|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
04-02-2018, 18:53 | #381 |
Reputacja: 1 | Wszystko układało się nawet lepiej niż się spodziewał. Jego plan i pomysł zyskał akceptację władzy lokalnej, jego wizyta i przejrzenie planów też nie powinna budzić zastrzeżeń. Wszak oficjalnie działał na rzecz miasta, tłumaczył swoje zamiary i pozyskiwał na to środki. Idra Ausburg była gotowa do współpracy, dodatkowo podsunęła pewien pomysł. Bezczelny, ale dający szansę na realizację wszystkich celów jakie sobie założyli jeszcze tej nocy. Ponadto wizyta w domostwie zmarłego maga dała nowe możliwości i szansę. Upragniona licencja i księga oznaczona kapturem i mgłą. Pokusa była zbyt silna. Zresztą każde inne kolegium ukarałoby go straszliwie, ale Szarzy Czarodzieje może docenią jego starania. Ich struktury są rozproszone, powiązanie ukryte, liczba członków nieznana. Loftus przejrzał księgę i uśmiechał się pod nosem. Chwilę później zaczęły docierać skrzynie z różnego rodzaju artykułami i bogactwami. Ritter nie bardzo wiedział o co chodzi, ale starał się sprawiać odpowiednie pozory. Pochwalił tragarzy i pośpiesznie ich wyprosił. Mężczyźni widzieli na stole przygotowane komponenty do czarów, pracującą kobitę, która szykowała jakieś mikstury.
__________________ Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych! Ostatnio edytowane przez pi0t : 07-02-2018 o 13:05. |
06-02-2018, 13:36 | #382 |
Reputacja: 1 | Frietz pozwolił najemnikowi iść przodem, bo sam z siebie nie do końca wiedział, gdzie ów wóz stacjonuje. - Ty, a słyszałeś o tym, co go tam w tej klitce zamknęli? - odezwał się do szerokich pleców pomocnika. - Taa. Jakaś przybłęda. - Odparł bez zainteresowania. - A wiesz co? taki jeden dryblas z wąsem gadał z takim grubym, że to niby szpieg jakiś. Dobrze, że go złapali. Jakby nam jeszcze żarcie zatruł to by na mnie było. By mnie cholera powiesili! - Hehe! Abo dupskiem na pal napili! Hahaha - Z niewiadomych powodów wizja brutalnej kary niespodziewanie rozbawiła łysego najemnika, który aż się zachłysną zmieniając śmiech w mokry kaszel, od którego dźwięku Olegowi urosła w gardle klucha, a w oczach stanęły świeczki. - Tiaa, było by przezabawnie - odpowiedział z niesmakiem, kiedy najemnikowi w końcu udało się odpluć niesforną flegmę, którą Oleg po chwili musiał przekroczyć. Po chwili niezręcznej ciszy dotarli do załadowanego w opór powozu, który choć lata swej świetności miał już za sobą, to dzielnie znosił załadunek kolejnymi partiami zaopatrzenia. Jedynie drewniane balustrady pojękiwały cicho kiedy Oleg z nowym znajomy przerzucali prze zeń trefny pakunek. - Stokroć dzięki za pomoc - Frietz stęknął prostując plecy. - Potrzebna ta wojna, jak drzwi w lesie, ja Panu mówię. - A tam pitolisz. Jak się nie jest taki cherlawy to se można sakwę po brzegi napchać. - zaoponował śmiało najmita, któremu zarzucenie pakunku nie sprawiło najmniejszego problemu. - Może można, może nie można.. - Oleg oparł się łokciem o krzywą drewnianą barierkę i wyciągnął resztkę fajkowego ziela. Nabił nim fajkę, a puszty mieszek zmiął i wsadził za pasek. - Ostatnia porcja. - wysunął zapraszająco kopcącą się już fajkę do nowego kolegi, który ochoczo skorzystał z