Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-01-2012, 21:28   #391
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
W tej całej Sylvanii, czy jak ona tam, piwo było jakieś dziwne. Aż czuć było w nim morowe powietrze, którym przesiąknięta była ta cała przeklęta kraina. Na Przodków! Nic dziwnego, że wszystkie człeczyny były tam takie blade i chuderlawe, toż nie dało się żyć godziwie racząc się tak podłymi trunkami! I ta cała nazwa... Sylvania... Czy to nie brzmiało elficko? Krasnolud sądził, że tak. Szyszkojady lubowały się w takich lepkich, gładkich słówkach, niechybnie kryły się tam gdzieś po krzakach, czekając tylko by go znowu niecnie upokorzyć!

Nie mówiąc już o tych woniejących stęchlizną klechach, co nad nim kilka dni temu modły odprawiały. Od tego całego zakichanego człeczego rytuału zaczęły mu się śnić jeszcze dziwniejsze rzeczy. Zeszłej nocy miał koszmar, w którym uciekał panicznie przed miauczącą kozą, przedzierając się przez las złożony z zaplecionych krasnoludzkich bród, a noc przed nią, śniło mu się, że do swojego leża na harce zaciągnęły go chutliwe orczyce! A mógł pomyśleć i najpierw zapytać człeczych kapłanów, czy aby testowali to wcześniej na krasnoludach!

Gdy drogę zagrodzili im jeźdźcy wreszcie się rozpromienił. Wyglądali na porządnych hardych wojowników, musieli więc sprowadzać swoje trunki spoza tej przeklętej prowincji! Zignorował niezrozumiałe dla niego zupełnie wypowiedzi kompanów. Czego oni się nażarli, że takie głupoty wygadywali? Wystąpił do przodu stając dumnie przed jeźdźcem, jak wój przed wojem.
- Człeczyno Osłony! - zaczął hardym tonem. - Ja Degnar Morringson z Szarego Potoku i moi wierni kompani, których człeczych imion nadal spamiętać nie zdołałem, przybywamy tu w wielce szlachetnej misji! Zapewne słyszałeś już o tym, że na północy ludziskom zupełnie pomieszało w głowach i postanowili rzucić wszystko, by ruszyć za małomównym... - zbliżył się do rycerza. - ...i trochę głupawym, jeśli mnie pytać... - wyszeptał.
- Chłoptasiem, co go nowym Sigmarem okrzyknęli! Szkrab umknął jednak gdzieś w te pozbawione zacnych trunków okolice, zwiedziony zapewne przez sługusów złych mocy, którzy łakną wykorzystać jego mizerną osobę do swoich mrocznych celów! Pospieszyliśmy więc, świadomi prawości w naszych sercach i potęgi w ramionach, by ratować jego i tę człeczą krainę! Wesprzyjcie nas więc czym prędzej swym orężem i rycerską odwagą, bądź odstąpcie chyżo niczym spłoszone baby, coby prawdziwych mężów od przeznaczonego im bohaterskiego losu nie odwodzić!
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 10-01-2012 o 22:12.
Tadeus jest offline  
Stary 14-01-2012, 00:07   #392
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Sir Rolph niemal nie zwrócił uwagi na słowa Soe i Josta, przynajmniej dopóki nie przemówił krasnolud, zalewając go potokiem kwiecistych słów. Stary rycerz wytrzeszczył na niego oczy, a potem przeniósł spojrzenie na dwójkę ludzi. Złodziejka zareagowała szybko, potrząsając głową i kręcąc palcem wokół ucha, w bardzo charakterystycznym geście, którego to khazad widzieć nie mógł, wpatrzony w zbrojnych. Ci zachowali pełną powagę, a ich dowódca skinął głową, jakby potwierdzając jakieś swoje wcześniejsze obawy.
- Dziwne to przyczyny was tu ciągną, wszyscy inni bowiem przybyli tu na ślub. Jeśli was faktycznie nie interesuje, trzymajcie się z dala od zamku Lydii, a unikniecie wejścia pod nasze miecze. Puścimy was, jeśli przysięgniecie, że nie powiecie nikomu, że nas spotkaliście.
Wyciągnął spod koszuli wielki, żelazny medalion kruka, każąc każdemu kłaść na nim dłoń i przysięgać na Morra. Ich przewaga liczebna i siłowa była wystarczająca, aby przystać na to.
- Dobrze. Zło zalęgło się w zamku Helfurtu i my to zło wytępimy. Gdy się zacznie, pomóżcie lub trzymajcie się z dala!
Nagle jak na rozkaz, wszyscy zawrócili i wjechali w pobliski zagajnik, szybko niknąc im z oczu.
Oni zaś pojechali dalej, wjeżdżając wozem do wioski.

