Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-12-2011, 12:26   #311
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Jans skierował się wraz z towarzyszami do wurzeńskiego przybytku rozkoszy. Karmazynowy Gorset sprawiał solidne wrażenie. Jeśli tylko jakiś zainteresowany potrzebował solidnych wrażeń.

- Fiu, fiu przyjaciele - mlaskał jęzorem. - Tutaj jeszcze nie byliśmy. Oj, ładnie tu, swojsko... ale pewnie drogo? - zagaił do bordel mamy. Skalp jak większość ubogich osób liczył sobie wydatki na niezbędne i resztę. A niestety "chodzenie na kurwa mać" do tej reszty należało.

- No może być. Ostatecznie. Tylko musi być lisiczka czysta do diaska- odparł, gdy usłyszał cenę. - Ale zanim... skorzystamy z wdzięków sikoreczek potrzeba nam... yyy... matulu informacji o bytności Lulu. Jakiegoś stałego klienta, adoratora ona nie miała na mieście? Nie... szkoda. Wielka szkoda... - mimo utraty kolejnego tropu Zingger nie wyglądał na zawiedzionego rozglądał się bowiem za pracownikami lokalu.

Gdy dojrzał jakąś wyględną czarnowłosą dzierlatkę zacmokał:
- Cip, cip kurko, he, he.

Następnie zwrócił się matrony: To poproszę tę młódkę. Na miejscu, he, he. Nie trzeba pakować. Sam się tym zajmę. Drogę znam.

Zerknął na Sigfrida, który właśnie dobijał targu.
- No, no mości kamracie. Jeśli nie chcecie pospołu z jedną białogłową, to tylko pozostaje mi życzyć powodzenia jak Sigmar przykazał, he, he.


Następnie udał się za kobietką na pięterko. Gdy tylko znaleźli się sam na sam. Jans puścił do dziewczyny oko, zsunął szarawary i pozwolił, żeby zrobiła co do niej należało. Gdy skończyli, otarł pot z czoła. Klepnął ladacznicę po nagim tyłku i zawyrokował:

- Jestem na taak, maleńka. Duże taak.


*

Gdy dotarli do opuszczonej apteki Jans nerwowo rozglądał się wokół. Sam nie wiedział czemu. Po prostu: przeczucie.
Myszkowanie w siedzibie Dagmara nie przyniosło oczekiwanych efektów. Byli w kropce. Wyczerpali dostępne tropy.

- Wiecie co kompani - zaczął Jans. - Nie mam pomysłu co dalej począć. Może byśmy... - nie dokończył albowiem wtedy właśnie w paradę weszli im łowcy czarownic.

Na komendę "Zatrzymać" Zingger gnał przed siebie jakby go pędziło całe stado mrocznych pomiotów. Choć musiał przyznać, że Sigfrid był jeszcze szybszy. Pędził niczym zając z podpalonym ogonem. Skalp miał nadzieję, że również magik weźmie nogi za pas. Nie od dziś było wiadomo, że nie ma apelacji od wyroków inkwizycji. Zresztą z reguły po procesie nie było nikogo, kto mógłby ją jeszcze sporządzić w imieniu tragicznie zmarłego oskarżonego.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 13-12-2011 o 16:23.
kymil jest offline  
Stary 14-12-2011, 18:11   #312
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
- Więc to tu „mieszkała” madame Luiza?

Stwierdził pytająco młodzieniec, rozglądając się po fasadzie Karmazynowego Gorsetu. Stark niepewnie zamknął za sobą drzwi, a po chwili był już w przestronnym foyer , w którym dominowała czerwień. Nie był to to Zamtuz, jaki znał z opowieści starszych roczników swego Kolegium, jednak sam nie miał chłopina do czego porównywać, gdyż z braku matki, późniejszego klasztornego wychowania, a także uczelnianego rygoru, nie miał okazji zetknąć się z kobietą na bliżej niż to uczyniła madame Lulu w karczmie pod Trzema Piórami. Speszony więc znacznie skąpo odzianymi dziewczętami, prawie zaniemówił.

