|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
01-05-2021, 12:59 | #271 |
Reputacja: 1 | Ranek; magazyn Vasilija; Vasilij i Profesor
|
01-05-2021, 13:01 | #272 |
Reputacja: 1 | Przedpołudnie; mieszkanie Trójhaka; Vasilij i Trójhak
|
01-05-2021, 13:04 | #273 |
Reputacja: 1 | Popołudnie; tawerna”Czarna Czapla”; Vasili i Egon
|
01-05-2021, 14:19 | #274 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
02-05-2021, 18:06 | #275 |
Reputacja: 1 | Festag (8/8); Południe; tawerna “Czarny kot”; Versana, Łasica Przemarzła przechadzając się tymi cmentarnymi alejkami. Tęskno jej było do pory gdy wszystko wokół kwitło roznosząc przyjemną dla nosa woń. Teraz jednak o tym zdawałą się nie myśleć. W towarzystwie Łasicy siedziały w “Czarnym kocie” popijając grzańca i oczekując nieobecnej w tamtym tygodniu Louisy. Ludzi w lokalu jak i na mieście nie brakowało. Wszyscy korzystali z często jedynego dla nich dnia wolnego. - Myślisz, że dzisiaj się zjawi? - zapytała koleżankę spoglądając na nią znad buchającego parą kufla - A tak wogóle to jak wczoraj udał ci się wieczór? - A udał. Przecież też tam byłaś. Chyba nie powiesz mi, że urwało ci pamięć z wczorajszego wieczora? - Łasica siedziała w dobrym humorze. Spojrzała na siedzącą obok niej koleżankę nieco koso i z rozbawieniem. Chyba nie podejrzewała, że ta mogłaby aż tyle wypić wczoraj aby dzisiaj mieć kłopoty z pamięcią. - A poza tym spotkałam się dzisiaj z Wiewióreczką i Aną. - dodała bujając w dłoni zwykłym drewnianym kuflem z grzańcem jakiego już zdążyła trochę upić. - Zastanawiam się czy nie robię się stara i szpetna. Czy trafiam na jakieś takie co niekoniecznie wolą z dziewczynami. Nawet jak na pierwszy albo i drugi rzut oka takie się wydają. Z Oksanką też przecież do niczego nie doszło. Szkoda. Całkiem niczego sobie dziewuszka. Wcale bym się nie pogniewała jakbym się obudziła obok niej rano i obie byśmy były bez ubrań. - westchnęła nieco z żalem, że ostatnio nie każdą z dziewczyn jakie jej się spodobały udało jej się zaciągnąć go łóżka. - Z Aną dzisiaj zaczęło się całkiem nieźle. Przyszłam ja, potem one. Prawie od ręki udało mi się namówić je aby zamówić pokój. Poszłyśmy tam we trzy. Trochę grzańca, winka, przekąsek. Chichrałyśmy się jak głupie. Oczywiście obgadywałyśmy naszych państwa. Wiewióreczka ciebie nie bardzo to albo cię lubi albo się hamowała ze względu na mnie. O Froi Ana nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Więc albo jest bardzo dyskretna albo nasza pani się z nią tak nie zabawia jak ze mną. - Łasica znów była w swoich ulubionych, skórzanych spodniach darując sobie chodzenie w zgrzebnej spódnicy w jakiej zwykle chodziła na służbę do wielkich państwa. A opowiadała szybko i sprawnie relacjonując niedawno zakończone spotkanie z dwoma koleżankami. - W każdym razie dość szybko, prawie od razu wylądowałyśmy w łóżku. I nie powiem. Zabawa była przednia. Ta Ana to całkiem pocieszna i słodka dziewczyna. No ale jak się pewnie domyślasz Ver jak ja już ląduję z jakąś ślicznotką w łóżku a nie mówiąc jak z dwiema to wolę nieco inne zabawy. - spojrzała na sąsiadkę z bezczelnym uśmieszkiem skoro obie często właśnie ćwiczyły ze sobą te “nieco inne zabawy w łóżku”. - No więc tak, udało mi się wsadzić rączki w majtki Any. W cycuszki też. Nawet wyzwolić je na wolność i posmakować. Też się z nią całowałyśmy. No ale to tyle. No dla mnie to było jak przystawka do głównego dania. Ale dla Any to chyba było nieziemskie szaleństwo. Więc właściwie nawet się do końca nie rozbierałyśmy. Myślę, że ona nigdy tego wcześniej nie robiła z dziewczyną. I tak troszkę była nieśmiała i wstydliwa a troszkę ciekawa jak to bywa. No ale nie chciałam jej spłoszyć to jak wyczułam, że zbliżyłam się do granicy to odpuściłam. No a z Wiewióreczką też już nie chciałam się przy niej migdalić na całego z tego samego powodu. - streściła jak to wyglądało dzisiejsze spotkanie trzech służących po godzinach w wolnym czasie. - Więc nie wiem jak teraz będzie. Jestem przy nadziei, że jakbym miała więcej czasu i okazji to by może udało ją się zachęcić do czegoś więcej. Ale jak od jutra zmieniam robotę to mi się z nią kontakt urwie. Szkoda. Całkiem sympatyczna dziewczyna. Polubiłam ją. Poprosiłam na koniec aby przekazała w rezydencji, że się pochorowałam. Bo powiedziałam jej, że jutro nie przyjdę do pracy i pewnie przez parę dni albo tydzień też nie. - przyznała nieco rozżalonym tonem, że akcja z koleżanką z pracy tak jakoś zatrzymała się wpół kroku. A nie było teraz wiadome kiedy by się mogło udać dokończyc ten krok jak od jutra Nadia nie będzie przychodzić do rezydencji a więc i widywac się z Aną. - Zaprosiłam ją za tydzień na powtórkę. Powiedziała, że chętnie. Ale nie wiem czy naprawdę przyjdzie. Może jakbyśmy były same to by śmielsza była? Sama nie wiem. - powiedziała zamyślonym tonem jakby sama się zastanawiała czy i jak tak to gdzie popełniła błąd w postępowaniu z Aną. Czy też nie popełniła i koleżanka z kuchni gdzie obie pracowały po prostu zbliżyła się do swojej granicy takich zabaw. - W takim razie jutro zastąpi cię Brena. - odparła z początkowo kamienną twarzą - Może Ana przy niej otworzy się nieco i podzieli swoją opinią. No ale nie ukrywam, że narobiłaś mi smaka. Taka nie tykana jeszcze przez żadną inną. No palce lizać. - pokerowa mina szybko ustąpiła tej radosnej i roześmianej - Nie ciekawi mnie jednak tak bardzo Ana jak jej pracodawczyni i to o czym dyskutowała wczoraj po norsku z Normą. - wspomniała o blond arystokratce, która wciąż formalnie pozostawała chlebodawczynią Łasicy. Versanie cała ta sytuacja z berserką i młodą van Hansenówną niezbyt się podobała. Czuła się wyłączona z kręgu wtajemniczonych co było nieco uwłaczające biorąc pod uwagę fakt iż to za jej pośrednictwem doszło do spotkań obu kobiet z tak odległy sobie środowisk. - A właśnie. Jak ci spodobały się te wczorajsze specyfiki które przyniosłam? Co o nich sądzisz? - interesowała ją opinia koleżanki ze względu na moc jak i działanie obu substancji - Może one by mogły czy mi, czy tobie ułatwić rozpracowywanie co poniektórych osóbek. - Nijak. Nie miałam ich kiedy spróbować. - przyznała Łasica z rozbrajającą szczerością. - Wczoraj wieczorem sama wiesz co robiłyśmy, potem się polulałam, rano się szykowałam na spotkanie z koleżankami ze służby no a teraz przyleciałam tutaj. Nie miałam kiedy spróbować tego czegoś. - streściła jak wyglądał jej grafik przy końcówce wczorajszego dnia i początku dzisiejszego. Brzmiało jak ciągły kołowrót spotkań w różnych punktach miasta. - A Wiewióreczka no jutro ma służbę u van Hansenów. Pomogłabym jej i pokazała co i jak jakbym była. No ale mnie nie będzie. Jak trafi na Anę to powinno być jej łatwiej. Ale nie wiadomo gdzie ją przydzielą. To duża rezydencja i pełno tam roboty. - odparła nieco kręcąc głową z żalu, że nie będzie mogła wprowadzić Breny w nową robotę. Jednak chyba liczyła, że Ana ją wesprze jeśli by trafiły na siebie. - Jest! Przyszła! - nagle Łasica syknęła z ekscytacji trącając łokciem ramię koleżanki i wskazała spojrzeniem na postać opatuloną futrem i z wielkim, dwuręcznym młotem na ramieniu. Jak ściągnęła kaptur ukazały się jasno blond włosy spięte w kok na potylicy. Łowczyny heretyków podeszła do szynkwasu i pewnie zamówiła coś u oberżysty. - Szkoda, że w domu nie spróbowałaś. - zaakcentowała - Mogłoby to się nam przydać w sprawie naszej blondyneczki. - spojrzała na stojącą przy barze łowczynie - No to co? Dzisiaj twoja kolej. - uśmiechnęła się wskazując, kto winien wykazać się teraz inicjatywą - Ja z chęcią pooglądam cię od tyłu. - zachichotała podszczypując udo przyjaciółki. - Jakie w domu? Nocowałam w “Żaglach”. - prychnęła rozbawiona dziewczyna o granatowych włosach kręcąc głową. Widocznie nie chciało jej się po nocy zasuwać na inny koniec miasta skoro miała do dyspozycji wygodne i ogrzane łóżko. - To życz mi powodzenia i trzymaj kciuki aby nasza lwica nie straciła ochoty na zabawy z ładnymi dziewczynami. - syknęła cicho puszczając jej oczko i wstając ze swojego miejsca. Podeszła do szynkwasu i oparła się obok stojącej tam blondynki zagadując do niej. Rozmawiały chwilę i Kruger spojrzała na stół przy którym została Versana gdy pewnie padło jej imię. A rozmowa trwała dalej. Widać było spory kontrast między wesołą, postawą Łasicy która zdawała się przyjacielska i uśmiechnięta a poważną twarzą łowczyni jaka wydawała się nieczuła na jej urok. W końcu Versana dojrzała jak Łasica się do niej odwraca i przywołuje gestem do siebie. Wstała więc nie pozwalając czekać obu kobietom. Mijała zgromadzonych w karczmie klientów zachowując wciąż pełen powab i elegancje. - Witaj. Już się martwiłyśmy, że coś ci się stało. - wyraz troski był zazwyczaj dobrym rozpoczęciem rozmowy - Dzięki bogom jesteś cała i zdrowa. - Coś poważnego się stało iż nie zjawiłaś się ostatnim razem? - nie liczyła na odpowiedź ze strony tajemniczej łowczyni. Grałą jednak zmartwioną. Swoją drogą informacja ta