Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-12-2010, 13:45   #131
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Natchniona modlitwą, poddała się wyćwiczonej rutynie swojego ciała. Strach, wciąż czając się gdzieś na obrzeżach świadomości, ustąpił miejsca instynktowi walki. Ogniem i szpadą zaatakowała wampira. Nie było szans na wyrównany pojedynek, nawet mimo ich liczebnej przewagi (ta akurat topniała powoli). Nieczist' [1], jak nazywano takie stwory w Kislevie, najwyraźniej rzeczywiście nie reagowała na zwykłą broń, a jedyne srebro, którym dysponowała, spoczywało na jej dekolcie. Przecież nie będzie okładać nieumarłego medalionem? Jej szpada nie uczyniła mu zbyt wielkiej krzywdy. Chyba prędzej pochodnia, którą szlachcianka nie tylko się zastawiała, ale atakowała na przemian z ostrzem.

Wąpierz okazał się nienaturalnie szybki. Niewiele miała okazji, by wymierzyć pchnięcia, raczej wiła się w zwodach i unikach, zastawiała w paradach, a wszystko nie trwało nawet westchnienia, przeciwnik wydawał się być w kilku miejscach na raz, tak, że ani ona, ani pozostali szlachcice nie mieli szansy skutecznie mu zagrozić. Raptem przeskoczył nad nią i niemal od razu usłyszała huk wystrzału, a potem przerażający krzyk. Ludzki krzyk. Znajomy głos.

Odwróciła się na pięcie, by zobaczyć, jak przyparty do ściany Angus kuli się z bólu, przyciskając przedramię do piersi. Dostrzegła krew, sączącą się spomiędzy jego palców. Zbyt obficie! Skoczyła, by wspomóc uczonego, ale Lucas i Arnoldt wyprzedzili ją. Oni jednak też nie zdołali zbyt wiele zdziałać. Nieprzeniknione ciemności wypełniły nagle kryptę ("Umarłam? Ale kiedy...?" - zdążyła tylko pomyśleć), by natychmiast się rozwiać, ukazując ich oczom grupę nowych napastników. Serce zamarło na chwilę w piersi Anastazji Osipowny, by za chwilę ruszyć w szalonym tempie. Czy tak ma wyglądać jej koniec? Jeśli tak, to drogo odda życie! Zaatakowała równocześnie z jednym ze stworów, który rzucił się na nią z pazurami. Ugodziła go krótkim pchnięciem, ale bliskie zwarcie ułatwiło nieumarłemu rozoranie jej ciała. Krzyknęła, gdy zapiekły ją poszarpane brzegi rany. Nie wbił się głębiej, do serca, tylko dlatego, że instynktownie wbiła mu w twarz płonący koniec pochodni. Wampir zaryczał, a wtedy zamachnęła się pochodnią powtórnie, starając się podpalić na nim jego szatę. Zamykając umysł na ból, skupiła się na woli przeżycia.

Walka była beznadziejna. Nastia widziała jednak kiedyś szczury, które zamknięte w potrzasku, walczyły tak dziko o życie, że nierzadko udawało im się pokonać przeciwnika o wiele większego i silniejszego od nich. Z nową determinacją przymierzyła się do ataku, żałując, że brak jej wolnej ręki, by zerwać medalion z szyi i wbić w oko wampira. Może powinni uciec stąd i podpalić wnętrze grobowca? Tylko co, poza żywymi trupami, napierającymi od tyłu, mogło się tu zająć? Mogła jedynie próbować przypalić poszczególnych przeciwników.

"Ursunie, Ojcze Niedźwiedzi, nie zostawiaj mnie", powtarzała rozpaczliwie w myślach. "Thorze, największy z wojowników, napełnij moje ciosy mocą", modliła się, powoli, tyłem wycofując do schodów. Musieli się stąd wydostać, musieli obudzić Pfeifeldorf i zawołać pomoc! Widziała przecież, że sami nie dadzą rady. Jednak najpierw jej towarzysze muszą unieszkodliwić powstałych z martwych przodków von Speierów. Mogła jedynie osłaniać ich plecy... Na razie.

Nawet jeśli nie zdoła sama stąd wyjść, może chociaż ranny McTiernan zdoła się wydostać. Oby walczącym na schodach udało się przebić... Póki jej, von Speierowi i Schademu starczało jeszcze sił.



---

[Rzut w Kostnicy: 26]
[Rzut w Kostnicy: 53]

[1] Nieczist' (ros.) - skrót od "nieczistaja siła", siła nieczysta. Mają jeszcze Rosjanie podobne określenie na nieumarłych – nieżit'.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]
Suarrilk jest offline  
Stary 09-12-2010, 13:41   #132
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Źle wybrała. Po fakcie podobne spostrzeżenia rzadko kiedy należą do odkrywczych i niestety to również takie nie było. Dała się pociągnąć, w głupim odruchu za resztą, jak zwykle i prędko przyszło jej tego żałować. Absurdalnie wnętrze komnaty zdawało się być teraz o niebo bezpieczniejszym miejscem. Nawet z wampirem w środku, którego Dziewczyna wcale nie miała zamiaru rozwścieczać jeszcze bardziej. Warknęła pod nosem po raz kolejny zamierzając się szablą, wściekła jak osa, że rozpadające się, niemal spróchniałe zwłoki stoją jej na drodze. Gdy zapadła ciemność o niczym nie zdążyła pomyśleć, a potem widząc kolejnych Nieumarłych krzyknęła głośno, nie tylko ze strachu. Obejrzała się za siebie, chwilę nieuwagi przypłacając krwią spływającą z ramienia i powstrzymała szaloną chęć akurat Krwawemu Smokowi przychodzenia z pomocą. Zamiast cieszyć się, choć z połowicznej pomocy, czuła żal. Teraz słowa o zdradzie brzmiały jej w głowie jeszcze wyraźniej. Krew ciekła jej po skroni piekąc i paląc. Dodając sił. Czuła jak w sercu zapala się jej ogień walki, jak znowu budzi się z ostrożnej obojętności. Życie umykało jej przez palce, więc tylko mocniej zaciskała dłoń. Nie było żadnych myśli o odpoczynku. Żadnego zwątpienia, ani przerwy. Przeciwnik przed nimi nie pozwalał odpocząć. Za nimi też nie było lepiej. Zakleszczeni w pułapce, przyciśnięci i wykrwawiający się coraz bardziej mogli poddać się i zginąć albo walczyć. Dziewczyna nie patrzyła na to z perspektywy ostatnich chwil. Choć pewnie powinna. Nie dość szybka, silna i na dodatek nie posiadająca odpowiedniej broni przestała myśleć o walce z wampirami, zamiast tego z nową furią rzuciła się na blokujących im wyjście ożywieńców.

Nie tak to sobie wyobrażała. Miała być krypta, miał być wampir. Zgadzało się, ale jakby nie do końca. Rzeczywistość zakpiła sobie z niej okrutnie i był to jeszcze jeden z powodów, dla których Dziewczyna czuła się teraz zła. Z dwojga złego lepsze to już niż obezwładniający strach. Nawet jeśli lepsze jest tylko wrogiem dobrego. Ścierała się ignorując ból promieniujący z kończyn. Jakby nawet teraz ignorowanie mogło być kluczem do wyjścia z sytuacji. Trzymała się przy krasnoludzie, zresztą w ciasnym korytarzu dawało to namiastkę osłony. Nie obejrzała się już za siebie, a na myśl że ktokolwiek miałby im teraz pospieszyć z pomocą, pomiędzy jednym uskokiem, a drugim, parsknęła krótkim, urywanym śmiechem. Szybko jednak odgłos ten zmienił się w zduszony jęk. Nie chciała, by śmierć znalazła ją z szalonym uśmiechem.

