Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-11-2009, 13:11   #1
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
[Warhammer 2.0] Liczmistrz



ROZDZIAŁ PIERWSZY: PROPOZYCJA


So I set out early morning
Through the forest deep and wide
I am vested and determined
To go bring her back alive
As I knife my way through dense fog
In the silence of the field
Stands a soldier like a statue
With a cross bow strained on me

Don't move from my crosshair
I bring news from home
The deadly pox is in the wrong hands
But this I'm sure you know


Shadow Gallery ”The Archer of Ben Salem”


Middenheim, 12 Sommerzeit 2527 KI


Był środek lata. Upał i wilgoć sprawiały że panującą w celi duchotę z trudem dawało się wytrzymać. Przez niewielkie okno wykute w suficie dobiegał hałas z ulicy i odór stanowiący przyprawiającą o mdłości mieszankę zapachu ludzi, zwierząt, towarów wystawionych na okolicznych straganach i nieczystości. Od świata zewnętrznego dzieliły was kraty i gruba na pół metra kamienna ściana.

Wyrok brzmiał śmierć przez powieszenie. To jedyne co was łączyło. Fay, dziewczyna o nieprzeciętnej urodzie ubrana jak służka, dwaj młodzieńcy - Sebastian i Markus (obaj sprawiali wrażenie jakby przez dłuższy czas nie mieli bliższej styczności z balwierzem) oraz Siggi - dryblas siedzący w przeciwległym kącie celi, najstarszy z całej czwórki.. W lochu spędziliście tydzień. Następnego dnia mieliście zostać straceni.

Po południu, w porze gdy zwykle podawano posiłek a raczej miskę czegoś co tylko w oczach desperata mogło aspirować do tego miana, drzwi do celi otworzyły się z hukiem i do środka wszedł starzec odziany w czarny habit i płaszcz tego samego koloru. Towarzyszyło mu dwóch strażników. Przybysz na pierwszy rzut oka mógłby uchodzić za mnicha. Jego szat nie zdobił jednak symbol żadnego bóstwa. Tym spośród was, którzy byli obeznani z musztrą sposób w jaki się poruszał przywodził na myśl kogoś z wojskowym przeszkoleniem. Obrzucił wzrokiem wszystkich zgromadzonych w celi. W jego szaroniebieskich oczach nie było cienia życzliwości.


-Zostawcie nas samych – zwrócił do strażników a ci posłusznie wypełnili jego rozkaz – Czas nagli, więc od razu przejdę do rzeczy. Siedzicie po uszy w gównie a ja reprezentuję grupę ludzi, która może was z niego wyciągnąć, oczywiście nie za darmo.

-A czegóż to oczekują w zamian ci nasi wybawcy? I jeśli można wiedzieć kim oni są? - spytał Sebastian.

-Nie można wiedzieć i będzie lepiej jeśli na przyszłość tego rodzaju pytania zachowasz dla siebie młokosie. W tych stronach ludzie ciekawscy nader często zamiast odpowiedzi dostają nóż pod żebra. Moja oferta jest następująca: odzyskacie wolność jeżeli zgodzicie się wykonać dla nas pewne zadanie. Będzie ono polegać głównie na przeczesaniu niewielkiego obszaru na terenie Gór Środkowych.

-Czego mamy tam szukać?

-Grobów, jakie pozostawili po sobie bandyci grasujący tam jakieś 150 lat temu.

-Do takiej roboty bierze się przepatrywaczy albo myśliwych, nie skazańców.

-Racja, rzecz w tym, że od jakiegoś czasu mamy problemy ze znalezieniem chętnych. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy wynajęliśmy trzy grupy złożone z doświadczonych zwiadowców. Kontakt z ostatnią utraciliśmy przed tygodniem. Sami pewnie rozumiecie, że takie wieści szybko rozchodzą się po szlaku. Ustalenie jaki los spotkał pozostałe grupy to druga część waszego zadania. Dyliżans, którym opuścicie Middenheim przewiezie was do zajazdu "Trzy Wrony" położonego u podnóża gór środkowych. Na miejscu pytajcie o Helmuta Ropke. On przekaże wam sprzęt i powie gdzie macie się udać w pierwszej kolejności.

-A co jeśli ktoś z nas zechce nawiać jak już będziemy na miejscu?

-W wypadku gdyby komuś z was przyszło do głowy uciec w czasie wykonywania tej misji nasi ludzie, z którymi będziecie pracować na miejscu, zabiją pozostałych. Ci, którym uda się umknąć ich pogoni nie będą zbyt długo cieszyć się wolnością. Moi mocodawcy mają długą pamięć i nie lubią zdrajców. Każdy kto sprzeciwia się ich woli wcześniej czy później dokona żywota i to w sposób, którego nie życzylibyście najgorszemu wrogowi. To wszystko co miałem wam do przekazania. Macie dziesięć minut na zastanowienie. Jeśli chcecie możecie naradzić się między sobą.


To powiedziawszy wyszedł z celi.

[Aby tradycji stało się zadość w pierwszym poście opisujecie swoich bohaterów tak jak widzą ich pozostali więźniowie, możecie również podrzucić pozostałym uczestnikom sesji nieco informacji na temat charakteru Waszych postaci – macie wspólną celę od tygodnia , więc zakładam, że zdążyliście się już trochę poznać.]
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 01-12-2009 o 13:53. Powód: drobne poprawki redakcyjne
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 21-11-2009, 16:13   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na pryczy stojącej w kącie celi siedział wysoki, acz może nieco zbyt szczupły mężczyzna. Czarnowłosy, o twarzy okolonej czarnym zarostem (nieco mniej starannie utrzymanym, niż było to tydzień temu).
Jego jasnobrązowa koszula nosiła ślady pobytu w celi, ciemnobrązowe spodnie były tu i tam przybrudzone, zaś wysokie buty prosiły, choć jeszcze niezbyt głośno, o pastę. Rzucona na pryczę skórzana kurtka była w najlepszym stanie. Tylko ją, jak się wydawać mogło, oszczędził wszechobecny w celi brud.

Gdy czarno odziany gość przekazywał swoją propozycję na opalonej twarzy Markusa, bo tak brzmiało imię siedzącego mężczyzny, nie pojawiło się żadne uczucie. Jedynie gdy padło słowo 'ekwipunek' jego usta skrzywiły się odrobinę.

"Wystarczy, że oddacie mi mój."
Co, jak miał świadomość, było mało prawdopodobne.

Gdy mężczyzna wyszedł, by dać im czas na zastanowienie się, Markus wstał powoli. Znanym już współwięźniom gestem poprawił czarne, nieco zbyt długie włosy. Co, jak mógł przewidzieć każdy z pozostałej trójki, dało tylko i wyłącznie tymczasowy efekt.

