Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2014, 18:15   #71
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Theodor liczył minuty dzielące ich od odjazdu pociągu do Rockville. Każda minuta dłużyła mu się niemiłosiernie. Kręcił się w tą i z powrotem przy wejściu na peron, gdzie umówili się z Joan i nerwowo spoglądał na zegarek.

W turystycznej torbie, poza niezbędnymi na kilka dni rzeczami, miał jeszcze zakupione na dworcu kanapki, dwie duże butle wody mineralnej, dwie puszki coli, jakąś książkę i swój najnowszy nabytek – telefon komórkowy. Co prawda model nie był jakiś super nowoczesny i aparat miał już za sobą rok eksploatacji oraz istniało ryzyko, że w Silver Ring nie będzie zasięgu, ale Wuoornos lepiej się czuł, mając to cudo techniki w kieszeni.

Ze zdenerwowania obserwował ludzi przechodzących przez terminal i przejścia na perony – wielokulturowy, wielobarwny tłum przelewający się w tę i w drugą stronę. Wszyscy lub prawie wszyscy się śpieszyli, co zdradzały nerwowe ruchy i krok. W innym dniu, niż ten, być może Theodor wypatrzyłby w tłumie jakąś ciekawą osobę i potraktował ją jako pierwowzór jakiegoś bohatera drugoplanowego.

Na przykład ten mężczyzna w tweedowej marynarce z gazetą w ręce – może to tajny agent przewożący ważne informacje, a gazeta to znak rozpoznawczy. Albo tamta młoda, atrakcyjna kobieta, która przy filarze poprawia sobie makijaż – zabójczyni z CIA, która w lusterku wypatruje swojego celu. A może mężczyzna o mocno zarysowanej, twardej twarzy w kombinezonie obsługi dworca – niebezpieczny terrorysta robiący rozpoznanie terenu, przed podłożeniem śmiercionośnych ładunków.

Takie rozmyślania pomogły pisarzowi nieco odbiec myślami od Joan. Jednak czas pomiędzy godziną obecną a tą, o której pociąg opuszczał stację, topniał przeraźliwie i Wuoornos obawiał się, że Joan coś się stało. Że zło, którego oboje doświadczyli, w jakiś niepojęty sposób wyciągnęło po nią szpony w drodze na dworzec.

Pomylił się. Na szczęście.

Joan wpadła zdyszana na peron cztery minuty przed odjazdem ich pociągu. Theo szybko wziął od niej bagaże i popędzili w stronę podstawionego pociągu. Zdążyli na minutę przed odjazdem. Kiedy zdążyli ułożyć bagaże w luku skład ruszył.

- Korki – wyjaśniła Joan, kiedy już zajęli swoje miejsca i złapali oddech. – Był jakiś wypadek na jednej z głównych ulic i taksówkarz miał problemy z objazdem.

- Już się martwiłem – wyjaśnił.

Uśmiechnęła się. Chyba podobała się jej jego troska o nią.

- Wiesz. Musieli zamknąć połączenie bezpośrednie z Silver Ring. Wysiądziemy w Rocksville. Po drodze w jakimś większym mieście zadzwonię do brata. Podjedzie po nas.

- Kiedy zamknęli linię? – zapytała.

- Nie mam pojęcia, Joan. Najwyraźniej w miasteczku jest gorzej, niż sądziłem. Wiesz, wszyscy młodzi, jakich znałem uciekali do większych miast. Tam, sama wiesz, przyszłość nie stwarzała większych perspektyw.

Uśmiechnęła się na jego słowa i pokiwała głową. Oboje byli przykładem takich uciekinierów.

- Chcesz wody? – zapytał sięgając do torby. – Kupiłem na dworcu.

- Jasne. Dzięki.

Podał jej butelkę i przez chwilę milczeli wpatrując się w okna, za którymi uciekały przedmieścia Chicago.

- Przed nami kawał drogi. Jak chcesz, to się zdrzemnij.

- Nie – wzdrygnęła się. – Wolę porozmawiać.

I rozmawiali. Wspominali stare czasy, kiedy byli młodzi i głupi. Ona zapytał ją o jej Zycie i dowiedział się tego, na czym mu najbardziej zależało. Joan była nadal sama. Jakoś nie udało się jej trafić, na tego właściwego, ale głownie, jak próbowała nieudolnie tłumaczyć, chodziło o karierę naukową. Praca wymagała wyrzeczeń. On jej opowiedział o swoim pobycie w wojsku i o tym, jak otarł się tam o śmierć. O tym, jak napisał pierwszą książkę, wykorzystującą osobiste doświadczenia z wojny. I jakoś tak szło.

Po kilku godzinach czuli się już rozluźnieni i uspokojeni, jakby znali się od wielu lat. Jednak przez cały ten czas Theodor miał pewną wątpliwość. Kilka razy, podczas jej opowieści, coś mu w niej nie pasowało. Ich wspomnienia wydawały się być rożne. Jakby … jakby Joan była kimś innym. No, ale minęło wiele lat, a czas potrafił zamazać swoim pędzlem obrazy wspomnień.

- Zjemy coś? – zaproponował Theodor.

Joan zgodziła się i po chwili, z bagażami, przenieśli się do wagonu restauracyjnego. On zamówił kurczaka z podwójnymi frytkami i piwo, ona sałatkę z makaronem i tuńczykiem, zupę i sok.

- Pamiętasz Anabell Clark? – zapytał, kiedy zaczęli jeść.

- Jasne. Miła dziewczyna. Czemu pytasz?

- Nie nic – Teodor znów poczuł się dziwnie.

On doskonale pamiętał Anabellę i jej siostrę. Dwie przesympatyczne, starsze panie, które miały dobre sześćdziesiąt lat, kiedy on opuszczał Silver Ring. Jakoś określenie „dziewczyna” nie pasowało do żadnej z nich. Coś było bardzo nie w porządku. Z pamięcią Joan, albo z jego własną.

Coś bardzo, bardzo nie w porządku.

Dokończyli posiłek rozmawiając o sprawach zupełnie nie związanych z tym, co się wokół nich działo, ani z ich wspólną przeszłością. O polityce i pogodzie w Chicago.

Kiedy wrócili do przedziału Theodor spojrzał prosto w oczy Joan i powiedział spokojnym, zdecydowanym głosem.

- Joan. Nie odnosisz wrażenia, że coś jest nie tak?

- Nie tak? – Joan pokręciła głową, jakby właśnie oszalał. – Jakieś koszmary na jawie próbują pozbawić nas życia. Wszystko jest nie tak.

- Nie o tym myślałem – wyjaśnił. – Chodzi mi raczej o nas. O ciebie, o mnie. Jakbyśmy byli innymi ludźmi.

- To naturalne, Theo – uśmiechnęła się, nadal go nie rozumiejąc. – Minęło naprawdę sporo czasu. Przeszliśmy osobno spory kawałek życia.

- Nie o tym myślę – powtórzył, jak zacięty mechanizm. – Zróbmy mały test, co? Przypomnij sobie jakieś miejsce w Silver Ring. Miejsce lub osobę. Charakterystyczną i znaną. A potem zapytaj o te miejsce i o tą osobę mnie. A potem ja zadam ci podobne pytanie.

- Do czego to zmierza? Bo trochę mnie niepokoisz.

- Sama zobaczysz. Mam wrażenie, że pamiętamy pewne osoby zupełnie inaczej. Jakbyśmy … jakbyśmy znali inne Anabell Clark. Wiesz. To możliwe. Czas zaciera wspomnienia, jak zauważyłaś. Ale jeśli okaże się, że wszystko pamiętamy zupełnie inaczej to …

Pokiwała głową wyraźnie zaskoczona. Nie musiał kończyć.

- Wiesz. Tak sobie myślę. A jeśli to nasza wina. To co nas spotkało. Zobacz. Oboje osiągnęliśmy sukces, sławę, pieniądze. Może to jest jakiś klucz. No nie wiem, może …

- Sprzedaliśmy swoją duszę diabłu, a teraz on się o nią upomniał? – zadała pytanie, jakby czytała w głowie przyjaciela z dzieciństwa.

- Ty to powiedziałaś, Jo – powiedział poważnym tonem. – Więc jak? Mały quiz o Silver Ring? Zaczynamy?
 
Armiel jest offline  
Stary 07-04-2014, 03:03   #72
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
W każdej znanej i zbadanej kulturze, obojętnie czy są to Indianie, Aborygeni, Rosjanie, Amerykanie, Etiopczycy czy Afgańczycy, cztery procent populacji cierpi na chorobę pochodzącą z grupy podstawowych zaburzeń psychicznych: schizofrenię, cyklofrenię, parafrenię i paranoję. Z tego leczona jest może jedna dziesiąta – najcięższe przypadki, osoby nie potrafiące żyć samodzielnie, lub stanowiące zagrożenie dla społeczeństwa.

Korytarz prowadzący na oddział psychiatrii nie wyglądały zachęcająco. W zimnym blasku migających wściekle świetlówek widać była prowadzący od lub do wejścia głównego brunatny szlak zaschniętej krwi. Posoka kleiła się do butów iluzjonisty gdy biegł szpitalnym holem. Michael nie był zainteresowany jakie indywidua spotka u czubków i na jakie schorzenia mogą cierpieć pacjenci zamknięci w ciasnych izolatkach. Nie miał jednak wyjścia, musiał wejść do środka – pogoń była coraz bliżej. Już miał przekroczyć próg, gdy jego wzrok padł na okno. Jak wszystkie inne, było zabite deskami, ale drewno ramy okiennej wydawało się bardziej naruszone zębem czasu niż inne. Na powierzchni widniały płaty łuszczącej się farby, spod której przezierały ciemne plamy zbutwiałego materiału. Michael chwycił w ręce leżący na posadzce metalowy wspornik do noszy i za jego pomocą podważył deskę. Z zadowoleniem zobaczył, że puściła bez trudu, potem kolejna i jeszcze jedna. Iluzjonista szybkim ruchem otworzył okno i wyjrzał na zewnątrz. Jeszcze nigdy nie czuł się tak cudownie, mogąc odetchnąć świeżym powietrzem, nie zwracał nawet uwagi na to, że trochę śmierdziało dymem. Jego radość szybko się jednak skończyła. Korytarz znajdował się na trzecim piętrze, więc skok w dół na położone jakieś osiem metrów niżej kamienne płyty dziedzińca nie wchodził w rachubę. Krzyknął, a głos odbił się echem i trafił w pustkę. Panowała ciemna noc, także wołanie o pomoc nie zdało się na wiele, gdyż w pobliżu nie było nawet żywej duszy. Przyszpitalny parking świecił pustkami, kanciapa ciecia straszyła ciemnym, wybitym oknem, resztę widoku natomiast, okrywał woal nocy.

