Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-03-2014, 12:09   #61
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Susan… Susan! SUE! - Emma w jednej chwili znalazła się przy przyjaciółce i sprawdzała jej puls. Odetchnęła lekko przekonując się, że to tylko omdlenie, ale gdzieś w głębi duszy narastała w niej panika.
- Anton… - z trudem panowała nad głosem - ...co się stało? - szybkie zerknięcie na ekran nie powiedziało jej absolutnie nic poza tym, że leciały właśnie wiadomości - Co nią tak wstrząsnęło?
- Zabójstwo jakiegoś Perriera… - wyjaśnił Anton, biorąc Susan w ramiona i kładąc na niedużej wersalce upchniętej przy ścianie pokoju.
- Jeremiego Perriera? - wokalistce aż zabrakło tchu - Nie, to nie może być prawda… - z bólem spojrzała na nieprzytomną kobietę, potem na wielki zegar wiszący nad drzwiami i na Antona - To… był jej… chłopak. Martwiła się o niego… i okazało się, że słusznie… - chodziła nerwowo po pomieszczeniu, z trudem powstrzymując się przed przygryzaniem wargi - Ja… nie mogę. Nie mogę nie wystąpić. To byłby… koniec. Nie mogę… - spojrzała błagalnie na fotografa - ...proszę, musisz mi pomóc. Musisz się nią zaopiekować przez tę godzinę…
- Zostanę z nią tutaj. Idź. - rzekł ze współczującym uśmiechem Anton. - Nie martw się.
- Dziękuję. - odcisk jej ust na jego policzku był krwistoczerwony, a dłoń, która pogładziła policzek Susan, śmiertelnie blada. Gdyby nie róż na policzkach, Emma wyglądałaby upiornie… ciężko jej było teraz zapanować nad myślami. Jednak gdy krótki dzwonek wezwał ją na scenę, przywołała na twarz swój najlepszy uśmiech i skupiła się na słowach pierwszej piosenki, jaką zamierzała zaśpiewać. Piosenki o przemijaniu…
Koncert minął jej jak w transie, kolejne kawałki płynęły jakby poza nią, choć twarze słuchaczy wydawały się równie zachwycone, co zwykle… jednak Emma nie miała nad tym kontroli. Czuła się tak, jakby sama była widzem, a śpiewał i grał ktoś inny… ktoś, kto doskonale znał swoją rolę i potrafił ją odegrać choćby nie wiem co. Mimo szalejących w głębi duszy lęków. Niewidoczne palce przerażenia nie raz sięgały jej do gardła, jednak napotykały opór w postaci zasłuchanej publiczności, która ratowała wokalistkę przed szaleństwem.
Zgodnie z planem, dwa razy jeszcze wychodziła na bis, by wreszcie z oszałamiającym uśmiechem i swobodą, której wcale nie czuła, pożegnała swą publiczność ostatnim całusem i obiecała, że to jeszcze nie koniec… że spotkają się na płycie i na kolejnych koncertach.

Jeśli jakikolwiek koncert dane jej będzie jeszcze zaśpiewać.

Koncert upłynął jej niczym słodki sen, gdzieś na krawędzi świadomości. Oklaski pomiędzy kolejnymi utworami dodawały jej otuchy i radości. Ale jak każdy sen, także i ten musiał się w końcu skończyć przebudzeniem. Burzę oklasków przerwała opadająca kurtyna. Skończyło się.
Za to zaczęły się nie mające końca uściski i całusy, bezbrzeżna radość i gratulacje. I bankiet… na który Emma nie zamierzała się wybrać. Z poważną nagle miną spojrzała po twarzach swojego zespołu i krótko wyjaśniła, co się stało. Że jej przyjaciółka jest w szoku, że tuż przed koncertem dowiedziała się o śmierci swojego ukochanego i że jej potrzebuje. Obiecała, że jak tylko wróci od rodziców, nadrobią jej teraźniejszą nieobecność.A potem dała się wyściskać jeszcze raz i z poczuciem winy względem Sue i względem zespołu umknęła do garderoby.
Kiedy weszła, Anton z zamyśloną miną wpatrywał się w śpiącą tłumaczkę.
- Jak ona się czuje? - Emma cicho przysiadła obok fotografa i skierowała spojrzenie w tę samą stronę.
- Lekarz podał jej środki uspokojające i chyba coś na sen. Jest w ciężkim szoku. - wyjaśnił fotograf smutnym tonem głosu.
- Wcale się nie dziwię… - ponuro skwitowała Emma - Musimy ją zabrać do domu, nie ma sensu, żeby spała tutaj. Jeśli dostała leki, może spać do rana.
- No to zaniosę ją do samochodu. - rzekł Anton podając Emmie swoje kluczyki, a potem biorąc samą Susan na ramiona.

***
Mieszkanie Emmy było puste i ciche. Kiedy Anton położył śpiącą Susan na łóżku i wyszedł z sypialni, wokalistka rozebrała przyjaciółkę tak, by było jej wygodnie i również wyszła, zostawiając butelkę wina przy łóżku i niedomknięte drzwi. Sama też poczęstowała się winem i ciężko usiadła na kanapie, ze zmęczeniem widocznym w ruchach masując skroń. Czuła, jak ogarnia ją odrętwienie, ale nie miała sił, by z tym walczyć.
Anton zaś poszedł do kuchni, by podgrzać pizzę w mikrofali. I wkrótce wrócił z owym produktem masowej żywności do pokoju.
Położył ją przy Emmie i sam się częstując, spytał. - Jak się czujesz?
- To… Koszmar. - jęknęła w odpowiedzi. Ręce zaciśnięte na czaszy kielicha drżały jej wyraźnie - Jak… jak Eric… Jestem tego pewna… każda z nas może być następna… - podniosła przerażone spojrzenie na mężczyznę - ...każda z nas… - wyszeptała pobladłymi wargami.
- Ale… przecież ty żyjesz. Tobie się udało. - próbował ją pocieszyć Anton.
- Eric za pierwszym razem też przeżył. Może tych razów było więcej, nie wiem. Ale w końcu go dopadł… - Emma pogrążała się w przerażeniu, nie zawracając sobie głowy tak prozaiczną czynnością, jaką jest jedzenie.
- Ale ciebie nie dopadnie… Kto zresztą go dopadł? Kto ciebie ściga? - pytał Anton próbując uspokoić Emmę.
- Koszmar… - odpowiedziała z taką miną, jakby tłumaczyła dziecku coś oczywistego. Równie dobrze mógłby zapytać, po co trzeba oddychać - Nie wiem, kto dał mi tę przeklętą kartę tarota, ale wszystko się zaczęło właśnie wtedy. W każdej chwili świat może się zrobić… pusty. Pusty i straszny, a wtedy… wtedy… - ciasno objęła ramionami kolana i zaczęła się kołysać w przód i w tył, nie kończąc zdania.
Anton nic nie powiedział. Podszedł jedynie ostrożnie do Emmy i próbował objąć ją ramionami i przytulić do siebie. Wydawało się przez chwilę, że coś chce wyszeptać, ale… słowa uwięzły w jego ustach.
Dała się przytulić jak lalka, nie odwzajemniając gestu, ale też się przed nim nie broniąc. Pogrążała się w strachu, nie potrafiąc uwolnić się od wizji, jakie podsuwała jej wyobraźnia. Jej wizyta w koszmarnym świecie, krew w mieszkaniu Erica, opowieść Susan… wszystko splotło się w jedno i pochłonęło ją całkowicie.
I gdy owe wizje przekroczyły masę krytyczną, świadomość kobiety odpłynęła w niebyt. Emma straciła przytomność, zapadając w sen…


...ocknęła się następnego ranka, naga i przykryta kocem. Ocknęła się na swojej kanapie.
Przecierając zaspane oczy i próbując sobie przypomnieć, co się właściwie stało poprzedniego wieczora, owinęła się w koc i powędrowała do kuchni. Była głodna i wszystko inne zeszło chwilowo na dalszy plan.
I dlatego Anton buszujący w kuchni był dla niej zbawieniem. Kawalerska jajecznica ze wszystkim co wpadło mu pod rękę, właśnie smażyła się na patelni.
- Lepiej się czujesz? - zapytał troskliwie fotograf.
- Tak… - zwykła woda dawno nie smakowała jej tak bardzo - ...chyba. Dlaczego właściwie pytasz? Nie bardzo pamiętam, co się wczoraj działo.
- Zasnęłaś… pewnie od nadmiaru tych nieprzyjemnych zdarzeń i... rozebrałem cię i położyłem spać. - wyjaśnił ciepłym tonem Anton.
- Och… - wszystkie wspomnienia wróciły, jakby Anton zsunął opaskę blokującą jej myśli. Przysiadła na krześle tylko po to, by za chwilę zerwać się na równe nogi - Susan… co z Sue? Nadal śpi? Budziła się w nocy? Może pójdę do niej zajrzeć… - z rozpędu omal się nie przewróciła, gdy potknęła się o rąbek koca, którym się owinęła. Wełniana materia wyślizgnęła się z jej rąk i opadła na podłogę, a Emma bezradnie zastygła z bezruchu. W końcu wybąkała - Ale najpierw… chyba się ubiorę.
- Śpi jak zabita… ale na pewno jest żywa. Więc nie masz się czym martwić. - rzekł Anton ciepło się uśmiechając.
- W takim razie nie będę jej przeszkadzać. - nieco niezręcznie owinęła się z powrotem kocem i ruszyła w kierunku łazienki - Ale i tak się ubiorę. - uśmiechnęła się przez ramię, wychodząc z kuchni.


