Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-03-2021, 13:51   #181
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
2519.I.27; Marktag (3/8); południe cz 2

2519.I.27; Marktag (3/8); południe
- O! To Oxo! Chodźcie, on jest bardzo zabawny! - ucieszyła się gdy na placu targowym dostrzegła kogoś. I jeszcze tak na gorąco nie było za bardzo wiadomo o kim mówi bo naprzeciw nich tam gdzie patrzyła było kilka osób.

- Cześć Oxo! - przywitała się z jakimś koloro ubranym niziołkiem. Ten podniósł na nią głowę a przy okazji na jej towarzyszki.

- Cześć ślicznotko! - przywitał się rubasznie niziołek ciesząc się conajmniej jakby własną siostrę zobaczył.

- Ej, te dwie też niczego sobie! - dał się słyszeć jakiś głos jakby ktoś stał zaraz za niziołkiem. Albo za filarem przy jakim ten stał.

- Kazałem ci się nie odzywać! Zachowuj się przy damach! - fuknął na niego niziołek odwracając się do tego filaru jakby tam jednak ktoś stał.

- Założę się, że znów żadnej nie klepniesz po tyłku ani nic takiego… - ten drugi był wyraźnie zdegustowany takim obrotem spraw.

- Przepraszam za niego, nie słuchajcie to zwykły przygłup, przy porodzie akuszerka upuściła go na głowę i tak mu już zostało. - Oxo zrobił przepraszającą minę i głos jakby było mu przykro i głupio za tego drugiego.

- Jesteś żałosny. Wiedziałem, że nic nie zrobisz. Nawet na całusa nie zarobisz. - prychnął ten sam głos jeszcze bardziej zdegustowanym tonem.

- Oj chyba jednak zarobi. - zaśmiała się wesoło Naja którą chyba rozbawiła ta cała sytuacja. O pochyliła się nad konusem aby pocałować go w pulchny policzek.

- Wiedziałem! Widzisz? Leci na mnie! - zatriumfował ten sam zgryźliwy głos co poprzednio.

- Nie na ciebie tylko na mnie! - Oxo uniósł się dumą jakby conajmniej wygrał główną nagrodę w jakimś konkursie.

- Widzicie dziewczyny? Mówiłam wam, że Oxo jest bardzo zabawny. - zachichotała bardka rozbawiona na całego.
- Witaj Oxo. Miło nam cię poznać. - Powiedziała grzecznie Pirora w imieniu jej i Iriny, uśmiechając się słodko i przyjaźnie.

- Witaj piękna pani, twoja kurtuazja dorównuje jedynie twojej urodzie. - Oxo skłonił się z prawdziwą galanterią jaką mógłby mu pozazdrościć nie jeden amant. Ściągnął finezyjny, kolorowy beret i prawie zamiótł piórami zdeptany śnieg przy jakim stał.

- Widzisz? Ta też mnie uwielbia! - odezwał się ten sam głos tego drugiego tym razem z trumfującą radością.

- Milcz! Nie rób z nas pośmiewiska! - niziołek wyprostował się i znów fuknął ze złością w stronę filaru chcąc uciszyć tego nieznośnika. A Naja rzeczywiście już śmiała się na całego. Irina też chociaż znacznie bardziej dyskretnie.
- Nie zapędzaj się z tym uwielbieniem...ale nie przestawaj się starać. - Pirora zripostowała domysły niziołka swoją, krótko zaznaczając że ona nie z tych łatwych ale by nadal próbował.

- Widzicie? Oxo to prawdziwy komediant! - ciemnowłosa minstrelka pewnie widziała ten popis nie raz ale jednak wciąż ją bawił. Nawet jak tak sobie stali przy sukiennic na placu a nie na żadnym zaplanowanym przedstawieniu. Irina też zerkała dookoła jakby sprawdzała czy inni też ich obserwują albo gdzie się schował ten drugi. Bo chociaż było go słychać nikogo nie było widać jakby naprawdę niziołek gadał z filarem obok jakiego stał albo ktoś tam stał za nim.

- Jaki komediant, siostrzyczko, nie obrażaj mojego majestatu! [i/]- ten drugi jęknął na takie spłycenie sprawy co tylko wywołało chichot minstrelki.

- Bardzo panie przepraszam za tego nicponia. Jak mówiłem przy porodzie upuszczono go na podłogę. A potem jeszcze sturlał się po schodach. Właściwie non stop to robi. Nie warto zawracać sobie głowy jego gadaniną. - niziołem jak zakłopotany psotami syna ojciec miął swój kolorowy beret z wielkimi piórami tłumacząc się z tego wszystkiego.

- Tak, to o czym to ja mówiłem… - Oxo dzielnie próbował zebrać myśli jakby te wszystkie uwagi i wtrącenia wybiły go z rytmu o jakim mówił wcześniej.

- Miałeś je zaprosić na kufelek. - głośnym szeptem podpowiedział ten drugi. Tym razem szybko i bez dodatków.

- A tak, racja… To znaczy… Tak, właśnie, racja! Mają może panie ochotę napić się czegoś w cieple? Strasznie mroźno dzisiaj na dworze a to całe gadanie strasznie wysusza usta i gardło. - Oxo jakby się zmieszał ale dość szybko jednak przekuł to w całkiem zgrabne i uprzejme zaproszenie do trójki stojących przed nim kobiet.

---
- A tu żyją nasi niekoniecznie piękni ale sławni, bogaci i potężni. Co chyba widać. - przyznała nieco złośliwym tonem gdy zawędrowały już nieco od tego placu. No i było widać. Zamiast standardowych mniej lub bardziej zadbanych kamienic tutaj wznosiły się rezydencje. Każda co jedna to bogatsza i piękniejsza. Stanowczo odgrodzona od pospólstwa i chłamu tego świata solidnym ogrodzeniem i dyskretnie przysłonięta zadbanym ogrodem. Tak przynajmniej można było sądzić po kształtach śnieżnych zasp i wystających spod nich kształtach. Drzewa, żywopłoty, kwietne krzewy, donice, rzeźby, fontanny… Zdecydowanie to nie był teren biedoty ani nawet średniaków.

- A a tu jest rezydencja van Zee. Gerhard van Zee jest kapitanem portu czyli niezłym ważniakiem w mieście. Ale ja się bardziej znam z Kamilą van Zee. Jego najmłodsza córką. I swoją drogą jednej z najlepszych panien na wydaniu w tym mieście. Druga to Froya van Hansen. Ale oni mają rezydencję w innej części miasta. - powiedziała co kryje się za tymi stalowymi prętami ogrodzenia i zaśnieżonym ogrodem. Okazało się, że to właśnie panna van Zee urządzała wieczorki poetyckie i jakimś cudem dowiedziała się o zwykłej, nie dojadającej artystce no i zaczęła ją zapraszać. W końcu była prawdziwą poetką i pieśniarką czyli kimś kim warto zapraszać na takie spotkania. No i to właśnie była ta furtka Naji do wielkiego świata gdzie zdołała poznać kilka szlachetnie urodzonych dam z artystycznym zacięciem. W tym wszystkie o jakich wspominała wcześniej.
- Czyli można powiedzieć że Panna Kamila jest jakby twoim mecenasem sztuki po trochu. - Skomentowała Pirora podziwiając rezydencje rodziny Zee.
- A w ogóle to ostatnio jest pomysł aby zbudować u nas teatr. Właściwie to zająć jakiś budynek, pełno ich u nas. No i w nim urządzić teatr. Mam nadzieję, że się uda! Ile można sobie tyłek odmrażać na tym mrozie! - też jakby przypomniała sobie w ostatniej chwili plotkę chyba dość świeżą sądząc z tego jak o tym mówiła.
- To wspaniały pomysł każde dobre miasto powinno mieć jakiś ośrodek sztuki, nie tylko dla artystów ale i mieszkańców. - Przyznała Pirora. - Dzięki temu nikt by się nie ograniczał do swoich czterech ścian i znajomych a jednak wychodził do innych.

- No właśnie! Też tak uważam dlatego jak ostatnio Kamila i ta nowa, Versana, przyszły z tym pomysłem to od razu byłam za! O. Ta Versana to też nie jest szlachcianką. Wdowa po kupcu. Bo tak oprócz niej i mnie to tam chyba same szlachcianki są. Przynajmniej z tych co przychodzą w miarę regularnie. - artystka w pełni poparła zdanie nowej koleżanki a nawet dodała od siebie kolejną ciekawostkę. Widocznie owo kółko poetyckie nie było niedostępne dla ludzi z nizin ale jednak to nadal była domena dla szlachetnie urodzonych pań i panien.

- A Kamila byłaby dla mnie idealna jako mecenas. Albo mąż. Tylko wtedy jedna z nas ma nieodpowiednią płeć. Szkoda. Czuję, że byśmy się dobrze dogadywały. Ale na razie nie mogę się tam wwiercić głębiej to cieszę się, że mnie zapraszają chociaż na te spotkania. Przynajmniej napić się i najeść czegoś dobrego można za darmo. No i nie powiem. Niektóre z nich to naprawdę mają talent i się ciekawie z nimi rozmawia. - szybko wróciła do tematu panny van Zee i jej roli w swoim życiu niestety jej wkład nie był tak wielki jakby to po cichu marzyła sobie ciemnowłosa poetka.

- A ty coś z literatury albo poezji znasz? Interesuje cię to? Proza też może być. - zapytała idącą obok blondynkę.
- Jeśli pytasz czy sama coś tworzę to nie. Ale znam pracę wielu pisarzy i nawet parę wierszy na pamięć. Choć to głównie nasze Arvelandzkie fraszki i poematy o zbiorach, roślinach przyrodzie i sielance. Nie wiem czy to ich tematy… choć mogłyby to uznać za ciekawostkę. - Przyznała Pirora obdarzyła bardkę uśmiechem i dodała. - I nie przejmuj się, że na ciebie z góry patrzą. Jeśli chcą uruchomić teatr beda potrzebowac artystów, zobaczycie wtedy jak to patrzenie z góry się zmieni…

- Chciałabym dostać wtedy taką rolę co będę na scenie o one u moich stóp. I zobaczymy kto jest wtedy prawdziwą królową sztuki! I zacznął się ochy i achy i liściki i bileciki od wielbicieli i prośby o tajne schadzki! - Simonsberg płynnie podjęła temat i z miejsca naburmuszyła się jakby wygrażała owym swoim szlachetnie urodzonym koleżankom. Chociaż dość przesadnie więc z miejsca wyglądało na jawną parodię z samej siebie i tej całej sztuki.

- No a przynajmniej taki jest mój mokry sen o sławie i bogactwie. - zaśmiała się już bardziej swoim, naturalnym głosem. -
[/b]Ale teatr właśnie tak jak mówisz, bardzo by mi ułatwił robotę. No i innym artystom też. Przecież można by tam galerię sztuki też urządzić i jakieś obrazy albo rzeźby i robić z tego wystawy. [/i][/b]- wydawało się, że mimo dość lekkomyślnej powierzchowności to ta ciemnowłosa bardka potrafiła jednak dostrzec coś poza czubkiem własnego nosa.

- A jak coś znasz to dobrze. Z Averlandu? No tak, bo ty jesteś z Averlandu. Ale to dobrze. Chyba nie mamy nikogo z Averlandu. Można by cię wkręcić. O. Niedługo mamy jechać oglądać te rudery. Znaczy miejsca na ten teatr. To chyba… Chyba miało być… w Bezahltag? - zdawała się zastanawiać na głos jak tu dokoptować nową koleżankę do tego artystycznego grona o sporej domieszcze błękitnej krwi. Ale chyba była dość niepewna tego terminu.
- Myślę że gdzieś w którymś bagażu może mi się szwędać jakiś tomik poezji zbiorczej. - Van Dake zamyśliła, szansa na to była ale dziewczyna nie przejmowała się za bardzo porządkiem w swoich kufrach.
- Albo wieczorem. U Kamili, właśnie tam gdzie ci pokazywałam. Zresztą możemy się umówić i przyjść razem. Bo wieczorami to panienka van Zee właśnie urządza te wieczorki poetyckie. - zaproponowała w razie potrzeby drugi termin którego widocznie była bardziej pewna.
- Cóż nie chcę się narzucać ale nie będę ukrywać że uczestniczenie w takim przedsięwzięciu brzmi ekscytująco. - Przyznala blondynka pozwalając sobie na ekscytacje w glosie.

- Dobrze. To możemy się umówić. Z tym zwiedzaniem trochę nie pamiętam jak to miało być. Znaczy o której. Chyba miały po mnie przyjechać. Ale nie jestem pewna. To łatwiej i pewniej się umówić na wieczór. Możemy pójść razem na to spotkanie. - muzyk zmrużyła oczy gdy walczyła z własną niepamięcią o detalach czekajacego ją za dwa dni spotkania ale w końcu uznała, że na pewniaka to lepiej umówić się na owo wieczorne, już tradycyjne cotygodniowe spotkanie.
-No cóż wiesz gdzie śpię więc jak sobie przypomnisz daj mi znać. - Uśmiechnęła się Pirora ciesząc się na plan zwiedzania.
---
I całkiem niedługo i niedaleko dzięki niej poznały kolejną postać. Jak się okazało kolega Thomas też był bardem i widocznie nieźle się znali z koleżanką po fachu.

- A tak w ogóle to Pirora maluje. Ale niestety straciła swój sprzęt i szuka nowego. Nie wiesz Thom kto mógłby coś mieć? - przy okazji artystka przedstawiła blondynke jako koleżankę - arytsktę, nową w tym mieście jakiej wypadało pomóc na nowy start.

- Farby i resztę? - Thomas zasępił się na chwilę szukając natchnienia w ponurych chmurach ponad ich głowami i okapami dachów. - Może matka Gunthera? Słyszłąem, że groziła, że wyrzuci ten cały “bajzel” jaki po nim został. Ja nie żartuje i jeszcze tego nie zrobiła to może będzie chciała sprzedać. - drugi z bardów poradził coś na tą okoliczność prawie od ręki. Brunetka pacnęła się w czoło i przyznała mu rację. A potem jak już ruszyły dalej wyjaśniła im w czym rzecz.

- No bo Gunther się właśnie nieszczęśliwie zakochał. I tajemniczo! Bo nie chciał powiedzieć w kim. Ale podobno malował jej portret całymi dniami. Ale ona odrzuciła jego zaloty albo jakoś tak. I się powiesił. Prawdziwy dramat! - westchnęła trochę jakby z żalu a trochę jakby z podziwu nad tym rozwojem wydarzeń rodem z jakiejś powieści czy ballady.
- To okropne...no ale skoro jego sprzęt miałby wylądować na śmieciach to oczywiście że je odkupie. - Powiedziała Pirora zasmucona informacją na temat martwego artysty. - Tylko powiedzcie gdzie ona mieszka albo pracuje bym mogła się z nią skontaktować.

- Jak chcesz to potem możemy tam pójść. Ale teraz to trochę nie po drodze. - minstrelka zgodziła się pomóc bez śladów wahania i wydawało się to proste do zrobienia. Tylko może niekoniecznie w tej chwili.
- A nie przejmuj się mna dzisiaj zwiedzanie interesy jutro. No i nie chcę też was za bardzo wykorzystywać - Przyznała się Pirora.

- To żadna sprawa. No ale jak chcesz mieć spokój sumienia i byś w rewanżu zaprosiła na kolację to pewnie bym nie odmówiła. Chyba, że masz własne plany, tajne schadzki i w ogóle masz mnie dość to nie ma sprawy, możemy się umówić na jutro czy kiedy tam ci pasuje. - Naja odparła tak lekko i swobodnie, że znów ciężko było wyważyć czy sobie żarty stroi czy nie. A i odpowiedź można było z miejsca podać w jednej lub drugiej formie.
[i][b]- Na razie kontynuujemy zwiedzanie zobaczymy potem gdzie nas nogi poniosą. -[i][b] Powiedziała blondynka zdając się na całkowitą spontaniczność. - Thomasie, opowiesz mi trochę o twojej muzyce? Naja już dała się podejść by pokazać mi coś z jej prywatnego repertuaru. - Pirora zainteresowała się drugim artystą.

- No tak, Naja to farciara, teraz zadaje się ze szlachtą to może sobie pozwolić na wysublimowany gust. - Thomas popatrzył na koleżankę po fachu i odparł nieco zgryźliwie ale też jakby z nutką zazdrości. A koleżanka wesoło pokazała mu język i na tym ta wymiana uprzejmości pomiędzy artystami się skończyła.

- Już ci mówiłam, że to kobiece kółko więc nie masz odpowiednich kwalifikacji. Jakby to wyglądało jakby panienki z dobrych domów spotykały się wieczorami z jakimiś mężczyznami? Do tego o tak wątpliwej reputacji jak jacyś bardowie czy inni artyści? Połowa z nich to albo mężatki albo czyjeś narzeczone albo panny na wydaniu i każdej zależy na opinii. - Simonsberg widocznie miała świadomość, jak ważne jest dla wyższych sfer zachowanie nieposzlakowanej opinii i obecność mężczyzn na takich spotkaniach poetyckich samych kobiet byłaby mocno niepożądana.

- Dobra, dobra. - Thomas machnął na to ręką nie drążąc dalej tego tematu w którym niewiele mógł ugrać. - W każdym razie ja zwykle bawię klientów śpiewem i żartami. I jaka widownia takie żarty i śpiewy. Najczęściej daję popisy w karczmach i tawernach więc najwięcej jest szant. To portowe miasto to marynarska brać jest tu silna. - rozłożył bezradnie dłonie na znak, że wiele na to nie poradzi i musi się dostosować do potrzeb rynku.
- Rozumiem jednak trzeba za coś żyć. No, ale jakbyś miał możliwość zagrać albo zaśpiewać coś nie uwiązany wymaganiami publiki to co by to było? Satyryczna piosenka? Smutna ballada? - Pirora jednak zachęciła Thomasa do odpowiedzi.

- Taka sztuka dla sztuki? - bard zaciekawił się tym tematem i chwilę szukał podpowiedzi w pochmurnym, zimowym niebie o stalowoszarej barwie. - To pewnie poezja. Coś z romansów. Dla pięknej kobiety najlepiej. - przyznał po tej chwili zastanowienia z wesołym uśmiechem.
- Spisujesz czasem swoje kawałki sztuki dla sztuki? - Zadała kolejne pytanie. I zaczęła szybko tłumaczyć sens pytań w obawie że wyda się na zbyt wścibska. - Przepraszam że jestem wścibska ale wszyscy muszą coś robić by płacić rachunku ale myślę że więcej o ludziach mówi to co robią sami dla siebie. Zwłaszcza jak to są artyści.

- Czasami spisuję a czasami nie. A ty moja piękna? Interesuje cię poezja? Może proza, muzyka albo jeszcze coś innego? - bard zrobił minę jakby to tak różnie bywało z tymi wierszami i innymi takimi, że szkoda było się rozdrabniać. Za to sam wydawał się zaciekawiony nową znajomą swojej koleżanki po fachu.
- Poezję czytuję, muzyki słucham. Podoba mi się to co mi się podoba, Sama nie próbowałam jeszcze swoich sił w tworzeniu wierszy. Wole utrwalać piękno na płótnie lub papierze. Choć może powinnam spróbować coś zrymować bo widzę że jest w mieście mnóstwo osób które mogłyby mnie trochę pokierować w technikach. - Pirora najpierw udzieliła odpowiedzi ale potem przeszła do nurtującego ją pytania. - Właśnie bo zastanawiałam się, jak to jest z waszymi przedstawieniami? Po prostu przychodził do tawerny i grace czy umawiać się że ja dzisiaj gram tu i tu a potem tam i tam i nikt inny nie może wtedy występować?

- Tak. Każdy ma swoje miejsca. Zwykle gramy po tawernach i karczmach. Czasem się trafi jakieś wesele albo chrzciny. Może jakaś zabawa jak ktoś wynajmie salę albo ma inna okazję. Każdy sobie radzi jak może, łapiemy co się da. Nie każdy z nas ma tyle szczęścia co ta farciara. - Thomas pokiwał głową i rozłożył ramiona tutejsi artyści nie bardzo mogą sobie pozwolić na wybrzydzanie. I chyba takie stałe okazje na jakie udało się załapać ciemnowłosej koleżance to nie zdarzają się im zbyt często.

- No i są jeszcze różne procesje, festyny i raz w tygodniu targ. Tak jak dzisiaj. Też coś można na tym ugrać. Z malowaniem obrazów trochę łatwiej a trochę trudniej. Bogacze zwykle lubią się portretować to zamawiają co jakiś czas portrecik. Nie słyszałam aby ktoś wyżył tylko z tego no ale zawsze jakiś dochód. Biedota raczej nie płaci za takie zbytki. - Naja zgodziła się z kolegą i nieco naświetliła jak to wygląda tutaj rynek na malarskie dzieła sztuki.
- W dużych miastach jest łatwiej. Po pierwsze więcej szlachty. Po drugie świątynie i administracja miejska jest na tyle sytuowana, że mogą sobie pozwolić na obrazy z bóstwami. No i są jeszcze handlarze który czasem złapią coś z uwagi że często jest to inny styl niż to co mają w rodzinnym miejscu. - Wyjaśniła Pirora swój punkt widzenia jako obywatelki dosyć dużego handlowego centrum. - Ale tak malarze raczej powinni mieć drugi środek dochodu. Choć rzeźbiarze mogą mieć podobnie.

- To prawda. W dużych miastach łatwiej. Też myślałem czy by się nie przenieść do Saltburga. Stolica! Wielkie miasto! A tu to czasem mam wrażenie, że zabieramy sobie powietrze na tych jarmarkach czy innych odpustach
. - Thomas w pełni się zgadzał z rozmówczynią. Zresztą jego koleżanka po fachu o ciemnych włosach też potwierdziła tą opinię ruchem głowy.

- Albo wsiąść na statek i popłynąć do Marienburga albo Erengradu. - dorzuciła kolejną alternatywę jaką miało to portowe miasto.
- Myśleliście kiedyś na spotkaniach w towarzystwie samych artystów? Wiecie coś jak te wieczorki poetyckie ale dla samych artystów by móc czasem zaśpiewać albo wyrecytować coś dla siebie i poznać opinię innych bez obawy o zostaniu trafiony przez podgniłą kapustę? - Zapytała Pirora ciekawa czy artyści tutaj nie mają czegoś na styl gildii, która skupia artystów z miasta i dba o ich interesy.

- Nie wiem czy to taki dobry pomysł. - bard uśmiechnął się zdradzając wątpiące spojrzenie. Simonsberg pokiwała twierdząco głową na znak zgody.

- To prawda. Ci artyści to jedna, napuszona swołocz. Jak mają za dużo luzu, żadnego szefa i zadania to im się za raz w głowach przewraca. A każdy jeden uważa się za największego artystę na świecie. - Nija zaczęła dość ironicznie opisywać to towarzystwo do jakiego przecież sama się zaliczała. Musiała widocznie mieć do tego odpowiedni dystans i sporą dawkę autoironii.

- A wszyscy inni to gryzipiórki i beztalęcia. Bogowie broń aby przyznać, że ktoś inny jest czymś więcej niż artystycznym wyrobnikiem. - Thomas szybko przyszedł jej w sukurs popierając tak malowaną wizję.

- Dlatego ten teatr to dobry pomysł. Takie miejsce gdzie mam nadzieję znajdzie się miejsce dla nas ale też będzie co do roboty. - ciemnowłosa minstrelka pokiwała głową wiążąc widocznie sporo różnych nadziei na ten projekt nowego teatru jaki miał powstać w ich mieście.
- Teatr to dobry pomysł na dodatkowy zarobek dla artystów ale jego obecność nie sprawi magicznie że artyści zaczną zarabiać krocie, realizować się czy poprawiac swoj kunszt. - Pirora postanowiła podzielic się odrobina wiedzy jak to działa w Averlandzie.
- Gildie w averlandzi zaczynaly jako małe związki zrzeszające grupy artystów. Z początku pełniły funkcje samo organizujących się trup które działały używały systemu honoru. Chodziło z początku o znajdowanie pracy dla większej ilości osób na przykład kwartet na wesele zamiast duetu. No i oczywiscie negocjacja najlepszej ceny za usługę. W miarę zwiększania się puli artystów w mieście ta forma musiała się zmienić. Nadal głównym principium jest ochrona interesów artystów ale jest więcej sposobów tej ochrony. - Pirora pociągnęła łyk wina by kontynuować swój mały wykład.
- W przypadku muzyków gildie negocjują stawki za jakie Ci pracują, używają swoich znajomości wśród elit by tej pracy było też jak więcej. Dlatego rzadko widzi się mniej niż trzech muzyków. No Chyba że na pogrzebach. No i w ten sposób więcej artystów ma szanse na bycie rozpoznanym w wyższych sferach. Gildia organizuje też wernisaże i aukcje gdzie szlachta przychodzi pozachwycać się obrazami i najlepiej wykupić jak najwięcej. Aukcje są zabawne odpowiednio zorganizowana potrafi pięknie wykorzystać animozje różnych rodzin szlacheckich co czasem kończy się że jakiś przeciętny obraz został kupiony za jakaś chora sumę tylko dlatego że jakiś dwóch szlachciców postanowiło pokazać sobie kogo stać na wydanie większej gotówki na coś co im się nawet nie podoba. - Zaśmiała się wspominając pewna konkretną aukcje, zapach męskiej agresywnej zawziętości czuć było w całym pomieszczeniu jeszcze długo po tej aukcji.
- Poeci mają szansę wydania swoich wierszach. Gildia zazwyczaj zbiera prace różnych artystów i wydaje je pod swoim patronatem. Niektóre gildie mają większe zasoby finansowe niż inne i stać je na wynajem pokoi, wypożyczeniem instrumentów czy dawaniem artystom małych pożyczek które są korzystniejsze niż te u lichwiarza. No nie zawsze to wygląda tak pięknie bo utrzymanie tego kosztuje ale sama idea nadal jest głównym priorytetem gild. - Pirora zakończyła swój wywód i dopiła swoje wino. Spojrzała na Thomasa i Naje. - Och nie rozgadałam się i was pewnie zanudziłam. Przepraszam czasem tak mam. - Zaczęła przepraszać tamta dwojkę speszona że poprowadziła ta rozmowe w stronę która mogła zanudzić swoich słuchaczy.

- Tak to u was wygląda? - Thomas wydawał się zdziwiony takimi wieściami. Zresztą jego koleżanka także. Słuchali jednak tego z zainteresowaniem.

- Ciekawe. - zgodziła się ciemnowłosa bard zastanawiając się nad tak dobrze zorganizowanym systemem. - Rzeczywiście brzmi trochę jak glildia. Nigdy nie sądziłam, że nas, artystów można zorganizować w ten sposób. Zawsze mi się to wydawało nudne. Coś dobre gla kupców albo rzemieślników. - pozwoliła sobie nieco rozwinąć swoją wypowiedź a kolega też chyba podobnie wydział sprawę bo podobnież pokiwał twierdząco głową.

- Ale nie wiem czy u nas by to przeszło. Może jak ten teatr by powstał to coś by się zmieniło. - bard zastanawiał się na głos jakby ten system mógł wyglądać w ich mieście jakie pod tym względem wydawało się całkiem dziewicze.
- O to nie tylko u nas w większych miastach zazwyczaj jest przynajmniej jedna gildia ale macie pewnie racje. Kiedy uda się zorganizować ten teatr pewnie każdy będzie miał takie same szanse na pracę i rozpoznawalność i gildia będzie wam nie potrzebna. - Pirora tym zakończyła temat pozwalając by te nowatorskie pomysły wsiąkły w umysły artystów. Naja pewnie nie byłaby zainteresowana czymś takim ale Thomas.. sądząc po jego komentarzach trochę go boli że koleżanka cieszy się powodzeniem wśród wyższych sfer a on nadal śpiewa szanty po tawernach.
---
- O, Zobaczcie a to jest Ślepak. Dasz rękę to ci powróży. - powiedziała gdy szli już w bardziej standardowej części miasta. Ze zwykłymi kamienicami i rozjeżdżonym, brudnym śniegiem przykrywającym bruk.

- Pochwalony Ślepak! Powróższysz mi? - zapytała podnosząc nieco głos jakby starzec odziany zaskakująco lekko jak na taki mróz miał kłopoty ze słuchem. Bo opaska na oczach tłumaczyła skąd ma imię.

- A to ty Nije? No ale co łaska panienko, trzeba odnowić dom boży. - zaksrzeczał jak stary kruk wskazując sękatą dłonią na miseczkę na datki jaka leżała koło niego. Minstrelka sięgnęła do sakiewki i wysupłała z niej parę miedziaków jakie zabrzęczały w naczyniu.

- Tylko dobrze wróż! Coś dobrego byś mi wreszcie wywróżył! - trochę żartobliwie pogroziła mu palcem chociaż ten tego nie mógł zobaczyć. Ale dało się wyczuć w barwie głosu. Wsadziła mu jednak swoją młodą i szczupłą dłoń w jego starą i wysuszoną rękę. Starzec zaczął po niej przesuwać palcami i coś mamrotać.

- Kobieta… I druga… Dużo kobiet… I wąż… Tak wąż się skrada… Uważaj na siebie bo wąż się skrada po ciebie… - w końcu wymamrotał urywanym głosem. Brunetka spojrzała na niego zdegustowana i podobnie na swoje towarzyszki.

- Węże? Kobiety? Nie, nie, nie, weź spojrzyj jeszcze raz. Jakiś facet by mi się przydał. Bogaty, stateczny i tak dalej. No? Wiesz co lubię. - minstrelka ponagliła wieszcza jakby dawała mu jeszcze jedną szansę.

- Same wciórności ci w głowie! Oczyść swoją duszę zanim będzie za późno kobieto! - fuknął na nią zirytowanym tonem starzec.

- A te kobiety to chociaż bogate? No ostatecznie na jakąś utrzymankę albo stałą faworytę no chyba mogłabym się zgodzić. Życie to sztuka kompromisów nie? - Naja znów dała popis swoich aktorskich i komediowych umiejętności jakby właśnie była bardzo ugodowa i elastyczna w swoich wymaganiach. Ale to już całkiem zdenerwowało starca bo prawie przegnał ją precz. Czym zresztą artystka się jakoś za bardzo nie przyjęła.
- Przepraszamy za niepokój, prosze na kościół. - Powiedziała Pirora i wrzuciła starcowi do miski datek. Gra pozorów była ważna. Zastanawiała się czy mowa o kobietach już się nie spełniło, zastanawiało się co miał znaczyć wąż.
- Kiedyś stał na placu bo święty mąż i takie tam. No ale widzicie jaki jest. Chodzą słuchy, że kiedyś sam burmistrz się u niego zatrzymał i zapytał o radę czy przyszłość. Nie wiadomo co mu Ślepak powiedział. Ale burmistrz się strasznie wkurzył i kazał go przegnać precz. No to teraz już Ślepak nie stoi na placu. - sprzedała nowym koleżankom kolejną historyjkę z kolorytu tego miasta.
- Nie każdy lubi usłyszeć złe wieści. Ludzie władzy strasznie je znoszą...podobnie jak słowa krytyki lub brak przytakiwania na ich zachowanie. - Przytaknęła blondynka.

- To prawda. Nie mogę go rozgryźć. On naprawdę coś widzi i ma jakieś wizje czy tylko tak się zgrywa. Słyszałaś co mi powiedział? Węże i kobiety! Też sobie wymyślił! Przecież węże w zimie śpią. I w mieście ich chyba nie ma. Może w lesie są jakieś ale w mieście to chyba nie. Mógłby chociaż raz mi podesłać jakiegoś bogatego i mało wybrednego chłopca to nie. - westchnęła z żalem, że widocznie znów nie usłyszała tego na co miała ochotę od tego dziwnego starca.
- Może to była metafora? Nie chodziło o dosłownego węża tylko o kogoś kogo można określić jako jadowitego padalca? Trudno mi zgadywać, nie wiem jak bardzo dokładne przepowiednie daje Ślepak. - Zasugerowała dziewczyna

- Metafora? No tak. To ma sens. Ale jak ma się do mnie zakradać jakiś jadowity padalec to chociaż niech będzie bogaty i ma gest na bogate prezenty. - westchnęła cicho artystka wznosząc dłonie do nieba w tej niewielkiej prośbie w sprawie swojego przeznaczenia.
---

- I co? Jak się wam podobała wycieczka? Chcecie coś zwiedzić jeszcze? Ale to najwyżej kiedy indziej bo dzisiaj to już mi nogi w tyłek włażą. I zmarzłam. Muszę się ogrzać. - wracając przez zaśniezone ulice Naja zapytała obie towarzyszki o wrażenia z tej turystycznej wycieczki po nowym dla nich mieście.
- Było idealnie, chętnie to powtórzę z częścią miasta której nie zdążyliśmy zobaczyć. - Powiedziała uradowana ale również zziębnięta blondynka. - Jutro spróbuje skontaktować się z matką Gunthera i może odkupię od niej przybory malarskie. Ale wieczorem powinnam być w Żaglach, będziesz miała okazję poznać Jamesa zapytać go o tą romantyczna balladę.

- [i][b]Jak chcesz to po tym jak zjemy to możemy pójść do matki Gunthera. Nawet lepiej po zmroku to powinna być w domu. W dzień to ona szwaczką jest to jej nie ma w domu.[i][b] - przewodniczka z zadowoleniem przyjęła taki komentarz i szybko zaproponowała coś od siebie na dalsze zwiedzanie.
- Przekonałaś mnie. Ale zabierzemy Jamesa jednak jego praca polega na pilnowaniu mojego bezpieczeństwa. Nie chcę by poczuł się niepotrzebny. - Postanowiła Pirora.

- A gdzie on jest? W “Pełnych żaglach”? No to możemy zajść po niego. Troszkę nie po drodze ale jak ci zależy to możemy zajść. - dziewczyna zgodziła się na tą korektę trasy którą widocznie nie uznała za zbyt znaczącą a póki co dała gestem znać, że teraz już dotarły do celu i mogą wejść do wnętrza gospody aby coś zjeść i się ogrzać.
- Możemy wziąć dorożkę...macie tu dorożki do wynajęcia? Przyznam że trochę mnie nogi już bolą. Wiem wychodzi ze mnie rozpieszczona dziedziczka, ale też mi zimno. - Pozwoliła sobie na małe marudzenie. Zatrzymała się na chwilę i zamyśliła. W końcu przybrała zdeterminowaną minę. - Wiesz, o ile nie masz nas już dosyć to złapmy dorożkę i pojedźmy do Pełnych żagli na kolacje. - Powiedziała Pirora łapiąc Naje za rękę i kierując ją w miejscu gdzie wydawało się gdzie mógłby stać dorożki.

- Dobrze, zróbmy tak! - bardka roześmiała się wesoło i dała się pociągnąć i zaprowadzić za rękę w kierunku placu. Tam gdzieś stały dorożki gotowe za parę groszy zabrać pasażerów w inne miejsce tego portowego miasta. I niedługo potem trójka pasażerek wyskoczyła na, mroźny, zdeptany śnieg przed głównym wejściem do karczmy w jakiej zatrzymały się te z Averlandu.

- Będziemy potrzebowały transportu jeszcze w jedno miejsce i z powrotem. Prosze poczekać zapłacę za pana czas. - Powiedział woźnicy Pirora zanim udały się do środka tawerny.
 
