Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-07-2011, 00:33   #61
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Uebersreik, dwa tygodnie po bitwie.

- A bodajby was pogięło, capy jedne! Bodajby wam jajca odpadły i kuśka pomarniała! Łachudry, zbiry i heretycy! Won mi stąd, ino żwawo, bo straże gotowam wezwać!
Trzeba było przyznać, że niziołcza dama, Tupilka Herzen jak na swoje nikłe rozmiary miała całkiem pojemne płuca. Ba! To za mało powiedziane. Wydarła się na nich tak, że wszędzie wzdłuż ulicy rozwarły się okiennice ukazując tuziny zaciekawionych awanturą głów, a z oddali zaczęło zbliżać się już spragnione wrażeń zbiegowisko. W tej sytuacji nie było wyjścia. Z trudem stoczyli się z długiego, wygodnego wozu i kuśtykając i podpierając się o wilgotne ściany domostw ruszyli przed siebie w śmierdzące uliczki zalanego wodą miasta.

A przecież nie mieli złych zamiarów! Delikatnie i subtelnie spleciony czar Alfreda miał jedynie pomóc im zregenerować odniesione w boju rany. Wycieńczone i poszczerbione ciało maga nie było jednak w stanie kontrolować nawet tak drobnych ingerencji w Wiatry Magii. Nim się spojrzeli otaczające ich na wozie cenne towary zaczęły pęcznieć i mutować, poddając się rozpętanym wokół nich energiom. Na tym dla małej damy skończyły się żarty, a oni w ten sposób stracili opiekę, wyżywienie i transport, które zapewniała im od momentu gdy znalazła ich półprzytomnych w ruinach Bogenhafen. Gundulf, Gerold i Alfred ruszyli przed siebie, stwierdzając z niesmakiem, że brudna, zasyfiona miejskimi odpadkami woda sięgała im z każdym momentem coraz wyżej.

***

Przeklęta rzeka. Tam gdzie kiedyś rozciągało się piękne kupieckie miasto z równie piękną luksusową przeprawą, obecnie chlupotało sobie wesoło wielkie cuchnące rozlewisko. Teufel wylał. I to wyjątkowo obficie, zalewając momentalnie całą dolinę i większość dzielnic. Wydawało się, że bogowie zupełnie powariowali. Wpierw tygodnie suszy, a potem nieprzerwana seria ulewnych deszczy, wraz z dzikimi burzami szalejącymi nad wierchami pobliskich Szarych Gór. Jakby siły natury robiły wszystko, by przeszkodzić im w ich misji.
- Toż gadam przecie, że przeprawy nie ma! Szaleju żeście się najedli, czyście głusi jak pień?! - mistrz gildii przewoźników, mały łysy człowieczek nie dawał za wygraną. - Przeprawy nie ma! Nikt przy tych prądach i śmieciskach co pływają w rzece teraz nie przepłynie! Nieważne ile byście nie dawali! Spieszy wam się przesadnie, to se w świątyni skrzydła wymódlcie i przefruńcie! Nikt z moich ludzi was nie zabierze!
I trzasnął drzwiami, prosto przed nosem Magnusa, Telimeny i Darragha. Zapowiadało się na długi pobyt w śmierdzącym zalanym mieście. No chyba, że zdążyliby jeszcze coś wymyślić.

Boegenhafen. Tydzień po bitwie.

- Nosz, na miłość Esmeraldy, leżcie wreszcie spokojnie! - Tupilka już trzeci raz próbowała napoić szamoczącego się maga leczniczym napojem. - Patrzajta, taki wielki człek, a rzuca się jak smarkacz, gdy mu trza medycynum łyknąć! Radujcie się lepiej, że to ino spleśniały chleb i wywar z kory, a nie przepis mojej babki z żaby i krowiego placka!
Hobbitka nagle zamarła, przytykając palec do ust. Na zewnątrz, na pobliskiej ulicy, za okratowanym okienkiem jej piwniczki znów przechodziła procesja.


W powietrzu zapachniało kadzidłami, rozbrzmiały ciężkie szepty modlitwy o zmarłych. Od bitwy Morryci przemierzali miasto niemal każdego dnia, wyszukując coraz to nowych błądzących dusz i porzuconych, przysypanych gruzami zwłok. Miasto ciężko odczuło przebudzenie jaszczura. Lecz to nie kapłani byli powodem, dla którego magowie zamarli, a ich gospodyni znieruchomiała jak posąg.

Byli nią dwaj milczący Sigmaryci podążający za mnichami śmierci. Węszyli, szukając wśród poległych trójki magów.


***

Na wsi sprawy nie miały się dużo lepiej. Po bitwie o księżycową polanę - jak nazywali ją niektórzy z ocalałych miejscowych dużo się zmieniło. Na krótko po tym, gdy walki dobiegły końca z lasu wyłonili się liczni zbrojni w zbrojach zdobionych symbolem młota. Nie mieli litości, mordując bez pytania i wahania. Z mieszkańców goszczącej naszych bohaterów wioski nie przeżył prawie nikt. Niektórych chłopów skuto i wzięto do niewoli, innych torturowano na miejscu, wyszarpując odpowiedzi z ich umierających gwałtownie ciał. Zaledwie skromna garstka, ta sama która przetrwała potyczkę ze zwierzoludźmi zdążyła czmychnąć w las i umknąć dzięki talentom towarzyszącego im druida.

Dwójka magów, nie zapominając o swoim towarzyszu Gundulfie, zakradła się na obrzeża miasta, by dowiedzieć się, czy udało mu się przetrwać zawieruchę. Przybyli jednak za późno. Ruiny miasta zalane były zbrojnymi i posępnymi przedstawicielami sigmaryckiej inkwizycji, przesłuchującymi na placach obitych świadków.

- Oślepili mnie! Czarownicy! Wzrok wypalili, bo żem spojrzał na ich plugawe klątwy! Nim odebrali światło mych oczu widziałem jak weszli do owego magazynu, co go opisaliście! Wszystko potwierdzę!

- Ależ łaskawy panie! Mieszkali u mnie, bo opętali mnie czarami! Skąd ja żem miał wiedzieć, że to podli heretycy! Pisma mieli poświadczeniowe i pieczęcie! Nie, nie nie ciągnijcie na męki! Zaświadczę, że wszystko zaczęło się, gdy tylko u mnie zamieszkali... ten no... pies zdechł i ml... mleko... nie! Na wszystkie święte dusze męczenników! Tylko nie moje nogi! Wszystko powiem! Wyznam! Nieeeee!!!

- Uratowali mnie!!! - poparzona kultystka w porozrywanych szatach niemal nie zakrztusiła się szaleńczym rechotem. - Czerpiący z Pustki, błądzący bracia!!! Pielgrzymi na Południowej Drodze! Ci, którzy żyją w ogniu, panowie dymu! - rechot przerodził się w nerwowy, dziewczęcy chichot. - Dotknęli mnie. O tutaj. Nie wiecie, gdzie są? Kocham ich.

Bitwa

Poprowadzeni na leśne bestie chłopi faktycznie nie znali strachu. A przynajmniej do momentu, w którym zaczęli umierać. Gdy tylko dotarło do nich, że błogosławieństwo ich Leśnej Pani wbrew obietnicom nie czyni ich nieśmiertelnymi, zaczęła się panika. Niektórzy z nich miast atakować cofali się, inni zamarli, nie wiedząc co ze sobą począć. Przywykły do wojennej zawieruchy Magnus próbował kierować nimi jak mógł, zagrzewając ich do walki. W ostatecznym rozrachunku na niewiele się to jednak zdało. Rzucone przez Telimenę błogosławieństwo również najwyraźniej imało się tylko nielicznych. Ci jednak faktycznie śmiało stawali twarz w twarz ze śmiercią. Która na skroplonej krwią polanie przychodziła aż nazbyt prędko. Główny cel został jednak osiągnięty, napór ludzkiego mięsa uniemożliwił chwilowo kontynuowanie plugawego rytuału. Świetlista, niebiańska wstęga zamigotała i zgasła. Lecz rzeź trwała nadal.

Mało brakowało, a Magnus nie zauważyłby nowego niebezpieczeństwa. Z lasu nieopodal niego, nie wiadomo kiedy wyłonił się białowłosy szaman. Tam gdzie stąpał, duchy lasu budziły się do życia. Roślinność poruszała się, a wiatr unosił w powietrzu porwane z trawy liście. Wydawało się, jakby posiadł moc podobną tej, którą władał Darragh.


Czy nieskalana natura mogła jednak służyć plugawej bestii, wyznawcy chaosu? Na to pytanie szybko znalazła się odpowiedź, gdy z upiornym rykiem ruszył na Magnusa formując pierwsze zaklęcie. Wirujące wokół niego liście nasączyły się czystą Dhar, przybierając zgniłozielony, chory wygląd. Na nienaturalnie ostrych krawędziach zalśniły kropelki czarnej, plugawej cieczy. Trucizna! Magnus zwinął się w unikach, wirując i tnąc śmiercionośne jadowite pociski. Z ledwością uniknął przy tym ciosu masywnej lagi szamana, którą ten posługiwał się nad wyraz sprawnie. Starli się w boju, a wokół nich coraz szybciej szybowała czarna śmierć.

