Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2009, 03:08   #1
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
[Warhammer] Exodus

Exodus


Akt Pierwszy


I nadszedł dzień, w którym ugasły światła Imperium i zawiodły zastępy świętych wojowników! Dzień, w którym Ogień Północy przelał się na cesarskie ziemie, wypalając wszelkie życie i tworząc nowe z popiołu! Oto nadszedł Pan Końca Czasu! Ten, który kroczy piątą ścieżką!
Gdzież teraz, w obliczu Jego, w godzinie waszej zagłady jest obiecywana kometa?! Gdzież gwiazda o dwóch ogonach!? Zaprawdę powiadam wam! Bujdy to i mydlenie oczu! Widziałem jego potęgę! Patrzyłem w oczy otchłani, którą wiódł za sobą! Wyrzeknijcie się fałszywej nadziei, albowiem nadchodzi Śmierć! Nadchodzi Koniec i Początek!, Zagłada i Ratunek! Kroczcie u Jego boku, bądź gińcie i umierajcie po tysiąckroć!

Wychudzony starzec, zmęczony swoją przemową, padł ciężko na deski izby. Jego suche, rozorane usta nadal poruszały się w niemym szepcie. Głowa zaś obracała się bezwolnie, niczym w transie, ukazując poznaczone śladami paznokci, puste oczodoły. Nagłe ruchy, spowodowane transem, uwolniły z jego szat mały, podrdzewiały symbol młota, zwisający mu teraz bezwładnie z chudej szyi.

Powietrze w chacie przesycone było ciężkim, kleistym zapachem ludzkiego strachu. Większość uchodźców, pokryta futrami i szmatami, stłoczyła się jak najdalej od starca, starając się utrzymać resztki ulotnego ciepła.

Poza piątką mężczyzn, którzy przybyli do fortu niedawno, jeszcze tego samego dnia, zebrała się tam też spora grupa miejscowego chłopstwa. Była wśród nich rzężąca niemiłosiernie starucha z iście imponujących rozmiarów jęczmieniem na powiece, młody chłop o rudych włosach, z olśniewająco białymi zębami i związanym nieumiejętnie opatrunkiem na kikucie ręki, dwie drobne, popielatowłose dziewczynki w poplamionych krwią, błękitnych sukienkach, umorsane tak niesamowicie, że tylko z trudem dało się odkryć, iż są bliźniaczkami. Była tam również urodziwa, choć już trochę przekwitła niewiasta, o imponującym biuście i miłym, ciepłym uśmiechu, który od paru godzin utkwiony był stygnącej twarzy bardzo starego, brodatego mężczyzny.

****

Chata w forcie Roezfels była jednym z dwóch prostych, drewnianych budynków, znajdujących się w obrębie drewnianej palisady. Poza chatami, do fortu należała też dwupiętrowa, kamienna wieża strażnicza i mała komórka ze sprzętem gospodarczym. Z pierwotnej obsady fortu przeżyli jedynie dwaj żołnierze, obecnie, od parunastu godzin nie wystawiający nosa z zamkniętej strażnicy.

Pogoda na zewnątrz nie zmieniła się od samego ranka, kiedy to niespodziewanie zszedł z gór srogi, mroźny wiatr. Ulrykańskie podmuchy bezustannie uderzały w zbudowany na łagodnym wzniesieniu fort, świszcząc szalenie w drewnianych szczelinach palisady.

Bezlitosny wiatr i związany z nim mróz były jednak jedynymi przejawami trzymającej się jeszcze zimy. Na niższych, okalających góry terenach, resztki śniegu ustępowały już od paru dni budzącej się nieśmiało naturze.

Gdyby nie złowrogi, czarny front chmur, rozciągający się daleko na północy, i przeżycia ostatnich dni, można by uznać, iż uchodźcy znaleźli się w iście urokliwym miejscu. Wysokie położenie zabudowań pozwalało na obserwację malowniczych, pokrytych śniegiem grani Gór Środkowych, zaś po drugiej stronie, na północnym zachodzie, rozciągały się nieskończone połacie pradawnego Lasu Cieni. Najbardziej dziewiczej i tajemniczej z imperialnych puszcz.

Bladożółty owal słońca kończył właśnie swój bieg na niebie, skrywając się za konturami pobliskich szczytów. Dzień pomału chylił się ku końcowi. Jedynie bogowie wiedzieli ile z nich pozostało jeszcze ludzkiemu Imperium...

 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 15-11-2009 o 03:29.
Tadeus jest offline  
Stary 14-11-2009, 18:46   #2
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Rosły, rudawy mąż zeskoczył z grzbietu wierzchowca jako jedyny z dwunastoosobowej grupy, która zbliżyła się pod sam fort. Był starszy. Miał na oko około pięćdziesięciu lat. Miał kręcone włosy i bujną niezbadaną brodę. Był wysoki i dobrze zbudowany, niczym człek z gór. W prawej ręce trzymał drwalski topór, po którym bez wątpienia dało się dostrzec oznaki regularnego użytkowania. Gustaw zrobił dwa kroki w tył od wierzchowca, na którym jechał, wraz z dowódcą owej grupy. Wysoki wojak, wprawny jeździec i genialny kusznik. Tak w kilku słowach można było scharakteryzować sir Christova. Gdy wybierano go na dowódcę Sokolego skrzydła, nie miał zbyt licznej konkurencji. Zasłużył czynami i przeszłością na miano sierżanta. –Wręcz to najważniejszej personie w forcie Gustawie.- rzekł człowiek, wręczając staremu leśnikowi zwinięty pergamin. Ci strażnicy dróg uratowali mu życie i miał wobec nich wielki dług wdzięczności, zatem bez najmniejszego wahania, zabrał papirus i wsunął za poluzowany wcześniej pas. –To raport z stanu okolicznych traktów.- wyjaśnił rycerz –Tak zrobię Christovie.- odpowiedział. –Obyśmy się nie musieli więcej spotykać.- pożegnał Gustawa, pociągnął za uzdę i dźgnął konia w bok. Grupa po niedługiej chwili straciła się drwalowi z oczu.