- Groby... - powiedział. W brązowych oczach Markusa zalśniło rozbawienie. - Na Myrmidię... Kilka grup poszło już do piachu, bo inaczej nie można wytłumaczyć ich zniknięcia. W takim razie można domniemywać, że jest to pewnie tylko zmiana rodzaju śmierci. Z tym, że jakby nieco przesunięta w czasie.
- Szkoda, że nie na morzu, bo, jak mówią, co ma wisieć, nie utonie
- dodał.
- Moja ciotka - roześmiał się niespodziewanie - zawsze powtarzała, że źle skończę.

Potarł przecinającą lewą skroń bliznę. O dzieciństwie spędzonym pod niezbyt opiekuńczymi skrzydłami ciotki Helgi wspomniał już wcześniej, natomiast historia powstania owej blizny pozostała dla innych tajemnicą.

- W mojej karierze jeszcze nie poszukiwałem grobów. Ani nie penetrowałem. Podobno można się wszystkiego nauczyć.
- Cała ta sprawa śmierdzi i to nie tylko starym trupem. Prawdę mówiąc, chciałbym wiedzieć dokładniej, o co w tym wszystkim chodzi. Wolę jednak tamte groby, niż mój własny. Chociaż jedno drugiego nie wyklucza
- dodał z odcieniem ironii.
- Jeśli o mnie chodzi, jestem w stanie zaryzykować.
"Jeśli urwanie się ze stryczka można nazwać ryzykiem."

Oparł się o ścianę, przyglądając pozostałym i czekając na ich reakcję.

Miał świadomość, że szansa wyjścia cało z tych tak zwanych poszukiwań grobów nie jest wielka.
Inne grupy zaginęły. Doświadczeni ludzie. Ich też mogło to spotkać.
Mocodawcy mogli, po wykonaniu zadania, zmienić zdanie.
Ktoś z pozostałej trójki mógł wybrać wolność, zostawiając resztę na postawę losu i wystawiając na zemstę mocodawców.
Ale i tak to wszystko było lepsze, niż konopna pętla, której cień wisiał nad jego głową. Nad głowami całej czwórki.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-11-2009, 00:00   #3
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację

Siggi siedział na kupie zgniłej słomy. Tydzień w celi sprawił, że jego ubranie było w równie żałosnym stanie, co słoma, na której siedział. Na strój składały się portki z miękko wyprawionej skóry, ciężkie buciory, zszarzała koszula, skórzany kaftan i płaszcz z kapturem, który teraz służył raczej za derkę, na której spał. Wszystko to noszące ślady zużycia, cerowania i całkiem pokaźnej ilości nowych dziur.

Siggi ruszał się mało, odzywał jeszcze mniej. Po tych zdawkowych wypowiedziach znać było, że ten mierzący ponad dwa metry, zaś ważący bez mała sto pięćdziesiąt kilogramów, krótko ostrzyżony blondyn z wydatną szczęką jest mało skomplikowanym osobnikiem. Posturą przypominający młodego ogra, jest równie zwinny i delikatny. Z drugiej strony jego wygląd pozwala przypuszczać, że niezdolny do intrygi, czy innego kombinowania, dysponuje bardzo skromnym zapasem cierpliwości i łatwo stanąć po niewłaściwej stronie jego wielkiej jak bochen chleba pięści.
Przez te kilka dni reszta dowiedziała się, że zwą go Siggi, pochodzi z Nuln, pracował w miejscowym biurze podróży - zapewniał atrakcje dla przyjezdnych (szeroki, choć niekompletny uśmiech), zaś wypytywania o powód wsadzenia do lochu ucinał złorzeczeniami pod adresem bliżej nieokreślonego sodomity Franza.

Minęło już kilka długich dni od czasu, gdy zamroczonego alkoholem wtrącono do tej celi. Od tego wydarzenia zmieniło się tylko to, że wytrzeźwiał i nie miał w ustach nic mocniejszego od śmierdzącej stęchlizną wody. Na tutejszą kuchnię jednak zbytnio nie narzekał. Był dużym facetem, dlatego zwykł nie czekać, aż ktoś zwinie mu michę polewki, nie wiedzieć czemu zwanej przez niektórych bywalców lochu pomyjami. Jego silny organizm pozwalał mu się uporać z niepożądanymi efektami spożywania takich wiktuałów. No i w brzuchu burczało jakby trochę mniej...

Nie był pewien, czy znalazł się tu pierwszy, a resztę zamknięto w ciągu kilku następnych dni, czy może pozostała trójka była jednak wcześniej. Zresztą, nie miało to większego znaczenia. Wszyscy mieli zawisnąć przy najbliższej okazji, dając przy tym radochę tłuszczy, która w tych trudnych i ponurych czasach była dla miejskich włodarzy na wagę złota. Middenheim i Nuln, z którego pochodził, wcale się w tej materii nie różniły.

"Szkoda, że taka ślicznotka jak ta - spojrzał na jedyną kobietę w celi - ma się zmarnować... Ładna jest..." - stwierdził kolejny raz, kontemplując kształty dziewczyny. Zaraz jednak uciekł wzrokiem w inny kąt, w którym coś popiskiwało zawzięcie. Coś wielkości kota.
I właśnie tym potworem w ciemnym kącie starał sobie wytłumaczyć to, że przez ten wspólnie spędzony czas nie zachował się jak to zwykle bywało, kiedy kobiety musiały ulegać silniejszym od siebie mężczyznom. Szczególnie w sytuacjach takich, jak ta, gdy jedna dziewoja osadzona była w celi z trzema mężczyznami. Nikogo tak naprawdę nie obchodziło, czy więźniowie porozbijają sobie łby lub jakaś białogłowa zostanie pohańbiona. Byli straceńcami, a w ostateczności i tak przynajmniej jedno z nich zostanie przy życiu, by zadyndać nogami w dzikim tańcu z Kostuchą.
Była wszakże jeszcze jedna przyczyna dziwnego, jak na wpojone w dzieciństwie zasady moralne (a raczej ich brak...) zachowania tego wielkoluda z Nuln - mieszkająca tam Marta, czyli żona Sigismunda oraz jej Mamusia, na wspomnienie której jego oczy zaczynały czujnie przyglądać się otoczeniu, a serce walić jak po długim biegu. Cóż, tak to czasem bywało, że duży chłop nie potrafił poradzić sobie z prawie dwukrotnie od siebie mniejszą, filigranową kobietką, która braki postury (zresztą - kto lubi wielkie babsztyle?) nadrabiała diabelskim charakterkiem i... Mamusią.
I nie zmieniało punktu widzenia Siggiego to, że pozostały mu może kilka dni życia, a rodzina nawet nie wiedziała, że popadł w tarapaty, nie wspominając o możliwości jego uwolnienia. Po prostu dobrze pamiętał ostatnią przed wyjazdem z Nuln awanturę, kiedy w obecności Marty spojrzał na przechodzącą obok kurtyzanę z dużymi... hmm...no, ten... walorami. Za nic w świecie nie chciałby powtórzyć czegoś podobnego. Pysk miał obity tak, że przez dwa dni spuchnięty chodził.