Śniadanie odbywało się w milczeniu i to mimo niemrawych prób Antona w celu rozruszania towarzystwa. Śmierć Jeremy’ego była sznurem w domu wisielca. Tematem, który nie bardzo chciało się poruszać. Zresztą dziś Emma i Susan musiały się szykować do wyjazdu do Silver Ring… co było kolejnym kiepskim tematem do porannej rozmowy.
Niemniej, coś trzeba było postanowić. Dlatego też Emma w końcu spojrzała niepewnie na tłumaczkę i z lekkim wahaniem w głosie zapytała - Lecimy do domu?
- Tak. Musimy. Matka Jer… Choćby po to, by przekazać wieści. - odparła Susan smętnym głosem, pewnie nie mogąc się pogodzić do końca z tym, co wczoraj usłyszała.
Emma bez słowa objęła przyjaciółkę i przez długi czas po prostu tuliła ją do siebie, nic nie mówiąc. W końcu jednak wstała i uśmiechnęła się pocieszająco - Chodź, pojedziemy po bilety. Może chociaż na chwilę przestaniesz o tym myśleć.
- Dobry pomysł. - uśmiechnęła się blado Susan. - Zamawiamy bilet lotniczy do Miami i stamtąd autobusem czy też… jedziemy koleją?
- Jak wolisz. - Emma wzruszyła ramionami - Przyzwyczaiłam się do latania, pociągiem nie jechałam całe wieki… będzie dłużej, ale może warto?
- Właściwe to… sama nie wiem. Boję się co by się stało podczas… latania, gdyby… wiesz… - westchnęła Susan. - Ale też i będzie szybciej.
Anton zaś starał się nie wtrącać do tej rozmowy, nie bardzo wiedząc co dodać.
- To może polećmy tam, a wrócimy koleją… - wokalistka zerknęła na zegar. Było jeszcze dość wcześnie - Jeśli się pospieszymy, może uda nam się dostać bilety na popołudniowy lot, a z Miami bez problemu czymś dojedziemy.
Susan skinęła głową, zgadzając się ze zdaniem Emmy.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 18-03-2014, 19:14   #62
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Zwierzęta o czerwonych oczach i przerośniętych kłach, przypominające gigantyczne szczury zachowywały się jak stado przed atakiem. Nawet będąc skoncentrowany głównie na Mii, Michael znał się na zwierzętach na tyle, aby rozpoznać tropicieli i naganiaczy watahy. Nie podobało mu się to, że dokładnie wiedział, kogo mają upolować. Krąg zwierząt zacieśniał się, a gdy się zamknie będzie istniał tylko jeden scenariusz napisany przez naturę – bestie rzucą się na niego ze wszystkich stron, powalą na ziemię i rozerwą na kawałki.
Dziwne pomieszczenia szpitalne, cierpiący ludzie poowijani w zakrwawione bandaże i leżący na pożółkłej z brudu i starości pościeli, szczury atakujące człowieka i asystentka lewitująca w dość niecodzienny sposób. „Co się tu u diabła dzieje?” - pomyślał iluzjonista. „Może nadal siedzę w poczekalni a to wszystko to tylko zły sen, koszmar spowodowany stresem jaki spowodował wypadek na scenie. To niemożliwe, aby któryś z moich kolegów po fachu wyciął mi tak perfidny numer z lewitującą asystentką. To nie może dziać się naprawdę… A może jednak?” Zmysły iluzjonisty podpowiadały gorszy scenariusz. Słyszał piski gryzoni, czół zapach pleśni, wilgotne i zatęchłe powietrze nieprzyjemnie owiewało mu twarz. Podłoga jak i ściany były realne, szczury co gorsza też.

Nagły strumień światła z bocznego korytarza oślepił go na moment, a gdy mrugnąwszy kilka razy powiekami przegnał tańczące przed oczami rozbłyski ujrzał postać otuloną w łachmany. Cień skrywał jej twarz. Kolejny raz Montblanc miał niejasne wrażenie, że już kiedyś spotkał się w podobnym miejscu zarówno z gryzoniami jak i z tajemniczym przybyszem, który nie wiadomo skąd pojawił się w centrum wydarzeń. Obrazy ze wspomnień były jednak niejasne i zatarte, jakby to wszystko mu się tylko śniło.
- Powinienem czuć się rozczarowany? Że tak łatwo dałeś się podejść. Nie za późno na sentymenty?- odezwał się męski głos z ciemności.- Powinienem być zawiedziony, że zamieniłeś moc na kuglarskie sztuczki? – głos był dziwny, rwący się, jakby mówiący nie posługiwał się językiem na co dzień. Donośne staccato za wysokich i za niskich dźwięków mogło przyprawiać o ból głowy. W przybyszu było coś na wskroś złego, co kojarzyło się z głodem, cierpieniem i rozkładem.

- Postaw tę kobietę na ziemi! Natychmiast! – zażądał Michael. Jedyną odpowiedzią był szyderczy śmiech dudniący w korytarzu.

- Co widzisz śmiesznego w tym, że porwałeś kobietę ze stołu operacyjnego?

- Wziąłem sobie jej duszę jako przynętę na głupca... który wybrał blichtr w miejsce potęgi – brzmiała zagadkowa odpowiedź, której znaczenie po chwili dotarło do świadomości przerażonego iluzjonisty.

Michael rozejrzał się i zrozumiał, że już na samym początku jego założenia były błędne… To Mia była przynętą a drapieżnikiem kryjąca się w cieniu postać. Naganiacze stada nie byli w ogóle potrzebni, Montbalnc sam wpadł w potrzask. Mógł uciekać lub walczyć… Rozważył swoje szanse i w ułamku sekundy podjął decyzję – wróci tu z kimś, sam nie da rady ani dziwnemu człowiekowi, ani bandzie gryzoni. Miał tylko nadzieję, że jego asystentka nie zostanie do tego czasu zjedzona, tego dnia już wystarczająco się przez niego nacierpiała. Michael odwrócił się i zaczął biec co sił w nogach korytarzem, którym przyszedł. A przynajmniej starał się wrócić do poczekalni, miejsca z którego rozpoczął tę koszmarną podróż. Nie było to jednak łatwe, gdyż wszystkie korytarze wyglądały bardzo podobnie – odpadający tynk, pleśń, zamalowane lub zabite deskami okna. Iluzjonista zdał się na instynkt i gnał przed siebie. Pojedyncze szczury zmiażdżył butami po prostu przebiegając po nich. Słyszał pisk gdy łamały się ich cienkie kości. Kilka bestii raniło go w łydki kłami i pazurami, lecz Michael nie pomny na ból biegł dalej, aby jak najszybciej oddalić się od atakujących zwierząt. W jego głowie kołatała się jedna myśl - „Wrócę, Mia. Wrócę po ciebie.”
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 20-03-2014, 23:05   #63
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Annabell Clark


To sen. To może być tylko sen… nic innego.


To musi być sen.Prawda?
Wstała z fotela… drżała cała. Niełatwo było sobie wmówić, że to wszystko jest snem. Instynkt samozachowawczy w niej wrzeszczał. Ciało odruchowo się kuliło jakby chciała być niewidoczna.
Nie wiedząc czemu… uśmiechnęła się nerwowo. Być może odruchowo chciała wzbudzić sympatię u oprawcy? Nogi miała jak z waty. Każdy ruch przychodził jej z trudem/

To tylko sen.

Ale wydawał się tak realistyczny. Zimna lufa została wycelowana. Ożywieniec rzekł zimno.- Hände hoch.
Nie wiedziała co dokładnie znaczą te słowa, ale wiedziała znaczyła w wojennych filmach. Uniosła ręce do głowy założyła je powoli za potylicę i czekała.
Serce waliło jej jak młot z przerażenia. Bała się. Bała się tego co się stanie. Bała się mimo, że ta egzekucja miała wyrwać ją z tego koszmaru. Bała się.. a jednak się nie budziła.

Germaniec już naciskał na spust, gdy z lustra ściennego wyskoczyły dwie bestie wyglądające niczym mokry sen szalonego chirurga. Zdekapitowane głowy, przyczepione do torsu na żelaznym stelażu. Zamiast rąk i nóg ostrza wbite w żywe mięso… zanim ożywieniec zdołał ją zastrzelić, odcięły swymi ostrzami zarówno głowę, jak i kończyny. Zaciśnięty na spuście palec sprawił, że upadająca wraz dłonią broń strzelała. Większość kul ominęła ciało Anabell, ale jedna...rozorała jej lewy bok...Ból był przeszywający. I co gorsza...nie obudził jej.
A stwory przerobiwszy Germańca na krwawą masą ruszyły w kierunku pisarki, by z pewnością uczynić z nią to samo.

Teodor Wuornoos


Dzwonek dzwonił… Teodor wciskał go już trzeci raz.
Wiedział jednak, że La Sall jest w środku. Ale być może już…
Kolejne wciśnięcie dzwonka i Joan otworzyła.



Doktor nie zmieniła się za bardzo, choć oczywiście nie miała już nastu lat. Rozciągnięty wełniany sweter, jeansowe spodnie, ładnie pasowały do jej jasnych włosów i zielonych oczu. Lufa colta chowanego za plecami już mniej. La Sall spytała w dość ostrym tonie.- Kim pan jest ?
I wydawała się autentycznie zaskoczona odpowiedzią Wuornoosa.
-Teodor? Zmieniłeś się.- rzekła spokojnym głosem, po czym zaprosiła go środka, chowając colta pythona za pasek spodni i zakrywając go swetrem.
Joan wydawała się rozkojarzona i najwyraźniej coś badała. Salon do którego zaprowadziła Toma pełen był porozrzucanych książek. Część z nich miała wytłoczony identyczny znak.


I odnosiła się do Różokrzyżowców… o których Tom słyszał jedynie w kontekście historii rodzinnego miasta. I jak większość dzieciarni nigdy się w te sprawy nie zagłębiał. Różokrzyżowcy, kimkolwiek byli, stanowili antyczną historię Silver Ring i właściwie nie było w mieście nikogo, kto by się w te kwestie zagłębiał.
Wyglądało na to że Joan się jednak tym zainteresowała. Tyle, że to nie pasowało do tego co wyczytał o jej karierze naukowej. Joan była neurobiologiem z dyplomem behawiorystki. Nie zajmowała się religią i sektami.
Przesuwając spojrzenie po książkach, dotarł do dużej korkowej tablicy do której przyczepione były notatki Joan zapisane drobnym niestarannym charakterem pisma. Zamarł, gdy wzrokiem dotarł do grafiki


… przedstawiającej krzyż opleciony różą. Z jakiegoś powodu poczuł zimne ciarki na plecach. Już widział ten symbol i to kilka razy. Ale nie wiedział gdzie. Nie wiedział też co on oznacza.
Z odrętwienia wyrwał go głos Joan, która wróciła z kuchni z dwoma kubkami herbaty.- Tobie też wydaje się znajomy, co?

Emma Durand

-Proszę zapiąć pasy, za pięć minut lądujemy w Miami.- te słowa działały kojącą na Emmę i Susan. Obie podświadomie się bały, że coś się stanie podczas lotu. Że Koszmar uderzy właśnie wtedy, więżąc je w zamkniętej latającej trumnie na wysokości kilku kilometrów nad ziemią. Tak się jednak nie stało. Po kilku minutach… wylądowały w Miami.


Port Lotniczy w Miami był ruchliwym miejscem,obie kobiety szybko znikłyby w tłumie, gdyby nie… sława Emmy. Do panny Durand podeszła grupka melomanów, którzy rozpoznali artystkę i zaczęli się w samych superlatywach rozwodzić na jej talentem, wspominać jej płyty i utwory. Wreszcie żebrać o autografy i prosić o zdjęcie.
Po załatwieniu gwiazdorskich obowiązków Susan i Emma mogły wreszcie przekąsić coś w najbliższym Burger Kingu i zaplanować dalsze działania.

Przystanek autobusowy…


...wprawił je w zakłopotanie i lekki niepokój. Nie można było bowiem kupić biletu do Silver Ring. Nie dojeżdżał tam żaden autobus. Co więcej żaden autobus nie przejeżdżał przez Silver Ring. Zupełnie jakby nikt nie chciał do tego miasta wracać.
Nie czyniło to powrotu do domu kłopotliwym dla Susan i Emmy. Silver Ring nadal było na mapach, a i same mogły by trafić do niego jeśli była by taka potrzeba. Poza tym stać je było na wynajem wozu w wypożyczalni samochodów. Jednak musiał istnieć jakiś powód, że Silver Ring… było ignorowane jak osada zadżumionych.