Obca jest offline  
Stary 18-03-2021, 13:52   #182
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
zmierzch; mieszkanie matki Gunthera

zmierzch; mieszkanie matki Gunthera
Priora, Julius, James i Naja


Odpoczynek w karczmie, w cieple i ciepłym jedzeniu przyjemnie rozgrzewał od zewnątrz i od wewnątrz. Gdy wychodziły we trzy z oberży żołądki wypełniało przyjemne, rozgrzewające ciepło sytości. Więc i nie tak źle się szło przez te już raczej wieczorne niż dzienne miasto. Wróciły do “Pełnych żagli” gdzie zastały już i dorosłego mężczyznę i jeszcze chłopca. I po krótkich wyjaśnieniach co jest co znów wrócili na ulice pełne odgarniętego na boki śniegu. Tam dotarli mroczną klatką na drugie piętro i przedstawicielka tutejszej bohemy zapukała do drzwi. Zaraz potem dało się słyszeć głośne kroki i drzwi otworzyła jakaś tęga kobieta w średnim wieku.

- Dobry wieczór pani Mathiason. Nie chciałabym przeszkadzać w żałobie po Guntherze. Moje kondolencje. Ale jest pewna sprawa z jaką nie mogę zwklekać. - tym razem Simonsberg przedstawiła się jak wzorcowa panienka z dobrego domu. Starsza kobieta obdarzyła ją chłodnym spojrzeniem i raczej machinalnym “dobry wieczór” po czym krytycznie przyjrzała się postaciom widocznym za plecami minstrelki.

- [i][b]A to kto?[i][b] - zapytała wskazując na nich brodą jakby nie spodziewała się po tej trójce niczego dobrego.

- No ja właśnie w tej sprawie. Możemy zająć pani chwilkę? Może to niestosowny moment ale śmierć Gunthera pewnie postawiła panią w trudnej sytuacji. A tu jakby się pani zgodziła to państwo są zainteresowani kupnem prac pani syna. Albo nawet samych płócien i reszty. Ta pani też maluje ale straciła swoje rzeczy. Szuka nowych aby kupić. - artystka zwięźle przedstawiła sprawę z jaką przyszli do starszej matki w żałobie po synu. I ta chwilę się zastanawiała ale w końcu wpuściła gości do środka.
- Pani Mathiason. Nazywam się Pirora van Dake i proszę przyjąć moje kondolencje. Nie będę nawet udawać, że rozumie pani sytuacje. Jak wspomniała Naja chętnie odkupie obrazy pani syna oraz jego narzędzia. - Pirora potraktowała matkę malarza z dużym taktem i szacunkiem, gdyby nie jej strój można by uznać że przyszła głównie wspomóc kobietę dobrym słowem i współczuciem.
- [i][b]To tutaj. - rzekła po chwili otwierając jakieś drzwi. Za nimi był mały pokój typowy dla miejskich kamienic. A w nim dwa zasłane łóżka. A w roku sztaluga przykryta płótnem i kilka obrazów stojących tyłem do pokoju więc nie było wiadomo co na nich jest czy są puste czy coś na nich jest. Na kilku półkach regału dało się rozpoznać pojemniki z farbami, paletę i zestaw pędzli.
- Mogę prosić o światło? - Kiedy zapalili lampkę Van Dake przeliczyła rzeczy, Oceniała obrazy i płótna i zastanowiła się ile wszystko jest warte oraz czy prace Guntera są dobre.

W małym pokoju na tyle osób zrobiło się dość tłoczno. Trochę luźniej jak Naja zasugerowała Julius’owi i James’owi aby wrócili na korytarz i wyszła razem z nimi. Więc zostały z matką samobójcy same. Gospodynie nie ingerowała w oglądanie rzeczy po swoim synu ale też nie kwapiła się aby wyjść. W końcu była u siebie.


W świetle lampy dało się dostrzec, że kilka płócien jest pustych. Dwa lub trzy. Była jednak bela zwiniętego płótna które wystarczyło rozwinąć, wyprostować i przymocować do ram aby powstała płaszczyzna do malowania. Gotowych obrazów było niewiele. Właściwie tylko jeden. Ten który został na sztalugach. Portret młodej kobiety. Całkiem ładnej. O ile rzeczywiście istniała w świecie realnym i artysta za bardzo nie odbiegł od jej fizycznego wizerunku. A Gunther mistrzem malarstwa raczej nie był. Może brakowało mu talentu, może możliwości lub zwyczajnie lat wprawy w malowaniu kolejnych obrazów. Raczej był przeciętniakiem. Malował dość prostą techniką i miał dość ubogą paletę barw. Z drugiej strony moda na barwne kotrasty dopiero się rozwijała przychodząc z Tilei i Estalii. Trend do mrocznych i ciemnych barw wzbudzających u odbiorcy niepokój wśród rodzimych artystów wciąż był silny. A może Guntherowi po prostu pasowała taka stylistyka.

Sztaluga była w sam raz. Prosta i niezawodna. Wiele tutaj nie było do zdziałania. Czy wielcy mistrzowie czy ci co dopiero zaczynali swoją przygodę z malarstwem pracowali na podobnym sprzęcie. No i jeszcze pędzle i farby. Pędzle były niezłe. Proste i tanie ale różne, o różnych szerokościach i końcówkach. Więc swoją robotę robiły. Chociaż te tanie to często gubiły włos i zużywały się dość prędko. No ale były tanie i można było kupić tanio kolejne. Niemniej na start to była całkiem solidna bateria pędzli z jaką można było zacząć malowanie.

Najtrudniej było z farbami. Co prawda jak uzyskać jakiś kolor to niby każdy kto się tym interesował wiedział ale tak naprawdę to każdy malarz sam komponował swoje kolory. Więc część tych proszków, maści, płynów potrafiła zidentyfikować i domyśliła się jakie mogą być z tego barwy. Resztę to by po prostu trzeba było spreparować na paletę, płótno i sprawdzić co z tego wyjdzie. Ale też był to całkiem niezłe coś na początek.
Pirora pokiwała głową w aprobacie.
- Wezmę wszystko nawet teraz jeśli zgodzi się pani na cenę. - Powiedziała Pirora i powiedziała matce po zmarłym uczciwą cenę za to wszystko. Kiedy wszystko było opłacone dziewczyna przywołała Juliusa i pokazała mu co i jak chłopak ma zamiast znosić do dorożki. Ona zabezpieczyła farby i odłożyła portret kobiety na bok. Podziękowała uprzejmi szwaczce i wróciła ze swoją świtą do dorożki.
- Najo chciałam ci bardzo podziekowac za dzisiejszy dzień było naprawde cudownie. Jeśli kończysz na dzisiaj to możemy cię odwieźć gdzie chcesz. - Pirora podziękowała swojej nowej koleżance za wspaniale spędzony dzień.
 
Obca jest offline  
Stary 19-03-2021, 19:31   #183
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
wieczór; tawerna “Trzy żagle”; główna izba

Dwie koleżanki wracały tą samą drogą jaką tu przyszły. Przez zaplecze i kuchnie jakie oddzielały ich od głównej izby dla reszty gości. A wraz z nimi szła ta trzecia, ciemnowłosa i dość bladolica Silke z licznymi tatuażami na ramionach.

- Piękne tatuaże. - zagaiła ni stąd ni zowąd do idącej obok hazardzistki - Może pierwsza dama dzisiejszego wieczoru dołączy do naszej wesołej gromadki? - z nutą dowcipu złożyła niezobowiązującą propozycję wyróżniającej się spośród tłumu damie - Chętnie poznam historię tych wszystkich malunków. - dodała z uśmiechem na twarzy.

- Roso a może i my sprezentujemy sobie po jednym? - Versana konsekwentnie realizowała swój plan względem pani kapitan, która wszak wykazywała słabość do ciemnowłosej wdowy i jej koleżanek.

- Nowy tatuaż? Nie myślałam o nowym. Musiałoby to być coś wyjątkowego. - Rose odwróciła się do idącej za nią koleżanki i odpowiedziała równie lekko, wesoło i niezobowiązująco.

- O. Jest i nasza załoga. - wyszły akurat w sali głównej to przy tym samym stole co je zostawiły ujrzały znajomą gromadkę. Wydawało się, że zabawa trwa w najlepsze.

- To jest wasza załoga? - odparła Silke zatrzymując się bo właściwie przeszły razem ten wspólny kawałek od pokoju do grania i teraz mogły się rozstać. Kapitan też się zatrzymała.

- Tak, panowie to nasza dzielna eskorta a dziewczęta są z nami. Na ten bal kapitański co mówiłam wcześniej. Na stryszku. I jak mówiłam jesteś zaproszona. - wskazała palcem na sufit i tam dalej w górę gdzie powinna czekać wynajęta na ten wieczór przestrzeń z łóżkami oddana do ich dyspozycji.

- No nie wiem, nie wiem, co mnie tam będzie czekać. Może macie jakieś niecne zamiary i tak naprawdę porywacie ludzi na organy i inne mroczne eksperymenty? - Silke zaśmiała się więc trochę nie bardzo dało się wyczuć, czy tylko się droczy czy naprawdę ma jakieś wątpliwości.

- To najbardziej dochodowy interes ostatnimi czasy w tej norze. - przyznała z pełną powagą na twarzy i w głosie - My jednak wycinamy flaki tylko brzydkim i niedołężnym. Ty zaś do nich się nie zaliczasz. - wybuchła śmiechem nie mogąc już wytrzymać - Co byś nam doradziła jako motyw do wspólnego tatuażu? - postanowiła poradzić się Silke uznając ją za ekspertkę w tej dziedzinie.

- A może zrobiłabyś sobie coś takiego jak ja mam? - zaproponowała wilczycy idącej po drugiej stronie egzotycznej piękności.

Dowcip wdowy rozbawił obie towarzyszki bo obie się roześmiały. Sam temat tatuaży chyba zainteresował je obie. Estalijka podjęła go bardzo chętnie.

- Takiego węża? - wskazała wzrokiem na podołek rozmówczyni gdzie ta miała swój tatuaż. - No nie wiem. Takiego gada? Jakoś mało z morzem związany. - pani kapitan pokręciła głową na znak, że nie bardzo jej się widzi taki wizerunek. Ale może tylko tak się droczyła z koleżanką.

- To macie jakieś tatuaże? - zagaiła Silke której ramiona zdradzały ich najwięcej. Popatrzyła na obie nowe znajome u jakich na twarzach czy dłoniach nie było widać żadnych.

- No ja mam. Ale tutaj nie będę ci pokazywać bo to nie jest odpowiednie miejsce na zdejmowanie spodni. I zgaduję, że Ver ma podobnie. - Estalijka powiedziała z lekkim ale rozbawionym uśmiechem a zawodowa hazardzistka wydawała się być tym tematem całkiem zainteresowana.

- A doradzać wam się nie czuję na siłach. Każdy tatuaż jest inny. Ja wyznaję, zasadę, że to tatuaż znajduje człowieka a nie na odwrót. Jak komuś jest przeznaczony to gdzieś tam jest i czeka. I jak jest odpowiedni czas i miejsce to się ujawnia. Zresztą jak gadałam z Inkiem to on też uważa podobnie. - wytatuowana hazardzistka wydawała się wielką zwolenniczką tematu tatuaży i chętnie o nich rozmawiała.

- Dziewczyny nie ma co gadać o suchym pysku. Chodźcie na kielicha. - Rose wsadziła rękę pod ramię każdej z obu rozmówczyń i zaholowała je w stronę szynkwasu zamawiając u karczmarza po tym kielichu.

- Zdecydowanie. - odparła uśmiechając się. Ciężko jednak było stwierdzić na słowa, której z kobiet była to odpowiedź. Wszak jedna i druga miała rację. To Wąż znalazł Versane. Nie na odwrót. Odnalazł, przyjął do siebie a następnie objął w gorącym i namiętnym uścisku.

- Czytałam kiedyś, że i w morzu żyją węże. - zauważyła przypominając sobie jedno z opowiadań - Ponoć są równie groźne i niebezpieczne jak te na lądzie. - dodała starając się subtelnie nakłonić do nowego malunku wilczyce morską.

- A ty pamiętasz swoją pierwszą dziarę Silke? - spytała gdy zmierzały do wspólnego stołu - Kiedy i jak cię znalazł?

- Aha. To był ten delfin. - ciemnowłosa hazardzistka uniosła trochę swoją koszulę odsłaniając wytatuowany brzuch. Wskazała na delfina z profilu jakiego miała na górze brzucha. Wokół pępka zaś dziwne zawijasy ułożone trochę na wzór jakiegoś schematycznego słońca. Żaden z tych tatuaży nie wydawał się jakoś specjalnie skomplikowany. Po bokach brzucha, już zachodząc prawie na żebra niknął jakiś większy wzór ale póki zasłaniała go koszula trochę nie bardzo było wiadomo co to jest.

- Delfin. Delfiny przynoszą szczęście. Ale na morzu. - pani kapitan skinęła czarnowłosą głową i widocznie rozpoznała symbolikę pierwszego tatuażu jaki sobie zrobiła ich nowa koleżanka.

- Oj no wtedy wierzyłam, że na lądzie też. Zresztą przynosi mi szczęście i nadal go bardzo lubię. - zaśmiała się Silke opuszczając dół koszuli i raźno upijając łyk ze swojego kufla.

- No to za nasze szczęście oby nam wiecznie sprzyjało! - Rose wzniosła toast do którego Silke się chętnie przyłączyła.

Ver również podniosła kufel przyłączając się do toastu.

- A wężę, no tak, są morskie węże. Ale zwykle podstępne i obślizgłe, jak przy brzegu wyskakujesz za burtę łodzi mogą cię ukąsić i to małe, złośliwe dranie. Albo wielkie jak smoki, całe lewiatany jakie mogą zniszczyć cały statek. Tych pierwszych spotkałam całkiem sporo tych drugi na szczęście jeszcze nie dlatego mogę stać tu teraz z wami. - de la Vega wróciła do wężowego tematu trochę jakby jednak te zwierzęta nie kojarzyły jej się jakoś specjalnie pozytywnie.

- Wychodzi na to, że te lewiatany to potężne stworzenia. - można było odnieść wrażenie, że wprowadziło ją to w delikatny podziw - Potężne, majestatyczne i jedyne w swoim rodzaju. Tak jak jedyna i niepowtarzalna kobieta kapitan. - dodała z uśmiechem wznosząc po raz drugi kufel - Zdrowie silnych, niezależnych i pięknych kobiet. Twoje zdrowie Roso!

Reszta biesiadników chętnie dołączyła do toastu wstając od stołu by w okrzykach i salwach radości wielbić imię estalijskiej wilczycy morskiej.

- A tobie co zachodzi na żebra? - tym razem zagadała do Silke - Może pójdziemy za jakiś czas na górę i pokażemy sobie nasze malunki? - rzuciła propozycję puszczając oko obu rozmowczyniom.

- To jakieś zaproszenie? - Silke uniosła brwi do góry drocząc się ironicznym spojrzeniem. Zabawna rozmowa na trzy kobiece głosy wydawał się bawić każdą z nich.

- Tak, zaproszenie, dla starych i nowych przyjaciół. Zwłaszcza nowych. Więc chyba świetnie byś się wpisywała w taki schemat zaproszonego gościa. - Rose też wydawała się zainteresowana bliższym poznaniem zgrabnej szulerki.

- Oni? Oni wszyscy? Są z wami? - po tym jak estalijska oficer wskazła na znajomy stół obsadzony przez pstrokate towarzystwo które też ich już dojrzało jakiś czas temu o co jakiś czas rzucało zaciekawione spojrzenia w ich kierunku.

- Tak. Ale to bal kapitański dla pań. Panowie będą dbać o nasze bezpieczeństwo i bezpieczny powrót do bezpiecznej przystani. - Rose miała widocznie całkiem sprecyzowane plany na ten wieczór. Czego zresztą nie ukrywała przed Versaną ani rano jak się rozstawały ani na początku wieczoru jak się spotkały ponownie. I ta rosnąca ekscytacja co zeszła na dalszy plan podczas gry o wysokie stawki na zapleczu lokalu wydawała się znów wybijać na pierwszy plan.

- Zaraz, zaraz… To one wszystkie są z wami? I jeszcze wy dwie? I chcecie mnie zaprosić? I co my tam będziemy robić? - Silke zamrugała oczami jakby podejrzewała, że chyba coś nie tak zrozumiała z tego wszystkiego. Coś przegapiła. Bo przecież przy tamtym stole na jaki wskazała nowa koleżanka nawet bez męskiej obstawy to siedziała piątka młodych kobiet.

- Myślę, że na początek mogłbyśmy pooglądać sobie nasze tatuaże i wysłuchać pasjonujących historii o nich. Ale jeśli o mnie chodzi jestem otwarta na propozycje. - Estalijka odparła wesołym, lekkim tonem jakby łatwo to było potraktować jak zwykły żart.

- Od czegoś trzeba zacząć. - zauważyła przyznając niejako rację Rosie - A to brzmi interesująco. - zadziorny uśmieszek rozświetlił jej twarzyczkę.

- Od przybytku głowa nie boli. - zwróciła się do Silke - Nie mów tylko, że czujesz zakłopotanie i płoszmy cię kilka kobiet naraz, bo w to nie uwierzymy. - zaśmiała się w głos patrząc na obie posiadaczki tatuaży.

- Z resztą po co czekać? - zapytała - Może od razu tam ruszmy?

- Oj no nie wiem… To na mieście krążą o mnie jakieś durne plotki, że biorę udział w orgiach złożonych z samych kobiet? - Silke nie wydawała się do końca przekonana. Ale zaśmiała się dość dźwięcznie jakby bawiła ją to całe flirtowanie z dopiero co poznanymi koleżankami.

- No chodź. Będą wino, kobiety i śpiew. I zabawa. Daję ci kapitańskie słowo honoru, że nikt ci nie zrobi czegoś czego nie będziesz chciała. Powiesz nie to nie. Najwyżej wyjdziesz wcześniej. Jak chcesz to cię któryś z chłopaków może zaprowadzić do domu czy gdzie tam chcesz. No i nie idziemy nie wiadomo gdzie tylko tutaj na stryszek cośmy go sobie wynajęły do rana. - kapitan widząc, że ich nowa koleżanka nadal zdradza pewne wątpliwości rzuciła na szalę racjonalne argumenty i swój kapitański autorytet. Silke wahała się albo zastanawiała jeszcze chwilę zerkając na nią, na Versanę co stała tuż obok i wreszcie na to barwne, towarzystwo jakie na nich czekało przy jednym ze stołów.

- No dobra. Ale chcę mieć ostatnie słowo. Jak mi się coś nie będzie podobać to wstaję i wychodzę. - wydawało się, że szulerka może nawet da się skusić na udział w tej zabawie ale pod pewnymi warunkami.

- Jasne. Zawsze możesz powiedzieć nie. - poparła w zapewnieniach Rosę - Jednak wtedy to ty będziesz, żałować tego co cię minie. - utrzymując nadal radosny ton odparła żartem.

- Więc czyń pani kapitan honory. - oddała inicjatywę przemytniczce - Z resztą tego wieczoru to ja i Silke jesteśmy królowymi. - parsknęła śmiechem dopijając następnie resztę grzańca.

- Właśnie! Przecież jesteśmy królowymi! Macie spełniać nasze życzenia! - niechcący Silke już jakby zapomniała o tych żartach kilka ścian dalej podczas rozgrywek w gryfa a teraz jak jej Versana przypomniała to pomysł jej się całkiem spodobał. Rose chyba też chociaż ona potraktowała to raczej dość żartobliwie.

- W taki razie moje królowe zapraszam zapoznać się z dwórkami a potem na salony. - Rose skłoniła głowę i niczym przewodniczka zaprosiła gestem obie towarzyszki w kierunku stołu z resztą czekającego towarzystwa.

- Już jesteście? I jak było? - tym razem pierwsza do podchodzącej trójki odezwała się Brena. Jakby naprawdę wzięła sobie do serca to, że powierzono jej opiekę nad resztą grupy. I patrzyła z zaciekawieniem tak na swoją panią, na Rose którą już trochę zdążyła poznać i chyba polubić no i na wytatuowaną kobietę którą widziała po raz pierwszy.

- Panie i panowie, mam dla was parę ogłoszeń. A wy dziewczyny chodźcie tutaj bliżej. - de la Vega skorzystała ze swojego autorytetu kapitana i wzięła na siebie zaznajomienie wszystkich ze wszystkimi. A zrobiła to w swoim rozrywkoym stylu.

- Przedstawiam wam dwie królowe dzisiejszego wieczoru. I nocy. Mam nadzieję. Królowa Versana i królowa Silke. Mam nadzieję, że uda nam się zapewnić im odpowiednią dozę satysfakcji i rozrywki. A one nie okażą się twardymi, zimnymi kawałkami niedorżniętego drewna. - pani kapitan trzymała pod ramię każdą z owych królowych jak tak stały we trzy u szczytu stołu i najpierw przedstawiła je obie oraz ich rolę w nadchodzącym wieczorze. Co dziewczęta i marynarze przywitali radosnymi śmiechami i chichotami. Potem po kolei, głównie ze względu na Silke jaka była nowa w tym towarzystwie, przedstawiła całą piątkę dziewczyn jakie miały brać udział w nadchodzącej zabawie. I obie strony wydawały się sobą bardzo zainteresowane i zaintrygowane.

Posiedzieli i postali tak chwilę ale dość szybko całe towarzystwo zaczęło się ewakuować na wyższe poziomy lokalu. Prowadziła Silke i Rose. Bo okazało się, że szulerka na tyle dobrze zna lokal, że jak dowiedziała się, że chodzi o stryszek to bez problemu mogła pokierować choćby Rose co jeszcze tutaj nie była ani razu.

Przy okazji Versana zyskała sposobność na krótką wymianę zdań z Breną póki trwała ta wędrówka na górne piętra. Poszło bez problemów, nikt ich nie zaczepiał. Z uroków Kislevitki nikt nie skorzystał ale może dlatego, że nikomu nie przyszło do głowy aby o to zagaić taką ładną i ładnie śpiewającą minstrelkę. Z pozostałych dziewczyn egzotyczna uroda Ajnur sprowadziła jej jednego kochanka a Beno sama potrafiła zorganizować sobie wieczór dzięki swojemu doświadczenie. I co tu ukrywać chyba głównie dzięki niej ten kolega dał się namówić na numerek ze wschodnią ślicznotką. Generalnie chyba to jednak zaskoczenie i inny profil lokalu robił swoje i chociaż młode i chętne dziewczyny przykuwały męskie spojrzenia to konkretnych propozcyzji jednak było niewiele.

- Ile monet więc ci przyniosły? - zapytała zaciekawiona intratnością dzisiejszych hulanek - Licząc ich numerki na górze jak i muzykowanie Dagmary? No i najważniejsze. - złapała uczennicę pod pachę - Jak się odnalazłaś w takiej roli? Nie możesz przecież wiecznie być tą, nad którą sprawuje się piecze.

- Tutaj jest to co mi przyniosły. - w odpowiedzi Brena wręczyła szefowej niewielki mieszczek i sądząc po ciężarze i odgłosie były wewnątrz monety.

- Nie było tak źle. Dziewczyny bardzo mi pomagały. Beno chyba bardziej by się nadawała do takiej pracy. Dagmara bardzo ładnie grała i śpiewała cały czas. A załoga Rose też była bardzo miła i zabawna. Dbali o nas bardzo. - pokojówka van Drasenów gdzieś tyle zdążyła przekazać swojej pani gdy towarzystwo pokonało ostatnie stopnie i wyszło na większą przestrzeń. W pierwszej chwili nie było wiele widać bo tylko Silke niosła lampę. Ale stopniowo ona i dziewczyny rozpalały pozostałe lampy więc mrok umykał tworząc ciepły półmrok.

Pomieszczenie miało różny poziom z powodu stromizmy dachu. Mniej więcej na środku można było spokojnie chodzić a nawet nie tak łatwo było dosięgnąć do sufitu. Trzeba by pewnie poskoczyć. W dachu były ze dwa okna jako świetliki ale teraz były zamknięte i zasłonięte żaluzjami. Bliżej ścian robiło się niżej tam właśnie stały łóżka. Były dość symbolicznie oddzielone cienkimi przepierzeniami zgrupowanymi zwykle po dwa zapewniając namiastkę prywatności ale nie były to oddzielne pokoje w pełnym rozumieniu słowa. Za to strych nadawał tej nie do końca wspólnej izbie swego rodzaju oryginalności. A jednocześnie jako całość był większy niż nawet kilka pokoi połączonych razem. I nawet na tak liczną grupę gości mógł ich pomieścić.

- O, nawet tu coś jest. - trochę zdziwiła się Silke gdy przy wspólnym stole czekały na nich butelki, kufle, kielichy i przekąski. Lokal się postarał o swoich gości więc miejsce tylko czekało na ich przybycie. Teraz chyba już wszystkie dziewczęta wiedziały po co tu przyszły więc chichotały troszkę nerwowo a troszkę z ekscytacji, zerkały po sobie i na razie żadna nie kwapiła się przejąć inicjatywę.

- Szkoda, że nie ma tu żadnej bali. - z żalem w głosie zauważyła zazwyczaj wesoła wdówka - Tyle nas, aż żal nie wziąć wspólnej kąpieli ale chyba jakoś sobie poradzimy. - ton nabrał już radosnej barwy.

- Beno. - przemówiła do najbardziej wprawionej w fachu kelnerki niewolnicy - Szkoda aby to szkło stało puste. Polej wszystkim. - rzuciła szybkim spojrzeniem na zastawiony stolik.

- Dagmaro. Graj. - wesoło rzuciła do uzdolninej muzycznie kobiety - Tylko wesoło. - zastrzegła unosząc wskazujący palec do góry.

- Wypadałoby więc aby pierwszy taniec odbyły królowe. - wypaliła na głos spoglądając na Silke z iskrą w oku - Bawmy się! - dodała wyciągając dłoń w kierunku drugiej triumfatorki dzisiejszego wieczoru - Mogę prosić nestora do tańca?

Nie tylko Silke roześmiała się na to żartobliwe zaczęcie drugiej połowy wieczoru. Tym razem jednak za zamkniętymi drzwiami nie chodziło o grę w karty a bardziej prozaiczne rozrywki a i towarzystwo było dobrane wedle innych kryteriów.

- Służę uprzejmie. - rudzielec z barwną przeszłością skłoniła się lekko i zgodnie z poleceniem zajęła się napełnianiem szkła. Blondwłosa Kislevitka chwilę zastanawiała się układając pożyczoną mandolinę we właściwy sposób po czym jej palce trąciły struny i poddasze wypełniła wesoła i skoczna melodia wyśpiewana głosem z kislevskim akcentem.

- O tak, kwiatuszki, ślicznie razem wyglądacie. Dajcie przykład jak to się robi! - Rose zachęcała do tej wspólnej zabawy sama łapiąc Biankę i Ajnur niczym zdobywca swoje branki i z przyjemnością obserwowała pląsy na środku sali.

Silke dała się zaprosić do tańca jak i okazała się całkiem wdzięczą tancerką. Bardzo przyjemnie się z nią tańczyło. Atmosfera zrobiła się całkiem przyjemna gdy Dagmara przygrywała skoczną melodię a dziewczyny wtórowały jej jako chórek, zwłaszcza w refrenie i wybijały rytm klaskaniem.

- Gdzie się nauczyłaś tak tańczyć? - zapytałą gdy wirowały wokół siebie trzymając się pod pachę - Widzę, że królowa nie jedno ma imię. - zaśmiała się patrząc jej wystawiając lekko język.

- A troszkę tu a troszkę tam. - zachichotała rozbawiona szulerka nie zwalniając żwawego tempa narzucanego przez wygrywaną przez Dagmarę melodię.

- Chyba nie ma co stać jak kołki. Dziewczyny! Idziemy w tany! - Rose widocznie nie chciało się już tylko rola obserwatora bo zakomenderowała swoją wolę i dała przykład biorąc Ajnur w ramiona i dołączając do tańczącej pary. Dziewczynom pomysł się spodobał bo zaraz potem Beno podobnie złapała za ramiona i kibić Bianki idąc w jej ślady. A blondwłosa Kislevitka nie ustawała akompaniować tym wesołym tańcom.

- Często się tak gracie na zapleczu? - zapytała - W “Czerwonej sukience” idzie więcej wygrać?

- W “Sukience” to gra szlachta a nie takie zwykłe dziewczyny jak ja. Rzadko tam bywam, tutaj jest mój rewir. - Silke zaśmiała się słysząc takie pytanie. Widocznie plotki o tym, że jeden z droższych zamtuzów w mieście jest także jaskinią hazardu nie były przesadzone no ale jeśli wytatuowana szulerka nie myliła się to raczej trudno byłoby się tam wkręcić komuś bez sygnetu rodowego na palcu lub podobnym autorytecie.

- A co gdyby udało mi się załatwić tam dostęp dla naszej trójki? - zapytała kiwając lekko głową w kierunku Rosy - Może zagrałybyśmy do jednej bramki? - odrobina kantu nie zaszkodzi jeżeli w grę wchodziłyby potężne pieniądze. W ocenie Ver podejście Silke pewnie również w tym temacie zbytnio nie odbiegało od jej. Wolała jednak wyjaśnić tą sprawę. Wszak pieniądz zawsze się przyda. Nie znalazł się z resztą chyba ktoś kto kiedykolwiek powiedział: “Mam za dużo pieniędzy”.

- Tam szlachta a tu? - zapytała o ten dość istotny w sprawie kultu detal - Kupcy, kapitanowie, artyści i… - zrobiła chwilę przerwy - ...klawisze?

- Klawisze? Tutaj? - brwi wytatuowanej hazardzistki powędrowały do góry widocznie zaskoczonej takim pomysłem. - Wątpię. Chyba, że któryś był i się nie przyznał. Ale większość znam bo często wracają. Może z takich co byli raz i więcej nie wrócili. - dziewczyna pokręciła głową, że to może nie jest całkiem niemożliwe, że grała tu z jakimś klawiszem ale wydawało jej się to dość mało prawdopodobne.

- A ten numer w “Sukience” czemu nie. Chciałabym utrzeć nosa jakimś napuszonym ważniakom. Ale musisz załatwić ten legalny dostęp. Przecież nie będziemy grać w jakimś kiblu. - z tym numerem o jakim wspomniała partnerka od tańca szulerka chyba nie miała większych oporów. A nawet traktowała jak niezły figiel na tych sławnych i bogatych. Nagle spojrzała na Dagmarę bo nastąpiła cisza gdy szybki kawałek się skończył a blondynka sięgnęła po kufel dla zwilżenia strun głosowych.

- To teraz może coś wolniejszego. - zaproponowała z uśmiechem Kislevitka i zaczęła wygrywać nowy rytm. Tym razem zdecydowanie spokojniejszą balladę jaka zwykle uchodziła za romantyczną i sprzyjała zakochanym.

- Trzeba więc o tym porozmawiać, bo to brzmi jak patent na dość łatwą kasę. - rzekła jakoby na odchodne. Wszak zmiana utworu oznacza i zmiana partnerki. - Tylko może nie dzisiaj. - uśmiechnęła się - Powiedz więc kiedy i gdzie? - uroczyście się kłaniając ucałowała dłoń Silke.

- A możemy o tym pogadać rano? Ja tu jestem prawie codziennie. - zaproponowała ciemnowłosa szulerka uśmiechając się rozbrajająco do kobiety tak szarmancko całującą jej dłoń.

- Jeżeli tylko zostanę tu do rana. - zaznaczyła - W każdym razie wiem gdzie cię słuchać o pani. - dodała wciąż w tym żartobliwym tonie.

- Jakie maniery! - zaśmiała się rozbawiona karciara. Zaraz jednak przyszła zmiana na nieco ożywienia. Rose widocznie już dłużej nie mogła się hamować bo stała razem z uroczym rudzielcem i całowały się już na całego. Widok był całkiem niczego sobie i zdawał się zachęcać do podobnych aktywności. Reszta dziewcząt tak same z siebie jeszcze jednak chyba nie osiągnęły tego stanu śmiałości aby same z siebie pójść w ślady pani kapitan ale sądząc po zaciekawionych spojrzeniach chyba żadnej to jakoś nie gorszyło skoro od początku było wiadomo, że właśnie taki miał być finał dzisiejszego wieczoru.

Wieczór przybierał właśnie takiej barwy jak powinien. Brakowało jeszcze tylko śmiałości pozostałym dziewczynom. Wszystko miało jednak przyjść z czasem. Potrzeba było tylko nieco więcej alkoholu i czasu.

- Widzę jednak, że dama, którą chciałam prosić do tańca ma co robić. - zażartowała widząc iż Rosa nie próżnuje - Tak więc może drugi taniec?

- Dobrze. - Silke zgodziła się też przez chwilę zafascynowana obserwacją dwóch całujących się kobiet. Ale w końcu dała sobie spokój i dygnęła wdzięcznie dając się zaprosić partnerce do tańca. Niedaleko czarnowłosa Bianka i pochodząca ze wschodnich stepów Ajnur zaczęły tańczyć jakiś wolny kawałek wtulając się w siebie. Zresztą i wytatuowana szulerka znacznie skróciła dystans i teraz były z Versaną pierś w pierś.

Ciepło bijące od hazardzistki było bardzo przyjemne. Ver więc odwzajemniła uścisk i tak w rytm muzyki zaczęły miarowo kręcić się to w lewo to w prawo.

- Opowiesz mi o reszcie swoich tatuaży? - zapytała cicho na ucho - Wyglądasz w nich tak apetycznie. One zaś wydają się nieść ciekawe historie, których nie jestem w stanie odszyfrować.

- A opowiesz mi o swoich? - Silke odparła szeptem do ucha. Ten był całkiem przyjemny. Sugerował, że właścicielka też już jest nieźle podekscytowana i ten nastrój jaki powoli promieniował z każdego uśmiechu, dotyku, szpetu i pocałunku też jej się udzielał, kumulował i wzbierał. Dłońmi wciąż trzymała swoją partnerkę ale palce zaczynały sobie pozwalać na nieco więcej niż sam chwyt.

~ Jesteś moja. ~ pomyślała czując place hazardzistki, które wędrowały w raczej nieskoordynowanych ruchach po jej ciele.

- Chciałabym żebyś kogoś poznała. - szepnęła jej do ucha a następnie subtelnym ruchem dłoni zaprosiła Brenę.

~ Na cześć i chwałę twojego imienia. ~ widząc ku czemu zaczyna zmierzać impreza Ver w myślach podjęła modlitwę do Pana Rozpusty ~ Obdarz nas swoją łaską i miej nas w swojej opiece.

---

Versana: + 25 PZ (zarobek dziewcząt); - 6 PZ (mandolina)
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 20-03-2021 o 12:02.
Pieczar jest offline  
Stary 19-03-2021, 19:50   #184
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Marktag (3/8); Ranek; kamienica van Darsenów; Versana; Brena; Kornas

Poranny spacer dobrze jej zrobił. Po przebudzeniu czuła jeszcze dość dobrze efekty wczorajszej raczej aktywnie spędzonej nocy. Świeża, słona, morska bryza działała jednak mocno pobudzająco. To z resztą była jedna z tych rzeczy, która zaprawionym w morskiej żegludze marynarzom pozwalała wypić beczki piwa a następnego dnia jakby nigdy dać siłę do pracy.

W kamienicy podniecenie Breny w trakcie wspominek dodawała tylko otuchy i pozytywnie nastrajała do dopiero co rozpoczętego dnia. Cieszyła ją jeszcze jedno. Nim wyszła z karczmy udało się jej przekonać Rosę by ta spotkała się z Karlikiem w związku z karawaną, którą pani kapitan miała zamiar wysłać w kierunku stolicy tej części Imperium.

- A to dopiero początek droga Breno. - odparła tylko chcąc jeszcze bardziej wyostrzyć apetyt na więcej młodej rudzinki - Dziś wieczór czekają nas kolejne atrakcję. Przygotuj więc dla nas poobiednią kąpiel. - puściła oczko młodszej trzpiotce wydając jej rozporządzenie. Dziś rudzinka musiała wszystko organizować sama. Na dniach Ver jednak miała zamiar sprowadzić bod swój dach co najmniej jedna z niewolnic. Póki co jednak całą czwórka rezydowała na "Tygrysicy" i to było chyba najrozsądniejsze rozwiązanie.

