Młot na erpegowców | W skąpanym w półmroku pomieszczeniu rozległy się odgłosy wioli. Łagodne, ciemne i ciche, o niskim wolumenie dźwięku. Stanowiące perfekcyjne odwzorowanej wyszukanej notacji. Odpowiadała za nie siedząca na krześle kobieta, która obejmując kolanami muzyczny instrument, smyczkowała, wspominając detale niedawno rozwiązanej sprawy. Śledztwo zlecił jej zachowujący się jak histeryczny neurotyk mężczyzna o imieniu Stefan Batescu, przekazując tajemniczy manuskrypt zawierający relacje wydarzeń, których był świadkiem, oraz rzekomo potwierdzające je dokumenty i skopiowane przezeń listy. Sprawa dotyczyła wielce osobliwych zaginięć w okolicy otoczonej starym lasem wiekowej posiadłości w tamtym czasie zamieszkiwanej przez podejrzanie zachowującego się Ambroziego Dewesa, jego kuzyna. Choć materiały wskazywały, że incydenty tego typu mogły dziać się tam już prawie 200 lat wcześniej, mniej więcej w czasach kiedy przodek jego i gospodarza się tam osiedlił. Wszystkie zniknięcia łączył fakt, że zachodziły się tajemniczych okolicznościach i dochodziło do nich wyłącznie w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od feralnego domostwa. W tym samym obszarze zdarzało się miesiące później znajdować zdeformowane lub postarzone nieproporcjonalnie do upływu czasu zwłoki niektórych zaginionych. Co istotne, przodkami obu wspomnianych mężczyzn byli czarodzieje tacy jak Riciard czy Alons Bilitos, których lękała się cała okolica. Stąd wina za dawne zdarzenia zdawała się spoczywać na nich. Jednak na przekór temu z przedstawionych przez Batescu dowodów wynikało, że tego pierwszego nawiedzili pewnego razu inkwizytorzy Iomedae i nie stwierdzili niczego podejrzanego. Temu drugiemu również nie dowiedziono nigdy winy, zaś ponad pół wieku po śmierci ojca, opuścił posiadłość razem ze swym synem Labanem i udał się do Taldoru, przy okazji pozostawiając przyszłym lokatorom garstkę dość dziwnych instrukcji. Te właśnie z niejasnych przyczyn kilkadziesiąt lat później złamał należący do dalszej rodziny Dewes. Sam Batescu odwiedzając pewnego razu kuzyna, zauważył w jego zachowaniu wyraźne zmiany. Zwłaszcza w osobowości. Powodowany troską o zdrowie psychiczne krewniaka postanowił zostać na dłużej, by móc baczniej mu się przyjrzeć. A wraz z narastaniem podejrzeń zaczął go nawet śledzić. Odkrył w międzyczasie, ku swej trwodze, osobliwe okno na poddaszu, o szczególnej porze miesiąca zamieniające się w rodzaj międzywymiarowej bramy czy raczej wizjera. Przerażony tym upiornym znaleziskiem nie zapytał o nie gospodarza. Tymczasem Dewes okazał się nawiązać przyjaźń z dziwnym przedstawicielem jaszczurzego ludu, szamanem o imieniu Q’uamais i razem z nim odwiedzać w nocy pobliski stary kamienny krąg ustawiony u podnóża zrujnowanej wieży.
