26-06-2020, 07:26 | #231 |
Reputacja: 1 | Dokumenty omawiane na odprawie wylądowały u Noemie już jakiś czas temu. Mogła się na spokojnie przyjrzeć nowym tożsamościom, ale też sytuacji na froncie. Słyszała już plotki, bolesne wieści zdawały się ją atakować z każdej strony. Jej Belgia… Eben Emael… zdażało się jej odwiedzać to miejsce jeszcze gdy ojciec żył. Zdawało się jej że nic nie zdobędzie tej twierdzy. Pamiętała grube mury bunkrów.. Wały… w tamtej chwili całym sercem wierzyła, że Belgia jest bezpieczna, a teraz? Zdobyta? Przez spadochroniarzy? Nie wierzyła w to. Jednak podczas odprawy nawet na chwilę nie pozwoliła by spokój odpłynął z jej twarzy. |
01-07-2020, 07:41 | #232 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 61 - 1940.V.27; pn; późna noc; francuskie wybrzeże Czas: 1940.V.27; pn; późna noc; godz. 03:15 Miejsce: Francja?; pole; miejsce katastrofy; wrak Wellingtona Warunki: noc, ciemno, dym, ogień Noeme (por. Annabelle Fournier); George (srg. Andree de Funes), Birgit (???) Zapach ostrego dymu podziałał jak sole trzeźwiące. Nawet jeśli zderzenie z ziemią kogoś zamroczyło to ten zapach ognia pobudzał alarmująco jakieś atawistyczne lęki. Ktoś zakaszlał, ktoś zaklął ale zaczynali się orientować co jest co. No tak. Dalej byli w ładowni Wellingtona. W tej transportowej wersji bombowca przystosowanego do przewozu kilkunastu osób. Wciąż siedzieli przypięci do swoich siedzeń w tej ładowni. Sama ładownia była ciemna. W końcu był środek nocy. A do tego był ten dym który pobudzał do działania. Gdzieś przez boczne okna widać było jakąś aurę. Jak od ogniska. Coś tam się musiało palić. A szło już im tak dobrze… Czas: 1940.V.26; nd; późny wieczór; godz. 22:10 Miejsce: Wlk. Brytania; lotnisko Northolt; wnętrze bazy; kantyna Warunki: cicho, dźwięki radia, jasno, ciepło na zewnątrz ciemno i chłodno Noeme (por. Annabelle Fournier); George (srg. Andree de Funes), Birgit (???) - Dobry wieczór państwu. Nazywam się kapitan Arthur Ashley. Będę waszym kapitanem w tej nocnej wycieczce. - do tej pory już jakieś 2 godziny siedzieli na lotnisku. Punkt zborny był wyznaczony na 8 wieczorem lub jak by to nazwał ktoś z kontynentu na 20-tą. Potem zgodnie z planem mieli czekać na swój lot i prognozę pogody. No to czekali. Ten dzień z końca maja okazał się całkiem pogodny. Chociaż pod wieczór na zewnątrz dał się wyczuć tej wciąż wiosenny chłód. Ale widoki były bardzo malownicze. Zachód Słońca okazał się bardzo pocztówkowy. Gdyby nie te postacie w mundurach i widoczne wojskowe maszyny za płotem można by wziąć tą równo przystrzyżoną łąkę za jakieś świetne miejsce na letni piknik. No ale nie przyjechali tutaj na piknik. Dzień zdążył się skończyć i przejść w wieczorny zmrok a ten w końcu został zastąpiony przez nocne ciemności. I niedługo potem, trochę po tej 22-giej do kantyny przyszedł kapitan Ashley razem ze swoim nawigatorem. - Raczej przed północą nie wystartujemy. Czekamy na prognozę pogody. Na kanale unosi się silna mgła i są możliwe zachmurzenia. O północy powinni nam przysłać nową prognozę. - wyjaśnił im oficer z ładnie przyciętymi wąsami w jakich lubowała się spora część brytyjskich oficerów. Wciąż był w zwykłym mundurze bez spadochronu i całej reszty lotniczego ekwipunku co tylko potwierdzało, że lot nie zacznie się w ciągu najbliższych paru minut. A do tej północy było jeszcze jakieś dwie godziny. - Polecam tutejszą kuchnię. Na pewno znajdą tam państwo coś smacznego dla