Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-01-2010, 21:19   #31
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Siggi wyglądał na znudzonego. I tak było w istocie. Siedział, a właściwie prawie leżał na niskiej, rozklekotanej ławeczce przy chacie starej Hartmanowej i przygryzał jakieś źdźbło. Wszędzie tutaj były jakieś źdźbła...
Poruszył się, drapiąc się po karku, a katowany ciężarem mężczyzny mebel zatrzeszczał, grożąc upadkiem.

Nie lubił prowincji. Wychowany w mieście, odbył do tej pory zaledwie jedną dalszą podróż - tę, która skończyła się w miejskim loszku w Middenheim. Nie znał i nie rozumiał ludzi mieszkających na wsi. Wszyscy mieli coś do zrobienia, wszyscy się krzątali, nosili drewno, wodę, grzebali w ziemi i robili całą resztę durnych rzeczy. Skrzywił się z niesmakiem.
O ile łatwiej było w mieście. Dla odpowiednich ludzi zawsze znalazła się robota. Jak się udało, to nawet nie trzeba było się zbytnio narobić, by do kiesy wpadło trochę brzęku. Bywało też niebezpiecznie, ale tutaj, jak widać, też można było w łeb dostać. Kurdupel z brodą i myśliwi wiedzieli o tym najlepiej.
- Tfu! - splunął i roztarł plwocinę podeszwą buta.

Nuln. Znajomki z dzielnicy. Karl, Łysy Erich, Chudy Heinrich i inni. Karczma. Tam to już nie ma po co wracać. Rodzina zamordowanego właściciela pewnie już bierze się za łby, próbując uszczknąć coś dla siebie. Ciekawe, czy już w Nuln wiedzą, że on trafił za rzekome zabójstwo do lochu. Pewnie nie. Ile to może jeszcze potrwać? - zastanawiał się.
Marta! Jego nieduża, aż krewka małżonka pewnie już obmyśla karę dla niego za tak późny powrót. I do tego bez pieniędzy. Tak. Pewnikiem ten ludojad, Mamusia, już ostrzy zębiska i pazury. Już sączy jad w uszy Marty.
Muszę zdobyć kasę. Dużo kasy...

Siggi poczuł, jak robi mu się gorąco. Wspomnienie dwóch nieszczęść, które od kilku lat zatruwają jego życie było zbyt trudne, by poradzić z tym sobie na siedząco. Musiał się przejść. Z cebrzyka, tego samego, który rano służył wszystkim do oświeżenia się, łapczywie się napił, a resztę zawartości wylał na głowę i kark. Przyjemna, chłodna wilgoć przywróciła mu część energii, którą nawet na taką odległość Mamuśka potrafiła mu wyssać. Wąpierz.
Otrząsnął się, rozchlapując wokół kropelki wody i ruszył na obchód wsi. Zamierzał zatoczyć koło, mając wieś w polu widzenia. Nie liczył na to, że coś ciekawego dojrzy, czy znajdzie, ale nie mógł usiedzieć na tyłku. Zamiast tego mógł po prostu wlać w siebie zawartość flaszek od wójta, ale fundusze miał ograniczone i lepiej było dozować takie lekarstwa. Choćby do wieczora.

* * *

Po powrocie zapoznał się z nowościami od Vellera i Fay. Markus chciał iść do folwarku, Fay pogawędzić z Johannem, Veller do kopalni.
- Johann nikomu krzywdy nie zrobił... - w głosie Nulneńczyka słychać było zadumę - zawsze możemy pogwarzyć później. Jakoś mam przeczucie, że jeszcze się z nim spotkamy. Może ktoś mógłby go śledzić, a on doprowadzi nas do tego Kriegera? Według mnie możemy sprawdzić folwark i pogadać z brodaczami. Może cosik wiedzą, może podzielą się jakim sprzętem. My wiemy o posłańcu - oni nie. Można coś ugrać takimi kartami.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 17-01-2010, 22:08   #32
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
Musieli postanowić co dalej. W świetle ostatnich wydarzeń do wyboru były trzy opcje: przycisnąć Johana i ustalić coś więcej na temat jego działalności w dolinie, udać się do kopalni tak jak od początku zalecał przeor i wreszcie odwiedzić folwark Bernsteinów by dowiedzieć się co wiedzą jego mieszkańcy. Pomysł Fay upadł na skutek sprzeciwu pozostałych. Ostatecznie wybór padł na kopalnię. Mieli tam ruszyć wczesnym rankiem.

[Veller]

Po naradzie Veller postanowił dowiedzieć się czegoś więcej na temat Bergmanów. W tym celu odnalazł jedynego pozostałego przy życiu członka rodziny. Chłopak, który jeszcze wczoraj radośnie próbował swojego szczęścia z Fay, siedział teraz pod czereśniowym drzewem z głową opartą o swoje kolana. Nie wyglądał na więcej niż siedemnaście lat. Był dobrze zbudowany. Dłonie wielkie jak bochny świadczyły o tym, iż od najmłodszych lat zarabiał na utrzymanie pracą w polu. Duży, płaski nos i odstające uszy nadawały mu pocieszny wygląd. Veller podszedł do niego licząc, że uda mu się coś wskórać. Nie był dobry w tych sprawach ale spróbować było warto.

- Karl, prawda?

Nie było żadnej odpowiedzi. Chłopak tylko spojrzał na niego dużymi oczami o barwie bezchmurnego nieba. Podrapał się po głowie porośniętej jasnymi jak słoma włosami. Czekał aż Veller powie czego chce od niego.

- Posłuchaj mnie przez chwilę. Ktoś zabił twoich braci. Może bez przyczyny, a może z przyczyną. Słyszałem, że znajdywali ostatnio chore zwierzęta. Mogli znaleźć coś jeszcze... Gdybyś pokazał mi miejsce gdzie oprawiali zwierzynę...

Miał nadzieję znaleźć jakieś wskazówki, które pozwoliłyby mu ustalić związki między chorobą tutejszych zwierząt a zarazą z Belmarkt, jeśli takowe istniały. Młodzieniec bez słowa zaprowadził go do rozpadającej się chaty położonej obok sklepu Gotlieba Schmidta. Od środka budynek sprawiał jeszcze gorsze wrażenie niż na zewnątrz. Izby urządzone były podniszczonymi meblami, których nikt od dawna nie starał się naprawiać. Tu i ówdzie na ścianach zawieszono poroża. Kiedyś wisiało ich tu więcej, co można było poznać po występujących gdzieniegdzie jasnych smugach. W rogach pomieszczeń wykwitła pleśń zabarwiając w tych miejscach mur na szarozielony kolor. Wnętrze chaty wypełniał ostry zapach stanowiący mieszankę woni bimbru, piżma i jeszcze kilku mało przyjemnych aromatów, których pochodzenia Veller nie mógł określić.

Karl zaprowadził go do największej izby i otworzył umieszczoną w podłodze klapę prowadzącą do piwnicy. Zeszli w dół po wąskich drewnianych schodkach wydających przy każdym kroku niemiłe dla ucha skrzypienie. Na dole zapach piżma był jeszcze silniejszy. Dołączyły do niego woń krwi i słodkawy aromat gnijącego mięsa. Vellerowi przez pierwszych kilka sekund trudno było złapać oddech. Uczucie duszności potęgowała jeszcze panująca w piwnicy wilgoć.

- Kiedyś Josef i Fritz oprawiali zwierzęta na podwórzu za chatą ale ludzie skarżyli się na smród. Dlatego przez ostatnie kilka lat robili to tutaj, poza suszeniem. Skóry dalej rozwieszali za chatą bo tu za duża wilgoć i by się zepsuły – powiedział Karl.

Ton jego głosu był nieco wyższy niż można by się spodziewać po kimś o jego posturze. Chłopak zapalił lampę, która rozświetliła pomieszczenie bladożółtą poświatą. Całość wyposażenia piwnicy stanowił duży stół, sądząc po śladach krwi służący do patroszenia i skórowania upolowanych zwierząt, ustawiona w rogu balia z wodą, dwie półki zawalone narzędziami i zbite z desek pudło, w którym leżakowały wstępnie oczyszczone skóry obsypane popiołem.

Veller starannie przeszukał całe pomieszczenie. Miał nadzieję znaleźć cokolwiek, co pomogłoby mu odpowiedzieć na nurtujące go pytania. Niestety tym razem szczęście odwróciło się od niego. Poprosił jeszcze Karla by ten pokazał mu jeszcze skóry wiszące za chatą. Przyjrzał się dokładnie każdej z nich nie znalazł jednak nic interesującego.