naprawdę ją ciekawiła. - Chodzi o tego świra, który zbiegł z hospicjum? - postanowiła jednak dopytać - Czy tego szaleńca atakującego niewinne kobiety po zmierzchu? - miała przejętą minę i patrzyła na Louise z zainteresowaniem ale i pewnego rodzaju przerażeniem - Coś dziwnego dzieje się w tym mieście ostatnimi czasy. Berserkowie, ofiary na ulicach, zbiegowie. Kiedyś było tu spokojniej. - Bujda. Zawsze jakiś brud się czai po norach. Wystarczy wiedzieć na co zwracać uwagę. - mruknęła łowczyni odszczepieńców z ponurą determinacją nie odwzajemniając uśmiechu. Wyglądała na zmęczoną albo przygnębioną. - Louise mówi, że jest zmęczona. - szybko podpowiedziała Łasica łagodnym, przyjacielskim tonem ostrożnie kładąc jej dłoń na nadgarstku. Jakby dla dodania otuchy ale bez poufałości. - Nic mi nie jest. - warknęła blondynka jakby usłyszała oskarżenie o słabość. - I właśnie mówiłam Louise, że byłyśmy tydzień temu tak jak się umawiałyśmy ale jej nie było. - Nadia dalej mówiła ciepłym głosem zdając Versanie relację z tego co pewnie dotąd usłyszała od blond wojowniczki. - Już mówiłam. Byłam w pracy. - mruknęła zdeterminowana łowczyni takim tonem, jakby bezpieczniej było nie pytać o szczegóły. Zwłaszcza jak się wiedziało jaką właścicielka ciężkiego obucha miała pracę. Łasica zerknęła z konsternacją na Versanę. No Kruger w końcu się zjawiła ale jakoś nie wyglądała na zbyt przyjacielską. Burczała odpowiedzi ze złością lub ze zmęczenia. Trudno było się przebić przez tą odpychającą aurę ponurej determinacji. - Balia. - rzuciła jakoby zamyślona - Nie słyszałam jeszcze aby balia z gorącą wodą komuś zaszkodziła. - teraz już zaogniła spojrzenie to na jednej to na drugiej kobiecie - Muszą tu mieć jakąś łaźnie, którą wynająć można na wyłączność. - dodała - Co wy na to? - Ja bym chciała tylko dodać, że jestem wykwalifikowaną łaziebną więc jakby panie potrzebowały moich usług w tej materii to ja służę uprzejmie. - kultystka o granatowych włosach szybko weszła w rolę usłużnej słodyczy gotowej do pełnej współpracy. Popatrzyła z nadzieją na obie swoje sąsiadki licząc, że skorzystają z takiej oferty. Kruger jednak spojrzała na nią obrzucając spojrzeniem od góry do dołu jakby ją pierwszy raz widziała. Zaraz potem Versana zaliczyła podobną ocenę. - Mam jeszcze spotkanie. Jak wyjde z mokrą głową to mnie zaraz szlag trafi. - burknęła w końcu blondynka dając znać, że ma pewne zobowiązania na później. - To żadna sprawa! Owiniemy głowę ręcznikiem to włosy będą suchę. No i będę uważać aby ich nie zamoczyć. - Łasica z miejsca znalazła rozwiązanie na taki feler. Zrobiła zawijający gest wokół głowy pokazując ów ręcznik. Łowczyni wahała się jeszcze chwilę co tu począć nim w końcu machnęła ręką. - Dobra niech będzie. - powiedziała w końcu i wezwała do siebie oberżystę zamawiając u niego jedną balię z gorącą wodą. Ale jak zwykle trzeba było trochę poczekać aż obsługa naznosi wody do balii oraz nagrzeje na piecu gorącej aby wymieszać z zimną i uzyskać odpowiednią do kąpieli. To zawsze zajmowało kilka pacierzy. - No to chyba nie będziemy tak stać tutaj jak kołki? - obrzuciła obie kobiety pytającym spojrzeniem - Kelnerka! - kultystka gwizdnęła tak jak zazwyczaj czyniła to jej koleżanka - Wino dla mnie i moich dwóch towarzyszek. - wskazałą na siebie, Louise i Łasicę. - To co? Idziemy usiąść? - Możemy. - chociaż z blond wojowniczy chyba nieco uszło tej ponurej aury jaka ją otaczała jak gradowa chmura to nadal trudno było w niej dostrzec ślady radości. - Grzańca! I miodu! - zawołała wesoło Łasica do tej kelnerki gdy ta zwróciła na nich uwagę. Wkrótce we trzy wylądowały przy jednym z wolnych stołów. Zaraz przyszła ta kelnerka z tacą i zamówieniem. - No to się napijmy! Za spotkanie! - Nadia chwyciła swój kufel grzańca i stuknęła się z sąsiadkami. Wesoło i radośnie. Ale Kruger po prostu oddała toast i łyknęła ze trzy łyki dalej nie zdradzając żadnych śladów uśmiechu. - No to… chyba byłaś trochę zajęta ostatnio co? Bo tak cię nie było i w ogóle. - Łasica próbowała coś wysądować ich znajomą a jednak tak nieznaną łowczyni czarownic. Ta jednak obdarzyła ją tak przeszywającym spojrzeniem, że stało się jasne, że lepiej o to nie pytać. - Aha… Bo ten… U mnie na przykład to trochę się działo. Pracę zmieniłam. Od jutra zaczynam nową. - powiedziała nieco skonsternowana łotrzyca chyba tracąc rezon jak tu się można przebić przez tą zimową aurę jaką otoczyła się łowczyni. Nastrój i reakcje Louisy nie uszły uwadze Ver. W jej głowie zapaliłą się świaczka wskazująca na to co może być przyczyną takich a nie innych ripost łowczyni. Praca! - Spięta i podminowana jesteś niesłychanie. - zwróciła się do blond wojowniczki - Mam nadzieję, że uda nam się ciebie nieco rozluźnić. - uśmiechnęła się delikatnie starając dostosować zachowanie to tego jakim charakteryzowała się dzisiaj pracownica Olega - Nie zrozum mnie na opak proszę. - zrobiła chwilę przerwy starając się dobrać odpowiednie słowa tak by wytatuowana kobieta nie odebrała ich ani jako atak ani jako wścibskość - Praca w tak szowinistycznym gronie nie jest łatwa. Sama coś wiem o tym. Wszak mało w mieście kobiet kupców. Pozostali to w większości gbury, którym przeszkadza to, że atrakcyjna dama potrafi sobie radzić równie dobrze a niejednokrotnie lepiej niż oni. Ty też z resztą zdajesz się być otoczona przez facetów. Może miałabyś chęć pogadać z nami jak kobieta z kobietą. Wyrzucić coś z siebie. Dać upływ emocjom. Duszenie w sobie tych negatywnych zazwyczaj nie wychodzi nam na dobre. - odgrywała rolę troskliwej i opiekuńczej koleżanki. Znały się z Louis już trochę stąd też zdecydowała się na nieco większą otwartość w jej kierunku oferując “pomocną dłoń”. - Nic nie wiesz. Nic nie rozumiesz. Nie twoja sprawa. - w głosie blondwłosej wojowniczki właściwie nie było agresji ani wrogości. Ale trudno było to uznać za przyjazną odpowiedź. Pokręciła głową i nawet nie spojrzała na rozmówczynię wpatrując się martwym wzrokiem w swój kufel od jakiego grzała dłonie. Na dłoniach miała zadrapania. Pewnie z wczoraj lub sprzed dwóch dni. Nic poważnego ale jednak nieco szpeciły jej dłonie czerwonymi pręgami. - To może… Ta kąpiel pomoże? Ja mówiłam, bardzo chętnie was obsłużę. Zrobię co będziecie chciały. Macie jakieś życzenia? - Łasica znów się odezwała łagodnym tonem chyba chcąc jakoś skierować uwagę blondyny na jakieś weselsze i cieplejsze tory. W końcu właściwie zgodziła się przed chwilą na tą kąpiel. - Cześć dziewczyny. Można się przysiąść? Tak same siedzicie a my mamy wino i piwo. Co tak będziemy sami siedzieć jak możemy z wami. - niespodziewanie do stołu podeszło trzech mężczyzn. Weseli i z przyjaznymi uśmiechami. Jakby skusił ich widok trzech samotnie siedzących ślicznotek. Na zachęte pokazywali trzymane kielichy i butelki. - Zjeżdżajcie. - burknęła Kruger też nawet na nich nie podnosząc wzroku. Chociaż pewnie musiała widzieć ich chociaż częściowo bo stali tuż przy ich stole. - No nie bądź taka oschła. Mamy coś, żeby cię nawilżyć i rozweselić. No? Sama zobacz. - ten co stał pierwszy wskazał na trzymane butelki i pomachał nimi zachęcająco. - Powiedziałam zjeżdżajcie. Nie będę powtarzać trzeci raz. - Kruger powtórzyła z prowokującą determinacją w końcu podnosząc na nich wzrok. Łasica na wszelki wypadek pokiwała głową na zachętę, że to chyba by była właściwa decyzja. Ten wygadany spojrzał na nie z pewną konsternacją, zerknął na swoich towarzyszy i chociaż było im wyraźnie nie w smak taka odpowiedź to wzruszyli ramionami i odeszli. Louisa była zła jak osa. Teraz w głowie Ver zaświtał kolejny pomysł. Może to nie praca a zawód miłosny był przyczyną tak ponurego nastroju ich blond lwicy. - Szczerze powiedziawszy przydałby mi się masaż stóp. - rzuciła do Łasicy po tym jak niedoszli amanci zostali odprawieni z kwitkiem - Dłońmi i językiem. - dodała puszczając jej oczko. Tego jeszcze nie próbowały ale skoro Łasica wciąż grała rolę uległej to czemu by nie spróbować. - Nie moja racja. - odparła spokojnie zbliżając swoją dłoń do dłoni Louisy - I racja. Nic nie wiem i się nie dowiem póki nie powiesz ale w takim przypadku nie będę w stanie ci pomóc. Nawet mentalnie. - zauważyła nie wychodząc z roli troskliwej koleżanki - Nie mogę jednak patrzyć na ciebie tak przygnębioną. Widzę, że to nie zmęczenie. - delikatnie i ostrożnie ujęła dłoń łowczyni - Wiesz, że to co dzieje się między nami w trakcie naszych spotkań zostaje tutaj. Możesz nam zaufać. Jak kobieta kobiecie. - spojrzała na dłoń Kruger - Ucałuje ją później ale skąd to? - Głupstwo. Nie ma o czym gadać. - blond wojowniczka spojrzała na swoje ciemno czerwone krechy na swojej dłoni i dała znać, że nie widzi potrzeby o tym mówić. Za to Łasica wyraziła pełną gotowość do współpracy w ramach usługiwania pozostałej dwójce czy to w łaźni czy poza nią. I tak jakoś zeszło im aż jedna z kelnerek nie przyszła do nich oznajmiając, że kąpiel jest już gotowa. - No to chodźmy. - powiedziała bez uśmiechu Kruger. Wstała, wzięła swój ciężki obuch i przejęła rolę przewodniczki kierując się ku zapleczu lokalu gdzie na parterze były łaźnie. |