W końcu Tileańczykowi udało się wykorzystać słaby punkt przeciwnika. Jego kozie nogi gorzej przystosowane były do szybkich i zwinnych manewrów walce. Magnus wykorzystał to do granic możliwości, wplątując przeciwnika w najbardziej skomplikowane kombinacje kroków i uników. W końcu koźlemu synowi dosłownie podwinęła się noga i skończył pod ostrzem topora.

W tym samym czasie na miejsce boju przybyła Telimena, nie miała już jednak wiele do roboty. Zwierzoludzie, widząc, że ich wódz został pokonany, czmychnęli gdzie popadnie znikając wśród zarośli.

Na polanie ostały się tylko stosy trupów. I opleciony żywą roślinnością kostur szamana, który zdawał się emanować Zielonym Wiatrem.

***

W mieście tymczasem, trwał smoczy armagedon. Połowa dzielnicy leżała już w gruzach, a druga już tylko na to czekała. Smok dzięki sączącej się do niego demonicznej energii zdawał się regenerować większość odniesionych w boju ran. Z każdą zasklepioną wyrwą w jego ciele zaczynały dziać się jednak coraz dziwniejsze rzeczy. Jego ciało przekształcało się. Nawet starożytne jaszczurze cielsko nie było odporne na wpływ spaczenia. Zregenerowane łuski zaczynały przybierać dziwne zdeformowane kształty, a z nadszarpanych demolką skrzydeł wydzierały przez skórę brzydkie, zapewne jadowite kolce. Smok zaryczał z niepohamowanego gniewu. Pod wpływem chaotycznych energii jego upragniona piękna forma przekształcała się w coś szpetnego i odpychającego. Podsycane jego gniewem płomienie wypełniały całe ulice i wnętrza pobliskich magazynów. Cienista materia, z której upleciony był koń Gundulfa również nie pozostała obojętna na magiczny żywioł. Zbyt wiele razy znalazł się zbyt blisko ziejącej śmiercią bestii. W pewnym momencie czarodziej nie był już w stanie utrzymać mocy zaklęcia. Rumak zniknął, a on przekoziołkował boleśnie po osmalonym gruncie, lądując na zadku. Wystawiony jak na talerzu. Jedynym pocieszeniem był fakt, że dotarł do portu, a rzeka przepływała już całkiem niedaleko. Gdy już myślał, że zdąży, jego pleców sięgnęła fala piekielnego ognia.

Czary jego towarzyszy w biedzie nie odniosły dużo lepszego skutku. Alfredowi mimo usilnych starań nie udało się przegnać z jaszczura znaczniejszej części pobranej energii, a stalowe budynki Gerolda regenerującą się bestię tylko bardziej rozsierdziły. Jej niegdyś szlachetna, wysmukła głowa przerodziła się w skupisko ran i drobnych chaotycznych narośli. Nic nie wskazywało jednak na to, by straciła przez to na sile. Wręcz przeciwnie, przez rosnący gniew maszkara wydawała się coraz potężniejsza, szybsza i zręczniejsza. Metaliczne odłamki z rozniesionych przez nią budynków uderzyły w nich parę razy, powalając ich na ziemię i raniąc ich wycieńczone bojem ciała.

I wtedy. Niespodziewanie. Portal na niebie się zamknął. A deski pod szarżującym na Gundulfa smoczym cielskiem zapadły się z głośnym trzaskiem. Wielkie cielsko chlupnęło pod wodę, dociążone dodatkowo rzuconą przez Gerolda klątwą. Na krótko po tym w odmętach rzeki zamajaczyły czarne, wijące się macki.

Wielki kształt zniknął gdzieś w błękitnym żywiole. A ich ciała i zmysły uległy wycieńczeniu i licznym ranom.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 26-07-2011 o 08:27.
Tadeus jest offline  
Stary 28-07-2011, 12:53   #62
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Liście szeleściły wesoło jakby nie będąc świadome zbliżającej się bitwy. Ściółka z ulgą przyjęła na moment ciężar obusiecznego, splamionego posoką zwierzoludzi topora oraz małej, błyszczącej w promieniach księżyca tarczy. Magnus upadł na kolana i chociaż wiedział, że modlitwa wyłącznie w biedzie nie jest niczym dobrym wznosił ją ku Myrmidii - bogini czczonej przez jego mentora i przyjaciela Galahada. On zawsze chciał aby krzepiła ona serce Tileańczyka tak mocno jak krzepi jego wolę walki. Młodzik jednak zawsze miał w głowie co innego - zawsze było w niej więcej chęci krwawej walki niż oczekiwanego z nadzieją zwycięstwa. Jego pierwsze bitwy wykreowały w nim błędny wizerunek spojrzenia na całą wojnę - z chaosem, z innymi ludźmi, z ciężkim życiem... Mimo iż wojownik nie chciał wznosić modłów wyłącznie w trwodze nikt nie wiedział za co się modli. Nie modlił się za siebie, nie modlił się za swych przyjaciół, ale za biednych chłopów. Chciał aby chociaż część z nich przeżyła i po doświadczeniach dzisiejszej nocy zmieniła się na lepsze. Chłopi czekali myśląc zapewne, że weteran czci właśnie Matkę Zielonych Ostępów, w którą tak ślepo i w wypaczony sposób wierzyli...

***

Chłopi z okrzykami wpadli na polanę. Na początku byli pewni wygranej w większym stopniu niż sam doświadczony w wojażach Magnus. Weteran chcąc podnieść ich na duchu wpadł w nieprzyjaciela jako pierwszy. Mieszkańcy wsi widząc pierwszego padającego na ziemię mutanta podjęli tę, jakże nierówną, walkę. Już po paru chwilach okazało się jednak, że za sprawą siły i sprawności Tileańczyka nie stoi raczej ich bogini. Pierwsi chłopi zaczęli ginąć. Magnus nie mogąc nic na to poradzić czuł się bezsilny - siekał raz za razem otaczającego go wroga. Morale chłopów podupadało w trakcie, gdy wojak walczył o życie. Jego celem nie było przeżyć. Jego celem było wygnanie z tych ziem mutantów na długi czas. Nie chciał aby wioskowi musieli się borykać z tym problemem sami. A może skazał tych chłopów na śmierć? Myśląc o tym sprawił, że jego topór zbierał jeszcze większe żniwo. Mimo iż jego głowa pełna była myśli wojownik czuł się idealnie wewnątrz tej dzikiej, ogarniętej chaosem, walki.

W pewnym momencie Magnus poczuł jakby przypływ mocy. "Pewnie któryś z magów rzucił jakiś czar" pomyślał wnet atakując następnego z zmutowanych wrogów. Jego siła rosła, ale mutanty nie czuły strachu. Nie wycofywały się, nie wahały - w przeciwieństwie do wystraszonych chłopów. Żaden wyczyn ani okrzyk nie był w stanie ich wszystkich opanować. Jedni stawali bezsilni, inni wycofywali się, jeszcze inni ginęli próbując sił z silniejszym przeciwnikiem... Będąc w okolicy obelisku Tileańczyk spostrzegł, że promień światła zgasł a zwierzoludzie nie są obecnie w stanie kontynuować swojego piekielnego rytuału. Musiał sprawić aby ten stan się utrzymał!

Z nadzieją wojownik uderzył w zebranego przy obelisku wroga. W natłoku zwierzoludzi prawie by nie dostrzegł idącego w jego kierunku białowłosego mutanta z olbrzymimi porożami. Miał on przy sobie wielką lagę i potrafił władać siłami przyrody. Niebezpieczny przeciwnik zbliżał się coraz bliżej, gdy Magnus walczył z dogorywającymi zwierzoludźmi. Dobijając ostatniego z nich weteran niemal został rażony całą falą zatrutych liści. Liści ostrych jak brzytwy.

Szaman był kimś kto mógł go zwyciężyć. Rzadko wojownik miał okazję mierzyć się z taką siłą. Jego czary były bardzo silne a bronią władał lepiej od niejednego wojownika. Tileańczyk był w nie lada opałach. W tej walce mógł zginąć. W jednej chwili przypomniał sobie wszystkie niedokończone sprawy. Wszystkie zmartwienia i nadzieje jakie wiązały się z tym światem - jakie wiązały się z życiem. Unikał lepiej niż kiedykolwiek, ciął szybciej niż kiedykolwiek, był też bardziej zdeterminowany niż kiedykolwiek. Widząc, że to jednak za mało wojownik musiał zacząć myśleć - wyśledzić słaby punkt w obronie przeciwnika.

Po jakimś czasie Magnus dopiął swego i poddając przeciwnika licznym próbom sprawdzał jego sprawność i koordynację ruchową. Jak się okazało kozie, krótkie nogi stwora nie były przystosowane do szybkich i zwinnych manewrów bojowych. Wyciągając swoje umiejętności bojowe na wyżyny, spalając przy tym całe pokłady energii wojownik próbował najcięższych kombinacji uników i ataków jakie tylko znał. W końcu przeciwnikowi nie udało się nadążyć za śmiercionośnym tańcem obusiecznego ostrza i jego czaszka została rozpłatana na pół. Magnus odetchnął z ulgą...