- Podobno twoi bracia od jakiegoś czasu znajdowali w lesie chore zwierzęta. Nie wiesz przypadkiem co z nimi robili?

- Zostawiali w lesie. Do wioski nie było ich po co przynosić. Nikt nie kupi skóry zdjętej z chorego zwierza ani nie zje jego mięsa.

- Dobra, to wszystko co chciałem wiedzieć. Trzymaj się.

- Wiecie panie kto to zrobił? Kto ich zabił?

-Nie, jeszcze nie.


„Kurwa, nawet nie jestem pewien czy chciałbym się tego dowiedzieć” pomyślał wychodząc z chaty.

[wszyscy]

W drogę ruszyli nim jeszcze słońce zdążyło na dobre wyłonić się zza horyzontu choć niektórzy narzekali przy śniadaniu, że wstawanie o tej porze nie przystoi ludziom cywilizowanym. Pierwszy dzień wędrówki upłynął spokojnie. Pogoda dopisała, było ciepło jednak nie na tyle by utrudnić marsz. Ze wschodu wiał lekki wiatr wywołując przyjemne uczucie orzeźwienia. Markusowi udało się w lesie ustrzelić dwa zające i młodego jelenia, więc najedli się do syta bez konieczności sięgania po zgromadzone w pakunkach racje.

Drugiego dnia pogoda, jak to w górach, zmieniła się diametralnie. Niebo zasnuły ciemnoszare chmury a wiatr przybrał na sile wzbudzając kakofonię szumów, gwizdów i trzasków w koronach drzew otaczających szlak, którym wędrowali. Temperatura spadła do poziomu bardziej typowego dla jesieni niż lata. Z oddali dochodziły huk gromów a linię horyzontu co chwilę przecinały błyskawice. Zaczynało kropić. W górach stanowiących północną ścianę doliny rozpętała się burza.

Do kopalni dotarli przed południem. Kiedy zbliżali się do zabudowań deszcz zdążył rozpadać się na dobre. Przemokli do suchej nitki. Brodzili po kostki w błocie nie widząc dalej niż kilkadziesiąt metrów przed sobą. Większość drogi wędrowali pod górę, toteż zmęczenie zaczynało powoli dawać im się we znaki.

Siedziba miejscowych krasnoludów nawet w lepszych warunkach pogodowych nie prezentowałaby się byt okazale. Droga, którą wędrowali przechodziła w niewielki plac. W jego centrum wykopano studnię. Wokół placu wzniesiono pięć budynków zbudowanych z drewnianych bali. Jeden był nieco większy od pozostałych. Nieco dalej można było dostrzec zagrodę i stajnię. Nad zabudowaniami górowała hałda złożona z przerobionej skały.

Kiedy podeszli na odległość kilkunastu metrów od zabudowań drzwi do jednej z chat otworzyły się i na spotkanie wyszły im dwa krasnoludy uzbrojone w kusze.

- Stać! Nie ruszać się a łapy trzymać na widoku. Gadać szybko coście za jedni i czego tu chcecie.


Po krótkiej wymianie zdań jaka potem nastąpiła i w czasie której przybysze zostali szczegółowo wypytani o tożsamość i cel podróży, zaprowadzono ich do największej z chat. Budynek służył górnikom za świetlicę. Wnętrze umeblowano skromnie - kilka stołów i ław, dwie komody ustawione pod ścianą. W środku zastali kilku krasnoludów, którzy teraz wpatrywali się w nich z ledwo skrywaną podejrzliwością. Ci którzy ich tu doprowadzili nakazali im usiąść i czekać aż przyprowadzą przywódcę. Wrócili po kilkunastu minutach. Towarzyszyły im dwa krasnoludy. Jeden z nich górował nad pozostałymi wzrostem i budową ciała. Strój sugerował, że jego właściciel jest bardziej wojskowym niż górnikiem. Drugi z nowo przybyłych, wyraźnie młodszy od tamtego, ubrany był w skórzane spodnie i kaftan. Jego twarz szpeciły dwie blizny, choć na wojownika nie wyglądał.

- Nazywam się Gimbrin Finehelm i jestem przywódcą tutejszego klanu ale to pewnie już wiecie. To nasz mędrzec Bardin Barantan – wskazany przez niego krasnolud skinął im głową – moi ludzie powiedzieli mi, że chcecie rozejrzeć się po okolicy.

- To prawda – odrzekł Markus – i na dowód czystych intencji nie przyszliśmy tu z pustymi rękami – to powiedziawszy wyjął z plecaka flaszki zakupione wcześniej od Becka.

- Widzę, że gadaliście z Edwardem. Tylko on wie jak lubię ten jego zajzajer. A więc kolejni poszukiwacze grobów co? Nigdy nie zrozumiem ludzi. Po co chować zmarłych w ziemi skoro kilka pokoleń później macie zamiar wykopać ich z powrotem? Zaoszczędzę wam strzępienia języka po próżnicy i od razu powiem to samo co usłyszeli ode mnie ci, którzy dotarli tu przed wami. O kurhanach wiemy niewiele. Sprawy ludzi nigdy specjalnie nas nie interesowały. Znamy położenie jednego z grobowców i możemy wam je wskazać, to jakieś dwie godziny marszu na północ od kopalni. Nie sądzę jednak, że znajdziecie tam coś ciekawego. Okolica, w której leży jest łatwo dostępna, nawet dla kogoś bez doświadczenia w chodzeniu po górach. Jeżeli w środku było coś cennego miejscowi pewnie już dawno to rozkradli. Nie wiem czego ojczulek tam szuka ale na waszym miejscu bym uważał. Po tych co byli tu przed wami słuch zaginął, więc pewnie jedyne co znaleźli w tych górach to własny grób.

[zaktualizowałem mapę doliny, opisy ważniejszych bn'ów w komentarzach, tam też znajdziecie link do dokumentu z dialogiem i (za dzień lub dwa) mapę kopalni]
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 25-01-2010, 01:09   #33
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Pobudka o świcie naprawdę zezłościła Fay. Podnosiła się ociężale, półprzytomna, ostatnia, Vellera już nie było w szopie. Nagle doszła do wniosku, że medyk nawet nie zauważył jej wczorajszego manewru. Wkurzenie niebieskookiej narastało. Cierpkie uwagi przy śniadaniu, których nie skąpiła towarzyszom były tylko początkiem. Włożyła plecak, przytroczyła łopatę mamrocząc, że ma nadzieję, że się przyda, łypiąc przy tym złowrogo i jednoznacznie na Markusa, który podpadł tym, że zazwyczaj budził się pierwszy, i gdy Fay otwierała oczy zawsze był już po porannej toalecie. Wczesne wstawanie bez niego nie byłoby możliwe, to było pewne jak złoto w krasnoludzkim banku. Oberwało się też mężczyznom za fakt, że nie będą dybać na Johanna, choć po prawdzie pogodziła się z tym wczoraj nadzwyczaj łatwo. Nie omieszkała wyzwać wszystkich od bęcwałów, wyłączając z obelg Vellera, który został zupełnie oddzielnie nazwany śmierdzącym bęcwałem i to wszystko nim wyszli za próg domostwa stukniętej Wdowy po Palcu. Kilka razy wypomniała im, że przez brak współpracy zginą i to nie będzie jej wina, bo ona, istne wcielenie spolegliwości i dobrych manier, choć może nie tak domyte jak Markus, nie tak wykształcone jak Veller i nie tak silne jak Siggi, stara się ze wszystkich sił zrobić co należy, żeby przeżyli i wrócili do domu albo choć do Middennheim, po te 200 koron. Ale jest to cholernie trudne, właściwie niemożliwe, gdy tak stają okoniem, nie ufając jej instynktowi przetrwania, jej popartej 20-letnim doświadczeniem wiedzy i idą do tej kopalni pełnej w najlepszym razie opitych gorzałą kurdupli w najgorszym jakiś spaczonych szczurów i chyba tylko szukanie reszty nieboszczyka usprawiedliwia tę durną decyzję.

Potem zamilkła na godzinę, czy dwie, wstrząsana dreszczami, bo cholerną odtrutkę nadal zażywała z opóźnieniem, wyłączając jedynie dzień pijaństwa, kiedy zażyła ją zanim fatalnie się poczuła. Kolejną okazję do awantury znalazła, gdy Markus przyniósł mięso na obiad. Dałaby sobie rękę uciąć, że spojrzał na nią wymownie, że niby ma się tym zająć i ugotować reszcie posiłek, jak na babę przystało. Oświadczyła wiec głośno, że woli nie jeść niż babrać się we wnętrznościach martwych zwierząt. Ale im życzy smacznego i żeby któryś się udławił, bo nadal wkurza ją bezużyteczny grat przy boku. A że nie chciała rzucać słów na wiatr poszła zaraz „pospacerować”, żeby głośno nie przełykać śliny, gdy reszta jadła. To tylko bardziej ją zezłościło, bo przecież głodna była, bardzo.