oferty. - Gówno wiesz młody. W mieście srebro na ulicach wala. Jeno się po nie pofatygować. - No właśnie, bo ja coś jeszcze słyszałem. Tylko nikomu nie mów. - Oleg rozejrzał się konspiracyjnie i zbliżył do spowitej białym dymem łysiny. - Każdy wie, że to w połowie są krasnoludzkie złocisze,a jak tego przybłędę wzięli na spytki to mówił, że karły się ewakuowały swoimi norami. Zostali tylko woje co się o honor chcą bić. A ich honoru to se do gara nie wsadzę. - Oleg odsunął się i ponownie się rozejrzał. - Ja tam nie wiem czy to prawda czy nie, ale się do bitki o szrapnele pchał nie bede. - powiedział z powagą i odebrał fajkę z rąk rozmówcy i zaciągnął się. - Jak się uda to pakuję się na woza jadę z zaopatrzeniem. - kontynuował puszczając aromatyczny, biały dym nozdrzami. - Nie wiem tylko czy mnie wezmą, ale nie chcę tu być, jak się przyjdzie z czarodziejami bić i fanatykami, co kamieni bronią. Tacy są najgorsi. - Oddał fajkę i dodał z przejęciem - A jak się bili nad rzeką to ponoć jeden taki czarnomag sam pięć łodzi spalił, a krasnoludy mają takie w armii, że jeden to pokonanych na polu walki zjadał. Nie. Pierdole. Ja stąd jadę. Pierdole. - Zakończył konkluzją czekając na reakcję rozmówcy. |
07-02-2018, 12:15 | #383 |
Reputacja: 1 | Walter nie miał pojęcia skąd Bert dowiedział się o naradzie Ostatnich, ale widocznie miał złe informacje. Baron spał w najlepsze i żadne rozmowy się nie odbyły. Lekko poddenerwowany cyrkowiec postanowił wrócić do swoich ludzi, dopilnowując budowy barykady. Przed wieczorem wszystko udało się zrobić. Walter z zadowoleniem spoglądał na dzieło jego ludzi. -Dobra, namyśleliście się? Jacyś ochotnicy na misję?- spytał się ludzi. Wybrał czterech. -Posłuchajcie. Będziecie odgrywać przed tymi głupkami co nas atakują, że jesteście załogą fortu. Szczegóły przekaże wam młodszy sierżant Bert, który zaraz powinien się tu zjawić. Następnie Walter zwrócił się do reszty ludzi: -Znajdźcie mi tu jakieś wiadra, na wypadek gdyby barykada uległa podpaleniu. Wystarczy kilka. Będziemy bronić tej barykady. A przy okazji sprawimy naszym przeciwnikom małą niespodziankę. |
07-02-2018, 22:55 | #384 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | - Ciekawy to jest penis szukający w dupie czegoś do zapłodnienia - burknął Waldemar na zaczepkę sanitariuszy. Nie lubił być odrywany od swoich zajęć a już zupełnie nie mógł ścierpieć wyszukiwania dlań innego niż wybrany przez niego samego obiektu zainteresowań. A trzeba było przyznać, że młoda zielarka na swój prosty, wiejski sposób przypadła cyrulikowi do gustu. Zmierzchało już chwilę temu. W brzuchu burczało czemu zaradzić należało niezwłocznie. Waldemar wyszedł z garnizonu dopiero po wizycie w kantynie. W głowie umówił się z samym sobą, że nie zaprzestanie swoich poszukiwań – ostatecznie wzdłuż muru miały swoje siedziby gildie, które według prawa w większości miast Imperium miały obowiązek dbać i bronić przydzielonego im przez radę miejską odcinka fortyfikacji. Coś kazało cyrulikowi domniemywać, że znajdzie tam także przedstawicieli swojego zawodu, z którymi być może uda się porozmawiać i nakłonić do otwartej pomocy w razie zbrojnego konfliktu. Nie mylił się. Miast gildii była co