|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
05-05-2021, 12:08 | #281 |
Reputacja: 1 |
|
07-05-2021, 16:29 | #282 |
Reputacja: 1 |
|
07-05-2021, 18:26 | #283 |
Reputacja: 1 | Festag (8/8); Wieczór; statek “Morska tygrysica”; Vasilij i Rose de la Vega
|
08-05-2021, 15:26 | #284 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
08-05-2021, 20:27 | #285 |
Reputacja: 1 | Wallentag (1/8); Ranek; kamienica van Darsen; Versana, Łasica - Dziękuję za informację. - ucałowała policzek siostrzyczki w ramach wdzięczności. Jej skóra była delikatna i sprężysta. Pachniała świeżym, morskim powietrzem. Ver lubiła ten zapach. Jakoś nieodzownie kojarzył się jej on właśnie z Łasicą. - Też mam dla ciebie małe co nieco. - postanowiła zrewanżować się kochance kilkoma smaczkami na temat kazamat i nie tylko. Opowiedziała jej pokrótce o tym całym Auguście i grobie jaki odwiedza. Wyraziła jednak przy tym swoją niepewność co do tego czy to na pewno był ów Buldog. Dla granatowowłosej łotrzycy jakby nie patrzeć była to jakaś poszlaka ułatwiając identyfikację i zbieranie informacji na temat szefa nocnej zmiany w tym paskudnym miejscu jakie przyszło im rozpracować. Wdowa nie zapomniała również podzielić się z wężową siostrzyczką szczegółami ze spotkania z porucznikiem Finkiem. - Mówię ci. Facet ma maniery niczym z salonów. - nieco jej to imponowało. Jak się jednak nad tym mocniej zastanowić to nie dziwiło. Mężczyzna obracał się w przeróżnym towarzystwie więc zapewne co nieco liznął tematu z pogranicza etyki i uwodzenia. Ver jednak nie takich kochasiów rozpracowywała. - W każdym razie mimo początkowego wycofania udało mi się go troszkę pociągnąć za język. - była zadowolona ale nie dumna z tego czego dokonała. Wszak liczyła na lepszy efekt swoich poczynań. Lepszy jednak wróbel w garści niż gołąb na dachu. W każdym razie przekazała bywalczyni wszystkich miejskich tawern wszystko to czego udało się jej dowiedzieć. Od sprawy Grubsona zaczynając w związku, z którą ostrzegła koleżankę o możliwości zastawienia jakiejś zasadzki i ewentualnym “ogonie”. Poprzez Sondre i dezercje marynarzy z Akademii aż po kwestie tych napadów na kurtyzany. Z resztą tą ostatnią sprawę łączyła z Louise i jej śmierdzącymi girami. Nie mógł być to przypadek. Stwarzało to jednak zagrożenie dla ich interesów i bezpieczeństwo braci z kultu. - No i na koniec zaproponował kolejne spotkanie, na które rzecz jasna z uśmiechem na ustach się zgodziłam. - na zakończenie rozmowy poinformowała nową pracownice kazamat iż to nie koniec jej romansiku i flirtu z przystojnym i uroczym mundurowym. - Swoją drogą. Myślisz, że kiedy będziesz wolna po tych kazamatach? - zapytała zatroskana o sprawę norski - Wiesz chodzi o Normę i tą kąpiel? - nie pierdzieliła się w ceregiele - Dasz mi jakoś znać? Będę dziś po zmierzchu w “Czarnej czapli”. Wpadnij jak zdążysz to razem się przejdziemy do Normy. - były z Łasicą na takiej stopie, że mogła sobie pozwolić na bezpośredniość. - Mówię ci, że nie mam pojęcia co mnie czeka w kazamatach ani kiedy skończę. Potem mam się zameldować na “Adele” i też nie wiem ile mi tam zejdzie. Dam radę to będę nie to nie. A teraz już muszę lecieć, zobacz, widno się robi. - Łasica wyraźnie się spieszyła aby nie zacząć pierwszego dnia w nowej pracy od spóźnienia. Nie miała głowy ani nastroju do przeciągania tej wizyty. Pokiwała tylko głową, cmoknęła koleżankę i już jej nie było. Wallentag (1/8); Ranek; tawerna “Jelenie rogi”; Versana Była wypoczęta i zrelaksowana. Dzień odprężenia był zdecydowanie dobrym pomysłem. Moczenie się w bali z dwoma pięknymi kobietami, wyborny posiłek z uprzejmym porucznikiem, później zaś znów balia i jako wisienka na torcie nagusia i chętna na psoty Dagmara. Zregenerowały całkowicie jej wyczerpane do niedawna zasoby sił. Dzisiaj zaczynał się jednak kolejny tydzień i znów trzeba było wracać do “pracy”. Jako punkt pierwszy swojego harmonogramu prac obrała polecana przez właściciela “Kniei” tawernę “Jelenie rogi”. Miała zamiar dograć sprawę polowania by wiedzieć na czym stoi i jaką informację przekazać Froyi. Wpierw jednak zamierzała wpaść do skrytki w której według informacji Łasicy powinien czekać na nią gryps. Swoją drogą sama miała jeden który zaadresowany był do Cichego. “V. Przyjdź z M. do CC. V. PILNE!” Ubogi w treść mówiący jednak wystarczająco osobie, której był on przeznaczony. “Rozmawiałem z najmłodszą córką. Jest obiecująca ale trzeba zachować ostrożność. Nic nie mów o sprawie głównej i naszej rodzinie a rodzinie o niej. Możesz ją wdrożyć w sprawy teatru. Powinna się przydać. Utrzymuj z nią kontakt. Ojciec.” Wiadomość nie była zbyt długa. Ale widocznie pochodziła od samego mistrza. Jak już musiał to on używał pseudonimu “Ojciec” w takich sytuacjach. Notka była jasna i klarowna. Ver przyjęła wszystko do wiadomości. Jestestwo kawałka papieru stało się zbędne. Zgniotła więc go i postanowiła wyrzucić do najbliższego koksownika mijanego w dalszej trasie. Lokal znajdował się w połowie drogi pomiędzy głównym rynkiem a wschodnią bramą. Ulice miasta były zatłoczone. Był jednak Wallentag wobec tego taki stan rzeczy nie dziwił. Ver parła więc w pojedynkę mijając kolejnych przechodniów. Dziś wszystkie jej dziewczęta miały równie napięty plan dnia co ona. Brena w ramach przegranego pojedynku Versany z Froyą odesłana była na służbę do rezydencji van Hansenów. Dagmara z Blanką zaś zaraz po tym jak zakupią w “Kniei” proch i kule skierować się miały do Pirory na przyuczenie. Młoda była ambitna ale i bardzo skora do współpracy co cieszyło. Dzięki takim jak ona ich małą rodzinka stawała się silniejsza. Wdowa zaś miała dla niej prezent w ramach podzięki za udzielanie lekcji świeżemu narybkowi. Nazwa lokalu wydawała się oczywista gdy się już było przed jej głównym wejściem. Łagodny, biały puch opadał na jakiś rogaty, pewnie jeleni łeb jaki królował nad frontowymi drzwiami. Nieco go przysypał przez co trofeum nie było zbyt wyraźnie widoczne spod tego białego okrycia. Wewnątrz nawet w dzień panował półmrok. A może to okopcone drewno takie sprawiało wrażenie. Za szynkwasem i tu i tam na ścianach też były wyeksponowane łby leśnych zwierząt. Dorodne łosie, warczące wilki, wyszczerzone niedźwiedzie, piękne rogacze zdobiły ściany nadając im jednoznacznie myśliwski charakter, podobnie zresztą jak sklep “Knieja” nastawiony na obsługę leśnych eskapad. Gości jednak było niewiele. Stołów też było mniej niż w większości karczm. Ci którzy byli siedzieli po dwóch, trzech lub pojedynczo i w większości jedli śniadanie albo byli świeżo po. Rozmawiali ze sobą a na widok kolejnego gościa który wtargnął do środka wraz ze śniegiem i poświatą poranka odwrócili głowy jak to zwykle się sprawdzało kto nowy wszedł do pomieszczenia. Nie trzeba było być filozofem aby zorientować się, że jest to odpowiedniej miejsce dla kogoś kto chce zorganizować polowanie. Tawerna miała swój niepowtarzalny klimat. Te trofea i ubiór jaki przyodziany mieli goście jednoznacznie wskazywał na fach, którym się zajmowali. Ver nieco dziwiło to czemu Dana, kobieta z lasu, zamiast zameldować się tutaj wybrała obskurny “Sierp i młot”. Była to jednak jej prywatna sprawa. - Witaj gospodarzu. - zaczęła gdy zbliżyła