Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-02-2010, 20:09   #51
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Nie wiedziała, dlaczego nie doszło do rozróby. Opatrzność czasem czuwała nad głupcami i tym razem był to szczęśliwy dzień Matiasa i jego gadatliwego kumpla. Za to blef z ogniami był znakomity, a Markus i Veller zagrali niczym znający się od lat duet. Fay czuła coś na kształt podziwu dla obydwóch, choć nie była jeszcze gotowa by go wyrazić.
Swoją drogą gdyby nie pozbyła się swego wyposażenia w kopalni… W jej wykonaniu blef mógł się nim nie okazać. To właśnie czyniło ją naprawdę straszną, absolutna nieprzewidywalność, właściwa tylko kobietom a i to zapewne nie wszystkim. W sumie może dobrze, że ogni już nie miała, ale to była refleksja na później, na czas kiedy dokona już zemsty, najlepiej w mniej spektakularny sposób.
- Teraz to musimy Markus odpocząć – odpowiedziała tylko myśliwemu - przespać się, leziemy pół dnia, dla mnie to już nadto. – dla podkreślenia swych słów zrzuciła z ramion plecak i usiadła obok niego na ziemi. – No i każą szybko, rób wolno, pierwsze przykazanie najemnego pracownika – uśmiechnęła się kwaśno. Siggi zdawał się podzielać jej zdanie.

***

Rysowała nożem po ziemi. Góry, drzewa i słoneczko, nawet ludzka sylwetka, wypisz wymaluj otaczający ich krajobraz.
- Źle zrobiłeś Veller. – odezwała się do niego, kiedy tylko podszedł, a może zwyczajnie przechodził obok. - Dajesz się wciągać w niedotyczące cię bagno.
Podniosła głowę by spojrzeć mężczyźnie prosto w oczy. Nadal była zła, że ją powstrzymał podczas rozmowy z Matiasem i Erichem. I jeszcze bardziej, że powstrzymać się dała. Pozbawiona własnej woli jednym gestem obcego przecież mężczyzny.
- A powinniśmy po prostu pojechać do Middenheim, sprzedać schowane przez was zabawki i znaleźć specjalistę co nas wybawi od tego … świństwa. Należało ich zabić. – starała się żeby ostatnie zdanie zabrzmiało dobitnie.
Od ziemi ciągnęło jeszcze chłodem. Powietrze było rześkie, pachniało wolnością, kłamało. Fay wstała, otrzepała portki, bez potrzeby, raczej po to żeby cos zrobić z rękoma. Patrzyła na Vellera bez cienia uśmiechu.
- Chyba, że wierzysz, że możesz tu pomóc? Wierzysz, co? – przyszło jej to do głowy już kilka razy, że medyk jest jakimś pieprzonym idealistą. Trudne słowo na określenie kompletnych idiotów.
- Wiesz co myślę Fay? - rzekł uśmiechając się do siebie po jej słowach - Myślę, że to pic na wodę i nie ma żadnej odtrutki. Że się sami trujemy tymi tabletkami... - urwał na chwilę - Widziałaś opojów na ulicach miasta? Spróbuj, któremuś zabrać te sfermentowane szczyny, którymi się raczą, a wpędzisz go w takie męki, że nawet śledczy sigmaryckiej inkwizycji będą pod wrażeniem. Prosta sprawa. Wszystko jest trucizną. Prawdziwą kwestią jest dawka. A wiesz czemu w takim razie nadal biorę to gówno? Bo nie mam pewności. Wiem to i owo o truciznach i wiem mniej więcej co wiedzą o nich specmajstrzy z Middenheim. I powiem Ci, że o takich raczej nie wiedzą. Krasnoludy nie znają stali i tych kartaczy Ropkego. A ja nie mam pewności nawet do tego efedrium. Nazwa znajoma, ale diabli wiedzą co to jest. Tak samo z trucizną. Mniejszym ryzykiem jest jak na razie posiedzenie trochę w tych górach. No i jeszcze jedno. Zwyczajnie mam ochotę osobiście zobaczyć się z Panem Ropke i zaaplikować mu coś ze swojego klasycznego repertuaru.
Spojrzał teraz na nią zupełnie poważnie.
- Nie ryzykuj bez potrzeby Fay.
- Jakby nie żyli pana Ropke by nie ubyło. – wycedziła – I trzeba nam było powiedzieć , że uważasz ze tabletki to trucizna. Każdy powinien sam zadecydować, czy je dalej brać.
- Ty się złościsz Skalla? - spytał rozbawiony. Dziewczynę znów nosiło. Przywodziło to na myśl parę ciekawych rzeczy. Lubił się z nią droczyć. Budziła emocje... - Matias i Erich to przygłupy. Dali by się zabić w imię jakiegoś Pana Ropke. Walczyliby do końca i ktoś by zginął. Ty, albo Markus, a może ja. Taki obrót spraw mnie nie interesuje. Ale ty Fay... Ty masz coś straszne ciągoty do krwi.
Przez chwilę przyglądał się jej wnikliwie bez żadnego określonego wyrazu twarzy.
- Kogo zabiłaś, że trafiłaś na szafot? - nie zraziła go jej kpiąca mina. Podbił stawkę - Pytanie za pytanie Skalla.
Zła iskra zapaliła się w oczach Fay. Chciała zgasić arogancki uśmiech Vellera. I wiedziała jak to zrobić. Opuściła głowę i zaczęła mówić.
- Najęłam się na służbę. Bogata rodzina. Mieszczanie. Sielanka: mama, tata, synek i kaleki brat. Brat taty znaczy się. Nie lubiłam ich. Kupiłam specyfik. Zasnęli, powiązałam. Najtrudniej było wszystkich zatachać do jednego pomieszczenia. Ten kaleka, wielki i tłusty… – wzdrygnęła się – Zmachałam się strasznie.
Teraz podniosła na niego wzrok. Chwilę milczała. Nie przerywał.
- Obudziłam ich najpierw. Pierwszego zabiłam kalekę. Czystym cięciem. Wbrew temu, co twierdzisz nie lubię zbyt krwawej zabawy. Potem chłopca. Żebyś widział ich miny – uśmiech nie przyszedł łatwo, ale był. Delikatny, dziewczęcy. Tylko chwilę wytrwała z uniesioną głową. Potem zamilkła, ale na krótko, chciała skończyć nim jej przerwie– Potem mamę. Tatę na końcu.
- A potem dałam się złapać.
- Moje pytanie. Takie samo. Za co siedziałeś Veller?

Veller pochylił głowę, sięgając spojrzeniem pod zakrywaną przez jasne włosy twarz by odnaleźć jej spojrzenie. Rodzin nie zabija się dlatego, że się ich nie lubi. W ogóle się ich nie zabija. Szczególnie jak się jest ładniutką dziewczyną, co to może bez problemu znaleźć zapomnienie w ramionach tego, na którego ma akurat ochotę. Musiała go nienawidzić. Ciężko sobie było wyobrazić jak mocno.
- Zasłużył?
Odpowiedziała cicho, tak, że musiał, nachylić się jeszcze niżej żeby usłyszeć, co mówi. Ale nawet szept dziewczyny brzmiał twardo.
- On zasłużył. Ja musiałam. Psi los.
- Za co miałeś zawisnąć, Veller?
– zapytała głośniej. – Taki ładny, taki niepasujący do stryczka?
- Nie za to za co powinienem - odparł. Urwała na razie temat. Być może słusznie. A jednak zostało wielkie niedomówienie. Tak czy inaczej wyglądało na to, że naprawdę to zrobiła. I że żałowała - Wbrew temu co o mnie uważasz, jestem najemnikiem - uśmiechnął się trochę wymuszenie - Miałem prostą robotę, którą pokpiłem. No i mnie złapali.
- A szczegóły Veller? Bo to nie jest odpowiedź – wyciągnęła rękę do jego zarośniętego policzka. Odsunął się. - Pokpiłam sprawę. – Oczy jej się nie uśmiechały, ale usta tak, łatwiej poddając się woli – powinnam była zapytać cię o imię.
Veller mimowolnie się uśmiechnął.
- Posiedź trochę ze mną – dziewczyna poprosiła go cicho.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 20-02-2010 o 20:25. Powód: trzy razy samo h :]
Hellian jest offline  
Stary 20-02-2010, 20:59   #52
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
25 Sommerzeit KI

Noc spędzili w jaskini. Wtaszczenie całego dobytku na górę zajęło im prawie pół godziny. Markusowi, ze względu na zranioną rękę trzeba było pomagać przy wejściu. To samo powtórzyło się z rana. Ręka dokuczała mu bardziej niż wczoraj.

Droga do folwarku zajęła im niecałe dwa dni. Mijając kopalnię zahaczyli o miejsce, gdzie wcześniej ukryli przedmioty zdobyte na nieumarłych. Na miejsce dotarli gdy słońce chyliło się ku zachodowi by za wkrótce zniknąć za koronami drzew otaczających gospodarstwo Schultzów. Nawet w nikłym świetle zmierzchu widać było, iż ten majątek najlepsze lata miał już za sobą. Większość pól otaczających folwark leżała odłogiem. Tam gdzie jakiś czas temu rozciągły się łąki, teraz rozciągały się gęste zarośla. Można było odnieść wrażenie iż las powoli upominał się o ziemię, którą ludzie wydarli mu przed laty.