Okazało się, że dekoracje faktycznie mają na celu głównie okryć jej brzydotę. Inna sprawa, że i tak wyglądała znacznie lepiej, niż większość tych, które spotkali na swojej drodze w tej niegościnnej krainie. Bladzi ludzie popatrywali na nich z ciekawością i niepewnością, może częściowo także z nieufnością, przy czym nie wyglądało na to, żeby większości z nich zależało jeszcze na czymkolwiek w tym życiu. Szykowano jednakże ucztę a w małej wiosce zdecydowanie nie było już wolnych miejsc. Nawet niedaleko rozłożony był spory obóz nomadów, którzy nieszczególnie chcieli widzieć pomiędzy sobą jakichś obcych.
Nie było też takiej potrzeby.

Ruiny Mistgarten nie były już takimi ruinami. Owszem, mury były w tragicznym stanie, ale dzieciniec uprzątnięto i odnowiono, stały tu także solidne stajnie i karczma, pozbawiona nazwy, z symbolem kufla dość smętnie zwisającym znad drzwi. Kilka koni już w stajni było, ale swoimi i tak zająć musieli się sami - nikt nie pofatygował się, aby im pomóc. Przy okazji mogli przyjrzeć się także reszcie zamku, która choć odgruzowana, to wciąż pozostawała w ruinach. Odnowiono jeszcze tylko niewielkie ogrody, o tej porze roku jednakże obumarłe całkiem. Reszta znajdowała się w marnym stanie, choć robiła też imponujące wrażenie - znajdująca się na dużym wzniesieniu twierdza musiała być bardzo trudna do zdobycia. Choć nie była roboty krasnoludów, jak to szybko Degnar zauważył.

W środku karczma nie różniła się niczym od wielu innych, prócz może nawiedzonego gospodarza o żabiej twarzy i niewyparzonym języku, ciągle narzekającego na gości, którzy w liczbie czterech siedzieli za stołami, a także na nowo przybyłych. Jego żona była znacznie milsza, ale z drugiej strony - cholernie natarczywa, pytając czy czegoś nie potrzebują z regularnością co do minuty. szybko więc wyszli na zewnątrz, zasięgając wszelkich możliwych informacji.
A tutejsi też wiele nie ukrywali. Baronessa von Plicticos wychodziła za mąż dzisiejszego wieczora, w swoim zamku, ćwierć mili dalej tutejszą drogą. A wychodziła o dziwo za chłopca, nieznanego tu nikomu, takiego, co tu przyjechał w wozie tego dnia, tylko rankiem. Teraz znajdował się w obozie nomadów, szykując się do ceremonii.
Zbliżał się już wieczór, więc nie mieli nawet czasu na najprostszy plan uwolnienia chłopca. W obozie bowiem przyszykowano już kryty, solidny wóz, ciągnięty przez dwa konie. Powoził jakiś mężczyzna, ale znacznie ważniejszych było sześciu pieszych żołnierzy, uzbrojonych w kusze i miecze, stanowiących jego eskortę. Co lub kto znajdował się w środku - tego już nie wiedzieli. Ale kierował się do zamku Helfurt, przypuszczenie było więc oczywiste.
Tylko potrzebowali dobrego planu, jeśli chcieli odbić chłopca z rąk przynajmniej siedmiu ludzi. Sir Rolpha nigdzie widać nie było, być może to nie był jeszcze ten czas. A być może chodziło im o coś innego? Wóz wytoczył się powoli z wioski.
 