02-05-2021, 18:09 | #276 |
Reputacja: 1 | Festag (8/8); Zmierzch; kamienica van Darsenów; Versana, Brena Przygotowania szły pełną parą. Kąpiel, olejki, kremy, perfumy i wszystko to czego kobiecie było trzeba by mężczyzna na jej widok stanął w zachwycie zapominając języka w gębie. Versana chciała wypaść jak najlepiej w oczach Finka. Wszak to dzięki niemu mogła dojść tam gdzie pozostali z kultystów nie mieli wstępu. Była to jednak misterna gierka, uśmieszki i sprawne przyjmowanie jak i prawienie komplementów. Porucznik może nie był dzianym arystokratą. Pochodził raczej z podobnej warstwy co ona. Zajmował się jednak takimi sprawami, którymi ci wysoko urodzeni nie zaprzątali sobie głowy. - Za mundurem panny sznurem. - komentowała Brena spinając włosy swojej pani w zmyślnego koka z opadającymi po bokach na czoło pasemkami jej kruczoczarnych włosów. Fryzura była i elegancka i praktyczna zarazem. Ciężko było ją popsuć nawet w czasie tak zmiennej pogody jak o tej porze roku. - Przystojny, dystyngowany i szarmancki z własną kamienicą i porządną pracą. - rozmyślała na głos uczeninca Versany opisując mundurowego - Ładnie by pani wyglądała u jego boku a raczej… - złapała się za język - ...on u pani. - zachichotała poprawiając się. Wdowie również przypadło do gustu takie dobranie przez rudzinke słów. Zaśmiała się wtórując piegusce. - Nie najgorszy. To fakt. - potwierdziła niejako słowa pokojówki - Nie wiem jednak czy dla mnie tacy służbiści. - coś w tym było. Fink podchodził do swojej pracy bardzo poważnie i zdawał się być w tym całkiem niezły. Takie bezwarunkowe oddanie się czemukolwiek wprawdzie cieszyło Węża. Przypadek adoratora Ver był jednak równie ciężki co Louisy. Wszak oboje stali po stronie prawa. Jeżeli jednak mieli oni zejść na ścieżkę spaczenia Tzeentch na pewno zapisał już to w swoim mistycznym planie. - A swoją drogą to nie myślałas o rozejrzeniu się za kimś dla siebie? - Ver postanowiła podpytać pomocnicę jaki ona ma plan na siebie - Ten szef magazynu Huberta na prawdę wydaje się być całkiem niezłą partią. Kamienica, posada i… - przeciągła odwracając na chwilę głowę ku uczennicy - ...niezamężny. Tylko brać i chrupać. - zachichotała - Tak, chyba tak… - przyznała Brena spłoszonym tonem i takimż spojrzeniu. - Nie myślałam o takich rzeczach. - po chwili wahania dodała zmieszanym głosem. - Czemu? - Brena była nieśmiała. Brakowało jej pewności siebie, którą Versana chciała w niej rozbudzić - Jesteś młoda, atrakcyjna z perspektywami. Szykuje ci się awans więc ten brygadzista jest w twoim zasięgu. - wymieniła kilka spośród wielu zalet rudowłosej dzierlatki - Z resztą on też niczego sobie. No a że troche starszy od ciebie to nawet dobrze. Bardziej doświadczony w łóżku więc nie popuści po kilku ruchach. - zachichotała wyraźnie rozbawiona tym dość sprośnym żarcikiem - Swoją drogą twoja znajomość z nim niosłaby ze sobą wiele korzyści. Zauważyła. Zastanów się nad tym kochana. Wiesz przecież, że w takich dążeniach możesz na mnie liczyć. - puściła jej oczko po czym odwróciła głowę tak by jej pracownica mogła dokończyć splatanie koka. - Tak, chyba tak. - odparła Brena ale wciąż z wahaniem i bez większego przekonania. Cierpliwie skręcała włosy swojej pani aby je uformować w pożądaną fryzurę. W pewnym momencie do pokoju Versany ktoś zapukał. Okazała się to być Greta, która przyszła zakomunikować iż porucznik Fink właśnie zajechał i oczekuje na panią. - Jak kocha to poczeka. - zachichotała spryskując swoją wystawną suknie perfumem o zapachu drzewa sandałowego, fiołków i migdałów. W torebce trzymała jednak inna fiolkę a w niej te dość “specyficzne” pachnidło. Czekała ona na specjalną okazję. Na taką jak dzisiaj właśnie. Jak już gospodyni uznała, że wszystko ma dopięte na ostatni guzik opuściła swój pokój schodząc na parter. Tam czekał na nią porucznik Fink który też wystroił się na ten wieczór podobnie. W zgrabny kożuszek barwiony na brąz podpadający prawie w czerwień i finezyjnymi wzorami naszytymi przy guzikach oraz pas z mieczem czy rapierem. - Dobry wieczór Versano. Ośmielę się stwierdzić, że wyglądasz olśniewająco. - skinął głową na powitanie schodzącej do niego gospodyni oddając pokłon jej urodzie. Versana uroczo się uśmiechnęła trzepocząc przy tym wymalowanymi rzęsami. Wyglądała zniewalająco. Zadbała o makijaż najlepiej jak potrafiła a znała się na tym niesłychanie. Usta miały barwę dojrzałych wiśni, powieki wiosennych fiołków a na policzkach dostrzec można było delikatny róż. To zaś w połączeniu z zapachem perfum, strojem i fryzurą tworzyło spójną i miłą dla oka całość. - Ty zaś wyglądasz raczej na dostojnika ze stolicy aniżeli mundurowego z ratuszu naszej mieściny. - zrewanżowała się komplementem w kierunku adoratora - Jestem przekonana, że wszystkie panienki a i mężatki będą mi zazdrościć czasu spędzonego u boku takiego dżentelmena jak ty. - dodała schodząc schodami na dół. - W takim razie nie traćmy czasu i chodźmy kłuć oczy innych. - mężczyzna wystawił ramię aby kobieta mogła je objąć i był gotów aby wyjść z nią na zewnątrz. Na zewnątrz zaś czekała podstawiona dorożka. Fink podał dłoń wchodzącej doń kobiecie i gdy weszła zajął miejsce obok niej. Potem zastukał w ścianę dając znak woźnicy do odjazdu i ruszyli wzdłuż ulicy. - Będąc szczerą to nie jadłam nic od rana. - zaczęła - Narobiłeś mi apetytu swoimi zapewnieniami. - zaśmiała się delikatnie. Żart zazwyczaj był najlepszy by przekuć jakieś lody i rozpocząć rozmowę. - Mam nadzieję, że ci się spodoba. - odparł krótko porucznik. W ciemności widać było tylko bladą plamę twarzy. A za oknami mijały kolejne domy i ulice. Dorożka jechała całkiem raźnym tempem. Na zewnątrz już od dobrego dzwonu panował wieczorny zmrok ale była jeszcze dość wczesna pora tego wieczoru. Sklepikarze i rzemieślnicy dopiero co zamknęli swoje miejsca pracy i teraz mieli czas na kufelek przyjemności albo zwykłą kolację. Zaczynał się wieczorny szczyt we wszelkich tawernach i gospodach. W sam raz aby skorzystać z uroków jednego z nich. - Jesteśmy na miejscu. - powiedział mężczyzna do siedzącej obok kobiety gdy dorożka zatrzymała się. Fink wysiadł pierwszy i znów służył damie pomocną dłonią. Gdy wysiedli na zdeptany śniego stanęli przed wejściem do jakiejś karczmy. Nad wejściem był szyld z dwoma skrzyżowanymi kluczami. I napis też pasował do obrazka “Pod skrzyżowanymi kluczami”. Kawaler poprowadził swoją partnerkę do środka. https://static.wikia.nocookie.net/fi...20080211074903 Wewnątrz w szatni mogli zostawić swoje okrycia a następnie podszedł do nich jakiś kamerdyner czy ktoś taki i zapytał o nazwisko. Gdy Fink podał swoje ten skinął uprzejmie głową i wskazał na jeden ze stolików pod oknem. Zaraz podeszła do nich uśmiechnięta kelnerka i wręczyła im po karcie dań prosząc by ją wezwać gdy już się na coś zdecydują. - Polecam państwu jesiotra. Oraz czerwone, bretońskie wino do tego. - zasugerowała uprzejmym tonem stojąc pomiędzy nimi. Stoliki były małe i okrągłe. W sam raz na dwie czy trzy osoby, może cztery. Ale raczej nie na więcej jakie preferowały inne karczmy. W rogu grała jakaś orkiestra ale raczej w tle i nie przeszkadzała gościom w rozmowie. A ci musieli być nieźle sytuowani sądząc po ubraniach. Pewnie szlachta, oficerowie, rycerze i bogaci kupcy ze swoimi towarzyszkami. Zdecydowanie nie był to lokal dla pospólstwa. Widać to było także po nazwach dań napisanych chyba po bretońsku oraz cenach. Za butelkę wina w zwykłej karczmie można było kupić dwie czy trzy. Chociaż nie wiadomo jak z gatunkami bo mało którą markę Versana rozpoznawała. Ale te które rozpoznała cieszyły się dobrą opinią więc i cena była odpowiednia. Ver zadumała jeszcze chwilę nad kartą dań. Ciekawiło ją to co teraz było na topie w kręgu wyższych sfer. - Jeżeli mam być szczera… - uniosła wzrok znad karty wprost na mundurowego siedzącego po drugiej stronie - ...to ryb mam już przesyt. Co ty byś zaproponował drogi Marcusie? Za mną ostatnio chodzi przepiórka. - dodała. - Przepiórka? Mamy dzisiaj jakieś przepiórki? - porucznik powtórzył zamówienie i spojrzał pytająco na stojącą przy nich kelnerkę. - Obawiam się, że nie. Ale mogę państwu polecić kuropatwę. Duszona z warzywami i suszonymi śliwkami będzie idealna na taki zimowy wieczór. Do tego polecam albo kislevski miód na słodko albo bretońskie wino bardziej na cierpko. - kelnerka musiała mieć wprawę w takich pytaniach i obsłudze klientów bo bez zająknięcia podała alternatywę dla przepiórki jaką mają obecnie do dyspozycji. Fink spojrzał pytająco na swoją partnerkę aby sprawdzić czy ta reflektuje takie danie. - Brzmi wyśmienicie. - rzuciła widocznie uradowana - Do tego bretońskie, cierpkie wino. - po wytrawnych napitkach zdecydowanie mniej bolała głowa następnego dnia. Swoją drogą Ver lubiła kontrast. Słodycz nadzienia kuropatwy w jej ocenie doskonale pasowała do