Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2010, 15:49   #121
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Krew i ogień. Żar palił ją od środka. Rozrywał pozwalając, by opadła maska. Na rękach miała krew. W uszach dźwięczały okrzyki konających. Wszystko to było nienaturalne. Co z tego? Niziołki wracające z walki budziły niepokój. Ohydne trofea wstręt. Szał, który ogarnął ich później zmiażdżył wszelkie oznaki opanowania. Niedowierzanie zmieniło się, uwalniając pokłady nienawiści. Do czego? W głębi umysłu przerażona patrzyła na własne ciało. Nie chciała. Nie, pragnęła...

Furia oznaczała uwolnienie z kajdan. Schrypnięte do bólu gardło wrzeszczało. Bezdźwięcznie. Zamiana miejsc. Za drzwiami teraz ona się znajdowała. Pokrwawionymi pięściami tłukła we własne bariery. Zabijała? Poszarpane ubranie obnażało. Gdzieś, w innym życiu, może by się tym przejęła. Nieczyste pragnienie, by dać się wchłonąć wykręcało wnętrzności. Niszczycielska siła wyrywała się na wolność. Zabijała. Z każdym krokiem, z każdym oddechem, z każdym spojrzeniem gasnących oczu cierpiała.

Krew i ogień? Dla kogo?
Pomarańczowy miażdżył. Rósł w siłę kusząc i mamiąc. Zgniatając opór, jakby to ona do niego należała. W ostatnich podrygach świadomości powstrzymywała palącą potrzebę. Poparzone dłonie paliły. Chciała walczyć, palić i karać. Za krzywdy jakie zostały jej wyrządzone. Za wieczny ostracyzm i odtrącenie.

Zamiast tego uciekała. Łkając, stłumiwszy jego pulsujące namowy. To nie ona. Nie z niej. Coś działo się niedobrego. Przeklęci. Bogowie to nie ona, krew na rękach co innego krzyczała. Czarne jak grzech włosy plątały się w gałęziach spowalniając i szarpiąc. Dygotała z wściekłości coraz słabiej trzymając własne ja na wodzy. Pędziła do przodu, potykając się, upadając i na powrót biegnąc w złudnej nadziei ocalenia. Bursztynowe oczy pociemniały od żądzy.

Stała na krawędzi szaleństwa. Szarpany obcymi nakazami umysł wył z rozpaczy. Widziała wszystko. Nic nie zostało jej oszczędzone.
Nie było ocalenia. Świętych źródeł ani ostoi. Stosy martwych ciał oskarżały. Za bezsilność jaką teraz czuła. Nie miała sił. Kim była, żeby się przeciwstawiać? Na kolanach, drżącymi dłońmi zgarniała ciepły jeszcze popiół. Wypalona.
Machinalnie postępowała za resztą. Słowa czyjejś modlitwy odbijały się pustym echem po splugawionych krwią ścianach. Świątynia... Nigdzie nie było ucieczki. Nie czuła nawet jak łzy nieprzerwanym strumieniem ciekły jej po policzkach. „...Odzwierciedlenie cierpiącej duszy...”

Trzęsła się raz za razem wstrząsana bezgłośnym szlochem. Strach trzymał ją w zimnych okowach. Nie chciała patrzeć na innych. Bała się ujrzeć odbicie własnego szaleństwa. Po omacku, nie patrząc pod nogi wychodziła na zewnątrz. Słowa umierających zawsze brzmią jak proroctwa. Sam Teclis nie byłby w stanie tego powstrzymać. Dlaczego zatem gniotło ją poczucie winy? Przed rozpaczą nie umiała się bronić. Kojących dłoni nie było. Obłąkańczym wzrokiem omiatała otoczenie. W czerwonych kałużach odbijała się jej twarz. Jej? Nie przypominała siebie. Tylko tamtą. Poruszała ustami usiłując coś powiedzieć.
W ciemnościach odnalazła właściwe słowa.
Dum spiro... spero.
Czyżby?
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 02-04-2010, 16:42   #122
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Gustaw otwarł oczy i czuł jakby ktoś usunął mu z pamięci kawałek jego życia. Poszarpane ubranie, świeża krew na rękawach, oraz dziwne przebłyski z wydarzeń sprzed kilku chwil pozwoliły mu zrozumieć, że stracił nad sobą panowanie. Wciąż jednak czuł jak jego krew prędko toczyła się żyłami, czuł na skroni jak naczynia mocno pulsowały. Adrenalina wciąż w nim buzowała. Nie wiedział co się z nim stało i to go tak bardzo dręczyło. Co się z nim stało, co on zrobił i co jemu zrobiono. Prawa noga bardzo bolała. Gdy Gustlik schylił się by ją odrobinę pomasować zobaczył w głowie kolejny przebłysk. Biegnący w jego stronę niziołek z mieczem gotów do rozszarpania ponad dwukrotnie wyższego drwala. Nie wiedzieć czemu rudy starzec nie uderzył siekierą a kopnął przeciwnika piszczelem. Kopnął go z taką siłą, jakby coś dodało mu siły. Kopnął i usłyszał straszliwy chrzęst kości. Niziołek padł martwy na ziemi. Drwal znów otwarł oczy i spojrzał na zakrwawione dłonie. Zdawało mu się, że przed kilkoma chwilami kogoś dusił ale nie mógł sobie przypomnieć kogo.

-Burza... Burza!- warknął starzec, a po chwili z gęstych krzaków wyłonił się lekko ranny czworonóg. Któryś z malców musiał musnąć go swym mieczem, pies jednak nie raz dał dowód, że nie straszne mu takie rany. Burza wartko podbiegł do swego pana i usiadł przy jego nodze.
-Gdzie krasnolud?- spytał kompanów. Nawet jeśli ktokolwiek coś odpowiedział to nie miał prawa tego słyszeć. Wciąż szumiało mu w uszach. Powodem tego mógł być druzgocący cios w czerep, po którym Gustlikowi pozostał spory guz na potylicy. Bolało i krwawiło jednak nie było czasu na narzekanie, opatrywanie i temu podobne. Dostrzegł jak grupa kilkudziesięciu karłów biegła w ich stronę prawdopodobnie dostrzegając któregoś z członków grupy. Ich oczy płonęły żywym gniewem. Z ust co niektórzy toczyli pianę niczym dzikie bestie, zwierzoludzie rodem z ziem ludu chaosu.

Zerwali się do ucieczki. Wszystko zdawało się być straszliwym koszmarem. Gustaw błagał wszystkie znane mu bóstwa w duchu by w końcu się wybudzić. Czuł jakby pokonawszy kawałek drogi w lesie znalazł się znów na jego początku. Mali mordercy biegli za nimi ile sił w nogach. Z podobną zawziętością grupka uciekinierów biegła przed siebie próbując zgubić między drzewami dwa tuziny niziołków. Nagle Gustaw zrozumiał, że są bezpieczni. Przynajmniej chwilowo. Niziołków nie było widać. Zgubili pościg i to było najważniejsze. Chciał się uśmiechnąć. Rzucić żartem na podbudowanie kompanów, jednak gdy spojrzał na Agnes, poczuł jak rośnie w nim gniew. Zmrużył oczy i zacisnął pięści na rękojeści siekiery. Zdawało mu się, że to wszystko przez nią. To ona ciągła za nimi te wszystkie nieszczęścia, od twierdzy Ulrykan aż do teraz i pewnie jej obecność zgubi ich.

Leśnik wejrzał na Lirę. Cholerna czarownica. Może to ona spółkując z istotami chaosu miała za zadanie ściągnąć ich w pułapkę? Wszak przybyła wraz z zwierzoludźmi. Świetny kamuflaż. Drwal wyszczerzył zęby w złowrogim akcie. Miał ochotę oskalpować ją tu i teraz, jednak na jego linii wzroku pojawił się Rudiger. Pieprzony milczek, z całą pewnością ściąga pecha i gniew bogów chaosu na tych, z którymi przebywa. Niby dlaczego jest taki skryty? Bo ma najwięcej do ukrycia. A Blaise? Głupiec wierzący w rycerskie zasady, wyznający miłość do jednej kobiety, jego szaleństwo jest takim samym magnesem na problemy jak tajemniczość Rudigera, magia Liry i obecność Agnes. Tylko wierny Burza pozostaje u boku swego pana broniąc go i czekając na wypełnienie poleceń. A gdyby tak rozkazać mu rzucić się na szyję Agnes? To mogłoby zakończyć ich problemy. Ale wtedy włączyłby się w to Rudiger i Blaise, może miałby po swojej stronie Lirę, ale to wcale go nie uspokajało.

