Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-10-2008, 17:57   #131
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Leah

Czasem się zastanawiam ileż on ma lat, brodaty, niedomyty, silny facet, który wierzy, że w życiu poradzi sobie sam, tę ostatnią cechę też bym chciała mieć. Nie jest wcale taki stary, czasem jeszcze swego ojczulka wspomina, jakby zmarł całkiem niedawno, a i za dużo osób pamięta tamtego faceta i tamten wózek. Zastanawiam się też, czy to musi być tak, że Peter nawet jako paser, bo ponoć Gildia oficjalnie wyraziła zgodę, będzie wyglądał jak obdartus? Czy nawet gdyby kiedyś był bogaty i wpływowy, dajmy na to jak przystojny Renard, albo fircyk Rudolf, nadal będzie tylko Peterem - śmieciarzem, który się dorobił?

Och wiem, że to są głupie myśli, to przez ten deszcz i śmierdzący wózek, to dlatego, że jestem tu sama i zastanawiam się ile ja u licha mam lat, osiemnaście czy dziewiętnaście, bo wiecie nigdy tego nie wiedziałam i przyszło mi do głowy właśnie, że to raczej smutne.

Peter

Najpierw kluczył tak by nie było pewne gdzie idzie, ani nawet, czy przez most ma zamiar przechodzić. W strugach deszczu nie mijali żadnych pieszych, choć obok przejechał i jakiś patrol konnej Gwardii i kilka powozów możnych śpieszących wymodlić w Świątyni szczęśliwy powrót swoich statków, albo małe straty w winnicach. A potem Peter zaczął odzyskiwać władzę w członkach. Zielonooka nieznajoma nie wydawała się przejmować krętą drogą, jaką wybrał. Może wydawało się jej, że paser nie jest żadnym niebezpieczeństwem. Może była pewna, że naprawdę udało jej się go przekonać.
I kiedy nagle zatrzymał się stając jej na drodze, nie wyglądała na wystraszoną a kpiący uśmiech nie znikał jej z twarzy. I nadal drażniła jej drobna nieprzemoczona sylwetka.
- Jak to, kim jestem? Przestań udawać głąba. Pracuję dla Świątyni. – o jaką świątynię chodzi było wiadomo, nie tylko ze względu na okoliczności bliskiego spotkania, ale też dlatego, że z dużych liter większość briończyków wymawiała jedynie przybytek Mananna.
Źle odczytała intencje pasera. Źle oceniła swoje możliwości. Źle oceniła ilość podanego Peterowi spowalniacza. A Peter miał dość nazywania go głąbem.
Wymierzył dokładnie w splot słoneczny tak by potem móc od tyłu poprawić i bezczelną babę ogłuszyć. Ale padał deszcz, a właściwie strumieniami lał się z nieba, było okropnie ślisko i Peter stracił równowagę. Nie upadł, ale pięść uderzyła dobre pół metra od celu, tam gdzie poza płynącym wodą powietrzem nic nie powinno być. Tymczasem była ona.
Bo obraz, który dotąd widział Peter rozmył się, za to ukazał się symetryczny i identyczny, dokładnie w tym miejscu gdzie uderzył i przesunięta, zielonooka dziewczyna skuliła się wpół w próbie złapania oddechu.


Diego i Danst

Na tym polega cały problem z bogami, że nigdy nie wiemy czy właśnie nam zaszkodzili, czy pomogli. Bo choć Diego jeszcze jasno nie formułował myśli, wkrótce zada se pytanie, kto go do tej przeklętej kaplicy sprowadził albo czy jego kunszt szermierczy zawiódł przypadkowo dokładnie w tej chwili, gdy zamierzał zabić niewinną istotę.
Prochownice zawierały pewnie ze cztery kilogramy prochu – czarnego i miałkiego niczym mąka. Zawartość jednej Diego zużył na usypanie ścieżki do dwóch pozostałych. Podpalony proch zapalił się jasno. Zdecydowanie i szybko podążał wytyczoną drogą za ołtarz. Tam ogień strzelił w górę jeszcze większym światłem i z sykiem rozsunął obie prochownice na dobre pół metra, nie liznąwszy ich nawet płomieniem.
Wybuch nie następował. I kiedy pólprzytomny od pulsującego bólu w potylicy Diego miał już wychylić ze schodów głowę, jakby czekając na tę chwilę, nastąpiła eksplozja. Bo płomień niczym kierowany czyjąś wolą przeskoczył na drewno pojemników i prawie jednocześnie eksplodowały oba. Instynktownie reagując na huk, Diego rzucił się na schody zasłaniając własnym ciałem nieprzytomną, ranną dziewczynę.
Wybuch prochownic, umieszczonych u krótszego boku ołtarza - wielkiego kamiennego prostopadłościanu, ułożonego na mniejszej kamiennej podstawie, wyrzucił kamień w górę z taką siłą, że ołtarz wystrzelił pod sufit. Wtedy poświecona Khornowi bryła postawiona prawie pionowo zastygła na ułamek sekundy w powietrzu, pod nią płomień jasno trawił resztki prochu, niezwykły był to widok, aż szkoda, że nie miał świadków. Potem ołtarz opadł z hukiem na kamienną posadzkę. Na jego wierzchu zarysowała się gruba rysa. I nagle rozległ się dźwięk straszniejszy od wszystkich dzisiejszych huków i grzmotów, straszniejszy nawet od płaczu umierającej dziewczyny, bo wydawało się, że kamień wydusił z siebie jęk i ten dźwięk cichy, przeszywający i taki ludzki poderwał na nogi Diego, który chwyciwszy omdlałą dziewczynę wypadł z piwnicy.

