Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-10-2013, 15:09   #231
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
W ogóle mówił niewiele. Kiedy wszyscy rozbitkowie już się policzyli i zabierali do suszenia, napomknął beznamiętnie, że trzeba by pomóc Juli. Potem z reguły milczał, chyba, że go ktoś o co spytał. Choć i w takich razach o sensowną odpowiedź nie było łatwo. Zupełnie jakby zimne wody Reiku wypłukały ze Spielera przyrodzone zdecydowanie i wolę działania. Patrzył obojętnie, czasem wręcz bezrozumnie, dopóki ów ciekawski bądź troskliwy ktoś nie szturchnął go, nie powtórzył pytania. Wtedy potrząsał albo kiwał głową, w ostateczności tylko zdobywał się na parę słów.
Ale przez lata wyrobił sobie silny nawyk życia, więc gdy mu coś podali do jedzenia i picia, to jadł z nimi i pił. Poszedł nawet po drewno na opał i wrócił z przykładnym naręczem. Wyglądało zresztą na to, że choćby takie najprostsze zajęcie służyło mu bardziej niż bezczynne gapienie się w ogień. Tyle że w sumie nie za dużo było do roboty...

Dopiero kiedy Gomrund zaczął kolejną bojową naradę, odżył trochę.
– A chuj go wie. Może Erich... – przeniósł ponure, ale przytomne spojrzenie z przytarganego przez krasnoluda wojennego złomu na wozaka, odchrząknął. – Widział coś więcej. Ja mogę tylko powiedzieć, że niejaki Mika Tonn raczej nie będzie już nam przeszkadzać. – Sięgnął po krótki, szeroki kord, prymitywny i pordzewiały, obejrzał bez większego zainteresowania. I tak nie zamierzał zanadto się do niego przywiązywać, Wittgensteinowi byli wszak bez porównania lepiej uzbrojeni. Do pierwszego, drugiego starcia. – Słuchaj, Płomienny, pewnie nie dało by się zorganizować jeszcze jednego albo dwóch takich krasnoludzich garnuszków?
 
Betterman jest offline  
Stary 23-10-2013, 20:35   #232
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Złodziejka wyciągnęła ze skrzynki kartkę, której nie powinno tam być. Trzymała ją na dłoni jakby ważąc ciężar tego kawałka papieru i wpatrywała w niego intensywnie, w tej chwili całkowicie nieobecna, niepomna rany Edwina, mutantów próbujących wedrzeć się do ich schronienia, tajemnic kryjących się za spaczeniem, niczego na świecie, poza tą szyderczą ulotką.
-A niech to… -westchnęła w końcu.
Rozsupłała plecak szukając w nim czegoś. Owinięte lnem i trocinami jajo stanowiło centrum jej dobytku, wszystko inne poupychała wokół niego, po bokach i kieszeniach, ostrożnie i przemyślnie, by nie narażać kruchej skorupy i nie mogła stosować najprostszej metody wyszukiwania, poprzez wyrzucenie wszystkiego na ziemię. Trochę potrwało nim wyciągnęła pióro i kałamarz. Podała je Edwinowi razem z ulotką.
-Światła starczy? - zapytała.
Wnętrze semaforowej wieży było ponure i ciemne, ale skoro jej wzrok szybko przyzwyczaił się do półmroku, uznała, że wpatrujący się na co dzień w czarne niebo astronom, też nie powinien mieć z tym kłopotu.
-Ale po co? światło?
-Napiszesz odpowiedź.

Nie wyglądało żeby Edwin nagle zrozumiał, o co dziewczynie chodzi, jednak pokiwał głową. Skoro musi coś napisać to znaczy, że umieranie musi zaczekać. To była jasna, czytelna zależność i trawiony gorączką umysł przez chwilę, krótką jak rozbłysk piorunu, stanął u progu epokowego odkrycia, matematycznego wzoru nieśmiertelności, gdzie zmiennymi były czas, energia i masa, i może gdyby nie mutanci wrzeszczący na zewnątrz, gdyby nie wysiłek utrzymania pióra w palcach, i nadążenia za tym, czego Sylwia tak właściwie chce, może, może wzór nabrałby konkretnych kształtów.

Nieświadoma niczego złodziejka pokazała palcem czyste pole pod wyraźnym „Melduj”
-Tu pisz, od razu pod spodem: Utknąłem w Biberdorfie. Czekam na rozkazy.
Gdy skończył zabrała kartkę. Chuchnęła na atrament, otworzyła skrzynkę, przez sekundę jakby się wahała, żeby wreszcie energicznym ruchem włożyć do niej zapisaną ulotkę i zatrząsnąć wieko.
-Jak myślisz ile trzeba czekać? –zapytała.
-Na co czekać? – właściwie to zaczynał już rozumieć, co dziewczyna robi i to też wydało mu się niepokojące. Tylko szaleniec nadąża za umysłem szaleńca – Sądzisz, że ta skrzynka to taki mały, magiczny …semafor?
Pokiwała głową, ucieszona domyślnością Edwina.
-Zabrałam ją jednemu takiemu, bo nie mogłam zrozumieć, czemu to ze sobą tacha.
Parsknął śmiechem nie dawszy rady zapanować nad odruchem. Zapytałby, jak to zabrała? Ot tak, wyrwała i uciekła, bo ją ciekawiło?, ale rozkasłał się tak bardzo, że znowu myślał, że zaraz umrze. Nagle pobladła złodziejka chyba pomyślała to samo.
Na szczęście atak kaszlu w końcu minął. Ciemnowłosa dziewczyna podniosła się z klęczek. Podała mężczyźnie bukłak z wodą.
-Tylko nie pij łapczywie.
Habel uśmiechnął się słabo.
-Pójdę na piętro –dodała. Oboje spojrzeli w górę. Hałas dobiegający z zewnątrz nasilał się. – Zabezpieczę drzwi do obserwatorium. Nie wedrą się – jej głos zabrzmiał pewnie. Mężczyzna znowu się uśmiechnął.

Na górze zasapała się przesuwając pod drzwi dwa ciężkie kufry. Budowla była solidna, jak wszystkie semafory, dzieła krasnoludzkiej sztuki budowniczej. Każde drzwi były mocne i grube, każde zamykały się na wielkie żeliwne zasuwy, tylko, że mutantów na zewnątrz wciąż przybywało. I byli zdesperowani.
W świetle łuczywa widać było jak jest zmęczona, jej twarz była kredowobiała, choć sama czuła jak pieką ją rumieńce. Zagryzała wargi aż do krwi. Chciała jak najszybciej wrócić do Edwina, zająć myśli, ale jeszcze nie mogła zapanować nad strachem. Gdyby chociaż miała pewność, że pobratymcy Gomrunda dostali ostrzeżenie. Niepotrzebnie ciągnęła ze sobą astronoma, to nie było takie trudne, ten alfabet świateł, który przekazywał wiadomości, poradziłaby sobie. Tylko, że ostatnio coraz mniej lubiła być sama.
-To przez ciebie –wyszeptała. Skrzyżowane palce rąk nie pozostawiały wątpliwości, do kogo kieruje to oskarżenie. –Pomóż nam. Proszę. Dla ciebie przecież nie ma rzeczy niemożliwych.
-O cholera!
Okrzyk Edwina był tak gromki jakby róg mutanta nigdy nie przedziurawił mu boku. Sylwia, przeskakując po kilka stopni naraz, popędziła na dół.
Rozpromieniony Edwin machał kartką.
- To działa! Mamy odpowiedź!: „Rozkazy bez zmian. Gdzie Purpurowa Dłoń?”
Więc jednak wąsaty jegomość naprawdę ich śledził? Śledził Ericha? Pomyliła się tak bardzo? Bo przecież powiesić go chciała za martwe krasnoludy i za Julitę, uwierzyła, że szedł gdzie indziej. Choć raczej nie do Biberdorfu, ale na przykład do wieży wiedźmy.
-Dziwnie to brzmi. Jakby nie chodziło o człowieka tylko o samą dłoń. Taki mały człowieczek, nie dałby rady mu przecież jej uciąć. Za dużo nas, żeby mógł się zakraść.
Habel znowu nic nie rozumiał.
-Nas? Kogo za dużo?
Odwróciła się w jego stronę – Ich –poprawiła się. –Chyba źle zrobiliśmy. Najważniejsza była ręka, nie żona Dietricha. Studiowałeś wiele lat, prawda? Znasz na pewno mnóstwo ludzi. A kogoś kto umie – zawahała się nad doborem słów – zdjąć klątwę?
-Sylwia, ja nic nie rozumiem.
Popatrzyła na mężczyznę jakoś smutno.
-No tak. Przepraszam. Co napiszemy? –zmieniła temat – Żeby się wygadał. Mamy już coś, ale nadal za mało, nie da się złożyć tej układanki.
Udał, że nie zauważył, że go zbyła.
-No to musimy nadal pytać. Może: „Problemy. Potrzebuję dokładnych wytycznych.”?

***

Gdy nadeszła pomoc, znowu czekali nad skrzynką. Edwin bawił się włosami dziewczyny i miał zadowoloną minę kogoś półprzytomnego. Sylwii chciało się płakać.