Wejście mnicha do celi wyrwało go z ponurych wspomnień. Przez chwilę zastanawiał się, co by się stało, gdyby po prostu skręcił mu kark. Przecież drugi raz na stryczku by go nie powiesili? Potrząsnął głową i przysłuchał się złożonej ofercie.
"Poszukiwanie grobów... łażenie po górach... proste, dużo prostsze, niż nawianie spod katowskiego stryczka..." - zastanawiał się.

Ciemnowłosy koleś z blizną na facjacie zdecydował się przyjąć ofertę, po kilku zdaniach rzuconych w przestrzeń celi, na które jakoś nikt nie miał ochoty odpowiadać. Siggiemu ten goguś działał czasami na nerwy. Nonszalancja i bezsensowna paplanina były tylko pozą, która prysnęłaby w okamgnieniu, po zapoznaniu z zestawem narzędzi mistrza małodobrego. Po takim seansie zmoczone portki były najmniej istotnym problemem.

Z drugiej strony właśnie dostali szansę na odroczenie, a może nawet uniknięcie kary. Nie ważne, czy zasłużonej, czy nie.
"Może nawet przyjdzie mi odpłacić się Franzowi za tutejszą gościnę..." - znowu wspomniał człowieka, przez którego znajdował się w tak rozpaczliwym położeniu.
"Czyli goguś słusznie gada..." - zakończył swoje rozważania wzruszeniem ramionami.

- Nie ma się nad czym zastanawiać - rzucił do reszty. - Albo stryk, albo robimy co chcą. I ten łysy dobrze wie, co wybierzemy... - dodał z kwaśną, lecz zdeterminowaną miną.

Tego, że zamierza dać nogę, jak tylko zdobędzie wystarczająco grosza, by dotrzeć do Nuln, oczywiście nie wyjawił. W końcu nie będzie on, uczciwy mieszczuch, ganiał po jakiś zasranych górach dla tego cholernego klechy.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 27-11-2009, 17:17   #4
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Młody mężczyzna przed trzydziestką o jasnych posklejanych tłustym brudem włosach głównie spał leżąc pod jedną ze ścian nierównej celi. Co jakiś czas tylko z irytacją uderzał się po porośniętej burym zarostem twarzy i zdejmując z niej następnie martwą pchłę, odrzucał na bok. Wiedział, że to świetny sposób na złapanie tyfusu, ale przecież nie od tego umrze. Nie specjalnie wyróżniał się spośród innych mężczyzn kręcących się po middenheimskich ulicach. Dobrze, choć nie jakoś nad wyraz, zbudowany i odpowiednio wysoki jak typowy zakapior. Co mogło się rzucić w oczy komuś kto naprawdę chciał mu się przyjrzeć, to skóra. Mężczyzna pod warstwą szarego brudu nie nosił ani blizn wrzodowych po typowych chorobach plebsu, ani znamion ciężkiej pracy. Szereg średnio równych, choć niespodziewanie białych zębów, również był tu nie bez znaczenia. Mężczyzna przedstawił się jako Veller.

***

Obudził się gdy kraty celi zaskrzypiały jak zawsze gdy kogoś wyprowadzali, lub wprowadzali. Dziewczyna, za którą łysy oprawca o bladej gębie noszącej ślady poważnego poparzenia, przekręcił wielki mosiężny klucz, była ładna. Nawet jak na kurwę. Uniósł się na chwilę na swojej kopce słomy. Trafił tu jako pierwszy więc wybrał tę śmierdzącą tylko zgnilizną. Ciekawe, który ze współwięźniów przekupił strażnika, by podesłali mu taką sztukę. Chwila żalu na myśl, że nie ma takich znajomości jak ten szczęśliwiec, była nie do uniknięcia. W końcu z perspektywą bliskiej śmierci tak już bywa, że człowiek nie może się pogodzić przez zadziwiająco krótki czas. Potem jest skupienie się na małych przyjemnościach. Wspominanie tych ostatnich i tych najlepszych. Soczysty wołowy stek, jakiś mocny dwójniak, lub choćby wiejska, rumiana dupcia dmuchnięta na tyłach karczmy... Tak. Żal kurewsko często przychodził do głowy. Dlatego najlepiej po prostu spać. Wtedy się tyle nie żałuje. Nie jest tak beznadziejnie.
Dziewczyna jednak, miast podejść do któregoś ze współwięźniów, szła prosto w jego kierunku. Czyżby jednak o czymś nie pamiętał? O jakimś przyjacielu w Middenheim, który się na niego nie wypiął? A może od brata? Niee... on był gdzieś w okolicach Erengardu. Dowie się po fakcie. Biedny braciszek... o kogo będzie się teraz troszczyć? Może więc od ojca? Prędzej by mu miskę świńskiej żółci przysłał stary cap, niż taką niunię. Ściśnięte usta, zadarty nos. Pewno słono bierze...
- Spieprzaj – to było pierwsze co od niej usłyszał – Ten kąt jest mój – dodała wyjaśnienie, w nagłym przypływie miłości bliźniego.
Zamrugał oczami z niepomiernego zdziwienia. Potem obejrzał się na niespecjalnie zainteresowanych współwięźniów, oraz na strażnika, który właśnie zabierał kubeł z nieczystociami. Wytłumaczenia sytuacji nigdzie.
- Ty nie jesteś kurwą? - spytał zupełnie bez cienia drwiny poprawnym reikspielem chcąc się tylko upewnić, że dobrze zrozumiał.
- Nie - uśmiechnęła się nawet. Nie dodała niestety, bo przecież jasne było, że lepiej być kurwą niż czekać na stryczek. Zresztą spokojny ton więźnia, pohamował ją trochę. Chciała przecież spać, a nie wszczynać burdę - Potrzebuję miejsca. Przesuń się.
Zaciekawiony przyglądał się jej ładnej buzi i niebrzydkim kącikom ust. Skazali ją. Nieźle. Taką dupeczkę... Wielka strata. Musiała kogoś poszlachtować.
- A podzielisz się w zamian jakimiś krewnymi, lub znajomymi, co to planowaliby cię wyciągnąć stąd?
Nim odpowiedziała dodał:
- Tak tylko pytałem - przesunął się na bok odstępujac połowę słomy. Para prusaków wybiegła pośpiesznie z naruszonej butwiejącej konstrukcji. Mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco, po czym oparł o ścianę i przymknął oczy. Im szybciej uśnie, tym mniej będzie żałować. Chyba, że to już tyfus, a jej tu tak naprawdę nie ma.
Usiadła. Zupełnie tak samo jak jej sąsiad, tak samo zamknęła oczy. Przez chwilę zastanawiała się czy nie warknąć jeszcze, ostrzegawczo, żeby wszystko wyjaśnić do końca, ale opamiętała się. Wyjaśniła rzecz kulturalnie.
- Nikt mnie nie wyciągnie. To koniec. I nic nie próbuj. Nie mam na to siły, a potrafię się bronić.
Prawdę mówiąc nie do końca w to wierzyła. Trzeba motywacji, żeby walczyć skutecznie, to wiedziała aż nadto dobrze, a jej było raczej wszystko jedno. Za strażnikami zamknęły się już drzwi. Żaden z pozostałych więźniów się nie odzywał. Smród celi drażnił nozdrza. Wysoka temperatura usypiała. A Fay nie pamiętała, kiedy spała. Miała wrażenie, że w ciągu ostatnich dni najwyżej kilka godzin. Odprężyła się, wyprostowała nogi, stopy obute w długie sznurowane buty opadły na boki.
- Mów mi Fay - powiedziała jeszcze do współspacza. I zasnęła.