się do baru - Poszukuje niejakich Bruna Toporka i Konrada Jelonka. Interesuje mnie podjęcie z nimi współpracy. - bezpardonowo zakomunikowała kogo i po co potrzebuje. - Bruno to tamten. A Konrad siedzi tam. - odparł gospodarz wskazując na obydwu mężczyzn. Każdy z nich siedział z jednym czy dwoma towarzyszami ale przy innych stołach. Konradowi musiało być całkiem ciepło bo siedział w samej koszuli i rozpiętym surducie zaś Bruno miał na sobie podbitą futrem kamizelę. Obaj byli pogrążeniu w jedzeniu śniadania i cichej, spokojnej rozmowie ze swoimi biesiadnikami. Versana spojrzała w kierunku obu wskazanych przez właściciela mężczyzn. Obaj wyglądali na zawodowców. W każdym razie w jej niedoświadczonym mniemaniu. - Którego byś mi polecił? - zapytała - Czym każdy z nich się wyróżnia? Specjalizują się w czymś? - A to zależy kogo szukasz. Znaczy do czego. Obaj są nieźli. Jak całkiem spora część naszych gości. - barman dał znak, że pytanie jest dla niego zbyt ogólne więc nie bardzo wie co interesuje klientkę. - Duży zwierz by mnie interesował. - odparła bez zastanowienia - Ale nie ukrywam, że wolałabym poznać atuty obu traperów. - zaznaczyła grzecznie nie mogąc pozbyć się wrażenie, że nie jako chwilę wcześniej już pytała o to co jest domeną, którego. - Czyli chcesz iść na polowanie? - karczmarz obrzucił czarnowłosą nieco wątpiącym spojrzeniem. Ale widocznie uznał, że to nie jego sprawa bo minimalnie wzruszył ramionami. - To obaj są dobrzy. Znają się na rzeczy. A teraz zima to jest sezon to całkiem często chodzą na takie polowania albo sami albo dla któregoś z możnych. - odparł spokojnie jakby chodziło o rutynową sprawę. Przynajmniej w tym lokalu. ~ Powiedz mi coś czego nie wiem. ~ nieco zirytowana pomyślała nie ujawniając jednak nawet odrobiny tej emocji. Kiwnęła tylko w podziękowaniu głową i ruszyła w kierunku pana “Toporka”. - Witajcie. - zaczęła gdy już stała przy stoliku zajętym przez dwóch mężczyzn z czego jedne z nich był tym, którego szukała - Tyś zapewne jest Bruno. Jestem Versana. Szukam ochotnika, który zorganizowałby polowanie dla mnie i mojej znajomej. Pod dobry adres trafiłam? - zapytała chwytając za oparcie stojącego obok krzesła i dosiadając się do stolika. - Pochwalony. - odparł zagadnięty obrzucając kobietę szybkim spojrzeniem. Pozostali zachowali się podobnie po czym szybko wymienili się wzrokiem. - No to usiądź. - Bruno zaprosił gestem kobietę do wspólnego stołu. - I opowiedz o co chodzi z tym polowaniem. Na kiedy? Na co? Dobrze trafiłaś, zajmuję się też polowaniami na zlecenie. - powiedział jakby nie pierwszy raz prowadził rozmowę tego typu. - Przegrałam zakład i zobowiązałam się zorganizować polowanie. Sama jednak nie dysponuje takim zapleczem. - w kilku słowach wyjaśniła jak się sprawy mają - Dana poleciła mi ciebie oraz Jelonka. Los jednak chciał, że to tu teraz zasiadam a nie tam. - delikatnym ruchem głowy wskazała drugi stolik - Mamy jednak wolny rynek. - zaznaczyła chcąc zmotywować łowczego do zarekomendowania swoich umiejętności - Na kiedy? A na kiedy byś mógł? Na co? A na co jesteś w stanie się porwać? Aaaa… I to my chcemy tą zwierzynę ubić. - dodała ten dość istotny fakt. - Chyba pierwszy raz się za to zabierasz co? - Bruno uśmiechnął się pod nosem jakby go trochę rozbawiło takie przedstawienie sprawy. - Dobra ale jak widzę, że pierwszy raz się za to zabierasz to powiem, że musisz coś nakreślić. Dajmy na to kiedy ma być to polowanie. Ile osób, z kim miałbym współpracować, jakie są oczekiwania pod względem zwierzyny. Czym chcecie polować, konno czy pieszo. Z nagonką czy bez. Z psami tropiącymi czy bez. No i czym już dysponujesz na tą chwilę. Czy potrzebujesz samego tropiciela i przewodnika czy coś i kogoś jeszcze. - myśliwy widocznie miał wprawę także w tego typu rozmowach bo spokojnie wyjaśnił co musi wiedzieć aby przejść do dalszych etapów rozmowy. Leśniczy sypnął pytaniami jak Ulryk śniegiem o tej porze roku. Nieco ją to skołowało. Przeanalizowała więc je wszystkie w zamyśleniu i po chwili odparła. - Marktag bądź Backertag? - zaproponowała wstępnie wiedząc już, że nawet zawodowemu łowczemu byłoby ciężko zorganizować taką eskapadę na jutro a nawet gdyby mu się to udało zapewne szarpnęło by to Ver po sakwie - Polowałybyśmy we dwie, góra trzy... - nie była pewna obecności samej Normy - ...używając włóczni i łuków. Hmmm… - zadumała krótko - Wszak mam broń palną nie jestem jednak zbyt biegła w jej obsłudze. Noooo chyba, że przed tym udzieliłbyś mi kilku lekcji. - uśmiechnęła się urokliwie - Co do koni to nie wiem jak reszta. Obawiam się, że mnie jednak taka sztuka mogłaby przerosnąć. - nigdy jeszcze nie walczyła z siodła - Psy i nagonka zaś w mojej ocenie będą przydatne. - nie miała zamiaru cały dzień latać po leśnym ostępie tylko po to by wrócić do miasta z pustymi rękoma - A czym dysponuje? Poza towarzystwem koleżanek i wiedzą o tym do kogo powinnam się zgłosić to raczej niczym. - roześmiała się cicho po czym zwilżyła gardło - Co do zwierzyny. Hmmm… - zadumała nie wiedząc zbyt wiele o trybie życia leśnych stworzeń - Coś dużego najlepiej. - Koleżanek? - brew i głos myśliwego sugerowały mocny sceptycyzm. - Chcesz iść z koleżankami na grubego zwierza? - zapytał takim tonem, że wypadało się zastanowić czy to dobry pomysł. - One mają jakieś doświadczenie w polowaniu? Bo jak nie to bym polecał coś drobniejszego. Zające, może lisy. Mają dobre futro o tej porze roku. Może sarna jak się trafi. Ale coś jak odyniec czy rozbudzony niedźwiedź to już raczej dla kogoś kto ma w tym doświadczenie. - Topór szybko dodał tonem dobrej rady weterana takich eskapad. Ale dał chwilę kobiecie na przetrawienie tych słów i sam zajął się kolejnymi sprawami. - Jak was ma być dwie czy trzy to raczej mało. Trzeba zorganizować transport z miasta do lasu. Jak nie konno to sanie. Póki będzie droga dojedzie się do jakiejś polany i tam rozbije się obóz. Dalej to zwykle trzeba się trochę przejść. A w lasach pełno śniegu teraz więc to nawet zawodowemu myśliwemu sprawia trudność. - pokiwał głową wskazując palcem na ramiona wdowy jakby chciał podkreślić, że te polowanie to także spore wyzwanie dla sił i odporności polującego. Skoro trzeba było chodzić po tej dziczy zasypanej zaspami. - Jak nie macie doświadczenia to łatwiej zorganizować polowanie z zasadzenia. Zostawi się was w odpowiednim miejscu, może paru ludzi do pomocy na wszelki wypadek. I będziecie czekać aż psy wypłoszą zwierzynę. Wtedy wystarczy tylko strzelać. Dalej to kwestia szczęścia i samego strzelca. - powiedział jaką ma propozycję dla początkujących myśliwych. - Z bronią palną jak się nie czujesz mocna to nie ma co liczyć, że jak leci coś nagle między drzewami to ustrzelisz od jednego wystrzału. Możesz zabrać i próbować jeśli chcesz ale na tą niewielkie szanse. Myśliwi zwykle polują w ten sposób w jakim się najlepiej czują. - pokręcił głową na znak, że broń dla siebie nową wdowa może zabrać ale raczej niech nie nastawia się na zbyt wiele sukcesów przy polowaniu. Kiwała chwilę swoją czarną czupryną analizując słowa Bruna. W prawdzie Froya z Normą były zaprawione w tego typu aktywnościach. Dla niej samej jednak była to całkowita nowość. Mimo iż uważała się za silną i wytrwałą