Zwierzoludzie zaczęli uciekać a Tileańczyk jakby przez mgłę widział zbliżającą się Telimenę. Uklęknął na kolano - dopiero teraz zdał sobie sprawę na jak wielki wysiłek naraził swoje ciało. To, że przeżył świadczyło jedynie o tym, że był w doskonałej formie. To jednak nie starczyło aby przed jakimkolwiek wypoczynkiem być w stanie wyruszyć ku Bogenhafen...

***

Do wioski wbiegli zbrojni. Całe masy zbrojnych. Magnus będąc już na obrzeżach lasu słyszał krzyki. Ruszył powozem przed siebie. Nie był w stanie szybciej jechać, ale na szczęście Darragh po raz kolejny okazał się nieocenionym sprzymierzeńcem. Pogoń została zgubiona przez udobruchaną przez druida naturę. Jedynie nieliczni chłopi przeżyli wybierając banicję. Drużyna tymczasem podjęła ciężką i mozolną podróż do Bogenhafen...

W jej trakcie Tileańczyk nie mógł uwierzyć w to co się stało. Ta bitwa z chaosem była ich a jednak wioska upadła. Jej mieszkańcy nie mogli już czuć się bezpieczni w dechach własnych domostw. Może zbłądzili w wierze, ale na pewno nie byli złymi kultystami za jakich mogą wziąć ich Sigmaryci. Magnus przez większość drogi nie odezwał się słowem cały czas myśląc o mieszkańcach wioski. Ludziach, których nigdy nie zapomni...

***

Bogenhafen było zatłoczone. Pełno w nim było zbrojnych próbujących ogarnąć panujący chaos. Był jeszcze jeden powód aby taka ich ilość tam stacjonowała, ale to już nie dotarło do uszu Magnusa - inkwizycja przecież musiała się dokładnie dowiedzieć kto i dlaczego pozbył się całego problemu za nich. Najlepiej aby ten ktoś trafił na dno jakiejś rzeki, a Zakon Sigmara został okrzyknięty zbawieniem dla uczciwych ludzi...

Tileańczyk czekał przy wehikule za miastem, gdy magowie wrócili przynosząc dość dziwne wieści. "Większość świadków mówiła o paru czarownikach a przecież Gundulf był sam" pomyślał wojownik zaciekawiony. Może Kolegia zdążyły zareagować a Gundulf jest już w drodze do Nuln?

- Coś mi mówi, że magowie nie będą przez długi czas mile widziani w tym mieście. Trzeba zrobić niezbędne zapasy i ruszać w dalszą drogę... Oby tylko Gundulf był cały. Zdążyłem go polubić. - rzekł Magnus z uśmiechem.

***

Jako, że wizyta u mistrza gildii przewoźników nie poszła trójce wysłanników kolegiów najlepiej to Magnus postanowił zatrzymać się w mieście na jakiś czas. Nie wiedział jak zagadnąć o tym towarzyszy, bo w sumie nie miał żadnych konkretów na myśli. Musiałby się dowiedzieć, gdzie tu jest jakaś nie podtopiona tawerna...

Zwracając myśli ku rzeczach podtopionych wojownika mina od razu skwaśniała. Od dawna w jego butach było sporo wody, która za żadne skarby nie chciała opuścić skórzanego obuwia. W sumie nie dziwił się, bo gdzie miała ona uciec? Dookoła było pełno wody. Niemal każda dzielnica Ubersreiku była pod wodą a przecież musieli się gdzieś zatrzymać. Na samą myśl o wyjeździe w taką pogodę szlag go jasny trafiał.

***

Po jakimś czasie poszukiwań Magnus trafił do dzielnicy rzemieślniczej. Znajdowała tam się karczma o nazwie "Mocarz". Nazwa ponoć pochodziła od ksywy brata gospodarza będącego kowalem. Miny Telimeny i druida cały czas broczących po kostki w wodzie mówiły same za siebie, że na dalsze poszukiwania nie mają już sił. Poszukując miejsca na nocleg spędzili dobre parę godzin - pewnie dlatego, że dużo ludzi przymusowo zatrzymało się w mieście.

Tawerna nie była mała. Miała jedno - całkowicie suche - piętro, na którym znajdowały się pokoje dla gości. Na parterze zwykle siedziało więcej ludzi, ale od kiedy znajdowała się tam woda spora część z nich przeniosła się do wynajętych pokoi. Ponad tuzin sporych stołów stało pustych a oberżysta nie wyglądał na zadowolonego obecnym stanem miasta. Gdy Magnus zapytał o pokoje nikogo nie zdziwiła ich olbrzymia - jak na ten standard - cena...

***

- No to pokoje już mamy. Polecam wam zatrzymać się na dziś dzień już w tawernie. Ja tymczasem zajmę się naszym powozem, końmi i przyniosę nasze rzeczy. Mile by była widziana pomoc. - rzekł Magnus patrząc na druida.

Jakby Darragh nie mógł - z uwagi na niedawno otrzymaną ranę - pomóc to oczywiście weteran poradzi sobie sam. Nie z takimi misjami sobie radził. Musiał jeszcze pogadać z karczmarzem o ich wehikule, zwierzętach i zamówić sowity posiłek i kąpiel. Najlepiej na piętrze, bo już dość ma wody w butach. "A właśnie. Muszę je wysuszyć" pomyślał wiedząc, że jak tylko zejdzie na dół znów będą do kostki w mętnej cieczy.

***

Po załatwieniu spraw z powozem, zwierzętami, jedzeniem i kąpielą weterana zastał niezwykle ciemny i cichy wieczór. Każdy jego ruch zdradzała zalewająca wszystko woda. W Ubersreiku był zaledwie parę razy, ale kojarzył człowieka mającego mnóstwo informacji. Był to emerytowany gladiator, którego przygoda z walkami skończyła się utratą ręki. Nazywał się Alister. Magnus słyszał, że ma pod sobą całkiem sporą ilość ludzi, ale czy to prawda nigdy nie starał się sprawdzić. Interesowało go tylko jedno - cenna informacja. Musiał się dowiedzieć, gdzie znajduje się Gundulf. Czy był w Ubersreiku? Może nadal tu jest? Jak tak musi go znaleźć...

***

Dębowe drzwi wyglądały na solidne. Mężczyzna zapukał głośno przerywając wszędobylską ciszę. Po chwili usłyszał przemieszczającego się w środku człowieka - plusk wody był słyszalny przy każdy jego kroku. W chacie były dwa okna i oba były zakratowane. Jak Magnusa wzrok nie mylił ktoś wyjrzał przez jedno z nich zanim bezgłośne uchyliły się drzwi.

- Kim jesteś? Czego chcesz? - zapytał ochrypły głos należący zapewne do samego Alistera.

- Jestem podróżnym. Poszukuję informacji na temat mojego znajomego. Słyszałem, że ty możesz coś wiedzieć. - odparł wojownik pokazując srebrną monetę.

Człowiek łapczywie wyciągnął łapę i wziął błyszczącego Szylinga. Wskazał kikutem ręki środek ciemnego pomieszczenia. Magnus powoli przekroczył próg i usiadł na widocznym w świetle świecy krześle. Nieopodal stał stół oraz jeszcze dwa krzesła. Poza tym pomieszczenie było puste. Znajdowały się tam jeszcze jedne solidne drzwi.

- Dobrze trafiłeś. - powiedział głośnej człowiek siadając na jednym z wolnych krzeseł.

Magnus starał się mu przyjrzeć, ale miał tak przeciętną twarz, że mało było szczegółów, które mogłyby go charakteryzować. Lekko krzaczaste brwi, spory nos i żadnych widocznych blizn - co akurat było dziwne jak na emerytowanego gladiatora. "Może to było tylko czcze gadanie z tym gladiatorem" pomyślał wojownik.


- Opisz mi nieco jak wygląda twój przyjaciel i gdzie mógłby się zatrzymać. Postaram się coś na jego temat dowiedzieć. A może już to wiem? W końcu Ci co rzucają się w oczy od razu zwracają naszą uwagę... - powiedział jakby przed siebie Alister.

Magnus nie był pewien, ale możliwe, że poza nim i informatorem w pomieszczeniu był jeszcze ktoś. Nie było go widać, ale światło świecy nadawało znikome pole widzenia. Przechodząc do rzeczy weteran opisał pokrótce wygląd Gundulfa. Poza ubiorem opisał twarz i dodał, że jest to uczony. Jako, że zwykle Grau nie rzucał się w oczy ominął jego imię i dane osobowe - również te dotyczące Kolegiów. Bo jak żeby inaczej...

- Ostatnio widzieliśmy się w wiosce w okolicy Bogenhafen. W samym mieście pytałem o niego i dowiedziałem się, że nie podróżuje sam. Mam nadzieję, że nadal znajduje się w Ubersreiku o ile tu był, bo bardzo zależy mi na tym aby go znaleźć... Wiem, że może być to nieco trudne i dość drogie. - dodał szybko kładąc na stół Złotą Koronę.