Gustaw odwrócił wzrok na mający zapewnić mu ochronę fort. Zabandażowana lewica wciąż go piekła. –Bogowie miejcie mnie w opiece…- stęknął z nadzieją, że z rany na ręce nic poważnego nie będzie. Powitały go podejrzliwe spojrzenia dwójki styranych strażników, oraz licznego, okolicznego chłopstwa. Gustaw wszedł do fortu niepewny o swój los. Nikt nie gwarantował mu, że przeżyje najbliższe dni, nawet w tym teoretycznie, bezpiecznym miejscu. Usiadł na jednej z pustych, otwartych skrzyń z desek, nieopodal komórki na gospodarczy sprzęt. Leśnik rozglądał się po charakterystycznych twarzach innych, chroniących się tu person. Wiatr wył, jakby chciał przestrzec zebranych tu, przed nienazwanym złem, które sprawiło całe zamieszanie. Nie miał ochoty na podziwianie widoków. Ból z rany dawał się w znaki i Gustaw miał zły humor. Samopoczucie dodatkowo psuł brak gorzały, którą wcześniej zużył na zdezynfekowanie szramy na przedramieniu. Wbił ślepia w czarne chmury nadchodzące z północy. –Bogowie miejsce mnie w opiece.- powtórzył, jakby chciał się upewnić, że bogowie go słyszą.
 
Nefarius jest offline  
Stary 14-11-2009, 18:50   #3
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Blaise z trudem uniósł owiniętą przesiąkniętymi krwią bandażami, głowę i rozejrzał się wokół. W czasie kiedy spał w izbie zrobiło się dosyć tłoczno. Obudziły go krzyki jakiegoś starca, który w transie wieszczył nadejście śmierci i zagłady. „Gdyby wieszczył mi to wczoraj to bym mu nie uwierzył. Ale dzisiaj to zupełnie inna sprawa. Tam w lesie ledwo uniknąłem śmierci. Inni zginęli”. Po raz kolejny stanęła mu przed oczami scena potyczki ze zwierzoludźmi.

***
Wjechali na polankę tonącą w śniegu. Niewielki skrawek terenu, nie porośnięty przez drzewa i krzaki. Przed sobą słyszeli odgłosy przedzierających się przez gąszcz wrogów. Po chwili dostrzegli ich. Grupa nie była duża, liczyła może piętnastu osobników. Wszyscy rogaci i pokryci futrem. W łapach trzymali wielkie topory i maczugi.
- Zwierzoludzie – syknął Albert. – Sigmarze, miej nas w opiece...
Świsnęły bełty wystrzelone przez piątaków. Zwierzoludzie ryknęli i ruszyli pędem w stronę polanki. Blaise pochylił kopię i ponaglił konia do galopu.

Z impetem przebił pierwszego przeciwnika. Kolejnych stratował. Wypuścił nieprzydatną już kopię i sięgnął po miecz. Tuż obok niego zwijał się Jacen. Nieco z tyłu pozostali. Zwierzoludzie otaczali ich ze wszystkich stron. Z honorową walką nie miało to wiele wspólnego. W pewnym momencie poczuł jak Vent pada pod nim. Wysunął nogi ze strzemion i ześlizgnał się z siodła. W tym momencie dostał. Cios potężne topora zerwał mu naramiennik. Tarczą przywalił stworowi w zwierzęcy ryj. Trysnęła krew. Poprawił mieczem. Za sobą słyszał krzyki. Ludzkie krzyki. Jego towarzysze ginęli. Jacen odwrócił się i skoczył na pomoc dziewczynie. Kosztowało go to życie. Jeden z zwierzoludzi ciosem topora na długim stylisku rozorał mu plecy. Z jękiem Jacen de Breville osunął się z konia na czerwony od krwi śnieg.

Śmierć przyjaciela dodała mu sił. Skosił kolejnego zwierzoczłeka. Następnemu przebił gardło sztychem. Stanął nad ciałem Jacena i odpędzał się od nacierających wrogów. Był sam. Ręce bolały od machania mieczem i wstrząsów druzgotanej tarczy. Dosięgnął go kolejny cios, tym razem w udo. Opadł na jedno kolano zasłaniając się tarczą. Ryczący zwierzoludzie byli tuż nad nim.
***

Wszyscy należący do jego małego oddziału zginęli zarżnięci przez zwierzoludzi. On przeżył, cudem uratowany w ostatnim momencie, przez nieznanych mu żołnierzy, którzy potem zostawili go w forcie.
Ostrożnie podniósł się z cuchnącego siennika, na którym leżał. Głowa bolała niemiłosiernie, podobnie jak rozorane ostrzem ramię.

- Nic to. To tylko zadraśnięcia – mruknął do siebie, czym przyciągnął spojrzenia siedzących blisko niego osób. Zignorował ich. Wyglądali na sparaliżowanych strachem wieśniaków, którzy nie potrafili z honorem stanąć do walki. W obliczu wroga podkulali ogon i uciekali, byle dalej. I do tego oczekiwali, że będzie się ich bronić. A takiego! Miał nieco inne priorytety w życiu. Potrzebował sławy. Sławy i pieniędzy. Ale nie dla samego ich posiadania. Tam, za górami, czekała na niego jego ukochana księżniczka. Jego Eloise! Na samą myśl o jej licu, nadzieja wstąpiła w serce Blaise’a. Westchnął i podpierając się mieczem, ruszył ku wyjściu z budynku. Potrzebował zaczerpnąć świeżego powietrza.