czegoś kwaskowego. - Wystarczająco dużo słodyczy dostarcza mi siedzący na wprost galant. - mimo, że mówiła do kelnerki nie odrywała wzroku od porucznika, w którego wpatrzona była jak w obrazek. Jej twarz zaś promieniała o policzki zaczęły powoli czerwienieć. - O pani droga pani mógłbym powiedzieć dokładnie to samo. - porucznik śledczy z miejsca zrewanżował się komplementem i lekkim skinieniem głowy. - Dobrze to jakby państwo czegoś potrzebowali to proszę mnie wezwać. Za jakieś trzy pacierze danie powinno być gotowe. Zaraz przyniosę przystawki. - kelnerka dygnęła grzecznie i zwinnie ulotniła się zostawiając parę przy stole samym sobie. - Przyznam, że jestem tu pierwszy raz. Ale słyszałem same dobre opinie na temat tego lokalu. A ty Versano? Byłaś już tu wcześniej? - zapytał oficer zaciekawionym i życzliwym tonem. - Nie i jestem niezmiernie zaskoczona poziomem jaki on sobą reprezentuje. - ostatnimi czasy Ver bywała w karczmach i tawernach. Jednym było bliżej do takich w których grywali bardowie inne zaś były zwykłymi spelunami. Ten lokal natomiast stanowił zupełne zaprzeczenie tych ostatnich. Elegancki, z wyszukanym aranżem i nad wyraz kulturalną obsługą. Miło było posiedzieć. - A to kto ci go polecił drogi Marcusie? - przydomek nie był bez znaczenia - Twoi koledzy po fachu raczej nie bywają w tak wyszukanych lokalach. Mam nadzieję, że nie była to jakaś urokliwa panienka z wyższych sfer, która ostrzy sobie na ciebie ząbki za moimi plecami. - rzuciła na przekór w formie żartu puszczając mundurowemu zalotne oczko - Prawdę powiedziawszy to nie wiem jak ci się będę mogła odwdzięczyć za zabranie mnie tutaj. - Oh to czysta przyjemność gościć cię tutaj. - mężczyzna pokręcił szybko głową dając znać, że nie ma o czym mówić z tym odwdzięczaniem się. Uwaga o jakiejś innej damie sprawiła, że się roześmiał. - A ten lokal kolega mi polecił. Zresztą słyszałem o nim od jakiegoś czasu. Ale zwykle nie mam tu kogoś odpowiedniego aby zaprosić a samemu nie wypada. - powiedział z uprzejmym uśmiechem. - Tym milej, że to właśnie mnie zdecydowałeś się zaprosić. - uśmiechnęła się sięgając po wino, które właśnie przyniosła kelnerka - Czuję się wyróżniona. Nikt dawno nie potraktował mnie tak wyjątkowo. Może więc wznieśmy toast? - zaproponowała spoglądając to na kielich to na amanta. - Bardzo dobry pomysł. A w jakiej intencji? - zapytał mężczyzna siedzący po drugiej stronie okrągłego stolika. Złapał za swój kielich gotów spełnić ten toast ale na jego inteligentnej twarzy dało się odczytać zaciekawienie propozycją jaka miała właśnie paść. - Za to aby każdy mężczyzna miał tyle klasy co ty? - zaproponowała niepewnie. Festag (8/8); późny wieczór; kamienica van Darsenów; Versana Dzień zmierzał ku końcowi i jak przystało na Festag Ver również w jego trakcie zaznała nieco odprężenia. Brakowało jej tego. Ostatnimi czasy była zabiegana niczym goniec. Prowadzenie własnej działalności i praca na rzecz kultu zajmowały jej całe dnie. Pojawienie się Pirory było niczym promień słońca na pochmurnym niebie i dawało nadzieję na odciążenie Versany z co poniektórych obowiązków, które do tej pory spoczywały na jej barkach. Wszak były rodziną, która dbała o siebie i swoje interesy. Dzisiejszy wieczór był również miłą odskocznią od codzienności. Balia pełna gorącej wody z dodatkiem aromatycznych olejków a do tego długo dojrzewający ser, wytrawne wino, kartka papieru oraz pióro z inkausem. Wina nie musiała jednak pić sama. Towarzyszyła jej siedząca obok i przegrywająca cicho miłą dla ucha melodię Dagmara. Była dzisiaj jej wsparciem nie tylko duchowym ale i poetyckim. “Życie w klatce to życie bezpieczne na pozór. Co ochroni ciebie jak kożuch od mrozu. Co zapewni szczęście, zachowa przy zdrowiu, Ustrzeże od figli niepewnego losu. Lecz czy nie jest tylko to złudna iluzja, Co mami, oszuka i zrobi z nas głupca. Co wciąż słodkie słówka nam plecie do ucha, naprawde zaś niszcząc od środka jak trutka. Nie poznamy życia nie chcąc ryzykować, Mylić się czasem by później świętować, Walczyć o swoje, życie celebrować, Spełniając marzenia, przestając je chować.” Po zakończeniu ostatniego wersu, wsadziła pióro do kałamarza i kilkukrotnie przeczytała na głos to co udało się jej stworzyć. Z każdym kolejnym razem nabierała coraz większego przekonania iż ma to pewnego rodzaju polot i nie brzmi nijako. Dodało jej również otuchy by spróbować napisać coś jeszcze. “Na świecie nie ma nic gorszego jak susza, To od niej umiera i grusza, i dusza, Wyniszcza, pozostawia jałowe pole, Zgliszcza, ruiny jak po przejściu wojen Wciąż dbam więc o swoje i zmysły nawilżam, Dostarczam im pociech, w istocie to misja, Gonitwa za weną, za muzą, natchnieniem, Za tym co finalnie daje ukojenie.” Drugi wiersz również wydawał się jej być “całkiem, całkiem”. Była z siebie dumna jakby postawiła pierwszy krok po ponad rocznej rekonwalescencji w łóżku. Nie miała zamiaru psuć aury tej wyjątkowej chwili więc krótkim ruchem głowy i uwodzicielskim spojrzeniem zaprosiła brzdąkającą na mandolinie Dagmarę by ta dołączyła do niej w bali. Umuzykalniona służka zaś nie stawiała żadnych oporów. Nim zrzuciła z siebie ubrania zakluczyła drzwi do izby. Ożywienie i euforia Versany przełożyła się na finezję i inicjatywę jaką wykazywała dzisiejszego wieczoru. Na szczęście Kislevitka nie pozostawałą dłużna swojej pracodawczyni i również dawała z siebie ile tylko mogła. Splecione ciała, giętkie języki i ciekawe palce sławiły imię Pana Rozkoszy. Ten zaś zasiadając w centrum swojej twierdzy spoglądać musiał na nie łaskawym okiem, gdyż obie czuły się dziś nieco inaczej niż zazwyczaj a może po prostu wino wprawiło je w taki stan. Nie wiedziały i nie chciało im się tego zgłębiać. Po osiągnięciu już, któregoś z rzędu szczytu przystąpiły dopiero do kąpieli. Po niej zaś Dagmara na prośbę swojej pani zostawiła ją samą sobie. Ver postanowiła ten czas wykorzystać na oddanie się lekturze księgi, którą pożyczył jej Starszy. |
03-05-2021, 02:38 | #277 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 51 - 2519.02.01; wlt (1/8); ranek Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; tawerna “Pod pełnymi żaglami” Czas: 2519.02.01; Wellentag (1/8); ranek Warunki: ciepło, sucho, jasno, gwar rozmów; na zewnątrz jasno, śnieży, łag.wiatr, b.mroźno Pirora i Rose - Jestem ciekawa jaka jutro będzie pogoda. Jak taka jak teraz to chyba można by ruszać. Co prawda pada ale jest dość spokojnie. - Rose zeszła na śniadanie razem ze swoimi dziewczętami w podobnym momencie jak i panna van Dyke. Więc śniadały razem we czwórkę znów przy tym samym stole co zwykle. Nawet w podobnym układzie co zwykle. Najpierw pas z bronią pani kapitan, potem sama pani kapitan, rudowłosa Beno i migdałooka Ajnur. Estalijka jednak mówiła jakby już jedną nogą była w saniach podróżujących przez śnieżne pustkowia. Patrzyła też zamyślonym wzrokiem na śnieg padający za oknami tawerny w jakiej wszystkie mieszkały. - I dlatego bym cię chciała prosić o przysługę Piroro. - odwróciła się do swojej rozmówczyni po swojej lewicy. - Zajmiesz się moimi dziewczętami do mojego powrotu? Nie będę ich zabierać na taką zimę. Będę spokojniejsza jak będę wiedzieć, że będą tu na mnie czekać całe i zdrowe. W dobrych rękach. Pokój z wyżywieniem jest opłacony na dwa miesiące do przodu więc tutaj nie byłoby żadnych kosztów. Zostawię też część mojej załogi gdyby ktoś sprawiał wam kłopoty. - wyjawiła na czym polega ta prośba. Dziewczęta chyba były już wtajemniczone bo uśmiechały się przyjaźnie do nich obu. Zwłaszcza Beno zdawała się nie mieć nic przeciwko takiemu rozwiązaniu albo po prostu w przeciwieństwie do koleżanki z dalekiego wschodu mogła na bieżąco śledzić dyskusję. - Rozmawiałam z Versaną. Chce ich użyć jako kelnerek w walkach na arenie. Zgodziłam się. Ale nadal bym chciała aby obie były całe i zdrowe jak wrócę. Nie wiem jeszcze kiedy wrócę. Zależy od pogody i od tego ile czasu zajmie mi w Saltburgu. Tydzień to pewnie minimum. Na samą podróż w jedną stronę zejdzie pewnie ze trzy czy cztery dni. Albo dłużej jak coś pójdzie nie tak. Więc dwa tygodnie to też jak najbardziej realny termin. - mówiła jak to szacowała termin swojego powrotu do Neus Emskrank. To też widocznie miała już dość dobrze przemyślane ale jednak nie wszystkie czynniki mogła przewidzieć jak choćby pogodę na czas podróży czy samo załatwianie spraw w stolicy. - No. A jakie ty masz plany na dzisiaj i w ogóle? Słyszałam, że spotkanie z Jonasem wyszło nie tak najgorzej. - czarnowłosa Estalijka odsunęła na bok te sprawy śnieżnej i mroźnej przyszłości jaka mogła się zacząć lada dzień i na razie cieszyła się chwilą obecną i rozmową z koleżanką. Zagaiła o wczorajsze spotkanie i sądząc po wesołym uśmiechu Beno na jaką wskazała ta pewnie już coś musiała jej opowiedzieć o wczorajszej eskapadzie z przystojnym nawigatorem jaki zajął pierwszą połowę świątecznego dnia. Ale i tak Rose była ciekawa relacji Pirory z tego spotkania. - I mówisz, że