Budynki składające się na gospodarstwo tworzyły kwadrat wzniesiony wokół centralnego placu. Ze względu na swój stan sprawiały równie przygnębiające wrażenie jak pola i łąki. Z położonej na północy budowli, która niegdyś musiała pełnić funkcję stajni albo stodoły, pozostały jedynie dwie ściany boczne. Bliźniaczy budynek znajdujący się po przeciwnej stronie placu był cały jednak liczne dziury w dachu i wrota, którym brakowało jednego skrzydła, sugerowały, że on również od jakiegoś czasu nie jest używany. Na wprost stał piętrowy budynek służący mieszkańcom folwarku za domostwo. W odróżnieniu od pozostałych zabudowań wzniesionych wokół placu ten był w miarę zadbany choć tu i ówdzie dało się zauważyć odchodzący tynk. Kilkanaście metrów na lewo od placu można było dostrzec wielki budynek oraz pozostałości kolejnego.

W oknach domu, na parterze paliło się światło. Z wnętrza dochodził gwar rozmowy lub raczej awantury, gdyż dyskutanci – kobieta i mężczyzna, przekrzykiwali się wzajemnie nie przebierając w słowach.

- Udo, całkiem żeś rozum postradał?! Kto to widział, żeby samemu włóczyć się nocą po lesie? -
krzyczała kobieta.

- Wezmę ze sobą Gregora – odpowiedział jej męski głos.

- Chyba zgłupiałeś jak myślisz, że puszczę z tobą dzieciaka!

- Nikt cię nie pyta o zdanie suko. Młody zbieraj się, idziemy po dziadka.

- Gregor, nigdzie nie idziesz. A ten głupi staruch już nie raz całymi dniami szwendał się nie wiadomo gdzie. Jak do tej pory nic mu nie było to i teraz nic się nie stanie.

- Niem mam zamiaru kusić losu. Mówił, że zaraz wróci a nie ma go cały dzień.


Kiedy podeszli bliżej domostwa kobieta wyjrzała przez okno i dostrzegła nadchodzącą grupę. Zaalarmowała o jej obecności pozostałych domowników, którzy po chwili wyszli przybyszom na spotkanie. Mężczyzna, którego głos wcześniej słyszeli miał około czterdziestu lat. Na grubo ciosanej twarzy, zwieńczonej potarganą czupryną w kolorze ciemny blond, nosił kilka blizn. Ubrany był w brązowe skórzane spodnie i beżową koszulę. Za nim stał chłopiec wyglądający na jakieś 12-13 lat. Ze względu na znaczne podobieństwo rysów twarzy jasnym było iż, jest jego synem. W drzwiach stała niezbyt urodziwa kobieta, w podobnym wieku co mężczyzna.

- Gadać szybko, coście za jedni i czego tu chcecie – zwrócił się szorstko do nowo przybyłych tonem dalekim od życzliwości.

[opis bn tradycyjnie w komentarzach]
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 24-02-2010, 12:31   #53
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Może to jednak nie była taka dobra wymiana?
Veller ważył w dłoniach krasnoludzki topór i tarczę. Broń była solidna. Niezgorsza niż jego własny miecz, który mu odebrano gdy leżał półżywy w rowie. Niemniej znacznie cięższa i na myśl o wsipnaniu się z nią gdziekolwiek dostawał głupiego uczucia dokonania trefnego interesu. Jakość nie miała to nic do rzeczy. Jeśil mają przeżyć, to nie dzięki lepszym mieczom. Tylko ten pieprzony ciężar...
Tarczę przymocował sobie skołowanym z resztek świetlicy rzemieniem do pleców i dopiero na nią założył plecak. Nie powinno być tak źle jeśli nie będą zmuszeni do jakiegoś forsownego biegu. Nity, które jak założył, mogą się przydać do wspinaczki znalazły jeszcze trochę miejsca dla siebie w plecaku. Pozostało czym prędzej opuścić kolonię krasnoludów.

***

Droga do mogiły zajęła odrobinę więcej niż wspominały krasnoludy. Głównym winowajcą był deszcz, który roztopił ziemiste podejście po zboczu i drastycznie zwiększył poślizgowość wystających tu i ówdzie świerkowych korzeni. Nieco wyżej nie rosły już nawet kosodrzewiny. Tam właśnie znaleźli wspominany przez krasnoludy kurhan. Tą szumną nazwą określona mogiła nie mogła mieścić więcej niż parę, a najpewniej jedne zwłoki. Teraz jednak była już tylko walącym się schronieniem dla pionierskich owadów. Poza zwiewną pajęczyną nie znaleźli niczego. Głaz stanowiący wejście do mogiły wysadzono. Na myśl przychodziły ognie azeriańskie poprzedników. Veller podniósł jeden z odłupanych kawałków i przyjrzał się powierzchni, która uległa rozerwaniu. Nie znał się na kamieniach, ale wiedział wystarczająco, że powierzchnia kamienia pod wpływem działającej z czasem erozji szarzeje i porowacieje. Chciał się upewnić, że grób odwalono niedawno.

Spotkanie Ericha i Matiasa pod podejściem do jaskini omal nie skończyło się krwawo. Obaj ludzie Ropkego okazali się lojalni do bólu i wyjątkowo niepomocni. Można było mieć nadzieję, że przyjdzie jeszcze taka pora, że będą mogli ich bez ryzyka usiec. W tej chwili nie dało się nic powiedzieć. Ropke miał wszystkie atuty więc zabijanie jego ludzi mogło zwyczajnie nie mieć przyszłości. Tak przynajmniej uznał Veller gdy starał się uspokoić sytuację. Fay wydawała się mocno zawiedziona. Dziewczyna wpierw działała, a potem myślała. Podniecająca cecha zważywszy, że do tej pory wszystkie kobiety, które znał na ogół w ogóle nie działała. A myślała tylko czasem i w sposób łatwy do zgadnięcia. O Fay nie można było tego powiedzieć. Gdy patrząc na Matiasa sięgała po topór serce podeszło mu do przełyku i waliło niemiłosiernie prędko. Sytuacja prawie wymknęła się spod kontroli, a jemu... Jemu się to cholera podobało. Co nie zmieniało oczywiście faktu, że nadal uważał, że zwada z tymi przygłupami mogła w najlepszym razie nie zmienić ich położenia.

Szew Markusa na szczęście tylko puścił, a nie pękł więc wystarczyło tylko raz końcówkę poprawić i związać. Gorzej, że ręka była ciepła. Powiedzenie, że to stan zapalny było mocne na wyrost, bo i sporo się ruszali więc miał prawo się zwiadowca zgrzać, ale nie zaszkodziło chuchać na zimne. Veller zaparzył porcję chelidonium i po dodaniu spirytusu i kazał wypić. Zapewne smak miało paskudny, ale nic nie powinno go ruszyć po takim fikołku. Byle przeleżał noc w jednym miejscu i nie ruszał tej ręki.

***

Leżeli tak aż zapadł zmierzch. Chyba parę godzin, bo i tak jak zaplanowali niespecjalnie im się śpieszyło. On oparty o jodłowy konar, a ona o jego tors. Z dala od obozu gdzie zostali Markus i Siggismund. Veller nie miał w zwyczaju dopytywać się o wszystko, choć może właśnie była ku temu chwila. Fay powiedziała o tym co zrobiła w taki specyficzny sposób. Nie, żeby się wydawało, że szuka rozgrzeszenia, czy ciepłych słów „dobrze zrobiłaś”. Nie wydawała się mieć żadnych wątpliwości co do tego, czy chciała to zrobić, czy nie. Czy ją to nie obchodziło, czy nie. Może właśnie teraz szukała zapomnienia. W sumie zupełnie tak jak on. Patrząc na majaczący na tle szaropomarańczowego nieba szczyt Zevros oparł policzek o jej głowę i wziął głęboki wdech.
- Wrócimy Fay do Middenheim - rzekł nagle - Obiecuję ci to. A potem jak najdalej stamtąd. Gdzie będziesz chciała.
Kłamał. Z przekonaniem. Ale przyjemnie było pomyśleć, że to naprawdę możliwe, by zostawić ten syf za sobą i mieć przy boku właśnie ją, a nie kogoś innego nie wspominając już swojego żałosnego sumienia.

***

Gospodyni uraczyła ich kolacją. Nie było w tym nic dziwnego. Niemal każde bóstwo patrzyło nieprzychylnym okiem na ludzi, którzy nie ugoszczą obcych na wieczór, a chłopi byli przecież ludem mocno zabobonnym. Sami jedli kaszę z jednej miski, ale goście dostali w osobnych. Tylko kubek każdy miał własny. I gdy Veller pomagał matronie nalewać maślanki z ciężkiego wiadra do tychże kubków, w tym należącym do gospodarza domu znalazła się sproszkowana tabletka z przydziału najemnika. W takiej ilości napitku nawet nie pozostanie ślad po gorzkim smaku.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 26-02-2010 o 13:04. Powód: szef... dlaczego nikt mi nie zwrócił uwagi???!!!:)
Marrrt jest offline  
Stary 25-02-2010, 22:00   #54
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
Ręka stale bolała Markusa. Może nieco mniej, niż wczoraj, ale stale na tyle mocno, by nie miał humoru. I nieuprzejme powitania wcale go nie bawiły...