Jeszcze bardziej komplikował sytuację brak schodów pożarowych oraz jakiegokolwiek gzymsu potencjalnie umożliwiającego zgubienie pogoni – gryzonie nie powinny zapuścić się w takie miejsce, a jeśli już, to straciłyby siłę gwarantowaną przez stado. „Ze sprzętem do iluzji lewitacji mógłbym bez trudu przelecieć nawet do sąsiedniego skrzydła” – w umyśle magika błysnęła myśl. Nie był jednak na scenie. Co gorsza, nawet nie reżyserował makabrycznego przedstawienia, którego był częścią. Od początku dał sobą manipulować. „Najpierw Mia i jej zagadkowy wypadek. Potem tajemnicza postać i gigantyczne szczury, ucieczka labiryntem korytarzy a teraz ten oddział. Zaraz, czy te zdarzenia nie zaczęły się wcześniej? Czy nie było jeszcze jednego fragmentu układanki? Czegoś niezwykłego, zwiastującego przyszłość? Może tajemnicza karta tarota i głupawa notatka były zarzewiem zła, a zranienie asystentki na scenie jedynie kontynuacją chorego interludium? Jaka figura widniała na tym kartoniku? Średniowieczny kuglarz… protoplasta współczesnych iluzjonistów, wykonujący klasyczny trik z repertuaru.” Związek karty z pozostałymi wydarzeniami był jednak mocno naciągany i Michael nie wiedział, czy faktycznie jest to możliwe, czy podświadomość podsuwa mu te rozwiązanie, aby skołatane nerwy zaznały nieco spokoju, gdy przekona sam siebie, że widzi pewien sens w tym co dzieje się dookoła. Uczucie osamotnienia i zagubienia nie opuściły go. Stracił poczucie czasu, wielokrotnie pomylił drogę w gąszczu pomieszczeń, a krwiożercze stado nadal pragnęło jego mięsa. I nigdzie nie było widać żywego ducha, choć w obecnych okolicznościach Michael nie uważał tego za wadę.

Paradoksalnie, rozwiązanie wszystkich problemów było na wyciągnięcie reki. Wystarczyło tylko wychylić się za parapet i… „Mowy nie ma, nie wyskoczę” – pomyślał Michael. „Montbalnc nie pokazał jeszcze ostatniej sztuczki. Czas ruszać dalej.” Zrezygnowany odsunął się od okna. Pod parapetem dostrzegł namazane krwią słowo „redrum”, wyglądało jakby zostało napisane przez dziecko lub kogoś o drżących rękach. Obok widniały szkarłatne odciski dłoni. „Ktoś ma wisielcze poczucie humoru. Lepiej trzymać się od niego z daleka. I szerokim łukiem omijać ten czerwony pokój”. Montblanc skierował się na psychiatrię, zatrzasnął za sobą drzwi i podparł je starym krzesłem, ciężkimi noszami i kawałkiem płyty pochodzącym prawdopodobnie z połamanej szafy. Czy to opóźni pogoń i kupi cenne minuty? Bóg jeden raczył wiedzieć, jednak iluzjonista poczuł się nieco bezpieczniej. „Będzie dobrze, zaraz się stąd wydostanę” – powtarzał jak mantrę, wykonując jednocześnie ćwiczenia uspokajające, które zwykle pomagały mu opanować tremę przed największymi widowiskami, które dawał. Nic nie przygotowałoby go jednak na widok, jaki ujrzał w stróżówce znajdującej się zaraz za rogiem. W środku były ciała. Może dwa, może więcej – tego nikt nie byłby w stanie policzyć, gdyż wszystkie były porąbane na małe kawałeczki wielkości dłoni. Często nawet na mniejsze. Krew była wszędzie, posoka pokrywała ściany, sufit i skąpe meble brunatną warstwą. Śmierdziało jak w rzeźni. Montblanc zwinął się w pół i gwałtownie zwymiotował. Opanowanie torsji zajęło mu trochę czasu. Patrząc na pokój, w pełni zrozumiał informację przekazaną przez napisaną na korytarzu wiadomość „redrum”, czerwony pokój… czytane od tyłu daje „murder”…

Dokładniejsze oględziny pomieszczenia ujawniły głębokie nacięcia na ścianach, pocięte krzesło i pulpit. Bez wątpienia zrobił to ktoś obdarzony ogromną siłą. I agresją. Michael porażony bestialstwem bijącym z pomieszczenia cofnął się o krok i pod stopą poczuł walcowaty kształt. Była to solidna gumowa pałka, służąca zapewne do „uspokajania” najbardziej krewkich pacjentów, którym psychotropy już nie pomagały, względnie wzięli za dużo lub za mało. Walcząc z obrzydzeniem Montblanc oswobodził rękojeść broni z wciąż zaciśniętych na niej kurczowo palców.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 07-04-2014, 22:29   #73
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Sophie zawahała się. Tak naprawdę mogła albo spróbować sprawdzić stację metra, albo dalej błąkać się po okolicy w nadziei, że nie dopadnie jej żadna z tych bestii. Różnica polegała na tym, że wybór metra wydawał się być logicznym rozwiązaniem skoro miała jakieś… wspomnienia… na jego temat.
Czemu nie spróbować?
Fotografka zaczęła się rozglądać po okolicy poszukując zejścia do metra. Znalazła je, ale było ono zawalone i zagruzowane, więc powróciła do wyrwy rozglądając się po jej stanie. Doszła do wniosku, że zejście po zawalonej powierzchni będzie trudne, ale nie niemożliwe i nie musi się skończyć złamaniami o ile będzie uważać. Powoli i uważnie zaczęła schodzić po gruzowisku, aż na powierzchnię opuszczonej stacji.
Kiedy poczuła stały grunt pod nogami odczuła ulgę, że odbyło się bez wypadków, które nawet jeżeli niezagrażające życiu mogły się okazać krytyczne w jej walce o przetrwanie. Rozejrzała się i zobaczyła… stary kiosk z gazetami, który oferował same chińskie tytuły. Zobaczyła też wąski korytarz, którym przecież... prowadził ją Kim Yur. Tak przynajmniej jej się wydawało, jako że pamiętałalekko przygarbioną postać chińczyka prowadzącą ją nim. Obecnie jednak korytarz pogrążony był w mroku.

Sophie odetchnęła głęboko i włączyła latarkę, po czym zagłębiła się w owy korytarz, który okazał się być korytarzem technicznym dla obsługi metra. Kobieta stanęła przed dużymi, żelaznymi drzwiami. W pierwszym momencie pomyślała, że na pewno są one zamknięte, ale mimo tego postanowiła sprawdzić. Ku jej zdziwieniu te mocno przerdzewiałe drzwi dały się otworzyć, choć z głośnym zgrzytem i oporem. Fotografka wyciągnęła pistolet i ostrożnie, ważąc każdy krok jakby był, i mógł być, jej ostatnim ruszyła przed siebie, aby…

...pojawić się w Heaven’s Hill… luksusowym hotelu dla bogatych gości wybudowany w Silver Ring.

Sophie zatrzymała się zaskoczona, chociaż po tym wszystkim, co się wydarzyło… Rozejrzała się i dziękowała niebiosom, że przynajmniej w tym momencie nikt nie próbował jej zabić.
Hotel był mocno zniszczonym, jak po pożarze. Był to największy hotel i prawie każdy nastolatek pracował w nim przez jakiś czas jako boj hotelowy lub pokojówka. Sophie ruszyła w stronę wyjścia, ale tym razem jej ten świat nie zaskoczył mile. Wyjście jbyło zamknięte żelaznymi sztabami, od środka, alle niestety były zbyt ciężkie, aby mogła je zdjąć. Spojrzała w stronę okien, ale te także nie dawały nadziei, będąc zabite deskami.
W powietrzu czuć było wszechobecny zapach spalenizny, a do tego było bardzo cicho. Sohpie wzmocniła chwyt na broni. Nie wiedziała jak wybrnąć z tego wszystkiego, ale nauczyła już się, że przebywanie w jednym miejscu to najgorsza z decyzji. Ruszyła więc przed siebie, poszukując wyjść bocznych, chociażby dla dostawców...
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 08-04-2014, 23:00   #74
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sophie Grey


Heaven’s Hill… iluż miłostek był tu świadkiem. Iluż pocałunków.


Miedzy kolumnami wszak całowała się pierwszy raz. Tu podglądnęła małżeńską parę, na niemałżeńskiej schadzce. I zachowała to dla siebie.
Z Heaevn’s Hill wiązało się wiele wspomnień, ale to miejsce nie było Heaven’s Hill. Tylko jego trupem.


Kolumny były w opłakanym stanie, ściany odrapane z tynku, drzwi zniszczone… Ten widok był nader bolesny i piękny zarazem. Wart zdjęcia.
Hotel był cichy i wymarły, ale jak się okazało… nie powinien być pusty. Wszelkie wyjścia na parterze zostały zatrzaśnięte i zabarykadowane. Ale od wewnątrz. Więc ktoś tu powinien być.
Ruszyła na piętro więc licząc, że tam znajdzie jakieś możliwe wyjścia. Pamiętała wszak architekturę tego miejsca. Ruszyła poprzez… korytarza z pokojami przeznaczonymi dla średniozamożnych klientów i zamarły .Ale to akurat miejsce nie było takie jak być powinno.
Korytarz, choć uszkodzony przez czas i ogień był nadal rozpoznawalny. Niemniej drzwi do pokojów… sosnowe drzwi były identyczne jak te w Heaven’s Hill, poza widocznym grawerunkiem na każdym z drzwi.
Karty tarota.
Każde drzwi miało na swych deskach wypaloną w drewnie kartę tarota. Każde drzwi miało zamek na kartę magnetyczną.
A na jednych z nich widniał obrazek identyczny z tym, który trzymała w kieszeni spodni.