[Rzut w Kostnicy: 8]
[Rzut w Kostnicy: 17]
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."

Ostatnio edytowane przez Karenira : 09-12-2010 o 13:51.
Karenira jest offline  
Stary 09-12-2010, 18:11   #133
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
- Słyszałeś o Degnarze. synu Rothgara? Gada się, że rok temu poległ gdzieś na człeczych ziemiach...
- To nie przypadkiem ten, co go ponoć wampierz ubił? - krasnolud ryknął śmiechem. - Ten klan zawsze był jakiś pierdołowaty... pewnikiem zapił się na śmierć człeczym rozwodnionym piwskiem abo go jakiś snotling chyłkiem ubił i teraz wymyślają takie dyrdymały, by mu mieć mu co na grobowcu wyłupić. Ino jego baby mi szkoda... taki wstyd... - krasnolud zmierzwił brodzisko, dolewając sobie do kufla.
- A wiesz, że nawet urodziwa? Myślałem, coby nie spróbować się ubiegać o jej skarbiec, wszak po tym niedojdzie może trafić już tylko lepiej, nie? Hah... wampierz... że też nie mieli już czego wymyślić... - oboje pokręcili z niedowierzaniem głową, wracając do piwa.

Czy naprawdę pisany mu był aż taki okrutny los? Śmierć w boju, w który nie uwierzy żaden z jego rodaków? To niechybnie musiała być kara od Przodków za nieczyste uczucia, które żywił do tutejszej człeczej piękności. Ach Gertruda i jej zgubne uroki...

Z trudem powrócił do rzeczywistości. Akurat w porę, by poczuć potężna falę tępego bólu promieniującego z ugodzonego drągiem ramienia. Wrzasnął wściekle, oganiając się toporzyskiem od nieumarłej hołoty. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Ściana gnijących von Speierów nacierała coraz mocniej, jakby jego słabnące siły z każdą chwilą dodawały potęgi ich mrocznym cielskom. Krasnolud syknął z bólu, gdy następny ze srogich ciosów zadzwonił o jego tarczę, przeciążając stawy dzierżącej ją ręki. Z wysiłku zgrzytnął zębami, wyprowadzając ku nim następny desperacki cios. Ostrze topora błysnęło w powietrzu oddzielając z głośnym chrzęstem żebra od kościstego tułowia upiora. Poczwara nie wydawała się tym jednak specjalnie przejmować.
- Na brody Przodków! Gińcie wreszcie, wy nieumarłe zasrańce!
Nacierał raz po raz, okładając zwłoki bezlitosną serią gniewnych ciosów. Kości rozpadały się w pył, śmierdzące mięso całymi płatami upadało na ziemię, a ta zaraza nadal parła do przodu.
- Już ja wam... - sapał ciężko z wysiłku, ledwo utrzymując się na nogach. - ... poszczerbię te wasze gnijące gęby!
Naparł jeszcze raz, resztką sił, starając się oddzielić falę martwiaków od poranionej Dziewczyny. Topór ledwo trzymał mu się w dłoni, świat zaczynał wirować w szaleńczej karuzeli bólu, krwi i gniewu. Ale walczył nadal. Wiedział, że musi. Do końca swoich sił. Alternatywą był hańba. Hańba, srom i zapomnienie.

1k100: 28, | 1k100: 17
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 09-12-2010 o 18:16.
Tadeus jest offline  
Stary 09-12-2010, 21:55   #134
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Przerażenie wkradało się do jej wnętrza, pożerając od środka, wgryzając mocno i nie puszczając nawet na jedno mrugnięcie oka. Rabowanie domów, w których nawet spali ich właściciele, było czymś całkiem odmiennym od zmierzania się z czystą grozą w postaci zimnych, ludzkich ciał, które dawno już straciły wszelkie cechy człowieczeństwa.
Jak coś, co nie żyło, mogło wciąż żyć?!
Zawsze sądziła, że ma silne nerwy. Że potrafi zachować spokój niezależnie od sytuacji, przy każdym niebezpieczeństwie. Ostatnie tygodnie bardzo zmieniły jej pewność siebie, czyniąc w pewnych chwilach bezbronną dziewczynkę. Najpierw potwory, w które jednak była w stanie uwierzyć, bo mutacje były. Były i nic ani nikt zmienić tego nie mógł, gdyż nie były nawet czystym wytworem magii. Niezależenie od tego, jak silne i obrzydliwe się stawały.
Ale życie po śmierci? Tego nie mogła pojąć. I bardzo nie chciała, nawet rzucona do środka mauzoleum w jakiejś małej wsi w kraju, w którym nigdy wcześniej nie była.

Trzęsącymi się rękami pomogła Jostowi stanąć na nogi. Mimo gasnących powoli pochodni, wciąż widziała dobrze wszystko wokół. Zbyt dobrze. Paskudne obrazy wwiercały się w mózg, już nigdy mając go nie opuścić. Całkiem okrążeni, spychani przez wyschnięte monstra z jednej strony i przerażająco szybkich i silnych nieumarłych z drugiej.
Docierało do niej, że owo "nigdy" może nastąpić za kilka krótkich chwil, za kilkanaście uderzeń wściekle tłukącego serca, chcącego wyrwać się z jej wątłej piersi. Chciała przedrzeć się na górę, ale potwory blokowały drogą i nawet ze swoją szybkością i zwinnością nie miała na to najmniejszych szans. Rozerwaliby ją na strzępy, a jej sztylecik nie mógł im uczynić żadnej krzywdy.
Dlatego był dla niej tylko jeden kierunek - w dół.

Niepewnie wciąż wyciągnęła srebrny sztylet, przyglądając mu się przez chwilę w migotliwym świetle pochodni. Dlaczego właśnie to miało być skuteczne na coś tak niesamowitego jak wampir!
Gdy Jost wyrwał się do przodu, Soe obróciła się na pięcie, obserwując jak Nastia rozpaczliwie odgania się od zbyt szybkiego przeciwnika. Ruszyła w jej stronę, najpierw powoli, a potem coraz szybciej, rozpędzając się na schodach i z okrzykiem skacząc wprost na wampira. Sztylet błysnął w powietrzu, przecinając tylko powietrze, gdy zwinnie przekoziołkowała po ziemi, wstając tuż obok szlachcianki. Zerknęła na nią, sprawdzając czy się trzyma, a potem nie czekając na czyjkolwiek ruch zaczęła okrążać przeciwnika. Tylko atakując z dwóch stron jednocześnie miały jakąkolwiek szansę! Ruszyła na wroga dokładnie wtedy, kiedy i on rzucił się do przodu, ze wszystkich sił starając się nie zamknąć ze strachu swoich oczu...
 
