Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-10-2013, 18:29   #251
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
...Nawet skok adrenaliny nie przegonił zmęczenia, które osadziło się w ciele Wolfa. Był rozkojarzony i nawet krótka przebieżka między chaty sprawiła, że ostry ból wszedł w płuca, a mężczyzna zaczął ciężej oddychać. Widział skuteczność khazadów i choć wciąż mielił w ustach przekleństwa, dziękował w duchu Sigmarowi, że orkowie nie spodziewali się ich uderzenia.

Zbrojny wyszedł zza chaty prosto na zielonoskórego zajętego swoją ofiarą. Ork górował nad ludźmi zarówno wzrostem jak i mięśniami. Stojąc przy ścianie domu, sięgał głową do dolnej linii strzechy. Wieśniak podniesiony za gardło wydawał się być wiązką trzciny przy swoim oprawcy. Bestia raz za razem uderzała ową wiązką o ścianę domostwa miażdżąc krtań, kości i czaszkę mężczyzny.

Gdy Wolf pojawił się niedaleko, zielony skrzywił się ze zdziwieniem. Popękana kilkoma bliznami twarz z wystającymi kłami wyglądała teraz groteskowo. Ork nie poddał się zaskoczeniu. Zbrojny musiał uchylić się przed rzuconym w jego stronę trupem. Odległość kilku kroków między piechurami szybko stopniała, gdy zielonoskóry rzucił się do przodu biorąc zamach groźnie wyglądającym tasakiem, który z powodzeniem przeciąłby skórę, mięśnie i kręgosłup Wolfa, gdyby ten nie zasłonił się tarczą. Szczęściem broń zjechała po drewnie i okowach nie roztrzaskując obrony mężczyzny. Siłę uderzenia poczuł jednak w całym ramieniu, a impet poszedł w bark i zmusił zbrojnego do zrobienia kilku kroków w tył.

Zielona bestia nie zatrzymała się. Ruszyła do przodu w ślad za Wolfem, podnosząc ponownie tasak do uderzenia. Człowiek nie miał ani doświadczenia w walce z tymi bestiami, ani też nie był wprawnym szermierzem. Desperacko zanurkował do przodu, pod ramieniem orka i wyprowadził cięcie na odlew, które rozcięło skóry okrywające plecy przeciwnika. Zmęczenie jednak było zbyt duże, i ostrze nie zrobiło większej krzywdy zielonemu. Ten zaś ponownie się zwrócił ku ludzkiemu zbrojnemu i z rykiem machnął tasakiem płasko. Na szczęście był zbyt daleko i wystarczyło by Wolf zrobił krok do tyłu, by broń przecięła jedynie powietrze.

Mężczyzna przeniósł ciężar na drugą stopę i wystrzelił do przodu celując w orcze gardło. Szczęście tego dnia wyraźnie dopisywało najemnikowi. Ork próbował się zasłonić dłonią i cofnąć odruchowo do tyłu, ale jego stopa zahaczyła o leżące truchło wieśniaka. Gdyby legł na wznak, Wolf by pewnie nie trafił. Jednak odruch złapania równowagi był silniejszy i miast zasłonić się ręką przed uderzeniem, zamajtał nią w powietrzu.

Ostrze łagodnie weszło w gardło zielonego, a potem utknęło na kręgach szyjnych. Ork plunął krwią za mężczyznę, ale zanim jeszcze padł, wymierzył cios pięścią w bok najemnika. Cios pomimo wiotczejących członków umierającego był silny. Do tego wylądował na naruszonych wcześniej w kopalni żebrach. Wolf stęknął i zostawiając miecz w gardle cofnął się i klęknął w błocie łapiąc oddech...

--------------------------

Gdy potyczki dobiegły końca, Wolf z początku chciał pobić Helvgrima dając upust emocjom. Wściekłość w nim wciąż wrzała. Nie z powodu zignorowanego rozkazu, a z powodu zagrożenia na jakie wystawił całą drużynę nieodpowiedzialny i lekkomyślny krasnolud. Miał świadomość tego, że tym razem uśmiechnęło się do nich szczęście, ale obawiał się, że kiedyś worek, którym tak szczodrze Ranald ich obsypywał, w końcu będzie pusty. Pytaniem było tylko kiedy to się stanie. Osobiście wolał nie kusić losu i nie nadwyrężać dobrej woli bogów.

Gdy tylko się upewnił co do stanu drużyny i tego że nikt z nich dziś nie wyzionął ducha, ruszył w stronę khazada. Wieśniacy jednak przeszkodzili. Gdy wyszli do bohaterów z wyrazami wdzięczności, Wolf musiał zaniechać swych zamiarów. Gdy zapytali go o imię, odpowiedział. Skinieniem głowy przyjął podziękowania. Wściekłość zaczęła z niego uchodzić na rzecz wisielczego zadowolenia. Udało im się przeżyć, ubić zielonych i przede wszystkim będą w końcu mogli odpocząć w suchym miejscu.

Gdy wszyscy zasiedli przy stole, nie było w Wolfie śladu wściekłości. Doskonale wiedział, że gdyby wszyscy go dziś posłuchali, wiele z widzianych teraz tu osób byłoby martwych. Nie miał z tym jednak problemu. Gdy po prostu raz o tym pomyślał, nie wracał do tego więcej nie chcąc psuć sobie humoru. Miast tego jadł i pił korzystając z gościny. Z wyraźnym zadowoleniem też powitał brak niechęci wobec elfki, co wśród ludzi nie było nagminne.

Zagadywał od czasu do czasu miejscowych, sam odpowiadał na pytania, ale kuksańcami odganiał się od ewentualnych dzieci. Wolał żeby dziatwa nie kręciła się przy nim.

W pewnym momencie podniósł do góry kubek z winem i chrząknął znacząco uciszając zebranych.

- Wypijmy za zwycięstwo - rzekł głośniej.
 
Jaracz jest offline  
Stary 05-10-2013, 19:41   #252
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Tak to było właśnie. Plan zdawał egzamin całkiem nieźle, jednak bez pomocy reszty drużyny mogło skończyć się to zupełnie inaczej. Szczęściem Wolf ruszył z drugą częścią kompanii i wszedł w potyczkę z zielonoskórymi. Wszystko szło jak powinno, ale...

... zawsze musi być jakieś ale. Galv i Helv poruszali się bezgłośnie w jednej z wiejskich przecinek, między domami, los jednak był bezlitosny. Dwa dzikie orki, wypadły zza zakrętu na swych dzikach bojowych i ruszyły z bluźnierczymi okrzykami na krasnoludy. Długo co nie było główkować. Porozumiewawcze spojrzenie na Galvina, i Helv skoczył w bok. Orki również podzieliły swe siły i teraz każdy z krasnoludów miał na głowie jednego orka i jego wierzchowca.

Czasu było mało, za mało by obserwować co robi zacny dawi z rodu piwowarów, dlatego Sverrisson skupił się jedynie na swym przeciwniku... i tylko na nim. Zdobyczna kusza została wycelowana, wpierw nad łożem broni pojawiła się sylwetka wymachującego zębatym toporem orka, ale Helvgrim obniżył łoże i grot celował prosto w łeb szarżującej świni. Silny nacisk na spust i gruba, pleciona cięciwa zerwała się do lotu z brzękiem, pchnęła bełt, a ten szukał swej ofiary. Pocisk trafił, lecz centralnie w żelazną klepkę którą wstrętny świniak miał przytroczoną na łbie. Bełt osunął się na żeleźcu i zrykoszetował w bok... szczęściem nie był to strzał całkiem chybiony.

Bełt poszedł na prawo i wbił się w policzek wierzchowca. Świnia chrząknęła i kwiknęła, wierzgnęła i wyrzuciła orka z siedziska. Uruk'azi wciąż trzymał zaciekle topór w swych łapach i choć upadł mocarnie na glębę to podnosił się. W ten czas tryskający juchą świniak rzucał się na boki nie mogąc pozbyć się wrażej broni z pyska. Uderzał o ściany domów i taranował drewniane płoty. Kwiczał okrutnie, ale zajęty swymi ranami walczył teraz o swe życie miast z wrogiem w postaci ponurego khazada jakim był Helvgrim.

Uruk'azi był duży, może nie największy jakiego khazad widział i na pewno nie największy pośród swej przeklętej braci, ale i tak od krasnoluda wyższy był prawie dwukrotnie. Rozmiar orka widać wpływał na fakt iż był on posiadaczem wierzchowca, inni jeźdźcy również byli ponadprzeciętnych rozmiarów, znacznie więksi niż piechociarze. Warto było to zapamiętać... ale to później... gdyż ork biegł już a z pyska sączyła mu się piana. To była jedna z najkrótszych i najbrutalniejszych potyczek Sverrissona jakie stoczył dotychczas.

Ork wziął zamach i puścił ostrze księżycem od prawej do lewej. Czujny azkarhańczyk odskoczył na pół stopy w tył i opuścił obuch młota sponad głowy, ten spotkał płaz ostrza topora i przygwoździł go do gleby. Ork syknął i wypuścił swą broń, chwycił Helvgrima za gardło i począł dusić jedną łapą, drugą sięgnął po zakrzywiony nóż który nosił przy pasie. Sverrisson nie próżnował jednak. Trzymany za gradziel, sam wypuścił broń która w owym starciu nie miała już sensu uczestnictwa i uderzył orka łokciem, centralnie w klatkę piersiową. Uruk'azi zaczerpnął powietrza nerwowo i zaczęło się jego umieranie.