– Wybaczy madame, a.. aa.. ale mnie nie te-ego, to znaczy nie przystoi mi.. Ale co Pani ma na myśli?

zająknął się poczerwieniały uczeń, chcąc odpowiedzieć rozmówczyni, aż spojrzał zaraz uciekającym wzrokiem na twarze Jansa i Siegfrieda. Ku zaskoczeniu Carolusa, oczy Jansa jakby próbowały dotykać tego, co widziały, a sam kompan zacierał ręce i uważnie i z apetytem oceniał wzrokiem przedstawiane mu panie. Siegfried natomiast był w tych sprawach nieco bliższy magowi, gdyż z dużą dozą oporu i braku przekonania, oraz licząc każdego pensa, jakby odwlekając tą chwilę, ale w końcu i on nieśmiałe wszedł za kurtyzaną do jednego z pokojów.

– To ja, ee sobie tu, tego, na was.. poczekam.. trochę, no bo.. na czatach stanę, o! -

Stark przełknął ślinę, spoglądając jak Jans z Siegfriedem znikają w pokojach, sam nerwowo rozglądał się za możliwością ratunku.

Gdy skończyli, Stark nie rozmawiał o tym, dlaczego nie skorzystał, w końcu jak miał wytłumaczyć to, że bał się, w wyniku jakichś nieprzewidzianych zdarzeń podpalić tą chałupę. Włosy wszak ponoć nie tylko na głowie od władania Aqshy czerwienieją, tak go starsi przestrzegali przynajmniej.

***

– To tu.. nocowałem jedną czy dwie noce, tam na piętrze, na stryszku. O tam! – Wskazał palcem.

Carolus niespokojnie podszedł do wyważonych drzwi apteki. Ostrożnie wszedł do środka rozglądając się po półkach i podłodze. Pamiętał jak wchodził tu pierwszy raz a Dagmar Broelicke przyjął go jak swego. Wszystko było wtedy poukładane, pojemniki, flaszeczki, fiolki, pudełeczka. Gdzieniegdzie zwisały uplecione zielniki, susząc się pod sufitem. Teraz wszystko zerwane, zdeptane i zniszczone leżało na ziemi, a części rzeczy w ogóle brakowało.

– W moim pokoju także wszystko powywracane, ale wszystko co moje mam, bo niewiele tego było.- rzekł do patrzących na niego pytająco towarzyszy.

Jans zaczynał formułować swoje spostrzeżenia gdy nagle zapadła mrożąca krew w żyłach nawet i dla Płomienistego Czarodzieja komenda. Nie więcej jak mrugniecie okiem, a Jans wraz z Siegfriedem zerwali się uciekając gdzie się da. Carolusowi nie w głowie było obmyślać za i przeciw poddania się czy ucieczki, ale w sumie domyślał się, że także i w jego ręku było i owo corpus delicti , więc ruszył pędem na stryszek, by przecisnąć się przez okno w dachu, zorientować się gdzie biegną kamraci i zbiec do najmniej uczęszczanej przez straż miejsca.
W biegu na strych wmówił inkantację najprostszego czaru zapalającego, kierując strumień płomieni na schody, starając się odgrodzić go od napastników. Wskoczył po biurku do okna, dzięki swojej dość skromnej posturze zmieścił się w oknie bez przeszkód, i starając się skupić na ucieczce, szybko, chociaż ostrożnie uciekał chowając się za kominami.
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.

Ostatnio edytowane przez Cartobligante : 14-12-2011 o 18:18.
Cartobligante jest offline  
Stary 15-12-2011, 19:24   #313
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
- Stać! Zatrzymać się! Heretycy! Kultyści Mrocznych Bóstw! – niosło się po ulicach miasta. Inkwizycja ruszyła w pościg za, z niewiadomych powodów, uciekającymi mężczyznami. Jako że Inkwizytorów było tylko trzech, wszyscy rzucili się w pościg za Sigfriedem i Jansem, zupełnie ignorując przerażonego, znajdującego się we wnętrzu budynku, Carolusa. Ten jednak o tym nie wiedział. Wbiegł do małej izdebki na poddaszu i zaczął przeciskać się przez okno. Na schodach za nim pojawił się dym. Wydostał się przez lufcik i niepewnie stanął na stromym dachu. Wokoło niego krążyło stado wron, które zerwały się z kominów, przestraszone nagłym pojawieniem się człowieka. Dachówki były śliskie od wszechobecnej wilgoci, a włosami młodego czarodzieja targał porywisty wiatr. Niezbyt sprzyjające warunki do spaceru po dachach...