prawda mała, prywatna praktyka i to nie w zachodniej ale we wschodniej części miasta ale nie zatrzymało to Waldemara przed wkroczeniem do środka. W wąskim korytarzu z niewielkim okienkiem nie było nikogo. Przestąpił więc próg poczekalni nieniepokojony. - Dobry wieczór, jest tu kto? - Odezwał się w końcu. Odpowiedziały mu szmery i szurania. - Tak, tak. Proszę! Gość nieśmiało wkroczył do głównej izby, w której znajdowało się dwóch mężczyzn. Odziani byli jak zwyczajni mieszczanie a ich zmieszane twarze świadczyły o nakryciu na czymś wstydliwym. Na blaszanym stole, na którym wciąż siedział jeden z nich, stała otwarta butelka wina. - W czem mogę służyć? - zapytał niższy spośród dwóch. - Brök moje nazwisko, jestem wojskowym cyrulikiem - przedstawił się, jakby nie dość o nim samym świadczył noszony mundur. - Przychodzę z propozycją. - Buch, miło mi. Pan Kelgarden - niski gospodarz przedstawił towarzysza. - Dobry. - Wzajem. - W takim razie, słuchamy. - Przychodzę z poniekąd altruistycznych pobudek, bowiem izba chorych w garnizonie niewielka, co może sprawić, że w izbie pamięci rychło zrobi się tłok. Może się zdarzyć, że zostaniemy uwięzieni na dłużej wewnątrz murów i będziemy skazani na własne towarzystwo. Tedy zawczasu chciałem się przywitać i przedstawić, bowiem... Przepraszam, że tak na około. Już tłumaczę. W mieście zaczyna się robić nieciekawie. Ludzie nie panują już nad sobą, sterowani przez byle podżegaczy. Mogą chcieć wejść do pańskiego domostwa by z własnej inicjatywy zarekwirować zgromadzone przez pana dobra. Jak się pan domyśla, nie mogę do tego dopuścić. Zaraz, czy to był przypadek, czy może faktycznie przestraszony wizją rabunku pan Kelgarden chwycił za leżącą wciąż na blacie dłoń pana Bucha? - Yyy... Zatem, co proponuję. Póki pański dom jest bezpieczny będzie on służył celom wojskowym. Postawimy wartowników przy drzwiach, a w zamian w razie walk będziemy sprowadzać tu rannych wymagających szybkiej interwencji medycznej. Garnizon jest bardzo daleko na północ i zapewne ciężej ranni nie wytrwają nawet transportu. To miejsce, będące bliżej portu, może się przydać. W razie, gdyby sytuacja w mieście zrobiła się groźna proszę zjawić się w garnizonie. Warunkom daleko do luksusu, ale przynajmniej z dala od dzikiej tłuszczy. Po tych słowach Waldemar pożegnał się dając medykowi czas do namysłu do rana. Decyzję miał przekazać osobiście stawiając się w izbie. Waldemar był wyspany i w dobrym humorze. Mimo późnej pory spróbował odkupić worek wczesnych ziemniaków. W tym celu udał się do knajpki, którą upatrzył sobie tuż po przyjeździe do Meissen. Nieduży lokal mieścił się w północno-wschodniej części miasta i miał widok na fort. - Uszanowanie. Piwo proszę. Jasne - powiedział dotarłszy do lady. Otrzymawszy gliniany kufel wychylił go na kilka łyków i zagadnął oberżystę. - Leczę wojaka rannego w nocnych walkach. Potrzebuję dziesięć kilo ziemniaków, takich lepszej jakości, bez parchów. Masz pan może odsprzedać worek? Nie zedrzesz chyba z lekarza co? Tu o życie wszak chodzi! Ostatnio edytowane przez Avitto : 13-02-2018 o 22:08. |
07-02-2018, 23:00 | #385 |