Tymczasem na górze Danstan tego przedpołudnia, które miało wygląd nocy, balansował na cienkiej linii między życiem a śmiercią. Balansował z odwagą i szczęściem, które gdyby los był dla niego łaskawszy powinny mieć swoje miejsce na kartach ksiąg opowiadających o czynach bohaterów.
Młody mężczyzna naprzeciwko monstrum. Dawid i Goliat. Dysproporcja sił bolesna, ale jakże malownicza.
Sekundy, kiedy Marron wydobywał swój półtorak ze ściany uratowały trzy życia. Danstan chwyciwszy rapier, wycofał się do drzwi. Nie myślał o atakowaniu, chciał tylko uniknąć kolejnych ciosów. Bo choć nadludzko silny, wytrzymały i być może nieśmiertelny, demon miał jedynie umiejętności Marrona. Duże, ale człowiecze.
Rozległa się eksplozja. To był niepozorny domek na solidnych fundamentach. Tak solidnych, że w przeciwieństwie do większości domostw w mieście, tu ulewa nie wdarła się wodą do piwnicy. Toteż eksplozja, która w podziemiu wstrząsnęła ołtarzem, nad ziemią zatrzęsła ścianami, wyrzuciła w górę deski podłogi, poprzewracała meble.
Marron na dźwięku wybuchu zaatakował Danstana z nową furią. Sekundy, które upłynęły od wybuchu do pęknięcia płyty były tymi, które dzieliły wyprowadzenie ataku od opadnięcia ostrza. Żegnający się z życiem Danstan Boss patrzył jak twarz demona wykrzywia grymas bólu, jak ostrze wypada z rąk, jak demon zaczyna broczyć krwią ze wszystkich otworów swego ciała. Marron nie padł jednak na deski. Zataczając się, z rykiem i z furią rannego lwa ruszył do piwnicy.


Eryk

Młody szlachcic nie zwrócił uwagi na ranne zwierzę. Można by wysnuć z tego wniosek o braku serca. Ale z drugiej strony, czy naprawdę powinien nas wzruszać umierający koń, gdy właśnie z martwych wstają zwłoki i to ludzi, których wcześniej zabiliśmy.
To po prostu mi jakoś żal tego konia.

Faktycznie na wskrzeszonego nieboszczyka, poza zaklęciami i magiczną bronią świetnie działa dobre poszatkowanie. O tym przekonali się i Eryk z Marianne, i Diego w Kaplicy.
Eryk ciął nieżywe ciało bez pasji i bez strachu, precyzyjnie jak rzeźnik, dobry fachowiec przy swojej pracy. Niedoszły szabrownik, zwykły człowiek ulicy, w głowie trochę sprytu trochę siana, zdążył zsikać się ze strachu, omdleć i się ocknąć. A potem odpowiedział na pytania, na które znał odpowiedzi i zginął. Za to Marianne chyba po raz pierwszy ujrzała w młodym szlachcicu mężczyznę. Kiedy to on wybrał dalszy kierunek nie protestowała, mimo, że Peter, którego jeszcze chwilę temu miała zamiar gonić, poszedł w inną stronę.

W czasie tej nadprzyrodzonej ulewy szlachetny rycerz Eryk Halsdorf zabił człowieka kalarepką, drugiego poranił i pozbawił przytomności, potem zmasakrował trupa i zabił bezbronnego wroga, a na koniec zaproponował towarzyszącej mu niewieście zakupy. Siła, zdecydowanie i poczucie humoru. Gdy młodzieniec wspomniał o szukaniu krawca nie dała rady powstrzymać prychnięcia
- Hahaha, dobre – wyszczerzyła w uśmiechu rząd równych białych zębów, szczere zadowolenie widoczne nawet przez strumienie wody – Może też wpadniemy gdzieś coś przekąsić. Na tarasie. – Nie przyszło jej do głowy, że Eryk może mówić poważnie.

Oczywiście w normalny dzień Eryk bez trudu znalazłby i krawca, i szewca i kuśnierza. Tylko jubilerzy mieli swój określony kwartał. Ale dzisiaj pozamykane na głucho, drzwi i okna, ledwie widoczne szyldy, woda i pioruny obudziły w chłopcu nagłą świadomość, że kto się teraz nie modli ten po prostu obie ręce ma zajęte przy wylewaniu wody z mieszkania.

Skierowali się w prawo. I kiedy powietrzem, które w chwili obecnej było częściowo wodą, wstrząsnęła eksplozja, jakoś nie mieli wątpliwości, że tam prowadzi ich droga.


Peter, Diego, Danst i Eryk

Marianne i Eryk nie dobiegli do miejsca wybuchu. Bo dziewczyna dojrzała dwie biegnące sylwetki, w tym jedną pochyloną z czymś ciężkim na plecach. Ruszyli za nimi.
A potem w małej uliczce, przed mostem, bo na moście mimo kataklizmu stały patrole, spotkało się pięć osób przytomnych i dwie nie, choć szczęśliwie tylko jedna umierająca.
 
Hellian jest offline  
Stary 28-10-2008, 18:40   #132
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Peter

A to pigwa! Pewien był, że już nie trafi, a tu nagle jego pięść napotkała coś miękkiego co zrobiło "Ouć". Nie miał pojęcia czy to przez tą ulewę źle widział, ale kobita nagle pojawiła się w innym miejscu, mieniąc mu się w oczach. W zasadzie z przyzwyczajenia przywalił jej pałką, delikatniej niż robił to zwykle. To i tak wystarczyło na tą słabowitą kobietkę, która upadła na bruk, brudząc sobie to piękne ubranko. Znaczy w zasadzie było dość zwykłe, ale ciekawe co miała pod nim? Ciekawski Peter odchylił czarne wdzianko, ciekawie zaglądając do środka. Nie znalazł nic ciekawego, a wciąż trwająca ulewa zniechęcała go nawet do patrzenia jakie ma cycki. W porównaniu do tych Marianne i tak byłyby niczym. Właśnie, Marianne. Ciekawe gdzie poszła ta apetyczna dupcia? Peter szybko wrócił na właściwy sobie tok myślenia. Zarzucił sobie kobietę na plecy i ruszył w raczej przeciwną stronę, kierując się ku mostowi.

Był już nieźle zasapany, gdy wreszcie w strugach deszczu ujrzał most. Patrolowany most, trzeba było dodać. To było pewne utrudnienie, zdawało mu się bowiem, że z pół miasta go ostatnio ściga. Jego, zwykłego pasera. I to początkującego, co jeszcze praktycznie nic nie sprzedał. Tu trzeba było ruszyć głową, a głowę Peter miał nietęgą. Głównie do chlania. Na szczęście zobaczył swoich znajomków i swoich nieznajomków. Jakiś fircyk nawet trzymał się przy jego Marianne! Podszedł do nich, bezceremonialnie wchodząc pomiędzy nią a niego.