***

Jakby Alister nie wiedział zbyt wiele na temat Graua weteran nie miał zamiaru się poddać. Tego wieczoru wróciłby do tawerny, ale już następnego dnia, gdy przybytki staną otworem wyruszy na poszukiwania. Jak Telimena czy Darragh nie będą chcieli mu zapewnić towarzystwa oczywiście zrobi to sam. Wcześniej zapyta czy chcą się z nim wybrać. Musi znaleźć tego maga zanim ktoś z Kolegiów nie zainteresuje się obecnym składem ich drużyny. Misja wisi na włosku a jeden z czarodziejów już zakopany więc jedyne co mu zostało to nie dopuścić do dalszych niepowodzeń…
 
Lechu jest offline  
Stary 01-08-2011, 13:44   #63
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Wpajane przez ostatnie lata odpowiednie podejście dla spraw życia i śmierci, nakazywało niczemu się nie dziwić. Koniec końców magiczny portal został zamknięty, a ona po bitwie na leśnej polanie posiadała wciąż tę samą liczbę członków, do których przecież zdążyła się przywiązać. Rany towarzyszy nie były aż tak groźne, a pałający potrzebą wyplenienia wszelkiego zła z okolicy – Sigmaryccy rycerze, nie potrzebowali przecież ich pomocy…
Telimena nie miewała wyrzutów sumienia, toteż drogę do najbliższego miasta poświęciła medytacjom i snom.

***


- Słuchajcie. Mam parę pomysłów na naszą najbliższą przyszłość. Co wy na to aby przeczekać tą sytuację w jakiejś suchej tawernie? Pewnie znajdziemy dzielnicę, gdzie jeszcze woda się nie dostała. Poza tym proponuję poszukać Gundulfa... Może akurat zatrzymał się w Ubersreiku. Początkowo chciałem sprzedać powóz, ale myślę, że nasz następny cel to Kemperbad więc on jeszcze się nam przyda. Co wy na to? Jakieś pomysły? - zagadnął Tileańczyk.

Telimena słysząc o suchej tawernie odruchowo spojrzała na swoje obuwie. Przemoczona skóra ciemniała aż za kostki. W tych okolicznościach propozycja Magnusa wydała się całkiem rozsądna. O dziwo...
Odszukanie Gundulfa też stanowiło pewien pomysł. Dziewczyna była ciekawa co powie. Zasadniczo to domagała się od niego wyjaśnień. Po krótkim zastanowieniu pokiwała zwyczajnie głową i uniosła na chwilę ociekający but z ponurą miną pełną cichego oskarżenia w stronę całego miasta.

W karczmie spożyła solidny ( jak na nią) posiłek i zażyła długiej, ciepłej kąpieli. Jeszcze przed snem zadbała by wszelkie ubrania, które wiozła ze sobą pasowały do nowej stylizacji. Zaopatrzywszy spodnie w gustowne rozdarcia, a bluzki i kurtkę w agrafki i inne metalowe klipsy, odmówiła cichą modlitwę oddając się Morrowi.

Następnego dnia po szybkim posiłku ruszyła z Magnusem na poszukiwania cennych wieści o zaginionym magu. Tej wyprawie potrzebny był przecież ktoś kto za nią wypowie „Stać!” w stosownej chwili. Tymczasem ani druid ani Tileańczyk kompletnie się do tego nie nadawali. Pozostawało szwędać się po mieście i ufać szczęściu.
 
Witch Elf jest offline  
Stary 01-08-2011, 18:21   #64
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Bestia cały czas mutowała i to stanowiło niewątpliwy plus całej sytuacji. Potwór nie do końca panował nad swoim ciałem, przez co unikanie go było dla Gundulfa zadaniem dużo łatwiejszym. Ale sprawy się pokomplikowały. W momencie, w którym niemal już udało się cienistemu magowi dotrzeć do rzeki, jego wierzchowiec zaczął się rozpływać. Gundulf zaklął pod nosem i po raz kolejny starał się ściągnąć ku sobie zalegające pod dachami cienie. Nadaremno. Był zbyt osłabiony, zmęczony i poraniony aby skutecznie utkać zaklęcie. Dodatkowo splatania magicznych nici nie ułatwiała wirująca i hucząca po całej okolicy dhar, która wciąż wydobywała się z otwartego portalu. Najwidoczniej jego sprzymierzeńcy nie byli w stanie zamknąć bramy, za to skupili się na pędzącym za Grauem ohydnym potworze.
Gundulf przetoczył się parę metrów po błotnistym gruncie, gdy jego koń w końcu rozpadł się w nicość. Gorszego momentu nie mógł sobie wybrać, gdyż ryczący z bólu i gniewu smok był tuż za nim. Gundulf wiedział, że nie zdąży uniknąć ognistego podmuchu, który formował się w wnętrznościach gada. Mag zerwał się na równe nogi i pognał przed siebie po drewnianym pomoście, zdając sobie sprawę, że im będzie dalej od potwora tym jego szanse na przeżycie wzrosną. Gundulf nie wiedział co było gorsze. Czy potworne gorąco, które w ułamku sekundy zapaliło jego ubranie i opaliło włosy, czy też świdrujący wizg i następująca po nim przeraźliwa cisza, towarzyszące zamknięciu portalu. Chyba samoistnemu...

To, że przeżył zawdzięczał chyba tylko łasce bogów. Był poraniony, potłuczony, miał chyba złamane żebro, a na jego skórze widniały liczne bąble i zaczerwienienia. Nie wiedział w jaki sposób znaleźli się, we trzech w domu Tupilki, ani dlaczego niziołcza kobieta ich przygarnęła. Nie dość, że wszyscy trzej byli w opłakanym stanie, to dodatkowo znaleźli się na celowniku inkwizycji. Dlaczego tak się stało, Gundulf nie wiedział, ale podejrzewał, że właśnie ich gawiedź oskarżała o wezwanie pradawnego gada i spowodowanie zniszczenia sporej części miasta. Cóż za niesprawiedliwość! Narażali własne życie, aby pokonać tego zrodzonego z Chaosu potwora, a chciano ich zabić. Nie było innego wyjścia, jak uciekać z miasta. Problem polegał na tym, że nie za bardzo mogli chodzić.

- Możecie mi mówić, Grau. Gundulf Grau... Albo też jak wolicie Amadeus Kritzle... – Szary Czarodziej wyszczerzył się w szelmowskim uśmiechu. W końcu, nagabywany przez towarzyszy, musiał zdradzić parę szczegółów o sobie i swojej misji. – I tak żadne z tych imion nie jest prawdziwe... Sam nie pamiętam jak nazwano mnie przy narodzinach... To com powiedział przy naszym pierwszym, jakże niefortunnym spotkaniu jest prawdą. Po ataku mutanta schroniliśmy się we wioseczce, która była bandyckim siedliszczem. Moi towarzysze tam pozostali, miejmy nadzieję, że uszli z życiem... A pocóżeśmy jechali? Tego nie mogę zdradzić, ale to sprawa wielkiej wagi. Można powiedzieć, międzykolegialna. Do Nuln zmierzamy, tam mamy skontaktować się z pewnym magistrem, w celu uzyskania szczegółów.

Jeszcze trochę poopowiadał, między innymi opisując współtowarzyszy i ich przynależność. O sobie samym starał się mówić jak najmniej, na pytania odpowiadając wymijająco lub udając, że ich nie było. Nie ufał do końca tym dwóm, mimo iż wspólnie narażali życie i razem zmierzali do Ubersreiku, w którym to w końcu, musieli pożegnać się z ich opiekunką. Z zupełnie błahego powodu. Któż mógł przypuszczać, że tak prosty czar sprawi rannemu czarodziejowi aż tyle kłopotów.

Powlekli się ulicami zalanego miasta, szukając jakiejś znajdującej się w wyżej położonym miejscu tawerny. To było coś czego Gundulf potrzebował. Usiąść przy kuflu pienistego trunku i przy okazji zastanowić się co zrobić dalej? Musiał dotrzeć do Nuln i spotkać z Dietmarem Gaierem. Jeśli Telimena, Darragh i Magnus wydostali się z wioski, to na pewno też się tam udadzą. Wówczas wznowią wyprawę i ruszą na poszukiwania Śpiewającej Góry. Coś zbyt dużo ludzi wiedziało o Górze, pomyślał jeszcze, przypominając sobie mężczyznę, który przemienił się w smoka. O tym też trzeba będzie zameldować.
 
xeper jest offline  
Stary 02-08-2011, 23:17   #65
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Nie wszystko wyszło tak jak to sobie zaplanowali, spodziewali się zwyczajnie że bestia w końcu wycieńczona padnie u ich stóp, zamiast tego całe starcie zamieniło się w zwyczajną próbę przeżycia i powstrzymania istoty chaosu. Mogli uciec tyle razy, każdy jeden z nich miał tuzin możliwości by opuścić miejsce bitwy i czmychnąć nie ponosząc pewnie większych konsekwencji. Dlaczego jednak żaden z nich tego nie zrobił? Może to zwykła pewność siebie przeplatana z licznymi epickimi dziełami czytanymi w dzieciństwie. Może to zwykłe poczucie obowiązku które wpajane w trakcie całego ich życia nie pozwoliło im odejść. Może to zwyczajnie zwykłe wyzwanie jakie stanowiło tak ogromne zgromadzenie Dhar by przeciwstawić się mu cała mocą jaką dysponowali, przywołując każdą sztuczkę jaka mieli w swoim arsenale i posługując się nieznanymi sobie do tej pory metodami walki. Może w końcu zwykły strach który w momentach przerażenia nie pozwalał dopuszczać do siebie żadnej innej myśli niż troska o innych, tych którzy nie mogli sami obronić się przed plugawą mocą bestii.