***

Starzec przybył dzień później. A może tydzień? W tym lochu nie pofatygowano się, by doprowadzić światło słoneczne. Odpowietrzenia też nie było więc wszyscy solidarnie wdychali kolektywny smród. Właściwie przyszło mu nawet do głowy, by spróbować wywołać pożar poprzez podpalenie metanu, jednak po głębszym zastanowieniu uznał, że łatwiej tak ustawić szyję, by umrzeć na stryczku w ciągu sekundy, niż liczyć na to, że strażnicy otworzą płonące cele. Kurewskie szczęście...

Szturchnął Fay, by się obudziła.

Pytanie o zleceniodawcę wydało mu się oczywiste. Odpowiedź była prosta w przekazie. Nie jego interes. Nasz per klient, nasz per pan, jak mawiał Felix. Dopytał się jeszcze o parę rzeczy, choć już od początku wiedział co postanowi. Brzytwa zdawała się cholernie ostra, ale była jedynym sposobem na uniknięcie wyroku. Starzec zostawił im czas.

Pierwszy odezwal się facet z na przeciwka. Ciemnowłosy nie wydawał się typem mordercy, czy heretyka. Za to ewidentnie był gadułą. Veller nie miał nic przeciwko temu. Gdy już naprawdę nie dało się spać, sluchanie historii z dzieciństwa Markusa pozwalało na ponowne uśnięcie. I tak na okragło. Od miski z żarciem do wiadra z gównem w wielkim kręgu życia...

Wielki jak ogr bydlak z rogu celi nie był aż tak wygadany. No bo i nie było w sumie o czym gadać. Przeszukanie cmentarzy za wolność. Choć jak drugi raz o tym pomyślał to aż skrzywił się jakby coś sobie przypominając.

- Rzeczywiście nie ma nad czym - przyznał rację Sigismundowi, po czym spojrzał pytająco na Fay. Nie czekając jednak odpowiedzi podszedł do krat i wyjrzał za nie. Ciekawe ilu ludziom udało się wyjść z celi śmierci. Ciekawe ilu się to tylko wydawało.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 27-11-2009, 17:17   #5
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu

Wyrok zapadł szybko i miała teraz czas na przemyślenia i skruchę. Dwa śmieszne, pozbawione znaczenia słowa. Nic takiego nie czuła. Ani żalu, ani wyrzutów sumienia, ani bólu nawet, co akurat było uczuciem nowym i przyjemnym. Takim, które dawało się wyspać. Bo zupełnie zapomniała jak to jest - położyć głowę na słomie i zasnąć. Tak po prostu. Bez koszmaru, bez obrazu pokaleczonego ciała przed oczami, bez widoku trupiej twarzy, którą rozpoznawało tylko serce. Zasypiać bez tego uczucia, że wszystko się zapada, pogrąża w ciemnoczerwonej otchłani gniewu, w koszmarze lepkich przeznaczeń, narysowanych cienką kreską, ledwie widoczną pajęczą nitką, z której na pewno, na pewno nie da się wyplątać.

Korzystała z dobrodziejstwa, jakie przynosi spokój wypełnionego losu.
Gdyby miała czas zmieniłaby imię. Z powrotem zostałaby Evą, skoro nic dla nikogo to już nie znaczyło, a było prawdą. Ale że miała umrzeć za kilka dni, zatrzymała imię Fay. I dużo spała. Sen bez koszmaru jest prawdziwie boskim darem.

Zważywszy na okoliczności miała całkiem dobry humor. Leżała na swoim barłogu i wspominała przeszłość, a że było co, bawiła się przy tym całkiem dobrze. Było szkoda umierać i kiedy chwilami o tym myślała, modliła się do bogów by pozwolili jej, na sam koniec, nie posrać się ze strachu. Oczywiście powinno jej być wszystko jedno, kiedy pętla zaciśnie się na szyi przecież i tak żyć już nie będzie, ale widywała wieszanych, i w Bogenhafen i w Altdorfie, i prześladowały ją chwilami własne uśmieszki, których nie skąpiła, kiedy patrzyła na zafajdane portki wisielców i czuła smród ekskrementów, a ona przecież w tej jasnej sukience, mogła pomyśleć o tym wcześniej, ale wszelkie plany kończyła nierozważnie na ostatnim oddechu tamtego mężczyzny.

Nie chciała myśleć o butach, co spadają ze stóp, choć jej długie, sznurowane przecież nie spadną, o mimowolnych drganiach kończyn, ciele miękkim i zwiotczałym, siniejącej twarzy. O końcu. Wspominała więc Larsa i Lukasa i chłopaków z zagubionymi w przeszłości imionami, chwile miłości i strachu, jedne i drugie równie ważne, i w tej chwili tak jakby równie piękne. Dziwna mądrość na wyciagnięcie ręki, po którą jednak nie chciało jej się sięgać, bo po co. Dziewczyna gromadząca mądrości i fundusze umarła. Razem z tamtą drugą. I czuła się taka stara i doświadczona, że naprawdę, naprawdę śmiać jej się chciało - może to i dobrze, że już koniec staruchy, po co ciągnąć tę historię w nieskończoność?