Lady jest offline  
Stary 11-12-2010, 13:16   #135
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Czy mieli jakieś szanse? Czy jakieś resztki nadziei kołatały się w ich głowach?
Co myśleli, gdy zaczęło być na prawdę źle, gdy przewaga nieumarłych nie podlegała żadnej dyskusji?
Wendell walczył już tylko kilka chwil. Kilka chwil po których walka błyskawicznie zbliżała się do swojego zakończenia.
Jedno tylko najwyraźniej uratowało ich kruche życia. Wampiry nie przybyły tu po to, by zabijać. Najpierw Krwawy Smok, który jedynie pragnął uciec z tego miejsca, a potem kolejni, którzy chcieli tylko porwać tego pierwszego. I którym udało się to dość szybko, co było kluczem do ratunku. Do takich wniosków doszli dopiero później, ale były to wnioski tak oczywiste, że gdzieś podświadomie czuł je także Degnar.

Póki nie padł Ott, Nastia i Soe radziły sobie znośnie, trzymając wampira na dystans i kąsając swoimi atakami, z których to zarówno pochodnia jak i srebrny sztylet wywoływały wściekłe syki, a nawet ryki bólu u trafionego przeciwnika. Niestety miały zbyt mało czasu, nim dołączyli następni. Potężne kopnięcie rzuciło złodziejką na posadzkę, przychodząc wraz z obezwładniającym bólem, także od strony żeber, z których przynajmniej jedno musiało pęknąć. Angus został wręcz zdmuchnięty przez przebiegającego obok wroga, jednym machnięciem na odlew. Osamotniona nagle Nastia nie miała już najmniejszych szans. Krzyknęła tylko bezradnie, gdy jakaś pięść uderzyła ją w głowę i posłała w błogą ciemność nieświadomości.
Napastnicy wychodzili z komnaty, ciągnąc za sobą nieprzytomnego Krwawego Smoka. I wychodzili z niej bardzo gwałtownie.

Ostatnia pochodnia zgasła wraz z powaleniem Lucasa von Speiera. Droga na schody była czysta i pochłonięci walką ze zmumifikowanymi zwłokami, nagle dostrzegli to także. Z tyłu po prostu ucichły odgłosy walki, a nagła ciemność zaatakowała ich oczy. Tylko khazad widział cokolwiek, choć bardzo słabo - do dyspozycji miał tylko znajdujące się daleko światło księżyca, niewielką poświatę. Ale może lepiej, że już nic nie widzieli. Jakiś cios spadł na Dziewczynę, wykręcając jej ciało i rzucając z potężną siłą na stojącego nieco z tyłu Josta. Oboje stoczyli się po stromych schodach, czując resztkami świadomości, że ktoś przemyka się obok i nad nimi. Jakieś ręce chwyciły najpierw jedno a potem drugie i posłały na dół w tempie jeszcze szybszym. A posadzka nie była miękka. Coś chrupnęło, ale ciemność nie mogła się już pogłębić.
Otoczony Degnar nawet nie zauważył, co pozbawiło go świadomości.


Mieli szczęście. Szczęście w nieszczęściu, dokładniej mówiąc. Jak przez mgłę pamiętali jak opuścili mauzoleum, wzywając pomocy. Po wampirach nie został nawet najmniejszy ślad, a przywołani do nie-życia przez Krwawego Smoka von Speierowie rozsypali się w proch. Pozostali tylko ranni ludzie oraz ciała. Wendell dychał jeszcze wtedy, ale Lauer powiedział, że zmarł nad ranem. Martwy był także brat Lucasa oraz dwóch ludzi z Blauesblut, a sam lord leżał na marach w swojej rezydencji.
Kult krwi okazał się zbyt niebezpieczny, zbyt potężny dla grupki nieprzygotowanych ludzi i krasnoluda.

Umieszczono ich na wąskich, ale czystych pryczach, ustawionych w magazynie, o którym mówili jeszcze dzień wcześniej, że może okazać się ich więzieniem. Doglądał ich Lauer i jakaś kobieta, której wcześniej nie dane było im poznać.
- Niestety nasz jedyny kapłan wyruszył wraz z krucjatą, a niewielu z nas zna się na leczeniu. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, jestem też pewien, że wszyscy wyzdrowiejecie.
Sołtys wskazał na sakiewki rzucone obok ich dobytku.
- Piętnaście koron dla każdego, w ramach wdzięczności za pomoc panu Lucasowi. Niewiele więcej mogę zrobić, oczywiście spełnię każdą prośbę, której spełnienie będzie w moim zasięgu. I rzecz jasna, zapomnę o oskarżeniach, jakie wysnuwał wobec was pan Schade. Nie sądzę, by w chwili obecnej miały jakiekolwiek znaczenie.
Uśmiechnął się, choć nie był to wesoły uśmiech. Prawda była taka, że Lauer jeszcze bardziej się przygarbił i zestarzał.
- Macie także szczere pozdrowienia od pani Gertrudy i pani Schmidt. Zostańcie tu ile chcecie, a gdy zechcecie odejść pozwólcie mi tylko życzyć wam powodzenia. Krucjata odeszła na wschód, tam na pewno także znaleźlibyście kogoś, kto znacznie sprawniej opatrzyłby wasze rany. Zwłaszcza, gdybyście się podali za członków i głęboko wierzących.
Wzruszył ramionami i opuścił pomieszczenie powolnym krokiem.

Był Festag, 16 Nachgeheim 2522. Przespali większość dnia, budząc się niewiele przed tym, jak słońce zbliżyło się do horyzontu.
 
Sekal jest offline  
Stary 13-12-2010, 21:33   #136
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Dialog rozpisany z Harardem.

Czuła się, jakby jakiś uparty krasnolud usiłował miniaturowym kilofem przebić się przez jej czaszkę. Niejasno uświadamiała sobie, że właśnie wybudziła się z zawiłego, męczącego snu, w którym spadała z dużej wysokości, usiłując sobie przypomnieć, jak się lata – była przekonana, że potrafiła latać jeszcze parę chwil wcześniej – a później uciekała przed kimś, chociaż jej nogi ledwie się ruszały, i niebezpieczeństwo było coraz bliżej... Tymczasem otoczenie wokół niej nieustannie się zmieniało, ziemia zapadała się pod nogami, uciekając spod pięt, proporcje i perspektywa dziwacznie to rosły, to malały, ściany zdawały się zacieśniać, a ona miała wrażenie, że nie biegnie już, a pełznie...

Otworzyła oczy, by zobaczyć ponad sobą belki stropowe, wyłaniające się z półmroku. W powietrzu unosił się zapach, którego nie potrafiła zidentyfikować, chyba jakieś zioła. Poczuła się zdezorientowana. Gdzie jest? Co się stało? Dlaczego jest cała obolała? Piekły ją ręce i nogi, najwyraźniej całe pokryte zadrapaniami. Podniosła się, tak, jakby zrobiła to zazwyczaj, wstając rankiem – zbyt szybko, zbyt gwałtownie na obecny stan, jak się natychmiast okazało. Zakręciło jej się w głowie i pomieszczenie zafalowało przed jej wzrokiem. Opadła na posłanie – proste, nieco twarde, ale za to czyste i wygrzane jej ciałem – i unosła ręce do skroni, zaciskając powieki. Wtedy powróciły wspomnienia.