Sekal jest offline  
Stary 16-01-2012, 22:41   #393
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Jost najpierw omal nie parsknął śmiechem, gdy usłyszał odpowiedź Soe, w której to stał się jej mężem i razem przewozili Degnara w kierunku gór. Zaraz potem jednak oniemiał. Khazad najwyraźniej nie poznał się na próbie oszukania rycerzy i wyjawił im całą prawdę dotyczącą tego, po co się znaleźli w Helfurcie. Chyba jednak rycerz nie potraktował bełkotu krasnoluda zbyt poważnie, choć jego mina świadczyła o czym innym. Spotkanie z zakonnikami skończyło się szczęśliwie, musieli jednak poprzysiąc, że nie zdradzą przed nikim faktu spotkania z nimi.
- Dziwaczni ci rycerze – odezwał się Jost, gdy już przejechali mostek i wjeżdżali między liche zabudowania. – O co im chodziło? Na początku myślałem, że nie pozwolą nam wjechać bo strzegą tej mieściny. Ale przecież oni są tu w zupełnie innym celu. I ciekawe co to za ślub?

Zajechali do gospody, samodzielnie oporządzili konie i rozsiedli się wygodnie przy stole, czekając na obsłużenie. Zamiast tego pojawił się marudzący gospodarz, któremu Jost najchętniej rozkwasiłby mordę i w ten sposób zatamował potok narzekań. Na szczęście dla karczmarza, w porę pojawiła się jego żona i przyniosła to co zamówili. Jednak kobiecina okazała się równie niestrawna co jej mąż.
- Ile razy tu jeszcze podejdzie? – warknął Jost, gdy po raz dziesiąty w ciągu ostatniego kwadransa, karczmarka zapytała czy wszystko w porządku i czy niczego nie trzeba. – Jak jeszcze raz zapyta to... To nie wiem co!

Po ucieczce od namolnej karczmarki, dowiedzieli się o co chodzi ze ślubem. Wypytali parę osób, które nie miały oporów do podzielenia się informacjami. Wiadomości były zaskakujące.
- Na buty Ranalda! Czy to możliwe, żeby panem młodym był ten przeklęty chłopak? I dlaczego chce się wżenić w jakąś podupadłą szlachecką rodzinę? Z jego możliwościami powinien celować co najmniej w jakąś cycatą baronessę albo inną obficie obdarowaną panienkę, hehe.

Szybko poszli do obozu, ale jak się okazało było już za późno, aby cokolwiek zrobić. Banda nomadów, odzianych w kolorowe szaty, roztańczonych i rozochoconych muzyką, przygotowywała się do wyruszenia na zamek, gdzie odbyć się miała ceremonia.
- To co robimy? – spytał towarzyszy Jost. Gdy tak stali i przyglądali się jak wóz, w eskorcie żołnierzy powoli sunie drogą ku zamkowi. – Bo ja jakoś tego nie widzę za bardzo. No chyba żeby ci rycerze przyszli nam z pomocą. Degnar, gdzie oni są, co? Takeś ich ładnie namawiał do wyplenienia zła i co? Pochowali się w krzakach i ani widu ani słychu po nich. Mamy niewiele możliwości. Zaatakować ich za bardzo nie możemy, chyba że Degnar ma inne zdanie na ten temat, hę? Można też spróbować wejść do zamku i tam próbować porwać chłopaka, zanim się odda w objęcia małżonki. Tylko na co jej to? W tym musi tkwić jakiś haczyk. Ja z chęcią bym się dowiedział o co chodzi. Tylko jak tam wejść? Zaproszenia nie mamy i raczej już go nie zdobędziemy...
- Mam – strzelił palcami. – Chodźmy do tego obozowiska. Tam przebierzemy się w ubrania tych dziwaków, skombinujemy jakiś wóz drabiniasty i wjedziemy na zamek otwarcie, mówiąc żeśmy się spóźnili. Tylko jest jedno ale... Degnar będzie musiał się jakoś ukryć, może w jakiej beczce...