Gniewały ją wystające korzenie i komary, gałęzie, które rosły za nisko i zmuszały do pochylania się, pokrzywy, w które wlazła idąc na stronę, wkurzała ją ładna buzia Vellera, małomówność Siggiego i pogoda ducha Markusa i to że była ładna pogoda w niczym nie przystająca do jej nastroju.

Wieczorem zażądała dla siebie najwygodniejszej pierwszej warty. Dopiero, gdy myślała, że wszyscy śpią zjadła racje ze swojego plecaka. Obudziła kopnięciem Vellera sporo za wcześnie, wmawiając zaspanemu, że już jego kolej.

Dzień nie był udany.

Na szczęście następnego padało. Potraktowała to jako odpowiedź przestworzy na jej wczorajszą złość i dzisiejszy żal, pozbawione sensu, lecz przecież przez to ani trochę nie mniej prawdziwe. Była przestworzom wdzięczna. Deszcz padał jakby chciał ich zawrócić z drogi, skóra butów namakała powoli, reszta ubrania szybko, dziś nie wiedziała czy drży z zimna, czy przez działanie trucizny. Co chwilę wykręcała wodę z włosów, natrętnie, bez żadnego sensu, chyba tylko po to, żeby nawet ulewie spróbować się sprzeciwić. Trzymała się z tyłu. Nie odzywała się.
Cały czas nie zażyła życiodajnej kuleczki.

***

Ciężar rozmowy z krasnoludami, Gimbrinem i Bardinem przejął na siebie Markus. Fay po jednej zgryźliwej uwadze już nic nie mówiła. Oddała Gimbrinowi listy sycząc do Vellera, że zapłaci jej za to.

Do świetlicy poszła pierwsza. Wyciągnęła z plecaka dobrze chronione zawiniątko. Chwilę obracała w palcach nieduże czarne ziarnko. Wypadło jej z rąk, gdy gdzieś w oddali trzasnęły drzwi. Turlało się po podłodze, a Fay czuła narastającą panikę. Pomyślała, że niech zdecyduje los, wpadnie do jakiejś dziury, czy zatrzyma się wcześniej, samo? Nie zapanowała nad rękoma. Zatrzymała je nim wpadło w szczelinę między deskami. Podniosła i połknęła.

Policzki płonęły jej ze wstydu.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 25-01-2010, 09:47   #34
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Nie mieli za bardzo koncepcji, co robić dalej. Niby tam każdy coś przebąkiwał, jednak nikt nie był na tyle zdeterminowany, żeby obstawać przy swoim. Lub nie chciał zostać samozwańczym przywódcą, by nie narazić się reszcie. Byli w końcu kryminalistami, psia mać.

Padło na kopalnię. No i dobrze. A może nie? Właściwie wielkoludowi było wszystko jedno. Coś się działo w tej dolinie, z czym Sigismund nie bardzo miał ochotę się spotykać. Ale kurduple powinny wiedzieć coś więcej, w końcu każdy dba o swoje interesy. Szczególnie takie zawzięte i skąpe typy, jak brodacze.

Siggi nie lubił wcześnie wstawać. Przyzwyczajony do nocnego życia poranki zwykle spędzał na odsypianiu "roboty". Tym niemniej, poza wolą, czy zwyczajami Nulneńczyka, był również jego żołądek. A ten zaczął głośno domagać się posiłku ledwie słońce zaczęło prześwitywać przez deski stodoły.

Ruszyli.

Świeże mięso, jakie zdobył Markus poprawiło Siggiemu nastrój. Chociaż nie na tyle, by zapomnieć o nowych otarciach stóp po całodziennym marszu. Przyczynę kwaśnej miny Nulneńczyka zdradzały rzucane od czasu do czasu złorzeczenia na "przeklęte góry", "kupę zwietrzałych kamieni", czy po prostu "głupi las i głupie korzenie".

Następny dzień był jeszcze weselszy. Pochmurny poranek wieszczył niezłą zabawę podczas podróży. NIe trzeba było długo czekać, jak spadł rzęsity deszcz.
Mokro. Tyle można było powiedzieć o całym otaczającym ich świecie. Nie wyłączając ich samych. Siggi zastanawiał się, kto wpadł na pomysł, by wyłazić gdziekolwiek w czasie takiej ulewy. Do tego cały czas pod górę. Może i był sliniejszy i większy od innych, ale oznaczało to również większy ciężar do dźwigania. Ehh...

Siggi nie zdążył splunąć, kiedy zauważył wreszcie wyłaniające się z lecącej z nieba wody zabudowania i usłyszał zawołanie strażników. Przez większą część mozolnej wędrówki wpatrywał się nie dalej, niż kilka kroków przed siebie, by uniknąć ukrytych rozmyślnie korzeni, czy luźnych kamieni gotowych nadwyrężyć kostki mieszczucha, dlatego zaskoczony zamarł w bezruchu. Wartownicy jednak nie strzelali, więc chyba będą żyć.

Oczekiwali na przywódców brodatej społeczności w jakimś budynku pełniącym rolę stołówki, a z ich mokrych ubrań unosiła się para. Siggi nie marzył o niczym innym, niż o wysuszeniu się przy jakimś kominku, czy palenisku. No, może jakaś flaszka, czy dwie i coś do żarcia umiliły by tę czynność.

Pojawili się wreszcie przedstawiciele tej społeczności. Jeden całkiem spory, jak na ichnie standardy, za to drugi jakiś chuchrowaty.
"Dziwny naród..." - podsumował ich Siggi.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 25-01-2010, 10:19   #35
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzionek zaczął się wspaniale.
Smaczne śniadanie, piękny wschód słońca...
Jedynym ponurym zgrzytem było zachowanie się Fay, której mina kojarzyła się bardziej z burzą, niż śliczną pogodą.
Chodziło jej tylko o to, że nie zapolowali na Johanna, czy też leżało jej na sercu lub żołądku co innego? Trudno było to jednoznacznie stwierdzić na podstawie wygłoszonego przez dziewczynę kazania. Które w dodatku wcale nie popraiło jej humoru, bo ruszyła w drogę nabzdyczona.
Markus, na humorach niewiast średnio się znający, a na sposobach ich poprawiania również słabo, postanowił wszystko przeczekać, mając świadomość, że każde rzucone słowo może być nie tyle iskrą zapalną, co beczką oliwy dolaną do płonącego ognia.
Zastanawiał się jeszcze, czy nie pomodlić się o cierpliwość bądź wpłynięcie na dziewczynę, ale nie bardzo wiedział, do którego z bogów skierować tą akurat prośbę, zaś co do drugiej prośby... nie bardzo wierzył, ba jakikolwiek bóg zdołał tu coś pomóc.
Przeczekać...

Niestety... Potem było jeszcze gorzej.
Księżniczka Fay wilkiem patrzyła na wszystkich i nic jej się nie podobało. A odmowa spożycia z nimi posiłku była... mało rozsądna. Czyżby myślała, że skoro nie kiwnęła palcem, by strawę zdobyć lub przygotować, to czeka ją zmywanie garów?
A może to były wyrzuty sumienia? Albo niestrawności dostała...
- Upiekę wszystko - powiedział do męskiej części grupy, jako że żeńska, gdzieś tam w krzakach, robiła bogowie wiedzą co i dlaczego tak długo. - Po co ma się marnować. Zioła jakieś by się przydały - dodał. Cóż, kara za brak pomyślunku. Warto by poszperać po okolicy. Może znajdzie się coś pożytecznego...
Razem z Vellerem dokładnie obejrzeli każdą sztukę. Wszystkie, dzięki bogom, były zdrowe.
- Nie wiadomo, czy następnym razem będziemy mieć też tyle szczęścia.
Skoro dość powszechnie mówiono o zarazie, to kto wie, ile jeszcze zdrowych sztuk się uchowało. Chociaż, co wiedział każdy myśliwy, ofiarą drapieżników padały zwykle najsłabsze sztuki...
Wpatrując się w obracający się na prowizorycznym rożnie comber zastanawiał się, co ugryzło Fay. Antidotum źle na nią działało? Chłopa jej było trzeba? To niech zaciągnie Vellera do namiotu, albo w krzaki... A może miała akurat 'te' dni? Na to już lekarstwa nie miał.