Obrazy przesunęły się przed jej oczami, wyłaniając z ciemności rozświetlony pochodniami grobowiec, niemożliwą do wygrania walkę, narastające poczucie beznadziei i lodowatą pewność, że to koniec, ściskającą serce. A jednak, najwyraźniej, pozostała wśród żywych. Gdyby była martwa, raczej nie mdliłoby jej po próbie zmienienia pozycji z horyzontalnej na wertykalną ani potłuczone ciało nie przypominałoby jej natarczywie o nowych siniakach, zarobionych w nader rozpaczliwej próbie samoobrony.

Ostrożnie pomacała dłonią bandaż, owinięty dookoła piersi, wspominając szarpaną ranę, zadaną jej pazurami wampira. W zasadzie, trudno było o niej nie pamiętać, klatka piersiowa promieniowała bólem nie mniej absorbującym od tego łupiącego pod czaszką. O ile jednak na głowie wyczuła tylko guza, o tyle po szponach nieumarłego zostanie zapewne blizna. Nawet nie chciała wiedzieć, jak bardzo szpetna. Chyba właśnie straciła kilka punktów jako idealna szlachecka partia. Zważywszy, że i tak wedle wszelkich standardów była już starą panną, niespecjalnie ją to obeszło.

Uniosła się ostrożnie na łokciach, kiedy już była pewna, że świat przestał wirować. Przy swojej pryczy dostrzegła pochrapującego Fieofana, który zdrzemnął się, siedząc na zbitej z desek skrzynce. Sumiaste, kozackie wąsiska falowały jak chorągiewki na wietrze z każdym oddechem starego sługi. Pomieszczenie nie miało okien, oświetlała je postawiona na skrzynce pomiędzy łóżkami lampa na oliwę. Przypomniała sobie, że to pusty magazyn, do którego przyprowadzono ich z cmentarza. I że zaglądał do nich Lauer, przekazując wieści i doglądając ich obrażeń razem z jakąś cichą kobietą. Chciało jej się pić. Spróbowała odezwać się do sługi, ale widocznie mocno zaschło jej w gardle, wychrypiała bowiem coś bliżej nieokreślonego. Wystarczyło jednak, aby obudzić Kozaka. Podał jej manierkę z wodą. Zrobiło jej się nieco lepiej.

Rozejrzała się po swoich towarzyszach, którzy najwyraźniej też przychodzili do siebie. Niektórzy chyba nawet obudzili się wcześniej niż ona.
- Wszyscy cali? – spytała lekko ochrypłym głosem, raczej by nawiązać konwersację niż uzyskać konkretną odpowiedź (pytanie, trzeba przyznać, cokolwiek trywialne). W zasadzie, poczuła ulgę, że widzi ich tu wszystkich. O samopoczucie wolała nie pytać, podejrzewając, że jest podobne do jej własnego. Zwróciła twarz w stronę najbliższego łóżka – jak się okazało, zajmował je wynalazca z Albionu. Być może właśnie dlatego, że on także był obcokrajowcem, a może przez to, że zdawał się człowiekiem wykształconym i uczonym, Nastia żywiła do niego sympatię większą niż do pozostałych kompanów.

Teraz przyglądała się chwilę w milczeniu, jak mężczyzna siedzi na swojej pryczy i ogląda to, co zostało z jego hołubionego wynalazku. Później się dowiedziała, że gdy odzyskał przytomność, pierwsze, co zrobił, to powlókł się do krypty po resztki swojej broni.
- Dwie lufy bezużyteczne... Mechanizm obrotowy, zamki i oporopowrotniki… Wszystko na szmelc... – mamrotał. Wydawał się mocno przybity zniszczeniami, jakie wyrządził jego wynalazkowi atak wampira. Gorzej, że najwyraźniej nie mógł ruszać prawą ręką. Wyciągnął z plecaka szarpie i zrobił sobie temblak. Bark palił ciągłym ogniem, po tym jak go sobie nastawił w krypcie. Tam przynajmniej nikt nie musiał wysłuchiwać jego wrzasków bólu.

Spostrzegł, że Kislevitka go obserwuje, odezwał się więc do niej:
- Kislev musi być wspaniałym krajem. Żałuję, że moje peregrynacje nigdy tam mnie nie zawiodły. Wszystkie kobiety z twoich stron, Anastazjo Osipowna, potrafią tak zawstydzać mężczyzn swoją odwagą?
Usiadła powoli na posłaniu, a potem uśmiechnęła się do Albiończyka. Chyba pierwszy raz widział taki wyraz na jej twarzy. Szelmowski i pełen pewności siebie. Widać nic tak nie pochlebiało szlachciance, jak podziwianie jej odwagi.
- Moja matka umarlaby, rażona apopleksją, wiedząc, co wyczynia jej jedyna córka. - Przyjrzała się szczątkom broni, które McTiernan smętnie przeglądał. - Miales szczęstie, że to nie tiebie tak potrzaskalo - zauważyła pocieszającym tonem.
- Tak, wszyscy mieliśmy szczęście. – Dokuczliwy ból najwyraźniej zwichniętej szczęki powodował, że mężczyzna seplenił i mówił powoli zza zaciśniętych zębów. Uśmiechnął się jednak, odpowiadając na uśmiech szlachcianki. – Zdaje się, że wpadliśmy w sam środek sytuacji, która nas mocno przerosła. Gdyby nie to, że wampiry najwyraźniej nie żywiły do siebie sympatii, nie wyszlibyśmy z tej krypty.

Wzdrygnęła się, ściskając odruchowo swój medalion. Nie do końca pojmowała, co zaszło w krypcie, tylko tyle, że działo się poza nimi i prawdopodobnie nigdy nie dowiedzą się, o co chodziło. I bardzo dobrze, co im do spraw nieumarłych i innej nieczisti. Cieszyła się, że wampiry nie przyszły po nich, choć walka, którą stoczyli, napawała ją uczuciem gorzkim i nieprzyjemnym. Nie była czysta, nie była nawet specjalnie chlubna. Tak ma wyglądać życie bohaterów, likwidujących Chaos i inne przejawy zła? Potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości.
- Tym mocniej utwierdzam ja się w przekonaniu, że trzeba całe plugastwo tępit'. Inaczej rozpanoszy się jeszcze bardziej i zupelnie żyt' ludziom nie da. – Skrzywiła się, ale za chwilę wskazała zniszczony rewolwer. - Uda się go naprawit'?
- Być może. Na pewno spróbuję to zrobić, tylko będzie to pewnie wymagało czasu i pieniędzy.


Skinęła ze zrozumieniem, a potem odwróciła się - trochę zbyt energicznie, bo syknęła cicho z bólu, kiedy guz dał znać o swoim istnieniu - do sługi. Fieofan przebudził się na ogólne poruszenie w magazynie i teraz usiłował przekonać swoją panią, by na powrót się położyła. Ta jedynie odganiała się od niego ręką jak od natrętnej muchy, teraz zaś przemówiła po kislevicku:
- Fieofan, a dawaj priniesi moi sumki.
- Oni że zdies', barysznia
[1] - odpowiedział Kozak i rzucił się do skrzynki, na której do niedawna drzemał. Po chwili podał kobiecie skórzane juki. Pogrzebała w nich chwilę, by w końcu wyciągnąć jakiś przedmiot, zawinięty w gruby, ładnie utkany materiał. Angus przyglądał się jej uprzejmie, gdy zaczęła przeglądać swoje sepety, a tajemniczy kształt obudził w nim lekką ciekawość.