Michael Montblanc


Ból...pokąsanych nóg. Gryzonie rzucały się na niego w samobójczych atakach masami. Nie tak łatwo było je rozdeptać. Czuł krew spływającą po łydkach i udach.
Ból był jednak sprzymierzeńcem, pobudzał przepływ adrenaliny, zmuszał ciało do wysiłku.
Przypominał jaka śmierć go czeka, jeśli się potknie lub przewróci.


Zagryziony żywcem, przez szarą falę gryzoni. Michael biegł na oślep. Nie miał czasu pomyśleć dokąd zmierza. Ważniejsze było zgubić i oddalić się od ścigających go małych zabójców.
Ich piski ciągle były zbyt blisko. Ciągle przypominały o niebezpieczeństwie. Już nie zerkał na siebie, patrzył raczej przed siebie bojąc się jednego… że popełni błąd.
Wszak wystarczy wybranie jeden błędny korytarz, raz źle skręcić i tym przypieczętować swój los.
Jeden ślepy zaułek i koniec… jest martwy.
Wpadł do poczekalni, którejś z kolei i drogę przeciął mu olbrzymi szczur.


Ta bestia była olbrzymia… to już nie był szczurzy ratlerek. Nie. Ten stwór był wielki jak doberman. I zagradzał Michaelowi drogę ucieczki.
Magik miał więc problem. Przed sobą szczurzysko, którego nie dało się tak łatwo rozdeptać. Za sobą falę gryzoni, która za kilka - kilkanaście minut pochłonie go i zabije.
Sprawa wyglądała więc prosto… Musiał się rozprawić z tym szczurzym gigantem, na tyle szybko, by nie dogoniły go depczące mu po piętach gryzonie.
I wydostać się z tego upiornego szpitala w dalszej kolejności.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-03-2014 o 10:41.
abishai jest offline  
Stary 27-03-2014, 20:13   #64
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Sytuacja nie wyglądała zachęcająco. Emma jednak przywołała na twarz uśmiech i starała się okazywać zupełną beztroskę, by swoimi niejasnymi podejrzeniami nie dodawać dodatkowych zmartwień przyjaciółce. Dlatego też z udawanym entuzjazmem zaprowadziła ją do wypożyczalni samochodów i po krótkich negocjacjach obie pakowały swoje bagaże do wściekle zielonego Forda Focusa w wersji sportowej



i już po chwili mknęły drogą w kierunku Silver Ring.
Droga wydawała się dłużyć w nieskończoność, mimo że nie była zatłoczona. Susan zaś wydawała się być pogrążona we własnych myślach i w milczeniu spoglądała przez okno. Pewnie męczyło ją to… co mogą zastać na miejscu. Wreszcie wydukała z siebie. - Co… zamierzasz zrobić, jak już dojedziemy?
Emma w odpowiedzi lekko wzruszyła ramionami - Muszę się zameldować na posterunku. - stwierdziła kwaśno, ale potem rozpogodziła się - Przywiozłam rodzicom moją płytę, mam nadzieję, że się ucieszą. Co będzie dalej… okaże się już na miejscu. - Starała się mówić lekkim tonem. Za wszelką cenę usiłowała zdusić w sobie obawy i niemal jej się to udało. Cieszyła się, że zobaczy rodziców, choć ostatecznie nie zdecydowała się do nich zadzwonić i poinformować o przyjeździe. Dlaczego? Czy dlatego, że bała się ciszy w słuchawce? A może dlatego, że nie była pewna, kto odbierze? Nie wiadomo, co byłoby gorsze… Dlatego też uśmiechnęła się do Susan i podkręciła radio, z którego właśnie płynęły dźwięki piosenki z najnowszego albumu Backstreet Boys. Pop… tak, to było coś, co w sam raz nadawało się na drogę…
- Ja… Mam dość nierówne relacje z rodzicami. - odparła po chwili milczenia Susan. - I jeszcze… Matka Jeremy’ego. Wyjechał na pogrzeb ojca. Dostał telegram od niej. A jakaś dziewczyna jego syna przyjdzie jej powiedzieć… - dalsze słowa nie przecisnęły się Susan przez gardło. Machnęła ręką. - Wybacz… psuję nastrój. To może… Jaki jest Anton w łóżku? Choć… możesz nie mówić, jeśli nie chcesz.
- Entuzjastyczny. - Emma zachichotała, a na jej twarz wypłynął dziewczęcy rumieniec - Wiesz, on się kochał we mnie wiele lat… nim wreszcie zmądrzałam. - uśmiechnęła się ciepło - Bałam się, że stracę przyjaciela… ech, głupia byłam i tyle.
- Entuzjazmu to się domyślam… a właściwie… wiesz... widziałam zdjęcia. - przypomniała Susan czerwieniąc się na twarzy, podczas gdy zaświeciła się na czerwono jedna z kontrolek. Zaczynało brakować paliwa w baku.
- Mam nadzieję, że gdzieś po drodze jest stacja benzynowa bo jak nie, to czeka nas spacer. - Emma z irytacją pokazała kontrolkę, ale na jej twarz szybko powrócił uśmiech - Zapomniałam, że oglądałaś te zdjęcia… faktycznie, sporo na nich widać. Jest… czasami zachowuje się jak dzieciak, który dopiero poznaje smak seksu. Chce dużo, nieważne jak. - roześmiała się - A czasami jak wytrawny kochanek… każdy ruch ma zaplanowany i wyważony i potrafi doprowadzić do szaleństwa. - zarumieniła się mocniej.
- Widzę, że często ćwiczycie… - zaśmiała się Susan, widząc rumieniec na twarzy Emmy, podczas gdy ta zauważyła to, czego szukała.



…stację benzynową i to w dodatku niezbyt oblężoną przez innych użytkowników drogi.
- Mamy ładnych kilka lat do nadrobienia. - wokalistka roześmiała się, zjeżdżając na stację.
- Ja z korzystam z okazji i pójdę się odświeżyć, dobrze? - rzekła z uśmiechem Susan, czekając aż Emma się zatrzyma. Po czym wysiadła i poszła w kierunku toalety dla kobiet.
- Tylko nie odświeżaj się zbyt długo, tankowanie potrwa tylko chwilę. - Emma rozpoczęła tankowanie i wpatrzyła się w licznik.
Napełniła już bak samochodu i… Susan nie wracała. To zaczęło Emmę nieco niepokoić. Z westchnieniem zostawiła samochód na parkingu i ruszyła za przyjaciółką. Drzwi do kabiny były zamknięte, więc cicho zapukała, wołając przy tym jej imię.
Jednak nie usłyszała odpowiedzi ni razu, a kucając… zauważyła, że w żadnej z kabin nikt nie siedzi.
- Susan? - tym razem w głos kobiety wkradły się nutki paniki - Susan! - jednak nikt nie odpowiedział na jej nawoływania. Nerwowym ruchem wyjęła telefon z kieszeni i wybrała numer tłumaczki, nasłuchując jej dzwonka i modląc się w duchu, by odebrała.
W słuchawce rozbrzmiała powitalna melodyjka i po dłuższym brzęczeniu włączyła się poczta głosowa. Susan Chaterie zniknęła bez śladu.
Emma dla pewności zajrzała jeszcze do każdej kabiny i rozejrzała się w budynku stacji, ale bez większego efektu. Tłumaczki nie było nigdzie widać, kolejne próby połączenia również nie dały rezultatów. Pozostało jeszcze tylko wypytać pracowników.
Nic to jednak nie dało… Żaden z nich nie widział w ciągu ostatnich kilkunastu minut kobiety podobnej do Susan. Jedynie sklepikarz zauważył, jak Chaterie wchodzi do ubikacji, ale nie zauważył by wychodziła.
Tylko doświadczenie sceniczne pozwoliło Emmie podziękować z nieco tylko zatroskanym uśmiechem za informację i z udawanym spokojem skierować swe kroki z powrotem do toalety. Dopiero tam, gdy drzwi się za nią zamknęły, pozwoliła sobie na atak paniki. Rozwiązanie nasuwało się wszak samo… jeśli tłumaczka tu weszła, ale nie wyszła… w tym momencie mogła się znajdować tylko w jednym miejscu…
Drżącymi palcami wokalistka jeszcze raz wybrała numer przyjaciółki, w panice rozglądając się dookoła. Czy to możliwe, by Sue wymknęła się niezauważona? Nie było stąd innego wyjścia, poza tymi jednymi drzwiami. Przynajmniej w tym świecie.
Telefon milczał jednak nadal jak zaklęty, po jakimś czasie odzywając się pocztą głosową. Susan… nie odpowiadała. A to mogło znaczyć tylko jedno. O ile Sue nie czekała na nią na parkingu… Czepiając się tej nadziei, pobiegła do auta… ale tam nikt na nią nie czekał. Tłumaczka przeniosła się do miejsca, do którego Emma nie mogła ot, tak sobie za nią podążyć.

Nawet, gdyby chciała.