Stanął na progu i zmrużył oczy, w świetle zachodzącego już słońca. Przed nim roztaczał się szeroki widok, na ponoć jeden z najdziwniejszych i najstraszniejszych lasów tego kraju. Las Cieni. Teraz skąpany w pomarańczowych promieniach zachodzącego słońca, sprawiał całkiem miłe wrażenie. „Pozory mylą... Niech tylko dojdę do siebie to tam wyruszę” – pomyślał. „Tam czeka na mnie sława. Przyłączę się do jakiejś kompani i razem ruszymy bić zwierzoludzi i mutantów. Imię Blaise’a Rolanda d’Lacoleur-Montforta będzie znane w całym Imperium i poza jego granicami!”. Wzniósł miecz i pogroził wyimaginowanym wrogom.

- Dostaniecie za swoje! Za Jacena i pozostałych! Jakem d’Lancoleur-Montfort!
Zakręciło mu się w głowie i niemal upadł na ziemię. W ostatnim momencie chwycił się grubej, drewnianej framugi drzwi i powoli, ciężko dysząc wrócił do cuchnącego wnętrza.
 
xeper jest offline  
Stary 15-11-2009, 13:57   #4
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Był zwinny, szybki i zręczny. Był jak cień, jak wiatr polu! Prześlizgiwał się, unikał, krył i ćwiczył swoją cierpliwość. Nie, żaden zwierzoludź czy inny plugawy mutant go nie dopadnie! Nie wtedy, gdy była jeszcze chociaż najmniejsza szansa na ucieczkę. Na południu będzie bezpiecznie, tak jak na zachodzie. Trzeba było się tylko tam dostać. Tutaj, w Ostlandzie, mieli same góry i lasy, teren niedostępny, niebezpieczny, ale i pełen kryjówek, wypełniony możliwościami! Problem był tylko taki, że Rudiger nie znał tych okolic, nie był tropicielem i chociaż wykształcił w sobie niezwykłą sztukę przetrwania w nawet najgorszych warunkach i potrafił prawie zawsze wskazać odpowiednie strony świata, to jednak ktoś, kto zna tu każdy parów, górkę i kępkę drzew byłby skarbem na wagę złota i to takiej ilości, jakiej sam był wagi. To był jeden z powodów, dla których w ogóle zawitał do tej dziury, którą ktoś chyba przypadkiem nazwał fortem. Może jedna banda mutantów nie zdobyłaby takiej palisady, ale oni potrafią się nawzajem wołać. Głównie rogami, widział już raz, jak to zrobili. I zbiegała się cała chmara, rój wręcz. Ostland był zdobyty przez Chaos, godziny takich miejsc jak to były policzone. Ale był też drugi powód - musiał uzupełnić zapasy, a droga na zachód również już była zablokowana. Tak mówili wszyscy, na których się natykał.

Gdy już był w forcie, oblazł wszystkie miejsca, do których tylko mógł się dostać. Jego rozbiegane oczy przeczesywały wszystko, a on sam mruczał coś do siebie od czasu do czasu. Dopiero po jakimś czasie, trochę uspokojony, wlazł do chaty. Nie wyróżniał się tu może jakoś szczególnie, bowiem miał na sobie znoszone, podróżne ubranie w czarno-brązowych kolorach, które maskowało zarówno jego szczupłą sylwetkę a także to, co pod tym ubraniem trzymał. Widać było tylko łuk i kilka strzał w kołczanie, a także miecz przywieszony do całkiem dobrego pasa. Ale jakby odjąć uzbrojenie, to mógłby uchodzić i za chłopa - z przynajmniej kilkudniowym czarnym zarostem i dość krótkimi, zmierzwionymi włosami. Tylko oczy skakały we wszystkie strony, jakby wciąż szukając drogi ucieczki. Czuł się jak w klatce, a uważny obserwator mógł to dostrzec. Zresztą co tu ukrywać, przecież to była klatka! Klatka myszy, do której zaraz będzie próbowało dorwać się stado wygłodzonych kotów.

Zignorował tego całego szaleńca, miał ważniejsze sprawy na głowie, niż słuchanie kretyna, co postradał zmysły. Medalion z młotem tylko tę niechęć pogłębiał. Zresztą, gdy patrzył na twarze tych wszystkich ludzi, to chciało mu się rzygać. Schronili się tutaj, ale te zafajdane chłopy nawet nie myślały o walce. Tylko dupami trzęśli, zamiast ruszyć łbem. Tylko idiota myślał, że w grupie raźniej. Grupę łatwiej znaleźć, wyczuć i zaszlachtować. Im więcej tym gorzej. Oczywiście nie miał na myśli armii czy tak wielkich miast jak Middenheim lub Altdorf. Tam mieli szansę się obronić, mogli walczyć, sama straż kanałów liczyła więcej zaprawionych w bojach ludzi i nieludzi, niż zebrało się w tym żałosnym forcie. Siedział więc długo i długo patrzył, czekając na kogoś odpowiedniego. Chłopki to okolice może i znali, ale na jakieś pięćset metrów do przodu, bo przeca pola nie opusce, jak ziemie orać trza. Cholerne prostaki bez ambicji. Niby dzięki nim żreć było co, ale teraz wolałby tu tych, którzy tylko żarcie zjadają, za to potrafią robić mieczami.

