Globalny Terror - London calling [MEDIA]http://nie.ma.loginu.googlepages.com/9-LondonCalling.mp3[/MEDIA]
Zdyszani zatrzymali się z dudniącym łomotem setek ciężkich butów o bruk. Przed nimi rozciągała się panorama martwego miasta, oddzielona od nich szeroką wstęgą leniwej rzeki. Stali w długim szeregu, tarcza w tarczę, czarne kaski i białe pały, u podnóża mostu, w przedsionku asfaltowego korytarza ulicy, która łagodnym łukiem łączyła oba brzegi.
Po drugiej stronie zaczęły pojawiać się, z początku pojedyncze sylwetki ludzi.
Ciężko unosiły się szerokie klaty czarnych, kuloodpornych kamizelek. Skupione źrenice, zza opuszczonych plastikowych przyłbic wbijały się w zbierający się w oddali tłum.
Z ruin wyłaniały się wciąż nowe postacie. Wyskakiwali z ziejących ciemnością okien, wychodzili niczym z podziemi uśpionego miasta. Jak przesypujący się piasek napływali niekończącymi się falami. Widać było z oddali ich groteskowe sylwetki. Kolorowe, czarne i łyse głowy. Skóry, łachmany, mundury i gołe torsy. Tłum, który łączyła odmienność i brak jakiejkolwiek reguły. Wystrzępione zielone mundury i ortalionowe dresy. Brudni mężczyźni i dzikie kobiety. Wszystkich łączył ten sam nienawistny i zawzięty wyraz twarzy. Wszyscy, jak jeden, ściskali w rękach kije, drągi, siekiery, łańcuchy, deski albo długie dzidy metalowych prętów.
ŁUP! - pojedyncza pałka tępo odbiła się od tarczy.
ŁUP! ... ŁUP!... ŁUP!... - odpowiedziały jej dziesiątki pozostałych.
Po chwili krótkim echem głucho urywały się miarowe - ŁUP!-ŁUP!-ŁUP! - setek uderzeń.
Nabrzmiały po drugiej stronie, zawieszonej nad rzeką betonowej tęczy tłum, zatrzymał się w falującym wyzywającym spojrzeniu.
Podkute wojskowe kamasze, z towarzyszącym łomotem białych pał, dudniąc wbiegły na most.
W połowie drogi zderzyli się z falą potężnego ryku, jaki wyrwał się z setek gardeł, jakby wstrzymanego na smyczy miasta. Brudne, pełne blizn i deformacji twarze wykrzywiały się w złowieszczym gniewie. Pierwsi niecierpliwi wysypali się z falujących w miejscu szeregów, wymachując w biegu łańcuchami i siekierami na spotkanie czarnej masy. Za nimi runęła reszta. Biegli ramię w ramię, kobieta obok mężczyzny, chłopak obok dziewczyny, stary i młody, czarny z białym. Wojskowe brudne buty i porwane adidasy dynamicznie przeskakiwały przeszkody, zniszczone trotuary i resztki niskiego murku, który oddzielał w przeszłości szeroką jezdnię od chodnika. Najbardziej wysunięty w szturmie olbrzym, z postawionym zawadiacko irokezem, mocniej zacisnął w rękach ciężki łańcuch. Żelazna rozmachana kula z końca jego zardzewiałej broni, ze świstem spadła na czarne kaski. Z potężnym impetem wbił się w ścianę jednolitych tarcz, które jak łuski potwora zamigotały odblaskując pierwsze promienie słońca. W miejscu, w którym zderzył się ze szpalerem wroga, na chwilę pojawiła się wyrwa w szeregu, a dwie obalone, czarne sylwetki zniknęły pod butami napierającej masy. Na kark i głowę rozjuszonego napastnika posypały się krótkie ciosy pałek. Niemal w tym samym momencie i on zginął połknięty przez stłoczoną falę żołnierzy.
Parę chwil przed zderzeniem obu mas, na czarne hełmy posypał się grad cegieł, kamieni i butelek. Czerwienią spłynęła pęknięta maska. Ktoś zgubił tarczę, niejeden padając na bruk przewrócił dwóch innych. Z ciężkim łomotem starły się obie fale tuż po drugiej stronie mostu. Metodyczne pałki zbierały skuteczne żniwo. Niekończący się tłum miasta, na parę sekund zatrzymał się na czarnej ścianie, jednak nieustanny napływ wciąż nowych fal zachwiał dosyć równą dotąd linią tarcz. Wkrótce biorąc się kleszcze, obie masy zaczęły wzajemnie się przenikać. Tam, gdzie brakowało miejsca na zamach, w ruch poszły łokcie, pięści i kolana.
Młoda dziewczyna metalową pałą zdzieliła po nogach żołnierza. Uśmiechała się do niego z cynicznym zadowoleniem, słysząc wśród wrzasków i zgiełku trzask łamanych kości. Zza pleców padającego przeciwnika wyskoczył kolejny i impetem biegu uderzył ją z rozmachem głową. Ze zderzenia z twardym kaskiem, z jej twarzy została krwawa plama, znikająca po chwili wraz z innymi ciałami z pola widzenia atakującego.
Łysy mężczyzna w zakrwawionym zielonym mundurze, toporkiem strażackim ciał i rąbał wśród kłębiącej się masy ludzkiej, wyjąc przy tym jak opętany. Zaraz doskoczyło do niego więcej białych pałek. Jeden ze żołnierzy z przetrąconym kaskiem, wstając uniósł z lepiej kałuży siekierę. Lewą ręką zdzierając z głowy hełm, po dwóch krokach, zamachnięciem prawego ramienia spadł miękko stalą na szyję łysego. Tamten opadł na kolana, po czym osunął się bezwładnie. Wyszarpując z wroga nową broń, z błyszczącymi oczami doskoczył do dwóch oberwańców kopiących leżącego. Pierwszego uderzył w szczękę trzonem kija, drugiego już nie zdążył zahaczyć ostrzem. Ktoś długim prętem przeszył go na wylot. Z ust buchnęła mu spieniona krew. Zanim opadł na nieprzytomnego kolegę, poczuł jak kopnięciem w plecy, napastnik wyszarpnął z niego broń tylko po to, by przygwoździć go do bruku, przebijając go po raz drugi i tym razem gruchocąc doszczętnie wszystkie kręgi między łopatkami. Znieruchomiały, wył w bezsilności, z policzkiem przyklejonym do zimnego kamienia. Widział jak jeden z żołnierzy, z zajadłym wyrazem twarzy, z oburącz wzniesioną tarczą nad głową, ciężko opadł jej krawędzią na szyję przewróconego na wznak przeciwnika. Tym ciosem odciął mu do połowy głowę od reszty tułowia. Sparaliżowany żołnierz nie zdążył nic pomyśleć. Przebiegający grubas ciężkim obcasem buta, z trzaskiem zmiażdżył mu czaszkę.
Nad kotłującym się zajadle morzu ludzkich wrzasków i krzyków, szczeku broni i łomotu uderzeń, poranne słońce leniwie wychylało się zza ponurych chmur.
Tego dnia martwe miasto żyło i umierało.
Na odstającej od olbrzymiej tarczy wskazówce, zawieszonego na szczycie wieży zegara, przysiadł sęp. | Autor artykułu | | Zarejestrowany: Mar 2007
Posty: 417
Reputacja: 0 | |
Oceny użytkowników | Język | | 4 | Spójność | | 4 | Kreatywność | | 4 | Przekaz | | 4 | Wrażenie Ogólne | | 4 |
Głosów: 1, średnia: 80%
| | | |
Narzędzia artykułu | | | | |