Wyglądała na dwadzieścia kilka lat. I tyle miała. Miała też długie ciemnoblond włosy i zapadające w pamięć niebieskie oczy. Szczupłą sylwetkę, długie nogi, owalną twarz i ładne, choć dość wąskie usta, zwykle skrzywione w brzydkim ironicznym wyrazie. Mimo tego grymasu była bardzo ładna. Nie rozmawiała zbyt dużo ze współwięźniami, sama nie czuła potrzeby wypłakania się w czyjś rękaw, i cieszyła się, że żaden z nich tego nie robi. Mężczyźni byli słabi, nie zniosłaby łez, zbyt kojarzyłyby się jej ze szlochem śmiecia, któremu zabiła żonę i syna. Każdy jest kowalem swego losu, powiedziała mu wtedy i była to jedyna prawda, w którą teraz wierzyła. I nawet nie zdziwiło jej za bardzo, że nie musi walczyć o swą wątpliwą cześć niewieścią. Przeznaczenie, drugie imię Morra, nareszcie dało jej spokój. Nie spieszyło jej się do bójki, chyba już po prostu nie chciała nikogo zabić.

Jadła, bo nie chciała być miła. Nawet wobec sąsiada. Oddanie komuś porcji paskudnej breji, co powinna była zrobić, bo posiłek stawał jej w gardle, byłoby zbyt ludzkim odruchem. Fay pilnowała się, żeby ich nie mieć, bo dzielił je tylko krok od żalu. To był prawdziwy minus długiego czekania na wykonanie wyroku – iskry buntu. Że nie chce umierać, że za młoda, że jej czas jeszcze nie nadszedł. Ale szybko nauczyła się je gasić. Skwapliwie korzystała ze wspomnień zdolnych wyplenić najdrobniejszą chęć życia.

Próbowała nie zapamiętać imion współwięźniów. Skoro jednak wryły się w pamięć w Wielkim Dniu skupi się na wielkim Siggim, fircykowatym Markusie i na Vellerze. Może uda się nie pamiętać o sobie.

Nie opowiedziała za co ją powieszą. Nikt tutaj nie wyglądał jakby zasłużył na konopny sznur i wyróżniłaby się zanadto. Chociaż i tak tego nie uniknęła. Strażnik podawał jej żarcie jak trędowatej, a Fay uśmiechała się szeroko za każdym razem, gdy napotykała jego spojrzenie. W końcu wygrała, zamachnął się, żeby ją uderzyć, spodziewała się, więc łatwo uniknęła ciosu. Drugi strażnik odciągnął kolegę. Zaśmiała się wtedy radośnie. Aż ją zakuło w piersi, ze zdziwienia pewnie, że jeszcze śmiać się umie. Potem słyszała jakieś pojedyncze słowa: dziwka… dziecko… rzeź …. Uśmiechała się i do echa, które je niosło.

Ale wieczorem nadszedł taki moment, kiedy błękitnooka dziewczyna, obojętna, sarkastycznie uśmiechnięta, jakby wyrok wcale jej nie dotyczył, śpiąca lub spokojnie wystukująca o kamienie rytmy znanych przyśpiewek, nagle padła na kolana w szlochu stłumionym w jednym oddechu. Uderzyła z hukiem czołem o kamienną posadzkę. Krzyk trwał sekundę, jedną chwilę słabości. Kto ich nie miał, gdy tak czekał na śmierć.

Uczucie buduje się z suchego piasku i to latami, a potem trzeba je podlewać i pielęgnować niczym jakąś pieprzoną orchideę, a i tak sypie się przy byle okazji, bo człowiek kocha tylko siebie, chyba, że ma niebywałe szczęście i do kochania drugą, prawie, prawie identyczną.

Sen bez koszmaru był prawdziwie boskim darem.

***

Obudziła się natychmiast, kiedy starzec wszedł do celi. W pierwszej chwili wzięła go za kapłana Morra i pomyślała, że to już. Przyszli po nich. Zamarła udając, że śpi, w nagłym przerażeniu odwlekając moment, kiedy będzie musiała zmierzyć się z tym faktem. Wstała dopiero, kiedy szturchnął ją Veller. Na szczęście poszło łatwo. Nogi trzymały ją mocno, nie trzęsła się, nie płakała. Czuła się usatysfakcjonowana. Hardo podniosła podbródek do góry i wtedy słowa nie-kapłana wyprowadziły ją z błędu.
Nie wtrącała się w rozmowę. Potem przytaknęła Siggiemu i Markusowi.
- Mnóstwo czasu na spakowanie się. – Pierwszy od miesięcy żart, mimowolny uśmiech.
Dziesięć minut wydawało się teraz nieskończonością.

Nie miała pojęcia, że tak bardzo chce żyć.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 12-02-2010 o 14:48. Powód: drobne zmiany w ostatnim akapicie
Hellian jest offline  
Stary 30-11-2009, 20:32   #6
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
Mnich wrócił do was po kilku minutach. Powiedzieliście mu, że podejmiecie się zadania.

-Mądra decyzja – nie wydawał się specjalnie zaskoczony tym, że zdecydowaliście się przyjąć jego ofertę – zaczekacie tu do wieczora. Wtedy podstawimy dyliżans, który zawiezie was na miejsce. Żegnam i życzę owocnych poszukiwań – dodał z lekkim rozbawieniem, po czym opuścił celę.

Następne kilka godzin ciągnęło się w nieskończoność. To co czuliście trudno było nazwać ulgą. Co prawda udało się w ostatniej chwili uniknąć stryczka jednak wasza przyszłość rysowała się w dość ponurych barwach. Wizja szwendania się po zapomnianym przez bogów zadupiu gdzieś w górach, w których pewnie roiło się od zwierzoludzi, w poszukiwaniu grobów nikogo z was nie napawała optymizmem.

Wieczorem drzwi do celi otworzyły się trzaskiem. Stanął w nich postawny drab, który bez ceregieli zakomunikował wam, że zakończyliście pobyt w więzieniu.

-Dupy w troki, wychodzicie.


Z mieszanymi uczuciami, w towarzystwie kilku stróżów prawa, opuściliście miejski loch. Było dość chłodno jak na tą porę roku jednak nikomu z was to nie przeszkadzało. Czyste powietrze i rozgwieżdżone niebo stanowiły miłą odmianę po gnuśnej atmosferze waszej celi. Ledwo zdążyliście rozprostować kości, a na więzienny dziedziniec zajechał dyliżans. Jeden ze strażników, obleśny typ z brzuchem większym niż beczka, zerknął na was po czym zarechotał.

-Patrzaj no Hans – zwrócił się do jednego z pozostałych – karoca zajechała po jaśniepaństwo. Coś mi się widzi, że dupy wam wytrzęsie bardziej niż dziwce przez tydzień pracy – w tym momencie reszta waszej obstawy również wybuchnęła śmiechem.