Świat.

Teodor Wuornoos


Im dłużej rozmawiali, tym ich wspomnienia różniły się coraz bardziej. Joan La Sall nie była tą Joan z którą spędził dzieciństwo. Jej historia choć zbieżna z tym co pamiętał różniła się w wielu szczegółach, drobnych… ale kluczowych. Niemniej kto miał rację?
Które Silver Ring było prawdziwe. Jego czy jej?
I co z tego wynikało?
-Jeśli zawarliśmy pakt z diabłem, to czy nie powinniśmy tego pamiętać? Wreszcie… czy nie powinniśmy oddać mu duszy dopiero po śmierci? Chyba że to już jest parszywy czyściec, piekło, limbo… jak zwał tak zwał. I wtedy nie ma dla nas nadziei. Zresztą ja nie pamiętam swojej śmierci, a ty?-urywany to rozumowania świadczył o zmęczeniu. Joan od dłuższego czasu próbowała rozwikłać zagadkę, ale nic dotąd nie udało się jej ułożyć z kawałków które miała.
Spojrzała przez okno i westchnęła cicho.- Dojedziemy do miasta, to wtedy wszystko pewnie się wyjaśni.
Na razie jednak dojeżdżali do tunelu… Pociąg powoli zanurzał się w jego czeluści i nagle…


...światła zgasły. Nastąpiła ciemność, co Joan skwitowała całkiem po męsku.- Cholera.
Ciemność wypełniała przedział, co gorsza… ciemność nieprzenikniona. W tej ciemności, wrzaski bólu i krzyki rozpaczy. A komórka Teodora nie chciała się zaświecić po wyjęciu z kieszeni. Kilka minut w ciemności po których opuścili tunel. I wtedy światła rozjarzyły się.


I Teodor wraz z Joan zauważyli że są w przedziale sami. Joan sięgnęła po rewolwer. Drżącymi dłońmi otworzyła bębenek i przeliczyła w nim naboje.
-Gra… znów zaczęła się od nowa.- odetchnęła z ulgą widząc, że nie brakuje ani jednego.

Emma Durand


Nigdy dotąd nie skradała się do własnego domu. Nigdy dotąd nie musiała wspinać się po przerdzewiałej konstrukcji schodów przeciwpożarowych. Ale ten świat Koszmaru tracił już posmak nowości. Bo co jeszcze mogło ją zadziwić w tym surrealistycznym świecie?
Dotarła do okna… zamknięte. Musiała jeszcze tylko rozbić szybę. Nie udało się. Szkło było wzmocnione, na szczęście ramy okienne przegniłe i puściły. Kilka kopnięć pozwoliło wypchnąć szyby z owych ram. i tak sforsować wejście do jej małego azylu. Powinien się teraz uruchomić alarm, oraz cichy alarm na posterunku policji… ale tym jakoś Emma się nie przejmowała.
Otworzyła okno i weszła do swego zdewastowanego mieszkania.


Nie dziwiły ją odrapana ściany, nie dziwiły wulgarne napisy na nich… część zapisana szminką, część krwią. Część napisów...dotyczyła niej, część innych osób które znała. Andrei Gauthier, Boba Andertona, Sophie Grey…
Zniszczone mienie i książki, rozwalony telewizor… Nie martwiło to Emmy. To było wszak odbicie jej mieszkania z Koszmaru. Nie było prawdziwe… Chlupot natomiast był prawdziwy. Chlupot dochodzący z łazienki. Odgłosy kąpieli.
Ktoś był w mieszkanku Emmy, ktoś korzystał z jej wanny. Otwarcie drzwi…


...wzbudziło dreszcz przerażenia i odrazy. Kre rozlana na podłodze… Krew wypełniająca wannę. Jakaś nieznana Emmie kobieta z odrąbaną ręką leżała na ziemi. Na szczęście nie była to Susan.
Jej ręka leżała pod ścianą. Piła łańcucha z okrwawionym ostrzem też. I ktoś pławił się w krwi. Zgrabna kobieca noga wyłaniała się z wanny.
-Długo to trwało… Myślałam, że będę na ciebie czekać wieczność.- władczy kobiecy głos, jednocześnie znajomy i nieznany zarazem. Wydawało się Emmie, że słyszała go wiele razy, ale nie potrafiła dopasować do żadnej osoby.

Michael Montblanc


Był uzbrojony, to dawało nadzieję. To dawało odwagę do stawiania kolejnych kroków naprzód. Miną stróżówkę.
Dalej był korytarz… słabo oświetlony… z kolejnymi krwawe napisy… szlak krwi prowadził niestety dalej. Wprost do zwłok w kaftanie bezpieczeństwa. Zwłok z odrąbanymi rękami i nogami. Zupełnie jakby nieszczęśnik doczołgał się jak jakaś chora parodia ludzkiej gąsienicy. I tu w korytarzu stracił głowę … dosłownie… leżała pół metra od okaleczonego korpusu.
Michael nie miał wyboru… musiał wyminąć zwłoki i szlak krwi i skierować swe kroki dalej, w głąb izolatek.
Sale te były puste i zakrwawione i otwarte… szaleńców nie było widać. W dodatku ciemność gdzieniegdzie rozświetlana świetlówkami odkrywała kolejne ślady sadystycznej masakry.
Dotarł w końcu do świetlicy… Zabite okna… połamane stoły. Pielęgniarze z rozprutymi brzuchami powieszeni za własne jelita zaczepione o nieczynne wiatraki.
I wtedy.. podłoga zadrżała. Coś się zbliżało, coś dużego ciężkiego.


Kroki, ciężkie powolne… głośne. Podbiegł do drzwi świetlicy od których je słyszał. Zobaczył przez nieduże okienko w drzwiach długi korytarz. Lampy oświetlały go chorobliwie żółtym światłem. Niektóre lampy. Większość była zgaszona. Dlatego dopiero po chwili magik zobaczył jakąś olbrzymią sylwetkę wypełniającą prawie cały korytarz...


A gdy weszła w światło… Żółtawa skóra, góra mięśni, prymitywna gęba… Ponad dwumetrowa góra mięśni trzymająca wielki okrwawiony topór. Ani chybi zbuntowany pacjent. Co gorsza trzymał ten topór jedną ręką i to z wyraźną swobodą. Prawa ręka była bowiem zajęta targaniem kogoś za sobą.
I zbliżał się… z każdym krokiem, był coraz bliżej świetlicy w której znajdował się Michael.
I nie wyglądał zbyt przyjaźnie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-09-2014 o 15:26.
abishai jest offline  
Stary 14-04-2014, 10:35   #75
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Kim jesteś i po co tu na mnie czekasz. - słowa zabrzmiały jak warknięcie, a Emma poczuła nagły przypływ złości. Ktoś się nią bawił i to być może była ta kobieta, której nogę miała okazję właśnie podziwiać. W swoim własnym mieszkaniu, w swojej własnej wannie. Pełnej krwi, jak cały ten cholerny świat. Czy to jest ta krwawa królowa, o której bełkotały stwory w zoo? Jeśli tak, to była zdrowo pieprznięta, bardziej, niż wszystkie Koszmary razem wzięte.
Chlupot krwi zmieszał się ze śmiechem kobiety. - Jak to kim jestem? Jam jest Cesarzowa, awers tej samej karty.
Emma poczuła, jak oblewa ją zimny pot. Wystająca z wanny łydka nagle wydała jej się bardzo, bardzo znajoma - Chcesz powiedzieć, że jesteś… mną? - ostatnie słowo było ledwie słyszalne, z trudem przebiło się przez ściśnięte gardło.
- Tak. Jestem tobą. - odpowiedział głos kobiecy zza kotary, kończąc wypowiedź perlistym śmiechem. - Jestem twoim grzechem, wstydem, egoizmem, jestem tym fragmentem, który odrzuciłaś i zapomniałaś. My wszyscy jesteśmy waszą winą.
- Jak… jak to… możliwe? - nie było dokąd uciekać… zresztą wokalistka i tak stała w miejscu, niezdolna do wykonania choćby najmniejszego gestu.
- Nie wiem… Nie jest mi to dane. Dopóki jesteśmy dwie, ja nie wiem. Ale jak będę jedna... Jak zabiję ciebie, poprzez moje sługi… - wymruczała zmysłowo kobieta zza kotary. - O ile ja zabiję ciebie, niestety inne karty nie respektują tej sytuacji i mordują nie swoje rewersy. To… złe podejście. Ale wynika z natury awersów i rewersów tych kart. Osobiście nie lubię brudzić sobie dłoni… są zbyt ładne na to. Dlatego wolę użyć sług. Mogę jednak zabić cię osobiście, bezboleśnie i w bardzo przyjemny sposób… o ile nie będziesz stawiała oporu.
- A może to ja zabiję Ciebie… co wtedy? - kolejna fala złości połączona z desperacją pchnęła Emmę do działania. Rzuciła się naprzód, by odsłonić kotarę, gotowa złapać swój rewers za włosy i przytrzymać pod powierzchnią krwi, aż się utopi. Nie bała się, że przy okazji ubrudzi sobie ręce… zapominając też o tym, że otaczająca Cesarzową krew mogła zamienić się w potwora.
Za kotarą ukrywała się blada kobieta w wannie wypełnionej krwią… ludzką krwią. Jej odór wręcz wypełniał nozdrza. Co jednak dziwne, ta krew nie lepiła się do jej ciała.