Reputacja: 1 | Przed zmierzchem kapral Thorvaldsson obszedł perymetr, zaglądając do wieży oraz przyglądając się linii barykad zbudowanych naprędce wspólnym wysiłkiem mieszkańców i żołnierzy. Wcześniej dowiedział się, że dwudziestka zbrojnych krasnoludzkich wojowników najpewniej wróciła do dzielnicy khazadów dając do zrozumienia, że nie zamierzają być ganiani z jednego końca miasta na drugi bez powodu. Detlef rozumiał ich reakcję. Mieli pomóc, a trafili w bałagan organizacyjny i sprzeczne rozkazy. Nie było planu jak wykorzystać ich potencjał, a przy tym nie zatroszczono się o jedno, co mogło ujść uwadze wydających rozkazy ludzi. Honor. Słynny krasnoludzki honor miał kilka twarzy. Z jednej strony była to przez pokolenia pielęgnowana duma. Duma z dokonań rasy w przeszłości, a także z tego, czego z wielkim trudem udaje się im dokonywać w obliczu tak wielu zagrożeń. Krasnoludzka duma pomagała stawać naprzeciw okoliczności, które dla mniej zdeterminowanych istot widziały się jako niemożliwe do pokonania. Ta sama duma stawiała słowo krasnoluda jako coś niezmiernie znaczącego. Na złożonej przez dawi obietnicy można było polegać i traktować jako pewnik. Złamanie danego słowa oznaczało utratę honoru ze wszystkimi tego konsekwencjami, wliczając w to utratę poważania wśród rodziny, klanu, sąsiadów i mieszkańców twierdzy, niekiedy nawet oznaczało wygnanie lub zmuszenie do złożenia przysięgi i zostania Zabójcą. Z drugiej strony tak duże przywiązywanie uwagi do słów i czynów powodowało, że brodaty lud był bardzo drażliwy. Wielu umgi słyszało o Księgach Uraz, gdzie pieczołowicie zapisywano czyny krasnoludów, człeczyn i innych ras, zarówno jednostek, jak i całych narodów popełnione przeciwko synom i córkom Grungniego. Każda krasnoludzka twierdza miała taką księgę, a ta strzeżona była nawet bardziej, niż królewski skarbiec. Pochodzący ze Zhufbar Thorvaldsson nie miał zbyt wiele do czynienia z mniejszymi społecznościami khazadów zamieszkującymi ziemie człeczyn, ale podejrzewał, że również tutaj starszyzna zapisywała krzywdy na kartach opasłego tomiszcza. Tak, krasnoludzkie Księgi Uraz nie były wymysłem bajarzy. W codziennym życiu ta strona krasnoludzkiej dumy wymagała taktu - łatwo było zrazić do siebie dumnego khazada, któremu ta sama duma nie pozwalała zignorować choćby niezamierzonego faux pas. Drobnostka mogła urosnąć do rangi problemu, którego rozwiązanie i uspokojenie wzajemnch relacji mogło zająć naprawdę wiele czasu. Pamiętając przy tym, że czas dla krasnoluda biegł zdecydowanie wolniej, niż dla człowieka. W efekcie nieskutecznej komunikacji i chaotycznych rozkazów liczba zdolnych do czynnego udziału w obronie Meissen żołnierzy zmniejszyła się o dwie dziesiątki. A nawet więcej, gdyby wziąć pod uwagę możliwości bojowe silnego, opancerzonego i dobrze uzbrojonego krasnoluda i porównać z wcielonymi naprędce mieszkańcami lub uchodźcami z okolicznych osad. To była poważna strata. W czasie obchodu dowiedział się od jednego z pomocników Trotsky'ego o efektach i dalszych planach zaangażowania mieszkańców w przygotowanie linii obrony. Ponieważ teraz materiały na budowę umocnień miały pochodzić w większości ze składów kupieckich i rzemieślniczych, kapral (a jeśli wierzyć słowom sierżanta - młodszy sierżant) Thorvaldsson spodziewał