- Jakie... - w ostatniej chwili ugryzł się w język. - Jakie szczęście, że jesteście w domu - dokończył. - Przynosimy niepokojące wieści.

- A niby jakie? -
spytał podejrzliwie mężczyzna.

- Dwa dni temu napadły na nas ożywione truposze - powiedział Markus, wskazując na ciągle widoczne ślady spotkania z wymienionymi stworami. - Znacie braci Bergmanów? - spytał. - Nie żyją. - Nie dodał, że śmierć braci raczej nie została spowodowana przez truposze. - Parę krasnoludów też zginęło - dodał. - Mieszkańcy wioski przenoszą się do klasztoru.

Miał nadzieję, że mężczyzna wyciągnie sam odpowiednie wnioski. Chłop po chwili namysłu odrzekł:

- Bez ojca nigdzie się stąd nie ruszymy.

- Ojca? - spytał zaskoczony nieco Markus. Był, prawdę mówiąc, pewien, że rozmawia z gospodarzem. Dopiero po sekundzie skojarzył, że wójt wspominał o starym Schultzu. - A dokąd się wybrał?

- Rano poszedł do lasu, nazbierać ziół. Miał wrócić do południa. Jest wieczór a po nim śladu nie ma. Zaraz pójdziemy z synem go poszukać.

- Chodzenie wieczorem do lasu... Niezbyt to dobry pomysł, ale zrozumiały. Wiecie mniej więcej, dokąd poszedł? Daleko to stąd? -
spytał Markus.

- Na północ, jak zwykle zresztą. Jeżeli potrzebuje czegoś z lasu to zbiera to w lesie pomiędzy folwarkiem a kopalnią.

Veller niespecjalnie dziwił się chłopskiej upartości. Kmiotki proste były i rozumiały świat w prosty sposób. Nie miały wyboru jeśli chciały przeżyć w okolicy zbójów, zieleńców i zwierzoludzi. Więc im mniej dyskusji tym chłopi lepiej wszystko rozumieli. Dziad zginął. Dziada trzeba odszukać. Jeśli coś mogło dotrzeć do chamskiego łba to tylko proste postawienie sprawy.

- Ruszcie żeż głową. Nieumarli bandami po lesie się szwendają, wójt Frugelhofen do klasztoru ze wszystkimi mieszkańcami idzie, a wy chcecie sami z synem niedorostkiem na wieczór dziada szukać? Ocipieliście? Posłuchajcie. Wasz ojciec nie zabłądził, bo i musi znać okolicę. Najpewniej więc szlag go trafił - zrobił pauzę. Nie sądził by na nim samym takie słowa zrobiły wrażenie. Ciekawe, czy jeszcze się nie zapił... - Pogódźcie się, albo poświęćcie siebie i syna, bo was też szlag trafi jeśli nie pójdziecie po rozum do głowy. Gdy ludzie grafa zrobią porządek z nieumarłymi, będziecie mogli wrócić, poszukać i pochować ojca. Tymczasem przygotujcie się do opuszczenia folwarku o świcie. Zostaniemy na noc z wami dla ochrony a jutro z rana ruszamy lasem do klasztoru. W dwa dni będziecie bezpieczni u Shallyitów.

Mówił pewnie. Oznajmiał, a nie proponował. Nie chciał by chłop pomyślał, że jakakolwiek inna opcja wchodzi w grę. Ale przecież to był tylko chłop.... Jak się uprze to pozostanie tylko przejechanie mu mieczem przez dupę, żeby szacunku nabrał.

- Panie... - odparł po chwili mężczyzna tonem nie znoszącym sprzeciwu - gówno mnie obchodzi kto się teraz szwenda po tych lasach. Ojca samego nie ostawię. Jak chcecie nas ochraniać to pójdziecie ze mną a mój dzieciak zostanie w domu.

Veller odwrócił wzrok i przejechał dłonią po swojej czuprynie. Sprawa była jasna. Dwa dni trzymania tych ludzi pod ostrzem topora... Spojrzał na Fay i Siggismunda w poszukiwaniu potwierdzenia tego scenariusza, a potem na Falkego. Następnie cofnął się do nich parę kroków i rzekł cicho, by ani Udo, ani nikt z jego rodziny nie słyszał:

- Nie wydaje mi się, by można go było przekonać. Albo go trochę obijemy, albo możemy poszukać tego dziada jeśli nam zapłaci... Markus. Ty tu się na tym znasz. Jest jakikolwiek sens i możliwość znalezienia go w ogóle o tej porze?

Markus spojrzał na słońce.

- Zanim słońce zajdzie trochę czasu minie, a nim zmrok zapadnie, to parę godzin zleci. Z pewnością daleko nie chodził... Trzeba się dowiedzieć, na jak długo zwykle wychodził. Odejmiemy godzinę na poszukiwanie ziół i będziemy wiedzieć, jak daleko go szukać. Ze dwie godziny można poświecić, potem zrobi się zbyt późno. Jeśli żywy i, na przykład, nogę złamał, to okrzyknąć można, to się go znajdzie. Jeśli trup, a nie wiadomo gdzie dokładnie polazł, to kiepsko będzie. Lepiej do nich przemawiasz, niż ja. -
Markus brodę potarł. - Powiedz im, że możemy poszukać, ale warunki określ. No i może choć raz który z nich polazł ze starym do lasu i wie coś dokładniej...

Fay od dziecka miała dobre serduszko. Łatwo się wzruszała. I lubiła czynić dobro i pomagać bliźnim. Ceniła odważnych, stanowczych mężczyzn, którzy oderwani od pługa stawiali się czwórce najemnych zbirów. Dlatego skwapliwie przytaknęła pomysłowi obicia chłopu mordy. Skoro jednak Markus chciał pomagać, nie kłóciła się. Ale rozbawieniu musiała dać wyraz, splunęła więc precyzyjnie chłopu pod nogi.

- Ociec, mów do nas grzeczniej , bo ci mordę obijemy, głupku. – tłumaczyła jak przerośniętemu dziecku - A uratujemy tylko żonę i syna bo im lepiej z oczu patrzy. Mogę iść poszukać tego drugiego dziada – powiedziała głośno do Vellera i Markusa. Popisując się siłą przerzucała krasnoludzki topór z ręki do ręki – o ile ten obwieś nam zapłaci, inaczej proponuję zabrać, kobietę i dziecko, a ten niech tu zdycha.

Cały czas patrzyła na mężczyznę gotowa w każdej chwili realizować plan obicia. Veller uśmiechnął się słysząc reakcję Fay. Zgadzała się z Markusem na swój dziewczęcy sposób. A to wystarczyło do podjęcia wspólnej decyzji.

- To, że mamy was dostarczyć do klasztoru nie oznacza, że sami jesteśmy shallyitami. Jesteśmy najemnikami i płacą nam za odeskortowanie was do klasztoru. Jak macie dla nas własną sprawę, to za zapłatą. Możemy pójść z wami, żebyście małego nie narażali, ale jeśli będzie trzeba bić się z czymś, lub kimś to nam zapłacicie po piętnaście srebrnych szylingów na głowę.


- Niech będzie - odpowiedział Udo - Zjemy coś i idziemy do lasu.

- W takim razie... - wtrącił się Markus. - Jak ojciec wychodził, to jak długo go zwykle nie było? Dwie godziny? Cztery? I jak szybko po górach chodzić umiał? Tak jak każdy człek, czy też z racji wieku wolniej już chodził? I był kiedyś kto z was na takim jego chadzaniu do lasu? A może dokładniej mówił, w jakie rejony chadza? Opisywał coś. Wszak przed rodziną sekretów nie miał.

- Powiedziałem przecie, że ojciec zwykle chodzi po lasach między folwarkiem a kopalnią. W górach ostatni raz byliśmy jakieś 2 lata temu. Jak na swój wiek ojciec nieźle radzi sobie z chodzeniem tam ale dziś mówił, że idzie do lasu. Zwykle schodzi mu kilka godzin. Pójdziemy na północ od folwarku. Tam najczęściej chadza.

Malkovitz na upór chłopa miał zaproponować, coby mu spalić tę szopę. Nie miał wieśniaków w poważaniu, co więcej, często zdarzało się, że wraz ze znajomkami przypominali przybyłym na targ chłopom, że ich miejsce jest po drugiej stronie miejskich murów. Jednak Fay zamierzała przejść do rękoczynów, które, biorąc pod uwagę dzierżone w rękach narzędzie, mogłoby okazać się tragiczne w skutkach. Siggi nie miał nic przeciwko mordobiciu - trzeba przyznać, że sprawiało mu to przyjemność, ale zabijanie z błahego powodu nie wchodziło w rachubę. Co innego w obronie własnej, jednak wieśniak nie wyglądał na szaleńca, który rzuciłby się na czwórkę dobrze uzbrojonych najemników z ponurymi gębami oznajmiającymi kłopoty.

Veller dogadał szczegóły zapłaty za poszukiwanie starego. Siggi przez dłuższą chwilę mielił bezgłośnie ustami, drapiąc się przy tym po potylicy, by po chwili uśmiech rozjaśnił jego twarz. "To będzie ze trzy złocisze... Bogaty ten wieśniak" - ocenił. "Może by go tak w łeb i zgarnąć forsę dla siebie?" - zastanawiał się. "Zawsze możem tu wrócić, kiedy pana... panacem... panace-um dostaniem" - zreflektował się.

