Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-05-2014, 14:02   #291
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Podbramie, przesmyk Vorguna, obok składu drewna

Z każdym krokiem oprychów wstecz, kapral postępował naprzód. O ile hałas za nimi świadczył o tym, że władza przestała kontrolować ludzi na głównym trakcie, o tyle sytuację w zaułku mieli jeszcze opanowaną. Przynajmniej chwilowo, a Detlef dobrze wiedział, że w każdej chwili mogło się to zmienić.

Bijatyka z mieszkańcami nie miała sensu i nie mogła przynieść nic, poza odnowieniem urazów, które nagromadzili ostatnio. Na placu milicjantów wraz z gwardzistami było wystarczająco, żeby wycofać się w szyku obronnym, co pozwoli ograniczyć straty do minimum. Gorzej u Thorina, ale tam zapewne będzie mniej przechodniów pragnących rozładować frustrację na przedstawicielach władzy.

Zamiast tego mogli wykonać swoją robotę. Zatrzymać oprychów i dotrzeć do ich zleceniodawcy. Jeśli akcja tutaj była zaplanowana, a wszystko na to wskazywało, to gdzieś w strukturach milicji, królewskich gwardzistów lub przydupasów Vareka był kret. A może sam Cierń spiskował przeciwko królowi?

- Jak widzicie - sami zaczęli... - skomentował dobycie sztyletu przez jednego z bandytów. [i]- Aresztować zgodnie z ustaleniami. Możecie ich uszkodzić za stawianie oporu. Ja biorę Buźkę... [/I}- wyszczerzył się wrednie.

- Naprzód! - ryknął i ruszył biegiem za oprychem z tłuczoną gębą.

Milicyjna pałka zawisła przy pasie, a w obu dłoniach pojawiły się bliźniacze toporki o smukłym, wyważonym ostrzu. Jeśli tylko któryś ze zbirów znajdzie się odpowiednio blisko, to zrobi mu dodatkowe otwory tu i ówdzie. W miarę możliwości jednego lub nawet i trzech jeńców trzeba wziąć. I dowiedzieć się, kto ich nasłał...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 26-05-2014, 18:18   #292
 
blackswordsman's Avatar
 
Reputacja: 1 blackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodze
Podbramie, przed gabinetem medyka Elgina Durazssona

Ergan nie gonił podżegacza. Wrócił do Thorina i pomagał mu zapanować nad tłumem. Wykonywał rozkazy i sugestie. Gdy krasnolud zauważył zamieszanie na pozycji gdzie znajdował się sierżant Roran chciał tam ruszyć aby to sprawdzić ale nie mógł zostawić medyka samego. Khaidar zniknęła gdzieś w tłumie, Thorgun po chwili też się gdzieś zmył chyba na rozkaz medyka. Erganowi zostało tylko stać i pilnować Thorina, żeby ktoś mu nie sprezentował ostrza pod żebra albo pały w łeb. Milicjant wtórował medykowi odwracając uwagę zebranych a jednocześnie wypatrywał bezpośredniego zagrożenia dla ich obu. Dwóch milicjantów musiało szybko zjednać sobie popleczników, tak na wszelki wypadek. Tłum khazadów nie był tłumem atakujących skavenów, z ziomkami można było pogadać ale ewentualna walka przeciw nim była by trudniejsza bo nikt jej nie chciał. Ergan zastanawiał się co dzieje się u sierżanta i gdzie podział się kapral Detlef ze swoją grupą. W ogóle wszyscy gdzieś zniknęli, wyglądało na to, że Thorin i Ergan sami zagadują połowę Podbramia.
Erganson podszedł do Thorina i szepnął mu na ucho.

-Lepiej wymyśl jak wysłać ich do domu albo jak zjednać ich wszystkich. Jak znam Rorana i Dorrina to pewnie kogoś biją...

Valayo ześlij spokój na tych obywateli i niech sobie już idą do domu...
 
blackswordsman jest offline  
Stary 26-05-2014, 18:21   #293
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Podbramie, przesmyk Vorguna, obok składu drewna

Dirk Urgrimson z Klanu Lisa gdy tylko dostrzegl kusznika, rzucil krotko do reszty oddzialu w jezyku khazadow - kusznik. - Wskazujac palcem lewej reki. Poniewaz Dirk zaslanial sie tarcza przed oprychami, nie mogli dostrzec tego wskazania palcem.

Gdy tylko padl rozkaz, Dirk zareagowal jak na dobrze wyszkolonego najemnika przystalo. Wiedzac o kuszniku i znajac wojenne rzemioslo zaatakowal bandziorow tak aby byli na lini strzalu stajac sie tym samym zywymi tarczami. Dirk wpadajac w grupke mogl przywodzic na mysl taran lub kule armatnia. Rozpedzil sie kilkoma krokami, nastepnie tarcza naparl od boku na oprychow tak by zepchnac jednego bandziora na drugiego, samemu pozostajac na nisko ugietych kolanach tlukl okuta pala po przeciwnikach. Odslanial sie jedynie na krotka chwile zadania ciosu, po czym ponownie ustawial sie tak by tarcza chronila go przed kusznikiem i napastnikami. Dirk walczyl juz z ludzmi. Zabijal ludzi. Byl szkolony u mistrza w tym fachu. A mistrz podczas nauk nie poblazal. "Jesli walczysz z wyzszym, to go skroc! Samemu trzymajac nisko swoj srodek ciezkosci." Dirk takze pamietal o tym by nie bic czlowiekow zbyt mocno w glowe, dosc czesto zdarzalo sie, ze ludziki umieraja od tego niemal z taka sama latwoscia co gobasy.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 27-05-2014, 10:49   #294
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Dowódco Roranie!- krzyknął Malvoin widzac jak stary khazad upada, a otaczający go dookoła tłum zaczyna dokonywać linczu i samosądu. Krasnoludy były z natury wrednymi skurwielami. Nie dawali sobie pluć w kaszę nawet swojakom. A może przede wszystkim swojakom? Choć Roran miał na sobie solidny pancerz to jednak żadna zbroja nie mogła na długo powstrzymać dziesiątki kopiących leżącego brodaczy. Nikt nie szczędził sił ani butów by ukazać złość i frustrację płynącą z niemocy zatrzymania strażników rekwirujących dobra mieszczan. Malvoin splunął w bok po czym ruszył energicznie w stronę dowódcy. Jakiś młokos próbował złapać go za ramię, lecz Malvoin już nie prosił o rozejście się. Potraktował gołowąsa solidnym łokciem prosto w skroń, rozbijając łepetynę chłopaka.
-Dowódco Roranie!- zakrzyknął po raz kolejny zbliżając się konsekwentnie poprzez rozsierdzony tłum. Kolejny z krasnoludów próbował zawadzić drogę Malvoinowi. Wojownik odepchnął osobnika tarczą, dodając straszliwego kopniaka w piszczel. Stalowe okucia butów z całą pewnością pogruchotały nogę nieszczęśnika myślącego iż jest bezkarny będąc w tłumie.
W końcu udało mu się zbliżyć do Rorana. Wyglądał nieciekawie, ale zdawał się być jeszcze większym skurwielem niż ci tutaj dookoła więc kto jak nie on miał przetrzymać tęgie butowanie? Malvoin schował miecz do pochwy i złapał Rorana za rękę, lecz srogo się przeliczył ciągnąc go z całych sił. Roran jednak jak leżał przygożdżony wagą swego ekwipunku i to był już jeden z tych większych problemów.
-Rusz że się i pomóż mi!- krzyknął czując jak otaczający go tłum napiera i zaraz może podzielić los swego dowódcy...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 27-05-2014, 15:40   #295
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Podbramie, przesmyk Vorguna, obok składu drewna

Z chwili na chwilę ludzkie zbiry z zaułka traciły rezon i zaczynali się wycofywać. Tak jak można się tego było spodziewać, czujne oko Dirka dostrzegło w głębi uliczki kusznika, schowanego między pakami. Wszystko wskazywało na to że była to przygotowana akcja. I musiała zostać przygotowana przez kogoś bardziej przebiegłego niż ta zbieranina obwiesi, którzy jak się okazuje porwali się na więcej niż mogli udźwignąć.
Po krótkiej wymianie zdań z milicjantami, ludzie podjęli próbę ucieczki. Lecz tak jak psa może sprowokować ucieczka jego przyszłej ofiary, tak grupa dowodzona przez kaprala Detlefa rzuciła się w ich kierunku.

Według rozkazu, celem Fulgrimssona miał być kulawy bandzior. Po pierwszym gwałtowniejszym ruchu oprychów, Grundi wyciągnął szybko zza pleców bolas, rozkręcił go nad głową i cisnął celując w nogi kulawcowi. Sytuacja ta wydawała się wojownikowi dość ironiczna, a jeśli trafi to może i nawet zabawna. Lecz trafianie w stacjonarne wiadro, a nogi próbującego uciec to dwie zupełnie różne rzeczy. Może i kulawy, ale jednak ruchawy i póki Grundi nie przywyknie do używania nowej broni zdać się bardziej musiał na łut szczęścia niż umiejętności.
Gdy tylko kule bolasu zafurkotały w powietrzu pędząc w kierunku celu, Fullgrimsson ruszył biegiem do ataku. Zamierzał dogonić kulawca i siłą rozpędu zajebać mu kopa, co z pewnością utrudni kopniętemu utrzymanie równowagi.
Lecz rzucając się do ataku nie zapomniał o strzelcu. Na obecną chwilę niewiele mógł z tym fantem zrobić ale mógł przynajmniej starać się utrzymać przeciwników na linii strzału i modlić się do bogów o pomyślność.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 28-05-2014, 20:37   #296
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Sprawa się jebła, jak to zwykł mawiać staruszek Ranagaldson, dziadek Rorana, gdy znów nie wyszła mu partyjka kości w okolicznej tawerna była ta sama od stuleci, Pod chętną i młodą, a i partnerzy Ci sami od lar, ot lokalna rozrywka. W każdym razie sprawa się jebła, co dotarło do sierżanta wraz z pierwszymi brukowcami. Leząc kopany, potrzebował chwili by uzyskać jasność myślenia. Sprawa wyglądała źle…ale może da się sytuację odwrócić. Zwali się na kapitana, że rozpętał zamieszki, jest szpiegiem Bonarges i próbował dokonać zamachu na dowódcę milicji politycznej czyli że Rorana. Świadkowie się znajdą…a zresztą chuj ze świadkami. Chuj im wszystkim w dupę. Nie będą podskakiwać kurwa. Dupek.. Dopiero głos nowego rekruta, Malviona, który usiłował podnieść swego dowódcę. Roran zaparł się i próbował dopomóc swymi siłami wyrwać się z tego kłębu frustracji krasnoludzkiej jaką stanowiła bijąca go tłuszcza. Bogowie, dopomóżcie – pomyślał zbierając się do powstania – w tych i przyszłych czynach. Miał bowiem zamiar wstać i wydrzeć mordę, słowami prostymi i zrozumiałymi: -Spokój kurwa i liczył że święci przodkowie i reszta panteonu dopomogą mu spacyfikować tą tłuszczę.
 
vanadu jest offline  
Stary 28-05-2014, 23:08   #297
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
28 Bhazrak, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Karak Azul, świątynia Grimnira Nieustraszonego