Po wystąpieniu jakiegoś rannego rycerzyka, któremu chyba ktoś za mocno w ten rondel na łbie pieprznął, do karczmy zawitał też osobnik zdecydowanie bardziej tutejszy. Wielki, umięśniony i z siekierą w łapie, wyszczerbioną i używaną. Drwal? Jeśli tak to okolice znać powinien, chociaż tyle, by z lasu udało się uciec. A jak obyty to i dalej się może przydać. Czarnowłosy wstał, biorąc ze sobą kubek z wodą, jedyną rzecz, którą go tu poczęstowali. Podał nieznajomemu dłoń, siadając naprzeciw i uśmiechając się, chociaż oczywiście uśmiech ten był wymuszony. Raczej ironiczny lub krzywy.
-Jestem Rudiger. Tak, nie pochodzę stąd, ale za to chcę się stąd wydostać.
Akcent miał nietutejszy, bardziej zachodni. Kto bardziej ze światem zaznajomiony, mógł go gdzieś w Reiklandzie umiejscowić, chociaż bardziej prawdopodobne, że uznałby po prostu za miejski. Głos jednak zachrypnięty był, dawno nie używany. I cichy, bowiem to co miał do powiedzenia dla wszystkich nie było.
-Tu na znajdą, a ludzi do obrony nie ma. Wytłuką jak świnie. Trzeba wiać, rozumiesz o co mi chodzi.
Popatrzył tamtemu w oczy, przez chwilę, bo potem jego własne gałki oczne znów zaczęły się wiercić w oczodołach. Klatka, o tak.
-Znasz lasy? Ja wiem jak przeżyć na bezdrożach. Możemy się stąd zabrać. Wymijałem już tych chaośników, nie złapią nas. To jedyna szansa. Widziałeś strażników? Dwóch tylko się ostało i obaj trzęsą się ze strachu jak osiki! To jak, idziesz ze mną? Bo tak czy inaczej, nie zostaję tu długo. Nie lubię czekać, aż mnie utłuką.
Pociągnął z kubka, zdając sobie sprawę z tego, że to może być jeden z ostatnich dni w jego życiu. Piękna perspektywa.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 15-11-2009 o 15:43.
Sekal jest offline  
Stary 15-11-2009, 17:44   #5
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
-Witajcie w domu Sigmara- Ciepły uśmiech starca i jego zapraszająco rozłożone, chude ramiona wprawiły podróżników w osłupienie. Nie spodziewali się znaleźć w zrujnowanej świątyni nikogo żywego – szukali jeno suchego miejsca do spania, wszak słońce było już nisko a mrok nocy wyciągał rozmaite stwory z kryjówek.

Niewysoki, ale pękaty kościołek był zbudowany w całości z białej ostlandzkiej skały, gdzieniegdzie oblazłej soczyście zielonym bluszczem, co tylko dodawało mu uroku. Co prawda powybijane okna straszyły kolorowymi, ostrymi jak kły odłamkami witraży, ciężkie drewniane wrota z symbolem komety o dwóch ogonach leżały w strzępach u podnóża stopni prowadzących do wejścia z którego wyłonił się odziany w biel kapłan, a fragment krytego czerwonym gontem dachu zapadł się pod jakimś tajemniczym ciężarem, niemniej była to jednak pierwsza stojąca struktura jaką niewyspane, mętne oczy uchodźców widziały już niemal od tygodnia, jeśli nie liczyć pali i totemów zwierzoludzi gęsto zdobionych ludzkimi członkami.

Brodaty sigmaryta również był mile widzianą odmianą – choć jego szatę plamiło gdzieniegdzie błoto, choć przez głowę przewiązany miał nabiegający krwią bandaż, choć wyraźnie utykał i musiał wspierać się ściany – jego uśmiech i radość w łagodnych oczach wydawały się tchnąć nowe życie w poobijane ciała jego niespodziewanych gości.
Mężczyzna pospiesznie skuśtykał z szerokich stopni jego przybytku i skłonił się, niemal padając na kolana przed bandą obszarpańców.

-Witajcie, witajcie!- Powtórzył ochrypłym głosem i podniósł głowę. –Proszę, zapraszam was, wejdźcie… Jeśli że macie rannych, mam w środku bandaże i leki. Jakie wieści niesiecie z północy?- Mówił szybko, choć z trudem. Z pewnością stracił już nadzieję na zobaczenie kogokolwiek bez koziego łba albo trzeciego oka i chciał dać upust swojemu podnieceniu.
Z grupy wyłonił się wysoki mężczyzna o szerokich ramionach i postawnej sylwetce. Jego skromne ubranie nosiło ślady długiej wędrówki i nawet najlepsza krawcowa nie uratowałaby go od skończenia na śmietniku albo w roli szmaty do podłóg, co w każdych innych czasach nadawałoby mu wygląd wagabundy lub typka z ciasnej alei, którą miałeś nadzieję użyć jako skrótu do domu, a która kosztowała cię sakiewkę i obtłuczone żebra. Mimo to jego oczy były łagodne, uśmiech szczery, a ledwo widoczne spod zarostu i brudu oblicze okazało się należeć do kogoś znacznie młodszego niż to wyglądało na pierwszy rzut oka.

-Witaj, ojcze- Młodzieniec klęknął przed zaskoczonym klechą na jedno kolano, ucałował tani, miedziany sygnet kościelny na jego pomarszczonej dłoni i wstał. –Nazywam się brat Siegfried, i jestem akolitą zakonu Srebrnego Młota, a to moi towarzysze- Jego głos był silny i głęboki, idealny do przedzierania się przez bitewny zgiełk i tak ceniony wśród członków zakonu kapłanów-wojowników Sigmara. Starzec uśmiechnął się jeszcze szerzej, błyskając spomiędzy siwej brody pożółkłymi zębami.
-Co za szczęście, co za szczęście!- Ucieszył się , lecz prędko zamilkł widząc nagle spochmurniałą twarz akolity.
-Obawiam się, ojcze, że nie niesiemy dobrych wieści…


Siegfried stał przy niewielkim palenisku i spoglądał ponuro w płomienie. Źrenice jego zielonkawych oczu odbijały szalony taniec płomieni, nadając pustemu wzroku iluzję życia. Przybył do fortu Roezfels relatywnie niedawno, choć był jednym z pierwszych z najświeższej piątki uchodźców. Wszystko nie zgadzało się w tym młodym człowieku – odziany był w znoszony pancerz - grubą przeszywanicę i kolczugę, a nieco dalej spoczywał oparty o ścianę słusznej wielkości bojowy mallet. Sam był wysoki i barczysty, o silnych ramionach i dłoniach pokrytych odciskami od styliska swej broni co sugerowało wojownika, a jednak przy jego boku, na pordzewiałym łańcuchu, wisiała święta księga z charakterystycznym miedzianym symbolem komety o podwójnym ogonie przytwierdzonym do prostej drewnianej okładki, a na jego szerokiej piersi, kontrastując z poczerniałą, podziurawioną kolczugą, lśnił medalion przedstawiający złoty młot, co z kolei sugerowałoby przedstawiciela Kościoła, gdyby nie przydługie, ciemne włosy i zarośnięta morda, rzeczy niemodne wśród kapłanów Sigmara.