to nie wiedziała jak wypadnie kiedy przyjdzie jej zmierzyć się twarzą w twarz zarówno z kaprysem Ulryka jak i dziećmi Talla. - Niedźwiedź? - podchwyciła jednak mimo zwątpienia zleceniobiorcy - To byłoby coś. - na jej twarzy rysował się zachwyt - Zające i sarny możemy sobie odpuścić. - puściła oczko dając sygnał iż ta opcja totalnie jej nie interesuje - Co do doświadczenia to dla mnie będzie to nowe przeżycie. Moje znajome są jednak wprawione w tego typu atrakcjach. - uspokoiła nieco mężczyznę, który zdawał się nawet nieco powątpiewać w potęgę kobiecej determinacji. Kolejny łyk i kolejna chwila zadumy. - Na miejsce mogłybyśmy dojechać na swoich koniach. - zaczęła kontynuować - Później zaś by się zobaczyło. Tak samo jak z tym zasadzeniem. - dodała - Nie wiem na co miałaby ochotę reszta. - przyznała iż nie czuje się na siłach podjąć na chwilę obecną takiej decyzji - Jeżeli zaś mowa o strzelaniu. Ty potrafisz strzelać z pistoletów? - Żadna filozofia. Tak samo jak z fuzji. - mężczyzna pokręcił głową na znak, że nie przykłada do tego zbyt wielkiej wagi. - Ale na polowaniu pistolet jest do niczego. Nie ma sensu strzelać jak coś nie jest na tuzin kroków. Czyli do samoobrony. I też trzeba by mieć nadzieję, zranić lub chociaż wystraszyć zwierza bo zabić jedną kulą to mało prawdopodobne. A przy takich odległościach już nie ma jak przeładować drugi raz. - dodał dlaczego nie uważa pistoletu za zbyt sensowną broń na polowaniach. Chyba, że w pewnych fartownych okolicznościach do samoobrony. - A niedźwiedź zimą ciężka sprawa. Gawrę najpierw trzeba odnaleźć, trzeba wiedzieć gdzie i najlepiej psy mieć. Potem psy budzą zwierza i prawie zawsze są przy tym straty. Jeden cios niedźwiedzia może przetrącić psa, to samo jego szczęki. Niedźwiedź raczej nie będzie się ruszał więc odpada zasadzenie się. Trzeba po niego pójść a to może być długie chodzenie po lesie pełnym śniegu. - powiedział tak jakby nie polecał takiego rodzaju polowania dla początkujących. Dodał, że na niedźwiedzie lepiej poluje się latem gdy jest szansa je dorwać na polu lub polanie gdy szukają pożywienia. Ale zimą to praktycznie trzeba wleźć do jego gawry i psy prawie zawsze mają jakieś straty. - Na co największego możemy więc liczyć? - zapytała - Odyniec? - Można próbować. Wałęsają się po lesie. Ale odyniec to bardzo niebezpieczne stworzenie. Szarżuje jak rycerz w pełnym pędzie i swoimi ciosami potrafi rozpłatać człowieka. Nie każdy ma dość nerwów aby znieść taką szarżującą bestie. Bo na odyńca trzeba się zasadzić jak pikinier na kawalerzystę. Zaprzeć rohatynę w ziemię, dlatego w śniegu to trudne i czekać. Jak dobrze pójdzie to odyniec sam się nadzieję na ostrze. Jak źle to rozpłata myśliwego swoimi ciosami. No niektórzy polują z siodła i łukiem to mogą strzelać aż ustrzelą. A koń zwykle szybszy jest od odyńca. No ale to nie jest to co zasadzać się na szarżę odyńca. - powiedział sprawnie przeskakując do kolejnego rodzaju polowania na kolejna leśną bestię. I dodał pewną łatwiejszą wersję polowania łukiem z siodła ale wyraźnie nie miał o takich myśliwych zbyt wielkiego mniemania. - Na łosia można próbować. Zimą bagna zamarzają to można tam wejść albo wjechać konno nawet. Łoś potężne zwierzę. Silne i wytrzymałe. Jak kogoś sięgnie kopytem albo łopatami to może być krucho. I jak jest więcej niż jeden myśliwy można próbować z łuku i z psami. Można też z zasadzenia. - poradził coś od siebie co chyba wydawało mu się bardziej odpowiednie dla początkujących myśliwych. Versana i w tym zasadzeniu się na nadbiegającego dzika nie widziała zbyt wiele przyjemności. Jeszcze dla niej jak dla niej. Co sobie jednak by pomyślała taka Froya a tym bardziej Norma, w której żyłach płynęła krew wojownika a nie jakiegoś chuderlawego pikiniera oczekującego aż ofiara sama łaskawie nabije się na wystawioną tykę. - To nastawianie się z piką nie brzmi zbyt interesująco. - odparła bezpardonowo - Trza nam jakiegoś wyzwania. Czegoś czego zabicie przyniesie satysfakcję i co nie zabije się samo. - uśmiechnęła się delikatnie unosząc kąciki ust - Z tym łosiem już lepiej. Oddać może albo stratować a i po pokonaniu poroże ładne. - kufel powędrował do góry by wdowa mogła z niego zaczerpnąć - Pytanie tylko ile ci czasu potrzeba mości panie aby to zorganizować i ile by mnie to kosztowało? - spojrzała z iskrą w oku charakteryzującą wprawionych kupców. Versana sądząc po minach trzech towarzyszy siedzących przy stole zorientowała się, że chyba walnęła jakieś głupstwo z tą swoją opinią o polowaniu na dzika. Jeden z nich pokręcił głową, któryś cicho westchnął ale na tym się skończyło. Jak mieli jakieś opinie w tym temacie to zatrzymali ją dla siebie. - Może być łoś. - skwitował Topór dając znać, że nie ma co już roztrząsać pobocznych wątków. - Za swoje usługi biorę 40 monet za dzień. Do tego 5 za każdego psa, 10 jeśli padnie trupem. I po 10 monet za każdego z pomocników. Będzie ich potrzebna około pół tuzina. Daj znać, czy sanie też mam załatwić. Jak tak to kolejne 20 monet. - myśliwy podał całkiem gotowy cennik jakby w tym też miał całkiem niezłą wprawę i robił to nie po raz pierwszy. - My ze swojej strony zapewniamy dotarcie na właściwe miejsce. Chłopcy będą robić nagonkę i tak dalej. Jeśli nie znajdziemy łosia wówczas płacisz połowę powyższych cen. Ale to się rzadko zdarza. Raczej znajdujemy to na co polujemy. Natomiast samo polowanie na tego łosia, samo strzelanie to działka myśliwych. Jak nie dacie rady go ustrzelić to wasza sprawa. My w to nie ingerujemy. - zaznaczył jakie są warunki tej umowy. Widocznie aby panie co zamierzają się brać za polowanie miały pretensje do samych siebie jeśli nie ustrzelą wystawionej zwierzyny. - A ile tych psi wypadałoby zabrać? Wyrobicie się do tego czasu o jakim wspomniałam? Gdzie organizowana by byla zbiórka? - odwdzięczyła się mężczyźnie serią pytań. - Psów zabierzemy też z pół tuzina. Jak pogoda dopisze to za dwa dni powinno być gotowe. No chyba, że będzie kiepska pogoda no to się sprawa odwlecze. - odparł spokojnie myśliwy zaznaczając, że pogoda może znacznie pomieszać szyki śmiertelnikom i ich planom. - A zbiórka może być przy południowej bramie. - podał charakterystyczny punkt gdzie można było się spotkać przed wyruszeniem w drogę. Ver w milczeniu podliczała koszty z jakimi wiązało się polowanie. Nie były to małe sumy. Inwestycja była jednak tego warta. Szczególnie, że w grę wchodziło upieczenie dwóch pieczeni na jednym ruszcie. - Przy pomyślnej pogodzie jesteśmy więc umówieni na Marktag. Jeżeli jednak Ulryk pokrzyżuje nam plany przekładamy wszystko na dzień następny. - podsumowała wodząc palcem po krawędzi kufla - Pogadajmy więc o cenie. Z mojego rachunku wychodzi sto trzydzieści karlików. Na jaką zniżkę mogą liczyć urocze damy? --- Versana: - 10 PZ (Knieja) |
08-05-2021, 20:36 | #286 | ||