Przemierzając ulice Azul Galeb wspierał się na kulach, które stukały donośnie o bruk. Przez ostatnie tygodnie leżał w łóżku starając się pogodzić ze stratą nogi. W swoim pamiętniku, kiedy tylko znalazł dość sił krótko opisał gniew jaki wrzał w jego sercu z powodu utraconej kończyny oraz bitwę jaką przeżył. Nie miał takiego talentu jak kronikarz Thorin i wszystko opisywał krótko i treściwie. Bez zbędnych udziwnień, upiększeń… punkt na dzień 10 Bhazrak, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK w pamiętniku został opisany krótkim komunikatem: “Boli jak skurwysyn. Świadomość pozostania kaleką do śmierci obrzydza mi życie… Na szczęście dzięki temu, że żyję mam szansę, iż zanim dołączę do Przodków zdołam moją Urazę pomścić stu, jeżeli nie tysiąckrotnie..
Właśnie ten konkretny wpis kołotał się po głowie Galeba, kiedy ten przemierzał Azul piętnaście dni po umieszczeniu go w księdze. Z wielkim uporem runotwórca parł naprzód przez miasto z wzrokiem niczym stal - twardym i nieustępliwym. Musiał zrzucić z siebie i przekuć całą złość jaką teraz czuł wobec plemienia szczuroludzi, a wiedział, że pozwolenie, aby ta nienawiść tkwiła w nim może wywołać wiele szkody. Krwawa runa którą stworzył po powrocie z misji w której wziął udział z Grundim świadczyła o tym dobitnie.
Tak… Galeb czuł wiele rzeczy, którymi potrzebował podzielić się z Przodkami, lecz gniew był tym co wymagało jak najszybszej interwencji. Czuł że nienawiść może go pochłonąć pomimo całej siły woli i charakteru jaki runiarz posiadał. Tego typu problemu nie można było rozwiązywać samemu… ani nawet z pomocą towarzyszy. O pomoc należało się zwrócić do tych, którzy już dawno przenieśli się do sfery duchowej.


W końcu dotarł na miejsce. Uniósł wzrok na znajdujące się przed nim wejście do Świątyni Grimnira. Pomimo całego kunsztu i monumentalności tego miejsca twarz Galeba pozostała niewzruszona. Zatrzymał się tylko przy wejściu, aby wrzucić swoją ofiarę - stalowy krążek z wyrytą pojedynczą runą oznaczającą słowo “siła”. Nie miała w sobie zbyt wiele mocy, zaledwie tyle, aby krążek był stale ciepły, a znak na samym dnie tworzących go rytów miał cienką świetlistą nitkę. Galeb miał nadzieję, że ten w czyje ręce dostanie się poprzez Świątynię ten symbol potraktuje go jako amulet i znak opatrzności od Przodków.

Samo to miejsce… sama ta świątynia była przepełniona mocą. Galeb to czuł. Specyficzną monumentalną aurę, która sprawiała, że bojowy duch rósł w Galvinsonie z każdym oddechem i każdą chwilą. Umysł jego przepełniał się zrazu planami i pomysłami na oręż z runami mocy, który mógłby nieść niesamowite zniszczenie. Jego wyobraźnię zalały obrazy wielkich bitew, w których pomimo koszmaru wojny krasnoludy odnoszą pewne zwycięstwo przez męstwo i wytrwałość. Tak. Serce rosło podobnie jak chęć do walki. Jednak runiarz wiedział, że w potyczce, która miała miejsce w tunelach pod Azul nie wykazał się. Trzymał linię tak jak miał obowiązek, ale niewiele szczurzego pomiotu padło od ciosów jego młota. Był to kolejny powód jego gniewu.

Powolnym krokiem Galeb przekroczył próg świątynni, przeżegnał się na wejściu i ruszył pod pomnik Grimnira, aby wypowiedzieć wszystkim z pośród wojowniczych Bogów Przodków, a szczególnie gospodarzowi tego miejsca to co leżało na jego sercu.

Świątynia była wspaniała, choć nie to teraz zaprzątało umysł Galeba. Trud było iść o kulach, bo ramiona choć potężne to do takiej pracy nie były nawykłe. Owe drewniane podpory jakich używał runiarz stukały w granit posadzki z ogromnym hukiem, tych kilku nielicznych zebranych w świątyni, odwracało głowy w stronę Galeba z zaciekawieniem. Ktoś z oddali szepnął coś do drugiej osoby, koś inny westchnął ze złością, a kolejny patrzył z podziwem i żalem na kalectwo Galvinsona. Gdzieś z przodu, będąc blisko statuy Grimnira, odezwał się karcący głos fanatycznego sługi, mówiący by Galeb się uciszył z tym stukaniem. Jednak Galeb wciąż kroczył przed siebie. Z jednej ze wspaniale zdobionych, marmurem i obsydianem oraz złotem naw, wyszła jakaś postać. Zdawało się że jedna z rzeźb stojących w nawie ożyła, jednak tak nie było. Silny, równy krok któremu towarzyszył odgłos pancernych butów, niósł się echem po świątyni. Postać zakuta była w stalowy napierśnik zdobiony złotem na obojczyku, pełne stalowe ramiona i rękawice, a jej głowa skryta była pod pełnym hełmem który całkowicie zasłaniał także brodę i wąsy… bo to że ową postacią był mężczyzna, to było bardziej niż pewne. Z wizury hełmu błysnęły oczy gdy postać zbliżyła się do Galeba. W prawej dłoni strażnik świątyni trzymał stalową tarczę, w lewej zaś młot bojowy o długim stylisku… młot ów przerzucił do prawicy, którą zluzował na imaku tarczy.

- Witaj w progach Domu Nieustraszonych zacny kowalu run. Niosę pomocne ramię. - Przemówił strażnik potężnym basem który wzmocnił dodatkowo zamknięty hełm. Strażnik chwycił Galeba pod ramię i dźwignął go z jednej strony. Siłę musiał posiadać okrutną skoro nosił taki pancerz i oręż a do tego potrafił zdobyć się na taki jeszcze wysiłek. Gdy Galeb dotknął dłonią zbroi strażnika od razu wyczuł potęgę tajemnych znaków. Rzucił okiem na pancerz i bez trudu zlokalizował wszystkie ukryte tam drogowskazy znane tylko runicznym kowalom. Strażnika okrywał pradawny rynsztunek, spiżowy napierśnik pokryty stalą, miedzią i złotem… element bardziej reprezentacyjny niż bojowy, bardziej tradycja niż wojna, a jednak, na płycie serca były dwa symbole znaczące nasycenie mocą siły i wytrzymałości, dwóch wartości które potężny Grimnir cenił ponad wszystko inne. Syn Galvina od razu wyczuł magię która już poznał wcześniej, to Kowal Wielu Ellinsson musiał kuc owe znaki potęgi, Galeb był tego pewien.

Wiele jeszcze kroków dzieliło beznogiego runiarza i jego pomocnika ze świątyni Grimnira Nieustraszonego od głównego posągu bóstwa, ale gdy tylko strażnik ruszył z pełną mocą, a zarazem zachowując powagę dla miejsca gdzie się znajdowali, w przeciągu chwili dotarli pod ogrom rzeźby Grimnira. Strażnik puścił Galeba, skłonił się oszczędnie i bez słowa ruszył z powrotem na swoje miejsce w bocznej nawie.

Świątynia Grimnira była dobrze chroniona. Pradawny rynsztunek, choć paradny, z pewnością był na tyle dobry, aby pozwolić doskonałemu wojownikowi walczyć nawet z największymi przeciwnikami. Taka była moc run… taka była moc krasnoludzkich czarów.
Galeb skinął głową Strażnikowi w podzięce za pomoc. Wsparł się o obu kulach. Może rzeczywiście dobrym pomysłem będzie wyciszenie ich końców filcem? Jednak póki co w jego głowie krzątały się inne myśli. Z namaszczeniem runiarz skłonił przed posągiem głowę po czym podniósł ją do góry, aby wzrokiem móc ogarnąć cały postać Boga Wojny. Galeb wziął głęboki oddech i przemówił poruszając bezdźwięcznie ustami.

Grimnirze i wy Przodkowie. Dziękuję wam za to iż dane było mi przeżyć tamtą potyczkę i dzięki, iż jedyne co mi odebrano to kończyna, a nie życie. Myślę… myślę, że chcecie mnie ostrzec przed pochopnymi decyzjami i braniem się do walki… tak bowiem nie jestem wojownikiem. To wy natchnęliście mnie mocą i talentem dzięki czemu jestem kim jestem. To wy pokierowaliście Mistrza Tharteka, aby zawitał w progi naszego domostwa i natchnęliście go, aby wybrał mnie na swojego ucznia. Po raz setny dziękuję wam za to… za wasz dar, jak i za wielkie zaufanie jakim mnie obdarzyliście.
Lecz dzisiaj muszę się do was zwrócić z rzeczą, która nie może mi dać spokoju. Rzeczą, która sprawia, że boję się podjąć dalszej pracy. Tak. Zaniedbywałem swoje obowiązki jako Rhunarki. Sądzę że efektem tego jest stan w jakim jestem ja oraz moi towarzysze. Lecz teraz… teraz…

Powoli z drżącą dłonią runotwórca podszedł bliżej płomieni które otaczały posąg Boga Przodka i sięgnął do przedniej kieszeni swojej kurtki. Wydobył z niej garść monet wykonanych z metalu. Z Durazulu - stopu własnej produkcji. Mocnego i wytrzymałego… Każdy z krążków miał jedno runiczne słowo wyryte na swojej powierzchni.
Z namaszczeniem Galeb wrzucił pierwszą durazulową monetę w ogień.

Gniew

Czuję jak narasta we mnie nienawiść. Czuję jak złość próbuje zaślepić mój umysł, a jej siłą jest zbyt wielka. Kiedy zbieram moc czuję że nie czerpię jej od was, a ze swojego gniewu. Nie tak powinno być. Runotwórca nawet w takich chwilach powinien zachować spokój i ciszę. Używać mocy tak jak przykazaliście. Tak jak nauczają nas nasi mistrzowie. Taka jest bowiem tradycja. Tak bowiem należy postępować.

Zwątpienie

Czuję iż być może zhańbiłem się. Nie słabą walką w tunelu, ale dlatego że pozwoliłem, aby nienawiść skaziła sobą moje rzemiosło. Nie tak powinno być, a jednak tak uczyniłem, choć powinienem być ponad to. Zachwiałem się na swojej drodze.

Szczerość

Wstydzę się tego. Teraz jak myślę o tym i innych rzeczach, które mnie spotkały, czuję wstyd. Czuję wstyd, że dla rzeczy przyziemnych odkładałem to co jest ważne. Pomimo wypełniania powierzonych mi zadań, pomimo staram aby trzymać towarzyszy na dobrej drodze…

Siła

Ileż sił potrzeba aby znieść to brzemię. Lecz jestem w stanie to dźwigać… muszę jednak odrzucić mniej istotne rzeczy. Mniej istotne kwestie. Skupić się na tym co się liczy. Co pozwoli mi później wesprzeć towarzyszy.

