Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-02-2021, 05:35   #61
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Czas: X0.08 abt; przedpołudnie
Miejsce: Róg Obfitości
Warunki: Pogodny wieczór



Kiedy Bertrand dowiedział się, że kawaler Cezar Arrarte ma zajmować się wsparciem ekspedycji od strony medycznej, przypomniał sobie, że widział go przelotnie u boku baronessy Iolandy.
Postanowił się z nim rozmówić, podobno medyk często bywał w Rogu Obfitości. Jak zwykle, przybył tam w towarzystwie dwóch gwardzistów.

W głównej izbie karczemnej Cesara jednak nie było. Natomiast obrotna i żywiołowa obsługa od razu wiedziała o kogo chodzi i posłała do pokoju jedną z niziołek. Po chwili do sali zszedł i brodaty Estalijczyk. Miał na ubraniu zawiązany fartuch aptekarski, który dostrzegłszy Bertranda, zdjął i podał karczemnej służce. Obmył dłonie i twarz po czym podszedł do Bretończyka i wyciągnął do niego rękę.
- Pan de Truville - Stwierdził, choć w pytanie pobrzmiało też pytanie charakterystyczne dla ludzi sobie jeszcze nie przedstawionych - Dzień dobry. Cesar Arrarte. Czemu zawdzięczam przyjemność?

- Miło mi poznać, dowiedziałem się, że jutro wyruszamy wspólnie na ekspedycję, a jesteś Panie jak rozumiem nie tylko człowiekiem szlachetnego pochodzenia, ale i osobą która będzie nadzorować wyprawę od strony medycznej. Jeśli znajdzie Pan chwilę, moglibyśmy usiąść i porozmawiać.
Wysłuchawszy z powagą, Cesar kiwnął głową i wskazał jeden z nie zajętych stołów.
- Zapraszam - rzekł, a w ślad za tym pulchna niziołka skrzętnie i chyba z natręctwa przetarła i tak nienagannie czysty blat, po czym dostawiła brakujące krzesła dla obstawy Bertranda - Parno dziś, ale może napijecie się panowie czegoś? - Sam poprosił o warzone przez gospodarzy cytrusowe piwo, a gdy niziołka zniknęła, ponownie zwrócił się do swego gościa. - Jak mógłbym panu pomóc?
- Dziękuję, poproszę estalijskie wino. - Bertrand usiadł, przyglądając się medykowi.
- Faktycznie parno dziś, ciekawe jaka będzie pogoda jak nasza ekspedycja wyruszy…. - zaczął rozmowę, czekając na wino…..
- Jestem tutaj już kilka miesięcy, ale do gorąca trudno się przyzwyczaić, a Pan dużo już czasu przebywa w Lustrii?

- Czwarty tydzień - Odparł lapidarnie Novareńczyk gdy na stole pojawiły się zamówione trunki.
- I przybył Pan tutaj zajmować się szlachetną sztuką medyczną? Z tego punktu widzenia pewnie wiele tu wyzwań..
Brodę mężczyzny rozjaśnił chwilowy uśmiech, który jednak zaraz zgasł w łyku piwa.
- Największym tutaj wyzwaniem, z tego co zaobserwowałem, jest przeżycie. Przykra historia z tym młodym czarodziejem.
- No właśnie, nie ukrywam że nieco zaniepokoiła mnie to sytuacja, szczególnie że incydent wydarzył się podczas naszej wspólnej wyprawy do dżungli. Friedrich należał do Kolegium Życia, magów powiązanych z siłami natury a jednak mu to nie pomogło….jak rozumiem jad tej żmiii był wyjątkowo zjadliwy i nic nie można było zrobić, czyż nie? - Bertrand westchnął obserwując reakcję medyka.

Ten przejechał dłonią po zaroście w milczeniu zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Są jady, na które nawet modlitwa nie pomoże Panie de Truville. To pewnik. Ale skoro młody adept szedł jeszcze o własnych siłach i dożył nocy, to jad raczej nie był nadto zjadliwy i mogło dojść do zaniedbań. Choć nie twierdzę, że na pewno. Jad nietypowego węża mógł mieć takie właśnie nietypowe działanie. Sama moja gospodyni dziś rano miotłą z obejścia wymiatała węże i pająki, które w Estalii nazwałbym nietypowymi.

- Dziękuje za wyjaśnienie. Zaiste, mnóstwo tutaj stworzeń różniących się istotnie od tych ze Starego Świata…- miał już Pan może okazję zapoznać się dokładniej z takimi zagrożeniami? Chciałbym żebyśmy wiedzieli co najmniej co robić gdy jadowite stworzenie ukąsi któregoś z członków ekspedycji- skomentował Bertrand po tym jak popił wino.

- Zatrucia nie są mi obce - odparł ponownie zwięźle Estalijczyk - Natomiast co do innych członków ekspedycji… Należy w przypadku ukąszeń wezwać natychmiast medyka. I bezwzględnie go słuchać.
- Naturalnie, i tak też przekaże…. - odparł szlachcic, który wydawał się być nieco uspokojony wyjaśnieniami Estalijczyka, chociaż miał wątpliwość czy tamten miał już okazję poznać wszystkie lokalne jady. No cóż, jemu też brakowało wiele wiedzy, więc nie mógł go za to obwiniać.
- Jak rozumiem, będzie Pan kierować całym zespołem medyków? Gratuluje tak odpowiedzialnego zadania.

- Obyś cudze dzieci uczył, mawiają - zaśmiał się szczerze acz z wyczuwalnym przekąsem Estalijczyk - Ale dziękuję panie de Truville. Oby węże i pająki były jedynym zagrożeniem jakiemu przyjdzie nam stawiać czoło, tam w tym świecie.
Novareńczyk wzniósł kufel jakby mogło to zwiększyć szanse takiego scenariusza.
- A jak pan się zapatruje na owocność naszej wyprawy? Przygotowania jak słyszałem są bezprecedensowe.

- A i owszem, dużo interesujących ludzi się zgłosiło, wojownicy, szlachta, nawet kapłani, doborowe towarzystwo….oczywiście wierzę że nam się powiedzie, inaczej ja bym nie wyruszał. Skarby i tajemnice starożytnych piramid czekają na odkrycie, prawda? - Bretończyk wziął duży łyk wina i wydał się nagle dużo pewniejszy siebie.

- Taak… Kapitan de Rivera bardzo często o skarbach wspominał w kontekście ekspedycji - odparł Novareńczyk zamyślonym nieco tonem.
-Zapewne nie bezpodstawnie. I nie bez przyczyny. To zastanawiające zważywszy, że nawet łowcy i elfy nie zapuszczały się w głąb gęstwy. Myślę, że jako wytrawny gracz, kapitan de Rivera zostawił sobie na ręce jeszcze kilka asów, które nas zaskoczą. Tymczasem raczy mi pan wybaczyć panie de Truville. Jestem w trakcie warzenia mikstur i zaraz skończy się czas ekstrakcji. Jeśli mogę jeszcze jakoś służyć, to za parę chwil ponownie do Pana zejdę.

-Dziękuje za rozmowę, nie będę Panu przeszkadzać w pracy. Myślę, że będziemy mieli jeszcze okazję porozmawiać wiele razy na wyprawie. - Bertrand dopił wino i pożegnał się z gracją.

************************************************** **************


Czas: 2525.XII.09 mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, centrum miasta, Plac Ratuszowy
Warunki: jasno, gwar i tumult, zachmurzenie, sła.wiatr, skwar


- Widziałeś drogi bracie jak Carlos dzisiaj wygląda? Wspaniale! I na tym koniu i w zbroi… Takiego go jeszcze nie widziałam. Jak jakiś rycerz. - idąca obok siostra rozradowana ćwierkała do swojego brata przeżywając ten wymarsz z młodzieńczą energią i werwą jako pierwszy krok do niesamowitej przygody. Carlos rzeczywiście pierwszy raz pokazał się w pełnym rynsztunku bojowym. I na tym koniu, jak pozdrawiał przechodzącą armię wyglądał niczym wódz szykujący się na wojnę. Albo wyszarpanie trzewiom dżungli jej skarbów i sekretów. Do tej pory Bertrand zawsze go widywał albo w “Kordelasie” albo wcześniej w rezydencji swojej kuzynki to nawet jak się wystroił na jakąś uroczystość czy wizytę to nie wyglądał tak bojowo jak obecnie. Teraz jak się go widziało na tym pięknym rumaku i w pełnej zbroi można było uwierzyć, że jest gotowy poprowadzić swoją armię na przekór wszystkim i wszystkiemu.

Bertrand musiał przyznać że Carlos robił teraz wrażenie, zarówno on jak i zgromadzone przez jego siły. On i jego gwardziści nie robili aż takiego wrażenia w lekkich pancerzach i bez koni, chociaż przynajmniej na czas wymarszu założyli ozdobne błękitno - karmazynowe płaszcze z herbem de Truvillów.

- No, nieźle wygląda, choć zastanawiam się ile wytrzyma w tym żelastwie jak będziemy podróżować w upale. - Odparł siostrze, zauważając lekką nutę zazdrości w swoim głosie.
- W każdym razie podczas ekspedycji będziemy mieli okazję lepiej go poznać… - dodał, zastanawiając na ile to dobrze żeby Isabella spędzała czas z de Riverą. Jeśli wyprawa okaże się sukcesem, on faktycznie mógłby być dla niej dobrą partią, szczególnie jeśli kłopoty w domu nie ustaną…… choć cały czas jakoś nie był do niego przekonany.

- No tak, jest bardzo gorąco. Może później zdejmie z siebie ten pancerz? - brunetka pokiwała głową do słów brata dając znać, że podobnie ocenia sytuację.

- A widziałeś Karę? Ale ona dzisiaj ślicznie wygląda! I tak trochę groźnie… Widziałeś te kobiety jakie ją otaczają? Myślisz, że one jej pilnują? A jakbym do nich podeszła? Myślisz, że by mnie przegnały? - Amazonka nadal wydawała się fascynować siostrę Bertranda. Ją też widzieli na placu jak czekali aż wybije godzina wymarszu a wcześniej aż wszyscy zbiorą się na placu z różnych zakątków miasta. Rzeczywiście teraz jak była okazja zobaczyć tą dzikuskę z włócznią w dłoni, nożem u pasa, wymalowaną w jakieś tajemnicze malunki na twarzy i ciele, wyglądała jak wojowniczka. Dzika i nieokiełznana. Całkiem inaczej niż wówczas na aukcji jak szła związana i prowadzana tam czy tu.

- A widziałeś jak ona się ubrała? Właściwie to nie jest tak całkiem nago. No ale niewiele ma na sobie. Myślisz, że ona się nie wstydzi? To jej nie przeszkadza? -’

- Jak rozumiem dla mieszkańców dżungli to zwyczajny ubiór, łatwiej im wtedy wytrzymać to gorąco, więc chyba jej to nie przeszkadza. Jak chcesz możesz spróbować do niej podejść, dowiedzenie się więcej może być dla nas korzystne. Ja z kolei chętnie poznam dowódców pozostałych oddziałów. - Bertrand odparł siostrze.
Ważne było żeby wyrobił sobie pozycję, nie spodziewał się aż tylu żołnierzy, z tego wielu wyglądających na weteranów. Zdecydował się że przy pierwszej okazji porozmawia z tą kobietą dowodzącą imperialnymi knechtami, ciekawiło go że niewiasta występuje w takiej roli, byłaby zresztą naprawdę ładna gdyby nie te blizny….

- Myślisz, że można do niej podejść? Jej chyba pilnuje ten od madame Eliany. Widziałam go w Festag na bankiecie. - Isabella pokiwała głową nieco unosząc swoją aby spojrzeć ponad głowami i ramionami maszerujących żołnierzy. Nie na wiele to się zdało, odkąd ruszyli dobrze widać było tylko plecy idących przed bezpośrednio przed nimi. Jak czekali na placu to było więcej widać i można było swobodnie spacerować. Teraz co najwyżej można było wyminąć maszerujących aby podejść do kogoś spoza bezpośredniego otoczenia. To i tej ich dzikiej przewodniczki w tej chwili nie widzieli ale musiała gdzieś tam być kawałek dalej.

- Myślę, że ci pozwolą. Może wygodniej będzie poczekać do postoju, teraz wszyscy idą w szyku, całkiem sprawna organizacja póki co tu panuje jak na mieszankę tylu grup. Jesteś szlachetnie urodzoną damą, więc pewnie trochę subtelności nie zaszkodzi. - skwitował nieco protekcjonalnie. Miał wrażenie że Isabella chciała być traktowana jako w pełni dorosła kobieta, jednak momentami wciąż zachowywała się dziecinnie...co bywało albo urocze, albo irytujące.

- Chyba masz rację. Teraz przecież nie będę biegać tak w tę i we w tę przy tych wszystkich ludziach. - Isabella przyznała rację swojemu starszemu bratu. Szła przez kilka kroków zastanawiając się nad tym wszystkim nim ponownie zagadnęła o coś innego.

- A z tym gorącem masz rację. Im ma ktoś mniej na sobie to chyba łatwiej. Nie wiem jak ci żołnierze wytrzymują w tych kolczugach i reszcie. Mi w tej sukni jest gorąco. Ale chyba nie wypada tak przy ludziach się przebierać prawda? Ta krótka spódniczka jest wygodniejsza ale damie chyba nie wypada w niej się pokazywać. - siostra znów wróciła do swoich ubiorowych rozterek. Wydawała się rozdarta pomiędzy wygodą podróży a tym jak wypada aby się ubierała i zachowywała panna z dobrego domu. Zwłaszcza taka jakiej zależy na opinii.

- Jak oddalimy się od miasta i będzie ci za gorąco, to zobaczymy…. - na ekspedycji jest trochę kobiet, w tym baronessa i ta przyboczna Carlosa, możesz pewnie się na nich wzorować.

- A widziałeś tą z wielkim mieczem? Idzie chyba gdzieś tam przed nami. Nie słyszałam by kobieta dowodziła mężczyznami. Znaczy tak w zbroi i w ogóle. Chyba widziałam ją na bankiecie ale powiem ci, że ledwo ją poznałam teraz. Szkoda, że z nią nie porozmawiałam wtedy. - siostra szybko przeskoczyła na kolejny temat, tym razem drugiej z kobiet na jaką widocznie zwróciła uwagę dzisiejszego poranka. Chociaż zdawałoby się z całkiem odmiennych powodów niż Kara.

- Musi być nieprzeciętną wojowniczką, skoro dowodzi oddziałem mężczyzn. Też chętnie ją poznam, może podejdźmy do niej na najbliższym postoju - Odparł szlachcic.
- No, mamy jak widać nasze własne Amazonki - zaśmiał się idący przed nimi Emilo.

- Chyba można tak powiedzieć. - zgodziła się panienka de Truville. - Taki miecz to chyba strasznie jest ciężki. Taka sztaba żelaza. Musi być strasznie silna. Oni wszyscy. A ona jakoś na zbyt wielką nie wygląda. - Bretonka zastanawiała się nad tym fenomenem. Owa oficer wielkich mieczy może nie wydawała się chucherkiem ale też nie należała do wielkoludów. Przynajmniej tak jak ją widzieli jeszcze nim ruszyli dzisiaj na placu.

- Siła to nie jest tylko kwestia wzrostu, kobiety wojowniczki są rzadkością ale można wyćwiczyć siłę i mięśnie nawet jak ktoś nie urodził się osiłkiem. No i technika też się liczy, choć nie tak w walce mieczem jak moim rapierem - Skomentował Bertrand.
- Tak jak mówiłem, pewnie warto byłoby poznać ją i pozostałych przywódców oddziałów, to może nam się przydać. W tej grupie estalijskich kawalerzystów z pogranicza też mi chyba jakaś znajoma twarz mignęła, choć nie jestem przekonany czy spotkaliśmy się na polu bitwy po tej samej stronie…

- Naprawdę? No ciekawe czy to ktoś znajomy. Mam nadzieję, że jak tak to nikt kto by ci robił jakieś przykrości. - brunetka w długiej spódnicy i zestawem łuku i kołczanu na plecach szła obok swojego brata tymi skwarnymi ulicami miasta jakie opuszczali. Mimo wszystko nadal wydawała się strasznie podekscytowana tą nową przygodą jaką właśnie zaczynali. Spoglądała na boki na tych ludzi na ulicy i w oknach jacy przystanęli aby popatrzeć na tą niezapowiedzianą paradę jaka toczyła się przez miasto.

- Carlos mówił, że zatrzymamy się przy jakiejś rzece. Ciekawe czy tam będzie ładnie. Ojej to będziemy dzisiaj spać pod namiotami? Jak my rozwiesimy te hamaki w namiocie? Lerg mówił, że lepiej spać w hamaku niż na ziemi. Jestem taka podekscytowana! Nie pamiętam kiedy nocowałam poza domem i to nie w łóżku! - Isabella cieszyła się niepomiernie na tą przygodę. Aż wybiegła myślami o dobre pół dnia do przodu jak powinni dotrzeć nad tą rzekę i rozbić pierwszy obóz na tej wyprawie. Pierwszy poza murami miasta.

--Zobaczymy jakie tam będą warunki, jak nie będziemy spać w samej dżungli tylko przy rzece to może hamaki nie będą potrzebne... -Zastanawiał się szlachic.

-Szefie, ten żołnierz co go rozpoznałeś to nie jest przypadkiem Marco zwany Sokołem, któremu daliśmy popalić w bitwie pod Noveau? - wtrącił się Emilio.