Łasica pomogła ci znaleźć nowy dom i jeszcze zaprosiła do swojej knajpy? No to masz chody u niej mnie tam nigdy nie zapraszała. - jak blondynka wspomniała o tym jak spędziła drugą połowę dnia i z kim to Rose też wydawała się tym żywo zainteresowana. I ciekawa szczegółów. A rzeczywiście było co opowiadać nawet z końcówki wczorajszego wieczora. Łasica okazała się całkiem zdolną aktorką w takich sekretnych widowiskach jakie wczoraj z Gerhardem zaserwowali Pirorze. Z czego jej partner do końca nie został uświadomiony, że bierze udział w widowisku które ktoś ogląda i, że w pokoju prócz niego i Łasicy jest ktoś jeszcze. Chociaż parę razy wydawało się, że już się kapnie! Raz na samym początku. Priorze niezbyt wygodnie leżało się w dość wąskiej szczelinie między podłogą a spodem łóżka. Pod sobą miała dechy podłogi a nad sobą dechy z dna łóżka. Ta poduszka i koc rzeczywiście okazały się bardzo pomocne. Miejscówka miała jednak pewne wady. Nie tylko była dość niewygodna to jeszcze jedna z dech podłogi skrzypiała przy każdym ruchu. Więc jak już ułożyła się na ile to było możliwie wygodnie to musiała bardzo ostrożnie zmieniać pozycję. Kolejną wadą było to, że miała dość ograniczoną perspektywę. O ile dość dobrze widziała poziom podłogi na terenie całego pokoju to już wyższe partie tylko po przeciwległej stronie. Kolejną wadę odkryła troszkę później. Leżała chyba całe wieki. Zostawiona między podłogą a łóżkiem została wydana na pastwę swojej ekscytacji i domysłów. Słyszała przytłumione podłogą i ścianami echo karczmy. Kilka razy kroki na korytarzu i serce wówczas podchodziło do gardła. Ale za każdym razem ten ktoś mijał pokój. Aż wreszcie kolejny raz zaowocował znajomym, kobiecym śmiechem zwiastującym przybycie Łasicy i gmeraniem przy klamce. Pewnie aby uprzedzić Pirorę, że już wchodzą. Drzwi wreszcie się otwarły i panna van Dyke ujrzała dwie pary butów. Pierwsze te znajome co miała na sobie Łasica i co ich tak niedawno szukała przez kilka pięter kamienicy do jakiej się włamały. A drugich butów i nogawek leżąca pod łóżkiem blondynka nie znała. Tak samo jak męski głos jaki się odezwał. - Było otwarte? I światło się świeci? To na pewno ten pokój? - trzeźwo zapytał męski głos. Wtedy Pirora zorientowała się, że zostawiła zapaloną lampę na stole. A drzwi zamknąć na zasuwę nie mogła bo tamci by nie weszli. A z tego wszystkiego klucza nie miała. Więc zostawiła je zamknięte tylko na klamkę. No i Gerhard pewnie sądził, że władowali się do cudzego pokoju. Na szczęście Łasicy udało się sprytnie wykręcić z tego wszystkiego. - No tak bo pogadałam z Cori aby wszystko przygotowała. No chodź! - powiedziała zniecierpliwionym tonem i najpierw ona a potem on weszli do środka. Chociaż nadal Pirora widziała tylko ich buty i nogawki. Nadia odwróciła się aby zamknąć drzwi co mężczyzna był tak rozochocony, że stanął za nią i słyszała jak się zaczynają całować. Potem poszło dość szybko. Czy włamywaczka domyśliła się pod którym łóżkiem leży koleżanka czy też był to czysty przypadek stopniowo przeniosłą zabawę pod ścianę. I chociaż tym razem rama łóżka zasłaniała dół obu kochanków to podglądająca ich blondynka widziała jak oboje się zaczynają rozbierać. Siebie samych i partnera. Szybko i gwałtownie. Obojgu sprawnie to szło i widać było, że mają w tym wprawę oraz po ruchach, odgłosach i urywanych pocałunkach dało się wyczuć, że mają na siebie ochotę jak jasna cholera. Aż się sprawy skomplikowały jak doszli do gorsetu Łasicy. Te liczne wiązania zdecydowanie zniecierpliwiły jej partnera, nawet go chyba rozzłościły za ten bierny opór. - Nie… czekaj… nie chcę czekać!... może ja spróbuję… co za gówno!... daj mi, ja to wezmę… nosz kurwa!... ale bo tu się zaplątało, poczekaj a ja to… - trwała gwałtowna wymiana urwanych zdań z całą małą kotłowaniną gdy oboje chcieli to samo ale jednak nieco innymi metodami. - Do cholery z tym! - krzyknął ze złością Gerhard gdy wreszcie wyzwolił swoja partnerkę z górnych partii ubrania i posłał ją precz. Pirora skryta pod łóżkiem przez moment widziała jak gorset wciąż splątany z koszulą leci w jej stronę, potem zderza się ze ścianą przy jakiej leżała i wreszcie osuwa się po niej wpadając w szczelinę za łóżkiem i ostatecznie ląduje na podłodze tuż przy niej. Ale para kochanków, już do połowy rozebrana nie zwracała na to uwagi zajęci sobą nawzajem. Po pozbyciu się góry przyszła pora na dół. Wtedy Łasicy udało się zrealizować pierwszy z punktów programu atrakcji umówionego z Pirorą. Bo widziała jak jej granatowa główka pracowicie i rytmicznie porusza się przy lędźwiach mruczącego z zadowolenia mężczyzny. Co tam dokładnie robili to już spod łóżka było widać mniej dokładnie bo głowa kochanki zasłaniała przyrodzenie mężczyzny. Ale odgłosy jakie oboje przy tym wydawali były dość sugestywne. Potem przenieśli się na łóżko. Gerhard bez ceregieli pchnął kobietę na łóżko tak, ze jej nogi zawisły na tej ramie a ona sama, już w samych spodniach leżała na wznak śmiejąc się wesoło i zachęcająco. No ale były jeszcze spodnie. Skórzane spodnie. - Ty się specjalnie tak ubrałaś na ten wieczór? - zapytał nieco sfrustrowany nieco rozbawionym tonem drugi z aktorów tego przedstawienia. Bo pewnie jak się dało najszybciej chciał dobrać się do Łasicy po całości a tym razem opór stawiły mu te wiązane, skórzane spodnie jakich w pośpiechu wcale nie było tak łatwo zdjąć. Te eleganckie przyleganie do ciała które tak kusząco podkreśkało kobiece kształty Nadii miało swoją cenę, że nie było ich tak łatwo ani zdjąć ani założyć. - Oj, no chodź, pomogę ci. - mruknęła rozkosznie kochanka przyzywając go do siebie palcem a zaraz potem sama zaczęła rozpinać swój pas i spodnie po czym je zsunęła do kolan razem z bielizną. A od kolan w dół już jej partner je przejął i znów beztrosko cisnął na bok. I znów wylądowały z boku czyli przy sąsiednim łóżku a nawet pod. Czyli całkiem blisko ukrytej obserwatorki. Przeniesienie zabawy na drugie łóżko miało tą zaletę, że dla Pirory to było chyba najlepsze miejsce do podglądania. Miała wszystko jak na widelcu. Chociaż było pewne ryzyko, że jak Gerhard by spojrzał i dojrzał w odpowiednim momencie mógłby ją odkryć. Była szansa, że w cieniu jaki panował pod łóżkiem jednak tego nie zrobi. A i Łasica dość mocno go angażowała więc nie rozglądał się po pokoju. Drugi punkt do jakiego zobowiązała się Łasica wyszedł jej po mistrzowksu. I nie dość, że okazał się całkiem widowiskowy to cechował się bezczelnością jaką czasem okazywała łotrzyca. Gdy więc zgłosiła chęć aby Gerhard ją wziął jak swoją sukę burą i na pieska to ten to zrobił. Przy okazji chyba dopiero wtedy odkrył, że partnerka ma podejrzanie zaczerwieniony tyłek. - A to widzisz, ktoś już dzisiaj dał mi lekcję dyscypliny… I mam nadzieję, że nie ostatnią bo czuję, że mam jeszcze wielkie braki i muszę się wiele nauczyć… - wysapała słodko dziewczyna o granatowych włosach nie informując partnera, że owa osoba od tych lekcji leży pod sąsiednim łóżkiem. O to zresztą mężczyzna z blizną nie pytał. Dali niezłe przedstawienie tej czworonożnej pozycji. Zwłaszcza jak Łasica opadła ramionami na podłogę zsotawiając swój dół ostro wypięty w górze na łóżku gdzie Gerhard brał ją bez zmiłowania. A zdyszana Nadia wylądowała twarzą tuż przy krawędzi drugiego łóżka i puściła Pirorze niemego całusa i oczko. A dłonie miała tak blisko blondynki, że mogły się prawie dotknąć. Trzeci z punktów był jednak dyskusyjny. Albo Łasica nie do końca wyczuła kochanka albo to on się nieco pospiszył. Bo w końcu kończyli tak, że włamywaczka opierała się dłońmi o łóżko panny z Averlandu więc ta widziała jej brzuch, podbrzusze z wężowym tatuażem, uda i nogi. Oraz podobny zestaw tuż za nią tyle, że męski. Zabawa zbliżała się do kulminacyjnego momentu gdy zorientowała się Łasica. - Nie, nie! Jeszcze nie! Chodź! Chodź pod ścianę! - krzyknęła przez swoją zadyszkę nieźle kołując swojego partnera który chyba już był gotów dojść do finiszu tak jak byli. - Co? Jaką ścianę? - Gerhard wysapała zdeyszany ale nogi Łasicy wyśliznęgły się spod niego a dłoń pociągnęła na ścianę. Ten sam kawałek gdzie na początku włamywaczce udało się zrealizować pierwszy z trzech punktów. No i tam rzeczywiście doszli do finału. Ale znów przez tą ramę łóżka Pirora nie widziała tego zbyt dokładnie bo tylko gdzieś od bioder w górę. Trzęsące się rytmicznie piersi Łasicy, jej dłonie zaciskające się na ramionach i barkach kochanka, wyraz twarzy nie do końca świadomej tego co się dzieje dookoła w tym szczytowym momencie oraz plecy i tył, czasem profil głowy pobliźnionego mężczyzny. A potem cisza i odpływ jak już było po wszystkim. Oboje roześmiani i weseli wrócili na łóżku korzystając z napitku jaki tam został. Wreszcie się zaczęli ubierać. No i wtedy o mało Gerhard nie odkrył podglądaczki. I to z całkiem przypadkiem i niechcący. Ze zwykłej, męskiej życzliwości wobec kobiety w potrzebie. - To poczekaj, ja odsunę to łóżko. - zaoferował się już częściowo