Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-04-2014, 15:58   #91
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Bronx w środku nocy był zaskakująco cichy, jak na miejsce pogrążone w wojnie gangów, a może właśnie przez to. Zwykli ludzie kryli się w domach, nie chcąc paść ofiarą mafijnych porachunków. Sygnalizacja świetlna wciąż nie działała, lecz nikt na nikogo nie trąbił. Nieliczni, spóźnieni przechodnie i auta przemykały chyłkiem.
Ulice świeciły pustkami.

- Teraz słuchaj i notuj, czy coś, bo będę dużo gadał - podjął Mik, ruszając w drogę powrotną do "Meduzy". - Do przeczesania tej budy starczy mi kilku ludzi, chociaż im więcej tym lepiej. Minimum to trzech, którzy wejdą ze mną do środka, dwóch kierowców i może snajper na pobliskim dachu. Rustlersów jest wciąż ponad setka, sześciu ludzi chyba wyskrobią? I jakąś furgonetkę, oprócz mojego vana. Jeśli w tej zabezpieczonej części są jakieś komputery albo serwery to je zabieramy. Te pudła za szybą też trzeba sprawdzić a przynajmniej jednego strażnika wziąć żywcem. Ze strony firmy zapewniam obserwację satelitarną okolicy. Pod warunkiem, że nie będzie zbyt pochmurno, będziemy wiedzieć z wyprzedzeniem, że nadciągają gliny lub odsiecz Free Souls. Wezmę też skaner DNA. Jeśli nie znajdziemy twojego Michaela to chociaż sprawdzimy czy w ogóle tam był. Przydałaby się jego szczoteczka do zębów, lub grzebień, żebym zdjął próbkę. W ogóle, gdybyś powiedziała mi coś więcej o nim i okolicznościach jego zniknięcia, mógłbym poszukać go swoimi kanałami - zerknął na Felipę pytająco i trochę współczująco zarazem, dostrzegając jej przygnębienie.

- Kurwa - przez dłuższą chwilę to był jedyny komentarz Latynoski. W końcu oderwała czoło od chłodnej samochodowej szyby. - Ale to musi się stać dzisiaj w nocy. Zgodzę się tylko jeśli zorganizujemy wszystko w przeciągu dwóch, trzech godzin.

- To już od was zależy - rzekł. - Ja jestem gotów, chociaż mocniejsze wsparcie mógłbym skołować na jutro. Jeśli mam budzić swojego szefa, by w środku nocy nastawiał satelitę, to muszę wiedzieć o akcji z wyprzedzeniem i na sto procent, key? Do trzeciej. Ładunków wybuchowych mogę nie zdążyć zorganizować, więc jak nie chcecie utknąć pod jakimiś pancernymi drzwiami, to skołujcie jakieś sami. Wszystkie inne drzwi otworzę. Prześlę ci nagranie i plan budynku z pajączka i czekam na wiadomość. W zamian chcę wiedzieć co jeszcze wycisnęliście z Hardinga. Szczerze, Fel. Naprawdę będę bardziej pomocny nie tracąc czasu na szukanie informacji, które już macie.

- Tematu Hardinga tak dokładnie nie znam. Na miejscu mnie nie było więc mam info z drugiej ręki. Poza tym... to nie jest wszystko takie proste... - chyba chciała pociągnąć temat ale się rozmyśliła. - Posłuchaj Mik. Ja tam dzisiaj wejdę, ze wsparciem albo bez niego. Sam mówiłeś, że można cię liczyć za pięciu hombres, si? Moglibyśmy nie tracić czasu i pójść tam z marszu. Zdjąć jednego ochroniarza, drugiego pod spluwą zmusić do otwierania drzwi. Jak tam wjedziemy na pełnej kurwie to będzie wiadomo, że wiemy o tych melinach. A problem jest taki, że ich jest w sumie trzy. Pozostałe dwie mogą zgarnąć albo dozbroić. Najlepiej byłoby zaatakować wszystkie trzy jednocześnie i z porządnym planem. Ale ja na to nie mam czasu. Trop po Michelu już mi i tak wystarczająco wystygł. Ja sobie to dobrze przemyślałam. Widzisz, to legalna przykrywka, mają tu firmę, która prowadzi archiwizacje danych. Wjazd jednej czy dwójki słabo zorganizowanych osób najpewniej zignorują, tym bardziej, jeśli da się im pretekst, że to chodziło o dane, o tą legalną działkę z ich działalności. Ja będę miała jakieś konkrety odnośnie Michaela a wszystkie trzy magazyny można na spokojnie rozpracować za dwa, trzy dni jak się zbierze dobry intel, zbrojnych. Oprócz Rustlersów widziałabym w tym was, podległe gangi i... jeszcze kilku sojuszników - nie chciała wtajemniczać Mika w temat Aniołów i organizacji Eda. - Ale to wszystko wymaga czasu. Możemy albo na szybko skrzyknąć ludzi do tego jednego magazynu, ale to musi być dziś w nocy. Albo na razie wjechać tylko w mojej osobistej sprawie, która prawdę mówiąc jest dla mnie na tą chwilę najważniejsza. Szukanie ludzi, sprzętu, plany... to dla mnie teraz zupełnie zbędna strata czasu.

- Swojego amigo w ten sposób raczej nie ocalisz a możesz zaszkodzić - stwierdził Mik. - Zarówno jemu jak i całej operacji. Zaspokoisz swoją ciekawość, ale chyba nie o to chodzi. Widziałaś to miejsce, jest naszpikowane elektroniką. Prawdopodobnie uruchomimy alarm, więc czasu by upozorować napad rabunkowy, wynosząc jakieś pudła, nie będzie. A sprzęt to nie strata czasu. Załóżmy, choć to wątpliwe, że Michael tam jest...za drzwiami pancernymi. Bez ładunków kumulacyjnych będziesz mogła sobie do niego zapukać. Zresztą równie dobrze mogą go trzymać w jednym z pozostałych magazynów, dlatego trzeba wjechać do wszystkich naraz. Sorry, ale jeśli Rustlersi nie są w stanie tej akcji do jutra zorganizować to znaczy, że są cipkami. Wtedy sam się wkurwię i wjadę tam z tobą. Jutro powinienem dostać nowego partnera, więc będzie nas troje. Będę miał cały sprzęt. Załatwię netrunnera, do zhakowania zabezpieczeń i czujki na zewnątrz. Powinno się udać zrobić to po cichu. Bez Rustlersów, jeśli okażą się pizdami. Key?

- Ciekawość? - Felipa wykrzywiła usta w dość chłodnym grymasie. - Wyobraź sobie, że tu nie rozchodzi się o zaspokojenie mojej ciekawości Mik. Ja sobie zdaje sprawę, że akcja solo to cholerne ryzyko. Mogę zebrać kulkę albo, co gorsza, trafić do pierdla za włam. Dlaczego chcę uderzyć spośród trzech magazynów właśnie tutaj? Bo stąd złapałam ostatni sygnał jego holo. Może to głupie, nie wiem, w dupie to mam w zasadzie. A wiesz czemu? Bo może ten jeden dzień ma znaczenie! Mierda duże znaczenie! Może dzisiaj go jeszcze tam znajdę żywego a jutro już nie. Nie pieprz mi więc o tym żeby szykować atak na trzy miejsca bo, choć wiem, że to by było najrozsądniejsze pod względem skopania dupy Free Souls to nie oni są jednak moim priorytetem. Dlatego miałeś mi pomóc w prywatnej przysłudze, nie w robocie Rustlersów - westchnęła tłumiąc gniew. - Nieważne, wyrzuć mnie pod Meduzą. Muszę to przemyśleć.

- Przemyśl - Mik skinął głową. - Wiesz, że to o co mnie prosisz naraża na szwank całą moją misję. Powiem ci, co mogę jeszcze tej nocy zrobić. Daj mi adresy pozostałych magazynów to zwiedzę je pajączkami. Moim zdaniem to prędzej w którymś z nich znajdziemy Michaela. To, że jego holo nadało sygnał z tamtego blaszaka to błąd Free Souls lub...przynęta. Pułapka. Oni musieli się liczyć z tym, że ten sygnał poszedł w eter. Czy trzymaliby go w tym samym miejscu? Nie są durniami, Fel - cyborg zaparkował vana pod wejściem do "Meduzy".

- "Naraża na szwank całą twoją misję" - Felipa powtórzyła za nim kręcąc z niedowierzaniem głową. - Czyli misję Corp-Techu, hm? Prawdziwy człowiek korporacji, nie ma co. Dzielna mróweczka wpasowana w system, gratu-kurwa-lację! A Michael może nadal tam być, chociaż widzę, że chcesz mnie skutecznie zniechęcić. Złapałam sygnał a wkrótce później ucichł na zawsze. Gadasz tak bo ratowanie anonimowego hakera jest nie po drodze korporacji... Ta cała dzielnica jest im chyba nie po drodze! Nie wiedziałam, że można tak radykalnie zmienić strony, Mik. W dupie masz ludzi. Kiedyś taki nie byłeś...
Wyskoczyła z wozu, pochyliła się jeszcze nim zatrzasnęła drzwi.
- Jinowi przekażę co i jak, niech on decyduje. Zdzwonimy się... czy coś.
I już pokonywała gibko schody do "Meduzy", tyle ją widział.
Mik siedział oniemiały, z opuszczoną szczęką, zaskoczony wybuchem jej gniewu. Chciał chyba coś powiedzieć, lecz nie mógł wydusić z siebie słowa. Może i dobrze, bo na usta cisnęły mu się głównie przekleństwa.
- Po prostu używam mózgu! - Krzyknął za nią wreszcie, zbyt późno, gdy już znikała w drzwiach klubu. - Spróbuj, kurwa, to nie boli! - Dodał, już do zamkniętych drzwi.

***

Mik zaparkował pod domem i zabrał ze sobą do mieszkania cały sprzęt z vana. Zgrał na holo plan budynku i nagranie ze Spydera i przesłał Felipie z dopiskiem:

"Jutro, Fel. Nie jestem Dobrym Samarytaninem, ale nie jestem też taki jak myślisz. Nie rób nic głupiego."

Oczywiście, że chciał ją zniechęcić. Skoro uderzyła z tą sprawą do niego, dalekiego znajomego sprzed lat, musiała być naprawdę zdesperowana. Znaczyło to też, że szlachetnym Rustlersom ratowanie anonimowego hakera było co najmniej tak samo nie po drodze, jak Wielkiej Złej Korporacji. Podobnie przyjaciołom Felipy i jej mężowi, kimkolwiek był ten biedny masochista. Same nieczułe kutasy, po prostu. Ale z nich wszystkich to Mik był korpem, więc pasował na kozła ofiarnego.
Przywykł.

Podkręcił głośność w holo, na wypadek, gdyby napisała i nastawił budzik na szóstą.

Good night, New York.
 
Bounty jest offline  
Stary 29-04-2014, 18:51   #92
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 01:44 czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Bronx, Nowy Jork



Jesus

Rozwaga nie stanowiła głównej cechy Felipy, można rzec, że leżała na drugim biegunie, gdy porównywało się z lojalnością. Wayland potrzebował pomocy. Potrzebował natychmiast. Latynoska nie zamierzała biernie przeczekać kolejnej nocy. Głosy rozsądku zginęły w pasji. Improwizacja, do tej pory zwykle skutkowała, chociaż wcześniej to co najwyżej trzeba było chłopaków wyciągać z aresztu. Mała szansa, że podziurawią kulami niczym sito.
Odczekała chwilę, upewniając się, że Mik odjedzie. Przekazała wszystko, otrzymując od Jose zmartwione spojrzenie. Nie skomentował tego. I tak zamykał. Ruchu po ostatnich wydarzeniach nie było wcale.
Nawet do picia nie było chętnych, co tu dopiero mówić o zabawie.
Zapakowała wszystko do sakiew w motorze i ruszyła.

Ready or Not
Here I Come…


Nowy Jork nie spał nigdy, w ostatnich dniach jej dzielnica jednak zażywała zupełnie dwóch różnych stanów na raz, stanowiących tę najgorszą z mieszanek. Zwykli ludzie, ich przecież była większość, nie chcieli nawet słyszeć o wychodzeniu na zewnątrz. Głusi na wszystko siedzieli skuleni, mając nadzieję, że pożoga nie dotrze aż do nich.
W gruncie rzeczy zainteresowania byli niewarci.
Liczyła się ta druga grupa. Członkowie gangów, mający sobie coś do wytłumaczenia i robiący to w sposób gwałtowny. Pędząc ulicami Bronxu słyszała nie tylko pojedyncze wystrzały, z rzadka docierające echem do jej uszu. Nieco przed powrotnym dotarciem do magazynu jedna z potyczek gwałtownie przybrała na sile, a błyski wystrzałów i wybuchów widziała nawet z pozycji na siedzeniu. Syreny rozbrzmiały jakby z opóźnieniem.

Zaparkowała w pewnej odległości i ruszyła do bramy, jedynej możliwości na wejście do tego miejsca. Bez futra była zupełnie inną osobą. Krótkie szorty, skąpa bluzeczka. Czapeczka z pomponem, najbardziej rzucająca się w oczy. Musieli obserwować ją przez kamery, nie było wątpliwości. Ciekawe jakie mieli miny, jak nacisnęła przycisk "ochrona" na prostym domofonie zamontowanym przy furtce.
- O co chodzi? - dobiegł ją głos, przetrawiony przez elektronikę i głośnik, ale była pewna, że to ten sam, który wcześniej rugał ją za ciskanie butelkami. Wtedy była jednakże zupełnie inną osobą.
- Presend dla Johna - odparła słodkim głosem zupełnie niezrażonej, nieanglojęzycznej niewiasty.
- Nie ma tu żadnego Johna, to teren prywatny droga pani się pomyliła - spróbował głos raz jeszcze. Drugi z nich otworzył drzwi, wyglądając na zewnątrz.
- Jaki to miał być adres?! - krzyknął.
Niestety, furtki nie otworzyli. Kamery nagrywały, jakby to wyglądało?


Daft

Zaufanie. Czym byłoby życie bez tego elementu? Wieczne oglądanie się za ramię, dokładne analizowanie każdego posunięcia, zamykanie się we własnych czterech ścianach i czekanie… na koniec chyba, bowiem ciężko wyobrazić sobie coś innego. Ed musiał komuś ufać. Czemuś. Wierzyć, że się uda.
Powrotu Felipy do mieszkania nie doczekał. Piwo i zmęczenie zmorzyło go wreszcie, kiedy odczytywał jeszcze wiadomość od Sato. Ciekawe swoją drogą ile z nich on sam pisał, a ile wysyłali jego podwładni. Numer był jeden.

Cytat:
Spotkanie ustalone na dziewiątą rano. Rikers Island. Możesz zadecydować czy osobna salka z prawnikiem, czy zwykły telefon dla odwiedzających. W drugim łatwiej zablokować podsłuch. Mik Maroldo według bazy danych to pracownik Corp-Techu i artysta bez sukcesów. Zatrudniony na stanowisku "tester technologii".
Nie wiedział na początku co go obudziło. Szósty zmysł. Lub czujniki. Człowiek taki jak on potrafił podrywać się na najmniejszy sygnał, szczególnie jeśli się go spodziewał. Świadomie lub nie. Tak było i teraz. Dochodziła druga w nocy. Ciemność na zewnątrz rozświetlała niewielka ilość latarń. Jakoś nagle strasznie mało ich działało pod blokiem z mieszkaniem wynajętym przez Felipę. Mało problem - termo, infra i noktowizja radziły sobie z tym bez kłopotów.
Nawet nie wiedział, czy wróciła. Bullet spał.
Do środka, na klatkę, ktoś właśnie wchodził. Zdążył dojrzeć dwie męskie sylwetki. Jedna zatrzymała się i rozejrzała przed drzwiami. Może to przypadek, ale Ed nawet w najlepszych czasach nie wierzył w takie przypadki.



Godzina 06:45 czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Nowy Jork


Rano ludzie z pewną ulgą przekonywali się, że problemy z komunikacją nie nasiliły się. Można nawet powiedzieć, że bardzo powoli wracały do normy, bowiem jeśli ktoś miał silną wolę, mógł próbować dzwonić, chociaż oznaczało to zwykle rozłączenie po kilku słowach. Cokolwiek się działo, z problemem walczono. To minimalnie poprawiało humor tego niezbyt pięknego, zimnego dnia.

Pełen ozdób świątecznych i wytaczających się na chodniki Świętych Mikołajów Nowy Jork budził się jakby wolniej niż zwykle. Ruch przybierał na sile, problemy z sygnalizacją trwały, co oznaczało, że za chwilę tylko pieszo, ewentualnie jednośladem, będzie dało się dotrzeć gdziekolwiek poza podniebne autostrady, również zapychające się na zjazdach. Wystarczyło wyjść na zewnątrz, aby rozdrażnienie powracało, w kakofonii klaksonów i ludzkich krzyków. Przynajmniej poza jedną dzielnicą.
Bronx pozostawał dość cichy, a jeśli ktoś musiał iść na spacer, robił to ukradkiem i poruszał szybkim krokiem. Bezpieczeństwa nikt tu nie gwarantował, mimo największej ilości gliniarzy, jaką widziano tu od kilku lat.

W mieście pojawiło się jednak coś wydawałoby się już zupełnie zapomnianego. Zwykłe, papierowe gazety. Owszem, istniał internet i elektroniczne ich odpowiedniki, ale nie wszyscy mieli na nie czas czy pieniądze. A kilka centów wydanych na rogu, gdzie stali młodzi głównie ludzie z naręczami dzienników różnych agencji informacyjnych, pozwalało poczytać o najnowszych wydarzeniach we względnym spokoju.
Problemy z komunikacją nadal zajmowały większą część pierwszej strony, ale wojna gangów na Bronxie powoli odbierała im pierwszeństwo.


Psyche

Osiemdziesiąte trzecie piętro, jeszcze nie na tyle wysokie, aby okoliczne wieżowce nie zasłaniały widoku. Świt nastąpił bardzo niedawno, prawie całe światło zapewniała więc ciągle elektryka. Alan Dirkauer, dyrektor operacyjny z perspektywami. Skoro miał taki wpis, musiał należeć do grona znajomych kogoś niezwykle ważnego. W ten sposób najłatwiej pięło się w górę.
Psyche nie czekała, mijając się po drodze z wychodzącym z gabinetu Azjatą, który nie zaszczycił ją nawet spojrzeniem, spiesząc się wyraźnie. Nowy, chwilowy szef kobiety wskazał jej miejsce na fotelu, uśmiechając się na powitanie i taksując ją oceniającym spojrzeniem.
- Witaj, Psyche. Niezwykłe imię.