- Swój do swego ciągnie. - odparła na tą dość oszczedną w słowa relacje eunucha - Dobrze zrobiłeś. - dodała chwaląc niejako swojego pracownika za podjęcie takiej a nie innej decyzji - Miej jednak oczy dookoła głowy. Będę chciała byś po wszystkim opowiedział mi wszystko co tam się działo. - sprecyzowała swoje oczekiwania względem tej szemranej akcji - Po wszystkim zaś jak będziesz miał siłę to możesz wpaść do tych węglarzy. Szykuje się niezła wyżerka. - wiedziała, że perspektywa dobrej strawy będzie wystarczającą motywacją dla Kornasa, który zapewne po tej wieczornej robocie zapewne nie odmówi możliwości napchania swojego okrągłego brzuszyska - Swoją drogą będzie trzeba pomyśleć o zakupie jakiejś kolczugi dla ciebie. - uznała iż takie posunięcie będzie niosło ze sobą dwojaką korzyść. Po pierwsze wynagrodzi kultyście jego zaangażowanie i wysiłek a po drugie zapewni mu lepsza ochronę na wypadek gdyby takie akcje miały się powtórzyć.

- Będzie jedzenie? - o ile łysy nie wydawał się jakoś zainteresowany spotkaniem towarzyskim z kobietami to nadal odczuwał namiętność jedzenia i kosztowania nowych potraw. Dlatego był tak zadowolony z kuchni Grety i momentami nawet mogło się wydawać, że ceni ją bardziej niż znacznie młodszą i zgrabniejszą pokojówkę jaką miał w końcu tuż pod nosem.

- Tam u węglarzy gdzie byliśmy? Z tą Norsmanką? To wiem gdzie. Nie wiem czy zdążę. Ale jak zdążę to przyjdę. - obiecał wyraźnie pobudzony takim pomysłem wieczornej uczty. No ale nikt z nich nie mógł przewidzieć jak potoczy się ta dzisiejsza wymiana w mrocznym, portowym zaułku.

- Ja naprawdę nigdy bym nie pomyślała, że tyle rzeczy można przeżyć. Tyle przygód! Zawsze myślałam, że to tylko ci bogaci tak mają. Te wszystkie bale i zabawy. - jak tylko kolega skończył mówić koleżanka znów wróciła aby powiedzieć na głos swój zachwyt nad ostatnimi wydarzeniami. I wyraźnie zdradzała, że nie ma ich dość i bardzo w nich zasmakowała.

Na odpowiedź Kornasa odpowiedziała tylko skinieniem głowy. Była o niego spokojna. Może nie był zbyt sprytny. Był jednak sumienny a na swojej robocie znał się jak nikt inny.

- A to dopiero początek skarbie. - ponownie zachęcała kandydatkę na kultystkę.

- Początek? A co będzie dalej? - rudowłosa brunetka zapytała z zaciekawieniem jakby jej pani zapowiedziała jakąś niespodziankę i teraz była nią niesamowicie zaintrygowana.

- Dalej będzie tylko lepiej. - zapewniła - Dziś wszak czeka nas kolejna posiadówka. W nieco innym ale równie oryginalnym towarzystwie.

Marktag (3/8); przed południe; kamienica van Darsenów"; Versana; Brena; Kornas; Łasica


Froya coraz bardziej zaskakiwała Versanę. Jej lubieżność i wyzwolenie zaskakiwały ją coraz bardziej wprawiając tym samym w doskonały nastrój.

- Widocznie blondyneczka przejawia słabość nie tylko to tych stalowych mieczy. - zaśmiała się - Ciekawe jednak kim jest ów dżentelmen. Kto wie? W każdym razie pokazuje to tak piękne zepsucie tych wyższych sfer, ktore za wszelka cenę starają się uchodzić za ułożone i porządne. - rozłożyła ręce w sarkastycznym gaście iż nic na to nie może poradzić - Dobra nasza! - dodała a następnie opowiedziała kochance ze szczegółami to jak wyglądał wieczór dnia poprzedniego. Szczególny nacisk kładła rzecz jasna na wszelakiego rodzaju sprośności wiedząc iż na to jej siostra w wierze czeka najbardziej. Wspomniała również o rozmowie z Karlikiem jak i zadaniu specjalnym w którym brał udział Kornas.

- Jeżeli zaś chodzi o tą flaszkę z Aną to może zabrałabyś ze sobą Brenę? - zaproponowała nie spodziewając się sprzeciwu ze strony granatowowłosej ślicznotki - Zabawicie się, pożartujecie i kto wie co dalej… - pokiwała główką mając zapewne na myśli to samo co Łasica.

- Breno. Co ty na to? Taki wieczór dobrze ci zrobi. - uśmiechnęła się spoglądając na służkę - Trzy pracownicę dobrze sytuowanych rodzin razem spędzają czas. To nawet chyba dobrze wygląda.

Reakcja Łasicy na te przygody sióstr z zeszłego wieczora była dość zaskakująca. Przynajmniej dla Breny jak można było sądzić po jej zdumionym i nieco nawet spłoszonym spojrzeniu.

- Ooo nieee… To miałyście całą wieczorną orgię z Rose i dziewczynami?! A mnie nie było! Ooo niee… - w pierwszej chwili Łasica sprawiała wrażenie naprawdę zdruzgotanej taką wiadomością. Tak jęknęła jakby miała zamiar rozpłakać się z żalu za takim balowaniem jakie jej przeszło koło nosa. Najmłodsza z sióstr zrobiła mało skoordynowany ruch jakby nie wiedziała czy powinna ją przytulić, pogłaskać czy lepiej tylko coś powiedzieć albo nic nie robić. Na szczęście sama włamywaczka wybawiła ją z tego dylematu gdy się jednak wzięła w garść.

- Nie no przepraszam was siostrzyczki, oczywiście dobrze zrobiłyście! Tak mi tylko troszkę żal i smutno się zrobiło, że mnie tam nie było. Ale już mi lepiej! - zapewniła je obie i na dowód, że jest lepiej pocałowała jedną i drugą w policzek obejmując każdą z nich jednym ramieniem.

- Ale jakoś tak jakby była okazja to tak jakbyście o mnie pamiętały to bym była bardzo wdzięczna. Chyba już wiecie, że potrafię być bardzo wdzięczna prawda? Mogę wam pokazać nawet teraz jeśli trzeba. - służąca van Hansenów zaczęła delikatnie pieścić palcami karki swoich przyjaciółek dając znać, że bardzo jej zależy na kolejnych zabawach we wspólnym gronie. Ale ostatecznie zgrabnie obróciła wszystko w żart kwitując kolejnymi całusami w policzki obu sióstr.

- A z Aną i Breną pewnie! Nawet też mi to przyszło do głowy. W końcu by pasowało skoro wszystkie jesteśmy służącymi. Bo wiesz. Ver jakaś obca pani kupiec, nawet taka śliczna jak ty to mogłaby jednak troszkę peszyć zwykłą służącą. A jeszcze nie wiem co ta Ana tak naprawdę lubi. Ale jak nasza Wiewióreczka ma ochotę to bardzo chętnie ją zabiorę na takie spotkanie. No jeszcze jak się tylko Ana zgodzi na takie spotkanie. - Łasica szybko przeszła do tego o czym wcześniej mówiła jej partnerka i w pełni poparła jej pomysł. Spojrzała jeszcze pytająco na Brenę.

- Chętnie. A gdzie byśmy poszły? I kiedy? - rudzinka uśmiechnęła się ciepło pewnie ciesząc się, że ten chwilowy kryzys u koleżanki minął i znów wróciła do swojej bezczelnej i bezpośredniej normy.

- No pewnie wieczorem po pracy. Ale kiedy to najpierw muszę dogadać się z Aną czy się w ogóle zgodzi. I nie bój się, znam parę ciekawych miejsc, nie zabiorę was do żadnej mordowni ani burdelu! - kobieta o granatowych włosach zaśmiała się wesoło dając znać, że bierze to na siebie i nie trzeba się martwić takimi detalami.

- A z tą Froyą to racja! Ale z niej niezłe ziółko! A z twarzyczki i zachowania to taki aniołek z niej, blond włoski, mleczna cera a tu proszę! Węża ma pod skórą! - jak to już miały dogadane Nadja chętnie wróciła do tematu swojej szefowej jaka niespodziewanie zdradziła się z kolejnym sekretem.

- Razem będziecie bezpieczne więc nie masz się czego obawiać Breno. - zapewniając ją chwyciła jej dłoń - Macie więc wolną rękę. - dodała zezwalając na ich własną inicjatywę.

Chwilę później Ver ponownie spojrzała na drugą z kultystek okraszając je serdecznym i ciepłym uśmiechem.

- Trzeba więc ustalić tożsamość tej pierwszej i tego drugiego, których tak chojnymi niespodziankami obdarowywuje nasza Froya. - uznała taki krok za najodpowiedniejszy - Może to jakaś grubsza spółka. Pytanie tylko czemu my do niej nie należymy. - trzymając wciąż dłoń najmłodszej w ich towarzystwie puściła oczko do przyjaciółki.

- Też jestem ciekawa. Niezłe z nich ziółka tak samo jak z niej. Tak mieć tajemne schadzki z najlepszą blond partią na wydaniu w mieście w sekrecie przed całym miastem. - w głosie Łasicy dał się słyszeć podziw i uznanie dla takiego wyczynu. Zwłaszcza o tak lubieżnym akcencie w jakim przecież obie się lubowały a najmłodsza stażem siostra też coraz wyraźniej zmierzała tym samym kursem.

- Tylko jeszcze nie wiem jak się dowiedzieć. Muszę przyznać, że ta bogata blondyneczka kompletnie nie wpisuje się w stereotyp pustej, tępej dzidy z bogatego domu. Jest całkiem cwana i ostrożna. Mogłabym zaryzykować zdjąć przy nich opaskę. Ale nie wiem co by się wtedy stało. Trochę się dygam szczerze mówiąc. A tak jak mi zasłania oczy, gdzieś zamyka albo wywozi no nie bardzo mam jak sprawdzić co jest grane. Sama nie wiem jak to ugryźć. Właściwie nawet mi się to podoba. Chociaż ciekawość mnie zżera kto to może być. Ciekawe czy jest ktoś jeszcze czy tylko tych dwoje. - kultystka o granatowych włosach na głos zastanawiała się nad tymi sekretami blondwłosej szlachcianki. I pod względem ich rozwikłania nawet miała niemały dylemat bo ta dość skutecznie blokowała jej ruchy w tej materii.

- No i ta trzecia, której dogadzałaś za pierwszym razem. - dodała - Wszystko w swoim czasie. Froyą zajmiemy się innego dnia. Dzisiaj mamy za to na tapecie tego zarządcę magazynu Grubsona, Trójhaka a na deserek Normę i jej kumplaczków. - nakreśliła przyjaciółce plan na dzisiejszy dzień dając tym samym znać, że póki co sprawą Froyi nie ma co zaprzątać sobie głowy.

- No tą pierwszą liczyłam już jako… Dobra, nieważne. - Łasica zaczęła mówić jakby chciała coś wyjaśnić ale szybko zrezygnowała machając na to ręką.

- Tak, zajmijmy się dniem dzisiejszym. - przytaknęła i chwilę trawiła słowa przyjaciółki. - No to dziś w wieczór mam nadzieję, że sobie odbiję za wczoraj. Ale to wieczorem. A wcześniej… - jej granatowa głowa zaczęła się kiwać w miarę jak przyswajała sobie czekające ich jeszcze dzisiaj zajęcia i atrakcje.

- To zostaje na dzień Trójhak i ten z magazynu. Wolałabym mieć z głowy Trójhaka bo z nim już byłyśmy umówione. Jak nie przyjdziemy to pomyśli, że go robimy w wała. A jak starczy czasu to ten magazyn. A z tym magazynem to właściwie o co chodzi? - włamywaczka zaczęła mówić coraz szybciej i pewniej w miarę jak ta lista spraw i spotkań zaczęła krystalizować jej się w głowie.

- Liczyłaś ją jako? - wolała dopytać aby nie pozostawić w tym temacie żadnych niedomówień - A co do Marcusa to Grubson coś ukrywa. Zarówno przede mną jak i przed Czarnym. Ja zaś chcę wiedzieć co i gdzie. - sprostowała - Zarządca Huberta jest natomiast w posiadaniu wielu potrzebnych mi i nam informacji. - uśmiechnęła się lisio z typową do takich sytuacji iskrą w oku.

- No liczyłam ją jako kochankę Froi. A właściwie nie liczyła mojej pani jako tej trzeciej. Tylko amatorów jej wdzięków. - Łasica machnęła ręką jakby z powodu tej drobnostki w nazewnictwie i liczeniu kto jest czyim kochankiem nie widziała potrzeby robić zamieszania.

- A ty nie jesteś kochanką panny van Hansen? - Brena nie wytrzymała aby o to nie zapytać swojej wężowej siostry. Ta roześmiała się dźwięcznie i wesoło słysząc to pytanie.

- Skądże! - zaprzeczyła wesołym ruchem głowy wywołując konsternację na twarzy pokojówki van Drasenów.

- No jak nie? Przecież z nią sypiasz. - ruda brunetka zauważyła pewną niezgodność w tych odpowiedziach koleżanki.

- Nie, nie Wiewióreczko. Z moją jaśnie panią to sypia tych dwoje co mówiłam i oni są jej kochankami. A ja to jestem tylko jej służącą co im usługuje wedle swoich skromnych możliwości. - Nadja objęła koleżankę i szeptem wyjaśniła jej tą subtelną różnicę w statusie i nazewnictwie. Przez co nawet jak robiła ze swoją panią to samo co tamtych dwoje to jednak trudno było postawić znak równości między tymi działaniami. Brena pokiwała głową na znak, że rozumie ale jeszcze spojrzała na swoją panią. Nadja jednak wróciła do tego o czym rozmawiały z Versaną przed chwilą.

- No to ciekawe z tym magazynem. A to kiedy chcesz się za to zabrać? Masz już jakiś plan? - kultystka zapytała swoją siostrę ze zboru o te sprawy bardziej dotyczące ich tajnej grupy.

- Tak naprawdę to zaraz. - z rozbrajająca szczerością oświadczyła swój plan koleżance - Wpierw odwiedzimy mój składzik a następnie zajrzymy do stojącego obok magazynu Huberta. - kontynuowała - Wpadniemy z przyjacielską wizytą. Jeżeli jednak nie spotkamy tam Marcusa to zdobyłam jego adres i tu nowina. Nie uwierzysz. - zaśmiała się w głos - Jesteśmy niemal sąsiadami. Mieszka kilka domów dalej. - orientacyjnie wskazała ręką w którym kierunku trzeba by podążyć aby znaleźć jego domostwo - A i mam dla ciebie niespodziankę. - rzuciła tajemniczo - W dzień podatkowy wieczorem zajrzy tutaj Oksana. Ta Grubsonowa krawcowa o której ci opowiadałam. Zgadnij po co? - z uśmieszki lem nie zdradzającym celu przybycia pracownicy wspólnika patrzyła prosto w wielkie oczy przyjaciółki. Chciała jej sprawić przyjemność wyróżniając podobnie jak Brene.

Łasica zrobiła serię cichych “oo…” i zdziwionych min jak tak po kolei koleżanka zasypywała ją kolejnymi nowinami. W końcu jak ich wysyp się skończył zdradzała objawy zaciekawienia i ekscytacji.

- Oksana? Od Grubsona? Hmm… No nie wiem… Pewnie ją zaprosiłaś. Chcesz z niej wyciągnąć informacje o Grubsonie i jego sprawkach. Chyba, że jest ładna to jeszcze by chęć zaciągnięcia jej do łóżka mogła wchodzić w grę. No ale jedno nie wyklucza drugiego. - zaśmiała się podejmując tą zabawę w zgadywankę. Patrzyła z zaciekawieniem na Versanę i trochę na Brenę. Ta zaś zachichotała rozbawiona słysząc takie domysły i troszkę jakby chciała pomóc Nadji jaką chyba polubiła bo lekko pokręciła głową.

- Nie? No to nie wiem. A ten Marcus blisko mieszka? A ma rodzinę? Zwłaszcza żonę. Bo jakby był samotny i nie miał nic przeciwko kobiecemu towarzystwu to by można się u niego w domu umówić. Jakby nie wyszło z biurem czy co. Ale jak ma kogoś to w domu pewnie odpada. - Łasica coś nie mogąc widocznie zgadnąć o co chodzi z zapraszaniem pracownicy Grubsona na wieczór za dwa dni na razie wolała udzielić się w tej drugiej części jaka ich czekała całkiem niedługo.

- A! I prawie zapomniałam! Gdzie macie te niewolnice? Chcę je poznać! Jeszcze nigdy nie widziałam takiej prawdziwej niewolnicy! Naprawdę robią wszystko co im każecie? - jakby w ostatniej chwili przypomniała sobie o czym jej wcześniej Versana opowiadała o wczorajszym wieczorze.

- Jedno i drugie nie wyklucza trzeciego. - z szerokim uśmiechem stwierdziła grając jeszcze przez chwilę w tą grę w domysły - Zaprosiłam ją by zebrała z ciebie miarę. Chciałabym byś i ty miała suknię wpasowywującej się w kanon tych, które posiadamy z Breną. - w pewnym momencie jednak nie wytrzymała oznajmiając kochance jaką niespodziankę dla niej szykuje

- A od kiedy to żona stanowi dla ciebie problem? - nagły atak moralności poprawił wdowie humor - Kobieta nie ściana. Da się przestawić. - dodała żartobliwym tonem - W sumie to wiem tylko gdzie pracuje i gdzie mieszka ale jak się pośpieszymy to powinnyśmy zastać go w magazynie. Tacy jak on pracują raczej na rannej zmianie.

- Jeżeli zaś chodzi o niewolnice to jedną poznasz nawet dzisiaj. - zaśmiała się po części chociaż zaspokajając ciekawość przyjaciółki.

- Miarę? Ze mnie? Na suknię? - uśmiech na twarzy okalonej granatowymi włosami trochę zamarł i zrobił się nieco sztuczny jakby nie do końca wiedziała o co chodzi. Niespodziewanie pomogła jej ich najmłodsza wężowa siostra.

- Tak! Są śliczne! Takie kolorowe! I śliczne! I z takimi wzorkami! Jakbyś miała taką samą jak my to by dopiero było! Mogę Nadji pokazać? - pokojówka van Drasenów wreszcie mogła się zdradzić jaki entuzjazm wzbudzała w niej ta nowa suknia i cała reszta. Na końcu złapała Versanę za rękę prosząc ją aby się zgodziła na ten mały pokaz. A Łasicy jak rzadko kiedy chyba zabrakło słów bo też czekała co się teraz stanie.

- Doskonały pomysł kochanie. - rada z takiej inicjatywy uczennicy przytaknęła na jej prośbę - Przebierz się przy nas. Tylko tak abyśmy wszystko dokładnie widziały. - zaśmiała się zbereźnie.

- Dobrze! To zaraz jestem! - Brena ucieszyła się jak mała dziewczynka jaka może się pochwalić przez najlepszą koleżanką nową zabawką i już jej nie było. Więc przez chwilę Versana została sam na sam z Łasicą. Ta patrzyła przez chwilę na zamknięte drzwi gabinetu po czym na jego gospodynię. Podeszła do niej i stanęła tuż obok.

- O co chodzi z tą suknią? I braniem miary i w ogóle. - zapytała jakby mimo wszystko miała kłopot ze zrozumieniem co tu się dzieje.

Ver z początku nie wiedziała czy Łasica pyta na poważnie czy tylko sobie żarty stroi. W pewnym jednak momencie uświadomiła sobie iż jej przyjaciółka jako wychowanka ulic i tawern nie wie jak to jest korzystać z usług profesjonalnej krawcowej.

- Zaraz zobaczysz. - nie tłumacząc zbyt wiele kazała jeszcze bardziej tonąc granatowowłosej kobiecie w domysłach.

Wkrótce usłyszały szybkie, prawie biegnące kroki i ruch klamki. Wreszcie wróciła rudowłosa brunetka trzymając fioletowo - różową suknię. Zamknęła drzwi i zatrzymała się na środku gabinetu z radosnym uśmiechem.

- Już jestem! To ona! - zaprezentowała obu siostrom coś co wczoraj z Versaną odebrały ze sklepu Grubsona.

- Oo… Ale ładna! Naprawdę prawdziwa? - Nadja była pod wrażeniem i podeszła bliżej aby dotykiem sprawdzić ten czy tamten detal sukni.

- Tak! Nasza pani mi to kupiła! - Brena zdradzała nie mniejszą radość i ekscytację jak wczoraj w sklepie gdy pierwszy raz miała do czynienia z tym uszytym cackiem.

- Oj to Wiewióreczko przebieraj się natychmiast! Chcę cię w tym zobaczyć! No i zobaczyć cię coś więcej niż do tej pory to niekoniecznie musisz się spieszyć z tym ubieraniem. - na zachętę Łasica dała Brenie klapsa w siedzenie co ta przywitała wesołym śmiechem. A sama na chwilę odłożyła suknie na krzesło i zaczęła rozpinać tą co miała na sobie.

Ver milczała. Szeroki uśmiech jednak zdradzał jej zadowolenie. Cieszył ją entuzjazm obu przyjaciółek. Miała nadzieję, że nie minie on z czasem i że Łasica po otrzymaniu takiej garderoby będzie cieszyć się równie bardzo co teraz gdy spoglądała na rozbierającą się rudowłosą służkę.

Całkiem przyjemnie się obserwowała jak ta nieco rudawa dziewczyna w pośpiechu zdejmuje z siebie swoją codzienną spódnicę i koszulę odsłaniając coraz więcej młodego ciała. Już miała sięgnąć po tą nową suknię gdy widocznie koleżanka postanowiła zrobić jej psikusa. Versana mogła o tym wiedzieć po tym jak tuż przed tym zanim się ta odezwała puściła do niej porozumiewawcze oczko.

- Wiewióreczko ale tu chyba czegoś ci brakuje. - niespodziewanie odezwała się Łasica zwracając Brenie uwagę jakby dostrzegła plamę na odświętnym ubraniu. I reakcja też była taka sama.

- Co takiego? - zdziwiła się pokojówka nieco nerwowo spoglądając w swój dół starając się dostrzec co wzbudziło czujność koleżanki.

- Myślę, że tego. - powiedziała włamywaczka w międzyczasie podchodząc do niej, nachylając się nad jej halką jakby to było właśnie tam i w końcu nagle całując jej piersi.

- Oj Nadja! - Brena równie nagle roześmiała się z ulgi i uciechy. Klepnęła ją po ramieniu jak na niesfornego łobuza ale jakoś bez przekonania.

- A i jeszcze tutaj… - Nadja nic sobie z tego nie robiła i schyliła się jeszcze niżej unosząc halkę i całując płaski brzuch pokojówki.

- I oczywiście to co najważniejsze… - odparła poważnie odchylając jeszcze dolną bieliznę i całując wytatuowany łeb węża.

- Tak. Teraz chyba byłoby mniej więcej dobrze. - uznała Łasica tonem eksperta patrząc krytycznie na ten tatuaż, w końcu zadzierając głowę do góry no i wreszcie wstając i wracając na poprzednie miejsce.

- Ale ty jesteś… - Brena roześmiała się jakby słów jej brakło na te harce, psoty i żarty koleżanki. I wznowiła sięganie po nową suknię aby ją ubrać.

Teraz już obie kultystki stojąc ramię w ramię podziwiały jak kreuje się przed nimi obraz w pełni wystrojonej koleżanki a był to nie lada widok. Jej jędrne i młode ciało opiętę przez dobrze dopasowaną suknie wyglądało nieziemsko. Nie trzeba było słów by wyczytać z ich twarzy zafascynowanie i podziw.

- I co o tym sądzisz? - Versana postanowiłą przerwać tą ciszę - Chciałabyś podobną?

- Wiewióreczko wyglądasz prześlicznie! - Łasica była pod wrażeniem. Widać było, że cieszyła się szczęściem przyjaciółki. Podeszła do niej, obejrzała z każdej strony, poprosiła aby ta się okręciła i przeszła kawałek, dotykała tego pseudowęża jaki wił się tu i tam i tak wspólnie cieszyły się swoim szczęściem.

- A to wygląda jak wąż. Jakby się owijał wokół ciebie. - powiedziała zafascynowana tą ozdobą. Jak się przyjrzeć z bliska to wyglądał na jakiś tam szlaczek. Nawet niezbyt ciekawy sam w sobie. Ale tak z paru kroków to skojarzenie z wężem jaki wił się na tym szczupłym, kobiecym ciele było naturalne.

- Ciekawy dobór kolorów. Kiedyś nasz znajomy mędrzec mówił mi, że róż i fiolet to kolory miłości. Albo ich patronów. Czy coś takiego. Może pokręciłam. - Łasica podniosła głowę i ponad ramieniem Breny spojrzała całkiem przytomnie na drugą kultystkę. Nawet jak po samym tonie głosu można było łatwo wziąć to za jakąś paplaninę do jakiej nie warto zwracać większej uwagi. I pokojówka chyba nie zwróciła, zwłaszcza jak Nadja odwróciła się i wróciła obok Versany aby z nieco większej odległości przyjrzeć się i sukni i modelce.

- Piękna suknia. No chciałabym mieć taka no ale najwyżej gdzieś jakąś zwędzę. - machnęła dłonią jakby uważała, że takie rzeczy to raczej nie są dla niej nawet jeśli jej się bardzo podobają. A jak już to będzie umiała je sobie zorganizować sama.

- Chyba nie bardzo. Oksana uszyła je specjalnie dla nas. Nie wiem czy gdzieś są jeszcze takie. Nie widziałam takich wcześniej. - Brena pozwoliła sobie na krótką uwagę.

- No to będziesz taką mieć. - wzruszyła ramionami puszczając przyjaciółce oczko i posyłając jej całusa - Krawcowa zobowiązała się dołożyć wszelkich starań by znaleźć te same materiały. Wpierw jednak musi zabrać z ciebie miarę. Innymi słowy mówiąc zmierzyć cię aby suknia i na tobie leżała tak jak na Brenie. By uwydatniała to co trzeba. Przylegając w jednym miejscu, odsłaniając zaś inne. - tłumaczyła wykorzystując do prezentacji uczennice jako modelkę - Hmmmm… A może sama masz jakieś uwagi?

- To ta krawcowa to jak ma mnie pomierzyć… Czyli będzie mnie dotykać? - po chwili namysłu wychowanka miejskich ulic zadała trochę dziwne pytanie. Brena się przynajmniej nieco zdziwiła ale potwierdziła skinieniem głowy. Przecież inaczej nie dało się wziąć z kogoś rozmiarów.

- A ta krawcowa to jakaś ładna? Albo chociaż nie jakiś kaszalot? - ulicznica ciągnęła to swoje małe śledztwo teraz wywołując już jawny chichot koleżanki.

- Myślę, że niczego jej nie brakuje. - zapewniła ją rozbawiona Brena co sprawiło, że Łasicy kamień spadł z serca. Aż w przerysowany sposób złapała się za to serce i otarła pot z czoła.

- No to jak tak to mam nadzieję, że mnie zmierzy wszędzie gdzie trzeba i to bardzo starannie. - wobec takich zapewnień pokojówka van Hansenów zgłosiła swoją wszelką gotowość do pełnej współpracy na tym polu. Po czym znów popatrzyła na Versane.

- Nie no Ver, daj spokój z tą suknią. Przecież to na pewno dużo kosztuje. I to taka suknia i jeszcze szyta na miarę. I tak bym nie miała gdzie ani kiedy chodzić w takiej pięknej sukni. Tylko wywalanie pieniędzy w błoto. - zwróciła się do przyjaciółki jakby nie widziała sensu w takim marnowaniu pieniędzy na coś tak zbytecznego i kosztownego. Więc nie chciała swojej przyjaciółce z kultu sprawiać kłopotów i wpędzać w koszta.

- Nie mogę pozwolić na to by moja przyszła pracownica odstawała standardem i fasonem od nas. - zaznaczyła, że ma całkiem odmienne zdanie na ten temat - Z resztą. Ona sobie obejrzy ciebie z tej czy tamtej strony a ja zadam jej kilka pytań apropos Huberta. Połączymy przyjemne z pożytecznym. Tylko zjaw się w umówionym terminie. kosztami zaś nie zaprzątaj sobie głowy. Biorę to na siebie. - uśmiechnęła się poklepując kształtną pupę kochanki.

- Oh Ver… - Łasica słuchała i słuchała tych wesołych rozważań przyjaciółki, patrzyła jakby szukała czegoś na dnie jej oczu no a gdy na koniec dostała klapsa w zgrabny zadek to wywołało niespodziewaną reakcję. Kultystka jakby załamała się od tego uderzenia i padła na drugą kultystkę. A raczej objęła ją mocno i uściskała. Coś się chyba działo ale z aż tak bliska jak były dosłownie pierś w pierś i nie widziała twarzy swojej siostry to była zdana na inne zmysły. Czuła jak ta jakby wstrzymuje oddech i jakby się zapowietrzyła. Sądząc po minie Breny ona też chyba nie bardzo wiedziała jak interpretować to niespodziewane zachowanie ich koleżanki.

- Oh Ver… - szepnęła cicho Łasica całując ucho czarnowłosej wdowy. Dopiero teraz dało się poznać, że chyba zbiera jej się na płacz. Albo się wzruszyła. Najmłodsza z nich patrzyła na nie obie nie bardzo wiedząc co zrobić albo powiedzieć. Więc w końcu podeszła bliżej i w geście pocieszenia poklepała ramię Nadji aby dodać jej otuchy.

- Już… Już dobrze… No tak, tak… Oczywiście masz rację Ver… - Łasica bełkotała tak jakby próbowała uspokoić siebie, swoje koleżanki czy w ogóle sytuację. Ale do ucha wdowy wyszeptała krótko. ~ Nikt mi jeszcze nigdy nie kupił coś tak pięknego i drogiego. I to na zamówienie! Zawsze wszystko musiałam sobie wszystko zorganizować sama. ~ wyznała co ją tak wzruszyło. Ale chyba pomogło bo wzięła głębszy oddech i kolejny. Wreszcie puściła ramiona przyjaciółki lekko pochylając głowę aby przetrzeć dłońmi twarz w okolicach oczu i zdawało się, że zaraz wróci do normy.

~ Teraz będzie jednak inaczej. ~ odparła krótko na ucho swojej bliskiej łez kochanki całując ją następnie w policzek a widząc, że obok stoi Brena ją również przyciągnęła do siebie i stały tak chwile w trójkę wtulone w siebie.

- No dobra dziewczyny. Nie będziemy chyba tu ryczeć. - rzekła odchylając nieco głowę do tyłu - Czeka nas dzisiaj kilka spraw do załatwienia. Zbierajmy się.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 19-03-2021 o 23:13.
Pieczar jest offline  
Stary 19-03-2021, 19:51   #185
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Marktag (3/8); Południe; magazyn Versany; Versana; Brena; Łasica; Gerchard

- Wezmę jeszcze tylko jeden drobnostkę z gabinetu i możemy ruszać. Idźcie już do wozowni. Dołączę do was. - oznajmiła gdy we trójkę stały na schodach prowadzących na parter. Rzeczą o której wspominała był afrodyzjak. Mógł się przydać w trakcie rozmowy z Marcusem.

Dziewczyny korzystając z wizyty Malcolma postanowiły przejechać się do portu dorożką Versany. Mimo tłoku jaki dziś panował na mieście był to i tak zdecydowanie szybszy środek transportu aniżeli miałby iść na pieszo a dzisiejszego dnia każda chwila była niemalże na wagę złota.

Kornas natomiast pozostał w domu. Wdowa dała mu wolne popołudnie nakazując mu odpoczynek i zebranie sił przed wieczorną wymianą, której finału tak naprawdę nikt nie był pewien. Na szczęście tuż przed ruszeniem w kierunku portu z zakupów powróciła Greta, która chyba najlepiej spośród domowników wiedziała jak zadbać o łysego kastrata.

- Wejdziemy na chwilkę do mojego magazynu. - oświadczyła koleżankom - Pękło tam poszycie dachu. Muszę więc porozmawiać z zarządcą i zlecić mu wezwanie fachowca.

- O. Dzień dobry szefowo. Dobrze, że pani już jest. Dostała pani moją wiadomość? - droga była dość prosta i jak na środek zimy to nawet nie było tak mroźno dzisiaj jak zazwyczaj. Śnieg też ostatnio nie padał to nawet nieźle się chodziło albo jeździło po tym wydeptanym śniegu. A para towarzyszących czarnowłosej wdowie po kupcu van Drasenie weszła za nią do jej magazynu. Układ pomieszczeń był podobny jak w magazynie Grubsona. Ale to był raczej standard w tym mieście gdzie wiele budynków budowano według tego samego schematu. Co najwyżej potem ktoś sobie coś przerabiał na własne potrzeby. Teraz też najpierw była mała przestrzeń a potem drzwi do biur i kanciapy strażnika. Widząc kto przyszedł sam szef magazynu wyszedł na spotkanie i widocznie ucieszył się, że szefowa potraktowała jego list poważnie.

- Pochwalony Gerchardzie. - serdecznymi słowami przywitała brygadzistę tego przybytku - Cieszę się, że cię widzę i rada jestem za informację o kłopotach. Dobrze mieć wykwalifikowany personel w czasach kiedy to dochodzi do tak zuchwałych napadów. - komplement nigdy nie był nie na miejscu a dobre kontakty z pracownikami to podstawa - Mam nadzieję, że odpowiednio poinstruowałeś naszych chłopców z nocnej zmiany? - pytanie było raczej retoryczne. Łysawy na czubku głowy szef magazynu był solidnym pracownikiem, który sumiennie wykonywał swoje obowiązki i pilnował by jego podwładni nie zaniżali standardów jakich trzymała się cała kompania handlowa należąca aktualnie do Versany.

- Tak, tak, straszne czasy. Niedługo bezczelni będą się włamywać w biały dzień. Oby ich prędko złapali bo to strach teraz wychodzić na ulicę. - Gerchart pokręcił głową na upadek tego podłego świata. W końcu jak napadli niedawno magazyn jednego kupca to mogło się to zaraz powtórzyć u kolejnego.

- Pokaż więc co się stało. - przeszła więc do sprawy z jaką tu przybyła - Mam nadzieję iż upewniłeś się że to nie był rabunek i zrobiłeś inwentaryzację magazynu?

- Nie, nie, nie sądzę by to było potrzebne. Zaraz szefowa sama zobaczy. - szef magazynu machnął ręką, że zatrudnianie całego personelu do liczenia wszystkiego uważa za zbędny wysiłek i stratę czasu. Ale dał znać by podążać za nim. Versana ruszyła za nim a za nią jej kobieca świta z jaką przyjechała. Dopiero jak wyszli wewnątrz magazynu to mogli się zrównać chociaż dziewczęta jak na dobrze wychowane służki przystało grzecznie i cicho szły za główną parą. A wdowa szła dość dobrze znanymi sobie pomieszczeniami nie dostrzegając jakichś zasadniczych zmian. Co tylko potwierdzało, że zimą zimuje także zamorski handel.

- To tutaj. - powiedział Gerchart zaprowadzając je pod ścianę i wskazując do góry. Tam widać było świeżą łatę zrobioną z przybitych obok siebie desek więc dziury już nie było widać. Ale widać było zaciek zamarzniętej wody gdzie musiała ściekać oraz sporą zamarzniętą kałużę na podłodze.