się oburzenia i oporu ze strony tej grupy społecznej. I nie zazdrościł Baronowi kolejki niezadowolonych petentów ze skargami na działania autoryzowane przez armię. Przekazał tylko, aby na razie nie ruszać własności krasnoludów, obiecując, że z tej strony również pojawi się pomoc i wsparcie w postaci materiałów i siły roboczej. Nie wiedział jeszcze dokładnie jak to zorganizuje, ale coś mu w głowie zaczynało się układać... Po powrocie na kwaterę zaszedł do kantyny, skąd zabrał tacę z dzbanem pachnącego drożdżami piwa, kilkoma kawałkami chleba i kiełbasą. W izbie dzielonej z kilkoma Ostatnimi zdjął z siebie zbroję kolczą i odstawił broń na stojak przy pryczy, po czym siadł do wieczerzy przy jedynym stole w pomieszczeniu. Posiłek był skromny, ale też samotny - pozostali lokatorzy ganiali po mieście w różnych sprawach, do koszar wracając o różnych porach, by po krótkim śnie znowu gdzieś pobiec. - Normalnie jak pożar w burdelu... - mruknął z dezaprobatą. Nie skończył jeść, gdy pojawił się umyślny od Komendanta. Słysząc wieści w pierwszej chwili Detlef wytrzeszczył oczy wysoko unosząc przy tym obie brwi w bezgranicznym zdumieniu. Gryziony właśnie kęs ciemnego chleba utkwił w gardle nie dając się przełknąć. - Ale jak to? - wydukał z wysiłkiem, gdy szczęśliwie udało mu się nie udusić. "Za co?" - miał dodać, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili. Choć wiedział, że mógł nie zgodzić się na objęcie tego stanowiska i w najgorszym razie ponieść karę za niewykonanie rozkazu, to zdawał sobie sprawę, że decyzje już zapadły a odmowa powiększy problemy w mieście. Brak współpracy człeczyn z khazadami byłaby idealnym prezentem dla oblegających Meissen sił Wernicky'ego i Brocka. Czy jednak powinien zajmować się czymś, czego nie chciał i szczerze nie lubił? Biurokracja i mielenie jęzorem zamiast ciężaru wiernej broni w ręce. Pożar w burdelu przeniósł się na całą dzielnicę... Kapral vel młodszy sierżant vel przyszły dowódca obrony miasta musiał się napić. Zawartość dzbana szybko zniknęła w gardle krasnoluda, a ten zaczął rozgladać się za czymś mocniejszym. Nieco później przyszło opamiętanie. - Noż kurwa, nawet urżnąć się jak normalny żołnierz nie można... gdzie tu sprawiedliwość? - pożalił się bogom.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
08-02-2018, 00:37 | #386 |
Reputacja: 1 |
|
08-02-2018, 10:47 | #387 |
Reputacja: 1 |
__________________ by dru' Ostatnio edytowane przez druidh : 08-02-2018 o 11:14. Powód: dodana kursywa tam gdzie Leo coś mówi, żeby odróżnić od tego co tylko myśli :) |
09-02-2018, 23:00 | #388 |
Reputacja: 1 | Po uporaniu się z obowiązkami kwatermistrza Bert udał się do fortu. Po drodze rozejrzał się dyskretnie w okolicach Silber House, mając nadzieję wypatrzyć słaby punkt w zabezpieczeniach budynku. Następnie, mimo późnej pory, pogadał jeszcze z kilkoma kupcami od bukłaków i manierek. Miał zamiar kupić kilka i powiązać sznurami na kształt kamizelki, którą można by założyć. Miało być to swoiste zabezpieczenie, gdyby podczas jakiegoś ataku wpadł do wody lub gdyby musiał opuścić miasto drogą wodną. Wszak pływać to on potrafił tylko jak kamień i bez pomocy czegoś co go uniesie, nie był wstanie utrzymać się na powierzchni wody. Tak więc po ogarnięciu tego wszystkiego wrócił na nabrzeże, gdzie pochwalił Waltera za wspaniałą robotę, a potem ruszył do fortu. Na miejscu zarządził dla resztki załogi kolejność wart, a także zachowanie absolutnej ciszy oraz wyjaśnił zasady obywania się z ogniem, by ta góra desek nie spaliła się przed czasem. Wreszcie mógł chwilę się przespać po wyczerpującym dniu. |
