27-04-2018, 22:28 | #71 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Post wspólny, vol. 3 + reminiscencje kpt. Wainwrighta
__________________________________________________ ___________ * (ang. żegl.) - Ziemia na horyzoncie! Ostatnio edytowane przez Loucipher : 28-04-2018 o 14:56. Powód: Formatowanie i korekta. |
29-04-2018, 06:09 | #72 | ||
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 19 Czas: 1940.II.17; sb; godz. 16:30 Miejsce: południowa Szkocja; Edynburg; baza RN Leith, budynek koszar Warunki: popołudnie, ziąb, pochmurno, słaby wiatr, średnie fale st.ag Baumont, mł.ag Gulbrand; mł.ag Wainwright Powrót na Wyspy nie był zbyt spektakularny. W każdym razie w samym porcie w Leith z początku niezbyt się różnił od kolejnego powrotu, kolejnej flotylli niszczycieli, z kolejnego rejsu. Pogoda też była typowo wyspiarska dla szkockiej zimy w połowie lutego czyli mokra, chłodna i z stalowoszarym niebem. Nic porywającego. Jednak brytyjscy marynarze i ci z rodzimej obsady niszczycieli i ci wyzwoleni z trzewi niemieckiej jednostki wydawali się całkowicie niepodatni na zimową aurę i na widok ojczyzny zdawali się skakać z radości. W końcu dzięki zuchwałej akcji brytyjskich niszczycieli a zwłaszcza wydzielonej jednostce szturmowej odzyskali wolność zamiast spędzić resztę wojny jako jeńcy wojenni. Marynarze masowo wylegli na stalowoszare, mokre pokłady smukłych jednostek wojennych by przywitać pierwszy skrawek ziemi ojczystej jaką był port w Leith. Krzyczeli, machali rękami, czapkami, śmiali się i poklepywali nawzajem po plecach i ramionach wznosząc okrzyki na cześć króla, Royal Navy, rychłego zwycięstwa i na pohybel Hunom. I ta radość była bardzo zaraźliwa. Rozlała się najpierw po pokładach powracających jednostek a potem po całej bazie. Wieczorem okazało się, że historia przekroczyła nie tylko bramy bazy morskiej ale i granicę Wysp. Wraz z eterem dostała się w każdy zasięg globu. Wojna bowiem trwała też w eterze i obie strony rozpowszechniały w niej swoją wersję wydarzeń. Cytat:
Cytat:
Tak to wyglądało w eterze, na pokładach, w bazie, po obu stronach Kanału a nawet w Niemczech. Trójka ludzi w oliwkowych mundurach nie wyróżniała się niczym szczególnym wśród dziesiątek innych jacy byli obecni w rozentuzjazmowanej bazie. Było wszakże sobotnie popołudnie więc nawet podczas wojny część żołnierzy i marynarzy dostała przepustki by wyjść poza teren koszar. Trójka agentów Spectry zgodnie ze swoim wyszkoleniem mogła zameldować się telefonicznie z bazy do swojej komórki obsługiwanej przez obydwu alianckich kapitanów. Rozmowa nie była porywająca. Zwyczajnie trzeba było udać się do biur w bazie by powiedzieć z czym się przychodzi, tam zezwolono na skorzystanie z telefonu gdzie po podniesieniu słuchawki słychać było kobiecy głos tefonistki w centrali. Ona połączyła rozmowę z odpowiednim biurem, tam odebrał jakiś męski głos i po prostu przyjął meldunek suchym, urzędowym tonem z którego właściwie nic więcej nie wynikało. Jednak po jakiejś godzinie wezwano Gabrielle ponownie do telefonu i tym razem rozmawiała już z jednym z “ich" kapitanów. Znowu rozmowa była krótka, oficer zapytał czy wszyscy z ciocią wrócili do domu i francuska agentka mogła potwierdzić. Wobec tego rozkazał pilnować cioci by się nie przeziębiła w te chłodne, szkockie noce a sam przyjedzie w odwiedziny jutro na śniadanie albo lunch. Gabrielle miała więc do dyspozycji czas do niedzielnego lunchu. Kapitan pewnie z tradycyjnej obawy przed przeciekiem był dość lakoniczny w rozmowie a przebycie