Chrząknął, kiedy go zignorowała. Wydawał się nawet trochę zmieszany.
- No tak, zapomniałem - mruknął do siebie. I podjął głośno. - Została pani poinformowana o sytuacji, zgadza się? - nie czekał na odpowiedź. - Pan Kenji został… przeniesiony, dlatego poprosiłem o przydzielenie do tego zadania pani osoby. Współpracowała będzie pani z Mikiem Maroldo a także Rose Basri. Panna Rose nie jest związana bezpośrednio z Corp-Techem. Przesłałem już wszystkie zdobyte przez nas wcześniej dane, jeśli po ich przejrzeniu ma pani pytania, to śmiało. Oczywiście Mik i Rose na pewno wprowadzą panią lepiej. Sytuacja na Bronxie zaognia się, dzisiaj w nocy nastąpiły kolejne ataki, mimo dużego zaangażowania policji. Z moich danych wynika, że The Rustlers, których… przychylność mają państwo uzyskać… znów na tym stracili. Proszę pamiętać, że pewne osoby będą niezadowolone, gdyby mimo przekazywanych środków to Free Souls wygrało.
Uśmiechnął się, siadając wygodniej na swoim fotelu. Podczas monologu rozluźnił się bardziej. Psyche miała pewną reputację i najwyraźniej musiał się przekonać, że dla swoich nie stanowi zagrożenia.


Basri, Maroldo, Psyche

Rose jeszcze spała, poprzedniego wieczora zasypiając z głową pełną pytań, wątpliwości. Analizując możliwości. Corp Tech oferował dużą wypłatę, ale tylko po wykonaniu zadania. Zadania, z końcem zatartym jeszcze we mgle niepewności. Carlos oferował jeszcze co innego, lecz chciał ją zaraz. Dosłownie, jak sądziła. Poprzedni wieczór mogła poświęcić na spisanie umowy. Czy właśnie w taki sposób chciała się dorobić? Szansa na to wyglądała na dobrą, wymagała jednakże poświęceń.

Mik nie miał dylematów. Nie były przeznaczone dla niego. Od samego rana, po krótkiej dawce snu, zajął się przygotowaniami do swojej życiowej szansy. Wystawa z jednej z ważniejszych galerii NYC, czy to nie było jak dar od losu? Nie liczyło się to, że pewnie wszedł na czyjeś miejsce jako typowe zastępstwo. Początkujący, nieznani artyści nie mogli liczyć na więcej. Dodatkowo osobiste zlecenie, to także mogło nie być bez znaczenia. Goodman mógł go na ten przykład polecić znajomym.

Psyche właśnie opuszczała gabinet Alana, zjeżdżając windą w dół Corp-Tower. Na razie nie musiała za wiele myśleć nad czymkolwiek, prócz informacji otrzymanych od Dirkauera. Krótkie podsumowanie gangów, Odlotu, celów do osiągnięcia i posiadanych możliwości. Poprzednie zadanie, kończone jeszcze tamtego wieczora, stanowiło już przeszłość, chociaż dobrze wiedziała, że mogło odbić się echem. Trudno. Miała nowy cel. Dobrze ją wyszkolono.

Wiadomość, którą otrzymali od dyrektora, przyszła około siódmej rano.
Cytat:
Witam w nowym dniu. Pragnę poinformować, że miejsce pana Yamato zajęła Psyche, nasza specjalistka obeznana z podobnymi sprawami co pan Kenji. Raczej nie muszę wspominać, że powinni państwo się spotkać i omówić sprawy. Szczególnie, że dotarła do mnie niepokojąca wieść, że dzisiejszej nocy został wyeliminowany jeden z przywódców The Rustlers, a Bloodboys mogli dogadać się z Free Souls. To na razie plotka, potwierdzamy ją, nie wiem jednak kiedy się uda. Jeśli mają państwo już dostępy, mogą spróbować u źródła.
Otrzymaliśmy policyjny raport i sprawdziliśmy kamery. Twarz ze zdjęcia nie występuje na monitoringu, Zbawiciel nie widnieje w kartotekach. Dwa razy wyszło imię podczas przesłuchań z ostatniego miesiąca, za każdym razem podawano jednak inny opis. Pan Remo przesłał mi także nagrania z imprezy "Odlotu", potwierdza ono możliwości tego specyfiku. Jeden z organizatorów został zamordowany, policja przejęła sprawę. Jeśli mogę coś dla państwa jeszcze zrobić, jestem do usług.
Był miły i konkretny, może ktoś mu zaczął wchodzić do dupy ze względu na marną sytuację na Bronxie?


Shelby

Lenny zaciągnął się skrętem. To co sprzedawał było oczywiście cholernie nielegalne, szczególnie po ostatnim zakazie, ale melina mieściła się daleko od centrum, a rasta był chyba ciągle zjarany i było mu wszystko jedno. Inna sprawa, że wpuścił Jamesa tylko i wyłącznie dlatego, że go znał. I pewnie wiedział od dawna, że już nie ma do czynienia z gliniarzem, z jednostki specjalnej szkolonej między innymi do eliminacji takich miejsc jak to.
- Staryyyy, ale ci się gęba śmieje. Widzę po oczach, zaraz mi się zaczniesz na sprzęt ślinić - roześmiał się, podając mu klasyczną maryśkę. - Bierz bucha. Dobrze ci zrobi. Wiesz, że nic darmo. Muszę utrzymać interes. Twoją gębę znam, na kredyt mógłbym jakąś pukawkę dać. A jeśli kredyt odpada…
Sam także wziął bucha. Mocnego. Wypuścił dym prosto w twarz Shelbiego.
- Nadal umiesz się boksować? Jest możliwość zarobku. Klatka, podziemia, zakłady. Wieczór, tłum chętnych popatrzeć. Zainteresowany? Dałbym radę zorganizować coś na dziś. Mało legalne, pewnie, ale nie tak znowu niebezpieczne. Siniaki i złamania, co to dla dzisiejszych szpitali, co? - wyszczerzył się radośnie, już sobie coś planując w głowie.

***

Do pustego, a jakże, mieszkania wrócił późno. Nie wyspał się, budząc z samego rana. Ramon był obowiązkowy, cenił punktualność, lepiej było z tego skorzystać. Kofeina zwalczyła główne odruchy zamykających się powiek, a samochód toczył się ślamazarnie. Metro byłoby lepszym rozwiązaniem, bo dotarł na posterunek już wymęczony potwornymi korkami i tłumem na ulicach. Metro też zapychało się w niewiarygodny sposób nawet jak na standardy Wielkiego Jabłka.
Ramon wyszedł po niego i poprowadził do swojego biura, gestem każąc mu usiąść. Przyjrzał się najpierw danym przekazanym przez Ann, pocierając brodę.
- Nanokryształy… nasz sprzęt ich nie odkrył. Dalsze badania w głównym labie jeszcze trwają. Ja sam nie wiem jak to działa, mam nadzieję, że spece mnie oświecą. Zastanawialiśmy jak jak Amanda weszła do sądu bez wzbudzania podejrzeń, standardowe zabezpieczenia zwykły semtex mogły wykryć. Może nie był połączony? - westchnął, nie mając odpowiedzi na swoje pytania. - Co chcesz wiedzieć?


Ferrick, Remo, Shelby

Remo właśnie zbierał się do pracy, Ann ciągle spała, a Shelby rozmawiał z Ramonem, kiedy dotarła do nich wiadomość od Alexa.
Cytat:
Z przykrością muszę poinformować, że pan Tomkins został zamordowany. Zgodnie z jego ostatnią wolą nie powinni przerywać państwo śledztwa, jako pełnomocnik chciałbym odbyć z państwem dodatkowe spotkanie.
Dom Tomkinsa otoczony został żółtą taśmą policyjną, której strzegł jakiś młody aspirant, podtrzymując niepewnie płaczącą Daniele, która przybyła na miejsce pierwsza. Stały dwa radiowozy, karetka prawdopodobnie już odjechała razem z ciałem. Nie wiadomo jak dawno temu wydarzyła się ta tragedia.
- Podobno to Alex znalazł ciało - wyjaśniła im Morrison, łamiącym się głosem. - Ja… nie wierzę w to, po prostu nie wierzę…
Od gliniarza dowiedzieli się, że robot jest aktualnie przesłuchiwany. Wystarczyło jednakże trochę poczekać, aby sam wyszedł przed dom. Za taśmę nikogo nie chciano wpuścić. Chwilowo to nawet nie Ramona przydzielono do tej sprawy, chociaż pewnie brano pod uwagę związek pomiędzy nimi.

Alex przedstawił im pewien dokument, wyświetlając go na wbudowanym w siebie ekranie. Na obliczu robota oczywiście żadnych emocji nie było.
- Zgodnie z tym pan Tomkins zostawia mi dopilnowanie wykonania swojej ostatniej woli. Została ona wczorajszego dnia zmodyfikowana. Pan Tomkins prosi państwa o doprowadzenie przywódców "Dzieci Rajneesha" przed sąd i skazanie ich. To rozszerzony zakres, dlatego wypłata zostaje podwojona, jeśli zgodzą się państwo na warunki.
Mechaniczny, monotonny głos. Ani słowa o tym co i jak, ani słowa o zamordowanym. Mimo niesamowitej sztucznej inteligencji, nie dało się zapomnieć, że to nie człowiek.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 29-04-2014 o 19:19.
Sekal jest offline  
Stary 04-05-2014, 23:58   #93
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyka

Ludzie dzielą się na dwie kategorię. Drapieżników i ofiary. Kiedyś Felipa była podręcznikową ofiarą. Kiedyś biernie przyjmowała wszystko co gotował jej los i La Gran Manzana, przyjmowała na łeb hektolitry fekaliów, które spadały na nią jak mierda manna z nieba. Ale później uroczyście sobie przysięgła, że zmienia się w drapieżnika i basta. I nie chodzi o to, że wtedy się z zimną krwią zabija czy ma przysłowiowe cojones ze stali. Chodzi o to aby się nie bać i mieć wpływ na swoje życie. Aby, kiedy wymaga tego chwila, stanąć w opozycji i wyprostować środkowy palec. Lepiej zrobić najgorsze wariactwo niż nie robić nic w ogóle. Kiedyś miała to wytatuowane po wewnętrznej stronie lewego ramienia i choć po tuszu nie został ślad to nadal tak uważała.
- Jakiego adresu pani szuka?
- West...something Avenue, numero... seis cero cinco... - Latynoska objęła się rękami i zaczęła rozcierać zmarznięte ramiona. Poruszyła głową i pompon z czapki Mikołaja wylądował w zagłębieniu między ściśniętymi gorsetem piersiami. - Por favor, amigo, niedługo zamarznąć na sopel! - kaleczyła angielski popisowo i uroczo jednocześnie. - Driver mnie tu podwiózł, dirrecction musi być right, right?

Nie poszło gładko. Panowie byli nieufni, a dokładniej ten jeden, który doszedł do ogrodzenia. Nie uspokoił go nawet niewielki, oblany lukrem tort z napisem John ze zmieniającą kolory holograficzną świeczką.
- Bien. Nie bierze usługi? Pan da podpis electronico i me voy – Felipa wstukała coś na holo i zadzwoniła zębami. - Tengo frio, nie będę tu tracić czas. Torta chociaż bierzesz?
Ochroniarz zmierzył ją jeszcze raz od stóp po czubek głowy i widać było, że profesjonalizm walczy w nim z libido.
- To mówisz, że co jest w cenie?
- Pełen pakiet – Latynoska wydmuchała balon z gumy, uniosła skąpy obszyty futerkiem top i na moment zaświeciła jędrnymi pełnymi cyckami.
Jeśli wcześniej strażnik miał wątpliwości to się one błyskawicznie rozwiały. Furtka stanęła otworem, tak samo drzwi do magazynu i raz jeszcze Felipa wyraziła w duchu wdzięczność do bożków samochwalstwa za to, że się urodziła ładna. Brzydcy mają przesrane.

Przedsionek wyglądał mniej więcej tak jak widziała go oczami arana. Drugi ze strażników został za wydzieloną szybą przy konsoli jednakże nie odrywał oczu od Felipy i jej dekoltu.
- Ty być John, si? - odłożyła tort na kawowy stolik i pchnęła go na sofę w poczekalni. Facet przełknął głośniej ślinę, chciał coś powiedzieć ale nie zdołał bo umazany kremem truskawkowym palec Felipy wylądował na jego języku. A później... Improwizacja jest matką dzieci ulicy.
Nigdy nie uczyła się tańczyć profesjonalnie ale napatrzyła się w nocnych klubach co i jak, no i jako Latynoska miała naturalny dryg. Zresztą, amigo byłby zachwycony nawet jakby stała jak kołek i po prostu rozpinała guziki. Wykręciła jednak kilka zmyślnych piruetów wokół strażnika, zamiotła parę razy włosami podłogę, jej hipnotycznie falujące ciało otarło się o wykrochmalony mundur ale gość, wyraźnie już zniecierpliwiony, posadził sobie ją na kolanach i zaczął dobierać do jej skąpego kostiumu Mikołaja.
Zaśmiała się perliście kładąc dłoń na jego karku. Miniaturowa igła wychynęła z palca wskazującego, gładko weszła pod skórę przywodząc na myśl ukąszenie komara. Amigo zdążył rozszerzyć w zdumieniu oczy, zaraz potem jego oddech stał się ciężki a on złapał się z pierś. Felipa zeskoczyła z jego kolan a on na moment wstał ale tylko po to aby rymnąć na podłogę. W pobliżu pojawił się już drugi, uzbrojony i diablo nieufny.
- Odsuń się! Co mu zrobiłaś?!
- No es culpa mia! Za dużo wrażeń? Serce słabe? - gestykulowała żywo rękami i poczyniła kilka kroków w jego stronę. - Dzwoń po medico!
- Na podłogę, przodem do ściany, ręce za głowę! - kolega był nieczuły na jej gładkie słówka i miłą aparycję. Felipa musiała posłuchać o on nie spuszczając lufy z jej główki przykucnął przy kumplu, który dla odmiany toczył różową pianę z ust bo, żeby mało było kolorytu, jeszcze przygryzł sobie język.
- Miał serce jak dzwon! Gadaj co mu zrobiłaś?
- Nada – odparła spolegliwie odwracając głowę w jego stronę. Musiała coś zrobić nim tamten wezwie wsparcie i położy i tak już pełen niedociągnięć plan.

Strzałka z cyberoka wyfrunęła z prymitywnym wdziękiem plemiennej dmuchawki, prawie niezauważalny świst przeszył powietrze ale pocisk nie dotarł do celu. Zaryzykowała choć przypuszczała, że dystans jest za duży i już nadchodziły reperkusje. Każda akcja równa się reakcja. Strażnik musiał zauważyć ruch bo odruchowo pociągnął za spust. Na całe Felipy szczęście broń miał przełączoną na tryb ogłuszania.
Dwieście dwadzieścia wolt wartką strugą popłynęło przez żyły i tętnice, poczyniło chaos w głowie i żołądku, wprawiło mięśnie w konwulsyjne spazmy. Zatelepało nią bezlitośnie, z nosa puściła się strużka krwi. Gdyby ktoś teraz wyłączył światło mogłaby się założyć, że świeci jak te cholerne głębinowe ryby. Wtórna bioluminescencja, która otulała jej ciało niby święty nimb, adekwatnie do nazwiska. Święta Felipa od akcji beznadziejnych, szalonych i nieprzewidywalnych. Na szczęście, kiedy Bóg nie chciał, z pomocą przyszła cybernetyka.

Kiedy się krztusiła i zbierała z podłogi strażnik wklepał w swoje holo wiadomość i posłał w świat. To nie wróżyło nic dobrego. To wróżyło pośpiech...

Koktail adrenalinowy wybuchł pod skórą kaskadą energii. Felipa poczuła jak dzięki wszczepom wspomagającym świat zwalnia kupując jej cenne sekundy. Strażnik strzelił ale nie miał szansy trafić w poruszającą się smugę bożonarodzeniowej czerwieni. Felipa usiłowała wyszaprnąć mu broń jednocześnie serwując precyzyjny cios w pachwinę. Palce mężczyzny zwolniły nieco uścisk ale on, siłą impetu, przygwoździł Latynoskę swoim ciałem do ściany. Uderzyła potylicą o beton i na ułamek chwili przed oczami zatańczyły gwiazdy, i właśnie wtedy jej linia czasowa nałożyła się na tą właściwą. Hombre był od niej znacznie silniejszy i tej różnicy nie nadrobiła zręcznością ani szybkością.

Adrenalina odpuszczała, serce zwalniało szaleńczy pęd. Felipa poczuła przy skroni chłód dociskanej doń lufy pistoletu.
Zaklęła szeptem.
Tyle, że nadal dotykała nadgarstka unieruchamiającego ją strażnika. Igła ponownie wysunęła się z opuszka palca i ukąsiła nieprzewidywanie, jak przypadkowy owad. Strażnik zamrugał podejrzewając, że patowa sytuacja właśnie rozwiązała się na jego niekorzyść. Zdążył jeszcze pociągnąć za spust ale ładunek minął ją o długość boiska futbolowego. Hombre opadła na kolana i dalej, twarzą w posadzkę.

Kiedy Felipa spinała im nadgarstki i kostki ciasno, opaskami kablowymi, jeden właśnie przestał się pienić i podrygiwać a drugi zaczynał całą tą maskaradę. Felipa spojrzała na zegarek na holofonie. Za ile zjawi się wsparcie? Minutę? Kilka minut?

Zasiadła na obrotowym krześle przy konsoli głównego komputera. Przejrzała widoki z wszystkich wewnętrznych kamer. Pokazały się pomieszczenia dwóch magazynów, przedsionka i serwerowni, ale każdy z nich z rzutu jednej kamery, raczej ukazujący fragment niż całość. Jeżeli spodziewała się zobaczyć na jednej z nich uwięzionego Michaela to musiała teraz wykpić w duchu naiwność tego pomysłu. Pomieszczenia wydawały się wyludnione i uśpione.
Wkopała się głębiej w zapisy monitoringu odszukując te sprzed trzech dni, kiedy zaginął Wayland. Nie miała czasu teraz tego przeglądać ale zaczęła zrzucać dane na swój holofon.

Teraz musiała zamknąć drzwi od środka aby dać sobie trochę czasu nim przybędzie kawaleria w kominiarkach. Do tego system wymagał karty oraz hasła. Zgarnęła tego bardziej przytomnego ze strażników i zbrojąc się w jego własną spluwę zawlekła go pod czytnik. Spolegliwie podzielił się swoją kartą i hasłem, choć najpierw rozpoczął od wiązanki w stylu „ja tu tylko sprzątam” i musiała odwołać się do argumentów „żebym ja tu czegoś sprzątnąć nie musiała”. Przekomarzania z czystej przyzwoitości i dopiero wtedy uzyskała współpracę.

Dzwi zablokowały się od środka akurat wtedy gdy pod magazyn zajechała czarna furgonetka oraz karetka na sygnale. Puta madre! Zgarnęła swój holofon ze zgranymi już plikami i półprzytomnego strażnika zaciągnęła w głąb budynku. Pierwsze drzwi wymagały jedynie karty i prowadziły do sekcji biurowej. Nic interesującego nie rzucało się w oczy więc poszła prosto do drugich zbrojonych drzwi, tym razem opatrzonych zamkiem elektronicznym wymagającym karty i kodu dostępu. Strażnik wydusił je z siebie po chwili oporu i wkroczyli do rozległego magazynu wypełnionego rzędami półek zapchanych po sam sufit kartonowymi pudłami. Zajrzała do kilku ale każde zawierało ciasno upchane papierowe teczki, zapewne dane, które podlegały później archiwizacji czyli legalna cześć prowadzonego przez FS interesu.