Mimo wszystko, z plecami przyciśniętymi do ściany, powoli skierował się w stronę załomu, w miejsce, z którego mógł obserwować to co dzieje się na dole, samemu nie będąc widzianym ani z dołu, ani z okna. Zobaczył Sigfrida pędzącego na złamanie karku, rozchlapującego buciorami wodę z kałuż i biegnących za nim dwóch Inkwizytorów. Byli tuż za nim, dzieliło ich nie więcej niż dziesięć kroków. Carolus usłyszał krzyki z drugiej strony i wychylił się, ryzykując upadkiem, aby zobaczyć co się dzieje. Za Jansem biegł odziany w habit pachołek, a sam Zingger właśnie przedzierał się przez grupkę straganiarzy, która akurat znalazła się na jego drodze. Inkwizytorski sługa wykrzykiwał do przekupniów aby zatrzymali zbiega, ale nim ci zdążyli zareagować, Skalp zniknął w jakimś zaułku. Szybka kalkulacja pozwoliła Carolusowi stwierdzić, że jego nikt nie goni. Ruszył w drogę powrotną do okna, gdy poczuł swąd spalenizny. Z wnętrza domu wydobywała się gęsta chmura dymu, a huk płomieni narastał z każdą chwilą. Mag sam odciął sobie drogę. Wrony krakały nad nim szyderczo, z powrotem opadając na kominy i przyglądając się niecodziennemu widowisku.

Sigfrid czuł oddech goniących go na karku. Teraz zastanawiał się dlaczego właściwie rzucił się do ucieczki. Przecież był niewinny, a swoim zachowaniem pokazywał właśnie coś przeciwnego. Przecież w oczach goniących go Inkwizytorów właśnie mówił <<Tak, jestem winny! Dlatego uciekam!>> Niemal wpadł na przetaczający się przez ulicę, wypełniony drewnem wóz. Ominął go i pędem skręcił w boczną uliczkę. Krzyki i przekleństwa z tyłu wskazywały, że goniący go musieli się zatrzymać, aby wielki pojazd mógł przejechać. Tym sposobem zyskał kilka sekund życia. Zipał ciężko i chciał się zatrzymać, żeby złapać oddech, ale teraz miał szansę. Znowu ruszył biegiem, rozchlapując błoto i strasząc siedzące na progach koty. Mimowolnie, nie zastanawiając się nad kierunkiem w jakim biegnie, znalazł się w znajomym miejscu. Ulica, którą teraz uciekał, prowadziła prosto na cmentarz. A to miejsce znał jak własną kieszeń. Miał szansę się ukryć przed pogonią.
- Tam jest! – nadzieja ulotniła się. Znów go spostrzegli. Sigfrid, ostatkiem sił skierował się w stronę wysoko sklepionej, kamiennej cmentarnej bramy.

Skalp nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, ilu ludzi go goni. Ani razu nie obejrzał się za siebie,aby to sprawdzić. Po prostu wiedział, że aby przeżyć musi biec ile sił w nogach. I kluczyć. Przedarł się przez grupkę ludzi, skręcił w zaułek, potem w następny. Ten jednak okazał się być zakończony murem. Jans nie namyślając się naparł na drzwi, które ustąpiły pod ciężarem ciała. Znalazł się w ciemnym, cuchnącym stęchlizną korytarzu. Za sobą słyszał tupot nóg. Popędził korytarzem, przez następne drzwi, które niemal wyrwał z framugi. Znów był na zewnątrz, na pełnym błota dziedzińcu. Z prawej i lewej strony miał drewniane schody prowadzące na otaczające podwórko galerie, na wprost znajdowała się brama na ulicę. Widział przejeżdżające tam wózki i przechodzących ludzi. W jego głowie pojawiło się pytanie: zgubić ich w tłumie czy schronić się gdzieś tutaj? Odpowiedź pojawiła się niemal natychmiast.
 
xeper jest offline  
Stary 15-12-2011, 20:11   #314
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
"Wiedziałem, kurwa wiedziałem, że się spierdoli" - to zdanie latało w głowie Jana Skalpa Zinggera jak natrętna mucha.