Dochodzący z zewnątrz szpetny głos wydał jej się bardzo piękny, ale pierwsze słowa cichego podziękowania skierowała do Ranalda.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 04-11-2013, 23:52   #233
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Drzwi wejściowe semafora otworzyły się nagle wyłamane przez dwie zwierzoludzkie postaci. Cofały się odpierając kolejne ataki nulneńskich żołnierzy, którzy z wprawą rąbali po coraz bardziej desperackich zasłonach. Pierwszy mutant padł już w drzwiach pod styliskami toporów, które błyskawicznie pozbawiły go życia gdy zachwiał się przekraczając próg. Drugi bronił się tylko chwilę dłużej. W akcie desperacji rzucił nawet broń na podłogę i zaczął błagalnie ryczeć jak koza. Tarczownicy jednak w mig zasiekli go niemal u samych stóp patrzącej na to wszystko przez załzawione z wdzięczności do Ranalda oczy Sylwii Sauerland. Siedziała wciśnięta w kącie w dłoniach trzymając magiczne pudełko komunikacyjne i zasłaniając sobą plecak z jajem. Edwin przestał się bawić jej włosami. Tak nagle i tak rozczarowująco, że aż się na niego obejrzała. Miała nawet ochotę mu powiedzieć, żeby nie przerywał. I żeby nie przejmował się tą odsieczą. Żołnierzami, którzy w mroku wieczora dojrzeli ich i z wzniesionymi toporami i wykrzywionymi wściekle od bitewnych grymasów gębami ruszyli na nich…

- Jestem cesarskim inżynierem! - krzyknął zrywając się Edwin Habel zasłaniając złodziejkę.
Zatrzymało to żołnierzy, którzy szczęśliwie postanowili poświęcić tym słowom chwilę na przyjrzenie się Edwinowi i Sylwii. I ostatecznie opuścili broń. Jeden z nich wskazał schody wiodące do zabarykadowanego przez Sylwię obserwatorium. Coś tam zaciekle waliło w drzwi.
Edwin kiwnął głową.
- Tu mutant. Znaczy ten… eeee… - zawahał się wyraźnie - Wdarł się i go tam zamknęliśmy.
Żołnierz kiwnął głową i skinął na swoich kompanów. Ci bynajmniej niedelikatnie poderwali na nogi Sylwię i Edwina i jęli ich bez ceregieli obszukiwać gdy do semafora weszli następni zbrojni. A wśród nich znajomy już złodziejce nulneński rycerz o szorstkim niczym charkot konającego glosie. Iustus Schwerter wyglądał jakby odniósł kolejne wspaniałe zwycięstwo nad chaosem...
Od razu poczuła na sobie jego zimne spojrzenie. Zarówno pancerz jak i półtoraręczny nie schowany jeszcze bastard miał upaprane krwią. Na zewnątrz słychać już było tylko zbrojnych.
Żołnierze na widok dowódcy zastygli w miejscu puszczając tym samym swobodnie Sylwię i Edwina. Rycerz bez pośpiechu podszedł do obojga i bez słowa przyjrzał się każdemu z osobna. Potem skierował się na górę po schodach. Równie niespiesznie. Stukot jego ciężkich pancernych butów przebrzmiewał pomiędzy dobijaniem się mutanta…
Dotarłszy na górę odsunął ławy i odryglował zasuwy. Drzwi otworzyły się z łoskotem. Mutant, który jednak z nich wypadł został od razu zdzielony pięścią przez łeb. Zachwiawszy się po uderzeniu wypadł na poręcz. Schwerter złapał go za fraki i wyrzucił. Mutant zleciał na leżący dwa piętra niżej parter. Żołnierze obojętnie spoglądali jak drze się w niebogłosy i werzga najprawdopodobniej przez złamaną na skutek upadku nogę. W świetle wieczora z trudem dało się dostrzec rysy jego zwierzęcej, wyposażonej w kreci ryj twarzy.
Iustus Schwerter wrócił na parter. Żołnierze wyraźnie czekali na jego rozkaz.
- Ta dwójka i to do obozu - zakomenderował.

***

- Wittgendorf... Znacie może Grissenwald? - Flegamtyczny kapitan barki kemperbadzkiej straży rzecznej kiwał głową przy niemal każdym wypowiedzianym słowie. Kapitan Vielenthal załatwił im jego przychylność i bezpłatną podróż w dół rzeki do baronii Wittgensteinów. Czy się domyślił co Gomrund i jego kompanioni zamierzali uczynić, stwierdzić sie nie dało, ale pożegnał ich nader wylewnie i serdecznie. I trochę tak jakby nie spodziewał się ich więcej zobaczyć. - Taka... prawie mieścina. Pół dnia drogi od Nuln. Prawie, bo praw miejskich nie ma, nie miała i mieć raczej nie będzie. A jednak ludzi tam mnóstwo, do roboty dla każdego się co znajdzie i jak się choć trochę chce to głodem przymierać się nie będzie. No. To Wittgendorf, musicie wiedzieć, był niegdyś jeszcze większy i jeszcze bogatszy. Wina od kemperbadzkich niezgorsze. Ale, jak to mówią, skończyło się babci sranie. I teraz to wymarła osada pełna syfu, zgnilizny i ludzkich cieni, które się tam jeszcze snują i dogniwują. Źle Cesarz robi przymykając na to oko. Oj bardzo źle. Ale co nam maluczkim robić?
Miało się ku południu. Z burt barki rzecznej widać już było drewnianą zabudowę, osady. Posępne mury wittgensteinowskiej warowni właśnie zostawili za sobą.
- Wysadzę Was na przystani. I tak nikt z niej nie korzysta. Inaczej się nie da bo to brzegi Reiku na tej wysokości zdradzieckie, a i lasy takie, że Wittgendorf przy nich to wierzcie mi; jak zapiecyk u mamusi. Zresztą co ja Wam będę opowiadał. Chcieliście to się sami przekonacie. I radzę nie jeść i nie pić niczego czym Was tu uraczą. Jeśli czymkolwiek ma się rozumieć.

Godzinę później kapitan barki kemperbadzkiej straży rzecznej machał im trochę smutno ręką na pożegnanie. I mimo iż czynił to jak większość rzeczy powolnie, kemperbadcy żeglarze wyraźnie pośpiesznie odbijali od brzegu. Gomrund z workiem pełnym żarcia i szpargałów wyniesionych z semafora i ładowni barki altdorfczyków, Konrad, Markus, Dietrich i Erich zostali sami na błotnistym nabrzeżu. Tuż obok stał dom, który służył zapewne niegdyś przewoźnikowi. Zapadnięty dawno temu dach podpowiadał, że obecnie jest raczej niezamieszkały. Oczy całej piątki skierowały się w górę rzecznego zbocza w kierunku właściwej zabudowy gdzie zebrał się niewielki tłumek postaci w łachmanach.
Gomrund sapnął z niezadowoleniem. Chcąc wysiąść wcześniej, tego właśnie chciał uniknąć… Kemperbadzki kapitan nie dał się jednak przekonać do podpływania do mrocznych zarośli i kamienistych skarp…
- Tiaaa… - rzekł przez zęby Markus przywołując na twarz uśmiech szarlatana w swoim żywiole, lub jak kto woli, arystokratycznego dyplomaty - Myślicie, że to już te ghule, czy to jeszcze ludzie?
Istotnie nie dało się mieć pewności. Nędzarze z Wittgendorfu w większości byli starcami. Choć i co do tego nie można było być pewnym. Zarośnięci, brudni, potwornie cuchnący kałem, uryną i rzygowinami. Niezgrabnie schodzili po zboczu rzeki na nabrzeże wyciągając do Gomrunda i jego kompanów powykrzywiane od niedożywienia i reumatyzmu kościste łapska. Wykrzywiając w karykaturach uśmiechu bezzębne szczęki...
- Paaaaanyyy. Dobre paanyy…
Markus i Erich wycofali się nieznacznie do tyłu za plecy mniej obawiających się starcia kompanów.
Gomrund wzniósł inżynierski młot dając do zrozumienia, jakiej jałmużny można od niego oczekiwać… Otoczeni przez nędzarzy weszli na wzgórze, na którym rozpościerała się wioska…
Domów stało wszędzie dużo. W większości jednak nie nadawały się one do zamieszkania. Ziały albo pustką, albo smrodem. Z większości ciągnęły w ich kierunku grupki kolejnych biedaków. Mężczyzn i kobiet. W stanie, który najświętszą Shalyę panienkę doprowadziłby do rozpaczy… Odganiani bronią trzymali dystans, ale nie ustępowali w prośbach…
- Drobny pieniądz panie…
- Miedziaka ino…
- Na strawę dla dziatwy…
- Pany pomyłuj…