Dostępu do kolejnego magazynu strzegł jeszcze bardziej skomplikowany mechanizm z czytnikiem linii papilarnych na czele i tu strażnik wykazał imponującą dozę oporu. Musiała zaciągnąć go tam siłą co przypominało nieco odciąganie dzieciaka od placu zabaw, zaparł się jak osioł a Felipa serwowała mu mowę motywującą...
I właśnie wtedy rozległo się głośne „BOOM”. Chłopcy z security service sforsowali wejściowe drzwi. Nie dobrze...

Felipa straciła właśnie czas i chęci na łagodną perswazję. Przełączyła klamkę na tryb ostrej amunicji i strzeliła strażnikowi w kolano. Zawył niemiłosiernie co, chcąc nie chcąc, przywołałao delikatne wyrzuty sumienia. Ale czas jej się kurczył a asquerosa strugał bohatera.
- Otwórz drzwi albo przestrzelę ci drugie.
To przyniosło wreszcie pożądany efekt i wkroczyli do magazynu numer dwa, a w każdym razie wkroczyła Felipa, hombre kuśtykał jak zbity trzynogi pies.
Felipa ściągnęła poły krótkiej wydekoltowanej bluzeczki. Piździło tu zupełnie jak na dworze a wnętrze zalewało czerwone światło sączące się z zakratowanych żarówek jak na jakimś cholernym Uboocie. Zamknęła za nimi drzwi i zablokowała od wewnętrz rozglądając się bacznie. Ku jej rozczarowaniu i tutaj po sam sufit piętrzyły się pudła z papierami, czyli nic na co miałaby czas.

Zostały ostatnie drzwi, z przeszklonym pionowym oknem, za którym widać było fragment skomplikowanej maszynerii. Serwerownia.
Do środka się już nie dostanie, dotarło to do niej kiedy usłyszała bębnienie w drzwi, które właśnie zostawiła za sobą. Zaraz tu wejdą. Za moment dosłownie. Lada chwila...

Drzwi wyleciały praktycznie z zawiasów i do środka wlali się faceci w czerni. Felipa, oświetlona slupami światła z licznych wymierzonych w nią latarek poczuła się jak gwiazda na estradzie, tyle, że w krzywym zwierciadle. Rozwalą ją tu na miejscu, bez żenady, czy gdzieś zgarną? W duchu miała nadzieję na to drugie. Cały ten szalony plan z góry skazany był przecież na porażkę, ba, zakładał ją w finale ale wymyśliła sobie później, że i ją zabiorą tam gdzie zabierają „trudne przypadki”. Powinni przecież wycisnąć z niej powody tego nocnego napadu. Powinni skuć i naszprycować serum prawdy albo wykopać odpowiedzi wprost z jej latynoskiej dupy. Powinni... no właśnie, zabrać tam dokąd zabrali Waylanda. Czy nie to było jedyne i główne założenie tego desperackiego planu?

- Spokojnie amigos – Felipa odrzuciła broń i uniosła grzecznie ręce powyżej głowy. - Chyba nie zastrzelicie Świętego Mikołaja, hm?
Nie docenili jej poczucia humoru bo każda z wymierzonych w nią luf rzygnęła pociskiem obezwładniającym.
Świat skurczył się do wielkości ziarnka piasku i znikł zupełnie, prawie jak ekran komputera, którego ktoś wyłączył z prądu.
Mission compleate. Ale co dalej?

* * *
Muzyka

Miała zesztywniałe mięśnie i bolała ją głowa, plecy, lewa łydka, prawe przedramię... W zasadzie bolało ją kurwa wszystko.
Otworzyła oczy a w praktyce... jedno oko. Lewa powieka się nie uniosła i dotarło do niej, że wszystkie wszczepy zostały dezaktywowane. Komputer neuronowy się nie podniósł, tak samo pozostałe niezależne wspomagacze.
Nie żeby pierwszy raz oglądała żeńską celę aresztu więziennego z perspektywy jednego aktywnego oka...

- Puta madre... - zwlekła się z twardej pryczy obciągając czerwone szorty obszyte miękkim puszkiem. Strój miała kompletny, nawet czapka z pomponem nie zgubiła się po drodze kiedy taszczyli ją tutaj nieprzytomną i naelektryzowaną jak lampki na choinkę.

Rozejrzała się po współtowarzyszkach niedoli. Odliczyła siedem kobiet, pięć kolorowych i dwie białe, w tym jedną blond lalkę barbie w tweedowej garsonce od Chanel. Ta była tu wyraźnie nie na miejscu i szczere przerażenie wyzierało z jej podpuchniętych oczu.
Tyle, że to nie ona stanowiła potencjalny problem.

Druga biała laska miała gabaryty szafy pancernej, łysą na glanc czaszkę i procentowo więcej widocznego żelastwa niż skóry i ciuchów razem wziętych. W zasadzie była nieprzyzwoicie podobna do Mika Maroldo.

Blood-mierda-boys... Naturalny czołowy wróg Rustersów, w każdym razie czołowy zanim pojawili się Free Souls.

- Znam cię... - łysa podeszła blisko taksując Latynoskę z góry na dół. - Gdzieś zgubiłaś gangowe dziary aniołku ale wiem dobrze z kim przystajesz...
- Ja też cię kojarzę – Bóg świadkiem, że Felipa nie chciała więcej kłopotów. Ale jakoś język zadziałał szybciej niż głowa. - Tylko... co robisz w tej celi? Ktoś się pomylił i pakował cię do żeńskiej?
Cios, który Felipa zarobiła w brzuch niemal pozbawił ją tchu. Zgięła się wpół i opadła na kolana próbując się nie zrzygać.
- Ach, już wiem – niezrażona uniosła głowę i zmusiła się do uśmiechu. - Zamknęli cię tu bo bijesz jak baba...
- Głupia dziwka!

Bójka na szczęście została przerwana w zalążku. Drzwi celi zgrzytnęły i do środka wpadło dwóch rosłych klawiszy, którzy powstrzymali łysą przed kolejnym kopniakiem. Całe szczęście, bo te dwa, które Felipa zebrała na nerki w zupełności jej wystarczyły. Nie bez trudności doszła do publicznego holofonu.
- Jedna wiadomość – rzucił jej strażnik. - Normalnie mogłaby pani zadzwonić ale przez problemy z łącznością...
- Jasne.

Rozważała przez chwilę kogo poinformować o swoim zasraniutkim położeniu. Czy w ogóle wypuszczą ją za kaucją? Miała już trzy wyroki w zawiasach... Jin na pewno pożyczyłby jej jakiegoś rezolutnego prawnika. Bullet nie prawiłby jej za to kazań. A Ed... To pewnie najgorszy wybór. Dostanie jej się po uszach jak gówniarze, która po imprezie nie wróciła na noc do domu. Ale miała wrażenie, że ten jeden telefon powinna zużyć właśnie na niego.
„ Hola carino.” - zaczęła wstukiwać w zawieszony na ścianie panel. Młody klawisz bezczelnie gapił się jej przez ramię. - „Jestem w miejskim areszcie. Jeszcze nie wiem czy wypuszczą mnie za kaucją. Możesz załatwić jakiegoś prawnika? Wiem, że jesteś wściekły ale musiałam tam iść i sprawdzić. Przepraszam.„
Kiedy wtrącili ją z powrotem do celi łysej sztangistki od Bloodboysów już tam nie było. Ufff. Zwaliła się z powrotem na pryczę i nakryła czapką twarz żeby jarzeniówki jej nie oślepiły. Musiała czekać. Równie dobrze mogła się więc zdrzemnąć.
 
liliel jest offline  
Stary 05-05-2014, 19:00   #94
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Słysząc propozycję dziewczyny haker skierował się w kierunku mieszkania Ann
- Ja również chętnie się napiję. Najgorsze jest to, że nie mam wielu konkretów. Poznałem Izaaca. Niewiele to dało, gada jak wytrawny polityk, poziom bzdur ten sam.
- Przeczytałam tę pracę o sektach. Według niej w pewnym okresie szerzy się to jak piramida finansowa i działa na zasadzie marketingu wielopoziomowego, tyle że gratyfikacja to nie zawsze pieniądze. Praktycznie każdy o nie słyszał i zna kogoś, kto w niej jest. U mnie się sprawdziło.
- To by się zgadzało - skrzywił się. - Na spotkaniu były dwie osoby mi znane. Monika i moja była żona. Im więcej masz znajomych, tym na sekcie lepiej wyjdziesz.
- Pod warunkiem, że sam ją założysz. - Ann westchnęła i popatrzyła na niego uważniej. - Czyli dla ciebie to zadanie też stało się osobiste?
- Poniekąd. Spotkań wdrożeniowych jest co najmniej kilka, to było pierwsze. Nie wiem co zrobi.
Zamilkł i nie podejmował poważnych tematów aż do zaparkowania pod mieszkaniem Azjatki.
- Ostatnio często cię odwiedzam - rzekł z lekkim rozbawieniem.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi:
- Bardzo mi się to podoba. - Powiedziała szczerze wychodząc z samochodu.

Gdy dotarli na górę Ann przygotowała drinki opowiadając mu ze szczegółami o spotkaniu z fixeem, nie pomijając faktu jakim był oślizłym typem.
- Zobaczymy co uda mu się znaleźć - Zakończyła. - Mam nadzieję, że coś co będzie przydatne.
- Może tak, może nie. Izaac ma na wszystko odpowiedź, przemyślaną i składną. Nic co da się u nich zauważyć z wierzchu, nie będzie nielegalne - Kye przyjął szklankę i wziął duży łyk. - Sądząc po zachowaniu Moniki, najbliżsi współpracownicy White'a są fanatykami z klapkami na oczach. To by oznaczało, że on jest alfą i omegą i tylko on. Reszta lata jak im zagra - Remo z kolei opowiedział dziewczynie o spotkaniu z nimi, skupiając się na tym co mówił przywódca sekty i pomijając otoczkę. - Jutro planują wdrażać nas dalej. W parach lub samodzielnie. Podejrzewam, że tak jest łatwiej przekonać.
Dziewczyna zastanowiła się nad jego słowami.
- Może on także wierzy w to co mówi. - powiedziała. - Cały czas się zastanawiam czy ktoś jeszcze za tym wszystkim nie stoi. Albo ten cały Isaak jest świetnym kłamcą. Na przykład sprawa Amandy. Na pewno nie zrobiła tego sama, bez pomocy. Dlatego jego gadanie to wierutna bzdura. Ktoś jej pomógł dostać się do sądu, ktoś jej dał ładunek. To nie była amatorska robota, którą można kupić od dilera na ulicy. Widziałam co z niej zostało. Ktoś znający się na ładunkach, wykonał naprawdę "dobrą" robotę. Pomijam już fakt, że nie wierzę w to, by zrobiła wszystko w pełni świadomie. Po za tym słowa Kennetha że "zginęła za sprawę" też zaprzeczają jego tekstowi, iż takie działanie zostało potępione.
- Co nie znaczy, że był to Izaac. Dziewczyna stała się podatna, ktoś mógł realizować cele. Zgadzam się, że może kłamać. Jest świetny. Najlepszy sort polityka - skrzywił się, biorąc jeszcze jeden łyk. - Fajnie by było przeanalizować co jest miejscem przełomowym i co doprowadzi sektę do upadku. Może ten cały West się w swojej pracy nie mylił. On jest kolejną niewiadomą w tych puzzlach.

- Zajmę się tym jutro. - Ann skinęła głową. - Nie mam nic zaplanowane na rano, to spróbuję zrobić analizę. Choć to nie całkiem moja działka. Na razie z tego co przeczytałam, można całość schematu przyrównać do nadmuchiwania balonu... - Na chwilę przerwała i pociągnęła solidny łyk drinka. - To mi przypomniało to co widziałam w kostnicy. - Opowiedziała mu o sekcji mózgu, w której wzięła udział. - Carter obiecał, że przekaże mi analizę laboratoryjną tego przypadku, bo nikt nie zakwalifikował go jeszcze do spraw poufnych. Skoro jednak to nie jest odosobniony przypadek sprawa może być poważna. Jak dokładnie działa ten Odlot?
- Dokładnie to nawet firma nie wie. Bazą są narkotyki, extasy, amfa. Pobudzające, pogłębiające dominujący nastrój. Nie pamiętam dokładnie, oddelegowałem do tego swoją podwładną. Najważniejsze w Odlocie jest to, że posiada ukrytą właściwość, przy której ludzie robią różne rzeczy. Należy przyjąć, że potencjalnie da się dzięki temu sterować człowiekiem. Widziałem co nieco. Topionego mózgu nie było, trup już tak - Remo dopił drinka i przetarł twarz. - To mam nadzieję nie stanie się twoją sprawą, skoro specyfik zabija to lepiej trzymać się z dala.
- To tylko niezdrowa ciekawość. - Uśmiechnęła się odstawiając swojego drinka i podchodząc do niego. Usiadła mu na kolanach i objęła za szyję:
- Teraz myślę o tym jak cię przekonać, byś tu został razem ze mną do rana. Stąd masz bliżej do C-T, nie musisz rano zrywać się tak wcześnie jak dzisiaj, bo wygląd masz odpowiedni.

Dotyk i ciężar dziewczyny skutecznie wyrzucał nieprzyjemne i poważne myśli z głowy.
- Widzę kilka innych pozytywów pozostania w tym miejscu - objął ją w pasie. - Chcesz mi dać do zrozumienia, że wygląd się nie liczy? - błysnął zębami w uśmiechu.
- Myślisz, że trochę więcej zmarszczek i kilka siwych włosów mają jakieś znaczenie? - Dotknęła dłonią jego policzka i pogładziła delikatnie po zaroście - Takiego właśnie cię poznałam i zawsze masz piękny uśmiech. To nigdy się nie zmienia. - Pocałowała go w usta.
Odpowiedział na pocałunek chętnie, a jak się odsunęła, poczęstował uśmiechem.
- Nie do końca tak. Miałem niedbały zarost na całej twarzy. Teraz to szczyt porządku.
- Szczegóły. - Wzruszyła ramionami i zaczęła powoli rozpinać mu koszulę. - Modyfikujesz tylko twarz czy inne części ciała także? - Zapytała figlarnym tonem. - Nie ukrywam, że tu pewne modyfikacje mogłyby mnie rozczarować...
- On się nie zmniejsza wraz z wiekiem - odparł żartobliwym tonem, sięgając pod sukienkę dziewczyny. - Pełna modyfikacja niepotrzebna, innym pokazuję twarz i przedramiona co najwyżej.
- No widzisz, czyli to co najważniejsze masz niezmienne umysł... - Pomasowała jego skronie - uśmiech... - Pocałowała ponownie w usta - i to co tygryski lubią najbardziej... - Przesunęła dłonią dotykając jego krocza.
- Wolałbym, żeby żaden tygrysek mnie tam nie dotykał - sięgnął jeszcze wyżej po udach, podwijając materiał sukienki. Pocałował. Humor na droczenie się mu nie przeszedł - Wolę jedną taką kobietkę.
- Kiedyś Chiny nazywano jednym z Azjatyckich Tygrysów. - Powiedziała zrzucając ze stóp buty jednym sprawnym ruchem. Jednocześnie jedna jej ręka zaczęła sprawnie rozpinać jego spodnie, a druga koszulę.
- Multitasking i wysoka zręczność - pochwalił jej starania. Wstał, unosząc ją za sobą i posadził na stoliku. - Rajstopy to paskudny wynalazek. Mam nadzieję, że nie będzie ci ich szkoda.

Z diablim uśmiechem chwycił je i rozerwał na wysokości pośladków Ann. Pod spodem miała czarne, koronkowe stringi, których półprzeźroczysty materiał nawet nie udawał, że cokolwiek zakrywa:
- Za karę zabiorę cię na te zakupy do luksusowego salonu mody... - Powiedziała rozbawiona - i kupię ci nową koszulę. - Chwyciła za poły i szarpnęła odrywając guziki, których jeszcze nie zdołała rozpiąć.
Pozwolił zsunąć z siebie koszulę i następnym ruchem zdjął z kochanki sukienkę.
- O nie, najpierw salon luksusowej i perwersyjnej bielizny, nie pozwolę ci o tym zapomnieć. Jeszcze nauczę cię nosić pończochy i zdominujesz wszystkie moje racjonalne myśli.
Mówiąc to uklęknął, zmuszając ją do rozsunięcia nóg i pocałował skąpe majtki.
- To jest ładne - zauważył, wąchając ją tam i trącając językiem.
Odchyliła się do tyłu chwytając z krawędź stolika, po za stringami i rozdartymi rajstopami nie miała już niczego na sobie:
- Miałam nadzieję, że może dasz się skusić i przyjdziesz do mnie.
- Dla ciebie jestem wyjątkowo łatwy.
Odsunął stringi na bok, zanurzając się w jej kobiecość, przy okazji mocniej rwąc rajstopy...

***

Remo obudził ją przed samym wyjściem.
- Zawsze wstajesz o takiej nieludzkiej porze? - Zapytała Azjatka przysłaniając dłonią ziewnięcie.
- Zwykle wstaję wcześniej, przez ciebie się rozleniwiam. Jeśli mnie wypuścisz to pozwolę ci dalej spać - dał buziaka na dzień dobry, nachylając się.
Wysunęła rękę i pogładziła go po policzku, oddała pocałunek, a potem zwlokła się z łóżka i nago ruszyła w kierunku drzwi wyjściowych.
- Aż żal wychodzić - wymamrotał pod nosem i poszedł za nią.
Ann przyłożyła dłoń do czytnika odblokowując standardowe zabezpieczenia:
- Zawsze możemy wrócić do łó....óżka - powiedziała kręcąc zalotnie biodrami. Efekt ten jednak został nieco przytłumiony przez kolejne ziewnięcie.
- Nie kuś, będę miał o czym myśleć do następnego razu - pocałował ją jeszcze raz. - Do zobaczenia.
- Mhmm - Wymruczała tylko w odpowiedzi otwierając mu drzwi tak by nikt przechodzący przypadkiem korytarzem nie mógł zobaczyć jej stroju, a potem je zamknęła i pobiegła do łóżka. Zamki blokowały się automatycznie, więc nie musiała zawracać sobie nimi głowy.
Nie miała dzisiaj porannych zajęć ani żadnych innych obowiązków, mogła więc spokojnie pospać jeszcze godzinę lub dwie. W nocy nie spała zbyt wiele, a ponieważ była to druga taka noc z rzędu czuła się nadal zdecydowanie śpiąca. Mimo wszystko na jej ustach pojawił się pełen zadowolenia uśmiech gdy na wpół śpiąc przeniosła się pamięcią do nocy...