Biegł uliczkami Wurzen jakby go czarty piekielne goniły. Nie zważał na kałuże, nieczystości, przechodniów czy okrzyki za sobą. Miał w tym wprawę. Nie jeden i nie dwa razy musiał czmychać z cmentarzyska lub na pozór opuszczonej nekropolii. Nie zawsze w nocy. Nie zawsze też uciekał przed żywymi strażnikami.
Uczciwy człowiek nie zdaje sobie sprawy ile niebezpieczeństw czyha na bogu ducha winnego łowcę skór. "Ciężka robota".





Zingger przeleciał migiem przez ciemny stęchły korytarz, walnął z impetem w drzwi omal nie wybijając ich z zawiasów i nie odgryzając sobie języka w gębie. Szybko lustrował otoczenie. Dwie galerie, gwarna ulica przed nim.

"Ranaldzie pomiłuj, co mi czynić?" - pot perlił mu czoło.

"Tylko spokojnie Janseczku, musisz coś wymyślić, wykombinować. No, śmiało. Działaj" - dodawał sobie na siłę otuchy.

Wiedział, że zrobił błąd poddając się impulsowi strachu. "Eech... ten Wuj Troll, on mnie kiedyś wykończy" - przeklinał w duchu kompana.

Ale stare nawyki przeważyły. I strach przed Inkwizytorium.

"Jak Cię biją, to mi powiedz" - mówiła Pani Zingger, matka Skalpa. "Jak Cię biją, to im oddaj" - mawiał z kolei, Mości Zingger, ojciec Jansa.

"I jak tu do jasnej cholery było mi wyrosnąć na porządnych ludzi?" - pomstował na chaotyczne swe wychowanie Jans.

Wybrał gwarną ulicę.

"Nie będę siedział w ukryciu na galerii. Jeszcze mnie ktoś wyda. Teraz nie ma już porządnych ludzi. A biedacy dla niewprawnego oka wyglądają tak samo, prawda?". - przekonywał sam siebie.

Przełknął ohydną gulę strachu, która niepostrzeżenie uformowała mu się w przełyku i nadludzkim wysiłkiem zmusił do zatrzymania. Wziął głęboki oddech. Jeden. Drugi. Trzeci. Wytarł z potu czoło. Wygładził odzienie. Tylko szubę kislevską schował pod zbutwiałymi deskami w kącie dziedzińca. Była zbyt charakterystyczna. Może po nią wróci. Kiedy będzie ku temu pora.

A następnie miarowym krokiem, jak gdyby nigdy nic skierował się ku ulicy. Szedł prosto. Nie rozglądał się na boki.

"Raz kurwie śmierć" - zacytował klasyka, przywołał na twarz swój łobuzerski uśmiech i wyszedł na uliczkę.

Chciał niepostrzeżenie wtopić się w tłum. Kupić jakiś obwarzanek czy inny gorący wypiek. Pogwarzyć o pogodzie z przechodniem. A jeśli spotkałby inkwizycję udawać przygłupa. Fizjonomia mu w końcu w tym względzie sprzyjała.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 15-12-2011 o 20:25.
kymil jest offline  
Stary 16-12-2011, 17:11   #315
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Sigfrid czuł, że długo już nie wytrzyma, chociaż siły dodawała mu nadzieja, iż ścigający także się muszą męczyć. Jeśli tylko uda mu się przebiec jeszcze z kilkaset metrów... może sobie odpuszczą. Mimo to nie po raz pierwszy pomyślał, że być może jest już za stary na takie przygody. W końcu gdyby dwadzieścia lat temu znalazł się w podobnej sytuacji — już by chyba był bezpieczny z dala od prześladowców.

Nagle zauważył bramę cmentarną i poczuł bezmierną ulgę — bogowie muszą nad nim czuwać, skoro zaprowadzili go właśnie tutaj, w miejsce, które patrolował każdej nocy przez dekadę. Szlag by tylko trafił tego paniczyka, któremu musiał przekazać klucze! Gdyby wciąż je miał, sprawa byłaby o tyle prostsza! Ale i tak pozostają mu jakieś możliwości. Oparł się o żelazną bramę i już chciał się zacząć po niej wspinać, gdy zauważył, że pod jego ciężarem odskoczyła niezamknięta; ten nicpoń, który przejął jego posadę, z pewnością zaniedbał cmentarz. Ale to się w tej sytuacji dobrze składa.