siebie. My właśnie po to tu przyszliśmy jeśli mają państwo ochotę to zapraszam zjeść razem z nami. - Ashley wskazał na bar widoczny nieco z boku gdzie urzędował brzuchaty barman a potem rzeczywiście obaj tam poszli aby zamówić i zjeść kolację przed lotem. Sam lot nie powinien być zbyt długi, powinni się wyrobić w jakąś godzinę, może trochę więcej. Sprawą kluczową więc była odpowiednia pogoda. Mgła na dole i chmury na górze mocno ograniczały nawet nie tyle sam lot ile nawigację bo nie było wiać punktów charakterystycznych ani na ziemi ani na niebie. Niby był kompas, mapy i metoda zliczeniowa ale to jak uprzedzał belgijską kursantkę instruktor lotnictwa była bardzo zawodna metoda i stosowano ją zwykle gdy samolot był już w powietrzu i nie było innego wyjścia. Stąd mogła zrozumieć czemu lotnicy tak czekają na poprawę pogody nawet jak tutaj, na podlondyńskim lotnisku zachmurzenie na niebie wydawało się tak w kratkę. Były chmury ale i tak było widać gwiazdy. Widocznie bardziej na południu, nad Kanałem i kontyntentem to już nie było tak ładnie. Podczas tego wieczornego czekania na lotnisku było mnóstwo czasu by porozmawiać z kimkolwiek z otoczenia albo przejrzeć jeszcze raz otrzymane w londyńskiej centrali dokumenty. Akurat o obu kapralach było tego co kot napłakał. Właściwie samo nazwisko i stopień. Ani zdjęć, ani opisu wyglądu. Zupełnie jakby ktoś tutaj opiywał co przez telefon czy dalekopis mówił po tamtej stronie kanału. Już więcej było o stanie zdrowia. Pewnie wyciągniętym od personelu medycznego szpitala. Niemiecki podoficer doznał obrażeń na lewej nodze i głowie. Prawdopodobnie od jakichś odłamków. Belg miał uszkodzone lewe ramię i nosił je na temblaku. Poza tym miał wybity ten bark więc trzeba było bardzo oszczędzać to ramię. Więc te rany jakie pewnie powinny być zabandażowane mogły wskazywać kto jest kto aczkolwiek w szpitalu pełnym rannych to już nie musiało aż tak rzucać się w oczy. Więc pewnie trzeba by zacząć poszukiwania od rozmowy z personelem medyczny który chyba prowadził jakąś ewidencję pacjentów na tyle by wiedzieć kto jest kto. Niemniej żadnych zdjęć ani rysopisów nie było. Zwłaszcza jak akta osobowe każdego z nich powinny być na terenach niemieckich lub zajętych przez Niemców więc trudno było liczyć na jakiś przełom w tej sprawie. Czas: 1940.V.27; pn; noc; godz. 01:10 Miejsce: Wlk. Brytania; lotnisko Northolt; wnętrze bazy; płyta lotniska Warunki: na zewnątrz ciemno i chłodno Noeme (por. Annabelle Fournier); George (srg. Andree de Funes), Birgit (???) Trochę po północy do kantyny przyszedł goniec. Obwieścił im, że pogoda na południu na tyle się poprawiła, że uznano, iż lot może się odbyć. Start samolotu przewidziano na 01:30 ale dobrzy by już o 1-ej byli w samolocie. Tak na wszelki wypadek. I kilkadziesiąt minut później, trochę przed tą 1-szą faktycznie podjechał jakiś łazik by zabrać ich do samolotu. Tutaj musieli wjechać przez punkt kontrolny jaki oddzielał lotniczą od załogowej części lotniska a posterunek MP musiał sprawdzić ich dokumenty. - Francuzi? - żandarm nie krył zdziwienia gdy poświecił latarką na podane dokumenty. A potem porównywał facjaty na zdjęciach z tymi jakie siedziały w odkrytym łaziku. Nie krył też swojej podejrzliwości na widok francuskich żandarmów jacy w środku nocy chcieli wjechać do serca lotniczej bazy RAF-u. - Sprawdzę to. Pilnuj ich. - żandarm wziął książeczki wojskowe do swojej budki i kazał koledze ostrym tonem mieć na oko