ładnego kawałka Wysp musiało trochę potrwać, zwłaszcza przy obowiązkowym zaćmieniu i groźbie niemieckich nalotów które często roiły się jedynie w głowie alarmujących. Ale stopowały ruch na drogach i kolejach tak samo jak prawdziwy nalot. Do tego częste kontrole policji i Home Guard jakie miały za zadanie wyłapanie niemieckich szpiegów i dywersantów a były zwyczajnie upierdliwą zawalidrogą, zwłaszcza przy dłuższych trasach. Do czasu przybycia więc wyższych rang opieka nad “ciocią” spadała na barki trójki agentów. Opieka ta nie wydawała się zbyt trudna. Marynarze pomogli przenieść skrzynię z dziwnym artefaktem do jednego z pokoi w koszarach. Z kwatery bazy dostali nawet propozycję umieszczenia paczki w jednym z koszarowych magazynów. Oba wyjścia wydawały się być rozsądne. Paczka sama w sobie nie była większa niż standardowy kufer podróżny czy kilka skrzyń z amunicją czy jakimś moździerzem. Bez trudu można było więc ją umieścić w pokoju. Poków w oficerskich kwaterach został udostępniony przez dowódcę bazy. Chociaż jako dżentelmen starej daty komendant zaproponował pokój gościnny “pannie Gabrielle” w swoim domu w jakim mieszkał z rodziną na terenie bazy. Zapewne poczucie przyzwoitości nie pozwalało mu znieść młodej, ładnej kobiety pośrodku bazy pełnej mężczyzn. Zwłaszcza, że pokoje oficerskie były dwuosobowe a agentów była przecież trójka. Alternatywą był więc magazyn gdzie na pewno pomieściliby się aż nadto, razem z “ciocią” jednak nie był on przystosowany do warunków mieszkalnych czyli nie miał ani łóżek ani reszty bytowych warunków poza malutkim biurem z biurkiem, krzesłem i paroma szafkami. Przebywanie tam, pośród lutowej nocy wydawało się bardzo nieprzyjemnym, chłodnym i nużącym zadaniem zwłaszcza gdy miało się na oku “pokojową alternatywę” w oficerskich kwaterach. Więc “ciocia” sama w sobie aż tak trudna do upchnięcia tam czy tu nie była. Sprawa przybierała kompletnie inny wymiar gdy miało się choćby cień świadomości co może być w tej częściowo uszkodzonej skrzyni. I co to właściwie jest. Wówczas człowiek mógł siedzieć jak na szpilkach gdy miał świadomość, że siedzi na kuferku skarbów który ktoś może starać się mu zwędzić sprzed nosa. I tak gdzieś do jutrzejszego, niedzielnego poranka albo lunchu aż ktoś z Agencji przyjedzie odebrać "ciocię".
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić | ||
03-05-2018, 22:01 | #73 |
Reputacja: 1 | Możliwość rozmowy w ojczystym języku jak zwykle poprawiła Gabrielle nastrój. Nawet jeśli była to rozmowa z Bussonem na temat odkrytego przez nich artefaktu. Miała nadzieję, że jednak będzie to wyglądać odrobinę inaczej. Ale szefostwo karze, to agent musi. |
03-05-2018, 23:49 | #74 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
05-05-2018, 00:12 | #75 |
Reputacja: 1 |
__________________ „Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!” Ostatnio edytowane przez Gormogon : 05-05-2018 o 00:16. |
06-05-2018, 01:14 | #76 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 20 Czas: 1940.II.17; sb; godz. 20:30 Miejsce: południowa Szkocja; Edynburg; baza RN Leith, budynek koszar Warunki: wieczór, ziąb, pochmurno, słaby wiatr, średnie fale st.ag Baumont, mł.ag Gulbrand; mł.ag Wainwright Wieczór był jeszcze dość młody. Było już po koszarowej kolacji. Jednak w połowie lutego od kilku godzin było już ciemno jak i o północy. Nieprzyjemne wrażenie potęgowała typowo wyspiarska pogoda która nawet w środku lata bywała kapryśna a tej nocy była typowym, brytyjskim listopadem który potrafił się zacząć w listopadzie i