Kimkolwiek był nieznajomy, odzywał się jedynie sporadycznie, przez większość czasu kitrając się po kątach lub, tak jak teraz, wgapiając się w płomienie swoimi wielkimi, smutnymi oczami, które mogłyby należeć raczej do zgubionego dziecka niż rosłego męża.

Ze stagnacji wyrwał go szalony starzec, wywrzaskujący przepowiednie zagłady. Gdy mężczyzna w końcu upadł, Siegfried pochwycił przypięty do jego torby podróżnej bukłak i klęknął przy nim, podtrzymując mu głowę i pozwalając mu się napić. Staruch mamrotał bezgłośnie jak w gorączce i zaciskał kurczowo żylastą piąstkę na starym medaliku, symbolu boga, któremu Siegfried poświęcił większość swojego życia. Boga, który jak dotąd nie uznał za stosowne mu się odwdzięczyć…

-Spokojnie, dziadku… Pij, odpocznij…- Przemówił do starca silnym ale łagodnym głosem. Podniósł go po chwili i z przerażeniem zauważył, że szaleniec niemal nic nie waży – musiał być wychudzony i wynędzniały do granic możliwości… na pewno nie pożyje długo.
Akolita posadził wycieńczonego mężczyznę przy palenisku, ściągnął z ramion poplamiony krwią płaszcz, odsłaniając zabarwione kurczem kapłańskie szaty, i owinął nim uchodźcę zastanawiając się ile to już będzie osób które w nim umarły.

Kapłan zdawał się nie zważać na niską temperaturę i brak jedynej dającej ochronę przed nią częścią garderoby. Zmówił przy starcu cichą modlitwę i odwrócił się do rannego rycerza.
-Uważałbym z życzeniami, panie rycerzu- Zwrócił się do niego uprzejmie. –W twoim stanie nie liczyłbym na pokazywanie komukolwiek czegokolwiek. Nazywam się Siegfried- Przedstawił się. –Brat Siegfried, akolita zakonu Srebrnego Młota, pokorny sługa Sigmara. Rzeknij, skądżeś przybył? Jesteś, sądząc po nazwisku, z zachodnich królestw. Czego szukasz w Imperium? I kto cię tak urządził? Pozwól że zerknę na twoje rany, to ramię wygląda dość paskudnie…- Młodzieniec zmarszczył nos.
 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 15-11-2009 o 22:58.
K.D. jest offline  
Stary 15-11-2009, 18:43   #6
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Gustaw był głęboko zamyślony gdy nagle obok pojawił się czarnowłosy człowiek. Potrząsnął głową i spojrzał pierwej na twarz męża, a następnie na wręczony przez niego kubek z wodą. Trochę go zdziwiła wylewność Rudigera. Ostatnimi czasy, rzadko kto zaczepiał nieznajomych. Ludzie robili się podejrzliwi i nie ufni. Wielokroć bardziej niż do tej pory. –Gustaw- przedstawił się w końcu uśmiechając w bardzo podobny sposób, co rozmówca. Sytuacja, w której wszyscy się znajdowali nie napawała optymizmem ani dobrym humorem. Nikogo. Leśnik napił się wody, następnie odłożył kubek na bok i wolną już dłonią pogładził się po zabandażowanej lewicy. Nawet gdyby Rudiger nie wspomniał, że jest nie stąd, to i tak Gustaw zauważyłby to po akcencie i dość nietypowej energii, która tkwiła w czarnowłosym. –Ano! Trzeba stąd uciekać czym prędzej. W tym miejscu nasz koniec nadejdzie szybciej, niż nam się zdaje…- burknął pod nosem rudy, starszy człek. –Znam lasy.- odpowiedział w końcu na najważniejsze pytanie. –Znam za dobrze. Drwalem jeżem. - odrzekł. Wspomnienia z przed ostatnich lat w sekundę powróciły, przypominając Gustawowi o tym, do czego nigdy nie wróci. Jedynym pozytywnym aspektem jego ucieczki był fakt, że nikogo nie miał i co za tym idzie nikogo nie stracił. Wszystko co było mu potrzebne miał przy sobie. Ciepłe ubranie i jego ulubiona siekiera, która powaliła więcej drzew niż komukolwiek mogło się zdawać. –Jak z nieba żeś mi zleciał. Sam nie dałbym rady, gdyby na drodze wilki napadły, czy dzik zaatakował. W dwójkę mogliby my sobie poradzić.- rozważał plusy ucieczki. –Na brak siły nie narzekam, ale musisz brać pod uwagę wać Rudigerze, żem stary już i nie jeżem tak szybki i gibki jak Ty. Spowalniać tylko będę ucieczkę.- wyjaśnił dość uczciwie ostrzegając rozmówcę zawczasu. –Chcesz się na to porywać?- spytał chcąc poznać ostateczne zdanie rozmówcy.
 
