Kłótnia, która rzekomo wywiązała się pomiędzy braćmi, miała na celu jedno. Spowodować, że opryszek uzna, że teraz nadarza mu się jedna szansa na milion. Aby dać nogę i czmychnąć z tej podziemnej jamy raz na zawsze. Bądź, Jans musiał zawsze zakładać najgorsze, szansa, żeby zaatakować. Mimo pozornego rozluźnienia oczy Jansa wciąż lustrowały zakamarki jaskini. Do rozmowy nie włączali się w ogóle elf i krasnolud, którzy nie lubili tych "ludzkich wygłupów" ani "talabheimskiego poczucia humoru" jak je określali podczas biwakowania, nie zaprzestając poszukiwań gagatka. Jansowi jednak w ogóle to nie przeszkadzało...
Postanowił, więc dalej grać swą rolę i odstawiać tę komedię dla zbira.
- Uuu, braciszku, jakiś Ty obrażalski. Ale kąsasz na ślepo - Jans wzruszył ramionami, tak że lampa się zatrzęsła a cienie zachybotały na ścianach pieczary. - Widać, żeś zapomniał, jak to niedawno jeszcze w Mortensholm, z tutaj obecnymi Panami Draugiem i Eskulapem, żeśmy na jedną taką przechodkę we trzech się składali, bo ciut droga dziewoja była. I skorzystaliśmy. Skutecznie! Toteż nie imputuj mi dziewictwa tudzież parchów, tfu... Myję się, zawsze na wiosnę, czysty jestem. Choć przyznaję, moja woń niektóre panny onieśmiela, ale przecież nadrabiam gadką, he, he... - zarechotał i wyszczerzył zębiska.
- Ale kara za znieważanie rodzeństwa musi jakaś być - zaraz spoważniał i zerknął czy coś się w ciemnościach nie poruszyło, choćby jakiś kamyk czy żwir - Przeto biorę tutaj Was wszystkich, jak stoicie, na świadków, że gdy tylko wrócimy w jakieś cywilizowane miejsce, a Regisowi zachce się znowu ciupciać jakąś grubą jak armata babę, to mu kasy nie pożyczę, choćby skamlał jak pies i plackiem leżał w Świątyni Miłosiernej Shallyi przez tydzień cały.
Po tej odegranej farsie, wystarczyło im tylko czekać na ruch oprycha...
Ostatnio edytowane przez kymil : 28-03-2011 o 19:36.
|