56, 24
 
xeper jest offline  
Stary 21-01-2012, 17:37   #394
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Było lato. Backertag, 25 Sigmarzeit. Złoty Bażant, całkiem dobra karczma w Altdorfie, jak zwykle o tej porze pełna była ludzi. Tego wieczora jednak słuchano tu opowieści, przekładając je nad całą resztę, choć może akurat nie nad piwo, które się lało. Trwało to już któryś dzień, ale ten miał być ostatnim. Trójka obcych, weteranów, opowiadała swoje przygody, choć powiedzmy sobie szczerze, kto niby w nie wierzył? Pamiętano jednak Krucjatę Dziecięcą, która pojawiła się na chwilę pod tutejszymi murami. No i ci tutaj wyglądali tak, jakby faktycznie wszystko to mogli przeżyć. Widać to było w oczach i pewnych ruchach, silnych mięśniach i bliznach. Mężczyzna o jasnych włosach miał jedną prawie w poprzek twarzy, choć nie głęboką, to wyrazistą, nieco szpecącą kwadratową, ale raczej przystojną twarz. Nie przeszkadzała ona na pewno siedzącej blisko niego, niskiej i wciąż bardzo młodej dziewczynie. Jej twarz pozostała prawie bez zmian, nieliczne ślady walk były prawie zupełnie niewidoczne, ale każdy widział, że brakowało jej dwóch palców u lewej dłoni. Przy gwałtowniejszych ruchach krzywiła się także z bólu, ale kto jej by zaglądał pod ubranie, by sprawdzić gdzie jeszcze coś ukrywa? Trzecim obcym był baryłkowaty, niemłody już krasnolud o długiej, bujnej brodzie, choć siwawej już w niektórych miejscach, gdzieniegdzie przerzedzonej i ze śladami nierównego ścinania, być może poprzez ostrą stal. Owa broda zasłaniała prawie wszystko, prócz jednego - czarnej opaski na jednym z oczu, którego khazad najwyraźniej został pozbawiony. Blizna szła jeszcze łukiem przez czoło, ginąc we słowach na głowie.
Ci właśnie obcy opowiadali, kończąc właśnie kolejną część własnej historii, a także opowieści o tym, którego przez jakiś czas nazywano Sigmarem Odrodzonym.


- Cóż to była za bitwa, tam w tym Helfurcie! Wojów wielu nie było, bo tylko Rycerze Kruka, czy jak im tam było, co wjechali na zamkowy dziedziniec, przerywając obrzędy zaślubin, które trzeba przyznać dziwaczne były, bo bardziej jak jakowyś rytuał wyglądały. Cała ta Lydia, ładniutka, ale jakże blada. Się później okazało, że to wampirzyca przeklęta, gdy zaczęła swoich ożywionych gwardzistów na rycerzy słać. No i w środku my, przebrani jak nomadzi, chociaż prawdziwi to błyskawicznie się połapali i znów za broń łapać było trzeba, ganiać za wampirem, który czarami nasz paskudnymi raził, a potem w wieży zabarykadował. Uciekła potem, czarcia baba, tajnym przejściem. Ale chłopca nam się uratować udało, choć wyobraźcie sobie wściekłość naszą, gdy się okazało, że to nie Karl, a Ahmed, Strigan, któregośmy poznali wieki wcześniej, gdy do Altdorfu właśnie się zbliżaliśmy. A Dziecka nigdzie tam nie było, już do Kisleva bieżył, pewnie nawet już tam był. I byśmy pewnie nie poszli dalej, gdyby nie przepowiednie, co o Tysiącu Tronów mówiły i które Lydia w swoich komnatach tłumaczyła. Swoją drogą, Lydia von Carstein, kolejna z przeklętych to była. W tych przepowiedniach był też jakiś tryptyk Lanfranchtich, dzieło, czy przepowiednia jaka, co mówiła, że wampiry mogą te całe trony zdobyć, światem rządzić, tyle, że chłopca do rytuału potrzebują. Specjalnego chłopca.
I se wyobraźcie, że pomyślały, że to właśnie Karl się nada i przez to przeinksze bladolice za nim po całym Imperium biegały.
A my za nimi. Bo nam nowe konie dali, ubrania, wyposażenie i jeszcze ze setkę koron, cobyśmy za uciekającą Lydią na północ podążyli. Tośmy podążyli.