Stefan lękał się podążać za nimi o takiej porze, jakby domyślając się ich zamiarów, ale dobrze widział z domu dobiegające stamtąd osobliwe błyski oraz wyraźnie słyszał, jak wszelakie leśne stworzenie podniosło wtedy niewyobrażalny jazgot, przechodząc wkrótce w piekielne unisono. Kilka dni po tych wydarzeniach Dewes chyba zaczął coś przeczuwać, bo kazał Batescu opuścić dom, tenże jednak do tej pory zdołał wywiedzieć się dzięki rodzinnej bibliotece o historii rodziny oraz wydarzeniach ongiś i niedawno nawiedzających okolicę. Wsparty właśnie tą wiedzą i własnymi obserwacjami udał się do kobiety po pomoc. Nie doczekał jednak wyjaśnienia sprawy, bowiem wkrótce zaginął, zdążywszy przed faktem wysłać do niej dramatyczny list, wskazujący, że goni go jakiś świetlisty i amorficzny stwór z innych sfer. Mimo utraty zleceniodawcy, kobieta podjęła się dokończenia sprawy. I tak pracowała z umiłowania do sztuki, a nie dla pieniędzy. Dlatego poświęcała uwagę wyłącznie dochodzeniom, które dotyczyły czegoś niezwykłego czy też wręcz fantastycznego. W wyniku analizy manuskryptu Batescu, następującego po nim śledztwa i dzięki konsultacjom z profesorem Petrosem Lorrimorem udało jej się odkryć, że Dewes został opętany przez swojego przodka, maga Riciarda Bilitosa, przebywającego poza sferą materialną. A dokładniej, to kliffota zwanego w księgach tajemnych jako „Mistrz”, którego ten ostatni swego czasu przyzwał z najgłębszych Otchłani, po czym utracił na jego rzecz swą wolę i ciało. To opętany Riciard odpowiadał za tajemnicze zaginięcia sprzed prawie dwóch wieków i powite wtedy przez liczne chłopki mutanty. Wydawał on niewinnych ludzi na żer swemu panu – Lordowi Kliffot o imieniu „Czekający u Progu” i przesycał poprzez swe czarnoksięskie praktyki okolicę energiami zepsucia. Nie zosotał ujęty bowiem upiekło mu się z inkwizytorami, a to dlatego, że przy wsparciu patrona potężną magią wymazał im pamięć o tym co zobaczyli i co im uczynił. Z kolei jego potomek, Alons, studiował nauki tajemne przez dziesięciolecia, by móc zdjąć z rodu mroczną klątwę sprowadzoną przez ojca i nie dać się opętać owemu bytowi, znanemu jako „Mistrz”. Lecz co najważniejsze, starał się także uchronić świat od otwarcia kolejnej pełnoprawnej do wyrwy do Otchłani. Czegoś, co z czasem mogłoby przybrać kształt i rozmiary Rany Świata z Mendevu… Fortunnie dla całego Golarionu, ostatecznie udało mu się to. Zapieczętował przejście do Otchłani, znajdujące się w zrujnowanej wieży, poprzez utworzenie u jej podnóża zaklętego magicznie ochronnego kamiennego kręgu. Następnie, zgodnie z relacją pochodzącą z dziennika jego syna Labana, udał się do Taldoru, porzucając rodzinne strony i jedynie przekazując na piśmie tajemnicze instrukcje, czego nie wolno robić przyszłym lokatorom. Daleki krewny, Ambrozi Dewes, który przyjął posiadłość dziesięciolecia później, jednak wiedziony ignorancją i ciekawością zignorował je. Wpierw odsłonił osobliwe okno na poddaszu, trafiając akurat na pełnię księżyca i niewyobrażalnie potworne przedstawienie, wtedy to jego ciało począł przejmować Bilitos/„Mistrz”. Wkrótce opanowując nieszczęśnika w pełni i wskrzeszając swego starego kompana w czarnoksięskich praktykach, Q’uamastizssa (który dla ukrycia tego faktu przybrał miano Q’uamais). Mniej więcej w tym czasie odwiedził go Stefan Batescu. Para czarnoksiężników bazując na niewiedzy tegoż, jego rękoma usunęła magiczne pieczęcie z kamiennego kręgu, a następnie zaczęła ponownie otwierać przejście dla „Czekającego u Progu”, czego dalszy ciąg jest już znany. Kobieta uzbrojona w wydedukowaną i zdobytą wiedzę udała się do mrocznego lasu, gdzie mieściła się przeklęta posiadłość. Podczas pełni zakradła się do zrujnowanej wieży i powaliła z zaskoczenia obu czarnoksiężników odprawiających akurat kolejny plugawy rytuał. Potem na podstawie informacji z manuskryptu Batescu odnowiła magiczny krąg, odkrywając przy okazji u podnóża wieży dziesiątki szkieletów należących ofiar Lorda Kliffot. Kolejnym jej krokiem było pochowanie nieszczęsnego Dewesa (Q’uamastizss rozpadł się po śmierci w pył), po czym zbicie zaklętej szyby z poddasza. Na sam koniec spaliła posiadłość wraz z biblioteką, by nikt nie mógł pójść w ślady kultystów. Po wszystkim zaś obiecała sobie nie podzielić się nigdy z nikim nigdy tym, co udało jej się odkryć, a zwłaszcza zobaczyć, kiedy przez moment nad zrujnowaną wieżą otworzyła się brama…
