Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-02-2010, 16:40   #41
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Spojrzał nieco zdziwiony na dziewczynę. Zaimponowała mu. Przez tę chwilę, kiedy ich spojrzenia się spotkały, zawiązała się między nimi nić porozumienia. Mimo pochodzenia z różnych stron Imperium. Mimo różnicy wieku i doświadczeń. Dzieciaki z ulicy zwykle brutalnie rywalizujące między sobą, równie często działały jak świetnie zgrane grupy, kiedy łączyło ich wspólne poczucie zagrożenia. Zupełnie jak małe stada wilków łączące się w duże watahy na czas srogiej zimy.

Sigismund z reguły polegał na sobie. Niekiedy również musiał zaufać kilkorgu ze swoich ziomków w Nuln. Nigdy za to nie ufał obcym. Tym razem jednak wiedział, że na Fay może liczyć. Że w swojej wyniesionej z ulicy zawziętości nie odda pola umarłym. Tylko ktoś zdeterminowany lub szalony mógł stawić czoła takim okropieństwom. Nie bez strachu, oczywiście, ale na to nie mieli już czasu.

"Jeśli ona jest zdeterminowana, to kim ja jestem?" - pomyślał przez chwilę, po czym roześmiał się głośno.

- Dzięki, mała. - Powiedział do Fay. Przez głowę przemknęła mu myśl, że dziewczyna może obruszyć się za to określenie. Po minie osiłka znać jednak było, że to nie zbytnia poufałość, ani lekceważenie.
- Damy łupnia paru umarlakom, co nie? - mruknął do niej. Wydawało mu się, że o zaryglowane drzwi wejściowe coś załomotało. Zerknął na wycofujących się przez tylne okna oceniając, ile jeszcze czasu im to zajmie. Złapał za solidny krasnoludzki stół i poprawił jego ustawienie względem drzwi.

- Jak zaczną leźć do środka przez okna, albo wszyscy zdążą już uciec - kiwnął głową na krasnoludy - wybij rygiel i zasuwaj do kubła. Ja ich przytrzymam chwile. Potem cofamy sie do komórki.
- W razie czego mam jedną puche ze sobom, hehe... - zarechotał, nie przejmując się obawami Fay, że toto może wybuchnąć.
- Pokażmy tym wsiokom, jak sie bijom miastowi. Damy im łupnia... - powtórzył i znów spojrzał na drzwi.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 03-02-2010, 00:01   #42
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
[Markus i Veller]

Ożywieńcy nieubłaganie parli w stronę chaty nie zważając na deszcz ani strzały posyłane w ich kierunku przez Markusa. W chwili gdy zaczęli napierać na drzwi większość z tych, których mieli zamiar zgładzić, zdążyło już opuścić budynek. Fay i Siggi popędzali resztę nerwowo spoglądając na przednie okna, w których można było dostrzec szkaradne oblicza napastników. W końcu Veller i Falke razem z krasnoludami znaleźli się na zewnątrz. Przez chwilę patrzyli jak dziewczyna odblokowuje rygiel i biegnie do umieszczonego na stole wiadra. Pierwsze trupy zaczęły już gramolić się do środka przez okna. Potem Fay razem ruszyła do magazynku a chwilę potem dołączył do niej Siggi, taszcząc ze sobą stół, który służył mu jako tarcza. Po chwili oboje zniknęli za zamkniętymi drzwiami pakamery.

Ci którzy wycofali się na zewnątrz przypadli do ziemi oczekując na wybuch, który nastąpił kilka sekund później. Huk towarzyszący detonacji ogłuszył ich na kilka sekund. Szyby w oknach eksplodowały wyrzucając na zewnątrz miazgę szkła metalu i mięsa. Świetlica, wewnątrz której odpalono ładunek zatrzęsła się w posadach. Centralna część dachu, położona nad epicentrum wybuchu zawaliła się do środka. Powietrze wypełnił zapach zgnilizny i jakaś ostra woń, której nie byli w stanie rozpoznać.

Kiedy mieli już ruszyć do środka by sprawdzić czy Fay i Siggismund przetrwali wybuch drogę zastąpiła im wyłaniająca się zza węgła grupa czterech ożywieńców. Po chwili zza przeciwległego krańca chaty ruszyło w ich kierunku kolejnych kilku napastników. Gdy stwory podeszły bliżej pierścienie, które nosili na palcach zaczęły pulsować ciepłem. Markus, Veller i Gimbrin w asyście jeszcze jednego krasnoluda zajęli się pierwszą grupą nieumarłych. Pozostali górnicy osłaniali ich tyły przed drugą z nich.

Finehelm zdzielił pierwszego z ożywieńców toporem niemal przecinając go na pół. Markusowi udało się odciąć rękę z napastnikowi, który przypał mu w udziale. Po jakieś sekundzie stojący obok Falkego krasnolud szerokim cięciem pozbawiając tego samego oponenta głowy. Na jego miejsce doskoczył kolejny napastnik, który wykorzystując moment nieuwagi pchnął zwiadowcę trafiając w prawą rękę. Miecz wyleciał Markusowi z dłoni. Nim napastnik zdążył kolejnym ciosem zakończyć żywot zwiadowcy Veller szybkim cięciem rozorał twarz nieumarłego, sam ledwo przy tym unikając ciosu kolejnego z napastników.

Towarzyszący im krasnolud, którego imienia nie znali dobił ożywieńca uprzednio ranionego przez Vellera. Markus chwycił upuszczoną klingę lewą ręką i zaatakował ostatniego z nieumarłych. Chybił, jednak zanim napastnik zdołałby wykorzystać chwilową lukę w obronie zwiadowcy Gimbrin wyprowadził potężny zamach roztrzaskując czaszkę oponenta. Trup zwalił się na ziemię gdzie jego ciało drgało konwulsyjnie przez kilka sekund po czym zastygło w bezruchu. Veller zerknął na drugą grupę walczących. Krasnoludom szło znacznie gorzej. Zdołali powalić tylko jednego z nieumarłych. Dwójka khazadów leżała martwa pod stopami ożywieńców a para pozostała przy życiu krwawiła z kilku ran. Od strony kopalni ku walczącym biegł Bardin wiodąc ze sobą kilku górników.

Po tym jak przywódca khazadów położył ostatniego z ożywieńców krzyknął do ludzi:

- Zajmiemy się resztą. Sprawdźcie co się stało z tą dwójką w środku! - po czym wespół z drugim krasnoludem natarł na drugą grupę nieumrłych.

Markus i Veller ruszyli biegiem w stronę wejścia do świetlicy. W środku znaleźli swoich towarzyszy przywalonych półkami z wyposażeniem składziku. Oboje byli nieprzytomni.

[Fay i Siggi]

Malkovitz przystawił do zamkniętych drzwi stół, na który naparł z całych sił starając się uniemożliwić ożywieńcom przedwczesne dostanie się do wnętrza budynku.

- Jak zaczną leźć do środka przez okna, albo wszyscy zdążą już uciec - kiwnął głową na krasnoludy - wybij rygiel i zasuwaj do kubła. Ja ich przytrzymam chwile. Potem cofamy się do komórki.

Ożywieńcy coraz mocniej napierali na wejście. Wybili szyby w oknach po obu stronach drzwi i zaczęli wdrapywać się do wnętrza świetlicy. Pierścienie noszone przez Fay i Siggiego zapulsowały ciepłem. Dziewczyna wykonała polecenie mężczyzny po czym ruszyli do magazynku, najpierw ona potem Malkovitz, omijając po drodze jednego z nieumarłych, który gramolił się przez okno i lada chwila mógł rzucić się na nich. Mężczyzna zamknął drzwi do pomieszczenia i zatarasował je stołem. Po upływie kilku sekund odbezpieczony ładunek eksplodował. Budynek zadrżał w posadach. Siła wybuchu wyrwała z zawiasów drzwi do magazynku, które razem ze stołem i opartym o niego Sigismundem uderzyły o przeciwległą ścianę. Część spośród ustawionych w pomieszczeniu półek ze sprzętem runęła przygniatając dwójkę obrońców swoim ciężarem. Oboje stracili przytomność.

[wszyscy]

Od zakończenia walki minęło kilka godzin. Deszcz przestał padać i zrobiło się ciepło. W całej kopalni trwała krzątanina. Krasnoludy zabierały ze zrujnowanej świetlicy sprzęt, który jeszcze można było uratować i przenosiły go do kopalni. Bardin okazał się być khazadem o wielu talentach. Poza metalurgią, o czym mieli okazję przekonać się wcześniej, znał się również nieco na opatrywaniu ran. Razem z Vellerem zajęli się tymi, którzy ucierpieli podczas ataku.