Jeden rzut oka na wnętrze pojazdu wystarczył by przekonać się co trep miał na myśli. Nie był to zwykły powóz jakich wiele przemierzało szlaki Imperium. Ten dyliżans był przystosowany do transportu więźniów. Metalowe karaty w oknach i drewniane ławy ze stalowymi uchwytami pozwalającymi przykuć do nich kajdany gwarantowały, że żaden z jego pasażerów nie wydostanie się ze środka o własnych siłach.

Następne dwie doby jechaliście niemal bez przerwy, przez większość czasu skuci, nie licząc krótkiego postoju w połowie trasy, gdy w przydrożnym zajeździe zjedliście lichy posiłek a do powozu dostawiono nowy zaprzęg koni. Kiedy wreszcie dotarliście na miejsce załoga dyliżansu rozkuła was po czym ruszyli w drogę powrotną. Zostaliście pozostawieni samym sobie na dziedzińcu. Nie czekaliście zbyt długo gdy w drzwiach do karczmy ukazał się starzec mizernej budowy, który zwrócił się do was:

-Prosimy do środka, pan Ropke mówił, że państwo przyjedziecie. Żona zaraz poda do stołu. Matias i Erich już czekają.

Niespiesznym krokiem weszliście do karczmy. Lokal był starannie utrzymany, ściany zdobiły myśliwskie trofea i kilka kiczowatych obrazów, na których niezbyt utalentowany malarz uwiecznił okolicę. Wyposażenie sali stanowiło kilka stołów i ław. Na wprost znajdował się szynk, za którym krzątał się teraz młody chłopak, i schody wiodące na górę. W rogu pomieszczenia siedziało dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich, młodzieniec, któremu Siggi sięgałby najwyżej do ramion, liczył sobie góra dwadzieścia wiosen, miał rude kręcone włosy i dobroduszny wyraz na obsypanej piegami twarzy. Człowiek siedzący obok niego, skromnej postury, jeśli porównać go z towarzyszem, musiał mieć jakieś trzydzieści lat. Ze względu na długie, kruczoczarne włosy i duże oczy tego samego koloru sprawiał dość ponure wrażenie, potęgowane jeszcze sporą kolekcję blizn i pryszczy po ospie jaką nosił na twarzy o ostrych rysach. Obaj byli ubrani w skórzane spodnie i kaftany w różnych odcieniach brązu. Młodszy skinieniem zaprosił was do stołu. Po chwili podano jedzenie, tłustą kaszę ze skwarkami, która pachniała o niebo lepiej niż więzienne żarcie.

-Jestem Erich a to Matias, kapitan Ropke nie mógł się z wami spotkać, więc my powiemy wam co i jak – odrzekł starszy z nich – zjedzcie szybko. Jak skończycie pójdziemy na górę. Dostaniecie sprzęt i powiemy wam jak używać paru rzeczy, których do tej pory pewnie nie oglądaliście na oczy. Czasu jest mało. Musimy jak najszybciej ruszyć w góry.

Spożycie posiłku nie zajęło wam zbyt długo jako, że była to najlepsza rzecz jaką od dłuższego czasu mieliście w ustach. Kiedy znaleźliście się już w małym pokoiku na piętrze Erich od razu przeszedł do rzeczy:

-Sytuacja wygląda tak: od jakiś dwóch miesięcy przeczesujemy okolicę w poszukiwaniu grobów należących do grupy banitów, którzy grasowali na tych terenach przed półtora wiekiem. Jak dotrzecie do klasztoru, bo tam udacie się w pierwszej kolejności, przeor powie wam o nich trochę więcej. Do tej pory korzystaliśmy z usług kilku grup zwiadowców. W Middenheim powiedzieli wam pewnie, że słuch po nich zaginął. Przypuszczam, że zabili ich zwierzoludzie, których małe grupki można dosyć często spotkać na tych terenach. Ponieważ nie udało się znaleźć nikogo na ich miejsce zmuszeni jesteśmy korzystać z osób... w waszym położeniu. Jak już mówiłem w pierwszej kolejności spotkacie się z Georgiem Icheringiem, przeorem miejscowego klasztoru poświęconego Shallyi. Droga, którą będziecie podążać wiedzie prosto do doliny Zervos, w której centrum stoi klasztor, więc nie będziecie mieć problemu z trafieniem. Na miejscu stary powie wam czego dokładnie szukać i wskaże obszar, który macie przeczesać w pierwszej kolejności. Potem udacie się do Frugelhofen. To mała wioska położona dzień pieszej wędrówki od klasztoru. Tam uzupełnicie zapasy i następnego dnia ruszycie na poszukiwania. Wrócicie do Frugelhofen po tygodniu licząc od dziś aby zdać nam raport. To wszystko. Matias rozda wam sprzęt i powie jak go używać. Ja muszę załatwić kilka spraw z właścicielem zajazdu.

[szczegółowy opis ekwipunku znajdziecie w komentarzach]

Przed południem ruszyliście w drogę. Wąski trakt którym podróżowaliście wił się przez las porastający podnóże gór. Co prawda aura dopisała jednak przez gęstą zasłonę uplecioną z koron drzew mogliście dostrzec co najwyżej skrawki rozpogodzonego nieba. W powietrzu unosił się typowy dla starych lasów zapach butwiejącego drewna. Mimo, że warunki panujące wokoło sprzyjały podróży przez całą drogę towarzyszyło wam uczucie niezwykłego wyczerpania, które tłumaczyliście sobie sposobem, w jaki was tu przewieziono.

Po kilku godzinach marszu rozbiliście obóz na niewielkiej polanie położonej nieopodal traktu. Erich powiedział, że wy spędzicie tu noc podczas gdy oni udadzą się do swojego obozu w głębi lasu. Matias ruszył w głąb lasu. Jakiś czas później wrócił niosąc na ramieniu upolowaną sarnę, którą zjedliście na obiad. W tym czasie byliście już tak wyczerpani, że ledwo mogliście ustać na nogach. Kręciło się wam w głowach i zaczęliście tracić ostrość widzenia. Erich przez cały czas uważnie was obserwował.

-Wyglądacie na zmęczonych. Może usiądziecie? - czuliście jak z każdą upływającą minutą opuszczają was siły więc zrobiliście co kazał zajmując miejsca wokół ogniska - W zajeździe nie wyjaśniliśmy sobie jednej sprawy i myślę, że teraz jest najlepszy moment aby to zrobić. Ze względu na okoliczności, w jakich tu trafiliście jest więcej niż prawdopodobne, że komuś z was mogłoby przyjść do głowy odejść przed wykonaniem zlecenia a my nie możemy sobie na to pozwolić. Jadąc tutaj zastanawialiście się pewnie w jaki sposób zdołalibyśmy was upilnować na tak rozległym terenie. Oczywiście nie dalibyśmy rady. Musieliśmy zagwarantować wasze posłuszeństwo. Dlatego do posiłku, który podano wam w zajeździe oprócz zwykłych przypraw został dodany pewien środek. Jad, bo tak się nazywa, w ilości jaką zażyliście jest w stanie uśmiercić człowieka w ciągu doby.