Helv uderzył całą masą swego ciała i obalił orka na ziemię, ten ostatni porzucił próbę sięgnięcia po swój nóż, skoncentrował się na obronie, ale było za późno... Sverrisson rozpoczął pracę swym prawym ramieniem... z góry w dół, raz za razem... zaciśnięta pięść spadała na głowę orka z pełną siłą... jak tłok maszyny parowej, bez przerwy, tak długo na ile starczyło paliwa. Wzmacniany nienawiścią do orków, raz...dwa, za wszelkie bóle i zniszczenia, trzy... cztery, za poległych braci i siostry, dziewięć... dziesięć. Oko wypłynęło... poddał się nos, kość policzkowa ujawniła swą białą barwę poprzez masę czerownych mięśni, ork krztusił się własną krwią. Dziewiętnaście... dwadzieścia. To że ork miał kiedyś ucho z lewej strony czaszki było już tylko wspomnieniem... masakrująca orka pięść była cała poraniona, skórzana rękawica rozdarta, ciało pełne odłamków kości, a nawet ktoś uważny, znalazłby tam i ze trzy orcze kły, wbite potężną siłą miażdżących ciosów.

- Trzydzieści dwa ty kurwo! Jesteśmy kwita. - Cokolwiek to znaczyło, musiało wymazać jedną z uraz którą Helvgrim nosił w sercu, w stosunku do zielonego ścierwa które grasowało od tysięcy lat po khazadzkim dominium. Helvgrim siedział obok zmasakrowanego ciała i dyszał ciężko... podniósł wzrok i spojrzał na Galvina który już dawno załatwił swoje porachunki z orkiem i jego świnią. Zaprawdę długo musiał Helv okładać swego przeciwnika. Piwowar również wpatrywał się w ten czas w Helvgrima. Sverrisson począł podnosić się z ziemi.

- Har! ... Pokazaliśmy tym szmatom, co brachu?! - Krasnolud z Norski splunął na ciało swego wroga i mocarnym stąpnięciem, bodkutego stalą buta, zmiażdżył orczy łeb.

- Trzydziesci trzy! Zapomniałem doliczyć odsetki! - Helv pociągnął nosem i wytarł rękawem swej skórzni krwawy zwis spod nosa. Schylił się i ujął orczy, zakrzywiony nóż. Miał jeszcze rozprawkę z grasującą po podwórzach dziką świnia, która krwawiła obficie i kwiczała jakby ją zarzynano... dalekie to prawdy nie było. Helvgrim ruszył z nożem w jej stronę...

***

Drużyna zebrała się po walce. Dobrze, wszyscy wyglądali na całych, nie odnieśli większych obrażeń, a reszta... reszta nie miała znaczenia, nikt nie liczył skaleczeń, otarć i płytkich cięć orczym, jakże słabym żelazem.


Wolf ewidentnie chciał coś powiedzieć, to było widać, nerwy wystąpiły z brzegów, prawie. Jednak do utarczki słownej nie doszło... i dobrze, bo to byłby czas zły na nerwowe rozmowy. Helvgrim wciąż czuł w sobie zew berserkerskiej krwi Torvala, który buzował w jego żyłach, rozmowa mogła by mieć tragiczny koniec. Miast się jednak pieklić, Helvgrim spojrzał na swe zakrwawione młot i topór. Pociągnął nosem i chrząknął. Odłożył broń i poklepał Galvina po plecach przyjacielsko. Skinął ludziom z uznaniem ich czynów i odwagi. Pierwszy raz poczuł że budowała się jakaś więź między towarzyszami... trudne przyjaźni początki... krew owiec została oddzielona od krwi wilków. Smednir był łaskawy tego dnia.

Już siedząc przy stole, rozmawiając z herr Magnusem, Helvgrim zajadał udziec indyczy i pozwolił by jedna z kobiet opatrzyła mu dłoń. Powoli i delikatnie usuwała kawałki orczych kości z ran. Helvgrim nie pokazywał po sobie bólu, w zamian lustrował prężny biust młódki. Ta gdy spotkała wzrok khazada speszyła się, a Helv uśmiechnął się i ukazał swe żółte zęby.

- Spokojnie dziewcze. Daj staremu Helvowi popatrzeć, waszak tak cię bogowie stworzyli byś oko cieszyła, racja ma? Har, har, har. Dobra tam... do rzeczy panie Hoffner... - twarz krasnoluda zwróciła się w stronę starca, ale, wtem dziewczynki zarzuciły kwiatowe wieńce na szyję Helva i Galvina.

~ Psia jego mać. ~ Pomyślał Helv i zrobił krótką pauzę po której wznowił rozmowę ze starszym wioski.

- Stary obyczaj wojny najemnej nakazuje w takim wypadku zapłatę. Dlatego też daj nam herr Hoffner po złotej monecie od każdego domostwa, w ktorym nie ostał się ani jeden żywy członek rodziny. Bez dyskusji. Więcej, ni mniej nie weźmiem. - Krasnolud doskonale wiedział że taki układ oznaczał pewnie pusty trzos dla najemników... ale te dzieci... cholerne bachory.

Wtem Wolf zaproponował toast. Wzniósł pełny kubek do góry i zakrzyknął. Na odzew, Helvgrim nie pozwolił dowódcy czekać długo.

- ... i to rozumiem. - Szepnął do siebie, po czym dodał, tym razem rycząc na całe gardło.

- Za zwycięstwo!!!
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 05-10-2013 o 21:49.
VIX jest offline  
Stary 07-10-2013, 14:24   #253
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Atak? To była krańcowa głupota. Ale tak to bywa, gdy się przebywa z kimś, kto nie myśli głową, a jakąś inną częścią ciała.
Ale, co Lotar musiał przyznać, początek był całkiem obiecujący. Miłe złego początki, można by rzec. Z drugiej strony truudno było się nie cieszyć, gdy dzięki celnemu bełtowi jedna zielona pokraka została wyeliminowana. A to, że zostało ich jeszcze trochę... Jednego skubnąć tu, jednego tam, i gromadka wrogów się zmniejszy.

Podczas gdy reszta towarzystwa radośnie rozlazła się po wiosce, by wyrzynać orki, Lotar i Bernhard zabrali się za pilnowanie, by żaden z 'gości' nie opuścił imprezy przed czasem. Ucieknie taki jeden z drugim bez płacenia rachunku i kto pokryje straty?
Przez pewien czas stali tak sobie bezczynnie, aż wreszcie napatoczył się jeździec, który jak najszybciej chciał opuścić wioskę.
Bełt Lotara wbił się w łeb świni, która zwaliła się na ziemię. Jeżdziec machnął kozła w powietrzu i z impetem gruchnął o ziemię.
Co prawda przeciw świniom jako takim Lotar nigdy nic nie miał, nawet jeśli służyły w charakterze wierzchowców, ale ta miała paskudny wyraz pyska i kły zdecydowanie za długie. Ale na schab nadawała się jak najbardziej.

Dobicie świni trwało parę sekund, chociaż zwierzak stawiał zdecydowany opór, a gdy Lotar się podniósł i wytarł zakrwawiony nóż w trawę okazało się, że sprawę z jeźdźcem załatwił już Bernhard.

Jak się okazało, uciekający jeździec był, można by rzec, niedobitkiem z orczej hordy i dla tych, co pilnowali wyjść i wyjść z wioski praca się skończyła. W związku z tym Lotar podszedł do utrupionego przez siebie kusznika, by powiększyć zapas bełtów. I zdaje się zrobił to w ostatniej chwili, bowiem ledwo walka się skończyła wieśniacy rzucili się na pokonanych, dożynając niedobitków i zamieniając wierzchowce na przyszłe schaby i szyneczki.

***

Udział w wielkim przyjęciu był ostatnią rzeczą, o jakiej marzył Lotar. Najchętniej zakopałby się pod pierzyną, napojony ziołami i przeróżnymi miksturami, które mogłyby skutecznie podziałać na jego przeziębienie. Ale jednak zdecydował się iść na imprezę, by zacieśnić więzy i z kompanami, i z mieszkańcami wioski.
I, w ślad za innymi, przyłączył się do toastu.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-10-2013, 17:44   #254
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Elfka zamarła w bezruchu. Skryta za rogiem jednej z chałup poczuła jak w jej wnętrzu zaciska się niewidzialna obręcz. Utrudnia oddychanie i wypycha zawartość żołądka na wierzch. Przez kilka kolejnych uderzeń topora ciało elfki nie reagowało na rozkazy umysłu. Chciała się rzucić i zabić orka jak i świnię w ślepym ferworze walki, ale głos rozsądku podpowiedział jej, że to pewna śmierć.

Youviel powoli opuściła się na kucki i w bardzo powoli ściągnęła tobołek z pleców. Nie miała wiele czasu. Wkrótce zabraknie ciała dla świni i matek dla orka.

***

Metalowe potrzaski z chrupnięciem znalazły się rozłożone na ziemi. Łuk znalazł swoje miejsce w dłoni a strzała swoje na cięciwie. Chwilowe zatrzymanie oddechu i strzała powędrowała gładko przez powietrze wprost do świńskiej masy ciała. Ta zawyła wściekle i zaalarmowała swojego jeźdźca. Masywne zielone cielsko odwróciło się do wierzchowca a potem w kierunku w którym on popędził. Mrok skutecznie utrudniał znalezienie strzelca, który zdążył już oddalić się o kilka kroków pomiędzy chaty. Kolejna strzała przeszyła świnię gdzieś w okolicy głowy, tym razem zadając jej śmierć.

Widząc to wściekły właściciel świni rykną przerażająco i ruszył do przodu. Krew elfki zmroziła się na chwilę, biegła w końcu na nią góra mięśni z morderczym toporem w ręku. Teraz stała na widoku, przy dalszym końcu chaty, z nałożoną kolejną strzałą na cięciwę. Zaślepiony wściekłością ork patrzył tylko na zabójcę swojego wierzchowca, nie zwracając uwagi na to po czym biegnie. W momencie gdy zielony wdepnął w kałużę, rozpryskując wodę dookoła, metalowy szczęk wydobył się spod jego stopy i potężny mechanizm zamknął szczęki na jego nodze. Ten ryknął i zwolnił tylko odrobinę, ku niezadowoleniu elfki.