Prośba

Proszę was Przodkowie. Obdarzcie mnie spokojem, abym mógł ukierunkować swój gniew. Abym mógł uprawiać tajemne rzemiosło z dumą, wspierając mą rasę i mych towarzyszy… Pomóżcie mi.. proszę.

Galeb znów skłonił głowę i wrzucił do ognia ostatnią niezapisaną monetę z Durazulu, jednak zanim to uczynił wachał się przez moment, jakby szukając odpowiednich słów.

- Grimnirze. Grombrindalu. Przodkowie… Wnoszę Urazę wobec rasy plugawych szczuroludzi, gdyż śmieli okaleczyć mnie. Przysięgam iż zapłacą za to wysoką cenę i że będzie to zemsta, którą popamięta cała ich plugawa rasa. - rzekł cicho Galeb.

Runotwórca zamknął oczy oddychając głęboko starając się poskładać rozbiegane myśli .

Czas płynął tym samym tempem co zwykle, bo jakże by być mogło inaczej, ale coś niezwykłego się wydarzyło, jakieś zakrzywienie, plastyka czasu i przestrzeni, choć mogła to być też ułuda Galebowego, umęczonego umysłu. Wierni wchodzili i wychodzili ze świątyni, straż w świątynnych nawach zmieniła wartę, inżynierowie czarnego ognia wyregulowali system hydrauliczny który dostarczał pożywkę dla płomieni wokół posągu Niezwyciężonego Grimnira. Galeb stał z zamkniętymi oczyma a wszyscy otaczający go ruszali się jakby z niezwykłą prędkością, a może to tylko Galeb zwolnił w jakiś niewyjaśniony sposób? Dzień zamienił się w południe, a to w wieczór. Galvinsson śnił na jawie, swymi oczami runotwórcy widział przeszłość w miejscach w których nigdy nie był, widział dwie wrzeszczące, katowane kobiety które pokryte były całe krwią... widział dziwną bryłę metalu pokrytą runami, ta leżała w śniegu który zmieniał swój kolor na krwistoczerwony. Wizja może mogła sięgnąć dalej, kto wie, ale coś przerwało ją, jakiś głos, nim jednak Galeb zdołał zorientować się kto do niego mówi, wpierw upadł na kolano. Czas jaki spędził stojąc na jednej nodze, o kulach, osłabił okrutnie jego ciało, a pewnie tylko dzięki dziwnemu widzeniu potrafił ustać tak długo, teraz jednak przypadł do granitowej podłogi i musiał złapać oddech.

- Jednak mamy coś wspólnego, mimo wszystko, a myślałem że nocą bywają tu jedynie kapłani i ja. - Galeb pierwszy raz słyszał ten głos ale był pewien do kogo należy, nie mógł pomylić tej energii, tego splotu mocy, to był Ellinsson zwany Kowalem Wielu... i faktycznie, była już późna noc.

- Mistrzu… - wymamrotał przepraszająco zaskoczony Galeb.
Czuł zawstydzenie swoim stanem. Bynajmniej nie zdrowia, ale faktu że wyrwawszy się z medytacji po prostu padł prawie na ziemię. Przed Mistrzem Run powinien się pokłonić, klękać zaś tylko przed swoim nauczycielem lub Runowładnym. Galeb spróbował wstać. Zagadkowa wizja była straszna i nieodgadniona. Co chcieli przekazać mu Przodkowie? Nie wiedział tego i nie rozumiał, jednak myśli te szybko się rozwiały kiedy musiał się skupić na tym co działo się tu i teraz.

- Azul to wielkie miasto ale wcześniej czy później musieliśmy na siebie trafić Galebie z rodu Galvina Kamiennego Dzbana. - Spokojnie przemówił mistrz Hazga, syn Ellina. - Coś cię musi troskać skoro tu zaszedłeś, podobnie robię ja. Widzę że bogowie zabrali swoją część kamienia z jakiego cię wyrzeźbili. Przynajmniej nie jesteś im już nic winien. Jak to się stało? - Zapytał Hazga i ewidentnie wspominał on o braku Galebowej nogi. Ellinsson nie patrząc już na Galeba podszedł dwa kroki w przód i zrównał się z Galvinssonem po czym spojrzał na pomnik Grimnira. Milicjant w ten czas mógł przyjrzeć się mistrzowi. Wspaniała błękitna szata zdobiona klejnotami i złotą nicią, na nią założona doskonałej jakości skórznia której brzegi były zrobione z czystego złota. Wysokie buty i miedziane nagolennice, błękitny szal z wyszytymi symbolami cechu runotwórców i innymi, nieznanymi Galebowi znakami. W dłoniach Ellinsson trzymał runiczny kostur zwieńczony gromrilowym rombem który zdobił turkusowy kamień szlachetny, a ten emanował lekką poświatą jakiejś energii. To wszystko było jedynie rzeczami, czymś co Ellinsson mógł pewnie zmieniać każdego dnia ale jego twarz była niepowtarzalna. Długie, rozpuszczone siwe włosy, długa siwa broda zapleciona w jeden gruby jak ramię warkocz i dwa mniejsze po bokach, każdy z warkoczy zamknięty złotą spinką wartą majątek. Siwe wąsiska i grube siwe brwi... tak, z całą pewnością Hazga był starym khazadem. Pomarszone czoło i poznaczone rytualnymi bliznami policzki i oczy, tak, oczy były niesamowite. Galeb od razu wiedział ze spojrzenie Hazgi nie jest utkwione w tym świecie. Czarne źrenice były niczym bezdenna studnia mroku, straszne ale zarazem spokojne. Ellinsson był wyjątkową postacią w królestwie Azul, tak było z całą pewnością.

Galeb po dłuższej chwili pozbierał się z ziemi i stanął obok Mistrza Hazgi. Nabrał powietrza w nozdrza i odetchnął. Mięśnie go bolały, ale nie był to gwałtowny impuls. Teraz było to do wytrzymania, choć aura otaczająca Mistrza Hazgę onieśmielała czeladnika. Pośród krasnoludów on sam uchodził za kogoś wyjątkowego. Przy Mistrzu czuł się niczym normalny khazad przy runotwórcy. Jego nauczyciel Thartek Pustelnik był niezwykle skromnym krasnoludem, którego równie dobrze można było wziąć za zakiego, a nie mistrza tajemnego rzemiosła.
- Z naszymi towarzyszami trafiliśmy w podziemiach Azul na oddział specjalny Gromowładnych. Zwabili wielką grupę skavenów do jednego z tuneli - planowali zalać go razem ze szczurzym pomiotem. Jednak nie zdołali tego zrobić, gdyż aby przeżyć musieliśmy rozbroić ładunek na zaporze. Część z nas starła się ze szpicą ataku skavenów. - głos Galeba był spokojny -Spotkaliśmy w końcu Gromowładnych, kiedy zaś sytuacja się wyjaśniła zdaliśmy sobie sprawę jak bardzo pomieszaliśmy szyki azulskim strzelcom. - Galeb przeniósł mimowolnie dłoń z poprzeczki kuli na głownię młota wsuniętego za pas - Powiedzieli że wypełnią swój obowiązek i osłonią nasz odwrót do Azul, lecz to się nie godziło. Nie mogliśmy po prostu ich tam pozostawić po tym jak weszliśmy im w drogę - krótka pauza - [i]Z beczek, kamieni i truchła jaskiniowego pająka uczyniliśmy barykadę, a z prochu minę, aby zawalić część bronionego tunelu. Szykowaliśmy się do walki. Stanąłem razem z Grundim Fulgrimssonem i strzelcem o imieniu Kagrim w pierwszej linii szykując ścianę tarcz na zatrzymanie impetu natarcia. Pozostali ustawili się w szeregach z kuszami i muszkietami.
Z każdym kolejnym słowem ton Galvinssona zmieniał się jakby nie przywoływał wspomnienia z przed kilkudziesięciu dni, a czytał prastarą kronikę opisującą bitwę z przed wielu.
- Staliśmy we trzech. Latarnia umieszczona w głębi tunelu zgasła, kiedy potok szczurzego poziomu wypełnił tunel. Świetlik umieszczona za nami rzucała niewiele światła, ale było go dość, aby odbijać się w czerwonych ślepiach skavenów. Zbliżali się. Po ścianach z głębi tunelu pomknęły na nas pojedyncze czarne kształty. Szaleni szczuroludzie opętani szałem rzucili się na nas próbując złamać nasz szyk na czas jak reszta uderzenia przybędzie… nie było im jednak to dane. Nasi strzelcy spisali się, zaś ci którzy dotarli posmakowali krasnoludzkiej stali. Kolejne salwy zostały posłane już w tłum szczuroludzi. Raz za razem kule i bełty zbierały krwawe żniwo - ci którzy nie ginęli na miejscu byli zadeptywani przez swoich braci. Lecz pomimo prawie ciągłego ognia z naszej strony impet z jakim uderzyli na naszą trójkę był straszliwy. Wytrzymaliśmy, ale kolejne szczury zaczęły wdrapywać się na plecy pobratymców i mijać nas skacząc na naszych strzelców.
Galeb odetchnął głęboko i podjął dalej.
- Broniliśmy się zawzięcie. Kolejni szczuroludzie padali. Kiedy cztery dziesiątki ich przeszły miejsce gdzie zamieściliśmy minę, została ona zdetonowana. Chmura pyłu pochłonęła cały tunel i zapadła grobowa cisza. Nikt nic nie widział, a i słychać nie było szczurów. Część z nas widziała w tym dobry moment na wycofanie się… jednak nim podjęto jakąkolwiek decyzję skaveni ponowili atak. Teraz już ruszyli całą masą chcąc nas najzwyczajniej stratować. Nie próbowali nas unikać, nie próbowali walczyć zmyślnie. Zwyczajnie starali się przelać przez nasze szeregi. Bali się czegoś i wpadli w panikę. Napierali na nas, aż w końcu przełamali naszą linię, przedarli się i w niedużej liczbie uciekli w ciemności tuneli prowadzących do Azul. Tam skąd nadeszły z ciemności wyłonił się nasz towarzysz - Dorrin Zarkan. Myśleliśmy że zginął w jeszcze wcześniejszym starciu ze skavenami, on jednak przeżył i zdołał natrzeć na hordę od tyłu przebijając się do szczurzego wodza i ścinając toporem jego łeb. - młody runiarz nie miał zamiaru nic utajać z bitwy jaką przetrwali, wybielanie historii było niewybaczalne pośród krasnoludów - Wtedy kiedy horda drugi raz natarła szczury obiły mi straszliwie nogi. Jedna zostałą zgruchotana, w drugą zaś ostrze zostało wrażone głęboko, aż rozprysło kość. Thorin Alrikson, nasz medyk, nie był w stanie mi pomóc w polu. Trzeba było odjąć kończynę. Reszty nie pamiętam, ból zabrał mi zmysły i pogrążył w nieśmiadomości.
Zapadła cisza kiedy Galeb skończył swoją opowieść. Czeladnik wpatrywał się w posąg Grimnira zastanawiając się czy przypadkiem nie zanudzał Mistrza Hazgi.