ubrany gdy partnerka co też zaczynała szukać swoich ubrań odsunął to łóżko na jakim się właśnie skończyli kochać. Ale, że tam nie było brakujących ubrań to Pirora ujrzała jak zasunął łóżko z powrotem i podszedł do tego pod jakim ona leżała. - Nie! Nie trzeba! Daj spokój zobacz, to chwila moment, daj mi pracować. - Łasica zawołała gwałtownie podchodząc szybko do niego, całując i schylając się szybko pod łóżko aby sięgnąć po brakującą garderobę. A przy okazji bez ceregieli udało jej się pomacać leżącą tam podglądaczkę. - Widzisz, już wszystko jest. - oznajmiła partnerowi gdy już była na górze. On się pytał czy na pewno jakby miał podejrzenia albo widział, że tak nie musi być ale łotrzyca stwierdziła, że chrzanić to i czas się czegoś napić na dole. No i wreszcie wyszli. Znów słyszała ich kroki i nie było jeszcze wiadomo czy któreś z nich nie wróci po coś. I gdy już była gotowa wyjść usłyszała szybko zbliżające się korytarzem kroki. Zatrzymały się tuż przy drzwiach i je otworzyły. Ujrzała dół sukni jakiejś kobiety stojącej w drzwiach. To nie mógł być nikt z dwójki jaka właśnie opuściła pokój. Kobieta jednak raźno weszła do środka i zamknęła drzwi. ~ Pirora! Jesteś? Chodź, już poszli. ~ przy podłodze pojawiła się uśmiechnięta twarz okolona blond włosami. Okazało się, że Cori dostała znak od Łasicy, że już Pirora może wyjść bezpiecznie no i przyszła po nią. - Ale się kotłowali. I jak było? - stwierdziła z zaciekawieniem Cori gdy już obie stały na środku pokoju i mogły się przyjrzeć całości. Rzeczywiście oba łóżka wyglądały jakby ktoś z nich korzystał tak jak właśnie skorzystał. Blondynka była jednak ciekawa relacji z realizacji tego niecodziennego pomysłu. Bo jak stwierdziła Łasica miała różne pomysły i przygody tego typu no ale o takim numerze jak teraz to Corrette jeszcze nie słyszała. To była ciekawa. Potem się spotkały razem we trzy przy szynkwasie gdy doholowała do nich Łasica która już się pożegnała z chłopcami z ferajny i wróciła do nich. I też była w wyśmienitym humorze a numer uznała za zabawny i ekscytujący. Więc jakby Pirora miała ochotę go powtórzyć to ona była bardzo chętna. No i oczywiście też była ciekawa jak to wyszło z roli widza. - Jak już poszłyście to sobie przypomniałam o strychu. Tam chyba by można spróbować. - Cori okazała się całkiem pomysłową wspólniczką w knuciu takich zabaw. Chwilę rozmawiały o propozycji strychu. Było tam dość chłodno bo nie był ogrzany. Ale przy samym kominie było całkiem ciepło. No i stała szafka oraz kosze z ubraniami. Jakby wiedziała na kiedy mogłaby tam chyba przygotować jakieś koce albo legowisko. No i było ciemno. Więc poza promieniem lampy to było ciemno właśnie. Jak ktoś był chociaż kilka kroków dalej to powinien być skryty w tej ciemności. Zwłaszcza jakby się okrył jakimś ciemnym kocem i zachował ciszę. No ale to już zależało od Pirory czy pasuje jej taki pomysł czy woli tak jak teraz w pokoju pod łóżkiem. Jak się pożegnały z Cori i “Mewą” to już było całkiem późno. Może północ, może trochę przed albo po. No ale skoro Łasica uznała pannę van Dyke za kamratkę to oczywiście odprowadziła ją pod same drzwi “Żagli”. Dobrze było nie iść samej przez te puste, mroczne i zaśnieżone ulice gdzie każdy cień mógł kryć nie wiadomo kogo albo co. Śnieg pod butami zdawał się skrzypieć dziwnie głośno ale jakoś dotarły do przystani Pirory cało i bez przygód. Łasica była bardzo zafascynowana ciekawa tych numerków z podglądaniem i jak i gdzie i z kim je się organizuje. - A w tym nowym domu też będziesz organizować takie przedstawienia? Bo jak tak to bym była zainteresowana. To kiedy się umawiamy na następny raz? Ja na jutro to nie bardzo mogę. Jestem w robocie a potem na wieczór już jestem umówiona. - jakoś na tym się skończyła wczorajsza rozmowa z Nadią już przed głównym wejściem do tawerny w jakiej dzisiaj z Pirorą i jej zabaweczkami spożywały śniadanie. No a Rose była właśnie ciekawa wczorajszego dnia swojej koleżanki o blond włosach i jej planów na dzisiaj. --- Mecha 51 Łasica; wykonanie powierzonych zadań w zakładzie; (75%); rzut: Kostnica zad 1 75-47=28 > ma.suk; zad 2 75-37=38 śr.suk; zad 3 75-72=3 > remis --- Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; tawerna “Czarna czapla” Czas: 2519.02.01; Wellentag (1/8); ranek Warunki: ciepło, sucho, jasno, gwar rozmów; na zewnątrz jasno, śnieży, łag.wiatr, b.mroźno Vasilij, Egon i Silny - Ja może wczoraj czegoś nie załapałem. Ale przypomnijcie mi po co tu jesteśmy? - Silny sięgnął po pajdę chleba i odgryzł go aby zagryźć porcję bigosu jaki wcinał. Wczoraj Egon zaszedł do niego po tym jak się z Vasilijem rozstali w porcie. Ale udało im się zebrać do kupy dzisiaj rano. Co prawda Silny przyszedł do “Czapli” na to spotkanie i siedzieli teraz we trzech. Ale mówił jakby nie zrozumiał po co się tu zebrali albo zwyczajnie niedowierzał. - Wczoraj dzwony biły szóstą dwa razy. No to Czarny otworzył sezon łowiecki na tego co mu psuje interesy. - powiedział widocznie też słysząc wieści z półświatka o “pomyłce” w biciu wieczornych dzwonów. I wiedział co to oznacza. Jednak nadal wolał aby towarzysze sprzedali mu więcej detali na tym porannym spotkaniu. A ci dwaj mogli sobie przypomnieć co się działo wczoraj. Po opuszczeniu tej tawerny w jakiej i teraz siedzieli poszli do portu. Dość opustoszałego. W końcu zmrok był za pasem a dzień święty gdy należało odpoczywać i modlić się do dobrych bogów. Więc i rybacy odpoczywali i modlili się do dobrych bogów. I port świecił pustkami. Statków i łódek było pełno. Nie wiadomo było od czego zacząć te szukania. Zwłaszcza jak nie znali żadnego imienia o jakiego rybaka może chodzić. Nie zostało nic innego jak spróbować zasięgnąć języka u kogo się tylko da. Pomogło im to, że sprawa była świeża no i kapłan w świątyni Mananna dzisiaj o tym mówił na porannej mszy. To wieść rozeszła się po mieście. Co prawda pierwsze zapytania nie przyniosły zbyt wielkiego efektu. Albo zagadnięci ludzie nie wiedzieli nic o sprawie albo nic poza tym co Egon z Vasilijem już wiedzieli. No ale trafili w końcu na kogoś kto słyszał o jakiego rybaka chodzi. I to było wczoraj a nie dzisiaj. Wczoraj, w Agnestag, znaleźli jego łódkę. Rano Lukas jeszcze nią wypłynął razem z innymi, gadał z nimi w porcie no a w południe znaleziono tylko pustą jego łódź. - Wypchnąć z portu? Nie, nie, niemożliwe. Ryb nie łowi się tu w zatoce tylko na zewnątrz. I tam znaleziono jego łódź. Widocznie jeszcze tam wypłynął i zarzucił sieć i zaczął łowić. Ale nie tutaj. - rybak pokręcił głową na znak, że tutaj chyba zaszło jakieś nieporozumienie. Uważał, że początek połowu Lukas musiał mieć jak zawsze. Wsiadł na łódź, wypłynął z portu na zatokę i przed nią. No a potem pewnie coś poszło nie tak skoro znaleziono tylko jego łódź, bez niego. - Zresztą prąd pcha wszystko do brzegu. Puste łódki też. Jakby to było gdzieś w porcie to by pustą łódź znaleziono przy którymś pirsie a nie przed zatoką. - powiedział swój ostateczny argument. No ale jeśli to była prawda to rzeczywiście port był położony na końcu zatoki wrzynającej się głęboko w ląd i z trzech stron otoczoną wodą. Kawał wody do przepłynięcia aby wydostać się z tego wodnego worka na otwarte morze. Nawet pokazał im o jaką łódź chodzi. Nie różniła się niczym od dziesiątek innych łodzi kiwających się na leniwych falach w zasięgu wzroku. Jak się nie wiedziało o którą chodzi to można ją było minąć tak jak się mija jedną rybę w ławicy podobnych. Łódź nie zdradzała śladów przemocy. Ani śladów krwi ani pazurów ani nic takiego. Zwyczajna, stara, mocno zużyta rybacka łódź od jakiej zalatywało morską wodą i rybami. Już zmierzchały ponure ciemności gdy skończyli swój obchód w porcie za tą łodzią zaginionego rybaka. No i się rozdzielili. Gladiator poszedł szukać Silnego i może Strupasa a Vasilij estalijskiej kapitan. Egon znalazł Silnego już wieczorem. Już nie bardzo było sens gdzieś ruszać w miasto jak zimowa noc była za pasem. Wczoraj kolega gladiatora zgodził się spotkać dziś rano. No ale dziś rano czekał na jakieś dokładniejsza wyjaśnienia co właściwie mają zamiar robić po śniadaniu. Strupas za to przyjął brodacza mniej wylewnie. Właściwie to zdradzał nieufność. - Hmm… Mogę popytać. Ale to tak samo jak z tą siecią co mówiłem Vasilijowi. Zarzucę ale nie wiadomo czy albo kiedy coś się złapie. Poza tym mógł wczoraj od razu powiedzieć jak się widzieliśmy i gadaliśmy. - mruknął niezadowolonym tonem garbaty grubas. Ale koniec końców jednak zgodził się pomóc w tej sprawie. Trudno było jednak przewidzieć jakie to przyniesie efekty i czy w ogóle. Vasilijowi zaś przyszło rozpytywać o tą kapitan jakiej wcześniej nie spotkał ale słyszał od Versany. Niestety nie słyszał gdzie ją można spotkać. Nie znał też nazwy jej statku a w Festag to i kapitanat był zamknięty a tam było najprościej sprawdzać takie rzeczy. Zwłaszcza jak się miało nazwisko kapitana albo nazwę statku. W końcu rozpytywanie przyniosło skutek wczesnym wieczorem. Pomogło