ciągnąć przez następne pół roku albo i dłużej nie racząc nawet w środku zimy przejść w kontynentalną, stabilną zimę jaką była na przykład w Skandynawii. Wrażenie paskudnej pogody dopełniało obowiązkowe na Wyspach zaciemnienie które sprawiało że na noc cały kraj toną w ciemnościach. Zwłaszcza w bazach wojskowych nakaz ten był rygorystycznie przestrzegany. W końcu takie światła mogły stanowić ułatwienie nawigacyjne dla lotników grubego Hermana czy tych strasznych U - Bootów które przez ostatnie pół roku potrafiły się dać Wyspiarzom we znaki. A zupełnie jakby na przekór tej ponurej aurze w bazie dała się wyczuć a nawet usłyszeć radosna a nawet podniosła atmosfera. Zwycięstwo! Pokonali tych cholernych Hunów! Odbili swoich! Teraz więc i marynarze z niszczycieli biorących udział w norweskiej akcji i ci do ostatniej nocy przetrzymywani na “Altmarku” a sprzątnięci Niemcom sprzed nosa bo zabrakło paru godzin spokojnej żeglugi by zostali wysadzeni w niemieckim porcie jako jeńcy wojenni i wreszcie marynarze z jednostek przebywających akurat w bazie. Wszystkich ich łączyło dzielenie tej radości zwycięstwa odniesionego zeszłej nocy. I poprzez koszarowe ściany i mury było to całkiem wyraźnie słychać. st.ag Baumont Gabrielle była świadkiem jak Edward zdejmuje wieko skrzyni i jak ich oczom ukazuje się… no chyba radio. Chociaż ozdobione dziwnymi wzorkami. A jednak chociaż Francuzka nie znała się za bardzo ani na wzorkach ani na radiach to jednak szybko zorientowała się, że mają do czynienia z czymś bardzo wyjątkowym. Specyficzne zainteresowania i przeszkolenie jakim mogła się poszczycić sprawiało, że dostrzegała te prawie niedostrzegalne. Od przedmiotu biło coś co zgodnie z jakimś atawistycznym podszeptem stawiało ostrzegawczo włoski na karku. W uszach wyczuwała coś podobnego jak przy zmianie ciśnienia jakie zwiastuje zmianę pogody. A może to w tych wzorkach coś się mieniło jak się patrzyło kątem oka? Ciężko było podać jakąś konkretną przyczynę tego niepokoju. Właściwie nie działo się nic specjalnego czego nie można by wytłumaczyć zmęczeniem, ciężką nocną akcją i pulsującym bólem w poranionym ciele. A jednak. A jednak Gabrielle była pewna, że doświadcza czegoś niezwykłego. Coś na co ją wyczulono podczas szkolenia. Tylko wówczas o tym czytała albo mówiono jej o tym. Tylko raz odczuwała coś z czym mogła porównać obecne odczucia: gdy jakieś dwa tygodnie temu, w sławnej, brytyjskiej bazie Royal Navy w Scapa Flow, dwóch alianckich kapitanów pokazywało i nawet dało im na chwilę do ręki pewien kamień z dziwnym glifem. Teraz jednak te odczucia były silniejsze i wyraźniejsze. Gabrielle jeszcze niezbyt orientowała się co właściwie przywieźli w tej skrzyni ale była prawie pewna, że ma to związek z immaterium bardziej niż cokolwiek z czym zetknęła się wcześniej. Do tej pory nauka jaką nieśmiało przemykała po opłotkach głównego nurtu nauk humanistycznych czy ścisłych opierająca się głównie na mitach, legendach i spekulacjach nagle jawiła się jako fizycznie istniejący przedmiot, tutaj, w pokoju koszarowym brytyjskiej bazy floty, na wyciągnięcie ręki. Reszta zamierającego dnia i początek wieczoru Francuzka spędziła w domu komendanta bazy. Starsze małżeństwo okazało się bardzo uprzejme i miłe, dokładnie tak jak po starszym stopniem i wiekiem oficerze i jego żonie można było oczekiwać. Właściwie dla kogoś młodego i żywiołowego relacje i wartości rodem pewnie jeszcze z epoki wiktoriańskiej mogły się wydawać nieco skostniałe, sztywne i nudnawe. Niemniej jednak gdyby nie widok za oknami