Położyła go na kolanach i odwinęła z namaszczeniem, aż oczom rozmówcy ukazał się inkrustowany kością, zgrabnie wykonany pistolet z wymyślnym wzorem wyrzeźbionym na lufie.


Albiończyk zainteresował się, gdy tylko kość słoniowa i metal błysnął zza materiałowej zasłony.
- Piękna rzecz, Nastiu. Pojedynkowy, celny i niezawodny. Mniejsza siła przebicia, bo kaliber przystosowany do celu, któremu ma służyć.
- Ojciec podarowal mi byl ten pistolet, nim opuscilam Kislev. Nieczęsto przyznaję się ja do tego, ale mierny ze mnie strzelec. Proszę
- wyciągnęła broń rękojeścią w stronę mężczyzny, trzymając lufę przez materiał. - Dopóki nowego nie nabędziesz. Albo nie naprawisz starego. Źle, żebys bez broni podróżowal.

Na słowa kobiety skłonił się lekko i syknął zaraz, gdy odezwał się ból w barku.
- Dziękuję. Broń do używania przyjmuję – powiedział poważnie, patrząc na szlachciankę. – Będę dbał jak o…
Zaśmiał się cicho, ważąc w dłoni pistolet podany przez Nastię
- Postaram się ze wszystkich sił dbać bardziej niż o swój własny. Oddam gdy tylko poskładam swój rewolwer.
Odpowiedziała skinieniem głowy i też się uśmiechnęła.
- Pewnie większy pożytek przyniesie tobie niż ja z niego zrobilam. Niedobrze, żeby broń nieużywana leżala, to jej szkodzi.
- Masz rację. W moich strona mówią: broń nie używana jest bronią bezużyteczną. Coś mi się wydaję, że w naszym pościgu za krucjatą będzie okazja, by się przekonać o kunszcie rusznikarskim, z jakim została wykonana.
– Obracał ciągle podany pistolet, przyglądając się mechanizmowi spustowemu i kurkowi.
- Oby kisleviccy rusznikarze nie zawiedli twoich oczekiwań, Angusie.

Pomasował bolącą szczękę i po chwili zastanowienia uśmiechnął się i powiedział:
- Może wieczorem wartałoby uczcić nasze wątpliwe zwycięstwo na Chaosem szklaneczką czegoś mocniejszego? – Zwrócił się zaraz do wszystkich konfratrów. – Co myślicie? Może znajdzie się coś godnego wypicia w pfeifeldorskiej karczmie?
Nastia też spojrzała po reszcie kompanów - tak, chyba im wszystkim przydałby się łyk czegoś na wzmocnienie. I porządny posiłek.
- W zasadzie, można by iść już teraz. Fieofan mówi, że przespaliśmy cały dzień i zmierzch już nastał.


---
[1] [ros.]
- Fieofanie, przynieśże moje torby.
- Ależ mam je tutaj, panienko.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 13-12-2010 o 21:35. Powód: Eh, literówki, jak zwykle.
Suarrilk jest offline  
Stary 15-12-2010, 17:51   #137
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Pierwszy cios w zakutego w zbroję przeciwnika odbił się głuchym echem w wypełnionej krzykami krypcie. Nieumarły usunął się Jostowi z drogi. Jego miejsce zajął kolejny. Nos wciąż krwawił, utrudniając oddychanie. Doker splunął krwią wprost na martwego od kilkudziesięciu lat rycerza. Ten w zamian zamachnął się na niego trzymaną w ręku bronią. Jost zręcznie, jak na swój obecny stan zszedł z lini ciosu i wyprowadził cięcie w nogę trupa.

I w tym momencie zapadły całkowite ciemności. Jost nie wiedział czy cios dosięgnął celu. Stał zdezorientowany i zupełnie zagubiony. Ciemności towarzyszyła nagła cisza. Na dole, u stóp schodów walka ustała. Zupełna cisza i zupełne ciemności. I nagle w tej pustce Jost poczuł uderzenie, które wydusiło z niego całe powietrze i posłało znów w dół. Nie wiedział ile razy przekoziołkował i ile razy trafił kośćmi na coś twardego. Po drugim razie, wraz z przeraźliwym, kłującym bólem po lewej stronie klatki piersiowej, stracił przytomność.

Świadomość wróciła jakiś czas potem. Jost nie był w stanie wstać na nogi. Z trudem oddychał. Z rozbitej twarzy ciekła krew. Nie miał pojęcia dlaczego tak pieką go dłonie, w ciemności nie widział ich nawet gdy przystawił je sobie niemal do twarzy. Dotykiem wyczuł, że są lepkie od krwi. Jęknął, a temu odgłosowi odpowiedziały jęki jego kompanów, również zagubionych w ciemności. Po omacku, pełznąc po podłodze zaczął wspinać się po schodach. Zaklął szpetnie, gdy udało mu się zmienić pozycję na bardziej pionową i do szczytu schodów dotarł na klęczkach. Tu było nieco jaśniej i widział pokiereszowane, zakrwawione ciała swoich towarzyszy. Wampiry najwyraźniej zniknęły, nic ich nie atakowało. Ani ten jeden, którego mieli zabić, ani te osiem, które mimowolnie im pomogły. Z pozostałych obecnych w krypcie, widział tylko Lukasa von Speiera i wleczonego przez niego, nieprzytomnego Wendella.
- Byliśmy nieprzygotowani... - wychrypiał do szlachcica, wargi zapiekły pękając i brocząc krwią. - To Twoja wina... Ta cała krew, to Twoja wina...

Więcej nie mógł powiedzieć. Nie miał siły. Wlókł się to na klęczkach, to zgięty niemal w pół, w kierunku wyjścia z mauzoleum. W końcu odetchnął świeżym powietrzem i znów jęknął. Żebra paliły żywym ogniem. Z pewnością były połamane. Czuł, że długo nie odzyska zdrowia. A przecież musieli się udać w drogę, za Krucjatą. Ostrzec ludzi, że Karl jest fałszywym bogiem. Że to mutant...
Ktoś krzyknął, wzywając pomocy.

Obudził się i chyba żył, bo wszystkie kości i mięśnie w jego ciele promieniowały bólem. Gdybym był martwy, to chyba bym tego nie czuł, pomyślał. Z wysiłkiem otworzył oczy i rozejrzał się wokół. Leżał na pryczy w jakimś drewnianym budynku. Na podobnych posłaniach umieszczonych pod ścianą, spoczywali wszyscy jego towarzysze niedoli. Dodatkowo obok kislevskiej pani, siedział jej milczący, stary sługa. Coś zalegało mu w gardle więc splunął siarczyście i momentalnie tego pożałował. Ból w klatce piersiowej niemal nie odebrał mu na chwilę świadomości. Nos miał z pewnością złamany, podobnie jak obandażowane teraz żebra. Bandaże spowijały także jego ręce. Czuł zapach ziół przenikający przez opatrunki. Wszyscy powoli dochodzili do siebie, słyszał pomrukiwania, jęki bólu, przekleństwa. Nad wszystkim czuwał Lauer, wyglądający jeszcze starzej niż ostatnio. Przekazał podziękowania od szlachcica, poparte brzęczącymi sakiewkami, wycofał absurdalne zarzuty, przez które doszło do całej tej sytuacji i wyszedł, życząc powodzenia.