Ellinsson stał i słuchał, pomrukiwał jedynie cicho pod swymi ogromnymi wąsiskami. Trudno było ocenić czy opowieść Galeba go zaciekawiła czy może uważał wyczyny khazadów za odważne i warte uwagi, po prostu stał i patrzył w ogień. W ten czas, obok przemknęła grupa odzianych w szare szaty krasnoludów i wszyscy pokłonili się wpierw Ellinssonowi a później Galebowi. Mistrz zaszczycił, kłaniających się, jedynie spojrzeniem i lekkim chrząknięciem. Dało się wyczuć że Hazga to stary i uparty krasnolud, który doskonale znał swoją pozycję i potrafił z niej czerpać pełnymi garściami. Po chwili mistrz run spojrzał na posąg Grimnira i odezwał się do Galeba.

- Słyszałeś kiedyś o Lustrii? - Zapytał retorycznie Ellinsson. - Żyje tam pewnego rodzaju jaszczur, miejscowi zwą go eukaront. Z jego ogona spreparować można miksturę dzięki której w ciągu kilkunastu dni, okupionych straszliwym bólem, ciało zregeneruje utraconą kończynę. Widziałem jak działa, jest prawdziwa. Gdybyś więc zdołał zdobyć taką miksturę mógłbyś pozbyć się tego. - Ellinsson stuknął wymownie swym runicznym kosturem o jedną z drewnianych kul na których wspierał się Galeb.

- Za kilka dni przybędzie do ciebie Jolven i przyniesie ci recepturę jak uwarzyć możesz ową miksturę, nie jest to proste ale może ci pomóc jeśli kiedyś zawitasz do Lustrii, kto wie co przyniesie jutro. Wiedzieć musisz że to szczególnie sekretny przepis ale twoja postawa w walce godna jest tej wiedzy. - Powiedział Hazga i zamyślił się na chwilę.

- Te wrota zaś, w tunelach. Tego za złe ci już nie mam. W pierwszych chwilach nie dostrzegłem tego że trzeba było tak zrobić, ale teraz rozumiem to. - Zagadkowo powiedział kowal run.

Galeb stał oniemiały. Po prostu go zatkało. Cała doniosłość sytuacji znikła kiedy zdał sobie sprawę jak wielką przysługę właśnie mu wyświadczył Hazga. Niby warunki nie do spełnienia w obecnej sytuacji ale… ale…

- Nie… nie wiem co powiedzieć, mistrzu. Jestem… niewypowiedzianie ci wdzięczny. - wydukał Galeb - W… wrota zaś… po prostu to się stało. Zobaczyłem klucz dopiero jak został wykorzystany.

Hazga przeniósł spojrzenie na Galeba i wejrzał głęboko w oczy młodszego kowala, po chwili mistrz podniósł lewą rękę i podrapał się po brwi, zdawał się coś rozmyślać bardzo poważnie.

Tak… klucz, runiczny klucz. Klucz Yrr’a z Wieprzej Góry. - Ellinsson powtarzał słowo klucz i wciąż był jakby nieobecny, jego srogie spojrzenie runiarza zelżało i stało się odległe. Dziwnie jakoś zachowywał się ów krasnolud i Galeb od razu spostrzegł że coś jest nie tak, wtedy tez Hazga postanowił uchylić odrobinę powód dla którego znalazł się on tego wieczora w świątyni.

- Widzisz Galebie, czasem nawet tacy jak ja mogą mieć jakiś problem i choć napotkałem właśnie ciebie to dziwne jest powiadam. Przybyłem tu, do świętego domu, po radę i odnalazłem zrządzeniem losu ciebie. To musi być jakiś znak. Jednak nie będę cię zanudzał dziwactwami, przejdę do rzeczy. Powiedz mi. Co myślisz o tym całym oblężeniu, nie jest ono dla ciebie… powiedzmy, odrobinę dziwne? - Hazga oprzytomniał, zebrał się w sobie i wrócił, zupełnie jakby jakiś rodzaj ważnej posługi tchnął w niego nowe siły i nakazał mu by był czujny i wsłuchał się uważnie w odpowiedź Galeba, syna Galvina, ucznia Tharteka Pustelnika.

Galeb zwrócił się w kierunku Mistrza Hazgi. Spojrzał w jego bezdenne oczy zastanawiając się nad tym jak dużo wie wiekowy krasnolud. Czy mógł mu ufać? Ale jeżeli nie mógłby zaufać innemu runotwórcy to komu? Zazdrosne strzeżenie sekretów run to jedno, ale wspieranie członków własnego cechu...

- Jest dziwne. Z początku nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale z czasem... - rzekł Galeb tak cicho iż tylko Hazga mógł go usłyszeć - Mistrzu… Azul jest zaledwie częścią sporej układanki. Układanki która może zaważyć nad losem naszej cywilizacji. Jest w tej układance miejsce na armię grobi, która zebrała się o niekorzystnej porze, aby oblegać Stalowy Szczyt. Jest miejsce na dziwne wypadki, intrygi i wojnę cieni oraz tajemnice skrywane od wieków. Co gorsza jest też miejsce na wbijanie sztyletów w plecy swoim ziomkom.. - Galeb zamilkł na moment po czym dodał - Dzieją się rzeczy przy których oblężenie to najmniej dziwna ze wszystkich spraw.



Ellinsson pokiwał głową godząc się ze słowami Galeba, jak zwykle mruczał coś pod nosem a do tego zupełnie jakby podświadomie podrapał się po policzku kamieniem runicznym osadzonym na szczycie swego kostura.

- Ja też tak myślę i choć nie wiem dokładnie co się dzieje w rzeczywistości, co kryje się za fasadą tej wojny, to świętym obowiązkiem moim, Jolvena oraz twoim jest chronić tajemnych tradycji naszej rasy oraz kasty runotwórców. Obecnie jest nas tylko trzech kowali run w mieście i za dwa dni od dziś, pierwszego dnia Vharukaz, zejdziesz ze mną i Jolvenem w sekretne korytarze Cytadeli... musimy zamknąć skarbce, ukryć wiedzę, wróg może porządać jej w każdej chwili. Co gorsze, nie mówię tu o orkach, oni nie pojmują potęgi naszych run, ale jak sam zauważyłeś, w tym mieście działają moce potężniejsze i dzieją się rzeczy ważniejsze niż oblężenie. - Hazga był bardzo poważny mówiąc te słowa i do końca być może nie był pewny czy może powierzyć takie informacje Galebowi ale w końcu przemógł się.

- Jolven przyniesie też pisemny rozkaz dla twojego dowódcy który to zwolni cię ze służby milicyjnej na czas potrzebny nam do zaplombowania krypt. Znasz synu Galvina nasze prawa, nikomu nie możesz o tym powiedzieć co nas czeka, do końca nie będziesz też wiedział gdzie wyruszamy, ale będzie tam nas tylko trzech. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli to... to wtedy pomyślimy co dalej. - Powiedział enigmatycznie mistrz Ellinsson. - Przystajesz na to?

- Są rzeczy ważne i ważniejsze. Nawet król musi zaczekać, kiedy tajemna wiedza jest zagrożona. Wyruszę z wami Mistrzu Ellinssonie. Tak nakazuje honor, tradycja i obowiązek. - rzekł Galeb poważnie wykonując dłonią znak przysięgi -[i] Gdybym nie wspomógł tej wyprawy nie mógłbym spojrzeć w oczy swojej rodzinie, swojemu nauczycielowi… ani zapewne też Runkaraki Sverrisson’owi, choć nie mam pojęcia czy w ogóle będzie mi dane kiedykolwiek zobaczyć go na oczy.]/i]

Z głębokiem westchnieniem spojrzał znów Galeb na pomnik Grimnira,

- Może też jak oderwę się od spraw doczesnych to zdołam z Łaską Przodków odnaleźć odpowiedź na moje rozterki.

- Bardzo dobrze, bardzo! Zaskoczyłeś mnie że znasz Sverrissona, wiem że jesteś uczniem Tharteka Pustelnika, to już dwóch zacnych kowali run, choć ten pierwszy nie jest lubiany w tych okolicach, kiedyś miał zatarg z naszym królem, no ale to nie jest nasza sprawa. Prawda? Przyjmuję Galebie synu Galvina twą przysięgę i cieszę się że będziesz tam ze mną i Jolvenem. To trudna wyprawa i z racji sekretu nie mogą nam asystować żołnierze Azul czy inna pomoc. Będziemy tam sami, a droga daleka. Szczegóły wyjawię ci gdy się spotkamy za dwa dni. Przygotuj się dobrze. Aha, nie zrozum mnie źle, wiem że jesteś kaleką, ale to przecież nie odbiera ci twej mocy czy wiedzy. Wciąż jesteś przydatny naszej sprawie kowalu Galvinsonie. - Rozgadał się Hazga, z jego postawy zaś nic nie mówiło że ma zamiar wyjść czy dywagacje zakończyć, ot, po prostu stał i patrzył w ogień przez chwilę. Po krótkiej pauzie zapytał.

- Co cię nęka? Być może nie potrzebujesz pomocy bogów, może wystarczy dobra rada i przychylne ucho? - Zapytał mistrz Ellinsson.

Wielką radość poczuł Galeb z tak dobrych słów od Mistrza. W końcu ktoś kto najpierw widział jego, a potem jego kalectwo. Z umysłu młodego runiarza prawie uciekły całkowicie myśli o tym dlaczego w ogóle przyszedł do świątyni. Teraz jednak kiedy Ellinsson zadał to pytanie Galeb sięgnął z powrotem w głąb serca i rzekł poważnie.

- Nęka mnie gniew, Mistrzu. Przybyłem tutaj, bo wiem iż gniew i nienawiść może doprowadzić do upadku runotwórcę. Chcę go skanalizować i przekuć w słuszną furię dla Grimnira i Grombrindala. - Galeb westchnął po czym podjął dalej - Stoczyłem jak dotąd tylko dwie potyczki ze skavenami, jednak plugastwo ich szczepu poruszyło we mnie tą samą strunę, którą poruszały księgi i kroniki traktujące o Urazach wobec tej rasy. W podziemiach, kiedy uratowaliśmy siostrę sierżanta i wracaliśmy do Azul skaveni zaatakowali barykadę, tak jak później zalewając ją swoją liczebnością. Zaraz jednak pojawili się Łamacze Żelaza i ruszyli w pierwszym szeregu łamiąc natarcie przeciwnika. Walczyłem z nimi ramię w ramię w pierwszej i drugiej linii. Był to dla mnie wielki zaszczyt. - Galeb zapatrzył się w płomienie - Był tam szary szczur czarnoksiężnik. Ciskał czarami i wypowiadał plugawe zaklęcia. Za jego sprawą zginął jeden z Łamaczy. Szary Prorok był niesiony przez swoich ochroniarzy na tronie i “płynął” ponad morzem swojej ohydnej braci. Zatrzymał się na barykadzie i tam zajął pozycję. My zaś wyrąbywaliśmy sobie do niego drogę. Fala za falą szczuroludzie rozbijali się o nas jak morskie fale o skałę w której zbudowano Barak Varr, a my parliśmy naprzód. Kiedy odbiliśmy barykadę i był na wyciągnięcie młota… po prostu obrócono ten jego tron i Szarak popłynął przez morze szczurów. Po prostu. Niczym zepsuty ludzki arystokrata który zabawił się i teraz kazał swoim sługom zanieść go z powrotem, bo mu się znudziło. Wpadłem wtedy w straszliwą furię i ledwie się opanowałem, aby nie rzucić się za tym ścierwem. Widziałem jak przez całą walkę wpatrywał się we mnie nienawistnymi ślepiami. Kiedy zaś przyszło co do czego…

Włosy i broda krasnoluda zaczęły się jeżyć.