-Tak to chyba on, ciekawe że oficer estalijskich najemników tutaj trafił tak samo jak my, może to przeznaczenie? - Bertrand zmarszczył brwi, zaskoczony że natrafił na dawnego przeciwnika z czasów gdy był porucznikiem na estalijsko-bretońskim pograniczu. No ale skoro teraz byli po jednej stronie to tamten nie powinien żywić urazy... a jeśli by tak nie było to tym gorzej dla niego.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 21-02-2021 o 11:46.
Lord Melkor jest offline  
Stary 21-02-2021, 16:58   #62
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 08 - 2525.XII.09 mkt; wieczór

Czas: 2525.XII.09 mkt; zmierzch
Miejsce: okolice Portu Wyrzutków, ujście rzeki, obóz na plaży
Warunki: noc, światła obozu, gwar, zachmurzenie, sła.wiatr, skwar


Wszyscy







https://q-xx.bstatic.com/xdata/image...195d4224175&o=



Wreszcie sytuacja zaczynała się normować. Większość namiotów było już ustawione, ogniska rozpalone, muły i inne zwierzaki zagnane i powiązane aby nie narobiły kłopotów i można było odpocząć po tym całym dniu marszu po piachu i w pyle. Sam marsz mógł nieco ciążyć. W końcu szło się po piachu. Najłatwiej było iść na pograniczu wody i lądu gdzie piach był mokry, cięższy i stabilniejszy. Dlatego kolumna w dość naturalny sposób po upuszczeniu murów miasta rozproszyła się w dość wąski szereg bo każdy wolał iść po tym mokrym niż sypkim piachu. Łatwiej się wtedy szło. Jedynie jeźdźcy jintes i piesi zwiadowcy szli albo jechali na pograniczu dżungli i plazy. Tam też piach był bardziej zwarty to podróżowało się lżej niż po złocistej plaży.

Pierwszy dzień podróży był nawet przyjemny. Od oceanu wiała przyjemnie chłodząca bryza, wody morskiej było pod dostatkiem a chmury łagodziły zasłoną słoneczny blask. Szło się więc całkiem przyjemnie przy pięknej pogodzie i równie pięknej scenerii. Pewnym mankamentem mógł być sam marsz. W końcu trzeba było iść na własnych nogach przez większość dnia. No i gorąco jakie sprawiało, że każdy element ekwipunku wydawał się cięższy niż powinien. Póki ktoś jednak nie dźwigał całego plecaka na sobie albo nie szedł w ciężkiej zbroi to też dało się jakoś znieść. Pewnie dlatego gdy przy końcóce dnia najpierw elfia czołówka a potem reszta armii dotarli do ujścia rzeki o jakiej mówił kapitan to humory dopisywały. Zabrano się za rozbijanie obozu.

Samo rozbijanie obozu też trwało z jeden czy dwa dzwony. Jak ktoś był sam czy nawet w parę osób to na takiej pięknej plaży mógł się rozbić gdzie chciał w pacierz czy dwa. Nazbierać drewna w pobliskej dżungli aby rozpalić ognisko, rozbić swój namiot i tak dalej. Ale gdy robiła się z tego pstrokata, hałasliwa zbieranina na kilkaset osób to wszystko to ulegało zwielokrotnieniu. Praktycznie przez cały dzień każdy starał się nieść jak najmniej by nie dźwigać zbędnych rzeczy. Zbrojni zwykle mieli przy sobie broń i pancerz i niewiele więcej. Te inne zbędne w marszu rzeczy a niezbędne do rozbicia się na noc dźwigały muły. A te szły na samym końcu kolumny więc najpierw trzeba było czekać aż dotrą do ujścia rzeki, potem odnaleźć swojego muła, zabrać co trzeba, znaleźć miejsce na obozowisko i zacząć się szykować do spędzenia pierwszej nocy poza miastem. Zwykle ktoś brał się za rostawioanie namiotu, ktoś szedł do dżungli po drewno, ktoś nabierał wody na kolację a temu wszystkiemu towarzyszył gwar rozmów, gwizdków sierżantów, pokrzykiwania, ryczenie zwierząt i cały ten tumult jaki czyniła każda armia i większe skupisko osób.

W międzyczasie dzień się skończył i zapadł zmierzch a ten przeszedł w wieczór. Mimo wszystko był ostatni miesiąc w roku więc chociaż było ciepło a nawet gorąco jak w lato to zmierzch przychodził wcześniej niż później. Wieczór okazał się jednak ciepły i przyjemny. Światła ognisk i pochodni dawał przyjemny blask. A pogranicze oceanu, rzeki i plaży było bardzo przyjemne dla oka. Obóz był rozbity więc zrobiło się ciszej, spokojniej i luźniej. Większość grup i oddziałów właśnie była na etapie kolacji co sprzyjało luźniejszym rozmowom i odpoczynkowi. Większość zbrojnych już z ulgą pozdejmowała swoje pancerze i mogła usiąść na ciepłym piasku, kłodzie czy kamieniu aby sobie odpocząć po całodziennym marszu. Jedynie pechowcy jakim przypadła warta na skraju obozu wciąż musieli tkwić w pełnym rynsztunku mając nadzieję, że ta służba się skończy, ktoś ich zmieni i będą mogli dołączyć do innych.

---



Kara i Zoja



Pierwszy obóz przyniósł też pierwsze zgrzyty. Lub patrząc z innej strony pierwsze widowisko. Zwłaszcza, że brały w nim udział dwie, całkiem przyjemne dla oka kobiety, Kara i Zoja. Obie wydawały się dobrane jak dla największego kontrastu. Zoe miała rak jasno blond włosy, że prawie białe a Kara miała tak ciemne, że prawie czarne. Kislevitka miała jasną karnację jaka wciąż była jasna mimo tropikalnego słońca a Amazonka była miedzianej barwy. Obie jednak miały broń i jak się okazało umiały jej używać. A cała scenka zaczęła się dość niewinnie. Od tego, że Kislevitka siedziała sobie na jakimś wysuszonej kłodzie i bawiła się nożem. Dość machinalnie, zajęta czym innym, tak jak czasem ludzie przewracają monetę w pomiędzy palcami. Namiot przeznaczony dla ich przewodniczki z dżungli był już rozbity, kolacja się gotowała nad ogniskiem więc można było sobie usiąść i odpocząć.




https://i.pinimg.com/originals/df/66...a9fffa0db6.jpg


Zoe chyba nie zwróciła uwagi na to, że Kara jej się przygląda. Dopóki Amazonka nie wyjęła własnego noża. To w naturalny sposób zwróciło na nią uwagę nie tylko blond Kislevitki. Dzikuska jak się okazało też powtórzyła te ruchy nożem jakie do tej pory wykonywała siedząca Kislevitka z jej eskorty. Ta roześmiała się krótko i chyba potraktowała to jak wyzwanie. Bo wstała, pokazała na swój nóż i teraz dopiero zaczęła nim wiwjać różne sztuczki. Musiała być zawodową nożowniczką, że tak wprawnie się posługiwała tą drobną bronią. Coraz więcej głów kierowało się w stronę tych popisów bo było na co popatrzeć.

Kara jak się okazało też była z nożami za pan brat. Bo z kolei zaczęła swój pokaz. Krótkie, myśliwskie ostrze z wprawą śmigało między jej palcami, z jakąś płynną, taneczną gracją. Też było co oglądać jak ta wymalowana w różne wzory wojowniczka tak się popisywała swoimi umiejętnościami.

Trudno było określić która z nich jest lepsza w takich popisach. Nawet jak się je tylko oglądało. One chyba też miały podobnie a może były na tyle ambitne, że chciały udowodnić swoją wyższość nad tą drugą. Może dlatego w końcu Zoja widząc, że z tymi nożami trudno o rozstrzygnięcie niedbale rzuciła swój nóż w pień na jakim niedawno siedziała a ten wbił się w niego solidnie. A blondynka dobyła szabli. Uśmiechnęła się z wyższością do swojej konkurentki a ta popatrzyła na nią nieco niepewnie nie widząc na co się zanosi.

A Kislevitka okazała się także całkiem wprawna w szermierce tą zakrzywioną bronią tak lubianą przez jej nację. Dała wspaniały popis władania tą bronią, szabla ze świstem śmigała w jej dłoniach, kręciła nią młynki, markowała ciosy znad głowy i od dołu, robiła wypady i odskoki. Widocznie z szablą znała się równie dobrze jak z nożami. A coraz częściek kierowała swoją broń w kierunku obserwującej ją Amazonki. W końcu nieco zdyszana opuściła szabkę i spojrzała wyzywająco na dziką wojowniczkę. A ta bez wahania podjęła to wyzwanie.

Cofnęła się o kilka kroków i złapała za swoją włócznię. Poza nożem nie miała innej broni. Ale jak się szybko okazało włócznią posługiwała się z nie mniejszą wprawą niż Kislevitka szablą. Włócznia świstała swoją bojową pieśń w wieczornym powietrzu. Okazało się, że Amazonka też umie nią dźgać się i robić wypady albo efektownie obrócić za plecami i unieść nad głową jak do rzutu. Też nie omieszkała kierować ostrza włócznie w stronę blondynki dla jakiej głównie był skierowany ten popis. Albo wyzwanie. W ruchach dzikuski było coś co przypominało taniec wojenny czy rytualny. Jak się nie znało ich kultury trudno było być do końca pewnym czy to jeszcze jakiś rytuał czy już wyzwanie do walki. Zoja chyba też nie była tego pewna ale była pewna, że nie spodobało jej się ostrze włóczni jakie poszybowało ju niej. Nie było wiadomo czy Kara zatrzymałaby swoją broń w ostatniej chwili czy naprawdę zamierzała uderzyć blondynkę. Było wiadomo, że szabla śmignęła w powietrzu i zbiła ten atak włóczni czy był pozorny czy nie. Stal stuknęła o drewno a Kislevitka przyjęła postawę bojową ustawiając się nieco bokiem i wystawiając przed siebie szablę gotowa do podjęcia walki. Kara ustawiła się podobnie i włócznia była już gotowa aby skrzyżować się z szablą. W dwa przyspieszone oddechy coś co dotąd wyglądało na popisy szermieczych umiejętności zmieniło się w coś co zaraz mogło się zacząć prawdziwym pojedynkiem. W tym momencie huknął strzał i brodaty brunet z dymiącym pistoletem wkroczył na scenę.

- Świetnie! Cudownie! Brawo! Brawo dla tych pięknych i odważnych wojowniczek! Dziękujemy i kłaniamy się za ten wspaniały pokaz! - de Rivera uśmiechał się promiennie i po wsadzeniu pistoletu za pas zaczął klaskać. A po chwili zaczęła klaskać i zgromadzona widownia jaka zdążyła się zebrać. To sprawiło, że i dwie wojowniczki rozejrzały się dookoła dość zmieszanym wzrokiem jakby dotąd zajęte głównie sobą nie zauważyły, że stały się sercem widowiska. Kislevitka ogarnęła się pierwsza, może dlatego, że rozumiała w reikspiel co kapitan mówi, bo uśmiechnęła się i skłoniła widowni. Kara nadal patrzyła na nią, na kapitana i otaczających ją okrąg ludzi nieco niepewnym wzrokiem. Ale sytuacja znów się rozluźniła i zrobiło się luźniej i weselej. Skoro widowisko się skończyło to i widzowie zaczęli wracać do przerwanych zajęć. Nie wszyscy musieli widzieć jak kapitan gestem wezwał do siebie blondwłosą podwładną a te niechętnie podeszła do niego i odeszli przez rozchodzacy się tłum rozmawiając o czymś.


---



Wieczorna narada


- No i co radzicie swojemu kapitanowi? -
kapitan zapytał siedząc na składanym krześle za niewielkim rozkładanym stołem. Na którym zresztą niewiele poza kubkiem i butelką wina było. Jego goście musieli jednak stać bo więcej mebli w tym namiocie nie było. Kapitan zebrał na tą wieczorną anradę większość najznaczniejszych dowódców. Było dwóch jego kapitanów jaki każdy dowodził frontem i tyłem maszerującej kolumny, była Kara, był Togo który robił za tłumacza i jeszcze parę innych charakterystycznych osobistości ich wyprawy. Wszyscy zdążyli się poznać chociaż z widzenia jak nie z ostatniego bankietu w “Kordelasie” no to z dzisiejszego poranka jeszcze w mieście albo całego dnia marszu po plaży.

- Z całym szacunkiem panie kapitanie ale nie rozumiem nad czym się tu zastanawiać. Jak mamy iść dalej to idźmy. - pierwsza odezwała się brunetka jaka była dowódcą imperialnych najemników. Teraz podobnie jak kapitan i większość zebranych była bez zbroi no i bez swojego wielkiego miecza. Nazywała się Anette Konig i tytułowała się kapitanem a nawet sam de Rivera też ją tak tytułował. Chociaż widać było gołym okiem, że oboje są całkiem innymi kapitanami, ona była zawodowym oficerem wojsk lądowych a on dowódcą statku. Ale zdawali się darzyć siebie szacunkiem.

- Tak, ale ona nie chce tam iść. - kapitan wskazał na miedzianoskórą dyskusję. Jak się wszyscy zebrali to na początku streścił na czym polega trudność. Wedle planu jutro z rana powinni ruszyć w górę rzeki przy jakiej się dzisiaj rozbili na noc. I przed zmierzchem powinni dotrzeć do Leifsgard. No może pojutrze. Trochę zależało od tego jak będzie się szło. Wzdłuż rzeki nie było już plaży to zapowiadało się, że będzie trudniej niż dzisiaj. Zwłaszcza, że dżungla schodziła praktycznie do samej rzeki. Osada Leifsgard należała do Norsów. Nie była tak wielka i znana jak Skeggi ale była ostatnim okruchem cywilizacji przed zagłębieniem się w trzewia pradawnej dżungli. Więc kapitan planował, że tam właśnie odpoczną uzupełnią zapasy i zasięgnął języka. Ale pojawił się problem. Kara nie chciała tam iść. Bo wychodziło na to, że jej siostry mają z Norsmenami mocno na pieńku. Więc nie żywiła do nich przyjaznych uczuć. No chyba, że przybysze zza oceanu planowali atak na osadę Norsów. Wtedy bardzo chętnie służyła wszelką pomocą i była gotowa walczyć z nimi ramię w ramię. No ale de Rivera kompletnie nie miał w planie ataku na Norsów. Chciał odnaleźć piramidę i zgarnąć jak najwięcej skarbów a nie siec się i strzelać z Norsmenami. Zwłaszcza, że przecież czekała ich jeszcze droga powrotna do miasta a najłatwiej było podróżować przy rzece tak długo jak się da. Co by znów oznaczało spotkanie z osadą Norsów albo wrogą po poprzednim spotkaniu albo zniszczoną po poprzednim spotkaniu. Więc walka z Norsmenami kompletnie mu się nie uśmiechała. Zaś Karze kompletnie nie uśmiechała się wizyta we wrogiej jej plemieniu osadzie. No i po to kapitan wezwał swoich dowódców i doradców aby usłyszeć jakie rozwiązania proponują w takiej sytuacji.



Carsten



Pierwszy dzień podróży Carstenowi przeszedł dość lekko. Jako ochroniarz nie napracował się zbytnio. Szedł razem z innymi mając na oku miedzianoskórą wojowniczkę. Do pomocy miał Zoję, Babette i Jordis. No i Bastarda. Pies był w siódmym niebie. Biegał na przemian wzdłuż i w poprzek plaży, wskakiwał do wody, pływał, chlapał się, czasem zaszczekał i generalnie wyglądał dość pociesznie. Bo trochę jak maskotka całej armii. Wiele głów i twarzy zwracało się ku niemu, często ktoś na niego gwizdał czy wołał głaszcząc, poklepując albo rzucając coś do jedzenia. Wiele osób, nawet poważnych wojaków, uśmiechało się albo wręcz smiało jak Bastard otrzepywał się z wody albo próbował złapać przelatującego ptaka. Chyba tylko na skrzeczące małpy miał awersje bo jak tylko jakąś wyczuł gdzieś na drzewach to zaczynał je obszczekiwać. A te rewanżowąły mu się piskami i skrzeczniem z koron drzew wiec ten pojedynek werbalny zwykle raczej nie przynosił przełomu.

Amazonka wbrew obawom kapitana nie skorzystała z pierwszej okazji by czmychnąć w mrok dżungli zaraz po opuszczeniu bram miasta. Szła sobie spokojnie przed siebie razem z innymi w towarzystwie swojej kobiecej eskorty, Carstena no i Togo. Z oczywistych względów z nim rozmawiała najwięcej. A szło się jak na jakiejś wycieczce w plener. Można było uwierzyć, że ta półnaga wojowniczka jest tylko kolejnym członkiem ekspedycji. Chociaż o egzotycznej urodzie i wyglądzie. To już chyba czarny niziołek bardziej rzucał się w oczy. Miał prawie czarną skórę no i czubek głowy gdzieś na wysokości połowy torsu dorosłego. Szedł tylko w przepasce biodrowej, z jakimiś naszyjnikami na szyi oraz włócznią. W ciągu całego dnia egzotyka obojga tubylców chyba wszystkim spowszedniała na tyle, że nie wywoływali już takiej sensacji jak na aukcji albo na początku wyprawy. W końcu szli jak inni i nic specjalnego się nie działo.

To już u celu, przy tej rzece jak rozbijali obóz było więcej stresu niż przez cały dzień marszu. Nie było trudno sobie wyobrazić, że Kara może próbować się ulotnić w zamieszaniu. Jak ludzie na przemian pokrzywkiwali do siebie, mijali się, szli do dżungli albo wracali z dżungli z naręczami zebranego drewna. A i zmrok się zrobił a w końcu i ciemność wieczoru. Sytuacja była idealna by się gdzieś ulotnić. Ale Amazonka jakoś nie skorzystała z okazji. Wreszcie ich namiot był rozbity, kolacja lada chwila powinna być gotowa, było już po tym zebraniu u kapitana gdy pojawiła się pewna dyskretna sprawa. Panie chciały dokonać wieczornych ablucji aby zmyć z siebie ten całodzienny kurz, pot i pył. A wokół w obozie dominowali mężczyźni. Też się kąpali w rzece czy oceanie, nawet czasem któryś pływał no ale męska nagość jakoś tak nie rzucała się w oczy gdy wokół byli prawie sami mężczyźni. Nie było jednak trudno sobie wyobrazić co by było gdyby kobiety, w większości młode, okazały się podobną swobodą.