Gerold śmiał się głośno gdy woda uspokoiła się w końcu pochłaniając ze sobą olbrzymiego potwora którym stał się smok na koniec walki. Śmiał się tak głośno i silnie że można było obawiać się czy mężczyzna przypadkiem nie postradał zmysłów. Śmiał się tak długo aż w końcu nie zabrakło mu tchu. W końcu człowiek rozejrzał się dookoła z wciąż rozbawionym wzrokiem, wciąż ustami gotowymi wybuchnąć następną salwą radości. Przyjrzał się zniszczeniom których nie powstydziła by się zapewne nawet armia zielonoskórych. Przyjrzał się swym towarzyszom niedoli którzy wyglądali jak by wyciągnięto ich z najciemniejszych lochów i dopiero po raz pierwszy zobaczyli światło dnia. Spojrzał się sobie, swym licznym poparzeniom, swym trzęsącym się dłoniom wspartym na żelaznej lasce, swemu ubraniu których nawet nędzarz by teraz nie zechciał i ponownie spojrzał na spokojną toń wody. Uśmiechnął się szeroko po czym krzyknął.
- Alfred! Mówiłem ci że smoki nie potrafią pływać! - alchemik czuł że musi w końcu usiąść i odpocząć, odwrócił się do swego druha i próbując zrobić pierwszy krok padł nieprzytomny na ziemię.

“Sigmarze i Ulryku...” - z ust Wissenlandczyka ciekła krew a cała prawa strona ciała zdawała się być ogniskiem bólu i ognia. Jeden z ataków smoka na metalową strukturę naszpikował go odłamkami niczym wybuch granatu wyrzuconego z imperialnego działa i jedynie z najwyższym trudem poruszał się jeszcze. Brodził w resztkach jakiegoś domostwa czy sklepu. Przy życiu trzymała go wola i determinacja by za wszelką cenę ujrzeć śmierć bestii Chaosu i tylko dlatego znalazł siłę by dotrzeć na nabrzeże, zaś ból wyparł wszelkie szczytne i heroiczne myśli jakich resztki mogły się jeszcze kołatać w jego głowie. Teraz zaś, widząc koniec potwora, padł na kolana przy Geroldzie, wyciągnął rękę - nie wiedzieć - ku toni rzeki czy ku towarzyszowi - po czym z zadziwieniem poczuł jak coś uderzyło go w twarz, ramię i pierś. Dopiero po chwili uświadomił sobie że była to podłoga.

* * *

Alfred niewiele pamiętał z drogi do Ubersreik. Bo i po prawdzie niespecjalnie mu na tym zależało. Gdy tylko był w stanie się ruszać - wola i krzepka postura odziedziczone po przodkach bardzo się przydały - przywlókł do schronienia rzeczy swoje i Gerolda - w ostatnim niemalże momencie, nim metodycznie trawiące miasto płomienie i przybywające sigmaryckie posiłki sprawiły że stracili swój dobytek. Nie uniknęli jednak szkody - wierzchowców już nie było, nie wiadomo - porwanych przez złodziei, może wygnanych przez pożar. Alfred przyjął to z filozoficznym spokojem: przeżył, a wierzchowiec - rzecz nabyta.

O ile mag światła jak i niezbyt rozmowny ich nowy przyjaciel łypali na siebie spod oka pamiętając pierwsze niefortunne spotkanie tak Sehlad był ich całkowitym przeciwieństwem cichnąc jedynie gdy mówiła szanowna pani Tupilka lub gdy milczeli wszyscy pozwalając spokojnie przemaszerować orszakom kapłanów i towarzyszącym im inkwizytorom. Poza tym mag metalu najgłośniej narzekał, jęczał i był chyba jedynym który spierał się z ich opiekunką co do skuteczności jej specyfików poddając w wątpliwości lecznicze właściwości pajęczyny. Jednak to on przekonał ja by wyruszyli na południe gdzie jego ojciec z pewnością wynagrodzi hojnie osobę która jak by nie było uratowała życie jego jedynemu synowi. Gerold pozwolił sobie na dokładne przepytanie ich nowo poznanego kompana, poczynając od przeprosin za niefortunne wydarzenia początków ich znajomości i tłumacząc ich zachowanie oraz pośpiech związany z opuszczeniem miasta i natychmiastowym udaniem się do Nuln, następnie mag cienia został zasypany uprzejmymi acz wścibskimi pytaniami o jego imię, celu jego wizyty w Boegenhafen, historię w Kolegiach magii, ewentualnych wspólnych znajomych, jego poglądu na łączenie magi różnych szkół, współtowarzyszy, dalszej podróży i wszystkiego tego co tylko alchemikowi ślina na język przyniosła. Długowłosy blondyn cieszył się z nowego kompana gdyż zdawało mu się że Mont powoli stawał się odporny na jego zaczepki choć nadal nieświadomie dawał się wciągać w większość zapoczątkowanych przez alchemika dyskusji.

W innym czasie, w innym świecie pozbycie się smoka zostałoby przyjęte zupełnie inaczej - świętowaniem, a przynajmniej ulgą z racji pokonania potwora pustoszącego miasto. To jednak był Stary Świat. Filozofowie i możni Imperium mogli uważać Cesarstwo za dziewiąty cud świata, po latarni morskiej w L'Anguille czy obronnym murze Vloedmuur w Marienburgu. Prawda jednak była taka że było to zacofane, przesycone ignorancją, przesądami i zabobonami państwo. Wystarczyło zapoznać się z dziełami na temat Elfiego Królestwa i porównać to ze zgrzebną rzeczywistością. Nie do końca była to wina samego Imperium i Mont nie winił tych którzy mieli ochotę zrobić mu z pośladkami i resztą ciała coś bardzo niedobrego, porównywalnego z praktykami estalijskiej Świętej Inkwizycji czy imperiów jaszczuroludzi w Lustrii, ale też nie miał zamiaru się z nimi spotkać. Tak więc "odwrót" z Boegenhafen przyjął z ulgą. Do szczęścia wystarczał mu triumf odniesiony nad bestią Chaosu.

Mag światła podróż wykorzystał do nabrania sił i zaleczenia obrażeń. Ignorował umizgi Gerolda do niziołki i jego narzekania na różnicę wzrostu, rzekomo uniemożliwiającą mu jakieś plany z nią związane, z Grauem doszedł wreszcie do ładu z tym nieszczęsnym pismem, wieścią czy też listem który ten chciał wysłać opisując wypadek w jakiejś napotkanej w drodze wiosce, zdobyczny miecz zaprzągł do pierwszych, ostrożnych ćwiczeń "walki z cieniem", mających na celu odzyskanie sprawności, najbardziej kompletny raport obmyślił z wydarzeń w nieszczęsnym Boegenhafen jaki był w stanie spłodzić by Kolegium poinformować ... i własny zad porządnie obić blachą w obliczu nieuchronnego śledztwa. Z magiem cienia nie wchodził w nadmierną komitywę bo i ten nie szukał wśród nich przyjaciół, a w ich fachu nie należało być zbyt wylewnym.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 02-08-2011, 23:41   #66
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Pierwszą rzeczą o jaką postulował niespełniony kupiec było zapewnienie im przede wszystkim nowych ubrań i pozbyciu się wszystkiego co mogło powiązać ich z wydarzeniami w mieście. Jako jedyną rzecz która mogła go powiązać alchemik zostawił sobie swoją laskę grożąc nawet połamaniem palców które ośmielą się tylko po nią sięgnąć.