Po tym jak zjedli posiłek Udo poszedł na piętro by po kilku minutach wrócić ubrany w skórzany kaftan, w dłoni dzierżąc miecz.

- Chodźcie, nie będziemy tu sterczeć po próżnicy.


Przedzierając się przez zarośniętą łąkę ruszyli w stronę lasu. Udo kroczył na czele grupy nawołując ojca. Odpowiedź nie nadchodziła. W odróżnieniu od puszcz porastających większość doliny las w tym miejscu sprawiał na wędrowcach dość ponure wrażenie. Stare, próchniejące drzewa o powykręcanych konarach sprawiały wrażenie jakby za chwilę miały runąć na przechodzących pomiędzy nimi ludzi. Rzucane przez nie cienie kształtem swym niejednokrotnie przywodziły na myśl przygarbione ludzkie sylwetki.

Wreszcie, po niemal dwóch godzinach marszu dostrzegli światło. Od jego źródła dzieliło ich kilkaset metrów. Na wszelki wypadek dobyli broni i zaczęli ostrożnie zbliżać się w jego kierunku. Gdy dotarli do jego celu ich oczom ukazała się niewielka polana. W jej centrum dostrzegli metrową dziurę w ziemi. Na jej skraju płonęło ognisko, przy którym klęczał starzec odziany w szarą sukmanę. Mężczyzna trzymał w rękach oprawioną w skórę książkę, wyrywał z nie kartki jedną po drugiej i wrzucał je do ognia zanosząc się przy tym rzewnymi łzami. Udo natychmiast podbiegł do niego.

[zaktualizowałem mapę doliny i dodałem opis kolejnego bn]


- Co to jest? Co ojciec tutaj robi?

Starzec upuścił wolumin i ukrył twarz w dłoniach. Reszta grupy podeszła do ogniska. Markus poniósł z ziemi książkę i zaczął przeglądać jej zawartość.


Księga okazała się być oprawionym w skórę notesem. Zawierał on dokumentację prac badawczych nad jakimś specyfikiem, choć ze względu fakt, iż część papierów została spalona trudno było ustalić zarówno recepturę owej substancji oraz jej przeznaczenie. Kilka fragmentów wydało mu się szczególnie interesujących:

"11 Kaltzeit 2496 KI

Długo nie mogliśmy uwierzyć w to co mieli nam do powiedzenia. Nie co dzień małomiasteczkowy medyk i początkujący aptekarz dostają taką propozycję. I jeszcze to honorarium. Ciekaw jestem jak dowiedzieli się o moich zainteresowaniach – może polecił mnie ktoś z uniwersytetu? W czasie gdy pobierałem tam nauki nie kryłem się z nimi specjalnie jednak nie dane mi było niczego na ten temat opublikować. Muszę przyznać, że obaj jesteśmy bardzo podekscytowani.

Sądząc po dokumentach, jakie dostaliśmy nasz poprzednik podszedł do problemu w dość nowatorski sposób. Jego metodę destylacji kluczowego dla formuły tersychorium określiłbym nawet mianem rewolucyjnej. Nie ustrzegł się jednak kilku błędów, które udało mi się dostrzec już w czasie pobieżnej lektury jego zapisków. Weźmy na przykład kryteria doboru zwierząt wykorzystywanych podczas prac badawczych. Dla mnie było oczywiste, że świnie sprawdzą się lepiej niż psy. Ich mięśnie w swej budowie dużo bardziej przypominają ludzkie. Niestety nie udało mi się uzyskać od człowieka, z którym rozmawialiśmy odpowiedzi na pytanie dlaczego ten uczony zrezygnował z dalszych prac.

(...)

27 Kaltzeit 2496 KI

Nasi zleceniodawcy okazali się niezwykle hojni. Specjalnie na nasze potrzeby kupili od miejscowego wielmoży gospodarstwo położone w połowie drogi pomiędzy miastami. Wynajął nawet kilku miejscowych, żeby ktoś tego wszystkiego doglądał kiedy żaden z nas nie będzie na miejscu. Początkowo mieliśmy z Erichem wątpliwości czy angażowanie bandy wieśniaków w takie przedsięwzięcie to dobry pomysł jednak po namyśle doszliśmy do wniosku, że przyciągnie to znacznie mniej uwagi niż sprowadzanie tam kilku obcych spoza okolicy, których jedynym zadaniem byłoby doglądanie świń. Zresztą badania i tak będą przeprowadzane gdy będziemy tam sami. W ciągu kilku tygodni sprowadzimy zwierzęta i zaczniemy prace nad specyfikiem.

(...)

19 Ulrichszeit 2496 KI

Od kilku tygodni prowadzimy próby z nową formułą. Wprawdzie udało się osiągnąć zamierzony efekt. Niestety jego intensywność pozostawia wiele do życzenia. W ciągu następnych dwóch miesięcy mam zamiar przetestować kilka alternatywnych wersji specyfiku, zawierających różne proporcje poszczególnych składników. Za którymś razem musi się udać.

(...)

3 Nachhexen 2496 KI

Nie wiem gdzie robimy błąd. Próbowaliśmy dosłownie wszystkiego jednak żadne zwierzę, nawet po zażyciu podwójnej porcji środka, nie wykazuje pożądanych symptomów. Nasi zleceniodawcy zaczynają się niecierpliwić. Przedwczoraj odbyliśmy niezbyt przyjemną rozmowę z człowiekiem, który w ich imieniu się z nami kontaktuje. Przypomniał nam (jakbyśmy sami nie zdawali sobie z tego sprawy), że jego mocodawcy do tej pory zainwestowali w nasze badania kilkanaście tysięcy koron i chcą rezultatów. I to szybko. Ton jakim to powiedział nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości co się stanie jeśli w najbliższym czasie nie dopracujemy formuły. Wieczorem, kiedy wracałem do domu, zauważyłem kilku ludzi kręcących się w pobliżu mojej kamienicy. Może kazali nas obserwować? Im dłużej się nad tym zastanawiam tym bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu.

(...)

14 Nachhexen 2497 KI

Nareszcie przełom! Moglibyśmy całymi miesiącami próbować uzyskać zamierzony rezultat zmieniając proporcje składników i nie trafilibyśmy na rozwiązanie. To zaś okazało się banalnie proste. O właściwościach tej substancji decyduje nie tylko skład ale i termiczna historia obróbek. Przez przypadek odkryliśmy, że gotowy specyfik po pogrzaniu to temperatury wrzenia daje efekt o intensywności przerastającej nasze oczekiwania. Co ważne, nie traci swoich właściwości po ostygnięciu. Trzeba będzie zawiadomić o odkryciu naszych zleceniodawców.

(...)

28 Nachhexen 2497 KI

Ze zwierzętami, którym podaliśmy specyfik w najnowszej wersji dzieje się coś złego. Zaczęło się od incydentu z jednym z miejscowych, których wynajęto do doglądania zwierząt. Jedna ze świń dotkliwie do pogryzła. Początkowo nie przywiązaliśmy do tego wielkiej wagi. Kazaliśmy chłopom zabić zwierze a zewłok zakopać. Jednakże w przeciągu kilku dni wszystkie sztuki, na których testowaliśmy nową formułę zaczęły przejawiać zwiększony poziom agresji. Postanowiliśmy chwilowo wstrzymać prace nad środkiem i skupić się na obserwacji zwierząt, które uprzednio odizolowaliśmy od reszty. Chcieliśmy ustalić czy nasz specyfik wywołuje jeszcze jakieś efekty uboczne.

Po upływie dwóch dni u świń, którym podaliśmy środek pojawiły się szare plamy na skórze. Źrenice ich oczu skurczyły się tak dalece, iż w tej chwili ledwo można je zauważyć. Zwierzęta są zdezorientowane co jeszcze potęguje ich szał. Erich widział jak dziś rano jedna ze świń omal nie rozniosła w pył zagrody, w której ją zamknęliśmy.

(...)

30 Nachhexen 2497 KI

Szare plamy pokrywające skóry zwierząt z czasem przekształciły się w ropiejące wrzody. W miejscach gdzie nie mają wrzodów ich skóra przybiera szaroniebieski odcień. Doszedł kolejny symptom – krwawienie ze wszystkich otworów. Ich posoka zmieniła barwę na brunatnoczerwoną a u niektórych czarną. Widziałem wczoraj jak jedno ze zwierząt razem z przetrawionym pokarmem wydaliło kawałek jelita a mimo to nie dość, że w dalszym ciągu było w stanie się poruszać to przy próbie zbliżenia się chciało mnie zaatakować. Trudno powiedzieć czy jest to rezultatem zwiększonej przez środek tolerancji na ból czy też postępującego zaniku zmysłu odczuwania. Wszystkie badane okazy są teraz ślepe. Ich oczy... trudno to wyjaśnić ale zdają się emanować światłem.

Odprawiliśmy wszystkich chłopów. Jestem pewien, że już rozpowiadają po swoich wioskach o tym co się tu dzieje. Zainteresowanie władz to ostatnie czego nam teraz trzeba. Zabiłem dziś jedno ze zwierząt by ocenić rozmiary spustoszenia jakie środek niewątpliwie poczynił w jego ciele. Badanie zwłok ujawniło czarne plamy na narządach i martwicę sporej części układu pokarmowego. Boje się myśleć co z nami będzie gdy posłaniec naszych mocodawców zawita tutaj by sprawdzić postęp w pracach nad środkiem.