Youviel przeklęła w myślach naiwny plan, przygotowany na poczekaniu, i naciągnęła łuk. Cofnęła się o krok i przymierzyła do zbliżającego się celu. Od strony orka rozległ się kolejny metalowy szczęk i zielona masa mięśni zatrzymała się na jedno uderzenia serca, przerywając swoją szarżę. Tyle wystarczyło. Strzała wypuszczona z łuku ze świstem przeszyła powietrze i wbiła się głęboko w ciało orka przebijając zbroję jaką miał na sobie. Z rykiem runął na elfkę o mało jej nie przygniatając. Kobieta nie chcąc ryzykować zarzuciła łuk na ramię i wyszarpnęła miecz. Z własnym okrzykiem wściekłości wbiła ostrze na sztorc w szyję orka. Zmęczone ciało kobiety nie miało tyle siły by przebić na wylot, ale głuche trzaśnięcie oznajmiło koniec walki i pęknięty kręgosłup wroga.

***

Youviel wyciągnęła miecz z szyi orka. Wsłuchała się w noc by sprawdzić czy gdzieś we wsi jeszcze odbywa się jakaś zacięta walka. Odpowiedziały jej jedynie szlochania pobliskich matek. Elfka spojrzała raz jeszcze na zielonoskórego i skrzywiła się. Wściekłość wciąż w niej buzowała i by dać jej upust Youviel złapała za kieł i wyrwała go, pomagając sobie przy tym mieczem. Trzymając już go w ręku, zdała sobie sprawę, że czyn był godny człowieka bądź krasnala i odrzuciła trofeum. Z lekkim wysiłkiem pozbyła się z nóg orka potrzasków i chowała z powrotem do plecaka. Mechanizm wciąż działał, choć były lekko wygięte przez ciężar zielonego. Dopiero teraz Youviel skierowała się w stronę kobiet z wioski. Jednak z nich beczała nad nadżartym ciałem chłopca. Elfka odwróciła wzrok. Na dziś miała już dość. Zmęczenie i beznadzieja zaciążyły na jej duszy a tęsknota za spokojem z jej rodzinnego lasu zacisnęła serce. Odeszła zanim któraś z ocalałych kobiet otrząśnie się z szoku.

----------------------------------

Elfka odnalazła resztę akurat gdy wieśniacy zobaczyli, że zagrożenia naprawdę już nie ma, że są bezpieczni i chwilowo zapomnieli o śmierci i ataku na rzecz radości ze zwycięstwa. Została wciągnięta do kręgu i wraz z resztą zaprowadzona do izby na świętowanie.
 
Asderuki jest offline  
Stary 08-10-2013, 22:52   #255
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
- Przez bagna my nie pójdziem, oj nie. Nie pójdziem tamtędy, bo tam zje nas co [/i]- Dirk zdecydowanie zanegował. - I gadajże, co jej! Ona tak? Ona tak często? Chora na co złego? Dziwnego? Czy co? Gadajcie - odparł zdenerwowanym, piskliwym głosikiem.

Chłopiec cofnął się krok przestraszony a dziewczynka zaczęła płakać.

- Gorączkę ma.. - chłopiec zaczął - Mama mówiła że Gretchel słabowita od urodzenia..i, że po prostu tak ma.. - powiedział na koniec jakby nie chciał wchodzić w szczegóły.

Widzisz, że dzieci się zaczęły Ciebie bać.

- Jak ma, co ma? Dar ma? - naciskał Dirk.

- Idźmy już...a jak Dirk nie chce się zgubić niech rusza za nami.. - Grethel rzuciła złośliwie..

Wstając i zbierając się do dalszej podróży.

Mała nie mówi, co Dirk ma robić! Nie mówi tak mała. Dirk jest duży i Dirk mówi i Dirka wy słuchać będą!- oburzył się Zakapturzony.

Dzieci popatrzyły na Dirka zdziwione, a potem wystawiły mu język i zaczęły “tańczyć” wokół niego śpiewając:

- Dirk się boi lasu. Dirk się boi bagien. Ciapa. Ciapa i na pewno gapa - widać znalazły sobie dobrą zabawę, która chyba im podpasowała.

- Nie mówią tak małe! Nie mówią! Nie mówią tak, oj nie! Nie! Nie! Nie!- wykrzyczał swym śmiesznym piskliwm głosikiem. - Dirk zdzieli zaraz, jak będą tak mówić! Cichać już teraz! Cihać!!! - denerwował się coraz bardziej.

Dzieci nic nie robiąc z gróźb Zakapturzonego zaczeły tańczyć szybciej i szybciej i tak szybko, że Dirk w pewnym momencie stracił chłopca z oczu. Zatrzymał się szukając go wzrokiem gdy ten nagle “wyłonił” mu się spod pachy krzycząc:

- Buuuu - na co Dirk podskoczył do góry ze strachu

Dzieci widząc to zaczęły śmiać się z Zakapturzonego. Tak, zabawa z Dirkiem sprawiła, że jakby zapomniały co je spotkały.

Rozpalony do jeszcze większej gorączki, niż aktualnie posiadał, Dirk w końcu nie wytrzymał i zdzielił chłopaka po jego młodziutkiej twarzyczce.

- Auuuaaaa - wykrzyczał chwilę potem, trzymając się za dłoń i skacząc w miejscu. Cios musiał być silny, jak na jego wątłe rączki.

Chłopiec przyjął cios na twarz, upadł na tyłeki zaczął płakać. Wstał i zaczął biec w las. Po nim ruszyła za nim Gretchel. Oboje ruszyli w ciemność, a Dirk poczuł jak wiatr się zmógł. Zimny wręcz lodowaty.

Dirk zaklął szpetnie. Niezrozumiale, ale sądząc po tonie głosu na pewno było to przekleństwo i na pewno było ono szpetne. Nie zastanawiając się wiele ruszył za bachorami. Próbował złapać któreś, nim sie oddali od niego.

- Czekajcie zarazy wy! Czekajcie! Grzeczny wy macie być! Pamiętacie?! Czekajcie! Do Dirka wracajcie! - wrzeszczał.

Dzieci nie zatrzymały się i nie udało się żadnego “złapać”, a Dirk został sam na środku drogi. W ciemnościach. Czuł jak deszcz kapie mu na kaptur, wiatr uderza w poły jego płaszcza lecz w tym mroku, droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Nad głowami przeleciał mu kruk, którego krakanie nie wróżyło niczego dobrego. Sylwetki dzieci znikły w mroku lasu, przedzierając się przez gęstwiny krzaków.

Gdy zasapany, osłabiony przez chorobę przystanął zdyszany, jego oczy rozdziawiły się ze strachu niezwykle szeroko. Zaczął się nerwowo obracać do okoła. Bał się.

Dirk wiedział jedno albo wróci do ścieżki i nią podąży tak jak początkowo planował albo zacznie przedzierać się przez las. W nieznanym sobie kierunku, bowiem gdzie wyjdzie tego nie mógł wiedzieć.

Zdecydowanie jednak droga przez las mu nie odpowiadała, ruszył więc ścieżką. Wiatr smagał go coraz bardziej i gdyby nie kaptur zarzucony na twarz, odczuł by to bardziej. Deszcz lejący się z ciemnego nieba, coraz mocniej przemaczał mu i tak już zimną i mokrą kapotę. Szedł coraz wolniej, coraz bardziej zmęczony chcąc ogrzać się choćby przy jednym, żarzącym się węgielku. Gdzieś w oddali usłyszał wycie. Długie. Głębokie. Złowrogie. Dostrzegł cienie przebiegające gdzieś między drzewami. Wytężył wzrok i dostrzegł kilka wilków. Były duże, a ich czerwone ślepia zaczęły błyszczeć w ciemnościach.

 
AJT jest offline  
Stary 11-10-2013, 11:08   #256
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Fernando szykował się na o wiele cięższa przeprawę niż w istocie przyszło im stoczyć. To iż wyszli z tego niemal bez szwanku zawdzięczali zmyślnej taktyce khazaldów jak i opamiętaniu się reszty drużyny, która rada nie rada przyłączyła się do batalii. Fernando nie zamierzał psuć sobie humoru rozważeniami czy włączyli się do walki bo ruszyło ich sumienie, czy też większy strach krył się za dalszą samotna walką z orkami, bez wsparcia szermierza i krasnali.

Grunt , że wieśniacy zostali ocaleni... przynajmniej w większości. Estalijczyk miał też wreszcie okazję odchorować swoje, ziołowy alkohol nieco pomógł, ale nie było to przecież remedium na chorobę a jedynie środek do jej złagodzenia. Choć kto wie... skoro w oczach młódki wydawał się mimo choroby wciąż atrakcyjny , to może nie był z nim tak źle?

Ciała jednak nie był w stanie oszukać, schorowany i zmęczony nie miał ochoty na figle uwazał zresztą je w obecnej chwili za niestosowne. Jeszcze trupy dobrze nie ostygły, zmarli stanowili z pewnościa – jeśli nie rodzinę to przynajmniej przyjaciół czy znajomych dziewczyny. Jeśli to był jej sposób na odreagowanie traumy...