Przeczytał kilkukrotnie wszystkie pisma które posiadali a które mogły naprowadzić zbyt gorliwych strażników na ich trop obiecując sobie solennie pozbyć się ich tak szybko jak tylko będzie to możliwe. Gerold postarał się też wymyślić każdemu z nich dość solidną historię na wszelki wypadek opierając na uciekinierach z przeklętego miasta którzy stracili większość majątku ledwo ratując swe cenne życia a teraz jedyne co pragną to wrócić w swe rodzinne strony. Wolne chwile upłynęły magowi metalu na wypełnieniu listów do swego ojca w których dokładnie opisał sytuację handlową aktualnie zrujnowanego miasta Boegenhafen i materiałów których na pewno będą potrzebować i za które radni i wszyscy zainteresowani będą z pewnością dozgonnie wdzięczni, zasugerował zamiast podnoszenia cen, tak często praktykowanego odzierania z każdego miedziaka w tego typu sytuacjach obliczeniu kosztów minimalnych oraz prób pozbycia się materiałów zalegających ich magazyny w Nuln. Nazwał ten niecodzienny plan myśleniem długoterminowym tłumacząc rodzicowi że pozwoli im to uzyskać większy rynek i przyjaźniej nastawionych zarówno odbiorców jak i samą radę miasta. Mag metalu zaopatrzył się również dzięki przyjaźnie jeszcze wtedy do nich nastawionej pani Tupilk w kilka płyt metalu które miały zostać wysłane jako próbki do samego Altdorfu, odwieczny sposób przekazywania tajnych wiadomości pomiędzy magami jego tradycji o czym poinformował w końcu Alfreda tak mocno nalegającego na zawiadomienie ich zwierzchników w Altdorfie. Podróż musiała dłużyć się każdemu i każdy z nich spędzał czas jak potrafił najlepiej. Mężczyźnie zdarzyło się już kilka razy przemierzać ten szlak i za każdym razem tak samo nie mógł oderwać wzroku od gór majaczących daleko na zachodzie, wspominał wtedy swoja pierwszą podróż która przecież zabrała go w tak drogie dla niego teraz progi uczelni. Gadatliwy wiecznie kupiec potrafił milczeć przez kilka godzin wpatrzony w odległe szczyty nieczuły na zaczepki Tupilki czy jego towarzyszy podróży, uśmiechał się wtedy do wspomnień i spokojnych czasów które po ostatnich wydarzeniach naprawdę zaczął doceniać. Alchemik nie był typem myśliciela woląc działanie od czekania ale odniesione rany i ciągła podróż uniemożliwiały mu skutecznie wszelkie czynności zostawiając czas którego dla siebie samego nigdy nie potrafił znaleźć, mężczyzna zwykł wtedy gładzić laskę traktując ją niczym talizman jednego ze swoich wspomnień. Stan ten szybko mijał gdy blondyn gubił z oczu niebosiężne góry. Poza tym gdy Gerold zwyczajnie zaczynał już nudzić pozostałych swoją paplaniną zaczepiał innych podróżnych na trakcie wypytując o podróż, drogę przed nimi oraz o sam Uebersreik, a wieści nie były bynajmniej dobre. Jeśli tam dotrą ugrzęzną na nie wiadomo jak długo bez możliwości wysłania choćby listu czy wspomożenia się magią.

* * *

Oparł się o ścianę. Zakręciło mu się w głowie, jednak prędko rozejrzał się w jedną i drugą stronę. Gerold i Gundulf już znikali, a okazanie słabości na rojnej ulicy miasta Starego Świata mogło łacno skończyć się źle. Tyle że obrażenia odniesione w Boegenhafen były poważne, o ironio losu - głównie od metalowych odłamków z konstrukcji poddanych magii imć Sehlada, trafiających z wielką siłą w plecy, bok i nogi. Zebrał się w sobie i ruszył szybciej za towarzyszami. Doprowadził się wcześniej do porządku, nawet brzytwy użył z dobrym skutkiem, najwyższa pora na kufel miejscowego piwa i niech diabli porwą zasady wpajane przez Teclisa. Za bardzo był obolały by nie rozkoszować się dobrym trunkiem.

Szedł już na tyle szybko by nie forsując się dogonić kolegów po fachu, gdy jego uwagę przyciągnęła wychodząca z przecznicy para - a konkretnie niewiasta idąca w towarzystwie rosłego Południowca. Jasnowłosa, o tęczówkach tak ciemnych że wraz ze źrenicami zdawały się być okruchami nocy w bladej twarzy, z makijażem i w stroju ekstrawaganckim na tyle by spodziewać się takich raczej wśród artystów Nuln albo Altdorfu. Odruchowo przyjrzał się jej wiedźmim wzrokiem i zdziwił się nielicho dostrzegając charakterystyczne pasma Wiatrów Magii. Ignorując jej towarzysza przytrzymał spojrzenie na niej, a gdy zerknęła na niego skłonił przed nią uprzejmie głowę, z uśmiechem błąkającym się na wargach. W jej oczach było coś co sugerowało że temperament miała zupełnie inny od statecznych Wissenlandek z jego rodzinnych stron. Że jednak dziewka miała faceta a sam Alfred nie był w formie obciążony dodatkowo plecakiem, odprowadził ją jedynie wzrokiem, obiecując sobie rozejrzeć się za nią następnego dnia, gdy wzmocni go długi sen w porządnym łóżku. Dziś ... ruszył szybciej za Geroldem i Gundulfem. Nie żeby mu się spieszyło do Nuln - skoro Teufel wylał to wylał, mówi się trudno i żyje się dalej, trzeba przeczekać kapryśną niczym kobietę naturę - ale do piwa jak najbardziej go ciągnęło. Może powinien się domyślić że napotkał właśnie poszukiwane przez Graua osoby, ale po prawdzie niewiele go te poszukiwania obchodziły, wszak w różnych celach zmierzali do Nuln. Jeśli Teufel szybko nie opadnie trzeba będzie koniecznie wysłać raport żeby przeciwdziałać oskarżeniom już niechybnie formułowanym przez … inne instytucje Imperium. Rozglądał się więc pilnie w poszukiwaniu znajomków i przyjaciół, z którymi mógłby się rozmówić. Wszak była to jego rodzinna prowincja...

Geroldowi poszukiwania zaginionych towarzyszy Gundulfa nie wydawały się zbyt uciążliwe zważywszy na to że jednym z poszukiwanych był solidnej budowy najemnik z Tilei, drugim dość młoda dama a trzecim mężczyzna w średnim wieku o aparycji drwala. Niezwykła zapewne kompania nie mogła przejść niezauważona a już na pewno nie mogła umknąć ciekawskim oczom młodszych pracowników każdej karczmy którą odwiedzili. Obietnica hojnego napiwku na pewno skłoniła przynajmniej kilkoro z nich do baczniejszego przyglądania się tym kogo obsługują. Sehladowi i jego kompanom nie przyszło tak naprawdę nic innego niż czekać na wieści od informatorów kupca lub na opadnięcie rzeki w zależności od tego co przyjdzie pierwsze. Sucha gospoda, ciepłe łóżko, porządna kąpiel i pełny brzuch to było tak naprawdę wszystko czego potrzebował alchemik w tej chwili, reszta przyjdzie z czasem jak mawiał jego ojczulek.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
Stary 04-08-2011, 13:56   #67
 
Darragh's Avatar
 
Reputacja: 1 Darragh ma wyłączoną reputację
"Miasto...dawno nie byłem w mieście." - ironicznie stwierdził w myślach Druid.

Nie czuł się dobrze w miastach. Pełnych ogromnych budynków, zajętych swoimi obowiązkami ludzi i wszechogarniającym smrodem. Całe szczęście Bogenhafen, to nie Altdorf. Idzie wytrzymać, choć Darragh w głębi duszy miał nadzieję, że szybko uporają się ze sprawami tutaj i jeszcze szybciej się stąd wyniosą.

Cała kompania była przemoczona. On także, lecz jemu raczej to nie przeszkadzało. Woda przecież jest ważnym, jeśli nie najważniejszym żywiołem, dzięki któremu istnieje życie. Owo życie dawało mu moc i choć trudno mu przed samym sobą przyznać, ale uwielbia czuć się potężny. Zdawać by się mogło, że każdy czarodziej po pewnym czasie nie tylko przyzwyczaja się do oplatającego go Wiatru, lecz wręcz się od tego uzależnia.

"Nie wyobrażam sobie, co by było, gdybym to stracił..." - pomyślał Druid.

Gdy odnaleźli swoje szczęśliwe miejsce, zwane tawerną, Darragh pomógł Magnusowi rozładować ich wóz. Był zmęczony i wizja snu w ciepłym łóżku, w zasadzie w jakimkolwiek łóżku, była niezwykle kusząca. Należało jednak pamiętać o tym, że mają pewne sprawy do załatwienia. Trzeba było odnaleźć Gundulfa - Szarego Strażnika, który zniknął, zdawać by się mogło, dawno temu. Magnus wspomniał coś o człowieku, który mógłby być w posiadaniu pewnych informacji na temat miejsca pobytu Gundulfa.

"Pewnie jakiś tym spod ciemnej gwiazdy, ale tacy zazwyczaj coś wiedzą..."

- Idźmy zatem. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej. Mam też nadzieję Magnusie, że Twój informator nie sprawi nam kłopotu. wolałbym tego uniknąć szczerze mówiąc...

Gdy dotarli na miejsce Darragh starał się nic nie robić. Rozmowę zostawił Magnusowi choćby dlatego, że wojownika z reguły ludzie traktują z większym respektem, dzięki czemu jest duże prawdopodobieństwo, że informator nie będzie nadto kombinował i uwiną się ze sprawą szybko.

Po rozmowie z informatorem Darragh uda się do karczmy, coby w końcu odpocząć. Na pewno gorąco będzie zachęcał do tego resztę, lecz nie będzie się upierał, jeśli będą mieli jakieś inne plany.
 