gdzie widać było albo mur, albo budynki koszar, albo port jasno określający ograniczoną przestrzeń bazy to dom komendanta standardem świetnie mógłby udawać porządnej jakości dom na prowincji czy w Anglii czy we Francji. Tylko krzyżyki z taśmy klejącej w oknach mówiły o wojennych czasach. No a po zmierzchu ciemne zasłony odcinające światło od świata zewnętrznego. I choć poczucie humoru komendanta trochę trąciło myszką to atmosfera była bardzo radosna a kolacja tak dobra, jakby żadnej wojny nie było. Do tego jak się okazało komendant miał świetnie zaopatrzony barek w living room którym nie omieszkał się podzielić ze swoim gościem. Dalsza rozmowa upływała więc w luźnej, przyjacielskiej atmosferze przy powolnym sączeniu że szklaneczek. Oboje gospodarzy było wręcz zachwyconych uwolnieniem tak wielu “naszych chłopców” z rąk “tych cholernych Hunów”. Zdawali się być też pod wrażeniem, że w tak trudnej i odpowiedzialnej akcji wzięła udział kobieta, z innego kraju a do tej tak młoda i ładna. - Panno Gabrielle, pani nas zawstydza! Ale i daje porywający przykład! Jak przeciwko Hunom walczą tak dzielne kobiety to ich dni są policzone! - stary komendant dał się ponieść emocjom a zaraz potem zaczął kreślić dalsze scenariusze tej wojny. Już długo nie mogła potrwać, może początek nie wyszedł najlepiej ale przecież połączonym siłom brytyjskiej floty i francuskiej armii nic nie mogło się równać! Więc na pewno wkrótce zrobią porządek z tymi Hunami i na następne święta już będzie po wojnie a chłopcy będą mogli wrócić do domów. Komendantowa wzięła na siebie obowiązki pani domu i oprowadziła gościa po domu. Gabrielle dostała do swojej wyłącznej dyspozycji osobny pokój z wygodnym łóżkiem, czystą pościelą i możliwością odświeżenia się. mł.ag Gulbrand Edvard miał wrażenie, że ledwo usiadł do zbadania artefaktu i Gabrielle wyszła a zaraz wszedł do pokoju John. Zwłaszcza, że przy zaciemnionych oknach czy w dzień czy w nocy i tak trzeba było palić świata więc upływ czasu pozwalał mierzyć tylko jakiś czasomierz. Ale kto by sprawdzał czasomierze przy tak ciekawym badaniu jakie właśnie przeprowadzał? Norweg nie był do końca pewny czy artefakt jest jakoś powiązany z tajemniczymi zjawiskami związanymi z immaterium ale jednak wiele na to wskazywało. Jako językoznawcę bardziej mogły ciekawić go “wzorki” jakie od razu rzucały się w oczy na obudowie tego chyba radia. Wprawne oko jednak od razu dostrzegło podobieństwo tych “wzorków” do nordyckich run. Teraz gdy miał okazję zbadać urządzenie w spokoju dostrzegł kilka rzeczy. Większość run była odwzorowana zgodnie z archetypem z jakim zgadzała się większość specjalistów w tej dziedzinie. Niemniej kilka było dziwnie zniekształconych. Edvard niezbyt widział sens takiego “błędu”. Same runy były ułożone w dość dziwny sposób. Dotyczyły głównie zmiany i przemiany. Albo takie zwykle tłumaczone jako siła, władza, rozkaz, zakaz no coś z czym trzeba się liczyć bo właśnie ma odpowiednią władzę czy siłę. Zastanawiające było jednak to, że sam układ run jakoś całościowo nie układał się w spójny i sensowny tekst. Co prawda każdy znak miewał kilka znaczeń i w zależności od tego jakie się przyjęło oraz jak dopasowało z innymi w których sytuacja była podobna można było otrzymać kilka podobnych lub mniej podobnych tekstów. Niemniej zwykle taki językoznawca miał jakiś ich obraz a przetłumaczony tekst, nawet w kilku wersjach na raz udawało się chociaż ogólnie domyślić się o co w nim chodzi i zapełnić brakujące plamy własnymi domysłami. A tutaj było