Noc minęła spokojnie, niestety później pogoda dostosowała się do nastoju, jakim promieniowała Fay. Z chmur, które nadciągnęły nie wiadomo skąd zaczęło najpierw kapać, potem siąpić, a na końcu lunął solidny deszcz.
"Cholera jasna" - pomyślał, gdy za kołnierz spłynęła kolejna strużka wody. - "Gdybyśmy szybciej szli..."
"To byśmy i tak zmokli" - odpowiedział zdrowy rozsądek.
Na pogodę nic nie można było poradzić. Deszcz złapałby ich prędzej czy później. Nie bardzo tylko wiedział, jak sobie dadzą radę z poszukiwaniami...
W taką pogodę chodzenie po górach graniczyło z samobójstwem. Siedzenie i czekanie na lepszą pogodę było jednak tylko i wyłącznie nieco inną formą samobójstwa...

Pojawienie się zabudowań przyjął z ulgą.
Chociaż zabłądzić nie mogli, to jednak deszcz znacznie spowalniał marsz, a przychodzenie do kogoś w gości, po nocy, mogło się skończyć bardzo źle.
Gość nie w porę... powiadają mądrzy ludzie. A krasnoludy, jesli dobrze pamiętał słowa mieszkańców wioski, nie przepadały za nieproszonymi gośćmi.
Tym razem, na szczęście, wartownicy woleli najpierw pytać.
Wszedł za innymi do świetlicy, której największą zaletą było to, że nie pada im na głowy...
Pod ostrzałem niezbyt przychylnych spojrzeń, rzucanych im przez obecnych tu kilka krasnoludów czekali cierpliwie na przybycie tutejszych 'władz'.
Ale chyba niepotrzebnie to właśnie on zaczął rozmowę...
 
Kerm jest offline  
Stary 25-01-2010, 22:08   #36
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
- Czy któryś ze wspomnianych poszukiwaczy był tutaj i wypytywał o cokolwiek? Czy mówili może, w którą stronę się udają? - Markus zwrócił się z pytaniem do przywódcy khazadów.

- Jak już wcześniej powiedziałem ci co tu byli szukali grobowców rozsianych po tej dolinie. Wskazaliśmy im ten sam kurhan co wam. Udali się w tamtą stronę i tyle ich widzieliśmy.

- Czy ktokolwiek z was wybrał się kiedyś dalej od kopalni? Zwiedzaliście te tereny?

- Ostatnimi rzadko zdarza nam się zapuszczać dalej niż parę mil od kopalni. W sumie tylko jak potrzebujemy zrobić sprawunki we wsi albo upolować trochę zwierza, żeby uzupełnić zapasy. Ale okoliczne góry znamy dość dobrze. A wracając do polowania to od paru miesięcy jest z tym nieco gorzej. Nasi myśliwi coraz częściej trafiają w lesie na chore sztuki. Początkowo tylko na terenach na południe od kopalni, teraz wszędzie wokoło. Jak tak dalej pójdzie będziemy musieli większą część żywności sprowadzać.

- Czy wśród waszych zdarzały się zaginięcia? Albo też zginął któryś i znaleziono jego ciało?

- Nie, nic z tych rzeczy.

- Czy słyszeliście coś o zwierzoludziach w tych okolicach? A raczej - czy ktokolwiek spotkał jakiegoś?

- Ostatnim razem mieliśmy tu zwierzoludzi przed trzema laty. Jeden z naszych myśliwych w czasie polowania odkrył ich obóz. Grupa liczyła może dziesięć sztuk. Razem z kilkoma chłopakami wybraliśmy się tam pewnej nocy i rozwiązaliśmy problem bez wciągania w to ludzi z Frugelhofen czy klasztoru.


W międzyczasie Veller zwrócił się do mędrca.

- Dwaj mieszkańcy wioski zginęli parę dni temu. W czaszkach mieli wycięte, bardzo precyzyjnie, koliste otwory takiej -
pokazał mniej więcej średnicę - na oko wielkości. Spotkał się pan z czymś takim kiedyś? Albo też słyszał pan o czymś takim?

- Szczerze mówiąc jedyne otwory w czaszkach jakie dotychczas zdarzało mi się widzieć były zadane rękami orków lub zwierzoludzi. Ani jednych ani drugich o precyzję bym nie posądzał.

- Czy ostatnio opuszczał kopalnię któryś z pracowników? -
Falke spytał przywódcę krasnoludów.

- Jakiś czas temu wysłaliśmy jednego z naszych do Middenheim. Miał dostarczyć list do kupca, którym od jakiegoś czasu robimy interesy. Można wiedzieć dlaczego o to pytasz?

Odezwała się Fay. Trochę niechętnie jakby ważąc za i przeciw. Patrzyła Gimbrinowi prosto w oczy. Bądź co bądź była dość odważną dziewczyną, i nawet jeśli krasnolud wyglądał jakby ją jedną ręką mógł przełamać na pół potrafiła zachować fason.

- Znaleźliśmy ciało. Pochowaliśmy je. Ale nasz niemądry towarzysz za dużo wam opowiedział, a my nie uzyskaliśmy jeszcze żadnych ciekawych odpowiedzi. Wasza kolej.

- Myślę, że dość wam już powiedzieliśmy. Nasz posłaniec miał przy sobie listy. Chciałbym wiedzieć co się z nimi stało.


Wymiana zdań pomiędzy Fay a Gimbrinem dotyczyła rzeczy, co do której Siggi żywił nadzieję, że będzie przyzwoitą nagrodą za niedoszłą schadzkę z katem, otrucie i szwędanie się po tych cholernych skałach na życzenie bliżej nieznanej bandy popaprańców. Wielkolud w skupieniu skubał odstające skórki przy paznokciach.

- Kuriera skatowano do śmierci i pozostawiono w zaroślach – Veller był zaskoczony, że listy okazały się dla przywódcy klanu ważniejsze niż los rodaka. Prawdą zostawało, że troska o niego nic by nie zmieniła, ale nadal było niewiadomą kto go zabił - Znaleźliśmy przy nim trochę szkła – tu otworzył swój plecak i zaczął go przeszukiwać. Po chwili wyjął metalową rurkę – i ten przedmiot. Ciało było również poddane zabiegowi... choć można też powiedzieć zbezczeszczone. Trudno powiedzieć, czy za życia, czy już po śmierci. Ale listy. Owszem były. Fay?

Jej spojrzenie było bardziej niż wymowne. „Wisisz mi pięćdziesiąt złotych koron”. Wręczyła Gimbrinowi koperty. Ten skrzywił się, gdy spostrzegł, że zostały otwarte.

Reakcji dziewczyny towarzyszyło westchnięcie rozczarowanego Nulneńczyka. Plany co do wzbogacenia się poszły w diabły. Karta przetargowa w relacjach z brodaczami została tak po prostu ujawniona i oddana. Doktorek albo był naiwny jak dziecko, albo nie potrafił wyniuchać prawdziwej okazji. Jedno i drugie było w ocenie Siggiego co najmniej głupotą.

- Potraficie wskazać miejsce pochówku? Jutro wyślę kilku naszych żeby odzyskali ciało. Snorre powinien leżeć pod skałą, nie w przydrożnej mogile.

- Ja szczerze mówiąc średnio się wyznaje na orientacji w terenie. Markus ma mapę, którą dostaliśmy od mnichów. Dałbyś radę wskazać? -
zwrócił się do zawiadowcy, ten zaś spełnił prośbę Vellera.

- A co do rzeczy, które znaleźliście...

Gimbrin uważnie obejrzał pokazane mu przedmioty. Przez chwilę obracał rurkę w dłoniach, przejechał kciukiem po powierzchni i kilka razy lekko postukał nią o kant stołu. Podał znalezisko Bardinowi.

- Pojęcia nie mam co to może być. Może ty widziałeś coś takiego?

Mędrzec po chwili zastanowienia odrzekł:

- Tej rzeczy nie zrobiono u nas w kopalni i nie sądzę by była wykonana krasnoludzką ręką. Może to być jakaś odmiana stali wykorzystywana przez ludzi, choć głowy za to nie dam. Na pewno jest nieco lżejsza niż te wytwarzane przez nas. Zwróćcie uwagę na połysk - to mówiąc zbliżył rurkę do ustawionej na stole lampy, przedmiot zalśnił jasnym blaskiem - normalnie żeby uzyskać taki efekt potrzeba sporych domieszek srebra lub niklu. Słyszałem, że wasza szlachta czasem zamawia broń wykonaną z podobnych stopów po to by potem powiesić sobie coś takiego na ścianie bo do używania to się za bardzo nie nadaje. Przy takiej zawartości dodatków stop jest zbyt kruchy. Natomiast to co znaleźliście wygląda mi materiał zdatny do wykorzystania tak na wojnie jak i w rzemiośle. Może podstawowym składnikiem nie jest żelazo. Albo przy wytapianiu wykorzystano inny surowiec niż węgiel. Ciężko mi powiedzieć. Pozwolicie, że sprawdzę jeszcze jedną rzecz...