- Doprawdy? - zapytała kpiąco Cesarzowa, a z krwi wynurzyły się węże z niej stworzone, węże z paszczami pełnymi klów. - Nie tak łatwo zabić rewers. Powiedz mi moja droga. Jak to planowałaś zrobić?
- Skutecznie… - warknęła w odpowiedzi Emma, jednocześnie mocno szarpiąc łańcuszek, na którego końcu powinien się znajdować korek zamykający odpływ wanny. Miała nadzieję, że krew spłynie rurami kanalizacyjnymi, co da jej choć trochę czasu.
Jednakże krew otaczająca cesarzową nie respektowała praw fizyki. Kobieta powoli wstawała z wanny, pozwalając czerwonej cieczy oblewać jej ciało i krzepnąć na kształt sukni. - To było sprytne… miło mieć za awersinteligentną osobę, ale i tak… musisz zginąć, moja droga. Wierz mi, zasługujesz na śmierć.
- Niby dlaczego? - ostatnią szansą dla niej była próba przewrócenia wanny… może nóżki poluzowały się na tyle, że da się ją ruszyć… ostatecznie wyraźnie minęło sporo czasu od momentu, w którym ją kupiła.
Może też spróbować uruchomić piłę łańcuchową, choć nie była pewna, czy ją utrzyma. Ostatecznie tego typu sprzęt zwykle sporo ważył...
Jeśli i ta próba się nie powiedzie… cóż, Emma nie zamierzała ot, tak, dać się zabić. Pozostawała jej ucieczka… i może po drodze krótka wizyta w kuchni, w której powinny jeszcze być jej kupione za spore pieniądze, niemieckie noże ze stali nierdzewnej. Pamiętała, że były bardzo, bardzo ostre.
- Za dużo pytasz jak na nieboszczyka. - krew przelała się do dłoni kobiety tworząc długi, ostry miecz, którym Cesarzowa zamachnęła się, zmuszając Emmę do odskoczenia. - Chciałabym być dla ciebie miła i załatwić sprawę w cywilizowany sposób, ale nie… ty musisz wszystko utrudniać.
W łazience zaś zaczęły się formować bąble z rozlanej krwi. Cesarzowa wzywała swe sługi.
Tu już nie było czasu na wymyślanie sprytnych planów i ciętych ripost. Kobieta miała tylko dwa wyjścia: albo da się grzecznie zabić, albo jak najszybciej znajdzie się jak najdalej od swego morderczego rewersu… i zdecydowanie wolała tę właśnie opcję. Nie czekała, aż krwiste stwory się uformują a miecz z krwi dosięgnie celu. Po drodze zgarnęła tylko z apteczki wszystkie buteleczki z antykoagulantem, jakie udało jej się wypatrzyć w biegu i puściła się pędem, by jak najszybciej opuścić niegościnne progi swego własnego domu.
- Kreeew… krwii dla krwawej…- te słowa słyszała za sobą, opuszczając łazienkę. Cesarzowa nie była bowiem w stanie tak szybko wyjść z wanny i sformować do końca sukni, więc tylko wskazała mieczem cel dla swych potworków, wrzeszcząc. - Zabić ją! Zabić niewdzięcznicę!
Biegła przed siebie przez tak dobrze znane, a jednocześnie tak obce pomieszczenia jej niewielkiego mieszkanka. Kuchnia była po drodze… przystanęła na chwilę, gorączkowo rozglądając się wokoło. Z butwiejących szafek pełnych niegdyś szkła, porcelany i ceramiki nie mogła mieć większego pożytku. Ale noże ocalały, czekały na nią, piękne i błyszczące… jak nowe. Warto było wydać na nie tyle pieniędzy… - przeszło kobiecie przez myśl, kiedy pakowała do torebki dwa noże o szerokich ostrzach, owijając je tylko we własną, zdjętą z szyi chustkę. Po chwili jej wzrok padł na dwie rzeczy, pozornie sprzeczne. W kącie leżała gaśnica, a obok niej błyszczała brudną bielą zapalarka. Bez większej nadziei wzięła ją w dłoń i pstryknęła… na końcu metalowej rurki pojawił się niewielki płomyczek, który odbił się w oczach Emmy. Ogień… ogień i gaśnica. Krew nie powinna wytrzymać w starciu z płomieniami, tak samo upiorna Cesarzowa… decyzja o podpaleniu własnego domu nie było łatwa, w końcu to przecież jej dom. Ale nie, przecież nie jej, tylko rewersu…
Stwory uformowane z krwi były powolne, ale i tak słyszała ich zawodzenie o krwi dla krwawej królowej. Wokalistka podjęła wreszcie decyzję. Spali to mieszkanie i oby Cesarzowa spłonęła wraz z nim. Powoli ruszyła w kierunku łazienki tak blisko niej, na ile wystarczyło jej odwagi i przytknęła zapalarkę do jednej z wystających klepek parkietu. Kiedy zaczęła się tlić, postąpiła tak samo z kolejną i kolejną… cofając się w kierunku rozbitego okna. Po drodze podpalała wszystkie meble i przedmioty, które miały szansę się zapalić. Wreszcie wdrapała się na szeroki parapet, za którym sterczały pręty schodów przeciwpożarowych i z lekką nostalgią wpatrzyła się w efekt swoich działań.
Płomienie ogarnęły powoli całe mieszkanie… bardzo powoli. W końcu mieszkania nie budowano nigdy tak, by łatwo mogły się zapalić. Także i mieszkanie Emmy nie zmieniło się gwałtownie w ognistą pułapkę. Ale bariera żaru oddzieliła Emmę od wychodzących z łazienki sług Cesarzowej. Nie miała co czekać na efekty. Bulgoczące stwory samobójczo rzucały się w płomienie, ginąc przy tym, ale dusząc ogień przy “akompaniamencie” smrodliwych oparów. Kolejne bestie przechodziły przez ten szlak, podążając za swą ofiarą.
Ocknęła się, gdy pierwszy ze stworów znalazł się niebezpiecznie blisko niej. W pożegnalnym prezencie polała parapet antykoagulantem i już po chwili znów wisiała na schodach przeciwpożarowych, ściskając w jednej ręce cenne znalezisko, jakim była gaśnica. Solidnie ciężka i z nienaruszoną plombą, co dawało nadzieję, że nadal działa.
Nie miała co czekać zresztą, ślepo oddane swej pani sługi podążały za nią bez względu na ból. Gdzieś tam nad nią rozległ się odgłos rozbijanego okna. Obejrzawszy się za siebie, Emma dostrzegła humaoidalną sylwetkę z dużymi karminowymi błoniastymi skrzydłami. Cesarzowa opuściła jej płonący już dom.
Jedynym pragnieniem Emmy w tym momencie było jak najszybciej zniknąć z oczu tej latającej wiedźmie, więc zbiegła szybko po schodkach, a potem po gruzowisku i ruszyła biegiem w tak dobrze jej znane uliczki, by skryć się w podcieniach galerii handlowej i choć przez chwilę odpocząć.


Latająca wysoko Cesarzowa była łatwa do zgubienia wśród labiryntu ulic i wysokich budynków. Jej słudzy byli zbyt powolni… by ją dogonić. I wkrótce Emma znalazła się przy ulubionej galerii handlowej.


Budynek był zamknięty, ale był też zdewastowany, a wszystkie witryny sklepowe wybite.
Dlatego też Emma nie namyślając się szczególnie długo, przekroczyła ramę jednego z wybitych okien i ruszyła sprawdzić, jakie towary ocalały w starciu z czasem i Koszmarem. Przydałoby jej się więcej antykoagulantów - wyglądało na to, że krew będzie ją prześladować za każdym razem, gdy się tu znajdzie a i teraz natknięcie się na te monstra było tylko kwestią czasu. Przynajmniej dopóki nie znajdzie upragnionych drzwi.
Przydałaby jej się też broń. Dlaczego nie kupiła jej wcześniej? Próbowała zaklinać rzeczywistość zamiast wyciągnąć wnioski i ma tego skutek… przydałoby jej się też więcej zapalarek i może coś łatwopalnego… i koniecznie większy plecak lub torba na to wszystko. Jej torebka była zdecydowanie zbyt mało pojemna, by sprostać wymaganiom wojny.
Bo Emma zrozumiała już, że to wojna. I zamierzała ją wygrać.

Godzinę później siedziała na rozpadającej się huśtawce ogrodowej, będącej pozostałością wiosennej ekspozycji sklepu, powoli żując kanapkę i robiąc w myślach przegląd rzeczy, które udało jej się znaleźć. Leżały one teraz upchnięte w jedynej torbie plażowej, która przetrwała upływ czasu i była dość duża, by sprostać wymaganiom Emmy. Dzięki temu, że doskonale znała tę galerię, zlokalizowanie wszystkich potrzebnych sklepów nie sprawiło jej specjalnej trudności. Apteka i drogeria dostarczyły jej dość antykoagulantu, by poczuła się odrobinę pewniej, poza tym środki odkażające i dezynfekujące, zmywacz do paznokci, jakieś plastry i cały stos bandaży. Większość z nich i tak nie nadawała się do opatrywania ran, ale jako materiał na prowizoryczną pochodnię nadawała się znakomicie. W kolejnym wybrała sobie pistolet, który w miarę szybko zdołała przeładować i spory zapas magazynków, dwie latarki i baterie do nich. W razie awarii również zapasowe zapalniczki. Zbutwiałe manekiny na wystawach wyglądały upiornie, więc minęła je szybko i zeszła do podziemnego supermarketu. Artykuły żywnościowe nie nadawały się już do spożycia, ale butelkowana woda mineralna jak najbardziej… między półkami znalazła nawet kilka opakowań słodzika, co przyjęła z wielkim entuzjazmem... a także zapomnianą butelkę wódki, która w ostateczności mogła posłużyć jako podpałka. Noże zabrane z kuchni przełożyła do torby, zastępując je znacznie praktyczniejszą bronią palną. Do podręcznej torebki włożyła też po trochu wszystkiego co znalazła, licząc się z tym, że większą torbę być może przyjdzie jej porzucić po drodze.
Tak przygotowana powoli dokończyła posiłek, popiła kilkoma łykami wody i po raz ostatni zakołysała huśtawką. Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że siedzenie tutaj nie ma sensu. Jeśli chciała przeżyć, musiała szukać wyjścia. Jeśli natknie się po drodze na swój rewers…
Cóż…
Dla nich obu nie było tu miejsca.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 15-04-2014, 22:27   #76
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Już pierwszy rzut oka na odmieniony, mroczny pociąg wystarczyło, by Theodor zrozumiał. Królicza nora znów ich wciągnęła. Koszmar zaczął się na nowo. Tym razem nie był tutaj sam. Żadne z nich nie było. Mieli w tej ciężkiej próbie siebie i to pozwalało mieć nadzieję, że tym razem wszytsko potoczy się lepiej.