Spośród ludzi najmocniej oberwał Markus. Ożywieńcowi, który go dźgnął, udało się trafić w miejsce, gdzie ręka łączy się zresztą ciała. Przy każdym, nawet najmniejszym poruszeniu rana dawała mu się we znaki. Fay i Siggi wyglądali niewiele lepiej. Poza tym, że całe ciało miał poobijane i podczas detonowania ładunku ucierpiała jego noga, Malkovitz w chwili wybuchu musiał dość mocno uderzyć twarzą o podłogę lub jakiś mebel gdyż jego facjata mieniła się paletą sińców o najróżniejszych barwach poczynając od żółci, poprzez czerwień i ciemny fiolet aż po brąz. Dziewczyna prezentowała się niewiele lepiej. Oprócz mnóstwa siniaków i zadrapań na całym ciele, miła stłuczone ramię. Za to Vellerowi los zdawał się sprzyjać tego dnia. Z konfrontacji z nieumarłymi wyszedł bez zadraśnięcia.

Skoro zostali zaatakowani przez nieumarłych powstał problem zabezpieczenia zwłok poległych przed tego rodzaju praktykami. Tym zajął się Gimbrin.

- Magnar... – Finehelm zwrócił się do jednego z górników – zbierz kilku chłopaków, weźcie trochę oliwy z magazynku a jak tam nic się nie ostało to ze składu w kopalni i spalcie ciała. Nie wiem co za skurwysyn ich tu nasłał ale naszych kości nie dostanie. Możecie spać w jednej z naszych chat. Jutro rano wyślę kogoś z wiadomością do Frugelhofen. Nie wiem co tu się dzieje ale wioskowych trzeba będzie uprzedzić, że po okolicy szwendają się umarlaki. Na waszym miejscu chwilowo odpuściłbym sobie łażenie po górach, chyba, że śpieszno wam na tamten świat.

Wydarzenia tego dnia pokazały, że ktoś w dolinie Zervos praktykuje zakazaną magię. Ktoś na tyle potężny, że nie boi się wysłać swoich sług przeciw grupie liczącej kilkanaście osób. Trzeba było zastanowić się nad kolejnym posunięciem.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 03-02-2010 o 20:19. Powód: poprawki redakcyjne
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 06-02-2010, 23:05   #43
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Straszliwie cuchną wielodniowe zwłoki. Smród, choć okropny, nie był jednak tak przerażający jak myśl o śmierci w płomieniach azeriańskich ogni, ani jej nie urągał jak spojrzenie medyka, w chwili, gdy patrzyli na siebie przez okno. Wolała więc myśleć o smrodzie, kiedy wkładała ognie do przygotowanego przez Vellera wiadra, między gwoździe i nity. Oderwała górną część ładunku. Trupy gramoliły się już wszystkimi otworami, więc ruszyła do magazynku. Jakoś powstrzymała się przed zatrzaśnięciem jego drzwi, te długie sekundy, kiedy Siggi dobiegał, po niej. Serce waliło jej jak szalone, po czole wolniutko spływały kropelki potu. Mogła chichotać niczym niespełna rozumu albo kląć jak szewc, wybrała to drugie.
- Kurwa! Siggi, kurwa, szybciej! - wrzeszczała więc cały czas , nawet, gdy wielkolud był już razem z nią w pakamerze, i obydwoje wciskali się w kąt za solidnym kufrem. Potrafił się sukinkot kurczyć jak naprawdę było trzeba.
Gdy odzyskała przytomność w pierwszej chwili najbardziej bolał ją przygryziony do krwi język. Musi sobie zapamiętać, że gdy coś się wali człowiekowi na łeb, wrzeszczenie „kurwa Siggi” należy sobie darować. No ale mimo, że bolało, uśmiechnęła się ładnie, jakoś od razu zadowolona, że wbrew własnym wisielczym przewidywaniom żyje. Markus oduśmiechnął się, choć trochę krzywo, widziała, że nieźle oberwał, Siggiemu swojsko zaburczało w brzuchu, ale Veller nic. Wystraszyła się nie na żarty, że szlag trafił jej urodę i ma poparzoną buźkę, bolała ją zresztą, zerwała się na nogi, lewe ramię rwało ostrym bólem. Obmacała twarz, puchł policzek, żuchwę z jednej strony obtartą miała do krwi, zęby na szczęście wszystkie.
- Lusterko, kurwa, poproszę – wychrypiała. Mieli tu szyby w oknach, to czemu i nie ten przedmiot zbytku. Któryś krasnolud zarechotał prawie wesoło, inny litościwie zapewnił.
- Całą masz tą śliczną buzię.
Uwierzyła. A dla pewności sprawdziła w czyjejś ładnie wypolerowanej tarczy. Miała całą.

Jakoś to przeżyli. Znowu się uśmiechała. Siggi obity jak i ona, będą najbliższe dnie robić zawody w jęczeniu, Markus musiał solidnie dostać w rękę, bo bandaż szybko nasiąkał krwią. Poklepała myśliwego po zdrowym ramieniu. Z uznaniem.
- Chyba kawał walki mnie ominął?
Ktoś opowiedział przebieg zdarzeń.
Veller w milczeniu obejrzał jej ramię.

***

Myła się w beczce, na zewnątrz, w zagrodzie, gdzie smród końskiego łajna prawie wypierał ten trupi, doszła do wniosku, że gdzieś tu będzie i spać. Jeszcze trochę padało, ale widać było, że niedługo się przejaśni. Jakoś wlazła do środka, najpierw wstawiwszy sobie do beczki zydelek, tak robiły często we dwie, siedząc potem w wodzie w dwóch beczkach i gadając o pierdołach, a może to Famke gadała, Fay tylko śmiała się i przytakiwała. Kąpiel była dobrą rzeczą, lubiła wodę, kiedyś z pewnością nauczy się pływać. No i chłodna woda łagodziła ból. Doskonale spisywała się też znaleziona no pobojowisku piersiówka. Nawet widziała jak jeden z krasnoludów szukał jej potem, ale miał pecha, nie trafił na uczciwą. Popijając gorzałkę próbowała na spokojnie ogarnąć wszystko, co się wydarzyło. Ale było jeszcze na to za wcześnie. Myśli uciekały jej na inne strony, mądrzejsze od niej, nieskore do zajmowania się nierozwiązywalnymi zagadkami. Miała dużo czasu na tę kąpiel. Nie zdejmowała z umarlaków zbroi ani nie zbierała mieczy. Nie była pewna, czy to jej chciwość jest taka wybiórcza, czy zadecydowały jakieś inne względy, ale była gotowa zrezygnować z forsy, którą gdzieś, kiedyś mogli za to dostać. Lśniący rzadkim stopem kiścień również przestał jej się podobać. I tu zgadzała się z mądralą, to była pechowa broń, a do tego charakterystyczna, identyfikowała ich jako ludzi pana Ropke. Była zdecydowana się go pozbyć, nawet jeśli miała potem walczyć zardzewiałym mieczem.

W końcu jednak słońce wyszło zza chmur, a Fay musiała wyleźć z beczki i stawić czoła reszcie dnia i kilku pytaniom, z których to gdzie wyruszą jutro było najłatwiejsze. Vellera znalazła przy jednej z chat. Pogwizdując przyglądał się swojej broni. Nie spojrzał na nią. Cały dzień udawał, że nie istnieje. Zraniona duma na razie bolała mniej niż siniaki i w ten sposób Fay znalazła ich pozytywną stronę. Podeszła zdecydowanym krokiem, trochę zbyt zamaszystym, ukrywającym niepewność. Właściwie to chciała mu teraz powiedzieć, że dobrze, że jest cały, albo coś innego, miłego, żeby naprawdę wiedział, że się cieszy z jego obecności i że jest jej przykro, że nawaliła i znowu inni bili się za nią. Wyglądał na zmęczonego, jeszcze nie doprowadził się do porządku. Po walce to on miał najwięcej roboty. Dopiero, gdy chrząknęła podniósł na nią wzrok. Powoli, niechętnie. Chwilę trwało milczenie, w powietrzu wisiała niewypowiedziana drwina, a dziewczynie utkwiły w gardle wszystkie miłe słowa. Veller zaczął odchodzić w drugą stronę. Drugi raz.
- Popieprzony, tchórzliwy zasraniec! – powiedziała głośno. Nie krzyczała, w największym gniewie zawsze była opanowana.

Osiągnęła tyle, że się odwrócił. Roześmiał kpiąco. Dźwięcznie, ładnie, nawet śmiał się jak ktoś dobrze urodzony. Nagle dotarło do niej, jaka to różnica, jej rynsztoki, jego uniwersytety. Stara jak świat prawda, tylko dla żądzy to żadna przeszkoda, nie zostaną kumplami ani wspólnikami, nie będą się razem śmiać i gadać z sąsiednich beczek. Zrobiło jej się kurewsko żal, cała złość zniknęła jeszcze szybciej niż się pojawiła. Polubiła go za szybko i za bardzo i było jej też wstyd za stojącą za tym naiwność. Wróciło ponure przekonanie, że wszystko już się przesądziło.
- Przepraszam, Veller. Nie wiem za co. Ale przepraszam.