Mędrzec podszedł do kominka i wrzucił rurkę w palenisko. Odczekał chwilę po czym sięgnął pogrzebaczem między rozżarzone węgle i wygrzebał przedmiot.

- Tak jak myślałem - rzekł schwyciwszy rurkę dłonią - nagrzewa się znacznie wolniej niż tradycyjne stopy. Naprawdę niezła robota.

- Nadawałoby się do wyrobu precyzyjnych narzędzi? - spytał Markus. - I odpornych zarazem?

- Zgadza się, ten materiał przypomina mi nieco myrskul, z którego wykonano twój miecz. Wy ludzie nazywacie chyba ten stop veridium. Jakościowo jest jednak znacznie lepszy.

- Nie znam się na tym zbyt dobrze... - pytanie Markusa było podzielone między mędrca i Vellera - ...z takiego metalu można by zrobić ostrze, czy wiertło, by robić otwory w czaszkach? Taka rurka o dobranej średnicy, zaostrzona na końcu w odpowiedni sposób, wprawiona w ruch za pomocą świdra...

- To o czym mówisz jest wykonalne - odpowiedział Bardin - choć nie wiem po co ktoś miałby wiercić ludziom dziur w głowach. Prawdę powiedziawszy ze względu na materiał użyty do wytworzenia rurki pozostaje jeszcze kwestia w jaki sposób to narzędzie znalazło się w tej dolinie. Dałbym sobie rękę uciąć, że do pracy z takim materiałem potrzeba temperatur niemożliwych do osiągnięcia tradycyjnymi metodami. Ten przedmiot, obojętnie do czego ma służyć, nie wyszedł spod ręki pierwszego lepszego kowala z zadupia takiego jak Zervos.

- Niech to... To oznacza znacznie większą sprawę, niż mógłbym myśleć. - Falke nie był zachwycony. - I znacznie większe kłopoty... Za tym stoją wielkie pieniądze, wielkie umiejętności... - pokręcił głową zniechęcony. - A po co robić komuś dziurę w głowie, i to w tak precyzyjny sposób? Nie mam zielonego pojęcia. Jak już, to preferuję prostsze sposoby. Bardziej tradycyjne.

- Czy w razie konieczności będziemy mogli u was uzupełnić wyposażenie? - spytał jeszcze Markus.

- Zależy czego potrzebujecie - odparł Gimbrin - mamy na zbyciu trochę suche prowiantu, liny, raki i inny sprzęt do chodzenia po górach, trochę dodatkowych sztuk broni i pancerza, ten jednak raczej nie będzie na was pasował.

- Czy możemy liczyć, zważywszy na oddaną wam przysługę w sprawie zabitego krewniaka, na ulgowe traktowanie przez waszego kwatermistrza? - Siggi nawiązał do oddanych "bez walki" wartościowych dokumentów. Może chociaż na coś się zdadzą.

- Niech wam będzie - odrzekł krasnolud z lekką nutą irytacji w głosie.

- I jeśli nie macie nic przeciwko, to zostaniem do jutra. - dodał jeszcze. - Zzięblim okrutnie, zgłodnielim - a tutaj zmrok zapada szybko... - stwierdził rzecz oczywistą, którą jednak poznał dopiero niedawno na własnej skórze. - Rano ruszymy dalej.

- Możecie spać tu, w świetlicy.

Fay po zażyciu leku przez chwilę ogrzewała się przy kominku obok dwójki krasnoludów po czym podeszła do okna. Niezbyt uważnie śledziła przebieg rozmowy. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej jak bardzo przemokła tam na zewnątrz. Przynajmniej dzisiejszą noc spędzą pod dachem. Stała tak obserwując monotonny krajobraz rozciągający się na zewnątrz. Ciemnozieloną ścianę lasu ledwo dawało się dostrzec z powodu deszczu, który jednak zdawał się powoli ustępować. Obrzuciła wzrokiem zabudowania tworzące osadę krasnoludów. W głowie jej się nie mieściło spędzić całe życie na takim odludziu.

Po jakimś czasie dostrzegła zbliżającą się z oddali grupę ludzi. Próbowała przyjrzeć się im nieco dokładniej. Na jednak razie byli zbyt daleko, żeby ocenić ich liczebność. Zdziwiło ją nieco tempo w jakim przemierzali wąską drogę, która po kilku godzinach deszczu przypominała bardziej miejski rynsztok. Powoli maszerowali przed siebie, jakby ulewa nie robiła na nich najmniejszego wrażenia. Kiedy zbliżyli się do granic osiedla zwróciła się do Gimbrina:

- Wygląda na to, że macie kolejnych gości. Od strony wioski idzie tu kilkunastu chłopa, na razie trudno powiedzieć ilu dokładnie.

Krasnolud podszedł do okna. Wytężył wzrok jednak

- Szlag by to, całe gówno widać. Hargin, Magnar, sprawdźcie co to za jedni – Finehelm zwrócił się do dwójki krasnoludów stojących przy palenisku.

Ta sama para, która wyszła im na spotkanie w chwili przybycia do kopalni zabrała położone pod ścianą kusze i opuściła świetlicę zmierzając w stronę nowo przybyłych. Obie grupy spotkały się na środku placu stanowiącego centrum osady. Ludzi było siedemnastu. Sądząc po odzieniu myśliwi lub zwiadowcy. Kiedy pierwszy z krasnoludów zbliżył się do nich jeden z ludzi błyskawicznym ruchem dobył miecza i wyprowadził szeroki zamach. Cios przeorał twarz zaskoczonego khazada momentalnie kończąc jego żywot. Ten, który stał nieco dalej ruszył biegiem w stronę świetlicy.

- Kurwa... umarlaki. - zaklął Finehelm.

Fay wlepiła oczy w napastników. Dopiero teraz, gdy byli już bardzo blisko, dostrzegła rany jakie nosili na ciałach, u części z nich rany śmiertelne – pokiereszowane twarze, torsy noszące ślady po ostrzach, jednemu ucięto lewą rękę. Jak na komendę pozostali dobyli broni. Rozpoznała te ostrza. Były podobne do ich brzeszczotów jak dwie krople wody.

- Do broni! - wrzasnął krasnolud znajdujący się na zewnątrz. Po chwili wbiegł do środka.

Bardin otworzył drzwi prowadzące do drugiego pomieszczenia, które sądząc po jego wyposażeniu – kilku solidnych półkach zawalonych głównie bronią i sprzętem górniczym – służyło za magazynek. Gimbrin i pozostałych sześciu khazadów zabrali stamtąd topory i zaczęli ustawiać się wokół okien i drzwi. Gdy Bardin ruszył w kierunku jednego z okien z bronią w ręku Finehelm zatrzymał go.

- Ty nie – przywódca krasnoludów powiedział do mędrca – leć do kopalni i sprowadź tu resztę.

- Dobra – odrzekł krasnolud i po opuszczeniu budynku ruszył biegiem w stronę kopalni. Pozostali zaryglowali drzwi wejściowe.

- Wygląda na to – zwrócił się do ludzi – że będziecie mieli okazję odwdzięczyć się za naszą gościnę – wykrzywił usta w ponurym uśmiechu.

[szczegóły odnośnie walki w komentarzach]


Interludium cz. 2

Nie mógł określić czy to, co się stało miało miejsce przed czy zaraz po tym jak tu dotarli. Pamiętał ogień, niemal czuł jak płomień gorętszy niż w jakiejkolwiek kuźni trawił ich ciała. Ostry zapach spalonego mięsa powodował, że łzy spłynęły mu po policzkach. Wokoło panował hałas, który z trudem dało się wytrzymać. Ostatkiem sił zdołali wysłać wołanie o ratunek do swoich braci. Potem było już tylko ból i powolne konanie w bezdennej ciemności.

Mijały lata. Z tego okresu pamiętał zimno jakże kontrastujące z żarem jakiego wcześniej doświadczył za ich pośrednictwem. Trwali w stanie półśmierci oczekując na pomoc. Ona jednak nie nadchodziła. Energia, która utrzymywała ich kruche życia z wolna zaczęła się wyczerpywać. Było kwestią czasu, kiedy przyjdzie im przekroczyć granicę otchłani zza której nie będzie już powrotu.