-Gdzieś się szlajała? Musimy wrócić do Leah, ta pigwa i czaromiotka jakaś jej szukała. To grzecznie wypytamy co i jak.
Już miał ruszyć, gdy sobie nagle przypomniał.
-Aha, i bez tego tu idziem, bo na cholerę nam on. - spojrzał niezbyt grzecznie na dziwaka - Bo chuj w ogóle się tu pchałeś, co?
Wzruszył ramionami niezbyt licząc na odpowiedź. Diego i tego drugiego już poznał, chociaż imienia tamtego nie pamiętał. Albo nie znał? W każdym razie kojarzył tą mordę, więc mu nie przeszkadzała. Ale kurwa ten dupoliz w ubranku za więcej niż porządna chałupa? To nie było do zniesienia. Przekaz zostawił jasny, więc ruszył w boczną uliczkę i w zasadzie bezceremonialnie patrząc na zmoknięte ciało Marianne. Ubranie całkiem dobrze lepiło się do jej ciała.
-Po coś go wzięła? Zresztą chuj z nim. Musim jakąś łódkę pożyczyć, bo mostem nie przejdziem. I cholera przeczekać ten jebany deszcz. Przy nabrzeżu jest kilka dobrych miejsc, bywałem i tu. Przy okazji można też tej dupci wypytać, chociaż ręka mnie świerzbi, coby jej mocniej nie zlać.
Nie oglądając się na pozostałych ruszył do nabrzeża, przeczekać deszcz i znaleźć kawałek dachu nad głową.
 
Sekal jest offline  
Stary 28-10-2008, 23:40   #133
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Cisza. Cisza i tylko drażniący pisk w uszach. Przez chwilę przyszło mu do głowy, że właśnie tak wygląda śmierć, którą wielokrotnie zadawał. Dopiero widok wypadającego z piwnicy Estalijczyka, który cały okryty krwią okrył swoim ciałem niedoszłą ofiarę Khorne’a, uzmysłowił młodemu Bossowi, że tak łatwo nie pożegna się z życiem. Słabsze deski sufitu z trzaskiem runęły na nich, a dom zazgrzytał w swoich fundamentach. Solidna konstrukcja, mimo poważnego nadwerężenia, zdołała jednak utrzymać piętro i parter. Danstan opadł na kolana wycieńczony i rozdygotany nie uzmysławiając sobie jeszcze tego co zdołali uczynić. Opuścił rapier nadal kurczowo trzymając za rękojeść i usiadł na podłodze. Marron mógł go teraz z łatwością uśmiercić. Mroczny dar, który jednak przyjął, nałożył też na byłego strażnika miejskiego obowiązki wobec nowego Pana. Obowiązki silniejsze niż wolna wola, której prawie się wyzbył. Odrzuciwszy swoją broń w momencie gdy zdołał złamać przeciwnika, odwrócił się z rykiem śmiertelnie ugodzonego zwierza i mijając Estalijczyka i dziewczynę ruszył na dół z nieludzkim wrzaskiem.

To była szansa, by uciec z tego zapomnianego przez boga imperium miejsca. Widząc jednak jak wróg pierzcha, Danstan zmrużył oczy. Oto zabójca chciał uciec. Narzędzie w rękach Pana tak samo winne jak i głos, który wprawił je w czyn. Sprawiedliwość po raz drugi chciała zakpić z młodego Bossa skazując go na wieczną ucieczkę przed ofiarą, której oddał pole.

- O nie skurwielu. Teraz nawet sam bóg krwi ci nie pomoże – podpierając się rapierem wstał z trudem na nogi i powoli ruszył do pokoiku obok zejścia do piwnicy – Zabierz stąd dziewkę przyjacielu – rzekł do Estalijczyka – Ten bydlak jest mój - Upuścił niepotrzebną już mu broń i podniósł jeden z leżących na ziemi garłaczy. Arcydzieło krasnoludzkiej myśli wojskowej miało właśnie okazję sprawdzić się z godnym siebie przeciwnikiem. Jego własny woreczek na proch, był już do połowy opróżniony, to jednak nie miało znaczenia. Nie potrzebował dużo. Starczyło na załadowanie dwóch garłaczy. Wziął jeden z nich i oparłszy się o ścianę stanął wyczekująco. – No dalej. Wyłaź dupku.

Chwile jednak mijały niczym cała wieczność, a dochodzące dołu pomruki demona ucichły. Danstan otarł mokre od potu czoło pozostawiając na nim krwawy ślad. Niecierpliwość zwyciężyła. Młody Boss trzymając oburącz broń ruszył na dół nadal opierając się ramieniem o ścianę, jakby lada moment miał sam legnąć na ziemi. Podmuch eksplozji zgasił większość świec i pochodni, ale parę z nich nadal się paliło, a w przypadkowych miejscach tliły się jeszcze fragmenty rozdartych prochownic. Światło mimo, że bardzo ubogie, pozwoliło jednak na rozpoznanie konturu wielkiej postaci klęczącej nad kamieniem ołtarza. Marron pogrążony w dziwnym otępieniu mruczał niewyraźnie we wspólnym języku:

- Krew dla boga krwi, czaszki dla tronu czaszek. Krew dla boga krwi…

Tworząca się pod nim kałuża krwi była jakby wchłaniana przez ołtarz, który wraz z nabieraniem mocy wywierał coraz bardziej uciążliwy wpływ na umysł młodego Bossa. Ten jednak nie zamierzał odejść stąd póki obaj żyli. Co chwilę zamykał i otwierał oczy na powrót gdyż wzrok mu się coraz bardziej rozmazywał, ale cicho niczym myśliwy, coraz bardziej zbliżał się do demona oddającemu stopniowo otrzymany od swego mrocznego boga dar. Gdy odległość między nimi była już na tyle mała, że Danstan mógł sięgnąć do ramienia przeciwnika, a w głowie w tle własnych myśli słyszał wrzaski cierpiących i złowróżbne słowa w języku, o jakim nigdy nawet nie śnił, ołtarz czując zbliżającą się zgubę schował się za swoim ostatnim fortelem. Oczom Danstana ukazała się klęcząca przed nim Liza. Nie widział jej twarzy, ale wiedział, że to ona. Nie będąc już jednak w stanie odróżnić prawdy od mary jęknął tylko bezradnie:

- Niee – I w tym momencie Marron sam zaprzepaścił sukces swojego pana. Usłyszawszy tuż za swoimi plecami głos mężczyzny, któremu zawdzięcza śmierć. Odwrócił swą paskudną twarz gwałtownie i ryknął przeciągle. Tego impulsu młody Boss potrzebował. Skierowany w głowę demona garłacz, wystrzelił odrzucając nieprzygotowanego Danstana do tyłu. Ciało Marrona osunęło się bezwładnie na ziemię. Było to całkowicie ludzkie ciało pozbawione jakichkolwiek zmian wskazujących na spaczenie. Zmasakrowane i nie do rozpoznania, ale bez wątpienia ludzkie. Danstan odrzucił broń i westchnął głęboko. Wzrok jego przestał być zmącony, a krzyki w głowie umilkły i choć dało się nadal wyczuć aurę zła w tym pomieszczeniu wiadomym było, iż ołtarz sam się nie odbuduje. Khorne bowiem nie mógł przyjąć nieczystej krwi martwych, a w rękach gwardii miejskiej czekało go już tylko najpewniej zniszczenie. Młody Boss podniósłszy się, podszedł do ciała Marrona i schylił się, by przeszukać poszarpane resztki kamizelki noszonej na rozdartej kolczudze. Po chwili znalazł to, o co mu chodziło. Zwinięty w rulon zwój zawierający listę imion i nazwisk. Jego bilet do rezydencji de’Veilla. Teraz jednak musiał odpocząć. Bo choć słodycz zemsty, jaką czuł podziwiając szczątki Marrona dodała mu pewności i siły, doskonale wiedział, że pierwszy lepszy zbój go w takim stanie pokona. Włócząc nogami wyszedł z piwnicy i zabrawszy nowy rapier i upuszczony wcześniej kapelusz, który otrzymał od Catherine, opuścił świątynię.

Dom Lizy był najbliższym bezpiecznym schronieniem. Zawsze paru kiziorów ojca bawiło w okolicy, a przez jedną noc, nikt nie powinien go znaleźć, bo i najpierw musiałby wiedzieć, kogo szukać… chyba, że ten przybłęda co go śledził. Musiał jednak zaryzykować, a most był już niedaleko. Szedł więc dalej znacząc szlak swojego przejścia szybko rozpływającymi się kapnięciami krwi sączącej się ze świeżej i naruszonej przez nią starej rany na piersiach. Gdy most już mu majaczył w niedalekiej odległości, rozpoznał stojących nieopodal wszystkich napotkanych już na Rue de Bains. Najwidoczniej oprócz nich, tylko straż chadzała ulicami miasta w taką pogodę. Straż jednak miast chadzać, wydawało się, iż zbrojnie patrolowała most jakby kogoś szukając. W stanie, w jakim się znajdował, nie miał większych nadziei na to, że puszczą go wolno. Postanowił więc posłuchać co wymyślą Ci, którzy mogli dziś jeszcze myśleć. Ku jego zaskoczeniu pierwszy odezwał się człowiek, którego imię brzmiało zdaje się Peter. A przynajmniej tak chyba mówiła do niego ta stara wiedźma. Wbrew temu na jakiego prostaka się robił, widać było iż cwana gapa z niego była gdy szło o przeżycie.

- Dobrze mówi. Musimy ją gdzieś przenieść w suche miejscu i opatrzyć –
rzekł do Estalijczka wskazując na trzymaną na jego rękach dziewczynę – Swoją drogą, dzięki za to, że nie dałeś nogi. Danstan Boss jestem.
Wyciągnął rękę do Estalijczyka.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 30-10-2008, 08:28   #134
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Nie mógł sobie pozwolić na wytchnienie. Jeszcze nie teraz. Choć ból głowy zelżał przechodząc w otępienie, to Diego nie do końca jeszcze zdawał sobie sprawę z tego co się wokół niego dzieje. Starczyło mu jednak rozsądku na tyle, by prowizorycznie opatrzyć dziewczynę, zabrać po drodze jeden rapier i garłacz. Miecz zostawił. Broń choć dobra na ożywieńców była dla niego jednak za ciężka i zbyt nieporęczna.
Aż stęknął, gdy zarzucał na barki ciało niedoszłej ofiary Khorna i ... jego samego.
Idąc po wyludnionych ulicach Brionne czuł jak krople deszczu obmywają go dając ukojenie od piekącego dotyku krwi.
Przypadek który zawiódł go na uliczkę był tak dziwny, że równie dobrze mógł być zrządzeniem losu. Widok znajomych twarzy przyjął z wyraźną ulgą.
- Muszę jej pomóc, to przeze mnie. – wymamrotał opierając się o ścianę kamienicy i wbijając pusty wzrok w bruk.
Dopiero słowa Danstana wyrwało go z odrętwienia. Popatrzył na wyciągnięta rękę szukając w mrokach pamięci, co też oznaczał ten gest ? Te słowa ? Świadomość powoli wracała.
- Diego. – powiedział ściskając dłoń Bossa. – Muszę jej pomóc.
Stwierdził po prostu.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 02-11-2008, 22:44   #135
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Jan de Veille odwiedził ją jeszcze raz z samego rana. Nie spała w nocy, ale nie czuła zmęczenia. Słyszała, że ktoś schodzi, więc ustawiła się z ciężkim taboretem w dłoniach za drzwiami gotowa nawet zabić prześladowcę, jeśli tylko będzie miała okazję.
Ale była to żałosna próba.


Peter, Diego, Danst, Eryk i Marianne

Spotkanie w deszczu szybko przeniosło się w nowe zaułki miasta. Marianne lekko popychana przez Petera szła we wskazanym przez niego kierunku. Paser na ramieniu niósł nieprzytomną magiczkę, chucherko, najwyżej pięćdziesiąt kilogramów i to ładnie rozmieszczonych, o czym przypominał mu dotyk mokrych tkanin. Ale bezwładne ciało ciążyło trochę a i złość cały czas w nim buzowała.
Diego i Danst, którzy nieśli dodatkowo nieprzytomną ofiarę Khorna, gorączkującą, okrytą jedynie kurtką ściągniętą z jednego z kultystów, nie mogli na pewno pojawić się na moście. W całym towarzystwie jedynie Eryk, który ze starcia z nieumarłymi wyszedł bez szwanku, mógł spokojnie przejść obok strażników. Ale jego interes był tam gdzie Estalijczyk. Zadziwiając samego siebie przełknął zniewagi pasera. Naprawdę chciał uzyskać informacje w sprawie ważnej dla przyjaciela, którego właśnie pozbawił powozu i dwóch drogich koni. Zresztą sprawy zniknięcia Leticii i wydarzeń na Rue de Bains ciekawiły i jego samego. Wydawało mu się, że wiążą się z jego bransoletą, a przynajmniej chwilami potrafią ją aktywować. Zresztą sama pani de Baries również nie pozostawiła go obojętnego. Szedł więc z całą grupą.
Dlatego chwilowo Peter, który miał konkretny pomysł co robić, został samozwańczym liderem tej dziwnej ludzkiej zbieraniny. I mimo, że bardzo przeszkadzało mu towarzystwo „paniczyka”, sam pilnując dwóch kobiet odpuścił sobie przepychanki ze szlachcicem.