tą podejrzaną bandę. Sam wrócił do budki i przez przyćmione szyby widać było jak gdzieś dzwoni. Rozmawiał dość krótko i ze dwa razy kiwnął głową. Po czym odłożył słuchawkę i wrócił do łazika. - Proszę. Możecie jechać. - burknął wcale nie kryjąc niezadowolenia. Zupełnie jakby dużo bardziej wolał zaaresztować całą grupę zamiast pozwolić im wjechać. No ale widocznie dokumenty i “plecy” jakie agencja przygotowała dla swoich agentów były na tyle mocne, że nie czuł się na siłach aby spełnić swoje niezbyt skryte pragnienie. Więc gdy odzyskali swoje dokumenty, kolega brytyjskiego żandarma otworzył bramę to kierowca mógł wjechać do wnętrza lotniska. - A witam, witam! - dla odmiany kapitan Ashley okazał się serdeczny, prawie jowialny gdy witał swoich pasażerów dzisiejszej wycieczki. - Proszę za mną, przedstawię wam naszą ślicznotkę. - oficer wesoło machnął reką na znak, żeby podążać za nim i poprowadził ich w stronę czekającego dwusilnikowca. - Proszę zająć sobie miejsca. Za kwadrans lub dwa będziemy startować. O ile w ostatniej chwili nie odwołają naszego lotu. - kapitan wskazał na boczne wejście w kadłubie które prowadziło do mrocznego wnętrza ładowni. On i jego kilkuosobowa załoga mieli już na sobie plecaki ze spadochronami, skórzane hełmy, czapki, mapniki, kamizelki ratunkowe i cały ten lotniczy ekwipunek świadczący, że tym razem do odlotu już jest całkiem blisko. Czas: 1940.V.27; pn; późna noc; godz. 03:00 Miejsce: Kanał; wnętrze Wellintona; ładownia; Warunki: cicho, pomruk silników, ciemno, zimno na zewnątrz ciemno Noeme (por. Annabelle Fournier); George (srg. Andree de Funes), Birgit (???) - Możesz mi powiedzieć Tim gdzie my właściwie jesteśmy? - ponieważ pasażerom wydano interkomy to mogli niejako uczestniczyć w rozmowach załogi. Inaczej nie mieliby pojęcia co się dzieje za zamkniętymi drzwiami kabiny. - Myślę, że powinniśmy być już gdzieś nad francuskim wybrzeżem. - głos nawigatora ociekał brakiem pewności siebie i zdenerwowaniem. Nie byli pewni czy z tych powietrznych wygibasów jakie niedawno odstawali wyszedł bez szwanku. Trochę stękał i jęczał ale nadal reagował przytomnie. - Nie chcę cię martwić Tim. Ale tracimy paliwo. I moc. Obawiam się, że będziemy musieli znaleźć jakieś przytulne miejsce by posadzić naszego ptaszka. - pilot i kapitan chociaż pozwalał sobie na dość lekki ton to też głos miał poważny. To, że tracą moc nie było żadną nowiną. Niemieckie karabiny maszynowe i działka rozpruły jeden z silników. Teraz przez boczne okienko widać było, pokiereszowany, milczący silnik i nieruchome śmigło. Lecieli tylko na jednym silniku. - Postaram się coś znaleźć. Powinniśmy właśnie mijać wybrzeże. To wodowanie nam chyba nie grozi. Spróbuj zmniejszyć wysokość. Może coś się uda znaleźć. - wystękał nawigator na tyle ciężko, że chyba naprawdę mógł coś oberwać podczas tej krótkiej, nocnej walki powietrznej. Dopiero co się skończyła. Tak samo nagle jak się zaczęła. - Chyba coś widzę! Na górze. Na 8-ej. - parę minut temu spokojny i monotonny lot skłaniał do snu. Pomruk silników działał równie usypiająco jak monotonne widoki na zewnątrz. Albo chmury, albo niebo, albo czarna tafla morza. Niespecjalnie więc było co oglądać. A gdyby ktoś chciał zapalić światło w kabinie to trzeba było zasunąć wszystkie zasłony w oknach by nie zdradzać swojej pozycji. Przebyli już większą część zaplanowanej trasy i można było zgadywać, że są już bliżej francuskiego niż brytyjskiego wybrzeża. Aż