Sigfrid obejrzał się jeszcze szybko za siebie i zobaczywszy inkwizytora przedzierającego się przez grupkę ludzi, ostatkiem sił rzucił się do przodu. Kluczył trochę między nagrobkami, ale miał jasny cel — starożytny grobowiec van Grögów. Ta szlachecka rodzina posiadała dużą władzę jeszcze kilkaset lat temu, ale potem wszystkie kazirodcze psubraty wymarły. Jakoś z rok czy dwa przed Burzą Chaosu do ich mauzoleum ktoś się włamał, kradnąc parę cennych ozdób i niszcząc zamek, ale oczywiście żadnego z van Grögów już nie było, aby zareagować. Co prawda Ojciec Leopold przekazał Sigfridowi pewną sumę na zreperowanie drzwi, bo w końcu „nie wypada, żeby tak to zostawić” — ale grabarz, jako człowiek praktyczny, uznał, iż jeśli nikt z rodziny nie żyje, to nikomu to nie przeszkadza — a pieniądze przepił. Biegnąc obecnie, nie wątpił, że obibok Wacker nie naprawił zniszczeń. Tak oto właśnie zaniedbania dwóch grabarzy mogły teraz uratować życie.

Wreszcie dopadł sporych rozmiarów kamiennego grobowca i przez trochę odgięte żelazne drzwi wszedł do środka. Wewnątrz panowało zatęchłe powietrze i całkowita ciemność. Wymacawszy sobie drogę, usiadł na płycie, pod którą spoczywał jeden z van Grögów, i oddychał ciężko. Miał nadzieję, że zgubił pogoń między grobami i mauzoleami, ale jeśli nie, teraz znajdował się w ślepym zaułku i mógł jedynie siedzieć cicho i modlić się do Sigmara, Ranalda oraz każdego innego bóstwa, które zechce go wysłuchać. Z drugiej strony nie pozostawiał wszystkiego przypadkowi i wiedział już, co powie, jeśli go złapią. „Dobry panie, my chcieliśmy obaczyć tylko, czy w domu aptekarza cosik cennego się nie ostało, i się przestraszyliśmy, że nas pan za szaber będzie chciał ukarać. Kulty? Panie, nigdy w życiu, ja jestem wierny sigmaryta. Nie karz mnie, panie, my jedynie te medykamenta zabrać chcieliśmy. Więcej kraść nie będziemy, przysięgam!”
 
Yzurmir jest offline  
Stary 21-12-2011, 17:46   #316
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
Stark zachwiał się lekko balansując na krawędzi dachu, ukryty za najbliższym do okienka kominem. Celując prosto w otwarte przejście, gotów był wystrzelić, miotając kule płomieni wprost, gdyby kto tylko łeb jakiś inkwizytorski przez nie wystawić chciał. Nie całą chwilę po tym, jak wydostał się na daszek i przykucnął za kominem, na ulicy podniosła się wrzawa- to Inkwizytorzy wystraszeni najprawdopodobniej zaprószonym przez Carolusa ogniem ruszyli w pogoń za tymi, którzy uciekli w tłum.

- Jak my się teraz znajdziemy wszyscy?- Zastanawiał się czarodziej spoglądając za goniącymi.

Z góry bowiem bardzo dobrze widział uciekającego Jansa, który pędem przebijał się przez przechodniów, wywracając dookoła stragany. Gdy tylko zobaczył podążające w jego stronę postaci, odsapnął oparty o ceglany komin i zaczął podsumowywać sytuację.

„Ruszyli za nimi..” – uh.. – „Oby tylko uszli chłopaki, bo szubienicy jeszcze z placu nie zdemontowali.” - Skwitował niepewny los towarzyszy. Widząc uciekający lufcikiem dym, będącym dla piromanty jednoznaczna oznaką zaczął układać plan odwrotu.

[/i] „Chałupą nie przejdę, nie ma co, a zaraz zwali się tu jeszcze kto by gasić dowody naszego powiązania z Dagmarem… więc trzeba mi uciekać… tylko którędy?” – Że też żadnej lewitacji w mej wiedzy nie posiadłem- [/i]
irytował się półszeptem adept.