Reputacja: 1 | Wallentag (1/8); południe; rezydencja van Zee; Versana - Rzeźba? Jest. Wiersze? Są. “Herbatka”? Jest, - upewniała się po raz kolejny kiedy to dorożka prowadzona przez Malcolma zmierzała w kierunku rezydencji van Zee. Czuła dziwne mrowienie w brzuchu. Spowodowane było zapewne ekscytacją i tremą przed zaprezentowaniem Kamili obu podarków. Ciekawa była jej reakcji i interpretacji dzieł, które wdowa wiozła wraz ze sobą. Interesował ją również efekt prac samej gospodyni oraz to jak zareaguje ona na propozycję spróbowania specyfiku, który załatwił “Cichy”. ~ Jak raz poczujesz łaskę Pana to później będziesz błagać by znów chociaż na chwilę spojrzał w twoją stronę. ~ myślała sobie ucieszona taką perspektywą. Dobrze wiedziała jak działają narkotyki i jak mocno potrafią wciągnąć nawet po pierwszej działce jaką się przyjmie. Wystarczająco naobserwowała się uzależnionych od ich boskiego działania ludzi zamieszkujących zarówno ulice czy pustostany jak i drogie apartamenty i rezydencje. Pogoda zdawała się sprzyjać wycieczkom na zewnątrz. O ile z rana prószył łagodny śnieg to teraz w południe się rozjaśniło a nawet świeciło słońce. Co zimą było dość rzadkie. Dorożką czasem mocniej bujało gdy podskakiwała na jakimś śnieżnym garbie a czasem czekała gdy trafił się inny użytkownik ulicy w jakimś węższym gardle wytworzonym przez hałdy odgarniętego śniegu. Ale jednak bez większych przeszkód Malcolm zajechał przed bramę rezydencji van Zee gdzie ktoś mu ją otworzył. A potem jeszcze kawałek przed szerokie schody prowadzące do głównego wejścia. Tu już wszystko było całkiem ładnie odgarnięte i posypane popiołem aby zmniejszyć ryzyko poślizgu. Jak zwykle jakiś służący wyszedł gościom na spotkanie i otworzył drzwi dorożki oferując swoją dłoń jako pomoc przy zejściu na poziom gruntu. Potem jeszcze były schody i ten sam poważny majordom jaki witał i zapowiadał gości. Miał nienaganne maniery też jak zwykle. - Dzień dobry pani van Drasen. Panienka van Zee oczekuje pani. Proszę za mną. - powiedział z chłodną grzecznością i jak zwykle ruszył przodem aby zaprowadzić gościa do gospodyni. - Dzień dobry Versano. Cieszę się, że cię widzę. Jak droga przez miasto? Nie zasypało jej za bardzo? - córka kapitana portu okazała się bardziej wylewna. Przyjęła gościa z ciepłym słowem i uśmiechem w bibliotece gdzie zwykle odbywały się spotkania kółka poetyckiego i wskazała też do niskiego stolika przy jakim zwykle siadała i ona i jej goście. Na nim czekał już słodki poczęstunek. - Witaj Kamilo. Dziękuję. W taką pogodę aż miło wybrać się na przejażdżkę. - odparła grzecznie jak etykieta nakazywała uśmiechając się przy tym delikatnie - Mróz nas nie rozpieszcza zaś Ulryk skąpi nam promieni słonecznych. Stąd moja radość jest podwójna. Napawam się każdym pasemkiem i promykiem. - westchnęła spoglądając na chwilę przez okno - Mam nadzieję, że Wiosna przyjdzie niebawem. Tęsknie za nią. - dodała - Jak ci mija pierwszy dzień tygodnia? Nowe nadzieję? Plany? Założenia? - Ano też się cieszę. Ładna pogoda dzisiaj od rana. - pokiwała głową też przez chwilę spoglądając na całkiem malownicze widoki na zaśnieżony ogród za oknem. - A z planów no cóż, mam nadzieję, że będziemy miały jakiś postęp z tym teatrem. Wczoraj już nie chciałam cię męczyć ale wiesz może jak to teraz wygląda? Na kółku poetyckim będę musiała coś powiedzieć na ten temat. - młoda szlachcianka zgrabnie pociągnęła temat planów jaki zaczął jej gość. - Z tego co pamiętam to czekamy na ekspertyzę fachmistrza. - rzekła drapiąc się po czuprynie - Madeleine zobowiązała się podpytać męża w tej sprawie. - dodała - Hmmm… No chyba, że dała ci odpowiedź w tej sprawie. - spojrzała pytająco na gospodynie odgarniając kosmyk kruczoczarnych włosów, który właśnie osunął się jej na czoło. - Nie. Ale wczoraj jak z nią rozmawiałam to mówiła, że to pewnie się okaże dziś lub jutro. Po prostu miałam nadzieje, że coś może wiesz w tym temacie. - wyjaśniła młoda, ciemnoskóra szlachcianka z łagodnym uśmiechem. - Chciałabym. - odparła bezradnie - Niestety obawiam się, że moje kontakty z nią ograniczają się głównie do naszych spotkań na wieczorkach poetyckich. Skoro już przy poezji jesteśmy i mogę cieszyć się naszą rozmową w cztery oczy to co sądzisz o moim wierszu, który ostatnio ci przysłałam? - powtórzyła pytanie z dnia poprzedniego - Wiem, że się wtóruję ale liczę tym razem na twoje uwagi i rady. - Sama go napisałaś? - zapytała zaciekawiona gospodyni. - Bardzo ciekawy. Ciekawa tematyka, zgrabnie dobrane rymy. Myślę, że powinnaś częściej próbować swoich sił w pisaniu poezji. - powiedziała zachęcająco do początkującej poetki. - Mam więc dla ciebie niespodziankę. - twarz jej rozpromieniała na wskutek pochwał arystokratki - Nie ukrywam jednak, że nie czuję się tu zbyt swobodnie. Tremą się to chyba nazywa. - odparła z nieco zakłopotaną miną rozglądając się dookoła - Udało mi się wszak napisać coś jeszcze i chciałabym ci to zaprezentować. - sprostowała. - O. Naprawdę? No to śmiało, jestem niezmiernie ciekawa. - Kamila wydawała się zaintrygowana taką wzmianką. I zachęciła słowem, gestem i przyjaznym uśmiechem aby gość kontynuował to z czym miał zamiar zaprezentować. Ver więc sięgnęła do kieszonki wyciągając z niej kawałek kartki, na którym wieczór wcześniej zapisała swoje wypociny. Wzięła kilka głębokich wdechów wyprostowała się i przystąpiła do dzieła. Cytat:
- I co sądzisz? - wdowa spytała niepewnie starając się wyczytać reakcję gospodyni z jej mimiki - Tylko bądź szczera. Proszę. - Jak to twój pierwszy wiersz to jestem pod wrażeniem. Bardzo wzruszający. Skłania do zadumy. Myślę, że to dobry pierwszy krok i powinnaś rozwijać ten talent. - gospodyni uśmiechnęła się życzliwie i dała znać co o nim sądzi. I widocznie miała całkiem dobre zdanie o tym wierszu. - Jak chcesz to przedstaw go na kółku poetyckim. Zwłaszcza Nije. Ona w końcu z nas wszystkich jest najprawdziwszą poetką. - poradziła co Versana mogłaby dalej zrobić z tym wierszem. - Nie wiem czy nie spalę się ze wstydu. - przyznała - Recytowanie go tobie jest już dla mnie swoistym wyzwaniem. Mam drugi. Chciałabyś aby go również przedstawiła? - spojrzała zagadkowo wprost w oczy przyjaciółki. - Tak, oczywiście. Mów śmiało. - gospodyni uśmiechnęła się łagodnie zachęcając gościa do recytacji kolejnego utworu. Ver więc odwróciła kartkę na drugą stronę. Kilku machnęła nią w powietrzu. Wzięła kilka wdechów i zaczęła. Cytat:
- Jeśli mogę mieć uwagę to nietypowy temat. A wydaje mi się, że w drugiej zwrotce rymy mogłyby być bardziej dopracowane. Ale nie przejmuj się! Wszyscy popełniamy te błędy na początkach naszego tworzenia. - zaczęła ostrożnie aby nie speszyć nowej poetki ale szybko dodała coś na pocieszenie, że to widocznie jest zmora początkujących artystów z tym dobraniem odpowiednich rymów. - Dziękuję za szczerość z twojej strony Kamilo. - odparła składając karteluszkę - Wezmę ją sobie do serca. - schowała ją z powrotem do kieszonki - Teraz jednak pora na ciebie. Co udało ci się stworzyć od czasu kiedy to widziałyśmy się ostatnio? - Tak… Udało mi się dokończyć ten obraz. - przyznała z wahaniem młoda szlachcianka. Spuściła jednak wzrok i wydawała się wyraźnie stropiona. - Ale nie wyszedł mi najlepiej. Chyba nie ma co go oglądać. Właściwie to chyba powinnam go pociąć i zniszczyć. - wyjaśniła nie wiedząc za bardzo gdzie oczy powinna podziać. - Oj nie. - wystrzeliła strapiona - To byłaby wielka strata. Z resztą chciałabym go wpierw ujrzeć. Nie pozbawiaj mnie tej szansy. Proszę. Gospodyni była nie mniej strapiona. Ale w końcu dała się uprosić. Wstała ze swojego miejsca