- To co się dało to już zebraliśmy. Tu trochę kazałem przenieść aby nie zamokło. - szef wskazał na regały i skrzynie jakie rzeczywiście zostały odsunięte od zamoczonego miejsca.

- Na razie może być. Ale będzie przeciekać, zwłaszcza jak mróz puści i woda się pojawi. Trzeba nowe dachówki położyć i zrobić to porządnie, uszczelnić wszystko i tak dalej. My to tylko deski przybiliśmy. - podał swoją ekspertyzę tych szkód. A do takiej roboty już trzeba było wezwać jakiegoś dekarza aby zrobił to jak trzeba.

- Rozumiem, rozumiem. Doskonale - przytakiwała dokładnie lustrując otoczenie. Ufała Gerhardowi, każdy jednak mógł się mylić lub czegoś nie dostrzec. Szukałą jakichś śladów włamania lub czegoś podejrzanego co wskazywać mogło, że dziura nie powstała sama z siebie. Na tą chwilę jednak cieszyło ją dbanie o asortyment, który wszakże był większą częścią jej majątku i zamrożoną na chwilę obecną gotówką.

- Co w twojej ocenie spowodowało tą wyrwę. - zdała się na doświadczenie i wiedzę pracownika - W powietrzu przecież nie latają głazy. Myślisz, że wiatr zerwał tak niewielki fragment połaci?

- Możliwe. Mogły osłabić to miejsce a mróz i woda zrobiły resztę. No i czas. Ten dach już trochę ma. Jeszcze świętej pamięci nieboszczyka szefowej pamięta. W końcu gdzieś musiał puścić. Większość jest jeszcze w całkiem dobrym stanie no ale tam i tu już może puszczać. Teraz puściło tutaj. - Gerhard widocznie uważał to uszkodzenie na dachu za całkiem naturalne i nie dopatrzył się w nim czegoś więcej niż efekt surowej zimy i upływu czasu.

Tak też było. Jak Ver spotkała Morteza to magazyn już stał i nie sięgała pamięcią by od tamtego czasu odbywały się jakieś prace remontowe na dachu.

- Na ile wyceniasz naprawę? - zapytała człowieka, który zdecydowanie bardziej orientował się w usługach tego rodzaju.

- Ci fachowce to się teraz cenią jak szlachta albo medycy. Za samo przyjście i rzut oka pewnie weźmie parę monet. Za robociznę. No i za nowe dachówki. - o tych majstrach wyraził się nieco sarkastycznie. No ale tak to było życie ułożone, że każdy w jakimś momencie życia czy sytuacji był skazany na korzystanie z konkretnych usług. Gerchart tak do końca nie był pewny ile dekarz mógłby wziąć za taką robotę ale szacował, że tuzin albo dwa monet powinno chyba wystarczyć. Nie tak tanio ale też nie był to wydatek co miesiąc ani kwartał. Raczej jedno z tych zdarzeń losowych co generują koszty dość regularnie.

- Właściwie można by go poprosić by przejrzał cały dach. To trochę większa robota. Cały śnieg by trzeba zwalić. Chociaż można by z tym poczekać i do wiosny jak śnieg sam stopnieje. - zastanawiał się widocznie nad całokształtem tej dachowej sytuacji nad ich głowami.

- Też o tym myślałam. - przyznała chłodno - Boje się jednak, że skąpiąc teraz tych paru monet później mogę wpakować się w coś gorszego jak zalanie kolekcji. - po chwili jednak zauważyła drugą stronę medalu - Hmmm… - zadumała - Może rzeczywiście warto by przyjrzał się reszcie. Zajmiesz się Gercharcie sprowadzeniem odpowiedniego fachowca? Niech załata tą dziurę i rzuci okiem na resztę. Miejmy nadzieję, że poszycie wytrwa do końca Mrozu. Zajmiesz się sprowadzeniem odpowiedniego fachowca?

- Oczywiście, zajmę się tym niezwłocznie. Jak tylko coś się wyjaśnie dam pani znać. - zarządca magazynu przytaknął na takie dyspozycje szefowej.

- I to się nazywa odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku. - prezentacyjnym ruchem dłoni wskazała na brygadzistę a następnie spojrzała na dwie służebne, które grzecznie stały przyglądając się w milczeniu rozmowie ich pani z jednym z ważniejszych ludzi w kompanii - Takich ludzi ze świecą szukać. - komplementowała dalej zarządcę - Trzeba chyba pomyśleć nad jakąś podwyżka dla ciebie Gerchardzie. - rzuciła luźną sugestie - Wpierw jednak dokończmy sprawę tego dachu. - zaznaczyła pozostawiając temat podniesienia pensji zarządcy jako otwarty.

- Oh, dziękuję, dziękuję ja tylko wypełniam swoje obowiązki. - odparł skromnie zarządca ale widać było, że było te pochwały a zwłaszcza obietnica podwyżki sprawiły mu przyjemność.

- A jak się ogólnie sprawy mają? - liczyła na ogólny raport z sytuacji. Wiedziała, że w razie jakichkolwiek problemów Gerchart by ja o tym poinformował a personalia tego zuchwałego rabusia były jej znane. To jednak dobrze wyglądało a pozory trzeba było mimo wszystko zachować.

- Poza tym dachem to nie najgorzej. Oby nie było gorzej właśnie i dociągnąć do wiosny. Wiosny jak statki znów wyruszą w morze to będzie ruch w interesie. Na razie to raczej cisza i spokój. Wszyscy czekają do wiosny. - pracownik nie powiedział szefowej nic nowego. Miasto żyło z portu a port z ruchu statków z innymi portami. Ale zimą ten ruch zamierał to wiele z tych dziedzin z nim związanych podobnie zapadało w letarg. Tylko te mniej lub w ogóle nie zależne od portu gałęzie przemysłu funkcjonowały dalej chociaż też w większości na zwolnionych obrotach.

- Brak, kłopotów to dobra wiadomość. - podsumowała relację, którą zdał jej pracownik - Skoro więc ustaliliśmy co trzeba to my będziemy się zbierać Gerchardzie. - skwitowała - Jak uda ci się już coś załatwić koniecznie przyślij do mnie kogoś z wiadomością. - dodała - Żegnaj i pozdrów rodzinkę.

Marktag (3/8); Południe; magazyn Huberta; Versana; Brena; Łasica; Marcus

Po wizycie służbowej w magazynie van Drasenów dorożka Malcolma zawiozła trójkę pasażerek kawałek dalej. Zrobiło się zimniej, ten w miarę ciepły środek zimowego dnia przeszedł drugą połowę i zrobił się wyraźnie zimniejszy. W dorożce dało się to odczuć. Ale przynajmniej tym środkiem transportu nie było to tak daleko bo większość magazynów była położona niedaleko siebie tworząc swego rodzaju odrebną dzielnice zdominowaną właśnie przez te magazyny. Malcolm zatrzymał powóz przed wskazanym adresem i Versana bez trudu rozpoznała front magazynu Grubsona w jakim już wizytowała raz czy dwa choć w mniej oficjalny sposób.

- To jak chcesz to rozegrać? - zapytała Łasica obserwując ten sam widok od frontu ale rozglądała się też po całej okolicy. Brena na razie się nie odzywała.

- Złożymy tam koleżeńsko-partnerską wizytyę. - mówiła jakby było to oczywiste - Powiem, że była u siebie i postanowiłam zajść na chwilę by na własne oczy zobaczyć co się stało. Wszak trzeba poznać wroga i jego metody by móc się przed nim ustrzec. - zaśmiała się pod nosem - Kto wie kiedy na nas napadnie tej zbój. - chichotała spoglądając na koleżankę.

- Sprawdźmy więc czy jest ktoś w środku. - rzuciła na głos pukając w następnej chwili w drzwi frontowe.

- No dobrze, nawet ma sens. - pracownica van Hansenów pokiwała swoją granatową głową zgadzając się na taki plan. Po chwili już były we trzy przed głównymi drzwiami a nawet ktoś je otworzył.

- Tak? - zapytał jakiś mężczyzna wyglądający na subiekta. Patrzył nieco zaskoczony widokiem trójki kobiet stojących przed wejściem.

- Versana van Darsen. - oficjalnym tonem poinformowała odźwiernego - Przyszłam pomówić o sprawach służbowych z Marcusem.

- Proszę wejść. - mężczyzna skinął głową i odsunął drzwi aby wpuścić gości do środka. Potem je zamknął. Wewnątrz było zdecydowanie cieplej i jaśniej niż na zewnątrz.

- Proszę chwilę zaczekać. - odezwał się gdy minął trójkę kobiet i poszedł w głąb krótkiego korytarza gdzie były gabinety i biura. Za recepcją został jakiś inny pracownik ale ten raczej nie ingerował w przybycie trójki gości skoro zajął się nimi jego kolega. Dziewczyny rozglądały się ciekawie po tym przedsionku ale najciekawsze rzeczy były za plecami sprzedawcy. Próbki różnych materiałów jakie firma oferowała. Poza tym nie bardzo było co tu oglądać.

Wnętrze magazynu było doskonale znane Versanie. Była tu dwa razy i poznała to miejsce dość dobrze. Z resztą nie różniło się ono zbytnio od tego co mogła zastać w swojej faktorii. Wielka przestrzeń z powstawianymi ściankami działowymi wydzielającymi pomniejsze pomieszczenia jak biuro czy stróżówka. Prócz tego regały z poukładanymi na nich towarami oraz skrzynie z potężnymi kłódkami zamkniętymi klucz.

Wkróce ten co im otworzył wrócił i to nie sam. Wraz z nim przyszedł jakiś mężczyzna w wieku może Grubsona chociaż o odwrotnie proporcjonalnej do niego tuszy. Wydawał się chudy i miał bardzo zadbane wąsiska. Za to czoło kończyło mu się prawie na połowie głowy. Subiekt który otworzył drzwi trójce kobiet coś do niego jeszcze cicho powiedział wskazując na czekających gości i ten skinął głową.

- Pani van Drasen. Miło mi poznać. Jestem Marcus Drechsler, szef magazynu. W czym mógłbym pani pomóc? - zapytał podchodząc do nich i przedstawiając się jak nakazywała kultura.

- Witaj Marcusie. - skinęła lekko głową uśmiechając się delikatnie - Wizytowałam właśnie swój magazyn i pomyślałam, że w drodze powrotnej zawitam do faktorii swojego wspólnika by na własne oczy zobaczyć to co się stało. - wytłumaczyła okoliczności swojego pojawienia się tutaj - Staram się być przewidująca. Dmucham na zimne a przezorny zawsze ubezpieczony. - dodała posługując się zwyczajowo jakimś ludowym powiedzonkiem, które zazwyczaj dużo lepiej trafiały do ludzkiej świadomości i wyobraźni - Opowiedziałbyś mi o metodach włamywaczy? Co zniknęło? Jak się tu dostali? Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz. Im więcej się dowiem tym lepiej będę mogła się przygotować. - mówiła raczej dość formalnym tonem. Dało się jednak w nim wyczuć nutę życzliwości i pieszczoty.

- Tak, tak, tak… - trochę nie bardzo było wiadomo czemu dokładnie zarządca przytakuje. Obrzucił spojrzeniem wdowę po van Drasenie jaka stała w centrum i znacznie mniej uwagi przywiązywał do jej służących jakie jej towarzyszyły. Wydawało się, że zastanawia się nad tą wizytą albo jak powinien zareagować na taką prośbę. I to bez uzgadniania ze swoim szefem.

- Tak, rozumiem. No to ma sens. W niebezpiecznych czasach żyjemy, strach niedługo będzie wyjść na ulicę. - łysiejący mężczyzna skinął głową jakby potrzebował tego pomostu aby jakoś pociągnąć temat rozmowy dalej.

- No cóż, tak dokładnie to nie wiemy jak się włamali. Ale prawdopodobnie przez te same drzwi co panie właśnie weszły. - wskazał na drzwi frontowe jakie teraz były za plecami trójki kobiet.

- Zapewne jakoś przekonali nocnego stróża aby im otworzył. Dlatego jedna z teorii mówi, że mogły w to być zamieszane kobiety lub dzieci. Ewentualnie jakiś znajomy lub ktoś kto przekupił tego starego durnia. Już tu nie pracuje. Zasuwa była zdjęta a ją się da zdjąć tylko od środka. Musiał więc im otworzyć. Może dał się nabrać a może został przekupiony. Szef się jednak z nim nie patyczkował. - Marcus całkiem sprawnie zreferował jaki jest ich obecny stan wiedzy co do metod włamywaczy. Mówił szybko i pewnie jakby z pamięci cytował wczorajszy raport na koniec dnia.

- Zginęło nam parę rzeczy. Straty na swój sposób bardzo bolesne ale na szczęście nie wpływają zasadniczo na płynność finansową naszej firmy. Więc z wszelkich zobowiązań i należności nadal możemy się wywiązać tak jak i przed włamaniem. - mężczyzna widocznie znał swój fach i miejsce pracy podobnie jak Gerchart był prawą reką Versany w ich magazynie. Tak i ten tutaj widocznie stanowił podobnie zgrany duet z Grubsonem. Takie można było odnieść wrażenie po jego pełnych profesjonalizmu płynnych i zwartych odpowiedziach.

- Ehhh… - westchnęła - tak ciężko teraz o sumiennych i rzetelnych pracowników - dodała - A nie macie więc podejrzeń co do tego, kto mógł stać za tym? - pytała dalej prawie tak jakby prowadziła przesłuchanie - Dawno nie było włamania. Stąd też mnie to dziwi. Może chodziło o jakieś prywatne porachunki? - pytanie było dość odważne ale nie powinno dziwić w świetle aktualnej sytuacji - Włamywacze zostawili jakieś pogróżki, list, trop? Cokolwiek? - chciała się upewnić na ile dyskretna była jej robota - Kto się zajmuje sprawą z ramienia władz? Porucznik Fink?

- Tak, porucznik Fink. Sprawiał bardzo dobre wrażenie, bardzo przenikliwy umysł. A z tym czy ktoś za tym stoi czy nie to nie wiem. Śledztwo trwa. - Marcus pokręcił głową na znak, że umywa ręce od takich spekulacji. I skoro są od tego ludzie o znacznie lepszych kwalifikacjach niż on w tej materii to jest gotów zdać się na nich.

- Tak się składa, że znam pana porucznika. To bardzo oddany swoim obowiązkom człowiek. - zapewniła Marcusa - Wasza sprawa jest więc w dobrych rękach. - zgrywanie bratniej duszy dobrze jej szło. Jeżeli tak jak teraz miało poparcie w zaszłych okolicznościach nabierało bardzo wiarygodnego kolorytu.

- Co było celem łupieży? - kontynuowała pytanie - Towar? Złoto? Coś innego? Jakich narzędzi używali? Mogłabym się przyjrzeć temu czego dokonali? - nagle zrobiła przerwę tak jakby zorientowała się, że robi coś nie tak - Wybacz mi te pytania. - posmutniała nieco na twarzy - Martwię się po prostu o swój majątek. Nie chce też zhańbić imienia i marki jaką wypracował mój mąż nieboszczyk. Niech ziemia mu lekką będzie.

- Trochę tego, trochę tamtego. I tak porucznik Fink sprawia wrażenie bardzo przenikliwej osoby. - Marcus pokiwał głową na znak, że rozumie takie zainteresowanie ale też jakoś nie był skory do snucia opowieści na temat detali tego włamania. A o tym skarbcu co się oparł tym wstrętnym włamywaczom dodał z nieukrywaną dumą.

- Jak szef kazał zamontować te drzwi to uważałem, że to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Ale teraz widzę, że miał rację. Jakość kosztuje ale się jednak opłaca. Co prawda w końcu je sforsowali ale gdyby ten dureń co ich wpuścił robił swoje na pewno by nie dali ich sforsować na czas. - nawet pozwolił sobie rozwinąć temat skarbca chwaląc niejako przezorność swojego szefa. Versana zaś kątem oka dostrzegła gest Łasicy. Pacnęła się w serdeczny palec i minimalnie skinęła brodą w stronę rozmówcy. Chyba jego dłoni. Ale te były puste i właściwie nie było w nich nic ciekawego. Dłonie jak dłonie.

Versana niestety nie znała się na tych tajemnych sygnałach wysyłanych jej przez przyjaciółkę. Pozostało więc jej raz jeszcze spojrzeć na dłonie a dokładnie palce Marcusa. Znając życie to fakt posiadania bądź brak obrączki mógł przykuć jej największą uwagę. Póki co jednak były to dopiero domysły.

- Rozumiem. - mimo wszystko nie przestawała prowadzić dialogu z zarządcą obrabowanego przez nią magazynu - Nie roztropnym jest też chyba posiadania najbardziej wartościowych rzeczy w jednym miejscu. - zauważyła dając tym samym radę łysiejącemu mężczyźnie - Dziwi mnie, że Hubert o tym albo nie wiedział albo zapomniał, że nie przeniósł części swojego majątku do innej skrytki. - liczyła na potwierdzenie jej informacji ale i na to, że pracownik Huberta rozwinie język.

- Do tej pory takie rzeczy się nie zdarzały. W skarbczyku trzymamy najcenniejsze skóry i materiały. Nie jest ich aż tak dużo aby potrzebne było inne albo większe pomieszczenie. No i gdyby nie ten sprzedawczyk to nigdy by się tu nawet nie dostali. Zresztą czy pani sama trzyma swoje cenne rzeczy w dwóch magazynach? - Marcus złożył swoje dłonie w piramidkę aby podkreślić jak niefortunnych i niesprzyjających zdarzeń było potrzeba aby do tego wszystkiego doszło. Na palcach tych dłoni Versana nie dostrzegła nic. Nic specjalnego. Ale też nie miał obrączki. Co oznaczało, że mężczyzna w jego wieku jaki powinien być już ojcem dorosłych lub dorastających dzieci albo jest wdowcem albo kawalerem. W każdym razie nie jest żonaty. Na koniec jednak niejako odbił piłeczkę rozmówczyni czy ona sama stosuje się do swoich rad. I w duchu musiała przyznać, że nie bardzo.

- Magazyn to może zbyt dużo powiedziane. - odparła na pytanie nieżonatego pracownika magazynu - Mam jednak kilka skrytek. - dodała - Śpię wtedy spokojniej. - zaznaczyła.

Nie było co przeciągać tej rozmowy według aktualnego schematu. Zarządca zdawał się nie powiedzieć za dużo z własnej woli. Versana na szczęście miała na to swoje metody. Tutejsze warunki jednak nie były zbyt sprzyjające. W każdej chwili mógł ktoś wejść. Ochroniarz, klient a nawet i sam Grubson.

- Dużo pracy jeszcze przed panem? - zapytała zmieniając nieco temat - Tak się składa, że wracam do domu a z tego co mi wiadomo to jesteśmy niedalekimi sąsiadami. Chętnie pana podwiozę. - zaproponowała uprzejmie.

- Bardzo dziękuję za propozycję, to bardzo uprzejme z pani strony. Ale niestety przez to zamieszanie mamy jeszcze mnóstwo pracy. Mam nadzieję, że byłem pomocny, musimy się trzymać razem w tych ciężkich czasach. - zarządca chyba wyczuł chęć przerwania rozmowy bo sam podobnie zakończył rozpływając się w uprzejmościach jakie należało powiedzieć w takich okolicznościach do nowej wspólniczki szefa.

- Rozumiem. - poczuła niestety zawód. Liczyła na to, że Marcus się zgodzi. Postanowiła więc zagrać w inny sposó.

- Wybacz mi proszę moją wścibskość ale nie zauważyłam na twoim palcu obrączki. - zgrywała zawstydzoną - Jak to możliwe, że tak dobrze wyglądający i sytuowany mężczyzna nie ma drugiej połówki?

- Po prostu nie ma. - Marcus uśmiechnął się niewinnie ale gdzieś przez skórę Versana wyczuła, że zadała drażliwe pytanie. Jedno z tych co mogły albo kogoś rozkleić i odsłonić albo na odwrót, wzbudzić gniew i wrogość.

- Jeśli to już wszystko to panie wybaczą ale muszę wracać do pracy. - zarządca Grubsona skinął lekko głową sugerując już dość wyraźnie, że czas kończyć to spotkanie.

- Jeżeli uraziłam to przepraszam. - zaznaczyła - Nie miałam tego na celu. - dodała - I tak. Już się zbieramy. Nie mam zamiaru przeszkadzać ci w pracy. Dziękuję za tą rozmowę. - grzecznie niczym uczennica na lekcji skłoniła się i odwróciła do dziewcząt.

- Wychodzimy moje drogie. - powiedziała tak jak to mówi pracodawca do służby.

Nadzorca zaś tak jak przystało prawdziwemu dżentelmenowi odprowadził je do wyjścia, życząc na pożegnanie dużo szczęścia i zdrowia.

- I co sądzicie? - spytała się sióstr gdy siedziały już w dorożce jadąc ku kamienic.

- Ja to… albo nie. Wiewióreczko co myślisz? - Łasica otworzyła buzię aby się podzielić wrażeniami z siostrami jak to miała w zwyczaju. Ale niespodziewanie zagaiła o to ich najmłodszą kandydatkę na kultystkę. Tak niespodzianie, że pomimo lodowatego dnia dało się wyczuć zaskoczenie Breny.

- Ja? No nic. - odparła nieco speszona jakby nie bardzo chciała być wywołana do przysłowiowej tablicy. Przecież to zwykle jej pani mówiła co i jak albo wymieniała się uwagami z Nadją.

- No już, Wiewióreczko. Śmiało! Co myślisz o tym Marcusie? - Łasica zachęcała Brenę do mówienia jak prawdziwa starsza siostra młodszą.

- Wydawał się bardzo miły. I grzeczny. Wydaje mi się, że dobrze robił swoją pracę. - odparła w końcu rudzinka wciąż nieco zmieszanym tonem.

- Brawo Wiewióreczko! Też tak myślę. - Nadja zaśmiała się wesoło i w nagrodę pocałowała policzek pokojówki.

- Myślę, że te ostatnie pytanie go wkurzyło. Ale jakbym miała obstawiać powiedziałabym, że to szansa dla nas. Dla nas to lepiej. Gorzej jakby nic mu nie dygnęło. - Łasica dorzuciła swoją ekspertyzę zadowolonym z siebie głosem. I udało jej się dość łatwo podpuścić Brenę bo ta długo nie wytrzymała takiego zawieszenia i zadała to naturalne pytanie.

- To dobrze jak się na nas wkurzył? Dlaczego? - nie mogła zrozumieć dlaczego Nadja uznała to za coś pozytywnego.

- Bo to oznacza, że jego to boli. Pewnie wdowiec albo kawaler. Ale na stanowisku. Stateczny. Myślę, że jakby się dobrze zakręcił to mógłby wyrwać jakąś ubogą, młodą ślicznotkę. Więc pewnie nie bardzo umie kręcić te ślicznotki. Nie dziwię się. Trochę sztywniak z niego. Ale jestem ciekawa co by było jakby jakaś młoda, ślicznotka zaczęła smalić do niego cholewki. Myślę, że mogłoby być ciekawie. - zachichotała jak mały, złośliwy chochlik jaki już szykował komuś jakiś mały, złośliwy figiel.

- To samo i ja pomyślałam. - i rzeczywiście pierwszym co pomyślała Ver było to, że Marcus jest albo wdowcem albo kawalerem i że dobrze by było aby jakaś piękna dama z ich towarzystwa przy nim się zakręciła - No ja chętnie bym go pourabiała ale oficjalnie jestem adorowana przez Finka. - wzruszyła ramionami na znak, że niejako ma związane ręce - Póki co jednak, któregoś dnia się do niego przejdę z ciastem i butelką wina. Wiecie tak w ramach przeprosin, że mi głupio, że nie chciałam go urazić i takie tam. - podzieliła się swoim planem, który w sumie był trochę nawet podobny do tego jaki miała względem normy i węglarzy - Jeżeli zaś chodzi o jakąś niewiastę to może, któraś z tych niewolnic odstroimy i mu niby przypadkiem podsuniemy? Przy odrobinie szczęścia okaże się pierdoła, która da sobie wejść na głowę ukochanej. - zaśmiała się na wizję takiej historii.

- Dobry pomysł. Bo w pierwszej chwili pomyślałam o sobie. Ale mam już tyle celów, że nie wiem w co ręce włożyć. A wolałabym dla odmiany pobawić się kimś bardziej w moim wieku. Albo jakby ktoś tak niegrzecznie pobawił się mną. - Łasica zaśmiała się cicho ale widocznie znów miała dość zbieżny pogląd ze swoją przyjaciółką.

- Naprawdę byś do niego poszła i się do niego przymilała? - Brena wydawała się tym pomysłem nieco zdziwiona. Jakby podjerzewała, że Nadja po raz kolejny żartuje jak to często miała w zwyczaju.

- Oczywiście! Dla naszej sprawy! I dla kolekcji mojej uwiedzionych. I dla satysfakcji oczywiście. - Łasica wydawała się nie mieć większych skrupułów przed zawarciem takiej znajomości. - Chociaż wolałabym z jego szefem. Strasznie mnie zaciekawiło to świadectwo wystawione mu przez tą jego kochaneczkę. - przyznała gdy myśli zeszły jej na nieco poboczny wątek do omawianego.

- No chyba, że trafiłaby się jakaś młoda, uzdolniona ślicznotka która by poleciała na takiego starszego, statecznego mężczyznę. - Łasica wymownie spojrzała na siedzącą naprzeciwko niej Brenę.

- Ja?! Ale… - starszej siostrze znów udało się zaskoczyć młodszą tak bardzo, że ta nie bardzo wiedziała co powiedzieć. Więc w końcu spojrzała na swoją panią czekając co ona powie w tej sytuacji.

Ver zaś nic nie mówiła. Jej odpowiedzią był tylko dwuznaczny uśmieszek. W sumie to rozmowa dwóch przyjemnych dla oka koleżanek ją rozbawiło. Ta zabójcza szczerość i bezpośredniość jednej, którą druga nie wiedziała czy traktować jako prawdę czy żart.

Póki co jechali. Przemarznięci i głodni. Choć póki co chyba tylko Versana zdawała się o tym myśleć.

---

Naprawa i odśnieżanie dachu (wycena): ~ 10-20 PZ
 
Pieczar jest offline  
Stary 19-03-2021, 19:53   #186
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Marktag (3/8); Popołudnie; kamienica van Darsenów; Versana; Vasilij, Łasica, Kornas

Grzali się przemarznięci po tej południowej przejażdżce. Ogień przyjemnie rozgrzewał wnętrze zaś zapach przygotowywanej przez Gretę strawy pieścił ich nozdrza.. W pewnym momencie jednak uszu wszystkich zgromadzonych doszło mocne stukanie do drzwi. Nikt się nie spodziewał kolejnego gościa ale nic też nie było w stanie popsuć im tego szampańskiego humoru.

- Otworzę. - niemal odruchowo rzuciła najmłodsza ze zgromadzonych a następnie podeszła do drzwi odsuwając wieko by zajrzeć kto jest po drugiej stronie.

W drzwiach pojawił się młody około trzydziestokilkuletni mężczyzna. Gładka twarz, starannie przystrzyżona broda i wygląd co nieco Kislevicki co mogło być mylne. Płaszcz podróżny dobrej jakości zakrywał ubranie a kaptur skrywał większość oblicza. Za tajemniczym jegomościem stała natomiast dwójka ochroniarzy. Barczystych, zdecydowanie mniej zadbanych za to o czujnych choć nieco zmęczonych spojrzeniach.

- Vasilij Giergiev do Pani Van Dersen. - uśmiechnął się do otwierającej mu kobiety by nieco złagodzić widok trzech uzbrojonych mężczyzn u drzwi. Odsłonił przy tym rząd nienagannych białych zębów co było swego rodzaju błogosławieństwem. Nigdy nie miał z nimi problemu a zawsze w spotkaniach z kobietami dodawały mu uroku.

- Pani. Pewien mężczyzna twierdzi iż był dziś z tobą umówiony. - zakomunikowała gospodyni - Pierwszy raz go widzę ale twierdzi, że jesteście dobrymi znajomymi. Przedstawił się jako Vasilij. Wpuścić? - jak przystało na sumienna służącą przekazała komplet informacji swojej pracodawczyni.

- Ależ oczywiście. - odparła bez zastanowienia ciesząc się z powrotu współkultysty - Wprawdzie miał być później ale to nawet dobrze, że przyszedł właśnie teraz.

Po wejściu dalej Vasilij zobaczył między innymi Łasicę. Uśmiechnął się do niej przelotnie i szybko przeleciał oczami po dość dużym zgromadzeniu. Wszystkich rozpoznał więc lekko się rozluźnił.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Dobrze was znowu widzieć. - był przy tym szczery. Dobrze znów było zobaczyć znajome twarze po tak długim czasie. - Znajdzie się gdzieś miejsce i coś ciepłego dla moich chłopców? - zasugerował gospodyni, że ochroniarze niekoniecznie muszą uczestniczyć w spotkaniu. Nigdy nie wiadomo co na nim może zostać poruszone.

- Vasilij dla ciebie wszystko. - z serdecznym uśmiechem na twarzy widocznie zadowolona z ujrzenia kolegi, którego już jakiś czas nie widziała bez żadnych problemów przystała na jego propozycję.

- Breno. Przynieś coś na osłodę do mojego gabinetu. - zwróciła wzrok w kierunku uczennicy - Następnie zaś zajmij się proszę tymi dwoma jegomościami. - w raczej oficjalnym tonie zwróciła się zarówno do podwładnej jak i dwóch eskortujących Vasilija karków.

- A resztę zapraszam na pięterko. - dłonią wskazała schody prowadzące na górę.

Vasilij tymczasem poczekał aż gospodyni wszystkich przekieruje. Sam skierował się na wyznaczone na rozmowę miejsce. Zdjął płaszcza, rozsiadł się wygodnie i zaczął opowiadać.

- Trochę długo mnie nie było. Pojechałem do ojca do naszej siedziby i najpierw śnieg mnie odciął a potem choroba zmogła. Prawie się wywinąłem ale widać złego licho nie bierze. - uśmiechnął się do Ver.
- Wróciłem wczoraj od razu się skontaktowałem. Chciałem powrócić do naszej rozmowy o interesach sprzed wyjazdu. No i słyszałem, że nie próżnowaliście przez ten miesiąc. Sporo się dzieje… opowiesz? - Vasilij chciał na początek nadrobić zaległości w wydarzeniach z ostatniego miesiąca. O ile Kurt powiedział mu trochę ogólników to dobre wprowadzenia w sytuację można było dostać tylko u Ver lub Łasicy.

- Nieźle wyglądasz Vasilij. Radam widzieć cię w tak dobrym stanie. No a u nas troszkę się działo. Co już słyszałeś? - Łasica pokiwała głową na przywitanie i widocznie nie chciała gadać po próżnicy czegoś co już kolega zdążył się dowiedzieć.

- Ponoć pracujecie nad sprawą kazmat. - odpowiedział Łasicy Vasilij. - Jak idzie moim pięknym i zaradnym Paniom? - Vasilij odpowiedział Łasicy komplementem, zgodnym z resztą z jego opinią.

- Z naszej strony rozpracowujemy temat gadów. - podjęła temat Versana - Ganiamy ich po mieście wyciągając z nich po kolei kolejne smaczki. - zaczęła od tego od czego wszak zaczęli i co ciągle trwało - Aktualnie czaję się na Buldoga. Kawał skurwysyna ale jest zwierzchnikiem nocnej zmiany a to ona nas interesuje przede wszystkim. - zaznaczyła na czym sprawa stoi - Łasica zaś wzięła się za nich od środka i to z zadowalającym efektem. - uśmiechnęła się puszczając oczko adresatce - Aaaa… No i kanały. Szukamy jakiejś drogi czy to dostępu czy to ucieczki i w sumie dostałyśmy kontakt z którym dzisiaj mamy kolejne spotkanie. Niejaki Trójhak. Coś ci to mówi? - rzuciła kierujące pytania w kierunku herszta bandy przemytników, który wszak powinien co nieco wiedzieć w tym temacie.

- Co do reszty to Karlik nagrał jakieś wejście pod przykrywką dostawców wina. - dodała - Za to wziął się jednak Silny z jakimś swoim koleżką. Jego zaś tylko Kornas widział i to tylko raz. Ponoć kawał chłopa. W każdym razie o dziwo jednemu I drugiemu udało się dostać do środka nie wzbudzając niczyich podejrzeń. - pokrótce nakreśliła jak się sprawy mają mężczyźnie, który niemal powrócił do żywych z zaświatów.

- Ten duży kolega Silnego to pewnie Egon. Znam go tęgi zabijaka, zarabia na arenie. Pracował dla mnie kilka razy, nigdy nie zawiódł a to jak walczy… nawet na mnie robi wrażenie. - Vasilij widział w życiu nie jedną walkę i nie jednego wojownika. Egon był naprawdę dobry w tym co robił. - Trójhaka znam ze słyszenia nie pracowałem z nim. Robimy na innych trasach, że tak powiem. Mogę się z wami zabrać jeśli chcecie. Do samego zadania dołącze pewnie oficjalnie po Zborze jak Starszy wyznaczy mi zadanie. Chyba, że potrzebujecie pomocy albo obstawy w tych waszych licznych jak słyszę harcach? - spojrzał po koleżankach z uśmiechem. Łasica i Ver były zawsze zaradne. - No i jak wam idzie w interesach poza zborem? Miałem obgadać z Ver możliwości współpracy ale może i ty byś z nami przystąpiła do tematu. Jeśli interesuje cię szersze współpraca - zwrócił się do Łasicy którą znał i lubił. Każdy natomiast chciał mieć dodatkowe źródła dochodu i zabezpieczenia przyszłości. Chyba, że był samotnikiem a tego o Łasicy jeszcze nie wiedział. Pracowała często sama, była zręczna na wiele sposobów. W tym sensie była samotnym wilkiem ale czy szukała w Zborze partnerów w interesach czy w ogóle interesy ją interesowały? Zawsze go to ciekawiło miał okazję się przekonać.

- A tobie kochaniutki jak idą interesy poza zborem? - Łasica zrewanżowała się pytaniem koledze i zaśmiała się przy tym serdecznie jakby ono ją rozbawiło.

- A oferta dzięki ale raczej nie. Ostatnio znalazłam sobie stałą posadkę to nie narzekam. I szczerze mówiąc z trudem się wyrabiam z innymi rzeczami. Poza wieczorami to prawie zawsze mnie nie ma bo praca. - przyznała z żalem chociaż chyba nie tylko żalem skoro nadal nie rzuciła tej pracy.

- W moim biznesie w zimie zawsze jest spokojniej. - odpowiedział Vasilij Łasicy - Choć jak pewnie wiesz coś lub ktoś do przerzucenia zawsze się znajdzie. Generalnie nie narzekam ale chce się rozwijać. Myślałem o tym trochę i pewnie z Ver możemy się dobrze uzupełniać. Jak to teraz u ciebie wygląda moja droga? - przemówił do wdowy. - No i słyszałem dziś ciekawe wieści. Słyszeliście pewnie, że żołnierzy okrętowych ściągają za dezercję? Miałem dziś rozmowę ze świadkiem wydarzeń z tym powiązanych. Ponoć coś w nocy rozładowywali jeszcze przed zimą w Akademii Morskiej. Skrzynie różnych rozmiarów w jakieś może było nawet coś żywego. Słyszeli coś dziwnego... W każdym razie nagle kierującemu rozładunkiem bosmanowi wybuchła głowa. Gościowi który tym kierował a z marynarki nie był też i jeszcze jakiegoś oficera szlak trafił. Trzy trupy jeden po drugim wybuchająca głowa i inne męczarnie. Towarszystwo się rozbiegło, teraz chcą wyciszyć sprawę i łapią każdego kto tam był i do piachu. To plugawe, dziwne i nieprzewidywalne wydarzenia może warto się temu przyjrzeć. - ton Vasilija był sugestią nie pytaniem. - Hipnoza może wydobyć na wierzch przytarte wspomnienia prawda? - pamiętał, że Ver wspominała mu o tej umiejętności.