Estalijczyk wbrew pozorom daleki był od wykorzystywania kobiet, sam również nie zwykł być obiektem dającym się wykorzystywać... komukolwiek. Nawet gdy się to zdarzyło to zazwyczaj tylko raz, potem pamięć i ostrożność względem danej osoby robiła swoje. Po pewnym czasie wyszedł jednak na zewnątrz aby po chwili wrócić, tuż po tym jak wytłumaczył młódce przyczyny dla których nie pójdzie dalej. Wydawała się zawiedziona, lecz choroba i tragedia w wiosce ostudziła jej rozgrzane wyglądem Estalijczyka zamiary, zwłaszcza po tym gdy wspomniał coś o próbie powrotu ta samą trasą a wówczas...

Wychwycił kilka zdziwionych spojrzeń gdy tak szybko wrócił do karczmy, uśmiechnął się wesoło wiedząc dobrze iż większość nie spodziewała się tego po nim. Fernando nie musiał jednak ulegać niczyim oczekiwaniom, wiedział kim jest i znał swoje wartości a to dla niego było najważniejsze, nawet jeśli od czasu do czasu pozwalał sobie na popisy czy szukanie próżnej sławy.

Miał zamiar przyjemnie spędzić resztę dnia w karczmie biesiadując i ogrzewając się przy kominku. Nie omieszkał wypytać o miejscową zielarkę czy innego znachora w międzyczasie gaworząc z khazaldami i pijąc za ich zdrowie.

- Gdyby nie wy, pewnie sam musiałbym potykać się z tymi potworami. – rzekł z przekąsem dobrze wiedząc, że krasnoludy pajają do zielonych nienawiścią która nie pozwoliłaby im nie wziąć udziału w tej potyczce. Oczywiście nawet szaleństwo ma swoje granice. Zamierzał dowiedzieć się czegoś więcej o towarzyszu który podratował go eliksirem, oraz przybliżyć mu uroki Estalii. Tak ... kiedy ciałem wstrząsały dreszcze myśl o ciepłej Estalii zdawała się być jeszcze bardziej pociągająca.
 
Eliasz jest offline  
Stary 11-10-2013, 13:05   #257
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
W pewnym momencie Wolf podniósł kubek z winem do góry i chrząknął znacząco uciszając zebranych.
- Wypijmy za zwycięstwo - rzekł głośniej.
- Za zwycięstwo - Krasnolud podjął toast dowódcy i ryknął na całe gardło.
Wieśniacy podnieśli kufle i kieliszki do góry i hurmem odpowiedzieli:
- Za zwycięstwo
Gdy każdy opróżnił swój kufel, Starszy skierował ku wam pytanie:
-To powiadajcie na Sigmara, jak to się stało, żeście tu trafili?
- Przechodziliśmy przypadkiem - odparł Lotar, popijając miód z ziołami, ponoć idealne remedium na dręczące go przeziębienie.
- Nie bądź okrutny - skrzywiła się elfka - jesteśmy w drodze do strażnicy krasnoudzkiej. Tędy nas droga wiodła - odpowiedziała spokojnie Youviel, delikatnie odstawiając kufel na stół.
- Macie może jakieś wieści z tamtych stron? Od strażnicy? - spytał Lotar. - Słyszeliście coś może?
Starszy upił łyk wina i rzekł;
- Strażnica..hmm - zadumał się na chwilę - Pewnie masz na myśli tą starą warownię, około 6 dni drogi stąd. Rozczaruję Cię, bowiem od wielu tygodni nikt do naszej wioski nie zaglądał. Orki.-podsumował.
Mieszkańcy powoli zaczynali się rozchodzić zostawiając was samych. Starszy nim opuścił Was, nakazał by każdemu przyniesiono dzban miodu.
W tym czasie, Wolf przepijał do Helvgrima.
- Wolałbym żeby taka sytuacja jak dzisiaj się nie powtórzyła - zaczął - Muszę ci jednak podziękować. Gdyby nie twoja brawurowa decyzja, wieczerzalibyśmy pod gołym niebem. Dzięki ci Helv - podniósł kubek w górę przed kolejnym łykiem.
- Wiem że żem narwany jest, ale ty wiedz że za pomoc potrafię podziękować i pustej pychy nie znoszę. Zatem… jakbyś nie przyszedł z resztą naszych to źle by z naszą czwórką było. Ja ci za to dziękuję Wolfie. - Krasnolud stuknął swym kubkiem w kubek Wolfa.
Elfka gestem ręki podziękowała za napitek od Starszego. Dziś wolała nie pić.
- Prawdą jest, że żadna z decyzji nie była najlepsza i najwłaściwsza - dołączyła się elfka do rozmowy - śmierć spod ostrza lub śmierć z powodu choroby - kobieta wskazała na okno i ponurą pogodę za nim - kolejne sześć dni wędrówki bez osuszenia ubrań i ogrzania ciał, złamało by najgrubszą gałąź. Naszym szczęściem w nieszczęściu jest, że udało się nam… pokonać wroga - Youviel zamknęła oczy i westchnęła głębiej, gdy przed jej oczami ukazał się makabryczny obraz.
- Udało się nam - potwierdził Lotar. - Ale będziemy mogli dzięki temu troszkę odpocząć. Ten deszcz faktycznie jest paskudny.
Helvgrim dopijał już drugi dzban syconego miodu i zebrało mu się na krasnoludzkie mędrkowanie, całkiem zwyczajne w jego stronach, i tak bardzo zgodne z filozofią życia Helva.

- Aye... osuszyć się dobrze, podjeść i popić, to sprawa dla nas zacna w ten czas. Krasnoludami ze strażnicy się nie mamy co martwić, bo albo oni już martwi jak znaku nie dają życia od wielu dni, albo wszystko u nich po staremu jest. Khazadzi trwają od tysięcy lat... przetrwają i jedną noc dłużej... a jak nie, to widać Grimnir ich wezwał do siebie i sposobu byśmy stawali bogu na drodze nie ma. Trza się radować póki możemy. - Sverrisson znów pociągnął z glinianego dzbana solidny łyk, a alkohol ciekł mu po jego długiej blond brodzie i wąsach.