Nagle wybiegli na trakt. Gustaw uspokoił się nieco choć mroczne myśli nie opuszczały jego głowy. Całą drogę rozmyślał nad zemstą i sposobem zabicia zdradliwych kompanów. Zmienił swój tok myślenia dopiero gdy dotarli do niewielkiej wioski. Widok jaki ich zastał był poruszający i makabryczny.
-Na Morra...- zaklął jak miał w zwyczaju widząc dziesiątki trupów i masę przelanej krwi. Na przewróconej beczce leżał na plecach zamordowany chłop, zaś z jego klatki piersiowej wystawał dwuręczny topór bojowy, podobny do tego, jaki Gustaw miał nim udali się na spotkanie z markizą. Bez namysłu wyrzucił gdzieś w krzaki swoją siekierę i wyszarpał broń z truchła, przyglądając się jej. Nikt się nie odzywał. Każdy skoncentrowany na szukaniu bogowie wiedzą czego, rozglądał się dookoła. Dopiero budynek niewielkiej świątyni Młotodzierżcy skupił ich w zbitą grupkę. Wszyscy, jak jeden mąż ruszyli do środka.

Wszędzie dookoła leżały porozrzucane przedmioty potrzebne do przeprowadzenia mszy, oraz trupy duchownych, którzy prawdopodobnie pozabijali się nawzajem. Gustaw przełknął ślinę. Prawie zapomniał o żądzy zemsty. Teraz rozumiał czym była ironia. Umrzeć w swej świątyni zabity świecznikiem, z którego co dzień się korzystało. Usłyszeli modlitwę. Dopiero wtedy drwal zrozumiał, że już mu w uszach nie szumi i słyszy normalnie. Ich oczom ukazał się stary duchowny, w pokrwawionych szatach. Gdy rzucił się w ich stronę Gustlik złapał nerwowo oburącz topór gotując się do ciosu, jednak gdy starzec uspokoił się nieco i on opuścił broń. Wysłuchał niepokojących słów z drżeniem serca, z wielkim niepokojem.
-O kim mówisz kleryku! Kto się budzi?!- warknął stanowczo spoglądając z pode łba na duchownego.
 
Nefarius jest offline  
Stary 02-04-2010, 19:03   #123
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Rycerz siedział i wpatrywał się w ogień. Cały czas zastanawiał się jaką magią obdarzona jest jego zdobyta na Starym Królu, tarcza. Nie za bardzo zrozumiał czarodziejkę, która objaśniała właściwości tarczy. Od rozważań oderwał go ruch, jaki zapanował w obozowisku. Niziołki wykazywały niezdrowe podniecenie. Całe ich uzbrojone grupy znikały między drzewami. Blaise przyglądał się zaciekawiony zachowaniem małych ludzików, jednak nie dane mu było dowiedzieć się o co chodzi. Jego warta się skończyła i poszedł spać. Dopiero rankiem wyjaśniło się. Niziołki wróciły z okrwawioną bronią i szybko przystąpiły do zwijania obozowiska. Podczas całego dnia ich zachowanie było nie do poznania. Były zabójczo szybkie, zorganizowane i skupione na marszu, który przebiegał sprawnie i bez przeszkód.

Tylko dlaczego one się tak patrzą? Czego chcą? Na pewno tarczy? Chcą ją ukraść! O! Na przykład te dwa, co tam skrycie wskazują tłustymi paluchami. Pewnie knują plan jak wymordować niewinnych podróżnych...

Druga noc z niziołkami była jeszcze gorsza. Blaise nie mógł spać. Dziwne myśli chodziły mu po głowie. Myśli pełne krwi, mordu i przemocy. Nie mógł się otrząsnąć, mimo iż cały czas starał się pomyśleć o czymś miłym, przyjemnym. Jego Eloise na przykład. Jej piękna, symetryczna twarz okolona ciemnymi lokami, przenikliwe, zielone oczy wpatrzone w jakiś odległy punkt na horyzoncie. Jej szata cała we krwi sączącej się z poderżniętego gardła. On sam ze sztyletem w ręku... Nieeeeee!

Niziołki znów wyruszały na zwiad. Podobnie jak poprzedniej nocy uzbrojonymi grupkami, po trzech czterech, wymykali się z obozu i znikali w zaroślach. Tym razem powrócili z trofeami, cali ociekający czarną, śmierdzącą posoką. Swoje makabryczne zdobycze rzucili na środku polany, wzbudzając niezdrowe podniecenie wśród pobratymców.

Potem coś mrocznego zawładnęło umysłem rycerza. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał przed utratą nad sobą kontroli, był morderczy szał niziołków. Zaczęło się od niewinnej bitki, która przerodziła się w istną masakrę. Mordercza furia dotknęła też Blaise i jego towarzyszy. Kilkunastu umorusanych krwią karłów rzuciło się w ich kierunku. Teraz ich martwe ciała spoczywały w kręgu, którego centrum stanowili budzący się ludzie. Krasnoluda nie było nigdzie widać. Blaise z jękiem złapał się za głowę i podniósł z ziemi okrwawiony ekwipunek. Na nic więcej nie miał czasu, gdyż niedaleko rozbrzmiał dziki wrzask i kolejna grupa niziołków ruszyła na drużynę. Tym razem nikt nie miał ochoty na walkę. Rzucili się do ucieczki, byle dalej w las. Byle dalej od okrutnych, ogarniętych dziwną, krwawą żądzą niziołków.

Udało się, pomyślał Blaise po jakimś czasie, gdy zwolnili a pościgu nie było nigdzie widać. Teraz już spokojniej ruszyli przez las. Właściwie starali się iść według pierwotnego planu, na południe, ale czy tak było, bretończyk nie wiedział. Pałał gniewem na wszystko i wszystkich dookoła. Miał ochotę ich wszystkich wyrżnąć. Pozabijać, poucinać im głowy i ponabijać na pale. Oni też byli przeciwko niemu. Wszyscy! To przez nich tak cierpiał. To dla nich nadstawiał karku i dawał się ranić wrogom, a oni co? Ani słowa podzięki i do tego naśmiewali się za jego plecami. Dość! Mocniej ścisnął miecz i szykował się aby go wbić w plecy idącego przed nim Gustlika. Na Kielich! Pani Jeziora chroń mnie przed Tym! Bezsilnie opuścił ręce...

Odnalezionym traktem dotarli do małej mieściny, która również nie oparła się wszechobecnej krwawej furii. Ulice, skwerki i placyki zasłane były trupami. Wszędzie pełno było krwi. Nikt nie pozostał przy życiu. Blaise, rozszeżonymi z przerażenia oczami przyglądał się scenie, niczym z koszmaru. Jego usta poruszały się w bezgłośnej modlitwie za zmarłych. Zdawał sobie sprawę, że sam przez cały czas znajduje się pod wpływem tego samego czaru, który doprowadził do masakry. Chciał się stąd wyrwać...

Przy jednym z trupów żołnierzy znalazł w miarę przyzwoicie wyglądającą kolczugę, którą zdarł z nieboszczyka i wytarł o trawę. Gest ten tłumaczył sobie, tym że zmarłemu się ona już nie przyda a on będzie miał z niej pożytek.

Przeszukanie osady przyniosło efekt w postaci żywego człowieka. Ze świątyni Sigmara usłyszeli modlitwę. Mantrę, powtarzaną raz po raz. Weszli do zachlapanego krwią wnętrza, a stary kapłan, jedyny żywy spośród kilku duchownych, rzucił się na nich. W ostatniej chwili, zatrzymał się, a w jego oczach pojawiło się zrozumienie.
- To się rozszerza... rośnie w siłę... głos... nie uciekniecie... nikt nie ucieknie... oni już poszli... jeśli zawiodą nikt nie ucieknie... nigdzie... ono się budzi... - mówił, a po jego brodzie ciekła krew.