- Tam w podziemiach widziałem ogrów, którzy wzięli naszych jako jeńców. Widziałem ogrzego herszta dla którego igraszką było rozerwać krasnoluda na pół, tak wielka była jego siła, nie mówiąc o magii jaką pulsował jego rynsztunek. Ale ogrzy pokaz okrucieństwa nie był nawet w połowie tak frustrujący i nie wywoływał we mnie takiego gniewu jak odwrót Szarego Proroka, niech kamień spadnie mu na łeb i łamie jego kruche ciało.

Hazga słuchał słów Galeba w spokoju, od czasu do czasu odwracał się jakby konspiracyjnie i tym razem Galvinsson mógł z całą pewnością powiedzieć sobie że poruszył w mistrzu Ellinssonie jakieś uczucia lub podrażnił jego zmysły bo ze spokojnego i strapionego starca, Hazga począł przypominać złego na cały świat mściciela. Oczywiście jedynie z facjaty, jego ciało, stało jak stało, niewzruszone, tylko mięśnie twarzy zdradzały jego wewnętrzną walkę.

- Hm. Wiem o czym mówisz. Widziałem to. W tej okolicy jest tylko jeden szary prorok. Od czasów Vazzuka Fałszywego który przemierzał tunele pod Azul ze swym miotem minęło dobre osiemdziesiąt lat, tyle trwał pokój, po tym przybył kolejny i przywiódł ze sobą śmierć i zniszczenie, to jego pewnie widziałeś. Miał on zęby po prawej stronie pyska widoczne, tak jakby nie miał policzka? - Zapytał prawdziwie ciekawy Hazga.

- Nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć. Był wychudzony. Jego ręce nie były chyba pokryte sierścią. Miał za to potężne rogi. Dwie pary niczym u demona - górne lekko falowane, niższe zakręcone po bokach głowy. I piąty, bardzo krótki wyrastający z centrum czaszki. - spróbował przypomnieć sobie Galeb - Niestety więcej nie pamiętam z jego wyglądu. Reszta jak u szczurzego czarnoksiężnika. Szare łachmanowate szaty, symbol trzech patyków na piersi. Czytałem że im starsi tym wyglądają na bardziej wyniszczonych przez zażywanie spaczenia. Ten jednak wyglądał na całkiem… hmmm… zdrowego.
- To musiał być on, tylko on ma tyle w sobie szczurzej odwagi by zapuścić się tak daleko, między wrota Azul a Skaz. Bydlak. Zwą go Verath z Miasta Słupów, te pomioty nadały mu przydomek Płaczu Azul, ja zaś zwę go Ścierwaczem. To wyjątkowo podły stwór który nęka nas od lat. Łamacze Revana szukali go miesiącami w tunelach ale on i jego miot wiedzą jak się ukrywać, a gdy lata mijają ta szmata wraca z nowymi szczurami i atakują wysunięte daleko poza Azul posterunki i sztolnie. Ktoś kiedyś przetrąci mu kręgosłup to pewne, szkoda ze później niż szybciej. - Hazga był zły ale po chwili opanował emocje i ponownie przemówił.

- To co widziałeś to zupełnie normalne zachowanie thaggoraki, oni nie znają honoru i poświęcenia. Dowódcy i czaromioty zawsze u nich stają na tyłach a w bój pchają zastępy słabowitych braci. Wielu myśli że tak zaczynają, że uderzają słabymi by zmiękczyć wroga przed silniejszym uderzeniem. To bzdura. Zapamiętaj moje słowa Galebie. Skaveny rosną w siłę, jest ich miliony, nie dają rady by wyżywić tyle szczurzych pysków, idą więc na wojnę i w pierwszych atakach eliminują najsłabszych, tych którzy osłabiają ich gatunek i którzy nie przedstawiają dla ich społeczności większej wartości. Instynkt nakazuje im eliminacje własnych braci. To bardziej niż podłe. - Hazga udał że spluwa, był w świątyni dlatego też nie pozwolił sobie na zbezczeszczenie świątynnej podłogi.

- Co zaś się tyczy twego gniewu. - Ellinsson chyba chciał zmienić temat bo postanowił zagaić o tym co nurtowało Galeba. - Obcy mi on nie jest i zdarzało mi się w życiu źle skierować energię daną mi przez bogów, ale cóż, byłem wtedy młody podobnie jak ty. Gniew może faktycznie szybko spaczyć nasze umysły. Wielu z nas, a przecież nie ma nas znów nie wiadomo ilu, prawda, zeszło na … powiedzmy złą drogę. Zuchwali widząc efekt swych dzieł tworzonych podczas gniewu, kierowali się ku stronie mistrzostwa run które powinno zostać zapomniane. Przecież wiesz, między nami też były przykłady zaniechania. Tyle dobrego że nauczyliśmy się ukrywać to co złego zrobili nasi bracia i siostry. - Hazga zwykł mówić zagadkami lub wyczuwał Galeba, chciał go sprawdzić i ocenić. Tylko po co? To nie było jasne.

- Krwawe runy. Zła magia pełna gniewu i nienawiści. - Galeb zamknął oczy i potrząsnął głową - Tak bliska w swej formie temu co cenimy, lecz jednocześnie pełna tego co pędzi nas ku zatraceniu. Ku… zgubie i szaleństwu. Tak. Powinna pozostać zapomniana. Gniew wojownika dodaje sił, lecz gniew runiarza może zostać… ucieleśniony. Wystarczy pomyśleć ile Uraz, ile gniewu siedzi w naszych sercach wobec tych którzy skrzywdzili nasz lud. Jak dobrze znamy to wszystko my runotwórcy. Teraz wystarczy pomyśleć co się stanie z umysłem, który będzie nienawidzi za wielu. - Galeb pokręcił głową - Muszę ci się przyznać Mistrzu, że wykułem niewieczystą runę zaraz po tej bitwie. Byłem przerażony tym co w niej zawarłem i modlę się do Przodków, aby nikt z niej nie skorzystał, a jeżeli już niech przyniesie ona choć trochę pożytku przez te parę chwil kiedy działać będzie. Jestem tu po to, aby nigdy więcej nie powtórzyć tego błędu.

Ellinsson spojrzał z ogromnym zaciekawieniem na Galeba gdy tylko usłyszał o krwawej runie młodego kowala run. - Dawno takiej już nie widziałem, ale myślę że Jolven pewnie kiedyś takową stworzy, każdego z nas to w życiu spotkało lub spotka. Kwestią jedynie by pozostać sobą i nie ulec mocy krwawych run. Sam wiesz że pokusa to ogromna bo owe runy posiadają w sobie potencjał straszliwy. Między innymi to owa moc zepsuła synów Frurundara i spaczyła naszych braci ze wschodu. - Hazga spojrzał w pierścień ognia który płonął wokół posągu Grimnira i jak gdyby nigdy nic znów zmienił temat. - Wiem, czuje Galebie że wkrótce opuścisz klan Kamiennych Dzbanów i staniesz się jednym z nas. Jeśli postanowisz iść dalej ścieżką rhunki to pomogę ci w tym i zapewnię wejście do Klanu Morgrima - Klanu Kowali Run. To nie będzie łatwe ale... - Hazga mówił jeszcze długo. Czas mijał a Galeb wraz z mistrzem run Karak Azul stali w świątyni i dywagowali. Wieczór zamienił się w noc, a ta w dzień. Galeb wiele zrozumiał, dowiedział się moc rzeczy... a za dni dwa miał już u boku mistrza run Ellinssona, zejść do tajemnych skarbców królewskich. Przez synem Galvina otwierały się nowe możliwości, czy jednak miał zamiar z nich skorzystać? To mogła być najważniejsza decyzja w jego życiu.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
29 Bhazrak, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Komisariat Milicji Politycznej w Niskiej Cytadeli


Galeb pożegnał się z Jolvenem. Cała sytuacja mu się nie podobała. Agenci Ciernia byli dziwni i ani chybi coś było z nimi nie tak. Może byli zdrajcami? A może byli podstawieni? A może po prostu bardzo długo pracowali i Varek wymógł na nich zażywanie jakiś dziwnych rzeczy przez które się pocili jak myszy w chłodnych pomieszczeniach? A może wszyscy byli chorzy?

Tego runiarz nie wiedział i nie mógł wiedzieć, a na samych przeczuciach nie mógł tutaj polegać. Błąd spowodowany czymś takim mógłby kosztować głowę jego i towarzyszy. Ba... jeżeli byli podstawieni to i tak by się to dla nich źle skończyło.

Ostatecznie Galeb pokręcił głową. Nie miał wpływu na to wszystko, ale teraz w końcu brał swój los w swoje ręce. Miał list i tajemniczą miksturę. Obszedł jeszcze tylko cały komisariat, aby dopilnować czy wszystko jest w porządku po czym udał się do swojego warsztatu. Tam przyjrzał się flaszce, odkorkował ją, powąchał zawartość, a potem wypił powoli do dna. Odetchnął oczekując na efekt.

Zdał sobie jednak sprawę że ma jeszcze wiele do zrobienia. Musiał przygotować się do wyprawy. Runa na młocie zapowiadała się doskonale, ale zanim ją ukończy minie sporo czasu przez który nie będzie mógł oręża używać. Dobrze że wziął szablę od krasnoludów z Wieprzej Góry. Musiał ją oporządzić i naostrzyć... przygotować się... przygotować...
 
Stalowy jest offline  
Stary 29-05-2014, 10:28   #298
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Tego dnia jakieś nieprzychylne bóstwo wystawiło górnika na kilka prób. Najpierw musiał zmierzyć się z presją psychiczną, oczywiście nie wytrzymał, pozwolił sobie na atak wymierzony w gwardzistę. Po chwili kolejny raz coś nie wypaliło- Dorrin otrzymał potężny cios w plecy. No i wtedy olbrzym strasznie się zdenerwował. Zaczął ryczeć, wrzeszczeć, uderzać- wszystko i wszystkich w pobliżu. Wyciągnął swój obuch i zaczął walkę z tłumem. Chuj go interesował w tej chwili los mieszkańców. Ktoś z tych kurew ośmielił się go uderzyć, dlatego też pierwszy idiota, który podleciał do rozjuszonego gladiatora otrzymał mocarny cios w ryj. Chuj Dorrina interesowało, co się z nim stanie. Później Zarkan przebijał się przez tłum aby pomóc Roranowi i nowemu.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
Stary 29-05-2014, 14:43   #299
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
To musiało się tak skończyć. Pierdolone skrzyżowanie i ani śladu ściganego celu. Khaidar pluła sobie w brodę, ale wiedziała że nie jest tragicznie. Śmierdzące, wąskie zaułki kryć mogły bandę nożowników i pokrewnych typów, niekoniecznie nastawionych pokojowych. Mudnur politycznych stawiał khazadkę w pozycji wroga miejscowego elementu i przestępców wszelkiej maści, od pospolitych złodziei po płatnych ochroniarzy-morderców, wynajętych tylko i wyłącznie, by pilnowali dupy swego pracodawcy. Po raz kolejny sklęła w myślach Rorana i jego genialne pomysły. Bycie po tej “drugiej stronie” ciągle stało córze Ronagalda ością w gardle, lecz wyboru większego nie miała, o ile chciała żyć. W kotle oblężonego miasta trzeba było przyłączyć się do tych, którzy mają szansę na przetrwanie. Podkładanie łba pod katowski topór do rozsądnych pomysłów nie należało, pozostawało przełknąć dumę i ścigać tych, do których tak naprawdę całe życie należała z nadzieją że los w końcu musi się odmienić.