- Właśnie kończą rozbijać łaźnie polową. - zauważyła Zoja zerkając na rozwiązanie tego problemu. A był nim jeden z zapasowych namiotów rozstawiony w płytkiej wodzie rzeki. Co sprawiało, że panie mogły wejść do wnętrza i tam zadbać o swoją higienę. Dlatego już teraz kilka z nich czekało przy brzegu z ręcznikami aż prace z tym namiotem dobiegną końca. Carstenowi przypadło w udziale stanie na straży przyzwoitości i dobrych manier gdy Kara i większość kobiet z eskorty skorzystała z dobrodziejstwa tej rzecznej łaźni. Wszystko wydawało się w porządku gdy w pewnym momencie z wnętrza nie doszedł go zaskoczony i przejęty głos Babette.

- Hej co robisz? Wracaj! Ubierz się! Musisz się ubrać! - nie wiedział co tam się dokładnie działo za ścianą namiotu ale szybko się przekonał bo poła namiotu uchyliła sie i ukazała się ociekajaco wodą postać Amazonki. Poza przepaską biodrową i pasa z nożem nic więcej na sobie nie miała. Zmyła z siebie te malunki jakie miała do tej pory na sobie. Na szczęście jej długie i mokre włosy opadały na tyle litościwie, że zasłaniały od przodu te atrybuty których szanująca się cywilizowana kobieta nie powinna pokazywać publicznie. Dzikuska coś powiedziała może do niego a może do dziewczyn w namiocie wskazujac w bok namiotu jakby tłumaczyła co robi. Ale bez Togo oczywiście nikt nie zrozumiał co ona mówi. Zaraz poła namiotu uchyliła się ponownie i wybiegła z niej Zoja gorączkowo naciągając koszulę jak najniżej a wyglądała jakby nic poza tą koszulą nie miała. Babette pewnie miała na sobie jeszcze mniej bo tylko wychyliła głowę z namiotu kurczowo trzymając połę płachty aby się więcej nie obnażyć.

- Kara! Wracaj tu! Co ty robisz?! Cholera Carsten ona chyba idzie pływać! - Zoe była zdenerwowana widząc jak Amazonka obeszła namiot i zaczęła wchodzić do wody, właśnie jakby miała zamiar popływać. A ona sama była tylko w koszuli i sądząc z konsternacji w głosie nie była pewna czy powinna tamtej na to pozwolić, łapać ją, gonić czy jeszcze co innego więc w rozterce spojrzała na dowódcę eskorty.



Bertrand



- Oh, zobacz jak tu pięknie! Mogłabym tu zostać na zawsze. Może jak wrócimy ze złotem zbudujemy sobie tutaj dom? Z ogrodem i widokiem na plażę. - Isabella w pełni uległa urokowi tego malowniczego miejsca. Rzeczywiście jak się stanęło plecami do obozu można było udawać, że są tu sami. A widoki były przepiękne. Z jednej strony otwarty ocean, bure chmury nad głowami i czerń nieba tam gdzie były dziury. Do tego mroczna ściana dżungli od strony lądu i szeroki pas plaży oraz ciepły, złoty piach pod stopami. Tak, niewątpliwie to miejsce miało swój urok. Może troszkę psuli go mali krwiopijcy którzy wieczorem zlatywały się chmarami by wyssać krew z rozgrzanych marszem i słońcem ciał. Isabelle właśnie jednego trzasnęła dłonią na swoim ramieniu ale to chyba nie mąciło jej szczęścia.

- Pójdziemy do tej Amazonki? Teraz jest okazja. Widziałeś co ona potrafi tą włócznią? Ale ta blondynka też. Tylko, że szablą. - mówiła idąc spokojnie boso po plaży. Trochę dalej widać było światła obozu zresztą na słuch też on się odznaczał chociaż nieco dalej odgłosy zmieniały się w nierozpoznawalny szum. Ale w miarę jak wracali z tej wieczornej przechadzki po plaży to znów było słychać i widać coraz więcej detali.

- A może do tej pani kapitan? Bez tego pancerza i miecza wcale nie jest taka duża. Przyjrzałam się jej jak rozbijaliśmy obóz. Myślę, że podobna do mnie. - Bertrand jak miał okazję się przyjrzeć tej Konig na naradzie w namiocie kapitana mógł dojsć do podobnych wniosków. Bez pancerza i broni sylwetką i gabarytami jakoś nie wyróżniała się na tle innych kobiet w jej wieku. Może była ze dwa czy trzy palce wyższa ale całościowo to mogło łatwo umknąć.

- Strasznie ci dziękuję, że mnie zabrałeś! Jesteś najlepszym bratem na świecie! - młodsza siostra niespodziewanie objęła swojego najlepszego brata na świecie i przytuliła się do niego ściskając mocno by okazać swoją radość i wdzięczność.

- A myślisz, że jak one strzelają z łuku? Bo ta kapitan to nie widziałam aby miała coś do strzelania. Chyba nikt w ich grupie nie ma. Tylko te wielkie miecze mają. Kara ma tylko nóż i włócznie. No Zoja ma pistolety. Ale łuku chyba nie. - gdy już szli między pierwszymi namiotami siostra na głos chyba porównywała swoje umiejętności z trójką kobiet o jakich mówiła. Osobiście raczej nie miała wprawy w posługiwaniu się szablą, nożem czy mieczem. Ale umiała się posługiwać łukiem. A łuku u żadnej z owych kobiet nie można było dostrzec.

- O zobacz, rozstawili już łaźnię. To będzie można się umyć. - powiedziała ucieszonym tonem widząc ten jeden, jedyny namiot jaki stał w wodzie. A jak było mówione wcześniej to właśnie było miejsce gdzie wszystkie panie z obozu mogły spłukać z siebie trudy dnia. Jak odchodzili na przechadzkę to dopiero służba stawiała ten namiot.

- A to nie jest ta kapitan? Co tam się dzieje? - gdy skrócili dystans dostrzegli grupkę czekających na plaży kobiet aby dokonać wieczornych ablucji w namiocie. Wśród nich jedną z brunetek faktycznie mogła być Konig. Chociaż stała w samej koszuli, i w grupce kobiet bez charakterystycznego chabrowego kubraka albo swojej broni to tak do końca jeszcze nie można było być pewnym. Ale nie zdążyli nawet podejść by się przyjrzeć gdy przy namiocie zrobiło się jakieś zamieszanie. Jakaś ciemnowłosa kobieta wyszła z namiotu wywołując małe zamieszanie. Kolejna, tym razem blondynka w białej koszuli wybiegła za nią coś krzycząc jakby chciała ją zatrzymać a osoby jakie były w pobliżu świadkami tej sceny patrzyli, śmiali się albo coś mówili dodając swoje do tego zamieszania.



Cesar



Podróż po plaży nie okazała się za bardzo uciążliwa. Nie tak jak to złorzeczylo mnóstwo osób. Z drugiej strony dzisiaj szli po plaży a nie na przełaj przez dżunglę. Tak czy inaczej gdy popołudniu dotarli nad rzekę i zaczęli rozbijać obozowisko siwowłosy brodacz nie był za bardzo zmęczony. Zwykle szedł z Javierem bo kapitan przydzielił Jordis do eskorty Amazonki pod komendę Carstena. Za to miał do towarzystwa dwójkę wykształconych wsztuce medycznej towarzyszy. Dobranych jakby dla kontrastu, patykowaty, starszy nawet od niego mężczyzna i młoda, młodsza od niego kobieta.

Mężczyzna nazywał się mistrz Bartolomeo i był Tileańczykiem. Z racji tego, że jak sam mówił przez 30 lat był lekarzem pokładowym na różnych statkach to i podłapał nieco języków obcych. Jak sam mówił mógł się dogadać z estalijczykami i bretończykami a parę prostych zdań znał nawet w reikspiel i po kislevsku.

Ulryka zaś pochodziła z Marienburga i więc reikspiel był jej ojczystym językiem a sama żywiła wielki szacunek do Mannana. Z zamiłowania jednak uwielbiała Imperium a zwłaszcza Altdorf gdzie przez kilka lat pobierała nauki i praktyki medyczne. Bardzo ciepło wyrażała się o tamtym okresie swojego życia który sądząc po jego wyglądzie musiał zakończyć się nie tak dawno.

I tak brodaty Estalijczyk, mianowany szefem medycznym wyprawy znalazł się między starym a młodym, między kobietą a mężczyzną, między doświadczeniem a powiewem świeżości. Pod wieloma względami wydawał się być pośrodku drogi pomiędzy tym dwojgiem.

- A ty kawalerze? Gdzie praktykowałeś do tej pory? Pierwszy raz w tych stronach? - Bartolomeo zapytał w którymś momencie podróży gdy szli piaszczystą, słoneczną plażą w tłumie innych podróżników. Pytał w reikspiel bo chociaż jak się okazało lepiej władał choćby estalijskim czy bretońskim to właśnie język poddanych imperatora był najlepszą platformą do porozumienia między całą trójką. Chociaż w wykonaniu Tileańczyka brzmiał mocno topornie. Z tego co mówił wynikało, że w samej Lustrii nie jest pierwszy raz ale zwykle służył na pokładzie statków. Pierwszy raz brał udział w wyprawie lądowej. Ulryka za to była w mieście już drugi rok i wcześniej miała praktykę w szpitalu do jakiego zwożono rannych żołnierzy i marynarzy ze statków jakie toczyły walki z najazdem dzikusów z północy podczas ostatniej wojny.

Sam obóz na piaszczystej plaży, w narożniku między oceanem a rzeką był położony bardzo malowniczo. Rzeka zapewniała świeżą wodę a ocean bryzę zwiewającą tropikalne opary wgłąb dżungli. Cała rozciągnięta do tej pory kawalkada stopniowo skumulowała się w jednym hałaśliwym punkcie przygotowując się do spędzenia pierwszej nocy poza miastem. Obóz udało się rozbić, obozowicze zaczęli szykować sobie kolację i zajmować się swoimi sprawami. Kapitan zorganizował naradę dowódców grup i sekcji na jaką szef medyków też był zaproszony. Ale teraz było już po więc miał resztę wieczoru do dyspozycji.



Amris



Wyglądało na to, że elfy Amrisa są ostatnim oddziałem jaki dołączył do maszerującej przez miasto kawalkady różnych oddziałów. Słyszał już co prawda że inny oddział elfów z Ulthuanu bierze udział w tej ekspedycji ale dopiero dzisiaj się spotkali. I w pierwszej chwili dość przelotnie bo elfy Ektheliona szły na czele maszerującej armii więc mogli się tylko pozdrowić. Potem Amris ze swoją świtą dołączył do maszerującej kolumny i tak razem szli przez resztę dnia.

Podróż nie okazała się aż taka ciężka gdy szło się po zalewanych oceaniczną wodą śladach poprzedników. Na pewno lżej niż po luźnym piachu jaki wyglądał uroczo i kusząco ale jednak maszerowałoby się po nim znacznie trudniej niż po tym mokrym i zbitym. Podczas tej wędrówki nie bardzo była okazja aby rozmówić się z kim kto nie maszerował tuż obok. Więc dopiero pod koniec dnia, jak dotarli do ujścia rzeki zagradzającą dalszą drogę była okazja się rozejrzeć i porozmawiać z kimś. Zwłaszcza, że zaraz po rozstawieniu namiotów kapitan de Rivera wezwał co istotniejszych dowódców i doradców do swojego namiotu na naradę. Amris jakiego ominął pożegnalny bankiet w ostatni Festag dopiero tutaj mógł się dokładniej przyjrzeć pozostałym dowódcom jak i oni jemu. No ale nie po to dowódca wyprawy ich wezwał tylko chciał usłyszeć ich opinię jak należy postąpić w danej sytuacji. Bo rano to już trzeba było ruszać dalej, tym razem wzdłuż rzeki i w głąb lądu. Po naradzie zaś wieczór każdy miał do swojej dyspozycji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-02-2021, 21:48   #63
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację

Marktag, okolice Portu Wyrzutków, ujście rzeki, obóz na plaży, zmierzch

Carsten z ulgą rozprostował kości. Chociaż marsz plażą nie wydawał się męczący to jednak wszędobylski piach utrudniał wędrówkę i wdzierał się wszędzie. Drobinki niesione wiatrem smagały twarz, drażniły oczy i nozdrza. Nie było czasu, by obmyć się w słonej wodzie oceanu. Miarowe tempo nie pozwalało na opóźnienia, poza tym mężczyzna musiał trzymać się blisko asysty Amazonki. Nie chciał już pierwszego dnia zdawać się na kobiety, które oprócz oczywistych zalet, też miały swoje emocje i hardą naturę. Przekonał się o tym podczas najbliższego postoju...

Na początku zajęty zabawą z Bastardem i wyrzuconym przez morze kawałkiem drewna, nie spostrzegł na co się zanosiło. Dopiero kiedy zaczęło się zbiegowisko, dotarło do niego, że chwilowe gapiostwo mogło go wiele kosztować. Nie zdołał zdusić nieporozumienia w zarodku. Było już jednak za późno na działanie - to znaczy był gotów, kiedy tylko cienka granica między popisem, a realnym pojedynkiem zostałaby przekroczona. W obecnej sytuacji jego interwencja na pewno nie spotkałaby się ze zrozumieniem. Jednak wysunął się kilka kroków do przodu, zwinąwszy płaszcz wokół lewej ręki, jak puklerz, a drugą złożywszy na rękojeści miecza. Wodził wzrokiem po obu kobietach, które prezentowały swoje przewagi przed coraz to bardziej gęstniejącym tłumem. Zapadający zmierzch i światła ognisk, tylko potęgowały cały rytuał, który mimo, że miał w sobie coś z teatralności, w każdej chwili najmniejszym impulsem mógł doprowadzić do rozlewu krwi. Ochroniarz większe baczenie miał na Karę, której temperament połączony z dziką naturą łatwo mógł objawić barbarzyńskie oblicze. Nie spodziewał się, że to jasnowłosa da czytelny sygnał do śmiertelnego tańca. Już miał zamiar zbić włócznię dzikuski uderzeniem miecza i wkroczyć na tę nietypową przestrzeń między namiotami, która lada chwila miała zmienić się w arenę zmagań, kiedy huk broni palnej ostudził wojownicze zapędy kobiet.

Słowa Rivery zadziałały jak deszcz, który zrosił rozpalone głowy i rozgrzane mięśnie.

A kiedy rozległy się pierwsze oklaski, ochroniarz był pewien, że tymczasowo sytuacja została opanowana, co widać było po mowie ciała obu wojowniczek. Wcale go to jednak nie uspokoiło. Już bowiem pierwszy postój zapowiadał trudną przeprawę, a kobiece charaktery gwarantowały jeszcze niejedno spięcie i próbę okazania swojej dominacji.

***

Narada u Kapitana, która zgromadziła dowódców wszystkich oddziałów, spowodowała, że ochroniarz poczuł się nieswojo w tak doborowym towarzystwie. Okazał jednak szacunek i wysłuchał kilku wypowiedzi, które padły z ust sojuszników Rivery. Sam nie zabierał głosu i dyskretnie opuścił namiot, chcąc dopilnować wieczornych obowiązków. Znał już możliwości tej niedawnej niewolnicy, która za nic nie chciała się podporządkować regułom wyprawy. Zwiastowała to kolejne nieporozumienia i niedogodności.

Łaźnia nad rzeką go nie kłopotała, a i widok kobiet w skąpym odzieniu oraz cienie sylwetek rysujące się w prześwitującym płótnie namiotu nie zaprzątały jego zmysłów. Przywykł do nagości obojga płci. Praca w zamtuzie w naturalny sposób przyzwyczaiła go do widoków, które w innym wypadku mogły wzbudzić zawstydzenie i zażenowanie. Problem jednak był inny. Towarzystwo kilku setek mężczyzn rodziło ryzyko, że niektórzy z nich będą mieli problem, by zapanować nad swoimi popędami. Co prawda byli na początku drogi, lecz z każdym kolejnym dniem napięcie mogło wzrastać, a nawet karni żołnierzy nie byli wolni od pokus. Eisen miał tego świadomość, lecz postanowił nie martwić się na zapas. Kiedy wraz z psem czuwali, by nikt nie zakłócał spokoju kobiet podczas intymnej kąpieli, ponownie błaha sprawa mogła przerodzić się w poważne komplikacje. Amazonka skrywająca wdzięki pnączami rozpuszczonych włosów opuściła namiot, wymykając się damskiej obstawie. Niedbałym gestem wskazała na bok, trudno było zrozumieć jej intencje, ale z gracją rzuciła się na głębszą wodę.


Carsten zdusił szpetne przekleństwo, zanim Zoe zaczęła nerwowo komentować zachowanie dzikuski. Nie potrzebował jej oceny sytuacji, doskonale widział, że wydarzenia znów zaczynają wymykać się spod kontroli...

- Czekaj! - zawołał do Kislevitki. - Bo jeszcze się wzajemnie potopicie... poza tym ona ma nóż, a wasze dzisiejsze harce są nierozstrzygnięte... - wymownie spojrzał na kobietę.

Natychmiast zrzucił koszulę i odpiął pas z mieczem, pozostawiając tylko spodnie sięgające kolan. Wszedł do rzeki, przywołując Bastarda. Pies z ochotą skoczył, z głośnym pluskiem w ciemnozieloną toń. Eis krótkim komunikatem wskazał na oddalającą się amatorkę wieczornego pływania. Sam był już po pas w wodzie, tylko jego tors, niczym biała skała wystawał ponad powierzchnię. Nie wiedział jakie zwierzęta zamieszkują akwen, przyglądał się, czy nie zauważy jakiegoś podejrzanego ruchu.