- O co Ci chodzi starcze? Mów jaśniej! - krzyknął na niego Blaise. W ręce trzymał obnażony miecz. Był gotowy bez wahania zatopić go w ciele kapłana, gdyby ten wykonał jakiś agresywny gest.
 
xeper jest offline  
Stary 02-04-2010, 21:41   #124
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Mimo nagłego zorganizowania się tej bandy liliputów, Rudiger nie wierzył w ich prawdziwe umiejętności. W końcu gdzie toto miało się nauczyć przeprowadzać zwiad i walczyć? Owszem, wrócili z krwią na broni, ale to i tak wiele nie znaczyło. Zaskoczyć mutanta czy dwóch nie było trudno, a czarnowłosy był pewien, że napotykane grupy nie były liczne. Inaczej to one by wpadały do obozu z bronią wynurzaną w krwi niziołków. Dlatego wciąż prowadził osobny zwiad, poruszając się stale kilkadziesiąt przynajmniej metrów od głównej grupy, odgradzając się od ich podstępnych szeptów, a może nawet nie zdając sobie z nich sprawy, zmagając się ze swoimi własnymi upiorami. I oddzielając od tych zmagań zmysły, które wciąż czujne, penetrowały otoczenie. Na to co nadeszło nie był jednak przygotowany.

Początkowo, gdy liliputy zaczęły się ze sobą bić, nie zwrócił na to większej uwagi, zmęczony po całodziennej wędrówce i niewyspany po nocy pełnej upiorów. Czuł się paskudnie i na sobie skupiał całą swoją uwagę, nie dbając o jakieś utarczki. Nawet skalpy zignorował, chociaż pierwsze co należałoby z nimi zrobić to spalić na popiół. I ta ignorancja była chyba błędem. Ogień sprawił, że chwycił za miecz. Co było potem? Pamiętał niewiele, jak przez czerwoną mgłę nienawiści. Pamiętał ruchy rąk i szaleńczy krzyk, który wyrywał się z wielu gardeł. Wiele krwi i ochłapów, z których część pozostała na jego poszczerbionej już kolczudze i porwanym ubraniu. Obok leżały trupy. To jego dzieło? Zapewne, bowiem to co się działo nie było naturalne, a łagodne niziołki musiały paść łatwym łupem. Ludzie się ocknęli, może trochę za późno, ale im się udało! Ucieczka, która nastąpiła chwilę później, nie była już tak przerażająca. Utrata panowania. Największa zmora, najgorsze przeżycie i upokorzenie dla Rudigera. We snach zawsze tracił kontrolę.

Na jawie nie było wiele lepiej. Nie czuł nawet wyrzutów sumienia, a nienawiść, która chciała by podniósł rękę na swoich towarzyszy! Już prawie to robił, gdy warknął głośno, słyszalnie dla wszystkich. Nie! Nie zrobi tego! Przywołał do umysłu JEJ obraz, bladą, otoczoną czarnymi włosami twarz. Tak, to jej nienawidził, JĄ chciał zabić! Oczy nabiegły mu krwią, a wzrok wyrażał czysty prawie obłęd. Ale skierował furię gdzie indziej, skierował ją na NIĄ. Nie pragnął już krwi towarzyszy, nie tak mocno w każdym razie, by czuł niebezpieczeństwo braku kontroli.
Krew dla boga krwi.
Czaszki dla tronu czaszek.
Gdzieś już to słyszał i wiedział, że ten zew był najbliższy temu, czego doświadczyli. A to co zobaczyli w następnej napotkanej osadzie było tylko potwierdzeniem. Masy trupów, zabitych przez Chaos. Tyle, że zło nie poniosło tu najmniejszych strat.

A potem znaleźli kapłana. Rudiger wciąż czuł złość, ale już znacznie mniejszą. Żądza krwi zmalała na tyle, że mógł myśleć całkiem logicznie. I ta logika nie pchała go do rozmowy z tym świrem. Na szczęście zaczęli inni. On sam cofnął się nieco, zrównawszy się z Agnes i zerkając w jej oczy. Ona chyba też już się opamiętała, czując bardziej wstyd i upokorzenie. Wątpił, by wcześniej kogokolwiek zabiła, może nawet i niziołkom nie zrobiła krzywdy. Ale nie była pewna i to ją dręczyło. Takie rzeczy łatwo można było dostrzec w spojrzeniu. Bał się jej jednak dotknąć, zło i ta dziwna żądza wciąż wisiały w powietrzu. Słuchał pierwszych pytań swoich towarzyszy.

- O kim mówisz kleryku! Kto się budzi?!
- warknął Gustlik, stanowczo spoglądając z pode łba na duchownego. Równocześnie Blaise, z obnażonym mieczem w ręku, zapytał. - O co Ci chodzi starcze? Mów jaśniej!
- Mroczny brat Mannslieba... wieki temu... gdy niebo płakało ogniem... jego pocałunek we wzgórzach nieopodal... śpiący... do teraz...
- Morrslieb? Na Jałowych Wzgórzach? Przecież one nie są tak blisko. Słyszałem opowieści o wielkim meteorze, który sprawił, że wzgórza mają teraz tę nazwę. - Rudiger zastanawiał się jeszcze przez chwilę, patrząc z mieszanymi uczuciami na szaleńca - Kto tam teraz poszedł?
- Nie! Jałowa kraina już umarła... wieki temu... ten pocałunek spał... cicho.. śpiewał jedynie w snach... oni, którzy poszli, słyszeli, śnili... niebiańscy mędrcy, gwiezdni wieszcze...
Czarnowłosy chwycił mocniej kuszę, jakby się przymierzając do naciśnięcia spustu. W jego oczach płonął gniew, znów rozbudzony jakimiś głupimi zagadkami i słowami starca. Opanował się jednak i uniósł broń do góry, jednocześnie wzruszając ramionami.
- No to lepiej niech im się uda. Ja nie zamierzam tracić tu więcej czasu.
Zostawił towarzyszy, wracając na "świeże" powietrze. Zakrwawione usta starca rozwarły się w szaleńczym, suchym chichocie, który gonił go, odbijając się od pleców czarnowłosego.
- Idźcie! Uciekajcie! Ono i tak was dogoni! Podzielicie ich los!.. nie będzie schronienia... nie będzie ucieczki... morze krwi... i śpiew skomlących dusz...
Rudiger nie chciał tego słuchać. Chciał tylko uciec od tego wszystkiego. Nie był żadnym pieprzonym poszukiwaczem przygód i bohaterem, by pchać się gdzieś za słowami świra! Warknął wściekle po raz wtóry, na wszelki wypadek zwalniając cięciwę kuszy. Wolał nie zrobić nikomu krzywdy. Zatrzymał się przed świątynią. Może jego kompani okażą się bardziej cierpliwi od niego i dowiedzą się czegoś konkretnego. Co i tak pewnie go nie przekona.
 
Sekal jest offline  
Stary 13-04-2010, 21:01   #125
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Tymczasem, w krypcie pod świątynią Młotodzierżcy pozostali uciekinierzy nadal próbowali porozumieć się z obłąkanym kapłanem

- Starcze! - krzyknął chyba najbardziej cierpliwy Gustaw, podchodząc do kleryka i łapiąc go za nadgarstki, jednak z odrobiną wyczucia by nie sprawić mężczyźnie bólu.
- Starcze, czyj podzielimy los. Opamiętaj się, mów do mnie spokojnie... -

Zakonnik zacharczał, krztusząc się krwią. Jego ciało zadrżało, starcze mięśnie naprężyły się w napadzie bezsilnej furii.
- Błękitnoocy! Wróżbici! Synowie Niebieskiego Wichru! - wykrzyczał, plując sączącą się nadal z rany juchą.
- Mieli zapieczętować ranę! Uciszyć głos z zachodu!
Nagle wyrwał się z pętającego go uścisku i ze zwierzęcym rykiem runął drwalowi do gardła. W powietrzu zaśpiewała szlachetna stal. Błyszcząca bretońska klinga wbiła się głęboko w starcze trzewia. Gorąca krew spłynęła po ostrzu, barwiąc czerwienią mozaikową posadzkę świętego przybytku.

Gustaw spojrzał kątem oka na Blaise'a. Kiwnął mężczyźnie głową w oznace podzięki, choć czuł, że dałby sobie sam radę.
- Już nic nie poradzimy... Chodźmy stąd... - rzekł chłodno, kręcąc głową. Na chwilę jeszcze się zatrzymał i wejrzał na posąg przedstawiający Młotodzierżcę.
- I Ty na to wszystko pozwalasz? - spytał nie oczekując odpowiedzi. Ruszyli na zewnątrz. Gustaw też chciał zabrać kolczugę z któregoś z zabitych przed opuszczeniem tej osady. Zaraz po wyjściu z splugawionej świątyni Gustlik podszedł do zebranych kompanów. Czarodziejka, Rudiger i Agnes.
- Rudigerze. A gdybyśmy poszli na zachód? Może jest nadzieja? - spytał z nadzieją w głosie. - Co jeśli w szaleństwie tego starca była prawda? Błękitnoocy, wróżbici... Mieli zapieczętować ranę, uciszyć głos zachodu. Może to jest jakieś rozwiązanie? - spytał spoglądając na kompanów. -Nie chcę umierać bez celu. Ucieczka i tak nie ma sensu. Rudigerze! Musimy się dowiedzieć kim są błękitnoocy, o jakiej ranie na zachodzie mówił kapłan. Musimy... - rzekł do wszystkich.