Pocałowała go w usta. Mocno, długo, zamykając oczy by przez chwilę nie myśleć o niczym innym. Nawet zapach żywicy potrafiła przywołać w wyobraźni. Odpowiedział, choć jego dłonie lekko odpychały jej biodra.
Odsunęła się niechętnie.
- Rozumiem, Veller – powiedziała. – Nie lubisz mnie aż tak bardzo.
Zdusiła w zarodku nieprzyjemny śmiech.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 09-02-2010, 02:12   #44
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Krwawy bąbelek unosił się i obniżał na ustach półprzytomnego krasnoluda. Wiercił się tak, że dwóch jego kolegów musiało go trzymać, by Veller mógł w ogóle przyjrzeć się obrażeniom jakie zostawił miecz jednego z ożywieńców. Głębokie cięcie bez problemu rozpłatało skórzany kaftan i roztrzaskało mostek biedaka. Topił się we własnej krwi. Bardin podbiegł tak szybko jak tylko skończył z poprzednim rannym. Nie było już do czego. Veller pokręcił głową. W oczach ciężko dyszącego krasnoluda odgrywała się dramatyczna choć z góry przegrana walka o życie. Nie w tych warunkach i nie z takim sprzętem. Trochę spirytusu i bandaży, maść na odmrożenia Bardina i jeszcze parę słabych specyfików. Prosiło się o skorzystanie z efedrium. Pozyskiwana z sylwańskich cisów substancja była jedyną z ekwipunku przyznanego im przez ludzi Ropkego, co do której skuteczności działania Veller nie miał wątpliwości. Szansa jednak, że krasnolud przeżyje nawet po podaniu, była na tyle mała, że zaryzykowanie utraty było po prostu nierozsądne. Jeden do dziesięciu. Buchająca z rany ciemnokarminowa krew z wątroby tylko potwierdzała ten osąd. Nie wspomniał więc o panaceum. Położywszy tylko na chwilę dłoń na ramieniu Bardina, który nie chciał jeszcze się poddawać, i po prostu odszedł do następnego rannego. Nie miał ochoty na oglądanie cudzego dramatu. Będzie miał jeszcze okazję obejrzeć swój. Miał ochotę olać całą tę małą bitwę, a już w szczególności rannych. Siggismunda, który uparł się, żeby wiać przez to okno, Fay która go w tym poparła i Markusa który chciał chyba siedzieć w szopie póki nieumarli się nie rozpuszczą w wodzie. I jeszcze te spojrzenia pierwszej dwójki. Jakby jego winili za swoją głupotę. Jego plan był lepszy. Szkoda, że nie ma jak się przekonać o tym. Barany...

Siggismund musiał jakoś krzywo stanąć gdy telebnęło budynkiem. Poza tym nic mu nie było. Tak samo Fay, która zaraz po tym jak odzyskała świadomość, zaczęła wołać o lusterko. Baby... Dopiero potem zauważyła, ból w lewym ramieniu. Oboje byli jednak tylko potłuczeni. Nic tu po nim. Założył obojgu opatrunki z zanurzonego w lodowatej wodzie ze studni kompresu i kazał Siggismundowi siedzieć na tyłku i najlepiej co godzinę zmieniać kompres. Zaoszczędzi im to dnia bólu potłuczonych kończyn. Do Fay się nie odzywał. Słyszała go przecież. Zastanawiał się, czy nie powiedzieć dziewczynie by wyciągnęła od Bardina wyciąg z górskiej arniki, który stanowił jeden z niewielu medykamentów dostępnych w kopalni, bo wtedy to nawet śladu jutro nie będzie po tym wstrętnym krwiaku co jej wystąpił na szczęce. Zmienił jednak zdanie.

Markus najmocniej oberwał. Widać jednak było, że zwyczajnie miał wtedy niefart z tym sztywniakiem. A może to właśnie Vellerowi się poszczęściło? Nie ważne. Middenheimczyk wolał twierdzić, że zawdzięcza zdrowie swojej ostrożnej naturze. Wychylał się gdy był pewien, że inni przyjmą za niego ciosy. Nie widział w tym ujmy. Tak długo przynajmniej jak „innymi” byli mężczyźni”. Głupia dupa z tej Fay. Jak ona wyżyła na tej ulicy? Niczego jej szczury nie nauczyły?
Podszedł do starającego się oczyścić ranę zwiadowcy. Jakoś dziwnie czuł wobec niego dług wdzięczności, że i on nie pchał się do świetlicy. Też byłby głupkiem co prawda i Vellerowi nie byłoby go żal gdyby tam oberwał, ale najzwyczajniej w świecie wtedy w dziczy byłoby już troje głupków i jeden on – Veller. Marne szanse na powrót.

- Marnie to wygląda – rzekł oceniając stan jego ręki – poszło po ścięgnie. Pewnie boli jak krucafuks. A jak nie, to na pewno zacznie. Myślę, że najbezpieczniej będzie amputować...
Spojrzał badawczo na zwiadowcę zachowując przy tym śmiertelnie poważny wyraz twarzy.
- O na tej wysokości – wskazał skórę pod łokciem mężczyzny.
Markus spojrzał na Vellera z zaskoczeniem.
Ręka bolała, oczywiście. Miecza w niej utrzymać by nie mógł, ale mógł poruszać palcami i zginać rękę. Co sprawdził przed wizytą Vellera.
Uniósł lewą rękę, bo prawa nie nadawała się do precyzyjnych gestów, i jednoznacznym ruchem postukał się po głowie.
- Na dowcipy ci się zabrało, czy też masz za mało tamtych do krojenia, że masz zamiar na mnie poeksperymentować? - W głosie Markusa nie było nawet cienia rozbawienia.
- Poważnie mówię. Spójrz na zsinienie... pierwsza zapowiedź gangreny – nieprzejęty brakiem zaufania wskazał obrzeża rany. Markus jednak wyglądał na takiego co to już parę razy odnosił obrażenia i nie tak łatwo było go wystraszyć – No dobra. Pewnie że żartuję – zaśmiał się, nawet trochę serdecznie - Nic ci nie będzie jak jej nie będziesz forsować przez parę dni. A coś koło tego nam życia zostało o ile dobrze liczę.
Parsknął ponuro.
Wziął dzbanek z przyniesionym przez krasnoludy alkoholem. Najmocniejsze co miały. Tak przynajmniej twierdziły.
- Wyczyszczę ranę i zszyję ten kawałek, bo może się rozłazić. Golnij sobie, bo pewnie będzie boleć.
Milczał z początku jednak gdy igła błysnęła w jego rękach, znów zagaił:
- Myślisz, że ten komitet powitalny to dla nas? - wskazał ruchem głowy poskładane trupy.
- W łeb powinienem ci dać, dowcipnisiu... - stwierdził Markus. - Gdyby nie to, że mnie ręka boli...
Nie przepadał za alkoholem, ale tym razem wolał skorzystać z rady Vellera. Napełnił kubek do połowy. Dokoła rozległ się ostry zapach mocnego trunku.
- Szyj waść, jeno zygzakiem nie jedź... - powiedział żartem. - Dobre ostrze, równe cięcie... Powinno się dobrze goić.
Wzorem Vellera spojrzał na niedawno jeszcze ożywione, a teraz ponownie martwe trupy.
- Zastanawiałem się nad tym, ale nie doszedłem do żadnych konkretnych wniosków. Bardziej prawdopodobne jest, że przez przypadek znaleźliśmy się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu. Gdybyśmy to właśnie my byli celem, to logiczniej byłoby nas zaatakować gdy byliśmy sami. Truposze są tępe, ale ten, kto nimi kieruje raczej nie...
- Chyba, że ktoś umie wykryć nasze pierścionki. Ktoś w jakiś sposób wyłapał naszych poprzedników - dodał po chwili.
- No właśnie. Pierścionki i nasi poprzednicy... I cała reszta tego sprzętu... Pozbyłbym się jej. Nawet krasnoludy nie wiedzą co to za stal, ani co to za ustrojstwa. A powinny przecież. Kto jak kto, ale krasnoludy powinny. Przyszło mi do głowy jak zobaczyłem jak lezą na nas, że ten cały osprzęt – zębami urwał nić – to coś jak znak rozpoznawczy... Albo lepiej nawet. Czerwona lampa na ulicy...
- Pierścionek noszę w sakiewce... Mogę go wyrzucić natychmiast -
powiedział Markus. - Ale miecza się nie pozbędę, bo bym musiał kijkiem od wrogów się opędzać.
- Gdybyś chciał wymienić nasze miecze na coś od krasnoludów... Boję się, że nas nie stać. Ich nie interesuje nic, co miały te umarlaki, a my nie mamy nic na wymianę. Chyba że chcesz przehandlować nasze ognie.