Słuchała w spokoju kolegę i z każdym jego słowem jej zdziwienie rosło coraz bardziej. Wiele dziwnych rzeczy działo się w mieście ta jednak brzmiała delikatnie mówiąc niecodziennie. Biorąc szczególnie pod uwagę to co kryło się pod miastem czym nad wyraz interesował się zarówno Grubson, Czarny ale i ostatnimi dniami również Versana.

- Ciekawe rzeczy opowiadasz. - przyznała zasiadając za swoim biurkiem w tej oficjalnej części pokoju - Ze smutkiem muszę jednak przyznać, że pierwsze słyszę. - zaskoczona była tym iż tak nietypowa wieść nie doszła jej uszu. Widocznie ludzie w to zagmatwani dobrze dbali o to aby historia ta nie wyszła zbyt daleko.

- Dawno był ten wyładunek? - zapytała chcąc wyłapać jakiś wspólny wątek ze sprawą zarówno Sebastiana jak i "Króla kolekcji", o którym wspominał Peter - Pytam, bo może o tym incydencie nic nie słyszałam ale działamy wokół dwóch a może i trzech innych spraw, które mogą mieć z tym coś wspólnego. - łączenie różnych faktów przychodziło Versanie dość naturalnie i nie sprawiało jej zbyt dużego problemu. Sama nie wiedziała do końca skąd się to brało. Czy stał za tym sam Tzeentch zsyłając na nią jakieś swoje błogosławieństwo czy może taka po prostu była jej intrygancka i lisia natura.

- No ale do rzeczy. - przeszła do konkretów - Po pierwsze to pod miastem w kanałach kryje się ponoć egzemplarz pewnego nietypowego stworzenia, które jak dobrze kombinuje zostało obdarowane dobrodziejstwem Pana Przemian. Nie wiem niestety co to. W każdym razie jeden z tutejszych kupców oraz Czarny, którego zapewne znasz prowadzą w tej sprawie batalie. - w kilku słowach streściła koledzę sprawę pierwszej poszlaki - Po drugie. Sebastian. Ten młody cyrulik, który składa swoje modlitwy do tego samego bóstwa co Strupas natrafił na ślad jakiegoś niezwykłego kruszca. Zarówno on jak i Szef domyślają się iż może chodzić o kamień przemian który za sprawą swojej mocy płynącej ze spaczenia posiadać ma wielką moc. Za dużo w tej sprawie jednak nie wiem. Pomagałam tylko Sebastianowi skontaktować się z niejakim kapitanem Ericsonem. - zaznaczyła swój raczej niewielki wkład w tej sferze - W każdym razie musiało mu się udać bo dziś umówieni są na wymianę. W której z resztą uczestniczyć będzie również Kornas. - spojrzała na chwile w kierunku łysego Eunucha - Nic jednak w tej sprawie więcej mi nie wiadomo. Uznałam, że skoro nasz młody cyrulik się tym zajmuje to podoła. Ma łeb na karku a w działaniach wspiera go Aaron, Silny i ten Egon, o którym mówiłeś. Hmmm… - pomruczała chwilę stukając palcami o blat biurka - No i ta trzecia sprawa, która może mieć związek z tą sprawą, o której ty wspominasz i prawie na pewno jest powiązana z naszym głównym zadaniem. - sama nie była pewna czy to dobry ślad. Uznała jednak za stosowne to aby Vasilij o nim wiedział.

- Mianowicie. Jakiś tydzień temu na rzece za miastem rozbiła się norska galera. - widziała iż kolega słucha z zaciekawieniem starając się połączyć ze sobą te wszystkie elementy tej wielkiej układanki - Nikt nie wie jak udało im się przepłynąć przez miasto od strony morza. W każdym razie gdy tylko te zaplute władze się o tym dowiedziały. Niemal od razu posłały tam grupę kawalerii rozgramiając naszych zamorskich braci w pył. - lekko posmutniała patrząc to ma herszta grupy przemytniczej to na resztę - Widocznie jednak Tzeentch miał w tym swój plan bo jednej z tych berserek pozwolił przeżyć a następnie całkowitym przypadkiem spotkać się ze Strupasem, który odstawił ją do swoich kumplaczków węglarzy. - nie miała wesołej miny i dało sie z niej wyczytać, że ci mocno jej wadzą - Ci w każdym razie zaprowadzili ją na Arenę, na której bój stoczyła z Kornasem. Po ciężkiej walce finalnie z nią wygrywał ale nie zmienia to faktu, że twarda z niej sztuka. - ta historia trochę się przeciągała ale miała ku temu swoje powody - W każdym razie. Starszy uznał iż powinniśmy ją zwerbować a ja po pierwszym raczej nieudanym spotkaniu dzisiaj się do nich wybieram z moimi siostrzyczkami aby naprawić wizerunek, zbudować pozytywne relację, czegoś wiecej dowiedzieć i dostarczyć jej niewolnicę z którą tu przybyli i którą udało mi się zakupić na Wyspie Przemytników. Hmmmm... - ponownie pomruczała - A powiedz mi jedno. Ta twoja dziupla, w której kitrałeś się przez ostatni miesiąc czasu to pewnie gdzieś w buszu jest. Może widziałeś, któregoś z tych Norsów? - stwierdziła iż może przy odrobinie szczęścia taka sytuacja mogła mieć miejsce. Zapytać w każdym razie nie zaszkodziło.

- A co do wspólnego interesu to chętnie podyskutuję. - Ver zawsze była otwarta na kolejne źródełko z którego do jej sakwy spływać mogłyby złote monety - Ale porozmawiajmy o tym w trasie do tego Trójhaka. Co ty na to? Twoja obecność mogłaby okazać się potrzebna. Wszak temat tej podmiejskiej siatki tuneli znasz lepiej niż ja.

- Co do Norsów znam ich język często z nimi handlujemy w sezonie. Robi się z nimi dobre interesy. Ich potrzeby i możliwości dobrze pokrywają się z naszymi. Żaden nie dotarł w okolice naszej bazy, przynajmniej do mojego odjazdu. Tydzień temu mówisz? No mrozie by padli ale jak dotarli do jaskiń to może jeszcze jakieś sztuki się tam pałętają. Jaskiń jest sporo są długie… jakaś szansa jest. Wśród moich jest z dwóch Norsów. Nikogo nie dyskryminujemy jak przejdzie próby i jest lojalny. Więc niby mogliby się jakoś dogadać ale sama wiesz. Pogoń, mróz, dystans… - wzruszył ramionami jakby nie dawał sprawie dużych szans. - Co do tuneli pod miastem. Tam coś żyje, nie wiem czy samotnie czy w grupie. Słyszałem jednak to jednak osobiście, choć nie widziałem. Ta Norsmenka u węglarzy siedzi mówisz. Gadają w jej języku albo ona w naszym? Mogę pomóc z tłumaczeniem jeśli trzeba. Po co chcesz jej oddawać niewolnicę. - przeciągnął palcami po brodzie. - To miły gest ale Norsowie cenią siłę niektórzy honor. Oddanie jej tak na początek gdy ta berserkerka siedzi w jakieś noże z łachmytami może być odebrane jako słabość. - "Cichy" ostrzegł przyjaciółkę. Ver sprytu i przebiegłości nie brakowało mogła jednak nie orientować się w zwyczajach Norsmenów.

Słowa Vasilija niosły nadzieję. Nadzieję jak nie na rozwiązanie to na postęp w kilku sprawach. Niestety na tym etapie wszystko to było póki co patykiem na wodzie pisane.

- A byłbyś w stanie wysłać paru swoich ludzi by zajrzeli do kilku okolicznych jaskiń? - zapytała zaciekawiona tym tropem - Ja nie znam zbyt dobrze terenu poza miastem a swoje kontakty wykorzystałam by pomóc sprawie naszych odmienionych braci i sióstr z wioski w środku lasu. - zaznaczyła jak to wygląda z jej perspektywy - Zawsze można by zorganizować jakieś polowanie z Norma w trakcie, którego twoi chłopcy zajrzeli by tu czy tam. - jak dla niej brzmiało to choć trochę sensownie. Szczególnie biorąc pod uwagę, że dwóch spośród załogantów Cichego to właśnie Norsowie.

- Niewolnicę zaś dałabym jej jako prezent czy akt dobrej woli. Nazwij to jak uważasz. - zakomunikowała jak to wygląda z jej perspektywy - Ale na ta chwilę to jedyne co w ten czy inny sposób łączy ją z ojczyzną. Mi zaś zależy na tym aby Norma z własnej i nieprzymuszonej woli do nas dołączyła. Szef niestety nie popiera żadnych podstępnych czy siłowych metod z obawy przed tym, że mogłyby przynieść efekt odwrotny do zamierzonego. Jest jeszcze jedno. Te smoluchy zapewniają jej towarzystwo, ma do kogo się odezwać czy z kim w kości pograć. Ja zaś nie jestem w stanie tego jej zapewnić a towarzystwo naszego bosmana raczej by jej nie satysfakcjonowało. - dodała ten dość istotny fakt - Ale czekaj, czekaj… - pewna myśl wpadła jej do głowy - …a może ty byś jej zapewnił tymczasowe schronienie? - zapytała - Zdaje się, że dysponujesz odpowiednim zapleczem i kadrą. - zachichotała - Perspektywa rodaków na pewno działała by na naszą korzyść.

- Dobrze by było wiedzieć o niej więcej nim ją adoptujemy. - zaśmiał się Vasilij. - Z tego co mówisz siedzi z węglarzami, nie wiadomo jak u nich z finansami. Zwłaszcza jak ograliście ich na arenie. Niewolnica to piękna sprawa ale jej utrzymanie kosztuje. To generalnie dobry pomysł ale dajmy tej relacji zakiełkować nim obsypiemy ją prezentami. - herszt banitów wygłosił swoje praktyczne poglądy. - Ta wyprawa do jaskiń w taką pogodę to ryzykowne sprawa. Mógłbym na to iść ale tylko jeśli berserkerka jest pewna, że ktoś przetrwał prócz niej i wykaże równie dużą determinację i zapał do sprawy jak ty Ver. Wtedy nawet jak się nie uda zyskamy trochę zaufania w jej oczach. Łatwiej ją będzie zwerbować. Tylko pamiętaj ja prowadzę bandę. Nie będzie tam miała wielkich fory. Musi sama do wszystkiego dojść.

- Może i rzeczywiście masz rację. - przyznała uznając argumentację Cichego za rozsądną - Nie wzięłam pod uwagę kosztów utrzymania. W każdym razie zabiorę ją dzisiaj ze sobą na wieczerzę u nich. Niech wie, że działam w tej sprawie i że nie jest mi ona obojętna. - czasami rzeczywiście Ver zdarzało się zapomnieć, że nie wszyscy są tak sytuowani jak ona i że niektóre rzeczy rzeczywiście dla innych mogą być kłopotliwe.

- Co do ewentualnej wyprawy to nie będę zamierzała wchodzić ci w paradę. To twoja fucha. Ja się na tym znam jak wilk na gwiazdach. - oświadczyła - Jeżeli miałaby to być stricte eksploracja kilku jaskiń to nawet bym na nią pewnie nie jechała. Mam sporo obowiązków tu w mieście. Zabierz tylko ze sobą Kornasa. Zna go. Doda jej to pewnie więc nieco odwagi. - Kornas zaś już nieco poznał okolicę więc prócz silnym ramieniem i towarzystwem dla Normy mógł również służyć swoja wiedzą.

- Powiedz mi jednak co nieco o tych kanałach i tym czymś co tam żyje. - na chwilę wróciła do tematu bestyjki ukrywanej przed szerszą publicznością - Ja dziś nieco powęszyłam ale może ty jesteś w posiadaniu informacji lub dasz radę czegoś się o tym dowiedzieć. Karlik poradził mi abym porozmawiała z Kurtem. Ponoć dysponuje wiedzą na temat różnych stworzeń chaosu. Jednak każdy szczegół będzie przydatny w tej sprawie.

- Z tą Normą to się tak nie rozpędzajcie. Dzielenie skóry na niedźwiedziu. Wieczorem mamy do nich iść i zobaczymy co będzie. Będzie chryja jak się postawią okoniem i w ogóle nas do niej nie wpuszczą. A wy już gadacie jakby to była tylko formalność. Jakieś jaskinie, wyprawy, wspólne plany. A jak ona będzie chciała zostać tam gdzie jest? - Łasica przysłuchiwała się toczącej się od dłuższego czasu rozmowie ale gdy pojawiła się okazja pozwoliła się sobie wtrącić, zwłaszcza w sprawie Normy którą nieco zdążyła poznać podczas pierwszego spotkania na arenie.

- Podobno jesteście umówione? - Vasilij spróbował uściślić sprawę sprawę spotkania z Normą. - Jak nas nie wpuszczą to wymusić spotkanie z Normą na inny dzień to pewnie żaden problem. Po co mieliby się stawiać i ryzykować konfrontację to w końcu węglarze. Co do całej reszty, rozmawiamy luźno każde planowanie tego wymaga. - Vasilij w pełni rozumiał rozmach i zasięg poruszanych przez Ver tematów i nie widział w tym nic dziwnego. - Co do kanałów to nie pomogę ci mocno Ver. Coś tam żyje a my unikamy konfrontacji. Nie mam pojęcia co i jakoś nie miałem mocnej motywacji by to sprawdzać. - wzruszył ramionami - Wyprawę odłóżmy na moment jak sama Norma się tym zainteresuje. Co tam jeszcze poszukuje obozu tych dezerterów. - “Cichy” przeszedł do tematów które jego interesowały bezpośrednio - Tych żołnierzy okrętowych jakbyście coś słyszały. Nieśmiało szukam Sondre może mam trop ale to nic pewnego. Mam zamiar odzyskać tytuł szlachecki jak uda się zdobyć trochę sławy. No i co za tym idzie może jakiejś żony poszukać. Żeby status mi się jeszcze polepszył? Jakbyście miały na to jakieś pomysły to byłbym wdzięczny. No i oczywiście jeśli mogę w czymś pomóc to chętnie. Ta sprawa naszych odmiennych braci i sióstr w lesie. Macie z nimi jakiś kontakt? Możemy nawiązać z takimi grupami jakieś relacje handlowe. Oni raczej do miasta dostępu nie mają, możemy ich łatwo zaopatrzyć w co tylko potrzebują. Oni pewnie też mają towary rzadsze w mieście, można by to jakoś zgrać. Mam trasy, bo przez główne bramy to na dłuższą metę przyciągnie uwagę. - Vaslija nigdy nie nudziły tego typu rozmowy więc konsekwentnie wyliczał co może ich jeszcze połączyć.

- Cieszy mnie twój entuzjazm Vasilij. Ale jak to wszystko byłoby takie proste to pewnie już do tej pory byśmy się z tym uporali sami. - Łasica uśmiechnęła się kwaśno jakby właśnie widziała całkiem sporo komplikacji w tych poruszonych sprawach.

- Co do Normy to my się umawiałyśmy. - wskazała na siebie i gospodynię. - A ona ani oni nic nie wiedzą, że mamy zamiar ich odwiedzić. A ostatnie spotkanie nie poszło nam najlepiej. Dlatego to tak trochę na zgodę chcemy się spotkać, pogadać, napić i takie tam. A te siłowe rozwiązania to sam szef kazał się wstrzymać. Bo mu zależy by do nas sama dołączyła. Nam zresztą też. Dlatego potrzeba to jakoś sprytnie i subtelnie załatwić. - doprecyzowała sprawę z wojowniczką z północy jaka widocznie interesowała nie tylko ją i Versane ale też i samego Starszego.

- Ja tylko załatwiałam punkty kontaktowe. - przyznała iż kontakt z odmienioną bracią nie leżał w kręgu jej kompetencji - Przy okazji udało mi się dogadać kwestie dostarczania upolowanych tuszek dla nich, bo ponoć przymierają głodem. - zaznaczyła jak wygląda sytuacja odmieńców oraz jej wkład w tą sprawę - A tak, to wszystkim zajmował się Strupas wspomagany przez Karlika. Oni więc będą raczej odpowiedniejszymi rozmowcami. Chociaż… - uśmiechnęła się lisio - ...jeżeli będzie na tym do przerobienia nieco grosza to chętnie w to wejdę. - naturalnym było, że jeżeli Ver zwęszy gdzieś interes to jako zawodowy kupiec chętnie przyłoży do tego rękę.

- Z tą Normą zaś muszę się zgodzić tym razem z Łasicą. - uśmiechnęła się do kochanki - Póki co działać będziemy po swojemu i w razie czego dam ci sygnał. - poinformowała skorego do współpracy kultystę - Ale na ten rekonesans po okolicy możecie się wybrać bez ów berserki. Przyślę do ciebie Kornasa wraz z tą norską niewolnicą i rzucicie okiem gdzie trzeba. Jak ktoś przeżył to będzie ją znał a gdyby nie chciałaby współpracować to się ją przymusi. - oświadczyła iż w tej kwestii nie widzi przeszkody. Wszak to zawsze jakiś krok do przodu. A czas powoli zaczynał ich wszystkich gonić.

- To spory kawałek terenu a pogoda jest okropna. Różne potworności kręcą się po lasach. Chciałbym ci naświetlić ten problem od tej strony. To nie będzie radosny spacerek i patrzenie pod kamyki. Tylko ryzykowna wyprawa w paszczę potencjalnych potworności w poszukiwaniu wątpliwych sojuszników. Z Normą która ich zna to tylko szalone ale bez to już w ogóle. Nie żebym nie lubił ryzyka tylko dobrze jak jest proporcjonalne do zysku. Nie wiemy ilu ich tam może być a ja nie wyślę tam całej rejzy. Mogę przydzielić do Kornasa ze dwóch, trzech ludzi na dzień lub dwa. Możnaby Egona wciągnąć on sam robi za trzech. Najpierw może pogadaj z Normą i zobacz czy będzie skora pomóc. To by się nam przydało.

- Jeżeli, ktoś w ogóle przeżył. - zaznaczyła iż nie ma co spodziewać się zbrojnego oddziału gotowych do boju Norsów - Kawaleria wspierana przez straż przebiegła ponoć po nich bez większego problemu. - dodała - Jeżeli zaś chodzi o tego Egona… Hmmm… - z racji jego raczej bliskiej relacji z głównym opozycjonistą Łasicy nie bardzo widziało się Versanie pertraktowanie z nim. Tu jednak chodziło o dobro zboru.

- Kornas. - zwróciła się do eunucha - Jak idziesz z nim na robotę dzisiaj to spytaj czy możesz liczyć na jego pomoc.

- Znam Egona a Kornas nie. Jeśli chcesz mogę z nim pogadać. Zależy jak bardzo nam zależy na przeszukiwaniu tych Jaskiń. Egon nie jest u nas na pensji będzie trzeba wisieć mu przysługę albo zapłacić nie mam jednak z tym problemu.

- Racja, racja. - kiwała czupryną - Ale właśnie Kornas dzisiaj będzie spełniać dla nich pewnego rodzaju przysługę. - zauważyła - Może więc wesprzesz go jakoś w tej rozmowie?

- Jestem jeden potrzebujesz mnie dziś u Normy z moim Norsmeńskim? Kornas może dać znać żeby Egon po robocie przyszedł do faktorii. Niech powie, że proszę o spotkanie. Będzie pewny późny wieczór ale może wypijemy kufelek i z nim pogadam.

Cichy był konkretnym i rzetelnym wspólnikiem. Nie owijał w bawełnę i miał łeb na karku. Te cechy Versana bardzo sobie ceniła. Oboje podobnie spoglądali na świat przez raczej praktyczny pryzmat. Stąd też chyba tak dobrze im się współdziałało i dogadywało.

- Dzisiaj sobie poradzimy same. Dzięki. - uprzejmie podziękowała za chęć pomocy dziś wieczorem - W każdym razie trzymaj tu kilka karlików gdyby się okazało, że ten nowy narybek Silnego mimo wszystko życzy sobie jakiegoś wynagrodzenia. - położyła na blacie wspomnianą wcześniej sumę - Gdyby zaś odmówił na co swoją drogą liczę to niech będą one moim wkładem na przygotowania do tej pozamiejskiej ekspedycji.

- A ty będziesz pamiętać Kornasie? - zapytała jeszcze eunucha.

Eunuch tylko w milczeniu pokiwał głową na znak iż zarejestrował polecenie. Sprawa na szczęście nie przerastała go. Mimo jego piskliwego głosu to w kręgu ludzi jak Silny czy Egon liczyłą się raczej fizyczna siła i odwaga a ochroniarzowi Ver obu tych cech nie brakowało.

- Czyli w tej materii też już mamy zarys planu. - Vasilij uśmiechnął się odbierając sakiewkę z udziałem Ver. - Trzeba będzie nam w przyszłości może kompanię handlową otworzyć wspólnie albo jakiś inny biznes. - humor Vasilijowi dopisywał, gdy było czynione postępy w ich wizji najbliższych dni.

- Zobaczymy, zobaczymy. - nie mówiła tak ale i nie mówiła nie. Jednak ciepły uśmiech napawał optymizmem.

- Co do handlu trzeba pogadać z Karlikiem. To kwestia zapotrzebowania i zasobów zboru. Może jest małe i niewarte wzmianki. Może ta wioska ma spore potrzeby i jakoś się zrzucimy na zasoby potrzebne w handlu z nimi? Nie wiem jakimi zasobami dysponuje Karlik i jakie ma bieżące wydatki. Wspólne interesy powinny scalić członków zboru jeszcze bardziej. - uśmiech Vasilija biegł podobnymi ścieżkami do Ver.

- Z mojej strony wiesz doskonale jakimi środkami i zapleczem dysponuje. - znali się wszak z Vasilijem nie od dziś - Niestety na najbliższe dni mój grafik jest tak napięty jak majtki na dupie grubasa. - zażartowała podśmiechując się pod nosem - Pytanie więc czy zajmiesz się dopytaniem zarówno Karlika jak i Strupasa o szczegóły tej sprawy?

- Zgoda zostawię im wiadomość dziś wieczorem, że proszę ich o spotkanie jutro na Adelle też wieczorem. Będą mieli cały dzień, żeby znaleźć wiadomość i jak znajdę czas to się spotkać.

- Doskonale. Mamy więc póki co tą sprawę z głowy. - obdarowała herszta grupy przemytniczej serdecznym uśmiechem - Czekać będę w takim razie na kontakt od ciebie, Myślę, że śmiało możesz tu zawitać. Mów tylko proszę, że jesteś jednym z moich wspólników. - tak w sumie też było. Brzmiało to tylko bardziej oficjalnie.

- Rzadko lubię mieć wspólników ale dla ciebie moja droga jestem gotów zrobić wyjątek - uśmiechnął się Vasilij. - Miałem też zapytać kiedy ty się właściwie dorobiłaś Norsmeńskiej niewolnicy? Jakiś zakup czy przypadkowy fant? - “Cichego” zaciekawiła ta historia.

- Się gra się ma. - zaśmiała się będąc teraz raczej podobnie jak Łasica bywalczynią tawern i mrocznych zaułków aniżeli prowadzającą się po salonach damą - Informacja zaś kosztuję. - ciągle żartowała wiedziała jednak, że Cichy takie słowa przyjmie z dystansem - Wyspa Przemytników dysponuje przeróżnym towarem a ja poznałam kilku… Hmmm… - zadumała szukając odpowiedniego słowa - ...Powiedzmy wspólników.

Vasilij zaśmiał się na uwagę Versany. Lubił jej towarzystwo i podejście do biznesu. Bez nadęcia, pełne pomysłów i odważne.

- Widzę, że poszerzasz znajomości w mojej branży. Cieszyć się a może już martwić. - Gergiev zdecydowanie się zgrywał. - Co prawda żyjemy teraz głównie z przemytu ale żywy towar jak się trafi też wędruje od nas albo do nas. Zależy od okazji. Nie żeby szybko się miała trafić ale masz jakieś potrzeby? Czegoś wypatrywać u moich kontaktów?

- Dziękuję ci ale póki co skupiona jestem na sprawach wokół Teatru, który w niedalekiej przyszłości miałabym zamiar otworzyć. - szczerze przyznała - Jeżeli jednak uda mi się to przedsięwzięcie to myślę, że wszyscy będziemy mieli możliwość napchania swoich sakiewek złotymi, lśniącymi i brzęczącymi karlikami. - dodała z nutą dumy w głosie.

- Bardzo przyjemna perspektywa ale Teatr? Ja rozumiem burdel, karczmę, magazyn może nawet arenę. Nie znam się na tym to przykrywka czy serio chcesz na tym zarabiać - Vasilija zawsze interesowały przedsięwzięcia biznesowe nawet jeśli w nich nie uczestniczył na danym etapie. Lubił rozumieć mechanizmy świata który go otacza.

- Teatr teatrem. - odparła nieco lakonicznie - Czasy są jednak ciężkie i jeżeli nie zadba się o elastyczność takiego biznesu to dość szybko wypada się z obiegu. - może dwuznacznie ale miala wrażenie ze i tak rozjaśniła domysły znajomego. Był bystry więc na pewno odczytał jej przekaz.

- Czyli picie, ćpanie i rozpusta. - Vasilij dokonał tłumaczenia słów koleżanki na bardziej konkretne słowa. - Słyszę, że widzisz tam możliwość wejścia i dla mnie. Powiem szczerze, że to cieszy. - Gergiev doceniał wagę relacji z Ver i chętnie przeplatał z nią biznesy wszędzie gdzie się dało. - Mógłbym tam przejąć działkę związaną z używkami? Opłacę się Czarnemu i odpalę ci cześć zysku. Oczywiście dopnę formalności z nim bliżej uruchomienia przedsięwzięcia. Mogę się też zająć ochroną. Opłacić miasto czyli Herr Grau którego rękami jest Czarny i tak trzeba. Nie mniej to opłata za spokój, tylko tego spokoju trzeba i tak pilnować wiesz co mam na myśli. - Vasilij przedstawił Ver luźną koncepcje gdzie mógłby wejść w ten biznes. Z wzajemną korzyścią…

- Nie zapominaj, że Ver nie organizuje tego w pojedynkę. Tylko ma spółkę z tymi szlachciankami i resztą. One też mogą coś mieć do powiedzenia. - Łasica pozwoliła sobie na krótkie sprostowanie, że to nie tak, że mogą się już szarogęsić jak to jest projekt współtworzony przez wiele osób i Versana która z kultystów siedziała w tym najbardziej, jest tylko jakąś jego częścią a nie całością.

- Łasica ma rację i chwilę może potrwać nim je urobię. - przyznała na chłodno kalkulując taka możliwość - Propozycja jest jednak naprawdę kusząca i cieszę się że znalazłeś w tym wszystkim lukę którą mógłbyś wypełnić. - to tylko dobrze świadczyło o Vasilijim. Był obrotny i szybko przystosowywał się to stwarzanych mu warunków. Tkwiła w nim dusza prawdziwego przedsiębiorcy. Tyle, że działać wolał raczej tej ciemnej strefie. To jednak w ogóle nie przeszkadzało Versanie. Wręcz przeciwnie. Cieszył ją jego profesjonalizm i to, że przyjdzie jej z nim współpracować.

- Czarny dał mi pozwolenie na prowadzenie ekskluzywnego lokalu w którym dziewczęta świadczyć będą usługi wielorakie. - dorzuciła że również ta kwestie ma juz zalatwioną.

- Karlik zajmie się dostawą jadła i napitku. Grubson kostiumami. Ty zaś zadbasz o to by goście byli odpowiednio wyczuleni na sztukę. - zachichotała rozradowana taką perspektywą wzajemnej współpracy - Można powiedzieć, że szykuje się nam niemalże rodzinny biznes pod patronatem najlepszych rodów szlacheckich w mieście. - aż zatarła ręce na samą myśl o tym - Wszystko jednak po kolei. Na wszystko przyjdzie pora. Zainteresował mnie jednak temat tych używek. Co mógłbyś załatwić jeżeli chodzi o pobudzenie wyobraźni i wyostrzenie zmysłów. - postanowiła przejść do konkretów skoro zaczęli rozmowę na temat narkotyków - Mianowicie poznałam pewna szlachciankę, która charakteryzuje się dość artystyczną duszą. Niestety zdarza się jej narzekać na brak weny. Ja zaś jako dobra koleżanka uznałam iż w moim obowiązku leży wsparcie jej w tej niedoli. Myślałam jednak o czymś delikatnym na początek. Co polecisz?

- To bardziej pytanie do Profesora jednego z moich ludzi. Na następne spotkanie przygotuje ci listę możliwości. Trzeba pomóc pannie w potrzebie. Osobiście w tym nie gustuje, więc i średnio się znam. - Gergiev nie był w stanie niczego doradzić od ręki. Był jednak w stanie wymyślić coś na dłuższą metę w materii która interesowała Ver.

- Znakomicie. - samo zapewnienie kolegi było dla niej satysfakcjonujące. Niby wcześniej prosiła o to Sebastiana. Ten jednak nie miał nic od ręki. Sama nie była ekspertką w sprawach wytwarzania tego typu specyfików jednak w jej ocenie nie był to ani szybki ani łatwy proces. Vas był zaś człowiekiem działającym w wielu branżach więc znając życie miał gdzieś w zakamarkach swoich ładowni odpowiedni środek.

- Sondre, Sondre. - zadumała powtarzając to nieznane jej imię - Nic mi to nie mówi. Popytam tu i tam oczywiście. Powinnyśmy jednak o nim coś szczególnego wiedzieć? - zapytała chcąc znaleźć jakikolwiek punkt od którego mogłaby zacząć.

- Porwał kadetów z akademii. To pewnie najbardziej poszukiwany człowiek w mieście więc pytanie o niego może iść średnio. Bardziej wspominam, że węszę mam tam jakiś lichy trop. Jeden z moich może widział jednego z jego ludzi. Puściłem tym tropem najlepszego ze swoich ludzi do takich podchodów zobaczymy co z tego wyjdzie.

Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej wysilając swoje zwoje. Musiała chwilę pogłówkować, bo sprawa nie była czymś czym na co dzień zajmowała się wyznawczyni Tzeentcha i Slanesha.

- Hmmm… zobaczę co da się zrobić. - przyznała próbując jeszcze znaleźć odpowiednie rozwiązanie - Może warto bym odezwała się do Marcusa Finka? - zaproponowała niepewnie. Porucznik był kimś, kto zajmował się szukaniem takich jak Sondre. Ver zaś wiedziała o jego słabości do niej. Wystarczyło tylko odpowiednio to rozegrać.

- Fink? Nic mi nie mówi? Rozwiniesz sprawę? - Vasilij był zainteresowany bo i sprawa Sondre leżała na szczycie jego priorytetów.

- To porucznik straży miejskiej. Jest więc na pewno w posiadaniu wielu informacji, których nie wypuszcza się do opinii publicznej. - w kilku słowach wyjaśniła kim był ów człowiek.

- Brzmi obiecująco spróbujmy. - “Cichy” pokiwał głową.

- Zobaczę więc co da się zrobić. - zapewniła kolegę - Jeżeli jednak uda ci się rozwiązać tą sprawę i przyjdzie do spijania śmietanki to pamiętaj kto przyłożył do tego sukcesu rękę. - zachichotała wesoło.

- A co do kanałów to postaram się więc póki co działać i popytać tu i ówdzie ale jak będę potrzebować twojej pomocy to rozumiem, że mogę na nią liczyć? - skoro Cichy wolał nie wpychać swojego nosa tam gdzie nie trzeba to zostało działać na swój rachunek. Wolała mieć jednak zapewnienie o jakimkolwiek wsparciu kolegi, który wszak dysponował jako taka siła zbrojną.

- Pójdę do tego Trójhaka anonimowo z tobą jak będziesz się wybierać. To może być ciekawe. Mało kto wie o moim prawdziwym zawodzie. Więc mogę ci towarzyszyć jako wspólnik. W zasadzie to pod jakim pretekstem chcesz do niego iść? Jeśli chodzi o zbrojnych zawsze chętnie ci pomogę. Zawsze gdy plan będzie dobry. - podkreślił Vasilij. Choć nie miał obaw o intencje Ver, uliczne interesy czy zadymy wymagały rozwagi. - Pomyśl czy nie znasz ludzi którzy potrzebują dyskretnie coś wnieść lub wynieść z miasta? Rozważ czy w twoich interesach coś to nie pomoże. Zawsze się dogadamy odwdzięcze się za kontakty a pewnie obracasz się wśród innych ludzi niż ja.

- Ruszajmy więc może. Nie ma na co czekać. - zaproponowała patrząc za okno - Resztę rozmowy dokończymy w trasie. Wiesz ja u tego Trójhaka będę już po raz drugi. Przy pierwszym spotkaniu bez pardonu powiedziałam mu o jaką trasę mi chodzi. Nie wdawałam się jednak w szczegóły. Czemu? Po co? I tym podobne. Na szczęście kontakt do niego dostałam z zaufanego źródła stąd też pozwoliłam sobie na takie a nie inne posunięcie. - objaśniła - Aaaa… i musimy wpaść jeszczę na chwilę po Aarona. Był wcześniej to i dobrze by był teraz.

Vasilij pokiwał głową.

- Brzmi dobrze, możemy się powoli zbierać. Swoich zostawię gdzieś blisko Trójhaka, będą nas ubezpieczać a jednocześnie nie dobrze by było iść tam w przesadnym tłoku. - Gergiev przedstawił jak zamierza rozstawić ludzi.

- Racja. - pokiwała głową wstając od biurka.