- Spróbuję skierować ją do brzegu, rzuć mi ten kij - polecił Zoe. - Poślijcie po tego Pigmeja, prędko.. eh za chwilę znowu zrobi się zbiegowisko... - mruknął już bardziej do siebie niepocieszony.

Carsten nie miał najmniejszej ochoty być aktorem w tym wieczornym występie. Celem było zapewnienie bezpieczeństwa ciemnoskórej. Bastard już zbliżał się do beztroskiej pływaczki, warcząc ostrzegawczo. Ochroniarz trzymając kij, który w ostateczności mógł posłużyć jako zaimprowizowana broń, miał zamiar zawrócić dziewczynę do brzegu z wydatną pomocą czworonoga. Nie chciał się póki co zbliżać do nieobliczalnej w swych reakcjach dzikuski. Dawał jej sygnały ręką, by ponownie podpłynęła do namiotu na płyciźnie. Dopiero przymuszony był gotów podjąć próbę jej obezwładnienia...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 22-02-2021 o 08:07.
Deszatie jest offline  
Stary 25-02-2021, 22:26   #64
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
T 08; mkt 12.09 wieczór


Wieczorna narada

- Zapytaj ją - powiedział Cesar do Togo - czy zgodzi się pójść do osady Norsmenów na innych warunkach. A jeśli ich wódz się przed nią ukorzy?

Bertrand uśmiechnął się nieco pobłażliwie spoglądając na medyka:

- Ależ drogi kawalerze de Arrarte, dlaczegóż to uważasz że wódz dumnych Norsmenów miałby się korzyć przed jakąś Amazonką? Muszę przyznać że dziwi mnie, że ona ma czelność aż tak nam warunki dyktować. Kara tutaj nie dowodzi, a to my uratowaliśmy ją przed zostaniem niewolnicą Arabów. Natomiast jeśli faktycznie nie jest w stanie znieść wizyty u Norsmenów i będzie robiła nam tam problemy, choć nie rozumiem dlaczego by miała…- spojrzał znacząco na Riverę, wydając się zdziwiony że dumny kapitan nie może zapanować nad właściwie to niewolnicą - to ewentualnym rozwiązaniem byłoby pozostawienie paru osób z nią w dżungli, gdy reszta będzie z wizytą w osadzie.

- To co zrobi norsmeński wódz jest bez znaczenia - Cesar spokojnym, mentorskim tonem oświecił młodzieńca - Chcę się dowiedzieć, czy jest z nią możliwa jakakolwiek dyskusja w tej materii. A także… - przeciągnął dłonią po zaroście w zadumie - [B]Taka zapiekła niechęć musi mieć ważkie podstawy, które dobrze byłoby poznać. Szczególnie jeśli wyekwipowani przez Norsmenów mamy zawitać w osadzie Amazonek, które ich jak widać nienawidzą. Co wówczas zrobią dzikuski? Pod rozwagę.[/b]

- Otóż to. - kapitan wskazał palcem na brodatego Estalijczyka przyznając mu rację. - Jej pozycja jest wyjątkowa. Teraz jest tylko kolejnym członkiem naszej ekspedycji. Ale niedługo może się okazać naszą przepustką. Zwłaszcza, że prawdopodobnie będziemy wędrować przez tereny jej plemienia. Tylko one są dalej w głębi dżungli, za Leifsgard. Więc byłoby dobrze gdyby ona i jej siostry nie uznały nas za najeźdźców czy sprzymierzeńców Norsmenów z jakimi mają zwadę. - de Rivera wyjaśnił dlaczego ma taki dylemat z odmiennym zdaniem Amazonki. Nawet nie na dziś, jutro czy najbliższe dni tylko tak w dalszej perspektywie. Popatrzył na obu rozmówców i resztę swoich doradców co powiedzą w takiej sytuacji.

- Powinniśmy iść dalej, jak radzi Pani Konig - Ekthelion miał podobne zdanie jak najemniczka.
- Amazonkę przebierzcie za jedną z moich elfek. W stroju wojownika, w kapturze i z chustą na twarzy nie będzie się specjalnie wyróżniać. Norsowie zazwyczaj nie zaczepiają elfów. Jakieś barbarzyńskie przesądy - zaproponował Ekthelion, nie zagłębiając się w szczegóły owych przesądów.
- W ten sposób nie będzie trzeba wymuszać na ich przywódcy jakichś uwłaczających mu gestów, szczególnie w obecności jego ludzi. Najpewniej zapracował na swój szacunek wobec nich - dodał wyjaśniająco.

Amris przyglądał się wymianie zdań z boku przez dłuższą chwilę. Następnie dodał swoje spostrzeżenia.
- Wódź Norsmenów gdyby się korzył przed Amazonką okryłby się najpewniej hańbą w oczach swoich ludzi. Ekthelion ma tu całkowitą rację to uwłaczający gest. - Amris kiwnął głową w geście zgody. Następnie kontynuował.
- Nasza Amazonka jest wychowana w zupełnie innej kulturze i wartościach co czyni jej zachowanie nieprzewidywalnym. Moglibyśmy zapewne ją przebrać. Nawet namówić do pozostania w konspiracji argumentując, że będzie miała okazję szpiegować sobie bezkarnie osadę Norsmenów. Zobaczyć ich umocnienia, system wart czy liczebność. Co dla jej sióstr może okazać się w przyszłości cenne. Byłby to jednak naturalnie wrogi gest wobec naszych gospodarzy. Obawiam się również dekonspiracji. Wystarczy, że więzią tam jakieś inne Amazonki i mamy kłopot. Choć nasza przewodniczka może również nerwowo reagować na wiele innych rzeczy. Trzymanie emocji na wodzy nie jest zapewne jej mocną stroną. Dekonspiracja oznacza również problem ze strony gospodarzy. Wprowadziliśmy szpiega w ich szeregi, wtedy każą go nam wydać. Jeśli tego nie uczynimy jesteśmy współwinni…. Może da się jej wytłumaczyć naszą neutralność względem Norsmenów? Może niech minie ich osadę razem ze zwiadowcami w przebraniu? - wypowiedział jedną z koncepcji rozwiązania problemu.
- Jeszcze raz - Estalijczyk westchnął ciężko słysząc wypowiedzi elfów. - Pytanie do Kary ma na celu wyłącznie sprawdzenie, czy jest ona w ogóle skłonna do jakichkolwiek kompromisów. Podczas ostatnich dni jakie spędziła w świątyni Morra zdała mi się dumną wojowniczką. Nie ma mowy by chciała się ukrywać pod przebraniem elfa, czy szpiegować. Choć oczywiście możemy ją o to zapytać. Oczywiście można ją do wszystkiego zmusić, ale stracimy atut jej dobrej woli, który chyba na razie dzierżymy w dłoni mocno. Tak samo stracimy go za jej plecami dogadując się z Norsmenami. Jest inna możliwość. - ciągnął dalej Estalijczyk.
- Dwie grupy o charakterze tak wojowniczym jak Norsmeni, czy Amazonki, najczęściej rozstrzyga walka. Myślę, że Kara może się zgodzić dobrowolnie pójść do osady Norsmenów jeśli damy jej okazję pokonać jednego z nich. W pojedynku? Zdaje się, że lud Norski lubi wyzwania. Zwycięstwo dostatecznie ich w jej oczach ukorzy. Porażka stępi jej pazur. A my zachowamy neutralność.

- Racja panie Arrarte, zapytajmy samej zainteresowanej o zdanie. - de Rivera słuchał co mówią poszczególni dowódcy i z początku nie zabierał głosy. Ale widząc, że pojawiło się już kilka pomysłów i sugestii w końcu się odezwał. Zapytał Togo po estalijsku o te przebieranki i rozdzielanie się co właśnie rozmawiali. Pigmej wyszczerzył się radośnie jakby niepomiernie go to bawiło i zawołał na koniec “Si senior capitan” po czym z entuzjazmem zaczął rozmowę z Amazonką. Najpierw mówił czarny konus zadzierając głowę by spojrzeć na wysoką dla niego kobietę potem słuchał co ona mówi i tak to chwilę trwało. Z mowy ciała dało się odczytać, że wojowniczka coś nie zdradza objawów radości i zadowolenia. A odpowiedzi dawała dość zawziętym tonem. W końcu Togo uzbierał ich na tyle, że zaczął po estalijsku tłumaczyć jej odpowiedzi. Mówił dość łamanym językiem, wręcz prostackim a momentami nawet Estalijczycy mieli trudność ze zrozumieniem zbitki estalijskich słów. Ale kapitan chyba miał wprawę w takiej komunikacji bo on parę razy coś się dopytał czarnego niziołka ale w końcu przeszedł na reikspiel.

- Może pominę kwiecisty język naszych tubylczych towarzyszy i przejdę do konkretów. - zaczął estalijski kapitan a rzeczywiście z tego co mówił Togo sporo było “kwiecistym językiem” jak to zgrabnie ujął dowódca.

- Kara nie ma za grosz zaufania do Norsmenów i nie ma zamiaru tam się udawać. Chyba, że po to aby ich zabijać, palić i brać w niewolę. Nam też odradza konszachty z nimi. Ale uważam, że ona mówi z perspektywy jej plemienia a my nie jesteśmy jej plemieniem. O ile mi wiadomo nie mamy zwady z Norsmenami z Leifsgard. - kapitan streścił wypowiedzi dzikuski dodając od siebie swój komentarz.

- Natomiast nie ma oporów by poczekać poza osadą albo ją obejść. I znów nam zaleca to samo. - de Rivera przedstawił jak ich przewodniczka zapatruje się na drugą część zagadnienia o jakim rozmawiali.

- Co do pomysłu pojedynku rozumiem ideę panie Arrarte. Ale jestem przeciwny. Po pierwsze przyznamy się przed Norsmenami, że mamy Amazonkę albo co gorsza mogą uznać, że my jesteśmy z nimi sprzymierzeni. Czyli doszłoby do tego czego wolałbym uniknąć póki się da, tak z Norsami jak i Amazonkami. Po drugie Kara mogłaby paść w takim pojedynku lub zostać wyłączona z akcji na dłużej. Więc nie mogłaby pełnić przewidzianej dla niej roli naszej przewodniczki i ambasadora. - tym razem kapitan zwrócił się bezpośrednio do brodatego szefa oddziału medycznego ich ekspedycji grzecznym ale stanowczym tonem.

Bertrand słuchał wypowiedzi poszczególnych dowódców, szczególnie tego nowego elfa Amrisa, który mówił chyba najrozsądniej i któremu posłał spojrzenie aprobaty.
- Ja bym się tutaj nie bawił w jakieś bardzo skomplikowane plany, chociaż pokaz jaki dzisiaj dały Kara i twoja uzdolniona przyboczna, Carlosie, był miły dla oka…- uśmiechnął się zawadiacko, głaszcząc pieszczotliwie rękojeść rapiera, w końcu sam był amatorem szermierki.
- Rozumiem, że nikt z nas oprócz Kary nie ma zatargów z Norsemenami? W takim razie proponuje po prostu pozostawić naszą uroczą Amazonkę z tyłu z kilkoma ludźmi, rozumiem, że jak nie będzie wchodzić do osady to nie powinno być problemu, czyż nie?

Kapitan lekko się uśmiechnął i dotknął swojej skroni tam gdzie zazwyczaj powinno być rondo kapelusza do uchylenia aby podziękować niemo za wyrazy uznania od Bretończyka. Po czym powiódł spojrzeniem po zebranych w namiocie osobistościach.

- Właśnie, dobre pytanie. Jak ktoś ma na pieńku z Norsmenami to lepiej o tym wiedzieć teraz niż na miejscu. - przekazał pytanie Bertranda ku reszcie doradców.

Amris odczekał chwilę gdy nikt nie zgłosił zatargów dodał od siebie.
- Dobrze by było puścić kogoś pod białą flagą do Osady przodem. Widok takiej grupy jak nasza może wywołać niepokój. - zasugerował spokojnym głosem elf.

- To dobra myśl - przytaknął estalijski medykus.

Ekthelion kiwnął głową, nie zgłaszając zastrzeżeń co do planu. Wydawał się zadowolony, że decyzje jednak jakieś następowały, i następnego dnia kolumna podąży dalej
 
Icarius jest offline  
Stary 26-02-2021, 18:02   #65
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację

- I co powiedział? - Finreir stał, oparty o długą prawie na sześć stóp laskę, którą zwykł używać zamiast włóczni. Pozostałe elfy stały na rozległym placu Portu Wyrzutków, wraz z tłumem innych awanturników. Było na co popatrzeć, bo aż dziw brał, że tylu zatraceńców mogło zmieścić się na jednym, obskurnym nieco placu.
Ekthelion popatrzył surowym wzrokiem na zebraną grupę ludzi. Elf nie nazwałby tego armią. Brakowało tu idei dla armii właściwej. Wierności władcy, więzi z mieszkańcami bronionej ziemii, czy nawet porządnych warunków kontraktu. Armia wszak była przede wszystkim przedłużeniem polityki i woli władających. Zebranej na placu grupie zaś przyświecały zupełnie inne idee.
Czy była to ekspedycja naukowa? Wiele poznanych przez elfy osób miało chęć zbadania nieznanych obszarów dżungli, odkrycia pradawnych miast i miejsc, być może rzadkich rodzajów flory i fauny. Jednak prawie całkowity brak ludzi nauki, pomijając może samego Finreira czy pana de Arrarte dowodził, że z ekspedycją naukowo-badawczą wyprawa ma niewiele wspólnego.
Łupieżcza wyprawa. Czy tymże właśnie była? Czy dumny lud Asura zredukował się do luźnej, korsarskiej bandy grasującej po wybrzeżach Starego i Nowego Świata, zbyt słabej by stawić czoła prawdziwym wojownikom, zbyt silną jednak dla izolowanych osad rozproszonych po wybrzeżu? Pierwsza prośba kapitana mogła to potwierdzać, choć być może po prostu chciał szybko dotrzeć na południe, w miarę możliwości omijając właściwą dżunglę.

Zysk. Sława. Podbój.
Łupieżcy odziani w jedwabie i pawie pióra, w pysznych zbrojach, na swoich wspaniałych rumakach.

Ludzkość od wieków rozpychała się na szczątkach wielkich cywilizacji. Ich nieokiełznana energia wykrawała coraz to nowe kolonie w miejscach takich jak Nowy Świat, Południowe Ziemie, czy nawet mityczny, odległy Khitaj. Nie można było ludziom odmówić pewnej bezczelności, która poparta odpowiednimi środkami i odpowiednią dozą uporu, dawała jednak pewne rezultaty. Chociażby ten rynek, założony przez awanturniczych piratów, przetrwawszy zawieruchy i najazdy jaszczuroludzi wypluwał właśnie w busz kolejną ekspedycję.


- Na południe, Finreir - Ekthelion spojrzał poważnie w ciemne oczy elfiego magika, który na jedną chwilę sposępniał.

- Wzdłuż morza, wiec kilka dni może być spokojnie. Potem jednak…. - Ekthelion nie dokończył, bo nie musiał. Obaj wiedzieli przez jakie terytorium przyjdzie im przebrnąć.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zKh_OsoMKKw&list=PLh4Eme5gACZH5wSIorT9qnOl lGuEXeX3c&index=2
[/MEDIA]


W końcu ruszyli. Ekthelion jako pierwszy przekroczył bramę Portu Wyrzutków, otwierając tą, być może tragiczną, a być może epicką wyprawę. Elf pamiętał inne wymarsze, w jego ojczyźnie, kiedy armie Naggarythe, prowadzone przez wspaniałych książąt, wylewały się na bitewne pola niczym srebrzyste smugi rtęci. Wspaniałe konie, fanfary, rozwinięte i łopoczace na wietrze chorągwie, donośny skrzek gryfów płynących po niebie rozcinał jednostajny szum stali i dudniące w rytmie wojennych werbli kroki wspaniałych armii ludu Asur.
Elf jednak instynktownie wiedział, że te czasy świetności są już historią. Nostalgicznym wspomnieniem, niczym więcej. Zamyślony, poprawił łuczysko pod ramieniem i ruszył prosto, utartym szlakiem na południe, który wijąc się między skałami opadał w końcu do niewielkiej plaży, aby prowadzić wzdłuż brzegu morza. Jasne, szerokie plaże, przecinane gdzieniegdzie wdzierającymi się w głąb lądu zatokami były wygodne dla dużej kolumny. Szczególnie dla dużej ilości zwierząt i całkiem ciężko opancerzonych jak na ten klimat ludzi.

Elfy prowadziły długą kolumnę przez niemal cały dzień pozostając poza polem widzenia ludzi. Zwiadowcy specjalnie nie musieli się wysilać aby znaleźć drogę. Wystarczyło kierować się czułym słuchem, który posiadał każdy przedstawiciel pradawnego ludu. Szum fal był doskonale słyszalny, skały i wydmy graniczące z dżunglą zaś były dobrze ubite, nawet dla o wiele większej grupy. Zwierzęta były w tym marszu dużo bardziej wybredne, więc elf celowo prowadził kolumnę tak, aby żaden zwierzak nie powąchał nawet źdźbła trawy. Muły i osły bywały uparte i kilka takich futrzastych smakoszy mogło spowalniać dosyć wygodną jeszcze podróż. Ryczały jedynie od czasu do czasu lub kwiczały, ale ich poganiacze i opiekunowie szybko kiełznali ich temperament.

Późnym wieczorem osiągnięto linię rzeki. Zwiadowcy Ektheliona znaleźli jednak miejsce niecałą milę w górze rzeki, jako dużo korzystniejsze od obozowania na plaży. Przypływy i odpływy bywały zdradliwe i szybko mogło okazać się, że bezpieczne z pozoru legowisko topiło się pod falami przypływającej wody. Obóz w lekkim oddaleniu od rzeki zmniejszał też ryzyko insektów, których pełno było w pobliżu wody, choć całkiem przyjemny wiatr od rzeki nieco je przeganiał. Ekthelion w końcu znalazł odpowiednie miejsce, z odpowiednią ilością listowia i wysokich traw dla towarzyszących kolumnie zwierząt, ze skałami dającymi odpowiednią osłonę i obserwację okolicy, i odpowiednio zacienione kilkoma rozłożystymi drzewami.