(...)

5 Jahrdrung 2497 KI

Tym razem pojawili się u nas osobiście. Twarz jednego z nich wydała mi się nawet znajoma. Może był to ktoś z uniwersytetu? Odzienie sugerowałoby raczej kupca. Przybyli w powozie eskortowanym przez sześciu konnych. Przywieźli ze sobą kogoś jeszcze. Ten chłopak miał chyba 16 lat. W każdym razie na tyle mi wyglądał. Był ubrany w łachmany i skuty kajdanami. Na twarzy miał kilka siniaków. Od razu zrozumiałem czemu go tu przywieźli.

Nie pomogły moje tłumaczenia o efektach ubocznych. Chcieli się przekonać jak środek działa na ludzi. Ja i Erich nie byliśmy w pozycji, z której można by prowadzić polemikę. Spełniliśmy ich polecenie. Przez pierwszych kilka minut młodzian. Kiedy już zaczęliśmy się zastanawiać czy środek w ogóle zadziałał jego ciałem zaczęły wstrząsać gwałtowne spazmy. Zaczął krzyczeć. Żaden normalny człowiek nie mógłby wydać z siebie takiego wrzasku. Chłopak rozerwał kajdany, w które go zakuto i rzucił się w kierunku naszych mocodawców. Ludzie z ich obstawy ruszyli na niego z dobywając mieczy.

Potem wypadki potoczyły się szybko. Erich pociągnął mnie za sobą i wybiegliśmy z budynku nie bacząc na dochodzące z tyłu wrzaski. Wejście do środka zatarasowaliśmy. Kiedy ja przytrzymywałem drzwi mój brat pobiegł do sąsiedniego budynku, który służył nam za pracownię i wrócił z dwoma litrowymi butlami odczynników. Wylał ich zawartość na ściany chaty i położył ogień. Po kilku minutach ci, których tam zamknęliśmy przestali dobijać się do drzwi. Przez godzinę patrzyliśmy jak pożar trawi chatę. Kiedy płomienie zgasły usunęliśmy ze środka zwłoki i zakopaliśmy je pod lasem. Jeżeli ktoś będzie się pytał powiemy, że mieliśmy wypadek.

Dobrze się stało. Skoro ci ludzie nie wahali się testować środka w taki sposób zabiliby nas obu jak tylko dostarczylibyśmy formulę gotową do wykorzystania. Niestety, w czasie pożaru przylegająca do budynku zagroda, w której trzymaliśmy zwierzęta została uszkodzona. Część spośród nich uciekła do lasu. Modlę się tylko by przypadłość wywołana środkiem nie okazała się zaraźliwa.

(...)

29 Jahrdrung 2497 KI

Przez pierwszych kilka tygodni po całym zajściu wydawało nam się, że mamy ten koszmar za sobą. Potem usłyszałem pierwsze pogłoski na temat chorych zwierząt. Nie miałem całkowitej pewności dopóki jeden z kmieci mieszkających pod Belmarkt przyszedł do Ericha z prośbą o pomoc. Jego syn w czasie jednego z polowań zabił dzika. Wszyscy, którzy potem zjedli jego mięso zapadli na chorobę, której tamtejszy znachor nie potrafił rozpoznać. Kiedy mój brat dotarł na miejsce dwie osoby nie żyły a trzy kolejne były na prostej drodze na tamten świat. Symptomy, których obecność udało mu się stwierdzić nie pozostawiały najmniejszej wątpliwości. Bogowie, miejcie nas w opiece.

(...)

17 Pflugzeit 2497 KI

Powiesili go. Tak przynajmniej usłyszałem od jednego z moich przyjaciół z Belmarkt, który dziś przyjechał tutaj uchodząc przed epidemią. Rozwścieczony tłum wdarł się do budynku, gdzie mój brat prowadził praktykę, wywlekli go na ulicę i powiesili na najbliższym drzewie. Władze miasta zaczynają tracić kontrolę nad sytuacją. Dziś ulicami Nystadt przemaszerowało wojsko. Żołnierze kierowali się w stronę Belmarkt. Słyszałem, że chcą odciąć cały teren objęty zarazą.

23 Pflugzeit 2497 KI

Wieczorem, gdy wracałem do domu dostrzegłem kolumnę czarnego dymu unoszącą się nad horyzontem. Jeden znajomy, którego spotkałem po drodze powiedział mi, że to robota wojska. Aby zapobiec rozszerzaniu się epidemii człowiek, który nim operacją kazał podpalić Belmarkt. Pobiegłem ile sił w nogach na wzgórze za miastem. Stąd był dobry widok na całą okolicę. Słowa usłyszane od mego znajomego okazały się prawdziwe. Ledwo powstrzymując łzy patrzyłem jak Belmarkt płonie.

Po powrocie nakazałem żonie spakować najpotrzebniejsze rzeczy i szykować się do podróży. Jeżeli ktoś zacznie węszyć w poszukiwaniu prawdy o tym co się tu wydarzyło, wcześniej czy później wpadną na mój trop. Łowcy czarownic, inkwizycja i bogowie raczą wiedzieć kto jeszcze. Ludzie, którzy sfinansowali nasze badania z pewnością mieli popleczników. Któryś z nich pewnie będzie chciał wiedzieć dlaczego w miasteczku na prowincji utopiono małą fortunę. Zachowam kilka próbek środka. Jeżeli kiedyś mnie znajdą to może być moja jedyna karta przetargowa, za którą będę mógł kupić życie swoje i mojej rodziny."

Udo wziął starca pod rękę i ruszył w drogę powrotną do chaty. Reszta podążyła za nimi.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 22-03-2010 o 16:48. Powód: dodanie grafiki
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 26-02-2010, 12:10   #55
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dyskusje, dyskusje, dyskusje...
Jakby nie było na co tracić czasu. Na szczęście chłop nie był tak ograniczony, jak niektórzy przedstawiciele tego fragmentu społeczeństwa. Dotarło do niego, że jeśli się nie zgodzi, to może się narazić na najrozmaitsze kłopoty.
Co ciekawsze, zgodził się nawet na uiszczenie pewnej kwoty w razie konieczności stoczenia jakiejś walki w jego obronie. No i gościnności gospodarzy również nie można było nic zarzucić.

Po posiłku, który do najskromniejszych zaliczyć nie można było, ruszyli na poszukiwania.
Las w tym miejscu był nieco nietypowy. Drzewa wyglądały tak, jak w ponurych opowieściach - pokrzywione, stare, wyglądające jakby wygrażały przechodzącym ludziom sękatymi konarami. I jakby zastanawiały się, czy zwalić się na nieostrożnego przechodnia-intruza, nie poświęcając resztkę swego życia na ten cel.
Rzucane przez nie cienie potęgowały to ważenie - jakby duchy tych, co wcześniej padli ofiarami lasu zaklęci zostali w cienie, by trwać tu na wieki jako ostrzeżenie dla następnych śmiałków.
Skojarzenia skojarzeniami, ale Markus wolał się nimi nie dzielić z innymi uczestnikami grupy poszukiwawczej. Chłop pewnie by nie zrozumiał, ale pozostali nie wyglądali na ludzi kochających las i dostarczanie im dodatkowych wrażeń mogło nie sprawić im radości.

Na wołania nikt nie odpowiadał.
Słońce schodziło coraz niżej, cienie się wydłużały.
"Jeszcze trochę i trzeba będzie wrócić" - pomyślał Markus. - "Chodzenie po ciemku nie jest dobrym pomysłem..."
Widok światła odsunął te myśli na plan dalszy. Z mieczem w ręce (lewej) Markus ruszył w stronę ogniska.
Okrzyk towarzyszącego im chłopa stanowił odpowiedź na pytanie, z kim mają do czynienia. Dziura w ziemi sugerowała, że starzec znalazł skarb... Albo też niedawno odkopał to, co schował tu przed latami. I to drugie było zdecydowanie bardziej prawdopodobne.
Markus schował miecz i ruszył do przodu, by dostać w swe ręce książkę, zanim starzec dojdzie do wniosku, że lepiej byłoby rzucić ją w całości w zachłanne płomienie.

- Veller... Możesz sprawdzić, czy tam coś jeszcze zostało? - zwrócił się do najbardziej sprawnego z członków drużyny. Po pobieżnym obejrzeniu dziury w jej wnętrzu można było dostrzec kilka zbutwiałych i połamanych desek. Ale może kryło się tam coś jeszcze...
Sam zaś zabrał się za lekturę.

Chociaż nie było już zbyt jasno, a piszący notatki literki stawiał nie zawsze równo, to jednak co nieco dało się odczytać. I zrozumieć.

- O cholera! - mruknął Markus, zapoznawszy się z pierwszymi kartkami. Widząc ciekawe spojrzenia pozostałych powiedział cicho - Zdaje się, że oni chcieli wynaleźć coś na zwiększenie siły mięśni. Albo coś w tym rodzaju - dodał.

- I częściowo im się udało... - dorzucił po chwili. - Przy okazji wynaleźli zarazę jako skutek uboczny.