Ci lepiej, choć nadal niezdrowo wyglądający mieszkańcy chowali się w większości na ich widok w swoich domach…
Zatrzymali się pod większym budynkiem, który zważywszy na szyld mógł być kiedyś dobrze prosperującą karczmą. Zatarte dawno, ledwie zdatne do odczytania litery głosiły “Upadła gwiazda”. Z wnętrza dobiegał zapach octu.
- To chyba główny plac tej… wsi - mruknął Markus bardzo pilnując by żaden z wieśniaków go nie dotknął. Naoglądał się biedy i tego co ona za sobą niesie. Nie miał wątpliwości co do zarobaczenia tych ludzi.
Jako najwyższy, wraz z Konradem, zdołali rozpoznać jeszcze kilka innych rzucających się w oczy budynków.
Jeden nieco dalej na zachodzie za granicami zabudowy. Wnosił się tam nadal funkcjonujący młyn wiatrowy.
Na północnym skraju wsi skąd odbiegała droga wiodąca zapewne do zamku Wittgenstein, wznosiły się pozostałości świątyni, której portal zbudowany z typowych stylizowanych na młoty kolumn świadczył o aktywnym tu niegdyś kulcie Sigmara.
I w końcu najlepiej wyglądający jeden z budynków w samym środku wsi. Zadbany z rabatkami pełnymi kwiatów o brązowozielonych rozwijających się pąkach.
- Co robimy? - zapytał Markus.
Nędzarze ani myśleli odstąpić po dobroci…

***

Krzyki kretogłowego trwały przez pół nocy i ucichły dopiero rankiem.
W tym czasie felczer nulneńczyków udzielił już zdecydowanie bardziej fachowej pomocy Edwinowi. I jego i Sylwię ulokowano następnie w rozbitym pośpiesznie namiocie. Zaoferowano rozwodnione wino do picia. Żadnej jednak strawy. I pilnowano.
Nulneńczycy wiedli ich tu wczoraj przez jakieś dwie i pół godziny przez gęsty las. To była trudna podróż. Szczególnie zważywszy na pośpiech. Dotarli jednak sprawnie i w sam raz by odpocząć w jednym z wielu namiotów rozbitych na jakimś starym, zarastającym już skarlałym i powykręcanym młodniakiem, przesieku. Obóz nulneńczyków mimo otoczenia dawał jakieś takie trudne do uzasadnienia poczucie bezpieczeństwa…
Zabrano im właściwie większość rzeczy. W tym notatki i pamflety prześmiewcze. A także plecaki i jajo. Jak na ironię pozostawiono magiczne pudełko, które najwyraźniej żołdacy wzięli za puste pudło. Sylwia więc nie mogąc spać przez wrzaski kretogłowego czekała na odpowiedź. I doczekała się. Przyszła skoro świt.
“Purpurowa Dłoń przemieni się wkrótce. Pierwsze objawy mogą już być widoczne i nie wolno ci ich przegapić. Nasz brat Kastor w swojej boskiej postaci będzie potrzebował jednak pomocy. Jeśli przez twoją niekompetencję nie zostanie mu ona udzielona, zajmie się tobą Abitur. Rozwiąż więc problemy, śledź nosiciela dłoni i melduj o wszystkim. O wszystkim. Z problemami zaopatrzeniowymi pomogą ci w Ex Corde w Kemperbad i w Nam Divinum Bonitatem w Nuln. Bacz na plany towarzyszących mu ludzi. Bacz na ich kontakty z sigmarytami. Bacz na krasnoluda Gomrunda Ghartssona. Nie zamierzam ci przypominać ile szkody może nam wyrządzić gildia inżynierów.”

Odpowiedzieć nie zdążyła. Nadszedł jeden z nulneńczyków z poleceniem zaprowadzenia i jej i Edwina przed do namiotu Schwertera.

Idąc na miejsce mieli okazję bliżej przyjrzeć się całemu obozowi, który wczoraj widzieli tylko po ciemku.
Namioty rozbito równo wykorzystując stare pnie zdrowych niegdyś drzew. Młode, schorowane służyły żołnierzom za opał. Namiotów było dwadzieścia parę. Nie licząc oczywiście namiotu felczera gdzie na pryczach odpoczywało kilku tarczowników, a także kowala i dowódcy.

Namiot dowódcy był większy od pozostałych, ale bynajmniej po wystroju nie dało się uznać, że urzęduje w nim rycerz. Proste posłanie. Proste udogodnienia. Na środku stół z rozłożoną mapą. Przed nim sam rycerz Schwerter zagryzający chyba kalarepę. A w kącie namiotu pochlipujące ciało kretogłowego mutanta. Rycerz uniósł spojrzenie na przybyłych. Medalion wilka wojownika dyndał na jedwabnej koszuli posępnego brzydala.
- Wasz dokument wydaje się wiarygodny panie Habel - rzekł do inżyniera, który pozwolił sobie na odetchnięcie z ulgą - Spokoju mi jednak nie daje co robiliście w sąsiednim semaforze. Urząd wszak pełnicie dwa dni drogi stąd…
- Tutejszy semafor nie odpowiadał na wiadomości - odparł bez cienia zawahania Edwin - Postanowiłem sprawdzić.
- Bardzo słusznie inżynierze Habel. Nieporządek trzeba sprawdzać. A powiedzcie mi jeszcze skąd w waszym towarzystwie wzięła się pani kapitan straży miejskiej Grissenwaldu. Jakaś niepisana kooperacja?
Wyjął spod mapy prześmiewcze pamflety i pomachawszy nimi spojrzal w końcu po raz pierwszy od początku tej rozmowy na Sylwię.
- Ja wiem - rzekł - Są sądy. Jest inkwizycja. Są na takie okoliczności narzędzia do wydobywania zeznań i prawdy. Ale tu… tu mamy wojnę dziewczyno. I gdybym wcześnie nie spotkał cię w Grissenwaldzie i nie dowiedział się, że wydobyłaś z tamtejszego pierdla krasnoluda, mógłbym dać wiarę dowodom i obwiesić cię na pierwszej lepszej gałęzi. Na twoje jednak szczęście iście spotkaliśmy się wcześniej w Grissenwaldzie. Dlatego sprzęt Was obojga zostanie Wam zwrócony, a Wy zostaniecie moimi gośćmi na czas tej wojny. Sierżancie!
Nadbiegający tarczownik zasalutował rycerzowi.
- Rozkuć tych ludzi. I nakarmić.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 11-11-2013, 20:19   #234
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
do spółki z Gomrundem, Konradem i Marrrtem

Gdyby bał się tłumu, osobliwie tłumu żebraków, raczej nie wytrzymałby długo w ochroniarskim fachu. Choć pewnie i tak znacznie dłużej niż ci tutaj w konkurencji ze sławnymi altdorfskimi mistrzami. Dla najlepszych Spieler swego czasu miał nawet coś w rodzaju zawodowego uznania. Tutejszym można by było tylko współczuć, gdyby nie budzili takiego obrzydzenia.
- I co, polezą za nami aż pod zamek? - mruknął niechętnie, kiedy w śmierdzącej asyście zatrzymali się przed karczmą, jakby próbowali ocenić, czy zaraz się nie zawali. - Szkoda, że pożytku z takiej armii… - Zamilkł i odwrócił się nagle, wzbudzając w gromadzie nędzarzy falę poruszenia niby ciśnięty w wodę kamień. Rozejrzał się z niesmakiem. - Czyli tak się żyje na włościach jaśnie Wittgensteinów. Malowniczo, kurwa ich mać. Jeśli gdzieś tu zostało trochę godności, to dawno ją zjedli… Chociaż może… Markus, ty się znasz na mieszaniu ludziom w głowach. A dałbyś radę z takimi?
- Poszliby - mruknął Konrad tak, by nikt z otaczających go “tubylców” nie usłyszał. - Gdyby zamek stał pusty. Do rabunku może byliby zdatni. I nie wiem, czy jakiś hokus-pokus by to mógł zmienić. A z podatków to raczej Wittgensteinowie się nie utrzymują. Bieda tu aż piszczy. - Czy plebs był na tyle zdeterminowany, by ruszyć na pełen dóbr zamek? Już prędzej rzucą się na przyjezdnych, co konsekwencjami mogło nie grozić. A przynajmniej nie takimi.
- Taka grupowa sesja? - zapytał skwapliwie Markus - Może by i dało radę… Kiedyś udało mi się zahipnotyzować sześć dziewczyn, żeby… a zresztą nie ważne. Efekt byłby jednak niezbyt długotrwały, a i… no sam nie wiem. Co oni mogliby zrobić zbrojnym? Poza roznoszeniem wszy i pluskiew rzecz jasna...
- Odwrócić uwagę -
odparł z przekonaniem Spieler, ale znać po nim było, że nikogo nie zamierza nakłaniać dłużej do swojego pomysłu. Ostatnimi czasu napodejmował się już decyzji i teraz bez żalu mógł odstąpić ten zaszczyt komu innemu.
Gomrund wiedział, że są w tej wylęgarni wszelkiego choróbska właśnie przez to że posłużyli się innymi aby realizować własne cele. Wolał po raz kolejny nie popełniać tego samego błędu.
- Sam nie wiem. Wejdźmy do środka zobaczymy w ogóle co się tutaj dzieje.