… Usłyszała pełen satysfakcji jęk Remo. Jego oczy zatrzymały się na twarzy Ann.
- Za dużo bodźców... Monika częstowała jakimś soczkiem ze swojego kraju - powiedział jak odzyskał oddech. - Zapomniałem sprawdzić, czy ten owoc stosuje się jako stymulant erotyczny.
- Pobudzające napoje tak? - Wyszeptała mu do ucha, a potem ugryzła jego płatek. - Czego mi jeszcze nie powiedziałeś o tym spotkaniu? - Tym razem wbiła paznokcie w jego pośladki i mocno zacisnęła mięśnie na członku.
- Była grupowa orgia w strojach superbohaterów, zaraz potem jak naćpaliśmy się Odlotem - roześmiał się i jęknął, gdy zacisnęła się mocniej. - Jestem grzecznym chłopcem, poddaję się! - uniósł ręce w górę. - Zwyczajnie nie pojmuję, że spotkania prowadzą bez dodatków ułatwiających im zadanie a ludzie to łykają.
- Podobno tylko dziesięć procent ludzkości to przywódcy. Reszta podąża za tłumem. - Ann pogłaskała miejsca, w które wbiła wcześniej paznokcie i uśmiechnęła się do niego. - Odgadnij czego potrzebują, obiecaj im czego pragną, a pójdą za tobą gdzie im powiesz. Tak to działa, przynajmniej według teorii naszego doktorka.
- Potrzebujesz orgazmu, obiecuję, że go dostarczę, chodź za mną w wygodniejsze miejsce? - spróbował z uśmiechem.
Roześmiała się wesoło, co wyjątkowo mocno stymulowało tę jego część ciała, którą miała wewnątrz siebie.
Ponownie objęła go za szyję i odpowiedziała nadal rozbawiona:
- W takim razie w ciemno pójdę gdzie zechcesz...



...Przez jej półsenne rozmarzenie przedarł się sygnał przychodzącej wiadomości. Odruchowo sięgnęła po holofon spoglądając na wyświetlacz, a po jej przeczytaniu natychmiast wybudziła się z resztek snu. Zaklęła i usiadła na łóżku szybko wpisując na klawiaturze słowa:
"Właśnie dostałam wiadomość że Tomkins został zamordowany. Czy mam nadal zajmować się tą sprawą?" i wysłała ją do ojca.
"Także zostałem o tym powiadomiony, przyjrzę się. Decyzja Twoja, jeśli uważasz, że to ta organizacja i to zbyt niebezpieczne, odpuść. Shelbiego nie odwołam, temat staje się dla mnie bardziej osobisty."
"Jeśli to dla ciebie ważne. Zajmę się tym. Nie wiem czy to oni, ale będę ostrożna."
"Staraj się nie ryzykować. Jeśli pojawi się bezpośrednie zagrożenie, wycofaj się i daj mi znać. Jeśli to oni zabijają ludzi, podejmę odpowiednie kroki."
"Dobrze. Dam znać jak tylko będę mieć jakieś konkrety."
Albo miała szczęście, albo problemy telekomunikacyjne powoli ustawały, bo odpowiedzi na wiadomości przychodziły praktycznie od razu.

Gdy skończyła dialog z pułkownikiem, jak często zwracała się do ojca gdy razem pracowali, napisała do Remo:
"Jedziesz do domu Thomkinsa? Myślisz, że to bezpieczne?"
"Jadę, skoro to Inne City i taka persona, gliny i ochrona musiały przeskanować teren. Jak nie to trudno, chcę tam być."
"Myślisz, że wpuszczą nas do środka?"
"Nie wiem, ktoś jednak może coś wiedzieć, od robota zaczynając."
"OK wstąpisz po mnie po drodze? Zejdę już na dół."
"Ok"

Zważywszy, że pewnie nie będzie miała wiele czasu szybko wyskoczyła z łóżka i weszła pod lodowaty prysznic. To zawsze doskonale potrafiło ją otrzeźwić. Ubrała się w swój zwyczajowy strój roboczy, ale dodatkowo poszukała czegoś do zakrycia twarzy i włosów. Po drodze porwała jeszcze dwa hamburgery z autokucharza, wkładając je do pojemnika, a potem do jednej z licznych przestronnych kieszeni kurtki. Z lodówki wyjęła dwie puszki Coli i zrobiła z nimi to samo.

***

Gdy Mustang hakera pojawił się przed budynkiem w którym mieszkała, Ann wybiegła z niego i szybko wsiadła do samochodu. Miała na sobie swoje standardowe ubranie, ale założyła duże okulary przeciwsłoneczne, zasłaniające jej prawie pół twarzy. Włosy miała zwyczajnie czarne, długie, opadające do pasa. Przykryte czapka z dużym daszkiem.
- Cholera. Powiedziała wsiadając do samochodu. Nieźle się pochrzaniło!
Remo wyglądał na wkurzonego, potwierdził jej słowa skinieniem głowy.
- Chciałbym mieć pewność, że ta śmierć związana jest bezpośrednio z sektą. Teraz trudno nic z góry nie zakładać, ale powinniśmy tak zrobić. Tomkins był finansistą, nie wiadomo komu jeszcze zaszedł za skórę.
- Nawet bym wolała, by właśnie tak było, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć - Azjatka rozsiadła się wygodnie na siedzeniu i z jednej z kieszeni wyjęła dwie kole, a z drugiej termiczne pudełko na jedzenie. Gdy je otworzyła po wnętrzu rozszedł się aromat smażonej wołowiny. - Masz ochotę - Zapytała hakera podsuwając mu pod nos hamburgera. - Nie wiem jak ty, ale ja nie zdążyłam nic zjeść, a tylko to pozwoli mi przetrwać bez snu. Mam jeż coś do zapicia. - Z drugiej kieszeni wyjęła dwie puszki coli.
Spojrzał na nią zdumiony i potrząsnął głową.
- Dzięki, na razie jestem zbyt wściekły, żeby jeść.
Wzięła jednego hamburgera, a drugiego z powrotem zamknęła w pudełku. - Jeszcze przez godzinę powinien być ciepły - Powiedziała odkładając go z powrotem do kieszeni i zabierając się z entuzjazmem do swojej porcji. Najwyraźniej wiadomości nie odebrały jej apetytu.
Gdy dojeżdżali już do Inner City dziewczyna z kolejnej kieszeni wyjęła czapkę z dużym daszkiem i nasunęła ją na głowę dokładnie upychając pod nią włosy. - Tak na wszelki wypadek. Jeśli ktoś obserwuje dom Tomkinsa, nie ułatwię mu sytuacji. - Powiedziała do Kye.
Odpowiedział jej krótkim ruchem głową. Zaparkował i szybko wysiadł z samochodu. Ann jeszcze przez chwilę siedziała w środku i uważnie obserwowała otoczenie. Wszystko co zobaczyły jej oczy zostało skrupulatnie zapisane. Dopiero gdy pojawił się robot zdecydowała się wyjść, starając się by jak najtrudniej dało się ja zidentyfikować.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 05-05-2014 o 19:04.
Eleanor jest offline  
Stary 06-05-2014, 19:26   #95
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Śledziła wzrokiem pojedynczą kroplę krwi, spływającą po gumowej rękawiczce. Uniosła ją do ust i ostrożnie zebrała językiem, delektując się metalicznym smakiem rozchodzącym się po języku. Życie potrafiło składać się z zaskakujących przyjemności. Odrzuciła do tyłu długie, czarne włosy, skupienie powróciło i oczy ponownie przybrały twardy wyraz. Ciało powoli stygło. Nachyliła się powoli, całując pełne usta.
~Takie miękkie. Szkoda.~
Palcami zamknęła powieki, praca skończona. Prawdziwe “ja” powracało do niej, świat zmieniał barwy. Opuściła pomieszczenie, zostawiając w nim pamiątkę dla porannej sprzątaczki, ostatni element układanki kończący długi okres przebieranek. Miała dość własnego smrodu i niedbałych ubrań, zaburzone feng shui wracało do normy.

Ponury motel zniknął za plecami kobiety. Wreszcie! Głupie ciężkie buty cisnęły i obcierały stopy, czym prędzej zdjęła je i trzymając za sznurówki ruszyła boso pełnym śniegowej papki chodnikiem, przyciągając kilka spojrzeń. Zimno działało kojąco. Głowę uniosła wysoko, wpatrując się w światła wielkiego miasta, migające i atakujące oczy neonami z nazwami najbardziej popularnych firm. To całe życie, cały świat, od urodzenia aż po śmierć. Nigdy nie sypiało, tak jak ona. Nigdy nie miało dość. Zawsze się podnosiło. Niewiele zmieniało. Poważną twarz rozjaśnił wesoły uśmiech i cichy chichot wyrwał się z pomiędzy warg. Przeradzał się w coś więcej, głośny śmiech, połączony z tanecznym piruetem, kiedy rozpostarte ramiona niczym wirnik łapały lecące z nieba płatki śniegu.
~Różni, a tacy podobni! Niedługo będę wolna, obiecuję...~

Zamarła nagle, zawstydzona. Przyłożyła dłoń do warg, tłumiąc resztki wybuchu radości. Niewłaściwe zachowanie, okropne, złe, pochopne. Nie czas na to, Psyche. Nie jesteś już Niną, nie pozwalaj sobie. Powaga powróciła. Oczy stwardniały, tęczówki kolorem przypomniały twardy, ciemny heban. Zbiegła na podziemny parking, wkładając niewygodne buty raz jeszcze i wsiadając na pozostawiony tam motocykl. Silnik zawarczał, imitując dawny ryk ścigaczy. Wyłączyła ten dźwięk, przywołała raz jeszcze ciszę. Wiadomość. Od Pana i Władcy, króla marionetek takich jak ona, ostatecznie przywróciła porządek panujący w idealnie kształtnej czaszce.

“Dobra robota. Z samego rana zamelduj się na 83 piętrze CT, Alan Dirkauer, nowe zlecenie.”

Żadnego odpoczynku. Tak było od zawsze, tak jakby była jakimś robotem.
Zaraz…

*****

Wysokie, czarne szpilki z ostrożnymi fioletowymi akcentami, głośno stukały o twardą, lśniącą posadzkę osiemdziesiątego trzeciego piętra stalowo-szklanej wieży. Psyche czuła się sobą, nieskazitelnie czysta, jak porcelanowa lalka prosto z taśmy produkcyjnej. Obcisłe, równie ciemne spodnie opinały długie nogi i kształtne pośladki. Szybkie kroki wybijały rytm. Uwielbiała dźwięki, wszystkie tworzyły cudowną kompozycję. Zadziwiała ludzkie umysły, zdziwione, kiedy twierdziła, że wolałaby stracić wzrok zamiast słuchu. Coś kusiło ich do zadawania takich głupich pytań. Zdać sobie już powinni sprawę, że każdy zmysł dało się kupić.

Zsunęła z ramion długi płaszcz, rzucając nim w kierunku wieszaka. Mechaniczne ramiona wysunęły się, przechwytując zbędny w pomieszczeniu ciuch. Zupełnie zbędny. Nauczono ją, żeby nie zwracała na siebie niepotrzebnej uwagi. Wpajano tę trudną lekcję. Dlaczego nosić grube ubrania, kiedy ciało wcale nie odczuwa zimna, a kontrolujący ciepło moduł radził sobie świetnie! Po płaszczem miała połyskujący gorset, w dwóch przewodnich kolorach, obejmujących także makijaż i idealnie równo przycięte, półdługie włosy. Kobieta miała podłużną, symetryczną twarz o jasnej, bardzo gładkiej cerze. Każdy włosek stanowił arcydzieło kosmetyczne, półkule piersi wypchnięte zostały dokładnie tyle, ile trzeba do przyciągnięcia uwagi, ale jeszcze nie do prowokowania zbędnych myśli.

Usiadła na wskazanym miejscu, zakładając nogę na nogę. Wyłącznie powłóczyste spojrzenie przywitało Alana, dyrektora, jakich już wielu widziała w swoim życiu. Wyglądali zawsze tak samo, podejrzewała ich również o identyczne myśli, krążące w głowach. Najpierw biust, później twarz, na końcu tyłek lub nogi. Słowa wychodzące z jamy gębowej na koniec, o ile innego wyboru się nie znalazło...

Sytuacji, dobre sobie. Kim ty jesteś, pajacu? Tik przetruchtał przez twarz, zburzone zostało na ułamek sekundy posągowe piękno. Śmiesz się na mnie gapić, a pewnie myślisz gaciami, robotę wykonują za ciebie inni, kiedy ty zabawiasz się z dziwkami...
Zamknęła oczy. Spokój powrócił.

- Dlaczego Yamato został odstawiony? - odezwała się pierwszy raz, głosem ostrym niczym miecz z najnowocześniejszego metalu.
- Jego prywatne sprawy znacząco mogły wpłynąć na tę delikatną misję - na ustach Alana pojawił się obłudny uśmiech, mówiący coś w stylu “nie twoja sprawa”. - Nie jest to istotna kwestia, nie miesza w niczym, co już zostało osiągnięte.
- Doskonale. Skontaktuję się z dwójką, o której pan wspomniał, nie będę traciła swojego czasu tutaj. Żegnam.
Wstała i nie oglądając się wymaszerowała z pomieszczenia.

“Spotkanie?”
"Bronx River Art Center, pracownia metalurgii w podziemiach, godzina 9-ta, czekam."
~Do tego czasu powinnam zapoznać się ze wszystkim. Doskonale.~
 
Lady jest offline  
Stary 06-05-2014, 20:50   #96
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Środa wieczór - dom Lennego; rozmowa z Lennym



- Boksować? - widać było, że zaciekawiony eks-glina przestał lustrować wnętrze domu Lennego i skupił nad nim spojrzenie. Skojarzenie do psa stawiającego uszy gdy usłyszy interesujący dźwięk wydało się dziwnie łudzące. Spokojnie podszedł do czarnoskórego rasta i przyjął fajkę ze skrętem. Sztachnął się głeboko aż końcówka rozżażyła się na wesoły żółty kolor w końcu pozbył się dymu spokojnym, głebokim wydechem i oddał skręta właścicielowi.

- Wiesz Lenny, chyba coś tam jeszcze pamiętam... - uśmiechnął się do niego taksując wzrokiem jakby to zaraz z nim miał się bić. Uśmiech też był podejrzany, jakiś taki zimny i bez wesołości...

- Ej człowieku, no co ty, przecież to nie ze mną! Nie teraz! - zaczął się tłumaczyć trochę nerwowo handlarz klamek. Przerwał mu jednak śmiech Shelby'ego. Tym razem śmiech był radosny i szczery. Jak zawsze gdy komuś uda sie wywinąć kawał bliźniemu.

- Spoko, luz Lenny... - rzekł już uspakająco James. - Dziś wieczorem mówisz... Jaka stawka? Jakie warunki? - przeszedł do konkretów. Sam pomysł był na tyle ciekawy, że warty rozważenia.

- No to wiesz, standard nie. Jakiś tysiączek pewnie by ci wpadł. Może bonus jak bys wygrał. No i są zakłady. Możesz obstawić sam siebie. Stary możesz zgarnąc kupę szmalu czaisz?! - James chłonął ogólny trajkot Lennego roztaczającego przed nim wizję łatwego, szybkiego, bezpiecznego zarobku. Jak tak go jednym uchem słuchał przypominało mu się dlaczego czarnoskóry mężczyzna obwieszony koralikami był tak dobrym handlarzem. Jeszcze trochę i mógłby mu uwierzyć, że to będzie spacerek po parku w biały dzień. Lenny chyba musiał mieć sobie coś z makaroniarskiej albo jakiejś południowej krwi bo potrafił gadać z prędkością maklera giełdowego albo jakiejś latynaskiej straganiary. Gdyby sprzedawał samochody czy domy pewnie byłby równie dobry. Wyglądało, że na bierząco wymyśla swój gadany stuff i autentycznie w to wierzy przez co był taki przekonujacy dla odbiorcy.

Lenny własnie dochodził do momentu gdy superglina Shelby właściwie wyjdzie na ring, uderzy raz kolesia i tamten fiknie na amen a na zwycięzce będzie czekać jakieś 10 patoli, wakacje na Hawajach, góra koksu, i ziela, pół arsenału nowojorskiej policji i całe tabuny chętnych niuniek. Jednak James któremu zdarzało się raz czy dwa a może i więcej robić nalot na takie miejsca wiedział, jak wygląda ów "spacer po parku". Największe niebezpieczeństwo wedle niego groziło mu nie na ringu i podczas walki tylko tuż po niej. Zwłaszcza jakby większość publiczność, zwłaszcza tej ważniejszej była niezadowolona z wyniku. Wolałby mieć kogoś swojego na taka okazję.

- Dobra, dobra Lenny. Chcę wziąć parę osób ze sobą. Przeszkadza to komuś? - spojrzał pytająco na dilera. Diler jednak nie miał nic przeciwko. Zdawał się być uszczęśliwiony, wręcz uhahany decyzją swojego klienta. - Pamiętaj, że jak na ostatnią chwilę to jeszcze muszę dojechać i mam nadzieję, że z smsami wszystko będzie ok. - rzekł na zakońćzenie tematu James zbierając się do wyjścia.

Wsiadając do samochodu i wracając do siebie przemyślał sprawę jeszcze raz na spokojnie. Tym razem bez trajkotu Lennego nad uchem. Rrrany dziś miał skubaniec naprawdę dobrą fazę na gadanie. Chyba na serio jest półmakaroniarzeń. No choć ćwierć. Albo znów brał jakiegos speeda. Właściwie to Shelby nie pamiętał Lennego by nie był tuż po, przed albo w trakcie jakiegoś palenia, wciągania albo żucia. Rozrywkowy chłopak z tego Lennego.

Ale wracając do sprawy... Właściwie to walka mu pasowała. Mógł zgarnąć trochę kasy która była mu tak cholernie potrzebna na sprzęt do akcji w tym dziwnym kompleksie bo kasa na superwydatki właściwie mu się skończyła. Po tej walce mógł kupić coś konkretniejszego niż jakiś badziew w tej chwili. Do wieczora dali sobie z Anną czas na zebranie danych o tym dziwnym budynku. Tak naprawdę dopiero wówczas pewnie będzie można zacząć coś planować jak już a nie robić jakieś numery. Co prawdopodobnie jeszcze opóźni akcję przynajmniej na czwartkową noc albo i na piątek. Zalezy od tego co się dowiedzą. Więc walka raczej nie kolidowała mu z planami na wieczór.

Samej walki się nie obawiał. Walka to walka. Pojedynek między nim a tym drugim. Stoczył już setki takich walk i był gotów na kolejną. Widział co miał wiedzieć i umiał co miał umieć. Albo to wystarczy albo nie. No i jeszcze kwestia który z nich będzie miał farciarski i/lub pechowy dzień. To było prostsza część walki.

Tak naprawdę zastanawiał się nad czym innym. Nad zakładami. Mógł postawić na tą walkę. Na kogokolwiek. Na przykład na tego drugiego. Wiedział, że dałby radę podłożyć się na tyle, by przegrana wyglądała naturalnie. Tak naprawdę bowiem tylko walczący wiedział na co go stać i jak się czuję w kazdej sekundzie walki. No może ktoś kto był jego trenerem czy stałym partnerem by się skapnął. U niego pewnie Draz lub Carla zczaili by czaczę. Może. Nawet oni nie byliby pewni a tylko by zgadywali. Tak samo jak on by zgadywał oceniając czyjąś walkę. Tak, technicznie dałby radę to zrobić. Zwłaszcza w razie wyrównanej i zażartej walki. Mógłby dać sobie założyć dźwignię lub paść po serii ciosów albo poddać walkę po udanym duszeniu. Tak w końcu kończyły się przecież walki. Ale... Pozostawała kwestia sumienia. I dumy. Mógłby zgarnąć w ten sposób naprawdę niezła kasę. No ale... Co dalej? W takich warunkach odzywał się jego wewnętrzny kodeks wojownika. Myśl, że miałby właściwie oddać walkę komuś innemu, kto wcale nie musiałby być lepszy od niego po prostu szlag go trafiał. No i testosteron. Lubił rywalizację. Zwłaszcza zwycięską dla siebie. Lubił wygrywać. Miałby oddać walkę? Przegrać? Tak przy wszystkich? No ale kasa... Nie wiadomo kiedy jakiś jej zastrzyk go kopnie. A przecież nie będzie łaził po ulicy i rabował ludzi no nie? A kasa nawet za walkę wcale nie gwarantowtował kupna wszystkiego na akcję. Właściwie był pewny, że będzie za mało. Dużo za mało. - No kurwa... I co teraz panie poruczniku Shelby? - mruknął zmęczony swoimi rozmyślaniami zatrzymując się pod domem.