- Przyszło mi to do głowy – kiwnął głową – ale po tym co zobaczyłem, to już nie jestem pewien, czy akurat ich bym się pozbywał. No nic. Gotowe. Rzuć okiem pod wieczór i przemyj jeszcze raz, bo jak się zgorzel wda, to naprawdę ci utnę rękę.

Krojenie zwłok chciał mieć czym prędzej za sobą. Nie mówił krasnoludom, po co poprosił, by poczekały z podpaleniem stosu, a i one też nie pytały choć po fakcie patrzyły na niego z pewną odrazą i pogardą. Wszystkie poza Bardinem w każdym razie.
Tak jak poprzednio szukał oznak zarazy w narządach wewnętrznych. Zwłoki były w marnym stanie zważywszy, że trochę czasu minęło od momentu śmierci. Ale Veller nadal nie miał potwierdzenia wyczytanych w opactwie rewelacji. A co jak co, ale zarazę Belmarkt traktował na razie jako najgorszą rzecz z jaką mogą mieć styczność. Umył ręce dokładnie. Ostatnio częściej kroił trupy niż w ciągu całego ostatniego roku.
Stos zapłonął niewiele później.

***

Wizyta Fay była... ogłupiająca. Zgrywał twardziela. Odruchowo, bo nie ma nic gorszego niż pokazać, że taka prowokacja boleśnie drażni. W dodatku jej przepraszam smakowało nie zgorzej niż jej usta. Ale to było wrażenie podpowiadane przez mściwą satysfakcję. Naprawdę ją lubił. Tylko to „aż tak bardzo” zabrzmiało tak, że nie wiedział co myśleć. Bzyknęli się. To przecież nic wielkiego. A ona najpierw go olewała, a teraz przepraszała. Żeby jeszcze tak nie zapominał języka w gębie. Przez chwilę gdy cały czas trzymał ją za ręce, zupełnie nic nie mówili.
- Chodźmy pogadać z resztą – rzekł w końcu.

- Powinniśmy ruszać jutro skoro świt – rzekł gdy się spotkali we czwórkę – Prosto do pierwszych mogił. Dziś możemy jeszcze się rozejrzeć po okolicy, tak jak sugerował Markus, ale lepiej, żebyście się ruszali najmniej jeśli macie być na chodzi zanim nam się tabletki skończą. Proponuję też pozbyć się całego tego badziewia co je dostaliśmy od ludzi Ropke'go... poza może efedrium. Możemy je wymienić tutaj na bardziej, lub mniej pasującą broń krasnoludów. Pierścieniami pewnie nie będą zainteresowani, ale stal i ognie powinny do nich przemówić. Możemy zostawić ewentualnie jeden komplet na wszelki wypadek. Choć i ten kompromis mi się średnio podoba. Skupiamy kłopoty wokół siebie. Napad wilków. Martwy goniec, który zmarł parę godzin przed naszym pojawieniem się i Bergmanowie parę godzin przed naszym przybyciem do Frugelhofen. A teraz jeszcze ożywieńcy... No nie wiem. Tak czy inaczej podstawowy sprzęt do wspinaczki, jak choćby lina, może nam się przydać. Wasz stan może nie jest najlepszy, ale jak nas coś będzie chciało dorwać, to dacie radę wspiąć się te sześć metrów chyba.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 09-02-2010, 06:17   #45
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Markus siedział na ławce przed stajnią, którą krasnoludy wyznaczyły im na miejsce noclegu.
Jeszcze przed chwilą mowa była o jednej z chat, a teraz stajnia... Ale i tak dobrze, że nie pokazali im drzwi.
Czy stajnia była lepsza od świetlicy? Pewnie w sianie wygodniej się leżało, niż na twardej ławie, za to przy kominku łatwiej było się ugrzać.
O świetlicy jednak lepiej było zapomnieć. I to nie z powodu braku gościnności, niezbyt dyskretnie okazywanego przez krasnoludy. To, co zostało ze wspaniałego budynku raczej nie nadawało się do zamieszkania...
Byli kretynami, nie spytawszy wcześniej Matiasa o dokładne skutki działania tych nieszczęsnych ogni azeriańskich.
"Wybucha i razi wszystkich w promieniu piętnastu - dwudziestu metrów..." głos Matiasa jeszcze raz zabrzmiał w uszach Markusa.
Razi... Nie mógł od razu powiedzieć, jaka jest siła wybuchu?
Gdyby wiedzieli wcześniej nie realizowaliby tego głupiego planu, tylko by rzucili w gromadę jeden taki pojemniczek. Potem nie trzeba by używać mieczy, tylko grabie, żeby pozbierać resztki...

Syknął z bólu, gdy nieostrożnie poruszył ręką chcąc zmienić pozycję.
Veller pewnie nie uzyskałby pierwszego miejsca w konkursie szycia artystycznego, ale zszywać rany umiał. Dużo lepiej, niż on sam mógłby to zrobić. Komuś innemu, bo mimo wszystko nie wyobrażał sobie, jak miałby sam siebie łatać lewą ręką.

Powinni porozmawiać o planach na jutro.
Jakby mieli wielki wybór...
Krasnoludy nie chciały ich oglądać. Uwzględniając cztery trupy, kilku rannych i zrujnowaną świetlicę nie należało się temu zbytnio dziwić.
Z drugiej strony zarzut, że truposze zjawiły się tu z ich powodu był chyba nieco nadciągany. Gdyby ktoś polował akurat na nich, to chyba nie robiłby tego w najgłupszy z możliwych sposobów.
Atak w lesie... w nocy... siedemnastu na czterech... wynik byłby chyba łatwy do przewidzenia.
Ale może faktycznie ten, co ożywił tamtych, nie był zbyt inteligentny.
Ciekawe tylko, w jaki sposób upolował pierwszych truposzy. Jakich miał pomocników? W końcu żeby ożywić truposza, trzeba najpierw mieć zwłoki, a zatem kogoś, kto je dostarczy. Chyba że sam zapolował na pierwsze...
Czyżby ktoś wykorzystał grobowce i ożywił dawnych rabusiów ze Szkarłatnego Bractwa, a z ich pomocą zaczął polować na poszukiwaczy grobów? Ktoś chciał sobie stworzyć armię truposzy? Może... Tylko dlaczego nie wykorzystano zwłok krasnoluda czy też braci Bergmanów?

Cholerna ręka... Na pół bezużyteczna. Nawet umyć się starannie nie zdoła czy ogolić, a co dopiero mówić o porządnej walce...
Niby truposze powinny być mniej sprawni, a tu taka niemiła niespodzianka... Tak to jest gdy się zapomina, że taki truposz ma w swym zrobaczywiałym mózgu tylko jedną myśl - wykonać rozkaz, nie myśląc zbytnio o swym bezpieczeństwie.
W dodatku te ożywione zwłoki nie reagowały na obrażenia w taki sposób, jak zwykli ludzie. Zdecydowanie zbyt wiele wysiłku trzeba było włożyć w położenie ich trupem. Jeśli można było tak określić ponowne zabicie kogoś, kto już nie żył od jakiegoś czasu.
Że też nie mieli ze sobą jakiegoś maga...
Uśmiechnął się z rozbawieniem... Już widział tego maga, który z taką ochotą pchałby się w te zakazane rejony.
Przydałby się ktoś, kto znałby się na ożywieńcach...
Gdyby istniała jakaś metoda łatwiejszego, szybszego zabijania truposzy... Warto by ją poznać...

Ponownie uśmiechnął się, tym razem do przechodzącej obok Fay.
Wymarzona towarzyszka dla kogoś, kto ma zmierzyć się z jakimś niebezpieczeństwem. Pod warunkiem, że akurat nie ma napadu humorów.

Czy Veller miał rację... Czy powinni pozbyć się wszystkiego, co dostali od Ericha i Matiasa? Nie tylko pierścienie, ale i świetnie wykonaną broń?
Brak tej broni nie zabezpieczy ich przed śmiercią. Tamten krasnolud na przełęczy, bracia Bergmanowie...
Chyba że na nich zapolował kto inny, a nie władca umarlaków. Czy to miało znaczyć, że w tych pięknych górach działają dwie różne grupy? Spotkali się z tak zwanym nadmiarem dobrobytu?
Nekromanta i ludzie, którzy chcą mu wydrzeć ich sekret?
W takim razie ich czwórka trafiła do tej drugiej grupy...
A co z tymi, co wycinają trupom równe kółka w głowach? Do jakiej grupy ich przypisać?

Markus wrócił myślą do planów na temat sposobów spędzenia jutrzejszego dnia...
Straciliby godzinkę, może mniej, by sprawdzić, skąd przywlokły się trupy. A potem? Zwiedzać grobowce, czy wybrać się do folwarku?
Każda grupka poszukiwaczy szła w stronę grobowców i już nie wracała. Skuszona wizją ciekawie pojętej długowieczności?
Argumenty musiały być przekonujące...