Wuornoos spojrzał na Joan. Kobieta miała rozszerzone oczy i trzęsło się jej ciało. Twarz Joan zastygła w grymasie przerażenia. Była na granicy paniki, nad którą jednak jeszcze panowała. Theo zastanawiał się, jak długo dziewczyna wytrzyma i jak zareaguje. Martwił się o przyjaciółkę z dzieciństwa, chociaż domyślał się, ze sam nie wygląda lepiej.

- Co robimy? – zapytał, starając się zachować spokojny głos pokerzysty. Nie miał zamiaru jeszcze bardziej jej straszyć. – Czekamy? Uciekamy? W tył pociągu czy w stronę lokomotywy? Masz jakiś pomysł?

Mężczyzna już podjął wcześniej decyzję. Chciał jednak zająć umysł Joan czymś innym, niż budzące się przerażenie. Dać jej pozory wyboru, podrzucić linę, dzięki której mogła odzyskać iluzję kontroli nad sytuacją. Bo to, że nie mieli na nią najmniejszego wpływu, Theo doskonale wiedział.

- Co ty proponujesz?

Oddała inicjatywę w jego ręce, tak jak przypuszczał. Typowa kobieca reakcja, kiedy w pobliżu jest mężczyzna. Poszukać schronienia w szerokich ramionach, ukryć się za siłą fizyczną samca. W innym momencie dla Theodora byłby to powód do męskiej dumy. W tym jednak konkretnym momencie bardziej martwił się o to, skąd tym razem nadejdzie zagrożenie i jak śmiercionośne się okaże.

- Idziemy do lokomotywy – zaproponował. – Łatwiej będzie nam zorientować się w sytuacji.

Pokiwała głową, niezbyt chyba przekonana. Chwyciła rewolwer w obie ręce i powiedziała głośno – może ze strachu, a może aby przedrzeć się głosem przez turkot pędzącego pociągu.

- Musisz iść pierwszy i otwierać drzwi.

- Jasne, Joan - zgodził się pisarz. – Tylko mi przez przypadek nie odstrzel łba. Dobra.

Miał to być żart, ale nie zabrzmiał śmiesznie. Joan posłała mu dość niechętne spojrzenie.

Nie tracąc więcej czasu ruszyli w wybranym kierunku. Po otwarciu drzwi do kolejnego wagonu, Theo poczuł silny niepokój, iż może jednak podjęli niezbyt mądrą decyzję.

Kolejny wagon cuchnął jak rzeźnia. Cała podłoga w wagonie pokryta była krwią. Co więcej, krew wylewała się również z ułożonych w lukach bagażowych walizek ściekając po krzesłach i dołączając do posoki zebranej na podłodze.

- Pięknie, kurwa – mruknął w zdenerwowaniu Theo.

Po chwili wahania Theodor ruszył dalej, starając się nie pośliznąć na zbrukanej podłodze. Joan ruszyła za nim mamrocząc coś niespokojnie pod nosem.

Kiedy byli w połowie drogi zaczęło się to, czego pisarz bał się najbardziej. Krew na podłodze zabulgotała, wybrzuszyła się i zaczęły się z niej formować ludzkie oblicza z rozwartymi do niemego krzyku ustami.

Huk za uchem ogłuszył Theodora. Zabrzęczało mu w uszach. Jedna z prawie całkowicie uformowanych twarzy rozbryznęła się na boki .

- Nie marnuj kul! – Wuoornos odwrócił się z gniewem w oczach w stronę przyjaciółki. - One nie są niczemu winne. Może to takie same ofiary, jak my.

-Nic tu nie jest niewinne...- warknęła gniewnie Joan, ale już nie strzeliła
Theodor pokręcił głową i dodał pojednawczym tonem.

- Idźmy dalej. Musimy dostać się do przodu. Szukaj hamulca bezpieczeństwa. W razie czego zatrzymamy to cholerstwo!

Joan wskazała jeden z hamulców rewolwerem, Były w każdym wagonie, jak w normalnym pociągu. Pod tym względem pociąg z piekła rodem wyposażony był dokładnie tak samo.

Twarze nadal się wynurzały z krwi, niczym posłańcy z miejsca, do którego pisarz nie miał zamiaru trafić. Wuornoos kilka sekund oceniał sytuację po czym podjął decyzję.

- Zdążymy przebiec. Ale musimy być szybcy!

Nie czekając na odpowiedź Joan popędził do przodu. Butami rozdeptywał ledwie uformowane twarze, aż krew tryskała na boki, brudząc jego buty oraz nogawki spodni. Nogi ślizgały mu się na posoce, ale na szczęście przejście między fotelami było niezbyt szerokie i pisarz mógł podtrzymać się krzeseł, co uchroniło go przed upadkiem. Dopadł kolejnych drzwi.

Były zamknięte.

Przez brudną szybę Theo dostrzegł, że kolejny wagon znikł. Pozostała po nim sama platforma. Płaska powierzchnia z kilkoma krzesłami wyglądającymi jak nieliczne zęby w szczęce staruszka. Wyglądało to tak, jakby coś zmiotło ściany i dach.

Theo szarpnął klamkę. Nic.

- Kurwa. – Zaklął drugi raz już zupełnie nie zwracając uwagi na Joan.

Ile by teraz dał za szklaneczkę wódki!

- Kurwa ! – w narastającej panice rozejrzał się wokół i zatrzymał wzrok na wiszącej kawałek dalej gaśnicy. Uśmiechnął się szaleńczo i zdjął ją z zawieszki. Potem, korzystając z metalowej konstrukcji wytłukł szybę starannie pozbywając się szkła.

- Rewolwerem było by chyba prościej, co, osiołku? - zakpiła Joan.

To było pieszczotliwe zdrobnienie, którego używała na niego, gdy byli młodzi. Uśmiechnął się i odpowiedział tak, jak zawsze.

- Tak jest zabawniej, nie sądzisz, panno mądralińska.

Ta „utarczka słowna” chociaż na krótką chwilę rozładowała napięcie.
Theo sięgnął ręką na drugą stronę szyby i otworzył im przejście.

Pęd powietrza wcisnął mu głos do gardła.

Theo opadł na kolana, położył ręce na mokrej powierzchni i ruszył przed siebie na czworakach. Może i tak było wolniej, lecz na pewno bezpieczniej. Inaczej ryzykowali, że zrzuci ich pęd powietrza.

Człapiąc przed siebie bez trudu mógł ujrzeć, że pociąg pędzi do wielkiego, wyglądającego na zrujnowane miasta. Wyglądało na ogromne i kojarzyło się pisarzowi z areną jakiegoś dużego konfliktu zbrojnego, jak Kabul czy inne miasto z Bliskiego Wschodu. I były jeszcze urozmaicenia w postaci wisielców w różnym stanie rozkładu, które migały im na konarach drzew lub rusztowaniach zniszczonych domostw. Było oczywiste, że stacją docelową jest dworzec PIEKŁO CENTRALNE.

Pełznąc w stronę kolejnego wagonu Theo co jakiś czas upewniał się, czy Joan idzie za nim. Szła. Z zaciśniętą, ściągniętą strachem twarzą, ale nie odpuszczała.

Kolejne drzwi znów były zamknięte, a okno zostało zamalowane... lub zasmarowane jakimś świństwem. Joan tym razem nie czekała, aż znajdzie coś przydatnego do rozbicia szyby. Po prostu strzeliła prawie z przyłożenia rozbijając barierę w drobny mak.

Ze środka kolejnego wagonu buchnęło gorzej niż z chlewu. Gówno, gnijące resztki, straszliwy odór nieczystości. Cały wagon był przeraźliwie ciemny. Ta ciemność napawała większym strachem, niż cokolwiek innego, co do tej pory spotkali w tym pociągu.

- Wracamy! – wykrzyknął do ucha Joan czując, że nie powinni tam wchodzić, jeśli chcą przeżyć.

Jednak dziewczyna pokręciła głową wskazując wagon, z którego z takim trudem się wydostali. Przez wybitą szybę pisarz ujrzał, że już nie jest pusty. Z krwi uformowały się pokraczne, humanoidalne, potworki. Wyglądały jednak na silne i morderczo skuteczne w czynieniu rzezi.

- Nie wejdę tam! – odkrzyknęła Joan i Wuornoos zgodził się z nią wyjątkowo szybko.

- Tam też nie możemy wejść! – odparł Theo, zgodnie z tym, co sądził.

- Górą! - zasugerowała Joan.

- Podsadzę cię! – zaproponował mężczyzna.

- Nie! Ty pierwszy! Pomogę ci!

Joan była uparta i nie mieli czasu na kłótnie, więc Theodor szybko ustąpił.
Wspinaczka na dach była możliwa, chociaż nie łatwa. Najpierw krawędź drzwi, potem framuga. Palce bolały, jak cholera, ale Theo znalazł oparcie dla stóp. Szybkie wydźwigniecie ciała do góry i chwycił się krawędzi dachu. Potem, przez chwilę bezradnie machając nogami, zdołał trafić na coś jednym butem. W chwilę później zdyszany i czerwony z wysiłku był już na dachu.
Kładąc się na brzuchu odwrócił tak, by znaleźć się twarzą w stronę Joan.

Wyciągnął rękę w jej stronę.

- Nie dam rady! – bardziej zrozumiał intencje, niż słowa.

- Dasz radę! Pomogę ci!

- Nie! – pokręciła głową kucając pod drzwiami. – Idź sam! Zaczekam tutaj!

- Nie!

- Idź! Nic mi nie będzie! Znajdź jakąś linę czy coś!

- Zaraz zwracam! Nie ruszaj się stąd!

Znów na czworaka ruszył przed siebie. Dach był wąski, spadzisty i śliski. Theo stawiał dłonie i kolana ostrożnie, ale kiedy pociąg wszedł z szaleńczą prędkością w poślizg siła odśrodkowa cisnęła nim w bok. Nim zdążył zapanować nad sytuacją zaczął zsuwać się po dachu w ciemność. W ostatniej chwili zdołał chwycić się czegoś dłońmi, przez chwilę wisiał uczepiony dachu, z ciałem wystawionym na wściekły pęd powietrza, nim tytanicznym trudem zdołał znów wrócić na szczyt dachu.