Spostrzegli jednak, że świat wokół nich się zmienił. Na powierzchni góry, w której trzewiach zostali pogrzebani, martwej w momencie ich przybycia, rozkwitło życie. Tam, gdzie do niedawna wiatr omiatał nagie skały wyrosły bujne lasy. Swym wzrokiem, który nawet w ich obecnym stanie z łatwością przenikał ściany kamiennego więzienia, w jakim spoczywali, podziwiali wielobarwną mozaikę tysięcy form życia, które egzystowały w rozciągających się po horyzont puszczach. Czuli bicie tysięcy serc – tę niesamowitą symfonię natury, która z każdą chwilą rozbrzmiewała w ich umysłach coraz głośniej.


Czuli również głód. Głód, który narastał z każdą sekundą, kiedy to coraz lepiej zdawali sobie sprawę z tego co działo się ponad ich grobem. Głód, który stopniowo, kawałek po kawałku, pożerał ich od środka. Głód, który najpierw zrodził gniew z powodu niemożności jego zaspokojenia a potem strach i rozpacz przed tym co ich czekało. Tyle życia wokół nich... Wystarczyło tylko sięgnąć po niewielką jego cząstkę... Byli jednak zbyt słabi by samemu tego dokonać.

Kiedy utracili już resztki nadziei usłyszeli czyjś głos. Istota, do której należał niewiele różniła się od zwierząt pośród których przyszło jej egzystować. Początkowo kształtowanie jej myśli przychodziło im z trudem. Jednakże z upływem czasu udało im się nawiązać trwały kontakt. W ich sercach zawitała radość. W umysłach zrodził się plan. Wiedzieli już co muszą zrobić.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 25-01-2010 o 22:14.
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 27-01-2010, 15:34   #37
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przyjemnie było siedzieć sobie pod dachem, przy trzaskającym na kominku ogniu, ze świadomością, że nie trzeba będzie za moment wychodzić na dwór, prosto w ulewę. Byli jednak tacy, którym widocznie deszcz nie przeszkadzał. Siedemnastu 'ktosiów'...

- Jeśli zginę, to mnie spalcie, zanim zamienię się w coś takiego - powiedział ponuro Markus, spoglądając na nadciągające truposze.

Mieli przed sobą odpowiedź na pytanie, co się stało z poprzednimi poszukiwaczami grobów.
Za to powstały następne - kto, na Morra, bawił się w produkcję nieumarłych? Kto i w jaki sposób? I po co?

Rzucił okiem na pomieszczenie, oceniając możliwości jego obrony.
Krasnoludy zapragnęły widocznie mieć trochę luksusu, skoro zafundowały sobie oszklone okna. I pewnie zapomniały o tym, że w górach bywa niebezpiecznie, skoro nie pomyślały o takim drobiazgu jak okiennice. Dobrze chociaż, że okna nie były zbyt wielkie i gramolenie się przez nie wymagało czasu, przydatnego dla obrońców. Najprościej by było pozwolić takiemu truposzowi wsadzić łeb do środka i odrąbać... Krasnale powinny mieć dość siły w rękach... A ściany były zbyt solidne, by napastnicy zdołali się przez nie przebić. Pozostawały do obrony okna i drzwi...

- Zastawcie drzwi stołem i podeprzyjcie ławą lub komodą - zaproponował szybko, stając przy oknie z łukiem w dłoni. Nie bardzo wierzył w to, by strzała zdołała powalić chodzącego trupa. Raczej sądził, że trzeba takie coś pociachać w plasterki, i to dość małe, żeby uzyskać odpowiedni efekt.

Oczywiście ktoś musiał wyskoczyć z jakimś genialnym pomysłem... Jakby nie można po prostu się bronić w tradycyjny sposób...
Że też krasnoludy nie mają nic przeciwko podziurawionym i zasmarowanym zgniłym mięsem ścianom... Nie jego chata, co prawda, ale ich czwórka straci miejsce noclegu...
W dodatku nawet jeśli miała zostać zrealizowana niezbyt rozsądna idea wciągnięcia wrogów do środka, to i tak na przygotowanie tej całej pułapki trzeba było nieco czasu...
Nieco więcej, niż stracą truposze, by doczłapać się do budynku, w którym znajdowała się świetlica i jej obrońcy.
Uniósł łuk i strzelił dwa razy w stronę najbardziej naprzód wysuniętych chodzących zwłok.
Truposz przystanął na chwilę, jakby zdziwiony faktem, że coś się w niego wbiło, a potem ruszył dalej do przodu.

- Lepiej się pospieszcie z tą pułapką - powiedział Markus, zamieniając mało przydatny łuk na miecz. Trzeba było jeszcze przez chwilkę powstrzymać te ruszające się trupy. Ale wyglądało na to, że bardziej by się przydał katowski topór...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 27-01-2010 o 15:37.
Kerm jest offline  
Stary 30-01-2010, 08:31   #38
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Siggi wyjrzał przez okno, mrużąc oczy i starając się przyjrzeć zbliżającym ludziom. Strugi deszczu z ciemnoszarego nieba nie pozwalały na zbyt wnikliwą obserwację, jednak coś mu w tej grupie nie pasowało.
- Dużo ich... - mruknął - A uzbrojeni, jakby na wojnę szli... - dodał.

Śmierć brodacza nie obeszła go wcale, jednak świadczyło to o jednym. Albo tamci mają zatarg z kurduplami, albo...
- W pyte jebane skurwiele! - rzucił pod adresem, jak wrzeszczał wbiegający do budynku brodacz, nieumarłych. Siggi był miastowy. W Nuln nie łaziły na wpół zdechłe wilki, ani powstali z martwych najemnicy. Poszukiwacze grobów też nie - zreflektował, kiedy rozpoznał uzbrojenie tychże.
- Psia ich mać! - splunął na podłogę.

Tymczasem krasnoludy zaryglowały drzwi i zbroiły się w sprzęt zgromadzony w składziku. Siggi nie wyglądał już na zewnątrz, ale był pewien, że martwi się zbliżają. I że jest ich dwukrotnie więcej, niż żywych. Skrzywił się na wspomnienie odoru towarzyszącego tamtym dziwnym wilkom.

Wtem przyszła mu do głowy pewna myśl.
- Słuchajcie! - krzyknął. Kilka osób spojrzało na niego.
- Możemy ich zwabić do środka... - zaczął mówić szybko, co rusz uciekając spojrzeniem na boki, czy jaki umarlak nie gramoli się przez okno do środka. - Na zewnątrz jest ich siła, ale dwie, trzy osoby mogłyby dać im odpór w środku. - Popatrzył, czy inni podzielają jego punkt widzenia. - Na tyle, by reszta mogła... wydostać się... przez tamte okna - wskazał na ścianę znajdującą się po przeciwnej stronie niż ta, z której zbliżali się napastnicy. Miał powiedzieć, że uciec, ale przypomniał sobie słynne i całkowicie dla niego niezrozumiałe poczucie honoru kurdupli. A w końcu nie wszyscy zmieszczą się w składziku i potrzebował też silną grupę na zewnątrz.

- Jak już tamci będą tu, to ktoś z zewnątrz wrzuci do środka jedną z tych rzeczy, jakie dostalim od Ericha w zajeździe - spojrzał po byłych skazańcach. - Jak Sigmar da, to truposze będą prawdziwie martwe, hehe - zarechotał, co zupełnie nie przystawało do powagi sytuacji - w końcu mogli tu wszyscy zginąć, albo jeszcze co gorszego - zamienić się w jedno z tych monstrów. Jednak ludzie róznie reagują na takie wydarzenia - zdało się, że Siggi nie bacząc na niebezpieczeństwo postanowił stawić czoła napastnikom, miast uciec jak najdalej od zagrożenia, co niejednokrotnie wcześniej uratowało mu tyłek przed miejską strażą, a nawet kosą w plecy od konkurencyjnych grup, czy bardziej krewkich klientów. Zresztą gdzie mieli uciekać? Lada dzień skończy się odtrutka, a na razie nie wykoncypowali jak uwolnić się od trucizny i wynieść w diabły z tej doliny.
- Ja mogę zostać... - wydusił z siebie w końcu, nie bez wahania w głosie. Nie ulegało wątpliwości, że mierzenie się z umarłymi nie jest tym, co Nulneńczyk chciałby robić zbyt często. A najlepiej w ogóle. - Sam ich jednak nie zatrzymam - dodał. - Jak już tamci będą w środku, schowamy się w magazynku i zastawimy stołem. - Wyłuszczył plan do końca. - Martwi nie przelezą i zasłonimy się przed wybuchem... - nie wiadomo było, czy jest tego pewien, czy raczej ma tylko taką nadzieję.