- Pomyślmy o tym wszystkim inaczej. Jako że te włości należą pewnikiem do Pazziano, to żeśmy mu przysługę oddali, może i on nas za to ozłoci jako, albo choć dorzuci kilka srebrników do puli. Har! - Sverrisson był zadowolony z obrotu spraw. Choć jego sposób myślenia o ostatnich wydarzeniach nie był może zbyt wysublimowany na obecną chwilę, to pocieszał poniekąd.
- Dowcip jakowyś - odparł Lotar. - Prędzej zły będzie, żeśmy o parę minut za późno przybyli. - Ziewnął, zakrywając usta dłonią. - Przepraszam - powiedział.
- Ano. Trza doglądać w każdej monecie dobrej strony - kiwnął głową Wolf przytakując khazadowi - inaczej po co w ogóle żyć?
Napełnił sobie z antałka drugi kufel piwa.
- Na barona nie gadajcie Lotarze - wychrypiał - Do tej pory szczodrze nasze sakwy napełniał. Ja do niego nic nie mam, a nawet go polubiłem. Trzeba wam wiedzieć, że niewielu możnych lub szlachetnie urodzonych przyszło mi lubić bądź choćby i obojętnie obok nich przechodzić - odchrząknął, upił łyk piwa, po czym kontynuował.
- Jak zdążymy to się powie o dodatkowych zasługach. Jak nie zdążymy, sprawę się przemilczy, bo i wtedy nie będzie sensu języka strzępić po próżnicy. Prawda?
- Słusznie. Trzeba wiedzieć kiedy siedzieć cicho a kiedy się z dobrej strony produkować. A najlepiej te złe strony w dobre obracać. Ale liczę że dotrzemy na czas mimo wszystko - dodał Sioban, popijając solidny łyk wina -Ciekaw jestem i strażnicy i tego całego układu, nie jest to rzecz powszechna, nawet na granicach
Laura postanowiła darować sobie alkoholowe libacje, choć miód i piwo lały się złocistymi strugami wprost do ich kubków, a nikt z wieśniaków nawet nie myślał o tym by wystawić im rachunek. Przepiła jedynie ogólny toast, mocząc usta w trunku, po czym odstawiła swój pucharek na stół. Zamiast przyłączyć się do ogólnej zabawy podeszła do kominka, wyciągając zmarznięte dłonie w stronę buzującego wesoło ognia. Myślami wróciła do spalonej wioski, dwójki ocalonych cudem dzieci i Dirka, którego miała dziwne przeczucie że już nigdy więcej nie zobaczą. Przez większą część czasu ignorowała łachmaniarza. lecz był on częścią ich drużyny. Strata dodatkowego ostrza przed rozpoczęciem właściwego zadania wydawała się kobiecie w czerwieni wielce niefortunna.
- Winniśmy ruszać skoro świt, jeśli dotrzeć mamy do krasnoludów na czas. Skorzystajmy z okazji że nie leci nam na łeb, mamy żarcie i ogień, a każdy tej nocy może spokojnie wyspać się w cieple nie narażając się na złapanie jakiegoś paskudztwa. Sigmar świadkiem, przyda nam się taka odmiana. - obróciła się w stronę biesiadującego towarzystwa, zerkając wymownie zarówno na puste, jak i jeszcze pełne dzbany - Nie zalewajcie się zbytnio, nie wiadomo co czeka nas jutro.
- Nie jesteśmy zalani - stwierdził Lotar. Co było prawdą, przynajmniej jeśli chodziło o niego. - Ale masz rację, powinniśmy iść spać.
- Ano, poczekaj, też się zbieram - odparł Sioban wstając w ślad za Laurą-Dzięki za miłą biesiadę
- Jeszcze nie jesteśmy zalani, ale to się może zmienić już wkrótce, har har har. - Zaśmiał się Helv i na dowód swych planów wychylił z dzbana solidny łyk warzeńca.
- Spać jak spać… wygrzać sie i wyzdrowieć co niektórzy muszą ot co.
Berhard przez większośc wieczoru kręcił się wśród tych innych chłopów jako, że niziołek wzbudza zawyczaj większe zaufanie, poza tym nie kłopotał się odchodzniem do stołu po tym jak wziął kolejną porcję jedzenia. Teraz przysiadł klepiąc lekko brzuch wyraźnie wypełniony - żeby nie rzecz przepełniony.
- Dobry dzień, jeszcze lepszy wieczór
- Czekajcie jeszcze chwilę - rzekł Wolf do zbierających się towarzyszy - Weźcie jeszcze kubek grzańca na sen. Zaczepcie którąś z bab coby ziół jakiś dosypały. Z rana zapytamy czy przeżył, o ile był, tutejszy znachor. Może da nam na drogę suszu do sakwy lub wywaru w manierkę. Jedna noc w cieple wiele może zdziałać, ale lepiej dołożyć starań, żeby choroba się nie rozwinęła.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 11-10-2013, 13:06   #258
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Kobieta w czerwieni skierowała się do pokoju, który wieśniacy w swej wspaniałomyślności przeznaczyli na jej lokum. Wsióry bo wsióry, lecz odwdzięczyć się potrafili, nie mogła zarzucić im braku gościnności. Z drugiej strony łaski nie robili, w koncu gdyby nie banda przypadkowych najemników większość osady poszłaby z dymem, a jej mieszkańcy nie dożyliby świtu. Pogrążona we własnych myślach w żaden sposób nie zareagowała na słowa Wolfa, po prawdzie nawet ich nie słyszała. Dopiero zamykając za sobą drewniane drzwi mogła odetchnąć i przestać grać. Dokuśtykała do łóżka i opadła na nie ciężko, wciskając twarz w siennik.
Za nia do pokoju wszedł Sioban. Z wyrazu twarzy dało sie poznać że jest bardzo zmęczony. Podszedł do paleniska i nastawił kocioł wody. Następnie zas usiadł na skraju paleniska i westchnął. Spojrzawszy na leżącą Laurę usmiechnął sie czule i pogłaskawszy ją po karku zapytał cicho: -Jak się czujesz?
Kobieta wywarczała coś w odpowiedzi, lecz poduszka skutecznie stłumiła sens słów. Przekręciła więc głowę w stronę szlachcica i powtórzyła raz jeszcze
- Bez porad szarlatanów nie umiesz sam zgadnąć?
- Ty o tamtym? Czemu się tak złościsz, jeno ciekaw bylem co będzie gadał odparł cicho szlachcic- Złości cie to aż tak bardzo?
- Złość to nieodpowiednie słowo - prychnęła przekręcając się na plecy. Nawet udała się jej ta sztuczka bez niepotrzebnego krzywienia, choć obolały kręgosłup dawał o sobie znać - Po cholerę tam lazłeś? Są rzeczy których pojmowanie pozostaje ponad naszymi granicami rozumienia. Rzeczy boskie winno się bogom pozostawić. W ich rękach spoczywa nasz los i tylko oni decydują o naszym przeznaczeniu. Wiejski znachor igra z ogniem, bawiąc się w przepowiednie. Chcesz spłonąć razem z nim?
- Na stos mi dzieki łasce bogów daleko. Dałem sie lekkiej ciekkawości skusić, może i nie powinienem był. A zwłaszcza nie chciałbym żebyś żywiła do mnie jakieś złości odparł smutno, ściągając buty.
- Mówiłam już, nie jestem zła - warknęła - martwię się. Nie zapala się lontu bomby i nie siada obok w oczekiwaniu na fajerwerki. Ciekawość jest zgubna, niewiedza momentami bywa zbawieniem. Czasami trzeba odpuścić. Nie będę do ciężkiej kurwy zbierać cię potem łopatą do wora i zakopywać gdzieś na zadupnych rozstajach dróg. Ani mi się śni - zamknęła oczy i nie powiedziała nic więcej.
- I ja nie chciałbym byś musiała mnie zakopywać. Ani tym bardziej martwić sie o mnie kiedykolwiek. Wiesz o tym. Ale wtedy...jakoś tak wyszło. Na większe ryzyka wystawiamy sie codziennie. Myślisz że ja nie martwie sie o ciebie podczas każdej potyczki? zapytał w odpowiedzi Sioban. Wstał i podszedł do ognia by sprawdzić wodę. Ta wciąz była eidac za chłodna, gdyż obrócil sie i zapatrzył się w nieopisany bliżej punkt.
- Nie ma o co - wymamrota mocniej zaciskając powieki - Co będzie to będzie, nie ma się nad czym rozwodzić. Pokładam wiarę w Sigmarze, w jego plan wobec mnie. Jeśli taka będzie jego wola że zdechne gdzieś pod płotem to tak ma być. Koniec. Nie trzeba nam myśli co by było gdyby...gdyby babka kuśke miała to by za nią dziadek wołali. Nie rozpraszać się, nie wdawać w bezsensowne potyczki i nie lecieć jak idiota na pierwszy ognień - plan dobry, tylko trzeba go zacząć wdrażać w życie. Na razie są z tym problemy jak widać
- Damy radę. Nic nam nie będzie i zrealizujemy nasze plany, nie wątpie w to. Chesz wymoczyc nogi? zaapytal by zmienic temat, ściagając gar z ciepła wodą z paleniska. - I jak się czujesz, nie łapie cię choroba?
Laura łaskawie kiwnęła głową, dając znak że przystaje na propozycje. Podniosła się ciężko do pozycji siedzące i opuściła stopy na podłogę. Chwilę walczyła z butami, cedząc przekleństwa pod adresem złośliwych zelówek, by odrzucić je w drugi kąt pomieszczenia.
- Bywało gorzej, nie narzekam. Co do przeziębienia, trądu, syfilisa czy zgnilizny...nie, wszyscy zdrowi, bez obaw. Nic nieporządanego nie złapiesz ode mnie, gorzej z resztą,ale to nie mój problem. Twój też nie...do momentu aż głupim kichnięciem nie zdradzą wrogowi naszej pozycji podczas zasadzki. To co z tą wodą?
- Do usług moja pani oparł ze smiechem, stawiając u siennika spory gar - na szczęście dość duży by pomieścić dwie pary stu. - I jak ci się widzi nasza kompanija w tej nowej wędrówce? zapytał usadawiając sie tuz u jej boku.
- Ktoś umrze, to pewne. Pytanie kto i kogo ze sobą pociągnie - wzruszyła ramionami - Wolf Wolfem, ale albo część jest głucha...albo przygłupia. Nie słyszałam żeby zadecydował byśmy lecieli jak stado oszołomów na ratunek tej dziurze. Nasze szczęście, że skończyło się dobrze. Jeszcze raz któremuś zachce się zgrywania bohatera to wyjde z siebie, stane obok i mu przypierdolę, tak coby zdrowe zmysły do głowy powróciły - nie potrzebując dodatkowej zachęty wsadziła nogi w ciepłą wodę i uśmiechnęła się pierwszy raz tego wieczora - Poza tym swoją opinię już wygłosiłam, nic w tej materii się nie zmieniło.
Sioban taktownie przemilczał swój udział w szarzy. Obląwszy ją za ramiona, doprecyzował: -Chodziło mi raczej co sądzisz do dość...pechowym przebiegu naszej wyprawy. I naszym celu
- Będzie jatka, będą trupy, nie będziemy się nudzić - przez chwilę spoglądała na Siobana spode łba, leczw końcu oparła się o niego, pozwalając by otoczył ją ramieniem - Grzeszników wybijemy, zbłąkanych nawrócimy...a jak nie to zawsze można komuś przemówić do rozumu rozgrzanym żelazem. Będzie dobrze - parsknęła, nie kryjąc się ze swoją wesołością - Ciekawi mnie tylko co zastaniemy w twierdzy, o ile w ogóle tam dotrzemy.
- Jedyne czego jestem pewien tam nie zastać to… zastanowił się chwilę Szlachcic - Nagie elfickie tancerki. Podejrzewam że nie jest tak źle, mimo wszytsko ponoć to mocna warownia. Pewnie krasnoludy w środku i orki na zewnatrz. Ale w orkach mamy juz wprawę, czyz nie? zasmiał się cicho. - I cóż myślisz?
- Wybić to zielone cholerstwo trzeba do nogi...tylko najpierw odpocznijmy. Bez zregenerowania sił daleko nie zajdziemy - odparła wyciągając stopy z “kąpieli” - Jest spokojna noc to trzeba korzystać. Przespać się, najeść...ale to też już mówiłam.
Nie przejmując się obecnością szlachcia ściągnęła z siebie ubranie, rozkładając wszystko przy ogniu. Jedynie broń oparła o wezgłowie łóżka, by była stale pod ręką.
- Nie wiem jak ty, ale ja mam zamiar to wykorzystać - ziewnęła, ładując się pod koc.
- Pewnie masz rację odparł Sioban. Też był zmęczony i sen wydawał sie tak milym wyjściem…Tak więc rozebrał sie i rozwiesiwszy ubrania poszedł spać.
 
vanadu jest offline  
Stary 11-10-2013, 13:38   #259
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Dzbany wypitego wina i miodu, pyszne jadło, ciężka podróż i walka z orkami wyczerpała wasze organizmy. W końcu wcześniej czy później każdy z was zasnął. Mocnym, głębokim snem. Ciepłe i wygodne łóżko, spokój, dach nad głową sprawiły, że w końcu każdy mógł zregenerować swoje siły więc opatulił się ciepłą kołdrą lub kocem i złożył głowę w poduszce. Gdy szliście spać mieszkańcy jeszcze grzebali swoich zmarłych, naprawiali drzwi do swoich domostw, zabijali dechami wyważone okna, czy ścierali krew ze ścian. Dla was jednak to już nie miało mieć znaczenia. Ocaliliście ich, pokonaliście wrogów i uszliście z życiem. Teraz przyszedł czas na sen. Każdy z was, powoli zasypiał i przekraczał bramę snów, udając się do sennej krainy Morra.