Nefarius jest offline  
Stary 15-11-2009, 21:54   #7
 
Reputacja: 1 Erwin "Hawk Eye" nie jest za bardzo znany
Erwin deptał "Wąskiemu" po piętach przez kilka ostatnich tygodni aż do ziem Kislevu. Gdy miał go już wziąć w obroty, z pod ziemi wyrosły te plugawe bękarty chaosu i postanowiły sobie poucztować.
Tchórzliwy śmieć wykorzystał zamieszanie i się rozpłynął. Razem z nim rozpłynęła się nadzieja na szybkie zakończenie sprawy i piękny zarobek. Od przygodnych ludzi Erwin dowiedział się że znalazł się w samym centrum epokowej hekatobomby. Dobrze wiedział że dalsze wykonywanie zlecenia w trakcie takiej zawieruchy jest jak strzelanie z łuku jedną ręką. Co więcej ścierwo "Wąskiego" pewnie już gdzieś gniło rozszarpane przez tych zmutowanych popaprańców.
Sytuacja z godziny na godzinę stawała się coraz bardziej nieciekawa, mimo to przypływ adrenaliny budził w Erwinie pozytywny nastrój.
Kochał ryzyko jak nic na świecie, kontrolowane ryzyko.
Postanowił wyekspediować swoją cenną osobę poza obszar zagrożenia podróżując głównym traktem na południe.
Po drodze mijał setki uciekinierów i widział liczne miejsca rzezi - zabijało to w nim ekscytację i coraz bardziej zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji.
Zabawa skończyła się, gdy ostatniej nocy jakieś olbrzymie plugastwo zaatakowało go na trakcie. Szczęśliwie lub nie, koń okazał się większym i smaczniejszym kąskiem niż jego dupa.
Nie chcąc zostać podwieczorkiem umknął w las, którym wędrował wzdłuż traktu do białego rana. O świcie natknął się na rodzinę leśnych smolarzy, która tak jak on przemykała się lasami na południe.
To od nich dowiedział się że leśny fort jest ostatnim miejscem w okolicy gdzie można znaleźć schronienie. Zziębnięty i przemoczony postanowił poszukać tam sposobu na wydostanie się z tego "bagna".

***

"Fort?!,to chyba miał być fort".
Drewniana palisada może zatrzyma dzika, ale na pewno nie to co zjadło mu wczoraj konia. Do tego tych dwóch wieśniaków odzianych w kawał blachy, z widłami w ręku, robiących za strażników.
Temu miejscu bliżej było do spiżarni dla wszelkiego plugastwa które wyjdzie z lasu, niż do schronienia dla bezbronnych uciekinierów.
Wiedział że musi opuścić to miejsce szybciej niż się tu znalazł.

***

Pojawiając się w drzwiach fortecznej chaty, nie wzbudził większego zainteresowania. W normalnych okolicznościach nikt nie łączył by go z tą odzianą w kożuchy i śmierdzącą dymem rodziną kudłaczy, ale po przejściach ostatnich dni nie odróżniał się znacząco od swoich współtowarzyszy.
Średniego wzrostu, ubrany w kożuch i długi płaszcz, z nieogolonym kilkudniowym czarnym zarostem wyglądał na więcej niż jego dwadzieścia osiem lat. Jedynie łuk na plecach i dźwięki metalu wydobywające się spod długiego czarnego płaszcza mogły zdradzić że nie jest zwykłym "smolarzem".

Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do panującego półmroku, szybko spostrzegł że całe pomieszczenie wypełnione jest zbieraniną oberwańców i zawalidrogów, którzy w większym lub mniejszym stopniu odczuli na sobie trudy ostatnich dni.
Wypatrzył sobie miejsce obok rudego brodacza z pokrwawioną ręką. Mógł stąd dokładnie wpatrywać się w dwa sympatycznie sterczące cycki kobiety, która opiekowała się na wpół żywym starcem. Nawet w tak ponurym miejscu Erwin znalazł coś, co przynajmniej odrobinę polepszało mu humor.
Niestety zanim zdążył nacieszyć oczy miłym widokiem, jakiś zramolały dziad popsuł mu humor jakimś kazaniem o zagładzie. "Kogo to obchodzi?" -pomyślał, "Najważniejsze to przeżyć".

Zamyślił się. "Trzeba znaleźć kogoś kto zna drogę na południe, jest na tyle mądry żeby porzucić tą złudną kryjówkę i na tyle głupi żeby w chwili zagrożenia nie wystawić mnie do wiatru".
Dalsze rozmyślanie przerwała mu rozmowa rudego brodacza z ciemnowłosym o rozbieganych oczach. Nadstawił ucha jednocześnie udając że szuka czegoś w plecaku.

Po chwili zrozumiał że nie jest jedynym który widzi beznadzieje trwania w tym miejscu. Nie podobało mu się jednak to że ktoś go wyprzedził, tym bardziej że był to ten młokos o rozbieganych oczkach. Był młodszy i zwinniejszy, co dało się zauważyć w jego ruchach. W przypadku zagrożenia uciekał by szybciej niż Erwin a to mogło oznaczać śmierć. Stary był już lepszym kandydatem do "wycieczki", jednak czy nie opóźniałby marszu?
Niezależnie od dalszego rozwoju sytuacji Erwin postanowił działać zanim zapadną decyzje, które mogą mieć wpływ również na jego los.

We trzech będzie raźniej i bezpieczniej - zwrócił się nagle do obu mężczyzn z typowym dla siebie uśmieszkiem. Po krótkiej pauzie, nie czekając na ich odpowiedź kontynuował - Nie znam zbytnio tych okolic i nie potrafię znaleźć właściwej drogi pośród kniei, ale nie ma takiego bydlęcia które uszłoby mojej strzale. Wypowiadając te słowa wymownie przejechał ręką po swoim łuku. Zniżając głos kontynuował -Myślę że we trzech mamy większe szanse na zewnątrz niż tutaj. Wypowiadając kolejne słowa sięgnął do manierki, odkorkował ją i podał staremu brodaczowi - Nazywam się Erwin, przyjaciele mówią do mnie Sokole Oko. To krasnoludzka gorzała, trzymam ją na specjalne okazje.
 