to, że w porcie niewiele było kobiet - kapitanów statków no i akurat ta kapitan była dośc charakterystyczna. Wpadała w oko. W końcu więc jak pochodził i popytał po tawernach to dostał namiar na statek “Morską tygrysicę” i miejsce gdzie jest zacumowana. Wreszcie odnalazł sam statek. Podobnie jak na “Adele” trzeba było walić w burtę albo krzyczeć aby ktoś podszedł i wyjrzał na gościa. Tym razem była to jakaś blada plama na tle pochmurnego, wieczornego nieba jaka wyjrzała za barierki burty. - No? - zapytał pewnie ktoś z załogi sprawdzając czego obcy chce. W tych ciemnościach nie było widać detali i nawet z paru kroków twarz była tylko bladym owalem. Te negocjacje przez burtę trochę trwały zwłaszcza, że załoga nie bardzo była skłonna ufać obcemu i nie puściła pary z gęby czy pani kapitan w ogóle jest na pokładzie. Dopiero jak się przedstawił któryś z nich poszedł gdzieś. I po jakimś czasie wrócił i na dół spuszczono drabinkę sznurową z drewnianymi szczebelkami. Vasilij mógł wejść na pokład i tam było jaśniej gdyż paliło się kilka olejaków. Stała o kilka kroków od wejścia na pokład. Stała w czarnych, wysokich do kolan butach i białych spodniach. W bogato zdobionym surdocie i ciężkim, marynarskim płaszczu nie mniej zdobionym. Z gróbym skórzanym pasem za jakim miała wetknięte skrzyżowane pistolety i szablą u boku. Oraz trógraniastym kapeluszem na czarnych włosach. Nie witała go jednak z uśmiechem przyjaźni na pełnych wargach. Podobnie jak jej załoga. - Cichy jak sądzę. Witaj na moim statku. Jestem kapitan Rose de la Vega. Czemuż zawdzięczam tą wizytę? - zapytała grzecznie chociaż z wyczuwalną rezerwą jaką zwykle obdarzano obcych składających wieczorną wizytę bez wcześniejszych zapowiedzi. Rzadko były to dobre wieści. No tak, więc koniec końców udało się im zrealizować plany spotkań wczorajszego wieczora. A teraz był kolejny poranek. Nowy poranek, pierwszy nowego tygodnia i miesiąca. Nachexen się skończył i zaczynał się Jahrdrung, drugi miesiąc nowego roku. Poranek okazał się sypiący śniegiem ale chociaż mroźny okazał się dość spokojny. Siedzieli w “Czapli” we trzech jedząc wspólne śniadanie i rozmawiając o planach na nowy dzień. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Kupiecka; kamienica van Drasenów Czas: 2519.02.01; Wellentag (1/8); ranek Warunki: ciepło, sucho, jasno, gwar rozmów; na zewnątrz jasno, śnieży, łag.wiatr, b.mroźno Versana Młoda wdowa siedziała w swojej jadalni. Tym razem nie usługiwała jej Brena która poszła odpracować swój dzień służby do van Hansenów. Za to odzyskała Blankę i Dagmarę. Rose była słowna i wczoraj trochę po zmroku obie zabaweczki wróciły do Versany. Więc już wczoraj wieczorem mogła się cieszyć ich towarzystwem. No ale dzisiaj brakowało znajomej rudzinki. I jeśli miała pracować tak samo jak Łasica to raczej przed zmierzchem nie było co się jej spodziewać. Za to wczoraj wieczorem mogła się zabawić z blondwłosą Kislevitką. Która jakoś nie zdradzała niechęci przed takimi zabawami i okazała się całkiem utalentowana w tej materii. Dzisiaj rano też powitała swoją panią ciepłym uśmiechem i życzliwym tonem. Blanka była jak zwykle cichsza i mniej wylewna. Przemykała jak myszka jakby bała się, że ktoś ją zauważy albo wręcz zawoła. Widocznie tą długoletnią niewolę u Norsmenów nie będzie z niej tak łatwo wypędzić. Z drugiej strony pewnie dzięki temu posłusznie wykonywała wszelkie polecenia jakie otrzymała. Kornas przy śniadaniu wyglądał jak zbity pasztet. Miał chyba ten najgorszy etap jak to co miało zsinieć i spuchnąć to właśnie zsiniało i spuchło. Więc miał spuchnięte i spękane wargi, guzy, zadrapania no ale nic poważnego mu nie było. I zaczynał powoli wracać do zdrowia. Ucieszył się jak dziecko jak mu Versana wręczyła jego dolę z walk na arenie. Nawet dziewczęta mu powiedziały coś miłego to nawet jak kastrat raczej nie zdradzał się zbyt wielkim libido to jednak też musiało mu się zrobić przyjemnie od tej kobiecej troski i wyrazów uznania. Gdy już to mieli załatwione pani van Drasen miała okazję aby sobie przemyśleć kilka spraw. Tych z wczoraj i z dzisiaj. Jak choćby wiadomość od Łasicy. Chociaż raczej od Starszego. Musiała zajść rano jak jeszcze była Brena a Versana jeszcze była w łóżku. Ale jak nie przehulała ostatniej nocy jak porzednią to nawet nie wstawało się rano tak ciężko jak ostatniego poranka. Zwłaszcza jak nad łóżkiem pochylała się twarz okolona włosami o granatowym połysku. - Cześć Ver! - zaćwierkała radośnie Łasica całując ją w usta. - Wpadłam tylko na chwilę. Zajrzyj do skrytki czy szef ci czegoś nie zostawił. Mi zostawił, że jest po rozmowie z blondyneczką i na razie ani mru mru o “Adele” i reszce grupy ale na teatr ma zielone światło! I ojej ale się z nią wczoraj zabawiłam! Cudownie! Ma dziewczę talent! No ale to jak będę wieczorem to pogadamy teraz muszę już lecieć do kazamat. Potem mam się zgłosić na “Adele” i opowiedzieć jak było ale nie wiem o której bo nie wiem o której skończę. To lecę! Cześć! - Łasica mówiła bardzo szybko i bardzo cicho. Ale zdradzała ekscytację z wczorajszego wieczoru i uprzedziła, że może mieć jakąś wiadomość od mistrza. Może nawet inną niż dla Łasicy skoro jej nie było sensu wysyłać słowa pisanego. A potem jeszcze raz pocałowała Versanę w usta i już się wyprostowała i wyszła z sypialni. Na zewnątrz była jeszcze nocna ciemność chociaż niebo już granatowiało od pierwszych zwiastunów nowego poranka. Więc jak Łasica miała na ranną zmianę to był już czas najwyższy się tam udać. Podobnie zresztą jak Brena do van Hansenów. I dlatego później już rano nie widziała ani jednej ani drugiej. Ale i wczoraj też się działo całkiem sporo. Na dość wczesnym Festag spotkała tamtego faceta na cmentarzu. W tym pasie przy rzece co wskazał jeden z grabarzy. Ale czy to był Buldog tego nie wiedziała nawet teraz przy śniadaniu. Wiedziała, że stał przy nagrobku Amelii Habich co wedle dat nagrobka zmarła z kilkanąscie lat temu będąc u progu dorosłości. Ale on w końcu przedstawił się tylko z imienia. August. W końcu bo z początku wcale nie wydawał się skory do rozmowy. Spojrzał w bok na stojącą obok kobietę obrzucając ją spojrzeniem z góry do dołu i z powrotem jakby zastanawiał się po co się go przyczepiła. Burknął coś w odpowiedzi i nie bardzo wiadomo było czy się z nią wita czy ją spławia. I dalej odgrzebywał śnieg z nagrobka. Całkiem pieczołowicie. Chociaż miał lżejszą robotę niż młoda wdowa bo nie miał aż tyle zbitego śniegu czyli pewnie przychodził tu częściej niż ona. Niechcący jednak bardzo utrudniał jej zadanie bo jakoś nie palił się do rozmowy i dawał znać, że nie jest nią zainteresowany. Czy rozmową czy samą rozmówczynią to nie bardzo było wiadomo. A i z tej odległości nie bardzo mógł pewnie poczuć zapach aromatu jaki roztaczała wokół siebie wdowa. Ten lekki wiatr i mróz też nie pomagał. Właściwie to chyba sama czuła ten przyjemny zapach najlepiej. Pewnie lepiej niż on jak wciąż sprzątał ten nagrobek. I zorientowała się, że ten środek zrabowany na Grubsona jest bronią dwustronną. Na nią też to działało, zwłaszcza jak cały czas drażnił w jej nozdrza ta leciutka mgiełka zapachowa. Bardzo przyjemna. Aż się chciało więcej i mocniej. - Ta, pewnie ta. - mruknął mężczyzna gdy zbierał grudy śniegu zdartego z nagrobka do wiadra. Trudno było powiedzieć aby był natarczywy. Raczej jakby w końcu okazał jakieś zainteresowanie zagadującą go nieznajomą. Przedstawił się jako August i zapytał ją o imię. Nie zdradził skąd jest, ani gdzie pracuje. O Buldogu i kazamatach nie padło żadne słowo. A ta Amelia to była jego siostra. Najlepsza jego część. Jaka umarła. No ale czas już się żegnać. Więc z bogiem dobra kobieto. Nieco podobnie było później z Louisą. Chociaż bardziej bezpośrednio i mokro. No i była jeszcze Łasica. Która w roli usłużnej, zgrabnej, czułej i uśmiechniętej łaziebnej sprawdziłą się wyśmienicie. Zapewne mało jak ktoś lubił towarzystwo łaziebnych w kąpieli to raczej na usługi kultystki o granatowych włosach raczej nie powinien narzekać. I Lousia nie narzekała. Versana też. Zapomniała o całym świecie i upojona tym przyjemnym aromatem od jakiego stawały włoski na karku oddała się tym wodnym zabawom na całego. Poszły we trzy do tej łaźni gdzie zostały same. Łasica znów wcielała się w swoją ulubioną rolę kuszącej uległości więc była jak do rany przyłóż. Sama się bez ceregieli rozebrała i chętnie pomogła rozebrać się koleżankom. A jak Versana i Louisa wylądowały obok siebie w balii ona zajęła miejsce przy ich stopach i zgodnie z wcześniej wyrażonym życzeniem zajęła się nimi zajmować. Blondynka z początku zachowywała się dość biernie i ospale. Siedziała nago w balii obserwując zabawę co najwyżej dając się dotykać czy całować ale sama nie zdradzała większej aktywności. Ale w końcu coś tam w niej pękło. I jak się zaczęła kochać to jak szalona i na całego. Aż się balia zrobiła za mała i w pewnym momencie nawet przygniatała wijącą się Łasicę do ściany serwując jej