- Eksperymentowali na świniach... Zwierzęta stawały się agresywne, potem ślepły... Pamiętacie te ciekawe oczy wilków? Te same objawy...

- Niech to szlag. - Markus zamknął notes. - Wspomniałeś coś - spojrzał na Vellera - o Belmarkt... To ich sprawka - postukał w notes. - A to samo mamy tutaj. Może tak, dyplomatycznie, spytasz dziadka, gdzie ukrył specyfik? Trzeba zniszczyć ten szajs i to jak najszybciej. Jeśli ktoś się o tym dowie - machnął ręką obejmując całą polankę - to znajdziemy się na czele listy ludzi poszukiwanych w całym Imperium i nie tylko.
- Ten pamiętnik też musi trafić do ognia. To niczym wyrok śmierci...


Chwycił łopatę i zepchnął do dziury płonące gałęzie.
- Dorzućmy jeszcze trochę i zostanie z tych zapisków tylko popiół...
 
Kerm jest offline  
Stary 04-03-2010, 13:52   #56
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Altdorf, dwa miesiące temu

Szukała Famke prawie dwie doby. Nie może nawet powiedzieć, że od razu miała złe przeczucia. Wręcz przeciwnie. Stawiła się przed Larsem sama, choć miały być we dwie, szef kręcił nosem, nie wypłacił całej forsy, a Fay czuła, że następnym razem po prostu każe je obić. Wściekła niczym dziki pies miała ochotę skoczyć siostrze do gardła.
Najpierw sprawdziła wszystkie ukochane przez Famke speluny, te gdzie dym i mało światła, następnie zajrzała i do tych jaśniejszych, w których nie pluto nieznajomym do piwa, a przynajmniej nie zawsze, a jedzenie miało zazwyczaj określony smak. Potem zrobiła rekonesans w miejskim lochu, mizdrząc się bezwstydnie do rudego, żonatego sierżanta , wypytała o wszystkich zamkniętych w ciągu kilku dni, uzyskała informacje o ciałach wyłowionych z Reiku w ostatnich tygodniach, nawet rozpoznała znajomego, wiecznie smutnego aktorzynę, no cóż, tym razem skoczył za głęboko, szkoda, dostawały bilety za darmo, mówił: my melancholicy powinniśmy trzymać się razem; Famke posikała się ze śmiechu gdy poznały znaczenie słowa melancholik. Ryży strażnik towarzyszył Fay aż do świątyni Morra, zaniepokojony bo dziewczyna zaczynała już drżeć i blednąć, i klęła cały czas obiecując Famke wieczne męki, to była niełamana nigdy umowa, nie ruszają się na dłużej bez siebie, bo i kurwa po co, stawiać czoła w pojedynkę, gdy można we dwie. Ale we wspólnym grobie ubogich, Altdorf produkował takie mogiły codziennie, aż dziw, że starczało do nich biedaków, od paru dni nie było młodej dziewczyny. Pulchna kapłanka wlała otuchę w serce Fay, udało się pozbyć rudego.
No więc poszła przeszukać kanały. Nie sama, nie była stuknięta. Znajomy szczurołap nie wziął od niej wiele grosza. Brnęli przez pełne gówna ścieki kilkanaście godzin. Miał cierpliwość, a ona musiała być dokładna.
Loszek, do którego w końcu trafili zazwyczaj był zamknięty grubymi łańcuchami, tak przynajmniej twierdził zdziwiony uchylonymi drzwiami znajomek. Wtedy to już miała fatalne przeczucie. Pomieszczenie było całkiem dobrze oświetlone, mogli zgasić pochodnie, z góry przez kraty wpadało mnóstwo słońca, przypominając, że już ranek, że nie spała półtorej doby. No i zapach był inny. Słodko-metaliczny. Krew i żelazo.
Ciało leżało na wielkim stole, żelazne klamry trzymały ręce i nogi. Twarz była krwawą miazgą, obcięty nos, uszy, wargi, prawa dłoń, piersi, wszystkie palce u lewej stopy, ale Fay wbiły się w pamięć te u prawej, pomalowane na karminową czerwień, ulubiony kolor ich obydwóch.
Szczurołap rzygał w kącie. Fay sztyletem, powoli i z uwagą odkręcała klamry. Pamięta, że chciało jej się śmiać, gdy zbierała w kurtkę wszystkie kawałki. Po co?

Wydała na pomnik całe wspólne oszczędności. Miejsce w alei bogaczy.

Teraz

Sztuka jest obecna nawet w życiu najuboższych. Każdy przecież potrzebuje abstrakcyjnego punktu odniesienia. Nawet, gdy za żadne skarby świata nie dałby rady zdefiniować terminu abstrakcja. Fay Scalla zawsze lubiła teatr. Tileańskie nazwisko zobowiązuje. Kochała podarte kotary, łuszczącą się złotą farbę, twarze nocnych marków, blade od wielu warstw nigdy niezmywanego pudru, sztuczne światło, patetyczną muzykę skrajnych emocji i poruszane na brudnych szarych sznurkach lalki. Samo życie.
W towarzyszącym jej obecnie wrażeniu, że jest kierowaną czyjąś dłonią marionetką było więc coś romantycznego. Coś oczekiwanego i właściwego. Świat jest teatrem jak mawiał niedawno zmarły altdorfski dziad proszalny, zawsze gdy wrzucała mu do miski srebrnika. Był jej podatkiem od szczęścia i doskonale potrafił wyczuć, co klient chce usłyszeć. Toteż Fay słuchała mądrych życiowych sentencji a Famke komplementów na temat biustu. A przecież miały prawie identyczny. Ale to znowu dygresja. Chodzi o to, że Fay, zadziorna, niebieskooka córka ulicy, w swej dwudziestoparoletniej mądrości wiedziała, że taka dola biednych, a przywilej bogatych, pierwszymi zawsze ktoś manipuluje, ci drudzy zawsze mogą się kimś wysłużyć. I nigdy nie chciała walczyć z niezmiennymi prawami świata, bo jak podejrzewała, w głębi duszy nie była wcale waleczna. Dlatego w poprzednim życiu zawsze wychodziła na tę rozsądną. I to ona dbała o finansowe przetrwanie bliźniaczych sióstr. Choć pieniądze się dziewcząt nie trzymały. Właściwie, złośliwość losu, to dopiero teraz przepływało obok Fay strasznie dużo majątku. Pierścienie wykrywające trupy, to przecież czysta magia. Równie dużo musiał być wart niezwykły stop metalu, który wydawał się nie rdzewieć i nie tępić, sądząc po stanie w jakim była broń trupów. Ale złoto potrzebne jej było, wtedy gdy planowała inne życie dla siebie i siostry, w romantycznych, zgodnych z prawem marzeniach budując pachnący różami burdel, w bardziej przyziemnych rządzony przez bliźniaczki gang. Gdy zabrakło tych fantazji, pieniądze przestały być ważne. A Fay przestało wychodzić sprawianie wrażenia rozsądnej.
Gdyby lepiej umiała ubierać myśli w słowa, łatwo zdefiniowałaby, co się z nią dzieje. Był to najzwyklejszy w świecie głód wiedzy, odwieczna człowiecza choroba, jedyna, na którą bardzo biedni zapadają niezwykle rzadko. Jak to jest, że królestwo Morra jest dziurawe i co ożywia martwe ciała? Czy jest w nich coś z tych, którymi byli kiedyś? Czy z królestwa śmierci można wyrwać się naprawdę? Czy bogowie w ogóle słyszą ludzkie modlitwy? Czy mogą mieć jakieś znaczenie dla takich potęgi? Nie wysłuchali przecież ani jednej w spalonym do żywej ziemi Balmarkt. Czy winy można odkupić? Czy los może być z góry przeklęty? Czy w chwili wyjścia z celi, zostali potępieni, czy ocaleni?
Czy Siggiemu, Markusowi i Vellerowi życie też smakuje teraz tak intensywnie? Ktoś ciągnie za sznurki, a Fay na to pozwala. Choć pierwszy raz w życiu ma wrażenie, ze w każdej chwili może ten proceder przerwać. Czy trzeba zakosztować śmierci, żeby poczuć się wolnym?

***

Szli w gęsty, dziewiczy las, a Fay wyłuszczała swój punkt widzenia na podział ról w drużynie i wszelkie przyszłe rozmowy Markusowi i Vellerowi.
- Czemu to nie działa? Wy myślicie, my zastraszamy. Dobrze dobrana z nas ekipa. Powinno działać! A tu nawet kmiotek twardy jest niczym stal. No ja niejedno w życiu widziałam, ale gdyby taka grupa jak nas czworo wtargnęła mi do domu, gdzie miałabym kobietę i dziecko, to bym się nie stawiała.
Potarła brodę. Naprawdę straszyła z tym wielkim siniakiem na żuchwie. Nadal ją bolał. Zamyśliła się.
- No może i czasem działam bez namysłu. A tobie Markus by przeszkadzało gdybym zaczęła wtedy burdę? Tam pod tym kurhanem?

W sumie prędzej spodziewała się, że spotkają niedźwiedzia niż odnajdą ojca Udo. Złowroga puszcza wyglądała jakby lubiła karać za wtargnięcia w jej podwoje.
- A zwierzoludzi widzieliście kiedyś? Pasowałyby do tego miejsca rogate hordy. – zaśmiała się cicho i jakby niepewnie – Bardziej niż ożywione trupy w każdym bądź razie.