Karczma… funkcjonowała. Było w niej kilku tubylców, którzy patrzyli na obcych jak kapusta na malowane wrota. Był też karczmarz. Bardzo blady i chudy mężczyzna o wyrazie twarzy zbitego psa. Był też saganek, z którego dobywał się octowy zapach. Siedzieli przy nim goście i sięgali do niego łyżkami. Jednak na widok obcych większość łyżek albo odłożono na stół, albo zawisły one nieruchomo w powietrzu. Jakość wnętrza była wybitnie mierna, ale było tu o tyle przyjemniej niż na zewnątrz, że zapach zepsucia i rozkładu był skutecznie wypierany przez octowe frykasy.
Karczmarz po chwili wahania odstawił szmatę
- Witajcie… - powiedział jakby nie do końca pewien jak powinien się zachować. - Nazywam się Herbert Marcuse. W czym… w czym mógłbym Wam pomóc?
- Witaj -
odparł krasnolud. - Na jakiś napitek i jadło można liczyć? - I skierował się do jednego ze stolików. Wedle wiedzy wyniesionej z karczemnych bójek w odpowiedniej odległości od drzwi wejściowych i kuchni. Z odpowiednim widokiem na wejście i ze ścianą za plecami. Na blacie wylądowały stosowna ilość drobniaków. Poczekał, aż karczmarz podejdzie do stolika, żeby kontynuować rozmowę.
- A co tutaj u was tak licho? Jaki pomór był czy może Kemperbad z was tak zdziera podatki?
Karczmarz zamrugał oczami. Spojrzał jakby trochę zaniepokojony na pozostałych gości, wśród których tylko jeden wydobył z siebie na tyle emocji by wzruszyć ramionami w geście, że absolutnie nie wie, kim ci obcy mogą być, skąd się tu wzięli i jak z nimi postępować.
- Ot, dola jest jaka jest - mruknął po chwili Herbert. - I dzień jako i wczorajszy czy przedwczorajszy. - Przetarł szmatą stół, przy którym rozsiadł się Gomrund. - Jest piwo i… zupa jest. I właściwie tyle. Większe wygody znajdziecie jak na Nuln ruszycie. Gospody przy gościńcu powinny być. Dobre, jak słyszałem...
- Ano to nalejcie tego pienistego i dajcie polewki
- odparł uśmiechnięty krasnolud. Miał świadomość że konsumpcja w tej mieścinie to wyzwanie dla każdego żołądka, ale nie takie rzeczy krasnolud już pochłaniał w swoim życiu. - A trakt do Nuln bezpieczny? Jak daleko najbliższy zajazd? Bo nam tam droga… łajbę najęliśmy, ale, dziadostwo, cieknąć zaczęła, to i zabrali my się z jakimś patrolem… Ale jeno dali się namówić do najbliższej przystani. To i tutaj nas wysadzili.
- Co tu jest w okolicy ciekawego? -
zagadnął Konrad. - Kto tu w ogóle mieszka?
Marcuse zniknął poproszony o piwo. I chyba zrobił to z ulgą. Niemniej gdy wrócił z dzbankiem nalewając Gomrundowi i proponując reszcie, pod niezrażonym spojrzeniem Konrada odparł:
- Pani Ingrida Wittgenstein jest naszą suwerenką. Jej ziemie jak i każde inne. Czasem lepiej, czasem gorzej. Nie ma się nad czym rozwodzić.
Absolutnie pozbawione piany piwo było wodniste, mętne i smakowało raczej jak roztwór zbożowy.
- Ciekawe, co tutaj znaczy “gorzej” - mruknął do Konrada Spieler, krzywiąc się po pierwszym łyku tego specjału. Prawdopodobnie pił w życiu coś paskudniejszego, ale jakoś nie mógł sobie tego przypomnieć... Rada kapitana straży rzecznej chyba jednak nie była tak głupia, jak by się zdawało. Na wszelki wypadek darował sobie zupę, która właśnie pojawiła się na stole. Na oko wyglądała jak typowa altdorfska wodzianka na chlebie. Różnicę robił dodany tu ocet...
 
Betterman jest offline  
Stary 11-11-2013, 20:46   #235
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Niestety plany na ciche wejście na włości Wittgensteina spełzły na niczym. Trudny brzeg… cholerny kapitan łajby. Szkoda mu było czasu aby poczekać na zrobienie dwóch kursów szalupą ratunkową i wysadzenie pasażerów. Zostawił ich na nadbrzeżu a mieszkańcy patrzyli na nich co najmniej jakby chcieli ich zeżreć bez gotowania. Krasnolud jak najszybciej chciał opuścić drewnianą konstrukcję bo ta od tłoku aż trzeszczała. Spacer po osadzie i wizyta w karczmie też nie wyglądała lepiej…

Cóż. Nic na to nie mogli poradzić. W przeciwieństwie do Dietricha wolał poczekać co się wydarzy… nie podejrzewał, żeby baron zaprzątał sobie nimi głowę. Pewnie sądził, że wszyscy zginęli to i pewnie nie informował straży o nich więc jak się nie napatoczą na kogoś z jego osobistej obstawy to nie powinno być źle. Jednak nie wierzył aby nie mieli do czynienia z jakimiś przedstawicielami władzy. Na nabrzeżu nikt ich nie przywitał żądaniem uiszczenia podatku. W osadzie też nie było nikogo kto by wyglądał na jakąś namiastkę patrolu. Więc pewnikiem wszyscy zbrojni byli w zamku…

Wieści o ich przybyciu nie uda się zachować w tajemnicy. Zatem krasnolud nie zamierzał budzić czyichś domysłów szybkim zniknięciem z pola widzenia. Już i tak ich pojawienie się tutaj było zbyt niezwykłym wydarzeniem. Pierwsze kroki skierowali do czegoś co w zamyśle było kiedyś gospodą.

***

Spieler, chociaż jako żywo nie rościł sobie aktualnie żadnych przywódczych pretensji, na jedno nijak by się nie zgodził: żeby ktokolwiek, choćby i Gomrund, samodzielnie zwiedzał tę upiorną wiochę. Dlatego zgodnie maszerował za krasnoludem, przejawiającym najwięcej badawczych chęci, a nawet baczył, czy któryś z chłopaków nie odstaje zanadto. A krasnoludowi to nie przeszkadzało w niczym. Był nawet zadowolony z takiego faktu bo i dzielić się za bardzo nie było po co… a i czym. Dlatego jeszcze przy tym napoju imitującym piwo poinformował resztę chłopaków co by obaczyć chciał. Zupę po jednej łyżce odstawił bo ocet w nim zgagę powodował podobnie zresztą jak kwaskowate wino. Diabli nadali taką wiochę… Chyba najlepiej będzie jak ograniczy się do żarcia jakie tutaj przywiózł. Chyba nawet jego trzewia nie są gotowe na te wszystkie choróbska.

Pierwsze kroki skierowali do chyba najdalej wysuniętej rudery od przystani. Mieli raz jeszcze okazję przyglądnąć się jak w opłakanym stanie była wioska i jej mieszkańcy. Wszystko wyglądało tutaj jakby przy pierwszej burzy miało się zawalić a ludzie roznosili wszystkie choroby Starego Świata. Młyn tak jak domy chylił się ku ruinie, ale widać, że w tym jednym przypadku ktoś prowadził ze zniszczeniem nierówną, acz nadal trwającą walkę. Uszkodzenia były na bieżąco reperowane i widać ślady pozbawionej co prawda wprawy, ale świeżej roboty stolarskiej. Napawało to lekkim optymizmem w przeciwieństwie do całej wsi i jej mieszkańców. Może jeszcze nie wszystko tutaj umarło. Jednak to nie ratować ich Gomrund wraz z towarzyszami przybył. Szukali Julity… jej musieli pomóc. Przed młynem na ławeczce siedział starszy mężczyzna. Dziadunio właściwie. Chude jak patyki nogi, baranica, siwa broda i wąsy. Na widok zbliżających się wstał niemal entuzjastycznie, ale gdy się zbliżyli westchnął jakby rozczarowany i wrócił na ławeczkę. Gomrund podszedł. Być może to właśnie z tym człowiekiem będzie mógł porozmawiać. Jemu zadać pytanie, które go nurtowało od zejścia na ląd. Oczywiście nie tak od razu… sięgnął głębiej do worka wyciągnął pęto suszonej kiełbasy, podał je mężczyźnie który wyglądał tak jakby już nie pamiętał jak mięso wygląda. - A na kogóż to dziadku tak czekaliście?
Dziadunio powąchał kiełbasę i uśmiechnął się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie.

- Jałowcowa… - westchnął zagryzając frykasa - A wcznuczki wyglądam. W las poszła. Wróóóóci… wróci.

- To widzę, że tak jak ja czekasz dziadku na spotkanie z zagubioną dziewczyną. Powiedział Płomienny usadawiając się na ławeczce. - Kiedyż to wyszła i u licha dlaczego one są takie nierozważne, żeby same się pchać w kłopoty?

Dziadunio żuł przez dobrych kilka chwil kęsy kiełbasy. Wyraźnie delektował się przy tym.
- Wróci - powtórzył w końcu - Na pewno wróci. Spojrzał na Gomrunda wskazując kiełbasę. - Naprawdę dobra. Dobrze naczosnkowana.