Zaraz po wyjściu sołtysa zapadł w sen. Obudził się kilka chwil potem, akurat aby usłyszeć pytanie i propozycję albiończyka, dotyczącą odwiedzin w karczmie. Uśmiechnął się delikatnie i podniósł dłoń do góry.
- Ja chętny - powiedział i ostrożnie rozpoczął poszukiwania swoich butów.
 
xeper jest offline  
Stary 15-12-2010, 18:22   #138
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Ciosu, który go pozbawił przytomności nawet nie zauważył. Po prostu najpierw cały bok głowy, a potem bark wybuchł w ostrej fali bólu, a zaraz potem nastała ciemność. Rozbudzał się z omdlenia tylko po to by ujrzeć zamazane obrazy, rozszczepioną przez ból rzeczywistość. Ktoś targa go na zewnątrz krypty, jakiś głos wzywa pomocy. Ktoś krzyczy. Krew z rozciętej ręki wypływa nieprzerwanym strumyczkiem.
Przebudził się z kamiennego snu i podniósł gwałtownie, usiłując się zorientować co się stało i gdzie w ogóle się znalazł. Ból powalił go z powrotem na pryczę niemal w jednej chwili. Czuł się jakby ktoś obił każdy mięsień w jego ciele. Po raz kolejny otwierał ołowiane powieki już ostrożniej. Bark palił żywym ogniem, ramię było wygięte pod dziwnym kątem. Cała ręka była jakby od obcego ciała, drętwa, opuchnięta, nieruchoma. Z przerażeniem stwierdził że nie może poruszyć palcami, ręka ledwo reagowała na ruchy nadgarstka. Bogowie, sprawcie że to tylko ten gruby, zabarwiony przesiąkającym szkarłatem opatrunek krępuje ruchy… Usiadł na pryczy, strach który go ogarnął przezwyciężył nawet ból. Próbował rozpaczliwie rozmasować opuchniętą dłoń, pobudzić krążenie, poczuć jakieś igiełki mrowiące w palcach. Nie wiedział ile siedział w ciemnościach rozświetlanych tylko przez oliwny kaganek. Rozmyślał ciągle o tym co się stało. Kim byli ci wszyscy… Skąd oni się tam wzięli? Tego już chyba się nigdy nie dowie. Z drugiej strony niewiele go już to obchodziło. Wampiry odeszły, przechodząc przez nich jak gorący nóż przez gomółkę masła. W głowie ciągle mu wirowało, szczęka umalowana bordowym już sińcem rwała tępym bólem. Wdowa Schmidt dziękująca im? Za co? Przecież nic dla niej nie zrobili. Angus nadal nie miał pojęcia co się stało z Casparem, tyle tylko że teraz go to już nie obchodziło. Zapłacili już wysoką cenę za swoją niewiedzę. Wystarczy. Pfeifeldorf niech pozostanie tajemnicą. Zginął Wendel, starszy z von Speierów, kilku z Blauesblut.
Kompani jeszcze spali kiedy powlókł się do krypty. Kamienne mury, zatęchłe powietrze znowu przyspieszyły mu tętno i oddech. Wszedł do środka, rozglądając się pilnie. Metaliczny, słodkawy odór krwi i śmierci przebijał teraz wszystkie inne. Angus podszedł do ołtarza i przypatrzył się dwóm zakrzepłym na kamiennych bokach strugom, które zapewne wyciekły z Lennhardta. Rozglądał się po pobojowisku, podszedł w końcu do ściany i uderzył w nią z całych sił wybitym barkiem, nastawiając panewkę. Ból który eksplodował w całym ciele powalił go od razu na kolana, grube mury potęgowały echem krzyk. Uspokoił się po chwili, podniósł się poruszył ręką na próbę. Nowa fala bólu przekonała go, że w ciągu najbliższych dni nic nie będzie nawet z najprostszych czynności wykonywanych tą ręką. Zebrał szczątki swojej broni zniszczonej przez wampira i wrócił do magazynu.

Pistolet użyczony przez Nastię był zupełnie inną bronią od jego rewolweru. Efektowna oprawa i zdobienia nie pozbawiały jednak go skuteczności. Angus zanotował sobie w pamięci, aby przed wyruszeniem w dalszą drogę odlać odpowiednią liczbę ołowianych kul. Te, które trzymał w zapasie były dużo większego kalibru. Złożył się na próbę, wciąż oceniając wyważenie i przyzwyczajając się do lżejszej wagi pistoletu. Podziękował jeszcze raz kislevitce i popatrzył po kompanach, co powiedzą na propozycję wizyty w karczmie.
Soe jęknęła, próbując wstać i po pierwszej porażce przekręciła się tylko na bok. Nie słuchała wcześniejszej rozmowy, bardziej skupiając się na swoim bólu. Może jednak mieli rację, alkohol podobno znieczulał.
- Ja bardzo chętnie... Jeśli tylko ktoś mnie zaniesie. Czuję, że moje żebra nie wytrzymają żadnego wysiłku.
- Mój sluga może pomóc - zaoferowała szlachcianka.
- Ja Ci pomogę, jak Ty pomożesz mi - odpowiedział Jost, piorunując wzrokiem kislevitkę. - Stary mógłby nie dać rady...
Soe uśmiechnęła się do niego, podnosząc z łóżka z pewnym trudem.
- Mam nadzieję, że dobrze złożyli ci tego nochala, z takim pokrzywionym jesteś strasznie brzydki!
Mrugnęła do niego i dała się poprowadzić.

Angus schował pistolet za pasek, nie chciał go zostawiać w magazynie. ZAraz potem ruszyli do karczmy. Nie chciał już myśleć o niczym. O niesprawnej ręce i obolałym ciele, o krwi chlustającej z ich sojuszników. Zjadł suty posiłek, zamówiony u karczmarza po czym zaczął popijać trunek polecany przez Anastazję. Wychylił kubek, smakując słodycz i ciężki, leśny aromat spadziowego miodu. Dbał by szklanice wokół nie były puste. Niezbyt sprawnie mu to szło, lewa ręka utrudniała sprawne operowanie antałkiem. Oddał w końcu prym Jostowi.
Alkohol nie poprawiał ani humoru, ani samopoczucia, tyle dobrego że tłumił ból.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 15-12-2010 o 19:20.
Harard jest offline  
Stary 16-12-2010, 18:05   #139
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Czuł się naprawdę staro. Nie wiedział, czy to wina przegranej bitwy, czy bolesnej tęsknoty za Brunhą, ale nagle przypomniały mu się wszystkie niepowodzenia i klęski ostatnich lat. Czemu sądził, że ta wyprawa po człeczych krainach będzie choć trochę lepsza od wszystkich poprzednich? Czy pół życia spędzonego w Imperium niczego go nie nauczyło? Może chodziło o złoto... Fakt... znowu zostali szczodrze wynagrodzeni. Tyle, że nie czuł, by tak naprawdę zasłużyli na otrzymane pękate mieszki, bo cóż to za sztuka dać poobijać sobie tak haniebnie gęby...