Przerwał na chwilę, kończącą kolejną część tej opowieści. Przepłukał gardło. To właśnie Khazad najwięcej opowiadał, ale niekoniecznie słuchający to lubili, bo każdy wiedział, że koloryzował. Nie za wiele, bo pozostała dwójka za wiele prostowała i ostatecznie, tu już pod koniec historii, mówił prawie wyłącznie prawdę.


- Ruszyliśmy więc dalej bez zbytniej zwłoki, kierując się na północ, prawie na wprost do Kislevu, przypuszczając, że właśnie tam będzie chciał udać się Karl. Minęliśmy stolicę Ostermarku, od której odbiła się Burza Chaosu, nie niszcząc samego miasta. Przeszliśmy u podnóża Karak Kadrin i korzystając z ostatnich dni jesieni, wjechaliśmy na równiny, pokryte już częściowo śniegiem, a przede wszystkim owiewane paskudnym, lodowatym wichrem. Zaatakowano nas tylko raz w tamtych dniach, ale sama pogoda i trudności wszelkiej maści spowalniały naszą podróż. Mogłyby nawet zatrzymać, gdyby nie zdobyczny powóz, chroniony w środku przed większością wybuchów nieprzewidywalnej pogody. A potem zaczęliśmy napotykać ślady przejścia Krucjaty.
Soe pokręciła głową, wracając wspomnieniami do tych widoków.
- Już wtedy pojęliśmy, że musiało się coś stać, coś paskudnego. Po drodze trafialiśmy na wypalone domy a nawet całe wioski, na przerażonych ludzi, ogniska zarazy a nawet wieści o pojawiających się nowych mutacjach. To już nie była ta sama Krucjata, ale parliśmy jej tropem niestrudzenie. Aż pewnego dnia natknęliśmy się na Łowcę Czarownic, który nakierował nas na uciekinierów z obozu Karla. Kryminalistów i mutanta, nikogo, kogo należałoby oszczędzić, więc roznieśliśmy ich na mieczach, oszczędzając tylko jednego, wykupującego się wiedzą o miejscu pobytu Sigmara Odrodzonego. A raczej o ostatnim miejscu, o którym wiedziano. Wiosce Zhidovsk, leżącej u podnóża Turni Shargun. To on nas tam poprowadził, a każdy nasz postój nawiedzany był przez Czarny Lód, wielką bestię, poruszającą się w towarzystwie mgły, przybierającej postać ogromnego psa. Było to bardzo dziwne, bowiem szybko zawracał, tak jakby chciał, abyśmy poszli z nim w stronę mgły, gdzie znikał, gdy tylko zrobiliśmy to, co chciał. Codziennie. Dopiero później dowiedzieliśmy się, gdzie tak naprawdę chciał nas skierować.
Wszystko to przyjmowano z szeroko otwartymi oczami. Dla nich to było lekka i ciekawa rozrywka, bo niewielu mogło pozwolić sobie na to, aby traktować opowieść poważnie.