Laura
Laura zasnęła. Zmęczona podróżą, walką i pogodą zamknęła oczy udając się w krainę snów. Czuła jak każdy mięsień jej ciała zaczyna krzyczeć z bólu, toteż trochę się wierciła w łózku zanim w końcu zmożył ją sen całkowicie. Usnęła nagle, tak samo jak i przebudziła się. Do jej nozdrzy dobiegł znajomy już zapach krwi. Otworzyła oczy, a świeca która powoli się dopalała, ukazała jej pokój wymazany cały we krwi. Sioban leżał koło niej. Miał poderżnięte gardło, a krew wyciekająca z jego gardła zabrudziła całą pościel. Fanatyczka spojrzała na swoje dłonie śliskie i lepkie od krwi tak samo jak i koszula w której spała, i tylko dzięki swojemu opanowaniu nie zaczęła krzyczeć. Kątem oka zobaczyła, że drzwi od pokoju były uchylone. Zimny wiatr dostał się do pokoju, przyprawiając wyznawczynię Sigmara o dreszcz skóry.
- Panie zmiłuj się - próbowała wyszeptać, lecz ze ściśniętego gardła nie wydobył się najcichszy dźwięk. Zapach krwi oszałamiał, nie pozwalał zebrać myśli. Zacisnęła i rozprostowała poplamione lepką czerwienią palce, nie mogąc zrozumieć sytuacji w której się znalazła, a fale smutku i niedowierzania mieszały się w jej głowie z narastającą wściekłością. Resztkami sił stłumiła rozpacz, przekuwając ją w gniew. Gniew jest dobry, nie pozwala człowiekowi zmienić się w rozhisteryzowane warzywo, niezdolne do jakichkolwiek logicznych działań, a Laura musiała wiedzieć co na bogów się stało. Przecież nie mogła zabić szlachcica, akurat jego naprawdę lubiła, choć nie potrafiła tego należycie okazać. Był dla niej oparciem i ufała mu, a niewiele osób podczas swojego krótkiego życia obdarzyła zaufaniem. Odetchnęła głęboko i rozejrzała się po pokoju, szukając śladów obecności osób trzecich, na przyjrzenie się zwłokom nie miała siły. Piekące łzy zbierały się pod jej powiekami, świat rozmazywał się. Zamrugała kilkukrotnie, odzyskując ostrość widzenia i wstała z łóżka, po omacku szukając broni. Znajomy ciężar Perswazji dodał Laurze otuchy. Ostrożnie ruszyła w stronę drzwi.
Sigmaritka podeszła ostrożnie do drzwi nasłuchując, lecz jedyne co jej odpowiedziało to cisza. Spojrzała przez uchylone drzwi i dostrzegła przez nie jak po podłodze płynie strużka krwi. Perswazja w rękach zaczęła wydawać się ciężka. Laura przezwyciężyła strach i otworzyła drzwi na oścież i wyjrzała z pokoju. Na korytarzu i głównej sali widać było trupy. Trupy jej przyjaciół, którzy próbowali stawić opór czemuś lecz bezskutecznie. Wszystkie ściany umazane były krwią oraz symbolami plugawego Boga Krwi, tak samo jak i podłoga, która zdawała się pływać we krwi. Płonące świece na stołach rozświetlały całe pomieszczenia na tyle by kobieta wiedziała, że jest jedyną żyjącą istotą w tym domu. Za oknami dostrzegła w pewnym momencie przebiegające cienie.
Żal, rozpacz i odium zawładnęły jej duszą, stawiając kobietę w czerwieni na skraju szaleństwa. Nikt nie zasługiwał na taki los, nieważne człowiek, krasnolud, elf czy niziołek. Nawet Lothar. Nikt! Gdyby zginęli z rąk bandytów nie uroniłaby ani jednej łzy, życie ludzkie nie miało dla niej większej wartości, byliby jedynie kolejnymi pozycjami zapisanymi krwawym atramentem w Księdze Umarłych. Jednak heretyckich symboli, rażących oczy swą ohydą, nie mogła zignorować. Każdy prawowierny mieszkaniec Imperium pielęgnował w swym sercu gorącą i bezwarunkową nienawiść do Chaosu, wraz z jego wszelkimi przejawami. Pan Czaszek nie miał prawa sięgać po coś, co należało do Młotodzierżcy, a tym czymś były dusze honorowych, odważnych, narwanych i z lekka upierdliwych kompanów Laury. Ruszyła więc za cieniami, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jej służba kończyć się może w tym właśnie miejscu, nie dbała o to. Jeżeli miała zginąć to nie opuści świata żywych samotnie. Pociągnie za sobą tylu plugawców, ile tylko zdoła.
- Sigmarze Sprawiedliwy w twoje ręce oddaje mój los i moje życie - powiedziała cicho, a w jej umyśle zagościł spokój. Przeznaczenie kobiety w czerwieni nie znajdowało się już w jej rękach, była tam tylko Perswazja.
Sigmaritka wyszła z domu. No dworze panował jeszcze półmrok, choć księżyc powoli zachodził. Choć jego krwawa poświata powoli zdawała się zanikać za horyzontem, to mgła zdawała się podnosić z każdą chwilą. Światła w domach były pogaszone, na ulicach panowała pustka. Wszystko zdawało się być martwe i tylko wicher szeptał w swym pędzie ciche:
- Odejdź. Odejdź. Żyj
Laura splunęła pod nogi, a jej ciałem wstrząsnął pusty śmiech. Żyć...tylko jak? Od urodzenia znała jedynie służbę, obowiązek, a zamiast poznawać nowych ludzi i budować więzy społeczne czytała kolejne księgi, a z wiary uczyniła swą zbroję którą odgrodziła się od świata innych ludzi. Porzucenie dotychczasowych przekonań byłoby równoznaczne z wystawieniem się na coś, na co nie była przygotowana. Czy potrafiłaby się odnaleźć - wątpiła w to, nie miała nawet pomysłu co mogłaby ze sobą zrobić. Religia dawała jej siłę,
kimże byłaby bez niej? Stałaby się podobna tym, których tak bardzo nienawidziła? Kolejnym kulawym psem leżącym w pyle drogi i dającym się kopać wszystkim po kolei bez słowa skargi?
- Nie potrafię odejść - odpowiedziała pustce - To jest mój świat,nie mam nic więcej.
Wiatr zebrał się w sobie i uderzył zimnym powiewem w Laurę. Włosy jej zaczęły “rozwiewać” się pod naporem uderzeniem a szept zawołał ponownie:
- Odejdź. Chcesz oddać życie Bogu, który o Tobie zapomniał. Gdzie był, jak Twoi przyjaciele byli zarzynani jak świnie. Gdzie?! - szept zamienił się w wycie -Odejdź. Masz szansę, na coś nowego. Na nowe życie.
- To nie byli moi przyjaciele - warknęła, zasłaniając twarz ramieniem by choć odrobinę odgrodzić się od wichury - Ich trud skończony, nie nagrzeszą więcej. Kara która ich spotka będzie mniejsza, niźli w przypadku gdy żyć mieliby dalej. Kim jesteś, by kwestionować miłosierdzie Sigmara?!
Wiatr zawył dziko ponownie a w jego wyciu usłyszeć można było odpowiedź:
- Jestem, który jestem. Jestem tym, który daje Ci szansę. Odejdź i żyj, albo walcz i umrzyj z imieniem swego Boga na ustach
- Nie muszę wierzyć, by stanąć naprzeciw tobie, Wynaturzenie. Twoje plugawe podszepty nie mają znaczenia. Wybór i tak należy do mnie, niezależnie od niego Chaos tępić będę do końca swego nic nie znaczącego życia. Jestem tylko pyłem na wietrze, ale pył ten dostać się może w trybiki machiny twoich planów i zniweczyć je. Odejdź i nie dręcz mnie więcej, istoto bez imienia.
Wiatr umilkł. Mgła zaczęła opadać a z niej zaczęła wychodzić postać. Szła ona powoli, lecz każdy jej krok sprawiał, że serce Laury biło coraz mocniej.