Trochę zdziwiło go sformułowanie „poszła w las” nie poszła po chrust albo na grzyby, ale nie dopytywał. W sumie to lepiej żeby nie była to jego sprawa. - Widzisz. Moja zaś nazywa się Julita… i wpakowała się w kłopoty. Przypłynęła na kodze Gottarda Wittgensteina wbrew swej woli a ja nie wiem jak gdzie jej szukać i jak jej pomóc. Odrzekł w odpowiedzi brodacz. Uważając, że kiełbasa broniła się sama i nie wymagała jego wsparcia.

- Panicz Gottard - dziadunio pokiwał głową - To zły człowiek. Wszyscy oni… Cała piątka. Cały ród przeklęty. Starzy i młodzi. Jedna zaraza. A najgorsza z nich najmłodsza. Pani Magritta Wittgenstein. To przez nich moja Hilda do lasu poszła.

Spieler pogaduszce z dziaduniem przysłuchiwał się grzecznie z boku, jakby bardziej zainteresowany tym, co działo się przed jedynym we wsi domostwem, zasługującym na to określenie. Spod zmarszczonych brwi obserwował, jak kilku nędzarzom, ustawionym z miskami w karny ogonek, wydziela z dzbana jakąś ciecz mężczyzna, który zajmował w drzwiach więcej miejsca, niż potrzebowałoby jego dwóch, a może i trzech sąsiadów. - A ten jak się tu uchował? - spytał sam siebie półgłosem, chociaż z niepokojeniem tą zagadką rozmownego staruszka wolał zaczekać, aż skończy rozmowę z Gomrundem.

- Aaaa to nasz medykus jest. Ruso się nazywa. Albo jakoś podobnie.... z daleka go paniczka Margritta sprowadziła by na nasz mór zaradził. Ale on tylko bimber rozdaje konował jeden. I żeby jeszcze dobry jaki... tfu!



Krasnolud wiedziony niezwykłą jak dla niego ciekawością chciał jeszcze odwiedzić miejsce kultu patrona Imperium… w miejscu, w którym panował chaos. Budynek znacznie lepiej się opierał ruinie niż domy Wittgendorfczyków. Został jak większość świątyń Sigmara wzniesiony w starym stylizowanym na krasnoludzki stylu. Ale i tak nie należało się oszukiwać. Była to dawno temu opuszczona ruina, a wewnątrz było ciemne i zimne jak w grobowcu. Nędzarze wyraźnie bali się do niej zbliżać, a koło wejścia w krzakach usypano kupkę kości. Zważywszy na czaszki, w większości ludzkich. Cała ta wioska przypominała jakąś zapomnianą przez ludzi dziurę na obrzeżach Imperium, a nie włości możnego pana i to praktycznie u bram Nuln. Cholerna zgnilizna i rozkład… wypisz wymaluj chośnik… ale nietykalny bo pieprzony arystokrata. Cóż, kapłanom nikt nie pomógł… to i ze świątyni Gomrund nie powinien spodziewać się pomocy. Obejrzał mury i cały budynek z zewnątrz. Sprawdził wejścia i okiennice. Przyjrzał się najbliższej okolicy... i kościom. Chciał wiedzieć czy to jakieś stare czy może świeże gnaty… czy są rozwłóczone przez psy. Wszedł do środka przez nadszarpnięte zębem czasu wrota. Tuż za progiem przystanął wyrecytował powitalną modlitwę jak to miał w zwyczaju wchodząc do świątyni przyjaznego bóstwa. Wprawdzie miał ochotę wykrzyczeć - Sigmarze widzisz jaki tutaj burdel panuje i nie grzmisz! Koniec końców jednak wykazał się odrobiną pokory… co by nie mówić był na poświęconej ziemi. Obejrzał wnętrze. Zobaczył czy są jakieś zejścia do podziemi. Zastanawiał się czy to w razie czego byłoby dobre miejsce na nocleg.


 
baltazar jest offline  
Stary 12-11-2013, 09:08   #236
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Ostatnimi czasy imć pan Oldenbach stał się jakby ciut ostrożniejszy. Wziął sobie do serca przestrogę kapitana kogi, by w Wiitgensdorfie nic nie jeść, ani nic nie pić. Toteż gdy tradycyjnie w nowym miejscu odwiedzili wyszynk Erich jedynie siedział i rozglądał się na boki gładząc dla uspokojenia rękojeść miecza. Kuszę bowiem, którą miał tradycyjnie noszoną na plecach naciągnął wcześniej nie zakładając jednak bełtu. A było na co patrzeć. Takiego zbiorowiska nędzy i brudu już dawno nie widział. Swoją drogą, by u brzegów Reiku w samym sercu Imperium wiocha nie była przynajmniej uboga, to było dziwne i nie świadczyło najlepiej o suzerenach tych ziem.
Erich nie odzywał się wcale, od owego pamiętnego spotkania z demonicą głos mu drżał, a czasami i łapy mu się trzęsły. Stał się też bardziej nerwowy. Nagle i wielce gwałtownie zwykł reagować na najmniejszy szmer, zaś położenie mu ręki na ramieniu mogło się skończyć ciosem pięścią w twarz. Tak właśnie. Nerwowość i agresja podszyta lękiem, to były dwie nowe cechy w i tak już poplątanym charakterze Ericha. Jedyne co go trochę uspokajało, to była fajka. Oldenbach ostatnio dużo palił. Praktycznie cały dzień miał cybuch w zębach.
Wlókł się wszędzie za Gomrundem niczym cień. Zawsze krok z tyłu. Stanowiąc dość niebezpieczną ochronę. Nic zatem dziwnego, że gdy zbliżył się do niego zbyt nachalnie jeden z żebraków błagając o jedzenie, a nieszczęśliwie dla siebie zaszedł Ericha cokolwiek z boku na pierwsze słowa:
- Pane pomyłuj …
Oldenbach obrócił się w miejscu niczym żywe srebro i wyprowadził dynamicznego sierpowego posyłając nieszczęśnika na klepisko. Jakby skonfundowany swą pochopnością ze złością poprawił kopem w niemyte krocze.

Dość brutalne potraktowanie nędzarza sprawiło, że biedacy zaczęli Erich omijać, ku obopólnej korzyści. Tymczasem Gomrund zaczął rozmawiać z jakimś dziadygą wywiadując się za pomocą kiełbasy, o zaginioną wnuczkę tegoż.
Tknięty złym przeczuciem Erich zagadnął.
- A powiedzcie no dziadku, ta wasza Hilda to nie nosi aby czerwonego kapturka?
 
Tom Atos jest offline  
Stary 12-11-2013, 10:01   #237
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Konrad bez najmniejszego entuzjazmu przypatrywał się otoczeniu - tak materialnemu, jak i ludzkiemu. I ani to pierwsze, ani to drugie nijak nie przypadło mu do gustu. Najchętniej natychmiast zmieniłby otoczenie, jednak wybór był niewielki. W zamku, był tego pewien, ba - głowę mógłby dać, przyjęliby ich wszystkich z otwartymi ramionami. Bardzo szeroko otworzyliby wrota do zamku. I jeszcze szybciej by zamknęli, a to ostatnie nijak Konradowi by nie pasowało. Zdecydowanie nie zamierzał zamieniać zrujnowanej niby-mieściny na solidne lochy Wittgensteinowego zamku. Wejść tam powinni, a nie mogli, w każdym razie nie otwarcie. Nie po dobroci (bo by już stamtąd nie wyszli), nie na siłę, bo za słabi byli i bez broni niemalże, i nijak z pachołkami panicza Gottarda rady by sobie nie dali. Na pomoc niczyją liczyć nie mogli, na mieszkańców tej wspaniałej miejscowości w każdym razie. A innych nijak widać nie było.
Z podsuniętego sobie kufla Konrad upił łyk i z trudem opanował się, by nie wypluć tego świństwa na podłogę. Chociaż, ukryć się nie da, tej ostatniej nijak by to nie zaszkodziło. Z piwem to coś nawet przez ścianę się nie widziało. Szajs i tyle. Ale i tak był pewien, że ledwo wstanie, to ktoś z tutejszych dopadnie do tego kufla i wypije. Jeśli nie wyleją, bijąc się o to, kto pierwszy.
- Wittgenstein? - powtórzył po karczmarzu. - Sławne nazwisko. - Skinął z uznaniem głową.
 
Kerm jest offline  
Stary 12-11-2013, 12:04   #238
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Trzeba było rozpocząć rozgrywkę. Jak partii pokera, coś wyłożyć na stół. Gryzła się, że fałszywy ruch może oznaczać kłopoty dla kogoś, na kim jej zależało. Albo dla niej samej. Pomyślała, że Gomrund wiedziałby, co zrobić. I że szkoda, że nie może wtajemniczyć we wszystko Edwina. Las, który ich otaczał, potworny niczym z sennego koszmaru, odciskał piętno w duszy. Nie mogła zdradzić, że wiedźma, która go zatruła, to żona jednego z jej przyjaciół. Nie mogła się zwierzyć, że inny z nich przemienia się w kogoś powracającego z martwych, z Otchłani zapewne samego Tzeencha. Iustus Schwerter i nulneńscy tarczownicy właśnie ocalili życie jej i Edwina. A Sylwia nie widziała sposobu, żeby odwdzięczyć się im tym samym, powiedzieć, że wszystko wskazuje na to, że gdzieś tu, na tych ziemiach, ktoś władający mocą bogów chaosu ma do dyspozycji ogromną ilość spaczenia.
Pomyślała, że można od tego osiwieć. Od tego albo od jęków mutanta, którego sprawiedliwy rycerz Iustus Schwetrer torturował większość nocy.