Ostatnio edytowane przez Erwin "Hawk Eye" : 16-11-2009 o 00:33.
Erwin "Hawk Eye" jest offline  
Stary 16-11-2009, 18:20   #8
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Blaise odwrócił się do mówiącego do niego człowieka. Mężczyzna, tak jak bretończyk ocenił na pierwszy rzut oka, przedstawił się jako akolita imperialnego boga, Sigmara. Sigfried, bo tak brzmiało jego imię zapytał o parę rzeczy i zaproponował pomoc.
- Dzięki Ci zacny człowieku – odpowiedział Blaise. – Lecz to tylko zadrapania... Nic poważnego, powiadam. Jestem Blaise. Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort.
Podał akolicie prawicę i potrząsnął mocno.

- Jakżeś słusznie odgadł, nie jestem z tych stron. Mym domem jest Bretonia, leżąca na zachód od Imperium. Tam się urodziłem i dorastałem – z wyglądu można by powiedzieć, że proces dorastania w przypadku bretończyka nie zakończył się jeszcze. Na oko nie miał jeszcze dwudziestu lat. Na twarzy o szlachetnych rysach i wydatnym nosie, miał delikatny młodzieńczy zarost. Fryzura także bardziej przynależała młodzieńcowi niż dojrzałemu mężczyźnie. Spod bandaży kasztanowe włosy w falach opadały na kark i ramiona. – Do Imperium przybyłem w poszukiwaniu dwóch rzeczy, które są niezwykle ważne w życiu. Mówię tu o sławie i bogactwie. Obie te rzeczy muszę zdobyć by poślubić wybrankę mego serca. Szlachetną pannę o imieniu Eloise. Czeka ona na mnie w Bretoni, aż przybędę niczym książę w blasku sławy i pod nogi jej ojca rzucę wór złota. Takem sobie zaplanował. Ale ostatnimi czasy plany nieco w łeb dały, gdyż podczas niedawnej potyczki przyjaciela mego serdecznego straciłem. Mówię o szlachetnie urodzonym Jacenie de Breville. On to głowę położył w obronie innych mych towarzyszy. Też zginęli... Jednak dzielnie stawali przeciw przeważającym siłom wroga. Sławetna i godna to śmierć była, powiadam. Mnie uratowano. Nie wiem kto to uczynił, ale mu dozgonnie wdzięcznym będę i jak Pani Szlachetna Opiekunka Bretoni pozwoli, odwdzięczę się godnie. Jednakowoż Jacen poległ i mym celem, poza zdobyciem sławy i bogactwa, teraz zemsta się stała. Poprzysięgłem mu, że pomszczę jego śmierć. Na Kileich, tak się stanie!

Nieco zmęczony przemową i znów żywymi obrazami śmierci swoich towarzyszy, opadł na siennik. Teraz miał czas aby popatrzeć po nowoprzybyłych. Właśnie jeden z nich, jakiś kocmołuch w kożuchu, wskazywał na niego i akolitę głową i coś szeptał do towarzyszących mu mężczyzn.

- A cóż, jeśli łaska, to tam szeptacie na mój temat? – zakrzyknął przez całą izbę. Wieśniacy popatrzyli na niego z zaciekawieniem. – Czyż nie jakieś obelgi pod mym adresem lub mego świątobliwego towarzysza? Jeśli tak to na ubitej ziemi zaraz staniem. A może wpierw głośno powtórzycie co powiedzieliście, tak aby wszyscy usłyszeć mogli!
 
xeper jest offline  
Stary 16-11-2009, 18:24   #9
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Starzec, wycieńczony i pogrążony w transie, nie usłyszał padających w pobliżu słów. Nie zauważył też sigmaryty, gdy ten się do niego zbliżał... Już dawno przestał dostrzegać świat wokół siebie, żyjąc w jego wypaczonej, mrocznej wersji. Mimo wszystko, zimny dotyk kapłana i smak wody na rozoranych ustach obiecywały upragniony odpoczynek i spokój. Starzec delikatnie ułożył poranioną głowę na podłodze i westchnął z uczuciem ulgi, podciągając otrzymany płaszcz pod samą brodę. Jego oddech zwolnił… usta przestały się poruszać… wydawać się mogło ze usnął…

Jednak nie minęło więcej niż parę chwil, gdy z wnętrza chaty dobiegł krzyk przerażenia, przerywając wszelkie toczące się jeszcze spory i rozmowy. Wieszcz rzucał się w konwulsjach. Starcze czoło marszczyło się w wyrazie niewyobrażalnego bólu. Potężny dreszcz przeszył wątłe ciało, zrzucając z niego płaszcz. Usta starca znów zaczęły się poruszać... Cichy szept umierającego człowieka formował się w ledwo zrozumiałe słowa…

... oni nadchodzą... już tu są ...biegnijcie...

Jakby wtórując jego słowom, potężny dzwon strażnicy zabił dwukrotnie.

- Ludzie! Do broni! Nadchodzą od północy!!! - rozległ się na zewnątrz krzyk drugiego ze strażników.

Chłopi wybiegli z chałup i przywarli do szczelin palisady, starając się dojrzeć zagrożenie. Ktoś z ciżby krzyknął - Tam są ludzie! Oni kogoś gonią!

I faktycznie… po trakcie, jakieś trzysta kroków od bramy fortu biegła rodzina… Krzyczeli i błagalnie wymachiwali rękoma… za nimi zaś, z lasu zaczęły wyłaniać się pojedyncze, mroczne postacie. Pół tuzina potężnych, wyjących w szale zwierzoludzi rzuciło się z furią w pogoń za uciekinierami. Ich purpurowa od posoki, wyszczerbiona broń lśniła złowrogo w świetle zachodzącego słońca.