Zaczynał mieć wątpliwości. Chętnych do pomocy też było tylu, że aż nie wiedział kogo wybrać.
- Dalej, nie mamy całego dnia! - krzyknął, starając się zagłuszyć rozum i zignorować mdłości, jakie narastały z każdym uderzeniem serca.
- Kto ma odwagę zostać, niech zostanie! Reszta wypierdalać przez okna! - ponownie krzyknął. - Będziecie potrzebni do wyciągnięcia nas stąd, jeśli nie wszyscy zginą w wybuchu.
Chociaż słowo "zginą" jakoś nie bardzo pasowało do umarłych...

Siggi nie patrząc na resztę chwycił za topornie wykonany kozioł służący za podporę stołu. Krasnoludy przytargały go już w pobliże drzwi, by służył do ich zabarykadowania, więc pozostało mu tylko przesunąć go trochę. Był gotowy zrzucić rygiel, kiedy tylko pierwsze ciosy spadną na drzwi do świetlicy. Umarli mogli zacząć gramolić się przez okna i uniemożliwić wycofanie się do magazynku, co zredukowałoby szanse na przeżycie do zera.

Zamierzał zasłaniać się stołem przed ciosami zombie, powstrzymując również ich napór tą zaimprowizowaną, acz skuteczną w swej wytrzymałości i rozmiarze, pawężą. Dystans pomiędzy blatem, a podporami stołu powinien zapewnić mu bezpieczeństwo, o ile nikt nie zajdzie go z boków.
Jak wszystko pójdzie pomyślnie, to po chwili oporu wycofa się do składziku, zastawi wejście pionowo ustawionym stołem i poszuka czegokolwiek do osłony (tarcza, półka, stos futer itp.). Solidnie wykonany krasnoludzki mebel blokujący wejście do magazynku powinien wytrzymać napór zombie do czasu, aż ktoś z zewnątrz wrzuci ogień azeriański do środka masakrując napastników.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 31-01-2010, 02:38   #39
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Droga do kopalni przypominała Vellerowi o ostatnich dwóch tygodniach podczas których tak naprawdę nie wysilał się za wiele siedząc głównie na dupie i czekając na rozwój wydarzeń. Zasuwanie pod górę cały dzień sprawiło, że Middenheimczykowi niemożebnie chciało się kląć. Nie przez zmęczenie, które po prawdzie też było nie małe. Raczej przez przekorę. Tak jak gdy szli po mniej więcej prostym, jakoś nie rzucało mu się to za bardzo w oczy. Ale teraz... Chłopiec na posyłki kurwa mać. Wleźć na górę po tych kanciasty kamieniach to by potem z niej w najlepszym razie zleźć. W najgorszym już tam zostać. Równie dobrze można rzucić skazańcowi łopatę, by sam sobie grób kopał. Jebany skurwysyn...

Zdawał sobie sprawę z tego, że przesadza w tej konkretnej chwili. Ale wrząca w żyłach krew pozwalała zmniejszyć odczuwalne zmęczenie i w połączeniu z lekkim wiatrem który studził letni ukrop skutecznie polepszała warunki marszu. Niewątpliwy pozytyw. Ale z tego Ropke to i tak jebany skurwysyn.

Popas niemal cały wykorzystał na sen. Oparłszy się wygodnie o jakiś kamień przy ognisku nasunął sobie na czoło rękaw kurtki, która robiła teraz za poduszkę i zamknął oczy. Obudził się tylko gdy Markus przyniósł mięso, bo zwiadowca niegłupio uznał, że zwierzyna chora może być, a także godzinę później gdy można było już delektować się aromatycznie upieczoną dziczyzną. Ziewnął przed posiłkiem parokrotnie, by upierdliwa od rana Fay na pewno usłyszała jak dobrze mu się spało gdy ona latała w te i we wte jak marcowa kotka. Należało się jej. Za fochy rzecz jasna. Przy jedzeniu też wtórował mlaskaniu, chyba nie mającemu w tym równych, Siggismunda by dziewczynie jeszcze bardziej na nerwach zagrać. Bawiło go jej zachowanie i pewnie to ją jeszcze bardziej wkurzało. Od rana jej zaczepek nie skwitował niczym poza parsknięciami śmiechu. O ile się znał na kobietach o tyle wiedział co tą dzierlatkę nosi, ale na bogów. Wczoraj jeszcze spała jak zabita... A oni tu wszyscy w dodatku mieli przecież stryczki na szyi...

***

- Nie możesz spać Skalla?
Było już po zmierzchu. Podzieleni na trzy namioty nie mieli dużo luzu. Siggismund nie miał szans zmieścić się sam z kimś jeszcze więc drugi i trzeci namiot były dzielone na parę i jedną osobę osobno wyznaczaną przez kolejkę. Niezbyt dżentelmeński system, ale Fay nie miała za wiele do gadania i tylko co trzecią noc miała spędzać sama. Tak właśnie było tym razem. Nie zmieniało to jednak faktu, że świeże górskie powietrze dość łatwo pozwalało się przyzwyczaić do płuc pełnych rześkości, a szczelny, ciasny namiot z pojedynczą, nie mówiąc już o dwójce osób w środku nie miał niczego wspólnego ze świeżością. Fay widocznie nie chciała spać, bo nie wybierała się jeszcze do wnętrza swojego. Veller znalazł ją nieopodal drugiego miejsca gdzie rozważali rozbicie się. Pomiędzy trzema świerkami na skarpie z ograniczonym, ale zawsze jakimś widokiem na dno doliny gdzie gdzieś w oddali majaczyło pewnie Frugelhofen, a dalej klasztor Shallyitów.
Dziewczyna obejrzała się na niego na chwilę. Para bławatnych oczu błysnęła w świetle gwiazd na które powoli nasuwały się tłoczące się od wschodu kłębiaste chmury. Siedziała na ziemi obracając w dłoniach jedną z tabletek, które nadal sprawdzała pod kątem skuteczności.
Veller podszedł do niej i stanął obok. Przez moment jeszcze patrzyła na niego w górę i odwróciła wzrok.
- Bergmanom też się wydawało, że są bezpieczni w tych okolicach.
- A co ciebie to obchodzi, co Veller? – rzuciła nagle ostro i chrapliwie. Ładnie się złościła.
- Właściwie to nie obchodzi – skłamał wzruszając ramionami. Nawet nie mierzył się z nią na spojrzenia. Po prostu odwrócił się i zaczął odchodzić. Niewymyślny, ale niezły gambit.
W Fay krew się zagotowała gdy felczer zwyczajnie zakończył tak tę rozmowę. Pogrywał z nią jak z dzieckiem. Wkurwiał niemiłosiernie. Wstała i rzuciła za odchodzącym:
- Wiesz co? Sram na to wszystko. Na ciebie i całą tę idiotyczną wyprawę. Chcecie iść się grzebać z krasnoludami w piachu to do widzenia. Ja jutro idę w swoja stronę i mam w dupie co w związku z tym będzie z wami, z tym umarlakiem Markusa i z całą resztą tego wypizdowa… – wyrzucała z siebie słowa raczej w złości niż z wyrachowania. Tym bardziej, że Veller zatrzymał się i odwrócił do niej. Jej słowa więc go obchodziły.
- Jak dla mnie to możecie, albo zdechnąć na tę zarazę co jej nie ma, albo mogą wam wodę z mózgów wyssać…
Veller szczerze mówiąc po części liczył na taką reakcję, a po części zaczynał mieć jej dość. Szybkimi krokami podchodził do Fay gdy ta sykliwie wygarniała i jemu i pozostałym nieobecnym, a gdy już znalazł się przy niej, po prostu złapał za ręce i popchnąwszy lekko do tyłu na szeroki pień strzelistego świerka, przyparł do niego stanowczo i bezbłędnie odnajdując usta, wpił się w nie by już przestała pieprzyć.
Trwało to sekundę, może dwie, gdy oboje zamarli zdając sobie sprawę, że to co miało być zwykłą prowokacją i zamknięciem gęby przeobraziło się w nieprzeparte łaknienie za czymś więcej. Nie było gry wstępnej, czy długich zmysłowych pieszczot. Była potrzeba. Nagła i niepohamowana. Lewą dłonią cały czas przytrzymywał jej przypartą do szorstkiego pnia, a prawą pomagał jej z zamkiem spodni. Ból z przygryzanych warg odchodził w tło. Smak krwi ginął gdzieś w ekstatycznej rządzy zaspokojenia. Jakby mieli mieć siebie tylko przez parę krótkich nic nie znaczących dla życia chwil. Szybkie rozgorączkowane ruchy pomagające pozbyć się zbędnych rzeczy i nieprzerwany pocałunek stanowiący panicznie podtrzymywaną więź.
Dopiero gdy dziewczyna jęknęła, a on westchnął, całe szaleństwo odeszło. Spokojnie, niemal statycznie dołączyli do życia lasu pewnie, że już osiągną cel. Że nic i nikt już nie przeszkodzi. Że przez parę najbliższych minut, którymi mogą się nacieszyć, ten cały pierdolony świat będzie wart urodzenia się na nim…
I był wart… Veller poczuł jak dziewczyna tłumi głośne jęknięcie w jego barku, w którym zatapiała zęby. Sam czuł całkowite rozluźnienie. Jej udo wypadło mu z przytrzymującej je dłoni. Ciężki oddech ginął w burzy jej płowych włosów. Cudownie pachniała. Igłami i żywicą…
Zamarli oboje. Nadal ze sobą spleceni. Ktoś poruszał się w gęstwinie. Zza pnia wielkiego świerka dojrzeli w świetle gwiazd oddaloną o paręnaście metrów wielka ludzką sylwetkę schodzącą dość nieporadnie w dół. Zatrzymała się pod jednym z drzew i ziewnąwszy głośno i przeciągle głosem Siggismunda stanęła w rozkroku. Odgłos rozbijającego się o ściółkę strumienia moczu był raczej nie do pomylenia.
Odetchnęli oboje. Uśmiechy ukontentowania błąkały się po ich ustach. Nie potrzeba było słów, poza wspólnym wyrazem wdzięczności.
To była w sumie piękna chwila. Cały czas złączeni w uścisku w lesie na tle księżycowej jasnej nocy…
Pierdnięcie wielkoluda sprowadziło oboje na ziemię. Siggismund jeszcze przez chwilę mocował się z trokami i po chwili znikł za drzewami gdzie znajdował się namiot.
Miał ochotę się zaśmiać. Czuł, że ona też. Poprawiwszy ubrania również poszli bez słowa spać.