Choć podczas przymusowego, kilkutygodniowego leżakowania Khaidar zdołała rzucić okiem na mapy miasta to wciąż czuła się tu obca i zagubiona. Co innego dwuwymiarowa siatka naniesiona na kartę pergaminu, a co innego rzeczywista pajęczyna ulic, wraz z całą masą atrakcji których nie uwzględniał pierwotny plan architektoniczny.
Istniała też druga mapa, spisana przez przestępców podobnych khazadce. Sieć symboli zostawianych w mało widocznych miejscach, a mających ułatwiać poruszanie się po patrolowanym mieście i bezpieczne przemieszczanie z punktu a do punktu b.

Gdzie mógł udać się ścigany podżegacz? Na jego miejscu Khaidar jak najszybciej zabarykadowałaby się w jakiejś norze i czekała, aż burdel na zewnątrz przycichnie. Zyskany czas wykorzystałaby na przygotowanie kolejnej rozróby, śmiejąc się w nos gończym psom takim jak ona. Kurwa, definitywnie powinna zmienić fuchę.

Nie czekając na oklaski ruszyła za Tigh mając nadzieję, że wybór jest trafny. W sumie szansa jeden do trzech jest lepsza niż żadna. Poza tym nawet jeśli wybrała błędnie specjalnie to jej by nie ruszyło. Coś zrobiła, nikt nie może zarzucić jej leserstwa i tego, że rozkaz olała.
Po drodze jeszcze zgarnęła dziwną monetę, błyskającą w brudzie drogi. Co się miała marnować?
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 01-06-2014, 01:05   #300
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
29 Bhazrak, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Komisariat Milicji Politycznej w Niskiej Cytadeli


Nieprzyjemny dreszcz przeszył ciało Galvinsona, wpierw jeden, taki który zasiał niepewność w umyśle dostojnego rhunki, a po nim nadeszły kolejne. Galeb ufał Ellinssonowi i Jolvenowi, ale gdy mikstura zaczynała swe dziwaczne działanie, przez myśl runiarza mógł przewinąć się cień zwątpienia, być może zbyt pochopnie wypił zawartość kamiennego naczynia. Rozpoczęło się konanie. Pierwej Galeb kaszlnął raz, za chwilę drugi i wtedy też zauważył że pluje krwią. W przerażeniu uciec nie było jak bo jak i gdzie, do tego bez nogi. W chwilę później czeladnik dyszał już jak kowalski miech a jego silna dłoń zaciskała się na brzegu drewnianego stołu. Długo czekać nie było trzeba by wystąpiła gorączka i pierwszy pot na skroni, a w głowie poczęło się kręcić. Galeb upadł na kamienną podłogę. Młot wypadł mu z dłoni, zawartość pakowanego plecaka wysypała się. Runiarz tracił wzrok, a jego mięśnie opuszczały siły. Leżąc dostrzegał jeszcze jak menażka toczy się pod drzwi i w nie uderza, jak z bukłaka wylewa się woda, jak suszone mięso rozsypuje się ze szmacianego zawiniątka i to jak bezczelny szczur wybiega z dziury pod kredensem by chwycić kawałek wołowiny. W żołądku syna Galvina wszystko poczęło się kotłować i wykręcać mu jelita… Galeb wpadł w spazmy i było to paskudne widowisko. Uderzając ramionami o podłogę, wymiotując na siebie, podrzucając zdrową nogę i wymachując groteskowo kikutem drugiej dolnej kończyny, w końcu wygiął całe ciało w łuk i będąc tak dziwnie ułożonym, stracił przytomność. (...)

(...) Ile czasu minęło, tego Galeb nie wiedział, również to gdzie był myślami podczas owej dziwnej podróży w podświadomości pozostawało tajemnicą, ważne jednak co stało się później. Galeb czuł jak unosi powieki ale jego oczom nie ukazał się żaden obraz, jedynie ciemność miała tam swe miejsce. Chwilę zajęło runiarzowi nim zrozumiał że jego oczy są czymś zakryte. Już kilka chwil później pojął że jego ręce jak i noga są przywiązane pasami do, chyba łóżka, bo pod plecami Galeb czuł miękki siennik zatem to musiało być łóżko. Czujne zmysły syna Galvina od razu powiedziały mu że w pomieszczeniu nie jest on sam, runotwórca wyczuł trzy istoty, ich wzorce eteru były widoczne jak na dłoni dla umysłu otwartego na tę empiryczną materię, a o której w Karak Ankor z zasady nigdy nie wspominano. Galvinson wyczuł też że zaszły jakieś zmiany w jego organizmie, kikut nogi nie bolał już tak bardzo, a zawroty głowy odeszły w niepamięć. Cóż jednak mogło się stać? Wtedy krasnoludzkie głosy zalały słuch kowala i choć były obce Galvinowi to treść pytań zrozumiał on doskonale. Szybko też dotarło do uwięzionego khazada że mówcy mają na ustach jakieś zniekształcające mowę zasłony, mogły to być maski. Kto wie?

- Zdradziłeś swych bogów. Dlaczego? - Zagrzmiał pierwszy ton, zły w swej naturze.

- Zdradziłeś swych ojców i braci, przodków i klan. Dlaczego to zrobiłeś? - Zapytał drugi głos, spokojniejszy ale zarazem chłodny niczym najniższe poziomy Karak Zorn.

- Gadanie. Mów lepiej zdrajco czemu odwróciłeś sie od króla i powiedz mi też o swych runach. Jak się je robi? Zawsze mnie to ciekawiło. - Trzeci, ciekawski a w swej lekkiej naturze niechlujny, głos należał z całą pewnością do osoby w tym niewielkim gronie najstarszej. Gdy tylko padło ostatnie pytanie, w kikut Galeba wbito ostrze, krew siknęła z rany, ból był okrutny. To nie były żarty.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
29 Bhazrak, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Podbramie, przed gabinetem medyka Elgina Durazssona


Pod gabinetem Elgina sytuacja wyglądała na opanowaną. Thorin używając złotych słów rozsądku, dobrej passy zesłanej od bogów i przegranej pozycji syna Ungora, wyszedł z sytuacji obronna ręką. Do tego srebro i miedź, na te każdy krasnolud zawsze patrzy z ochotą. Monety, dobra z zapasów medyka i przychylność milicji Kazadora, to było dużo ale i tak niewiele w stosunku do nieufnych obywateli Podbramia. Większość z tych którzy wyciągnęli dłoń po maści, zioła i monety, szybko ulatniała się z placu jakby czując nadchodzące kłopoty lub obawiając się ze ktoś może odebrać im to co zostało rozdane… inni zostawiali z ochota, czekali tak dalszych wydarzeń jak i kolejnych darów od króla i jego bezpośrednich podwładnych. Rzeczą oczywistą było też że znalazło się kilka silniejszych charakterem jednostek i ci nawoływali do tłumu by zaprzestać się sprzedawać królowi i jego psom. Nastroje były różne, ale chorąży dawał radę, choć kosztowało go to nie tylko trzos srebra i miedzi, ale także sporo zdrowia, pewnie kilka wrzodów na żołądku i lekką nerwicę, jednak takie były prawidła owej pracy. Gdy Torin zakrzyknął na cześć króla i czekał odezwy ze strony mieszkańców Podbramia, to nie doczekał się, widać nie byli jeszcze gotowi na takie daleko idące zmiany nastrojów. Tych kilka cynowych pudełek pełnych maści i naręcze mieszków ziół leczniczych nie mogło z króla zrobić bohatera Sagi. Jednak Thorin zrobił coś innego co mogło wypaść bardzo źle ale skończyło się jedynie na kilku szyderstwach ze strony obywateli. Na wiwat miasta, na zakrzyk Azgul, mieszkańcy zaśmiali się nerwowo, a ktoś z tłumu rzucił kilka epitetów, ktoś inny pokiwał głową, inni wymienili spojrzenia.

- Azul głąbie. Orki ci z gęby połowę zębów wybiły że tak kaleczysz w mowie? - Rzucił ktoś i tłum zarechotał.

- Lepiej wydawaj co tam masz i znikajcie z Podbramia, humorów nam nie poprawisz takim gadaniem chłopie. - Dodał inny. Jednak miedziaki sypnęły się i jedynie co młodsi schylali się by je podnieść. Starsi nie byli psami, mieli honor i dumę, żyjąc setki lat obrastali dumą której kilka miedzianych monet leżących na trakcie nie było w stanie kupić.

Wszystko zdawać się mogło ze szło ku lepszemu, ale pozory mają w zwyczaju jak zwykle mamić obserwatorów. Co gorsza, Thorin pozostał pod gabinetem Elgina jedynie z Erganem i we dwóch musieli stawić czoła zbliżającym się kłopotom. W ten czas Thorgun był już w bocznej alejce wprowadzając rozkaz Thorina w życie, podobnie zresztą jak Khaidar, jedynie że ta była w innej części kwartału.

Thorin więc mówił, bajał i streszczał, i choć wszyscy słyszeli jego słowa to powiedzieć że go słuchali byłoby kłamstwem. Faktycznie kilka wzmianek o walce czy runotwórcy wzbudziło sporo emocji i uwagi, ale krasnoludy to rasa którą trudno zaskoczyć opowieściami tego typu. Khazadzi żyli, trwali i umierali pośród tradycji i sag i choć historię i pamięć cenili ponad wszystko to jednak czarny mundur spod którego nadchodziły słowa przyjaźni wobec tłumu, nie był przychylny. Mieszkańcy Podbramia doskonale pamiętali kim są ci walczący pod Czarnym Sztandarem, kim są podwładni Vareka Ciernia… i cóż tu dużo mówić poza tym że jedni i drudzy nigdy nie mieli szacunku wśród obywateli Karak Azul. Słowom chorążego jednak nie było końca i choć może nie miały piorunującego efektu na gawiedź to na pewno sprawdziły się jako doskonały zagłuszacz i odwróciły sporo uwagi owej grupy mieszkańców miasta od innych wydarzeń mających miejsce tego dnia na placu. Wtedy też zdarzyło się coś złowieszczego, coś czego nie zauważył nikt aż do ostatniej chwili.

- Uwaga! Ostrze! - Krzyknął ktoś z tłumu i wszyscy zaczęli się odwracać i lustrować sąsiadów, akcja trwała dosłownie ułamek chwili. Wtedy też Ergan zwrócił swój wzrok w stronę Thorina i odnalazł za jego plecami postać krasnoluda okrytego skórzaną zbroją, niskiego ale w ten sam czas dość szczupłego, głowa jego była skryta pod skórzanym pątnikiem, a w dłoni miał on niewielkie ostrze.