brutalne i bardzo dokładne przeszukanie czy czegoś tam w środku nie ukryła. Ale jakoś sądząc po reakcji włamywaczki to jakoś chyba nie miała jej tego za złe. Ale chociaż pod względem rozrywki znów zaliczyły upojny numerek z wojowniczką Sigmara to dowiedziały się niewiele. Głównie dlatego, że ta najpierw prawie nic nie mówiła przed, w trakcie no to w trakcie a po właściwie też nie. Dała znać, że czas się zbierać, ubierać i wychodzić. No i się pożegnały. Jakoś okazji aby pogadać właściwie nie było. Chociaż pod koniec Lwica jaką ją nazywała Łasica, wydawała się chociaż częściowo mniej ponura jakby w tych gwałtownych zabawach w balii zostawiła część swoich trosk razem z brudną wodą w balii. - O tak, tego mi było trzeba! Ale za tym tęskniłam za tą jej rewizją osobistą! - śmiała się wesoło Łasica gdy już we dwie szły razem zaśnieżonymi ulicami. Każda z nich miała jeszcze inne sprawy do załatwienia na ten dzień i wieczór ale na razie jeszcze szły razem. - No ona nigdy jakoś rozmowna nie była ale dzisiaj to już całkiem. Na początku myślała, że nas w ogóle spławi. Dobrze, że wyskoczyłaś z tą balią. No ale jakoś rozmowna i tak nie była. Właściwie to nas spławiła jak już było po zabawie. - przyznała już bardziej stonowanym głosem gdy tak na świeżo rozmawiały o właśnie zakończonym spotkaniu. Zdaniem oponentki Silnego Kruger nic nie straciła w jej oczach pod względem atrakcyjności zabawy z nią i tutaj sprawdziła się jak za każdym razem gdy od miesiąca ją odwiedziały. Ale jeśli szło o wyciągnięcie z niej informacji to poszło im chyba gorzej niż zwykle. - Ale jak ją rozbierałam to wyczułam smród. Zwłaszcza z butów. Zalatywało jak z kanałów. Stopy na początku też miała mokre i zimne. - zdradziła koleżanka co odkryła gdy na początku kąpieli pomagała się rozbierać blondwłosej wojowniczce. Także jak się schylała przed nią aby zdjąć jej buty, skarpety i potem spodnie. Potem jeszcze zastanawiała się czy ją śledzić no ale ona sama była już umówiona z Pirorą a w dni robocze była zajęta. Dopiero wieczorami miała wolne. A do tego łowcy czarownic mogli być szkoleni tak w śledzeniu jak i wykrywaniu własnego ogona i jego gubieniu w razie potrzeby. Więc to było spore ryzyko na jakie obecnie z braku laku Łasica się nie zdecydowała. A wieczorem miała okazję sprawdzić swój urok i wdzięk wsparty subtelna nutką afrodyzjaku Grubsona na poruczniku Finku. Oficer śledczy okazał się chyba najbardziej podatny na taki zestaw ze wszystkich wcześniejszych spotkań w ciągu dnia. Co bynajmniej nie oznaczało, że był łatwym orzechem do zgryzienia. Wręcz przeciwnie. Chociaż wieczór w towarzystwie Versany i w tym luksusowym otoczeniu wyraźnie sprawiał mu przyjemność to prowadził dyskusję na poziomie na jakim wdowa musiała użyć wszystkich zwojów nerwowych w mózgu aby coś wydłubać z niego oprócz interesującej dyskusji. Gdyby przyszła tam tylko po to Fink zapewne okazałby się czarującym i utalentowanym rozmówcą. Na pewno mógłby swoim wdziękiem i oczytaniem oczarować nie jedną kobietę, nawet wśród szlachcianek jakie z powodu jego ubóstwa normalnie raczej nie patrzyły na niego zbyt przychylnym okiem. Ale gdy chciała dowiedzieć się coś więcej, coś co on uważał za sprawy zawodowe to natrafiała na mur uprzejmego milczenia i zmieniania tematu. Przypominało to wyrafinowaną grę w szachy z między dwoma mistrzami tej gry. Wet za wet, komplement za komplement, pytanie za pytanie. Fink nie był w ciemię bity i potrafił widocznie oddzielić sprawy zawodowe od prywatnych. O nie miał ochoty tego mieszać. Niemniej w końcu coś udało jej się z niego wyciągnąć. W sprawie najbardziej osobistej a jednocześnie i oficjalnej czyli włamaniu do mieszkania i magazynu kupca Grubsona dowiedziała się, że “śledztwo trwa” oraz tego, że obu włamań dokonali zawodowi włamywacze jacy posiadali odpowiednie narzędzia i umiejętności. Szukali ich. Społeczność włamywaczy nie była łatwa do spenetrowania ale prawdziwych zawodowców nie było aż tak wielu. W końcu coś się złapie w zastawioną sieć. Niestety wymaga to cierpliwości. Może też podziała nagroda jaką ostatnio wyznaczył kupiec Grubson za ujęcie sprawców lub chociaż wskazanie jakiegoś pożytecznej informacji. Marcus uśmiechał się przy tym przyjaźnie do siedzącej naprzeciwko kobiety ale czy wiedział z kim naprawdę siedzi i rozmawia? Podpuszczał ją? Wiedział coś o niej i Łasicy? Tego wdowa nie potrafiła odgadnąć ale i teraz nie była pewna czy słowa oficera nie miały jakiegoś ukrytego dna. Sprawami napadów i morderstw oficer się nie zajmował bezpośrednio. To nie była jego sprawa. Ale nie powiedział czyja. Może dlatego wydawał się mówić o niej nieco swobodniej. Owszem jakieś ciała znajdowano ale zawsze gdzieś znajdowano jakieś zamordowane ciała. Takie rzeczy niestety zdarzały się nie tak rzadko w tym mieście. Ale ile tych ciał, jakie i czy był między nimi jakiś związek to wydawało mu się to mętne. Ale jak się zastrzegał nie zajmował się tą sprawą i właściwie to się zachowywał jakby właśnie od Versany dowiadywał się o tym po raz pierwszy. O Sondre się nawet trochę rozgadał. Cóż to byłoby za trofeum! No ale niestety gdzieś się ukrywa. Porucznik na swój sposób nie mógł ukryć pewnego rodzaju podziwu dla brawury łotrzyka który ośmielił się na tak zuchwały czyn. W świetle dnia i na tak masową skalę. I to nie przeciwko jakiejś biedocie tylko samym zacnym rodom. Fink nie miał pojęcia jak skończy Sondre ale żywił przekonanie, że taki czyn miasto zapamięta na długo. Ale gdzie zuchwały bandyta może przebywać teraz to powiedział, że nie ma pojęcia. - Obawiam się, że nie bardzo wiem co masz na myśli moja droga. - przyznał gdy temat zszedł na okoliczności zamieszania przy dezercji żołnierzy okrętowych z portu na początku zimy. - Skąd pomysł, że to coś więcej niż zwykła dezercja? - zapytał obdarzając ją przyjemnym uśmiechem ale chociaż pozwolił sobie poluzować modną, falbankową chustę zaczepioną do szyi to widocznie umysł wciąż pracował mu nieźle. Nie miał zamiaru się upić ani zachowywać jak na dżentelmenowi nie wypadało na spotkaniu z damą. Na koniec gdy wieczór był już dość zaawansowany zaoferował się odwieźć swoją damę do domu i tak właśnie zrobił. Wrócili dorożką pod główne drzwi van Drasenów i stosownej porze i mogli sobie podziękować za ten interesujący wieczór. Porucznik pytał czy pani van Drasen miałaby ochotę go powtórzyć. Za jakiś czas oczywiście gdy będzie miała ochotę bo nie ośmieliłby się jej narzucać. Jak w końcu wróciła do domu i własnej sypialni nie bardzo miała okazję się skupić. Wina może nie wypili w “Skrzyżowanych kluczach” zbyt wiele ale jednak w połączeniu z afrodyzjakiem i całą resztą jakoś nie sprzyjało to koncentrowaniu się na składaniu literek w całość. Dobrze, że trafiła się młoda i chętna Dagmara aby pomóc swojej pani ukoić ten niedosyt cielesnych przyjemności. Z książką zorientowała się tyle, że był to rękopis. Pismo było podobne do aaronowego ale Starszy coś wspominał, że to on tłumaczył oryginał jaki wpadł w ich ręce. Pewnie dlatego. Język był jednak dość trudny i na wpół mistyczny a Aaron nie miał zbyt starannego pisma to wymagało porządnego skupienia do czytania. Zwłaszcza do czytania ze zrozumieniem. A wczoraj wieczorem sytuacja nie bardzo temu sprzyjała. No a dzisiaj był kolejny dzień i kolejne śniadanie. Właściwie pierwszy dzień nowego miesiąca. Czas gdy księgowy zrobi podsumowanie całego miesiąca i sprawdzi jakie saldo wyszło w sklepie. Łasica już pewnie była w kazamatach, Brena u van Hansenów no a ją samą też czekało parę spotkań w ten nowy dzień. Na razie sypało śniegiem na zewnątrz ale bez zauważalnego wiatru więc po prostu sypało jak pierzem. --- Mecha 51 Versana; działanie afrodyzjaku; na cmentarzu; (SW); 60+10-10=60; rzut: Kostnica 52; 60-52=8 > remis = naprawdę ładny zapach August; działanie afrodyzjaku; na cmentarzu; (SW); 45+10-10-10=35; rzut: Kostnica 25; 35-25=10 > remis = naprawdę ładny zapach Versana; działanie afrodyzjaku; w łaźni; (SW); 60-10=50; rzut: Kostnica 79; 50-79=29 > ma.por = podatność +10 na flirt i uwodzenie Louisa; działanie afrodyzjaku; w łaźni; (SW); 60-10=50; rzut: Kostnica 55 > 50-55=-5 > remis = naprawdę ładny zapach Łasica; działanie afrodyzjaku; w łaźni; (SW); 45-10=35; rzut: Kostnica 41 > 35-41=-6 > remis = naprawdę ładny zapach Versana; działanie afrodyzjaku; wieczorem; (SW); 60-10=50; rzut: Kostnica 45; 50-45=5 > remis = naprawdę ładny zapach por. Fink; działanie afrodyzjaku; wieczorem; (SW); 55-10=45; rzut: Kostnica 73; 45-73=-28 > ma.por = podatność +10 na flirt i uwodzenie Versana vs Fink; przekonywanie do odpowiedzi; (OGŁ vs SW); 65+10+10-10=75 vs 55+10+10+10-10-10=65; 50+75-65=60; rzut: Kostnica 27; 60-27=33 śr.suk = zwykłe odpowiedzi
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
04-05-2021, 09:42 | #278 |
Reputacja: 1 |
|
05-05-2021, 07:36 | #279 |
Reputacja: 1 | Rano
|
05-05-2021, 07:40 | #280 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Obca : 05-05-2021 o 07:43. |