10-02-2018, 02:50 | #389 |
Reputacja: 1 | Diuk o zmierchu zakończył pół legalny szaber i rozesłał ludzi na patrole. W grupach po pięć osób mieli patrolować uliczki przy murze i legitymować "podejrzany element skradający się po nocy". W każdej piątce był jeden lub dwóch z Meissen, co by ewentualnie podpytać podejrzanego "sąsiada". Na alarm wszyscy z czwartej mieli stawić się pod ratuszem, natomiast miejscowi lecieć na barykadę Detlefa. Karl Topher szedł ciemnymi uliczkami Meissen, jego napierśnik odbijał blask księżyców mieniąc się zielenią i srebrem. Z grubego gardła wydobywało się dyszenie, Karl nie był przyzwyczajony do takiego ciężaru, mimo swojej wagi te dodatkowe kilogramy pancerza dawały o sobie znać. Diuk chciał gdzieś usiąść, nogi go bolały, i miał przy sobie sporo kwitu za te zarekwirowane towary. Shallya chyba wysłuchała jego modłów, bo o to nagle Diuk ujrzał spełnienie swoich marzeń. - No kurwa, w końcu jakaś ławka. - Powiedział podchodząc do niej powoli. Ławeczka Karla, była niewielka, kamienna i oświetlna blaskiem Mannslieba. Postawiona przy rozsłej jarzębinie i tabliczce upamiętniającej Johaima Kopfera, wciśnięta między dwie kamieniczki w tylnej alejce, z widokiem na pełnie Manna i nów Morra była przyjemnym i bezpiecznym miejscem odpoczyku. Karl posadził dupsko i rozejrzał się do okoła. Tabliczka z brązu była opleciona jakimś chwastem, tak samo drzewo stojące obok. Z ławeczki było widać młyn i namioty wroga, Diuk jednak patrzył w stronę miasta. Z ławki było widać też wieże świątyni i kawałek dachu ratusza. Topher podrapał się po jajkach patrząc na miejski pejżasz, a potem wyciągnął z gaci woreczek. Karl ponownie sprawdził zawartość. Diuk nie był pod wrażeniem patrząc na drogocenne kamienie, ale wiedział ile one warte. Karl siedział tak chwilę, aż mu się zimno w dupę zrobiło. Zamknął w końcu worek i wstał. Diuk zabrał ze sobą jeden kamień, a resztę zakopał przy jarzębinie. Jakiś czas później Karl wrócił do koszarów. Najpierw zahaczył o kwatermistrza, któremu w wręczył kamień i poprosił o wycenę. Następnie Topher poszedł do Waldka z Lazaretu. - Trzymaj. Premię do żołdu dostałeś. - Powiedział wręczając mu trzy złote Karle z wielkim uśmiechem. - A jakby jakiś cwel się kręcił po garnizonie i pytał o bandaże i opatrunki to mów, że były ale się skończyły i odprawiaj delikwenta w cztery diabły. Kapujesz? - Po prezencie dla Waldka, Karl poszedł do karczmy. Miał taką swoją ulubioną, z burdelem i pokojami. A dziewczyny były dość tanie, ale czyste i miłe, a sam "gospodarz" najwyraźniej z dobrego serca oferował "oficerowi" Topherowi zniżki.
__________________ Man-o'-War Część I Ostatnio edytowane przez Baird : 10-02-2018 o 02:55. |
10-02-2018, 22:53 | #390 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 10-02-2018 o 23:09. |
| |