Raz po raz wspominał bitwę, próbując zrozumieć, gdzie popełnili błąd. Może to kwestia podziału na dwie grupy? To było możliwe, choć przecież w przypadku frontalnego ataku, druga wrażą zgraja mogła natrzeć na ich nieprzygotowane tyły. Może to jednak złe przygotowanie? Srebra im też przecież nie brakowało, a i grupę zbrojnych mieli nielichą. Swoją drogą, jeśli to był jednak wampierz, to czemu prawie nie zareagował na postrzelenie przygotowanymi uprzednio kulami? Może upiór był jakiś wybrakowany albo monety fałszywe?

Krasnolud westchnął, szukając pocieszenia w prostej czynności odginania zmaltretowanych bojem ogniw zbroi. Nawet piwsko, które zaserwowano im w karczmie nie bardzo mu smakowało. Nie żeby spodziewał się czegokolwiek smacznego po lichych człeczych wywarach, ale żeby aż tak go wykrzywiało przy każdym łyku? To mu się jeszcze nie zdarzyło. A może po prostu stawał się zgryźliwy i kapryśny na stare lata? Ech... gdyby tylko była tam jego ukochana małżonka... Na nowo pomyślał o danej jej obietnicy. Ich własny kamienny dom, z pojemnym skarbcem, dużym stołem rzeźnickim dla Brunhy i warownym stromym murem, z którego mogliby prezentować się zazdrosnym sąsiadom z klanu. Miał na niego zarobić już przed latami... ale złoto, jak to złoto jakoś się za każdym razem rozchodziło... Może tym razem będzie inaczej?
- Lej jeszcze piwa, człeczyno! - ryknął do karczmarza. - Krzepy nabrać musimy przed następnym bojem! Ino wody tam mało!
Pociągnął łyka z kufla, krzywiąc się niemiłosiernie.
- Albo wiecie co... chrzcijcie tam jednak, ile chcecie... gorsze już i tak nie będzie...

Tymczasem reszta kompanii zajęła się suto zakrapianą konwersacją.

Anastazja Osipowna, zaspokoiwszy głód, z przyjemnością sączyła pitny miód, który zamówili wraz z towarzyszami. Alkohol rzeczywiście miał zbawienny wpływ na niektóre dolegliwości - z pewnością był najlepszym z możliwych środków znieczulających - acz kobieta nie była skłonna przyznać racji swemu słudze, twierdzącemu, że spirytus jest jedynym słusznym lekarstwem na każdą chorobę. Powątpiewała na przykład, czy przyspieszy gojenie rany, której leczenie, jak ostrzegł Lauer, mogło się dosyć ślimaczyć bez interwencji kapłanek Shallyi.
- Wspomniales, Angusie, że przygody cię nie zawiodly na ziemie kislevickie, a może uraczysz nas opowiescią, w jakie to inne regiony trafiles? Albo i lepiej, opowiedz o Albionie - zagadnęła.

- Najpiękniejsze miejsce pod słońcem – powiedział Angus bez wahania – Jak każde rodzinne strony, kogokolwiek z nas zapytasz. Ale w Albionie jest coś takiego, czego nigdzie indziej nie ma. Wyobraźcie sobie powietrze mroźne i czyste, które z każdym oddechem napełnia energią. Niezmierzone zielone hale, poprzecinane wrzosowiskami i brzozowymi zagajnikami. I ten zapach… Zioła, jałowiec, bryza znad białych klifów. Dzwonki owiec i krów niesione wśród gór, szumiące morze, które kołysze do snu.
Angus uśmiechnął się smutno i milczał długo.
- Podobno najbardziej nam brakuje tego, do czego nie można wrócić. Wspomnienia zawsze umierają na końcu.

Nastia dyplomatycznie nie zapytała, dlaczego dla Angusa droga powrotna do ojczyzny stała się zamknięta, a najwyraźniej tak było, sądząc po jego zachowaniu i milczeniu. Zamiast tego podchwyciła temat wyjątkowości rodzinnych stron.
- Rzeczywistie, chyba każdy powiedzialby, że w jego domu jest cos, czego brak gdzie indziej. Najbardziej ja tęsknię za niebem Kislevu. W żadnym innym zakątku Starego Swiata nie ma takiego nieba, takiej przestrzeni, takiego oszalamiającego przestworu... Może to zadoscuczynienie bogów za groźbę Chaosu. Człowiek ma wrażenie, że jest bliżej czegos... swiętego, gdy spogląda w kislevickie niebo.

Soe patrzyła na nich jak na dziwaków. Każde rozmarzone jakby mówiło o górze złota co najmniej. Westchnęła, przytykając do ust kubek z miodem pitnym, tutejszym rarytasem. Miała zamiar się upić i upijała się całkiem szybko. Ból powoli znikał. Uśmiechnęła się rozbawiona do rozmawiającej pary.
- Ja tam słyszałam, że w Albionie cały czas pada, a słońce pojawia się tam tylko kilka razy do roku, a w Kislevie jest wieczna wojna i wszyscy chodzą strasznie koślawo, od zbyt długiego jeżdżenia na koniu. Marynarze gadają, a ja lubiłam słuchać. Nastio, to prawda, że mężczyźni mają tam tak obite od siodła jajka, że tamtejsze kobiety muszą zwracać się ku obcokrajowcom?
Roześmiała się ubawiona. Ten miód był przepyszny!


Jost co chwila, instynktownie macał się po spuchniętym nochalu i obolałych żebrach. Kolejny wypity garniec miodu miał na niego zbawcze działanie. Jeszcze z cztery i zupełnie przestanę odczuwać ból. Doskonałe lekarstwo, pomyślał, znów zanurzając usta w złocistym napoju. Nie był zbytnio rozmowny, skrzepy na wargach i niedrożny nos, skutecznie wyłączały go z rozmowy. Przysłuchiwał się tylko wspominkom Nastii i Angusa. Oboje chyba tęsknili do domu. Teraz wybuchnął śmiechem i wzniósł toast do siedzącej obok, nieco już wstawionej Soe. Poruszone śmiechem żebra znów zapiekły, aż syknął.

- Nie zauważyla ja, by tym, których ja poznala, czegos ubywalo - odpowiedziała patriotycznie Anastazja Osipowna i, z jakiegoś powodu wspominając w tej chwili Michaiła Piotrowicza, zarumieniła się nieznacznie. Może to od miodu. Ten przyjemnie rozgrzewał. - Wojna... - mruknęła, zasępiwszy się. - Tak, żyjemy w nieustannym napięciu, pod ciąglą groźbą. Ale przynajmniej dzis nie chcę ja o tym myslet'. A ty na żebra uważaj, rozbolą tiebie, jak się tak smiat' będziesz - dodała trochę bardziej gniewnie niż by chciała.

- Niech się śmieje. Mówią, że śmiech to zdrowie - odwarknął Jost w obronie złodziejki. - Wy, pani też moglibyście się nieco uśmiechnąć a nie tak jako osa...
- Kiedy wyruszamy? - zaraz zmienił temat. Nie chciał się kłócić, nie miał na to siły. Za to trzeba było się zastanowić nad najbliższą przyszłością, zaplanować kolejny etap podróży.