i poprosiła aby gość poszła za nią. Przeszły tak we dwie do jakichś części rezydencji w jakich Versana jeszcze nie bywała. Tam, w jednych z ciemnych pokojów czy raczej składzików był przykryty kocami obraz. Gdy malarka go odsłoniła okazało się, że to ten całkiem znajomy obraz z kucającą, nagą modelką pośrodku. Oświetloną z trzech stron różnymi, rodzajami światła i cieni jakie buszowały po krągłościach jej nagiego ciała. Zimne błękity od okna, ciepłe pomarańcze od kominka i blade, naturalne światło od frontu. Sama Brena za bardzo się nie zmieniła. Podobnie jak centrum już wcześniej namalowanego obrazu. Za to zmieniły się obrzeża. Za oknem pojawił się garb pokryty łuskami. Zupełnie jak zwój gigantycznego węża. A w drzwi ku którym głowę obracała modelka były na wpół otwarte. Jakby się odwracała aby sprawdzić kto wchodzi do pomieszczenia. Czy raczej wpełza. Bo w szczelinie pomiędzy drzwiami i framugą pojawił się gadzi łeb jaki wysuwał swój rozdwojony język w tą szczelinę do wnętrza pokoju. Malarka też sprytnie poradziła sobie z problemem tatuażu pokojówki. Który był kłopotliwej wielkości. Zbyt duży aby go zignorować i zbyt mały aby wyraźnie widać było co to właściwie jest. Teraz Brena na nagim brzuchu miała ciemnego, węża. Żywego. Co podnosił łeb podobnie jak na wytatuowanym wizerunku. I kierował go w stronę drzwi jakby też sprawdzał kto pojawił się w drzwiach. Krawędzie obrazu ciemniały stopniowo jakby brakowało tam już światła. Przez co obraz i wizja jaką przedstawiał wydawała się mroczna, niepokojąca i złowróżbna. Jakby wąż przypełzł aby pożreć nagą dziewczynę. Oplatał cały dom mogąc go bez problemu zmiażdżyć. Najmroczniejszy fragment był gdzieś pomiędzy stopami modelki. Widać było tylko zarysowany w ciemności wężowy kształt. Jakby coś od niej lub ku niej wypełzało z lub do ciemności jakie dominowały przy krańcach obrazu. - Mówię, że mi nie wyszedł. Jest do niczego. Będę musiała go zniszczyć. - powiedziała zrozpaczona artystka gdy już Versana przyjrzała się temu obrazowi. Versana spokojnym krokiem podeszła bliżej dzieła i raz jeszcze się mu przyjrzała. Jej dłoń delikatnie muskała płutno i wodziła zarazem po postaci samej modelki jak i wężowych wizerunków, których nie brakowało na kompozycji. - Wybacz Kamilo. - zaczęła grzecznie gdy w końcu udało się jej zebrać myśli - Jest niepowtarzalny. Piękny. Kryjący w sobie pewnego rodzaju kod. Kod Kamili. - cechą największych artystów było sprytne przemycanie swoistych informacji sprytnie zakamuflowanych w elementach zdobiących obraz - Nie niszcz go proszę. - zakomunikowała - Jeżeli nie chcesz go zachować to ja chętnie stanę się jego nową właścicielką. - wyraziła szczere pragnienie nabycia praw do arcydzieła. Swoją drogą miała już pewien plan jakby mogła go w przyszłości wykorzystać. - Pora więc chyba na kolejną z moich niespodzianek. - rzekła zwracając się frontem ku gospodyni - Kryje się jednak ona na mojej dorożce. Mój woźnica ją tu dostarczy. Wpierw jednak chciałabym zapytać cię o twoje zmagania z brakiem weny? - delikatnie przeszła do gwoździa dzisiejszego programu spoglądając na ciemnoskórą ślicznotkę zagadkowo - Myślę, że znalazłam na to pewien sposób. Czy w czasie jak, ktoś z twojej służby pójdzie poinformować Malcolma o tym aby przyniósł tu mój prezent dla ciebie, jedna z twoich służek mogłaby dostarczyć nam imbryk z wrzątkiem do parzenia herbaty oraz dwie filiżanki? | ||
08-05-2021, 21:31 | #287 | |
Reputacja: 1 | Wallentag (1/8); Zmierzch; tawerna “Czarna czapla”; Versana, Miłek Była tu raz. Może dwa. Było to jednak dawno. Dzielnica nie należała do najciekawszych. Pełno słabo oświetlonych zaułków, w których czaić się mogły jakieś zakapiory czyhające tylko na jej cnotę. O ile tak to tylko można było nazwać jeżeli mówiono o wyznawczyniach Pana Rozkoszy. Ona się jednak nie lękała. Znała i Cichego i Czarnego oni zaś zapewniali jej pewnego rodzaju protekcję w takich miejscach jak to. Knajpa nie była speluną. W każdym razie nie taką typową. Goście nie wyglądali na zapijaczonych meneli a raczej typów spod ciemnej gwiazdy. Co drugi krył twarz schowaną w cieniu kaptura zarzuconego na głowę i nawet mimo iż spojrzeli w jej kierunku kiedy wchodziła do lokalu nie była w stanie na pierwszy rzut oka rozpoznać ich rysów mimo wyjątkowo dobrego wzroku. ~ Ciężko znaleźć kogoś kogo się wcześniej nie widziało i nie poznało. ~ pomyślała doświadczona podobnymi poszukiwaniami z dnia poprzedniego kiedy to niemal po omacku krążyła po cmentarzu. Tutaj było jednak nieco inaczej. Nie dostrzegła wszak żadnej kobiety i to postanowiła wykorzystać. Miłek wiedział kogo się spodziewać. Podeszła więc do baru i zamówiła grzańca dla siebie i nieznajomego gościa, którego przysłać miał jej kolega. Miłek czekał przy drzwiach i najwyraźniej miał dość dobry opis Versany. Zaraz gdy weszła do “Czapli” podszedł do niej i zaprosił do stolika. Tego samego przy którym najczęściej siedział Vasilij którego jednak nie było. - Pani Versana zgadza się - powiedział odsuwając krzesło i jakby nagle sobie przypomniał, że należy się upewnić czy rozmówczyni jest tym kogo szukał. Ver zmierzyła nieznajomego mężczyznę wzrokiem. Wszak nie wiedziała kogo się spodziewać. Vas nie podał przybliżonego rysopisu gagadka, którego jej podeśle. - To zależy z kim mam przyjemność. - odparła niepewnie kładąc rękę na oparciu krzesła - I kto cię przysyła. - dodała badając grunt starając się wyczuć rozmówcę. - Miłek - nieznajomy się przedstawił. - A przysłał mnie ten kto miał mnie przysłać czyli? - spojrzał lekko podejrzliwie sprawdzając również rozmówczynię. - Czyli twój szef a mój dobry znajomy. - odparła zagadkowo mając już pewność iż mężczyzna na wprost niej to ten którego miała się spodziewać. Po zajęciu miejsca przy stole podsunęła drugi kufel w kierunku rzezimieszka i postanawiając nie marnować czasu na zbędę pogaduszki i przeszła do konkretów. - Czego więc byłbyś w stanie go nauczyć? - zapytała upijając pierwszy łyk jeszcze gorącego wina - Tak by to mnie słuchał rzecz jasna. - dodała ten dość istotny fakt. - Pytanie brzmi nie co byłbym w stanie Panią nauczyć a czego sobie Pani życzy. Wtedy powiem czy leży to w granicach moim możliwości. Choć dużo zależy też od psa, pani zaangażowania i charakterów was obojga. - Miłek wyjaśnił sytuację. - Dobrze by było aby potrafił strzec danego miejsca i zaatakować w razie potrzeby. - wyjaśniła dość oszczędnie - Jakieś podawania łapy bądź aportowania możemy sobie darować. - uśmiechnęła się wskazując na to, że przeznaczeniem psiny nie będzie imponowanie licznymi sztuczkami gościom chcącym bo obejrzeć a sprawowanie pieczy nad losem i bezpieczeństwem tego co przyjdzie mu strzec. - Wybacz Pani, to tak nie działa. Nie zaczniesz biegać nim nie zaczniesz chodzić. Nie przeczyta się książki bez znajomości liter. Nie zaśpiewasz jeśli nie umiesz nawet mówić. - Miłek uprzejmie wyjaśnił sytuację. - Dobrze, że wyznaczyłaś cel ale droga do jego osiągnięcia będzie wiodła przez naukę podstawowych komend w pierwszej kolejności. - Mężczyzna starał się delikatnie uświadomić kobietę. - Spokojnie. Zdaje sobie sprawę, że droga może nie być usłana różami. - odparła niemal poetycko - Jednak póki nie zaczniemy to przyjdzie nam stać w miejscu. - dodała komunikując iż liczy się z pewnego rodzaju uniedogodnieniami - Pytanie jednak do ciebie. Gdzie i kiedy? - zapytała - sam rozumiesz, że sprawa jest dość delikatna i zachować nam trzeba szczególną ostrożność. - Mam polecenie Panią uczyć. Wiem też, że pies jest odmieńcem. Więc od razu zaznaczę, że go nie dotknę. Tak się umówiłem z szefem a szef z Panią. Treningi najlepiej zacząć wieczorami. Mniej oczu nieprzychylnych. Miejscówka to już Pani rzecz z tego jak mnie poinformowano. Możemy się umówić co drugi, trzeci wieczór.