Rozbito namioty, rozłożono liny i rozpostarto okapy, chroniące przed słońcem, wilgocią i insektami. Rozpalono ognie, i cały obóz mógł spokojnie odpocząć po krótkiej, choć na pewno dla niektórych bardzo satysfakcjonującej wędrówce.
Ekthelion, po rozstawieniu wart, omówieniu planów na jutrzejszy dzień i wieczornej naradzie, mógł spokojnie rozkoszować się pieczonym tapirem, którego posolone kawałki skwierczały wesoło nad ogniskiem.
- Ciekawe co zacznie zabijać nas najpierw. Dżungla, czy bestie? - zapytał Finreir przysiadając się obok dowódcy.
- Jedną mamy ze sobą. I już pokazuje, że ma sporo temperamentu - Ekthelion skinieniem głowy wskazał kobiety, które dały wieczorny pokaz szermierki.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 04-03-2021, 22:10   #66
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Wymarsz z Portu Wyrzutków był spektakularny. Tak pod względem ilości osób, która w tym przedsięwzięciu zdecydowała się brać udział, jak i oprawy wymarszu.
Starannie przygotowane i wyreżyserowane przedstawie, którego dodatkowy elementem były pożegnania, przyniosło zamierzony efekt.
Całe miasto podziwiało idącego na czele kapitana de Riverę. Oczywiście idącego w przenośni. Wszak to rumak, którego dosiadał pokonywał odległości. A człowiek, który wygodnie w siodle siedział wygląd jeszcze dostojniej.
Idealny spektakl. Baronessa de Azuara musiała przyznać, że kapitan był doskonałym aktorem w wyreżyserowanym przez siebie spektaklu.

Już na pierwszy postój pojawila się pewien zgrzyt, który przez większość za takowy nie został na pewno uznany. Ba, większość odebrała go w kategoriach rozrywki. Ot, popis umiejętności dwóch wojowniczek. I zapewne płeć wpłynęła na takie postrzeganie sprawy.
O ile baronessa mogła zrozumieć postawę przedstawicielki obcej im wszystkim kultury i tym wytłumaczyć w pełni nieproporcjonalnie zachowanie, to już wcale nie było wytłumaczenie zachowania przybocznej de Rivery.
Chęć popisania się była nie na miejscu. A kapitan swoją interwencją zrobił jedynie dobrą minę do złej gry.

Podczas narady baronessa przysłuchiwała się uważnie. Jako, że signore Arrarte wyłożył sprawnie punkt widzenia, który oboje reprezentowali Iolanda nie widziała sensu by wtrącać jeszcze swoje trzy grosze.


Po samej naradzie baronessa wróciła do swojego namiotu. Trud podróży dał się jej we znaki. Ja to dobrze, że Pilar przygotowała kolację, którą można było spożyć przysłuchując się gwarowi obozowiska. A to tętniło życiem. W tej sporej grupie była i siła, ale i niebezpieczeństwo. Nie dało się być niezauważonym. Nie dało się ukryć. I było się łatwym celem tak do śledzenia jak i do ataku. A to był spory problem
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 05-03-2021, 18:44   #67
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Posąg Myrmidii patrzył w stronę morza. Nie wyglądał jakby interesowała go dżungla. Być może przez czysty przypadek woli rzeźbiarza. A może przeciwnie inna od kaprysu rzemieślnika, siła go do tego posunięcia skłoniła. Tak, czy inaczej, bogini zdawała się mieć dosłownie w dupie sekrety lustryjskiej dżungli. Choć z drugiej strony… Gdy Cesar się dobrze przypatrzył, to musiał przyznać, że jej zwrócone ku Staremu Światu oblicze nie miało w sobie niczego tęsknego. Raczej wyzywająco wypatrywało tego, który będzie miał dość jaj by ją minąć i spojrzeć w oczy śmierci. Myrmidia. Piękna bogini wojny, honoru i postępu. Ta, której wcale jakoś specjalnie nie hołdował i ta, która tak bezwzględnie zdominowała jego życie. O władczym, kamiennym, lekko drwiącym obliczu, któremu najchętniej by przyłożył... A może zwyczajnie klęcząc Cesar za długo gapił się na posąg i miał już przywidzenia. Z jakiejś jednak przyczyny nie znajdywał w sobie woli by wstać z kolan. Ciążyło mu jej spojrzenie. Ono i zapleciony wokół jego własnej dłoni różaniec z figurką bogini. Tak kurewsko ciążyły.

W rozmowie z resztą medyków Cesar starał się przede wszystkim skupić na tym by ich w ogóle słuchać. Marienburżanka i Tileańczyk uzupełniali się doskonale i jedyne czego było im trzeba to właśnie kogoś kto ich nakieruje tudzież rozdzieli gdy się za bardzo rozpędzą. Sam jednak nie ulegał tej co oni fascynacji nad poszczególnymi medycznymi kazusami, które oboje chętnie przytaczali, a które Cesara nużyły. I wielce żałował, że sam zaproponował Jordis do pilnowania Amazonki, bo teraz mógłby ją bez skrupułów rzucić na pożarcie tej dwójki. Cesar nie miał bowiem akademickiego zacięcia. Nawet nie śledził nowinek w swej dziedzinie. Jego jedyną przewagą i to co go wyróżniało w medycynie był…
- Averro Esst, mistrzu Bartolomeo. Był moim mentorem. - odparł Novareńczyk z rozbawieniem obserwując reakcję medykusa na wzmiankę o genialnym, acz wyklętym przez swe środowisko lekarzu, który żywota dokonał w niesławnym estalijskim więzieniu - Nauki pobierałem w Castilo de If. A praktykowałem w lazarecie szpitalników Myrmidii.
Z którymi to słowami zostawił dwójkę medyków nie za bardzo mając ochotę tego dnia na dalszą wymianę doświadczeń. Nie miał nic do nich. Byli w porządku. Ale... Miał wrażenie, że czegoś zapomniał. Coś pominął. O coś nie zadbał. Gnębiło go to, ale nie był w stanie stwierdzić co było tego przyczyną. Javier wywiązał się ze wszystkiego, a jego napastnik okazał się drobnym łotrem. On sam odwiedził też przed wyjazdem wolierę z ptakami. Mieli związany z nią zamysł razem z baronessą, ale w ferworze pracy omal o tym nie zapomniał. Szczęściem dzięki widowisku jakim były przygotowania do wymarszu, prawie nigdzie nie było ludzi i w ptakach można było przebierać. Po krótkiej konsultacji ze sprzedawcą wybrał dwa niepozorne, lech spełniającego jego wymagania okazy. Dobrana do nich klatka może i nie była poręczna, ale wydatek też nie był dotkliwy. A korzyść z zakupu mogła być nie do przecenienia.
Gospodyni Rogu Obfitości na pożegnanie również wręczył jeszcze dwie z przygotowanych przez siebie mikstur instruując, że nie sprawdzą się w przypadku choroby, ale doskonale pomogą na kurowanie wszelakich obrażeń. Dobrze było mieć czyjąś przychylność w tym Porcie gdyby sprawy z kapitanem nie poszły dobrze…
Pożegnał się też z Thornem, który zapowiedział, że to pewnie ostatnie ich spotkanie, bo niedługo też wyrusza w podróż. Norsmen obiecał pozdrowić od niego swojego sternika i raz jeszcze przestrzegł przed Amazonką, która jakoby zasmakowała w męskich jądrach i z pewnością się zacznie o nie upominać. Cesar i jemu jedną z mikstur zostawił. I nawet nie żałował, że leczy ona wyłącznie ciało.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 06-03-2021, 00:10   #68
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Awantura przy łaźni

- Co tam się się dzieje, czy potrzeba jest pomoc!? - zawołał Bertrand, zbliżając się w stronę miejsca zamieszania z Isabellą. Czyżby ktoś przeszkadzał kąpiącym się kobietom?

- To ta Kara! Poszła popływać! - odpowiedziała jedna z kobiet jaka ostatnio często towarzyszyła Amazonce. Carsten i blondynka z jaką dzikuska niedawno o mało nie skrzyżowała włócznie już zdążyli wbiec do wody i płynęli w kierunku pływaczki. Brunetka z mokrymi włosami też zresztą się do tego szykowała bo wbiegła do wody i rzuciła się w nią zaczynając płynąć.

- Wyszła w ogóle bez ubrania. Tylko w samej przepasce. - westchnęła kolejna kobieta jaka wyszła z namiotu. Stała w samej koszuli więc większość jej nóg była widoczna ale najważniejsze detale były zasłonięte białą koszulą. Kobieta szybko jednak związała wokół talii ręcznik jak spódnicę by nie stać z gołymi nogami.

- Ojej. W samej przepasce? To ona tam teraz pływa w samej przepasce? - Isabella była zdumiona takim zachowaniem dzikuski. I spojrzała na pływające sylwetki. Ale widać było same głowy i ramiona więc kto jest w czym lub bez czego to nie bardzo było widać. No i pies Carstena też tam pływał razem z nimi.

- Żeby tylko nie zrobiło się zbiegowisko. - westchnęła kobieta w ręczniku rozglądając się po plaży. Nie tylko bretońskie rodzeństwo dojrzało zamieszanie ale chyba na razie ograniczyło się do zdziwionych spojrzeń i komentarzy nie bardzo wiedząc co się właściwie dzieje.

- A w tej rzece można pływać? Bertrandzie myślisz, że my też byśmy mogli? - siostra zapytała brata z zaciekawieniem w głosie i spojrzeniu.

- Poczekaj… patrz co się tam dzieje w wodzie, ja muszę zadziałać. Bertrand wycofał się do miejsca gdzie zbierali się ludzie i wyciągnął rapier. W międzyczasie dołączyło do niego kilku jego gwardzistów.
- To nie jest cyrk, rozejść się, dajcie spokój damom! - zawołał.

Bretońska interwencja w połączeniu z szybką reakcją eskorty Amazonki zażegnała niebezpieczeństwo tworzenia zbędnego zbiegowiska. Widząc jednego z dowódców oddziałów oraz jego oddział większość ciur i zwykłych żołnierzy chyba nie miała ochoty tłoczyć się przy brzegu i ryzkować awanturę z Bretończykami. Więc chociaż kordon nie był szczelny i widać było rzekę i pływające sylwetki to stopniowo ciekawskich gapiów ubywało. Pewnie dlatego, że chociaż mokre i skąpo ubrane kobiece sylwetki pewnie by przyciągały ciekawość wojaków to jak pływały całkiem spory kawałek od brzegu to niewiele poza głowami i ramionami młócacymi wodę było widać. Więc nie było to aż tak ciekawe ani wyjątkowe by przykuwać uwagę na dłużej.

- Dalej pływają. - Isabella podeszła do brata by mu wskazać na sylwetki pływaków. Rzeczywiście było tam cztery sylwetki. Dwie ciemne głowy Kary, Carstena i jednej z kobiet eskorty oraz jasna należąca do Kislevitki. Wyglądało na to, że w wodzie też trójka ochroniarzy niejako eskortuje tubylczą pływaczkę ale ta pływała sobie w najlepsze ciesząc się tą wieczorną kąpielą.

- Chyba się uspokoiło to można skorzystać z łaźni. Dziękujemy za twoje wsparcie kawalerze. - oficer wielkich mieczy zwróciła się z podziękowaniem do Bertranda gdy przechodziła po piachu do tej namiotowej łaźni. Wraz z nią weszło tam te kilka innych kobiet jakie do tej pory czekały przed wejściem.

- Dziękuje Pani, zaszczyt to dla mnie że mogłem pomóc - Bertrand wykonał swój dobrze wyćwiczony ukłon z uśmiechem. Dobrze poszło, pokazał siłę i zdecydowanie, wzmacniając chyba swoją pozycję.
- Chętnie później porozmawiam z Panią. - powiedział do mieczniczki.
Następnie zwrócił się do siostry.
- Sytuacja dobrze się układa. Jak chcesz możesz się z nimi wykąpać.
- Świetnie. Nie jadłam jeszcze kolacji. - odpowiedziała imperialna oficer z lekkim uśmiechem nim zniknęła za połami namiotu.

- Ojej, słyszałeś!? Będziesz miał wieczorną schadzkę jak ją zaprosisz na tą kolację! - pechowo dla brata jego młodsza siostra słyszała końcówkę rozmowy i wydawała się co najmniej tak podekscytowana jakby to ją zaprosił ktoś na kolację.

- Ale myślisz, że to wypada tak się kąpać? Musiałabym się rozebrać. Pokazać nogi. Myślisz, że szlachciance wypada? One to chyba nie są szlachciankami. - Isabella jednak nie znęcała się zbyt wiele nad bratem i zmieniła temat na znacznie bliższy jej samej tych dylematów dobrze urodzonej damy między tym co chciałaby robić a co wypadało.

- Myślałem że chcesz skorzystać z łaźni, masz zamiar wykąpać się w rzece? - odparł Bertrand, marszcząc brwi.

- Może później. Póki jest jeszcze jasno to chciałam spróbować w rzece. Potem może być zbyt ciemno. Tylko musiałabym pójść do naszego namiotu po swoje rzeczy. - Isabella odpowiedziała po chwili zastanowienia. Było jeszcze jasno chociaż zmierzch zabarwił już niebo ładną czerwienią i pomarańczem zwiastując nadchodzący z wolna wieczór.

Bertrand zawahał się, zastanawiając czy nie zabronić siostrze publicznej kąpieli ale stwierdził że skoro już pozwolił jej na uczestnictwo w tej niebezpiecznej wyprawie.... wzruszył więc ramionami.
- Oczywiście, jak masz ochotę to nie widzę problemu, ale trzymaj się blisko brzegu.

- Dobrze braciszku! - siostra objęła brata w uścisku odwdzięczając się złotym uśmiechem. Po czym zadowolona i w świetnym humorze ruszyła w stronę ich namiotu aby zabrać swoje rzeczy na tą kąpiel i pływanie.

************************************************** ************************************************** ***************

Wieczorem Bertrand zgodnie z wcześniejszym ustaleniem zaprosił dowódczynię mieczników by dołączyła do nich przy ognisku na kolacji.

- Dziekuje że Pani do nas dołączyła. Moja siostra Isabella chciała Panią poznać, nie ma w końcu wielu dam na tej wyprawie, a oficerów prawie w ogóle. - odezwał się dwornie.

- Ah tak? Tylko pańska siostra chciała mnie poznać? - brunetka nie zdradzała szlacheckiego pochodzenia jeśli chodziło o język i maniery. Jak na szlachciankę to była zbyt bezpośrednia. Ale nadal starała się zachowywać zgodnie z przyjętymi normami. Usiadła na starym, wysuszonym pniu trzymając na kolanach talerz z kolacją. Warunki było dość polowe, a mebli raczej nie zabierano ze sobą. Popatrzyła na niego ironicznym wzrokiem jakby bawiła ją własna uwaga.

- Może trochę wina? Zabraliśmy kilka butelek białego estalijskiego i czerwonego z Carcasonne na wyprawę. - odparł z uśmiechem..
- Oczywiście ja też chętnie Panią poznam. Pani oddział robi wrażenie, aż miło się patrzy na takich weteranów. Ja też przez kilka lat byłem porucznikiem w bretońskiej armii na estalijskim pograniczu. Ale tutaj jesteśmy w Lustrii, daleko zarówno od Imperium jak i Bretonii…

- Jaka tam ze mnie pani. Żołnierz nie pani. Anette Konig jestem. - brunetka machnęła ręką ale chętnie skorzystała z propozycji poczęstunku winem. Brak przedrostka przed nazwiskiem rzeczywiście potwierdzał brak szlacheckiej krwi. - A chłopcy owszem, prezentują się niczego sobie, ucieszą się jak im przekażę waszą opinię panie hrabio. - odparła z lekkim uśmiechem.

- I byłeś porucznikiem na pograniczu? Działo się tam coś? I cóż się stało, że taki ładny porucznik znalazł się za oceanem? I to z siostrą jeśli się nie mylę. - zapytała przyjaznym, zaciekawionym tonem.

Bertrand minimalnie zmarszczył brwi na wiadomość, że Anette nie jest szlachcianką. Była jednak oficerem więc korzystając z wyćwiczonego wdzięku pokrył to szerokim uśmiechem. Jej komplement był też miły dla jego ucha.

- A jaki tytuł wojskowy? W każdym razie ród de Truville ma chwalebną tradycję służby w siłach pogranicza. Za mojego życia Estalia i Bretonia nie toczyły regularnej wojny, ale spory graniczne w o tereny w okolicach rzeki Noveau i drobne potyczki wcale nie są rzadkie, chociaż granica zmienia się może o kilka staj raz na wiele lat. Mam wrażenie, że z niektórymi z tych estalijskich kawalerzystów którzy są z nami mogłem mieć okazję spotkać się po drugiej stronie…. - zrobił pauzę i popił wino, wspominając czasy gdy wszystko było prostsze w jego życiu.

- Zaś co do powodu mojego przybycia tutaj wraz z Isabellą… pewne kwestie polityczne, nie chce wdawać się w nudne szczegóły. Ale muszę przyznać, że nasza zaczynająca się właśnie przygoda zapowiada się ekscytująco…
- A co sprowadziło tu ciebie, Anette?