jeden ze strzelców krótkim okrzykiem zaalarmował całą załogę i pasażerów. - Gdzie jest? Ktoś go jeszcze widzi? Czyj to? - przez parę chwil sytuacja była jeszcze niejasna. Najpierw czy ktoś jeszcze widzi podejrzany obiekt a potem gdzie jest, co robi i w końcu czyj to mógłby być samolot. Ale łomot broni maszynowej przeciwnika który przeszedł gdzieś blisko Wellingtona skutecznie potwierdził identyfikację drugiej maszyny. - Trzymać się! Będzie trochę bujać! - krzyknął w interkom kapitan Ashley i rzeczywiście monotonny dotąd lot nabrał rumieńców. Dwusilnikowiec zrobił zwrot by umknąć prześladowcy. Strzelcy pokładowi otwierali co jakiś czas ogień w swoich wieżyczkach z broni maszynowej. Zwłaszcza strzelec ogonowy na samym końcu brytyjskiej maszyny. Bombowiec robił zwroty w górę, w dół i na boki. W końcu udało mu się zgubić prześladowcę w chmurach. Po jakimś czasie zanurkował w dół znacznie wytracając wysokość licząc, że ostatecznie zgubi napastnika. Na razie się udawało bo serie broni maszynowej nie przelatywały już obok maszyny. No ale rozerwały jeden z silników i popruły kadłub. Z wnętrza ładowni trudno było ocenić uszkodzenia. Nikt z agentów nie oberwał bezpośrednio niemiecką kulą ani żadnym rykoszetem. Ale te powietrzne wygibasy nie tylko poszatkowały maszynę ale też utrudniły ustalenie miejsca w jakim się znajdują. Pilot z nawigatorem właśnie próbowali to ustalić gdzie właściwie ich zniosło. Chmury na dole i mgła na dole niezbyt pomagały w tym zadaniu. Tak samo jak presja uszkodzeń. Wyglądało na to, że samolot nie jest w stanie wrócić na wyspy. - Ląd. Widzę ląd. Jest mgła ale widzę czubki drzew. - rzucił w pewnym momencie strzelec z przedniej wieżyczki. Przelecieli tak kilka minut gdy kapitan zdecydował się na awaryjne lądowanie. - Panie i panowie. Obawiam się, że nie dolecimy do Beauvais. Będziemy lądować awaryjnie. Proszę pozostać na miejscu i zachować spokój. - brytyjski lotnik ogłosił krótki komunikat i maszyna na jednym silniku rzeczywiście zaczęła kołować. Ostatni działający silnik też krztusił się coraz częściej. W końcu samolot wyrównał lot i zaczął zwalniać i obniżać się. Noemie bez problemu rozpoznała manewr podejścia do lądowania. I lądowanie chwilę potem rzeczywiście się zaczęło od mocnego zderzenia się z czymś. Coś trachnęło, gruchnęło a żywą zawartością bujnęło w ich siedzeniach. Ale zapięte pasy zapobiegły porozrzucaniu ich po całej ładowni. Potem jeszcze raz i kolejny. Maszyna już nie sunęła na podwoziu, zresztą ktoś z kabiny krzyczał, że jedno się nie chce wysunąć. Maszyna straciła względny poziom i zaczęła sunąć po skosie. W końcu wysunięte podwozie nie zdzierżyło i pękło. Wtedy lotniczy pojazd gruchnął dnem o ziemię i zaczął szorować brzuchem na samym końcu zderzając się z czymś po raz ostatni co wreszcie zatrzymało maszynę na dobre. Czas: 1940.V.27; pn; późna noc; godz. 03:15 Miejsce: Francja?; pole; miejsce katastrofy; wrak Wellingtona Warunki: noc, ciemno, dym, ogień Noeme (por. Annabelle Fournier); George (srg. Andree de Funes), Birgit (???) No i tak było kiedyś. Przed paroma minutami. Przed chwilą. Teraz. Wreszcie się wszystko uspokoiło i znieruchomiało. Panowała dziwna cisza. Dziwna po tych wszystkich krzykach, darciu płótna i metalowych wręg. Dym drażnił oczy, nozdrza i śluzówki. Coś musiało się palić. Chociaż z perspektywy ładowni nie było widać co. Dopiero za bulajami widać było łunę jak z ogniska, gdzieś za rufą samolotu. Ale nie było