inaczej. Zupełnie jakby ktoś już zadał sobie trud by wyryć na obudowie te znaki ale poukładał je w przypadkowy sposób. Albo jak litery ale ułożone w jakimś innym języku. Albo szyfr. No i były jeszcze inne znaki, kilka które nijak się miały do run które dominowały na pudle radia. Nie wyglądały Edwardowi na związane z runami ani żadnym alfabetem jaki mógłby przypomnieć sobie od ręki. Wyglądały jednak jak jakieś pieczątki, oznaczenia czy glify z dawnych wieków. Albo znaki magiczne. Co prawda oficjalna nauka nie uznawała czegoś takiego jak magia ale jednak w dawniejszych wiekach gdy magia mieszała się z alchemią z których wywodziła się większość współczesnej nauki z wyższością i surowym okiem rozprawiajacą się obecnie z tego typu zabobonami no to właśnie dawniej alchemicy i magowie używali różnych, autorskich oznaczeń. Cześć z nich do dziś została niezidentyfikowana i ich zrozumienie zanikło wraz ze śmiercią autora wieki temu albo zaraz po. Cokolwiek by ci Niemcy nie nabazgrali na tym pudle rozszyfrowanie tego musiało zająć trochę czasu. Edward nie był pewny czy się z tym upora do rana a może nawet trzeba będzie wesprzeć się jakimiś woluminami i księgami z bibliotek. Zapowiadała się klasyczna uniwersytecka robota. I właśnie gdzieś w tej chwili przyszedł John i nagle okazało się, że już wieczór i dobry moment pójść na kolację do stołówki. mł.ag Wainwright Obchód bazy w mundurze brytyjskiego marynarza, jednego z wielu brytyjskich jacy się po tej bazie kręcili był dość łatwy. Właściwie można było w ten sposób zwiedzić większość bazy do której nie trzeba było mieć przepustek albo nie stali tam wartownicy. Dzięki czemu doświadczone oko Johna mogło ocenić walory obronne bazy. Wnioski były dwojakie. Tak dwojakie jak dzień i noc. Od strony miasta bazę oddzielał ceglany mur. Dość wysoki ale nie do nie sforsowania dla pomysłowego, sprawnego, zdeterminowanego człowieka. Co prawda na szczycie muru był drut kolczasty ale podobnie jak mur nie była to przeszkoda nie do pokonania. Obie te przeszkody raczej zajmowały czas niż stopowały na stałe. Jednak w połączeniu z wartownikami na wieżyczkach czy w bramach była to całkiem sensowna przeszkoda. Wartownicy w razie potrzeby mogli otworzyć ogień z karabinów albo zwyczajnie podnieść alarm. Więc sforsowanie tego muru pilnowanego przez strażników było nie takie proste. Pewnie byłoby możliwe jeśli mur miał jakieś ślepe punkty obserwacji jednak tych obserwator z wnętrza nie miał szans zauważyć a i tak pewnie by je znaleźć trzeba by wziąć bazę pod obserwację. W każdym razie nie wyglądało to źle. W dzień. W nocy pewnie też ale w trakcie pokoju. Zapewne szperacze na wieżyczkach, latarnie na ulicach przylegających do muru oraz w samej bazie sprawiały, że pewnie znaczna część terenu była przyzwoicie oświetlona. No i były jeszcze te szperacze których mocne światło można było skierować na podejrzany fragment ogrodzenia. Natomiast jak przy zbliżającym się wieczornym zmroku John się zorientował, mrok zapadał a światła oczywiście zgodnie z zasadami zaciemnienia nie zapalały się. Cała baza i miasto były coraz bardziej pogrążone w nocnych ciemnościach. W takich warunkach sytuacja zdecydowanie sprzyjałą skradającemu niż pilnującemu. Jeszcze gorzej sprawa wyglądała od strony morza. Tam muru właściwie nie było i niewiele broniło dostępu do bazy od strony morza. Wystarczyła odrobina wyobraźni by przybić łodzią pod któryś z pirsów i próbować dostać się wgłąb bazy. Co prawda tam też chodziły patrole ale w nocy sytuacja pozostawała wiele do