Ruszyliście w kierunku niezagospodarowanego nabrzeża za domami biedniejszej szlachty. Na odcinku kilkuset metrów lekko podmokły teren uniemożliwiał budowanie, za to miedzy zaroślami, przy licznych pomostach zwykle cumowały łódki rybaków i przewoźników, bo przecież Brienne miała tylko jeden most i nie każdy, tak jak wy w tej chwili, lubił się przez niego przeciskać.
Przechodziliście naprawdę blisko domu ciotki Eryka. Ale myśl o sprowadzeniu tam tej grupy wyrzutków nie przyszła młodzieńcowi do głowy.

Nadal lało tak strasznie, że brodziliście chwilami po kolana w błocie, tylko dzięki wiedzy pasera o mieście unikając utkwienia w nim po pas. W końcu doszliście do niezalanego pomostu i niewielkiej szopy służącej zwykle za schronienie właścicielom tej narzecznej konstrukcji. Nie było widać żywego ducha, za to zacumowane były dwie łodzie.
Poziom wody na rzece nawet tu podniósł się prawie do desek. Czekaliście w przeciekającym lichym budyneczku jeszcze blisko dwadzieścia minut nim przestały walić pioruny, i wypłynięcie na rzekę nie wydawało się samobójstwem.
W tym czasie Danst i Diego powoli dochodzili do siebie. Mimo straszliwej walki, jaką musieli stoczyć w kaplicy Khorna żaden nie był poważnie ranny. Ale coś w obydwu mężczyznach zmieniło się tego dnia, jakby odkryli drugą, czarną stronę swoich serc. Uratowana dziewczyna nie wyglądała jakby miała jeszcze kiedyś cieszyć się życiem. Trawiła ją gorączka, z ran na nadgarstkach i stopach nie chciała przestać sączyć się krew. Cięcie w udo, mimo, że najgłębsze, zabandażowane przez Diego, krwawiło znacznie mniej niż pozostałe rany.

Chyba nie można powiedzieć, że komukolwiek dłużyło się czekanie. Jedni zmęczeni, drudzy nabuzowani adrenaliną, czekaliście na sygnał Petera, że można wsiadać na łódź.
Danst miętosił w rękach zdobyczny papier.
Magiczka nie odzyskiwała przytomności.
Gdzieś w głowie Diego nadal szlochała Leticia.
Marianne głowiła się, w jakie bagno wpakowała się tym razem i nie chodziło jej bynajmniej o otaczające Was zewsząd błota.
Zaś Eryk zastanawiał się czy nie postradał przypadkiem zmysłów tkwiąc tu z tą hołotą.


Łódź była nieduża. Oczywiście Peter zaproponował uprzejmie wyrzucenie zbędnych osób za burtę i niewiele brakowało żeby doszło do kolejnej bójki.

Dobiliście do drugiego brzegu całkiem blisko domu Bossów.
 
Hellian jest offline  
Stary 03-11-2008, 18:29   #136
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nie wyglądało bynajmniej na to, by Manann zaczynał odzyskiwać humor. W otaczającej przyrodzie nie było tego widać. Lało jak z cebra, a terany, przez które szli powoli przypominały najzwyklejsze bagno. Może odrobiną mniej bagniste, niż te, przez które Eryk miał kiedyś okazję się przeprawiać, ale różnica nie była zbyt wielka. Przynajmniej na pozór.

Budynek, do którego zaprowadził ich w końcu Peter był pewnie starą szopa na łodzie. Z wodą chlupoczącą tuż pod nogami i lejącą się do wnętrza przez dziury w dachu i ścianach. Jedyna korzyść polegała na tym, że tu ich nikt nie widział. Jeśli oczywiście znaleźliby się idioci, którzy wałęsaliby się po dworze w taką niepogodę.

San dziewczyny, którą przynieśli Diego i Dunstan budził szczery niepokój Eryka. Dziewczyna wymagała fachowej opieki... Jej rany ciągle krwawiły. Całkiem jakby organizm buntował się przeciw gojeniu ran.
Dwaj 'opiekunowie' rannej dziewczyny również sprawiali dziwne wrażenie. W oczach tak jednego, jak i drugiego tliło się coś... Niepokojącego. Coś, czego Eryk jeszcze nigdy nie widział. Z pewnością było to coś innego, niż wątpliwości, które dręczyły Marianne i malowały się na jej twarzy.

Sam miał podobne wątpliwości. Gdyby nie prośba Francois, to nawet zainteresowanie losami pani de Baries oraz nader dziwacznymi zdarzeniami na Rue des Bains nie skłoniłoby go do pozostania w tym zwariowanym towarzystwie. Po prostu zabrałby Marianne do domu ciotki, przebraliby się w coś suchego, a gdy deszcz by się skończył ruszyliby poszukać odpowiedzi na kilka zagadek.
Przy jego szczęściu z pewnością udałoby mu się wpakować w jakieś tarapaty bez pomocy Estalijczyka... Chociaż mając Diega za towarzysza wędrówki można się było spodziewać szybszych zmian sytuacji. Estalijczyk zdawał się przyciągać kłopoty szybciej, niż udawało się to Erykowi.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 03-11-2008 o 21:17.
Kerm jest offline  
Stary 06-11-2008, 14:28   #137
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Peter

Peter na dobrą sprawę nie przejmował się zbyt wieloma sprawami. To by było zbytnie obciążenie dla jego ciężko zapracowanego umysłu. Oczywiście kłamliwe byłoby stwierdzenie, że w ogóle nie myślał. Myślał oczywiście, nawet jeśli to były te uporczywe myśli i cyckach i tyłku Marianne. A teraz również tych należących do nieprzytomnej dziewczyny. Te nawet mógł pomacać, nie umywały się jednak do idealnych. Brakowało magiczce ciałka, pewnie przez to całe magowanie.