- Wioska była mała, w spokojnych czasach było tam nie więcej niż pięćdziesiąt osób. Ale wtedy, gdy przebrnęliśmy przez śnieg i zatrzymaliśmy się na jej obrzeżach, była pełna ludzi. Nie tylko mieszkańców. Była tu rzecz jasna Krucjata, ale nie taka, jak ją pamiętaliśmy, przynajmniej nie do końca. Nie było tu znajomych twarzy, z tego co się dowiedzieliśmy, cały Wewnętrzny Krąg zginął w zamieszkach pod Wolfenburgiem. Był Chaos, prawie nie kryjący swoich paskudnych macek. I były czarne powozy, bardzo podobne do naszego, zdobycznego. Do nich nawet się nie zbliżyliśmy, chociaż na pewno nas obserwowali. Zaatakowali jeszcze tej samej nocy, zmuszając do ucieczki z wioski, odcinając nas też od jej problemów, nieważnych w świetle tego, po co przybyliśmy. Zdążyliśmy się dowiedzieć, że Karl odszedł z kilkoma najbliższymi sobie ludźmi w kierunku Turni, znikając w lesie dobry tydzień temu. Odszedł szukać kogoś, kto wśród tutejszych nazywany był Czarną Wiedźmą, uosobieniem tego co złe. Tu bano się nawet straszyć nią dzieci. I choć nie wiedzieliśmy gdzie szukać, robiliśmy to, jednocześnie uciekając i zabijając sługi nieumarłych. Nie baliśmy się już ich wtedy, przeszliśmy za dużo. Być może jednak w końcu by nas dorwali, gdyby nie Czarny Lód, również śledzony i atakowany z nieznanych nam powodów. Ale gdy poszliśmy jego tropem, doprowadził nas do jeziora, nazwanego według map "Łonem". Zatrzymał się tam, tak jak zwykł to robić, a potem nie zniknął we mgle, a w wodzie. Tak, to był znak. Karl właśnie tam poszedł, tam kryła się Czarna Wiedźma. Nie mieliśmy czasu zbierać więcej informacji. Wampiry były tuż tuż...
Jost przerwał, wpatrując się w twarze słuchających. Teraz emocji było niewiele, ale wtedy historia była zupełnie inna. To właśnie jednemu z wampirów zawdzięczał paskudną bliznę. Na niektórych twarzach widział strach i niepewność. Tak jak powinno odbierać się tę opowieść o Czempionach Sigmara Odrodzonego. A dokładniej mówiąc - mutanta, którego tak błędnie nazwano. Teraz już nikogo nie oszukiwano brednią o Dziecku, dlatego też pozwalano opowiadać im tę historię bez przeszkód. Świat musiał wiedzieć, że nie było nikogo takiego, nie było Sigmara Odrodzonego.