życzenia. Sprawny, zdecydowany i zdeterminowany człowiek pewnie mógłby się przekraść do wnętrza zaciemnionej bazy. A takich przecież brano do wszelkich grup wypadowych. W połączeniu z tym, że z niemieckich portów taki U - Boot był w stanie od czasu ostatniej nocy dotrzeć w okolicę Edynburga by wysadzić taką grupkę nie było zbyt pocieszające. Zwłaszcza, że w radio podano do jakiej bazy powróciła flotylla kmd. Viana. Niewiadomą pozostawało zdecydowanie, decyzyjność i organizacja takiej grupki od czynników decyzyjnych w Niemczech. Jakby zdecydowali się działać jeszcze poprzedniej nocy to tej nocy już można było liczyć, że Leith jest w przestrzeni operacyjnej U - Bootów. Jeśli dopiero po przybyciu eskadry kmr. Viana lub przygotowania zajęły więcej czasu to dopiero w dzień czyli pewnie następnej nocy. Jedyne co się nie powiodło agentowi to zdobycie grafiku strażników. Zaczepieni marynarzy których o to zapytał chociaż rozluźnieni i chętnie korzystający z oferowanego trunku jednak zbystrzeli gdy zadał im to pytanie zupełnie jakby dostrzegł jakiś żółty alarm. Sprawa rozeszła się po kościach chociaż John nie był pewny czy i tak nie zameldują o jednym wścibskim marynarzu który wypytywał się o grafiki strażników. No niestety John urodzonym negocjatorem ani mówcą nie był inaczej może udałoby mu się tak podejść pytaniami czy nastawieniem marynarzy by zdradzili mu tą informację a tak musiał się obejść smakiem. Gdy wrócił do pokoju jaki im przydzielono w bazie odnalazł tam Edwarda ślęczącego wciąż przy artefakcie. Teraz gdy był wyjęty ze skrzyni John bez trudu rozpoznał standardową radiostację okrętową używaną na okrętach Kriegsmarine. Chociaż standardowa radiostacja nie miała takich zdobień i wzorków jak ta tutaj. Ani w niemieckiej flocie, ani brytyjskiej, ani pewnie żadnej innej. Z bliska Brytyjczyk mógł stwierdzić, że standardowe oznaczenia na pokrętłach, przyciskach i suwakach w większości zostały zmienione. Skróty i litery tak popularnie i zrozumiałe w świecie radiowców i łącznościowców zostały zastąpione jakimiś dziwnymi znaczkami które nic mu nie mówiły. Obydwaj z Edwardem znaleźli też nieduży kamień w tyle pudła który pasował to tego pokazywanego w bazie Scapa Flow jak awers i rewers. Tylko właśnie teraz nie mieli tego kamienia ze Scapa Flow.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
10-05-2018, 23:17 | #77 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | - Dziwna sprawa... - John bardziej wymruczał te słowa pod nosem, niż wypowiedział je wyraźnie na głos. - Z pozoru zwykła radiostacja, ale te oznaczenia... Mam nadzieję, że sprawdzałeś, czy przypadkiem nie nadaje jakichś sygnałów. Norweg pokręcił głową. - Sprawdzałem. Nie nadaje. Pewnie bez tego kamienia, który był w słoiku, nie działa prawidłowo. - No cóż - John wzruszył ramionami. - Na wypadek, gdyby ktoś próbował nam ją zabrać, będziemy czuwać na zmianę. Jeden śpi, drugi czuwa. Z tym pod ręką - John wskazał Edvardowi załadowany karabin. - Umiesz z tego strzelać? - Przechodziłem szkolenie - odparł sucho norweski agent. - Poradzę sobie. - Świetnie. - John skwitował konwersację zawadiackim uśmiechem. - Biorę pierwszą wachtę. Wskakuj do wyra i złap trochę snu, za dwie godziny Cię obudzę. Edvardowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Parę minut później światło w kwaterze było już zgaszone, Edvard leżał na łóżku przykryty wojskowym kocem, a John, z karabinem na kolanach, siedział w fotelu ustawionym przy ścianie tak, aby równie łatwo było wycelować w drzwi wejściowe do kwatery, jak i w okno prowadzące do pomieszczenia. Pomimo niemal egipskich ciemności był w stanie dojrzeć zarys okna i drzwi, a gdyby coś zaczęło się ruszać, był pewny, że da radę przynajmniej usłyszeć ruch i odpowiednio zareagować. Zegarek na ręce kapitana miarowo odmierzał kolejne minuty i sekundy tej ciemnej nocy, a oficer próbował czujnym spojrzeniem przebić otaczające go ciemności i odepchnąć od siebie ogarniający go niepokój... |