Nim ktokolwiek z obecnych zdążył przemówić, ich uwagę odwróciło szczekanie Burzy. Podążając za hałasem, wybiegli za zabudowania po zachodniej stronie mieściny. Nad wyżej położonymi, leśnymi terenami za miastem działo się coś złego. Ciężkie, purpurowe chmury zdawały formować się w rosnący z każdą chwilą, wypaczony wir mrocznych energii. Skupiające się wokół niego Wiatry Magii oszalały, wibrując w agonii niczym ranione, żywe istoty. Czysta Dhar sączyła się tam z szerokiej rany w ziemi, prosto do rzeczywistego świata. Manifestacja była tak potężna, iż fale magicznych wyładowań stawały się chwilowo widoczne dla nieobdarzonych wiedźmim wzrokiem.

Nagle, gdzieś wśród całego tego chaosu zagrzmiał grom. Jeden... i następny... cała nawałnica. Słupy gorejącej energii rozświetlały widnokrąg, wypalając niebiańskim żarem formującą się spaczoną chmurę. Niebieski Wicher wyrwał się z okowy mrocznego wiru, podejmując nierówną, desperacką walkę. Po paru chwilach, podmuchy porywistego wiatru przywiodły do miasta świeży zapach zjonizowanego, burzowego powietrza. Niebiański bój zdawał się odbywać nie więcej niż dzień drogi od Warghafen. Najwyraźniej były to właśnie wzgórza, o których wspominał starzec. Krótko po ataku burzy nastąpiła gwałtowna odpowiedź czarcich sił. Gdzieś głęboko spod ziemi rozbrzmiał potężny ryk niewyobrażalnej wręcz piekielnej złości. Dudniącym echem rozniósł się po pobliskich lasach, wstrząsając samymi fundamentami rozrywanej rzeczywistości. W powietrzu zaśmierdziało ciężkim, mdlącym zapachem wrzącej krwi. Serca wszystkich obecnych zabiły mocniej, pot wystąpił grubymi kroplami na rozgrzaną chorobliwie skórę. Działanie bluźnierczego szału wyraźnie się wzmogło. Dla wszystkich stało się jasne, iż nie będą już w stanie długo powstrzymywać morderczej żądzy.

- Musiałem! Musiałem go zabić! -
krzyczał Blaise wymachując mieczem. Krople krwi rosiły wszystko wokoło. - Zabiję każdego! Każdego kto ośmieli się podnieść przeciw mnie rękę! Rozumiecie co mówię?
Przez chwilę stał tak, wodząc mieczem od jednej osoby do drugiej i ciężko dysząc. Potem opuścił miecz. - Na Kielich! Cóż się dzieje? Wybaczcie...

Rudiger zamrugał, widząc tą manifestację mocy. Zerknął na kompanów, a jego pytanie było bardzo ciche.
- Na prawdę chcecie tam iść? Co może zrobić ktoś taki jak my mierząc się z taką potęgą?

Gustaw wzruszył ramionami.
- Nikt nic nie poradzi. Ale przynajmniej umrzemy z myślą, że coś chcieliśmy osiągnąć a nie uciekaliśmy jak szczury... - odrzekł.

Lira zatoczyła się jak uderzona. W marnej próbie odcięcia się od porażającego spektaklu zatkała uszy. Odwracanie wzroku nic nie dawało. Każdą cząstką swojego ciała czuła walczące w oddali Wiatry. Nie była w stanie nazwać żadnej z natłoku emocji. W piersi czuła szarpanie. Magia tak silnie ujawniająca się w świecie musiała przyciągać. Gdzieś kołatała się myśl o ucieczce. Zbyt słaba i cicha jednak, by mogła jej posłuchać. Słowa Gustawa zdziwiły ją i ucieszyły zarazem. Nie mogła wiecznie uciekać. Nie mogła odwrócić się od wycia Wichrów.

- Prawda Gustawie. Ja pójdę. – głos jej zadrżał i dokończyła już cichutko, bardziej do siebie niż do nich kierując ostatnie słowa - …ja chciałabym coś zmienić.

Czarnowłosy nie powiedział już nic, a jego kiwnięcie głową pełne było rezygnacji. Zerknął jeszcze na Agnes, ale milczał, dając jej wybór.

- Czyli pójdziemy tam, na wzgórza, tak? Zmierzymy się z tym czymś? I z samymi sobą? - Blaise patrzył na innych. W jego oczach widać było zwątpienie. - Skoro tak ma być niech będzie, ale czuję że to może być nasz ostatni bój. Przynajmniej zginiemy z uniesioną głową a nie uciekając jak kundle jakieś z podkulonymi ogonami! Tylko kto opowie o nas i naszym poświęceniu? Czy zginiemy bezimienni i zapomniani?

- Już staliśmy się sławni. Ludzie Markizy z pewnością rozsławią nasze imiona! - rzekł rudowłosy Gustaw z lekkim uśmiechem na twarzy. - No i może, kiedyś jak stary karczmarz odzyska zmysły opowie o naszych czynach. Liczy się to, że do czegoś dążymy, zmierzamy a nie ciągle uciekamy. - dodał na koniec.

Zmierzyć się z samym sobą. Lira drgnęła słysząc słowa rycerza. Dla niej to miało podwójny wydźwięk. Gustaw miał rację. Mimowolnie spojrzała na niego z szacunkiem. Górował nad nimi latami doświadczenia. Liczyły się dążenia, powtórzyła w myślach. Pragnienie, by to właśnie ona zdolna była odmienić ponure losy zdradziecko pchało ją do przodu. Nie dla chwały. Wbrew wszystkiemu poczuła sympatię do nowych towarzyszy. Nieśmiałym uśmiechem obdarzyła nawet czarnowłosego.
- Kto wie, może nie chwalebna śmierć nas tam czeka. - Prawdę mówiąc o śmierci wcale nawet nie myślała.

***

Grupa uchodźców, nadal nie do końca pewna słuszności podjętej właśnie decyzji, ruszyła na zachód. Plugawy, mieszający im w głowach zew, na zmianę nasilał się i słabł, jakby mroczna potęga władająca ich ciałami, skupiała się co jakiś czas na innym, groźniejszym celu, ignorując poboczne, oddalone od niej istoty. Nie minęło więcej niż sześć pacierzy, gdy przy skromnej dróżce pojawiły się pierwsze drogowskazy. Wyglądało na to, że uciekinierzy nieświadomie podążali w kierunku miejscowych świętych źródeł, z których, wedle mapy, słynął odwiedzony niedawno Warghafen. Sama droga wydawała się dziwnie spokojna i cicha. W normalnych warunkach sunęły tędy zapewne ogromne zastępy pielgrzymów z całego Imperium, obecnie pozostały po nich jednak tylko odciski butów, pozostawione w wilgotnym, mulistym gruncie. Gustaw od razu zauważył dziwną tendencję, dającą odczytać się z pozornie chaotycznie rozmieszczonych wgłębień. Zdecydowana większość podróżujących tędy ostatnio ludzi udała się w stronę źródeł, ślady wracających były znacznie rzadsze i dużo starsze. Do tego zdawało się, że większość z pielgrzymów biegła i to dość panicznie. Gdzieniegdzie widać było głębokie wyżłobienia, pozostawione po przewróconych w tłumie ciałach.

Nim jeszcze ujrzeli same źródła, ostrzegł ich szum milionów owadzich skrzydełek. Czarne chmury bzyczących niemal ogłuszająco much unosiły się nad całą, niegdyś święta polaną. Wszędzie dało dostrzec się stosy zabitych w bratobójczej walce mieszkańców. Wydawało się, że wpadli w amok, gdy próbowali dostać się do leżącego w centrum polany stawu. Krystalicznie czysta woda, wytryskająca z pobliskiej skały mieszała się tam z hektolitrami spływającej z pobliskich terenów krwi. Na powierzchni leniwie unosił się gruby, obsadzony przez wiecznie ruchome insekty kożuch z ludzkich płynów.