- Proponowałbym stracić godzinkę na sprawdzenie, z jakiego kierunku przyszły te żywe zwłoki. Potem zwiedzimy te znane grobowce i poszukamy miejsca na nocleg. Ta jaskinia to niezły pomysł, a sześć metrów skały ochroni nas w nocy przed niespodziankami.
Wolał na razie nie komentować ostatniego zdania Vellera. Najpierw musi zobaczyć tą skałę.
- Potem, przez dwa-trzy możemy jaskinię traktować jako bazę wypadową.
- Jeszcze jedno - dodał. - Mimo wszystko nie pozbywałbym się naszych ogni.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-02-2010, 16:47   #46
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Pociły mu się ręce. Poza tym aż mu palce zbielały od ściskania topornego kozła, stanowiącego podporę równie mało finezyjnego stołu.

Nie raz brał udział w rozróbie. W karczmie, na placu targowym podczas święta wina, czy po prostu w czasie wymiany uprzejmości między konkurencyjnymi grupami nulneńskiego półświatka. Takim starciom zwykle towarzyszył gwar i krzyki, chociaż niekiedy tylko przyśpieszone oddechy, pełne boleści stłumione jęknięcia i łoskot walących się na bruk ciał. Jednak zawsze w powietrzu czuć było mnóstwo emocji: żądzę krwi, furię, zwykły strach.
Tym razem Sigismunda zaskoczyła niema determinacja napastników. Kompletny brak emocji, dziwna "obcość" i groza płynąca od animowanych złą mocą martwych ciał. Siggi czuł również powalający smród. Wykrzywił w grymasie twarz niegoloną od przynajmniej kilkunastu dni.

Później sprawy potoczyły się szybko. Pamiętał krzyki Fay. Pamiętał niemal wyczuwalny każący zabijać rozkaz w duszach nieumarłych. Pamiętał też pośpieszne wycofywanie się do składziku i ostrza zombich odłupujące drzazgi od ciągniętej ze sobą zaimprowizowanej tarczy. Nie pamiętał za to strachu, a może na strach nie było po prostu czasu...

Potem coś huknęło. Tak głośno, że aż przestał słyszeć. Ziemia uciekła mu spod stóp, coś go przygniotło i... musiał mocno oberwać w głowę.

Kiedy już się ocknął okazało się, że oberwał nie tylko w głowę. Czerep miał, na szczęście, twardy, reszta ciała też w miarę dobrze, za to lewa noga ucierpiała najbardziej. W każdym razie jego stan nie przeszkadzał mu szczerzyć paszczy na wspomnienie pogromu zgotowanego truposzom. Gdyby nie widoczny na brodatych twarzach żal po stracie towarzyszy, pewnie by zawołał:
- Ja chcę jeszcze raz!
Na szczęście dla samego siebie powstrzymał się jakoś.

Wątpliwości pozostałych co do nadzwyczaj pasujacego do siebie wyposażenia umarlaków sprawiły, że postanowił przehandlować oręż z dziwnej stali.
"Nieźle zryte na berecie" - podsumował w myślach niechęć kurdupli do przyjęcia również sprzętu po zombie. Moneta to moneta, nie ważne z jakiego źródła. Trudno - być może będzie okazja, by zaopiekować się pozostałą częścią ekwipunku.

Sam pierścionek, odkąd tylko ktoś o nim wspomniał i dodał, że miał stać się ciepły, kiedy napastnicy się zbliżyli - wyrzucił jak najdalej. Ożywieńce i tak czuć było z daleka trupem, więc żaden pierścień mu do tego potrzebny nie był. Dobrze też, że go nie zakładał na palec, bo pewnie jaki przeklęty jest.

Pomyślał również, że skoro ich dziwna broń i pierścienie miały przyciągać tych nieumarłych, to pewnie brodacze będą mieli niedługo gości. Zamierzał im o swoich podejrzeniach powiedzieć, ale powstrzymał się. Mogli ich obciążyć winą za sprowadzenie tutaj tych zgniłków, a żaden nie wyglądał na skorego do puszczenia w niepamięć śmierci kolegów. No i nie zechcą za nic się wymienić, rzecz jasna.

Co więcej - zaproponowanie im noclegu w stajni, kiedy wcześniej była mowa o jednej z chat - sprawiło, że twarz mężczyzny wykrzywił złośliwy grymas.
"Jeśli trupy ciongnom do tej stali - to pokurcze bedom mieli za swoje..."
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 12-02-2010, 21:24   #47
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
- Niech to... - Bardin podrapał się po głowie spoglądając na to zdewastowane wnętrze świetlicy - ostatni raz podobny obrazek widziałem parędziesiąt lat temu w Górach Krańca Świata. Tyle, że pod ziemią i ładunek był trochę silniejszy. Beczkę wypełnioną prochem zdetonowano w tunelu przez który mnie i kilku naszych, którzy mieli mi służyć w charakterze obstawy, próbowało zaatakować zielone kurestwo. Efekt końcowy był podobny do tego tutaj, no może mięso goblinów nie śmierdziało tak zgnilizną. A tak swoją drogą, Gimbrin wspomniał mi, że wysadziliście świetlicę przy pomocy jakiegoś pojemnika. Tak się składa, że swego czasu sam zajmowałem się trochę wyrobem materiałów wybuchowych ale o czymś takim słyszę po raz pierwszy. Skąd to mieliście?

- Niech to szlag... - powiedział Markus. Co nie stanowiło odpowiedzi na zadane pytanie, ale z tym pytaniem było nieco związane. - Dostaliśmy to coś od naszego pracodawcy. A raczej od osoby, która od owego pracodawcy przekazywała nam polecenia. Niejaki Erich. Może znacie. Łazi po tej okolicy ze swym kompanem, Matiasem. Nazwał to ogniami azeriańskimi. Tylko zapomniał nas uprzedzić, jaki dokładnie będzie efekt działania.

- Nie znam tych dwóch. Jedyni ludzie z wioski, których do tej pory poznałem to ci dwaj bracia, którzy polują w okolicznych lasach, jak im tam było... a Bergmanowie. O czymś takim jak ognie azeriańskie słyszę po raz pierwszy w życiu. Skoro jednak wasz pracodawca dał wam takie ostrza i materiały wybuchowe, to wnoszę, że szuka w tej dolinie czegoś znacznie cenniejszego niż kilka rozpadających się grobowców.

- Tamci dwaj nie są z wioski - powiedział Markus. - Myślałem, że skoro tu po górach się kręcą, to może i do kopalni zaszli, ale widocznie nie. No a bracia Bergmanowie to już przeszłość. Teraz to dwa poszatkowane trupy z otworkami okrągłymi w głowach. Ciekaw jestem, czy to ma cokolwiek wspólnego z tymi truposzami, co nas zaatakowały. A co do grobowców... Może się spodziewa, że w jednym z nich skarb spoczywa, przez bandytów co tu dawno temu grasowali. Chociaż dziwne by było, gdyby w coś takiego wierzył i pieniądze znaczne na to wydawał. Te trupy ożywione nie wyglądają na takie, co długo w grobowcu leżały. Wprost przeciwnie... Po śladach może by się dało ustalić, skąd się tu przywlokły. Choćby po to, by na razie omijać tamte okolice. Przy moim stanie zdrowia lepiej nie nadziać się na kolejnego truposza.

- Na razie co odradzałbym wam zabawę w tropiciela. Przynajmniej do jutra. Łażenie po nocy w lesie czy po górach to kuszenie losu, tym bardziej w waszym stanie.

- Bogowie jeszcze rozumu mi nie odebrali - uśmiechnął się Markus. Nieco krzywo, bowiem włóczenie się po tych akurat górach, pełnych ożywionych truposzy, niekoniecznie o zdrowym rozsądku świadczyło. - Ale, jak powiedziałem, wiedza o tym skąd przyszli by się przydała, by unikać tamtego miejsca tak długo, jak długo się da.

Przykuśtykał Siggi. Właściwie noga aż tak bardzo nie dokuczała, jednak wolał się oszczędzać przed dalszą wędrówką. Przysłuchiwał się przez chwilę rozmowie.

- Mogliby my sprawdzić kurhan z rańca. Później możem wrócić i sprawdzić folwark. Może bendom wiedzieć cosik o innych grobach.

Nulneńczyk ściszył głos i powiedział do Markusa:

- Najchętniej rozłupał bym pare łbów tych, co nam trutkę podrzucili...

- Zostaw dla mnie choćby jeden łeb... -
odparł równie cicho Markus.

- Stalimy sie towarzyszami broni - Siggi zwrócił się do Bardina. - Czy możecie pomóc nam i użyczyć nieco broni i innego sprzętu? - zapytał. - Wiem, że wszystko przecie kosztuje, ale w końcu dogadać sie możem i wymienić to, co mieli ze sobom tamci? - skinął w kierunku sterty wyposażenia przytarganego przez ożywieńce.