11-05-2018, 09:52 | #78 |
Reputacja: 1 |
|
11-05-2018, 15:43 | #79 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 21 Czas: 1940.II.18; nd; godz. 10:30 Miejsce: południowa Szkocja; Edynburg; baza RN Leith, budynek koszar Warunki: przedpołudnie, chłodno, pochmurno, słaby wiatr, średnie fale st.ag Baumont, mł.ag Gulbrand; mł.ag Wainwright Dla trójki agentów noc okazała się mniej męcząca niż ostatnia spędzona na norweskich wodach terytorialnych niemniej niezbyt ją można było uznać za przyjemną. Cała trójka spotkała się nad ranem z zaczerwienionymi oczami i typowymi objawami niewyspana. Dwaj młodsi agenci na zmianę pilnowali artefaktu umieszczonego w niemieckiej skrzyni a starsza agenta z kolei pilnowała w oknie całego podejścia do budynku w którym się ich pokój znajdował. Starsza agentka znowu dzięki uprzejmości komendanta i jego żony mogła z nimi spożyć gościnne śniadanie a czujne oko gospodyni wyłapało, że ich gość wygląda na zmęczoną chociaż z typową, brytyjską kurtuazją nie drążyła tematu proponując, że jeśli ich gość czuję taką potrzebę może bez skrępowania wrócić do pokoju i odpocząć. Dwaj mężczyźni w mundurach brytyjskiej floty nie mieli takich komfortów a co więcej skoro mieli we dwóch pilnować artefaktu to właściwie jedynym sensownym sposobem spożycia śniadania wydawało się, że jeden z nich pójdzie do stołówki spożyć na miejscu i przyniesie drugiemu. Obydwaj byli z rana jak nie w sosie. Pogrążone w ciemnościach sale, korytarze, schody, podwórze było mroczne. Dało się to czuć bardziej niż w czasie jakiejkolwiek nocy podczas pokojowych czasów gdy nocny mrok rozświetały latarnia i światła w domach. Teraz, w tym zamieszkałym przecież przez tylu ludzi miejscu panował nocny mrok co było aż nienaturalne. Biło po oczach, i uszach, szarpało za samo serce alarmową nutą. Umysł sam podszeptywał ruch i skradające, podejrzane dźwięki w tym mroku. Dźwięki też były. Te bliższe, zza ścian gdzie dobiegały najpierw rozweselone męskie głosy, czasem słychać było otwieranie i zamykanie drzwi albo kroki na korytarzu. Potem wszystko ucichło z czasem tylko jeszcze kogoś było słychać albo dochodziło jakieś chrapanie. I te dalsze. Z podwórza, z uliczek koszar, i jeszcze dalsze. Z portu i od strony morza. Wiatr choć nieco słabszy niż w poprzedniej nocy też odznaczał swoje piętno. Cała noc na samotnej warcie wydawała się dłużyć i szarpać napięte odpowiedzialnością i świadomością zagrożenia nerwy. Nie sposób było wytrzymać w jednym miejscu a 2 godziny umówionej z kolegą warty wydawały się każdemu z nich niesamowicie dłużyć w tej względnie małej przestrzeni przydzielonego im pokoju. Dopiero na ostatniej, trzeciej zmianie Edvarda noc z mozołem ustępowała niedzielnemu porankowi. Miał więc okazję obserwować cały proces od kiedy niebo na wschodzie przestaje być czarne od nocy i zaczyna granatowieć do czasu gdy w powstającej szarówce z sąsiednich pokoi zaczęły dochodzić odgłosy świadczące, że w koszarach zaczyna się kolejny dzień. Nikt ich nie napadł, nie próbował się włamywać ani inaczej przejąć artefaktu. Wyglądało zupełnie jak na jakąś, nudną nocną służbę z