Gdzieś w środku tej splugawionej sadzawki kuliło się parunastu ocalałych mieszkańców. Wydawało się, że święta ciecz pozwoliła im powstrzymać nienaturalną furię, cena która zapłacić jednak musieli za przedostanie się do niej, pozbawiła ich resztek zdrowych zmysłów. Ranili swoje własne ciała, mamrocząc niezrozumiałe prośby o wybaczenie i zbawienie. Odpowiadały im tylko milczące, czarne od much stosy zabitych przez nich rodaków.

Dalszy marsz po zalesionych gęsto wzgórzach doprowadził ich wreszcie do centrum magicznej mocy. Ogromna, złowroga wichura zasłaniała tu całkowicie niebo. Otoczenie rozświetlone było tylko złowróżbnym krwistym blaskiem promieniującym z ciężkiej, nienaturalnej chmury i poświatą wielkiej wyrwy, znaczącej północną stronę szerokiej na sto metrów polany. Po przeciwległej stronie grupka pięciu ubranych w niebieskie szaty postaci inkantowała głośno rozrywające rzeczywistość zaklęcia. Te, uderzały nieustannie w ogromny, widmowy kształt, wyłaniający się powoli z szerokiej rany w ziemi. Smród wrzącej krwi był tu nie do zniesienia. W wielu miejscach ziemia była stopiona, bądź nienaturalnie wybrzuszona. Natura rzucała się tu w agonii, przemieniając zwierzęta i rośliny w koszmarne, bluźniercze byty. Wszędzie w powietrzu zdawała się unosić krwista, gorąca mgiełka, osadzająca się prawie natychmiast na skórze i odzieniu.

Dopiero po chwili dało się rozróżnić stosy zabitych ludzi, poległych wokół ciskających zaklęciami czarodziejów. Wszystkie były osmolone, niektóre nadal iskrzyły się resztkami wchłoniętych magicznych energii. Jedna z białowłosych, odzianych w błękit postaci odwróciła się w waszą stronę. Zdawała się starszą, wychudzoną kobietą. W jej bladych, zmęczonych oczach pojawiło się zrozumienie i resztki nadziei. Zgasły jednak, gdy nagle z pobliskich zarośli wylały się tłumy oszalałych w furii ludzi. Najwyraźniej bluźniercza potęga ściągnęła tu mieszkańców jakiejś pobliskiej osady. Pokrwawieni wieśniacy ruszyli na odległy o sto kroków krąg czarodziejów, chcąc zalać go brudną, krwiożerczą masą. W trzewiach ziemi coś potężnego zaśmiało się mściwie.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 13-04-2010 o 21:47.
Tadeus jest offline  
Stary 14-04-2010, 21:38   #126
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
W bursztynowych źrenicach odbijała się krew. Morze krwi. Ludzkiej. Każda kropla spychała ją głębiej i głębiej, poza obszary świadomego umysłu. Coś załamywało się, gubiło, pękało bezpowrotnie. Każdy krok zdawał się być krokiem ku bezimiennej grozie. Nie potrafiła znaleźć słów na ogrom zbezczeszczenia. Pozostawało milczenie, przerywane majakami szaleńców. Czas przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Kilkakrotnie przystawała, niezdolna zapanować nad własnym żołądkiem. Śmierć, odległa, starcza, bezpieczna niemal śmierć zmieniła się w przerażający wytwór, efekt spaczonej władzy. Nie istniało wolne od tego miejsce. Nawet w pamięci, równie martwej jak wszystko dookoła. Jakże głupia była jej niedawna odwaga. Jakże bezcelowa. Odór martwych ciał powoli stawał się jej własnym odorem. Na sztywnych nogach posuwała się za innymi. Pozostawiając po sobie, jak tamci, ślady w mulistym gruncie.

Ironia. Widok tysięcy czarnych owadów poruszył ją bardziej niż niezrozumiały kształt wyłaniający się z wyrwy. Nie wiedzieć dlaczego przejął większym strachem. Coś rodziło się, w krwistych, gorących oparach, w bólach setek zmarłych ludzi. W pocie magów skazanych na niepowodzenie. Lira stała, czując od zesztywniałych stóp po kraniec samej siebie, jak ziemia krzyczy rozdzierana obcym tworem. Zamkniętymi oczami widziała wciąż tę jedną scenerię. Wzrok nie był już wzrokiem człowieka. Wrzask żalu, rozpaczy i ponad wszystko trwogi nie znajdował ujścia na zewnątrz. Do tego trzeba mieć ciało. Nad swoim nie panowała.

Widziała, że biegnie. Dlaczego biegnie, myślała. Drobna postać przeciwko tłumom nie ludzi już, a krwi łaknących bestii. Jedno krótkie życie nie mogło przecież zmienić niczego. Wola zbyt mała była, by wszystkim się przeciwstawić. Wiara zbyt nikła, by ocalić. I wreszcie żar zbyt oszalały, by pomóc. Przestań. Zginiesz. Rozerwana na strzępy, w cierpieniach których nie potrafisz ogarnąć. Cofnij się, zawróć, uciekaj. Triumfalny śmiech i twojej śmierci dotyczy. Zapomnij, o zmęczonych oczach Niebieskiej i swojej własnej złudnej nadziei. Ty, bękarcie, nie potrafisz zatrzymać niczego. Wyrwy nie da się już zaszyć. Jak chcesz sama piątkę ocalić? Twój świat wali się właśnie w kawałki, a ty biegniesz, bezdennie głupia. Czego pragnienie pcha cię do przodu? Agshy wyje z wściekłości. Nienawidzi tych pęt bluźnierczych, kłębiących się ciemnych mas. Ty nawet narzędziem być nie potrafisz. Zawróć, błagam zawróć. Oddaj mi moje życie. Moje ogłupiałe z przerażenia ciało.

Słyszała ich słowa. Niezrozumiałe, a znane jednocześnie. Musieli wiedzieć, co czynić. Wystarczy tylko dobiec. Widziała ich sylwetki, rozmazane w oparach zaklęć jakie wypowiadali. Kilkadziesiąt kroków, zaledwie tyle dzieliło ją od przepaści. Przelana czerwień tryskała przy każdym stąpnięciu. Agshy nie zna wybaczenia. Wieczny płomień nie kala się ucieczką. Biegła, by zmieniać. By mocą myśli kształtować rzeczywistość. Biegła, by wierzyć. Bo dla niej nic więcej już istnieć nie mogło. Nic poza żalem i opętańczą trwogą. Poza widokiem okaleczonych ciał, zmieniającym w pył całe dotychczasowe życie. Poza granicą, którą zbyt łatwo było przekroczyć.
Gdzieś za nią rozbrzmiały pierwsze niepewne głosy towarzyszy. Zbyt późno, jak sobie uświadomiła.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 15-04-2010, 21:11   #127
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Nie miał pojęcia, że tak prostymi słowami uda mu się przekonać towarzyszy by ruszyli na zachód, w kierunku o którym wspominał szalony, stary kapłan. Ciekawość na zmianę walczyła z strachem. Miał dziwną świadomość, że to zbliża się do kresu swego życia. I ten spokój, który szeptał mu w duszy, że dobrze robi, że lepiej umrzeć walcząc niż uciekając. Szedł. Szedł z głową uniesioną wysoko, niczym rycerz jaki, który uratował damę z opresji. Zastanawiał się, czy to Morr go wzywa na wieczny spoczynek. Czy to czas na śmierć. Po tym wszystkim co przeszedł. Sam się dziwił, że zwykły, prosty człowiek. Drwal żyjący niegdyś na odludziu, lubiący alkohol i karczemne bitki może tyle przeżyć. Spoglądał na Rudigera, na czarodziejkę, na rycerza. Oni jeszcze byli młodzi. Oni powinni przeżyć, on zaś mógł śmiało im w tym pomóc. Nie chciał rzucać się w ręce przeciwnika, lecz gdyby to mogło pomóc reszcie nie zawahałby się.