***

-Edwin jest moim przyjacielem. Podróżowanie po traktach Imperium w towarzystwie przyjaciół nie jest wszak zabronione.– Odpowiedziała na pytanie Schwertera, kiedy zdjęto jej kajdanki – I nie jestem już kapitanem straży grissenwaldzkiej, złożyłam urząd, o czym dobrze wiesz. Posłałeś wieści do kapłanów Taala? Z całym szacunkiem dla twoich tarczowników, żeby wygrać tę bitwę trzeba uzdrowić las.
Iustus, który najwyraźniej uznał swoje pytania za retoryczne, uniósł na nią spojrzenie, które z początku było zniecierpliwione, ale przy wzmiance o wygraniu bitwy jakby zaintrygowane.
- Kapłani Taala z lokalnej kaplicy zostali spaczeni. Ich świątynia to miejsce, które dopiero musimy odbić z rąk chaosu. A do tego starczą mi moi tarczownicy. Ponadto zanim ichnie zbory, czy co oni tam mają, podejmą jakieś kroki, gnój, który się tu zawiązał rozleje się poza granice baronii.
Sylwia podeszła do mapy nawet nie udając, że robi, co innego. Zorientowała się, co ogląda. Edwin też korzystał z map, gdy szli do semafora, zresztą czytała je nieźle, zwłaszcza od czasów pobytu w domu kartografa. Miała przed sobą mapę baronii Wittgensteinów. Lasy, lasy i jeszcze raz lasy, trochę wzgórz, pozaznaczane przesieki i oznaczone czarnymi punktami miejsca. Niektóre z nich przekreślone. Kilka szachów w kolorze czarnym. Jeden pionek postawiony na wsi Wittgendorf, drugi na zamku Wittgenstein, kolejny przewrócony gdzieś na leśnych terenach po drugiej stronie rzeki. I czarny król, obok mapy.
- Który punkt jest kaplicą? –zapytała.
Rycerz wskazał na mapie czarny punkt zaznaczony przy głównym trakcie altdorfskim. Nieprzekreślony. Oryginalna mapa też miała w tym miejscu zaznaczony symbol świątyni.
- A skąd… - zapytał nagle - Twoje zainteresowanie walką z chaosem dziewczyno? Nie powinnaś dzieci rodzić jakiemuś chłopu w Nuln? Albo chociaż ratować jakieś krasnoludy?
Skrzywiła się tylko i podniosła szachowego króla – A on? Nie wiesz gdzie go postawić?
- Każdy robi to, w czym jest najlepszy, co? - mruknął pod nosem i wziął od niej szachowego króla. Przez chwilę ważył go w dłoni. Spoglądając to na niego, to na mapę, to znów na kreciogłowego, który skuty leżał zwinięty w kłębek w kącie i się nie ruszał. Iustus ruszył w tamtą stronę, aż stanął nad mutantem - To Ulfhednar Niszczyciel. Były rycerz Zakonu Panter o imieniu, które wymazano z kart, kronik i pamięci. Upadły potępieniec i kurwisyn, który sprzedał duszę chaosu. W dodatku trup. Tylko jeszcze o tym nie wie. Przylazł ze swoim zastępem zwierzoludzi z Wielkiego Lasu szerzyć tutaj gówno, które możesz podziwiać wokoło. Podejrzewam, że spaczył i wieśniaków i Wittgensteinów. Chwyta podróżnych. Werbuje. Jego obóz musi być gdzieś w tych lasach.
Butem odwrócił kretogłowego na plecy. Twarz mutanta była zmasakrowana. Szczęka ziała otworami po wyrwanych zębach. Krecie uszy nosiły znamiona obijania jakimś tępym narzędziem.
-Znajdę go. Choćby nie wiem co.
Sylwia z trudem odwróciła wzrok od okaleczonej istoty. Przez chwilę patrzyła rycerzowi w oczy, ale nie wytrzymała jego zimnego spojrzenia, zawiesiła więc wzrok na medalionie wiszącym na piersi rozmówcy.
-Ulryk to brutalny bóg. Srogi i odważny. Ale nie słyszałam żadnej opowieści, w której torturował wroga. Może następnego puść wolno? Niech zaniesie wiadomość Ulfhednarowi. Taką, co tamtego rozwścieczy. I niech przekaże mu, że czekasz. Wtedy wróg sam cię znajdzie.
Rycerz na te słowa podszedł do złodziejki i stanął przed nią. Był cholernie wysoki i przy niej zdawał się niezwykle potężny. Imię Ulryka zdawało się pobrzmiewać wciąż w namiocie…
-To jest właśnie wiadomość - wskazał kretogłowego, a w jego i tak nieprzyjemnym głosie zabrzmiało coś jakby obietnica bólu - To wiadomość, którą on mi wysyła. Wiadomość, która mnie rozwściecza, bo mówi mi, że może to zrobić z każdym. A ja ci mówię, że lepsza śmierć niż taki los. I dlatego to ja go znajdę.
Zapadła cisza. Edwin odchrząknął, dziewczyna powoli odsunęła się od Ulrykanina.- Obyś zwyciężył –powiedziała cicho. –Słyszałeś kiedyś tytuł Abitur? –dodała po chwili - Choć nie jestem pewna czy to tytuł. Może imię…
-Nigdy w życiu - odparł wracając do stołu z mapą.
Edwin dawał jej wyraźne znaki, że powinni wychodzić.
-Idź –odpowiedziała. - Proszę. Ja zaraz przyjdę. –Wyglądało na to, że astronom nie ma zamiaru spełnić tej prośby –Możemy na chwilę zostać sami? – zapytała więc Schwertera wskazując wzrokiem, na Edwina i obecnych w namiocie strażników.

Kolejne osoby opuszczały namiot. Zostali we troje. Fanatyk, złodziejka i konający mutant. Miała prawdziwy dar dobierania sobie towarzystwa.

- Zastanawiałeś się dlaczego Ulfender wybrał dla swoich zastępów zwierzoludzi akurat to miejsce? Towarzyszy wam jakikolwiek kapłan? Wiesz - zwracała się do Schwertera tak bezceremonialnie od samego początku rozmowy. Swoje zrobiła nieprzespana noc tak jak i widok zmasakrowanej istoty w kącie namiotu. A może wszystkie wcześniejsze wydarzenia. Nie chciało jej się niczego udawać. Ani szacunku, ani sympatii, ani nawet strachu, choć ten czuła, przytłumiony jednak, odległy jakby dotyczył nie jej prawdziwej, ale opowiadanej, Sylwii z historii na dobranoc, z przypowieści bez morału, źle to się skończy, czy gorzej, naprawdę ciekawe, a nawet straszne. Tak, trochę się bała. - Ranald twierdzi, że sprytny człowiek wykorzystuje wszystkie dostępne ścieżki. Dlatego tak powszechnie czczą go kupcy. Nie chodzi o to, żeby kraść i kłamać. Uczciwą pracę Ranald pobłogosławi równie chętnie jak Verena. Chodzi tylko o to żeby prowadziła do celu. Pułapka, w którą ty wpadłeś tkwi w słowie dostępne – tu Sylwia spojrzała na mutanta - choć zapewne nie kłamiesz i nigdy nic nie ukradłeś. Zaczekaj.– Powstrzymała reakcję rycerza - To tylko dygresja. Daj mi dokończyć, nim zmienię zdanie. W przyszłości, o ile przeżyję, zostanę kapłanką Ranalda, a teraz … no cóż… Powiedziałabym, że wypełniam jego wolę. Zamiast rodzić te dzieci nulneńskiemu chłopu. Choć pochodzę z Middenheim. Nie ma tam wielu nulneńskich chłopów – dygresje bezustannie cisnęły jej się na usta - Trafiłam tu śladem pewnej przepowiedni, wątłym, ale jakby był wyraźny trafiłby tu ktoś znaczniejszy. Według tej przepowiedni na ziemię spadł kawałek Moslieba i ten, kto go odnajdzie zdobędzie wielką moc. I nie patrz tak na mnie, nie szukam tej mocy. Szukam kogoś, kto mi uwierzy, że gdzieś tu jest wielka ilość spaczenia i że trzeba ją odnaleźć i się jej pozbyć nim dostanie ją ktoś taki jak Ulfender Niszczyciel, a w gorszym wypadku, odebrać komuś takiemu. No. To właśnie ci chciałam powiedzieć. Zasługujecie żeby wiedzieć, co jest grane. I niestety nie mam na to, co mówię żadnych dowodów. Poza wiarą w boga, którego tacy jak ty mają zazwyczaj w pogardzie.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 20-11-2013, 23:32   #239
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Znów była w bogenhafeńskim klubie. Znów kogoś szukała. Nie pamiętała jednak kogo. Piętro pełne było ludzi. Przy barze siedział ten parszywiec Reiner Goertrin głaszczący po tyłku radą tego kelnerkę. W kącie czaił się niepewnie Skorek. Na kanapie wygodnie rozwalony siedział szef gildii złodziei Franz Baumann w prawej ręce trzymając karty, a w lewej laskę radnego Richtera. Czuła zapach drogich perfum. Czuła zapach wina. I nadal nie wiedziała kogo szukała…
Wtedy dostrzegła na parkiecie mężczyznę. Wysokiego. Ciemnowłosego. O zagadkowym spojrzeniu i niemożliwym do określenia wieku. Jako jedyny z gości ją widział. Jako jedyny patrzył właśnie na nią. Patrzył… i zaczął tańczyć…

Ranald theme

Obudziła się gdy Edwin potrząsał ją za ramię. Był wyraźnie wystraszony. Szybko zorientowała się czemu. Płakała.