-Ty skur... - wychrypiał Markus ale brakło mu sił by skończyć.

-Spokojnie, nie mamy zamiaru was zabijać. Przynajmniej tak długo, jak będziecie stosować się do naszych poleceń.

Wyciągnął z kieszeni niewielki woreczek. Otworzył go, wyjął ze środka pięć kulek wyglądem przypominających trochę ziarenka pieprzu. Podał dwie Siggiemu i po jednej pozostałym.

-Połknijcie je. To jest lek, który zatrzymuje działanie trucizny. Bierzcie po jednej dziennie. Wasz przyjaciel – wskazał Siggiego – powinien zażywać dwie. Zapas leku, który wam zostawimy wystarczy na dziesięć dni. Następną porcję dostaniecie kiedy spotkamy się we Frugelhofen. Tak na wypadek, gdybyście chcieli wtedy spróbować czegoś głupiego to uprzedzam, że Matias potrafi położyć dzika gołymi rękami a ja całkiem nieźle radzę sobie z mieczem. Do zobaczenia.

Obaj spakowali swoje rzeczy i ruszyli w dalszą drogę. Kulki pachniały trochę siarką i były gorzkie w smaku. Po godzinie od ich zażycia czuliście się znacznie lepiej. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Niektórym z was przyszło na myśl by ruszyć w pościg celem dogonienia Ericha i Matiasa a następnie przedwczesnego zakończenia ich żywotów. Jednak zdrowy rozsądek sugerował, iż nocna włóczęga po lesie może spowodować, że was spotka to samo. Postanowiliście przenocować na polanie i rano podjąć decyzje co robić dalej.

Kiedy już mieliście zgasić ognisko dobiegł was szelest, zbyt głośny by jego sprawcą miał być wiatr przemykający pomiędzy drzewami. Skierowaliście wzrok w stronę, z której dochodził dźwięk. Z ciemnej plątaniny konarów i zarośli tworzących ścianę lasu wyłoniło się pięć smukłych kształtów. Nawet ci spośród was, którym nigdy nie było dane przebywać w dziczy od razu rozpoznali w nich wilki. Zwierzęta powoli zbliżały się w waszą stronę. Gdy znalazły się w odległości kilku metrów mogliście przyjrzeć im się nieco dokładniej w świetle rzucanym przez płomień ogniska.


Jeden rzut oka wystarczył by stwierdzić, że bestie te niewiele wspólnego miały z istotami, które zwykle można było spotkać w puszczach porastających Imperium. Miały szaroniebieskie futro. Ich oczy emanowały białym światłem. Wokół istot unosiła się słodkawa woń rozkładu. Te stwory nie mogły być dziełem natury. Musieliście szybko podjąć decyzję. Odległość dzieląca was od bestii malała z każdą sekundą i a ich szeroko rozwarte paszcze najeżone ostrymi jak noże zębami nie pozostawiały najmniejszej wątpliwość co do ich zamiarów.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 03-12-2009 o 19:56. Powód: zmiana grafiki
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 04-12-2009, 16:19   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Godziny wlokły się niemiłosiernie. W końcu Markus zaczął sie zastanawiać, czy cała sprawa nie była czasem zwykłym... nie... wyrafinowanym znęcaniem się nad skazańcami. Dać im szansę na ocalenie życia, a potem nagle wycofać ofertę.
Z upływającymi minutami Markus coraz bardziej przyzwyczajał się do tej myśli. Gdy więc strażnik drzwi otworzył i wychodzić im kazał, był - prawdę mówiąc - troszkę zaskoczony. Mile zaskoczony. Ktoś, ich pracodawca, raczył dotrzymać słowa.
Zadowolenie nieco przygasło, gdy pokazano im wspaniały pojazd, którym mieli się udać ku upragnionej, acz jak na razie dość odległej, wolności. ten ktoś, kto dotrzymał słowa, im nie ufał. Nawet zdecydowanie im nie ufał, o czym świadczyły kajdany, jakie założono im tuż po zajęciu miejsc.
"Tu nas zakują, a tam...?"
Brak wiary w ich chęci do brania udziału w jakiejś niebezpiecznej eskapadzie był całkiem zrozumiały. Każdy z nich wolałby iść tam, gdzie sam chce. I nikt nie byłby na tyle głupi, by nie skorzystać z okazji i nie zwiać. Skoro zatem tu zakuwano ich w kajdany, to co będzie tam, w górach? Wszak nie wyślą ich skutych, z gołymi rękami. Magią posłuszeństwo wymuszą?
Rozważania całkowicie próżne były, bo i tak na magii na przykład się nie znał, ale czas zająć czymś trzeba było. Z rozmową trudno szło, bo łatwiej podczas podskoków przez landarę czynionych język było sobie odgryźć, niż słowo składne rzec. Nie dawało się ukryć, że komfort podróży wiele do życzenia pozostawiał. Wygodniej w więzieniu już było. Z tym jednak, że Markus mimo wszystko wolałby do niego nie wracać.
Na końcu pierwszego dnia podróży czuł się cały poobijany, gdyż ten, kto koszmarny pojazd konstruował, zapomniał o takich drobiazgach jak wyściełane ławki. Albo też wykonawca drobiazg ten pominął, koszty tnąc i zyski swe zwiększając. Drzazgi na szczęście w tyłek nie wchodziły. Pewnie ławki wygładzone były przez setki różnych więźniów, tym powozem transportowanych.
"Czuję się jakbym całą drogę na własnych nogach przeszedł" - pomyślał, jedząc lichą strawę, którą w czasie popasu im wydano. - "W dodatku przez połowę tej drogi ciagnąc cholerną landarę."