- Najpierw znaleźliśmy jaskinię, ukrytą za samym jeziorem, w krzakach, wtedy już podeptanych. A w środku spotkaliśmy ich po raz kolejny. Długouchych, znaczy. Ale teraz już mieliśmy wspólny cel, Karl nie miał prawa żyć na tym świecie, bowiem sprowadzał na niego tylko zło i śmierć. Tak oni twierdzili od początku, teraz i my skłonni byliśmy im uwierzyć, zwłaszcza że tych sześciu elfów było naszymi jedynymi sojusznikami tam. Pięciu, gdy już dotarliśmy do leża Czarnej Wiedźmy, do którego wejścia należało przepłynąć pod znajdującymi się pod wodą skałami. Nie było to proste, bo po drodze napotkaliśmy abominacje Chaosu, atakujące nas ze wszystkich stron. Jeden z elfów stracił życie, a Soe - dwa palce. Przedostaliśmy się jednak do Leża Czarnej Wiedźmy, paskudnego kompleksu, labiryntu jaskiń, tak bardzo spaczonych, że smród atakował nozdrza z wielką siłą, jak w pamiętnej rezydencji, Willi Hahn. Teraz już jednak nie mogliśmy się wycofać.
Na twarzach całej trójki odmalował się po raz kolejny niesmak, wspomnienie było jeszcze zbyt świeże, aby nie powracało w koszmarach i paskudnych wizjach.
- Nie da się opowiedzieć, co przeżyliśmy w tym okropnym, strasznym i żywym organizmie, jakim był labirynt. Walczyliśmy z bestiami najbardziej plugawymi, jakie tylko można sobie wyobrazić. Przechodziliśmy przez miejsca, które będą powracać w koszmarach do końca naszych żywotów. Starliśmy się ze sługami wmapirów i przedzieraliśmy cały czas do przodu, rozpaczliwie szukając Karla. Aż stanęliśmy u wejścia do wewnętrznego sanktuarium, gdzie starliśmy się z obrzydliwą bestią, którą stał się czarnoksiężnik, kiedyś zwany Ruprechtem Hahn. Po starciu z nim, z elfów żył już tylko Lorinoc, co świadczy o tym, jak wielkie szczęście mieliśmy, choć Degnar stracił w tej walce oko. Zdobyliśmy także klucze, pozwalające nam ruszyć dalej. A to było tylko preludium do tego, co działo się w wewnętrznym sanktuarium.
Nieprzyjemnie było o tym wspominać. Dlatego pomijali szczegóły, tak jak chciały pominąć je ich umysły.
- Prowadziła tam sala wypełniona scenami życia Czarnej Wiedźmy. Obrazy pięknej, niesamowicie wręcz pięknej kobiety, prowadzącej do boju tysiące wojowników chaosu i zwierzoludzi prosto na miasto Praag. Jej uczucia, niespełnione miłości, rozczarowania i osiągnięcia. Wszystko to widzieliśmy w fioletowym ogniu, zastanawiając się, czy przed tym była zwykłą, ludzką kobietą. Potem znów było miasto, jej ciało przeszyte setkami strzał, jej droga do jeziora. A my dotarliśmy do ostatnich schodów, osnutych mgłą, gdzie widzieliśmy samych siebie, widzieliśmy tych, których spotkaliśmy na drodze, podczas naszej pogoni za Karlem, od samego Marienburga. Wszystkich w agonii, paskudnej i bolesnej, mimo, że przecież nic nie czuliśmy. To także wraca w koszmarach. A potem weszliśmy do sanktuarium.
Zatrzęśli się mimowolnie. Koniec był ulgą. Ale i był najmocniej wyryty w ich umysłach.
- Komnata mieniła się kolorami tęczy. Karl klęczał na ziemi, a jego aura wciąż działała. Soe i Jost od razu poczuli miłość i konieczność obrony biednego chłopca. Ludzie, hah! Chłopak był blady, a jego oddech płytki. Cała jego sylwetka drżała, tak jakby przekształcał się w coś innego. Jego oczy wydzielały plugawy blask. Pięć wampirów stało dookoła niego, wszystkie w swoich paskudnych, prawdziwych formach. Wyraz ich pysków wyrażał prawdziwą grozę, a krwawe łzy spływały po ich policzkach. Być może wszystko skończyłoby się inaczej, ale wśród nas wciąż był elf ze swoim łukiem. Zdążył wypuścić dwie strzały, zanim ruszyliśmy do jakiegokolwiek działania. Zdążył wystrzelić dwie celne strzały, przeszywając nimi Karla i wyzwalając wampiry, które rzuciły się do ataku, zabijając Lorinoca, zmuszając nas do rozpaczliwej walki o swoje życie. Byli tak samo dobrzy w walce, jak my, może nawet lepsi, a mieli przecież do dyspozycji także swoje nadnaturalne moce. Ale wytrzymaliśmy! Wytrzymaliśmy aż do ostatniego oddechu, jaki wydał z siebie Karl, zabierając ze sobą swoją aurę. Ocknęły się wtedy wampiry, nie troszcząc się o dobijanie nas. Jeden po drugim uciekały w popłochu. One też były tylko marionetkami w tej grze. Myślę, że Czarna Wiedźma była wtedy w Karlu, próbowała go posiąść. Nie miała już prawdziwej postaci, dlatego nie wiem, czy ją zabiliśmy. Później wracając natknęliśmy się na jej szczątki, to znaczy szczątki jej prawdziwego ciała.
Odetchnęli, historia była kompletna, choć nie zawierała ich powrotu do Imperium, najpierw poprzez gnijący labirynt, potem przez szczątki Zhidovska, przez które przejchali Skrzydlaci Jeźdźcy, elita wojsk Kislevu, zabijając wszystkich i wszystko, a potem paląc to aż do gruntu. A potem dalej i dalej, aż do Altdorfu, gdzie wreszcie ich wysłuchano, choć nie uwierzono we wszystko, prócz jednego. Karl, domniemany Syn Sigmara, nie żył.
- Ale wy w to i tak nie wierzycie, co?
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172