- Gdybyśmy chcieli cokolwiek z tego co tamci mieli sami byśmy to wzięli. Sęk w tym, że nie w smak nam obdzieranie trupów z dobytku. Co do broni to znalazłoby się parę sztuk na sprzedaż tyle, że oręż ów był kuty dla krasnoluda i w twoim ręku na ten przykład średnio będzie leżał.

- Te trupy nie pojawiły się tu bez przyczyny panie Finehelm. Nie macie może pojęcia w czym moglibyście tu ze swoją kopalnią przeszkadzać komuś? - Veller wskazał ułożone w niezapalony jeszcze stos ciała. Mała była szansa, by krasnolud jeśli miał jakiś sekret, dajmy na to odkrycie jakieś w trzewiach góry, to go wyznał go nieznajomym. I tak najprawdopodobniej to ich czwórka była celem tej martwej drużyny. Spróbować jednak nie zaszkodziło.

- Ta kopalnia stoi tu przeszło osiemdziesiąt lat. Gdyby komuś przeszkadzała, ten ktoś już dawno by się tu pofatygował -
odrzekł przywódca krasnoludów.

- Grobowce chyba mają więcej, co? - zapytała Fay - a kłopoty z nimi związane są nowością. To, ile kopalnia ma lat nic nie przesądza. Chyba ją pogłębiacie, nie? Nie da się kopać cały czas - w tym samym miejscu.

- Twierdzisz zatem, że dawnymi czasy ludzie wasi chowali swoich zmarłych kilkadziesiąt metrów pod ziemią? Jedyne co udało nam się do tej pory wykopać to kilka odmian kwarcu i odrobina złota, krótko mówiąc nic wartego napadania na nas a już na pewno nie przy pomocy martwiaków. Ciekaw jestem czy oni przypadkiem nie przyszli tu za wami. Wszak pojawili się niedługo po waszym przybyciu - w jego głosie można było wyczuć nutę narastającego gniewu - dzisiaj troje naszych dało życie i nawet nie możemy ich pochować jak należy bo ktokolwiek ich tu nasłał gotów się do nich dobrać. Jeżeli macie z tym coś wspólnego...

- Gimbrin... - Bardin wziął przywódcę krasnoludów na stronę, gdzie wymienili szeptem kilka zdań.

Następnie Finehelm, już nieco spokojniejszy, zwrócił się do ludzi:

- Dziś śpicie w stajni. Jutro z rana podejdzie do was nasz kwatermistrz z Bardinem. Pomogą wam uzupełnić zapasy. Potem ruszycie w drogę. Od tej chwili wolałbym was przez jakiś czas nie oglądać na oczy.

"Najpierw mówił o innej chacie, potem zmienił ją na stajnię... Gościnność schodzi na psy..." - pomyślał Markus. - "Dobrze, że nie gołe niebo albo ruiny świetlicy... Ale o uzupełnieniu zapasów wspomniał..."

- Najpierw zginął wasz goniec. Potem Bergmanowie, a teraz zaatakowali nas wspólnie pod waszą kopalnią. To dość jasne, że to nie o nas chodzi Panie Finehelm, a o coś większego – Veller nie był specjalnie zdziwiony hardą postawą krasnoluda. Nie mniej nie spodziewał się, że tak łatwo się obrazi – Jak nie widzicie powodu atakowania was, to i dobrze. Jeśli nie chcecie powiedzieć wszystkiego, to i też nie nasza sprawa. Ale w dolinie ktoś coś knuje. I to kurna widać na milę. Stąd też nasze pytania. Nie ważne zresztą. Skoro twierdziliście, że stop z jakiego jest nasza broń jest niezły, wymienicie się na jakąś waszą? Jakiś topór co nim jedną dłonią można machać by był najbardziej zdatny... I jeszcze jedno: Pierwsze mogiły rzekliście, że niedaleko są. Dwie godziny drogi zaledwie i łatwą drogą w dodatku. Dalsze jednak mogą być wyżej. Moglibyście nam odstąpić w zamian za tą stal, linę, raki i czekan? Również bylibyśmy wdzięczni gdyście podzielili się wszelką wiedzą o okolicy powyżej. Są tam jakieś stare chaty gdzie można przenocować, lub jaskinie gdzie można się schronić?

- Do kurhanu, o którym wiemy dostaniecie się bez większych problemów. Jednak w waszym stanie wspinaczkę w wyższe partie gór bym odradzał, niepotrzebnie kusicie los. Chat żadnych w górach nie znajdziecie. Nieopodal, jakieś cztery godziny marszu na północ od kurhanu jest jaskinia, w której moglibyście nocować. Tyle, że aby się do niej dostać trzeba się wspiąć na sześciometrową ścianę. Co do sprzętu, tak jak wcześniej wspomniał Bardin nie mamy zwyczaju obdzierać trupów z dobytku ani skupować od kogoś rzeczy tym sposobem pozyskanych. Jeśli natomiast chcecie pozbyć się tego oręża co ze sobą macie to możemy je wam wymienić, kilka dodatkowych toporów i tarcz znajdzie się w kopalni.

Wieczorem, po uzgodnieniu planów na najbliższą przyszłość, wyczerpani trudami mijającego dnia, udali się na spoczynek Sen przyszedł szybko.

23 Sommerzeit KI

Wstali z nadejściem świtu. Było ciepło choć przyjemne uczucie wywołane temperaturą psuł nieco porywisty wiatr wiejący z południa. Sądząc po krzątaninie jaka panowała na terenie zabudowań tworzących kopalnię, krasnoludy musiały być na nogach już od dłuższego czasu. Chwile po tym jak zdążyli się ogarnąć zaszedł do nich Bardin w towarzystwie dużo starszego krasnoluda, który okazał się być kopalnianym kwatermistrzem. Po uzupełnieniu wyposażenia zakopali sprzęt zdobyty na nieumarłych w krzakach na skraju lasu okalającego teren kopalni i udali się w dalszą drogę.

[zaktualizowałem mapę kopalni i mapę doliny]

Markus przez jakąś godzinę usiłował znaleźć ślady umożliwiające określenie kierunku, z którego przybyli ożywieńcy. Ulewny deszcz, jaki spadł poprzedniego dnia zrobił jednak swoje. Udało mu się jedynie ustalić, iż napastnicy wyszli na drogę prowadzącą do kopalni jakieś trzysta metrów przed zabudowaniami. Ich ślad prowadził do lasu i dalej biegły w kierunku południowo-wschodnim. Kiedy zwiadowca skończył cała grupa powędrowała w góry kierując się w stronę kurhanu wskazanego przez krasnoludy.


Dotarli na miejsce po kilku godzinach. Kurhan okazał się być niewielkich rozmiarów pagórkiem, wewnątrz którego wydrążono komorę grobową lub zaadoptowano do tego celu istniejące wcześniej naturalne zagłębienie. Wszędzie wokoło leżały poczerniałe odłamki skał. Wyglądały jak fragmenty większego głazu, którym w przeszłości prawdopodobnie zatarasowano wejście do środka. Wnętrze kurhanu stało teraz otworem. Komora miała jakieś dwa metry długości i niecały metr szerokości. Sufit zawieszono na tyle nisko, że osoba pragnąca tam wejść musiała niemal chodzić na czworaka. Cokolwiek znajdowało się wewnątrz kurhanu w chwili złożenia tam zmarłego zostało stamtąd zabrane jakiś czas temu. Mogiła była pusta, żadnych zwłok ani przedmiotów, z którymi zazwyczaj chowało się zmarłego. Nie znalazłszy niczego ruszyli w kierunku jaskini, która miała im służyć za miejsce noclegu .

Wejście do groty było usytuowane było na skalnej półce mieszczącej się na końcu korytarza. Po obu jego stronach wznosiły się pionowe ściany wysokie na kilkadziesiąt metrów. Idealne miejsce na schronienie. Albo na zasadzkę. Kiedy zaczęli się szykować do wejścia na górę usłyszeli dochodzące z tyłu kroki. Po chwili zza załomu wyłoniło się dwóch mężczyzn, których od razu rozpoznali.

- Krasnoludy powiedziały, że was tu znajdziemy. Po tym jak zostawiliśmy we Frugelhofen przesyłkę dla was ruszyliśmy na zachód przeczesywać tamtą część doliny. W związku z tym co udało nam się tam znaleźć zaszła potrzeba zmiany waszego rejonu poszukiwań. Gdy przechodziliśmy przez Frugelhofen usłyszeliśmy od wieśniaków o Bergmanach. Kiedy dziś przed paroma godzinami dotarliśmy do kopalni, górnicy powiedzieli nam o ożywieńcach. Te wieści w połączeniu z rezultatem naszych poszukiwań zmusiły nas do zmiany planów. Kończymy z szukaniem grobów. Matias jeszcze dziś ruszy do klasztoru. Ja wrócę do kopalni i spróbuję przekonać jej przywódcę do ewakuacji. Wy udacie się na położony niedaleko kopalni folwark. Nie obchodzi mnie co im powiecie. Mają się stamtąd wynosić i uciekać do klasztoru. Jeśli zajdzie potrzeba możecie ich tam zaprowadzić pod bronią.