Zaraz tez rozglądnął się po okolicznych dachach i załamaniach, próbując spostrzec jakiś szerszy gzyms czy balkon, po którym mógłby przejść na niższe piętro, lub drzewo w podwórzu, w końcu stryszek jednopiętrowej apteki to nie zaraz tam jakieś wieże Altdorfu... Zabudowa w Wurcen wprawdzie gęsta była, jednak poza jednym okienkiem, podobnym do tego z którego się wydostał, Stark nie widział innej drogi na dół, jak tylko przez kamienicę będącej w sąsiedztwie z apteką. Niepewnie stawiając kroki, Carolus trzymał się kurczowo komina lub też wypatrywał dogodnej krawędzi by nie ześlizgnąć się w dół po wypiekanych z gliny dachówkach. Te lekko trzeszczały po nastąpnięciu, aż jedna ułamała się w połowie i zsunęła po typowo stromym dachu, spadając z trzaskiem na ulicę i wprawiając tym samym przechodniów w osłupienie.

- Komentę żem widział, znaczy się tą, no Komete, o tam, tam w górze! Paczajcie ludzie! -

Słychać było z dołu, że się zaraz część gawiedzi zebrała. Carolus zatrzymał się, próbując nie naruszać więcej konstrukcji dachu, przywarł do dachu nie zdradzając tym swojej obecności. Odczekał chwilę, a gdy już „objawienie” w kilku - A żeby cię Sigmar pokarał! – wyjaśniono, ostatnim, chociaż ryzykownym susem doskoczył do uchylonego lufciku.

– Huh.. mało brakowało a sam bym tam leżał.. -
rzekł do siebie docierając do okienka. Nieszczelne, lekko uchylone dawało mu możliwość wsunięcia się na opuszczony stryszek. Z niego ukradkiem, przez sąsiadującą z apteką kuźnię wyszedł na ulicę, udając się w przeciwnym do pogoni kierunku, mijając jeszcze wpatrzonego w niebo pjaczynę, drapiącego się wskazującym palcem po głowie i szepczącego pod nosem.

.. No jak nic kometa, mówię wam… hic!.. to była…

Pozostało pójść tam, gdzie ostatni raz podjęli decyzję co dalej. Pod Rogiem Obfitości jednak nikogo nie było. Poprosił zaraz Karczmarza, by go poinformowano gdy jego stały klient się zjawi, wynajął pokój i postanowił przeczekać nie rzucając się w oczy nikomu.
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.
Cartobligante jest offline  
Stary 28-12-2011, 12:17   #317
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Plotki o polowaniu na heretyków rozchodziły się po mieście w tempie błyskawicy. Nie minęło więc wiele czasu i dotarły też do tawerny „Pod Rogiem Obfitości”. To, że nie miały już w tym momencie wiele wspólnego z rzeczywistością, nikogo nie obchodziło.

- No więc, mówię wam polują w całym mieście – opowiadał staruch okutany w pocerowaną opończę i wytartą czapkę z lisa. Na milę śmierdziało od niego tanim alkoholem i szczynami. Słuchającym nie przeszkadzało to wcale. – Sam widziałem wielebnych Inkwizytorów jak gonili bandę mutantów przez Hilzenberge i Watzstrasse. Nie mniej niż czerech ich było, tych odmieńców. Każden rogi miał i ogon. A jeden nawet trzy nogi, ale szybciej nie biegał przez to...

- Wszystko się zaczęło pod tą apteką, należącą do straconego już, Sigmarowi niech będą dzięki, starego Broelicke. To tam Guido von Belzach ich zdybał. Dwóch ich było tylko, mówię wam – włączył się do opowieści flisak w wełnianej zielonej czapeczce. Z ust wystawała mu wykałaczka, którą w trakcie mówienia przesuwał z lewego w prawy kącik ust i z powrotem. – Dwóch, ale magią plugawą musieli dysponować, gdyż uciekali szybciej niż koń biec może. Jeden z nich do ogrodów Morra uciekł, co niechybnie wskazuje, że musiał być w zmowie z tym heretykiem Leopoldem. Tamoj go zgubili. Pewnie się pod ziemię zapadł, albo trupie moce przywołał, które mu pomogły. Drugi z tych przeklętników, na demonich skrzydłach w niebo uleciał. Ludzie, modlić się nam trzeba, żeby wielebny Inkwizytor von Oppenheim ich wszystkich wyłapał...