- Bezrobocie. - odparła brunetka jakby ją samo bawiło to co powiedziała. Upiła łyk ze swojego kielicha i znów spojrzała na swojego rozmówcę. - "Daj nam panie sto lat wojny”. Jak to mawiamy w naszym fachu. Wojna się skończyła, pieniądze też to i musieliśmy poszukać ich gdzie indziej. I trafiliśmy tutaj. - Konig zacytowała dość znane powiedzonko najemników którzy całymi oddziałami najmowali się do walczących stron. A jej ojczyzna rzeczywiście była mocno spustoszona i skarbce również musiały być nadszarpnięte wydatkami na mnóstwo spraw.

- Czyli walczyliście wcześniej dla Imperium? To dobrze świadczy o twoich ludziach, że podążyli z tobą aż na granice cywilizacji - Bertrand był najbardziej zaintrygowany tym, że Anette została dowódcą będąc kobietą, choć nie chciał zadać tego pytania wprost.

- Tak, dla Imperium i w Imperium. Właściwie to pierwszy raz jesteśmy poza. - kapitan przyznała, że pod względem zwiedzania zagranicy to jest nowicjuszką. - Ostatnia wojna była straszna. Niewielu nas zostało. Liczę, że na tej wyprawie uda się jak nie odbudować oddział to chociaż zebrać fundusze na jego odbudowę.. - przyznała brunetka z pewnym żalem.

- Tak, Burza Chaosu, słyszałem jak bardzo niestety została zniszczona wschodnia część Imperium…. współczuje, choć na pewno twój oddział okrył się chwałą w walce z tymi plugawymi hordami. - odparł Bretończyk, stwierdzając że jego dokonania wojenne niestety się do tego nie umywają.

- Może się okrył a może i nie. Nie mnie to osądzać. Na pewno mało nas zostało i właściwie po wojnie staliśmy się zbędni. Daj nam panie sto lat wojny. Więc postanowiliśmy spróbować szczęścia gdzie indziej. - kapitan westchnęła i rozłożyła ramiona na boki na znak, że zwykły śmiertelnik niewiele może poradzić na takie koła losu które mogą go przemielić i wypluć posyłając nawet w miejsca o jakich wcześniej nie spodziewał się zawitać.

- A ty? Byłeś już wcześniej w tej dżungli? Albo tej piramidzie do jakiej zmierzamy? Wiesz może czego możemy się tam spodziewać? - po tym jak upiła łyk z kubka zagaiła o bardziej dzisiejsze tematy zerkając z ciekawością na Bretończyka.

- Odbyliśmy z siostrą i łowczym Lergiem krótką wyprawę do dżungli… wszystko układało się dobrze dopóki towarzyszącego nam młodego maga z Kolegium nie ugryzła żmija. Niestety nie przeżył tego i zmarł po powrocie… na te miejscowe zwierzęta trzeba bardzo uważać i w razie czego niezwłocznie zgłaszać się do medyków. - Szlachcic zmarszczył brwi na to nieprzyjemne wspomnienie po czym popił wina.

- Tak, słyszałam o tym. Kapitan o tym mó wił w Festag. To ładnie z jego strony, że wspomniał o kimś kto nawet nie zrobił jednego kroku na tej wyprwawie. - zadumała się nad tamtym wypadkiem o jakim pewnie chociaż słyszała większość członków ekspedycji nawet jeśli nie była na owej wycieczce Lerga. Widocznie kapitan zdobył w jej oczach plusa takim postępowaniem.

- A ta dżungla paskudna jest. Tak słyszałam. Mam nadzieję, że jak jutro mamy w nią wejść to obędzie się bez takich wypadków. - powiedziała uśmiechając się nieco fatalistycznie zdając sobie sprawę, że nie bardzo mają wpływ na takie wypadki. I mało prawdopodobne by wszyscy z wyprawy wrócili z niej bez szwanku.

- A o piramidzie wiem bardzo niewiele, ale liczymy że odkryjemy tam skarby starożytnych. Po drodze możemy spotkać z tego co się dowiedziałem Pigmejów i Amazonki, chociaż mając w grupie Karę i Togo może uda się uniknać konfliktu z nimi. Są też jaszczuroludzie i nieumarli z tego Wybrzeża Wampirów, którzy jakbyśmy na nich natknęli na pewno byliby dużym zagrożeniem. - Bretończyk kontynuował swoje przemyślenia.

- Tak, Kara… - oficer co siedziała w samej koszuli i luźnych spodniach spojrzała gdzieś w głąb wieczornego obozowiska. Gdzieś tam była pewnie ich żywiołowa przewodniczka jaka dzisiaj skrzyżowała włócznię z kislevską szablą. No prawie. Kto wie jakby się skończyło gdyby nie wtrącił się de Rivera.

- Niezły z niej numer. Zresztą z tej drugiej też. - dodała trochę rozbawionym tonem widocznie przypominając sobie to całkiem świeże wydarzenie.
- Ciekawe gdzie nas to wszystko zaprowadzi. I co znajdziemy w tej piramidzie. Mam nadzieję, że złoto i klejnoty. Przyznam, że jestem materialistką. Ale za ładne uśmiechy i chwalebne przemowy nie nakarmię swoich ludzi i nie wypłacę im żołdu. Mam nadzieję, że kapitan nie składał czczych obietnic z tym złotem w piramidzie bo bym się z nim troszkę pogniewała. - powiedziała luźnym tonem zerkając dla odmiany w głąb swojego kubka. Ale też brzmiało jakby miała nieco obaw i nadziei związanych z łupami. W końcu była to typowa wyprawa łupieżcza. Żołdu jako takiego nikt im nie wypłacił. Praktycznie wszyscy zaciągnęli się dla obiecanych łupów jakie miały na nich czekać w owej tajemniczej piramidzie.

Bertrand uśmiechnął, nieco podchmielony winem czuł ekscytację przygodą, która zapowiadała się bardziej ekscytująco niż cokolwiek czego doświadczył wcześniej:

- No tak, z tobą, Karą, tą Kislevitką i pozostałymi moglibyśmy prawie własny oddział Amazonek wystawić. - zaśmiał się.

- No i ze mną też - odezwała się Isabella, która właśnie wróciła z rozmowy z kąpiącymi się wcześniej w rzece dziewczynami i wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie.

- Co do piramidy, myślę że w takim starożytnym miejscu powinniśmy znaleźć skarby, a poza tym sama wiedza i informacje które zdobędziemy powinny być bardzo wartościowe i będzie z tego zysk. - dodał, spoglądając nieco sceptycznie na siostrę.

- Oby. Po to się zaciągnęliśmy. I za to wypiję. - brunetka z wielkich mieczy przytaknęła unosząc kubek do tego toastu i upijając z niego. Obserwowała jak mokra i owinięta ręcznikiem Bretonka pokonuje ostatnie kroki do ogniska przed namiotem.
- A ty czymś walczysz? - zapytała zaciekawiona bo w samym ręczniku mało kto wyglądał jakoś bojowo.

- Trochę strzelam z łuku. Ale mam nadzieję, że ten oddział Amazonek to by nie musiał biegać prawie nago jak Kara. - Isabella usiadła na suchym, ciepłym piasku pozwalając sobie ogrzać się od ciepła ogniska. Słyszącc tą uwagę imperialna oficer roześmiała się wesoło kiwając głową na znak zgody.

- No ja myślę. Co imperialna stal to imperialna stal. Tylko krasnoludzka jest lepsza. - walnęła się w pierś gdzie na bojowo miała napierśnik z owej imperialnej stali o jakiej mówiła. Chociaż teraz miała tylko zwykłą, luźną koszulę.

- A kogo z dziewczyn jeszcze byśmy wzięli do takiego naszego oddziału Amazonek? I któraś by musiała nim dowodzić. - powiedziała wesoło Bretonka której spodobał się widocznie taki luźny temat wieczornej rozmowy. Pacnęła się zaraz w ramię odganiając jakiegoś latającego insekta.

Bertrand nie mógł powstrzymać się od przyjrzenia się zarysowanym pod koszulą piersiom Anette, gdy ta się w nie walnęła jakby myślała że ma na sobie kolczugę. Żołnierka była niczego sobie jeśli by nie zwracać uwagi na jej blizny, choć nie była egzotyczną pięknością jak Kislevitka. Potem przeniósł spojrzenie na siostrę, nieco zgorszony jej zachowaniem, choć w sumie była to konsekwencja jego zgody na jej udział w wyprawie, więc nic nie powiedział na ten temat.

- Do dowodzenia to by chyba Annette się nadawała z racji doświadczenia, ty musisz jeszcze poczekać. A co do innych dziewczyn to jeszcze nie poznałem, poza baronessą która jest jak mniemam zbyt stateczna na to. Jest natomiast przynajmniej jedna elfka z nami no i te dziewczyny co wokół Kary się kręcą - odparł z nutą rozbawienia.

- Oj, nie, nie, ja już mam swój oddział do dowodzenia. - brunetka zaśmiała się wesoło i zrobiła odmowny ruch dłonią i głową. - Ale dziękuję za tą zaszczytną rolę kawalerze. - skłoniła lekko głową aby nie wyjść na niewdzięcznicę.

- Ale przecież moglibyśmy uznać to za jakieś nieformalne stowarzyszenie. Takie dla ochotniczek. Mogłabyś być naszą przewodniczącą. - siostra wciąż siedząca w swoim ręczniku na ciepłym piasku znalazła dość polubowne rozwiązanie tego dualizmu dowodzenia.

- Oj no nie wiem czy takie szlachetne damy by zniosły taką zwykłą dziewczynę z gminu jak ja nad sobą. - Anette dalej miała dobry humor i bawiła się tą luźną, towarzyską rozmową z bretońskim rodzeństwem ale chyba mimo wszystko swoje musiała przejść w kontaktach ze szlachetnie urodzonymi. Z tego co Bertrand słyszał o imperialnych wielkich mieczach to uchodziły za elitarne ale szlachetnie urodzeni woleli kawalerię i inne prestiżowe jednostki. Za to dla zawodowych żołnierzy taki elitarny oddział był zwykle zaszczytem i zwieńczeniem aktywnej kariery.

Pośmiali się jeszcze trochę po czym Anette oddaliła się do swojego oddziału. Na Bertrandzie zrobiła dobre wrażenie, jak przekazał siostrze - profesjonalna i doświadczona, a przy tym wydawała się znać swoje miejsce u boku szlachty. Zadowolony z tego jak potoczył się pierwszy dzień wyprawy i pokrzepiony winem Bretończyk szybko zasnął, wcześniej upewniając się, że warty są wystawione.


 
Lord Melkor jest offline  
Stary 06-03-2021, 13:47   #69
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 09 - 2525.XII.10 bkt; popołudnie

Czas: 2525.XII.10 bkt; ranek
Miejsce: okolice Portu Wyrzutków, ujście rzeki, obóz na plaży
Warunki: jasno, gwar obozu, błoto po kostki, zachmurzenie, łag.wiatr, umiarkowanie


Wszyscy



- Cieszę się, że już jesteśmy w komplecie. Mam nadzieję, że nikogo nie zmyło nam z pokładu. - o poranku kapitan de Rivera ponownie wezwał wszystkich dowódców oddziałów na poranną odprawę. Tego co prawda można się było spodziewać już wczoraj wieczorem. Ale chyba nikt się nie spodziewał takich przygód w nocy.

Po tym jak już cały obóz główny i ten pomniejszy elfów Ektheliona uspokoiły się, wyciszyły i nad namiotami zaległa cisza i ciemność. Ogniska przygasły i jedynie tam i tu wartownicy chodzili pilnując snu towarzyszy. Ale już pierwsza noc na skraju dżungli dała się ludziom zza oceanu we znaki. Raz w nocy w jednym z namiotów wybuchły jakieś krzyki i zamieszanie. W pierwszej chwili nie było wiadomo co tam się dzieje. Ostatecznie okazało się, że jakiś zwierzak wlazł czy próbował wleźć do namiotu. Strażnicy nie przyzwyczajeni do nocnych odgłosów nowego świata też mieli nerwową noc. W tej cholernej dżungli co chwila się coś ruszało, fruwało i skrzeczało. Trudno było zgadnąć czy ruch w krzakach to jeszcze jakieś niegroźne zwierzę czy to już coś lub ktoś podkrada się z morderczymi zamiarami. Więc tak ludzie jak i elfy jacy akurat mieli dyżur na straży podrywali się nerwowo na coś w tych ciemnościach. Ale na szczęście albo okazywało się, że to tylko jakieś zwierzę co dało się odstraszyć albo coś równie błahego.

Prawdziwy odpust boży przyszedł z godzinę przed pierwszymi oznakami świtu. Zaczęło padać. Zanosiło się na zwykły deszcz ale w ciągu pacierza deszcz urósł do rozmiarów ulewy a ta w oberwanie chmury. Deszcz walący o płachty namiotów większość śpiących jeszcze dała radę zignorować. Ale jak w dwa pacierze później do namiotów zaczęła wpływać woda i robić się kałuże to już było z tym gorzej. Więc gdy na ziemi jeszcze panowały ciemności cały obóz był na nogach i jakoś próbował przetrwać ten atak sił natury. Pogoda bez wyjątków grzmociła namioty zwykłych żołnierzy i oficerów, woda zalewała tak samo namioty ludzi i elfów, biednych i bogatych. Ze dwa namioty zawaliły się gdy rwące potoki wody je wystarczająco podmyły. Szczęściem wraz z szarówką poranka wszystko się uspokoiło. Ulewa zostawiła po sobie mokre, błotniste pobojowisko i paskudne humory obozowiczów. Po części dlatego mało kto się wyspał a rano każdy próbował ogarnąć siebie, swoje rzeczy i namiot. A potem śniadanie. I wreszcie poranna narada u kapitana. Nie było więc dziwne, że też nie wyglądał zbyt radośnie i zaczął ją właśnie w ten sposób.

- Jak widzicie pogoda nas nie rozpieszcza. Wczoraj była łatwizna. Piknik na plaży. Ale dzisiaj wchodzimy w dżunglę. Ale wierzę, że jak zachowamy ostrożność, zimną krew i głowę na karku to sobie poradzimy. - kapitan powiódł spojrzeniem po zebranych w jego namiocie twarzach dowódców poszczególnych grup i oddziałów. Skład był podobny jak wczoraj wieczorem.

- Po śniadaniu zwijamy obóz i ruszamy dalej. Będziemy maszerować w górę rzeki. Jeśli ktoś się zgubi niech stara się wrócić do rzeki. A potem iść w górę rzeki. Jak dobrze pójdzie przed zmierzchem powinniśmy dotrzeć do Leifsgard. Jest świeżo po porze deszczowej więc stan wszelkich wód będzie wysoki. Trzeba się liczyć, że okolica może być nieco podtopiona. I może trzeba będzie obejść jakiś kawałek. Będziemy szli kolumnami. Ale w dżungli raczej będzie widać tylko najbliższych sąsiadów. Postarajcie się utrzymywać stały kontakt z tymi przed i za wami. - mniej więcej coś takiego de Rivera mówił do swoich dowódców aby mieli to na uwadze podczas dzisiejszego dnia marszu. Potem jak omówił ogólną część dla wszystkich zaczął przydzielać zadania poszczególnym oddziałom.

Podobnie jak wczoraj elfy Ektheliona dostały rolę straży przedniej. Trudno było przewidzieć na co mogą natrafić to po prostu musieli uważać. Jakby dzień się kończył a tej osady Norsmenów nie było widać to powinni poszukać miejsca na nocny obóz. A porucznik Olmedo dowodzący swoją lekką piechotą miał przejąć niewdzięczną rolę osłony rozciągniętych sił głównych od flanki. Straż tylną stanowiły oddziały kuszników i pikinierów.

- Są jakieś pytania? - gdy już wszyscy otrzymali swoje rozkazy kapitan zakończył odprawę standardowym w takim wypadkach pytaniem. A poza namiotem dowódcy trwało zwijanie obozu i porządkowanie bajzlu jaki uczyniło oberwanie chmury.



Czas: 2525.XII.10 bkt; popołudnie
Miejsce: okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady
Warunki: jasno, gwar, zachmurzenie, sła.wiatr, skwar




https://img-aws.ehowcdn.com/560x560p...0/92839399.jpg


Wszyscy



No i wreszcie weszli w tą dżunglę. Rzeczywiście było całkiem inaczej niż do tej pory. Kontrast do wczorajszego słonecznego, prawie radosnego spaceru po plaży był duży. Niby wstał już dzień i było jasno ale jakoś nie do końca. Buty cały czas grzęzły jak nie w błocie to w kałuży albo mokrej ściółce. Wilgoć była wszędzie. Ściekała z liści, wyciekała spod butów, czuło się ją w powietrzu i odbijała światło dnia w mijanej rzece i cuchnęła bagnem w jej mętnych zakolach. O tak, to nie była kraina w której można było obawiać się braku wody.

Zapachy też były obce. W imperialnych, bretońskich czy estalijskich lasach zapachy były inne. Tutaj dominowała parna, zgniła, żywa zieleń i podobne lepkie zapachy. Chociaż zdarzały się przyjemne wyjątki jak mijali jakieś kwitnące krzewy czy drzewa. Egzotycznie wyglądały te wszystkie wiszące i wspinające się na pnie i konary rośliny. Trochę podobne do staroświatowego bluszczu. Przynajmniej w tym, że podobnie się czepiały i owijały. Ale na tym podobieństwo się kończyło. Wszystko co się dało porastał mech albo coś podobnego. A na dnie lasu może było jasno jak w dzień ale też nie do końca. Czytać to już pewnie byłoby wygodniej jakby trafiło się na jeden z tych promieni światła jakich niewiele docierało przez kolejne piętra drzew na dno lasu. W postrzeganiu na dalsze odległości poza konarami, pniami, naroślami i krzewami przeszkadzała mgła. Dlatego te odleglejsze pnie już były niewyraźne i zamglone. Nie przeszkadzało to na krótkie dystanse ale na te dalsze przysłaniało obraz.