Myśl o powrocie do Koszmaru sparaliżowała ją na tyle, że nie była w stanie wsadzić kluczyków do zamka, by otworzyć drzwi samochodu. Samo auto też budziło koszmarne skojarzenia… przecież od tego wszystko się zaczęło.
Ostatnim wysiłkiem wybrała numer Antona i opierając się pozornie nonszalancko o maskę samochodu, czekała na połączenie.
- Hej podróżniczko. Jak tam gorące drogi Połundia? Doleciałyście chyba bezpiecznie? - zapytał wesoło Anton, nie zdając sobie jeszcze sprawy z powagi sytuacji.
- Sue… Sue… ona… zniknęła… - Emma rozpłakała się bezradnie, desperacko tuląc do twarzy telefon - Po… poszła do to… toa...leeeeety i… i… zniknęęęęęęęłaaaa... - szlochała na całego, nie próbując nawet ocierać zabarwionych tuszem do rzęs łez spływających jej po policzkach.
- Acha… - Anton zamilkł na dłużej. Po czym spytał. - Zniknęła… więc myślisz, że ona...?
- Nie odbiera telefonu, nie został po niej żaden ślad… - szloch uspokoił się na tyle, by wokalistka mogła nieco składniej odpowiedzieć na pytanie - Nie widzę innej… możliwoooości… booooję sięęęę… - rozpłakała się na nowo, gdy uświadomiła sobie, że sama w każdej chwili też może znaleźć się po drugiej stronie.
- Uspokój się. Nie pozwól, by strach cię sparaliżował. Byłaś już tam, wiesz jak uciec. - Anton mówił spokojnie, ale czuć był lekki strach w jego głosie.
- Eric też był i... i... - Emma zamilkła, wpychając sobie do ust zwinięte palce wolnej dłoni. Nie odzywała się tak długo, aż była w stanie zapanować nad głosem - Pojadę do rodziców, skoro już tu jestem. Może Susan odezwie się do mnie za jakiś czas... nagram jej się na pocztę głosową. - mówiła zupełnie płasko i bez emocji. Sama nie wierzyła za bardzo, że jej działania mają sens - A potem wrócę do domu. Żałuję, że w ogóle wyjechałam... - jej głos znów nabrzmiał łzami.
- Emma… nie trać nadziei. Eric zginął, ale ty przeżyłaś, Susan też. Ona jeszcze nie jest martwa. - szeptał jej do ucha głos Antona. - Nie poddawaj się.
Przez długą chwilę tylko oddychała głęboko, kurczowo trzymając się telefonu. Z zamkniętymi oczami wyobrażała sobie, że Anton jest tuż obok niej i teraz już wszystko będzie dobrze...
- Zadzwonię do Ciebie jak dojadę do Silver Ring. Przepraszam za teraz. Przeszkadzam Ci w pracy... wybacz. Masz rację, muszę wziąć się w garść. - znów mówiła mechanicznie, starając się odsunąć na bok wszystkie emocje... w przeciwnym razie osunęłaby się na ziemię i nie ruszyła z miejsca, szlochając i czekając, aż pochłonie ją Koszmar.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 28-03-2014, 20:50   #65
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Jej widok wprowadził Theodora w dobry nastrój. Nie zmieniła się, aż tak bardzo. Nie była młodą dziewczyną, jaką zapamiętał z Silver Ring, ale nadal pozostała atrakcyjna, wręcz nieziemsko, jak dla pisarza. Jego młodzieńcza miłość i jego muza.

- Witaj Joan – czuł się troszkę jak durny nastolatek, ale jej imię w ustach przywołało wspomnienia pierwszych, gorących pocałunków pod drzewem. – Niespodzianka.

Drętwe powitanie. Cholernie drętwe. Wuoornos wyciągnął ręce zza pleców. Trzymał tam drugi bukiecik kwiatków i małe pudełko luksusowych czekoladek, które nabył w drodze do jej domu.

-Jak.. miło.- Joan uśmiechnęła się delikatnie i przyjęła prezent wpuszczając pisarza do środka.

Wydawała się być nieco roztargniona i rozkojarzona, co nie umknęło uwadze Teodora.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – zagaił tonem miłej pogawędki bacznie jednak obserwując jej reakcję. - Na uczelni powiedziano mi, że zrobiłaś sobie wolne. Pomyślałem, że wykorzystam okazję i cię odwiedzę. Nie masz nic przeciwko?

- W zasadzie to... tak, ale...- potarła czoło dłonią najwyraźniej zastanawiając się nad czymś. W końcu podjęła decyzję zamykając za nim drzwi.- Jasne... masz ochotę na coś do picia? Ja tak. A tam jest salon rozgość się.

Nie dając mu dojść do słowa, wskazała Teodorowi kierunek, a sama poszła do kuchni. Theo rozejrzał się po elegancko umeblowanym pomieszczeniu, zlustrował ciekawie tytuły książek, zwracając szczególną uwagę na otwarte książki z tajemniczym różo-krzyżem. Skądciś znał ten znak, jednak nie potrafił sobie przypomnieć skąd, a im bardziej starał się tego dokonać, tym większy zamęt miał w głowie. W końcu podszedł do okna i obserwował ogród. Tak zastała go Joan wracając z napojami.

Teodor podziękował i odkładając książkę na miejsce, z którą ją zabrał zapytał Joan starając się uśmiechem zamaskować wścibstwo.

- Zaczęłaś interesować się okultyzmem? Czy to element jakiejś pracy?

-Ani jedno, ani drugie.-podając herbatę Teodorowi, spojrzała przelotnie na tablicę.- To bardziej... skomplikowana sprawa. To pewnie do klucz do zagadki.

- Zagadki? Lubię zagadki. Ładnie się urządziłaś - zmienił temat, by troszkę ją rozluźnić.

-Co? - La Sall nie zrozumiała od razu, o czym mówi mężczyzna. Niemniej rozejrzała się dookoła mówiąc.- A tak... Mogę dać ci numer do dekoratora wnętrz... robi cuda z mahoniem i białym dębem amerykańskim.

- Wolę inne klimaty. Bardziej … bałaganiarskie. Cały ja. Starokawalerskie przyzwyczajenia. – udał zakłopotanego. - Cieszę się, że ci się powodzi. Zawsze byłaś ... no wiesz... wyjątkowa.

-Tak. Cały ty.- odparła z bladym uśmiechem Joan i upiła herbaty. Przez chwilę milczała, nim dotarły do niej jego słowa.- O czym... Aaaa... Teo...

Potarła podstawę nosa dodając.- Naprawdę nie mam teraz głowy do randek. Muszę... cholera... Czuję się jak Alicja... ale, jak Alicja tego McGee.

Theodor poczuł zimny przez przebiegający mu wzdłuż pleców. Mimowolna reakcja na jej słowa.

- Co się dzieje, Joan - postanowił zadziałać bardzo bezpośrednio. - Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko. Ostatnio - spojrzał jej w oczy. - Ostatnio jestem w stanie uwierzyć w wiele rzeczy.

Zbliżył się do niej patrząc głęboko w oczy. Z troską i obawą.

- To nie jesteś ty - kontynuował. - Zawsze byłaś poukładana, a już na pewno nie brałaś bezterminowego urlopu, nie kupiłabyś broni.

Położył dłoń na jej ramieniu. Przyjacielsko. Drgnęła pod jego dotykiem ale nie zaprotestowała.

- Mi możesz zaufać. Przecież wiesz. Wygadaj się. Podziel tym, co cię trapi. To jakiś intruz? Niechciany i szalony facet? Możesz powiedzieć. Nie bój się. – Przekonywał, starając się jednak nie być natrętnym ani nachalnym lecz trzymać właściwy w takiej sytuacji dystans.

-Dwa razy... uniknęłam śmierci. Dwa razy... cholera.- westchnęła cicho.- Trafiłam do króliczej nory Theo. Do prawdziwej króliczej nory.
Podciągnęła sweter odsłaniając szeroki bandaż.- Ostatnim razem... omal nie wypruto mi wnętrzności. A obawiam się, że to nie koniec.

- Karta tarota?1 - zbladł i bez trudu mogła dostrzec jego nagły przestrach. - Ktoś podrzucił ci kartę tarota?

-Tak. Skąd wiesz...- wyrwała się nagle i cofnęła wpatrując podejrzliwie w jego oblicze.

Sięgnął do kieszeni i wyjął Księżyc.

- Bo też dostałem taką. Goniły mnie potwory. Jakieś wilkołaki. Uciekałem. Gadałem z czaszką, która przedstawiła się moim pseudonimem pisarskim.
Siadł na kanapie i pokrótce, nie wdając się w makabryczne szczegóły, opowiedział jej o tym, co mu się przytrafiło. Opowiadał ze spuszczoną głową wbijając wzrok w podłogę. Opowiadał o pościgu przez bestie, o tym jak rozharatały mu nogę, o tajemniczym „zbieraczu dusz”, jak nazwał faceta w łódce, o gadającej czaszce, o hotelu z drzwiami.

- Nie oszalałaś – zakończył. - Nie jesteś sama, Joan. Nie jesteś sama – powtórzył znów nawiązując z nią kontakt wzrokowy.

-Nie... Nigdy nie sądziłam, że oszalałam... ale... że są inni?- spojrzała za siebie. Na korkową tablicę.- Powinnam zgadnąć. Byłam głupia. To takie oczywiste. Wszak było tyle drzwi... ale nie wiedziałam, kogo mogą oznaczać inne drzwi.
Wyjęła zza spodni niewielką kartę.



Słońce. Upiła nieco herbaty spoglądając na notatki na tablicy.- A co ty otrzymałeś?

- Księżyc – odpowiedział ponownie pokazując jej wielkie arkana.

-Nie... Nie o tym mówię.- wskazała na przypięte do tablicy zniszczone zdjęcie przedstawiające młodą Joan w fioletowej todze przypominającej nieco uniwersytecką, ale ze złotym haftem wzdłuż kołnierza. Zdjęcie było zbyt niewyraźne, by rozpoznać dokładniej, ale ów haft składał się z pojedynczych emblematów.- To znalazłam za pierwszym razem.

- Hmm. Ja nie trafiłem na nic, co by mi dało do myślenia – odpowiedział zakłopotanym tonem. - Chyba jestem głupszy, niż ty. Chociaż nie. Znalazłem kartkę papieru zapisanego na maszynie w moim pokoju hotelowym. Dałem ją do analizy przyjacielowi.

-A to?- wskazała palcem na krzyż opleciony różą.- Rozpoznajesz go? Mnie wydaje się znajomy. Ale im bardziej wytężam pamięć, tym bardziej... mam wrażenie, że... sama nie wiem. Że otworzę drzwi, których nie chcę otwierać.

- Gdzieś widziałem ten znak, ale też nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie – odpowiedział zgodnie z prawdą. - Co się z nami dzieje, Joan?

-To.- speszyła się tym pytaniem Joan.- Nie wiem. Wygląda, że jestem... że jesteśmy porywani, by uczestniczyć w jakiejś grze i nagradzani za przeżycie.
- Serio? – zdziwił się Wuoornos. – Skąd masz takie przypuszczenie?

-To elementarne... zresztą układ niemal jak z głupiego mortal kombat. Zaproszenie, walka i nagroda za zwycięstwo... zresztą...- zamyśliła się La Sall.-... masz inną teorię?

- Nie bardzo – odpowiedział nie do końca zgodnie z tym, co myślał. Było jednak za wcześnie, by stawiać jakiekolwiek tezy. Wolał opierać się na większej ilości danych wyjściowych, nie na własnych, irracjonalnych przeczuciach. - Na początku myślałem, że to psychotropy. Potem, że świruję. Teraz nie mam żadnej pewnej koncepcji.

- Psychotropy... świrowanie... cóż...- zamyśliła się Joan i spytała wzruszając ramionami.- To byłeś już na jakiejś kozetce przy tej okazji?

- Nie. I nie zamierzam się wybierać. -Wróćmy do twojej teorii, Joan. Jeśli koś nas wybrał, do jakiejś chorej gry, może istnieje jakiś klucz?

- Ty i ja? Drzwi było więcej. Myślisz, że jest więcej ludzi?

-Pewnie tyle ile wielkich arkanów tarota.- Stwierdziła po namyśle La Sall.- Nie liczyłam drzwi w hotelu, ale... myślę, że było ich tyle właśnie.

- Czyli dwadzieścia dwie karty – szybko przypomniał sobie to, co czytał dwa dni temu o tarocie. - Sporo osób. Musi być jakiś klucz doboru, jak sądzisz? Ty i ja. Co mamy ze sobą wspólnego?