- Zdychaj parchu. - Szepnął złowrogi cień uzbrojony w sztylet do ucha Thorina i wbił mu ostrze w plecy, nisko, w okolice nerek. Thorin jedynie jęknął i upadł, a tłum widząc zajście oszalał i poszedł w rozsypkę pierścieniami, niczym kręgi na wodzie, za centrum mając krwawiącego Thorina. Zamachowiec skoczył w tłum szukając ucieczki, Ergan widział jego postać i wykuł ją sobie w pamięci dłutem kamieniarskim. Krwawiący Thorin czy uciekający zamachowiec, a może jeszcze co innego? Trza było działać. Wrzask i chaos wstrząsną tą częścią rynku i tym samym północny targ już nie różnił się tak bardzo od części południowej gdzie była grupa Rorana.

~ Thorgun ~


Syn Siggurda był już jednak daleko gdy doszło do zdarzenia pod gabinetem medyka Durazssona. Ściągnąwszy oksydowany hełm i czarny kubrak znaczony wpinką milicji, Thorgun wtopił się w tłum na targowisku, zgodnie z rozkazem chorążego. Znajdując się już na środku placu, w pobliżu rzędu tysiącletnich pomników władców tego miasta, które po wojnie z Gorfangiem z Czarnego Urwiska zostały odnowione, Thorgun wyłapał swym sokolim wzrokiem wszystko co miało miejsce na rynku i co było bezpośrednio związane z obecności milicji. Widział że coś wydarzyło się tam skąd przed chwilą ruszył, pod gabinetem medyka gdzie zostawił Thorina i Ergna, gawiedź tam rozbiegła się jak stado dzikich koni. Od strony szwalni Azuga słuchać i widać było elementy regularnie odbywającej się tam walki. Od północno zachodniej strony ogromnego placu na Podbramiu, wbiegały już karne formacje gwardii honorowej króla, które posiadając obnażoną broń na pewno nie miały stłumić zamieszek w spokojny sposób. Thorgun widział jak sygnałowy flegi wchodzi na skalną wieże i uderza w wiekowy dzwon, jak mieszkańcy zaczynają uciekać w popłochu. Od strony przesmyku Vorguna, tam gdzie był pododdział starszego kaprala Detlefa, też coś się działo ale widoczność była gorsza bo liczne kolumny trzymające sklepienie gigantycznej pieczary w której znajdowało się Podbramie, stały słupem w oku. Thorgun stał dość spokojnie pośród masy khazadów, pośród chaosu jaki ogarnął to miejsce. Dla wyborowego strzelca milicyjnego każda z dróg stała otworem, oczywiście poza tą którą na plac wbiegała gwardia honorowa.

~ Khaidar ~


Gdy khazadka ruszyła w prawy korytarz, tam gdzie prowadził znak Tigh, wpierw schyliła się po leżącą na trakcie monetę. Zwykły azulski srebrnik, ot nic poza tym, może jedynie właściciele owego błysku nie byli zbyt radośni z tego kto odnalazł ich zgubę. Khaidar nie zauważyła kolejnej, malutkiej odnogi, po prawej stronie od tunelu który wybrała. W przejściu tym stało dwóch jegomościów którzy na widok kobiety ruszyli od razu. Wtedy też Khaidar przypomniała sobie o tego typu zasadzkach złodziejskich stosowanych chyba we wszystkich miastach świata. Szkoda jednak było że dwójka khazadów zdołała ukryć się tak dobrze i zazwyczaj czujna córa Ronagalda nie wychwyciła ich obecności. Gdy moneta trafiła już do kieszeni, z tunelu wyszło dwóch przysadzistych krasnoludów o zakazanych mordach. Szramy, sznyty, a w szczególności tatuaże od razu dały Khaidar informacje z kim miała do czynienia. Miejscowa szajka złodziejska miała tu swoje terytorium i wojowniczka doskonale rozumiała jakimi prawami rządzą się takie miejsca. Szczęście w nieszczęściu, gdy obaj wytatuowani khazadzi dostrzegli mundur milicji i wpinkę owej formacji… wtedy też zatrzymali się w pół kroku i zaniechali chyba swego czynu, w zamian posłali kilka słów.

- Chyba się zgubiłaś co? Najlepsza droga w tych stronach ta ta za twoimi plecami. Rozumiesz mnie prawda? - Odezwał się typ bez prawego ucha i z tatuażem trzech kręgów na policzku.

- Tu lepiej na siebie uważać. Ponoć były przypadki że mieszkańcy znikali w tej dzielnicy. Choć my tylko o tym słyszeliśmy, nic więcej. Ja bym tu nie przychodził wcale jakbym mógł, no ale tu mieszkam. - Zawoalowana groźba wypłynęła z ust drugiego i wzburzyło to u niego salwę niemego śmiechu. Mówca miał silne, obnażone ramiona i łysą głowę pokrytą tatuażem muru, kłódki i łańcucha.

Gdy obaj powiedzieli co chcieli, to skryli się w tunelu i po chwili ruszyli w głąb przejścia. Na ich współpracę Khaidar nie mogła raczej liczyć, do tego jeszcze te komentarze które niosły się po tunelu od oddalającej się dwójki… było tam coś o niezłej dupie, fajnych cyckach i szerokich biodrach skrywających soczysty skarb czekający na dobrego włamywacza i solidne chędożenie, oczywiście owa dwójka do takich należała co wyrażone zostało kolejnymi komentarzami, ale czas uciekał a podżegacz na pewno nie stał w miejscu.

Tigh prowadził dalej i rewir przez który Khaidar szła nie należał do najmilszych. W innych okolicznościach czułaby się pewnie jak w domu, no ale ten mundur, ten hełm… była jak jedyna świeca w ciemnym domu, wszyscy na nią patrzyli, nie mogła się ukryć. Jedynym co ją różniło od wspomnianej świecy to fakt iż Khaidar była bardzo nieporządana w tym miejscu, mieszkańcy kwartału wyraźnie dawali jej to odczuć. Żebracy pytali czy się zgubiła, opryszki wytykali ja palcami a mieszkające tu matrony wylewały pod nogi wojowniczki pomyje, w ten cichy sposób pokazując co mieszkający tu myślą o milicji, królu i Vareku.


W końcu Khaidar trafiła na miejsce które oznaczone było kolejnymi trzema znakami. Podkreślony Tigh oznaczający że Khaidar dotarła na miejsce strzeżonego domu, obok był Ilh co było bardzo ciekawe gdyż był to znak w złodziejskim światku dość rzadki i oznaczający rozjemcę złodziejskiego, sędziego podziemia. Trzeci znak był jednak dla khazadki nieznany, musiał więc być czymś nowym lub lokalnym. Khaidar zauważyła ułożenie znaków w trójkąt co zwykle oznaczało że oznaczony teren jest kontrolowany przez gildię złodziejską. Wszystkie trzy znaki spoczywały na skalnej ścianie która należała do karczmy Spiżowy Dzwon. Siostra Rorana stała w ciemnym przesmyku na tyłach i karczmy i zdążyła zaobserwować że tylnymi drzwiami wciąż ktoś wchodzi i wychodzi. Przy drzwiach leżały spokojnie dwa potężne szare wilki, dobrze odżywione, w obrożach z łańcuchami których koniec był przykuty do ścian w pobliżu drzwi. Na podwórcu za karczmą były też taczki i sporo gruzu oraz wszelkich narzędzi górniczych, jednak nie było widać żadnego robotnika. Wyglądało na to że rozkopana została w jakimś celu studnia. Przesmyk w którym stałą wojowniczka był cichy i ciemny ale nie całkowicie opustoszały, od czasu do czasu mijał ktoś Khaidar i spoglądał na nią z zaciekawieniem. Ponieważ zaś krasnoludzka kobieta wiedziała czego szukać to i obserwujący ją osobnik nie umknął jej uwadze. W jednym z pobliskich domów, zza drzwi ktoś uważnie obserwował Khaidar lecz gdy ona go dostrzegła ten schował się od razu. Oczywistym było że o obecności milicjantki wszyscy już pewnie w kwartale Podbramia wiedzą. Tylko co dalej?

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
29 Bhazrak, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Podbramie, Złoty Trakt, rynek przed szwalnią Azuga


Jak syn Harkona zamierzył tak też zrobił. Samo to że zbliżył się do katowanego przez tłum sierżanta, było już sporym dokonaniem bo khazadzki tłum to nie jest byle co. Rozsierdzeni mieszkańcy Podbramia, choć w oblężonym mieście, to nie nosili na sobie pancerzy przez cały dzień i noc. Robotnicy, rzemieślnicy, kupcy, tragarze, zwyczajni obywatele, większość z nich miała gdzieś pod ręką topór czy sztylet, często także kolczą zbroję lub skórzany pancerz, ale by się oporządzić do walki potrzeba było zawsze tych kilku chwil, cennych minut by rzemieślnik otworzył kufer i przywdział swój kaftan lub by robotnik drogowy doskoczył do wozu i ściągnął z niego tarczę i chwycił za topór… tu i tym razem nie było na to czasu, więc tyle dobrego jedynie że Malvoin, Roran i Dorrin starli się z nieuzbrojonym zasadniczo tłumem. Przed Malvoinem obywatele czmychali w podskokach a obiecanych mu zemst i klątw słanych na jego przodków nie sposób było zliczyć, jednak postawa milicjanta rodem z Karaz a Karak była słuszna. Oddanie dowódcy i hardość charakteru, srogie i odważne decyzje w obliczu wściekłego tłumu… można było tylko pozazdrościć takiej postawy.

Sierżant Ronagaldson leżąc na skalnej płycie, miał czas by wszystko sobie przemyśleć, może tego czasu nie było faktycznie wiele ale i pytanie pozostawało dość proste i retoryczne. Co było przyczyną tego zamieszania, mój cios w ryj kapitana czy Dorrinowy strzał z kuszy w łeb gwardzisty z Cytadeli? Pozostawało chyba jedynie liczyć na łut szczęścia i faktycznie obarczyć kapitana winą za cały bałagan na rynku. Z zamysłu wyrwał Rorana kopniak sprzedany mu na podbródek. Ciosy sypały się lawiną ale półpancerz z nornskańskiej stali trzymał się dobrze, podobnie pancerne buty i kolcza spódnica, która choć na obuch taka wytrzymała nie była to jednak cios pięścią czy kopniak mogła znieść jako tako. Hełm milicyjny także dobrze chronił, jedynie twarz była nieosłonięta, przez co ucierpiał rozbity na kwaśne jabłko nos oraz mocarnie przerzedzona broda. Będąc tak opancerzonym i mało wrażliwym na ciosy gołych pięści, Roran był jednak mało ruchliwy i dopiero zdecydowana interwencja Malviona pozwoliła mu wrócić do pozycji stojącej. Sierżant stojąc i krzycząc do tłumu by ten zaniechał swych działań być może i dobrze zrobił, ale roztrącony przez Malviona mieszkańcy dzielnicy byli wściekli i nawet potężny głos długobrodego Ronagaldsona nie był w stanie przekrzyczeć wrzasku gawiedzi. Jakby tego było jeszcze mało to sprawy znacznie pogorszył Dorrin, lecz czy można było go za to winić, pewnie nie bo taka była jego dzika berserkerska natura… inną sprawą było czy zostanie za to oskarżony bo mało prawdopodobne by ktoś brał pod uwagę tym kim jest Zarkan z pochodzenia.