jakiejś wojskowej unitarki dla rekrutów. Niemniej obydwaj wstali dość zmizerowani i niewyspani. Zwłaszcza Norweg u którego nałożyło się to na otrzymane poprzedniej nocy postrzały z broni krótkiej. Obydwaj mieli mętne wrażenie, że chyba coś im się sniło. Tylko po otworzeniu oczu za nic nie mogli sobie przypomnieć co to takiego. Ten zapomniany sen pozostawił jednak po sobie jakąś niewytłumaczalną igiełkę niepokoju. Zdołali się spotkać we trójkę wkrótce po śniadaniu a niedługo potem zjawili się obydwaj kapitanowie Spectry znani z odprawy w Scapa Flow przed altmarską misją. Przyjechali z kilkoma ludźmi ubranymi w uniwersalne oliwkowe mundury Armii którzy przejęli chwilowo pieczę nad pilnowaniem artefaktu. Dwójka oficerów oglądała artefakt z prawdziwą fascynacją ale i poważnymi minami. - Świetnie, bardzo dobrze. Świetna robota. Mamy teraz niezbity dowód czym Niemcy mogą dysponować. - powiedział brytyjski agent gdy już obydwaj z francuskim kolegą chyba zobaczyli i przekonali się, że ten artefakt naprawdę istnieje i stoi na podłodze tuż przed nimi. - To prawda ale konsekwencje szczerze mówiąc są dość niepokojące. - kapitan Busson pokiwał głową zgadzając się z kolegą ale po pierwszej radości z pozyskania artefaktu przez trzyosobowy zespół obydwaj zdawali się być nieco przygnieceni możliwymi konsekwencjami tego sukcesu. Wniosek dla każdego agenta Spectry jakim było to dziwnie ozdobione radio mógł być tylko jeden: Immaterium istnieje! Dotąd teoretyczna nauka, zmieniła się w jak najbardziej rzeczowy dowód tuż przed nimi. - Dobrze, ja przygotuję nas do drogi powrotnej więc zostawiam was pod opieką kapitana Bussona. - kpt. Lloyd uśmiechnął się grzecznie wskazując na kolegę po czym wyszedł z pokoju zajmowanego dotąd przez dwójkę młodszych agentów i artefakt. Teraz w piątkę było to już dość ciasno. - No dobrze. To jak wam się udało zdobyć to cudo? - Francuz usiadł na jednym z dwóch krzeseł, wziął do ręki ołówek i notatnik i najwyraźniej czekał od trójki uczestników akcji na raport z tej akcji. Drugie krzesło i niewielkie biurko zajęła młoda kobieta która przyjechała z małą maszyną do pisania i najwidoczniej była przeszkoloną stenotypistką gotową do zapisania rozmowy. Czasu aż wszystko będzie gotowe do opuszczenia Leith trochę mieli. Potem, po misji, i tak wedle procedur każdy agent, zwłaszcza dowodzący, przechodził jeszcze przez “magiel” czyli detaliczny raport ale teraz obydwu oficerom prowadzącym najwyraźniej zależało na sporządzeniu tego pierwszego, względnie świeżego i “na gorąco” spisanego raportu gdy wspomnienia i detale były najświeższe. Mieli więc okazję opowiedzieć o akcji z własnej perspektywy, o swoich spostrzeżeniach, trudnościach, uwagach, zachowaniu i marynarzy z RN jak i Niemców, no i o samym artefakcie. Te pierwsze wrażenia francuski kapitan mówił niewiele, czasem tylko coś się dopytał ale głównie pozwalał mówić trójce agentów i notował to co mówili. Zapisanie całości rozmowy pozostawiał najwidoczniej pracowitej stenotypistce a sam w swoim notatniku od czasu do czasu coś notował z tego co mówiła trójka agentów.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
17-05-2018, 23:36 | #80 |
Reputacja: 1 | Relacja Gabrielle i Johna Gabrielle czuła, że jedyne co ją ratowało w tej sytuacji, to ta krótka drzemka, którą ucięła sobie po śniadaniu. Dobra poranna kawa postawiła ją na nogi, wiedziała jednak, że mógł być to co najwyżej chwilowy zryw. Ostatnio edytowane przez Aiko : 19-05-2018 o 15:38. |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
| |