- powiedział po chwili zastanowienia. - Tak żeby nie przeciążać Psa ani Pani. - powiedział wyjaśniając. Versana pokiwała głową w zrozumieniu. Wszak nie każdy był gotów na takie oblicze piękna. Dostrzeżenie tego wymagało czasu. - Nie musisz się obawiać. - uspokoiła tresera widząc jego poddenerwowanie tematem obcowania z “odmieńcem” - Nie mam zamiaru zanadto cię narażać i odwdzięczę ci się odpowiednią zapłata nawet jak szef nakazał abys nie pobierał ode mnie żadnych pieniędzy. - aby nie być gołosłowną sięgnęła do sakwy by obdarować człowieka Cichego małym zadatkiem będącym tylko przedsmakiem tego ci będzie mógł zarobić na współpracy z ciemnowłosą kultystką - Jutro bądź pojutrze więc poinformuje Vasilija o miejscu i terminie naszego kolejnego spotkania a póki co mam do ciebie prośbę nie cierpiącą zwłoki, zagrażającą waszej działalności. - dodała nachylając się nad blatem w kierunku mężczyzny - Przekaż mu proszę aby zjawił się u mnie jak najszybciej. - poinstruowała - Jeżeli nie zastałby mnie w domu niech powoła się na mnie przedstawiając się z imienia a otrzyma list. Miłek przyjął sakiewkę. Nie ufał kobiecie która ma zmutowanego psa ale skoro szef kazał to Miłek wykonywał polecenia. Monety były miłym gestem każda moneta zarobku ekstra jest w cenie. - Zagrażającą naszej działalności? - Miłek nie był pewien czy dobrze usłyszał. “mam do ciebie prośbę nie cierpiącą zwłoki, zagrażającą waszej działalności.” Brzmiało jakby kobieta chciała czegoś co zagrażało ich grupie. Powtórzył jednak dla pewności - Jak mam to rozumieć? Szef zapyta o coś więcej, zawsze pyta. Może pani napisze list tutaj zamknie ja przekażę. Jak otworzę to szef zobaczy, zresztą czytać nie umiem więc wiadomość będzie bezpieczna. - Miłek nadal nie do końca rozumiał. Nie chciał jednak pozostać bierny jak działo się coś istotnego. Zlustrowała go uwaznie zastanawiając się nad jego propozycja. Pomruczała, zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy. Po chwili jednak jej twarz rozjasniała. - Niech tak też będzie. - odparła gwizdając głośno by wezwać kelnerkę. Gdy ta się zjawiła wdowa poprosiła o kawałek pergaminu i pióro z inkaustem. Cytat:
- Trzymaj. - wręczyła pieczołowicie złożoną kartkę treserowi - I żegnaj. Na mnie już pora. Do zobaczenia. - wstała i kiwnęła głową po czym wykonała zwrot na pięcie, narzuciła płaszcz i ruszyła w kierunku wyjścia. - Przekaże gdzie trzeba. - Miłek skinął głową I pożegnał kobietę. - Widzimy się tu za dwa dni wieczorem? Potem pójdziemy do miejsca przez Panią przygotowanego? - upewnił się na koniec. - W rzeczy samej. - rzuciła będąc już w połowie drogi do drzwi. --- Versana: - 5 PZ Ostatnio edytowane przez Pieczar : 10-05-2021 o 11:26. | |
13-05-2021, 21:14 | #288 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 52 - 2519.02.02; abt (2/8); przedpołudnie Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; tawerna “Pod pełnymi żaglami” Czas: 2519.02.02; Aubentag (2/8); przedpołudnie Warunki: ciepło, sucho, jasno, gwar rozmów; na zewnątrz jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, siarczysty mróz Pirora i Rose - No i chyba będzie ładna pogoda. Przynajmniej nasza przewodniczka tak mówi. - powiedziała Rose gdy tak jeszcze ostatnie chwile siedziały razem przy ulubionym stole w ulubionej tawernie. Niby siedziały tak jak zwykle przez ostatnie kilka dni bywało. Niczym przy spóźnionym śniadaniu. Ale jednak niewidzialna atmosfera wyjazdu i rozstania zawisła nad stołem. De la Vega jednak nie traciła rezonu i miała dobry humor. To i niejako rzutowało na zachowanie pozostałych przy stole. Siedziały w piątkę. Standardowa czwórka Ajnur, Beno, Pirora i Rose oraz jej pas z bronią po jednej stronie oraz ta nowa. Dana. Jaka była wynajętą przewodniczką ekspedycji w głąb lądu. I to z polecenia Versany. Widocznie jednak już obie z panią kapitan dogadały się na miejscu same bo teraz wspólnie spędzały ostatnie chwile. Pani kapitan od rana tryskała dobrym humorem. Zapewne sporo wspólnego miała wspólnie spędzona noc z kawalerem Kellerem z jakim rozstały się dopiero rano. A ten okazał się dżentelmenem do końca i rano sprowadził dorożkę pod drzwi “Kufla” i odprowadził obie damy pod sam próg pomagając im wejść do środka. - Bardzo żałuję, że panie muszą już opuścić ten gościnny lokal. Tuszę, że jak najrychlej uda nam się powtórzyć to spotkanie. - brzmiało jakby Jonas też coś chyba nie narzekał na wspólnie spędzoną noc i bynajmniej nie miał nic przeciwko powtórce. Nawet jeśli już musiał wiedzieć, że pani kapitan wybędzie na dłuższy czas z miasta. - Nie jestem w stanie odmówić tak uprzejmej prośbie kawalerze. Niestety wyjeżdżam z miasta i mam nadzieję, że zaopiekuję się pan należycie panienką van Dyke pod moją nieobecność. - Estalijka nie traciła z rana rezonu i z kurtuazją zaproponowała coś co i tak pasowało im wszystkim. Jak się można było spodziewać czarnogrzywy nawigator zapewnił o swojej gotowości roztoczenia opieki nad młodziutką blondyneczką. - Oczywiście rozumie pan kawalerze, że nie wypada aby taka młoda dama spotykała się samotnie z mężczyznami. Zwłaszcza wieczorową porą. No ja niestety nie będę mogła wam towarzyszyć póki nie wrócę ale mam nadzieję, że zniesie pan obecność towarzyszących pannie van Dyke dziewcząt? - zgramnie zagaiła o temat o jakim jeszcze wieczorem a i wcześniej rozmawiały z Pirorą. - Towarzyszące dziewczęta? - nawigator zmrużył oczy chyba nie bardzo wiedząc czego się spodziewać. Bo zabrzmiało jakby chodziło o jakieś przyzwoitki którymi nie rzadko bywały jakieś szacowne matrony pilnujące moralności swoich młodych i ładniejszych podopiecznych. By je ktoś niecnie nie zbałamucił. Nie było się co dziwić, że pierwszą reakcją Jonasa było pytające spojrzenie pełne podejrzliwości i nieufności. - Tak, towarzyszące dziewczęta. Jeszcze nie wiem na jaką się Pirora zdecyduje ale jedną z nich miał pan okazję wczoraj poznać w świątyni i cukierni. Benona, taki sympatyczny rudzielec. - Rose dotknęła swoich włosów aby pokazać na kolor włosów chociaż miała całkiem inny niż jej służka. - Ah ta. Tak pamiętam. - nawigator skinął głową chyba trochę uspokojony, że chociaż nie chodzi o żadną matronę. Ale z głosu nadal nie znikły wszystkie wątpliwości. - Tak, właśnie ta. Jestem przekonana, że w jej towarzystwie Pirora będzie się czuła bezpieczniej i swobodniej. - pokiwała głową pani kapitan. Porucznikowi nie zostało nic innego jak też zrobić coś podobnego. A potem się pożegnali we trójkę a dwójka kobiet ruszyła przez poranne, zaśnieżone ulice. - Widzisz jak ci zrobiłam dobrze? Możesz zabrać jaką tylko chcesz zabaweczkę i mam dziwne wrażenie, że chyba we trójkę nie będziecie się nudzić. - kapitan