Teren okazał się trudny. Zwykle podróżni szli gęsiego, czasem w parach czy trójkach. Nie bardzo było sens na siłę przedzierać się przez korzenie i krzaki. Łatwiej było iść po wydeptanej przez poprzedników ścieżce. Trochę podobnie jak wczoraj większość szła po mokrym piasku plaży. Tyle, że wczoraj z dowolnego miejsca w kolumnie widać było całą resztę ekspedycji. A dzisiaj w tej dżungli może kilkanaście osób przed i za sobą. Czyli tak jak rano mówił kapitan, można było mieć oko i kontakt na najbliższych sąsiadów ale kompletnie nie było widać co się dzieje dalej. Nie dało się z jednego miejsca kontrolować całości więc siłą rzeczy ważne było aby dowódcy lokalnych oddziałów ze sobą współpracowali i potrafili działać samodzielnie.

Co jakiś czas wzdłuż kolumny przejeżdżała para lekkich kawalerzystów. Niejako dla kontroli całości a trochę też jak kurierzy gdyby trzeba było przekazać jakąś wiadomość. Widok po lewej się nie zmieniał. Różne rzeczne krajobrazy. Rzeka rzeczywiście przybrała i rozlała się po okolicy bo widać było jak z wody wystają krzewy i drzewa jakie trochę dalej rosły bez tej wodnej podstawki. Po prawej właściwie widok był jeszcze bardziej monotonny. Dżungla. Czasem widać było tylko tych piechurów ze straży bocznej co dbali by nic znienacka nie zaskoczyło sił głównych.

I tak zeszło przedpołudnie, południe gdzie zrobili przystanek na obiad i krótki popas oraz większość popołudnia. Pierwszy raz od poranka była szansa aby spotkać się i porozmawiać w większej grupie i odpocząć. Albo odwiedzić medyków. Okazało się, że o ile przeprawa przez plażę nie spowodowała żadnych zgłoszeń to pół dnia marszu przez dżunglę już zaowocowało pierwszymi wypadkami. W większości były to różnego rodzaju ukąszenia od insektów i węży. Ale na razie jakoś nikt nie podzielił losu pechowego Friedricha.

Po tym popasie marsz został zmieniony, dyżurne oddziały na straży wymienione na nowe i mniej zmęczone i wyprawa ruszyła dalej. Została już może godzina jak zacznie się etap zmierzchu więc czas już był myśleć o rozbiciu obozu gdy od czoła przyszła wiadomość, że chyba właśnie dotarli do tej osady Norsmenów.

- Amrisie, myślę, że biorąc pod uwagę twoje wczorajsze słowa jesteś odpowiednią osobą aby negocjować z Norsmenami nasze przybycie. Kawaler Cesar też wczoraj okazał się niezłym wyczuciem to moglibyście pójść razem. Chyba, że ktoś jeszcze ma ochotę? - chociaż w grzecznej formie to jednak na pospieszenie zwołanej naradzie kapitan wybrał dwóch ochotników aby robili za parlamentariuszy i przedstawicieli reszty ekspedycji. Ot aby przypadkiem gospodarzom nie przyszło do głowy, że to jakaś wyprawa wojenna co przybyła ich napaść.



Carsten



Poranek nie był zbyt zachwycający. Ale chociaż wczoraj wieczorem wszystko dobrze się skończyło. Kara co prawda nie miała zamiaru dać zię zagnać do brzegu jak mała kaczuszka swojej kaczej matce. Zwłaszcza, że pierwsza weszła do wody to miała przewagę na samym początku. A okazała się całkiem dobrą pływaczką. Żywioł wody nie był jej obcy. Śmiało płynęła pod prąd rzeki jaka po zmroku wydawała się czarna. Za Carstenem dołączyły jeszcze dwie pływaczki z eskorty. Zoya i Babette. Ale póki Kara była na przedzie i wyznaczała kurs miały taki sam kłopot nadążyć za nimi jak Carsten za Amazonką.

Koniec końców jednak wszystko dobrze się skończyło. Tubylczej kobiecie chyba znudziło się płynąć pod prąd bo zaczęła płynąć wpoprzek dzięki czemu pozostała trójka mogła ją dogonić. - A jak zacznie płynąć do brzegu i zwiewać to co robimy? - zapytała Babette gdy już mniej więcej byli we czwórkę a dzikuska płynęła w stronę brzegu. Okazało się, że obóz został ładnymi, świetlnymi plamkami ognisk i przytłumionym gwarem tłuszczy. A oni pływali w ciepłej wodzie jaka po ciemku wydawała się czarna jak smoła. No rzeczywiście jakby sobie Kara wymyśliła zwiać to miała świetną okazję. No ale chyba nie po to weszła do rzeki bo w końcu zawróciła w stronę obozu. W jego pobliżu okazało się, że jeszcze jedna, ciemnowłosa kobieta też postanowiła popływać. Dopiero jak się odezwała dało się poznać bretoński akcent. Wreszcie cała ociekająca wodą grupka z powrotem wyszła przy plaży obok wodnej łaźni dla kobiet gdzie już czekała Jordis z ręcznikami. Zwłaszcza dla Amazonki aby przykryć jej nagość. Ale co sobie przed tem Carsten mógł rzucić okiem na te przyjemne dla oka kształty pływaczek to raczej nie należało do przykrych wspomnień. A wszystkie wróciły z tego pływania zadowolone chociaż może nie z tego samego powodu. Eskorcie najwidoczniej ulżyło, że Amazonka cało wróciła do obozu. Tylko Bastard bez żenady otrzepał się z wody i patrzył dookoła radosnym spojrzeniem. A ta coś powiedziała do Togo co też na nich czekał więc przetłumaczył.

- On mówi, że ona mówi, że nam mówiła, że idzie popływać. I że dobrze pływacie. - Jordis przetłumaczyła tłumaczenie z ichniego na estalijski a ten na reikspiel. Potem już reszta wieczoru obeszła się bez żadnych sensacji. Aż do przedświtu gdy wszystkich obudziło oberwanie chmury.

Przez resztę dnia szli gdzieś w centrum kolumny. Znów im towarzyszył Togo aby w razie czego tłumaczyć w obie strony. Dżungla okazała się trudnym terenem jak się miało na uwadze, że podopieczna tak kluczowa dla wyprawy w każdej chwili może dać dyla w krzaki a potem dalej. Nie było się co dziwić pomysłom aby ją prowadzić spętaną. Ale jakoś Kara szła razem z innymi i nie zdradzała chęci ucieczki. Wydawała się spokojna i swobodna.

- Oni mówią, że niedługo dotrzemy do tych Norsów. - gdy popołudnie zaczynało zbliżać się do końca Amazonka odezwała się coś i przez Togo a potem Jordis reszta dowiedziała się co. I rzeczywiście pacierz albo dwa później od czoła przyszła wiadomość, że widać jakąś palisadę. Sam marsz przez tą podmokłą dżunglę i tropiki nie był dla Carstena zbyt przyjemny. Stawiał noga za nogą i jakoś szedł i dawał radę. Ale myśl o odpoczynko robiła się naprawdę miła. Jakby jeszcze miał dźwigać cały swój plecak z zapasami to mogłoby być kiepsko.

- O, Carstenie, dobrze, że jesteś. Jak się sprawy mają? - gdy się już zatrzymali i czekali jak się sprawy rozwinął kapitan podjechał do nich na swoim koniu.

- Zobaczymy jak to wyjdzie z tym noclegiem w wiosce. Jeśli się uda to wy zostaniecie na zewnątrz i postarajcie się przenocować do rana. Rano przyślij kogoś by zasięgnąć języka. Czy będzie potrzebować czegoś jeszcze? - właściwie to nie było to niespodzianką. Coś podobnego kapitan mówił już rano na wypadek gdyby dotarli dziś do Leifsgard. No i jak się właśnie okazało dotarli. Rano zaproponował, że może zostawić jeden z oddziałów do pomocy.

---


Mecha 09

Carsten; żar tropików; (ODP) 45+20-15=50; rzut: Kostnica 56 > 50-56=-6 = remis > nic

---



Amris



Wczorajszy dzień nie bardzo sprzyjał zawieraniu nowych znajomości. Cały dzień w marszu to najwygodniej było rozmawiać z kimś kto idzie obok. A nie dało się iść obok całej rozwleczonej kolumny. Dopiero wieczorem jak stanęli obozem na noc. Najpierw w namiocie dowodcy na wieczornej naradzie a później już jak był czas wolny przy kolacji i po.

Okazało się, że plotki o tym, że w ekspedycji biorą udział inne elfy się sprawdziły. Ich dowódcę, Ektheliona, spotkał pierwszy raz na wczorajszej naradzie. Okazało się, że nie tylko są to jakieś tam elfy ale nawet ich pobratymcy z Ulthuanu. Ale rozbili się osobnym obozem w górę rzeki, nieco na uboczu głównego obozu. I jakoś nie pałali chęcią do integracji z innymi. Ponownie spotkali się z Ekthelionem na porannej odprawie. I niejako kapitan wymusił bliższą współpracę między nimi.

- Ekthelionie nie wątpie w umiejętności twoich wojowników ale to niewdzięczna praca cały czas torować drogę przez dżunglę. Dlatego sugeruję abyście z Amrisem doszli do porozumienia w tej sprawie. Byłoby przykre gdyby coś zaczęło się dziać a straż przednia padała ze zmęczenia. - i tak to oba elfickie oddziały miały iść na czele kolumny. I wedle planu Estalijczyka wymieniać się co jakiś czas. Ci co akurat nie byli na przedzie szli na czele głównej kolumny jaka człapała przez tą podmokłą dżunglę. I widocznie kapitan wierzył, że elfy najprędzej dogadają się ze sobą niż z kimkolwiek innym. A dzięki rączym nogom ci na czele mogli szybko wesprzeć tych ze straży przedniej. A przynajmniej szybciej niż pozostała piechota.

I tak Amris z towarzyszami przewędrował od tego pełnego wodnych niespodzianek poranka aż po koniec dnia. Jeszcze było jasno jak wcześniej ale dało się dostrzec, że niewiele już pełnego światła dnia zostało gdy padła wiadomość, że dostrzeżono palisadę. I dobrze. W samą porę. Myśl o odpoczynku była całkiem przyjemna. Zwłaszcza jakby się dało przespać niekoniecznie w namiocie. Jak na cały dzień marszu na przełaj przez tropikalną dzunglę to czuł się nieźle ale był właśnie ten moment co dobrze by było zrobić sobie przerwę. A niedługo potem dwaj kawalerzyści co regularnie objeżdżali maszerującą kolumnę przynieśli zaproszenie kapitana na pospieszną naradę.


---


Mecha 09

Amris; żar tropików; (ODP) 30+30-15=45; rzut: Kostnica 41 > 45-41=4 = remis > nic

---



Ekthelion



Elfy schroniły się w namiotach rozbitych w górę rzeki trzymając dystans od reszty wieczoru i obozu. Nikt im nie przeszkadzał poza tym co przeszkadzało w nocy i reszcie. Aż do tego oberwanie chmury jeszcze przed świtem co ich pobudziło i zmusiło do pośpiesznej ewakuacji. Zlało solidnie i tak samo jak większość obozu większość rzeczy mieli mokre przy śniadaniu. A wkrótce po śniadaniu, porannej naradzie i zwinięciu obozu ruszyli przed siebie.

Pod względem nawigacji plan marszu brzmiał rozsądnie. Wystarczyło się trzymać rzeki i iść w jej górę. I okazało się, że ten plan da się wykonać w praktyce. Co więcej okazało się, że do ekspedycji dołączyły inne elfy. Elfy Amrisa i jego siostry ale było ich chyba ze dwa razy więcej niż ektheliończyków. A poza tym z rana kapitan przydzielił oba te elfie oddziały na czoło kolumny sugerując współpracę ale nie ingerując jak ta współpraca ma wyglądać.

Jak się szło na szpicy to właściwie w ogóle nie było widać tych z tyłu przez te krzaki i pnie drzew. Jak się szło na czele kolumny to nie było widać tych ze szpicy ale widać było najbliższe oddziały podążające z tyłu. Na te czołowe oddziały spadał ciężar wyrąbania drogi maczetami. I było to bardzo niewdzięczne zajęcie. Niewiele lżejsze niż rąbanie drewna. Tylko przez cały dzień a nie na jeden posiłek. Dobrze, że można było się zmieniać co dawało szansę odpocząć.

Pod koniec dnia szpica dotarła do wyciętej przesieki za jaką był pas pustej, wypalonej ziemi. A potem palisada i za nią widoczne dachy domów. Ich zwieńczenia były zdobione na norsmeńską modłę. Sama osada wydawała się spokojna. Przynajmniej tak na słuch. Na środku rzeki przed palisadą widać było jakąś łodź a w niej dwie osoby jakie łowiły zdobycz wędkami. Można było przekazać na tyły, że jednak dotarli do norsmeńskiej osady przed zmierzchem. Niedługo potem w odpowiedzi przyszło zaproszenie od kapitana na rozmowę.

Samym przedzieraniem się przez tą podmokłą dżunglę Ektelion nie był jakoś przesadnie zmęczony. Ale raczej nie mógł o sobie powiedzieć aby był świeży i wypoczęty. Odpoczynek a zwłaszcza kolacja i możliwość odespania tego marszu wydawał się całkiem ciekawą opcją.

---


Mecha 09

Ekthelion; żar tropików; (ODP) 30+30-15=45; rzut: Kostnica 40 > 45-40=5 = remis > nic

---




Iolanda



O ile wieczorem estalijska baronowa przypuszczała, że tak dużej grupy nic nie powinno zaatakować to przy śniadaniu mogła z pewną satysfakcją stwierdzić, że miała rację. Tylko w rachubach nie przewidziała ataku oberwania chmury przy końcówce nocy co skutecznie rozbudził cały obóz nie mniej skutecznie niż atak jakiegoś wroga. Niestety aura wszystkim zrobiła przedwczesną ppobudke jeszcze jak było ciemno i uspokoiło się dopiero w szarówce świtu. Wraz z początkiem dnia można było wyjść z namiotu i oszacować straty swoje i sąsiadów. Wszyscy dostali podobne ulewne cięgi i mieli kłopot z zamoczonymi rzeczami.

Więc i przy śniadaniu i podczas porannej odprawy mało kto miał dobry humor. Złorzeczenie na ten zdradziecki atak pogody zdawało się dobiegać z każdej strony. Ale mimo wszystko kapitan okazał się mieć gest.

- Jeśli milady pozwoli to zaoferuję konia. Mam zapasowego. - zaproponował gdy już odprawa się skończyła i wszyscy zaczynali się rozchodzić. Jazda na końskim siodle przy tym całym błocie i kałużach jakie zalegały na ziemi po tej ulewie rzeczywiście brzmiała zachęcająco. Zwłaszcza jak ktoś miał jakieś doświadczenie w tej materii. Potem jeszcze miała okazję porozmawiać z siostrą Bertranda która chyba była jedną z niewielu osób co pomimo tych przykrości zaserwowanych przez pogodę tryskała młodzieńczym entuzjazmem.

- Witaj Iolando. Cieszę się, że cię widzę. Jaki okropny poranek. Dobrze, że już się ten deszcz skończył. - przywitała się na początku kręcąc głową na tą ulewną niespodziankę. Ale ciągnęła temat dalej.

- Wczoraj rozmawialiśmy z Bertrandem i tą imperialną kapitan. I tak troszkę sobie żartowaliśmy, że można by założyć nasz własny oddział Amazonek. Bo trochę tych pań z mieczami i łukami mamy prawda? - zaśmiała się po dziewczęcemu zadowolona z takiego pomysłu. No i była ciekawa czy Iolanda włada jakąś bronią i by była zainteresowania przystaniem do takiego oddziału albo po prostu luźnego stowarzyszenia. Bo z kobiet to chyba miała najwyższą pozycję. No ta Konig też była niczego sobie, zwłaszcza z tym swoim mieczem i pancerzem no ale jak sama wczoraj przyznała nie była szlachcianką. Niemniej chyba na Bretonce zrobiła dobre wrażenie bo nie wspominała jej źle.

A potem zaczęła się przeprawa przez dżunglę. No i już nie było tak miło i pięknie jak wczorajszy spacer po plaży. Było wilgotno i niby jasno ale jakoś nie do końca. Ten gęsty las zdawał się przytłaczać z każdej strony a ludzkie drobinki na jego dnie wydawały się miałkie, mikre i w ogóle nie na miejscu. Wraz ze swoimi ludźmi była gdzieś w centrum kolumny i jej zadaniem była osłona szpitalników którzy maszerowali za nimi. Ale jakoś przez cały dzień nie było takiej potrzeby.

Wreszcie gdy już dzień zaczynał mieć się ku końcowi od czoła przyszła wiadomość, że jednak udało się dotrzeć do tej wioski Norsmenów co zamierzali. A kapitan zgodnie z wczorajszą sugestią postanowił wysłać parlamentariuszy aby nie zjawiać się przed murami z całą zbrojną siłą. Wyznaczył Cesara i Armisa ale jak ktoś z dowódców czuł się na siłach w sztuce negocjacji to było jeszcze wolne trzecie miejsce. Estalijska szlachcianka po całym dniu podróży nie była w tak najgorszym stanie. Właściwie to nawet nie bardzo czuła jakieś zmęczenie.


---


Mecha 09

Iolanda; żar tropików; (ODP) 40+20-15=45; rzut: Kostnica 32 > 45-32=13 > ma.suk = nic

---




Cesar



Wyglądało na to, że kapitan chyba nie z nudów albo zabawy wzywa dowódców na te narady. Bo jak się okazało dzisiaj wziął sobie do serca wczorajsze rady między innymi i Cesara i Amrisa co się najwięcej wczoraj udzielali i dzisiaj postanowił je zrealizować w praktyce. A zrealizowanie tych pomysłów w praktyce polecił właśnie im dwóm. No ale jeszcze było miejsce dla kogoś trzeciego. Ale to wyszło dopiero dzisiaj pod koniec dnia jak już prawie stali pod murami wioski. No może nie tak dosłownie bo z tego miejsca gdzie Cesar stał teraz to ten kawałek dżungli i rzeki nie bardzo się różnił od tych co mijali przez cały dzień.