Miliony much, które usłyszeli i dostrzegli zdawało się być wielkim symbolem nieuniknionego końca ludzkich istnień. Wszędzie gdzie były trupy, roiło się od tych insektów jednak w tym wypadku wyglądało to niczym eksplozja gatunku. Owady przypominały w kupie czarną chmurę unoszącą się nad obrzydliwym jeziorem mieszaniny wody z krwią i wnętrznościami dziesiątek trupów. Widok, który ujrzał powodował w nim odruch wymiotny. Świat oszalał, a ci którzy do niedawna byli przeklęci, znienawidzeni teraz triumfowali. Zwierzoludzie, orkowie, spaczeni chaosem. Teraz oni przygotowywali sobie tereny na nowe Imperium, którego to oni mieli być władcami i właścicielami. Gustaw zasłonił usta ręką kręcąc głową z niedowierzania. Jaka to potęga musiała być, by spaczyć umysły tylu ludzi. Nie to go martwiło najbardziej. Od dawna zastanawiał się co też robią bogowie, których wyznaje Imperium. Dlaczego Młotodzierżca nie ratuje swych dzieci.

Nie mógł dłużej znieść widoku masy trupów. Gustaw ruszył powoli w dalszą drogę a po chwili dołączyli do niego pozostali. Gustlik spoglądał na niebo z niepewnością. Nie miał pojęcia czego ma się spodziewać. Taka wiedza jednak na wiele by się nie zdała i tylko pogorszyła by jego stan psychiczny. Smród wrzącej krwi sprawił, że Gustaw czuł jak skromne śniadanie chce koniecznie opuścić jego żołądek. Twarz lekko mu pobladła. Wtedy też dostrzegł czarujące sylwetki. Nie wiedział kim są, ani jak to robią. Coś jednak w głębi podpowiadało mu, że walczą. Walczą ze złem które próbowało za wszelką cenę zniszczyć wszelkie życie na tej ziemi. Zrobiło mu się dziwnie lekko, jakby poczuł ogromną ulgę. Niestety los po raz kolejny zakpił z uciekinierów podkładając im pod nogi jeszcze jedną przeszkodę.

Zakrwawieni chłopi, uzbrojeni w widły, kosy, sierpy i inne przedmioty rolniczego użytku, którymi dało się odebrać komuś życie rzucili się na czarujące sylwetki.
-To dobry dzień na śmierć... To czas by umrzeć w walce a nie ucieczce...- odezwał się do kompanów, po czym wejrzał jeszcze na Rudigera takim wzrokiem jak nigdy dotąd. Spojrzał tak, jakby chciał się pożegnać, jakby chciał postawić wszystko na jedną kartę i stawić czoło losowi. Gustaw ruszył do przodu, podnosząc swój topór by przygotować się na walkę. W jego oczach błyskała żądza mordu, która od dawna kusiła go by przelać w końcu krew. No i stało się. Mógł w końcu dać upust owej żądzy. Mógł przelać krew i zabić. Mógł to zrobić w dobrym zamiarze. Chciał to zrobić.

-Burza!- krzyknął biegnąc. Nagle przestał kojarzyć niektóre fakty, jakby ktoś założył mu klapki na oczy. Biegł przed siebie gotując się do walki. Nie myślał o kompanach, nie myślał o braku jakiegoś zasadniczego wyszkolenia w walce bronią. Nie myślał nawet o tym czy ma szanse czy ich nie ma. Po prostu biegł. Wierny czworonóg pędził obok jego nogi jakby rozumiał furię pana i chciał towarzyszyć mu w boju od początku do końca. Mimo iż mógł spokojnie wyprzedzić swego pana, biegł równo obok niego. Gustaw wyszczerzył zęby i uniósł bojowy topór w górę.
-Grha!- krzyknął i wtedy nastała cisza. Nie słyszał nic, z wyjątkiem oszalałego bicia własnego serca. Przypomniała mu się wesoła i pocieszna melodia, którą na flecie grał niziołek w obozie liliputów całkiem niedawno. Nie obrał sobie konkretnego celu. Wiedział, jak ta walka prawdopodobnie się skończy, lecz może jego postawa pomoże czarodziejom zrobić jeden krok dalej.

Pierwszym osobnikiem, z którym miał walczyć Gustaw był chłopak, mający może szesnaście wiosen. W ręki trzymał widły zaś jego twarz była portretem złości i szaleństwa. Chłopak energicznie pchnął widłami w przód, Gustlik jednak nie był tak niedoświadczony jak on i z łatwością odtrącił toporem widły chłopca. Sztyl złamał się w pół. Gustaw uniósł topór za głowę i wyprowadził cios z drugiej strony. Potężna, stalowa głowica broni rozorała pierś chłopaka, uwalniając masę krwi. Martwy nieszczęśnik padł na ziemię a drwal szczerząc zęby w grymasie złości nawet nie przejął się młodym wiekiem jego ofiary. Starszy człek błyskawicznie przyszykował topór do kolejnego ciosu. Tym razem przeciwnikiem okazał się mężczyzna w sile wieku. Dzierżył on w ręku toporek masarski, którym z pewnością nie raz ubijał sztuki bydła czy świń.

Człowiek zamachnął się energicznie do tyłu i zaatakował. Ostra, zakrwawiona głowica minęła Rękę Gustawa dosłownie o centymetry. Rudowłosy drab zbliżył się do przeciwnika i niespodziewanie uderzył go czołem w nos. Człowiek jednak zachowywał się jakby nie czuł bólu. Mimo złamanej kości i sporego krwotoku wciąż próbował walczyć z taką samą zawziętością. Gustaw nagle poczuł potężny kopniak w plecy. Uniósł topór i zamachnął się do tyłu, obracając się wokół własnej osi. Głowa kolejnego chłopa pofrunęła w górę jakby kopnął ją jaki troll. Gustlik wejrzał przez ramię. Wieśniak z złamanym nosem brał zamach. Drwal wiedział, że nie zdąży się odwrócić. Wtedy niespodziewanie na mężczyznę rzucił się Burza, wysokim susem doskakując do gardła osobnika. Mężczyzna przewrócił się na plecy i jeszcze chwilę próbował walczyć z silnym psem.

Gustaw rozejrzał się dookoła. Niebezpiecznie blisko leśnika znajdowała się młoda niewiasta w błękitnym fartuchu, która oburącz ściskała kuchenny tasak. Gustlik zawahał się, lecz na jej twarzy pojawił się taki sam szaleńczy grymas jak u chłopaka z widłami. Wiedział, że on jej nie pomoże a ona może go tylko zranić. Nie chciał jej jednak zabić. Uderzył ją w głowę tępym krańcem drzewca topora, a ona padła nieprzytomna z roztrzaskaną brwią. Żyła, ale nie zagrażała mu. Przynajmniej takową miał nadzieję.
 
Nefarius jest offline  
Stary 16-04-2010, 16:40   #128
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Decyzja została podjęta. Wyruszają na zachód, w kierunku, w którym przed nimi wyruszyli tajemniczy Błękitnoocy, wspomniani przez martwego kapłana. Gdy szli, Blaise wpatrywał się w niesamowite zjawisko przed nimi. Chmury przewalały się i kłębiły w jednym miejscu, dokładnie tam gdzie zmierzali. Błękitne błyskawice z sykiem przecinały niebo, uderzając co chwilę w grunt, który podrygiwał jakby w konwulsjach. Bretończyk, mimo iż nie krwawił czuł na języku żelazisty smak krwi. Powietrze było ciężkie i lepkie. Cuchnęło rozkładem i śmiercią.

Wkroczyli na uczęszczaną ścieżkę, która, jak się po chwili okazało, prowadziła z miasteczka do świętych źródeł. W błocie odciśnięte były setki śladów. Jednak dopiero Gustaw zwrócił wszystkim uwagę, że niemal wszystkie ślady zmierzają ku źródłom. Nikt stamtąd nie wracał...

Zanim dotarli do słynących z leczniczych właściwości wód, wydarzyło się coś jeszcze. Początkowo nikły, będący na granicy słyszalności, szelest narastał z każdym przebytym metrem, wgryzając się w mózg i tam walcząc o miejsce z wciąż obecnym krwawym i dzikim szałem. Blaise kilkakrotnie chwytał za miecz, chcąc zanurzyć ostrze we krwi. Nieważne czyjej. Swojej czy towarzyszy. Nie miało to znaczenia. Krew dla boga Krwi! Co? O Pani Jeziora, miej wgląd na Twego pokornego sługę. Zanoszę ku Tobie me skromne modlitwy. Ukój mą skołataną duszę i daj siłę, abym wytrwał w tej strasznej godzinie próby. Niechaj Twe Imię wiedzie mnie ku memu przeznaczeniu. Jakiekolwiek by ono nie było.