-Hotel... to był hotel ze Silver Ring. To jest owa więź. To jest wspólny mianownik.-rzekła głośno w chwili olśnienia.

- W sumie masz rację. Był bramą. Przejściem do normalnego życia. Wiesz, co stało się z tym hotelem? Ja wyjechałem z Silver Ring ładne parę lat temu.

-Powinien stać. Może zbankrutował, ale chyba jeszcze nadal stoi w Silver Ring. Tak przynajmniej mi się wydaje, bo... zerwałam więzi z rodziną cztery lata temu.- La Sall upiła nieco herbaty.- Ale miasteczko już wtedy upadało, nie było chętnych na przejęcie hotelu.

- Hmm. Jak dawno temu odwiedzałaś bliskich i przyjaciół w Silver Ring?

-Nie byłam tam od lat, a ty?- zapytała La Sall stawiając kubek na niskim stoliku i wzbogacając ten wykład o... cóż... Niewątpliwie zgrabne pośladki świadczyły o tym, że Joan nadal formie. Pewnie uprawiała jogging lub aerobik.

- Też. - Z trudem oderwał wzrok od atrakcyjnych widoków starając się koncentrować na rozmowie. Nie było to łatwe. - Wzięłaś wolne. Ja mam wolny zawód. Może ... odwiedzimy stare śmieci. Powspominamy. Co ty na to?

-Nie jestem w nastroju na wspominki.- westchnęła smętnie La Sall i potarła czoło.- Nie mam tam ochoty wracać. Wzięłam wolne, by odkryć... by znaleźć antidotum. Jestem naukowcem, a patrz...- wskazała dłonią na leżące dookoła księgi i broszury.- A zajęłam się zabobonami. To frustruje, gdy cały ład świata, jaki znasz, jaki przekazujesz innym na wykładach... spuszczasz do kibla.

Usiadła wprost na książkach. Szczęśliwe książki, nie ma co.

- Wybacz... gadam od rzeczy - zakończyła i spojrzała na Teodora z bladym uśmiechem.- Ale pewnie masz rację. Hotel może być odpowiedzią. Kiedy zamierzasz wyruszać?

- Kiedy ostatnio miałaś ... tą króliczą norę?

-Pięć dni temu.- odparła La Sall. Wspominając to wydarzenie zadrżała lekko.

- Czyli im szybciej tam pojedziemy, tym lepiej. Tak myślę.

-Muszę się spakować i zadzwonić. Co innego urlop zdrowotny... a co innego wyjazd do innego stanu.- odparła nieco roztargnionym głosem Joan.- Chyba najlepiej będzie samolotem do Miami, prawda?

- Najszybciej. Owszem.

-To ty załatw bilety na wieczór, a ja się spakuję i pozałatwiam sprawy na uczelni.- stwierdziła po chwili namysłu Joan.

- Dobra. To zapisz sobie mój telefon.

Joan skinęła głową, sięgnęła po komórkę i wbiła numer podawany jej przez Teodora.

Pożegnał ją, ściskając krótko i wrócił do samochodu, a potem pojechał bezpośrednio do domu. Myśli i emocje kłębiły się w jego głowie tak, że z trudem koncentrował się na drodze. W domu, tradycyjnie, nalał sobie sporego drinka. Nim go wypił przez telefon zamówił dwa bilety na wieczorny lot do Miami. Nie było ważne, że zapłacił za niego ekstra. Miał kasę. W końcu był niemal światowej sławy pisarzem, którego gaże sięgały setek tysięcy dolarów. Stać go było.

Potem wykonał jeszcze dwa telefony. Do menadżera, informując, że sprawy rodzinne zmusiły go do nagłego wyjazdu do rodzinnego miasteczka i do matki, że przyjeżdża jutro i że będzie z nim Joan.

Potem dopił drinka, spakował najpotrzebniejsze rzeczy, książeczkę czekową, gotówkę, dokumenty i zadzwonił do Joan.

- Gotowa? Podjadę po ciebie taksówkę i razem pojedziemy na lotnisko. Będę za godzinę.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 29-03-2014 o 21:34.
Armiel jest offline  
Stary 28-03-2014, 22:57   #66
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
To, co działo się wokół niej już dawno przekroczyło granice absurdu. Już dawno stało się sto razy dziwniejsze i bardziej przerażające niż najstraszniejszy z jej snów. A koszmary miewała często. Zwłaszcza wiele lat temu, zaraz po niewyjaśnionym zaginięciu siostry i wszystkich innych trudnych do zniesienie wydarzeniach, jakie miały miejsce później.
Anabelle była jednak silną kobietą. Silną, odpowiedzialną i niezależną, musiał taka być. W innym wypadku zamiast odnosić sukcesy zwariowałby, albo zaczęła topić smutki i problemy w alkoholu. Mogła też zostać narkomanką i już dawno być na dnie, przecież to takie łatwe. Była jednak silna. I twardo stąpała po ziemi wiedząc, że senne potwory nie istnieją, że biorą się ze skrywanych za dnia lęków i obaw. Z tęsknot, niepewności i kompleksów, które przecież miewa każdy, i które nawet gdy głęboko ukryte, potrafią czasem opuścić ciasną klatkę z najciemniejszego krańca podświadomości, wyjść na zewnątrz w najmniej odpowiednim momencie i przypomnieć o sobie bardzo bolesny sposób.
Potwory jednak znikały zawsze, gdy otwierała oczy budząc się w swoim łóżku. W świecie, który już dawno sobie poukładała, zorganizowała i wyjaśniła. W którym nie było miejsca na irracjonalny lęk.

Teraz jednak nie budziła się a potwory wydawały się całkiem realne. Zombie naziści, olbrzym z lufami różnego kalibru wystającymi z ciała a potem coś, tak przerażającego, że trudno to nawet opisać... i wszystko zaczęło dziać się tak szybko...

Kula trafiła pisarkę w lewy bok, w ranie eksplodował ból. Gdyby śniła obudziłaby się zlana potem, a wyśniony ból zniknąłby natychmiast. Nie obudziła się jednak.
Jej ciało nie było gotowe na przyjecie pocisku. W ułamku sekundy Ana zachwiała się, złapała obiema dłońmi za ranę, z której pulsując wylewała się ciepła krew brudząc jej ładne, długie palce. Minął kolejny ułamek sekundy, nie mogła utrzymać równowagi. Runęła niezgrabnie na bok. Upadając uderzyła głową w niski, drewniany stolik.

Żeby tylko nie bolało – zdążyła pomyśleć zanim straciła przytomność.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 29-03-2014, 01:33   #67
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Michael chyba tylko cudem nie zgubił się w labiryncie korytarzy. Adrenalina dodawała mu sił, więc pędził szybciej niż kiedykolwiek w życiu. Kiedy myślał, że oddalił się na bezpieczną odległość od stada upiornych gryzoni, wpadł do poczekalni. Drzwi po drugiej stronie pomieszczenia kusiły obietnicą wolności, a przynajmniej mogły zagwarantować możliwość kontynuowania ucieczki, jednakże pomiędzy nimi a magikiem stała przeszkoda.
Bestia przed Montblankiem nie była ani szczurem, ani psem – raczej czymś pośrednim, sformowanym przez okrutny żart lub pomyłkę natury. Masywne cielsko, mocne nogi, brak wyraźnie zarysowanej szyi upodobniały ją do buldoga, jednak długi pysk, osadzone po bokach głowy czerwone ślepia i charakterystyczne szczurze wąsy nie pozostawiały wątpliwości, że ma w sobie dużo z gryzonia. Stwór, mimo wyraźnie szczurzej proweniencji, nie był tak szybki ani zwinny jak jego mniejsi pobratymcy, nadrabiał za to wielkością i masą mięśni. Długością pazurów i ociekających śliną zębów również. Michael porwał z podłogi krzesło i wyciągnął je przed siebie jak broń, gotowy do walki z bestią. Nie mógł grać na zwłokę ani koncentrować się tylko na obronie, bo na plecach czuł smrodliwy oddech goniącego go stada. Był w potrzasku, miał minutę, może kilka minut, zanim sfora go otoczy i upoluje. O ile wcześniej nie zostanie rozdarty na strzępy.

Bestia skoczyła zwinnie na iluzjonistę, ten umknął w bok, jednocześnie odbijając prowizoryczną bronią szponiastą łapę. Stwór natychmiast zaatakował ponownie, tym razem nisko, obierając za cel nogi. Dźgnięcie krzesłem we włochaty łeb uratowało Montblanca przed ugryzieniem w kolano, jednak nie przyniosło żadnych wymiernych rezultatów – szczur nawet nie pisnął z bólu. Chwycił natomiast jedną z nóg zębami, unieruchamiając ją w miażdżącym uścisku swoich szczęk, a następnie wierzgnął łbem. Dał się słyszeć trzask łamanego drewna, kiedy broń Michaela rozpadła się na dwa kawałki. Po kolejnym ataku magik mógł być bezbronny. Uprzedzając wypadki zamarkował kolejne dźgnięcie w pysk a następnie rzucił pozostałości mebla w łeb potwora. Dało mu to cenną sekundę, którą wykorzystał na zerwanie ze ściany masywnej, choć nieco przerdzewiałej gaśnicy. Wyglądała na stary model, zaprojektowany ciężką ręką i ciężką głową. Iluzjonista podejrzewał, że nie była najporęczniejsza nawet w czasach świetności, ale dobrze było mieć pod ręką solidny kawał metalu. Kiedy gigantyczny szczur ponownie rzucił się by zagryźć ofiarę, Montblanc był gotów. Wziął zamach i pomieszczenie wypełnił ogłuszający pisk bólu, kiedy gaśnica głucho uderzyła w łeb stwora. Po tej akcji, zwierzę stało się ostrożniejsze. Nie atakowało a zarazem trzymało Michaela w rogu z dala od drzwi wyjściowych. Czekało, a czas grał wyraźnie na niekorzyść ofiary. Magik obrócił w dłoniach broń i uderzył nią w podłogę, aby zwolnić zawór i wypuścić strugę chemicznej piany. Zamiast spodziewanego efektu ze środka wyleciały z sykiem jedynie sprężone gazy. Gaśnica była za stara i wymaganie od niej aby działała poprawnie, było błędem. Szczur skoczył ponownie, o włos chybiając zębami gardło Michaela, trafiając jednak łapami w kalkę piersiową. Ostre jak brzytwa pazury rozcięły drogi garnitur, skórę i mięśnie. Fala piekącego bólu targnęła Montblankiem odbierając na chwilę oddech. Mimo ziejących ran i plam krwi, które przy każdym ruchu pozostawiał na podłodze, iluzjonista nie zamierzał skapitulować.