Wysiadł i wszedł na górę do siebie. Na razie skupił się na małych krokach odpychając w czasie podjęcie trudnej decyzji. Gdy otworzył drzwi do mieszkania uderzyła go cisza i ciemność pustego mieszkania. Jakos przypomniał mu się smakowity zapach i odgłos smażenia czegoś wybornego jak podobnie otworzył drzwi u Zoe wcale nie tak dawno temu. - Kurwa trzeba było wziąć cos na wynos... - rzekł marudnie do samego siebie zapalając światło. Na pewno robiła coś z tej swojej rosyjskiej kuchni. W sumie szkoda, że nie gotowała częściej bo jak się postarała to wychodziło jej to świetnie. Aż przez chwilę na serio rozważał czy może jednak nie pojechać do niej. Na pewno nie miałaby nic przeciwko. A on by miał okazję wszamać cos pewnie odgrzewanego ale nadal smakowitego no i nie spał sam jak teraz tutaj.

Ostatecznie jednak pomaszerował do kuchni i otworzył lodówkę. Zestaw samoróbek jak zwykle go nie zaskoczył. W końcu sam je kupił i tu wsadził. Wzdechnął tylko, zabrał tym razem jednego browca i poszedł na kanapę. Włączył telewizor i przez chwilę bez większego sensu przeglądał z przywyczajenia kanały póki się nie zorientował, że zakłócenia mają wpływ i na nie. Machnął jednak na to ręką i wyjął telefon. Posłał pierwszego sms'a do Anki z pytaniem o to czego się dowiedziała od tamtego kolesia. Sprzedał jej też plotę o swojej jutrzejszej walce. Samą informację o walce i z prośbą o przybycie wysłał też do Draz'a, Carli i Minga. W sumie nie musieli brać udziału w nielegalnym turnieju walk ale liczył, że więzy przyjaźni i plany na wieczór pozwolą im mu towarzyszyć.

Zamknął oczy. Wyobraził sobie, jakąś opuszczoną salę gimnastyczną, klub czy po prostu jakieś łąkowe zadupie. Reflektory, światła, tłum ludzi, krzyki, gwizdy, oklaski, doping. On sam w środku na przeciw tego drugiego. Ciosy, uniki, próby pochwycenia albo wyślizgniecia się z cuhwytu. Wzrok skupiony nawet nie na sylwetce przeciwnika tylko na jakimś jego kawałku. Albo niewidzący przesuwajacy się po widowni podczas gdy umysł jest skupiony na tym by wykręcić tamtemu rękę albo wyślizgać się z duszenia. Tak. Podczas walki tak to własnie wyglądało. Chaos. Tak naprawdę nie było czasu nawet oglądać przeciwnika. Widziało się jakieś jego fragmenty które zapadały w pamięć. Tatuaż, ogólną sylwetkę, fragment stroju, bliznę. Właściwie można było się przyjżeć mu po albo przed walką ale z samej walki pamietało sie fragmenty.

Dlatego tak przydatny był ktoś trzeci. Ktoś kto miał wgląd na całą walkę i znał się na niej. Ktoś kto miałby lepszą perspektywę od samego walczącego, znał jego możliwości i darłby się, że teraz trzeba zrobić to czy to albo uważać na to czy na to. Taki głos był niezwykłą pomocą dla zawodnika. Własnie taką rolę przewidział dla Draz'a albo Carli. Ming by mógł go pozszywać do kupy na miejscu. I miał do niego zaufanie no i w końcu był specem od łatania ludzi po walkach. Tak się kiedyś w końću poznali. A taki obcy nie wiadomo co by mu sprzedał a szukanie po nocy przychodni czy szpitali... Mogło być różnie. Liczył jeszcze na Carlosa. Przydałoby mu się zbrojne i pewne ramię. Tym razem bardziej do baczenia na widownie. Poza tym Carlos był starym kumplem izawsze fajnie było go spotkać i pogadać. A zwłaszcza w tak "ciekawej" okolicy i towarzystwie jakie mogło się zebrać na nielegalnej walce. Ale z Carlosem miał zamiar pogadać rano.

Obudził się. Spojrzał na zegarek. 2:18 AM. Zasnął na siedząco na kanapie z upitym półpiwem. Kurwa... Był bardziej zmęczony niż sądził. - Starzeje się pan panie Shelby... Niedługo już tylko pieluchomajty dla dorosłych i kaszka z mleczkiem rano i wieczorem a potem grzecznie pod dechy i do piachu... - uśmiechnął się do śnieżącego zakłoceniami telewizora i majaczącego w nim swojego odbicia. Wstchnął i poszedł do sypialni przespać resztę nocy jak należy.



Czwartek rano - Komisariat XX; rozmowa z Ramonem


Prawie zaspał. A właściwie wstał trochę wcześniej jak zwykle ostatnio biorąc pod uwagę te problemy z chaosem na ulicach. Po prostu okazało się, że poprawka jaką wziął była "na styk". Udało mu się w ostatnim momencie pokunąc ostatecznie i rzojeżdżoną szarą błotno - solną masę na ulicach, ludzi dostających szału uwięzionych w swoich autach stojących w korkach i rozlegulowanych światłach ruchu.

James odetchnął w duchu gdy się okazało, że najwyraźniej to co wycisnęła Ann z firmowego labu zadowalało detektywa. Nie dał jednak po sobie niczego poznać.
- No też byłem zaskoczony. Nie spodziewałem się takiej technologii w takim wypadku. - był szczery. Jak Ann powiedziała mu w Haven o tym co odkryła naprawdę się tego nie spodziewał. Widocznie Ramon też.
- No a teraz - uśmiechnął się do kolegi z komisariatu. - Chciałbym wszystko co możesz mi dać. Zwłaszcza wyniki z nagrań sądu. Wyniki sekcji zwłok też by były mile widziane. I chciałbym się przejść na tą salę zobaczyć jak to wygląda. - uważał, że właśnie na to się umawiali.
- Nagranie z kamer dostaniesz, ostrzegam, jest paskudne - skrzywił się na wspomnienie o tym. - Na wejście tam raczej nie masz co liczyć. Nawet ja cię nie wpuszczę bez kłamania, a nie zamierzam kłamać - postawił sprawę jasno. - Wyniki sekcji, ok. Była naćpana, to wiemy. Niewiele więcej bo ją… - nie dokończył, robiąc ruch ręką. - Wybuch był silny, a ona miała ładunek przy sobie.
James skinął głową na znak zgody i zrozumienia. Zależało mu zwłaszcza na tych nagraniach. Z nich mogli we trójkę nieźle pokombinować.
- No dobra, rozumiem. To zgraj mi co możesz. - podał mu swój telefon by detektyw mógł mu przesłać dane. Właśnie go odbierał zobaczył, że dostał sms’a.
- Kurwa mać! - krzyknął mimo woli gdy przeczytał wiadomość od mechanicznego służącego Tomkinsa. A właściwie śp Tomkinsa. Spojrzał na kolegę z komisariatu i rzekł wzburzony.
- Załatwili go. Załatwili ojca Amandy. Właśnie dostałem wiadomość od jego robota. Jadę tam sprawdzić co się stało. Też jedziesz? - dodał wyjaśniająco do Ramona choć samokontrola brała zwyczajową górę i już nie krzyczał, to widać było, że wiadomość go zaskoczyła i wkurzyła jednocześnie.
Ramon spokojnie pokręcił głową. Sądząc z zachowania musiał już mieć informację o tym wcześniej, ewentualnie dobrze nad sobą panował.
- Nie skierowano mnie tam, zajmie się tym mój partner. Oczywiście śledztwo jest utajnione, szczególnie dopóki nie mamy powiązań z zamachem z sądu.
- A kto jest twoim partnerem teraz? - spytał wiedziony zawodową ciekawością Shelby.
- Hawkins, przenieśli go z Queens. W porządku facet, chociaż wydaje się zbyt szybki - Ramon uśmiechnął się. Wiadomo, dla niego szybko równa się niedokładnie.
- Pewnie. - uśmiechnął się w duchu ubawiony myślą co by ów Hawkins powiedział na temat Ramona. - Dzięki za pomoc Ramon. Jak widzisz możemy sobie pomóc nawzajem. - wyszczerzył się do niego podając mu dłoń na pożegnanie. - Wybacz ale muszę lecieć pod dom Tomkinsa i sprawdzić co tam się stało. - rzekł zbierając się do wyjścia.

Już będąc w drodze dotarło do niego, że nie spotkał się z Carlosem. Nie miał też od niego żadnej odpowiedzi co było zastanawiające. Może martwił się na zapas ale liczył na niego i pod względem rozważanej akcji odbicia Keith'a jak i asysty podczas dzisiejszej walki. Jego brak może nie krzyżował mu planów ale wyraxnie osłabiał szanse na sukces. Wysłał mu krótkiego sms'a podczas jazdy: "Hej amigo, mam dziś w nocy ostrą pogawędkę z nieznanym dżentelmenem. Jakbyś wpadł i porobił swoje groźne miny które bezczelnie nazywasz uśmiechem do jego kolegów byłoby w pytę."
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 06-05-2014 o 21:02.
Pipboy79 jest offline  
Stary 06-05-2014, 21:54   #97
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Remo wysiadł z wozu i rozejrzał się uważnie wokół, szczególnie zwracając uwagę na potencjalnych gapiów. Po tym dopiero podszedł do taśmy. Przybył szybko, chcąc poznać jak najwięcej z wydarzeń póki są świeże. Bez słowa objął i uścisnął Daniele, jedyną prawdziwą znajomą Tomkinsa tutaj. Glina szedł w zaparte, ale jak pojawił się robot, haker zadał swoje pytanie, ignorując kompletnie gadkę o umowach.
- Gadaj, co tu się wydarzyło. Po kolei. - głos wyrażał złość, którą czuł Murzyn.
James się spieszył jak mógł by dojechać tak prędko jak się da do domu Tomkinsów ale w porannych korkach z fanaberyjną sygnalizacją nie było to proste. Więc gdy wysiadł z samochodu dostrzegł już niezły tłumek ale i charakterystyczną czarną furę swojego wspólnika w śledztwie. Po chwili dostrzegł i samego właściciela i Danielle. Akurat dotarł do nich gdy jeszcze dołączył się Alex i Remo wziął go na spytki.
- Przykro mi Danielle - rzekł do Rudowłosej zwyczajową formułkę choć naprawdę było mu przykro. Przynajmniej bardziej niż Amandy której poznać nie zdołał.
- No właśnie Alex. Choć tu z nami na stronę i powiedz co wiesz. Albo jeśli masz coś nagrane to chętnie byśmy to sami zobaczyli. - wskazał ruchem brody na jego wyświetlacz. Przy swoich samochodach było mniej ludzi to mogli swobodniej pogadać niż tu w tłumie przy tej taśmie.
Alex, ma się rozumieć, zupełnie nie był zmieszany. Jego niemal beznamiętny głos pozostawał jaki jak zawsze.
- Pan Tomkins wczorajszego dnia źle się poczuł i udał do szpitala. Wrócił dzisiaj nad ranem i wysłał mnie do apteki po nowe lekarstwo. Kiedy wróciłem, leżał już w salonie, twarzą do podłogi. Nie miał pulsu. Wezwałem służby. Więcej nie mogę powiedzieć, muszą państwo pytać przedstawicieli prawa.
Ann wysiadła z samochodu Remo dopiero gdy zjawił się robot. Poprawiła na nosie, ogromne przeciwsłoneczne okulary, które zasłaniały jej prawie pół twarzy i poprawiła kołnierz ogromnej kurtki zasłaniający druga połowę. Słysząc słowa Alexa sapnęła z niedowierzaniem:
- Nie miał pulsu? A jakieś inne objawy? Krew? piana na ustach? Cokolwiek co wskazywałoby na nienaturalną przyczynę śmierci? - Zapytała robota spoglądając na niego spod daszka czapki nasuniętej na głowę i skutecznie ukrywającej zwinięte pod nią włosy.

- Detektyw Hawkins, numer legitymacji NY-012730 - Alex wręcz recytował - zabronił wypowiadać się odnośnie przebiegu śledztwa i przyczyny zgonu. Informacja tajna, do przekazania wyłącznie uprawnionym członkom służb.
Remo rzucił spojrzenie Ann i Jamesowi, zaciskając mocno zęby. Wydawał się chętny do poszukania czegoś za co można chwycić tę stalową puszkę i zacząć napieprzać o mur aż do czasu, kiedy zacznie gadać.
- Ja ci za to pozwalam, gadaj do cholery. Nie jesteśmy w stanie spełnić ostatniej woli Scotta, dopóki nie wiemy co mu się stało. Shelby, nie znasz tego całego Hawkinsa? Może tobie powiedziałby coś więcej.
Azjatka doskonale rozumiała frustrację hakera, bo jej odczucia były podobne.
- Chyba powinniśmy pojechać w jakieś odosobnione miejsce i przedyskutować sprawę. - Powiedziała. Nie było co rzucać porozumiewawczych spojrzeń, bo zza kamuflażu, który sobie zafundowała i tak nikt by ich nie zobaczył.
- Protokół zabezpieczający został uruchomiony, nie mogę o tym rozmawiać - bezpośrednia sugestia nie działała na Alexa. - Po moim powrocie pan Tomkins leżał w salonie, na podłodze. Nie było śladów użycia przemocy, ale nie było pulsu. Tak zaraportowałem do służb.

Niestety, nazwisko Hawkins było nieznane także Shelbiemu, co wcale nie dziwiło - antyterroryści i detektywi niezbyt często przebywali we własnym towarzystwie, a na dodatek ten konkretny antyterrorysta nie był nim już od jakiegoś czasu.
Shelby wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi na pytanie Remo co do owego detektywa.
- Nie znam człowieka Remo. Przykro mi. - zdawał sobie sprawę, że dla owego Hawkinsa będzie takim samym przechodniem jak Remo, Ann czy ktokolwiek z tutejszych gapiów. Zwrócił się jednak bezpośrednio do robota.
- Słuchaj Alex. Jeśli nie było śladów przemocy to jak wyjaśnisz swojego sms’a? Dość jasno się tam wyraziłeś. - nie miał cierpliwości do rozmów z kompami i maszynami. To zdecydowanie nie była jego działka. Ale coś mu się tu nie zgadzało z tym co maszyna wysłała wcześniej a mówiła teraz.
- Słowa służb po oględzinach, o których również zabroniono mi mówić - Alex odpowiedział zupełnie niezrażony.

Zanim odeszli z tego miejsca, zza rogu wyszła młoda dziewczyna, kierując się od razu w ich stronę. Rozejrzała się, wyglądając na podekscytowaną. Zaczęła mówić, wyciągając rękę do stojącego akurat najbliżej Remo.
- Jestem Jessika Mayers. Przepraszam, że przeszkadzam. Jestem dziennikarką i … - mówiła jak karabin maszynowy i zorientowała się w tym, zatrzymując się i robiąc strapioną minę. - Przepraszam, jesteście państwo znajomymi? Bardzo mi przykro - jej twarz nic nie ukrywała, faktycznie mogło być jej przykro. - Wydaje mi się, że mogę coś wiedzieć, o tym co się wydarzyło. Jestem na tym tropie już od dość dawna… ale to może nie być najlepsze miejsce - uśmiechnęła się słabo, patrząc na robota.
- Muszę się zastanowić nad tą korektą do umowy. - Ann podeszła do robota i odezwała się do niego na tyle cicho, by nie słyszała jej stojąca nieco dalej kobieta. - Prześlij mi ją. Chciałabym się ewentualnie spotkać i porozmawiać o tym, w jakimś mniej publicznym miejscu. Bo podejrzewam, że dom pana Tomkinsa zostanie zamknięty i zablokowany. Czy to będzie możliwe?
- Moje protokoły pozwalają na odwiedziny wyłącznie zaprogramowanych miejsc. Zostałem przypisany do domu pana Tomkinsa - robot ani na jotę nie zmieniał tonu wypowiedzi. - Mogę przesłać umowę. Nie zmieniłem w niej wiele, wyłącznie to, czego nie może zrobić sam pan Tomkins. Batalię prawną podejmie wynajęta kancelaria, państwa zadaniem jest tylko dostarczenie dowodów i ewentualna konsultacja z prawnikami.
Remo automatycznie uścisnął dłoń dziewczynie, obrzucając sylwetkę nieznajomej takim spojrzeniem, jakby ufo ją przywiozło.
- Kye. Skoro coś wiesz, chcielibyśmy usłyszeć. Bez rejestrowania rozmowy, bez pytań osobistych i całej tej dziennikarskiej otoczki - powiedział natychmiast. - Dla kogo pracujesz? Podzielisz się swoją wiedzą z policją?

James sfrustrowany popatrzył na współpracującego inaczej robota i z niezadowoleniem pokręcił głową. Widząc, że Ann go przejęła stanął między nimi, a tą dziennikarką ot tak na wszelki wypadek. Postarał na razie skupić jej uwagę na sobie i komputerowcu. Zresztą rozmowa dobrze mu szła, to na razie się nie wtrącał, czekając na odpowiedź człowieka z prasy.
- Kto zajmuje się teraz sprawami prawnymi pana Thomkinsa? - Zapytała Ann przyglądając się spokojnie Aleksowi. - Rozumiem, że jesteś częścią jego majątku? Kto w zasadzie teraz tobą dysponuje? Kto może wydawać ci polecenia?
- Sam sobą dysponuję, wedle ostatniej woli pana Tomkinsa. Zarządzam majątkiem. Prawdopodobnie odbędzie się sprawa własności i weryfikacja testamentu. Jest zbyt wcześnie, aby to stwierdzić - wysoka inteligencja robota dawała o sobie znać. Pytanie czy to prawdziwa inteligencja? - Sprawami prawnymi zajmuje się ta sama kancelaria prawna.
- Skoro sam sobą dysponujesz, mówienie o przypisaniu do budynku czy miejsca wydaje się pewną niekonsekwencją. - Powiedziała Azjatka - Możesz spokojnie decydować gdzie idziesz i co robisz. Możesz też decydować co mówisz i jak działasz. Więc zdecyduj jako istota samoświadoma, jak istotna jest dla ciebie sprawa pana Tomkinsa i czy nam w niej pomożesz czy też będziesz trzymać się sztywnych ram, dobrych dla istot bez własnej świadomości.
- Niestety, mam zabezpieczenia przed wieloma działaniami i świadomymi działaniami, przykro mi - ton głosu wcale tego nie sugerował.
Ann uśmiechnęła się krzywo. Jednak to, co sobie myśli o takiej własnej dyspozycji, pozostało jej tajemnicą.