Jeden z dwojga małych chłopców, nie będąc już w stanie nadążyć za rodzicami, puścił dłoń matki i upadł na zmarznięty grunt traktu, kalecząc kolana.

- Otwórz no tę przeklętą bramę! Oni ich zaraz ubiją! - Wrzasnął jednoręki rudzielec do wąsistego strażnika, stojącego przy palisadzie.

Żołnierz spojrzał w stronę traktu… Gniew na jego twarzy mieszał się z przerażeniem.
- Chybaś, chamie, zmysły postradał! Nam fortu bronić, a ich aż sześciu! Jak dostaną się do środka, wszystkich tu wybiją! Zabieraj tę kaprawą łapę od bramy, bo i ją ci zaraz odejmę! – Zamachnął się groźnie mieczem, dając upust targającym nim emocjom.

Chłopki w forcie, jakby wyczuwając już, że zaraz rozbrzmieje w powietrzu ryk mordowanych ludzi, mocno przytuliły bliźniaczki i zakryły im uszy.
...na Sigmara... - zaczęły szeptać do siebie, spoglądając w pochmurne niebo.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 16-11-2009 o 22:08.
Tadeus jest offline  
Stary 16-11-2009, 19:07   #10
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Sigmaryta pochwycił swój młot i wyskoczył z chaty jak oparzony, kierując się w stronę palisady. Widoczna przez nią scena napawała go przerażeniem w niemal takim samym stopniu jak złością skierowaną do tchórzliwego strażnika.
-Na Sigmara, człowieku!- Wrzasnął potężnie. –Jeśli natychmiast nie otworzysz tej bramy, przysięgam, potwory po jej drugiej stronie będą twoim najmniejszym problemem!- Strażnik, tak skory do zwady z inwalidą, nie kwapił się za bardzo do wymiany zdań z rosłym sigmarytą i trzęsącymi się rękami chwycił kołowrót obsługujący bramę, która wnet stanęła otworem.

Podzwaniając kolczugą i z rozwianym włosem akolita puścił się długimi susami wprost na szarżujących zwierzoludzi, w drodze mijając lamentującą w biegu rodzinę. Kapłan nie zwrócił na nich uwagi – jego wzrok był skupiony na ogromnym zwierzoczłeku, który wysforował się na przód swej watahy i wzniósł ząbkowany bułat by rozpłatać pozostałego w tyłu chłopczyka.
Dziecko chlipało i schowało głowę między kolanami. Jego uszy wypełniał dziki ryk bojowy monstrów o których dotąd tylko słyszało, w gardle stanęła mu twarda gula skondensowanego przerażenia. Niezdolne się poruszyć, drobne ciałko zdawało się wyczekiwać momentu w którym spadnie nań miażdżący cios, bez wątpienia pozbawiając je życia.

Wtem, tuż obok, dał się słyszeć inny okrzyk – znacznie bardziej już ludzki, acz nie mniej potężny i robiący wrażenie niż ten pochodzący od potworów Chaosu…
-Za Sigmara! Giń, ścierwo!- Siegfried dopadł do chłopca w tym samym momencie co zwierzoludź. Mimo że monstrualne stworzenie górowało nad nim wzrostem i masą, kapłan zdawał się być z nim na równi – jego ruchy były pewne, choć pełne gniewu, pozbawione wątpliwości czy strachu. Zaiste, mężczyzna zdawał się pokładać w równie dużo wiary w swym wojowniczym bogu co w swoich umiejętnościach.

Ostrze potwora zakreśliło w powietrzu gwiżdżący łuk i opadło na skulonego chłopczyka… tylko po to by wgryźć się głęboko w twarde drewno styliska młota bojowego Siegfrieda. Zwierzoczłek potrząsnął rogatym łbem i zawył przeraźliwie – w jego prostokątnych, kozich źrenicach błysnęła żądza dokonania mordu na komukolwiek kto mu się przeciwstawił.
Siegfried stęknął i z całych sił odepchnął monstrum do tyłu, stając między nim a chłopcem na szeroko rozstawionych nogach. Przez ułamek sekundy mierzyli się wspólnie wzrokiem, człowiek ponurym i ciężkim jak jesienna chmura, nieludź oszalałym i pełnym niezaspokojonego głodu, niczym czempioni dwóch wielkich panów przed pojedynkiem na śmierć i życie.

Zza pleców monstrum dobiegały dźwięki zbliżających się kompanów, a niedaleko za kapłanem szykowały się siły złożone z ochotników z osady, z odważnym, choć rannym, bretończykiem na czele.
Po tej sekundzie niepewności, oceniania sił, Bestia i Człowiek ruszyli na siebie z nieartykułowanym rykiem.

Sigmaryta zaatakował, wykorzystując zasięg swej broni – żelazna głownia jego młota przecięła powietrze z lewa na prawo by zmieść stwora w pół kroku. Ten jednak nie sprzedał swej skóry tak tanio – zatrzymał się, pozwalając młotowi śmignąć tuż przed sobą, a potem jednym skokiem rzucił się na kapłana wiedząc, że ten nie zdąży wycofać swej ciężkiej broni do ponownego ataku. Spotkała go jednak niemiła niespodzianka – ciężki but człowieka wylądował na jego porośniętej szczeciną klatce piersiowej, wyciskając z jego płuc chmurę cuchnących oparów, wytrącając go z równowagi i posyłając do tyłu. Nim doszło do upadku, bestia zamachnęła się na ślepo w geście szaleńczej determinacji. Jej dziki cios sięgnął dzielnego młodzieńca, godząc go prosto w ramię. Z tak dużej odległości nie dało się zobaczyć jaki efekt miał na mężczyźnie ten cios, widać było jednak, że zachwiał się on pod jego nieludzką siłą.

Tymczasem do bitwy dołączały stronnictwa dwójki walczących…
 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 16-11-2009 o 21:04.
K.D. jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172