W końcu dotarli do w miarę suchej szopy a pioruny powoli ustępowały. Peter zaś zmienił tok myślenia na ten bardziej dostosowany do rzeczywistości. Zastanawiał się nawet, czemu ci dwaj nie znajdą sobie jakiego medyka. Wszyscy leźli za nim i to w zasadzie bez słowa! O ile w przypadku niektórych to była zaleta, to ten fircyk go wkurwiał. Gdy już doszli do łodzi i ułożyli w nich nieprzytomne dziewczyny, Peter spojrzał na niego i machnął wiosłem odstraszająco.

-A kysz pachnąca pluskwo! Nie wiem skądeś się wziął, ale masz drugą łódź, sam wiosłami machaj. W swoją stronę. Pojął?

Spojrzał na mężczyznę wyzywająco i sam też wsiadł na łódź. Uważał osobiście, że Marianne, mimo, że prawie każdego na łapę potrafiła położyć, to wciąż kobitą była, a kobita to do prania i gotowania się nadawała, nie zaś do tego, by mieć prawo do własnego zdania. Gdy więc protestowała, Peter postawił sprawę jasno.

-Takie coś ze mną na łodzi przebywać nie będzie. Nie wiem, skąd go wytrzasnęłaś i gówno mnie obchodzi, chcesz zostać z fircykiem to idź do drugiej łodzi. I nie waż potem pokazywać mi się na oczy!

Jako, że samemu nie był tak bardzo zmęczony no i nie był ranny, pierwszy chwycił za wiosła, kierując się do domku nowych znajomych. Nurt był bystry, ale dali w końcu radę. Peter znów wziął na ramię nieprzytomną dziewkę i wskazał kierunek reszcie.
-Już niedaleko, tam odpoczniemy. Nie znam jednak tu dobrych znachorów. Ale może Leah coś wie o jakimś.
Skierował się ku domkowi, mając nadzieję, że nie przecieka za bardzo i nie spłynął razem z rzeką.
 
Sekal jest offline  
Stary 06-11-2008, 18:43   #138
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Siedział na dnie łodzi próbując na siłę przypominać sobie co chwilę gdzie jest i co tu robi. Roztrzęsionymi dłońmi obracał w dłoniach rękojeść rapiera nawet nie zastanawiając się nad tym co robi. Odkąd usiedli w szopie, by przeczekać najgorszą burzę, emocje zaczęły powoli z niego opadać pozostawiając odartego z desperackiej odwagi człowieka, którego umysł walczył by przekonać siebie samego o tym co wydarzyło się naprawdę, a co mu się wydawało. Danstan Boss tracił powoli kontakt z rzeczywistością i już nawet nie pamiętał momentu wsiadania do łodzi. Zamknął oczy i zagryzł wargi by nie odpłynąć całkiem. Słodkawy smak krwi był słabym, ale wystarczającym bodźcem dla młodego Bossa, by nieco się otrząsnąć. Otworzył oczy tylko po to by zobaczyć Diego z wyniesioną z kaplicy dziewczyną. Obok nich siedział na desce na środku łodzi Peter ciężko wiosłujący wbrew wtłaczanej przez sztorm wody do rzeki. Wydało mu się to wszystko prawie smutne... W końcu dobili do brzegu. Kontur domu Lizy był nie do zapomnienia. Zbudowany z drewna, jednopiętrowy domek o obszernym i zadbanym ogródku obudził w młodym Bossie ponowną chęć życia. Wstał i pomógł Diego wynieść ranną na solidny pomost. Potem odwrócił się i krzyknął do Petera niosącego jakąś inną kobietę, której nie kojarzył:

- Poczekaj Peter! Peter, tak? - podbiegł z trudem do wielkiego mężczyzny - Wybacz, ale Twoja i Diego gęba wisi na co drugim drzewie i wrzeszczy, że jesteście poszukiwani. Ostrzegę w domu, że jesteście ze mną, żeby nie było nieporozumień.

Ruszył szybko do drzwi ogrodowych i po chwili niezdecydowania zapukał. Przez te parę sekund sam nie wiedział, czemu modlił się, by się okazało, że Liza została w 7 pokusach.

Otworzyła drzwi i stanęła przed nim w prostej bławatnej sukni, którą zwykła nosić po domu. W jej oczach pojawiły się pierwsze łzy.
- Danstan!? Oh to ty! Tak się martwiłam! Petrek mówił, że nic ci nie było i że poszedłeś! A ja już nie wiedziałam nic - rzuciła mu się w ramiona tak, że aż cofnął się słabo do tyłu - Nie odchodź już! Proszę! To wszystko na pewno przez wuja. Ale ty go nie słuchaj! Nie zostawiaj mnie znowu!
Po chwili jej płacz zaczął mieszać się z wyrzutem i gniewem.
- Liza...
- Obiecaj, dobrze! Ledwo wróciłeś, a już mam ciebie też stracić?!
- Liza!


Gdy podniósł głos, dziewczyna zamilkła wpatrując się w niego z tak charakterystycznie półotwartymi ustami i wyczekującym spojrzeniem wołającym o pomoc.

- Uspokój się. Obiecuję. Zrobiłem już o co wuj mnie prosił - skłamał - Potrzebujemy szybko medyka. Mamy ciężko ranną. Poślij kogoś prędko po lekarza i zawołaj ojca.
- Oh, tak się cieszę Danst. Już posyłam, ale kim są ci ludzie?
- Liza, proszę. Pomóż mi teraz. Wszystko Ci wyjaśnię.

- Dobrze. Już zaraz... Tatku! - krzyknęła i wbiegła z powrotem do domu.

Po chwili w drzwiach ukazał się Edward Boss. Pokaźnej postury mieszczanin o szerokim uśmiechu, pucołowatych policzkach i wyrazie twarzy świadczącym o tym, że nie skrzywdziłby nawet muchy. Prawa ręka Henrego Bossa w handlu briońskim snem.

- O bogowie, Danst, gdzieś ty był?
- Musimy się ukryć przed strażami. Mamy też jedną ranną i jedną zakładniczkę, magiczkę.
- Dobra. Dla ciebie wszystko chłopcze, ale widzi mi się też potrzebujesz lekarza.