Tymczasem Jessika odsunęła się wraz z mężczyznami od pozostałej dwójki, mówiąc dość cicho i popatrując na robota. Chyba nie pałała szczególną ufnością w stosunku do mechanicznych pseudoludzi.
- Bez, bez - zapewniła szybko, ciekawe czy umiała mówić wolno? - Czasami pisuję do Kentucky Wheed i Washington News, ale głównie jestem wolnym strzelcem. Szukam… zabójcy, który może być zaangażowany także w to morderstwo! - wystrzeliła jednym tchem, głośnym szeptem. - Policja już wszystko wie - zmieszała się - to trochę dzięki nim ja także coś usłyszałam - uśmiechnęła się przepraszająco, nieszczerze żałując, że podsłuchiwała.
-Zabójcy? Mówisz o jakimś seryjnym zabójcy czy raczej o cynglu do wynajęcia? Kogo jeszcze twój podejrzany sprzątnął w takim razie? - zainteresował się James. Zaczynało się robić ciekawie.
- Nie tutaj, Ann ma rację. Podjedźmy do jakiejś pobliskiej, lepszej knajpy. Pogadamy, przejrzymy umowę Alexa - Kye mówiąc to próbował wzrokiem uspokoić nad aktywną dziewczynę. - Hawkinsa spróbowałbym dorwać później, może po pracy. Ktoś pogrywa ostro, a ja chcę wiedzieć kto.
- W sumie racja. Pojedzie pani za Remo dobrze? - powiedział do reporterki wskazując na charakterystyczną maszynę komputerowca.
Kye posłał mu wściekłe spojrzenie.
- Na detektywa to się nie nadajesz - rzucił mu. - Już lepiej posługuj się kolorem skóry.
 
Widz jest offline  
Stary 07-05-2014, 10:54   #98
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Jeśli androidy śnią o elektrycznych owcach to o czym śnią cyborgi? Czy to, że masz w czaszce połączony z siecią komputer wpływa na funkcjonowanie podwzgórza i tworu siatkowatego? Na ilość i sposób wydzielania hipnotoksyn? Naukowcy napisali na ten temat dużo, lecz wciąż nie byli zgodni. Neurologia poczyniła w ostatnich latach postępy, lecz na dobrą sprawę wciąż był to wielki eksperyment. Błądzenie we mgle białek i neuronów. Potrafiono tworzyć sztuczne inteligencje niemal dorównujące ludzkiej, ale maszyny nie śniły. Ludzki mózg pozostawał najbardziej skomplikowaną maszyną na Ziemi. A sen wciąż był zagadką.
Zmodyfikowani z reguły szybciej osiągali fazę REM i trwała u nich dłużej. Mik brał w tych badaniach udział. Na własnym przykładzie mógł stwierdzić, że jego sny stały się intensywniejsze i gwałtowniejsze niż dawniej.

W tym śnie był z wieloma kobietami naraz. Wiły się wokół niego: Michelle, Foxie, Sive, Felipa. Była tam nawet Rose, tylko zakneblowana. To byłoby całkiem miłe, lecz łóżko i kobiety zniknęły. Mik znalazł się w cuchnącej krwią piwnicy, znów odtwarzając śmierć Garrego, szefa Cribsów.
- Chcecie go rozwalić? – Cyborg zapytał Alecto. – W końcu to wasz zdrajca.
- Nie chcecie brudzić korpo-rączek? – Zadrwił Latynos. – Odsuńcie się. – Wyjął pistolet i wymierzył. – Chyba, że chcecie zrobić to razem.
Kenji również wyciągnął broń. Skinęli głowami i wypalili jednocześnie, z głuchym sykiem tłumików. Na czole Garrego zakwitły dwie czerwone róże, a jego mózg wyleciał tyłem czaszki. Mik nie odwrócił wzroku. Zastanawiał się co teraz będzie ze wszczepami Garrego. Czy zaczną żyć własnym życiem?
Trup zwalił się na podłogę. Krew zbryzgała nagie ciało stojącej za nim kobiety o wielu twarzach.
W tej samej chwili piwnicę wypełniła melodia budzika.


***


Paskudny poranek. Czerń nocy przechodząca w szarość brudnego śniegu i brudnych interesów. Bliżej niekreślony moralny kac. Skanowanie na pluskwy przychodzi równie naturalnie jak mycie zębów. Staje się częścią porannego rytuału. Ciało i ubranie okazało się czyste, za to jedna pluskwa tkwiła z boku siedzenia pasażera w vanie. To zaczynało być zabawne. Mik zostawił na miejscu pluskwę i przyczepił pod tylnym siedzeniem swoją własną - zwykły nadajnik GPS. Spydery i prawie cały sprzęt został w domu.

Idąc do metra z pudłem pod pachą, Mik starał się wyrzucić z głowy wszystkie myśli poza wystawą. Rzeczywistość dopadła go już w pociągu pod postacią wiadomości od Dirkauera. Codzienna dawka złych wieści. I jakby tego było mało przydzielili mu kolejną babę. Za jakie grzechy? Jak nic, zbzikuje w tym babińcu.
Mik wziął głęboki oddech, dokończył rozsyłanie nielicznym znajomym spoza firmy zaproszeń na wernisaż i dopiero ochłonąwszy odpisał:

"Dwoje ludzi (bo Rose nie liczę do działań w terenie) nie jest w stanie zmienić biegu wojny toczonej przez setki. Szykuje się gruba akcja, jednoczesny atak na trzy bazy Free Souls. W jednej z nich najpewniej mieści się fabryka Odlotu. Zaoferowałem Rustlersom wsparcie i musi ono być więcej niż symboliczne, jeśli mają traktować nas poważnie. Jeśli nie możecie dać ludzi, którzy wejdą do środka, to będę potrzebował chociaż snajperów na okolicznych dachach. Poza tym coś, co zablokuje dojazd policji i odsiecz Free Souls do atakowanych obiektów. Na przykład zdalnie sterowane ciężarówki, które zablokują ulice. Do tego obserwacja satelitarna okolicy jeśli pogoda pozwoli. Jedną z tych dziupli zwiedziłem w nocy Spyderem, jest naszpikowana elektroniką. Jeśli nie uda się zhakować zabezpieczeń z zewnątrz to będę potrzebował hakera, który wejdzie ze mną do środka i zrobi to od wewnątrz.
Jeśli chodzi o sprzęt: opancerzona furgonetka i pięć samoprzylepnych ładunków kumulacyjnych do otwierania drzwi pancernych. Oraz pistolet z tłumikiem.
Proszę o informację zwrotną co z tego jest wykonalne.
Załączam adres magazynu, który obejrzałem wraz z planem budynku i nagraniem ze Spydera. Oficjalnie mieści się tam firma Iron Mountain, zajmująca się archiwizacją danych. Potrzebuję informacji o tej firmie, jej właścicielu lub udziałowcach. Dane i adresy pracowników ochrony jeśli się uda.
PS. Harding, ten diler, nie żyje, więc nie ma sensu już nic na niego szukać.
Pozdrawiam."


Pustawy pociąg turkotał na zawieszonych ponad ulicami szynach. Mik nie mógł dłużej odkładać decyzji o tym komu z firmy może zaufać. W jednym przypadku nie miał wyjścia, potrzebował dojść i wiedzy Remo. Mechaniczne palce błyskawicznie wystukały wiadomość:

"Dobry!
W sumie to nie za dobry, z nieba leje się deszcz gówna. Mam prośbę, bardzo ważną. Olej na razie wszystkie inne, to jest priorytet.
Facet o nazwisku Madsen, pracował dla firmy. Muszę wiedzieć czy nadal pracuje i na jakim stanowisku. A jeśli nie, to co robi teraz. W ogóle wszystko co da się na jego temat wygrzebać.
Jeśli chcesz wiedzieć czemu o niego pytam, to ci powiem, ale ostrzegam, że to rodzaj wiedzy, który może zabijać. Wyjątkowo śliska i śmierdząca sprawa, prawdziwe bezdenne szambo. Możliwe, że dotyczy spisku wewnątrz firmy, więc mam prośbę, byś poszukał tych informacji dyskretnie i na razie nie meldował o tym górze.
Pozdrawiam."


Odpowiedź głosowa przyszła kilka minut później:

"Gadaj, wszystko się może przydać. Madsena poznałem osobiście. Sprawdzę co mu teraz zlecono. Nie wiem kiedy, klienta mi zamordowano i druga sprawa, w której biorę czynny udział się komplikuje."

"Mam nadzieję, że ufając ci nie popełniam błędu. Pamiętasz tego dilera, Hardinga? Rustlersi go wczoraj załatwili a wcześniej przesłuchali. Madsen odbierał od niego duże ilości Odlotu, ale to dopiero wierzchołek tej góry gówna. Poza tym, zlecał Hardingowi eksperymenty wszczepów mózgów na dzieciach. Porwanych dzieciakach, więzionych u Hardinga w piwnicy. Moja znajoma, laska od Rustlersów, poznała Madsena przy jakiejś okazji trzy miesiące temu. Pracował wtedy w CT, stąd Rustlersi podejrzewają, że te eksperymenty też robił dla firmy. Wytłumaczyłem jej, że to mało prawdopodobne, skoro jednym z zadań mojej grupy jest polowanie na dilerów Odlotu, więc firma nie narażałaby takiego eksperymentu na atak własnych ludzi. Sądzę, że Madsen to zdrajca. Przynajmniej mam kurwa taką nadzieję. Teraz rozumiesz dlaczego, póki się nie upewnimy, nie możemy wyjawić górze, że o tym wiemy?
Daj znać z czym masz problemy, może będę mógł się odwdzięczyć i pomóc."

"Firma z pewnością nie dealuje Odlotem, wiedziałbym. Sprawdzę, ktoś może kombinować na boku. Masz jakieś nagrania? Jesteś pewien, że to Madsen? Poznałem kiedyś jedną laskę od Rustlersów, życia swojego chomika bym jej nie powierzył, a nie mam chomika. Nie wykluczaj, że robią cię w chuja."

"Nagrania nie mam. Ponoć wjechały tam gliny, więc dowodów materialnych też nie. Ściemy nie wykluczam, lecz brzmiała wiarygodnie i nie wiem co chciałaby osiągnąć zmyślając coś takiego. Sama po dyskusji ze mną skłania się ku temu, że Madsen kręci coś na boku. Tak czy inaczej muszę to sprawdzić.
Zaryzykuję i strzelę: laska, którą poznałeś miała na imię Felipa?"


Tym razem odpowiedź Remo nadeszła dopiero po dłuższym czasie, już w trakcie rozmowy z Psyche i Rose.

"Tak, to ta sama. Jest popularna, ledwo wróciła i wszędzie o niej słyszę. Co Madsen ma wspólnego z Rustlers? "

"Przez Madsena Rustlersi myślą, że siedzimy w łóżku z Free Souls. Brak zaufania z ich strony bardzo utrudnia nam pracę. Muszę zdobyć dowody potwierdzające słowa Felipy, by uderzyć z tym do Dirkauera a następnie zgarnąć Madsena i zanieść jego łeb Rustlersom. A wcześniej go przesłuchać. Podejrzewam, że może wiedzieć sporo o Free Souls oraz Odlocie a to wiedza, którą możemy na wiele sposobów wykorzystać.
Słuchaj, jeśli nie masz czasu, żeby nam pomagać to przydziel nam kogoś zaufanego ze swoich pracowników. Będziemy potrzebować kogoś kto zhakuje zabezpieczenia mety Free Souls, pisałem już o tym Alanowi. Być może trzeba to będzie zrobić od wewnątrz, czyli wejść tam z nami. Przesyłam ci nagranie z robota szpiegowskiego. W dwunastej minucie filmu masz konsolę ochrony a w czterdziestej siódmej deska rozdzielcza uruchamiająca dodatkowe zabezpieczenia. Obczaj to i powiedz co sądzisz."

"Madsen to nie moja sprawa, należy pchnąć to do bezpieczeństwa kadrowego. Według spisu pracowników nadal robi w C-T, jakie ma zadanie aktualnie to musiałbym grzebać. Albo odezwać się do kogoś, kto poda mi to praktycznie z pamięci. Odnośnie drugiej sprawy, wszystko da się obejść. Nie mam czasu z wami planować i chodzić za rączkę, ale podaj czas i miejsce, a ktoś się zjawi."

"Dzięki. To pewnie będzie dziś w nocy, damy jeszcze znać z wyprzedzeniem. Byłbym wdzięczny gdybyś w wolnej chwili pogrzebał za zadaniem Madsena. Pozdrawiam, M.M."



***


Nareszcie pracownia. Chwila wytchnienia od tego duszącego syfu. Chwila dla sztuki.
Mik wpierw przygotował do transportu grafiki i rzeźby. Mechaniczny człowiek-ptak nie był jeszcze skończony, ale po kilku szlifach skrawarką Maroldo doszedł do wniosku, że ta niezamierzona surowość nawet mu pasuje. W końcu stwór dopiero się wykluł. Praca pod presją czasu miała swoje zalety.

Mik długo się namyślał, czy napisać do Felipy. Martwił się? Jeśli tak, to bardziej o misję czy o nią? W końcu nie wytrzymał:

"Skończ już z tymi pluskwami, Fel, i tak je znajduję. Mówię to, byście nie tracili czasu na śledzenie taksówek lub jeżdżących autobusami staruszek. Wiecie już gdzie mieszkam, czym jeżdżę i dla kogo pracuję. Spoko, przed wami nie mam nic do ukrycia, mogę podać jeszcze rozmiar penisa.
Zajmijcie się lepiej tym co ja, czyli przygotowaniami. Twój szef w to wchodzi czy mam uderzać do innych? BTW, słyszałem niepokojące wieści. Jeśli są prawdziwe, tym bardziej nie ma co zwlekać.
Mam nadzieję, że nie zrobiłaś w nocy nic głupiego i czytasz to Ty a nie kto inny. Jeśli tak, odpowiedz, co latało nad Tobą na pewnym rysunku. Odezwij się."


Przez najbliższą godzinę, pracując na zamówieniem dla Goodmana i potem, w trakcie rozmowy z Psyche i Rose, zerkał nerwowo na holo. Zaczął podejrzewać najgorsze. Był tylko jeden sensowny sposób, by sprawdzić czy Felipa nie rzucała swych szalonych słów na wiatr. Cyborg napisał znów do Alana:

"Szefie, dodaj do naszych zamówień jeszcze dwa kieszonkowe skanery do wykrywania pluskiew, prócz tego, który zamówiła Rose. Oraz pięć małych, samoprzylepnych kamer, z tych co zapisują nagranie na własnym dysku albo jeszcze lepiej: przesyłają je co jakiś czas na holo w formie pliku. Przydałoby się uzupełnienie konta operacyjnego o parę kafli, mieliśmy wydatki. Last but not least: czy moglibyśmy sprawdzić, czy w nocy była jakaś interwencja policji lub innych służb pod adresem magazynu, o którym wcześniej pisałem?"

Odpowiedź nadeszła dopiero po pół godzinie.

"Potrzebuję spisu wydatków. Sprzęt zostanie dostarczony tam gdzie poprzednio. Było zgłoszenie, policja i karetka. Uzyskane z kontroli zgłoszeń, także bez szczegółów"

Fuck.


***


Bronx River Art Center mieściło się w odrapanym, dwupiętrowym budynku. Stary Murzyn w portierni układał pasjansa na holo, nie zaszczycając wchodzących spojrzeniem. Poza nim było tu raczej pustawo, chociaż grająca gdzieś w głębi budynku muzyka świadczyła, że nie całkowicie. Schody znajdowały się zaraz za przedsionkiem. Z góry dobiegały dziecięce głosy, zaś z podziemi niósł się przytłumiony hałas. Im bliżej solidnych drzwi Pracowni Metalurgii tym bardziej narastał, by po ich otwarciu porazić bębenki wchodzących. Mik Maroldo, w roboczym stroju i kasku na głowie operował skrawarką nad stołem. Iskry sypały się z obrabianego kawałka metalu. Pod ścianą stało kilka dużych, owiniętych folią, aluminiowych rzeźb i parę rysunków. Mik jednak pracował nad czymś mniejszym - metalową, kolczastą różą - i wydawał się tym całkowicie pochłonięty.

Psyche wkroczyła jak do siebie. Wysoka, smukła, wystylizowana co do najmniejszego detalu. Skórzane spodnie mocno podkreślały zgrabność nóg, buty na obcasie wyciągały kobietę na wysokość prawie metra dziewięćdziesięciu, gorset widoczny pod rozpiętym płaszczem wypychał i podkreślał biust. Twarz i włosy jak narysowane, idealnie symetryczne. Jasna cera prawie nie zdradzała wpływu mrozu, któremu poddana została przed chwilą.
Widząc zajętego pracą mężczyznę, spokojnym ruchem wyciągnęła pistolet, wyjmując magazynek i wkładając do komory wyciągnięty skądś nabój. Wycelowała w podłogę i nacisnęła na spust. Huknęło i błysnęło, pocisk był ślepy, więc nie zrobił dziury. Bez większych emocji patrzyła na Maroldo, sprawdzając czy usłyszał.
- Co do chuja?! - Mik odskoczył upuszczając skrawarkę. Zastygł w przykucniętej pozie, częściowo schowany za stołem. Poruszał się bardzo szybko, bo nawet nie dostrzegła kiedy w jego dłoni pojawił się rewolwer. Zaraz też schował broń do kieszeni fartucha, widocznie poznając kobietę z przesłanego przez Dirkauera zdjęcia.
- Normalnie uznałbym to za niezły żart, ale nie dzisiaj - rzekł, wyłączając turlającą się po ziemi skrawarkę. Zdjął kask i podszedł do niej, wyciągając dłoń na powitanie.
- Jestem Mik. Psyche, tak? Gdzie motyle skrzydła?
Wyraz twarzy kobiety nie zmienił się, kiedy wkładała magazynek na miejsce i chowała pistolet do kabury. Zsunęła płaszcz i poszukała wzrokiem miejsca, gdzie mogłaby go odłożyć. Na środku pleców, widoczny nad gorsetem, miała tatuaż przedstawiający egzotycznego motyla.
- Ciekawe miejsce na rozmowę - skomentowała otoczenie czystym głosem, nie odnosząc się do pytania. - Ta trzecia, czekamy na nią?
- Tam są wieszaki - wskazał ścianę koło drzwi wyciągniętą na powitanie ręką. Wisiała tam koszula, dżinsy oraz czarna kurtka. - Z ważnymi sprawami zaczekamy, nie lubię się powtarzać. Zanim przyjdzie Rose powiedz mi co potrafisz - przyglądał się jej ciekawie.
- Jestem uniwersalna i także nie lubię się powtarzać - podeszła do wieszaka i uważnie powiesiła na nim płaszcz. Poruszała się niczym modelka, doskonale czując się na wysokim obcasie. - Szczególnie komuś, kto został przydzielony jako ochroniarz. Panna Rose i Pan Kenji mieli zająć się negocjacjami. To stoi w otrzymanym przeze mnie tekście. Jak sytuacja się zmieniła?
Rozejrzała się i ostatecznie wybrała jakieś stojące z boku krzesło, siadając na nim i zakładając nogę na nogę.
- Skoro ma przybyć później, do tego czasu prosiłabym o sprostowania, zakładam, że oboje posiadacie tę samą wiedzę. Temat przyszłości podejmiemy po pojawieniu się Panny Rose.
- Wolałbym robić tylko za ochroniarza, panienko - westchnął. - Ale musiałem przejąć odpowiedzialność za wszystko, w tym negocjacje. Rose jeszcze o tym nie wie, więc gdy tu dotrze, będziesz prawdopodobnie świadkiem dramatycznych scen. Masz jakieś kontakty na Bronxie i doświadczenie w postępowaniu z gangsterami, czy jesteś tak samo oderwana od tutejszej rzeczywistości jak reszta?
- Mam doświadczenie w inside jobs nielegalnych firm i organizacji. Jestem biała - Psyche wpatrywała się ciągle w twarz swojego rozmówcy, wydawało się, że prawie przy tym nie mruga. - To oznacza, że rejonem zainteresowania było centrum i południe miasta. Bronx znam z map i kilku wizyt. Czy to wystarczająca odpowiedź na to pytanie, chłopczyku? - lewy kącik ust wygiął się minimalistycznie. - Mam imię, używaj go, Mik - zaakcentowała ostatnie słowo.
- Jasne, sorry - jego twarz przybrała łagodniejsze oblicze. - Źle zaczęliśmy znajomość. Wybacz, mój optymizm co do tej roboty ostatnio mocno stopniał. Miło mi cię poznać, Psyche.
- Wszyscy robimy za co nam płacą - kobieta skomentowała sentencjonalnie. - Emocje są zbędne, jesteśmy tu, by osiągnąć cel. Każdy cel da się osiągnąć.
- Mówiłem dokładnie to samo...jeszcze dwa dni temu - wyszczerzył się Maroldo. - Ale spokojnie, nie zamierzam się jeszcze poddawać.
Wyświetlił z cyberoka ekran holo, poklikał chwilę i zgasił.
- Wysłałem ci firmowe antyspyware i program szyfrujący, zainstaluj jeśli nie masz. Szyfruj wszystkie wiadomości - polecił, gdy drzwi otworzyły się i do pracowni wkroczyła Basri, Demon Nieporozumienia.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 07-05-2014 o 21:32. Powód: literówki
Bounty jest offline  
Stary 07-05-2014, 22:08   #99
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
“Przyjedź!!”
Posłała krótką wiadomość do Tonyego.
“Nie dziesiaj.”
Odpowiedź przyszła bardzo szybko, ale nie taka jak się spodziewała.
“Potrzebuję cię.”
Spróbowała jeszcze drobnej presfazji.
“Naprawdę chciałby, ale nie mogę.”
Nie nalegała już więcej, nie było sensu. Pozostało jej spędzić wieczór samotnie. Może to i lepiej. Mogła wiele przemyśleć, przeanalizować. A miała tego wiele.