W tonie jakim do nich przemawiał można było wyczuć zdenerwowanie i determinację.

[szczegóły odnośnie dialogu znajdziecie w komentarzach]
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 14-02-2010, 08:39   #48
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Obudziła go cisza.
W pierwszej chwili nie zdawał sobie z tego sprawy. Dopiero po chwili zrozumiał, co się stało.
Deszcz, od kilku godzin bębniący namiętnie w dach stajni, nagle się rozmyślił i przestał padać. A to znaczyło, że wreszcie natrętna woda przestanie lać się za kołnierz. Chyba, że jakieś mało inteligentne krople pozostały na gałęziach, by rzucać się na nieostrożnych przechodniów.
Spojrzał przez niewielkie okienko. Na zewnątrz panowała cisza. I ciemność. A to znaczyło, że można było jeszcze troszkę pospać.

Gdy się obudził ponownie reszta towarzystwa jeszcze spała. I bardzo dobrze, bowiem tempo, w jakim Markus zdołał się ubrać, było bardzo kiepskie. Bez w pełni sprawnej ręki czuł się... jak bez ręki. Nawet tak zwykła czynność jak ubieranie nie była zbyt łatwa, a o ogoleniu się mógł chwilowo zapomnieć. Podobnie jak o strzelaniu z łuku.

Markus wyślizgnął się cicho ze stajni. Wolał nie narażać się po raz kolejny na gniewne spojrzenie zbyt wcześnie obudzonej Fay. Widocznie dziewczyna była przyzwyczajona do nocnego życia, a to zwykle gryzło się ze wstawaniem skoro świt.
A pozostała dwójka?
Niech sobie pośpią. Trochę odpoczynku wszystkim się przyda, a oni w końcu nie mają gdzie się spieszyć. Do najbliższego grobu nie jest aż tak daleko.
Obejrzał bandaż.
Veller musiał wykonać kawałek dobrej roboty, bo przez noc nie pojawiła się na płótnie nawet plamka krwi. Co napawało pewnym optymizmem.
Nieco nieporęcznie nabrał wodę ze studni, a potem nieco się obmył. Pewnie by jeszcze posiedział na ławce, gdyby nie to, że coraz więcej krasnoludów zaczęło się kręcić po podwórzu.
Wrócił do stajni, by zbudzić pozostałych.

- Dzień dobry - powiedział. - Pora wstawać. Zanim nasi gospodarze przyjdą i nas wyrzucą. - Słowo 'gospodarze' zabrzmiało z pewną ironią.


Śniadanie musieli sobie uszykować sami.
Krasnoludy nie okazały na tyle gościnne by ich czymkolwiek poczęstować. Aż dziw, że w ogóle ich nie wyrzucili z terenu kopalni skoro świt.


Zamiana sprzętu, który dostali od przedstawiciela swego pracodawcy mogła nie być najlepszym pomysłem, bowiem nie dawało się ukryć, że broń którą mieli, była lepsza niż to, co mogły im zaoferować krasnoludy.
Z drugiej strony Markus nie przejmował się tym, że zamienił świetny miecz na tarczę. Dobrą, chociaż niezbyt wielką. W końcu ten, który wziął ze stosu broni zdobytego na truposzach, był dokładnie taki sam...


Sięgnął do sakiewki i wysypał na odwróconą tarczę wszystkie pierścienie.
Dwanaście sztuk.
Powoli, jakby z namaszczeniem, nanizał pierścienie na sznurek.
Zdecydowanie nie miał zamiaru ich wyrzucać. Magia to magia. Zawsze jest w cenie. Jeśli uda im się przeżyć, to będzie z tego kawałek grosza. Tylko trzeba by to dobrze schować...


Opuścili wreszcie teren kopalni, żegnani spojrzeniami paru krasnoludów.
Deszcz padał odrobinę zbyt długo, by tropy zostawione przez truposze były dostatecznie wyraźne. Ale kierunek ogólny dało się ustalić.
- Przyszli mniej więcej z południowego wschodu - powiedział Markus. - Gdybyśmy mieli bardzo dużo czasu i bardzo mało rozsądku to można by to sprawdzić dokładniej.
Zanim ruszyli w stronę grobowca schował wszystkie pierścienie w dziupli drzewa rosnącego na skraju lasu.
- Na czarną godzinę - zażartował. - Jak już wrócimy do cywilizacji.


Nazywanie tej mogiły kurhanem było nieco na wyrost, ale przy pewnej dozie wyobraźni...
- Karłowaty troszkę - powiedział.
Wejście było w miarę starannie obrobione, ale żaden symbol czy znak nie został wyryty na skale, by informować przechodniów, że to miejsce czyjegoś spoczynku. W każdym razie Markus nic takiego nie znalazł, a chociaż oberwał nieco podczas potyczki, to jednak wzrok miał stale bez zarzutu.
"Może na głazie?"
Głaz, a raczej to, co z niego zostało, również nie nosił żadnych śladów inskrypcji. Widocznie nikomu nie chciało się poświęcić nieco czasu by upamiętnić czyjeś życie, lub śmierć. Za to ciekawe było co innego...
- Po co było to rozwalać? - powiedział, kładąc na ziemię oglądany kawałek głazu. - Mniej wysiłku wymagałoby zwykłe odtoczenie...
Oparł się o ścianę obok wejścia.
Nie miał zamiaru wchodzić do środka. Żywcem do grobu? Co za pomysł... Skoro i tak nie było tam nic wartego obejrzenia.


Wejście do jaskini znajdowało się dość wysoko. I z pewnością było zbyt trudne dla, mniej więcej, jednorękiego zwiadowcy.
Markus zrzucił plecak, położył obok tarczę.
Wyglądało na to, że ktoś będzie musiał tam wejść pierwszy, a potem pomóc co niektórym członkom grupy poszukiwawczej.
Na odgłos kroków sięgnął po miecz. W górach kryło się tyle niespodzianek, zwykle nieprzyjemnych. Raczej trudno było się spodziewać, że idą właśnie panienki chcące ich poczęstować niesionym w koszykach prowiantem.
Na szczęście nie były to truposze.
Z drugiej strony... Przyjaciółmi też nazwać ich nie można było.
Gdy Erich zaczął mówić, Markus sięgnął do plecaka.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-02-2010, 15:26   #49
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
"Udało nam się znaleźć... Udacie się... Nie obchodzi mnie co im powiecie..." - Markus z ironią powtarzał niektóre stwierdzenia Ericha. - "Idźta i zróbta..." - zacisnął zęby.

- Może tak jednak powiemy im prawdę? - powiedział, gdy Erich wreszcie zamilkł. - My w każdym razie z przyjemnością się dowiemy, o co chodzi - przerwał na sekundę - ale najważniejsze... prosiłbym o odtrutkę - pokazał mu trzymany w dłoni metalowy cylinder - bardzo bym prosił - dodał z naciskiem.

Mężczyzna patrząc na poczynania Markusa tylko zmarszczył brwi. Po krótkiej chwili, która zgromadzonym wydała się wiecznością odpowiedział:

- I co masz zamiar z tym zrobić? Jeżeli oderwiesz teraz pokrywę zabijesz siebie, swoich przyjaciół i... no cóż, przynajmniej jednego z nas. Jeżeli w tym momencie olejecie zadanie i tak umrzecie jak tylko skończy się wam lekarstwo, a propos lekarstwa
- rzucił im pod nogi woreczek niewielkich rozmiarów - porcja na kolejne siedem dni. Śmiem twierdzić, że w waszym położeniu macie dość ograniczone pole manewru. Fakt, że was otruliśmy nie czyni nas świętymi ale trudno zaufać na słowo komuś wyciągniętemu spod szubienicy, tym bardziej, że za darmo pewnie tam nie trafiliście. Mówisz, że chcesz prawdy? Pytasz o to niewłaściwego człowieka. Ja wiem tylko tyle ile muszę wiedzieć by wykonać powierzone mi zadanie. Za dociekliwość mi nie płacą. Wiem od krasnoludów, że zaatakowali was nieumarli. Wiem, że kilka dni temu, na południowy zachód od wioski, znaleźliśmy mogiłę z kilkudziesięcioma trupami w środku. Wiem co może się stać, jeżeli ten kto odpowiada za atak na kopalnię znajdzie tamto miejsce, nawet zakładając, że jest to jedyny tego rodzaju "zabytek" w okolicy. Więc jak będzie?