Danstan spojrzał na swoją zakrwawioną już doszczętnie koszulę i jakby uświadomiwszy sobie prawdziwość tych słów poczuł się słabo.
- Taak. Chyba też...
- Liza się tobą zajmie. A ich weźmiemy do stróżówki w piwnicy. Chłopaki się zajmą tą waszą zakładniczką i dopilnują by nie czarowała. Oni tez potrafią być czarujący -
uśmiechnął się ciepło.
- Dobrze... i jeszcze jedno - rzekł tym razem już dużo ciszej przechodząc obok Eddiego - nie wypuszczaj nikogo beze mnie.
- W porządku. Lekarz powinien za chwilę być.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 12-11-2008, 00:02   #139
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Pomost

Peter nie wpuścił Eryka na łódź. Może gdyby padły jakieś słowa wyjaśnienia, potoczyłoby się to inaczej. Ale Eryk był całkowicie obcy, odstawał pochodzeniem i zachowywał się dziwnie enigmatycznie, nie kwapiąc się ani do żadnych wyjaśnień ani do pytań. Nie pasował zapewne nie tylko paserowi. Reszta może i składała się z obcych sobie ludzi, ale jedną, udaną i wspólną ucieczkę już przeżyła. I kiedy paser wypychał Eryka z łodzi okazało się, że ma milczące wsparcie większości. I że zdecydowanie zamierza wykorzystać tę przewagę.

Szlachetny rycerz Eryk Halsdorf musiał się wycofać. Do domu ciotki miał najwyżej 15 minut.

Reszta przybiła do pomostu należącego do Edwarda Bossa.


Dom Lizy

W rodzinie Bossów było trochę jak w wojsku. W latach młodości durnej i chmurnej Danst twierdził, że nawet gorzej, bo dyscyplina, postawa na baczność i nazwijmy rzecz po imieniu, reżim obowiązujący w rodzinie Henry’ego nie mają sobie równych. Kilka lat w imperialnej armii pokazało, że nie mylił się znowu tak bardzo.
Na szczęście Edward był mniej surowym z wujów. A przy tym był to ojciec Lizy. Najsłodszej dziewczyny na świecie. Lizy, przygarniętej z przytułku, a potrafiącej zmiękczyć nawet Henry’ego, Lizy, która od lat z prawdziwym poświeceniem i radością pracowała w szpitalu shalyianek lecz nigdy nie wspominała o zostaniu kapłanką, bo przecież zasmuciłaby tym rodzinę, Lizy, która bez trudu pokochałaby Machata miłością prawdziwą i wieczną, bo ten związek uszczęśliwiłby jej najbliższych. Lizy, która wierzyła, że dobro rodzi dobro i nawet najgorszy człowiek ma w sobie jego iskierkę.
Kiedy Danst przedstawił w skrócie sytuację wujowi, dwóch, przywołanych jednym gestem Edwarda ludzi, wprowadziło resztę towarzystwa do pomieszczeń w piwnicach. Dom miał naprawdę grube fundamenty, ale i tak kilka osób pracowało tam w pocie czoła wybierając wodę z zalanej wschodniej części.

Nie wszystko przebiegło szybko i sprawnie. Bo gdy ochroniarze Bossa chcieli odebrać Peterowi zakładniczkę, ten gwałtownie zaprotestował.
Co prawda wcześniej wiosłował zgodnie z propozycją Danstana do Bossów, bo tam było najbliżej, a blada goła dziewucha przytachana przez znajomków, wyglądała jakby miała zamiar zaraz wyzionąć ducha. O ile zresztą już nie wyzionęła, Peter nie sprawdzał. Do tego i estalijczyk zdawał się nie bardzo kontaktować gdzie jest i jak się nazywa, choć może, co do tego drugiego trudno mu się dziwić estalijskie przydomki bardzo trudno zapamiętać. Poza tym widok magiczki i Marianne, która znowu wybrała towarzystwo Petera, też pewnie nie ucieszyłby Leah, chociaż kurde czemu, trudno zgadnąć, z babami same kłopoty. Rozumując mniej więcej w ten sposób Peter łaskawie przystał na ofertę gościny u Bossów.
Ale teraz sytuacja się zaogniła. Edward Boss chciał przejąć kontrolę nad nieprzytomną czarodziejką, a na to trudno byłoby się zgodzić nawet Peterowi w bardziej spolegliwym nastroju, niedzisiejszym. Toteż z miejsca odwrócił się na pięcie wołając Marianne i poprawiając stan zaczynającej się budzić magiczki jeszcze jednym uderzeniem. Nie wiadomo jakby to się skończyło gdyby nie mediacyjne wystąpienie Diego. W momencie, gdy Edward i Peter napotkali swój wzrok, tak samo wyzywający z każdej strony, szermierz malowniczo osunął się na ziemię.
Trójka nieprzytomnych. Dwie dziewczyny i estalijczyk.
- Cudzoziemcy – prychnął ochroniarz numer jeden. I o dziwo atmosfera się oczyściła.

Peter, Diego i Marianne
W ten sposób nowi znajomi Dansta trafili do prawie suchego podwójnego pomieszczenia z przepierzeniem. W pierwszym Marianne położyła półnagą dziewczynę, a ochroniarze rzucili na łóżko estalijczyka, w drugim Peter ulokował magiczkę. Marianne udała się za nimi.
- Skąd ją u licha wziąłeś i co Ty Peter z tą babą kombinujesz? – kipiała oburzeniem.

Medyka wprowadził po niespełna kwadransie jeden z ochroniarzy. Starszy mężczyzna oglądał ofiarę kultystów ostrożnie, blednąc i czerwieniąc się na przemian.
- Kto?... – urwał, jakby przypomniał sobie gdzie jest - Zrobię, co mogę, ale jej potrzeba kapłana. Jeśli ma przeżyć ten dzień.