Złodziejka zmierzyła Nastię wciąż rozbawionym spojrzeniem, ale mimowolnie dotknęła obolałych żeber.
- Niewinne opowieści, ale chociaż ta o gwałtownym charakterze się sprawdza. Ponoć w łożu kobiety z Kislevu są równie żywiołowe i energiczne, więc nie skreślaj swoich szans, Jost!
Uniosła kufel, całkiem szczerze i z uśmiechem przypijając do kislevitki.
- Ale podobno nie aż tak żywiołowe, jak te krasnoludzkie. Prawda to, Degnar?
Obróciła się, szukając wzrokiem krasnoluda.

- Co? - Degnar na chwilę oderwał się od upartego dłubania kleszczami w uszkodzonej kolczudze. - A, tak... krasnoludzkie baby to zacna rzecz...
Wyglądało na to, że wyraźnie spochmurniał, poddając się jakimś osobistym wspomnieniom.


Szlachcianka zaś chwilę się wahała, słuchając kolejnych żartów złodziejki, ale odwzajemniła toast, rozchmurzając się nieco i nawet uśmiechając do Soe. Wzmianka o wojnie z Chaosem wzburzyła ją, bo przecież zostawiła rodzinę w Kislevie i niewiele wiedziała o jej losach, ale bezpośredniość i jowialność małej złodziejki w połączeniu z miodem działały rozluźniająco. Zwróciła się do dokera:
- Proponowalaby ja z dzień-dwa odpocząt', chociaż trochę rany zalizat', nim ruszymy dalej przez Drakwald.

Angus rozsiadł się wygodniej i przypatrywał towarzystwu. Tworzyli razem bardziej malowniczą grupkę niż jego ostatni kompani. Tutaj było przynajmniej z kim porozmawiać. Mała Soe zdaje się pierwsza odczuła siłę kislevickiego wynalazku, Angus zaraz podniósł zwój kubek i wypił kolejną porcję.

- Tak, co kraj to inne obyczaje… a miód rozwiązuje języki. Wyście – zerknął na Soe i Josta – z Marienburga, nieprawdaż? A ty, Dziewczyno? Skąd pochodzisz i wybaczaj śmiałość, ale… te barwy, które nosisz na twarzy? To znaki klanowe, czy raczej religijne?

- Można powiedzieć, że z Marienburga. Tam mieszkałem ostatnio... - odparł Jost. - Ale za marienburczyka się nie uważam! Zdrowie marienburczyków!
- To wychodzi, że tylko ja jestem z Marienburga... -
Soe ochoczo, po raz kolejny chwyciła za naczynie - Moje zdrowie!
Łyknęła i zatoczyła się prosto na Josta, opierając się na nim całym swoim ciężarem. Ból prawie zupełnie zniknął, gdy świat zaczął się mocno kręcić.
- Ostrożnie, moja marienburska panno - Jost chwycił ją mocno i objął ramieniem. Przy tym znów syknął z bólu, gdy ucisnęła mu popękane kości. - Chyba już Ci wystarczy tego miodu, co?
Pokręciła głową mocno niezgrabnie, uśmiechając się radośnie cały czas.
- Jeszcze trochę i ból zupełnie minie!

Wciśnięta w kąt Dziewczyna w skupieniu, skrupulatnie zajmowała się zawartością własnego talerza, puszczając mimo uszu toczące się tuż obok niej rozmowy. Uwagę przykuło dopiero jej imię wypowiedziane przez Angusa. Zagadnięta zamarła na moment przesuwając palcami po białych znakach na twarzy i zerkając na wszystkich po kolei. „Każde z nich zna swój rodzinny dom...”
- Ja mieszkałam w Imperium – odpowiedziała siląc się na spokój, a łapiąc się na tym, że w zasadzie niewiele im to powie dodała jeszcze – W żadnym z miast. Marienburg był właściwie pierwszym większym, jakie odwiedziłam. Wcześniej mieszkałam w miejscu...odosobnionym. A znaki są moje. – Pamiętała jak pierwszy raz patrzyła na swoje nagie ciało i powoli, centymetr po centymetrze pokrywała je symbolami. Rzucała własne zaklęcia. Dopiero z czasem, gdy czuła że odzyskuje władzę nad sobą, znaków ubywało. – To moja ochrona.

- Może i minie...Na chwilę. -
Jost skwitował oświadczenie Soe. - Ale jutro będzie Cię boleć głowa. Wiem coś o tym.

I gaworzyli tak jeszcze przez sporą część nocy, aż nie zmógł ich wreszcie zasłużony sen...
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 16-12-2010 o 18:16.
Tadeus jest offline  
Stary 16-12-2010, 21:01   #140
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
To nie był dobry pomysł. Wiedziała, że to w ogóle nie był dobry pomysł! Ale i tak to przecież zrobiła. Rzuciła się na nieludzką bestię w ludzkim ciele, dzierżąc w dłoni wyłącznie niewielki sztylecik ze srebra, które według, nie pamiętała kogo, działało właśnie na te to stworzenia. Wampiry. Dysponujące magią, nieżywe, ale wciąż żywe, zbyt szybkie i nie dające się zranić prawie niczym.
I przeżyła to!
Ten ostatni fakt doszedł do niej w pełni dopiero, gdy obudziła się na niewygodnej pryczy, cała obolała, słysząc głosy na granicy świadomości. Chyba straciła przytomność, tam w mauzoleum, a może oszołomiło ją tylko na chwilę? Gdyby nie rany, uznałaby nawet wszystko za zwyczajny sen, ten z serii nieprzyjemnych.
Obolałe żebra przypominały niestety o wszystkim.
- Już nigdy nie zostanę skuszona sakiewką ze złotem... już nigdy nie zostanę skuszona sakiewką ze złotem... już nigdy...
Przerwała swoją wewnętrzną mantrę, słysząc coś o piciu i karczmie. To był dobry pomysł.

Rzadko się upijała. Zazwyczaj nawet za wszelką cenę się przed tym broniła, chcąc pozostać na tyle trzeźwą, by zawsze móc bez większych problemów uciec, gdyby sytuacja zrobiła się nieprzyjemna. A jeśli piła z mężczyznami, to z doświadczenia wiedziała, że taka sytuacja pojawi się na pewno, w końcu podpici faceci nie dbali już o nic.
Co spowodowało więc, że teraz postanowiła się upić? Może to był ten ból, nie czuła takiego przez tak długi czas w całym swoim dotychczasowym życiu. A może pokrzepiała ją obecność innych kobiet. No i przecież ci mężczyźni tu nie byli tacy źli, prawda?

Nie wiedziała ile wypiła. Pod koniec jednak niewiele docierało do świadomości Soe.
- Może i minie...Na chwilę. - Jost skwitował oświadczenie Soe. - Ale jutro będzie Cię boleć głowa. Wiem coś o tym.
Złodziejka wylądowała na jego kolanach, oplatając ramieniem jego szyję.
- Mam chociaż nadzieję, że będzie boleć mniej niż reszta mnie. A ty zaniesiesz mnie do łóżka i utulisz do snu...
Oczy faktycznie zaczynały się jej zamykać. Uśmiechnęła się jeszcze słabo i najwyraźniej usnęła, oparta na Joście.
 
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172