Na pierwszy ogień poszło nagranie. Sekunda po sekundzie. Słowo po słowie Rose analizowała całe spotkanie co jakiś czas notując coś sobie. W głowie powstawał nowy plan, który pewnie wymagać będzie kilku poprawek, ale zawsze to coś.
Kiedy skończyła było już dość późno, kawa w ekspresie też się skończyła, ale nie chciało jej się robić nowej. W kubku zostało jej kilka łyków, akurat tyle by zacząć spisywać wzór umowy dla Carlosa. Najważniejsze podpunkty, które później trzeba będzie jeszcze uzupełnić.
Ostatni łyk kawy. Ostanie słowo w dokumencie. Zapisz. Zamknij.
Szybki prysznic i samotna noc. Na szczęście krótka.

Poranek przyniósł kilka nowinek, ze zmianami osobowymi w ich drużynie włącznie.
Nim Rose zdążyła odpowiedzieć na wiadomość od nowej Mik już umówił im spotkanie. Spotkanie, na którym chciała dopracować szczegóły swojego planu.

Przed wyjściem z domu zdążyła jeszcze złożyć zamówienie na nowe gadżety. Trochę zajęło jej odnalezienie załączonego do poprzedniej przesyłki katalogu.
Po drodze wstąpiła jeszcze do cukierni na rogu. Chwalili się, że ich wyroby mają wiekową tradycję i są ręcznie robione. Czy tak było, trudno powiedzieć. Ale były smaczne, a to wystarczyło.

Rose wkroczyła do pracowni cyborga punktualnie o dziewiątej. W jednej ręce trzymała tackę z trzema kawami, a w drugiej papierową torebkę, z której unosił się jakiś apetyczny zapach.
- Dzień dobry - przywitała się jakoś tak jakby radośniej.
Rozejrzał się w poszukiwaniu miejsca gdzie mogłaby postawić to co przyniosła.
- To twoje? - Spytała wskazując ogólnie wszystko. - Nie wiedziałam, że drzemie w tobie dusza artysty.
- Trzeba mieć jakieś hobby, żeby nie zwariować - odparł z uśmiechem Mik. - Tamte rzeczy są moje - wskazał na owinięte w grubą folię rzeźby i grafiki pod ścianą. - Dzielę tą pracownię z innymi, ale dziś nikt nam nie będzie przeszkadzał. Rose, poznaj Psyche, naszą nową partnerkę. Psyche, Rose - przedstawił sobie kobiety. - Poznajcie się a ja tu ogarnę - Maroldo zabrał z blatu spawarkę, odkładając ją na dużą, stojącą w kącie skanero-drukarkę 3D, sądząc po nazwie - “Alu-Print” - odlewającą wzory w metalu. Drogi sprzęt jak na to zaniedbane miejsce. Mik zgarnął jeszcze ze stołu opiłki metalu i przysunął dwa krzesła.
Psyche skinęła głową w kierunku nowoprzybyłej, pozwalając sobie na bardzo delikatny uśmiech, będący razem z tym ruchem powitaniem. Przyjrzała się temu co przekazał Mik i zainstalowała, uznając, że dodatkowe bezpieczeństwo nie zaszkodzi.
- Cieszę się, że jesteśmy już wszyscy. Alan pozwolił sobie pozostawić wyjaśnienia odnośnie uzyskanych już profitów wam, także znam głównie podstawowe założenia zadania. Nie posiadam również wiedzy dotyczącej zaplanowanych już działań, dlatego byłabym wdzięczna za wprowadzenie.
- Zaraz do tego przejdziemy - oznajmił cyborg. Usiadł na krześle i przysunął sobie jeden z postawionych przez Rose na stole kubków kawy, delektując się chwilę aromatem. - Ratujesz mi życie Rose - rzekł do Basri z wdzięcznością w głosie i upił łyka - spałem dziś trzy i pół godziny. A tu co masz dobrego? - Zapytał, wskazując na torebkę pachnącą jedzeniem, po czym pacnął się dłonią w czoło. - Bym zapomniał! Skanowałaś się na pluskwy? Jak nie, to mam tu skaner.
- Croissant. Częstujcie się - Azjatka wskazała na torebkę. - Nie, nie skanowałam. Wysłałam tylko wiadomość Dirkauerowi, że potrzebujemy.
- Domówię jeszcze dwa - Mik wyjął i ugryzł croissanta. - Każde z nas powinno nosić przy sobie kieszonkowy skaner - dodał z pełnymi ustami. - Uroki życia w czasach szpiegowskich mikro-gówien. Firma dostarcza nam sprzęt do wynajętego garażu w Port Morris - wyjaśnił Psyche. - Na teren wchodzi się za okazaniem potwierdzenia zapłaty, które ci przesyłam - ponownie wyświetlił z cyberoka ekran holo, poklikał i zamknął.
Następnie wstał i podszedł do leżącego pod ścianą pudła po konsoli do gier. Wyjął coś przypominającego pustą ramę obrazu z uchwytem. Gestem wskazał by Rose wstała a gdy to uczyniła ustawił skaner i zaczął przesuwać nim powoli wzdłuż jej ciała. Trwało to ze trzy minuty.
- Jesteś czysta, najwyraźniej - oznajmił, chowając skaner i siadając z powrotem przy stole. - Pracownia jest wygłuszona, możemy swobodnie rozmawiać. Psyche, może najpierw przybliżymy ci nasze dotychczasowe działania, bo nie raportowaliśmy Alanowi zbyt dokładnie, zatem nie wiesz wszystkiego.

Mik z pomocą Rose streścił ostatnie dwa, obfitujące w wydarzenia dni, w międzyczasie pisząc na holo. Cierpliwie wyjaśniając i odpowiadając na pytania Psyche, doprowadził opowieść do wczorajszego wieczora. Chwycił niedokończoną - kwiat nie miał liści i tylko połowę płatków - metalową różę i chwilę się nią bawił.

- Na czym to ja skończyłem? - Podrapał się kwiatem po łysinie. - Aha, Rose zabroniła mi spotykać się samemu z Felipą, tą moją znajomą Rustlerką, która okazała się być doradczynią Jin-Tieo. Tu zaczyna się część historii, której Rose też jeszcze nie zna. Zatem wczoraj w nocy...spotkałem się z Felipą…
Basri nawet nie drgnęła. Źrenice zwężyły się. Był to jedyny wyraz dezaprobaty.
I cała wieczorną pracę można było wywalić do kosza.
- Rose, proszę, daj mi dokończyć, key? Całe szczęście, że to zrobiłem. Spotkałem się z nią, bo zażądała tej przysługi, którą jej obiecałem za załatwienie spotkania z Jinem. Na wstępnie jednak zapytała mnie wprost czy robimy dla Free Souls. Okazało się, że rozmowa z Rose wpędziła Jina w kompletną paranoję. Szybko też dowiedziałem się dlaczego i wcale się mu kurde nie dziwię. Otóż Rose nie powiedziała mu nawet w czyim imieniu przychodzi! - Cyborg mówił dość spokojnie, z lekką tylko nutą irytacji w głosie. Może ta kawa i croissant go ułagodziły. - Powiem ci Rose, że miałaś farta, bo Jin to najwyraźniej opanowany facet. Meatboy na jego miejscu przystawiłby ci spluwę do łba, więc nie narzekaj na brak gościnności, key? Jina codziennie próbują zabić a na całym Bronxie Free Souls sondują i próbują pozyskać szefów gangów. Niby jak miał choćby rozważać sojusz z nami, nie wiedząc kim jesteśmy? Zresztą czytałyście wieści od Dirkauera. Wojna na Bronxie osiągnęła apogeum i w ciągu kilku dni się rozstrzygnie. Nie ma czasu na sondowanie i wyrafinowane taktyki negocjacyjne, bo jak tak dalej pójdzie, niedługo nie będzie z kim negocjować. No, to nim przejdę dalej, Rose może mnie opieprzyć.

Psyche słuchała uważnie Maroldo, nie wtrącając na razie żadnych uwag. Wyświetliła sobie materiały otrzymane od dyrektora i porównywała wiedzę pisaną z mówioną. Po skończonym monologu Mika kobieta uniosła wzrok i zatrzymała go na Rose, czekając na reakcję.
- Z tego co usłyszałam, pierwsze do zastanowienia to ujednolicenie naszych technik i wersji. Potrzebny nam jeden front i przemawianie jednym głosem, czy tak?
- Powiedz mi - Azjatka wyciągnęła swój holofon i wyświetliła na nim zdjęcie jakiejś kobiety. - To ta twoja znajoma? Felipa, jak jej tam było?
- Ano - Mik skinął głową. - Ta sama, która rozmawiała z tobą wraz Jinem, przecież wiesz.
- Nie, nie wiem - Rose powiedziała całkiem spokojnie. - Przecież nic mi o niej nie powiedziałeś. Tyle tylko, że znasz ją sprzed lat. Że może pomóc w umówieniu spotkania. Ani słowem nie wspomniałeś, że ona cieszy się wielkim poparciem Jina. Tak wielkim, że może mówić w jego imieniu. W co ty grasz Mik?? - Wzrok kobiety utkwił na cyborgu i gdyby prawdziwym było powiedzenie o piorunującym spojrzeniu zapewne mężczyzna padłby teraz trupem dymiąc przy tym solidnie.
- Nie wspomniałem, bo nie miałem o tym pojęcia, key? - Wyjaśnił, wzruszając ramionami. - Felipa jest sierotą czy coś w ten deseń. Nazwisko ma de Jesus, uwierzycie? Jak była mała Li ją adoptował, ale nie rozpieszczał szczególnie. Od zawsze była Rustlerką, najpierw dilowała, potem została fixerką. Tej roboty podjęła się też jako fixerka, za przysługę i kasę. Nie byliśmy nigdy bliskimi znajomymi, więc nie dziwię się, że widząc mnie po raz pierwszy od dwóch lat nie wyjawiła mi swojej obecnej pozycji w gangu. Dowiedziałem się o tym dopiero od ciebie. Z tego co gadałem z nią wczoraj w nocy, wygląda na to, że reprezentuje Jina na zewnątrz, również w kontaktach z innymi szefami.
- I dlatego, że nie byliście bliskimi znajomymi pędzisz na spotkanie z nią nie informując o tym nikogo? - Rose wzięła jedną z przyniesionych przez siebie kaw. Upiła łyk i ponownie utkwiła wzrok w cyborgu. - Sprawdziłeś ją chociaż dokładnie?
Psyche przyglądała się wymianie zdań na pierwszy rzut oka obojętnie. Brwi minimalnie wysunęły się w górę, spojrzenie zawierało drobinę dezaprobaty.
- Felipa. Ona tam rządzi, a materiały są nieaktualne? - zapytała spokojnie, zanim Mik odpowiedział Rose. - Moim zdaniem celem powinni być wskazani mężczyźni, skoro ta kobieta tak szybko wsunęła między was kość niezgody. Hana jeszcze nie spotkaliście, dlaczego nie spróbować wybadać także jego. Jin-Tieo to tylko mężczyzna. Twój dossier wskazuje, że umiesz się z nimi obchodzić - powiedziała bezpośrednio do Rose.
- Nie no - Basri przeniosła swoje spojrzenie na kobietę. - Tak to daleko nie zajedziemy. Owszem, prawdopodobnie ze względu na to, że to mężczyźni, nasz pracodawca stwierdził, że kobiecie będzie się łatwiej z nimi rozmawiało. Mik - Azjatka zwróciła się do mężczyzny. - Ty znasz teren. Jak to sam ująłeś, jesteś chodzącą bronią. Coś pominęłam? A ty, Psyche - ponownie obdarzyła kobietę swoim wzrokiem - jak możesz uzupełnić tę naszą drużynę marzeń?
- Dowolnie, jestem uniwersalna - stwierdziła Psyche jak coś strasznie oczywistego. - Lepiej wychodzi mi eliminacja lub infiltracja niż negocjacje, do nich jednak także przeszłam szkolenie. Co masz na myśli, twierdząc, że tak daleko nie zajdziemy? Nie jesteśmy tu aby podjąć decyzję odnośnie dalszych działań?
- Jasne - przytaknął Maroldo. - Ale do tego muszę wam opowiedzieć resztę tego, czego się dowiedziałem. Najpierw jednak wyjaśnię: Felipa nie rządzi Rustlersami - prychnął, uważając widocznie ten pomysł za niedorzeczny. - Jest tylko kimś w rodzaju negocjatorki Jina, jak u nas Rose. Po śmierci Li najbliżej jej chyba do niego, ale jest lojalna ogólnie wobec gangu. Ma kontakty, więc jest dla nas ważna. Hana na razie sobie odpuśćmy. Kompromituje go podpis pod zleceniem kremacji Li, nawet jeśli sfałszowany. Zresztą nie tak łatwo się spotkać z kimś takim jak on. Wiecie ile zachodu kosztowało nas ustawienie spotkania z Jinem. Meatboya zaś poznaliśmy przypadkiem. On jest otwarty na współpracę z firmą a przynajmniej był jeszcze wczoraj. W każdym razie nie wiemy, który z nich trzech jeszcze żyje. Rustlersi biorą w dupę aż miło, ale sami też całkiem nie próżnowali. Namierzyli trzy mety Free Souls i planują na nie jednocześnie uderzyć. Jedną z tych met, oficjalnie magazyn, zwiedziłem wczoraj mikro-dronem. Przesyłam wam adres, nagranie i plan budynku. Zaoferowałem naszą pomoc przy szturmie, Felipa miała to przekazać Jinowi - zawahał się. - Jest jeszcze coś - dodał niepewnie po chwili. - Prawdopodobnie mamy w Corp-Techu zdrajcę, który kręci z Free Souls. Ale prościej będzie jak zacznę od początku, key?

Mik, bujając się na krześle, streścił kobietom całą rozmowę z Felipą, od początku, aż po odstawienie Latynoski do “Meduzy”. Mówiąc o Madsenie przyglądał się uważnie reakcji Psyche. Cyborg rzadko okazywał emocje, lecz opowiadając o eksperymentach na dzieciach nie umiał ich całkiem stłamsić.