Po skończeniu grania utworu odłożyła instrument i sięgnęła po kieliszek elfiego absyntu, leżącego na pobliskim stoliku, zaraz obok dogasającej opiumowej fajki. Ledwie zdążyła upić nieco zielonkawego napitku, a ktoś zapukał do drzwi jej komnaty. Ze zmęczoną twarzą, nieco zamroczonym spojrzeniem oraz rozchełstaną koszulą nie posiadała adekwatnej prezencji do przyjmowania gości, ale postanowiła rozewrzeć odrzwia i sprawdzić kto postanowił ją odwiedzić. Okazało się, że był to goniec z listem. Po odbitej w laku pieczęci rozpoznała ród Lorrimorów. Pożegnała posłańca, zamknęła drzwi i otworzyła wiadomość. List zawierał mapę osady, gdzie mieszkał Lorrimor i wiadomość spisaną wprawną ręką. Kyoninka przeczytała ją dokładnie, i mimo odurzenia, doskonale zapamiętała jej treść. Tekst wzbudził w niej nie tylko cień żałoby, ale i sporą dozę podejrzliwości. Bo choć nie podawał przyczyny zgonu, to Lorrimor raczył wspomnieć we wcześniejszej korespondencji, że jeśli kiedykolwiek skona z dala od domu, badając nadnaturalne rzeczy, to z pewnością nie będzie to dziełem przypadku. Przestrzegając zarazem, że nawet jeśli sprawa dla każdego innego obserwatora wyglądałaby na czyste zrządzenie losu, to ona nie powinna dać się zwieść tym pozorom. Na szczęście adresatka nie należała do osób łatwowiernych i zadowalających się wątpliwymi odpowiedziami, dlatego jeszcze tego samego dnia spakowała się, by następnego ranka wyruszyć do Ravengro. Z powozu wysiadła smukła i urodziwa elfka o spiętych w koński ogon włosach koloru jasny blond, nieco ziemistej cerze oraz delikatnie podkrążonych, czujnych i zimnych szaro-niebieskich oczach. Nosiła na sobie wytworny, acz wysłużony długi hebanowy płaszcz ze zdobnym motywem, złotymi wykończeniami i dodatkowym skórzanym okryciem ramion, elegancką brunatną kamizelkę, białą koszulę, dopasowane do reszty stroju ciemne spodnie i wysokie buty. Z szyi opadał jej biały krawat spięty złotą broszą z zielonym agatem, a od ramion ciągnęła się długa peleryna. Dłonie osłaniały skórzane rękawiczki, zaś na głowę nałożony miała trikorn z fantazyjnym piórkiem. Po boku zwisała jej torebka na ramię, a pod płaszczem przepasywał bandolier wypełniony osobliwymi przyrządami, buteleczkami z płynami i dwoma nożami do rzucania. Przy pasie wisiały jej szpada, lewak i ręczna kusza.
Jeszcze zanim umilkł tętent oddalających się końskich kopyt, kobieta skończyła badać wzrokiem niegościnne otoczenie. Następnie ruszyła po rozmiękłej drodze w kierunku pobliskiego Ravengro. Miasteczko stanowiło dlań wręcz charakterystyczną ustalavską scenerię. Posępną, odpychającą i pełną marazmu. Chłodna, dżdżysta pogoda i bezlitosne smagnięcia wiatru jakby celowo starały się wprawić wędrowczynię w nędzny nastrój, czemu wtórowały popielato-czarne chmury chciwie zakrywające symbolizujące nadzieję słońce i jednocześnie rzucające złowrogi cień na ustawione w ciasnym szyku surowe, drewniane chaty zaściełające opustoszałe uliczki. Śledcza wychwyciła pozawieszane tu i ówdzie zabobonne zabezpieczenia przed stworzeniami mroku, niezbyt skuteczne, ale dające wyraźne świadectwo mentalności mieszkańców. Już przy samym wjeździe wrył jej się w pamięć ponury napis wypalony na sporym kawałku drewna. Aczkolwiek nie wzbudził w niej szczególnego zdziwienia. Przebywała od paru miesięcy w Ustalavie i znała nastroje panujące w tym kraju.
Podczas marszu przez Ravengro niejednokrotnie uchwyciła blask oczu nieśmiało spozierających spomiędzy uchylonych, przydymionych okiennic. Równie ciekawskich, co raptownie uciekających od spotkania z jej spojrzeniem. Kiedy w końcu dotarła do okazałej posiadłości Lorrimorów, poświęciła chwilę nadgryzionej zębem czasu, acz kunsztownej ciemnej fasadzie budynku. Jej misternym wykuszom i ryzalitom, precyzyjnie wykonanej elewacyjnej sztukaterii, smolistym żeliwnym zdobieniom i wzorzystej dachówce w kształcie rybiej łuski. Nie umknęła jej również drobiazgowa stolarka, z jaką wykonano werandę z gankiem.