---

Versana: - 10 PZ
Vasilij: + 10 PZ
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 21-03-2021 o 16:12.
Pieczar jest offline  
Stary 19-03-2021, 23:20   #187
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Marktag wieczór; tawerna “Pod pełnymi Żaglami”

Marktagwieczór; tawerna “Pod pełnymi Żaglami”
Priora, Julius, Irina

Pirora była wykończona całe to chodzenie w zimnie od karczmy do karczmy nie było czymś co robiła często. Chciała zjeść coś ciepłego nawet nie tyle zjeść co skubnąć, dać się przebrać w czuchło i wpełznąć pod pierzynę może z kubkiem ciepłego grzańca.
Irina na pewno już wszystko przygotowała. Podczas powrotu zagadnęła dwójkę towarzyszy jak minął im dzień. Julis był zachwycony, pokazał jej nóż jaki kupił na targu a potem przyznał się że to co mu zostało wydał na słodkie jedzenie. Podobno poznał też jakieś inne dzieciaki z miasta.
James chodził po tawernach i tak jak Irina i Pirora zaopatrzył się w parę ciepłych ubrań, podobno wrócił do tawerny niewiele po tym jak dziewczyny wyszły na zwiedzanie z przewodnikiem i oczywiście był średnio zadowolony że dziedziczka nie zaczekałą na niego i poszła w obce miasto bez eskorty.
Blondynka pokajala się dla zachowania spokoju i zasypała go monologiem kogo poznała i gdzie i jak tam dojść i że wydaje jej się że kupienie kamienicy byłoby bardziej opłacalne dla nich niż siedzenie w tawernie.
W tawernie wieczór zdawał się ściągać różne typy ludzkie i czasem nieludzkie tak samo jak to przez ostatnie kilka wieczorów Pirora miała się okazję przekonać sama. Różni tutaj przychodzili się zabawić, załatwić interesy czy też po prostu się spotkać. Siedząc przy kolacji miała okazję przyjrzeć się kilku dalszym i bliższym gościom jacy zajmowali ten czy inny stół. W oko wpadała jakaś młoda dziewczyna. Chodziła to tu czy tam i rozmawiała chwilę ale nigdzie jakoś nie zagrzała na dłużej miejsca. Do Pirory też podeszła i okazało się, że szuka pracy. Była wykwalifikowaną pokojówką więc potrafiła zadbać o dom w należyty sposób. Nieco rzucał się w oczy inny mężczyzna. Sądząc po futrze i wisiorku z małych czaszek, kłów i pazurów mógł być jakimś myśliwym lub kimś takim. Pewnie by sam z siebie nie rzucał się w oczy ale jak raz przypadkiem skrzyżowali ze sobą spojrzenia to szybko odwrócił wzrok. I wydawał się nie chcieć na siebie zwracać uwagi. A nieco dalej siedziały jakieś elfy. Ze trzech. Z czego wyraźnie jeden był ważniejszy od dwóch pozostałych i chociaż w wieczornym gwarze nie było nawet słychać ich głosów było widać, że strofuje tamtych dwóch albo coś im wyrzuca. Ci nie bardzo mu na to odpowiadali. W pewnym momencie zjawiła się też ta czarnowłosa kobieta co wczoraj tak bez skrępowania obwieściła, że zamawia kąpiel. Dzisiaj wydawała się spokojniejsza i otoczona była przez kilku zbrojnych swojej obstawy. Też w końcu usiedli przy tym samym stole co zazwyczaj ich tam Pirora ostatnio widywała.
- Jak się nazywasz? - Pirora zapytała dziewczynę szukająca pracy. Dając znać Juliusowi żeby zmykał i zrobił miejsce dziewczynie. I wysłała go na górę po jej szkicownik.
- Kerstin. Kerstin Decker proszę pani. - odparła skromnie dziewczyna całkiem miłym i grzecznym dla ucha tonem. Stała przy ławie z równie skromnie złożonymi na podołku dłońmi.
- Usiądź sobie panno Decker chce najpierw zapytać cię o parę rzeczy. - Pirora wskazała zwolnione przez chłopaka miejsce. - Mówiłaś że jesteś wykwalifikowana znaczy że już u kogoś wcześniej pracowałaś. Chcę byś mi powiedziała u kogo i dlaczego szukasz nowej pracy. - Pirora uśmiechnęła się zachęcając dziewczynę do mówienia.

- Dziękuję. - dziewczyna usiadła obok Pirory zajmując wskazane przez nią miejsce. Wygładziła spódnicę jak usiadła po czym zaczęła streszczać swoją karierę zawodową. Pracowała u von Kalenbergów jako pokojówka. No ale oni zwykle zimą redukowali koszty między innymi zwalniając personel który nie był im aż tak niezbędny. No i dziewczyna musiała znaleźć sobie inne zajęcie. Imała się dorywczych zajęć gdy gdzies ktoś potrzebował pomocy z okazji jakiegoś bankietu czy przyjęcia. To ją przyjmowali na kelnerkę albo służącą czy nawet kuchcika. Tak jak ostatnio u van Hansenów jak organizowali ten koncert elfów i przyjmowali do pracy dodatkowych ludzi. No ale trudno było z tego wyżyć więc panna Decker szukała czegoś na stałe co by jej pozwoliło na jako taką stabilność chociaż do wiosny. Bo jak wiosna przyjdzie to ruch się zacznie i będzie łatwiej. No ale teraz w środku zimy to ciężko coś znaleźć jak wszystko stoi i każdy prędzej zwalnia niż zatrudnia.
- Mhm rozumiem, niestety z miejsca nie mogę cię zatrudnić bo dopiero na dniach zaczynam szukać mieszkania na stałe i moja mała świta ma nawet za mało pracy w warunkach tawerny. Ale chce wiedzieć gdzie cię szukać kiedy moja sytuacja mieszkalna się ustabilizuje. Chyba że chcesz spróbować być modelką, jestem malarką i potrzebuje kogoś do sportretowania. Jest to dość nudne zajęcie, trzeba siedzieć bez ruchu przez parę godzin. nie zapewnia to zatrudnienia na całą zimę ale zawsze to parę groszy. - Pirora poczekać na reakcję dziewczyny.

- Oh, to nie trzeba nigdzie chodzić! Ja mogę tu przychodzić się dowiadywać! A o kogo mam pytać? - dziewczyna jak tylko usłyszała, że rozmówczyni może znaleźć dla niej miejsce przy swoim boku natychmiast się rozpromieniła i zapewniła o swojej gotowości do współpracy.

- A z tym malowaniem to jak na dniówkę by się dało zarobić to też chyba mogłabym przyjść. Tylko nigdy tego nie robiłam. - z tą drugą propozycją wyraziła się o wiele mniej pewnie chyba nie do końca wiedząc czego się spodziewać po takiej pracy. Ale jakby się dało zarobić parę groszy to była chętna rozważyć taką propozycję. Gdy pojawiła się okazja do zarobku okazała się całkiem elastyczna w dostosowaniu się do wymogów pracodawcy.
- Och no tak, Nazywam się Pirora van Dake. Jestem nowa w miescie ale pewnie zostanę tu do końca zimy może i dłużej. A co do malowanie nie bój się o ile umiesz wytrzymać w bezruchu przez dłuższe chwile to będzie dobrze. Jeśli jesteś zainteresowana przyjdź jutro mhm rano po śniadaniu tutaj. Popracujemy jeden dzień a ty zobaczysz czy ci to odpowiada Jeśli tak umówimy się na kolejny dzień jeśli nie zapłacę ci tylko za jeden. A i jakby nie było mnie tutaj na sali Julius powinien się tu szwędać zaprowadzi cię do mojego pokoju.- Wyjaśniła Pirora wskazując na rudowłosego chłopca ktory przyniosl jej właśnie rysownik.

- Dobrze. To przyjdę jutro po śniadaniu. - Kerstin po chwili zastanowienia zgodziła się na taką propozycję i skinęła głową na zgodę. Po czym pożegnała się równie grzecznie jak się przywitała i ruszyła ku drzwiom wyjściowym.

Kiedy Kerstin sobie poszła, Pirora wzięła swój szkicownik i zaczęła rysować. Najpierw zaczęła od mężczyzny w naszyjniku z zębów licząc że pochwyci znów jego spojrzenie które będzie mogła przenieść na papier. Dlatego mogłoby się wydawać że dziewczyna bezczelnie na niego spogląda.
Potem rysowała karcącego swoich towarzyszy elfa. Jego mimika twarzy była dla Pirory niespotykana. Nie tylko gdyż był to elf ale tez bo jego twarz nie wyrażała kamiennego stoicyzmu.
No i na koniec zostawiła sobie korsarkę.

Myśliwy chyba zorientował się, że stał się obiektem zainteresowania rysowniczki. Co chyba go dodatkowo zdopingowało aby wstać i wyjść. Ledwo artystka zdążyła z grubsza naszkicować jego głowę. Resztę musiała kończyć z pamięci albo sobie darować. Niedługo potem elfy też się zmyły. Ale pewnie dlatego, że ktoś do nich podszedł i się dosiadł. Pewnie czekali na niego bo nie okazali zdziwienia. A po krótkiej rozmowie cała czwórka wstała i wyszła z karczmy. Więc z obiektów godnych zainteresowania artystki została tylko ta ciemnowłosa kobieta. Pod względem uroku modelki okazała się bardzo interesująca. Zwłaszcza z tą jej niezbyt standardowym w Imperium typem południowej urody. No ale pod względem współpracy okazała się bardzo niewdzięcznym do uwiecznienia obiektem. Miała żywą mimikę i często się śmiała unosząc do góry kufel i raźno rozmawiając ze swoimi ludźmi.
- Julius pójdź do karczmarza i poproś by postawił pani kapitan i jej stolikowi kolejkę czegoś naprawdę mocnego na mój koszt. - Poinstruowała chłopaka ten spojrzał się na nią z niepewnością . - Wiem co robię a życie jest krótkie. - To powiedziawszy wróciła do szkicowania skoncentrowała się na uchwyceniu śmiechu kobiety, Było to wyzwanie ale Pirora takie lubiła. Uchwycić emocje na rysunku inne na stoicyzm było trudne. Podobnie jak ruch.

Chłopak poszedł przez główną izbę w kierunku szynkwasu. Rzucał się w oczy bo o tej wieczorne porze był chyba jednym z niewielu o ile nie jedynym takim małolatem w tawernie. Ale z zamówieniem poradził sobie dość sprawnie. Bo po chwili nie niepokojony wrócił z powrotem do swojej chlebodawczyni.

- Powiedział, że im zaniesie i dopisze do naszego rachunku. - mały spryciarz zdał relację z tego jak mu poszło. No i chyba się wywiązał nieźle z tego zadania bo chwilę później jedna z kelnerek podeszła z pełną tacą w kierunku stołu pani kapitan. Tam nastąpiło małe i dość zrozumiałe poruszenie i zaskoczenie podczas wymiany zdań z podarowanej kolejki. Chyba wydało się od kogo bo spojrzenia kobiety o ciemnych włosach i jej towarzyszy powędrowały w stronę stolika sponsora. Kapitan przesłała Pirorze wesoły uśmiech i pozdrowienie głową a gdy kelnerka wróciła za szynkwas w zamian jeden z towarzyszy kobiety wstał od stołu i podszedł do stoły van Dyke.

- Pani kapitan de la Vega dziękuję za kolejkę i pyta z kim ma przyjemność. Oraz zaprasza do stołu jeśli mają państwo na to ochotę. - powiedział posłaniec lekko skinąwszy głową i zapraszając gestem w stronę stołu z jakiego przybył.

- Myślę, że w dobrej formie będzie samemu się przedstawić. Nie uważasz Julius? - Chłopak zbladł, zaskoczony i trochę przerażony takim obrotem spraw. Ale kiedy Pirora szybko zamknęła rysownik i podała go chłopakowi do niesienia kiedy wstała i z pewnością siebie ruszyła do stolika korsarzy. Po tawernie poruszała się w jednej z jej averlandzkich sukienek, tak innych niż tutejsza moda że wszystko na niej wręcz wrzeszczało “Nie jestem z tego miasta czy nawet Norlandu”. Julis trzymał się jej blisko Pirory.
- Pani kapitan, dziękuję za zaproszenie. - Powiedziała wyciągając dłoń do Rose de la Vegi. - Jestem Pirora van Dake i muszę się przyznać że to mój pierwszy raz poznając jakiegokolwiek kapitana więc nie mam pojęcia o etykiecie takiego spotkania… cicho liczę że żadnej nie ma. - Pirora używała lekkiego zabawnego tonu ale z wyczuwalną nutą podziwu.

- Oh nic nie szkodzi! Niczym się nie przejmuj moja droga. Ja jestem kapitan Rose de la Vega. A to jest moja załoga. Witamy serdecznie w naszych skromnych progach i dziękujemy za napitek. No chłopcy? Zdrowie naszej dobrodziejki! - pani kapitan też wstała i kątem oka Julius wybauszył oczy na jej pas z bronią godny prawdziwego pirata. Dwa skrzyżowane pistolety i rapier u boku, do tego chyba jeszcze jakiś sztylet czyniły z niej w pełni uzbrojonego zbrojnego. Tylko pancerza jej do kompletu brakowało. Póki siedziała i zasłaniał ją stół jak i własna załoga to nie było tego widać.

Teraz jednak wstała i okazała się całkiem życzliwa. Chyba miała dobry humor bo z żartobliwą swadą zaprezentowała siebie i paru chłopców ze swojej załogi. Co też bardziej pasowali na jakichś korsarzy i morskich bandytów niż uczciwych ludzi. Ale zachowywali się podobnie jak ich kapitan, wznieśli pierwszy toast na cześć nowo przybyłej i zachowywali się wesoło i przyjaźnie.

- To zapraszam do stołu. - gdy toast się skończył gospodyni wskazała na miejsce obok siebie aby chociaż Pirora mogła usiąść obok niej.
- Dziekuje. Ach moje maniery to jest Julius mój chłopiec na posyłki. - Pirora dosiadła się koło pani kapitan i zawiesiła wzrok na jej twarzy. Julius najpierw skłonił się pani kapitan a potem pomachał kiwnął głową reszcie towarzystwa. Próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów. - Słyszałam, że nie często zimujecie w mieście. Czyżby w tym roku zima zaskoczyła wcześniej i było już za późno? - W tym czasie Julis dosiadł się obok Pirory i z fascynacją spoglądał po wszystkich korsarzy przy stole.

- Oh, plotki się tak szybko rozchodzą? To sama nie wiem czy się smucić czy cieszyć. Ciekawe co jeszcze w tych plotkach o mnie słyszałaś. - kapitan rozsiadła się ponownie wygodnie zerkając z zaciekawieniem na jedynego malca przy ich stole i jeszcze bardziej na blondynkę jaka usiadła obok.

- A już myślałam, że to twój syn albo brat. - powiedziała co widocznie pomyślała w pierwszej chwili gdy ich zobaczyła razem. Julius jednak poważnie pokiwał głową potwierdzając niemo słowa swojej pracodawczyni odezwać się jednak nie odważył.

- A to prawda, przybijamy tu w sezonie ale nigdy nie zimujemy. Teraz jednak sztorm nam poharatał statek późną jesienią. No i zanim udało się naprawić szkody zastała nas zima. Powrót na morze był już zbyt ryzykowny. Więc zostaliśmy na zimę. Marynarski los. - de la Vega wróciła do pytania swojego gościa i odparła na nie dość zwyczajnie. Widocznie nie uważała to za żadną tajemnicę.

- A ty piękna pani? Co cię tu sprowadza, że ośmielę się tak zapytać? Chyba nie widziałam cię tu wcześniej. Ale ja tu bywam głównie wieczorami. No chyba, że bywam gdzie indziej. - kapitan zrewanżowała się podobnym pytaniem ciekawa skąd ta hojna blondynka się tutaj wzięła w środku zimy.
- Julius praktycznie wychował się w moim domu, on i jego siostra pracują dla mnie od czterech lat. Zdecydowanie umieją się zachować w towarzystwie, choć teraz widzę że jest tobą oczarowany normalnie gada za dwoje. - Pirora się zaśmiała, a biedny Julius spłonął rumieńcem ale został dzielnie na swoim miejscu. - Jestem w mieście od niedawna, i też jestem uziemiona tu pewnie na całą zimę. Przyjechaliśmy z Averlandu, mój ojciec nam towarzyszył ale ważne sprawy zmusiły go do powrotu do domu. Więc wraz moimi przybocznymi i ochroniarzem dokończyliśmy resztę trasy z Midelheim sami. Co do plotek to nadal mam za mało znajomych by wiedzieć nie wiadomo co o kimś kogo nigdy na oczy nie widziałam. Podobno pochodzisz z Estalii? - zagaiła ostatnia informacje jaką usłyszała o Rose.

- Oh, doprawdy? - Rose wydawała się być bardzo rozbawiona uwagami swojego gościa. Wychyliła się bardziej ku stołowi aby poprzez front blondynki w jasnej sukni móc lepiej przyjrzeć się siedzącemu obok chłopcu. A ten spłonił się rumieńcem i spuścił wzrok jak chyba większość chłopców w jego wieku gdy wpadli w sidła ciotek i ich znajomych które obgadywały ich w jawne oczy i bez skrupułów.

- Cóż za słodki szkrab. - powiedziała rozczulonym tonem pani kapitan już do reszty pogrążając godność i dumę małego chłopca.

- Ale trunek zamówić umie. - zauważył jeden z załogantów de la Vegi wskazując na tacę jaką zostawiła kelnerka.

- O tak, to prawda, jak mężczyzna umie zamawiać trunek to to już jest coś! - kapitan wyraziła się z uznaniem i zaczerwieniony malec podniósł wreszcie oczy zamiast oglądać swoje kolana i obdarzył towarzystwo dumnym uśmiechem.
- Jestem z Kislevu, my się znamy na mocnych trunkach. - Wymknęło się Juliusowi zachęcony przez korsarzy ich dobrym słowem.
- To jesteście z Averlandu? Przybyliście tu w środku zimy? Matko święta, toż to kawał drogi! Cóż was tak przyszpiliło by jechać w środku zimy? Ale daje mi to nadzieję bo ja też niedługo ruszam w głąb lądu. Wam się udało to mam nadzieję, nam też. Ja jestem z Estalii ale chłopcy to z całego wybrzeża Starego Świata. - de la Vega dała sobie spokój z dręczeniem młokosa jaki siedział za Pirorą i wróciła do rozmowy z dorosłą ciekawa o tak nietypową podróż w środku zimy.
- Nas nie ale mój ojciec ma “przepiękną tradycje” - Pirora użyła sarkazmu na słowach przepiękna i tradycja co by było jasne że ma całkowicie odmienne zdanie. - Jak robimy się za drogie w utrzymaniu zaczyna zabierać nas w podróże handlowe jak nas wyda za mąż przy okazji tym lepiej dla niego. Dlatego mimo że jest tutaj uwięziona na zimę zamierzam urządzić sobie najlepszą zimę w życiu. - Zakończyła w pozytywnym tonie swoje krótkie wyjaśnienie. - Wasza wyprawa na ląd, interesy czy urządzacie sobie polowanie?

- Interesy. Mamy sprawę w Saltburgu. Mam nadzieję, że do Festag wyrobimy się z przygotowaniami to już zostanie tylko mieć nadzieję, że Ulryk nie pokrzyżuje nam planów. - kapitan odparła wesoło ale całkiem poważnie. Pogoda nad jaką zimą władał Pan Wilków mogła jednak popsuć nawet najlepiej przygotowaną wyprawę. A stąd do stolicy Nordlandu rzeczywiście trochę to drogi było.

- Dlatego cieszę, się, że wpadłyśmy na siebie i mogłyśmy się poznać. - czarnowłosa Estalijka skinęła głową na znak, że parę dni różnicy nim przyjechała jedna czy wyjechała druga i mogły się wcale nie spotkać. I za to wzniosła kolejny kielich do toastu.

- To mówisz, że ojciec chce cię wydać za mąż? Nic nowego. Na pewno masz mnóstwo adoratorów co się starają o twoją rękę. - planami ożenku kapitan aż tak zdziwiona nie była skoro mowa była o rozmówczyni w kwiecie wieku w sam raz do takiego kroku. Wzięła jednak w swoją dłoń dłoń tej drugiej oglądając jej palce na jakich na razie nie było widać ani obrączki świadczącej o zamążpójściu ani pierścionka zaręczynowego. Sama kapitan też jednak nie miała na sobie takich ozdób co sugerowało, że jest stanu wolnego.

- Jak ja bym była mężczyzną na pewno starałabym się o twoją rękę piękna pani. - Rose nieco sparodiowała szlachecki ton i manierę po czym uniosła trzymaną dłoń do swoich ust jakby to czynili zwykle kawalerzy prawiący swym wybrankom komplementy i starający się o ich względy.
- Słysząc taki komplement daje mi nadzieje, że dla mnie też jest nadzieja. - Odpowiedziała frywolnie dając się pocałowac w rękę z uśmiechem na ustach i zapraszającym błyskiem w oku.. A potem dodała psotnie. - Już nie wspominając, że gdybyś była mężczyzną mój ojciec mógłby cię umieścić w pierwszej piątce kandydatów. Choć wtedy nie byłabyś tak zadziwiająca. Ale dosyć o tak nudnych rzeczach jak małżeństwa jest tyle ciekawszych tematów. Wasz wyjazd do stolicy na przykład, Już sama przeprawa przez ośnieżone drogi brzmi jak niezła przygoda. Śnieżyce wygłodniałe wilki na trakcie, zatrzymywanie się w karczmach na trakcie wypełnionych po brzegi ludźmi czekającymi na koniec zimy….Ja pewnie umarłabym z zimna w ciągu pierwszej doby. Nordladzka zima jest zdecydowanie czymś innym niż te w Averladzie. No i już wam zazdroszczę zobaczenie Saltburga.

- Interes to interes. Ponoć złoto leży na ulicy i trzeba się tylko po nie schylić. No niestety to schylenie w tym wypadku zapowiada się dość lodowato. - kapitan pozwoliła sobie do nieco swobodnego potraktowania znanego powiedzonka. Widocznie niekoniecznie ta wyprawa w zaśnieżone trzewia lądu jawiła jej się tylko jako wielka przygoda rodem z powieści.

- Chociaż przyznam, że pierwszy raz będę w Saltburgu. Wcześniej robiłam interesy z kupcami stamtąd. A teraz jest okazja pofatygować się osobiście. A ty? Co zamierzasz porabiać na mieście w te zimowe miesiące? - czarnowłosa głowa pokiwała się na znak, że jest coś nowego w tej ekspedycji co może nieść ze sobą powiew świeżości. Ale w końcu wróciła do zainteresowania siedzącą obok dziewczyną z Averlandu.
- Na razie staram się przyzwyczaić do pogody, zaczynam poznawać ludzi, wiesz szukać przyjaciół dzięki którym nie umrę z nudów.[/i][/b] - Pozwoliła sobie trącić niby przypadkowo Rose nóżką na słowo “przyjaciół”. - Rozejrzę się pewnie nad jakimś miejscem dla siebie co by nie utknąć w tawernie zwłaszcza, że zaopatrzyłam się dzisiaj w przyrządy malarskie i pewnie szybko skończy mi się miejsce na skończone prace. A słyszałam że pustostanów tu pod dostatkiem. Może znajdę jakiś biznes w który warto zainwestować no i korzystając że jest to port pewnie znajdę ludzi różnego pochodzenia…- Kolejne słowa powiedziała już w estalijskim. -..to może uda mi się podrasować mój akcent i podłapać nowe słówka których nauczyciele nie mają odwagi uczyć. - Skończyła uśmiechając się uroczo do piratki.

- O! Znasz estalijski?! Cudownie! - kapitan wyglądała na naprawdę zaskoczoną tym odkryciem. Odkrzynęła w swoim ojczystym języku ze słonecznych, południowych krain. I widocznie było to dla niej całkiem radosne odkrycie.

- Moja droga panno z Averlandu, bardzo chętnie poćwiczę z tobą języki. - powiedziała poufałym szeptem opierając dłoń na ramieniu w szarej sukni i mówiąc po estalijsku wprost do ucha nowej znajomej.

- Widzę, że mamy mnóstwo wspólnych tematów. Jakbyś chciała o nich porozmawiać to zapraszam serdecznie. Mieszkam pod 5-ką. - wskazała palcem na sufit gdzie na piętrze były pokoje do wynajęcia. I też przy okazji trąciła swoim udem udo siedzącej obok w dość poufałym geście.
- A przyjaciół no kto wie, może uda nam się coś zorganizować przed moim wyjazdem. Chociaż ostatnio to mam szczęście raczej do przyjaciółek. Ale jakieś to są przyjaciółki! Fantastyczne! Aż żal wyjeżdżać na ten mróz zostawiając takie ślicznotki tutaj same! - pozwoliła sobie wrócić na reikspiel i musiała się bawić w najlepsze tą rozmową czy raczej flirtem z nową znajomą. *
- Och widzę, że nie tylko ja mam lekkie tęsknoty za domem. Moje często nie dają mi spać po nocy…. - Odpowiedziała nadal w estalijskim jej równie słodkim szeptem wchodząc w te piękne gry słówek i niewinnych chichotów - ... i orientuje się, że dzieli nas cały korytarz ja zajmuje 13-stkę i czasem z rosztargnienia zapominam zamknąc drzwi.
Później wróciła jak pani kapitan do tym razem jej rodzimej mowy. - Zaskoczyłoby mnie gdybym powiedziała, że nie masz przyjaciół, wydajesz się wiele charyzmatyczna osoba z którą dobrze się spędza czas. Być może cześć z nim zostałoby moimi przyjaciółkami a przynajmniej znajomymi. - Pirora wyszczerzyła do piratki zęby w uśmiechu. - Opowiesz o nich?

- Chętnie. Ale mam wrażenie, że to świetny temat do omówienia podczas ćwiczenia zdolności językowych. Ale do tego potrzeba spokoju i skupienia. Najlepiej na osobności. I w cztery oczy. - Estalijka powiedziała tym przyjemnym, cichym głosem a jak mówiła o tych zdolnościach językowych jakoś dziwnym zbiegiem okoliczności spojrzała gdzieś na dół twarzy rozmówczyni.

- 13-ka mówisz? I zdarza ci się nie zamknąć drzwi? No, no, to może sprawdzę jak będę wracać do siebie. Dla bezpieczeństwa. By ci się nikt nie powołany nie władował do pokoju. - zaproponowała tonem przyjacielskiej pogawędki gdy pod stołem jej udo już prawie na stałe pczycumowało do uda Averlandki.
- Wiedziałam, że dobrze trafiłam. Taka przyjaciółka to skarb. - Dziewczyna uśmiechnęła się i otarła swoja nogę o udo Piratki wracając uwagą do reszty stołu. - Panowie no nie wiem co o was myśleć podobno korsarze mają mieć silne głowy a wy nadal z ta kolejka się męczycie. - Uniosła jeden z kieliszków i wypiła duszkiem by zachęcić towarzystwo do zwilżenia gardel. Ledwo nie zakaszlała ale udało jej zachować twarz. Została jeszcze jedną kolejkę i parę krótkich opowieści morskich by w końcu pożegnać się z stolikiem, podziękować za miły wieczór i życzyć dobrej nocy. Do de la Vegi powtórzyła w estalijskim:
- Do zobaczenia. Liczę że uda nam się spotkać na tych korepetycjach językowych przed twoją wyprawą. - Posyłając kapitan ostatnie kokieteryjne spojrzenie ruszyła do pokoju numer trzynaście Julius był wysłany tam pewien czas wcześniej by powtórzył Irinie by przyszykowała jej pokój do spoczynku.
---

Zgodnie z przewidywaniami Irina miała już gotowe wszystko na ich powrót. Pomogła Pirorze zdjąć parę warstw ubrań i układała je na wieszakach w pokoju van Dake by się nie gniotły i nie pobrudziły. Przebrała blondynkę w czuchło, mimo długich rękawów ten egzemplarz nocnej garderoby był cienki ale Pirora lubiła miękkość materiału i ilość koronek i haftu że odmawiała założenia czegoś cieplejszego o ile nie spełniało jej estetycznych norm. Irina musiała zadowolić się małym kompromisem i podała swojej pannicy ciepłą narzutkę. Julius przyniósł do pokoju dwie kromki chleba opiekane nad ogniem i posmarowane teraz już rozpuszczonym masłem no i kubek grzanego wina z miodem.
- Julius weź tomik poezji przeczytasz mi parę wierszy teraz. - Pirora zwróciła się do chłopaka który posłusznie podszedł po książkę otworzył na przypadkowej stronie i zaczął literować słowa poematu. Nadal się dukał i przechodził do szeptu kiedy miał do czynienia z jakimś trudnym dla niego słowem ale Pirora rozumiała, że chłopak musiał ćwiczyć, a jeśli żadna z nich go nie przypilnuje to dzieciak tego nie zrobi. W tym czasie Irina rozplatała upięte blond pukle Pirory i zaczęła je rozczesywać. Było to bardzo przyjemne uczucie i dziedziczka całkowicie zatopiła się w tej prostej acz intymnej scenie. Później Irina zaplotła pukle w prosty warkocz i zaczęła krzątać się po pokoju chowając biżuterię dziedziczki do odpowiednich szkatułek i pudełek. Pirora za to wróciła uwagą do Juliusa i czasem pomagała mu w słówkach.
- No dobrze koniec na dzisiaj. Możecie mnie zostawić. Julius coraz lepiej ci idzie ale musisz nadal więcej czytać. Dobranoc. - Pożegnała swoją służbę zamykając za nimi drzwi do pokoju by po chwili odblokowując zamek.
Wskoczyła do łóżka i wzieła rysownik, tyle się napatrzyła na Rose że mogła skończyć jej szkic z pamięci uchwycić ten uśmiech i spojrzenie.

Na kartce rysownika pojawił się owal samego konturu twarzy. Potem zarys twarzy. Parę kresek później dało się poznać, że to twarz jakiejś kobiety. Wreszcie wizerunek zaczynał przypominać tą konkretną kobietę, z wesołym spojrzeniem i okoloną ciemnymi włosami gdy do drzwi rozległo się pukanie. *
Pirora uśmiechnęła się do siebie i nie spiesząc się odłożyła rysunek na stoliku koło łóżka. Wypełzła z pierzyn i z świecą w ręku podeszła do drzwi. Była bosa i nie założyła swojej narzutki toteż kiedy uchyliła drzwi ognik świecy oświetlał je tarz i część koronkowej lekkiej szaty sypialnej.
- Któż to nocą przychodzi? - Zapytała przestawiając się na mówienie w języku ciepłej Estali. Na twarzy widniał jej lekki uśmiech.
- Koleżanka tak dobra, że jej tylko ze świecą szukać. I to taka co nie przychodzi z pustymi rączkami! - odpowiedź od kobiety stojącej na korytarzu również padła w języku południowców. Do tego postać w jasnych spodniach i dwoma pistoletami za pasem zamachała obiecująco jakąś butelką.

- No i mam nadzieję na porządną i dogłębną lekcję z języka. Mam również nadzieję, że sprawdzisz mnie równie dokładnie jak ja mam zamiar sprawdzić ciebie. - odparła Rose kładąc sobie w końcu dłoń na swoim biodrze w drugą dłonią w jakiej trzymała butelkę wskazywała palcem na przemian na siebie i kobietę stojącą w szczelinie uchylonych drzwi.
Pirora otworzyła drzwi szerzej zapraszając Rose do środka. Ta weszła niczym do siebie, blondynka zamknęła za nią drzwi dodatkowo na zasuwę. - Jeszcze by nam nikt nie przeszkadzał. Nie wiem jak ty ale ja nie cierpię kiedy ktoś mi przerywa coś przyjemnego… - Poza świecą która trzymała blondynka w pokoju paliły się jeszcze lampa która oświetlała okolicę łóżka w miłym ciepłym półmroku. Idąc w stronę de la Vegi dziewczyna chwyciła kufelek i postawiła go przy świecy na stoliku z szkicem.
- Mam tylko jeden mam nadzieje że lubisz się dzielić. - Pirora podeszła do kobiety i sięgnęła do ręki w której ta trzymała butelkę ale zamiast ją wziąć, jej palce przesuwały się po niej w górę aż do szyi i żuchwy.
- Niezwykła - Pirora wyszeptała tak zbliżona do kobiety że ta mogła poczuć ciepły oddech na swojej szyi. Teraz pani kapitan mogła zobaczyć jak młodziutka w rzeczywistości była blondynka, szczupła z ledwo odznaczającymi się pod tkaniną piersiami. Kiedy nosiła jej averlandzkie stroje nie było tego aż tak widać ale teraz różnica wieku była widoczna. Choć zachowanie blondynki nie miały w sobie dziewczyńskiej nieśmiałości jaka ktoś w jej wieku powinien mieć.
- Przyznam się że to pierwszy raz kiedy goszczę w sypialni kapitana statku, o której szepcze się że jest piratem… z drugiej strony tylko łotrzyca przyszłaby do panny z dobrego domu w środku nocy by ją upić i nie wiadomo jak wykorzystać. - Ciało Pirory stykało się już z ciałem kapitan a ręce wodziły po niej niewinnie. Ton głosu był figlarny, nie bylo niedomowien, jej słowa były wypowiedziane tylko w imię dobrej zabawy i może drobnej prowokacji starszej kobiety.

- No ciekawe kto tu kogo jeszcze i jak wykorzysta. Jestem otwarta na propozycję. - kapitan okazała się podobna wzrostem do gospodyni tego pokoju. A te dwa czy trzy palce różnicy mogły robić wysokie buty jakie miała na sobie. Wciąż była ubrana tak jak ją Pirora zostawiła na dole ale właśnie nad tym pracowała rozpinając swój pas z bronią które rzuciła na krzesło. W wieczornej ciszy pokoju dał się słyszeć nieco złowróżbny, metaliczny klekot broni.

- Proponuję zacząć od tych lekcji językowych. Nie chciałabym aby wyszło, że jestem niesłowna. Jak już ponoć i tak takie pirackie plotki o mnie chodzą. - powiedziała cicho zaraz potem gdy złapała za kibić blondyny jakby przymierzała się do tańca z nią. A potem przesunęła dłonie wyżej pozwalając im zwiedzić nowe dla siebie ciało. Chociaż na razie jeszcze omijała te najwrażliwsze miejsca aż jej dłoń nie zawędrowała do szczęki i brody Pirory delikatnie ustawiając je we właściwej pozycji do tych ćwiczeń językowych. Aż wreszcie przyszła pora i na nie więc usta pani kapitan zaczęły wyraźnie skracać odległość do tych drugich ust.
Jej partnerka w tym czasie pozwoliła sobie na własna eksploracje swojego gościa jej ciepłe dłonie zawędrowały pod koszulę Estalijki. Serce biło jej w piersi jakby chciało wyskoczyć od wyruszenia z Averlandu Pirora żyła w przymusowym celibacie nie to była jej pierwsza intymna schadzka i gdyby nie okoliczności niepewność co do grubości ścian dziewczyna zanurzyła by się w dzikim erotyźmie.
- Być może jako dobry gospodarz powinnam najpierw zadbać o potrzeby mojego gościa... - Powiedziała powoli po zakończeniu długiego pierwszego pocałunku, licząc że ich mała cicha batalia języków była wystarczająca by piratka poruszyła za blondynką na jej łoże. *

- Bardzo chętnie. - ciemnowłosa kobieta w spodniach dała się zaprowadzić w stronę czekającego łóżka. O ile bose stopy gospodyni cicho klaskały na deskach podłogi to buty pani kapitan stukały o nie nieco mniej cicho. Ale wydawało się, że z tym znajdywaniem wspólnego języka idzie im nieźle. Gdy pracowały właśnie nad tym gość jakoś nie wyrażał sprzeciwu gdy dłonie gospodyni zawędrowały jej pod koszulę. A tam czekały dwie całkiem przyjemne w dotyku niespodzianki. A i ich właścicielka przyjęła tą wizytę z przyjemnym dla ucha westchnieniem.

- O. To ja? - gdy podeszły do łóżka Rose widocznie dostrzegła niedokończony szkic na odłożonym notatniku. Z zaciekawieniem przekrzywiła głowę aby mu się lepiej przyjrzeć ale w końcu wzięła go do ręki. - Chyba ładniejszy niż w lustrze. - zaśmiała się z uznaniem gdy go sobie obejrzała.

- Owszem to ty, - Pirora potwierdziła usadawiając Rose na krawędzi łóżka i kiedy ta zajęła się szkicem ona zajęła się pozbywaniem stukających o podłogę butów. - … pewnie dlatego że nie śmiejesz się do lustra...cudownie wtedy wyglądasz...ale trudno się łapie ten moment śmiejącego się człowieka...trzeba to robić partiami….przyznam się że dokładnie dlatego ten alkohol trafił na twój stół…- Uporawszy się z jednym butem i pocalowawszy kostkę kobiety przeszła do drugiego. - Chciałam żebyś się śmiała….a potem zaprosiłaś mnie do stolika...i mimo że pewnie sama wtedy dorobiłam się plotki albo dwóch osobie… przypomniałam sobie że za rok o tej porze mogę być żona jakiegoś stetryczałego mężczyzny pięć razy starszego ode mnie...i jakość tak ogarnęła mnie pewna odwaga…- Drugi but skończył pusty na podłodze, druga kostka została kąśnieta zębami. - Bo jeśli nie żyć teraz to nie żyć nigdy. - Pirora podniosła się z podłogi i chwytając po drodzę jej szkic i okladając na stoli.
- Jeszcze nie skończyłam dlatego mam nadzieje że będę widywać cię cześciej,...- blodnynka pocałowała wnetrze dloni piratki i zaczeła pozbywać się jej koszuli składając kąśliwe pocałunki na odkrywanym ciele.- ..najlepiej w wesołym humorze.