- Bracia! – podłapał gadkę wychudły mężczyzna o bladej, ziemistej cerze. Miał załzawione, przekrwione oczy, w których płonął niezdrowy blask. Wskoczył na stół i rozchełstał koszulę na piersiach. Wszyscy mogli zobaczyć krwawy, zapewne wycięty nożem znak komety o dwóch ogonach. – Módlmy się i błagajmy Sigmara o litość, gdyż zgrzeszyliśmy! Pozwoliliśmy, aby wraz z nami po tej ziemi stąpali wyznawcy przeklętych bóstw. Jedynie cierpieniem możemy zmazać nasze winy! Sigmarze zlituj się nad nami!
Nie wiadomo skąd, w jego ręku znalazł się bicz, którym teraz zaczął się okładać po plecach. Ludzie popatrzyli na niego z politowaniem wymieszanym ze strachem, ale w końcu ktoś chwycił biczownika za nogi i ściągnął ze stołu.
- Takich nam tu nie trzeba – orzekł karczmarz, zupełnie ignorując pomstującego sigmarytę. – Za drzwi z nim.

Trzech klientów przeniosło fanatyka obok stolika, przy którym siedzieli Jans i Carolus i wyrzuciło go za drzwi. Otrzepując ręce, wrócili do picia i omawiania plotek.
- Teraz ponoć ludzie von Oppenheima, wraz z desygnowanymi przez barona pomocnikami dokładnie przeczesują miasto. Nic nie umknie ich uwadze – ktoś kontynuował opowieść. – Mają ponoć zezwolenie, albo i przykaz, żeby do każdego domu wejść, do każdego warsztatu, zamtuza, karczmy i tawerny...

W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem, popchnięte przez podmuch wiatru i wszystkie oczy skierowały się na wejście, jakby oczekując wkroczenia Inkwizytora wykonującego swoje obowiązki. Zamiast tego wszyscy zobaczyli... byłego strażnika cmentarnego. Jans pomachał mu i Sigfrid niepewnie podszedł do stolika. Zaraz też pojawiła się kolejna porcja pieczonej ryby i garniec grzanego piwa. Trzeba było w końcu zdecydować co robić.
 
xeper jest offline  
Stary 29-12-2011, 19:46   #318
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Jans wrócił z niebezpiecznej eskapady po paru godzinach włóczenia się po uliczkach Wurzen. Parokrotnie sprawdzał czy nikt go nie śledzi, zanim dotarło do niego, że gdyby został wykryty przez sługusów Inkwizytorium od razu podnieśliby larum.

Wtedy dopiero, przed zmierzchem, skierował swe kroki ku spelunce "Pod rogiem obfitości". Muły przywiązane do parkanu jak gdyby nigdy nic upewniły go, że jest już bezpiecznie.

Wszedł do przydymionej izby. Od razu przywitał go znajomy smród oberży.

- Psie krwie! - wrzasnął do karczmarza - Byś tu kiedyś świeżymi trocinami wysypał. Albo tatarakiem. Bo się powoli nora jaka robi, ha!


Gospodarz kiwnął mu smętnie głową, przywołał do siebie i zaszeptał do ucha.

- Jest tutaj? Nie może być. Kapitalnie! Dawaj go tu. Nuże! - ucieszony Skalp popędzał karczmarza, gdy stało się jasne, że Carolus przeżył obławę. - Jadła też daj. Głodnym jak wilk.


*

Gdy do sieni wpadł w końcu Sigfrid Jans pomachał ręką i zamówił kolejną rybkę z chlebkiem. Prawie czerstwym.

- Siadaj Wuju. Już myśmy z Panem Starkiem tracili wszelką nadzieję. A Ty tu, he, he - cieszył się łowca skór. - Cichociemny, no, no.

*

Gdy skończyli opowiadać swoje ekstraordynaryjne przygody Zingger w końcu spoważniał. Specjalnie odwlekał drażliwy temat rozmów. Bowiem nie posunęli się w swym śledztwie ani o krok. A tropów brakowało:

- Mówię Wam kamraci. Śladów brak. Dom Aptekarza spalony dosłownie, he, he. Został nam tylko Khaldin. Samiusieńki. Ale nie wiemy gdzie szukać? Chociaż może nie jest tak źle - potarł się po brudnym karku.

- Optowałbym, że zatrzymał się w najlepszej karczmie w Wurzen i szasta karlikami na prawo i lewo. Wszak nie śmierdzą. Uczciwie, trzeba mu to oddać, je zarobił. Może tam podejmiemy jakieś tropy.