Veller po reakcji Markusa spojrzał na resztę. Miał nadzieję, że nie będą w tej kwestii niezgodni.

- Erich, Erich... nie pierdol, dobrze? Ogarniasz chyba w jakiej sytuacji nas postawiłeś więc nie mów, że nam nie ufasz dlatego żeśmy w czwórkę z pierdla wyszli. Wy tu też poziomek nie zrywacie. Skoro nie wiesz nic o lekarstwie, to oddaj resztę pigułek i wskaż kto wie. Bo wiesz co? Nie widzę przyczyny dla której w ogóle mielibyście nam kiedykolwiek po dobroci dać jakieś lekarstwo. Z przyzwoitości? A może z honoru? Pierdolenie. Myślę, że zrobimy co mamy zrobić i skończymy w innym dole. I nie rób takiej pewnej miny. Jak uważasz, że jednemu z was się uda to się mylisz, bo ja też mam taką puszkę – to mówiąc wyjął swój ładunek – I całkiem nieźle rzucam. Więc może byśmy zaczęli współdziałać? Pomożemy ci w sprawie Schultzów skoro ci na nich zależy i wykonamy zadanie do końca, ale Ty nam oddaj resztę pigułek i powiedz od kogo je bierzesz. Bo nie wyglądacie na takich co to sami je ważą... A może to Krieg je dla was robi? - zapytał nagle z głupia frant obserwując reakcję Ericha – Nie ważne zresztą. Albo sobie pomożemy, albo zdechniemy tu wszyscy.

Erich słysząc nazwisko Krieg wyglądał na szczerze zdziwionego.

- Nic nie wiem na temat człowieka, o którym mówisz. Ten woreczek to cały zapas jaki mamy przy sobie. Na temat kolejnych porcji lub uleczenia będziecie musieli rozmawiać z kapitanem. Od niego będzie zależeć co się z wami stanie po zakończeniu zadania. Co do rzucania puszkami - nawet zużycie całego zapasu nie zmieniłoby tego co wcześniej powiedziałem. Dlatego radzę się poważnie zastanowić nad tym co teraz zrobicie. Na żałowanie błędnej decyzji możecie potem nie mieć czasu.

Fay stanęła obok Markusa i Vellera. Ona nie miała już w plecaku ogni. Ale jej ręka jednoznacznie spoczywała na trzonku topora. Wysunęła go trochę. Uśmiechała się, leciutko, niewinnie, oczy lśniły zimnem lodu. Nieobliczalny, groźny, miejski drapieżnik.

- Gdzie jest Ropke? Jak się z wami kontaktuje?


- Kapitan jest w tej chwili w klasztorze, spotkacie się z nim po tym jak odprowadzicie tam Schultzów. Jedna sprawa - Ropke nie jest osobą, która lubi, gdy się jej grozi. Radziłbym nie odstawiać w jego obecności takiej szopki, jak teraz z nami. Jeżeli będziecie się tak zachowywać jak teraz może się okazać, że brak odtrutki będzie najmniejszym z waszych zmartwień. Postarajcie się szybko podjąć decyzję - wysadzacie nas wszystkich czy nie? Stercząc tutaj tylko tracimy cenny czas.


Veller zamrugał oczami niewyraźnie. Blef Markusa, o ile to był blef, był idealny. Pod warunkiem, że się nie trafi na jakiegoś zimnokrwistego zabójcę, lub na całkowitego idiotę. I w pierwszym i w drugim przypadku niczego się z nich raczej nie wyciągnie.

- Wiesz tylko, że uniknęliśmy stryczka za jakieś zbrodnie, a ty nas otrułeś... A jednak możliwość rozerwania cię na strzępy nazywasz szopką... Nie... chyba nie mam więcej pytań. Pójdziemy po Schultzów - to rzekłszy spojrzał kontrolnie na nastawienie zwiadowcy i dziewczyny, a następnie schował swoje ognie.

- Dobrze, skoro tą kwestię mamy już za sobą chciałbym wiedzieć kim ma być Krieg, którego wspomniałeś i dlaczego krasnoludy sprawiały wrażenie jakby chciały nafaszerować bełtami każdego kto zbliży się do ich kopalni?

Fay nawet teraz uśmiechała się zimno. Może trochę szerzej. Wyjęła topór. Westchnęła głęboko.

- Spieprzaj zajączku. I to już. Albo zginiesz. I pozdrów pana Ropke.

Veller położył dłoń na ramieniu Fay, w którym dzierżyła trzonek topora. Dziewczyna nie spuszczając oczu z dwójki mężczyzn, szarpnęła nim, by je oswobodzić, ale Veller złapał ponownie. Nie ściskał. Po prostu lekko trzymał. Bardziej by przypomnieć gdzie się znajdują, niż by powstrzymać.

- Lepiej idźcie robić swoje, a my zrobimy swoje. Nie wiemy, czemu krasnoludy są wkurzone, a jeśli chcecie wiedzieć więcej o Kriegu to wpadnijcie później na szopkę do klasztoru.

Erich obserwując całą scenę z niedowierzaniem kręcił głową.

- Niech tak będzie. Matias - rzekł do swego towarzysza - ruszaj do klasztoru, jak tam dotrzesz , powiesz kapitanowi o nieumarłych. Niech przyciśnie ojczulka. To tylko przeczucie ale zdaje mi się, że Ichering nie był z nami do końca szczery. Jak będziesz przechodził przez Frugelhofen powiedz wójtowi, że w ciągu najbliższych kilku dni może spodziewać się ataku na wioskę. Najlepiej będzie jeśli zbierze wszystkich mieszkańców i zaprowadzi ich do klasztoru. Kiedy będę tamtędy przechodził wiocha ma być pusta.

Matias po wysłuchaniu Ericha ruszył w kierunku, z którego jakiś czas temu przybyli

- Do zobaczenia w klasztorze - zwrócił się do pozostałych - z chęcią obejrzę tą waszą szopkę - to rzekłszy podążył w tym samym kierunku co jego kompan.

Markus powoli schował pojemnik do plecaka.

- No to chyba możemy ruszać do tego folwarku - stwierdził. - Ponieważ najwygodniejsza i najbezpieczniejsza droga prowadzi niedaleko kopalni, to bym proponował zabrać po drodze coś z naszych trofeów - W tym ostatnim słowie zabrzmiała leciutka ironia - Zauważyliście, że jeden i drugi miał pierścień? A za nimi jakoś truposze się nie uganiały... Może faktycznie chodziło im o kopalnię?
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 20-02-2010, 14:54   #50
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Sigismundowi nie podobała się wycieczka po górach. Wszędzie głazy, na które trzeba się wspinać i kamienie grożące skręceniem kostki i tak nadwyrężonej nogi.
O ile jeszcze miał nadzieję na symboliczny chociaż pryz z oznaczonego na mapie kurhanu, to rzeczywistość sprawiła, że był jeszcze bardziej rozdrażniony. Na tyle, by jedynie niejasne podejrzenie przemknęło mu przez głowę, kiedy oglądali osmalone resztki głazu zakrywającego wejście do komory grobowej.

Gdy dogonili ich Erich i Matias przez twarz przebiegł mu pochmurny grymas. To byli ludzie człowieka odpowiedzialnego za ich obecną sytuację. A to stawiało ich po drugiej stronie barykady. Niewiele dalej, niż truposze, wilki i reszta.

Sytuacja zaogniła się. Wymiana "uprzejmości" z pewnością nie polepszy i tak słabych relacji pomiędzy przymusowymi wykonawcami a pracodawcą. Ale Siggi podzielał nastawienie Fay. Czekając na reakcję mężczyzn ściskał rękojeść tkwiącego w niezdobionej pochwie sztyletu. Przez drogę zdążył obejrzeć i docenić proste, aczkolwiek praktyczne i solidne wykonanie krasnoludzkiej broni. Mimo wcale nie idealnego stanu otrzymanego topora i sztyletu, których nieco poszczerbione i pokryte plamkami rdzy ostrza z pewnością nie utraciły na swojej przydatności do zadawania śmierci. I nie czuł się z nimi tak nieswojo, jak z wychuchanymi, dziwnymi egzemplarzami otrzymanymi od Ropkego i spółki.

Zakończenie konfrontacji trochę go rozczarowało. Okazanie tym dwóm swojego niezadowolenia z serii oszustw, jakim byli poddani, na pewno poprawiłoby mu nastrój. Przynajmniej na chwilę, biorąc pod uwagę ograniczony zapas odtrutki.

- Idziemy od razu, czy nocka w jaskini? - zapytał towarzyszy, kiedy zostali sami. Wydawało mu się rozsądnym rozwiązaniem, żeby najpierw sprawdzić wiadomości Ropkego o trwałej odtrutce. W razie zdobycia tej wiedzy, jak i potwierdzenia braku takich informacji będzie można kapitana się pozbyć. W sposób, w jaki dobrze zapamięta...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172