Szybko ruszył przed siebie walcząc z ogarniającą go grozą.

Jeszcze dwa razy ręce ześliznęły mu się na śliskim dachu, a raz stracił równowagę i przygrzmocił brodą w metalową powierzchnię, ale w końcu dotarł do przeciwległej krawędzi i po małej drabince – że też nie było jej z tamtej strony – zszedł na łączenia pomiędzy cuchnącym i ciemnym wagonem i kolejną częścią składu.

Nowy wagon wyglądał jak luksusowa salonka. Jasny, czysty, oświetlony wydawał się być nie na miejscu. Idealna pułapka. Theo przykleił twarz do zimnego okna. Widział wygodne siedzenia, eleganckie zasłony w oknach, stylizowane na kinkiety lampy. Elegancki wagon, jakby żywcem wyjęty z poprzedniej epoki.

Pułapka, jak nic!

Ale Theo miał dość. Na dachu przewiało go, czuł się zmęczony i potrzebował chwili wytchnienia. Nawet w tej iluzji bezpieczeństwa.

Chwycił klamkę i spróbował otworzyć drzwi. Udało się bez najmniejszych problemów.

Ze środka wagonu poczuł bijące ciepło i przyjemny zapach. Teraz jednak liczyły się draperie. Wydawały się wprost idealne do zrobienia liny, dzięki której mógł tutaj sprowadzić Joan. Nie chciał pozostawać jej zbyt długo samej. Bał się o nią. Bał się, jak cholera.

Po krótkiej chwili wahania wszedł do tego idyllicznego wagonu. Nawet jeśli to była iluzja, pułapka, to jednak w tej chwili liczyła się tylko Joan i jej bezpieczeństwo.

Nic się nie stało. Wagon nadal został czysty, jasny, ciepły i pachnący. Theo ruszył w stronę pierwszej kotary.

-Dobra robota, ale już nie będziesz potrzebny.

Głos, który usłyszał Theo zatrzymał go w pół drogi do celu.

Odwrócił się i ujrzał …. Joan. Stała w wejściu do wagonu i mierzącą do niego z pistoletu.

Miała na sonie inny strój, bardziej kojarzący się z jakąś bizneswoman.

- Jo…

Theo nie zdążył dokończyć myśli.

Strzeliła do niego. Cztery razy – jeden po drugim w przerwach nie dłuższych niż mgnienie oka.

Trzy pociski trafiły Wuornoosa w pierś, jeden w brzuch.

Znów poczuł się tak, jak na wojnie. Ból, szok, niedowierzanie i strach. Jego ciało już wiedziało, że umiera, jednak umysł jeszcze nie zarejestrował nieuchronności tego zdarzenia.

Ból powalił Theodora na podłogę. Nie miał sił się ruszyć, widocznie któryś z pocisków przestrzelił również kręgosłup. Na skraju zamroczenia konający Theodor usłyszał jeszcze jakiś męski głos.

-Spełnił już swe zadanie, zresztą... jego piesek już nie żyje. Więc i on nie jest potrzebny.

-I tak był kiepskim psychiatrą.- to mówiła Joan La Sall.

Ciemność zabrała Thedora w drogę, z której nie było powrotu.

A jednak…

Obudził się kilka minut później cały i zdrowy. Leżał na podłodze salonki z trudem łapiąc oddech. Siadł ciężko łapiąc się za miejsca, gdzie kule dokonały zniszczeń w jego ciele, ale ..żadnych ran nie było! Wzrokiem powędrował niżej, na podłogę. Bez trudu wypatrzył plamy zaschniętej krwi.

Po chwili, rozdygotany i rozbity, dźwignął się na nogi podtrzymując skórzanego siedzenia.

Raz jeszcze mógł podziwiać kunszt z jakim wykonano wagon. Wyraźnie był to wagon z lat trzydziestych, albo stylizowany na styl retro. Salonkę wykonano dokładnie i z drogich materiałów... mahoniu, dębu, skóry na obicia. Takimi salonkami jeździli bogacze, których stać było na prywatne pociągi. Theo zauważył, że na fotelach wypalono herb - stylizowane litery BW na tarczy otoczonej wieńcem laurowym i to wszystko wpisane w koło zębate. Pisarz przysiągłby, że gdzieś już widział ten znak, ale nie bardzo mógł sobie przypomnieć gdzie. Pamięć płatała mu nieprzyjemne figle, podobnie jak ze znakiem różo- krzyża.

Na razie postanowił jednak pozostawić tajemnice salonki. Wizja, aczkolwiek przerażająca i realistyczna, nie zmieniła jego planów. Miał zamiar jak najszybciej zebrać materiały na prowizoryczną linę i wrócić po Joan. A potem porozmawia z nią o tym, co się tutaj wydarzyło. Może ona będzie miała pomysł, co mogła znaczyć ta straszliwa projekcja.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 16-04-2014 o 11:38. Powód: literwóka zabawna jak diabli w waginie a powinno być w wagonie :)
Armiel jest offline  
Stary 16-04-2014, 23:13   #77
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Uzbrojony w pałkę Michael poszedł dalej zalanym posoką korytarzem, wchodząc w półmrok rozświetlany jedynie nikłym blaskiem pojedynczych migoczących świetlówek. Ubrane w resztki kaftana bezpieczeństwa ciało, zwiastujące sektor z izolatkami, leżało kilkanaście ładnych metrów przed pierwszą otwartą celą. Korpus pozbawiony kończyn, przypominający groteskową dżdżownicę, leżał w brunatnej kałuży. Ułożony był pod takim kątem, że nawet bez głębokiej wiedzy medycznej można było zdiagnozować złamany kręgosłup. Rąk i nóg denata nie było nigdzie w pobliżu, kilka metrów od ciała spoczywała tylko jego głowa. Iluzjonisty nie przeraził ten widok. Szok wywołany zranieniem Mii, gigantyczne szczury o czerwonych ślepiach, surrealistyczny szpital, tajemnicza postać i trupy posiekane na drobne kawałeczki wytworzyły u Michaela grubą skórę, chroniącą go jak pancerz przed kolejnym koszmarem. Stąpał ostrożnie po lepkich kafelkach, starając się iść jak najciszej, instynktownie obawiając się, że najlżejszy hałas może zwabić krwiożercze gryzonie. Lub coś znacznie gorszego.

Solidne, metalowe drzwi izolatek, zaopatrzone w wizjery i dość archaicznie wyglądające klapy do podawania jedzenia były otwarte, ukazując klaustrofobiczne, obite miękkim materiałem wnętrza. Krwawe smugi pokrywały szkarłatnym deseniem wszystko. Ściany wyglądały tak, jakby jakiś malarz uwiecznił na nich swoje abstrakcyjne dzieło zatytułowane Krwawa niedziela, lub jakoś podobnie. W innych zaś miejscach, z czerwonych plam spływały wąskie strużki posoki, tworząc dość regularny wzór, jakby podlegający algorytmowi stworzonemu przez socjopatycznego geniusza zbrodni. Ciał nie było widać. Ktoś je przeniósł, tylko gdzie? Może lepiej nie widzieć…

Chwilę później, gdy Michael na drżących nogach wchodził do oddziałowej świetlicy, wyjaśniło się gdzie są truchła. Przynajmniej obsługi. Pomieszczenie było dość duże. Prowadziło do niego troje drzwi – dwa wychodzące na korytarze i jedno z napisem „Kuchnia”. Na tych ostatnich ktoś odcisnął krwią gigantycznych rozmiarów dłonie. Obok stał niewielki kontuar, z którego zapewne w czasach świetności placówki wydawano posiłki. Świetlica… o ile kiedyś było to miejsce spotkań i terapii ludzi mających różne problemy psychiczne, teraz mogło przyprawić o traumę. Walające się wszędzie połamane stoły, resztki krzeseł, solidnie zabite okna, odłażąca płatami farba i siateczka pęknięć tynku tworzyły ponure wrażenie. Ale to było najlepsze, co obecnie pomieszczenie miało do zaoferowania. W powietrzu dało się z łatwością wyczuć miedziany zapach świeżej krwi. Ktoś zadał sobie wiele trudu, aby rozpruć kilku osobom brzuchy a następnie wyszarpnąć wnętrzności na zewnątrz. Koszmarnie okaleczone trupy wisiały na własnych jelitach wplątanych w łopaty przytwierdzonych do sufitu wentylatorów. Po niegdyś białych, a obecnie ciemnoczerwonych kitlach i laminowanych plakietkach na kieszeniach, Montblanc wywnioskował, że właśnie osiągnął jeden ze swoich celów – spotkał kogoś z obsługi. Żołądek ponownie podszedł Michaelowi do gardła, ale był pusty po niedawnych torsjach w redrumie, więc iluzjoniście udało się powstrzymać kolejną falę wymiotów. W gardle i na języku czuł jednak palący smak żółci.

Na kontemplację masakry nie było dużo czasu, gdyż ktoś się zbliżał. Po ciężkim, dudniącym odgłosie kroków Michael wywnioskował, że nie jest to ktoś, kogo chciałby spotkać. A przynajmniej nie teraz, na oddziale psychiatrycznym tej piekielnej wersji szpitala. Wiedziony ciekawością podszedł do wahadłowych drzwi, zza których słychać było nadchodzącą postać i ukradkiem spojrzał przez brudną szybę. Ciemność, jak w każdym korytarzu. Trzeba było chwilę poczekać na rozbłysk świetlówki. Kiedy na jakąś sekundę pojawiło się błyskające stroboskopowo światło, wyłoniło z mroku postać dwumetrowego giganta, dzierżącego w masywnej dłoni zakrwawiony topór, a w drugiej ludzką nogę. Ten wielkolud, zapewne odpowiedzialny za wszystko, co się zdarzyło na oddziale, ciągnął za sobą jakąś postać. Kolejny rekwizyt do krwawej kolekcji marionetek przyczepionych do sufitu? A może dodatkowa porcja ochłapów do red rumu? Montblanc nie zamierzał się tego dowiedzieć. Pragnął zerwać do biegu i błyskawicznie schować, jednak wiedział, że szybki ruch przyciąga oko, dlatego rozmyślnie powoli ugiął kolana, chowając głowę za drzwi. Trzeba było się ukryć i to szybko.