- Z drugiej strony - Jans wydłubał większą ość spomiędzy resztek ryby i począł gmerać sobie w zębiskach - możemy sprawdzić o co tak naprawdę poszło z tym Twoim ojczulkiem - spojrzał na Muncha. - To jest rozpytać twojego następcę, tego młodego grabarza. Jak go pojmali, za co do jasnej cholery? Potrzebujemy w miarę wiarygodnych informacji. Bo tutejsze plotki to jakieś szaleństwo.

- Mój - do niedawna - mocodawca szanowny Armin, tfu psia jego mać... Tego wątku bym nie podejmował.

- To co, ostatni zryw jutro rano? Jeśli nic nie da, to wiejemy z miasta? -
spojrzał po kompanach.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 29-12-2011 o 20:02.
kymil jest offline  
Stary 30-12-2011, 16:43   #319
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Sigfrid, zbyt przerażony, aby się choćby poruszyć, siedział w grobowcu przez parę godzin, chociaż straciwszy poczucie czasu, nie był tego do końca świadomy. W końcu uznał, że inkwizytorzy musieli zgubić trop i ostrożnie uchylił drzwi. Na zewnątrz było już ciemno, toteż, trochę pewniejszy siebie, wyszedł z maulozelum i przekradł się przez cmentarz. Przy bramie nikogo nie było i bez żadnych przygód wrócił do karczmy, przy której zostawili muły.

Do gospody szedł, zastanawiając się, czy zastanie tam kompanów. Otworzył drzwi, które trzasnęły głośno, pchnięte mocnym podmuchem wiatru, i kiwnął głową w stronę gości, którzy natychmiast na niego spojrzeli. Z ulgą zauważył, że zarówno Jans, jak i Carolus, są na miejscu.

Myślę, że pałętanie się po mieście to teraz może nie być dobry pomysł — stwierdził w odpowiedzi na słowa Zinggera, a na myśl o łowcach czarownic zadrżał lekko. Mówił cicho słabym głosem.— Ale pomysły masz dobre, Jans... no to przewodź nam. Jednak tylko jeden dzień; więcej nie będę ryzykował. I jeszcze jedno, ja chyba nie powinienem iść na cmentarz, bo ten paniczyk Wacker mnie rozpozna i a nuż jeszcze wyda.

Grabarz potarł nerwowo dłońmi o siebie, po czym z roztargnieniem skubnął trochę ryby. Nie miał jednak apetytu, z jedzeniem będzie musiał poczekać aż się uspokoi.
— Khaldin… — mruknął nagle. — Pewnikiem siedzi w jakiejś karczmie i baluje, jakżeś powiedział… Ale… Tak mi przyszło mi do głowy, co jeśli ten krasnolud jest we wszystko zamieszany? Co jeśli sprzedał ojca Leopolda i resztę, a teraz współpracuje z inkwizycją? My do niego pójdziemy po odpowiedzi, a o nas wyśle łowcom, chociażby za parę szylingów, jeśli nie z wrodzonej złośliwości!
 
Yzurmir jest offline  
Stary 30-12-2011, 16:55   #320
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Na słowa Sigfrida Jans zasępił się:

- Może być, że krasnolud nas wsypie, gdy tylko nas ujrzy... Ale żeby fałszywie oskarżyć Twojego mentora? - spojrzał przeciągle na Muncha.

- Nie - odparł po dłuższej chwili. - On jest, wybaczcie mi te słowa, na to za głupi. Ktoś inny stoi za zarzutami bluźnierczych rytuałów. Ktoś potężniejszy. Mówi mi to mój parszywy nos.

Zingger wyszczerzył gębę do Carolusa:

- No i może ponownie zobaczymy Pannę Lulu, he, he. Głowa do góry kochanieńcy. Ale najsamprzód popędzimy z rańca do tego całego Wackera i pociągniemy mocno za język. Skombinuję na jutro gorzałę. Okaże się pomocna, coś czuję. I czosnek, dużo czosnku. W końcu cmentarz, nigdy nie wiadomo, co może wypełznąć z grobu. Warto by się też wysmarować... yyy... zewnętrznie, że tak powiem.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 30-12-2011 o 16:59.
kymil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172