Od chwili gdy miniaturowy bełt ugodził w głowę jednego ze strażników Cytadeli, Dorrin miał ręce pełne roboty. Tłuszcza rzuciła się na niego jak dzika, a on pouczał ich pięścią i okutą żelaznymi guzami pałką, na zmianę, zupełnie jakby zapomniał kim jest jego przeciwnik. Weteran wielu potyczek i prawdziwy zawodowiec jakim był Dorrin w walce na pięści, nie miał wielkiego problemu by iść przez tłum niczym pług przez śnieżną zaspę. Zapomniany we własnym dzikim szale, Zarkan ze stróża prawa w Azul, sam stał się zagrożeniem dla obywateli, kto go znał ten wiedział iż owy góral jest niczym ładunek prochowy z płonącym wciąż lontem. Teraz ów ładunek po prostu eksplodował. Cios pałką na głowę i czarnowłosy młodzian w tunice klanu Czerwonego Żelaza padł jak długi z zakrwawioną twarzą. Prosty kopniak przed siebie posłał umykającą przed Dorrinem kobietę, wprost na pobliski stragan z wyrobami skórzanymi. Widzący to khazad o czerwonej brodzie i zgolonej na krótko czuprynie skoczył na Dorrina i uderzył go sztachetą w twarz, ale Dorrin niczym maszyna parł naprzód, musiał nie czuć bólu bo deska trafiła w policzek i kość skryta tam wyjrzała z rany, a deska pękła. Zaskoczony słabym wynikiem swego trafienia krasnolud z wyrazem wściekłości na twarzy rzucił się z gołymi dłońmi na Zarkana i pożałował tego od razu. Dorrin zrobił tym razem doskonały unik a wspaniała seria ciosów zadana w zawodowym stylu chybiła. Zakrok milicjanta, wahadło głową w lewo i podbródkowy z lewicy, trafiony khazad padł pod potężnym ciosem berserkera ale ten nie zaprzestał pojedynku. Okrutnym kopniakiem z prawej nogi Dorrin posłał leżącego już oponenta wprost na zwiewną ściankę przenośnego kramu. Rozpętało się piekło, a Dorrin choć zamiarował przedostać się do swych towarzyszy to zapomniał się w furii i masakrował otoczenie. Było to tak straszliwe widowisko że nawet najśmielsi spośród mieszkańców odpuścili. Długo nie trwało nim wokół Dorrina zrobiło się pusto. Mieszkańcy byli niczym sfora wściekłych psów, otoczyli oni Zarkana i nie zbliżali się do niego, ale na pozycje zbliżała się już gwardia honorowa króla. Z deszczu pod rynnę, można powiedzieć.

Choć Roran i Malvoin mieli własne kłopoty to postawa bezlitosnego berserkera przybyłego z wyżyn Gór Szarych, jakim to właśnie był Dorrin, odciągnęła znacznie uwagę od innych milicjantów. Za ogromną cenę jaką zapłacić miał Dorrin, sierżant i klanowy wojownik z Karaz a Karak mieli chwilę wytchnienia, ale tylko chwilę bo gwardziści z Cytadeli którzy planowali wycofać się na wozie, zmienili chyba zdanie. Na wspomniany wóz wciągnięto rannego strażnika i kilku innych obitych przez rozeźlony tłum, reszta jednak została na placu i pod komendą rannego kapitana Gottriego szykowała się do działania.

- Moc prawa, nadana mi przez Ol’a Węglarza, bohatera walk o Przełęcz i dowódcy Cytadeli oraz przez Vanira, syna Ublina, obrońcy miasta wewnętrznego, zezwala mi na aresztowanie cię Roranie, syn Ronagalda! Ciebie i twoich milicjantów! - Krzyczał kapitan Gottri. Nos mu krwawił srodze i cała jego broda zamieniła się w sopel czerwieni, ale w którymś momencie podana mu została tarcza, a w jego dłoni znalazł się wspaniale zdobiony topór.

Mieszkańcy Podbramia biegali we wszystkie strony, tak tylko byle dalej być od wydarzeń które miały już miejsce i od tych które nadejść dopiero miały. Oddział Gottriego uformował tyralierę i powoli zmierzał z zamiarem aresztowania Rorana i Malvoina.

- Spójrz Roranie co narobiłeś, mhhhh! - Krzyczał wciąż Gottri i ciągnął nosem wciąż cieknąca z niego krew. - Wy zostaniecie osądzeni uczciwe, obiecuje, ale on zawiśnie jeszcze dziś! - Poprawił dłoń na stylisku topora Gottri i wskazał bronią na ryczącego Dorrina który oganiał się obuchem od podchodzących do niego strażników.

- Brać ich! - Krzyknął kapitan a jego żołnierze bez odezwy rzucili się z obnażoną bronią do przodu. Groty włóczni opadły, topory zostały uniesione, klingi mieczy wychynęła zza tarcz. Czwórka strażników podchodziła do Rorana i Malviona, a trójka otaczała Dorrina. Kapitan i jego sierżant stali odrobinę z tyłu, gotowi w każdej chwili wspomóc swych kompanów.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
29 Bhazrak, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Podbramie, przesmyk Vorguna, obok składu drewna


Spekulacje Detlefa na temat sytuacji na rynku nie były dalekie od prawdy, gdyby oczywiście nie fakt że sierżant potraktował kapitana obuchem, a później Dorrin postrzelił z kuszy jednego z gwardzistów których to miał przecież pilnować podczas wykonywania konfiskaty. Do tego jeszcze szał Dorrina i wściekły tłum oraz rządny zemsty kapitan Gottri Borrinsson. Trzeba było powiedzieć wprost… było źle, a nawet bardzo źle. Jednak Detlef i jego pododdział miał inne zmartwienia na głowie w owej chwili.

Trójka zbirów cofała się bardzo powoli, wciąż wymieniając między sobą jakieś znaki, a przy okazji mówiąc do milicjantów. - Dajmy temu spokój. Między naszymi rasami od zawsze istniał pokój, warto to burzyć? - Zabłysnąć intelektem chyba chciał ten którego Detlef nazwał Buźką.

- Jaki kurwa kusznik? - Zapytał ze szczerym zdziwieniem szef ludzkiej grupy i tylko Grundi wyłapał dziwny uśmieszek pod nosem oprycha. - On nie jest z nami, możecie nam wierzyć panowie gwardziści. - Tłumaczył dalej Buźka, jednak kapral Detlef wiedział ze to wszystko brednie, wszyscy zaś czuli jak sytuacja obróciła się na niekorzyść niedoszłych bandziorów. Stalowe pancerze, solidne tarcze i ostra broń milicji oraz ich bezkompromisowe spojrzenia kontra trzech a może czterech ludzkich zbirów, obiboków i pijusów o rynsztokowych mordach… tu wszystko było przesądzone, szczególnie po tym jak do pustych łbów ludzi dotarło na co się porwali.

Na rozkaz Detlefa, w przesmyku Vorguna, zaczęło się małe przedstawienie. Grundi użył swej broni z doskonałym skutkiem, tak dobrym że sam mógł być zaskoczony. Bolas okręsił się wokół nogi kulawego i ciężka kula uderzyła z impetem w kolano drugiej nogi, tym samym posyłając przeklinającego człeka na glebę, ten od razu zaczął lament by go nie zabijać i że nic złego nie zrobił. Oswald za to odwrócił się na pięcie i ruszył biegiem zostawiając swych towarzyszy na pastwę milicji. Kapral zareagował i cisnął w uciekiniera toporami. Rzuty były idealne, zręczne tak bardzo jak to tylko możliwe i takimi akcjami sławić i straszyć mogła właśnie milicja Vareka… bezwzględność, perfekcja i szybkość działania. Smukłe ostrza topora szybko osiągnęły cel i unieszkodliwiły napastnika. Tak wygadany chwilę wcześniej Oswald, nazwany Buźką, był już w Ogrodach Morra, a to za sprawą rozerwanej tętnicy w prawym udzie po tym jak topór powalił go na kolana… dzieła dopełnił zaś drugi pocisk Detlefa, ten wbił się między łopatki człowieka i przetrącił mu kręgosłup. Oswald padł martwy na posadzkę i rozwalił sobie jeszcze ryj w momencie gdy uderzył twarzą o skałę. To było dużo za dużo jak dla grubasa, trzeciego z odważnych agresorów którzy z łowców zamieniać poczęli się w ścierwo. Grubas padł na kolana i zamiarował unieść ręce w poddańczym geście, ale wpierw bełt wystrzelił z łoża kuszy, a tę trzymał strzelec skryty za skrzyniami. Pocisk powędrował w stronę milicjantów za cel obierając sobie Grundiego, co gorsza strzał był celny. Bełt trafił prosto w płytowy hełm na głowie Fulgrimssona. Stal Azul wytrzymała jednak i bełt rozłupał się w drzazgi i jedynie pokaleczył boleśnie twarz krasnoludzkiego wojownika. Kusznik po oddaniu strzału od razu rzucił się do ucieczki w głąb tunelu. Biegnący zaś Grundi, choć ranny i silnie zaskoczony obrotem spraw, nie zapomniał o kopniaku i wypłacił sowicie należną część wpierdolu Kulawemu. Po mocnym kopnięciu w pysk, Kulawy odpłynął do krainy snów, podobnie jak Grubas, ale ten miał zderzenie z Dirkiem.

Dirk zrobił jak zamierzył, nie mając ochoty by któryś ze zbirów uciekł, rzucił się w stronę poddającego się Grubasa. Gdy ten klęczał już i chlipał coś prosząc o łaskę, zderzył się z tarczą Dirka i jej ogromnym impetem, niesionym siła Dirka. Tym sposobem cała trójka opryszków została wyeliminowana z gry w ciągu kilku uderzeń serca. Od strony obserwujących zajście mieszkańców dało się usłyszeć głosy aprobaty co do działań milicji, bo jasnym było że milicja była niezbyt lubiona, ale obcych w Azul, szczególnie ludzi i elfów, nie lubiono po trzykroć.

Sytuacja w przesmyku Vorguna, obok składu drewna, choć była ciężka i niecodzienna w realiach Karak Azul to została w jakiś sposób rozwiązana. Oswald leżał martwy z toporami wbitymi w plecy i udo, kusznik był zaś w odwrocie, dójka kolegów Buźki leżała mocno skatowana na kamiennych płytach traktu. Jedyne co mogło przywodzić na myśl zły obrót sytuacji w tym czasie to biegnący przez rynek oddział gwardii królewskiej. Odziane w kolczugi i płytowe napierśniki, zasłonięte tarczami i z włóczniami lub mieczami w dłoniach, w jednakowych, zamkniętych hełmach, karnie, równo i wigorem… tak biegli i wyglądali honorowi żołnierze króla. Zanosiło się na coś złego, to było bardziej niż pewne.
 
VIX jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172