nie ukrywała swojego zadowolenia z tego, że udało jej się tak ładnie pożegnać z nawigatorem, spędzić z nim wspólną, bardzo aktywną noc i jeszcze umówić osobę towarzyszącą koleżance na kolejne spotkania z porucznikiem nawet gdy jej już nie będzie w mieście. Nie ukrywała też przyjemnego zaskoczenia i zadowolenia gdy jeszcze w dorożce usta i dłonie blondynki wylądowały na niej. Sama też odwzajemniła chętnie te pieszczoty. Ale mróz panujący w dorożce i dość krótka trasa do ich rodzimej tawerny nie pozwolił im na zbyt śmiałą eskalację zabawy. Ale i na to Rose znalazła lekarstwo. - Czy mogłabyś mi towarzyszyć w łaźni? Jestem taka brudna! A mam dwie śliczne i chętne zabaweczki jakie się nami zajmą. - no i koniec końców ranek spędziły we czwórkę w balii. Na kąpieli. I wodnych zabawach. Rose napędzana już gorączką rozstania wydawała się mieć niespożyte siły. Okazała się w tej balii bardzo żywiołowa i namiętna. W ogóle nie było po niej widać harców ostatniej nocy. Przy okazji poinformowała swoje dziewczęta, zwłaszcza Beno, o roli przyzwoitek na jakie powinny być gotowe w najbliższym czasie. Ruda kompletnie nie ukrywała swojego zachwytu taką rolą. - Spotkanie z kawalerem Kellerem?! Tym z wczoraj? Z parku i cukierni?! - dopytywała się jakby trafiła jej się możliwość spotkania z księciem z bajki. Widząc ten entuzjazm Rose pozwoliła sobie na mały żarcik co obwieściła Pirorze dyskretnym mrugnięciem oka. - No tak, właśnie z tym. Ale nie chciałabym was do niczego zmuszać i psuć tego co nas łączy. Jeśli nie miałybyście ochoty usługiwać Pirorze i Jonasowi podczas takich spotkań to oczywiście nie musicie. - rzekła spokojnie mocząca się w balii kapitan i niewinnie spojrzała na siedzącą obok blondynkę. - Jak myślisz kochanie kogo byśmy wtedy mogły wziąć na przywzoitkę? Może Nadię? Wydawało mi się, że mówiłaś, że nie jest taka najgorsza w takiej usługowej roli. - ciemnowłosa zawinęła sobie pieszczotliwym ruchem blond kosmyk na palec i przejechała nim leniwym ruchem po mokrym, averlandzkim barku kierując się bez pośpiechu w dół ku jej piersiom. - Ale ja bardzo chętnie! Z kawalerem i panną! Tylko proszę powiedzieć kiedy to ja będę gotowa! - Beno jak otrząsnęła się z zaskoczenia to chyba naprawdę potraktowała poważnie tą groźbę, że zostanie zastąpiona przez Łasicę bo zgłosiła swoją pełną gotowość do takiej roli przyzwoitki i w ogóle w takich spotkaniach. I to z pełną gorliwością. Po kąpieli przyszedł czas się przebrać, zjeść śniadanie, spakować ostatnie potrzebne rzeczy no i zejść na dół. A na dole w głównej izbie tłumek załogantów powoli gęstniał przy sąsiednich stołach. Robiło się gwarniej i weselej. Przyszła też Dana, owa tropicielka co znała drogę do stolicy prowincji. Wreszcie zajechały sanie pod główne wejście. I to kilka. Całe towarzystwo wyszło na zewnątrz i odbyła się ostatnia inspekcja. Sanie były załadowane nie wiadomo czym bo kufry miały rozwieszone plandeki niczym wozy podróżne. Wyglądało to wszystko na zimową karawanę. Oprócz wozów było kilku jeźdźców luzem jacy mieli być eskortą i zwiadowcami jednocześnie. Rose przedstawiła Pirorę i Pirorze Pierre’a jaki był pierwszym oficerem na “Tygrysicy” i jej prawą ręką. No i zostawał tutaj by mieć pieczę nad statkiem i resztą załogi. A przy okazji niejako reprezentował samą panią kapitan podczas jej nieobecności. I w końcu przyszedł się czas ostatecznie pożegnać nim ta sanna wyruszy ku południowej bramie i dalej na pohybel zimie i zimowym pustkowiom. Na pożegnanie załapały się nawet dziewczęta Versany które w międzyczasie zdążyły przyjść wezwane przez posłanego po nie Juliusa. Jak na cztery niewolnice to okazywały całkiem dużo ciepła i sympatii żegnanej pani kapitan. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; tawerna “Czarna czapla” Czas: 2519.02.02; Aubentag (2/8); przedpołudnie Warunki: ciepło, sucho, jasno, gwar rozmów; na zewnątrz jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, siarczysty mróz Vasilij, Egon i Silny Silny znów siedział na tym samym miejscu. I znów wcinał bigos z kiełbasą, mięsem i skwarkami. Wyglądał tak podobnie do wczoraj jakby od wczoraj wcale nie ruszył się z tego miejsca. Chociaż pozostała dwójka wiedziała, że przecież odszedł od stołu i wyszedł z tawerny pierwszy. Tym razem pogoda dopisywała i była jeszcze ładniejsza niż wczoraj. Co prawda niebo było stalowoszare i zachmurzone ale nic tym razem z niego nie padało a panował lekki wietrzyk. Jak na środek zimy to był całkiem ładny poranek. - Młody coś zmajstrował. - odparł mięśniak przeżuwając kolejną porcję gorącego bigosu. - Byłem u niego rano. - wskazał na plecak jaki przyniósł tym razem i w jakim coś grzechotało jak słoiki albo butelki. - Rzuca się, słoik leci i rozbija się. Z wnętrza sączy się dym. Usypia. Ale na nas też podziała jeśli się zbliżymy za bardzo. Jakieś chusty na gębę nieco mogą pomóc ale i tak lepiej nie być w tej chmurze bo nas też może zamroczyć. - wyjaśnił co przyniósł dzisiaj w plecaku. - Dał mi też takie podrobione kawałki mięcha. Ale lepiej je włożyć w inne kawałki mięcha czy inne żarcie. Jak zeżre to też go spowolni. Ale to dopiero po dzwonie czy dwóch. I nie wiadomo jak mocno. Młody liczył dawkę jak na któregoś z nas. No ale można zostawić gdzieś tu i tam no i może zeżre. Ale jak nie wiadomo też co to może być to nie wiadomo jak ta trutka podziała. Na nas czy jakieś psy by pewnie podziałała. - dodał co jeszcze dostał od młodego cyrulika. Plecak postawił na ławie między sobą a kolegami więc mogli sami do niego zajrzeć i przekonać się co tam jest. - Popytałem trochę. Ta którą ostatnio załatwił, chyba ta ze Zbożowej to była barmanką a nie dziwką. A o innych załatwionych w taki sposób dziwkach albo w ogóle babach jakoś nie słyszałem. - powiedział zerkając na obu kolegów aby dać im znać, że jakoś nie doszły go słuchy o masowych mordach na prostytutkach. Zwłaszcza jak ta jedyna potwierdzona ofiara takiego napadu nią nie była. Vasilij też miał swoje sprawy do przemyślenia. Wczoraj drugą połowę dnia spędził na łażeniu po mieście i sprawdzaniu różnych adresów jakie mogłyby się nadawać na nową kryjówkę ich zboru. W swojej faktorii jednak mało kogo zastał jak chłopcy albo szukali srebra na sprzedaż dla pani kapitan albo przeszukiwali miasto w poszukiwaniu napastnika. Do pomocy i asysty został mu tylko Krótki. Niewiele właściwie zwiedzili przez te pół krótkiego zimowego dnia. I chociaż puste kamienice mogły same w sobie być niezłą kryjówką dla kogoś w razie potrzeby to raczej nie było to to o co w Agnestag pytał Starszy. Wieczorem zaś poszedł pogadać z Kunzem. Ten przywitał się z nim w przy wieczornym piwku w karczmie całkiem przyjemnie. Pogadali nad kufelkiem o starych i nowych dziejach. Też był zdziwiony, że dawno nie widział Vasilija. Zagadnięty o strażników kazamat nie miał zbyt wiele do powiedzenia. W końcu był już właściwie na emeryturze a i wcześniej był strażnikiem miejskim a nie tym co pilnuje miejskich lochów. Wiedział jednak, że ci od lochów lubią przesiadywać w “Piwnicznej”, czasem ponoć w “Sierpie i młocie”. Uważał ich za nicponi i obiboków. W końcu tylko siedzieli na tyłkach i to w cieple. A straż miejska musiała patrolować ulice czy zima czy lato i to właśnie