W głowie pozostał jedynie szelest. Bretończyk kilkakrotnie przetykał palcem uszy i walił się w głowę otwartą dłonią, jednak hałas nie ustawał. W końcu stało się jasne, że nie jest on wytworem wyobraźni ale rzeczywistym dźwiękiem. Dobiegał on z czarnej, kłębiącej się i wirującej masy owadów. Roju, który unosił się nad polaną. Polaną tonącą we krwi i porozrzucanych wszędzie zwłokach. Niezliczone mrowie owadów obsiadało wszystko, zwłoki, trawę, pnie drzew i samą taflę wody. Blaise spojrzał na stojącą pośrodku splugawionego stawu, wyspę i zamarł. Znajdowali się tam żywi ludzie. Pośród tej hekatomby ktoś przetrwał. A więc jednak była nadzieja. Najwidoczniej woda, mimo iż zanieczyszczona nadal posiadała lecznicze właściwości. Rycerz ruszył ku sadzawce. Dopiero teraz ujrzał co dzieje się z ocalałymi. Zanosili płaczliwe modły do wszystkich znanych sobie bogów, prosząc o wybaczenie i ratunek. Niektórzy bili się w piersi, inni rozrywali paznokciami swoje twarze, jeszcze inni wbijali w swoje ciała sztylety. W oczach żadnego z nich Blaise nie dostrzegł ani krzty człowieczeństwa. Wszyscy oni byli szaleni. A więc nie ma nadziei...

Nie starali się uratować szaleńców, po prostu przeszli mimo i ruszyli dalej, ku wzgórzom i szalejącej nad jednym punktem magicznej burzy. Huk, jaki dobiegał z tamtej strony stawał się nie do wytrzymania. Blaise szedł z uszami zakrytymi dłońmi, jednak niewiele to pomagało. Bluźniercze, krwawe myśli były coraz bardziej natrętne. Już nie miał siły modlić się do swojej opiekunki. Już tylko raz po raz powtarzał jej imię. Zrobiło się ciemno. Jedyne, upiornie czerwone światło dobywało się z wielkiej chmury i potężnej wyrwy z ziemi, z której wychylał się widmowy kształt. Coś co nie miało prawa istnieć. Coś tak potwornego, że aż niedającego się opisać słowem. Blaise zaczął krzyczeć niezrozumiale. Nie wytrzymał.

Dopiero spojrzenie jednej z postaci walczących z pomocą magii z wyłaniającym się ze szczeliny bytem, przywróciło mu zmysły. W oczach starej kobiety dostrzegł to czego jemu zabrakło. Resztki nadziei. Otarł twarz z osiadającej na wszystkim czerwonej, krwistej mgły i rozejrzał się przytomnie naokoło. Naturalny krajobraz nie istniał w tym miejscu. Cała roślinność była wypalona lub wypaczona w makabryczne kształty. Ziemia, krwawiąca niczym żywa istota poddała się wpływowi czarodziejskich mocy, w wielu miejscach topiąc się lub wybrzuszając. Poprzez ogłuszający łoskot magii przebił się inny dźwięk. Ktoś się zbliżał. Słychać było dzikie okrzyki, tupot wielu stóp i odgłosy łamanych gałęzi. Z nieodległego zagajnika wybiegła gromada ludzi. A raczej istot, które niegdyś, mimo iż zachowały ludzką fizjonomię, były ludźmi. W oczach mieli rządzę mordu, większą nawet od tej jaką Blaise widział w oczach zwierzoludzi. Krzyczeli niezrozumiale i wymachiwali trzymanymi w okrwawionych rękach, narzędziami. Skierowali swoje kroki ku walczącym czarodziejom.

Blaise nie czekał ani chwili. Wyrwał miecz z pochwy i dał się ponieść szaleństwu. Przynajmniej w słusznej sprawie. Nie patrząc czy towarzysze są z nim runął na wieśniaków, śmiejąc się szaleńczo i wymachując mieczem. Pierwszego rozpłatał kmiecia z widłami. Tarczą obalił grubą wieśniaczkę, która wywróciła się i nakryła zakrwawionymi strzępami spódnicy. Z zamachu trafił kilkunastoletniego chłopca odrąbując mu rękę, krew trysnęła wysoko w górę. Śmiał się. Nie czuł żalu dla tych istot. Nie byli ludźmi. On też nie był człowiekiem. Czerwona mgła przesłaniała mu oczy. Krew dla boga krwi! Zabić! Nie czuł bólu z ran jakie zadawali mu wieśniacy. Nie czuł krwi spływającej mu po ciele. Nie zastanawiał się nawet chwili, czy należy ona do niego czy jego ofiar. Żadnych wyrzutów, żadnych skrupułów. Szerokim cięciem miecza pozbawił głowy starą, zgrzybiałą kobietę. Jej ciało opadło bezwładnie u jego stóp. Stał po kostki we krwi, wokół niego leżały podrygujące w agonii ciała jego ofiar. Czuł przepełniający go tryumf. Zbił zmierzającą w jego stronę włócznię, trzymaną przez oszalałego kmiecia i zatopił miecz w jego piersi. Strumień krwi zachlapał mu wizjer hełmu, przez chwilę nie widział nic. Słyszał tylko ogłuszający huk magicznych wyładowań, dzikie krzyki wieśniaków i łomot własnego serca.
 
xeper jest offline  
Stary 16-04-2010, 21:55   #129
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Nie uważał, że pójście tam jest czymś sensownym. Powtarzał sobie nawet, że to najgłupsze, co można zrobić, że powinni uciekać, po prostu jak najdalej, nie odwracając się za siebie. Mogliby się rozdzielić, by nie pozabijać się nawzajem i po prostu iść aż do kresu sił! Ale stało się inaczej, szli razem na spotkanie przeznaczenia, chłostani to powiększającą się, to zmniejszającą furią i łaknieniem krwi. Nawet Agnes, która idąc płakała i krzyczała na przemian, całkowicie bezradna. Ale nie mogła zostać sama pośród trupów, z nienawiścią wypełniającą jej umysł. Rudiger zaś zamknął się w sobie, krok za krokiem podążając tam, gdzie prowadziły ich ślady. Nie trzeba było być tropicielem, by trafić bezbłędnie, dlatego całą swoją wolę skupił na wewnętrznej nienawiści i żądzy mordu na NIEJ. Wyglądał przy tym niemal normalnie, blady tylko, bledszy niż zwykle.

Lecznicze, cudowne źródła. Tuż u stóp Jałowych Wzgórz, terytorium od lat skażonego dotykiem Morrslieba. Zakrawało o ironię i pewnie czarnowłosy wygłosiłby jakiś komentarz, jakby tylko miał na to siły, a jego umysł nie znajdował się w specyficznym stanie. Ślady też mówiły same za siebie. Czy tam właśnie uciekali ci, którzy zachowali jeszcze resztki silnej woli? To było możliwe, może też gonili kogoś, kogo chcieli zamordować. Nie było to szczególnie istotne, zwłaszcza, że jego towarzysze trzymali się ostatkiem sił. Na wszelki wypadek dłoń miał na rękojeści miecza. Zabiłby ich, gdyby czegoś próbowali! Wyprułby ich flaki! Najlepiej powoli, by krwawili jak najdłużej, sprawiając, by ziemia unurzała się w ich posoce! Nie zdając sobie z tego sprawy, zaczął warczeć, trzymając się coraz bardziej z tyłu pochodu i ostatecznie uspokajając. Punktem kulminacyjnym było dotarcie do jeziorka.

Agnes jęknęła i zgięła się, wymiotując, chociaż praktycznie nie miała już czym. Torsje, które nią zawładnęły, były tak silne, że aż wypędziły z głowy przymus. A może właśnie nie? Dotknęła jakiegoś ciała, zaczynając szarpać przesiąknięte krwią ubranie. Rudiger podszedł do niej i chwycił za bluzkę, brutalnie podnosząc do góry. Jakiś guzik urwał się, materiał zaprotestował, rwąc się lekko. Nie zwracał na to uwagi, wymierzył kobiecie mocny policzek a odgłos uderzenia ledwo przebił dźwięk wydawany przez owady. Otrzeźwiała nagle, ale w jej oczach dostrzegł i paniczny strach i walczącą z nim chęć mordu. Chciał uderzyć ją jeszcze raz. I jeszcze! Ale zatrzymał dłoń, zmusił się do zaciśnięcia jej na rękojeści miecza. Popchnął Agnes, musieli ruszać dalej, póki pół-trupy, kaleczące się przy sadzawce, wciąż nad sobą panowały. Śmierć, śmierć otaczała ich zewsząd. A od wewnątrz nacierało szaleństwo.

