyjaśnił Jack.
- Proszę odsunąć się od drzwi - zaszczekał głośnik. Po
chwili drzwi odsunęły się, a do pomieszczenia wkroczyło dwóch żołnierzy w towarzystwie medyka. Jeden od razu wziął na celownik ryfterkę. Medyk odezwał się:
- Proszę na badanie, panie Madsen. Jeśli będzie pan współpracował, oszczędzi nam to wszystkim czasu i nerwów.
-Będę, będę … ona też będzie, więc nie ma co stosować niepotrzebnej przemocy. W końcu wszyscy mamy tych samych szefów, prawda?-
odparł spokojnym głosem Jack wstając i nie wykonując gwałtownych ruchów, podszedł do całej grupki. Jego wewnętrzne systemy elektroniczne próbowały nawiązać połączenie ze Spiderem. Na razie zamierzał współpracować z ekipą medyków, ale to nie znaczy że do końca im ufał.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172