Tymczasem peterowa czaromiotka zaczynała się budzić. Jęknęła cicho i spod zamkniętych jeszcze powiek popłynęły jej łzy bólu.
- Manannie – wyszeptała
Gdy otworzyła oczy Peter pochylał się nad nią. Przestraszona zaczęła mówić bardzo szybko
- Czyś Ty oszalał? Jeszcze od Ciebie nie dotarło, że nie jestem Twoim wrogiem. Ta Twoja dziewucha jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie ochronisz jej sam. - Głos kobiety drżał i widać było ze z trudem powstrzymuje łkanie.
- Jeśli mnie zabijesz Świątynia Ci nie pomoże. A w sprawę zamieszani są bardzo ważni ludzie. Za ważni na Twoje możliwości, arystokraci. Poszukują osób urodzonych w przesilenie wiosenne. Tak jak ta Twoja dziewucha. Znajdą ją i zabiją. Złożą w ofierze swemu bogu.
- W Świątyni będzie bezpieczna – powoli przestawała mrugać i zaczynała rozglądać się po pomieszczeniu – Działa na nich, na tych urodzonych w przesilenie, jakaś potężna moc i przyciąga do kultystów. Sami często popełniają zbrodnie. Tracą dusze. Jeśli mnie skrzywdzisz to zaprzepaścisz szanse na ocalenie, tej swojej Leah.
Na twarzy młodej kobiety zastygała stróżka krwi. Cały czas lekko drżała, jej dłonie poruszały się w rytmie słów.

Diego oprzytomniał już chwilę temu. Teraz słuchał uważnie magiczki. Dziewiętnaście lat temu w przesilenie wiosenne urodziła się Leticia.


Danstan

Znalazł się w pokoju Lizy. Zadziwiające jak coś może się zmienić, choć pozornie pozostało niezmienione. Łożko, szafa, skrzynia, stolik i krzesło. Na stoliku tak jak zawsze stały świeże kwiaty, ale brakowało drewnianych zabawek, zaś piękne, porcelanowe - miska i dzban dziwnie onieśmielały. Kiedy Danst wyjeżdżał, Liza nosiła jeszcze dziecięce sukienki, których falbanki ledwie zakrywały kolana, teraz sam widok wiszącej na oparciu krzesła długiej sukni przypominał o mijaniu czasu. Zmienił się nawet zapach pomieszczenia. Kiedyś pachniało tu po prostu czystością, obecnie dołączyła subtelna woń, jakby kwiatów pomarańczy.
Ale najważniejsze zmiany były nieuchwytne. To właśnie one utrudniały Danstowi położenie się na tym łóżku, czego nie omieszkał zauważyć wuj.
- Kładźże się i nie marudź. Zaraz przyślę Lizę.
Edward wyszedł, a były żołnierz czytał imiona na liście. W kółko. Zwłaszcza te dwa, jedno tak bliskie, i drugie, które tak niedawno usłyszał po raz pierwszy z ust przypadkowo spotykanego pasera.

A potem, działanie tych samych nieuchwytnych zmian, poderwało rannego i zmęczonego mężczyznę na nogi, gdy młoda kobieta weszła do pokoju.
Pił ciepły napar w czasie, gdy zdejmowała mu koszulę i przemywała ranę. Potem leciutko popchnięty przez Lizę położył się.
- Zszyję ranę i nałożę opatrunek. Nie martw się – powiedziała, choć Danstan raczej się nie martwił – umiem to robić i będę bardzo delikatna.

- Nie możesz… nie powinieneś się narażać… tata i wuj mylą się… - mówiła kilka minut później, odwrócona tyłem, zdejmując mu buty, przeciw czemu może by zaprotestował, gdyby nie to, że wtedy wpadłby w słowa, które i tak przychodziły Lizie z wyraźnym trudem.
A dziewczyna odwróciła się i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.
- Wytłumacz mi, co się dzieje. Kogo wniesiono do piwnicy? Danst, nie mógłbyś zabić niewinnego człowieka, prawda?
 
Hellian jest offline  
Stary 13-11-2008, 11:21   #140
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Czuł jak powoli, ale systematycznie jego świadomość, to kim jest, kim był rozpada się na kawałki. Coraz mniejsze kawałki. Nie mógł nic na to poradzić. Trwał i obserwował własną dezintegrację. Jak wspomnienia odchodziły, a inne stawały się obce, jakby należące do kogoś innego. Strach, strach tak wielki, że wywołujący mdłości na chwilę, jedną chwilę opanował jego umysł scalając go ponownie. Jednak po chwili zbladł, odszedł gdzieś daleko. Ktoś się bał ? Ale kto ? Ciemność. Zemdlał.
Spał długo bez snów. Obudził się. Lęk. Coś jest nie tak.
~ Spokojnie ~
Nie lęk, przerażenie.
~ Spokojnie to ja. Śpij. ~
Ciało siedzącego Diego trzęsło się. Trzęsło się jak w febrze. Lecz błędny wzrok powoli odzyskiwał ostrość wyrazu. Jakby z głębi na powierzchnię wydobywała się silna, wręcz nieludzka wola. Zacisnął mocno pieści opanowując ich drżenie i zmuszając siłą ciało do posłuszeństwa. Drżenie nie chciało ustąpić jakby ciało rozpaczliwie się broniło przed nowym, bezwzględnym panem. Lecz było zbyt słabe. Powoli ustąpiło. Wyciągnął rękę. Poruszył palcami sprawdzając, czy mięśnie są posłuszne. Wstał i zrobił pierwszy krok. Zachwiał się, ale szybko odzyskał równowagę. Podszedł do magiczki i nachylił się nad nią.
- Jesss ... tem ... Diego. – powiedział dziwacznie wysoko, jakby bawiąc się słowami. Delektując się ich brzmieniem.
- Jestem Diego. – powtórzył zmieniając barwę głosu.
- Jestem Diego. – powiedział po raz trzeci tym razem o oktawę niżej. Uśmiechnął się. Tak, to brzmienie było ładne. Niech zostanie.
- Twoja krew ładnie pachnie. – wyszeptał jej do ucha. Przed sobą miał jej szyję i widział pulsującą aortę. Zbliżył usta i polizał skórę dziewczyny pozostawiając wilgotny ślad śliny.
Uśmiechnął się nie pokazując zębów.
- Szukam kogoś. Dziewczyny znajomego. Porwał ją Jan de Veille. Powiedz co wiesz, a my pomożemy Ci uporać się z tymi kultystami. W zamian jednak będziesz musiała zapłacić. Nie obawiaj się. Cena będzie niewielka i stać Cię na nią.
Żartobliwie poklepał dziewczynę po policzku. Wyprostował się wyciągając szeroko ramiona i przeciągając się.
- Hej ! Dostanę coś do jedzenia ? Jestem głodny jakbym nie jadł tysiąc lat. Jak to dobrze mieć znów ciało, nawet tak głodne jak to. Ha ! Ha !
Zaśmiał się serdecznie.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172