„Trik!” – magik niespodziewanie wpadł na pomysł – „Ostatnia deska ratunku. Jeżeli jest to gryzoń, to pewnie boi się otwartego ognia. Może nie mam od ręką pochodni, ale jej namiastka się znajdzie.” Michael wypracowanym podczas tysięcy prób ruchem strzepnął ręką, pozwalając aby ukryty w rękawie papier błyskowy znalazł się na jego dłoni. Zazwyczaj w oślepiającym płomieniu, jaki pojawiał się, gdy przytykał nasączoną chemikaliami kartkę do ukrytego w pierścieniu żarnika, pojawiał kwiaty, monety, karty czy gołębie. Dziś jednak ta odwracająca uwagę sztuczka miała uratować mu życie. Gigantyczny szczur cofnął się kręcąc łbem i mrużąc przywykłe do ciemności ślepia. Michael zaatakował biorąc szeroki zamach i skrętem bioder amplifikując siłę uderzenia. Trafiona tuż za uchem bestia padła na pokrytą spękanymi kafelkami podłogę. Iluzjonista poprawił w żebra i w kręgosłup. Na więcej ciosów nie miał czasu –goniąca go sfora się zbliżała. Musiał uciekać i znaleźć jakiegoś lekarza zanim się wykrwawi.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 29-03-2014 o 01:36.
Azrael1022 jest offline  
Stary 29-03-2014, 02:34   #68
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Sophie nie miała większego wyboru. Mogła albo opuścić sklep, albo spróbować przedostać się przez zaplecze. Wilcze wycie sprawiło, że postanowiła wybrać drugą opcję. Wpierw jednak przejrzała na szybko asortyment sklepu i wybrała śrutówkę oraz zwykły pistolet. Do tego dobrała trochę amunicji do obu, chociaż w tych warunkach niewiele zdołała odnaleźć.
Skierowała się ku zapleczu.
Spotkała ją przykra niespodzianka. Drzwi otworzyły się na ścianę desek, ktoś zabił wejście od drugiej strony. Sophie odsunęła się na bezpieczną odległość i wymierzyła w deski ze śrutówki, po czym strzeliła. Strzał przebił się na wylot, ale niestety dziura po nim była jedynie wielkości głowy. Co gorsza wycia się zbliżały… a od strony wilkołaczego truchła słychać było charczenie.
Kończył jej się czas. Wybiegła ze sklepu.
Podczas, gdy opuszczała sklep stało się coś, co wyraźnie określiło, że w tym świecie nie ma co liczyć na szczęście. Wilkołak leżący na ziemi chwycił ją za kostkę i obalił na ziemię. Jego truchło próbowało podpełznąć. Latarka wypadła Sophie z rąk przez to fotografka nie widziała nic w tych ciemnościach, a jedynie czuła zarośniętą łapę zaciskającą się jej na nodze oraz odór gnijącego mięsa. Miała teraz mały wybór. Wyciągnęła pistolet i wymierzyła tam, gdzie powinna być bestia mając nadzieję, że sama nie postrzeli się w nogę.
A może jednak miała trochę szczęścia…
Po pięciu strzałach uścisk zwiotczał, ale niestety wycia się przybliżyły. Wyglądało na to, że bestie się ze sobą komunikują i dochodzą z różnych stron. Zupełnie jakby próbowały ją zlokalizować i osaczyć. Sophie wzięła upuszczoną latarkę i rozejrzała się po otoczeniu. Zobaczyła sklep wędkarski, sklep z namiotami i sportowy. Miała plan.
Znalazłszy się w sklepie sportowym zaczęła poszukiwać butli do nurkowania ze sprzężonym powietrzem. Sprawdziła także drzwi na zaplecze. Były zamknięte, ale martwy pracownik miał klucz. Na razie jednak potrzebowała czegoś innego. Zaczęła ustawiać butle przed wejściem. Pracowała najszybciej jak mogła, ale kiedy ustawiała trzecią butlę do sklepu dopadł wilkołak. Nie mając innych alternatyw odskoczyła do tyłu i strzeliła z pistoletu w pysk. Strzał trafił i polała się krew, ale bestia dalej goniła Sophie roztrącając butle. To było za mało.
Sophie odbiegła trochę, upuściła latarkę i strzeliła ze śrutówki w miejsce, w którym znajdował się wilkołak… i butle. Nastąpił spodziewany wybuch, który wręcz rozerwał bestię.
Podłoga pękła i nagle pod stopami kobiety zapadła się. Sophie czuła jak w ciemności spada, po czym nastąpiło mocne uderzenie, a po nim upadnięcie na twardą podłogę. Kręciło jej się w głowie przez chwilę. Żebra bolały, a z rozciętego łuku brwiowego polała się krew. Co jednak było najgorsze latarka siadła… na dobre, jak przekonała się wymacawszy ją w ciemnościach. Na dotyk zorientowała się, że spadła do sklepu meblowego, a pierwszą rzeczą, na którą spadła była szafa.
Wycia jednak nie ustąpiły.
Wyszła ze sklepu i rozejrzała się, aby zobaczyć wielobranżowy spożywczak, w którym wystawione były… latarki w kształcie pszczółek. Sophie wzięła od razu dwie takie latarki, na wszelki wypadek. Od wyjścia z galerii dzieliło ją kilka metrów.
Kobieta rzuciła się przed siebie do wyjścia. Za sobą słyszała wycia i nagłe uderzenia o podłogę sugerujące, że prawdopodobnie potwory zeskoczyły z wyższych pięter. Sophie ustawiła się naprzeciw wyjścia i czekała ze śrutówką w pogotowiu na pojawienie się bestii w wyjściu. Widząc pierwszą wypaliła z broni i powaliła tym samym wilkołaka. Reszta nie wyszła, a jedynie schowała się w mroku.
Kobieta nie potrzebowała nic więcej. Najszybciej jak potrafiła rzuciła się w uliczki...
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 30-03-2014, 23:03   #69
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sophie Grey


Czy można zobaczyć śmierć miasta? Dotychczas Sophie nie wierzyła, że coś takiego jest możliwe. A jednak… na jej oczach miasto umierało. Z każdą kolejną uliczką jaką przemierzała, miasto rozpadało się coraz bardziej. Kawałek po kawałku...


Tynk odłaził, ściany pękały, szkło matowiało, by po chwili rozsypać się w pył. Roślinność obejmowała to miasto w posiadanie… Miasto składające się po części z kawałków jej wspomnień. Ale Sophie nie miała czasu nad tym medytować. Żebra ją bolały przy każdym oddechu, głowa także… Dobrze że przynajmniej krew przestała się lać. Sophie przemierzała miasto szukając… właściwie czego mogła szukać?
Schronienia? Sposobu wydostania się z tego przeklętego miasta?
Na razie nikt jej nie gonił. Ale wszak nie była głupiutką gąską. Wkrótce pojawi się w okolicy jej wielbiciel z nożami do krojenia jej ciała. A jeśli nie on to wilkołaki, albo inne bestie lub potwory.

Duża szczelina w ziemi, która rozwarła się tuż przed nią pośrodku ulicy… zaintrygowała Sophie.
Dopiero gdy podeszła bliżej zorientowała się, że to sufit stacji metra zapadł się pod wpływem lat.


Znała to miejsce… Boczna stacyjka chińskiego metra. Zaraz zza rogu wyjdzie Kim Yur… Nie. jaki Kim ? Jakie chińskie metro?
Musiała się mocno walnąć w głowę skoro zaczynała bredzić. Niemniej… stojąc nad brzegiem zapadliska, Sophie czuła, że zna to miejsce. Że zna jego rozkład. Że.. była tu… z jakąś misją.
Choć sama nie wiedziała czemu to czuje.

Annabell Clark


Przebudzenie było bolesne… straszliwie bolało. Ciało zareagowało na ten ból krzykiem wyrywającym się z ust. I naprężeniem mięśni. Ból promieniował z brzucha przeszytego szerokim ostrzem. Krew lała się gwałtownie, a sama Annabell patrzyła na swego oprawcę, z przerażeniem w oczach. Ową dziwaczną istotę, która przyszła jej z odsieczą, by potem zabić.
Potwór przyglądał się jej beznamiętnie. Głównie dlatego, że odcięta głowa zamontowany za pomocą metalowych szyn na korpusem była martwa. Twarz nie wyrażała niczego, pokryte bielmem oczy nie wyrażały niczego.
Pisarka próbowała coś powiedzieć, ale nie była w stanie… zresztą, czy coś nie było od dawna człowiekiem odczuwało litość. Czy coś martwego odczuwało jakiekolwiek uczucia?
Martwe spojrzenie wpatrywało się w płaczącą z bólu Annabell przez chwilę. Zamach łapą zakończoną ostrzem wbitym żywą tkankę.


Uderzenie… Trysnęła krew rozlewając się po podłodze. Po ciele przeszedł ostatni dreszcz i ciało panny Clark znieruchomiało.
Nie było przebudzenia. Sen się nie zakończył, bo przecież… nigdy nie zaczął. Martwe ciało leżało na podłodze przygwożdżone do niej ostrzem jego mordercy. Annabell nie wróciła już do świata żywych.


Jej założenia, jej plany okazały się nieprawdziwe. Stwór przez chwilę przyglądał się obciętej głowie panny Clark, po czym strącił swoją własną. Ucięta głowa Annabell została nabita na ostrze i uniesiona w kierunku stalowego stelażu i osadzona na nim. Po czym oba stwory wskoczyły w lustro.

Teodor Wuornoos


- Gotowa? Podjadę po ciebie taksówkę i razem pojedziemy na lotnisko. Będę za godzinę.
-Nie… Wiesz... nie mogę. Nie chcę. Nie tak.
- usłyszał w odpowiedzi Teodor i pisarza krew zalała przez chwilę. To on tu załatwia wszystkie sprawy, zakupuje bilety za własne pieniądze i jeszcze dopłaca. A ona zmienia zdanie.
-Co się stało?- zapytał zaskoczony Wuornoos.
-Do samolotu nie wolno wnosić broni.- odparła La Sall.- Wiesz co… Pojedziemy pociągiem.
-A bilety?-
zapytał Teodor w odpowiedzi.-Już zamówiłem.
-To odwołaj...zapłacę koszty. Zakup bilety na pociąg do Silver Ring. Jestem już spakowana spotkamy się na dworcu.- odparła w odpowiedzi Joan.
I rozmowa się urwała. Teodor więc ruszył na Chicago Union Station, przejeżdżając przez główne ulice miasta. Podróż nieco się mu dłużyła, ale niewiele mógł na to poradzić. O tej porze były już korki.
Spotkanie z Joan okazało się nie takie jak się spodziewał. Wyraźnie roztargniona i rozkojarzona Joan nie zwróciła uwagi na jego… odświętny strój, nie wspominając o kwiatach i czekoladkach.
Z drugiej strony Joan miała prawo do być rozkojarzoną. Po tym co przeszła. Co przeszli oboje. Tyle że ona nie była na wojnie, tak jak on. Takie sytuacje nie były jej żywiołem.