Chwilę po obejrzeniu konstrukcji, zbliżyła się do drzwi i użyła kołatki.— Dzień dobry pani Alino, byłam umówiona. Jestem Shelessara Merilineth z Kyonin. Prywatna detektyw — przedstawiła się kobiecie, która uchyliła jej drzwi i wpuściła ją do środka. Śledcza od razu odnotowała niespójny ze słowami ton głosu służącej. Czyżby w głębi podzielała ona uprzedzenia wobec rodu przejawiane swoich ziomków? Pozostawiając tę sprawę na później, elfka zdecydowanym krokiem ruszyła za kobieciną, korytarzem docierając do obszernego, ładnie urządzonego salonu. Na miejscu od razu wyczuła znajomy zapach, który miał pozostać w pomieszczeniu jeszcze przez wiele dni, po czym przyjrzała się trumnie. Sosnowa i prosta stanowiła niezbyt wystawny wybór. Co musiało wynikać woli zmarłego, bowiem zdecydowanie rodzinę stać było na wiele lepszą. Blondynka skinęła głową służce i skorzystała z kieliszka, by napić się wina. „Pięć kieliszków, zatem spodziewają się jeszcze kilku gości” skonstatowała, patrząc na tacę. Jadła nie tknęła, i nie chodziło wcale o fakt, że w powietrzu unosiła się mało apetyczna woń. Do niej akurat była przyzwyczajona. Po prostu nie była zbyt głodna. Oceniając po zawartości półmisków, strawa była solidna i przedniej jakości. Ewidentnie Kendra chciała uhonorować przyjaciół jej drogiego ojca.
Usadowiwszy się na kanapie Merilineth poczekała na resztę spodziewanych gości i samą gospodynię. Z tej pierwszej grupy najpierw zjawiła się opancerzona i dobrze uzbrojona aasimarka z wisiorem przedstawiającym symbol bogini Pharasmy. „Homo celestialis, rzadki to widok" skomentowała w myślach, sondując wzrokiem przybyszkę. Po przywitaniu się zagadnęła ją. — Jak tam poszła przedwczorajsza celebracja Dnia Kości? Kwadrans później poczęli zjawiać się kolejni goście, sami mężowie. Postarała się wydedukować, kim są, czym się trudnili i skąd przybyli, ale nie zagadywała ich, jak to uczyniła drogą wyjątku wobec Serafiny. O wiele bardziej wolała obserwować, niż mówić.
Niecałe pięć minut po ostatnim gościu w salonie zjawiła się sama Kendra. Shelessara wnikliwie oceniła jej stan psychiczny, sposób wypowiedzi oraz inne detale. Nie zauważyła jednak nic podejrzanego. Sama odezwała się dopiero po kapłance Pharasmy. — Podróż upłynęła spokojnie, dziękuję — odparła na pytania gospodyni. — Jeśli pozwolisz, to przejdę od razu do konkretów. W końcu każde z nas przybyło tu we wiadomym celu. Przede wszystkim więc proszę cię, szanowna Kendro Lorrimor, byś zechciała przyjąć me najszczersze kondolencje z powodu utraty ukochanej osoby. Zdjęła na chwilę kapelusz i zerknęła wymownie w stronę sosnowej trumny. — Twój ojciec był wspaniałym człowiekiem, nietuzinkowym poszukiwaczem przygód, a przede wszystkim wybitnym uczonym obdarzonym niezwykle przenikliwym umysłem i drogim mi druhem. Jego śmierć to wielka strata nie tylko dla nas, ale i dla całego Golarionu… Lecz jak możesz się domyślać, swą ostatnią wolą nie wezwał nas tutaj, a szczególnie mnie, jedynie ze względu tę smutną uroczystość i łączącą nas ongiś zażyłość. Wszak był człowiekiem zapobiegliwym i nader roztropnym. Niewątpliwie spodziewał się, co może go spotkać. Dlatego istotne jest, byś podzieliła się ze mną wszystkim, co wiesz. Ale to później. Na razie wystarczy, jeśli powiesz nam, co się w zasadzie wydarzyło. Jak właściwie doszło do tej tragedii? Po wnikliwym wysłuchaniu i przetworzeniu w głowie relacji córki profesora elfka zwróciła się doń ponownie.— Czy mogłabyś uczynić mi drobną przysługę, dając znać po ceremonii, jeśli na pogrzebie zjawi się ktoś, kogo nie znasz bądź ktoś, kto nie bardzo miał ku temu powód?
|