- Oh, ale z ciebie słodycz! - dzielna pani kapitan wydawała się być rozczulona i rozbrojona tymi wyznaniami i manewrami blondynki. A to stopniowe rozbieranie chyba sprawiało jej przyjemność. Z fascynacją obserwowała jak gospodyni sobie radzi z jednym i drugim butem i jak zaczyna dobierać się do jej koszuli.

- Myślę, że mamy ze sobą więcej wspólnego niż to się może wydawać na pierwszy rzut oka. I mam wrażenie, że dzisiejszej nocy chyba nie wyczerpiemy tematu. I ćwiczeń językowych. - mówiąc to nieco podniosła się z łokci na jakich się wygodniej oparła dając działać gospodyni i nachyliła się aby ją pocałować. Tym razem bardziej śmiało i zdecdyowanie. Dało się wyczuć, że jej ekscytacja ją napędza tak samo jak zniecierpliwienie.

- O tak, słodycz, zdecydowanie słodycz. Taka jaką lubię. - powiedziała usatysfakcjonowana delikatnie przesuwając kciukiem po ustach i policzku tej drugiej. W końcu jednak wyprostowała się i wprawnym ruchem zdjęła z siebie koszulę obnażając swój całkiem ciekawy do zwiedzania tors.

- Ale z tym to chyba nie pójdzie tak łatwo. - ostrzegła wesoła pani pirat wskazując dłonią na serię guzików jakie zamykały spodnie jakie trzeba było zdjąć aby się dostać do najciekawszej części do zwiedzania.

- Postaram się by nie było ci nudno w tym czasie. - Blondynka stanęła przed łożkiem i ściągnęła swoją nocna koszulę obnażając się przed panią kapitan. Pochyliła się do przodu i kiedy jej dłonie powędrowały do guziczków jej usta uchwyciły usta kochanki czasem przechodząc na szyje a czasem szepcząc do ucha słodkie slówka.
- Smakujesz...solą...mhmmm.... woda morską…. - Wyszeptała kiedy jej język i ona zaczęła schodzić w dół ciała kochanki ściągając w końcu spodnie. *

- O tak, sama słodycz. Zdecydowanie tak. - mruknęła z zadowoleniem pani kapitan. I jakoś wcale nie przeszkadzało jej, że jest coraz bardziej roznegliżowana. Zresztą tak samo jak jej kochanka. Z ciekawością i satysfakcją obiegła wzrokiem młode ciało jakie przed nią odkryło swoje tajemnice. A potem przylgnęło do niej aby zgłębić tajemnice pani kapitan. A Estalijka ich miała co nieco i to zwiedzanie okazało się obopólnie satysfakcjonujące. Po tym jak Pirora ściągnęła ze swojego gościa spodnie ujrzała na jej udzie duży, tatuaż czerwonej róży. Zachodził aż na bok biodra i był wyrazisty, zdradzający gorący temperament swojej właścicielki. A i sama właścicielka okazała się mieć przyjemne do zwiedzania kobiece ciało i nie miała nic przeciwko takiemu zwiedzaniu. Do czasu aż sama sięgnęła po Pirorę aby w końcu oddać się tej ciekawości i zbadać to nowe dla siebie ciało.
Zimowe noce były długie, młoda dziewczyna zamierzała wykorzystać każdą chwilę. Bardzo szybko delikatne poznawanie siebie przeszło w erotyczny taniec dwóch ciał. Pirora zgodnie z obietnica zapoznała Rose z Averlandzka gościnnością oczywiście wykorzystując do tego wiedzę i praktykę nabytą podczas jej czasu wśród kultystów. Pani kapitan okazała się wdzięczną kochanką i Pirora mogła w końcu zaznać spełnienia otrzymanego przed drugą osobę. Obie kobiety były zadowolone ale koniec schadzki nadszedł nieuniknienie i mimo lekkiego sprzeciwu pani kapitan Pirorze udało się ją odprawić do pokoju numer pięć. Oczywiście nie bez obietnic że powtórzą to w niedalekiej przyszłości, w końcu Rosa nie opowiedziała jej o swoich przyjaciółkach.
 
Obca jest offline  
Stary 20-03-2021, 11:57   #188
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Marktag (3/8); Zmierzch; okolice domu Trójhaka; Versana, Vasilij, Aaron, Kornas, Łasica


Pochmurne niebo zdradzało jeszcze granat minionego dnia ale tutaj, na ziemi było już ciemno jak w nocy. Zmierzch roztoczył nad miastem swoje panowanie wyznaczając w naturalny sposób koniec dnia pracy. Sklepy w większości były już zamknięte lub je zamykano ale ulice z tego powodu były dość ludne gdy ci wszyscy ludzie teraz wracali do swoich ciepłych i ogrzanych domów. Śnieg miał tą zaletę, że nawet w środku pochmurnej nocy nieco rozjaśniał sytuację więc nie było tak strasznie ciemno jak bez tego śniegu. A teraz skrzypiał pod butami a w policzki szczypał tęgi mróz. Grupka szła po tym śniegu z różną energią.

- Nie wiem po co wam jestem potrzebny. Wszyscy coś ode mnie coś chcą. Napić się nawet w spokoju nie można. I musimy się szybko uwinąć bo potem jeszcze muszę z chłopakami iść na wymianę. - Aaron nie ukrywał braku entuzjazmu na tą wycieczkę. Zwłaszcza, że na wieczór już był umówiony więc miał niewielkie okienko do działania.

- Daj se siana Aaron. Zapytamy gościa co dla nas ma, on coś tam powie i spadamy. Też mamy swoje plany na wieczór. - Łasica wydawała się zirytowana tym gderaniem kolegi. No i ciągłym upominaniem się o wino czy coś takiego.

- Nie wiem czy nas nie jest za dużo. Cała banda z nas do tego gadania. Może się wystraszyć. - dodała po kilku krokach wskazując spojrzeniem na ich całkiem sporą grupkę. Prawie pół tuzina. A ostatnio byli w o połowie mniejszym składzie.

Faktycznie. Byli oni jednak z polecenia samej Rosy de la Vega. Ta zaś nie miała w zwyczaju na lewo i prawo rozdawać takich kontaktów.

- Trzymać siłą was nie będę. - przyznała nieco zirytowana tym marudzeniem nad wyraz trzeźwego kolegi - Możesz wraz z Kornasem ruszyć na tą wymianę. Uważam jednak, że wasza wiedza i doświadczenie bardzo się przyda tu na miejscu a tak jak mówiła Łasica. Nie zajmie to dużo czasu. - postanowiła nieco jednak przysłodzić rozczochranemu magistrowi.

- No jak krótko to mogę. - Aaron jakoś nadal nie zdradzał entuzjazmu do tej eskapady ale przynajmniej przestał zrzędzić. Kornas wzruszył swoimi wielkimi ramionami na znak, że jemu to obojętnie i jak szefowa chce to może pójść a chce to może zostać.

W pewnym momencie jednak i Versanę naszły wątpliwości czy słusznie robią pokazując się tu razem. Czy nie lepiej by było aby kanalarz nie znał ich wszystkich. Wszak nie mieli pewności jakie zamiary ma względem nich. Postanowiła więc podzielić się z resztą swoimi przemyśleniami.

- A wy co myślicie o tym wszystkim? - zapytała się braci i siostrę.

- Wejdźmy do niego w cztery osoby. Ty, ja, Łasica, Aaron. Kornas może chyba poczekać. Faktycznie piątka to trochę sporo a jego biznes lubi ciszę… Wiem coś o tym. Nawet jeśli nic nie powie, może się poczuć urażony lub wziąć nas za amatorów. Nie nawet tyle w kwestii jakiś ciemnych sprawek co dyskrecji w ogóle. Co utrudni rozmowę. - Vasilij wypowiedział swoje zdanie.

- Ja tam nie muszę się pchać. Zdam się na Ver. Mogę poczekać z Kornasem. Przybędziemy wam z odsieczą jakby trzeba było. - Łasica w nieco dowcipnej formie zgłosiła się na ochotnika, że może zostać na zewnątrz. Co by ograniczyło rolę negocjatorów do podobnie liczebnie zestawu jak poprzednim razem. Tylko z Vasilijem zamiast Kornasa.

- No i samo się rozwiązało. - stwierdziła zadowolona z nie należącej do do wstydliwych i skrytych inicjatywy kochanki - Na brak towarzystwa nie będziesz chyba narzekać. Tylko nie zbałamuć tych dwóch dżentelmenów zbytnio. - dodała z uśmiechem na buźce spoglądając na kompanów Vasilija.

- To chodźmy. - rzekła do herszta i magistra.

Jako, że byli już całkiem blisko zostawało pokonać ostatni kawałek zaśnieżonej ulicy. Tak samo jak poprzednie tyle tym razem odbili aby zapukać do wybranych drzwi. We trójkę czekali co się stanie. Gdzieś tam u wylotu ulicy wiedzieli dwie oparte o ścianę sylwetki. Sądząc po smukłych kształtach to Łasica pewnie oparła się plecami i jedną stopą o tą ścianę a zwalista i krągła sylwetka zaznaczała Kornasa który stanął obok. No i jeszcze dwóch ludzi Vasilija. Łasica uniosła jeszcze im kciuk w górę życząc powodzenia i zaraz potem z wnętrza domu dało się słyszeć kroki a potem w ruch poszła mała klapka w drzwiach zdradzając oko gospodarza.

- Kto tam? - zapytał chrapliwy głos mając chyba trudność po ciemku zidentyfikować kto właściwie stoi pod drzwiami.

- To my. Byliśmy na dziś umówieni. - odparła niezbyt konkretnie Versana. Nie spodziewała się jednak by jakaś inna kobieta miałą podobny głos do niej o ile któraś w ogóle go odwiedzała - W tamtym tygodniu dogadywaliśmy dzisiejszy termin a ty miałeś dla nas za czymś się rozejrzeć.

- A. To ty. Zaraz. - w głosie zabrzmiała jakby nutka uspokojenia. Klapka zamknęła się a w zamian dał się słyszeć zgrzyt zasuwy, klucza i w końcu otwieranych drzwi. W przejściu ukazał się Trójhak ze swoją charakterystyczną, hakowatą protezą. Podobnie jak poprzednio najpierw spojrzał na postać stojącą naprzeciwko drzwi. Na szczęście była to ta sama co tydzień temu. Aarona też widocznie poznał a i ten obojętnie machnął mu niedbale dłonią na przywitanie. Na dłużej zatrzymał się przy Vasiliju który był tutaj pierwszy raz.

- A ten kto? - zapytał podejrzliwym tonem przemytnik specjalizujący się w kanałowym przemycie nie rozpoznając tego trzeciego.

- To człowiek ode mnie. - zaczęła w dość oszczędnych słowach - Niebezpieczne czasy nastały. Ponoć jakiś świr uciekł z przybytku, włamanie w porcie i bogowie wiedzą co jeszcze. - rozwinęła się jednak - A samotna i atrakcyjna kobieta stanowi zbyt dużą pokusę dla zbirów. Dbam o siebie. Można mu jednak ufać. - sprostowała - Nie przyprowadziłabym z resztą byle kogo a tamten łysol, który był ostatnio leży trawiony gorączką. - małe kłamstewko przeszło jej przez gardło bardzo gładko - A chyba nie myślisz, że ten kudłacz… - spojrzała krótko na Aarona - ... byłby w stanie obronić mnie przed zgrają łachudr korzystających z okazji. - podeśmiała się lekko.

- No tak… Tak… Zapewne… - Trójhak coś się nie roześmiał gdy przenikliwie patrzył jeszcze chwilę na Vasilija. Potem odpowiednio krócej na Aarona z którego miała być tak mizerna ochrona no i na główną zleceniodawczynię.

- Dobra, wejdźcie bo mi całe ciepło wywieje. - odsunął się w końcu aby zrobić przejście dla gości po czym gdy weszli jeszcze raz rzucił żurawia na obie strony ulicy i zamknął drzwi na cztery spusty.

- Tam dalej, do kuchni. - rzekł gdy w korytarzu zrobił się nieco zator z czterech osób z czego trzech w zimowych ubraniach zostawiajacych śnieżne ślady na podłodze. Znaleźli się całą czwórką w znacznie cieplejszej, wręcz gorącej kuchni, że trudno było wysiedzieć w zimowych ubraniach. Z kuchni wyszedł przegnany spojrzeniem jakiś mężczyzna. I zamknął za sobą drzwi jakby robił to nie po raz pierwszy.

- To usiądźcie. Grzańca mam. Chcecie? Bo ja się poczęstuję. - zagaił gospodarz wskazując na gar z jakiego parowało coś o przyjemnym, korzennym zapachu. Sam sięgnął po kubek i nalał sobie czerpaczkiem parującą zawartość.

- Nie odmówię. - rzekła. Nie miała jednak zamiaru pić do momentu aż gospodarz sam skosztuje swojej mikstury. Liczyło się jednak dobre wrażenie. Nie zmieniało to faktu, że patrzyła Trójhakowi na ręce by upewnić się, że do wszystkich kubków lana jest ta sama ciecz.

Aaronowi aż się oczy zaświeciły w tym półmroku izby. Alkoholu i dziewek nie odmawiał. Szczególnie, że dziś zdawał się być wyjątkowo trzeźwy a co za tym szło markotny.

- Pytasz mnie o mojego towarzysza. - podjęła gdy kanalarz stał przy kozie - Sam zaś podejmujesz nas w obecności nam nieznajomego mężczyzny. Któż to? - dociekliwość w tej materii była raczej dobrym sygnałem. Pokazywała, że Ver jest czujna, spostrzegawcza i równie podejrzliwa co gospodarz.

- To mój człowiek. Możecie być spokojni. - powiedział gospodarz nie rozwodząc się nad tożsamością tego co wyszedł tak samo jak Versana nie rozwodziła się nad tożsamością Vasilija. W międzyczasie rozlał do trzech innych kubków i na ile mogła ocenić wdowa to nalewał z tego samego gara i tym samym czerpaczkiem co sobie. Jako, że przy stole były trzy miejsca siedzącę bo czwarte zajmowała ściana to Trójhak wziął dla siebie zydelek i usiadł o krok od tego stołu. W swojej oryginalnej dłoni trzymał swój kubek który na razie był zbyt gorący aby pić. Za to Aaron nie miał żadnych oporów. Już podmuchał i chociaż siorbnął trunek.

- I co? Smakuje? - zapytał z ciekawością gospodarz. Ta niecierpliwość rozczochrańca chyba nawet go trochę rozbawiła.

- Gorące. Chyba dobre. - Aaron pytanie o trunków potraktował bardzo poważnie ale nawet dla niego ciecz była jeszcze zbyt gorąca aby swobodnie pić.

- Ostygnie. Cierpliwości. - kaleka uśmiechnął się ze zrozumieniem po czym powiódł spojrzeniem jeszcze raz po całej trójce siedzącej przy stole. Stół też był zwykły, pocięty i popalony oraz niezbyt czysty. Ale dalej spełniał swoje podstawowe zadanie.

- Tak, to chcieliście abym dla was poszukał pewnej drogi. - zaczął Trójhak jakby dla przypomnienia o czym rozmawiali tydzień temu. - To się nie zmieniło? - zapytał sprawdzając czy zlecenie nadal jest aktualne.

- Inaczej by nas tu nie było. - odparła nieco zdumiona. Ich obecność była wystarczającym dowodem na to, że na sprawie im zależy i są nią nadal żywo zainteresowani.

Vasilij dał prowadzić rozmowę Versanie. Siedział jedynie rozglądając się i zachowując czujność.

- Czego więc udało ci się dowiedzieć? - bez ogródek przeszła do meritum spotkania. Czas ich gonił. Musiała się więc sprężać.

- No cóż. Myślę, że udało mi się znaleźć odpowiednią drogę. Ale jest ciężka. My daliśmy radę no ale my jesteśmy przyzwyczajeni do tego rodzaju podróży. Ale powierzchniowcy to rzadko kiedy ktoś daje radę. - odpowiedział właściwie od razu ale z pewnym wahaniem. Jakby nie miał pewności czy odnaleziony szlak jest odpowiedni dla ludzi nie nawykłych do penetrowania podziemnych dziur.

- Na końcu dotarliśmy do jakichś krat. Wyglądało jak lochy. Nie szliśmy dalej bo trzeba by piłować albo łamać kraty. A to mógłby ktoś usłyszeć. Albo nawet potem znaleźć tą dziurę w kratach a potem mógłby znaleźć drogę jaką my przybyliśmy. Ale to muszą być kazamaty. Podziemia znam jak własną kieszeń. Nigdy nie spotkałem takich krat i lochów w tej okolicy. A na powierzchni są tam właśnie kazamaty. - streścił w największym skrócie co i jak z tymi kazamatami.

- Ale jest kilka trudnych miejsc. Czasem trzeba nurkować albo przepłynąć. Czołgać się przez rurę nie większą od ciebie. Ten duży co tu był poprzednio… Lepiej go nie bierzcie. Jak taki grubas utkwi to kaplica. Są kawałki gdzie trzeba po cichu i po ciemku. Jest jedno miejsce blisko strażników. Tam trzeba tym bardziej po ciemku i cichu. Więc to nie jest łatwa trasa. I nie dla każdego. Musicie być pewny tych co chcecie zabrać na tą trasę. Żadnych co boją się ubrudzić w gównie i smrodzie. To nie jest czysta robota. Ale jest. Da się przejść nią do lochów. Mogę was zaprowadzić. Ale tylko tyle. Jak mówiłem poprzednio, pokazuję trasę i wracam. Dalej radźcie sobie sami. Nie interesuje mnie co tam chcecie załatwić chcę tylko swoją kasę za swoją robotę. - Trójkhak jak na zawodowca z branży przystało ostrzegł o grożących niebezpieczeństwach takiej trasy i tak jak mówił tydzień temu nie wnikał w detale sprawy w jaką się chcieli mieszać goście. Chciał tylko zarobić na tym za swoją usługę przewodnika.

Ver kiwała głową słuchając jego słów. Od środka jednak rozpierała ją duma z tego iż udało się jej znaleźć może nie osobiście ale mimo wszystko trasę do kazamat i to do lochów bezpośrednio.

~ Starszy się ucieszy. ~ z resztą było z czego. Ułatwiało to wiele ale i rodziło tyle samo pytań. Co się kryło za kratami, w której części lochów się one znajdowały czy kto z nich da radę przejść tą odnalezioną przez Trójhaka trasą. Jednak jakby się nie napracowali to i tak nie będą w stanie wyeliminować wszystkich niewiadomych. W grę wchodził czynnik ludzki a on był najbardziej nieprzewidywalnym. Kultyści zaś zbytnio nie mieli wyjścia. Bojąc się podjąć ryzyko stali by w miejscu. Musieli więc zaryzykować.

- Żebyśmy się dobrze zrozumieli. - postanowiła sprostować to niedopowiedzenie - W dniu, w którym będziemy potrzebowali się tam udać zaprowadzisz nas a następnie z nami wrócisz. Tak? - spojrzała czując iż może to głupie pytanie, bo właśnie w ten sposób dogadywali się przy okazji ostatniego spotkania. Wolała jednak mieć to wyjaśnione.

- Tak. Ale połowę kasy chcę z góry. Tak powiedzmy dzień przed. A drugą połowę na miejscu. No i musicie mi powiedzieć na dwa dni przed kiedy chcecie tam iść. Muszę wiedzieć by nie planować czegoś innego. Inaczej możecie przyjść jak będę na robocie u kogo innego. - powiedział pewnym siebie głosem jakby w ten sposób rutynowo załatwiał sprawy opłat i podobnego umawiania się.

Tak pęcherzowa sprawa jak ta nie była jedną z tych przy której dobrze było się targować. W tym przypadku lepiej było dopłacić aniżeli posępić kilku monet. W grę z resztą wchodziła potęga ich kultu i chwała za tak zuchwałe ale i bohaterskie dokonanie.

- Umowa stoi. - odparła bez zastanowienia. - Widzę teraz, że Rosa nie myliła się polecając mi ciebie jako eksperta. Ze świecą takich ludzi szukać. - nieco lukru dobrze robiło. Ważne jednak by nie przesadzić.

- Ewentualny ekwipunek niezbędny do tej wyprawy również zapewniasz? - w jej ocenie był to bardzo ważny detal - Czy po powrocie czekać będzie na nas jakiś transport czy sami musimy sobie go załatwić? Jak pozostanie to na naszych barkach to będziesz nam musiał dokładnie pokazać, w którym miejscu wyjdziemy z powrotem na powierzchnię.

- Będę miał lampy i liny. Trochę narzędzi. Wy nie bierzcie nic dużego. Żadnych plecaków, dużych toreb, pancerzy, Broń palna też się raczej nie przyda bo będzie dużo wody i trochę pływania. To raczej nie ma sensu brać. Wody i jakieś kanapki sobie weźcie. Coś małego. Co da się upchać po kieszeniach. Nic stukającego ani brzęczącego. Najlepiej drobne osoby co nie boją się ciemności, gówna i małych pomieszczeń. - w krótkich zdaniach zaznaczył ramy ekwipunku jaki lepiej wziąć i jakiego lepiej nie brać. A wzmianka pochwalna z ust klientki i wspomnienie o pani kapitan widocznie sprawiły mu przyjemność i zaczął mówić nawet chętniej i przyjemniej.

- Jak powiecie mi kiedy ruszamy to podam wam miejsce zbiórki. Taki spokojny, pusty dom. Potem zejdziemy do kanałów jak wszyscy będą. Aha. Jak ktoś mi się nie spodoba to nie idzie. Jak będzie pyskował, będzie za duży albo nie będzie chciał zostawić jakichś zbędnych gratów. Mogę poprowadzić ale pewnych ludzi. No a jak zejdziemy do kanałów to pójdziemy najpierw pod głównymi ulicami. Potem tą trasą co znalazłem. Macie robić to co mówię. Jak mówię, że cisza, że czekamy, że trzeba zgasić światło to tak właśnie robicie. Inaczej może być wtopa i wtedy miejsce pretensje do siebie. - ostrzegł całą trójkę zerkając po kolei na Versanę, Vasilija i Aarona.

- No i jak wszystko pójdzie dobrze poprowadzę was do tych krat co żeśmy znaleźli. Dalej radźcie sobie sami. Poczekam na was trochę. Zależy jaka będzie pora doby. Może dzwon, może dwa, może tak albo inaczej. Tak aby jeszcze przed poranną mszą się zmyć stamtąd. Więc lepiej załatwcie co trzeba w miarę szybko. Bo poczekam ale nie będę czekał w nieskończoność. Powiem wam na miejscu ile zostało wam czasu. Jak się wyrobicie to was poprowadzę z powrotem. Jak nie to wracam bez was. Jak wszystko pójdzie dobrze to się rozstaniemy w kanałach przy wyjściu z tej kazamatowej trasy. Dalej wystarczy iść głównymi kanałami. To już proste. Mogę wam wcześniej znaleźć jakieś wyjście do spokojnego miejsca ale to już będziecie tam szli sami. Ja muszę się urwać i wracam swoją drogą. - przedstawił jak to wyobraża sobie trasę do i po akcji. Wyglądało na to, że chciał się urwać z tej akcji tak prędko jak to możliwe. Ale był gotów na współpracę w przygotowaniu drogi ucieczki dla klientów.

- Dobrze. Brzmi rozsądnie. Nikt pyskować nie będzie bo to ty jesteś specjalistą. - zapewniła idąc na warunki Trójhaka - Dobrze byś znalazł nam więcej niż jedno wyjście z kanałów. Może być gorąco więc lepiej być przygotowanym na kilka ewentualności. - zauważyła nie spodziewając się jednak po kanalarzu, że w tej sprawie robiłby problem - Tacy jak my się zmieszczą?

- A wstańcie. No i przepraszam za śmiałość ale możesz podnieść spódnicę? Chciałbym zobaczyć nogi. Spódnice się nie nadają. Jak mają być jakieś kobiety to w spodniach. - Trójhak ucieszył się z takiej woli współpracy ale gdy padło pytanie o rozmiary poprosił trójkę gości aby wstali.

- Tak, tak, raczej tak. Szczupli jesteście. Żadne wielkoludy z was. Ale ten gruby co tu był ostatnio to odpada. On jest zdecydowanie za duży. - oszacował w końcu na oko kanalarza ich rozmiary i wydawało się, że przeszli tą rozmiarową weryfikację. Trójhak zresztą rzeczywiście na mięśniaka i wielkoluda nie wyglądał. Raczej taki chudy szczur ze sztuczną ręką.

- Znakomicie. - słowa kanalarza dały jej mniej więcej pojęcie jakich ludzi trzeba dobrać to tego przedsięwzięcia - Mam więc do ciebie jeszcze jedno pytanie. Nie jest ono jednak związane z tą samą sprawą. - postanowiła skorzystać z wiedzy Trójhaka raz jeszcze - Ponoć coś potężnego kryje się w kanałach. Jest duże i nietypowe. Wiesz coś o tych pogłoskach? - spytała prosto z mostu.

- Coś potężnego? Duże i nietypowe? - tym razem kanalarz wydawał się zdziwiony takim pytaniem. Zastanawiał się chwilę przeszukując zasoby swojej pamięci. W końcu wzruszył ramionami i pokręcił głową, że takie ogólniki to mu nic nie mówią.

- Ja nie wiem co ci powierzchniowcy znów wymyślili. Ale jakby po kanałach pętało się coś dużego i potężnego to ja bym się nie pętał po kanałach. - zabrzmiało trochę jak jakiś żart kanalarzy. I jakby nie bardzo wierzył we wszystkie plotki o kanałach jakie słyszał.

~ Nie wie albo nie chce mówić. ~ stwierdziła biorąc pod uwagę wiedzę i doświadczenie Trójhaka.

- Nie jest powiedziane, że to się tam pęta. - zaznaczyła - Jest to raczej tam trzymane i pilnowane. - zauważyła krążąc wokół bestyjki, która miał Grubson i która odebrać mu chciał Peter - Skoro jednak nie wiesz nic to trudno. Choć myślałam, że taki jak spec jak ty będzie w posiadaniu szerszego rozeznania się w tej sprawie. - wzruszyła ramionami na znacz iż nic nie poradzi - To jeszcze jedno pytanie. - postanowiła jeszcze chwilę pomęczyć kanalarza - Zapewne słyszałeś o tajemniczym rozładunku do którego doszło przed zimą i której odbiorcą miała być albo i była Akademia Morska. Ponoć po tamtej akcji duża część marynarzy biorących w tym udział zdezerterowała. Wiesz coś więcej? - zapytała równie bezpośrednio jak przy okazji wcześniejszej zagwostki - A to tak na odświeżenie pamięci i symbol przyszłej owocnej współpracy. - wyciągnęła z kieszeni kilka monet i położyła je na blacie.

Mężczyzna spojrzał na monety położone na stole. Wziął jedną, obejrzał i postukał nią w stary, poczerniały blat stołu.

- Jak coś z powierzchni to ja raczej nie wiem czegoś więcej niż wszyscy. Jak z tą Akademią. Słyszałem tyle co inni. Że część wojaków zdezerterowała. - kaleka podkreślił, że specjalizuje się w tym co jest pod ziemią i niewiele jego wiedzy sięga poza powierzchnię.

- A z tym czymś w kanałach to jak ktoś to trzyma to inna sprawa. Tutaj wielu ma swoje sekrety ukryte pod ziemią. A sekrety to zwykle są pilnowane. A mnie zwykle nic do nich. Ja nie mieszam się do czyichś interesów to inni nie mieszają się do moich. Uczciwa sprawa. Myślałem, że pytasz o coś co lata samopas. - powiedział bawiąc się monetą i przewracając ją pomiędzy palcami. - A swoją drogą to ostatnio rzeczywiście coś lata samopas po kanałach. Ale nie wiem co. Nie widziałem tego. - dodał jakby przy okazji i mimochodem.

- A jakiś trop? Ślady? Sierść? Cokolwiek co mogłoby ułatwić identyfikację tego czegoś? - każda z tych informacji mogłaby zdać się przydatna kiedy to Vesana odwiedzi Kurta by z nim porozmawiać o tym czym może być stworzenie tak skrzętnie ukrywane przez Grubsona - Lepiej wiedzieć czego się można spodziewać w trakcie naszej wycieczki.

- Nie wiem co to było. Widziałem ślady na ścianie. Jak od pazurów. Gdzieś na tej wysokości. - kanalarz wskazał gdzieś na wysokości swojego łokcia. - Więc myślę, że to mogło być wielkości człowieka. No i krew. Krew też tam była. Już zastygła. Ale czy to coś było ranne czy właśnie kogoś załatwiło to nie wiem. Nie znalazłem ani żadnych ciał ani nic innego. Tylko te ślady. - pokręcił głową na znak, że nie jest tego aż tak ciekawy by kręcić się za czymś co zostawia taką krew i szponiaste ślady na ścianach kanałów.

- Możesz określić gdzie to było? - Vasilij przez większość rozmowy milczał bo i tak było lepiej. To Ver miała to układ, on przyszedł pomóc i był zwyczajnie ciekawy. - Słucham też o twoim fachu i dorzucę swoje dwa karle jak to mówią. Czasami mam kontakt z ludźmi którzy mogą chcieć skorzystać z twoich usług. Jeśli oczywiście jesteś zainteresowany. Przydałoby się wiedzieć na jakich trasach w mieście robisz i jak szerokie masz możliwości? - Vasilij nie skakał wokół tematu tylko od razu przeszedł do sedna.

- No z tymi innymi ludźmi to ostrożnie. Nie wiadomo kto tak naprawdę słucha. A nie chcę znów aby mnie straż miejska zaczepiała. To psuje interesy. - Trójhakowi widocznie zależało głównie na zachowaniu swojej działalności w ograniczonym gronie zainteresowanych. Co dla jego branży było zrozumiałe. Im więcej osób wiedziało tym większa była szansa, że ktoś w końcu ukróci ten proceder. Zwłaszcza jakby wieści dotarły do władz.

- A jak komuś coś trzeba przenieść czy co bez wzbudzania zainteresowania, zwłaszcza z portu do miasta albo z powrotem to może mógłbym pomóc. - odparł na pytanie o swoją działalność gospodarczą przewodnika po sieci miejskich kanałów.

- A te ślady to były niedaleko Pszenicznej. Znaczy na powierzchni to tam jest Pszeniczna. - odpowiedział na pytanie o dziwne ślady na jakie natrafił w kanałach.

Tym razem to Versana postanowiłą zamienić się w słuch. Sprawa dotyczyła interesu Cichego, na temat, którego nie miała zbyt duże pojęcia.

- Ludzie o których mówię są dyskretni. Zawodowo o to się nie martw. Gdybyś słyszał, że twoi klienci potrzebują coś wnieść lub wynieść z miasta. Mogę popytać coś się zorganizuje. - “Cichy” zrobił wzmiankę bo nigdy nie wiadomo, kiedy taka znajomość może zaowocować. Trójhak zajmował się procederem podobnym do przemytu. Więc mogli sobie wzajemnie pomóc. Jednocześnie Giergiev zarysował swoją rolę raczej jako pośrednika. Niby zna kogoś, może pomóc. Nie było co mówić zbyt wiele na pierwszym spotkaniu. Ot wzmianka o możliwościach.

- Ty czyli kto? I gdzie cię szukać? - Trójhak zapytał spokojnie milczącego dotąd rozmówcę. Versana za bardzo nie bawiła się w przedstawianie kto jest kto jak i właściwie nikt w tym gronie. Więc do tej pory łatwo było uznać milczącego bruneta za jej ochroniarza czy kogoś podobnego.

- Mówią mi “Cichy” - Vasilij przedstawił się Trójhakowi. Który też przecież posługiwał się ksywką. Tak było bezpieczniej. - Jak będę miał robotę, podejdę tu. Jeśli ty coś nagrasz zostawi wiadomość w “Czarnej Czapli”. Obsługa daje nam grypsy. Napisz tylko “hak” a ktoś dyskretnie podejdzie do ciebie po szczegóły.

zmierzch; powrót od Trójhaka

- Wiesz co Vas? - zagadała gdy już mieli się rozchodzić każde w swoją stronę - Tak sobie myślę o tej sprawie tych marynarzy. - skonkretyzowała co miała na myśli - Głowy same z siebie nie wybuchają. To ewidentnie pachnie magią. Ja się na niej nie znam ale potrafię myśleć racjonalnie łącząc fakty. Mianowicie. Sebastian szukał niejakiego kapitana Eriksona, który ponoć był w posiadaniu jakiegoś magicznego kamienia. Z resztą Aaron i Kornas… - szybkim ruchem głowy wskazała na obu kultystów idących obok - ...zmierzają właśnie aby uczestniczyć w wymianie związanej z tym świecidełkiem. Sprawa jest bardziej skomplikowana i nie znam wszystkich jej szczegółów ale może albo Sebastian albo ten Erikson by coś więcej wiedzieli. - zasugerowała do kogo Cichy mógłby się udać aby zaczerpnąć języka - W tej historii przewijały się też dwa statki. Jak dobrze pamiętam był to “Błękitny Łabędź”, którego kapitanem był niejaki Mauer i “Biały Delfin”, którym dowodził wcześniej wspomniany Erikson. Może ten trop naprowadzi cię na właściwe tory. - wzruszyła ramionami nie będąc do końca pewna swoich podejrzeń - A i jeszcze jedno. W jednej z tych skrzyń, która ów marynarze nieśli coś się ruszało? - zapytała retorycznie - A może to to o co wypytywałam Trójhaka. Jeden z kupców imieniem Hubert. Facet siedzi w tekstyliach. Jest w posiadaniu jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego stworka. Ponoć to coś dużego. Trzyma to właśnie w kanałach. Jest to coś tak niepowtarzalnego, że sam Czarny się tym zaczął interesować. - streściła - Może to stworzenie ze skrzyni dało nogę i teraz mieszka w kanałach czy to pod okiem Grubsona czy to latając samopas? - dalej snuła domysły patrząc pytająco na kolegę.

- Człowiek który był tego świadkiem mówił, że statek miał “galion w formie chyba jakiegoś ptaka z rozpostartymi skrzydłami”. Trzeba by kogoś zapytać jak wygląda galion “Niebieskiego Łabędzia”. Jak ma rozpostarte skrzydła to może być nasz trop. - Vasilij uśmiechnął się chytrze. Też umiał łączyć fakty.

- To mogła być magia z jakiś przedmiotów albo tego czegoś co czmychnęło. - “Cichy” myślał na głos - Może zwiało z portu do kanałów? - podrapał się po głowie. To były już czyste dywagacje.

- Tylko ten rozładunek był jeszcze przed zimą. Kamień sprzedają dopiero teraz? Niby kupca znaleźć trudno takich postrzeleńców jak nasz zbór nie ma zbyt wielu. Gdyby zweryfikować statek, co w sumie jest łatwe to można by przepytać załogę. Zakładając, że subtelnie to możemy liczyć na ciebie lub twoje dziewczyny? Wiedza załogi mogłaby co nieco rzucić światła na sprawę. Ciekawe co tam mieli, skąd czy to jednorazowa akcja i kto jest odbiorcą. Wątpię żeby załoga nam to powiedziała ale jakieś poszlaki nam się trafią. - Vasilij zadawał co ważniejsze pytania na głos.

- Pogadaj więc wpierw z naszym cyrulikiem. - stwierdziła - Jeżeli zaś on nie będzie czegoś wiedział wróć z tym do mnie a ja zobaczę co da się zrobić. - Versana miała wiele na głowie wolała więc działać wiedząc na czym stoi by nie krążyć jak we mgle - Dobrze by było również by twoi ludzie w między czasie postarali się dowiedzieć cokolwiek na temat tego co żyło w kanałach. - Ver było obojętne w jaki sposób podwładni Cichego zdobyliby ów informację. Liczył się efekt końcowy.