Kiedy zobaczyli światło myślała, że wykrakała.

***

Notes starca przejęła zaraz po Markusie. Przeczytała cały.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 05-03-2010, 12:31   #57
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
W dole poza resztkami skrzyni, było tylko szkło. Grubość i kształt wskazywały na fiolki laboratoryjne, ale Veller nie miał zamiaru brać do ręki ziemi, w która zapewne wsiąkła zawartość. Poza tym, zupełnie nic. Dobytek Albrechta jeśli składał się na coś poza chemikaliami i książką, został stąd zabrany. Podzielił się tą mało znaczącą rewelacją z resztą i wyszedł z dołu w sam raz by powstrzymać Falkego przed spaleniem resztek dziennika.
- Jaka do licha zaraza, Markus? Przecież ten dziad nie mógł... Pokaż te papiery...
No i pokazał. No i miał rację. Odpowiedź Udo o ich przeszłości tylko potwierdziła wszystko. Schultz i Krieg to ten sam mężczyzna.

***

Instynkt cichł z każdym krokiem. Wcześniej, można było rzec, że dyktuje swoje warunki. Kieruje działaniem. Mówi co i jak, żeby przeżyć. Teraz też mówił. Ale znacznie mniej wyraźnie. Teraz Veller mimo iż wiedział co należy zrobić, nie mógł się nie zastanawiać nad tym, który stanął na jego drodze. Z pozoru zwyczajny dziad. Człowiek w wieku niekwalifikującym go do pomocy przez nikogo poza rodziną. A taki cholernie ważny. Najemnik nie mógł nic poradzić. Stawiał siebie na miejscu starca sprzed lat. Widział jego rozterki i odczuwał nieprzyjemny, ale jakże znajomy dreszcz. Dreszcz nieodwracalności. Bardzo charakterystyczny. Zimny i mrożący krew w szyjnych tętnicach przy samym karku. Człowiek od razu zdaje sobie sprawę z takich rzeczy. Nie samo zło go przeraża, ale fakt nieodstania. Braku odwrotu do punktu wyjścia. Czy to jest płaczący biedak z dosztukowanym, w miejscu uciętego wcześniej, martwym ramieniem, czy targany przez odbierającą zmysły zarazę wieśniak. Taka sama chujnia. Veller był w tej lepszej sytuacji, że jego nikt nie ścigał.

***

Na folwark wrócili późno. Udo nadal nie wykazywał objawów zmęczenia, ale czasu na to miał jeszcze trochę. Z początku w milczeniu jedli posiłek. Dopiero gdy gospodarz się odezwał i widać było po nim, że można z nim rozmawiać, Veller zwrócił się do niego pierwszy raz.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 05-03-2010, 13:12   #58
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Paplanina Fay mogła działać na nerwy. Jednak sadzący wielkie kroki zwalisty mężczyzna uśmiechał się słysząc, jak dziewczyna próbuje usprawiedliwiać swoją porywczą naturę. Sam Siggi był raczej spokojny. A przynajmniej do czasu, kiedy ktoś usilnie starał się wyprowadzić go z równowagi. Wtedy czasami go ponosiło, co przy gabarytach Nulneńczyka zwykło kończyć się nieciekawie dla oponenta. Co zrobić - taki się urodził.

Wolał zresztą słuchać tej paplaniny, niźli wpatrywać się tępo w groteskowe cienie i mrok zalegający wszędzie wokół.
"Kto wie, co za licho tu mieszka?"
Od ściskania styliska topora bolała już go ręka i kilka razy musiał całą siłą woli powstrzymywać się, by nie zacząć młócić obuchem na prawo i lewo.

Wreszcie, po przedzieraniu się przez chaszcze złośliwie gęstniejące w miejscu, którędy szli, dojrzeli cel ich nocnej wędrówki. Dziad w swoim szaleństwie, niczym zwierzoludź odprawiający obrzydliwe obrzędy ku czci któregoś z mrocznych bogów, klęczał przy ognisku i wrzucał coś do niego. Jak się później okazało, był to dowód na udział starca w wywołaniu zarazy, która pewnie teraz odradza się w dolinie.
Starzec powinien umrzeć, jednak w głowie Nulneńczyka zaświtała pewna, nie do końca jeszcze sprecyzowana myśl.
"A gdyby tak wymienić go na odtrutkę?"
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 13-03-2010, 21:55   #59
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
Veller przez pewien czas szedł w milczeniu to spoglądając na starca, to na Udo, to na księgę zebraną z polany przez Markusa. Te parę popalonych kartek z jakże małą ilością konkretów zaczęło tworzyć pewien obraz z listem znalezionym przez Fay. Belmarkt, Carroburg, Middenheim, a teraz dolina Zevros. I mężczyzna, który od trzydziestu lat ukrywał, że stworzył zarazę, na którą jedynym lekarstwem jest stal i gorąc płomieni. Idealny wróg sigmarytów. Przesrane. A może to jednak nie był on? Ile mógł mieć wtedy lat początkujący aptekarz?

- Nie mieszkacie tu od urodzenia, prawda? - spytał Udo w trakcie marszu. Normalnie pewnie by mu nie pomógł dźwigać starca, ale natłok myśli sprawił, że jakoś zmienił swoje nastawienie. Nie na tyle by żałować, że przeprowadza test na bogom duszę winnym Udo. Ale wystarczająco, by pomóc jego ojcu. Jakiś dziwny respekt wobec Albrechta w nim ożył. Podziw, że można. Że się da. Tyle lat z piętnem... Niemal chciał, żeby ten stary mężczyzna był bratem Ericha.

- Nie, mieszkaliśmy z ojcem w mieście. Miałem pięć albo sześć lat jak wyjechaliśmy. Ojciec kupił ten majątek i wysłał tu mnie i matkę. Sam trochę podróżował. Na stałe w dolinie mieszka jakieś 20 lat. Przyjechał jak matka umarła.


Najemnik pokiwał głową i już się nie odezwał. Obejrzał się tylko na pozostałych zastanawiając czy też już wiedzą. Czy też zdają sobie sprawę co to za człowiek i ile złota można za niego dostać. Sam też zaczął zachodzić w głowę. "Nie rozczulaj się Veller. Pomyśl jak wykorzystać dziadka by się z tego bagna wydostać". Najpierw trzeba będzie rozejrzeć się po folwarku.

Gdy dotarli na miejsce Udo posadził ojca przy stole a gospodyni dała mu coś do picia. Albrecht uspokoił się nieco i przestał szlochać. Siedział ze wzrokiem wbitym w blat stołu.

- Co ojciec tam robił? - dopytywał się Udo - Kto to widział, żeby nocą chodzić samemu po lesie?

Starzec tylko ukrył twarz w dłoniach i mruknął:

- Wszystko stracone.

Veller uniósł brew.

- Ktoś was okradł?

- Nikt nas nie okradł. Ktoś albo coś zniszczyło jedyną rzecz, która gwarantowała życie mojej rodziny.

Odezwała sie Fay, podnosząc głowę znad dziennika.

- Próbki środka? Przechowywałeś bydlaku zarazę? - z gniewu aż drżał jej głos.

- Przechowywałem. Gdyby ci, dla których kiedyś pracowałem nas znaleźli, ten środek był jedyną rzeczą, którą mógłbym im zaoferować w zamian za podarowanie życia moim bliskim.

- Taa... Jasne. - wtrącił się Malkovitz. - I po przejęciu tego świństwa nakarmiliby ciasteczkami, dali ciepłe kapcie i położyli lulu... Jesteś aż tak naiwny, starcze, czy jaka choroba toczy twój umysł? - zapytał pozornie żartobliwie, jednak jego wpatrzone w dziada oczy pozostawały zimne i jakby bezduszne.

Sigismund nie był geniuszem spisków i podchodów. Nie był mistrzem finezji. Zwykle wiedział, kiedy trzeba komuś w mordę dać i to mu wystarczało, by czuł się spełniony. A przynajmniej bliski zadowolenia. Knowania, jakie widać miały miejsce w tej zapomnianej przez bogów i ludzi górskiej dolinie nie przypadły mu do gustu. Zupełnie. Najpewniej działo się tutaj zbyt wiele, jak na pojemność tego terenu - dawne sprawy związane z zarazą, czego prawdopodobnym zaczynem był ten staruch, oraz ktoś poszukujący jeszcze starszych grobów przeciwko jakowejś sile sprawiającej, że zmarli wyłażą z mogił.

- Dość biadolenia! - warknął. - Nie obchodzą mnie, dziadu, sprawy twoje i twojej zarazy! Chociaż, na Sigmara, powinieneś za to zawisnąć, a pewnikiem spłonąć ku uciesze kmiotów! Ale nie bój nic, świat jeszcze się upomni o swoje... - Nulneńczyk zamilkł na chwilę. - Teraz my mamy swoją zarazę i remedium musim zdobyć... - dodał już spokojniej. - Choćbym miał kogo zatłuc gołymi rękami... - zakończył zaciskając szczęki i uderzająć wielką pięścią w otwartą dłoń.