W końcu na przeciw niej stał zakuty w pełną zbroję płytową rycerz. Na korpusie widniał wymalowany krwią znak Pana Krwi, Pana Czaszek. W dłoniach dzierżył topory, od patrzenia na nie, Laurze robiło się nie dobrze. Plugawe symbole magiczne iskrzyły na ostrzach zwiastując nadchodzącą zagładę. Rycerz przewyższał kobietę o głowę jak nie o dwie, a potężna sylwetka poruszała się pewnie i stanowczo. Patrząc na niego miało się wrażenie, że oto sam Kat przyszedł po duszę nieszczęśnika.
-Wybrałaś więc...swój koniec - spod metalowej puszki wydobył się charczący śmiech.
- Czy wszystkie zakute łby tyle pierdolą? - warknęła i z uniesioną bronią natarła na odwiecznego wroga. Nie miała szans, jednak nie to się liczyło. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oddałby pola słudze Mrocznych Potęg, nie chodziło tu o wyznanie, a o bycie człowiekiem. O wolność i honor.
Rycerz więc nie kłapał już dziobem a przepuścił falę ataków. Pierwszy topór ominął Laurę o centymetr lecz już drugie ostrze dosięgło celu, przecinając ramię. Pieczenie i ból, to towarzyszyło temu, a potem czerwona plama zabarwiła stułę fanatyczki. Jednak rycerz nie zamierzał na tym poprzestać i wykonał trzeci ostatni atak. Wyprowadzone cięcie od dołu, wzdłuż tułowia, minęło swój cel. Laura cofnęła się kilka kroków do tyłu.
Nie czekając aż przeciwnik odzyska równowagę po ostatnim ataku, sama zadała cios. Zraniona ręka piekła niemiłosiernie, jucha sączyła się obficie, zalewając ciepłą czerwienią palce ściskające Perswazję. Nie było już odwrotu, mogła jedynie umrzeć z wysoko uniesioną głową. Kulenie się i błaganie o litość nie wchodziło w grę. Z szyderczym uśmiechem na ustach zamachnęła się, celując w ukrytą pod metalowym hełmem głowę.
Cios Laury leciał ku głowie, lecz Rycerz zasłonił się toporem. Lańcuchy owinęły się wokół broni a kobieta pociągnęła Perswazję ku sobie, wytrącając broń przeciwnikowi. Niestety Rycerz wykorzystał ponownie błąd Sigmaritki i naparł na nią drugim ostrzem, które zostawiło głęboką i czerwoną ranę na jej klatce. Krew zaczęła obficie wypływać z ciała kobiety, powodując że ta zaczęła tracić siły.
Gdy coś się zaczęło trzeba to dokończyć, kobieta nienawidziła pozostawiać za sobą otwartych drzwi. Statystycznie na jednego człowieka przypadała jedna śmierć, wiedziała to doskonale. Od przeznaczenia nie dało się uciec. Oddychając coraz ciężej zaatakowała ponownie, nie patrząc w co uderza. Czerwona mgła przesłoniła jej wzrok, bliskość khornity przyprawiała żołądek o mdłości, a w sercu budziła nienawiść. Pieprzyć to co się stanie, nie będzie tchórzem uciekającym z podkulonym ogonem.
- Pulvis es et in pulverem reverteis - strzyknęła przez zęby szkarłatną śliną.
Kula korbacza minęła się z Rycerzem a ten uderzył płazem ostrza w twarz Sigmaritki. Uderzenie wytrąciło z równowagi kobietę, powalając ją na ziemie. Nos Laury został zmiażdżony a krew zalała twarz. Fanatyczka została praktycznie pokonana. Klęczała przed swoim przeciwnikiem, lecz ten jakby nie chciał zadać jej ostatecznego ciosu. Rycerz przygniótł ją swoją stopą, tak że teraz jej usta całowały glebę.
-I gdzie jest Twój Bóg?Czy warto dla niego umierać?- zadrwił.
Jakimś cudem udało się jej przekręcić głowę w bok. Wypluła z ust błoto i spojrzała z pogardą na wojownika.
- Nie umieram dla niego. Robię to dla siebie, by nie musieć dłużej znosić twojego widoku - chwyciła za okuty stalą but, próbując zepchnąć go ze swojej twarzy - Jeśli myśli że będę błagać o litość to grubo się mylisz, plugawcu.
-Hah - zaśmiał się rycerz -Jeśli pozostawisz misję jaką prowadzisz, puszczę Cię wolno. - rzekł - Daję Ci szansę.Wykorzystaj ją lub umieraj w męczarniach
- Wsadź se w dupę swoją wspaniałomyślność i dopchaj dla pewności trzonkiem topora - parsknęła. Cała sytuacja wydawała się jej irracjonalna - Na moje miejsce przyjdą następni, nie tylko tacy którzy podążają za kometą o dwóch ogonach. Macie wielu wrogów, nie zaznacie tu spokoju albowiem prawego człowieka nie można nagiąć do swej woli. Można go tylko złamać...w pół, rozerwać i zmiażdżyć. W innym wypadku nie podporządkuje się twemu żałosnemu panu i jemu podobnym. Moje credo nie ma tu najmniejszego znaczenia. Jestem człowiekiem i zawsze nim pozostanę. Dorzucanie kolejnych czaszek pod tron demona mnie nie bawi.
Laura patrzyła heretykowi w oczy, w tym samym czasie powoli sięgając dłonią w kierunku straconej broni.
Rycerz nie bawił się dalej, tylko złapał kobietę za kark i jakby była szmacianą laką podniósł ją do góry. A następnie wbił jej ostrze topora w brzuch. Powoli wyciągając. Sigmaritka choć starała się to jednak nie wytrzymała i z bólu krzyknęła. Krzyk był nie tylko wyrazem jej bólu ale i bezsilności, bezradności i porażki, którą poniosła. Gniew, złość to wszystko było w tym jednym głośnym krzyku.

Bernhard

Niziołek najadł się do syta oraz napoił. Wino, miód sprawiło, że w końcu poczuł się zrelaksowany lecz i strasznie śpiący. Udał się więc do swojego pokoju i zasnął. Główkę położył w wielkiej poduszce i przykrył kocem. Zasnął od razu. Twardym, wręcz kamiennym snem. Śniłeś o czymś przyjemnym, lecz zacząłeś się przebudzać gdy poczułeś zimny wiatr muskający Twoje stopy. Otworzyłeś oczy, i zobaczyłeś że unosisz się nad ziemią, więc podniosłeś lekko głowę chcą zobaczyć co jest grane. Wiedziałeś jedno, nie byłeś już w swoim łóżku, ale nim zdążyłeś wydobyć z siebie słowo dostrzegłeś jak jedna z zamaskowanych postaci trafia Cię między oczy i ciemność Cię zalała. Straciłeś przytomność.

Lotar

Lotar opuścił dość wcześnie imprezę i poszedł spać. Oprócz zmęczenia, jako jedyny praktycznie, odczuwał jeszcze inne dolegliwości. Kaszel i gorączka nie opuszczały twojego ciała, a ono samo odczuwało nieprzyjemne dreszcze przebiegające wciąż po nim. Zimno. Ciągle było Ci zimno. Ciepła kołdra, gorący napitek, dach nad głową i więcej nie było trzeba łowcy nagród by poszedł spać. Zasnął twardo. Zmęczony, wycieńczony i mający dość wszystkiego.

Łowca nie wiedział ile spał, lecz sen został mu brutalnie przerwany, gdy poczuł jak coś zaciska się na jego ustach. Gdy tylko otworzył oczy zainkasował potężny cios w brzuch, który miał zabrać mu całe powietrze z płuc, a kolejne uderzenie czegoś twardego sprawiło że stracił przytomność. Ciemność go dopadła i nie widział, nie czuł już jak jego ciało pakują do dużego worka, które ktoś przerzucił sobie przez ramię.

Laura i Sioban a po chwili krasie, Wolf, elfka i Estalijczyk

Zasnęliście sobie smacznie. Zmęczeni i skonani wydarzeniami dnia, nawet nie mieliście już siły i ochoty na nocne igraszki i sen zmorzył was. Sioban śniłeś o swoich dawnych ziemiach, o dawnym życiu gdy nagle z tego rajskiej wizji wybudził Cię krzyk Laury. Był cała spocona, a oczy miała szeroko rozszerzone.
Postanowiłeś pójść do sali głównej po wodę dla niej, ale idąc zauważyłeś że drzwi do pokoju Lotara i Bernharda są otwarte. Mimo to poszedłeś pierw po wodę. Gdy wracałeś reszta zaczęła wychodzić powoli z pokoju. Widać krzyk ich obudził.

Reszta smacznie sobie spała, chrapała gdy nagle obudził ich krzyk. Brzmiało to strasznie, jakby kogoś obdzierano żywcem ze skóry. Wstaliście mimowolnie sprawdzić co się stało i zobaczyliście siedzącą Laurę na łóżku. Trzęsła się ni to ze stachu, ni to z zimna. Po chwili ogarnęliście, że wśród was nie ma Lotara i niziołka a ich pokoje są puste. Nie było ani ich ani ich rzeczy. Jakby wyruszyli wcześniej, a może po prostu zrezygnowali.


Lotar i Bernhard

Gdy przebudziliście się, byliście w jakimś nieznanym wam pomieszczeniu. Głowa was jeszcze bolała, tak jak i usta, które piekły was dość mocno. Z każdą sekundą jednak odzyskiwaliście coraz większą świadomość tego co się dzieje dookoła was. Czuliście jak mocne więzy krępują wasze nogi i ręce, a knebel włożony w usta nie pozwala wam mówić. Zwisaliście głową do dołu, mogą obserwować to co się dzieje. Nogi wasze nie dość, że były skrępowane to były związane liną, którą przytroczono do stropu.

Obaj zaczęliście spoglądać na dół, chcąc dowiedzieć się i zrozumieć co się wam przydarzyło. Pierwsze co rzuciło wam się w oczy to wielki kocioł, w którym coś pływało. Przyjrzeliście się i od razu poczuliście jak żołądek podchodzi wam do gardła.



W wielkim kotle dostrzegliście pływającą ludzką głowę, obdartą ze skóry. Widać było jeszcze gałkę oczną, która nie rozpuściła się. Krew rozpływała się w kotle, a poszczególne części ciała zaczynały wypływać na powierzchnię. Wokół kotła chodziły dwie osoby; kobieta i mężczyzna. Co jakiś czas mieszali oni kocioł wielką chochlą lub dodawali do kotła inne części ciała jak noga, ręka czy ucho.

W innej części pomieszczenia dostrzegliście pal, do którego przywiązane było jakieś ciało. Coś co było kiedyś człowiekiem zostało nie dawno obdarte ze skóry, najprawdopodobniej żywcem, i pożarte. Wokół zwłok krążyły jeszcze jakieś dzieci, które obcinały sobie poszczególne fragmenty ciała i nakładały na talerz, by potem to skonsumować.