***

Coś drgnęło w powietrzu w tej zapomnianej świątyni gdy krasnolud wchodząc z sieni do głównej nawy świątyni w cichym powitaniu wymówił imię młotodzierżcy. Wpadające przez dziurawy dach światło pochmurnego wittgendorfskiego dnia jakby pojaśniało, a wielki umiejscowiony za ołtarzem posąg przedstawiający wyobrażenie boga patrona przez chwilę wydał się majestatycznym rycerzem. Zdolnym rozwiać mrok i ciemności jakie ogarnęły tę zapadłą osadę. Przez chwilę. Nim można było mu się lepiej przyjrzeć znów był tylko obdrapaną ruiną i dziełem, co tu dużo mówić, wcale nienajlepszego rzeźbiarza nawet w czasach swojej świetności.
Posąg młotodzierżcy stał za ołtarzem, na którym rozłożona leżała stara księga liturgiczna, pokryta teraz kurzem i brudem. Po obu bokach ołtarza na niewielkich filarach zawieszone zaś spoczywały dwie tlące się niewielkimi acz intensywnymi płomieniami lampy.
- Sigmaryckie świecidełka - mruknął wchodzący jako ostatni Markus - Prosta kuglarska sztuczka ze światełkiem, a symbolika wiecznego ognia wielka jak kapłański kołdun. Bez wartości. Zapalają je w niektórych kaplicach, ale zabijcie nie wiem czemu i po co.
Erich spojrzał na kompana z niedowierzaniem, bo choć zdarzyło mu się bywać czasem w przybytkach Sigmara, w życiu czegoś takiego nie widział. Kierowany erichową pomysłowością podszedł do jednej z lamp i zdmuchnął płomień, który… zdmuchnąć się nie dał. Wozak zachichotał. Odkąd nędzarze go zostawili w spokoju, nie narzekał na humor. Nawet wysilił się by opowiedzieć dziadkowi kawałek starej historii i o dziewczynce w lesie, którą pożarł wilk. Jego słuchacz jednak nie wydał się tym poruszony. Powtórzył tylko po raz kolejny, że "ona wróci".
Gomrund pokręcił tylko głową i dokładniej przyjrzał się nawie. Ołtarz tradycyjnie skierowany był w stronę Karaz-a-Karak. Stolica szarogórców była nie tylko szczególnym miejscem kultu wszystkich krasnoludów starego świata, ale i co mało kto tak naprawdę wie, również Mekką imperialnych sigmarytów. Najtrwalszym tak naprawdę w tych złych czasach mostem łączącym obie rasy.
Konrad wyjrzał na zewnątrz gdzie zostawili za sobą tłum żebraków, którzy powoli zaczynali się rozchodzić. Żaden nie ważył się wkroczyć do środka. Czegoś wyraźnie się bali… Czy aury bóstwa, które zostawili w tych murach na zapomnienie? A może czegoś innego? Zimne grobowe powietrze jakie panowało wokoło nie skłaniało do optymizmu. Tak samo zalegający na jezyku posmak tego ersatz, które karczmarz Herbert Marcuse przedstawił im jako piwo… Mląc z niesmakiem językiem Konrad nieufnie przypatrywał się wszystkim zakamarkom do jakich nie docierało światło dnia i lamp… A było ich stanowczo zbyt wiele jak na gust młodego kapitana.
Dietrich mniej przejmował się zagrożeniami jakie czyhały na nich w świątyni. Ghula już jednego porąbał. Niemałego w dodatku i nie pierwszego lepszego. Zdecydowanie bardziej wolał mieć z takim do czynienia niż z zawszonymi i zarobaczonymi wieśniakami roznoszącymi choróbska. Nie to by miał jakiś opór by któregoś poczęstować jak i Erich piąchą i kopniakiem, ale… a cholera ich wie jak to się roznosi. Jeszcze by jakiego wrzoda rozkwasił i tryp murowany. Mara zawsze mu powtarzała, że… Mara. Sapnął zmęczony i wrócił myślami do świątyni. Coś mu w tym posągu Sigmara za miedziaka nie pasowało…
Gomrund podszedł do ołtarza. Z pewną nawet siebie zaskakującą nabożna ostrożnością. Popękane i przeżarte grzybem ściany wokoło pokrywały freski przedstawiające historię jakiegoś świętego z dawnych czasów, który patronował tej konkretnej świątyni. Wszystko wskazywało na to, że był nim jakiś rycerz. A przynajmniej na to wskazywała pełna płyta w jakiej uwiecznił go artysta. W prawicy wznosił długi miecz, którym pokazywał swoim nielicznym kompanom masę nieprzyjaciół.
Freski przy odrobinie dobrej woli można było uznać za opowiadające jak ów rycerz bronił świątyni, w której się znajdowali przed bandą zwierzoludzi dowodzoną przez mrocznego wojownika. Jak wytracił swoich ludzi co do jednego, aż w końcu walczył już sam jeden póki nie uśmiercił wszystkich wrogów i ostatecznie także ich dowódcę, który jednak zdołał go śmiertelnie ranić nim skonał. Ostatni fresk pokazywał przelatującą przez niebiosa kometę górującą nad odprawianym przez jakiegoś sigmaryckiego dostojnika pogrzebie.
- W bocznych pomieszczeniach tylko rupiecie i więcej kości - powiedział wychodząc z jednego z pokoików Dietrich.
- I szczury - dodał Erich wychodząc z innego.
- I zamknięte na cztery spusty stare drzwi - stwierdził Konrad po lewej stronie nawy.
- To będzie pokój mieszkalny - cmoknął z powagą Markus - głównego kapłana. Walka z chaosem, walką z chaosem, ale zebranej wieśniakom dziesięciny trzeba strzec jak oka w głowie.
Drzwi jak łatwo było się domyślić, nosiły liczne znamiona prób wyważenia i sforsowania. Były też ślady orania dębiny paznokciami, a w jednym punkcie na jakimś twardym sęku wręcz pozostał złamany tu ludzki zdaje się pazur.
- Jeśli do tej pory nie przebili tych drzwi to pewnie są ma…
Nie dokończył. Gomrund nie tracąc czasu na klamkę czy zamek wyciągnął młot i roztrzaskał drzwi. Magiczny, czy nie, stary zamek rozpadł się na kawałki, a zasuwa odskoczyła od drzwi odsłaniając ciemne pomieszczenie, które łacniej byłoby zwać celą. Wiszący w powietrzu książkowy kurz był jednak zdecydowanie przyjemniejszy od grobowego chłodu reszty świątyni. Weszli jak się okazało do gabinetu i biblioteczki tutejszej świątyni. Dwa sypiące się już ze starości regały powypełniane były kronikami, zapewne urodzeń, zamążpójść, konsekracji, zgonów, świąt i innych wydarzeń jakie miały miejsce w okolicy. Do tego walające się po ekranie do iluminacji pergaminy i leżące na biurku księgi.
- Skrybacki chaos - westchnął Markus - Nie chcę brzmieć jak maruda, ale chyba ciężko będzie znaleźć w tym bałaganie coś co nam pomoże w hmm… zdobyciu zamku władanego przez Wittgensteinów i ich wojsko…

Nie minęło kilka chwil gdy pilnujący wyjścia z komnaty Konrad dał znać reszcie, że ktoś jeszcze wszedł do świątyni. A może nie wszedł, a był tu gdzieś schowany i ich obserwował? Osiem postaci stało w nawie głównej, ale w pewnym oddaleniu od ołtarza i stojącego za nim posągu Sigmara. W dłoni każdej z nich znajdowała się jakaś broń. W ciemności ciężko było jednak mieć pewność. Pałka? Kij? Pogrzebacz? Ostrze? Kość? Ten stojący najbliżej Konrada, zdecydowanie trzymał kość. Piszczel na oko. Ale nie wydawał się jakoś specjalnie agresywny. Ostrożenie stawiał kolejne niezgrabne kroki aż w końcu stanął w świetle pochmurnego dnia… Zmrużył oczy i podejrzliwie przypatrywał się Konradowi.
Na oko, nadal był człowiekiem. Skóra jego jednak zatraciła wszelkie oznaki żywotności. Stała się szara, półprzeźroczysta i zapadająca się na wszystkich kościach nadając mu nieco trupi wygląd. Sprawiał jednak zdecydowanie lepiej dożywionego od nędzarzy wrażenie.
Garbiąc się gibał dziwnie na boki aż w końcu przekrzywiwszy głowę zapytał:
- Wyyyy…. po jedzenieeee?
Konrad obejrzał się za siebie. Gomrund i Dietrich wzruszyli ramionami na znak, że zajedno im czy od ghuli spróbują się czegoś dowiedzieć czy po prostu je zabić. Erich i Markus zaś energicznie kiwnęli głowami w myśl starej reguły, że lepiej iść po jedzenie niż jako jedzenie.
Ghul w odpowiedzi też kiwnął głową.
- Jedzenia maaaaało już. W krypcie jedno… Ale niedotykalskie…
I gdy odwrócił się machnąwszy kością by za nim iść, na zewnątrz zrobił się nielichy rwetes. Wieśniacy zaczęli coś pokrzykiwać i chować się do swoich domów gdy na wiejską ulicę nadjechały konie. Sześciu zbrojnych w pełnych płytach na gniadych, acz jakby starych koniach żołnierskich i młoda kobieta na pięknym arabie o dziwnie chudych nogach i siwym wchodzącym subtelnie w chorobliwy róż umaszczeniu .