Dalej było już tylko gorzej. Okropna, czarna niemal chmura wisząca nad ich głowami. Rudiger w zasadzie nie widział jej prawdziwej barwy, dla niego była karmazynowa, ze strumieniami krwi zamiast uderzeń piorunów. Jego umysł wariował, nie potrafił już myśleć normalnie. Okropne wynaturzenia podpowiadały, że z nimi może się stać dokładnie to samo, że mogą zmutować okropnie i zginąć zarżnięci przez tych, których nazywali towarzyszami. Kulił się sobie, odganiając trwogę najmocniej jak umiał. Jedną dłonią trzymał dłoń Agnes, zaciskając aż do krwi. Drugą chwycił i wyciągnął miecz, poprawiając jeszcze tylko krasnoludzki hełm na głowie. Zbliżali się do epicentrum tego wszystkiego, do tych, którzy mieli uratować świat i którzy walczyli teraz z czymś, co próbowało uwolnić się z ziemi. Kto wygrywał? Wszędzie była tylko krew, a powietrze było aż gęste od magii. Rudiger wiedział co powinni zrobić. Bronić magów, sami zbyt słabi na starcie ze stworzeniem czystego Chaosu. Szybko się też okazało przed czym bronić ich mogli.

Nie był w stanie rozkazywać innym. To mogła być ich ostatnia walka, a przeciwnik w pojedynkę nie byłby groźny. Pozwolił każdemu działać wedle własnej chęci. Podejrzewał, że nawet jakby chciał to by go nie posłuchali. Skinął głową Gustawowi, tu już słowa nie były potrzebne. Ale pamiętał też o obietnicy. Rzucił Agnes kuszę. Jakiś czas temu uczył ją ładować, ale nie było nawet pewne, czy zdąży wystrzelić dziesięć pierwszych pocisków. Sam chwycił tarczę i ruszył ku magom. Mimo żądzy krwi zmusił się, by myśleć w miarę trzeźwo. Wiedział, że da radę przynajmniej do chwili utoczenia krwi.

Dziewczyna była tuż obok.
- Trzymaj się blisko i strzelaj w tłum! Lira, do kurwy nędzy, za mnie!
Czarodziejka wyrwała do przodu jako pierwsza, praktycznie z gołymi rękami. Na co ona liczyła?! Nie pobiegł za nią, stanął dokładnie pomiędzy tłumem i magami. Agnes prawie natychmiast zaczęła strzelać, cięciwa jęczała raz za razem, a bełty wbijały się w ciała. Nie dało się spudłować. Jakiś mężczyzna zarył o krwawe błoto tuż przed czarnowłosym, który naparł w jedną stronę tarczą, odbijając na bok jakiegoś chłopaka, a w drugą stronę chlasnął mieczem bez żadnej finezji. Wiedział, że nie jest potrzebna. Krew jakiegoś staruszka bryznęła mu na hełm, ale on już wyprowadzał inne cięcie. Coś trafiło w jego okrągłą tarczę i zmusiło do cofnięcia o krok. Praktycznie nie widział towarzyszy, a zdawał sobie sprawę tylko z tego, że tuż za jego plecami znajdują się magowie, jedyni, którzy mogą sprawić, że przeżyją. Nie odwracając się, krzyknął, starając się zwrócić ich uwagę.
- Co musimy wiedzieć?! Czy tamtego skurwysyna da się ruszyć mieczem?!
Nie liczył zbytnio na odpowiedź. W głowie mu szumiało, z żądza mordu, która wyrwała się okowów, po prostu zabijał. Nie zastanawiał się, czy sam przeżyje. Umysł przestawał pracować, mimo, że Rudiger starał się do tego nie dopuszczać, to Chaos był tu za silny. Ale może chociaż zabierze ze sobą wielu innych...
 
Sekal jest offline  
Stary 17-04-2010, 16:11   #130
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Zatrzymała się gwałtownie. Obuta stopa zapadła się w szkarłatnej kałuży i dziewczyna pochyliła się ratując przed upadkiem. Wyciągnięta do przodu ręka zatrzymała się tuż nad ziemią, opuszkami palców jedynie kalając się krwią. Z okrzykiem obrzydzenia i złości machnęła dłonią, rozchlapując w powietrzu drobne krople. Płomień zatańczył momentalnie, nierównomiernym śladem podążając za każdą z głośnym sykiem i wnikając na koniec w pierś pędzącego w amoku wieśniaka. Wyrzucone grabie śmignęły koło jej pasa, a sam właściciel zwalił się, na wzór innych, w agonii. Na uczucie marnego triumfu nie było czasu. Lira odskoczyła na kilka kroków, usta składały się już do kolejnego zaklęcia. Nacierająca w jej stronę zbita gromada zdawała się być celem idealnym. Nie patrzyła na twarze. Wzrost, wiek i płeć nie miały znaczenia. Gdy ją dojdą, byle wyrostek stanowił będzie zagrożenie. Nigdy wcześniej nawet noża nie używała do obrony.

Przed oczami przesuwała się tylko bezładna mieszanina rąk i nóg, feeria obszarpanych łachmanów, rozszerzonych szaleństwem oczu, dłoni zaciśniętych na czym popadło. Teraz czuła własne ciało jak w gorączce. Nic nie wydawało się rzeczywiste. Usłyszała własne imię wykrzyczane z wściekłą naganą. Przez czarnowłosego, udało jej się pomyśleć ze zdumieniem. Z trudem oparła się nagłemu nakazowi. Pomarańczowy szarpał się konwulsyjnie, za słowami szły niewidoczne linie kreślone w otaczającej ich mgiełce. Dla niej powietrze wrzało od magii, policzki paliły ją żywym ogniem. Wybór padł na mężczyznę w przykrótkich, lnianych portkach przepasanych sznurkiem, z opasłym brzuchem poznaczonym licznymi pręgami. Biegł w środku grupy kijem wymachując na lewo i prawo. Teraz. Podłoże zabulgotało, wielkie, niekształtne stopy wyleciały w górę, by sekundę później opaść z głośnym plaśnięciem pociągając za sobą i kij i całe wieśniaka ciało. Z nagłej gmatwaniny ciężko cokolwiek już było wyłowić i Lira mogła tylko życzyć sobie, by pozarzynali nie ją, a siebie nawzajem.

Cofała się tak, by znaleźć się tuż przy umęczonych magach. Ogrom ich walki przepełniał ją strachem. Będąc tak blisko czuła w ustach potworny smak, jakby coś usiłowało wedrzeć się do jej wnętrza. Żądza krwi raz po raz przepełniała ją całą, by potem, w migawkach świadomości ukazywać ogrom dokonanych w jej imię potworności. Za każdym oszalałym wieśniakiem czekał jeszcze jeden. I jeszcze... Poczucie krzywdy rosło równolegle do furii. Ziemia płakała nad swoimi wynaturzonymi dziełami. Pozostali walczyli równie wściekle, podążając w ślad za nią, a może tylko poddając się wszechobecnej żądzy. Może każdy z nich jedynie popuszczał wodzy okrutnym pragnieniom. Matko jedyna, nie tego chciała. Chwila wahania drogo ją kosztowała. Nie uchyliła się na czas, nieporadnie drobiąc nogami. Drewniany trzon prawie strzaskał jej rękę, ostry, wyłamany zapewne po reszcie narzędzia koniec przejechał przez ramię zrywając materiał. Zawyła dziko. Nie z wściekłości już, a z bólu. Uderzyła na odlew, pustą dłonią. Wystarczyło, by winny ciężko upadł obok niej. Ze snu nie dane mu będzie się wybudzić. Ból otrzeźwiał ją, ale i nieubłaganie wpędzał w panikę. Napastnikom nie było końca. Za nimi przyjdą kolejni, aż cały świat zapewne zaleją rzeki krwi i cierpienia. Gdzieś w środku przelewała łzy. Tutaj, teraz, nie była do nich zdolna.

Raz jeszcze złowiła spojrzenie Niebieskiej. Pomogę. Chcę. Pozwólcie mi pomóc. Agshy syczał przez nią. Jej usta dla niego tylko się poruszały. Jakby wola ta wcale nie jej była wolą. Wypełniał ją, wrzał i wylewał się na zewnątrz. Czas na zapłatę przyjdzie później. Jeśli przeżyje.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."

Ostatnio edytowane przez Karenira : 17-04-2010 o 16:34.
Karenira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172