oni brali się za bary z różnymi zagrożeniami tego miasta. Chociaż przyznał w chwili szczerości, że gdyby miał więcej szczęścia lub rozumu to też by zamienił swoją fuchę na tą straż kazamat. Na pewno lżejszy kawałek chleba niż w straży miejskiej. Gdy Vasilij wrócił do swojego magazynu było już dawno po zachodzie słońca. Wrócił też Profesor co zameldował, że to co udało się skupić po mieście ze srebrnych wyrobów poszło na statek pani kapitan. A ta sprawdziła wartość i od ręki wypłaciła całkiem sporą sumkę. Chociaż jak się odjęło ceny zakupu gotowych wyrobów jakie skupowali na mieście to w sakiewce zostawał tylko owe 20% jakie poprzedniego wieczoru Vasilij dogadał się z de la Vegą. Ale zawsze to było nieco monet do przodu w sakiewce. --- Mecha 52 Vasilij; znalezienie kryjówki dla zboru; (01-25); rzut: Kostnica 46 > nic Kunz; wiedza o strażnikach kazamat; (INT); 40+10=50; rzut: Kostnica 55 > 50-55=-5 > remis = powierzchowne, drobne info --- Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Kupiecka; kamienica van Drasenów Czas: 2519.02.02; Aubentag (2/8); przedpołudnie Warunki: ciepło, sucho, jasno, cicho; na zewnątrz jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, siarczysty mróz Versana Po tym jak młody Julius przyszedł z rana aby poprosić o przybycie dziewcząt do “Pełnych żagli” w domu van Drasenów zrobiło się ciszej i luźniej gdy Blanka i Dagmara omotane chustami i paltami poszły razem z nim. Dobrze, że miały z Breną podobne rozmiary to mogły chodzić w jej rzeczach bo swoich właściwie nie miały. Za to pani domu została sama z Kornasem i Breną. Pokojówka wróciła do domu jeszcze wczoraj o zmierzchu. Podobnie jak do tej pory Łasica zjawiała się tu czy tam. Nie miała zbyt wiele do opowiadania. Praca jak praca. Szorowanie garów, schodów, krojenie i gotowanie posiłków i tak dalej. Dokładnie tak samo jak to do tej pory opowiadała Nadia. Jedynym pozytywem jaki uznała była obecność Any. To jakoś było z nią lżej bo dało się zrozumieć dlaczego włamywaczka tak ją polubiła. Wesoła i uśmiechnięta dziewczyna była naturalną partnerką w większości tych prac w rezydencji. A samej panny van Hansen Brena nie widziała cały dzień. Czyli znów tak samo jak to zwykle opowiadała czy raczej narzekała Łasica. Ale zadanie zostało odpracowane więc pokojówka van Drasenów mogła wrócić do ich rodzimej kamienicy. - Silny wczoraj był. Mówią, że chcą zapolować na tego co poluje na panienki na mieście. Pytał czy mogę dołączyć. To mu powiedziałem, że muszę pani zapytać. To powiedział, że dobrze. I poszedł. No to pytam. - łysy mięśniak z wielkim brzuchem streścił swoim flegmatycznym, piskiliwy tonem co się działo w domu gdy wczoraj Versany w nim nie było. Mówił to też wczoraj jak pani wróciła do domu. Przynajmniej mogła posłać kogoś do van Hansenów z zawiadomieniem o polowaniu. Topór okazał się właściwą osobą do takiego zadania chociaż jednak za usługi jego i jego zespołu trzeba było nieźle zapłacić. Dobrze, że niedawno comiesięczne wpływy zasiliły sakiewkę czarnowłosej wdowy. Zapowiadało się, że to polowanie będzie ją kosztowało ze stówkę monet a może nawet i więcej. Chociaż i tak udało jej się przekonać myśliwego by trochę jej obniżył cenę. Skoro chodziło o akcję na wolnym powietrzu to ostatnie słowo i tak miał Ulryk i jego łaska albo nie. Myśliwy ostrzegał, że jak pogoda nie będzie sprzyjająca to z wyprawy w dzicz nic nie będzie. Późniejsza wizyta u panny van Zee skończyła się połowicznym sukcesem. Ta herbatka od Vasilija albo nie podziałała na młodą szlachcianke albo podziałała niezaważalnie. Albo po prostu młoda artystka była zbyt spięta aby sobie popuścić cugli. Cały czas zadręczała się obscenicznością swojego dzieła. Chociaż rzeźba tancerki ją ucieszyła. Przykuła jej uwagę i chętnie ją oglądała, dotykała, sprawdzała każdy detal ciesząc oko i dłonie kunsztem tego dzieła. - Skąd to masz? Nie słyszałam aby ktoś posiadał coś podobnego w swojej kolekcji. - pytała zaintrygowana próbując określić w jakim stylu została wykonana ta wyjątkowa rzeźba. Sprawdzała na piedestale czy artysta się przypadkiem nie podpisał. Ten prezent poprawił jej humor i zastanawiała się jak się może odwdzięczyć koleżance. Ale jednak do końca nie rozluźniła się i pozostała spięta. O malowaniu kolejnych obrazów nie chciała słyszeć. Zwłaszcza aktów. Wydawała się przestraszona co ostatnio wyszło spod jej ręki i nie miała ochoty tego powtarzać. Gdy się rozstawały Versana wciąż nie była pewna czy malarka pod wpływem emocji nie zniszczy swojego dzieła. A nie zgodziła się go komuś przekazać. Jednak zapraszała Versanę na kolejne spotkanie kółka poetyckiego. Wieczorem Łasica się nie pokazała. Co aż tak dziwne nie było. W końcu jak rano wpadła jak po ogień zastając gospodynię jeszcze w łóżku to ostrzegała, że może jej zbraknąć czasu i sił na wieczorne spotkanie. Więc dziewczęta same musiały zadbać o Normę w balii. Obyło się bez ekscesów i w połowie wieczoru wróciły do domu van Drasenów. Chyba żadna z nich nie miała śmiałości włamywaczki aby inicjować z wojowniczką z północy bardziej śmiałe zabawy a ta sama z siebie raczej do nich nie dążyła. Skoro miała wczorajszy wieczór dla siebie mogła wreszcie w spokoju zacząć poznawać się z rękopisem przekazanym przez Starszego na ostatnim zborze. Ręcznie pismo wymagało skupienia ale w reikspiel było dość czytelne. Ze zrozumiem było trudniej. To nie była ani poezja ani proza tylko tekst uczonego dla uczonego. Autor zapewne zakładał, że czytelnik będzie posiadał jakąś minimalną wiedzę sięgając po ten tekst. A młoda wdowa jej nie miała. Więc często spotykała się z licznymi zwrotami czy odniesieniami w obcych jej języków które były trudne do zrozumienia albo po prostu niezrozumiałe. Co mocno utrudniało odbiór tekstu. Dobrze, że na marginesach albo gdzieś z dołu kartek ktoś, chyba Aaron, porobił różne przypisy i wyjaśnienia co nieco pomagały rozjaśnić ten galimatias. Do tego tekst był momentami wzniosły wręcz mistyczny niczym jakieś święte księgi i proroctwa. Ale mimo tych trudności dało się zrozumieć, że ma się do czynienia z czymś wyjątkowym. Nietuzinkową wiedzą o nietuznikowych zjawiskach. Autor rozpisywał się o wyjątkowości i mnogości zastosowań kamienia przemian. Ów przedmiot wydawał się mieć niezliczone zastosowania. Tak zbawienne jak i przeklęte. Mógł napędzać machiny, transmutować jedne substancje w drugie, cofać efekty starzenia, wzmacniać organizm, wytwarzać nowe życie i wiele, wiele innych możliwości. Ale też był skrajnie niebezpieczny bo te wszystkie przeklęte efekty mogły też dotknąć eksperymentatora. Teraz jednak był początek kolejnego dnia. Pani van Drasen w towarzystwie Kornasa i Breny skończyła śniadanie. Sam tłuścioch już mniej więcej wyglądał jak zawsze. Siniaki jak jakieś mu zostały to widocznie kryły się pod ubraniem ale w ruchach już nie było widać tej sztywności jaką cechowało się obite ciało choćby przy wczorajszym śniadaniu. --- Mecha 52 Versana; targowanie się z Toporem; (OGŁ vs OGŁ); 65+10-10-10=55 vs 35+10-20=25; rzut: Kostnica 48 > 50+55-25=80; 80-48=32 > śr.suk = obniżka o 20%
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
19-05-2021, 17:35 | #289 |
Reputacja: 1 |
|
19-05-2021, 17:38 | #290 |
Reputacja: 1 |
|