Kilkanaście lat wcześniej
Trening trwał już od paru ładnych godzin, jednak młody adept sztuki iluzji nie zniechęcał się mimo trudności. Cieszył się, że w końcu miał możliwość ćwiczyć pod okiem doświadczonego iluzjonisty, który wspierał go cennymi radami.
- Widać gimmick. Pokaż jeszcze raz – mentor skarcił Michaela, kiedy zobaczył rekwizyt, umożliwiający wykonanie triku.
Wyobraź sobie, z jakiego kąta spoglądają na ciebie widzowie i dostosuj odpowiednio sposób trzymania rekwizytów, tak, żeby nie było widać sekretu. Musisz cały czas o tym pamiętać, aż w końcu stanie się tak naturalne jak oddychanie. Wtedy, zaczynając pokaz nie musisz się zastanawiać nad kątami, tylko wiesz, jak wykonać sztuczkę – niezależnie od tego, że kilka osób stoi, kilka siedzi a ktoś wścibski stoi za twoimi plecami. Michael pokiwał głową, chwycił mocniej talię kart, przetasował kartoniki z wizerunkiem kół rowerowych na rewersie i rozpoczął pokaz jeszcze raz. Tym razem, patrzył oczami wyobraźni. Widział siebie zręcznie wykonującego wszystkie elementy triku. I wciąż myślał o kątach - jak trzymać karty, aby zasłaniały gimmick przed wzrokiem mentora.

Obecnie
Michael szybkim, kocim krokiem wszedł za kontuar i ukrył się za nim. „Dwa metry wzrostu, wchodząc do kuchni będzie spoglądał z takiego kąta… muszę położyć się na półkę i przykleić do ścianki” – błyskawicznie przeanalizował Michael i natychmiast schował się w wybranym miejscu. Tym razem on był sekretnym rekwizytem, a dwumetrowy topornik wymagającym widzem.
Pomiędzy stojącymi gdzieniegdzie kubkami, iluzjonista dostrzegł fajansowy garnuszek z solą. Wziął garść białych kryształków w rękę. Jeżeli olbrzym go odkryje, będzie miał dodatkowy argument, który celnie sypnięty w oczy mógłby dać mu szansę na ucieczkę
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 17-04-2014 o 05:39.
Azrael1022 jest offline  
Stary 21-04-2014, 02:06   #78
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Sophie spojrzała na drzwi z kartą tarota “Świat” i na czytnik kart przy nich. Prawie automatycznie sięgnęła do kieszeni spodni, aby wyjąć z nich kartę z tym samym symbolem co wyryty w drzwiach. Bez namysłu przeciągnęła nią przez czytnik i w napięciu obserwowała jak drzwi lekko się otwierają. Odetchnęła głęboko próbując się uspokoić, po czym trzymając broń w pogotowiu popchnęła je i przeszła przez nie.
Znalazła się w pokoju hotelowym.
Nie, nie w pokoju Heaven’s Hill. W pokoju, w którym zaczął się ten koszmar, wynajętym z potrzeby opuszczenia własnego domu, aby dać policji miejsce na dochodzenie. Tym razem jednak łóżko, które zostało rozerwane od środka było całe i nieuszkodzone, zaś na poduszce leżał nadpalony paszport. Sophie powoli, z wycelowaną bronią podeszła do łóżka oczekując, że zaraz wyskoczy z niego szaleniec.
Nic takiego się nie stało.
Wciąż spięta wzięła do ręki paszport i zaczęła go nerwowo przeglądać. Należał do niej, do Sophie Grey, ale nie było wiadome, kiedy został wystawiony z powodu mocnych uszkodzeń. Było w nim pełno wiz z różnych krajów, niekiedy bardzo egzotycznych, tyle że… ona tych państw nigdy nie odwiedziła. Sprawdziła daty na stemplach, aby zauważyć, że najmłodszy był sprzed siedmiu lat, ale… Czy to plasowało się na szczycie jej problemów?
Zauważyła, że wciąż jest ubrana w to, w czym była “tam”, a rany pozostały, podobnie jak cały jej ekwipunek i broń. Schowała pistolet i powoli, ostrożnie wyjrzała zza drzwi na korytarz. Był normalny, taki był zawsze w tym hotelu w którym się zatrzymała, przy drzwiach nie było czytnika kart, a na drzwiach nie ma drzeworytu. Zamknęła je. Tego było za wiele.
Osunęła się po ścianie i schowała twarz w dłoniach. Rozpłakała się nie mogąc już dłużej powstrzymać emocji, które tak długo skrywała walcząc o przetrwanie. Przeżyła koszmar nie mając nadziei na powrót do normalności, ale… wróciła. Naprawdę wróciła. I była żywa.
Wyjrzała przez okno. Był wczesny poranek, a to oznaczało, że policja powinna zjawić się za kilka godzin. Zrzuciła z siebie podarte, pobrudzone i pokrwawione ciuchy, wzięła szybki prysznic i przebrała się w ubranie… swoje własne. Schowała wszystko to, co zabrała “stamtąd” ze sobą do plecaka. Usiadła na łóżku próbując się uspokoić i oczyścić myśli. Cieszyć się normalnością.
Policja przybyła, ale wieści, jakie przynosiła nie były pocieszające. Na razie nie znaleziono w jej mieszkaniu żadnych innych śladów poza jej własnymi. Zapytali wstępnie czy ma jakiś wrogów lub czy kogoś podejrzewa. Zaprzeczyła, chociaż w myśli miała szaleńca, który twierdził, że jego przeznaczeniem jest ją zabić. Poradzono jej, aby złożyła podanie o przydzielenie jej ochrony na czas śledztwa, na co się zgodziła.
Potrzebowała teraz czegoś jeszcze…
Zapytała kiedy będzie mogła wrócić do domu. Policjanci stwierdzili, że nie ma przeciwwskazań, co do tego, aby wróciła, ale odradzali jej dłuższe tam zamieszkiwanie. Nie miała jednak siły teraz o tym myśleć.
Pojechała złożyć to podanie, po czym wreszcie wróciła do własnego domu. Usiadła do komputera i zaczęła poszukiwać informacji o karcie tarota, którą miała w swoim posiadaniu, ale prócz standardowych faktów nic konkretnego nie znalazła. Postanowiła jeszcze na trochę opuścić dom i udała się do biblioteki na poszukiwania. Sprawdziła tam czy znajdzie coś może o sztylecie, który znalazła w kościele. Było to włoskie Stiletto, czyli sztylet z okresu renesansu-baroku... przynajmniej na taki wyglądał gdy go porównała z rycinami. Jako że nóż był narzędziem sprawcy w wielu sprawach kryminalnych nie mogła odnaleźć konkretnej. Postanowiła więc skupić się na kościele, aby znaleźć, że w jego sprawie ksiądz zginął od sztyletu, ale narzędzia nigdy nie znaleziono.
Wprost z biblioteki udała się do kościoła, w którym skryła się przed szaleńcem, a dzięki jego wpływowi ten nie mógł jej dopaść. Wtedy pierwszy raz od wielu lat modliła się gorliwie dziękując z całego serca.
Wróciła do domu i od razu padła na łóżko. Przed tym, jak sen ją zmógł rysowała sobie w głowie plany. Potrzebowała stąd się wydostać, a najlepszym wyjściem wydawało skryć się w rodzinnym gronie. Miała rodzinę w Silver Ring. Może tam będzie mogła się chociaż na chwilę poczuć bezpieczna...
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 25-04-2014, 19:04   #79
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sophie Grey


Pytania, pytania, pytania…
Pytała policja, pytał lekarz opatrujący jej rany, pytała znów policja. Wszyscy pytali, ale nikt nie znał odpowiedzi. Sophie zresztą też nie znała. Wyrwała się z dziwnego miejsca, zupełnie przypadkowo. Odkryła jedynie wskazówki dotyczące wydarzeń, które nie zaistniały. Świat który Sophie znała, rozpadał się na kawałeczki. Nic więc dziwnego, że dręczyły ją senne koszmary.


Twarze których nie pamiętała po przebudzeniu. Znajome głosy wypowiadające słowa, które ledwie przemykały przez jej pamięć. I ta obawa, że jej uśmiechnięty prześladowca, może znów dać o sobie znać. I wróci tam.
Nagła rezygnacja ze zleceń oczywiście zaskoczyła pracodawców Grey, ae niewiele mogli uczynić poza ewentualnym wytoczeniem jej procesów. Więc na krótką metę nic jej nie groziło. Na dłuższą jednak… takie zachowanie godziło w jej wiarygodność i solidność. I mogło owocować kłopotami ze znalezieniem zleceniodawców w przyszłości.
Niemniej Sophie miała ważniejsze sprawy na głowie, niż przyszło problemy z pracą.

Załatwiwszy swoje sprawy w domu, spakowała się i zabrawszy broń postanowiła pojechać pociągiem do Silver Ring. Tylko, że…
Obecnie żaden pociąg nie zatrzymywał się w tym mieście i to mimo, że w Silver Ring istniał przecież dworzec kolejowy. I to całkiem ładny.
No cóż… pozostało pojechać pociągiem do najbliższej docelowemu miastu miejscowości. A stamtąd pojechać autobusem, bądź wynająć samochód.

Podróż dłużyła się Sophie. Wygodny fotel i widoki widziane podczas podróży nie rekompensowały monotonii podróży. Więc Sophie rozglądała się z nudów na boki. Przyglądała się rozmawiającej po cichu parze… która wydawała się jej znajoma.


Ale nie była. Sophie nigdy nie spotkała tych osób. Właściwie nie wiedziała co dalej. Co będzie robiła jak dojedzie do miasta? Czy odpowiedź kryła się w Heaven’s Hill? Kto był obecnie w jego posiadaniu.
Czy hotel jeszcze działał? I jak uzyska odpowiedzi nie znając pytań.
Nagle… spojrzenie Sophie przykuł artykuł w gazecie pasażera siedzącego naprzeciw niej.