Włączył radio stojąc w korkach.Przez chwilę słuchał jakiegoś kawałka Bruce'a Springsteena… Born in the USA. A potem były wiadomości. Teodor słuchał jednym uchem, aż spikerka doszła do strzelaniny w księgarni.- … szaleniec o nieznanej tożsamości, zastrzelił kilka osób w tym członków nieznanego stowarzyszenia religijnego, kilku członków ochrony sklepu oraz jednego policjanta, zanim zginął od kuli snajpera. Co więcej na zapleczu znaleziono pozbawione głowy ciało Anabell Clark, pisarki która tego dnia podpisywała swoją ostatnią powieść. Morderca pisarki nie został ujęty, podobnie jak nie odnaleziono jej głowy. Przypuszczalnie szaleniec z rewolwerem współpracowa… - odruchowo wyłączył radio czując jak zimny pot oblewa jego ciało. Clark Anabell, to oczywiście musiał być zbieg okoliczności. Siostry Clark przecież nie były w wieku, w którym podróżuje się po Stanach Zjednoczonych. Siostry Clark powinny już umrzeć ze starości.
Więc… Tak, to tylko zbieg okoliczności. Na pewno.
Zresztą już dojeżdżał.


Chicago Union Station, duży węzeł przesiadkowy w komunikacji dalekobieżnej, regionalnej i podmiejskiej.
Stąd rzeczywiście mógł spokojnie trafić do Silver Ring. Problem w tym, że nie tak szybko jak samolotem. Psiakrew.
No cóż… Kobiety bywają zmienne, a pięknym można wiele wybaczyć. A Joan nadal była piękna.
Tak czy siak czekało go więcej dzwonienia. Choćby do matki.
Na razie musiał jednak zająć się biletami i przy kasie zamówić je do Silver Ring. Młoda kasjerka wystukała nazwę miasta i… przez chwilę uśmiechem próbowała ukryć zdziwienie. Po czym wystukała jeszcze raz i…
-Silver Ring?- spytała.
-Tak.- Potwierdził Tom.- Dwa bilety.
Kolejny stukot klawiatury.
-Przepraszam, ale… jest pan pewien, że to miasto ma połączenie kolejowe?- zapytała kobieta. Oczywiście że miało… przecież wiele razy bywał na tym zbudowanym w stylu Art Nouveau dworcu.
Niemniej kobieta stwierdziła z przepraszająca miną.- Nic nie jeździ do Silver Ring, może wykupi pan bilety do sąsiedniej miejscowości ?
-Rocksville.-
rzekł Tom i zakupił dwa bilety.

[MEDIA]http://www.johndarm.clara.net/Worldphots/newhaven.jpg[/MEDIA]

Potem pozostało czekać na dworcu na odpowiedni pociąg i na pojawienie się Joan, która już go poinformowała telefonicznie, że jedzie na dworzec.

Emma Durand


Jechała…
Samochód szybko przemierzał drogę prawie pustą drogę. Emma wpatrywała się w nią z włączonym radiem.
Akurat padło na muzykę country, choć ten fakt z trudem docierał do świadomości Emmy.
Susan była i… zniknęła. Ot, tak… po prostu.
Jakby nigdy nie istniała. Czy z nią…
Nie myśleć! Skupić się na drodze. Musi dotrzeć do Silver Ring, musi dotrzeć za wszelką cenę. Była już coraz bliżej. Pod kołami znikały kolejne kilometry. Minęła już dwie miejscowości, może trzy…
Nie wiedziała, nie interesowało ją to.
Ta niewielka przyjemność, jaka płynęła z tej wycieczki znikła wraz z Susan. Kolejny kilometr.

[MEDIA]http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/07/Old_railway_tunnel_-_new_road_tunnel_-_geograph.org.uk_-_55883.jpg[/MEDIA]

Tunel… Wjechała w niego i wtedy to się stało. Przez chwilę w tunelu zgasło światło. Przez chwilę… ledwie mgnienie oka. Wyjechała i zobaczyła...


Puste zrujnowane domy… Cały ciąg zrujnowanych pustostanów. I ani śladu ludzkiej obecności. Jechała tak przez kilkanaście minut, nie wiedząc czy śmiać się czy płakać. Choć póki co nie miała żadnego dowodu na swą tezę, to była pewna… wręcz czuła w sercu, że to już nie jest Ameryka jaką zna. Że to już nie jest jej rzeczywistość. Wróciła do Koszmaru.

Michael Montblanc


Ciosy ogłuszyły gryzonia… ale nie były wystarczające by go zabić. A i płomyk papieru błyskowego był ledwie żałosną namiastką pochodni. Niemniej Michael zyskał odrobinę czasu na ucieczkę.
Szczury były tuż za nim, a on… sam był jak szczur w labiryncie. Kolejne korytarze były tak samo obskurne, tak samo śmierdzące, tak samo zniszczone. Mimo bólu jaki odczuwał, zdołał oddalił się na tyle od fali szczurów, że już ich nie widział. Ale nadal słyszał.
Ból szarpał jego ciało przymuszone wolą do wysiłku, a nadzieja wyciekała z każdym korytarzem, każdym zakrętem korytarza… podobnie brudnym i zniszczonym. Jak dotąd nie napotkał żywej duszy. I nie tracił wiarę że napotka.


Kolejny zakręt przyniósł kolejny korytarz… niby niczym nie różniący się od poprzednich. Brudne ściany, zabite deskami okna i porzucone łóżka.


Ale… różnica była spora… krew. Krwawe ślady na ścianach. Krwawy szlak prowadzący do drzwi, albo od drzwi. Co gorsza, drzwi prowadziły na oddział psychiatryczny.
Piski jednak przypominały Michaelowi, że kończy mu się czas i kończą siły. Wkrótce fala szczurów dosięgnie magika i żadne asy w rękawie nie uratują go przed zgonem. Dalsza ucieczka na oślep… oznaczała dalsze błądzenie wśród korytarzy szpitalnych… utratę krwi i na końcu śmierć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-03-2014 o 23:12.
abishai jest offline  
Stary 03-04-2014, 11:23   #70
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Omal się nie rozpłakała z bezsilności… i ulgi. Spodziewała się tego i podświadomie oczekiwała… aż w końcu stało się. Oto jechała przez na poły zrujnowane, wyludnione miasteczko. Przynajmniej miała taką nadzieję.
Beznamiętnie sięgnęła po komórkę, po czym wybrała numer Antona. Brak sygnału. Westchnęła i odłożyła telefon, po czym przycisnęła gaz do dechy. Cieszyła się, że zatankowała do pełna, choć podróż do i z Silver Ring nie powinna jej kosztować więcej, niż pół baku. Jej jedyną szansą było teraz dotarcie do hotelu, w którym są drzwi.
Odruchowo sięgnęła dłonią do kieszeni spodni, w której namacała kojący kartonik. Jej bilet do normalności.
Zacisnęła usta w wąską kreskę i wpatrzyła się w drogę przed sobą.
Tyle, że droga jaką jechała... najwyraźniej nie prowadziła do Silver Ring. Dziesiątki pustych domów świadczyło, że dojeżdża powoli do jakiegoś dużego miasta.


Silver Ring takim nie było. Owo miasto jednak rysowało się dopiero na horyzoncie, póki co jednak same przedmieścia stawały się coraz bardziej zniszczone i opuszczone, a i droga pomiędzy wrakami samochodów coraz bardziej kręta.
Póki co jechała jednak przed siebie, usiłując zorientować się, gdzie jest i w którą stronę powinna teraz pojechać. Może w jakimś sklepie lub na stacji benzynowej znajdzie jakieś resztki lokalnej prasy?
Jednak im dłużej przyglądała się drodze, tym bardziej okolica przypominała jej przedmieścia Los Angeles. Zadrżała.
Jak to możliwe, że wylądowała na Zachodnim Wybrzeżu? Podróż samochodem z Kalifornii do Silver Ring potrwa całe wieki… nie dojedzie tam, nie ma szans. W końcu skończy jej się paliwo, a wtedy będzie musiała wysiąść… i co dalej?
Nie poddawaj się, jesteś silna i masz dla kogo żyć. - skarciła się w myślach - On wierzy, że Ci się uda. Płacz nic tu nie da. Poprzednio stąd wyszłaś to i teraz dasz radę. Jedź, póki możesz.
Podświadomość wydawała się mówić dość racjonalnie. Póki była w samochodzie, była względnie bezpieczna. Dojedzie, gdzie się da… i wtedy zobaczy, co dalej. Spróbuje zatankować na każdej mijanej stacji, może gdzieś tam zostały jakieś resztki paliwa, które pozwolą jej przejechać kilka kolejnych mil. A potem…
Nie myśl, co potem. Jedź. - upomniała ją podświadomość, więc Emma posłusznie wpatrzyła się w drogę przed sobą, skupiając się wyłącznie na prowadzeniu.

Nagle zobaczyła skrzydlaty cień na drodze, a gdy zerknęła przez okno w górę, struchlała.


[/url]