---

Versana: - 5 PZ
Vasilij: - 2 PZ
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 20-03-2021 o 17:16.
Pieczar jest offline  
Stary 20-03-2021, 12:00   #189
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Marktag (3/8); Późny wieczór; dom węglarzy; Versana, Łasica, Brena, Dagmara, Blanka

Karlik był słownym mężczyzną. Tak jak obiecał we wskazanej wcześniej karczmie zostawił dla koleżanek pakunek a w nim wystarczającą ilość wina, wódki i jadła by starczyło na posiadówkę dla kilku osób. Dziewczęta jak to dziewczęta nie miały jednak wystarczająco siły by, któraś taki ciężar mogła wziąć tylko na swoje barki więc podzieliły się tą przesyłka i tak naprawdę jedyną spośród nich, która nie miała nic w rękach była Versana. Na całe szczęście chata węglarzy była dosłownie za rogiem więc po zrobieniu kilkudziesięciu kroków stały pod odpowiednim adresem.

Ostatnio jak tu była to wizyta nie skończyła się według tego co wcześniej sobie zakładała. Dzisiaj jednak przyszedł czas na to by zatrzeć to przykre wspomnienie i niesmak, które pozostały po ostatnich odwiedzinach. Humor jej dopisywał, miała ze sobą kilka ślicznotek i Blankę. Liczyła na to, że jej obecność raczej da nieco nadziei Normie na odnalezienie jej kamratów aniżeli wprowadzi w stan złości. Norska była jedną z tych osób, których lepiej nie denerwować. Jej złość zapewne była czymś więcej niż tym co kobiety przeżywają w trakcie comiesięcznych krwawień. Berserka wierzyła w Pana Czaszek on zaś wzmagał w swych wyznawcach najbardziej pierwotne instynkty i nakłaniał ich do tego aby działali w afekcie, pod wpływem silnych i raczej negatywnych emocji. To z resztą odróżniało Węża od Khorne. Wąż był raczej subtelny. Napawał ciało i umysł czy to wyznawcy czy to ofiary raczej przyjemnymi emocjami, które były pokarmem dla ich zmysłów. Bóg krwi stawiał zaś na brutalną siłę ukrytą w mięśniach i stali.

- Dziewczęta. Tu dzisiaj również przyszłyśmy się dobrze bawić. - zaznaczyła nim zapukała do drzwi - Dziś jednak nie pobieramy żadnych opłat. Bawimy się na mój koszt. - dodała - Dagmaro liczę dziś na ballady o wielkich bitwach w twoim rodowitym języku. - zwróciła się tym razem bezpośrednio do Kislevitki, która pod pachą trzymała odkupioną dzień wcześniej od karczmarza mandolinę. Artystka słabo znała staroświatowy, gdy jednak miały problem w komunikacji to z pomocą przychodziła jej Brena. Ta z resztą miała robić dziś za tłumaczkę. Po ostatnich kłopotach wynikających z braku znajomości języka i swojego człowieka nim władającego wolała nie ryzykować i nie popełniać drugi raz tego samego błędu.

Nie zapowiadała wizyty. Koledzy Strupasa nie byli jednak ludźmi prowadzącymi bogate życie towarzyskie. W dzień ciężko pracowali więc resztę dnia zapewne przeznaczali na odpoczynek i regeneracje. Co zaś w takim przypadku było lepsze aniżeli zgraja skorych do zabaw ślicznotek z koszami pełnymi strawy i napitku. Z resztą w żyłach węglarzy płynęła kislevska krew a tamten lud słynął z zamiłowania do zabawy oraz dobrego jedzenie i alkoholu.

~ Ku chwale Tzeentach i Sleneescha. ~ pomyślała licząc na to iż łut szczęścia jej nie opuścił i gospodarze przyjmą je w swoje progi. Z resztą to co robiła czyniła na cześć Chaosu. Liczyła się sprawa i… cielesna przyjemność.

Drzwi były liche jednak w ramionach Ver nie było na tyle siły by je wyważyć kilkoma puknięciami. Może gdyby Kornas się postarał to dałby radę je wyważyć. Kultystka była jednak drobną i smukła kobietą.

Głuchy dźwięk odbijał się małym echem po ulicy na, której jedynymi ludźmi była niewielka gromadka wesoło szepczących kobiet. Dało się wyczuć ich ekscytację, podniecenie i zdziwienie. Wszak chyba nie do końca tego spodziewały się w momencie gdy Ver wraz z Rosą targowały ich cenę na Wyspie Przemytników by po chwili nabyć jak towar, bo która z niewolnic zamiast wykonywać ciężką i mozolną pracę, bawi się co noc mając więcej swobody od przeciętnego służącego zatrudnionego na arystokratycznych dworach.

Grupka kobiet stała za plecami tej która zastukała w drzwi czkejąc ze dwa schodki niżej na zdeptanym, miejskim śniegu. Było tu dość ciemno i cicho. Palące się tam i tu okna nadawały jednak ulicy płomyków nadziei. A przechodnie jacy szli wzdłuż albo u wylotu alejki przypominały, że jeszcze tak całkiem późno to nie jest. Chociaż zmrok zapadł już jakiś czas temu. Jak jeszcze byli u Trójhaka to już było ciemno. Te rozmyślania przerwał odgłos kroków i podobnie jak u kanalarza najpierw pojawiło się czyjeś oko i kawałek twarzy obserwujące kto stoi na zewnątrz. Nikt się nie odezwał w zamian kroki zaczęły się szybko oddalać od drzwi gdzieś w głąb domu.

- Chyba wrócił do środka. - powiedziała nieco zaskoczona Łasica co widocznie też musiała coś słyszeć. Ale trudno było jeszcze zinterpetować taką reakcję.

- Nie wpuszczą nas? - zapytała niepewnie Brena zerkając na swoje towarzyszki i w końcu na swoją panią jaka wciąż stała nieco wyżej i najbliżej drzwi. Zanim ktoś zdążył jej odpowiedzieć kroki znów dały się słyszeć. Szybkie. Dwie osoby. Klapka w drzwiach znów się otworzyła i znów na Versanę spojrzało czyjeś oko. Przypatrywało się chwilę po czym klapka zasunęła się. Przez jeden oddech nic się nie działo po czym dał się słyszeć odgłos otwieranego skobla i chrobot zamka. Wreszcie drzwi stanęły otworem i stanął w nich najbardziej wygadany z węglarzy.

- Czego chcesz? - zapytał oschle widocznie rozpoznając z kim rozmawia. I widocznie też nie wspominał ostatniego spotkania zbyt ciepło. Więc i teraz pewnie nastawiał się na powtórkę bo widać było, że z progu się zmierzył. Za nim stał jeden z jego ludzi dodatkowo blokując drogę do wnętrza domu.

Ver zrobiła minę skruszoną minę. Dzisiaj nie było co się stawiać. Bardziej w jej ocenie opłacało się być potulną i życzliwą ale i to z umiarem aby nie przesadzić wzbudzając tym samym podejrzenia u węglarzy.

- Ostatnio źle wyszło. - zaczęła nieśmiało - Poniosły mnie emocje język zaś plótł słowa w złości bez namysłu i zastanowienia. Niestety dopiero po czasie doszło do mnie, że zachowałam się gorzej niż pijany lump. - dodała biorąc na siebie całą winę za zaistniałą kilka dni temu sytuację - Nasza znajomość zaczęła się tak dobrze ja zaś jednym ruchem wszystko zepsułam. Mam jednak nadzieję, że uda nam się to naprawić. - wyjaśniła co ją z dziewczynami za plecami sprowadza do kumpli Normy - Mam strawę, alkohol i sympatyczne dziewczyny. Może byśmy spróbowali od nowa?

Tego Dimitri się chyba nie spodziewał. Bo stał i patrzył na gościa jakby podejrzewał, że ten w ostatniej chwili wybuchnie szyderczym śmiechem. Spojrzał w tył na kolegę ale ten minimalnie pokręcił głową na znak, że też nie wie co tu jest grane. Kislevita więc wrócił spojrzeniem. Spojrzał na nią od góry do dołu jakby węszył jakiś podstęp. W końcu na stojące na śniegu kobiety. Łasica wesoło mu pomachała rączką a w drugiej równie wesoło trzymaną butelką.

- No! Chłopaki no! Ciepło wam ucieka! Może pogadamy przy buteleczce? Łap! - Łasica spróbowała swojego ulicznego uroku i na koniec rzuciła w kierunku wahającego się mężczyzny butelkę. Ale tak aby ten miał szansę ją złapać. Celowo czy nie gospodarz jednak złapał tą butelkę i nieco cofnął się aby w świetle padającym z głębi domu sprawdzić etykietę.

- Dwójniak! Dobry. - rozpoznał ucieszony kolega który wydawał się mieć mniej wątpliwości niż lider węglarzy.

- Zara, zaraz. - Dymitri jakby odzyskał głos i lekko uniósł pełną butelkę jakby o niej mówił. - A co z Normą? Znów zamierzasz ględzić aby poszła z wami? - widocznie węglarz nie zapomniał o co poszła ostatnia dość ostra wymiana zdań między nimi i jedna butelka nie mogła go tak łatwo kupić.

- Jest wolnym człowiekiem. - zauważyła - Zrobi co uważa a z tego co mówiła ostatnio to z wami jej dobrze. Ja zaś nie mam zamiaru nikogo uprowadzać czy trzymać pod przymusem. Jej wybór. Jestem kupcem, nie przestępcą. - uspokoiła nieufnego jeszcze półkislevczyka - To jak? Wpuścicie nas? Czy pozwolicie tak wyjątkowym kobietą z podarkami marznąć na tej pizgawicy?

- Daj słowo, że nie będziesz jej gadać aby nas zostawiła. I one też. - Dymitri wciąż się wahał ale w końcu wydawało się, że pod tym warunkiem jest gotów zaryzykować taką wizytę.

- Masz moje słowo. - uniosła w górę dwa palce na znak “przysięgi” - Przyjaciele Normy to moi przyjaciele. - dodała zapewniając węglarza.

- No dobra. Możecie wejść. Ale jak zaczniecie rozrabiać to się zaraz pożegnamy. - zgodził się w końcu Dymitri i podał butelkę koledze. Ten zaczął robić zapraszające gesty w stronę Versany jaka stała pierwsza w tej dziewczęcej kolejce. Druga była Łasica która wydała z siebie okrzyk radości i podeszła do swojej przyjaciółki korzystając z okazji aby klepnąć ją w tyłek.

~ Dobra robota ślicznotko! To jeszcze mi załatw fuchę łaziebnej Normy i będę cała twoja! ~ szepnęła jej do ucha a potem radośnie odwróciła się by zawołać pozostałe dwie dziewczyny. W końcu cała grupka wśród radosnych, dziewczęcych chichotów przeszła krótkim korytarzem do głównej izby a Dymitri został aby zamknąć za nimi drzwi. Jego kolega na odwrót, robił za przewodnika chociaż właściwie to było zbędnę bo korytarz miał może ze trzy kroki od drzwi do drzwi. I zaraz znaleźli się w jasno oświetlonej izbie, tak samo gorącej jak to Versana zapamiętała z poprzedniej wizyty. Wiele się nie zmieniło. Wciąż głównym meblem był stół i przy nim siedział jeden z węglarzy. Drugi właśnie zaczął mu pospiesznie tłumaczyć kim są te koleżanki Versany jakie właśnie weszły do środka i zaczęły się rozbierać. Bo w zimowych, grubych ubraniach robiło się nie do wytrzymania.

- Dziewczyny przyszły w odwiedziny. I mają sprzęt. Tod, zawołaj Normę. - obwieścił Dymitri zaprowadzając nieco ładu w ten chaos i pokazując dziewczynom gdzie są wieszaki na jakich można zostawić futra i płaszcze. Ten co mu towarzyszył pokiwał głową i ruszył w stronę jakichś drzwi i na chwilę zniknął im z oczu.

- Szykuj więc stół, krzesła i jakieś naczynia. Długo tego nie utrzymamy a szkoda, żeby się potłukło i zmarnowało. - wskazała na pakunki z którymi tu się zjawiły - Kartami i kośćmi również nie pożałujemy. - dodała wieszając płaszcz - Przyda się jeszcze trochę miejsca do tańca. Jak usłyszysz jak ta ślicznotka gra na mandolinie to same nogi cię do tańca poniosą.

Zrobiło się całkiem wesoło i gwarno. Grupka młodych kobiet, dwóch mężczyzn jakby udowadniali czym jest sławna kislevska gościnność. Dało się słyszeć brzdęk rozkładanych naczyń i butelek, ktoś poszedł do kuchni po talerze na przygotowany przez ludzi Karlika prowiant i naprawdę coraz bardziej zaczynało wyglądać na to, że ten pomysł ze wspólną zabawą dziś wieczorem może wypalić. Właśnie wtedy skrzypnęły drzwi i wrócił Tod wraz z Normą. Norma znów wyglądała dość domowo. Bose stopy, kalesony i luźna koszula jaka sięgała gdzieś do wysokiego uda. Nieco rozcięta na dole po bokach i z kislevskimi wzorkami przy kołnierzu.

- Cześć! Nie szukasz może łaziebnej? - Łasica przywitała się wesołym uśmiechem i machaniem ręką a wojowniczka z północy uśmiechnęła się ale dość niemrawo. Chyba zaskoczył ją widok tylu osób na raz i te gwarliwe, wesołe przygotowania do uczty. Szybko przeszukała wzrokiem ten barwny i wesoły tłumek i nagle wzrok jej znieruchomiał na jednej postaci.

- Blanka! - widocznie od razu rozpoznała czarnowłosą niewolnicę. Jej krzyk był krótki i ostry jak trzaśnięcie bicza. I tak podziałał na niewolnicę. Tej zatrzęsły się ręce jakby naprawdę zaraz spodziewała się uderzenia. Po czym zaraz potem przyjęła służalczą postawę pochylając głowę do przodu w niemym ukłonie. Dymitri zaskoczony nie mniej niż reszta zaczął coś tłumaczyć po kislevsku uspokajającym tonem jakby chciał wyjaśnić Normie co tu się dzieje ale zdążył powiedzieć może ze trzy słowa gdy Norsmanka z impetem ruszyła na niewolnicę. Złapała ją za ramiona i zaczęła coś do niej krzyczeć. Pewnie po norsmeńsku bo nie brzmiało nawet jak kislevski. Blanka wpadła w płacz i coś odpowiadała. Chociaż pozostali nie rozumieli ani słowa to dało się wyczuć, że wojowniczka o coś intensywnie pyta w niewolnica płaczliwie odpowiada i chyba przeprasza. W końcu Norma ją puściła a ta upadła jak worek szmat u jej stóp zapłakana i bezbronna. Tak wojowniczka patrzyła gdzieś w ścianie gniewnie i milcząco. Pozostali nadal nie wiedzieli co powinni zrobić w tej chwili.

- No to dziewczyny się chyba rzeczywiście znają. - cicho mruknęła Łasica patrząc na te dwie tak całkiem różne kobiety. Po czym pytająco spojrzała na Versanę zastanawiając się co teraz powinny zrobić.

Versany cały ten teatrzyk zbytnio nie zaskoczył stąd też chyba spokój jaki zachowała widząc to wszystko. Spodziewała się tego. Vasilij ją uprzedzał, ona sama z resztą też wiedziała jakimi cechami charakteryzowali się ludzie zza Morza Szponów.

Wyłapała wzrokiem spojrzenie zdezorientowanej Breny i krótkim gestem przywołała ją do siebie.

- Nic się nie bój. - od razu uspokoiła swoją uczennice, gdy ta do niej podeszła - Przy mnie nic ci nie grozi. Blance z resztą też.

Norma znacznie się różniła od wszystkich ludzi, z którymi do tej pory wdowa wchodziła w interakcję. Nauczona jednak błędami popełnionymi przy ostatniej wizycie, nie miała zamiaru drugi raz popełnić gafy.

Obie więc podeszły do berserki i jej niedawnej niewolnicy, którą Ver chwyciła za ramię by pomóc jej wstać.

- Tłumacz Breno. - zwróciła się nie spoglądając na nią. Swój wzrok skierowała natomiast na poruszoną wojowniczkę.

- Jeżeli chcesz to możesz jej urwać głowę nawet teraz. - zaczęła chłodno - Ale póki co ona jest jedyną szansą na odnalezienie reszty twojej załogi. - od razu zaznaczyła ten dość istotny fakt wobec, którego Norma raczej nie przeszłaby obojętnie.

Uspokajanie ludzi o tak porywczym charakterze jak Norma mówiąc im aby się nie denerwowali przynosiło zazwyczaj z grubsza odwrotny efekt. Trzeba było używać konkretnych argumentów nie owijając w bawełnę. Stąd też takie a nie inne słowa kultystka kazała przetłumaczyć pracownicy.

Brunetka miała dziwne przeświadczenie, że właśnie takim postępowaniem zrobiła najlepiej. Wszystko jednak czas miał zweryfikować.

- Ty też się nie masz czego obawiać. - rzekła schylona nad Blanką - Co ci ona mówiła? Żadna z nas nie zna jej języka więc tłumacz dosłownie wyraz po wyrazie. - dodała prostując się by pomóc niewolnicy wstać - I nie mazgaj się, bo nic w ten sposób nie ułatwisz. - dawanie poczucia protekcji przed niebezpiecznym światem ofierze najczęściej najsilniej uzależniało ją od swojego wybawcy, którym w tym przypadku była Versana.

- Pytała… Pytała o resztę załogi… Ale ja nic nie wiem! Naprawdę! Wam wszystko powiedziałam co wiem! - Blanka dała radę wstać chociaż wciąż starała się unikać Normy jak tylko mogła. Nie było to aż tak trudne bo wojowniczka po tym gwałtownym ale krótkotrwałym przesłuchaniu całkiem straciła zainteresowanie czarnowłosą niewolnicą. Ta zaczęła zaś tłumaczyć toporniczce to o co ją prosiła Versana. W miarę jak mówiła zaczynała się też uspokajać, łkała coraz mniej i głos wracał jej do normalności. Wojowniczka jednak prychnęła pogardliwie i odwróciła się znów do nich twarzą. Coś powiedziała z nieukrywaną pogardą i ironią.

- Ona mówi, że… - Blanka wzięła się w garść i widocznie wojowniczka z północy budziła w niej lęk. Ale zanim zdążyła przetłumaczyć Norma przeszła na kislevski. Więc Brena szybko przetłumaczyła jej słowa swojej pani.

- Ona mów, że Blanka nic nie wie o jej załodze. I jest bezużyteczna. - pokojówka van Drasenów powiedziała zerkając na swoje siostry. Kislevici też popatrzyli po sobie zastanawiając się co tu się właściwie dzieje.

- No to się narobiło. Ja proponuję się napić i odłożyć na bok te wszystkie sprawy na które i tak teraz wiele nie poradzimy. - odezwała się Łasica i podeszła do już zastawionego stołu, odkorkowała pierwszą butelkę i zaczęła szybko rozlewać do kielichów i kubków.

- Skoro jednak przeżyła to istnieje również szansa, że komuś jeszcze udało się ocalić. - mówiła w kierunku Normy nie spoglądając już na Brene licząc, że ta załapie co ma robić - Mam plan. Sama sobie jednak odpowiedz czy chcesz go wysłuchać.

- No to się napijmy. - Łasica też ze swojej strony starała się jakoś załagodzić tą awanturę. Podeszła z kielichem do Normy i wręczyła jej. Wojowniczka spojrzała na naczynie i po momencie zwłoki sięgnęła po nie. A niebieskowłosa poszła z kolejnym. Dała znak Blance i ta podobnie zaczęła usługiwać i gościom i gospodarzom.

- Mówi, żebyś mówiła. - odparł tym razem Dymitri będący ciut szybszy w tłumaczeniu niż Brena. A Norma faktycznie powiedziała jedno, krótkie słowo ale jej twarz zdradzała sceptycyzm.

- W okolicy pełno jaskiń, jam i pieczar, w których nawet ranny po boju człowiek byłby w stanie przeżyć. - wyjaśniła w kilku słowach to o czym wcześniej dzisiejszego dnia rozmawiała z Vasilijem - Znam zaś ludzi, którzy dość dobrze znają teren poza miastem i są chętni podjąć z nami współpracę. Wystarczy tylko ich odpowiednio wcześnie poinformować by przyszykowali niezbędny ekwipunek. - zakomunikowała z kamienną twarzą - Z resztą w ich szeregach są również ludzie pochodzący z twojej ojczyzny. - dodała ten dość istotny fakt, którym miała zamiar nieco ostudzić rozbuzowane do granic możliwości emocje berserki - Od ciebie zależy czy się na to piszesz.

Ciemno blond głowa upstrzona warkoczykami pokręciła się z czytelną niewiarą gdy Brena przetłumaczyła słowa swojej pani. Norma przechyliła mocno kielich i wypiła pewnie na jeden chaus z pół jego zawartości. Potem powiedziała kilka krótkich zdań które nie zabrzmiały zbyt optymistycznie.

- Mówi, że od miejsca walki do wybrzeża jest cały dzień marszu przez śnieg. I trzeba by wiedzieć o tych jaskiniach a oni nic o nich nie wiedzieli. Ona chyba nie wierzy, że ktoś oprócz niej przeżył. - służąca Versany przetłumaczyła to co powiedziała zrezygnowana wojowniczka.

- Ma sens. Jakby przypadkiem nie spotkała Strupasa to by ją też dopadli. Psy gończe siedziały jej na ogonie. - Dimitri pozwolił sobie na swój komentarz. A w końcu miał nieporównywalnie więcej okazji do rozmowy z załogantką rozbitej łodzi jaka przypłynęła z północy.

- Możliwe. - przyznała chłodno - Nie dowiemy się jednak póki nie spróbujemy. - mówiła spokojnie i chłodno niczym Morze Szponów w bezwietrzny dzień - Jeżeli zaś okaże się, że nikt nie przeżył to poszukamy ich trucheł albo tego co z nich pozostało i odprawimy im pochówek na jaki zasłużyli dzielni wojownicy. - objaśniałą, że nawet na wypadek najgorszego scenariusza ma jakiś plan działania - Jesteśmy im to winni. Tyle dla nich możemy zrobić. Z resztą… - zrobiła chwilę przerwy by podkreślić powagę sprawy i dobrać odpowiednie słowa - …wiem po co tu przybyliście. Wasz cel widocznie wymagał ich ofiary ale nie przeżyłaś na marne. Nie skryłaś się hańbą. My też szukamy tej kobiety i razem ją odnajdziemy. Wykonasz swoje zadanie. - mówiła tak by nikt spoza zainteresowanych nie dowiedział się co jest na rzeczy - Teraz zaś proponuje się napić za piękne kobiety i wielkich bohaterów. - mówiła to do Normy. Liczyła jednak na to, że któryś z pozostałych domowników przetłumaczy jej słowa berserce.

Brena zabrała się za tłumaczenie z reikspiel na kislevski, zrozumiały dla wilczycy z północy. Pokazywała na Versanę jakby dla podkreślenia, że tłumaczy jej słowa a w międzyczasie jak na razie tylko Łasica zdradzała chęć do zabawy. Kislevici mieli miny jakby próbowali się zorientować co tu się wyrabia pod ich dachem. W końcu jak pokojówka skończyła tłumaczenie wojowniczka milczała dłuższa chwilę i obrzuciła wdowę długim spojrzeniem od stóp do głów. Nie wyglądała na jakąś uszczęśliwioną.

- Dagma zagraj coś bo się nie zacznie to spotkanie. - Łasica jęknęła na głos widząc, że znów wisi ryzyko wznowienia kłótni. Blondynka z Kisleva pokiwała głową, ujęła swoją mandolinę i zabrzmiały pierwsze struny i nuty. Zaraz popłynął też melodyjny, kobiecy głos ze wschodnim akcentem. A Łasica zaczęła popis tańca. Z początku taki stonowany, kołysała się lekko co ładnie podkreślało grację jej sylwetki nawet pomimo grubej, zimowej spódnicy jaką miała na sobie.

- Racja, napijmy się czegoś. - Dimitri poszedł jej w sukurs i z racji, że ta pierwsza, szybka i nerwowa kolejka jakoś się już rozeszła to podszedł do stołu aby się poczęstować. A w ślad za nim poszli jego koledzy.

Łasica dobrze wyczuwała nastrój tej dość napiętej pogawędki prowadzonej pomiędzy rozwścieczoną Norska a wyjątkowo spokojną i stonowaną Versaną. Muzyka ponoć łagodzi obyczaje. Zaś jeżeli ktoś gra tak umiejętnie jak Dagmara dopasowywując repertuar do sytuacji działa ona ze wzmożoną siła.

Kielich Versany był niemalże pełny. Wdowa przemawiając do berserki nie miała zbytnio czasu ale i chęci aby zwilżać gardło. Wpierw chciała rozwiązać tą dość skomplikowaną sytuacje. Teraz jednak pojawił się impas. Miała wrażenie, że mimo braku entuzjazmu ze strony Normy, uderzyła w odpowiednie struny.

~ Czyny, nie słowa. ~ pomyślała w jednej chwili ~ Wielki Architekcie. Wskaż proszę drogę tej zagubionej berserce. ~ Tzeentch był wszak tym, który projektował i zmieniał świat ~ Rozegnaj chmury z jej nieboskłonu i ukaż prawdziwe motywy i cele naszego zboru.

Przemawiając do Pana Przemian postanowiła podjąć działanie mające na celu obejścia tego niezręcznego patu... Stojąc na wprost Normy uniosła więc kufel by wznieść w ten sposób toast za tych o których wcześniej wspominała. Ludzie z północy nie byli tak elokwentni i rozmowni jak ona czy Łasica. Nadmiar słów często wprowadzał ich w zdenerwowanie negatywnie nastawiając do rozmówcy. Jednym gestem często można było więcej wyrazić aniżeli setkami zdań. Wdowa postanowiła więc pójść za tą myślą i zobaczyć jak to wszystko potoczy się dalej .

Z Normy bił sceptycyzm i brak wiary. Albo zaufania. Niby po krótkim wahaniu uniosła kufel oddając toast Versany ale trudno to było uznać za porządny toast czy chęć do zabawy. A Łasica zdawała się dwoić i troić aby jakoś przekierować uwagę wszystkich na te radośniejsze i frywolniejsze tony. Pląsała przy stole, zalotnie otarła się o śpiewającą Dagmarę przez co przez chwilę stanowiły bardzo przyjemny do oglądania duet tancerki i śpiewaczki. Potem zrobiła rundkę wokół stołu podobnie przyjaźnie zaczepiając trzech, kislevskich gospodarzy.

- No nie stójcie tak! Zapraszamy do stołu! Jedzenie i wino na stole! - zawołała tancerka klaszcząc w dłonie i pokazując na gotowy do użytkowania stół. A wiadomo było, że dzielenie się posiłkiem znacznie zmniejszało szansę na podzielenie się z kimś stalą. Gospodarze więc skorzystali z zaproszenia i rozsiedli się na krzesłach.

- No chodźcie, siadajcie. - Dimitri też widocznie wyczuwał, że lepiej coś zrobić niż tak stać i gapić się wrogo na siebie czekając aż komuś w końcu żyłka pęknie. I pewnie po cichu wielu chciało aby przypadkiem nie pękła Normie. Wszyscy widzieli do czego jest zdolna a tym razem nie było z nimi mocarza na miarę Kornasa.

- No dziewczęta. Dacie się zaprosić? - włamywaczka o granatowych włosach zaczęła kończyć pląsane kółeczko podchodząc do dziewczyn z jakimi tutaj dzisiaj przyszła. Dziewczyny zaś oprócz Dagmary zajętej graniem i śpiewem spojrzały pytająco na Versanę niepewne co teraz powinny uczynić.

Mimo braku przekonania ze strony Normy, Ver jej gest odebrała jako dobry sygnał, który spowodował pojawienie się pierwszego, niepewnego uśmieszku na jej twarzy od momentu rozpoczęcia rozmowy. Nie liczyła na to, że uda się jej zdobyć pełne zaufanie berserki. Musiała jednak od czegoś zacząć i miała wrażenie, że dała radę.

Norma widocznie zeszła z tonu. Krzyki zastąpiło milczenie a złość - zmieszanie i domysły. Wdowa uznała to więc za dobry sygnał. W emocjach nie podejmuje się zazwyczaj dobrych działań. Lepiej jest ochłonąć i przemyśleć wszystko na spokojnie.

- Dziewczęta! - rzuciła reszty kobiet - Pokażcie tej pięknej i dzielnej wojowniczce jak wygląda nasz gościnność.

W następnej chwili ciemnowłosa kultystka wykonała gest zapraszający wyższą i potężniejszą od siebie Norskę do stołu.

- Może partia w karty bądź kości? - niepewnie zaproponowała chcąc tym samym choć na chwilę zmienić temat rozmowy.

- Można w coś zagrać. - zgodził się najbardziej wygadany z Kislevitów. Jak jeszcze Versana z dziewczynami dosiadły się do stołu, sięgnęły po dania i kielichy przygotowane przez ludzi Karlika zrobiło się nawet przyjemnie. Chociaż wciąż jak gradowa chmura nad stołem wisiał gniew wilczycy z północy. Ale stopniowo zostawała sama i nieco na uboczu gdy wszyscy po kolei dosiadali się do stołu.

- Dagma, chodź, usiądź z nami. Musisz mieć siłę na resztę wieczoru. - Łasica zaprosiła blond Kislevitkę i ta pokiwała głową odkładając instrument i też siadając do stołu.

- To teraz wypijmy za wino, rozpustę i masę nieprzyzwoitości tej nocy! - zawołała wesoło Łasica i nawet udało jej się poderwać to wymieszane towarzystwo do radosnego toastu.

W końcu może Normie zrobiło się tak głupio stać samej na uboczu a może dała się skusić tej zabawie ale zajęła ostatnie wolne krzesło co reszta przywitała z ulgą i uśmiechami.

Strawa, alkohol, pieśni i hulanki. Wszystkim zebranym klimat imprezy udzielił się już dawno. Zrobiło się głośno i wesoło. Muzyka wesoło rozbrzmiewała podciągając do tańca kolejne osoby. Tańczyli niemal wszyscy i niemalże w każdej konfiguracji. Pary, trójki, pląsy w kółku i wspólne śpiewanki. Zaś napięcie które z początku nieco krępowało zarówno panie jak i panów zdawało się być już historią.

- Breno. - Ver przemówiła w pewnym momencie do swojej służki, która podobnie jak w “Trzech żaglach” starała się trzymać pieczę nad niewolnicami - Choć ze mną. - kończąc Ver wstała, chwyciła swój taboret i ruszyłą w kierunku normy by chwilę później do niej się przysiąść - Tłumacz.

- Lubisz polować? Co największego udało ci się ubić? - bez pardonu zagaiła jeszcze nieco spiętej Norski. Gwar na szczęście dawał im pewien komfort rozmowy. Wszak musiały siedzieć niedaleko siebie by móc się zrozumieć. Miały jednak pewność, że nikt więcej ich nie usłyszy.

Norma obdarzyła ją dość nieufnym spojrzeniem. Ale te upływający na kolejnych trunkach, jedzeniu i kawałków śpiewanych i wygrywanych przez Kislevitkę nieco i ją chyba zmiękczył. Odpowiedziała więc po chwili zwłoki może ze dwa krótkie zdania. Brena zajęła się ich tłumaczeniem.

- Rekina w morzu, górskiego wilka w lesie. Albo wysokiego wilka. Trochę nie jestem pewna. I morskiego ptaka w powietrzu. Tej nazwy ptaka to nie znam. Ale chodzi o coś latającego. - przetłumaczyła rudowłosa pokojówka. I zamilkła bo wyglądało na to, że teraz wojowniczka zadała jakieś pytanie.

- Pyta się na co my polujemy. Jakie mamy trofea. - pokojówka spojrzała niemrawo na swoją panią zdając sobie sprawę, że pod tym względem raczej nie mają się co mierzyć z wilczycą z północy.

- Nigdy nie byłam na polowaniu ale dużo ćwiczę. - przyznała szczerze - Stąd moja ciekawość. Chciałabym zobaczyć jak robi to taka wojowniczka jak ty. Wyrwiemy się może, któregoś dnia za miasto by zapolować na dużego zwierza? Ile można gnić w mieście.
 
Pieczar jest offline  
Stary 20-03-2021, 16:51   #190
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Marktag (3/8); Późny wieczór

Po spotkaniu z Trójhakiem Vasilij udał się do jednego z bardziej znanych lichwiarzy w mieście. Przynajmniej znanych w odpowiednich kręgach krasnolud Belegar Whitebeard z reguły urzędował w swoim biurze. Jak większość oficjalnych czy nieoficjalnych kupców, miał swoją przykrywkę. Która o odpowiednich godzinach i pod osłoną nocy zamieniała się w prosperujący biznes. Vasilij miał zamiar pogadać z nim o dezerterach. Jeśli faktycznie powstał jakiś obóz to Belegar mógł wskazać mu lichwiarzy którzy robią z nimi jakieś interesy. “Cichemu” natomiast wydawał się oczywista jakaś forma współpracy. Łupy i fanty zdobyte na trakcie ciężko przerzucało się do miasta. Mógł ułatwić interesy lichwiarzowi który brał od nich towar i samym ludziom z obozu o ile istniał. Oni też potrzebowali zaopatrzenia a im większa ilość towaru im częściej i więcej tym większa szansa wpadki jeśli nie dysponowało się odpowiednim zapleczem takim jak Vasilij. Miejscowi lichwiarze raczej potrzebowali dostawy i odbioru pod drzwi. Widział tu pole do współpracy.

- Pierwsze słyszę. Zdziwiłbym się gdyby tak było. - krasnolud z żyłką do interesów pokręcił głową gdy już minęło to pierwsze zwyczajowe zaskoczenie na widok powracającego po tak długiej nieobecności gościa. Otworzył mu drzwi, zaprosił do małego biura z wielkim chociaż niskim stołem i wysłuchał z czym ten przychodzi. Ale pokręcił głową na temat takiego pomysłu. Jego zdaniem dezerterzy przepadli gdzieś w lesie. Póki się dało żyli z napadania na trakcie ale teraz no siłą rzeczy podróżnych do łupienia było mniej. Więc był zdania, że albo się rozproszyli, albo przenieśli gdzie indziej albo zima zrobiła z nimi naturalny porządek. Z drugiej strony nie ukrywał, że do tej pory niezbyt się tym interesował i nie zwracał na to uwagi.

- Znasz kogoś kto może pomóc w temacie? - Vasilij usiadł przy stoliku i pocierał o siebie ręce dla rozgrzania po dłuższym spacerze. Sam znał dobrze okolicę wraz ze swoimi ludźmi. Podpytać można było drwali, węglarzy, myśliwych. Ktoś mógł coś widzieć. Wolał jednak rozpytać u największego lichwiarzy. Nawet ludzie w głuszy jakoś handlowali to była kwestia przetrwania. Choć jak wspomniał Białobrody, mogli być w rozsypce i dopiero szukać rozwiązań które umożliwią przetrwanie. Sytuacja mogła zmusić ich do improwizacji.

- Opowiedz też co słychać, dawno mnie nie było. - popatrzył z pewną nostalgią na izbę w której ubił nie jeden interes. Zamierzał nadgonić zaległy czas w rozmowie z Białobrodym i dowiedzieć się czy może coś godne uwagi działo się na mieście. Krasnolud zawsze był dość dobrze poinformowany
 
Icarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172