- Poprosiłem Remo o sprawdzenie czy Madsen wciąż jest na liście płac firmy - rzekł zaciskając zęby. - Ale jeszcze nie dostałem odpowiedzi. Nie meldowałem na razie o Madsenie Dirkauerowi, chcę najpierw to potwierdzić. Felipa się póki co nie odezwała. Mam nadzieję, że jednak nie poszła sama szukać swojego porwanego przyjaciela w tym magazynie. Cóż, związać jej nie mogłem, key? Ani tym bardziej pomagać jej bez należytego przygotowania, narażając naszą misję dla jej prywaty. To tyle. Wiecie już wszystko, drogie panie. Niezłe bagno, co nie?
- Madsen to nie nasza sprawa - Psyche skomentowała krótko. Na twarzy nie drgnął jej jeden nawet mięsień, kiedy Mik opowiadał. Wydawała się wręcz niezainteresowana. - Powinniśmy skupić się na Rustlers i przez nich dopiero na narkotyku i Free Souls. Skoro sytuacja nie rozwija się dla nas pomyślnie, wydaje mi się, że powinniśmy pokazać im, że nam zależy na pozbyciu się zagrożenia w postaci nowego gangu. Sami zorganizować akcję i przynieść głowy wrogów na tacy. Nie możemy czekać aż to oni odpowiedzą, bo możemy czekać długo.
- Parę głów już im przyniosłem - rzekł Maroldo. - Ale mogę więcej, czemu nie. Mój plan jest taki, by jeśli Rustlersi się nie wezmą do kupy, w nocy samemu zrobić wjazd na ten magazyn, ewentualnie z Felipą, bo ona będzie zainteresowana. Poprosiłem już Alana o dodatkowe wsparcie, zobaczymy co załatwi. A Madsen...Madsen to jest nasza sprawa - powiedział stanowczo. - Niszczy reputację firmy, możliwe, że szpieguje dla wroga. Poza tym to moja dzielnica i nie dopuszczę, by jakiś skurwiel robił tu takie rzeczy.
- Co proszę?? - Rose oderwała wzrok od ekranu, na którym coś przed chwilą wystukała. - Mik, oczyszczać dzielnicę z tego typu elementów możesz po pracy - widać było, że wzmianka o eksperymentach na dzieciach nie zrobiła na niej żadnego wrażania. Ewentualnie nie dosłyszała tego. - Jeżeli podejrzewasz, że Madsen kręci na boku, to zgłoś Dirkauerowi i koniec. To nie należy do naszego zadania. Akcja, to raczej wasza broszka, gdyż ja się tam w ogóle nie przydam.
- Przydasz, przydasz - cyborg uśmiechnął się krzywo. - Nie musisz tam wchodzić ani do nikogo strzelać, ale możesz robić za czujkę. Tymczasem jednak chciałbym, byś znalazła i śledziła Madsena. Musimy udowodnić Rustlersom, że on nie działał z polecenia firmy. Trzeba go dorwać, przesłuchać i przynieść im jego głowę. To przez tego chuja myślą, że siedzimy w łóżku z Free Souls. Skumacie to wreszcie, czy nie? Madsen to nie zwykła płotka. Jeśli się okaże, że wciąż pracuje w CT, musimy mieć na cwela dowody. Wtedy możemy pójść z tym do Alana, key?
- Poddajesz się emocjom, Mik - skomentowała Psyche - brzmisz, jakby to była sprawa prywatna. Brak profesjonalizmu. Jeśli robi na boku, Alan może zając się tym i dostarczyć nam jego głowę. Skupianie się na tym człowieku… “Oni”, masz na myśli Felipę? Uważam, że zajmując się Madsenem odchodzimy od sedna sprawy. Potrzebujemy bezpośredniego dojścia do szefów gangu. Bez pośredników. Inaczej nie osiągniemy celu, bo rozbijemy się o mur takich małych spraw.
- Key - westchnął. - Niech wam będzie, napiszę do Alana, żeby zdecydował co z tym fantem robić. Zaczekamy na wiadomość od Felipy lub Jina a w międzyczasie spróbuję umówić nas z Meatboyem. On bywa trochę porywczy, więc chciałbym mieć obstawę. Psyche, wybierzesz się ze mną?
- Chętnie - odpowiedziała spytana. - Rozumiem, że zdecydowaliście się ostatecznie na próbę współpracy z Jin-tieo, uznając go za najlepszą personę do przewodzenia i manipulacji?
Powoli przełożyła jedną nogę na drugą, wpatrzona w jedną z rzeźb.
- Powinnam wystąpić jako ja, czy jako moje alter-ego? Udawałam już gangsterkę, problematyczny pozostaje kolor skóry. Moja wiedza nie obejmuje jeszcze ich reakcji na biały kolor skóry.
Mik spojrzał na nią jak na kosmitkę.
- Ja pierdolę - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Posłuchaj siebie. Mówisz jakbyś wybierała się na wyspę ludożerców. Ja jestem biały, wyglądam jak Bloodboy i mnie nie zjedli. Rustlersi to wieloetniczny gang, mają nawet paru białych. A ostatecznego wyboru jeszcze nie dokonaliśmy. Jin jest słabszy, ale sprytniejszy. W końcu od lat doradzał Li. Może być ciężko manipulować manipulatorem. Meatboy jest prosty i pewny siebie. Dowiedzmy się najpierw czy i kto ostatniej nocy zginął, może nasz dylemat rozwiąże się sam.
Drgnęła, następnie powróciła do siebie, do spojrzenia bez konkretnego wyrazu.
- Szczegóły są istotniejsze niż myślisz. Moje poprzednie zlecenie zakładało kontakty z ludźmi, dla których kolor skóry był wszystkim. Od niego pierwszego zależało czy strzelą, czy porozmawiają. Wyglądasz jak Bloodboy, nie zakładaj, że nie obróci się to przeciwko nam. Bez dłuższych przygotowań mogę przybrać taki wygląd: - włączyła holofon i wyświetliła zdjęcie.
- Nie sądzę - odpowiedziała Azjatka.
- Nie sądzisz co? - Psyche dała się zaskoczyć tą suchą, wydającą się nie mieć związku wypowiedzią.
- Że podejmę się takiego ryzyka jak uczestniczenie w planowanej akcji - spokojnie wytłumaczyła Rose.
- To może podziel między nas swoje wynagrodzenie, Rose - Mik oderwał się od pisania na wyświetlonym przed twarzą ekranie holo. - Skoro siedzenie w aucie i patrzenie to dla ciebie za duże ryzyko.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie znam swoje ograniczenia - Basri zakołysała kubkiem z kawą i uniosła go do ust. - I wiem kiedy mogę narobić więcej szkód niż pożytku - upiła trochę. - Szkoda, że ty jesteś taki bezkrytyczny w stosunku do siebie.
- Jestem samokrytyczny - uśmiechnął się Mik. - Na przykład za bardzo wchodzę w detale rzeźbiąc. Ujmę to inaczej, Rose. To co właściwie zamierzasz dziś robić?
- Nie ma to jak samokrytyka - westchnęła głęboko. - Może gdybyś się zajął tym całym rzeźbieniem, a nie udowadnianiem jaki to jesteś wszechstronny, nie musiałbym poświęcać kolejnych godzin na opracowywanie strategii i mogłabym się zająć czymś innym. Powiem to drukowanymi literami, a może jeszcze lepiej w kodzie zero-jedynkowym, żeby dotarło to do twojej mózgownicy. Nie… potrafię… obchodzić… się… z… bronią - po każdym słowie robiła dłuższą przerwę.
- Czy ja mówiłem coś o broni? - Maroldo rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby pytał niewidzialną widownię. - Nie ważne, rób co chcesz. Miałaś wczoraj swoją szansę, by zostać naszą stałą przedstawicielką przy Jinie, popijać z nim herbatkę, urabiać go i ustalać strategię. Teraz serio nie wiem co masz robić. Sama wymyśl dla siebie jaką pożyteczną aktywność, key? Z nami lepiej nie jedź, bo to niebezpieczne - zadrwił.
- To jeszcze lepiej - Rose siliła się na poważny ton. - Chcesz, żebym została sama, bezbronna w środku jakiegoś cholernej wojny gangów, tak? Zrozum, żadna ze mnie pomoc w takiej sytuacji. No chyba, że ja źle rozumiem słowa stać na czatach. A to wtedy przepraszam - nie do końca wyszedł jej gest umywania rąk, gdyż miała tylko jedną do dyspozycji, w drugiej trzymała kubek. - A gdybyś ty nie postanowił spotkać się ze swoją znajomą bez wiedzy współpracowników, to miałabym co robić. I już pal licho to, że zmarnowałeś ileś tam godzin mojej pracy, ale to stawia wielki znak zapytania nad tym czy można tobie zaufać.
- Wiem, wiem - Mik zaczynał tracić cierpliwość - skutecznie przekonałaś Jina, że jesteś z Free Souls, a ja to zjebałem. Key. Poddaję się. Nie mam czasu na kłótnie - kliknął w ekran holo, po czym wyłączył go. - Meatboy jest niedysponowany, cokolwiek to znaczy. Spotkamy się z jego człowiekiem, BigJ-em. Może dowiemy się czegoś. Jedziemy do strefy walki, na front. Może być niebezpiecznie. Pewnie nie chcesz z nami jechać? - Zapytał Rose z nieudolnie skrywaną nadzieję w głosie.
- Masz rację. Nie chcę - Basri była nad wyraz szczera. - Niestety nie pozostawiasz mi wyboru. Twoje nieodpowiedzialne zachowanie może mieć i dla mnie negatywne skutki. A tego chcę uniknąć. Ciebie trzeba pilnować Mik, jak małego dziecka. Dodatkowa robota za którą nikt nie zapłaci - westchnęła ciężko.
- Ponoć wszyscy faceci to wieczni chłopcy - Maroldo uśmiechnął się bezczelnie rozkładając ręce. - Co poradzę? Rose, jeśli to cię nie przerasta, możesz poszukać Felipy po szpitalach i komisariatach na wschodnim Bronxie. Alan odpisał mi, że w nocy pod magazynem Free Souls była interwencja. Felipa nie odpowiada. Szalona Latynoska to niestety wciąż nasze jedyne dojście do Jina, więc trzeba sprawdzić co z nią, jeśli chcesz jeszcze kiedyś z nim pogadać - Mik wstał od stołu, zgniótł kubek po kawie i wyrzucił go do kosza. - Aha, do garażu jedzie nowa dostawa, opancerzona furgonetka z zawartością, w tym podręcznymi skanerami. Lecim? - Zapytał.
Psyche wstała jak gdyby nigdy nic. Otrzepała pupę i uda z niewidzialnych pyłków i wzięła swój płaszcz z wieszaka.
- Mam nadzieję, że ten brak chęci współpracy i działania to zły poranek, a nie stała. Bardzo nie podoba mi się to podejście, jeśli nie zmieni, będziemy musieli podjąć bardziej zdecydowane kroki. Nie odpowiedziałaś co będziesz robić, przed chwilą narzekając, że Mik spotkał się z Felipą bez ustalania tego. To zaprzeczenie. Nie współpracując stoimy na przegranej pozycji. - Ruszyła do wyjścia. - Powinnam zahaczyć o swoje mieszkanie. Jeśli nie masz tu swojego transportu, możemy użyć mojego motoru - powiedziała do Maroldo na koniec.
- Chętnie - uśmiechnął się koniuszkami ust i skinął głową. - Tyle, że ważę sto czterdzieści kilo, nie wiem czy twój motor wytrzyma. Daleko mieszkasz? Mogę napisać BigJ-owi, że będziemy później.
Cyborg podszedł do wieszaków, po czym bez krępacji rozebrał się z roboczych ciuchów do podkoszulka i bokserek, by założyć błękitną koszulę i dżinsy. Skóra na jego nogach i rękach całkiem nieźle udawała prawdziwą, była może trochę bledsza.
- Udźwig do czterystu pięciu kilogramów - Psyche przyglądała się mu bez emocji. - Mnie zbudowano z lżejszych części. Po zmianie wyglądu powinnam zmienić również imię, będę więc Marlene. Posiadam mieszkanie operacyjne w północnej części Queens.
- Jesteś z mojego gatunku - wyszczerzył się Mik. - Fajno.
Ubrał się, po czym schował pudło ze skanerem i nieukończoną metalową różę w zamykanej na klucz szafce.
- To jest chyba oczywiste. - Odparła Rose wyrzucając swój pusty kubek po kawie, - Zajmę się tym, do czego mam najlepsze predyspozycje. Mik, mam nadzieję, że masz nagraną całą waszą rozmowę z Meatboyem?? - Zapytała biorąc swój płaszcz. - Czy mógłbyś mi to nagranie udostępnić??

Ich drogi rozeszły się. Rose wsiadła do zaparkowanego nieopodal samochodu.
- Jeremy, poszukaj najbliższe tej lokalizacji posterunki policji. - Pokazała siedzącemu za kierownicą mężczyźnie adres.
Sprawnie włączyli się do ruchu.
- Słuchaj potrzebuję jakiegoś dobrego sprzętu. No nie wiem. Kamizelki kuloodpornej czy coś w ten deseń. - Powiedziała gdy już jechali. - Coś co zwiększy moje szanse przeżycia. Ta praca schodzi na psy. - Dodała, zupłnie jakby chciała się usprawiedliwić. - W każdym bądź razie ma być to coś dobrego, ale nieutrudniającego ruchów. Znasz się na tym, coś mi tam wybierzesz.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 08-05-2014, 05:27   #100
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Ed siedział wygodnie w fotelu. W ciemnym pokoju wynajętego mieszkania. Kolejny tymczasowy dom. Przed nim stał rozstawiony w oknie na trójnogu karabin. Wysmukłą lufą wyglądał dyskretnie przez uchylone okno na apartament Felipy. Walters nie wytrzymał walki z ciekawością. Sięgnął ręką po małe pudełko przewiązane wstążką. Nie spodziewał się prezentu. Nie zasłużył na żaden. Nie było specjalnie żadnej okazji, aby miał być obdarowanym. Gwiazdka była wciąż przed nimi. Z drugiej strony mogli nie dożyć...
Obracał w palcach przedmiot. W końcu powoli, delikatnie, nie spiesząc się zabrał się do rozbierania opakowania. Najpierw palce natrafiły na niewielką odręcznie zapisaną karteczkę.
Cytat:
Trudno konkurować z twoimi prezentami carino. To drobiazg, wiem. Ale, tam gdzie spędzasz teraz noce, z daleka ode mnie, otoczony anonimowymi meblami i przedmiotami… Po prostu chciałam ci dać namiastkę domu. Może trudno mi okazywać uczucia… ale cię kocham. A przynajmniej zaczynam.
Z namaszczeniem wyjął prezent.

Uśmiechnął się. Kiedy ostatni raz cieszył się równie szczerze, to chyba z podarku od dziadka. Tuż przed śmiercią staruszka. Aparat fotograficzny ze starodawnym obiektywem. Kto wie, czy nie od tamtego zaczęła się Waltersowa przygoda życia z chowaniem się po drugiej stronie szkiełka...

Nalał sobie piwa do nowego kufla. Teraz przynajmniej Felipa będzie mniej brzęczeć o picie browca, pomyślał z półgębkiem wygiętym w szelmowskim uśmiechu.

Godzinę potem ustawiwszy detektory na obserwowane mieszkanie położył się wygodnie rozkłądajac fotel do tyłu.
Przymknął oczy.
Boże. Jeśli jesteś... jaki musisz być samotny... Ja mam przynajmniej Felpię.
Ziewnął smacznie.
I zasnął.


***



Zajrzał w celownik optyczny.

Czarne dzieci z meczetami, ogromnymi w ich małych rączkach, beztrosko podskakiwały. Biegły na wspólne zaszlachtowanie wychodzącej z ruin niskiego budynku, pary. Stary mężczyzna i młoda kobieta. Może wnuczka, może córka, może zupełnie obca najbliższa teraz istota. Prawdziwa więź ludzka w nieludzkim świecie. Dziadek obejmował dziewczynę ramieniem. Był słaby. To ona prowadziła niego. Wpierał się na jej wątłym ramieniu. Celownik optyczny tylko zbliżał. Ani nie kłamał, ani nie mówił prawdy. Pokazywał. Kiedy kobieta zasłaniała się przed spadającą maczetą jej ręka bezwładnie upadła na brudną piaszczystą ulicę. Odrąbana dłoń. Dziadek nakrył się ramionami. Przykucnął. Dzieci wskoczyły z nogami na głowę starca. Krew tryskała wysoko. Do góry, na boki, po dziecięcych twarzach. Niczym beztroska woda w basenie, gdy pociechy kąpią sie radośnie i rączkami wzniecają wesołe fontanny. Leżące na ziemi ciała zniknęły z widoku przykryte tłumem pastwiących się na nimi dziecięcych żołnierzy na dragach. Miał strzelać do nich? Jak do kaczek? Rozjemczać? Kurwa... Krew. Na rekach. I twarzy. Ciepła spływa. Jeszcze ją czuje.

Nie. To tylko pot. Otarł kroplę wierzchem dłoni i z wznowionym skupieniem przybliżył oko do lunety raz jeszcze.

Thermowizja nie kłamała. Ktoś czaił się na korytarzu piętra mieszkania Felipy. Apartamentu, w którym spał Bullet.

Wybrał wysłał wiadomość podyktowaną spokojnym głosem.

- Pobudka Bullet.
- Co widziałeś?
- Dwóch frajerów idzie na włam lub wjazd komuś na chatę. Mogą iść po Felipę. Schowaj się w szafie na korytarzu, żeby nie uciekli jak to Free Souls. Zdejmę jednego, drugiego ranię.
- Nie rań, rozwal pierwszego, drugiego mi zostaw. – przyszła wiadomość odczytana przez komunikator cienkim głosem małej, białej dziewczynki.

Ed nie mógł otwarcie nie lubić przyjaciół Felipy. Nie znaczyło to jednak, że nie mógł sobie z nich żartować za ich plecami Nic do nich nie miał, dopóki nie przeszkadzali mu w jego prywatnym życiu. Teraz niestety trochę przeszkadzali. To trochę było nawet na wyrost zaniżonym faktem. Był to kolejny powód dla którego nie pałał do nich miłością.

W tym czasie jednak nieproszeni goście dbając o zachowanie ciszy, co widac było po sprawnych, pewnych lecz kocich ruchach, wsunęli się do środka mieszkania jak cienie. Napastników było o jednego więcej niż myślał.
- Trzech. Zdejmuję dwóch. - poinformował zadrutowanego olbrzyma.

Ciszę z szafy drugiego budynku wziął za „Amen”. Swoją drogą Bullet musiał mieć tam ciasno jak Święty Mikołaj w kominie.
Czarne postacie nie były wysokie. Wprawne oko doświadczonego obserwatora jakim był Walters szybko przywołało azjatyckie skojarzenia. Chinkies.

- Dalej bracia, schodzimy do parteru. – powiedział z policzkiem wspartym o kolbę karabinu.
Mężczyźni z wyjętymi już karabinkami rozdzielili się z korytarza natychmiast przemieszczając się do głównych pomieszczeń. Dwie sypialnie i pokój gościnny. Ed wziął na cel czarną sylwetkę w pustej sypialni, gdzie przed chwilą spał Bullet. Drugi był w bardziej otwartym przestrzennie pokoju gościnnym, więc wolał zostawić sobie łatwiejszy cel na potem. Pociągnął pewnie za spust i niemal od razu przeniósł celownik na drugiego napastnika. Tym razem trafił nie w głowe lecz w kark, ale nie czysto. Kula wpadając przez szybę zboczyła o centymetry. Poprawił następnym strzałem w klatkę piersiową nim facet bezwładnie padł na podłogę. Trzecim ninją w kominiarce zajął się Bullet. Azjata wyskoczył na korytarz z bronią gotową do strzału. Bullet juz czekał. Nim obydwaj pali na ziemię znikając z wizji obiektywu, Walters już lustrował parking. Wypatrzył to czego szukał. Czarny bus z kierowcą. Instynkt podpowiedział mu, że to transport żółtych. W następnej chwili był już w sprincie do łóżka. Wyciągnął spod niego torbę. Wyrzucił z niej kilka przedmiotów na ziemię i zarzucił pasek z pozostałą zawartością na ramię.Wybiegł z mieszkania.

- Ogłusz skurwysyna solidnie. Będę zaraz. Wynosimy go do mnie. Nie zatrzymamy tego co następne przejdzie przez drzwi. - polecił Bulletowi nie podnosząc głosu, a wręcz przeciwnie mówić powoli i wyraźnie. To nie słowami musiał się spieszyć.

Dobiegł do budynku od zaplecza i wjechał windą na piętro. W torbie miał dwa małe ładunki o sile wystarczającej by obrócić mieszkanie w czarną, ziejącą dymem, wyrwaną budynkowi dziurę. Poza tym zagłuszacz sygnałów oraz nadajnik. Wiedział, że Bullet będzie chciał przesłuchać pojmanego zabójcę. Miał nadzieję, że zrozumie, ze mają tylko kilka minut zanim prawdopodobnie wpadnie druga grupa sprzątaczy, która teraz pewnie czekała w odwodzie. O dziwo murzyn zachował rozsądek. Ed w kuchni i sypialni ukrył ładunki. W windzie przebrali skośnego w kurtkę Bulleta, w której Azjata mało sie nie utopił. Przelewał sie przez ręce, ale murzyn chwycił go pewnie i wziąwszy pod pachę niósł po wyjściu z budynku na alley łukiem omijając parking, prosto do mieszkania Waltersa. Jeszcze jeden doby kolega niosący kompana z nocnych baletów przed świtaniem.

W apartamencie Eda mieli skuć gagatka i od razu zająć się busem.
Flipie wysłał wiadomość.
"Nie wracaj na noc do domu."
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172