A wcześniej jak siłą rzeczy maszerował razem z Bartolomeo i Ulryką znów mógł uczestniczyć w ich rozmowie. Szli gdzieś w środku kolumny, przed nimi szli ludzie Iolandy. I właściwie było widać tylko po kilkanaście osób przed lub za nimi. Początku ani końca kolumny nie ujrzeli ani razu odkąd zagłębili się w dżunglę.

- Chciałabym ich zbadać. Tych tubylców. Ciekawi mnie czy czymś się od nas różnią. - zaczęła z rana Ulryka gdy już szli przez tą błotnistą dżunglę.

- A czym mieliby się różnić? - starszy pan spojrzał na nią z zainteresowaniem. Młodsza koleżanka po fachu rozłożyła ramiona na znak, że nie bardzo ma pomysł czym.

- Nie wiem. Właśnie to bym chciała sprawdzić. Ona wydaje się zbudowana jak zwykła kobieta. Ale słyszałam, że u nich są same kobiety. Co nie wydaje mi się prawdopodobne. Przecież jakoś muszą się rozmnażać. A populacja tylko kobiet, tak samo jak tylko mężczyzn, nie jest w stanie tego zrobić. Do tego potrzebny jest mieszany komplet. Dlatego jestem jej ciekawa czy czymś się od nas różni. - przyznała chirurg z Marienburga wykształcona na altdorfskim uniwersytecie.

- A on? - starszy pan niczym profesor z takiego uniwersytetu nic nie odpowiedział tylko pokiwał głową spokojnie przyjmując takie wyjaśnienia od żaka i zapytał o drugą sprawę.

- On też jest ciekawy. Słyszałam, że mówią na nich “czarne niziołki”. Rzeczywiście na rozmiar jest podobny. Ale proporcje ciała ma nieco inne. Zwłaszcza głowy. No i rysy twarzy. Kompletnie inne. Widziałam kiedyś ludzi z dalekiego południa. On ma trochę podobne do nich rysy. No ale tamci byli normalnych rozmiarów, tacy jak my. A nie tacy krótcy jak on. - młoda uczona w sztuce medycznej wydawała się zafascynowana tą dwójką tubylców jacy im towarzyszyli. Zastanawiała się jak tu się do nich dobrać aby ich zbadać i czy koledzy nie słyszeli jakichś ciekawostek o tych dwóch nacjach jakie ją tak trapiły.

Ale wcześniej przy śniadaniu a zwłaszcza potem, przy południowym popasie w dżungli to już mieli trochę roboty. Przychodzili do nich ludzie z ukąszeniami i zadrapaniami jakich nabawili się w nocy a zwłaszcza po drodze. Na szczęście większość to były lekkie przypadki ale było ich ze dwa tuziny. A wczoraj podczas marszu po plaży żadnego. Co dobitnie świadczyło o trudach podróży przez dżunglę która zaczynała pobierać haracz jeszcze zanim padł pierwszy strzał w tej wyprawie.

Cesar może nie był już młodzieniaszkiem ale jakoś w momencie jak kolumna się zatrzymała i poszła wieść, że jednak udało się dotrzeć do zaplanowanego celu no to nie był jakoś specjalnie znużony. Dżungla na razie oszczędziła mu przykrości. Więc gdy przyszło to zaproszenie od kapitana na naradę w warunkach polowych no poszedł na nią bez oznak zmęczenia.


---


Mecha 09

Cesar; żar tropików; (ODP) 55+40-15=80; rzut: Kostnica 48 > 80-48=32 > śr.suk = nic

---




Bertrand



- Jak na kogoś z gminu to całkiem miła dziewczyna. I ciekawa. Na pewno zna wiele historii. Musi być bardzo odważna. - wczoraj wieczorem jak już we dwójkę kładli się spać na swoich posłaniach wyglądało na to, że kapitan Konig nie tylko na Bertrandzie zrobiła dobre wrażenie. Chociaż Izabella nie rozmawiała z nią tyle co on. Ale pomysł z założeniem oddziału złożonego z samych kobiet bardzo jej się spodobał. Bertranda już nieco sen morzył jak jeszcze słyszał którą z dziewczyn można by dokoptować do takiego oddziału no i jakie są szanse, że się zgodziła. W końcu zasnął wsłuchany w ten ciepły, kobiecy głos po drugiej stronie namiotu i właściwie nawet nie wiedział do jakich wniosków doszła jego młodsza siostra.

A obudziła go wilgoć. Mokra, zimna i nieprzyjemna. Połączona z łomotaniem kropel o płachtę namiotu. Namiot wytrzymywał ale nie zdawał egzaminu przy podtapianiu go od dołu. To nie był zwykły deszcz, nawet nie burza ani ulewa. Tylko cholerne oberwanie chmury! I to jeszcze w nocy, przed świtem jak na zewnątrz jeszcze było ciemno.

- O nie, wszystko jest mokre! - Izabella też się rozbudziła. Właściwie to cały obóz się rozbudził. Wszyscy niespodziewanie znaleźli się w tej parszywej sytuacji. No ale jakoś o szarówce świtu przestało padać i wraz ze światłem dnia można było ocenić szkody. Obóz wyglądał jakby go ktoś okładał wodną rózgą i wszyscy zbierali się i swój dobytek to tu to tam. Ale chyba nic poważnego nikomu się nie stało. Tyle, że prawie wszystko było mokre a obozowicze niewyspani. Ta ulewa przyspieszyła o dzwon czy nawet dwa zwyczajową porę wstawania.

Potem było śniadanie i poranna odprawa. Śniadanie wydawało się podobnie rozwodnione jak i reszta obozu bo trudno było rozpalić przemoczone drewno. Odprawa poszła sprawnie w podobnej obsadzie jak ta wieczorna. Temat był nieco inny, głównie kto ma za kim maszerować bo chociaż pogoda sprawiła im psikusa i nie poprawiła nikomu humoru to kapitan nie zamierzał zmieniać planu i dziś chciał wkroczyć w dżunglę.

Podczas narady widział ten sam skład co wczorajszego wieczoru. W tym także Anette. Coś jakoś nie odwracała od niego wzroku ani nie udawała, że go nie zna, nawet skinęła mu głową na przywitanie gdy wszedł do namiotu dowódcy. Imperialnym wielkim mieczom przypadło miejsce w samym centrum kolumny. Kapitan chciał móc ten ciężki i solidny odwód rzucić do walki w każdą stronę jaką by było potrzeba. Zresztą oddziałowi Bertranda przydzielił podobne miejsce.

Gdy po śniadaniu spotkał Isabelle ta poprosiła go aby teraz on przejął komendę nad składaniem ich mokrych namiotów i reszty bagaży oraz pakowanie ich na muły bo sama miała zamiar odnaleźć Iolandę póki nie wyruszą. I zapytać czy by nie chciała przyłączyć się do tego pomysłu o żeńskim oddziale wojowniczek.

A potem ruszyli. Oddział za oddziałem ładował się w tą ścianę dżungli i znikał z widoku. Najpierw elfy, potem lekka piechota i strzelcy wreszcie oddziały jakie miały zająć miejsce w centrum kolumny a więc i oni. Szło się całkiem inaczej niż wczoraj. Nie było widać dalej niż kilkanaście osób przed i za sobą. A błotnista po porannej ulewie dżungla zdawała się pochłaniać podróżnych jak wysuszony piach wodę.

Marsz trwał większość dnia z przerwą na obiad w samo południe. Dopiero wówczas można było spotkać kogoś kto nie był w sąsiednim oddziale. I przekonać się, że ekspedycja jako całość wciąż istnieje. Bo tak w marszu bez widoczności to wcale nie było takie pewne. Przy okazji miał aż nadto okazji aby nagadać się z siostrą.

- A wczoraj jak one we dwie by jednak walczyły ze sobą. Kara i Zoja. Jak myślisz, która by wygrała? Myślisz, że by się zgodziły wstąpić do tego oddziału wojowniczek? - wydarzenia z wczorajszego wieczora i rozmowa o nich widocznie pozwalaly Izabelli zająć czymś myśli i łatwiej znosić trudy podróży przez te bezdroża. Przy okazji wróciła do pomysłu z wczorajszego wieczora by porozmawiać z nimi obiema i resztą dziewczyn z eskorty Amazonki no ale rano przed wyruszeniem w drogę już nie zdążyła.

- I elfki myślisz, że też by chciały? Jest ich trochę. Ale nie wiem czy by chciały. Właściwie to od wczoraj całkiem sporo się zrobiło tych elfów. Ale oni wszyscy idą gdzieś tam z przodu. To najwyżej jak się zatrzymamy. - zastanawiała się po drodze. Po dołączeniu elfów Armisa rzeczywiście populacja skośnouchych w ich ekspedycji zauważalnie się powiększyła. Nadal byli mniejszością no ale już nie tak jak choćby wczoraj na placu ratuszowym.

Sam marsz nie okazał się dla bretońskiego szlachcica zbyt ciężki. Dobrze mu się szło i nie miał powodów do narzekań. Nawet jak pod koniec dnia jak się okazało jednak dotarli do ten norskiej osady jaką Carlos zaplanował na postój. Teraz trzeba było wybrać trzeciego parlamentariusza jaki dołączy do Cesara i Amrisa aby negocjować z Norsmenami z osady.


---


Mecha 09

Bertrand; żar tropików; (ODP) 45+20-15=50; rzut: Kostnica 7 > 50-7=43 > śr.suk = nic
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 06-03-2021, 21:40   #70
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Marktag, okolice Portu Wyrzutków, ujście rzeki, wieczór

- Będziemy improwizować - odparł na pytanie Babette.
- W ostateczności, zostawicie to mnie...
- ton głosu wskazywał, że mężczyzna nie ma w zwyczaju odpuszczać i będzie wymagającym przeciwnikiem.

Carsten już na brzegu, obojętny na wdzięki kobiety, zmierzył Karę nieładnym spojrzeniem. Mroczna toń, która mogła kryć niejedno zagrożenie, tym razem była łaskawa dla nierozsądnej pływaczki. Oddaleni od obozu byliby zdani tylko na siebie w potencjalnej walce, w wodnym żywiole. Nie omieszkał o tym przypomnieć dziewczynie.

- Dzięki za uznanie, ale tam - wskazał dłonią rzekę - mogło czaić się niebezpieczeństwo, jakiś potwór albo groźne zwierzęta, które polują w tym akwenie. Przekaż jej, że nierozsądnie wystawiła się na ryzyko, tym samym nas jako jej opiekunów.

Jednak po chwilowej złości, ponownie wrócił do swojej zwykłej, niewzruszonej postawy, aby nie prowokować dalszych nieporozumień, zauważywszy, że Amazonka wydawała się być zadowolona z tej rzecznej przygody. Mieli przecież dbać, aby czuła się komfortowo, a ta chwila wolności sprawiła, iż ich dzikuska zapomniała o wcześniejszym konflikcie i zredukowała negatywne emocje. W duchu musiał przyznać, że nie było to takie złe rozwiązanie, a kąpiel sprawiła, że i jego ciało odpoczęło, a on sam zrelaksował się po plażowej wędrówce. Bastard też radośnie merdał ogonem, więc mimowolnie ochroniarzowi poprawił się humor.

- Kim jest ta dziewczyna, wnoszę z wymowy, że Bretonka? - już na brzegu dyskretnie zapytał Babette. Chciał wiedzieć, kto obcy kręci się wokół ich grupy. - Wydaje mi się, że widziałem ją w karczmie po licytacji.
- Dowiem się niebawem, zapewne szlachcianka.
- Tego się domyślam. - skomentował cicho. - Zastanawia mnie tylko skąd, u licha, się tu wzięła? Miej na nią baczenie, nie podoba mi się jej zainteresowanie dzikuską.

***

Wieczorem odnalazł Estebana, aby dowiedzieć się jak minął pierwszy dzień wędrówki. Obejrzał jucznego muła i zalecił, by chłopak okrył na noc zwierzę derką, co ochroni je od napastliwych insektów. Poza tym zagaił go o samopoczucie i poświęcił trochę czasu na rozmowę. Wiedział, że ochotnik ma nieustępliwy charakter, jest karny i można na nim polegać. Wybór towarzysza był zatem trafiony i dość dobrze rokował na przyszłe trudy wyprawy.

Backertag, ujście rzeki, ranek, południe

Noc, jak na panujące warunki, pozwoliła ochroniarzowi częściowo zregenerować siły. Czujność psiego towarzysza sprawiła, że Eisenowi udało się wstać chwilę wcześniej, zanim sytuacja stała się poważna, a namiot zmienił w bajoro. Ulewa dała się mocno we znaki obozowiczom, zamieniając rozmiękłe podłoże w rwące, błotne potoki. Szczęśliwie posiadał niewiele ekwipunku przy sobie, toteż nie odniósł większych szkód i dość sprawnie ogarnął się o poranku. Nadzorował też postępowanie dziewczyn z asysty, które nie spanikowały wobec żywiołu i zapewniły go tym samym o swojej przydatności. Wykidajło miał również oko na Amazonkę, która nie okazywała nerwowości, jakby spodziewając się ataku sił natury. Obawiał się, że może wykorzystać panujące zamieszanie na próbę ucieczki, lecz nic takiego nie nastąpiło.
Na porannej naradzie pozostawało jedynie przyznać rację kapitanowi. Wyciągnąć wnioski i należycie przygotować się do bardziej wymagającej oraz żmudnej drogi.

***

Ubiór nieprzyjemnie lepił się do ciała, a wilgotne powietrze przesycało i kłuło płuca. Carsten w myślach pochwalił swoją zapobiegliwość i zakup muła. Gdyby niósł ekwipunek na własnych ramionach, zapewne nie byłby w stanie utrzymać tempa i legł gdzieś po drodze. Mimo, że nie musiał przedzierać się przez gąszcz i torować sobie drogi, to w pogotowiu trzymał maczetę i czasami ścinał wystającą roślinność mogącą być schroniskiem dla niebezpiecznych gadów, pająków i robactwa. Podmokły grunt, wydeptany przez poprzedników kazał zwracać mu baczną uwagę na kolejny krok, gdyż skrywał momentami zdradliwe miejsca i błotne osuwiska. Okolica była podmyta przez wezbrane wody rzeki. Konary, pnie i pnącza skryte częściowo pod wodnym okryciem, prezentowały mnogość kształtów i form. Ochroniarz był pod wrażeniem bujności i gęstości poszycia, a przecież byli dopiero na przedsionku dżungli. Zdawał sobie coraz większą sprawę z wyzwania, z którym przyjdzie mu się mierzyć. Zwłaszcza poszukiwanie roślin opisanych przez Evo Hosterę w tych warunkach zdawało się arcytrudnym zadaniem. Odgonił te frapujące myśli i skupił na obserwacji Amazonki. Stąpała pewnie i lekko, jakby błotniste podłoże nie stanowiło dla niej większego wysiłku. Trudno też było dostrzec u niej objawy zmęczenia. Na tle pozostałych kobiet z asysty, wyglądała na najmniej dotkniętą trudami marszu. Dodatkowo objawiała jakąś pewność siebie i zmysł orientacji, kiedy to wspomniała na głos o bliskości osady, zanim jeszcze ta wiadomość dotarła do środka pochodu, w którym się znajdowali. To nakazywało darzyć ją respektem, jednocześnie gdzieś z tyłu głowy kołatała myśl, że miedzianoskóra piękność łatwo mogłaby podjąć próbę ucieczki z wielkimi szansami na powodzenie. Eisen nawet pomyślał o skrępowaniu, przynajmniej rąk dzikuski rzemieniem, ale Kapitan Rivera nie zgodziłby się na takie jej traktowanie. Pozostawało liczyć na stróżowanie Bastarda, który niezmiennie kręcił się wokół nóg dziewczyny oraz asystę wyznaczona przez Riverę. Do tego wnikliwe studiowanie zachowań Kary, która wszakże okazywała emocje i mogła zdradzić się jakimś grymasem, mogącym uprzedzić ich o planowanych działaniach.

- O, Carstenie, dobrze, że jesteś. Jak się sprawy mają? - gdy się już zatrzymali i czekali jak się sprawy rozwinął kapitan podjechał do nich na swoim koniu.

- Wczoraj było małe zamieszanie w łaźni przy rzece, bo nasza ulubienica chciała popływać. Poza tym zajściem i nocną ulewą nie ma żadnych trudności. Muszę pochwalić eskortę, sprawują się znakomicie - skłonił się w stronę kobiet z obstawy. - Nie tracą zimnej krwi w obliczu kłopotów. Tylko teraz ta osada na naszej drodze, niechęć Kary powoduje pewne przeszkody... - wymownie zawiesił głos.


- Zobaczymy jak to wyjdzie z tym noclegiem w wiosce. Jeśli się uda to wy zostaniecie na zewnątrz i postarajcie się przenocować do rana. Rano przyślij kogoś by zasięgnąć języka. Czy będzie potrzebować czegoś jeszcze?

- Wedle pańskich rozkazów, kapitanie. Przydałaby się większa eskorta na nocleg. Choćby kilkunastu pikinierów z Tercios, to bitni najemnicy godni zaufania. Rankiem pośle ludzi, by ustalili dalsze kroki, wezbrana rzeka może utrudnić nam przemarsz obok osady Norsów, przydałoby się wyznaczyć jakąś w miarę bezpieczną drogę. Może któryś z elfów, by nas wspomógł? - rzucił propozycję.

Carsten musiał dostosować się do panujących warunków. Nie po raz pierwszy stawał wobec przeciwności, lecz teraz miał poczucie współodpowiedzialności za innych i wpływ na dalsze powodzenie ich wyprawy.
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 06-03-2021 o 22:20.
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172