"Tajemnicze morderstwo! Dwa dni temu Jerremy Perrier, sławny pisarz, został znaleziony martwy w opuszczonym motelu. Przyczyną jego śmierci był strzał w potylicę z bliskiej odległości. Jednakże…"
Czy to możliwe? Czy to był ten sam Perrier, którego znała?

Teodor Wuornoos


Zrywanie ozdobnych sznurów do zaciągania zasłonek, wiązanie ich razem zajęło mężczyźnie trochę czasu. A każda sekunda spędzona samotnie w salonce wydawała się Teodorowi wiecznością. Kto wie ile minęło czasu, odkąd zostawił tam Joan La Sall. Mogła już zginąć. W końcu… prowizoryczna lina była gotowa. I Teodor mógł ruszyć z powrotem. Wspinaczka na wagon, wędrówka po dachu, świst powietrza w uszach… Przygoda jakich nie miał od czasu wycieczki na Bliskim Wschodzie sponsorowanej przez Armię USA. Ze szczytu wagonu, mógł spojrzeć za siebie. Mógł dojrzeć olbrzymi kanion do którego się zbliżali, przecięty jednym długim mostem, który nie wyglądał zbyt solidnie. Mógł też dotrzeć ciemne zarysy olbrzymiej metropolii, która mogła być jednym z dużych miast wschodniego lub zachodniego wybrzeża Ameryki. Tyle że żadna z metropolii nie była nigdy tak ciemna. Zupełnie jakby owo miasto ogarnęła wielka awaria zasilania, albo inna zaraza.
Teodor wzdrygnął się na samą myśl o zarazie, wszak trzymając w dłoni karabin sprawdzał czasem opuszczone fabryki w których mogły się kryć nieszczelne kontenery z bronią chemiczną bądź biologiczną.

Joan na szczęście była cała i zdrowa, tam gdzie ją zostawił. Na szczęście krwawe stwory nie wypełzły ze swego wagonu, ani nic nie wypełzło ze śmierdzącego gównem wagonu. Zapewne jakieś reguły lub zasady nieznane im, zatrzymywały bestie w wagonach niczym w klatkach.
La Sall wdrapała się po linie i zaczęli mozolną powolną wędrówkę z powrotem. Salonka wszak była oazą spokoju, nawet jeśli swą wizją wlała wątpliwości w serce.
Gdy dotarli, dziewczyna z ulgą usiadła na fotelu. To przejście po dachu wagonu niewątpliwie było spory wysiłkiem dla wykładowczyni uniwersyteckiej.
To dało Teodorowi chwilę na opowiedzenie Joan tego co zobaczył. Na co ona odpowiedziała.- To się nie zdarzyło. To nie ma przecież sensu. Nawet jeśli hipotetycznie ja zabiłam ciebie, to kto zabił mnie? I czemu ty miałeś wizję tu wchodząc. A ja nie?
Teodor nie zdążył odpowiedzieć na to pytanie, bowiem usłyszał coś, co zmroziło krew w jego żyłach...
wilcze wycie.


A potem wilcze odpowiedzi rozlegały się ze wszystkich stron. Teodor wyjrzał przez okno wagonu i zobaczył je… wilkopodobne bestie. Te same, które polowały na niego ostatnim razem. Wynurzały się z cieni ruin, drzew i biegły w kierunku pędzącego pociągu, zbijając się powoli w całkiem liczną sforę. Co prawda, w normalnych warunkach wilki nie byłyby zapewne w stanie dogonić pociągu. Ale ani warunki nie były racjonalne, ani pociąg, ani same wilki.

Emma Durand


Była gotowa. Po raz pierwszy od dłuższego czasu osiągnęła spokój. Była gotowa na wyzwania jakie niósł jej los. Skończył się płacz i żal. Nadszedł czas… walki.
I wyruszenia stąd, ale… gdzie?
Wszak Emma znała drogę do domu. Znajdowała się ona w hotelu Heaven’s Hill, w mieście Silver Ring, które mogło się znajdować tysiące mil… lub tuż za rogiem. Na razie była w rodzinnym mieście. W każdym razie, w jego makabrycznej i postapokaliptycznej wersji…
Może znajomość miasta jakoś pomo...


Dźwięki metalu uderzającego o kamień przyciągnęły uwagę Emmy. Z bronią w dłoni ruszyła w tamtym kierunku czając się przy ścianach… tak jak widziała to na filmach.
I zobaczyła mężczyznę uciekającego w panice przed potworami.


Po czymże innym mogły być te chore abominacje, o protezach w kształcie ostrzy w miejscu kończyn i odciętych głowach zaczepionych na stelażach. Stwory w liczbie czterech próbowały go osaczyć. A za nimi szedł młody niski chłopaczek, o twarzy ukrytej pod kapturem brudnej białej bluzy.
Nie mogła dostrzec twarzy dzieciaka, ani też rozpoznać mężczyzny, który był zwierzyną na tym polowaniu.
Sama Emma nie została jeszcze dostrzeżona. Jeszcze.

Michael Montblanc


Sól ostateczny środek ochrony przed złem. Kiedyś wierzono w jej moc. Michael wierzył, że zdoła nią sypnąć w twarz topornika większego od niego. Była to naiwna wiara, ale dodawała otuchy.


Kroki… ciężkie i głośne. Odgłosy szamotaniny. Ofiara stawiała opór. Bicie serca Michaela. Bicie głośne i szybkie. Czy mu się wydawało, czy on się zbliżał? Czy podchodził?
Kroki się zbliżały. Potwór się zbliżał. Czy zauważył? Kiedy i jak?
Przecież Michael skrył się zanim ów potwór wszedł tutaj. Przecież ukrył się, zanim ów topornik tu wszedł on już był ukryty. I to w dodatku ukrył się w miejscu niedostępnym dla osób, które nie były “uczniami Houdiniego”. Nie mógł odkryć, to nie możliwe…
Michael zamarł w swej kryjówce, starając się nie oddychać. i wtedy usłyszał… że ów osobnik węszy niczym pies myśliwski. Wciągał nerwowo powietrze raz za razem, jak ogar. Może i nie widział Michaela, ale poczuł jego zapach.

Nagły świst. Topór rozrąbał kontuar, jakieś… 10 cm od ciała Montblanca. Przerażenie sprawiło, że Michael nie był w stanie się ruszyć. Ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Dziesięć centymetrów bliżej, dwanaście i byłby martwy. Ten fakt paraliżował jego ciało. MIchael nie był w stanie się ruszyć.
I to go uratowało.
Potwór zaczął węszyć i rozglądać się, a artysta zamarł… miał nawet wrażenie, że serce przestało mu bić. A potem… Jego więzień zaczął się próbować wyrywać.
I to odwróciła uwagę bestii od potencjalnej kolejnej ofiary.
Ruszył swoją drogą, a gdy tylko wyszedł… Michael wysunął się do swej kryjówki i pognał do kuchni.
Strach który czuł wymuszał jak najszybsze oddalenie się od miejsca, gdzie tylko o włos uniknął śmierci.


Wpadł do kuchni, całkiem nieźle urządzonej i nie tak ponurej jak inne pomieszczenia w tym miejscu, gdyby nie… krwawy ślad prowadzący do spiżarki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-04-2014 o 19:08.
abishai jest offline  
Stary 04-05-2014, 22:06   #80
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
To było kilka najdłuższych chwil w jego życiu. Zwijanie prowizorycznej liny, ponowna wycieczka po dachu do miejsca, gdzie zostawił Joan, wciągnięcie dziewczyny na dach, a potem powrót do salonki.

Nic więc dziwnego, że kiedy zamknął za nimi drzwi dygotał z wyczerpania i emocji.

- Ładne miejsce – powiedziała Joan.

- Nie do końca – uśmiechnął się wymuszenie pisarz i pokrótce streścił swoją wizję, – bo inaczej nie dało się nazwać tego, że Joan zastrzeliła go z zimną krwią.

Potem wysłuchał argumentów nauczycielki, chociaż nie obwiniał jej za nic i o nic. Po prostu przeszedł nad szalonym wydarzeniem do porządku dziennego, jak wcześniej z innymi okropieństwami.

Spokój trwał bardzo krótko.

Przez chwilę mieli okazje podziwiać potworne krajobrazy za oknami pociągu – sceneria jakby żywcem wyjęta z planu filmu grozy, wojennego, katastroficznego lub wręcz apokaliptycznego. Jak sen szaleńca zafascynowanego okropieństwami ludzkiej egzystencji – pokręcony i straszny.

A potem Teodor zbladł, słysząc upiorne, dobrze mu już znane wycie.

- Przyszły po mnie, Joan – wskazał dziewczynie potwory wybiegające z lasu i pędzące w stronę pociągu. – Tylko po mnie, więc ty, jeśli będziesz trzymała się ode mnie z daleka, powinnaś nie mieć problemu przetrwać.

Pokręciła głową niezadowolona jego sugestią.

- Nie ma czasu na dyskusję. Zbliżamy się do mostu i to nasza jedyna nadzieja. Ty zostań tutaj i czekaj na mój powrót.

- Co zamierzasz zrobić?

- Odczepię wagony za nami. Kiedy już wjedziemy na most. Przy tej prędkości powinny wypaść z torów, a jak dopisze nam szczęście, może nawet zawalą most. Mam nadzieję, że to zatrzyma te księżycowe bestie.

- A jak nie? – zapytała.

- A jak nie, to wtedy wymyślę coś innego - skłamał.

Nie miał pomysłu, co będzie, jak plan się nie powiedzie.

Nim zareagowała przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta. Mocno i serdecznie.

- Na szczęście – uśmiechnął się Teodor i ruszył do wyjścia uzbrojony w znalezioną, solidną i ciężką gaśnicę.

Wyszedł z wagonu czując, jak owiewa go śmierdzące i zimne powietrze. Zbliżali się do mostu, więc raźno zabrał się do roboty.

Pomagając sobie gaśnicą, by przełamać potencjalny opór mechanizmu, zamierzał zdjąć mocowanie i kiedy tylko znajdą się na moście, odczepić resztę składu. Miał nadzieję, że pozbawione sterowności wagony wypadną z torów i narobią zniszczeń, co powstrzyma potwory przypominające wilkołaki.
Innego pomysłu nie miał.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172