Chciało wam się wymiotować, lecz knebel w ustach wam to uniemożliwiał. Zobaczyliście, że wejście do pomieszczenia prowadzi z góry, po schodach, więc zapewne byliście w jakiejś piwnicy albo ukrytym pomieszczeniu. Ludzie zbierali się w coraz większych ilościach. Wszyscy jak jeden mąż zasiadali przy stole, polewali sobie wino. Totalnie nie zwracając na was uwagi. Kolejną rzeczą na którą zwróciliście uwagę był stół a na nim wyrzeźbiony młot Sigmara wpisany w gwiazdę chaosu. Nikt na razie nie zwracał na was uwagi, bowiem Starszy zaczął przemawiać:

- Dziś Sigmar ocalił nas. Dziś jest kolejny dzień, którym możemy się cieszyć na jego chwałę. Ci dwa, zostaną uświęceni ku Jego chwale. Cieszmy się, tak jak i oni powinni się cieszyć. Bowiem nie ma nic piękniejszego niż złożenie swej duszy i ciała swojemu Bogu - po tych słowach ludzie podnieśli kufle do góry i wznieśli toast wołając “Sigmar”.

Bernhard poczułeś jak ktoś opuszcza linę a ty głową przybliżasz się do ziemi. Widzisz jak kobieta i mężczyzna, którzy mieszali w kotle oczekują na Ciebie. Zebrani na Ciebie również zwrócili wzrok. W końcu dotarłeś “na ziemię”. Zdjęto Ci knebel i zaczęto prowadzić do krzesła, przy którym stał mężczyzna z rozgrzanymi do czerwoności szczypcami i ząbkowanym nożem.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 16-10-2013 o 10:46.
valtharys jest offline  
Stary 13-10-2013, 13:25   #260
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- Dobre tu macie gęsi... siiii! Tłuste jak ta lala. Tra la la la! Fajna z ciebie lala! - Hev pijany w sztok zwalił sie na łóżko, w dupie miał nawet fakt że uwalił się jak wieprz na własną brodę i ta zaczepiła sie o pas, raz po raz ruszając głową naciągała się i długie blond włosy wyrywały się sprawiając lekki ból.

- Łoj, nie patrz tak na mnie kobieto spode łba... hik! Dziś pad... li li li hik! twoi ziomkowie, prawda to, ale ty żyjesz, raduj się, wszak oni już się nie męczą na tym padole łesssss! - Helvgrim czkał raz po raz mówiąc i spoglądając mętnie na kobietę która ściągała mu buty. Ona nie była chyba zadowolona z lekkodusznego zachowania khazada, przecież dziś miała pochować swych bliskich być może.

Gdy kobieta miała odejść po skończonym rozbieraniu krasnoluda, Sverrisson zatrzymał ją silnym chwytem i przyciągnął do siebie. Speszona kobieta poddała się i spoczęła na brzegu twardego siennika... miała łzy w oczach.

- Słuchaj... słuchaj... no, jak żesz do diaska ci na imię jest? Co? - Helvgrim zwolnił uścisk i rozparł się na leżu, świat wirował mu lekko przed oczyma.

- Jestem Eva. - Odpowiedziała i zaczęła szlochać.

- Przestań mi tu zaraz -... Helv powiedział ostro. - To jest wojna, ludzie umierają, nic nie zrobisz... chociaż nie, możesz coś zrobić. Weź co masz i spieprzaj z tego miejsca, jak najdalej, najlepiej do miasta jakiego dużego. - Krasnolud myśli wciąż miał pijackie ale głos mu spoważniał i wewnętrznie podpowiadał poprawę.

- Weź to...- Sverrisson odpiął guzik na torbie przy pasie i począł gmerać w niej... chwilę później wyjął z niej garść monet, złotych, srebrnych i miedzianych... wszystko co trzymał w owej garści, a nie była przecie mała, przesypał w ułożone w misę dłonie kobiety. W lot pojęła ten gest i chwytała pieniądze spokojnie, kilka krążków z wybitymi na nich podobiznami cesarzy, potoczyło się po podłodze. Ludzka kobieta i khazad wodzili za nimi oczyma.

-... idź już. Zostaw mnie w spokoju. Uchyl jeszcze okno nim wyjdziesz. Duszno tu. - Dopowiedział Helv i wsadził palec za kołnierz, było mu strasznie gorąco. Kobieta wstała i zgodnie z życzeniem krasnoluda otworzyła lekko okiennicę po czym ruszyła do drzwi, po drodze, nie spoglądała już na rozrzucone monety, widać uznała że to co ma w dłoniach wystarczy, może nie chciała obrazić khazada. Stojąc w drzwiach odwróciła się i przemówiła krótko.

- Dziękuję herr Helvgrimie... dziękuję za pomoc. - Przekroczyła próg po czym instynktownie skuliła się po tym jak usłyszała potężny hałas. To cynowy nocnik uderzył w ścianę obok jej głowy. Helvgrim stał już na nogach nierówno, chwiał się a ślina zwisała mu z wąsów.

- Spierdalaj stąd, rozumiesz? ... i nigdy więcej nie waż się mówić do mnie po imieniu... nigdy! Wynocha... wynocha mówię! - Helv krzyczał i miał wściekły pijacki wyraz na twarzy, a jego głowa wodziła od lewej do prawej, w poszukiwaniu nowego pocisku. Krasnolud dostrzegł dzban z wodą i chwycił go. Uniósł i oblał się przy tym wodą niechcący. Gdy dzban był już nad prawym ramieniem gotowy by cisnąć nim w kobietę, ta już znikła a drzwi były zamknięte. Helv i tak w nie rzucił naczyniem... uderzenie, woda na ścianie i podłodze... dudniący brzęk cynowego naczynia zderzającego się z drewnianą podłogą. Helvgrim pozostał w pomieszczeniu sam.

Wyszarpnął topór z froga i upadł na podłogę... zebrał siły i doczołgał się pod ścianę, oparł się o nią i siedział tak w pijackim amoku, powoli zapadał w płytki sen. Przed oczyma stało Azkarh, jego bramy były na wyciągnięcie ręki... nie było ucieczki od przeszłości.

- Gdzie byłem kiedy wasza krew wsiąkała w kamień bracia... gdzie wtedy byłem? - Syn kapitana Żelaznej Gwardii, Sverriego Ranulfssona, osuwał się po ścianie w lewo... był już bez czucia, bez przytomności, mówił wciąż lecz był na granicy jawy i snu. Głową uderzył w krzesło, rozbił głowę i tak pozostał już tej nocy. Krew kapała mu ze świeżo powstałej rany, ciekła po krześle, po jego nodze na podłogę... tam niewielką kałużą, wchłaniała się między deski podłogi, wypełniwszy te najbliższe siedzącego khazada wędrowała dalej... w końcu jasnoczerwona krew dotarła do ostrza topora Helvgrima, który ten ściskał w dłoni. Raz jeszcze krew dawi splamiła azkarhańską stal, tak jak w dniu hańby... szkoda było myśleć i mówić więcej. To były złe wspomnienia.

***

Nagły krzyk, Helv go nie słyszał. Jednak kopniak w nogę i krótką komendę by wstawał, szybko pojął. Trudno było ocenić kto go wybudził, bo tak jak się pojawił tak znikł, ale na wąskim korytarzu zrobiło się gwarno. Sverrisson podniósł się i ruszył chwiejnym krokiem przed siebie... ściana, kurwa... wejście było nie co po prawej, Helv skorygował kurs i trafił na korytarz... wszyscy jak jeden mąż rzucili się do pokoju, cholera wie czyjego, ale i krasnolud ruszył tam. W środku było już całe zgrupowanie i zrobiło się ciasno jak w sraczu za domem. Na brzegu łózka siedziała zlana potem Laura i trzeba było przyznać jej że choć z charakteru paskudna i zadziorna jak osa to ciałko miała całkiem do rzeczy i sposobu nie było by Helv nie zawiesił oka na jej kształtnych piersiach które prześwitywały przez nocną koszulę.

Khazad zauważył dzban pełen wody, który tu akurat na podłodze ni nie stał ni nie leżał, trza było skorzytać z takich przywilejów zatem. Podszedł do stolika i chwycił naczynie po czym wylał sobie jego zawartość na głowę i otrzepał się jak pies. W ten czas ktoś przytomnie zauważył że niziołka i Lotara nie ma z nimi, w sumie nie było to nic dziwnego, może spali kamiennym snem, jednak tak wcale nie było.

Chwilę później okazało się że ich pokoje są puste, a drzwi do kwater otwarte na oścież. Ekwipunku ich było brak. Helvgrim zabrał głos, wcześniej musiał odchrząknąć z pięć razy bo zawiesina stała mu w gardle jak kołek w dupie.

- Ekem.. mmm... no dobra w rzyć goblina. To że niziołek dał nogę to mnie nie dziwi bo na strachliwego jegomościa mi wyglądał, ale że Lotar? To mi jakoś nie pasuje, przecie mogli odejść kiedy chcieli, a nie tak ukradkiem po nocy. - Sverrisson spojrzał na swe bose stopy i wykrzywił usta.

- Dobra, koniec tego pierdolenia. Zbierajcie swoje graty, może nam przyjdzie ruszać w podskokach z wioski, może Uruk'azi wrócili. - Helv miał nadzieję że się myli, bo jeśli orki zaatakowały wieś nocą, to wszyscy mieszkańcy osady mieli srogo przesrane, goście wieśniaków również zatem.

- Gospodarzu... ktokolwiek!!! - Helvgrim wydarł się na całe ryło i ruszył by założyć buty i chwycić za broń. Sytuacja mogła być poważna, do tego jeszcze dziwne zachowanie Laury... ta noc przestała być spokojną. Czas się było rozejrzeć za brakującymi towarzyszami i ruszać dalej... wieś przestała być bezpieczną przystanią, a szkoda.
 
VIX jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172