Darragh jest offline  
Stary 05-08-2011, 20:42   #68
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Bestia znów była głodna. Od momentu kiedy wielkie wody zalały bagna i otworzyły jej drogę na świat pożywiała się niemal każdego dnia. A mimo to nie była w stanie zaspokoić mrocznego głodu, który ściskał jej wnętrzności za każdym razem, gdy wyczuła w wodzie zapach jednej z tych dwunożnych, miękkich istot. Odkąd zaznała ich mięsa nie była w stanie myśleć o niczym innym. Liczyło się tylko polowanie i dziwny spokój, który spływał na nią po każdym udanym posiłku. Ten jednak nigdy nie trwał długo. A teraz znów wzywał ją zew ludzkiej krwi.

Zręcznym ruchem potężnego cielska oderwała się od ściany zatopionego domu i zniknęła w brudnych, rzecznych odmętach.

***

W mieście zaczynało zbierać się coraz więcej podróżników. Suche karczmy dosłownie pękały w szwach, a ceny zdawały podwajać się z każdym dniem. Tłoczący się bezsilnie kupcy szaleli z rozpaczy, podliczając rosnące wykładniczo straty. Co bardziej nerwowi zawracali wozy, próbując przebijać się przez pobliskie lasy i zalane łąki. Większość z nich, jeśli miała szczęście, wracała z częścią tego, co udało im się zabrać ze sobą. Reszta ugrzęzła gdzieś na dobre, bądź obrabowana została przez ulicznych grasantów, którzy najwyraźniej przystosowali się już do nowej sytuacji i czyhali wokół miasta na niecierpliwych desperatów.

Tyle był w tej ciżbie przynajmniej dobrego, że łatwiej się było znaleźć. Co też w końcu po dwóch dniach i pomocy odpowiednio opłaconych miejscowych się stało. Lecz cóż komu po radosnym pojednaniu skoro nadal tkwiło się w tej coraz bardziej cuchnącej zastałą wodą dziurze?

Pod stojącym na suchutkiej górze zamkiem miejscowych włodarzy z czasem utworzyła się długa kolejka interesantów z przygotowanymi petycjami. Wywijano cechowymi papierzyskami, powoływano się na rodowe pakty... no i rzucano gęsto kurwami aż trzęsły się warowne ściany potężnej twierdzy.

O dziwo, w końcu dało to jakiś wymierny rezultat. Pewnego ranka potężne odrzwia szlacheckiej rezydencji otwarły się z hukiem i przy akompaniamencie tuzina trąb wytoczyło się z niego coś. Wielka, pokraczna drewniano-żelazna konstrukcja, przypominająca trochę napompowanego dorsza opuściła zamek i ruszyła w miasto, tocząc się na wielkim sześciokołowym wozie.

- To oto, waszmościowie i damy jest najnowszy wehikuł mistrza Gepflugela, nadwornego wynalazcy naszego jaśnie panującego grafa! To genialne połączenie imperialnej myśli technicznej i szlachetnej naturalnej formy przekroczy wreszcie wezbraną rzekę, przekradając się blisko gruntu, bezpiecznie od szalejących wyżej fal! - wykrzykiwał wciąć herold, gdy ustrojstwo zbliżało się dostojnie do zalanych terenów.
Do celu jednak nie dotarło. Zatrzymał go pochód rozsierdzonych kapłanów Mananna. W powietrzu zalśniły błękitne ceremonialne trójzęby i zbroje ze srebrzystej rybiej łuski.
- Stać! Nie pokalacie tą potwornością świętych wód naszego pana!
- Toż to czyste bluźnierstwo! -
wsparł go duchowny kompan, potrząsając liturgiczną lagą zakończoną plaskającym śledziem. - Hańbicie świętą formę morskich stworzeń! Wypaczacie dar dany nam przez Ojca Sztormów!
- Zawróćcie! -
kujnęli zgodnie wehikuł trójzębami! - Zawróćcie nim spadnie na was kara boska!

Widać jednak było, że ludzie inżyniera nie byli skorzy do ugody. Mieli swoje rozkazy. Ryba szarpnęła i ruszyła znów do przodu, omal nie najeżdżając na łuskowy kapeć przewodniczącego delegacji kapłana. Powietrze zawrzało od bluzgów i przekleństw. I gdy wydawało się już, że bardziej atrakcyjna dla gawiedzi sytuacja się nie stanie, z pobliskich alejek wyłonili się następni święci mężowie. Tym razem z bujnymi porożami na czerepach.

- Poniechajcie ich rybie kiepy! Gadacie tu o bluźnierstwie, a sami swą parszywą świątynią święty Teufel skalaliście! - przewodniczący dumnie zarzucił rogatą czapą. - Rzeka od dawien dawna domeną Taala jest, a wasze miejsce na jałowych plażach nad słonym morzem! Dobrze wam Leśny Ojciec pokazał, zalewając wasz marny przybytek! Szczęście macie, że waszych ciał nie porwał, wyrzucając je dopiero w morzu!

Na placu zagotowało się. Jedni ruszyli na drugich, przemieszali się, szarpiąc za szlachetne szaty. Natężenie świętobliwych bluzgów osiągnęło poziomy krytyczne. I byłoby doszło do poważnych rękoczynów, gdyby nie licha krzepa podstarzałych duchownych. Stłoczeni wokół zbiegowiska mieszczanie zawyli z zawodu. Kapłani ledwo zdążyli nabić sobie kilka siniaków i już się zmęczyli. Sapali ciężko, z trudem łapiąc oddech, zaś ci ugodzeni w "boju" zawodzili z bólu i żałości jakby stali już co najmniej u bram Morra. Marny to był widok i po kilku chwilach ludzie zaczęli rozchodzić się do domów.


***

Bestia wchłonęła pobliską wodę w nozdrza, ciesząc się rozpuszczonym w niej zapachem. Chwilę wcześniej były w niej te miękkie dwunożne stworzenia. Kręciły się jak zwierzęta na jej dawnych bagnach, to wchodząc do mokrego żywiołu, to chowając się znów na boleśnie suchej ziemi. Bestii to się podobało. Nie rozumiała czemu, ale smakowały lepiej, gdy trudniej było je upolować. Zanurzyła się głębiej składając potężne, upstrzone mackami ramiona. Wpłynęła do zalanej po dach kaplicy. Pod mrocznym sufitem bezwładnie unosiło się nadgniłe ciało świątynnego pomocnika. Bestia minęła je bez zastanowienia. Nie miało smaku. Nie walczyło o życie. Zawinęła się wokół zmatowionego wodnymi osadami pomnika, przedstawiającego jedno z tych stworzeń, dzierżące spiczasty przedmiot. Widziała podobne, próbowały nimi ją skrzywdzić gdy polowała. Jednak skóra bestii była gruba. Nie byli w stanie jej zranić i umierali. Wypłynęła z drugiej strony, nadal podążając za zapachem. Nad powierzchnią wody zamajaczył szczupły, cienki cień. Obiad.

Bestia bez zastanowienia wystrzeliła z wody, gruchocząc drewniany balkon, na którym stał nieszczęśnik. Jej silne ramiona zdruzgotały jego ciało nim jeszcze dotknęło ono wody. Smakował mdło. Nie bronił się. Nie zapewnił jej polowania.

***

Następnego dnia miejscowe świątynie i łaskawie panujący graf podeszli do sprawy w sposób cywilizowany.
- Ogłasza się, co następuje! Od południa dnia dzisiejszego świętobliwi mężowie z zakonów Mananna i Taala wraz z mistrzem rzemiosła Gepfluegelem otrzymują jednoczesną zgodę wszystkich wymienionych stronnictw na próby przedostatnia się przez rzekę, każdym możliwym sposobem, czy to egzotycznymi wehikułami, czy za sprawą natchnionych modłów! Jednocześnie ogłasza się, że za udaną podróż na drugi brzeg i z powrotem cech handlowy i rada miejska wyznaczają nagrodę w wysokości trzech tysięcy złotych koron!
Tłum zawrzał. A co poniektórzy zaczęli rozbiegać się w pośpiechu po domach.

W jakim celu to zrobili okazało się kilka godzin później, gdy na brzegu zalanego obszaru stanęli przywódcy obu zakonów wznosząc święte modły ku swoim patronom. Na tę okazję przywdziali najcenniejsze rytualne szaty i obwiesili się świętymi amuletami i relikwiami. Grzmiącą siłę ich wiary czuć było w powietrzu. I faktycznie zaczynała chyba działać. Powierzchnia wody jakby wygładziła się, a deszcz zelżał, przechodząc w lekki kapuśniaczek.

I wtedy ruszyli mieszczanie. Dziesiątki łodzi przedsiębiorczych miejscowych zsunęło się do wody, chcąc wykorzystać święte zaklęcia, by dla siebie zgarnąć nagrodę. W tym obsada ryby-łodzi miejscowego wynalazcy. Siedmiu pachołków którzy, jeśli wierzyć plotkom, mieli siedzieć w brzuchu wehikułu i pedałować porzuciło bezradnego naukowca i ruszyło pędem ku własnej łodzi. Najwyraźniej tradycyjna metoda wydała im się pewniejsza od samobójczego eksperymentu.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 06-08-2011 o 11:17.
Tadeus jest offline  
Stary 07-08-2011, 18:38   #69
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Przeklęta rzeka. Dlaczego wszystko sprzysięgło się, aby utrudnić im wykonanie zadania? Przecież jeszcze nawet nie dotarli do Nuln, a już zginął jeden z nich, mieli do czynienia z wieśniakami-bandytami, musieli pokonać smoka, a teraz nie byli w stanie przeprawić się przez wezbrane wody rzeki Teufel.