- Posłuchajcie - Veller zwrócił się do Udo i Albrechta po dość wybuchowej wypowiedzi Siggismunda - Najlepiej obaj i bardzo uważnie. Wy macie na karku łowców nagród, którzy chcą was zabić. We Frugelhofen rozpytują o was. My mamy truciznę, która nas od nich uzależnia. Nie pytajcie, bo nie wasza sprawa. Możemy jednak sobie pomóc - Krieg - spojrzał na dziada - Byłeś aptekarzem. Specyfik, który po podaniu najpewniej doustnym, utrzymuje się w organizmie nie zabijając go pod warunkiem regularnego przyjmowania odtrutki. Nie wydalany i nie przetwarzany. Czy to możliwe? Czy raczej, że odtrutka jest naprawdę trucizną. Zastanów się dobrze. Jeśli nam pomożesz, możesz liczyć na naszą ochronę i wsparcie. Ty i twoja rodzina. Bez tego odstawiamy was do klasztoru.

- Jak dawno zostaliście otruci? - spytał Albrecht po chwili namysłu.

Veller spojrzał w górę licząc po cichu czas, który upłynął od przybycia do karczmy u wylotu doliny.

- Dziesięć dni jeśli dobrze liczę.

- Długo. Trucizny, z którymi do tej pory miałem do czynienia przez ten czas robiły z człowiekiem co miały robić i delikwent albo umierał albo wydalał środek z organizmu. Nie sądzę by to o czym mówisz w ogóle było możliwe chociaż nigdy nie wiadomo. To lekarstwo, które przyjmujecie - po jego zażyciu występują jakieś symptomy uboczne? Może nudności, zawroty głowy, czy po prostu zażywacie specyfik i nic się nie dzieje? W tym drugim wypadku skłaniałbym się ku teorii, że to co przyjmujecie jest trucizną. Próbowaliście nie zażywać lekarstwa? Jeżeli tak - co się wtedy działo?

- Pogłębiające się osłabienie. Efekt odstawienia?


- Możliwe a czy po zażyciu występuje przypadkiem stan pobudzenia lub euforii? Jeżeli to osłabienie jest efektem wywołanym tylko odstawieniem środka, musicie liczyć się z ewentualnością, że żadne antidotum nie istnieje a to co wam podano nie jest trucizną tylko szybko uzależniającym narkotykiem. W tej sytuacji po dłuższym okresie przyjmowania będziecie musieli zażywać tą waszą odtrutkę coraz częściej i w coraz większych ilościach.

- Nie. Raczej bym zwrócił na coś takiego uwagę. Po zażyciu tabletki zwyczajnie nie następuje osłabienie... Jeśli to jest narkotyk i przyjmujemy go od dziesięciu dni w dawkach nie wywołujących euforii... ile może trwać i jak ostry w objawach może być okres odstawienia?

- Trudno orzec zważywszy, że nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z tą substancją. Może kilka dnia, może kilka tygodni. Szczerze mówiąc wszystko co mógłbym wam teraz powiedzieć byłoby jak wróżenie z fusów. Gdybym miał możliwość zbadania tego specyfiku to co innego. Może dałoby się chociaż ustalić jego skład. Tyle, że nie mam gdzie tego zrobić. Jest też inna możliwość. Substancja, którą przyjmujecie uzależnia tak dalece, że organizm nie jest w stanie bez niej funkcjonować. Dobra, dość już o tym. Jeżeli mam wybierać między łowcami nagród a trupami, o których mamrotał mi coś Udo gdy prowadziliście mnie tutaj to chyba wolę łowców. Poza tym w klasztorze pełnym ludzi trudniej będzie nas ubić niż tutaj, na odludziu. Poza tym powinni mieć tam aparaturę, przy pomocy której mógłbym ustalić coś więcej na temat tego waszego specyfiku. Skoro jutro mamy ruszyć w drogę proponowałbym udać się na spoczynek.


Schultzowie odstąpili im pokój na piętrze. Izba była urządzona skromnie ale zadbana choć tu i ówdzie można było dostrzec, że ten kto od jakiegoś czasu dokonywał tu drobnych napraw odbiegał nieco umiejętnościami od tych co wznieśli to miejsce. Niektóre sprzęty standardem odbiegały nieco od wystroju całego domostwa – widać pamiątka po poprzednich właścicielach. W nocy na wszelki wypadek kolejno pełnili wartę. Nigdy nie wiadomo co może czaić się w lesie.

26 Sommerzeit 2527 KI

Rano zbudził ich gwar dochodzący z dołu. Na zewnątrz było jasno choć słońce nie zdążyło jeszcze wyłonić się zza koron drzew otaczających folwark. Na parterze rodzina Schultzów krzątała się pakując cały dobytek do tobołków. Udo dostrzegłszy wędrowców rzekł:

- Zaraz coś zjemy i ruszamy w drogę.

Po posiłku Gregor poszedł do stajni i po kilku minutach wrócił stamtąd prowadząc wóz ciągnięty przez wysłużoną chabetę, który zatrzymał przed domem. Domownicy zapakowali nań Z wolna ruszyli drogą w kierunku Frugelhofen.

Nie ujechali godziny, gdy dostrzegli na zachodzie słup czarnego dymu unoszący się ku niebu.

- Ojciec – Gregor zwrócił się do Uda – to chyba Frugelhofen.

- To na pewno wioska. I co teraz? - spytał najemników - Chciałem jechać wozem do klasztoru bo w ten sposób zabralibyśmy więcej dobytku. Widać jednak, że ci wasi nieumarli już pofatygowali się do Frugelhofen. Najlepiej będzie chyba przedrzeć się do klasztoru lasem. Oszczędzilibyśmy sporo drogi i może nawet dziś wieczorem bylibyśmy w klasztorze – zamilkł czekając na odpowiedź.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 15-03-2010, 19:33   #60
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Markus w milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy Vellerem a Albrechtem.
To, że starzec był związany z tą całą zarazą... Ba, siedział w tej sprawie po uszy... To było pewne. Mniej pewne było to, co należało z Albrechtem zrobić.
Sprawa wyglądała nad wyraz ponuro i gdyby ich w niej udział wyszedł na jaw, mieliby - jak by to pewnie określił Siggi - przesrane. Markus unikał takich barwnych określeń, ale z ich trafnością musiałby się zgodzić. Prawdę mówiąc najlepiej byłoby zakopać całą rodzinkę pod jakimś krzaczkiem, albo zostawić ich na pastwę truposzy. Obie te metody zaowocowałyby dokładnie tym samym - cała rodzinka na wieki zamknęłaby usta.
Na ich szczęście Markus nie był zwolennikiem takich rozwiązań. Wrodzona głupota, zapewne.
Poza tym pozostawienie Albrechta przy życiu mogło zaowocować pozbyciem się wiszącej nad ich głowami trucizny. Albo - co było określeniem z pewnością bardziej trafnym - krążącej w ich żyłach. Ale z tym i tak musieli poczekać, aż znajdą się w klasztorze. Próby sprawdzenia, czy przeżyją eksperyment polegający na niebraniu pigułek były raczej nie do przeprowadzenia na trakcie, z - być może - hordą truposzy na karku.


Noc minęła w miarę spokojnie. Jeśli nie liczyć konieczności wstania i spędzenia ponad godziny na czuwaniu.
Gdy nadszedł ranek okazało się, że ręka doskwiera jakby mniej. Markus wykonał kilka, na początku ostrożnych, ruchów, by przekonać się, że nie jest aż tak źle, jak sądził na początku. jeszcze dzień, dwa i wszystko wróci do normy. Jeśli tylko truposze dadzą mu szansę.


Truposzom się spieszyło, o czym przekonali się wkrótce po wyruszeniu w drogę.
Czarne dymy nad Frugelhofen sugerowały, że umarlaki już tam dotarły.

- Proponowałbym co się da wsadzić na grzbiet konia, wóz zepchnąć w krzaki i uciekać do klasztoru najkrótszą drogą. - Markus skomentował słowa Gregora. - Może truposze nie zauważą wozu i da się coś ocalić.

- Ruszyłbyś na mały zwiad? - spytał Veller spoglądając na Markusa. - Poczekamy na ciebie albo ruszymy lasem.

W pierwszej chwili Markus chciał się zgodzić, ale po namyśle pokręcił głową.

- To nie ma sensu, prawdę mówiąc.

Rozumowanie było dość proste.
Gdyby zobaczył jakiegoś truposza, to nie miałby szans, by dotrzeć przed nim do klasztoru. Co prawda truposze poruszali się wolniej, niż zwykli ludzie, ale w przeciwieństwie do nich nie musieli odpoczywać. A do klasztoru było zbyt daleko, by starczyło mu sił na porządny bieg.

- Truposze nie będą wysyłać żadnych zwiadowców, tylko całą grupą ruszą w stronę klasztoru. Albo i folwarku. W tym drugim przypadku zobaczymy dym. Prawdopodobnie. Chociaż nie bardzo rozumiem, po co podpaliły Frugelhofen. Może stało się tak przez przypadek.

Najgorsze było to, że nie wiedzieli, jak daleko są te chodzące nieboszczyki.

- Zrobimy tak... - powiedział w końcu. - Będę się trzymać kawałek od was, między wami a Frugelhofen. - Sięgnął do plecaka i wyciągnął ognie azeriańskie i efedrium. Wolał je mieć pod ręką. - W razie kłopotów dam wam znać. - Uniósł lekko trzymany w dłoni cylinder. - Wtedy lepiej przyspieszcie kroku.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172