Drugi etap podróży mniej był męczący, gdyż zakończył się nieco szybciej. W dodatku dużo przyjemniej. Nie dość, że ich rozkuto, to jeszcze, niczym gości, na posiłek zaproszono. Wcześniej jednak Markus obmyć się nieco przy studni zdołał, nie tylko kurz, ale i zmęczenia nieco z siebie zmywając. A dobrze pewnie zrobił, bo Erich, starszy z ludzi co na nich czekali, do pospiechu gonił, na zmęczenie nowo przybyłych nie zważając. Jakby sądził, że każdą chwilę zwłoki katastrofą jakąś się przypłaci. Tak i rozkoszować się jedzeniem nie można było, chociaż strawa ta radość nie tylko żołądkowi, ale i podniebieniu sprawiała. W przeciwieństwie do tej, z którą przez ostatni tydzień z górą miał styczność.
Na szczęście w małym pokoiku znalazły się rzeczy, które należało uznać za jeszcze ciekawsze, niż miska najsmaczniejszej kaszy.
Poczekał chwilę, nie chcąc przypadkiem na samym początku ekspedycji popaść w tak zwany konflikt interesów z kimś, kto miałby ochotę na ten sam oręż, co on. Bo chociaż teoretycznie dla wszystkich powinno starczyć, to jednak nie wiadomo było, co komu odpowiada. Na przykład ten kiścień. Z pewnością weźmie go Siggi...
Markus z niedowierzaniem zobaczył, że po ten nietypowy oręż sięga Fay. Nie wątpił, że potrafiła się tym posługiwać. Głupiec tylko sięgałby po coś, czym włądać nie umie, ale... Było to zaskakujące. Podobnie jak to, że noże do rzucania trafiły do Siggiego. Dokładnie na odwrót, niż myślał...
Miecz wzięty ze stołu okazał się zadziwiająco lekki. Czy będzie tak samo dobry, jak jego poprzedni? Nie był pewien, ale sądząc po jakości wykonania... Musiał być wspaniały.
- A to? - Markus z wyraźnym brakiem zaufania spojrzał na leżące pierścienie. "Może to ma być magiczna obroża, zapewniająca nasze posłuszeństwo."
Trącił palcem jeden z krążków.
- Służą do wykrywania oddziaływań wiatrów magii w otoczeniu osoby noszącej pierścień - wyjaśnił Matias. - W przypadku gdy takie oddziaływanie zachodzi metal, z którego wykonano pierścień robi się ciepły.
Czy to była prawda? Trudno było ocenić. Matias mógł łgać. Markus chwycił pierwszy z brzegu pierścień i schował go do sakiewki. Matias nawet mrugnięciem oka nie okazał niezadowolenia. Co nie świadczyło o niczym jeszcze.

Łuk, miecz, plecak, garść drobiazgów. Czegoś tu brakowało...
- Dostaniemy jakieś zbroje? Niekiedy coś takiego się przydaje - spytał. Miał co prawda skórzaną kurtkę, ale kaftan kolczy byłby dużo lepszy. - Poza tym idziemy w góry. Jakaś lina, toporek... Troszkę prowiantu...
- Chyba już słyszeliście. Po drodze macie klasztor. I wioskę. Tam możecie uzupełnić zapasy - odpowiedział Matias. Pomijając milczeniem kwestię zbroi. To, że Matias chodził w kaftanie skórzanym nie znaczyło, że inni też tak muszą. Nie on będzie się włóczyć po górach. W dodatku do klasztoru był kawałek drogi. A toporek przydałby się choćby przy rozbijaniu obozu. Ale nie było o czym mówić. Nie dali - trzeba było się obyć.

Przy podziale broni nie było żadnych sprzeczek. Całkiem jakby ich pracodawcy przeprowadzili dokładny wywiad, co komu jest potrzebne, co kto lubi, jakim się orężem posługuje. Innymi słowy - wiedzieli o nich dużo więcej, niż Markusowi by odpowiadało.


Las był piękny.
Siedząc w więzieniu można niemal zapomnieć, jak uroczy jest świat po tamtej stronie muru. A tu było tak pięknie... Markus z przyjemnością zatrzymałby się na chwilkę, by odetchnąć świeżym powietrzem. Jednak Erich i Matias bardzo się spieszyli. Poza tym wyglądało na to, że Siggi nie jest zachwycony otoczeniem. Całkiem jakby piękno otaczającej go przyrody nie robiło na nim wrażenia.

"Kiepsko coś ze mną." - Już po godzinie marszu Markus poczuł zmęczenie. - "Parę dni w więzieniu i straciłem kondycję..."
Rzut oka na kompanów wystarczył. Oni też nie wyglądali kwitnąco. W przeciwieństwie do ich przewodników, którym szybka wędrówka wcale nie dawała się we znaki.
"Jak oni to robią..?"
Niezadane na głos pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Zmęczenie rosło z każdym krokiem. Gdy wreszcie Erich zatrzymał się i ogłosił postój, Markus z westchnieniem ulgi usiadł na ziemi. A dokładniej - na wykorzystanym w charakterze stołka plecaku. I z trudem się zmusił do tego, by wstać i pomóc przy przygotowaniu obozowiska..

Odpoczynek nie przyniósł poprawy. Markus czuł się taki zmęczony, że z ledwością podniósł do ust kawałek pieczonej sarny.
- Ty skur... - wychrypiał, gdy Erich podzielił się z nimi radosną informacją o truciźnie.
Nie dokończył. Nie dlatego, że w obecności kobiety nie należało używać takich słów. Prawdę mówiąc nawet o tym nie pomyślał. Po prostu nie miał sił by sukinsynowi, co ich tak załatwił, powiedzieć, co o nim myśli.

Siedział w milczeniu, czekając aż wstrętna w smaku tabletka zacznie działać. W to, że działać będzie, uwierzył natychmiast. Nikt nie byłby taki głupi, by ponosząc koszty wywieźć ich z miasta i uśmiercić. Wystarczyło zostawić ich w celi i troszkę poczekać...
Minęła dobra godzina, nim poczuł się dużo lepiej. Na tyle lepiej, by przejść się do pobliskiego zagajnika i nałamać nieco gałęzi.
"A mówiłem, że przydałby się toporek."
- Proponowałbym ustalić warty - powiedział. - Mogę wziąć trzecią. Warto choćby podtrzymywać ognisko. Co prawda teraz nie powinno nam jeszcze nic grozić...
Wypowiedział to chyba w złą godzinę.
- Na Myrmidię! - zerwał się na nogi.
Nim do końca się wyprostował trzymał w ręku łuk.
Tu nie było nad czym się zastanawiać. To nie były psy. To były wilki. I było ich zbyt dużo, jak na gust Markusa. Poza tym były zbyt bezczelne. I nie bały się ognia...
Strzała pomknęła w stronę najbardziej do przodu wysuniętego zwierzaka.

Na drugi strzał nie było już czasu, zaś łuk stał się jakby niezbyt przydatny. Nie miał do czynienia ze stadkiem gęsi, które można było przepędzić byle patykiem. Z bliska widać było, że to, co wziął za wilki nie do końca nimi było. Nienaturalny wygląd, smród rozkładu... Trupy ożywione magią?
Chwycił za rękojeść miecza. Z cichą nadzieją, że zdąży go wyciągnąć, zanim któraś z bestii rzuci mu się do gardła. A wtedy będzie mógł się przekonać, czy lśniące ostrze jest tak dobre, jak na to wygląda. I czy pseudo-wilki okażą się podatne na jego ciosy.

Gdzieś w podświadomości kołatała myśl, że musi się trzymać z dala od Fay. Zamach kiścieniem...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 04-12-2009 o 23:00.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172