Gundulf siedział w jednej z niewielu wciąż suchych karczem i zastanawiał się nad swoim opłakanym położeniem. Przynajmniej dobrze, że dysponował jakąś gotówką, gdyż bez niej zginąłby marnie. Ceny, na skutek klęski żywiołowej znacznie skoczyły do góry i teraz za piwo, które i tak było rozwodnione trzeba było zapłacić co najmniej pół szylinga. Zdziercy i złodzieje, przeklinał w myślach Grau, sącząc trunek. Nie musiał się też martwić o wikt i opierunek, gdyż te wliczone były w cenę pokoju jaki wynajmował. Cenę, trzeba dodać wyśrubowaną do granic możliwości.

Nadal nie udało mu się odnaleźć towarzyszy - Darragha, Telimeny i Magnusa. Temu akurat się nie dziwił, gdyż za bardzo nie chciało mu się wychodzić z karczmy i krążyć po zalanych ulicach miasta, które już zaczynało cuchnąć. Zdał się na Gerolda, który zobowiązał się zająć tą sprawą. Jak na razie z miernym efektem.

Gundulf tylko raz wychynął ze swojej kryjówki. Było to wtedy, gdy postanowił w końcu sam zająć się sprawą doniesienia grafowi o wydarzeniach w wiosce. I odbił się od drzwi kancelarii jak piłka. Na nic się zdały dokumenty, zaświadczające o jego statusie. Kancelaria była zbyt zajęta sprawami bieżącymi, związanymi z powodzią. Nawet nie zechcieli go wysłuchać, ani nawet przyjąć pisemnej wiadomości. Ale nie był jedynym w ten sposób potraktowanym. Z kancelarii większość petentów odchodziła z pustymi rękoma. Ciężkie czasy...

Gdy usłyszał o tym, co wydarzyło się w mieście, wybuchnął śmiechem. Podstarzali kapłani wdali się w bitkę, i to o co. O jakiś idiotyczny wynalazek szalonego naukowca. Przecież wiadomo było, że tylko krasnoludy są w stanie tworzyć bardziej zaawansowane projekty inżynieryjne i dysponują odpowiednią techniką, aby tworzyć takie cuda. Marne imitacje ludzkich wynalazców, można było, zdaniem Gundulfa wrzucić do latryny. A kapłani swoim zwyczajem, jedni zwalali winę na drugich, a nikt nie był skłonny wziąć spraw w swoje ręce i zająć się cierpiącym społeczeństwem.

Jednak wiedziony ciekawością ruszył, z Geroldem i Alfredem na brzeg rzeki, gdzie mieszkańcy przystąpili do zdobywania nagrody wyznaczonej przez grafa. Gundulf chciał zobaczyć, jak osławiona już na całe miasto konstrukcja inżyniera Gepfuegela pogrąża się w odmętach, ogłaszając upadek sztuki inżynieryjnej ludzi. Ale zamiast tego spotkał swoich...
 
xeper jest offline  
Stary 09-08-2011, 12:11   #70
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Trudno było nazwać to spotkanie radosnym pojednaniem.
Przynajmniej w wypadku ametystowej czarodziejki. Piesze wycieczki po podtopionym i zatłoczonym mieście należały do bardziej upierdliwych. Lawirowała między podróżnikami, których nie zdołały odepchnąć ramiona Tileańczyka przesadzając zgrabnymi podskokami niektóre co większe kałuże. Niektóre było słowem kluczowym, gdyż ochlapywani po drodze ludzie poczęli odsuwać się instynktownie. Strategia skutkowała.
W końcu wypatrzyli w tłumie magów i Telimena zrezygnowała z tej zabawy na rzecz godniejszej postawy. Ruszyła w stronę szarego maga i towarzyszących mu mężczyzn tym razem wybierając slalom między plamami wody. Swą drobną posturą mogła uchodzić za nastoletnie dziecko. O ile ostatnim krzykiem imperialnej mody wśród młodych dam była czerń i fiolet. Odziana w krótką kurtkę z głębokim kapturem, przyozdobioną niewielką metalową czaszeczką na końcu wiązania, nie pozostawiała wątpliwości co do przynależności. Jeśli nie do kolegium shyish to z pewnością do szalonych fanek Morra, co przecież czasem się zdarzało...
Spod ciemnofioletowej, ciężkiej spódnicy o dość nieprzyzwoitej długości wystawały przylegające, czarne, skórzane nogawice niknące w wysokich butach, skrupulatnie wiązanych sznurówką. W końcu sięgnęła do kołyszącej się przy biodrze torby, wyciągając dziennik i węgielek i stanąwszy tuż przed Grauem napisała coś szybko. Obróciła kartkę trzymając ją przed sobą oburącz i uniosła głowę w górę. Kaptur zsunął się z czoła odsłaniając ładną jasną twarz o ponurym spojrzeniu podkreślonych konturem czarnych oczu. Na kartce widniało tylko :
“ . . . “.

Alfred ponownie ujrzał dziewczynę i mężczyznę widzianych wcześniej na ulicy. Przyjrzał się całej trójce nie nachalnie, dopiero teraz zdając sobie sprawę że są to poszukiwani towarzysze Graua. Pozostawił magowi cienia rytuał prezentacji, zamiast tego rozglądał się czujnie, przy okazji oceniając nowo napotkanych. W brązowym, dobrze wykonanym ubraniu zwiadowcy, ze świetnej roboty mieczem i łukiem na plecach i z wypchanym plecakiem w niczym nie przypominał stereotypowego maga Imperium. Zmarszczył brwi widząc że dziewczyna korzysta z kartki i węgielka zamiast się odezwać, ale nie skomentował tego, zakłopotany przesunął tylko dłonią po wymizerowanych, bladych policzkach i skłonił uprzejmie głowę. Rozbawiony przyjrzał się dokładniej ekstrawagancko odzianej białogłowie. Jego pierwsze wrażenie nie zmieniło się wiele, a oględziny wiedźmim wzrokiem tylko je pogłębiło.


- To oznacza, że się stęskniłaś, tak? - zapytał poważnie Gundulf, patrząc na trzy kropki. Stał na brzegu i wpatrywał się w szaleństwo, jakie rozpętało się nad wodą. Co gorsza, oni mieli być częścią owego. Odwrócił wzrok. Lekko skłonił głowę przed Darraghiem i uścisnął prawicę Magnusa. - A więc udało się wam przeżyć? Mi również...- A co do moich towarzyszy, to przedstawiam wam panów magistrów Gerolda Sehlada i Alfreda Monta, pogromców smoka - Popatrzył nieco rozbawiony na zdziwienie na twarzach kompanów. - Hmm... To długa historia, opowiem wam ją w całości, jak tylko przedostaniemy się na tamten brzeg. Pojawiły się nowe fakty i czas nagli, musimy jak najprędzej dotrzeć do Nuln. Z tym, że owo wiekopomne dzieło inżynierii nie wchodzi w rachubę. Wolałbym skorzystać z khazadzkiego żyrokoptera, niż zaufać czemuś takiemu. Spójrzcie na jego twórcę...

Mont przyjrzał się Gundulfowi po jego słowach, skrzywił leciutko gdy ten ich przedstawił, ale nic nie mówił. Zerknął tylko na Telimenę i w zamyśleniu przyjrzał się rejwachowi nad brzegiem. Nie było co strzępić języka po próżnicy, zwłaszcza stojąc na środku ulicy. Ponieważ jednak nikt nie kwapił się do rozwijania planu rzucił twardym, gardłowym głosem:
- Ja również wolałbym powierzyć swe życie dobrej łodzi. Tutejszym przewoźnikom nie dorównamy - popatrzył na Gerolda, który - jak na porządnego kupca przystało - nigdy nie omijał okazji do dobrego zarobku i parę razy wspominał o zdobyciu nagrody - ale może będzie sposobność do bezpieczniejszej przeprawy niż dotychczas.

Telimena wydała z siebie ciche westchnięcie w odpowiedzi na pytanie Gundulfa i spuściła głowę w dół. Po chwili zgniotła kartkę w dłoniach i spojrzała na przedstawianych magów skupiając wzrok na dłużej na ich twarzach. Gerold i Alfred. Pogromcy smoków. Chętnie usłyszałaby całą historię. Tymczasem podróż do Nuln. Cieszyła ją zgodność co do środka transportu.

Nowy wygląd Telimeny w sumie nawet spodobał się Tileańczykowi do czego oczywiście nigdy jej się nie przyzna. W sumie nie mieli na sobie skupiać uwagi, ale jej nowy styl ubierania się, niecodzienny wygląd Darragha i barczysty weteran w skórzni najwyższej jakości na pewno zwracali na siebie uwagę.
 
Witch Elf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172