Nazajutrz miał trochę mętlik w głowie. Śniły mu się jakieś niestworzone rzeczy. Góry, a potem lasy. I wrażenie strachu, gniewu i oczekiwania no coś bardzo ważnego. Na coś co musiało nastąpić, a bez czego był tylko strach i gniew. Śniła mu się też Fay w tym wszystkim. Dziewczyna bez przeszłości poznana najwyżej tydzień temu. Była tam. I tak jak on nie wiedziała kto i czego się boi. Kto i na co się gniewa. Udzielała im się tylko atmosfera tego miejsca. Szczerze ucieszył się, gdy zobaczył Markusa, który zwija nad nim namiot. Tylko sen…
Z Fay raczej nie rozmawiał, a i ona niespecjalnie szukała możności pogadania z nim. Coś się jednak bez wątpienia zmieniło.

***

Kopalnia trochę go rozczarowała. Nie wiedział czemu, ale spodziewał się czegoś bardziej imponującego niż sterta gruzu, parę chat i jaskinia. To samo dotyczyło krasnoludów. W Middenheim i okolicach zajmowali się głównie finansami i walką i choć wiedzą ogólnie dostępną był fakt iż lubowali się w kopaniu w skałach, to w życiu nie widział żadnego górnika z ich rasy. Ot paru brodatych zakapiorów. Tylko jeden sprawiał wrażenie kogoś więcej. I wcale nie był to lokalny przywódca.
Rozmowy szczęśliwie szybko zakończyli i wysokim kosztem dostali namiar na pierwsze groby. Veller oczywiście nie miał w planie wydania listu Finehelmowi, ale gdy Markus, bogowie jedni wiedzą po co, zadał pytanie czy krasnoludy kogoś nie wysyłały, a Fay jeszcze potwierdziła, że owszem znaleźliśmy ciało, to już nie pozostało innej opcji, jak wydać list. Inaczej krasnoludy wysłałby nowego gońca, który dotarłby do Middenheim przed nimi. A tak… po ptakach.

Nieumarli… Tym razem bez wątpienia prawdziwi. Jeśli zaraza ich dotknęła to w tej chwili nie miało to znaczenia. To co ich trzymało przy życiu to nekromancja. Veller przez parę sekund gdy Markus wystrzeliwał swoje pociski, a Siggismund objaśniał wszystkim swój plan, wpatrywał się w powolne istoty i dzierżone w ich dłoniach bronie. Identyczne bronie, warto by dodać. Obejrzał swój miecz i nóż i już wiedział, że chyba woli zwykłą stal. Ta zdawała się ściągać wszystko co złe z okolicy. Skoczył do otworzonego przez krasnoludy magazynu i korzystając z pomysłu Siggismunda wziął wiadro i wsypał do niego na prędce nitów i gwoździ jakie walały się w skrzynce obok. W tym zanurzył do połowy swoją puszkę ogni azeriańskich. Zwiększona moc kosztem niepotrzebnego w zamkniętej izbie zasięgu. O ile dobrze pamiętał wykłady o substancjach niestabilnych, to właśnie to powinien osiągnąć. Markus popędzał, a Siggismund patrzył z powątpiewaniem na ten patent.
- Od odkręcenia do eksplozji jest dziesięć sekund – rzekł do wielkoluda. Nie zamierzał go pozbawiać odwagi, którą ten chciał zaprezentować zupełnie bez sensu zresztą. Może to jeden z tych biczowników co to się umartwiali krążąc po drogach Imperium – Zanim wskoczysz do tej pakamery odkręć puszkę. Powinna narobić większych zniszczeń niż rzucona gdzieś gdzie nie wiadomo gdzie się potoczy. Poruszają się dość wolno wiec bez problemu powinieneś zdążyć. Tym bardziej gdy ktoś waleczny ci pomoże – spojrzał po krasnoludach - Poza tym popieram ten plan. Zza okna.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 04-02-2010 o 00:27.
Marrrt jest offline  
Stary 01-02-2010, 00:42   #40
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Fay do końca nie zrozumiała jak działają te azeriańskie ognie. Przyjęła za fakt to, co mówił Veller. Że można je odkręcić nie rzucać i że będą mieli wtedy dziesięć sekund. Najpierw, gdy wysłuchała olbrzyma, pomyślała, że wyskoczy za okno, jak Veller i Markus, ale potem dotarło do niej, że tak nie zrobi. Siggi był z miasta, co prawda innego niż ona, ale co to zmienia? Czuć ich oboje było takim samym rynsztokiem. Może dlatego nie umiałaby go zostawić. Bez odrobiny lojalności wszystko traciło przecież sens. Swoją bombę wyjęła z plecaka. Tabletki schowała do kieszeni. Sam plecak wyrzuciła przez tylne okno.
- Ty nie masz tego w plecaku? – upewniła się u Siggiego – Żeby nam nie wybuchły w wyniku eksplozji jak będziemy w magazynku. Tak, zostaję – pokiwała głową. – Może odkręcę swoje tak jak mówi mądrala, jak tu już wlezą, jeśli będę mieć chwilę spokoju i będziemy mieć wolną drogę by wiać. Do magazynku albo przez tylne okna. W sumie wolałabym przez okna. Jeśli się da.
Jeśli nie będzie miała tyle czasu, żeby bombę przygotować, po prostu zostawi ją uciekając.
Ustawiała się obok Siggiego.
Uśmiechnęła się do Vellera. Trochę smutno, choć starała się nie. Fajnie było, w tym lesie. Nie chciała, żeby nie miało okazji się powtórzyć. Zdecydowanie powinno się powtórzyć.

Bała się.

***

Wyobrażała go sobie, jako chudego mężczyznę o sennych ruchach. Niezbyt wysokiego, o głęboko osadzonych czarnych oczach. Nie smutnego, raczej spokojnego. I mądrego. Sprawiedliwego. W Aldorfie, często chodziła do przycmentarnej Świątyni. Lubiła słuchać jednej z kapłanek. Uśmiechniętej, o gęstych kręconych, kasztanowych włosach i obfitych kształtach. Jej modlitwy pogrzebowe były piękne, przynosiły ukojenie. Mówiły o ładzie i sensie, o świecie, w którym skutek następuje po przyczynie, bo Morr nad wszystkim czuwa.

Fay szanowała śmierć, modliła się do jej boga z potrzeby serca. Tak jak teraz, gdy czekali na pierwszych nieumarłych.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172