Na tle czerwonego nieba unosiła się skrzydlata sylwetka w zbroi i z czymś podobnym do miecza. Niczym anioł wyganiający pierwszych ludzi z Raju. Bezlitosna karząca ręka Boga. Wydawało się, że kogoś poszukiwał i ku przerażeniu Emmy zaczął obniżać lot, kierując się w jej kierunku.
Widząc tę przerażającą istotę, kobieta odruchowo zaczęła wybierać coraz węższe uliczki mając nadzieję, że potężne skrzydła nie pozwolą temu… czemuś… podążyć za nią. Opony piszczały na zakrętach, gdy przerażona Emma docisnęła gaz. Czy uda jej się zgubić pościg? Nie miała wyjścia, musiała się o tym przekonać.
Potwór przez chwilę krążył niczym sęp, po czym zaczął pikować, kolejnymi ruchami skrzydeł korygując wysokość. Emmie zaś nie było łatwo… Nie była kierowcą rajdowym, a droga była zastawiona rozwalonymi gratami.
Parę uderzeń uszkodziło samochód, oba reflektory zostały rozbite, a anioł zemsty się zbliżał. Widziała go w tylnym lusterku. Dwumetrowa istota doganiała ją.
Silnik samochodu wył, gdy Emma wyciskała z niego, ile się da. Rozumiała już, że nie ucieknie. Nie prześcignie tej istoty, która wyraźnie polowała właśnie na nią… bo jakżeby inaczej?
Czy Sue też gdzieś tutaj jest? - przemknęło jej przez myśl, gdy rozpaczliwie rozglądała się wokół siebie. Domy wokół niej dawały marne schronienie, miecz tego potwornego anioła wyglądał dość mocno, by przebić się przez gruby beton i cegły. Ale może do studzienki kanalizacyjnej się nie zmieści?
Zwolniła nieco, szukając upragnionej drogi ucieczki. Nie zastanawiała się na razie, co spotka ją w kanałach, upiorna skrzydlata postać wydawała się po wielekroć groźniejsza od tego, co może - choć wcale nie musi - tam być. Wreszcie ją wypatrzyła… klapa studzienki odcinała się ostro od asfaltu, wlewając nikłą nadzieję w serce wokalistki. Znów przyspieszyła, tylko po to, by z piskiem opon i ostrym szarpnięciem auta zatrzymać się tuż obok. Błyskawicznie wypadła na zewnątrz, biorąc tylko to, co miała pod ręką - torebkę, a w niej butelkę wody, kanapkę z serem, dokumenty, kalendarz z ołówkiem i komórkę. Upewniła się jeszcze, że karta tarota spoczywa nadal bezpiecznie w kieszeni jej spodni i rzuciła się do klapy, by umknąć przed aniołem zemsty do kanałów.
Ledwo znikła w kanale, a już usłyszała nad sobą trzepot gigantycznych skrzydeł i świst wielkiego ognistego miecza. Zgrzyt metalu świadczył o tym, jak prawodopodbnie skończył jej wynajęty samochodzik.
Anioł dopadł do wejścia włazu i ryknął. - Wychodź stamtąd, duszo nieczysta!
Ani mi się śni… - pomyślała, z trwogą zagłębiając się w labirynt śmierdzących tuneli. Gdziekolwiek, byle dalej od istoty z płomiennym mieczem. Może tym razem będzie tak samo, jak poprzednio? Może tunele znów zaprowadzą ją do szeregu drzwi oznaczonych odpowiednimi symbolami?
Miała taką nadzieję.
Klęła w myślach za to, że zostawiła w samochodzie latarkę. Przez brak światła musiała iść bardzo wolno i ostrożnie… ale może to i lepiej? Przynajmniej snopem światła nie ujawni swojej pozycji… czemukolwiek, co tu jest.
Jej ostrożne kroki wydawały się jednak być dość głośne, by zaalarmować całe cholerne piekło.
Na razie było ciemno, cuchnąco i mokro… Emma wolała nie zgadywać, w co wdepnęła przed chwilą, mając nadzieję, że w najgorszym przypadku był to martwy szczur.
Krok za krokiem błądziła w ciemnych czeluściach kanałów, aż wymacała jakąś drabinkę i zobaczyła promyczki światła wpadające poprzez otwory w pokrywie studzienki.
Ostrożnie wspięła się po zardzewiałych szczeblach, by wyjrzeć na ulicę. Czy czarny anioł wyczuwał jej ruchy i czeka teraz na nią przy włazie? A może nigdzie nie będzie go widać? Tylko co wtedy… jeśli na nią poluje, z pewnością nie odpuści, dopóki jej nie dopadnie. Nie miał się czym zająć, prawdopodobnie była tu sama… z cichym westchnieniem Emma podważyła klapę i dyskretnie rozejrzała się wokół.
Wyglądało to jak... środek jakiegoś miasta… zrujnowanego miasta. Z jednej strony wysokie wieżowce, z drugiej Muzeum Ateizmu… Tak głosił napis na nim. Dziwny budynek przypominający nieco Muzeum Historii Naturalnej w Londynie... Emma nigdy tam nie była, ale widziała na pocztówkach i w telewizji fasadę tego budynku.
Wyglądało na to, że tunel zaprowadził ją dalej, niż sądziła. Czy zdoła się tu czegoś dowiedzieć? Czy w Muzeum Ateizmu może kryć się rozwiązanie zagadki kart tarota?
Rozejrzała się jeszcze raz i ostrożnie wyczołgała z kanału. Upewniwszy się, że nigdzie nie widać posiadacza ognistego miecza, skierowała swoje kroki do zrujnowanego budynku. Kto wie, gdzie zajdzie jego korytarzami… w tym pokręconym świecie nigdy nie mogła być pewna, gdzie wyląduje, skręcając za róg. Wydawało się, że głównie podziemia miały takie właściwości, ale kto powiedział, że muzeum nie może podlegać tym samym prawom?
Muzeum było imponujące, ale też i koszmarne… bardziej pasowało do niego określenie “muzeum rzezi”. Z niewiadomych przyczyn wystawy były poświęcone nazizmowi i komunizmowi… i ich odmianom. I pełne zdjęć przemocy, tortur, masowych grobów. Sekcja przeznaczona rewolucji francuskiej, była poświęcona głównie gilotynom i egzekucjom… żadnych aktów prawnych, żadnych sylwetek i faktów. Muzeum dyrektora sadysty. Dalej zaś była sekcja, która nie pasowała do ateizmu w ogóle… sekty religijne.
Emma starała się nie przyglądać zbyt dokładnie mijanym wystawom, choć chorobliwa wręcz ciekawość sprawiała, że z jakiegoś masochistycznego powodu zapamiętywała najbardziej makabryczne szczegóły. Już miała skierować swoje kroki z powrotem, gdy dostrzegła coś, co dało jej kolejny cień nadziei. Sekty… czy tarot nie był swego rodzaju sektą? Może tam dowie się czegoś wartościowego?


Ekspozycja była mniej sadystyczna niż inne, niemniej równie niezrozumiała.
Eksponaty były bowiem nie podpisane i przez to Emma niewiele rozumiała.


Co bowiem oznaczała rycina, na którą właśnie spoglądała? Kim byli ci ludzie w szatach kojarzących się z… Francją, Anglią? Władcą jakiego kraju był ten król?
Co z tym wszystkim wspólnego miały kolejne ekspozycje?


Niewątpliwie bardzo niepokojące. I źle się kojarzące. Wystawa sama w sobie była zagadką.


Zawierała różne przedmioty, z których niektóre… wydawały się jej znajome. Także część symboli coś jej przypominała, ale im bardziej próbowała znaleźć wspomnienie o nich, tym bardziej ono się oddalało.
Desperacko próbowała coś sobie przypomnieć, ale nie miała na to szans. Gapiła się na tajemnicze “V.I.T.R.I.O.L” pewna, że gdzieś już to widziała… kojarzyło jej się z czymś… magią? okultyzmem? Także i emblematy widoczne nie kolejnej wystawie wydawały jej się znajome… ale umykały, gdy próbowała je jakoś uporządkować w pamięci. Nie wyglądało to specjalnie zachęcająco. Zignorowała “dobre rady” w stylu “Jeśli ogarnie Cię przerażenie, nie idź dalej”. I tak nie miała wyjścia.
Wyjęła z torebki kalendarz i ołówek i przerysowała dziwne symbole, zapisała też tajemniczy skrót. Jeśli będzie miała szczęście, po powrocie do normalności poszpera w internecie.
Kiedy ucichł dźwięk ołówka sunącego po papierze, przez chwilę nasłuchiwała jeszcze, nim ruszyła dalej. Pora znaleźć wyjście z tej pułapki.
Gdy tak rysowała, coś cicho kapało w salach, które minęła. Dopiero, gdy przestała rysować zauważyła, że po podłodze w jej kierunku powoli przesuwają się… plamy krwi, próbując ją podejść, lub przynajmniej
osaczyć.
Aż za dobrze pamiętając krwiste potwory z zoo, puściła się biegiem przed siebie, zdeterminowana, by nie dać się złapać. Uważała przy tym, by nie wdepnąć w żadną z karmazynowych kałuż. Co jakiś czas zerkała też w górę… nie byłoby dobrze, gdyby coś spadło na nią z sufitu. Musiała być teraz szybka… szybka i ostrożna. Modliła się tylko w duchu, by nie trafiła na ślepy korytarz…
Wbiegała coraz głębiej w ciemność, słysząc za sobą znane słowa... “Krew dla…”
Nie słuchała dla kogo, minęła duże ciężkie drzwi z zasuwą po właściwej stronie. I zamknęła je odruchowo. Po chwili zorientowała się że jest na zapleczu tego muzeum.
Pozostało więc poszukać tylnych drzwi. Emma niemal po omacku ruszyła wzdłuż ściany, szukając wzrokiem smugi światła sączącej się spod drzwi lub przez dziurkę od klucza… obchodząc pomieszczenie dookoła, musiała się w końcu natknąć na wyjście.
Natrafiła w końcu na włącznik światła i rozjerzała się po tym miejscu.


Z początku wydawało się normalne, gdy wędrowała pomiędzy kolejnymi korytarzami pełnym różnych eksponatów, z początku... bowiem w końcu dotarła do zwłok ludzkich, rozłożonych w sposób… imitujący ofiary ze zdjęć, które mijała na wystawie. Ktoś ich pozabijał tak, jak to robili naziści i komuniści… z podobną metodyką i brutalnością. Co gorsza... te zwłoki były świeże.
- Nie… nie, nie, nie… nieee… - nie zauważyła, że powtarza to jedno słowo na głos, usiłując jak najszybciej przejść obok trupów, jednocześnie w panice rozglądając się dookoła. Coś na dnie jej umysłu podpowiadało jej, że zwłoki mogą w każdej chwili zacząć się ruszać, tak już przecież było… a z drugiej strony… gdzie jest ten ktoś, kto tak brutalnie potraktował tych nieszczęśników? Poza oszalałym biciem własnego serca, słyszała naprawdę niewiele. A jednak nasłuchiwała każdego szmeru, szelestu, najcichszego dźwięku… jednocześnie bojąc się i pragnąc go usłyszeć.
I usłyszała chlupot… zapewne stwory sforsowały drzwi i podążały jej śladem. Dotarła w końcu do wyjścia z napisem Exit i znalazła się na swojej ulicy… tuż przed nią wznosił się gmach, w którym miała mieszkanie. Tyle, że drzwi do niego były zabarykadowane. A sam budynek miał już lata świetnosci za sobą. Sypał się, jak wszystkie inne budynki dookoła. Emma znalazła się w domu, ale nie tym, którym planowała.
Nowy Orlean… a dlaczego nie? Mogła się znaleźć wszędzie na świecie, a znalazła się… w domu. Czy to jej własna podświadomość wyprowadziła ją tam, gdzie czuła się bezpiecznie? Czy sama na własne życzenie omijała Silver Ring, choć tam znajdowało się wyjście z Koszmaru?
Zabarykadowane drzwi zastanowiły ją na dłużej. Czy w środku czaiło się coś złego, co zostało tam zamknięte, czy też coś złego zamknęło w środku niewinne istoty?
Pokręciła głową. Powoli zaczynała się zapętlać, więc po prostu odetchnęła głęboko, usiłując nie myśleć za wiele. Myślenie w tym świecie bywało… problematyczne. Chora ciekawość również… i jakiś instynkt, nieodmiennie pchający ją ku zagładzie, każący zaglądać we wszystkie z jakiegoś powodu “interesujące” miejsca. Takie, jak jej własna kamienica… jakie tajemnice skrywała?
Barykada, mimo upływu czasu, wydawała się nadal zbyt solidna, by Emma mogła ją sforsować. Gdyby jednak przeprchnęła nieco tę ciężką komodę, może udałoby jej się doskoczyć do schodów przeciwpożarowych...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172