Zbrojni zeskoczyli z koni a pozostająca wierzchem szlachcianka po chwili wskazała dłonią jednego z niefortunnych mieszkańców wsi, którzy nie schronili się na czas. Zbrojni natychmiast go pojmali, nim jednak dowlekli do szlachcianki zaczął głośno krzyczeć, że do wsi zawitali obcy i że poszli do świątyni. Komu potwierdzić plotki nie było więc szlachcianka wskazała zbrojnym świątynię. Przy niej został tylko jeden rycerz pilnujący wieśniaka. Reszta ruszyła w stronę budynku.
- Wyyyyy… Wyyyyyy nie po jedzenie! - zawołał ghul wznosząc piszczel i przygotowując się do ataku.
Reszta nie wyglądała na chętną do walki.
- Pani da nam duuuuuużo jeść za nich! - zachęcił resztę prowodyr - Może nawet jednego z niiiiich?
Wyszczerzył się ujawniając komplet mocnych siekaczy.

***

- Schwerter zarządził wymarsz całego oddziału w ciągu pół godziny więc zjedz coś szybko.
To rzekłszy Edwin podał jej miskę kaszy suto okraszonej smalcem, kawałek kiełbasy i jabłko. Nie protestowała. Wczorajszy wieczór i rozmowa z ulrykaninem nie rozwiały jej wątpliwości. W każdym razie nie te, które rozwiać chciała. Czy wystarczy, że przemilczy udział Gomrunda i reszty by im pomóc. Z tego co wiedziała, mogli już ucztować w Altdorfie lub Kemperbadzie po tym jak znaleźli spaczeń i zgłosili to kapłanom, Mara uratuje Ericha, a Dietrich do niej wróci. Mogli. Tylko czy byłaby w tym lesie gdyby tak było? Nawet Ranald nie robi niczego bez sensu. Czasem dla zabawy. Ale nigdy bez sensu. Podobnie zresztą jak Ulryk. Sęk w tym, że Ulryk nigdy nie robił niczego dla zabawy. Popiła z podanego jej przez Edwina, bukłaka, łyk mocno rozwodnionego wina jabłkowego i myślami wróciła do słów Schwertera.


- Nie specjalnie mi się to widzi dziewczyno… ale wyślę jednego z moich ludzi do Nuln. Po radę i wsparcie kapłańskie. Spaczeń… To wielka rzecz. Jeśli Ulfhendar go zdobędzie...
Usiadł wówczas przy stole i chwyciwszy czarnego króla zaczął przekładać go sobie między palcami. intensywnie się w niego wpatrywał. W końcu podniósł swój wzrok na nią.
- Ranald to niezły bóg - rzekł niespodziewanie - Dla kobiet w każdym razie. Wierzę zatem twoim słowom. Ale wojnę zostaw mi. Bo tu wielu takich jak ten w rogu jeszcze będzie. A teraz wyjdź. Muszę to wszystko przemyśleć.
Oczywiście wyszła. I niemal od razu poszła spać zapominając nawet o pudełku.



Gdy wyszła z namiotu na zewnątrz panowały przygotowania do wymarszu.
- Popytałem się i dowiedziałem, że chcą się przeprawić przez rzekę - rzekł dziwnie radośnie Edwin - A tam pozwolą nam zaokrętować się na pierwszy lepszy statek i wrócić do Nuln - westchnął - Zupełnie przyjemna była ta przygoda, muszę ci powiedzieć i sobie myślę tak… może jak już wrócimy… poszlibyśmy coś zjeść? Znam karczmę z estalijskim kucharzem nieopodal uczelnianego rektoratu…
Nim odpowiedziała z jednego z namiotów wyprowadzono jakąś skutą młodą dziewczynę. Niebrzydką blondynkę o krótko ściętych włosach w pobielonej jakby kredą czy mąką kamizelce skórzanej.
- Aaa… - dodał Edwin - Złapali ją gdy spałaś. Ponoć mutantka. Choć się nie przypatrzyłem. Zdecydowanie nie wygląda mi jednak na pomiot chaosu. Znaczy… Ech - machnął ręką - Schwerter gadał z nią trochę. I właśnie po tej rozmowie ni z tego ni z owego zarządził wymarsz. Wiesz tak w ogóle, że to wszystko to ziemie Wittgensteinów? Jeden z nich, niejaki Dagmar Wittgenstein był diabelnie dobrym astronomem. Czytałem dwie jego pozycje. Pozostałe dwie są ciężko dostępne, bo wiele świątyń uważa je za bluźniercze. Ale może kiedyś mi się uda dostać stosowne pozowolenia… Ale… No właśnie. Bo nie odpowiedziałaś...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 21-11-2013, 17:49   #240
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Zwiedzanie zrujnowanej świątyni Sigmara okazało się dla kompani mało owocne w wiedzę, jak i mamonę. Choć Markusowi należało oddać, iż pieczołowicie studiował naścienne freski wokół ołtarza.

- Rycerz z dawnych czasów. Klasyka - wymamrotał do siebie, ziewając ukradkiem. Od paru dni z nerwów oka nie potrafił zmrużyć.

Zapalił starą pochodnię, która uchowała się w kaplicy zapewne jeszcze z czasów Magnusa Pobożnego. Z trudem odsylabizował podpis w języku klasycznym pod jednym z fresków - "Strzeż i chroń przed złem Nas Panie". Jakie "Panie"? Gdzie one? - zacukał się. Wtem palnął się w łeb. - Jasna sprawa, Panowie. Ten mężny człek zapewne jest tu gdzieś pochowany. On albo wspomnienie po nim. Znajdźmy to miejsce spoczynku.

Rozejrzał się w poszukiwaniu ceremonialnej krypty. Chciał ją przed wyjściem opukać mieczem wydębionym od Sparrena.

- Dlaczego każda mieścina w cesarstwie ma swego patrona, pytam ja się Waszmościów? - odrzekł na głos patrząc na światłocień kaganków. - Świętego od wsi, bohatera od rzeczek i idola od kamyków? Gdzie nie spluniesz tam jego mać sacrum. Nie ma już miejsca na profanum. Znaczy karczmy i zamtuzy. Jak żyć cesarzu? Jak żyć?


W dawnej komnacie klechy podniósł jedną ze zbutwiałych wiekiem czasu ksiąg. Otworzył i z trudem odcyfrował.

- Maria i Wermuth Liebke, zmarli 2344 roku Kalendarza Imperium. Stare to kroniki...

Wyszedł na środek sali przy lepiej przyjrzeć się kolejnej księdze. Kładł stare kroniki na ołtarzu, układając jedna na drugiej. Właśnie gdy zjawili się nieproszeni goście.

-Ta kaplica ma przeszło dwa wieki. Ejże! Co jest do stu... martwiaków?- aż się zachłysnął na widok prowodyra ożywieńców. - To jednak jest w tej mieścinie profanum na potęgę.

Ghul paplał coś bez ładu i składu, lecz Oppel jako człowiek bywały umiał znaleźć się nawet w nietypowej sytuacji towarzyskiej.

- Jedzenie? Taaakk - odparł prędko na zagadywania ghula blednąc przy tym, aż nabrał koloru bliskiego zielonemu.
Odwrócił się ku kamratom i szepnął niczym w altdorfskiej operze.

- Tylko spokojnie. Tylko, jego mać, spokojnie, Plan na dziś. Pójdą sobie, a my spierdalamy. Wcześniej zajrzymy do tej niejadalnej krypty.


Nie czmychnęli jednak, gdyż zaraz zjawili się pancerni ze znakiem Wittgensteinów.

Jak za tknięciem zaczarowanej różdżki wittgendorfskie ghule zmieniły zdanie i ruszyły na kamratów. I czas przyspieszył wydatnie.

- Wiedziałem na bogów starych i młodych! Wiedziałem
- zakrzyknął Oppel wskakując na ołtarz, byle dalej od nieumarłych. - Tu nie jest normalnie! A masz, obwiesiu, drapichruście - to mówiąc podpalił księgę, która prędko zajęła się ogniem i cisnął w prowodyra. - Poczytaj pismo święte. Mi się aż pali w rękach.

Pocisk ognisty wycelował dobrze. Na podorędziu miał ich jeszcze parę.
 
kymil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172