widać samego źródła ognia więc nie wiadomo było co się właściwie pali. Noc się kończyła. Niebo robiło się już granatowe chociaż na świecie była jeszcze ciemna noc. No i słychać było jęki. Ludzkie jęki. Kasłanie gdy ci co przetrwali tą kraksę krztusili się od tego ostrego dymu jaki wdzierał się w oczy, gardła i nozdrza. Agenci wysłani na misję po obu kaprali wciąż byli przypięci do swoich miejsc. Nie wyszli z tej kraksy bez szwanku ale jednocześnie widząc w ciemnościach przez załzawione od dymu oczy ruch bladych plam twarzy obok siebie zdawali sobie sprawę, że są w komplecie. Wszyscy z nich dają znaki życia. I kaszlu. Ale też tego, że płócienne poszycie samolotu jest dużym zagrożeniem dla zawartości samolotu. Skoro pojawił się ogień w każdej chwili pożar mógł się przenieść na resztę samolotu. Musieli się stąd wydostać! --- Mecha efekt kraksy: dziób: strzelec dziobowy 5+k6 > rzut: Kostnica = 6 dziób: kabina, pilot 4+k6 > rzut: Kostnica = 2 dziób: kabina, nawigator 4+k6 > rzut: Kostnica = 2 dziób: kabina, radiowiec 4+k6 > rzut: Kostnica = 6 centrum: Noemie, 3+k6> rzut: Kostnica = 2 centrum: George, 3+k6 > rzut: Kostnica = 4 centrum: Birgit, 3+k6> rzut: Kostnica = 4 rufa: strzelec ogonowy 2+k6 > rzut: Kostnica = 5
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 01-07-2020 o 08:33. |
10-07-2020, 07:23 | #233 |
Reputacja: 1 | Czas: 1940.V.26; nd; późny wieczór; godz. 22:10 |
10-07-2020, 09:51 | #234 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Woods, śladem Noemie, również skierował się do kantyny, ale bynajmniej nie po to by jeść. Usiadł przy barze i zamówił podwójną szkocką. Podczas czekania na start samolotu dopadł go marazm, jakieś dziwne przygnębienie. Nie wiedział dlaczego. W gazetach z trudem można było odnaleźć krzepiące wieści, ale przecież nie było tak, że się zupełnie nie spodziewał takiego obrotu wydarzeń. Jedynie ich tempo było, nawet dla niego, kompletnym zaskoczeniem.
__________________ Ostatnio edytowane przez Col Frost : 10-07-2020 o 09:54. |
10-07-2020, 16:38 | #235 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Vadeanaine : 17-07-2020 o 11:03. Powód: ustalenia z komentarzy |
10-07-2020, 19:14 | #236 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 62 - 1940.V.27; pn; późna noc; francuskie wybrzeże Czas: 1940.V.27; pn; późna noc; godz. 03:30 Miejsce: Francja?; pole; miejsce katastrofy; wrak Wellingtona Warunki: noc, ciemno, dym, ogień Noeme (por. Annabelle Fournier); George (srg. Andree de Funes), Birgit (kpr. Mae Gordon) Kaszląc, plując i potykając się dotarli do włazu. Ta niby prosta i oczywista droga, ledwo na parę kroków okazała się całkiem sporym wyzwaniem. Zwłaszcza gdy gardle drapał gorący pył, oczy łzawiły od dymu, głowa huczała od efektów zderzenia a ciało było obolałe. Pierwsza do włazu dotarła porucznik francuskiej żandarmerii. Po chwilowych zmaganiach poradziła sobie by przemóc zacięty zamek i drzwi stanęły otworem. Niebo! Świeży powiew! Zaraz potem do włazu dotarł kaszlący sierżant. Oficer pomogła mu wyskoczyć na zewnątrz. Do drzwi kabiny pilotów się nie dostał. Zakleszczyły się czy co. A nie miał tchu, sił i czasu się z nimi szarpać. Dobrą stroną tego, że urwało im podwozie było to, że kadłub leżał na brzuchu. Więc drzwi było dość nisko nad samą ziemią. George wyskoczył pierwszy. Ziemia wydała mu się przyjemnie miękka i chłodna. Pełna jakiejś trawy czy czegoś takiego. Zaraz potem w ręce Noeme trafiła kolejna podwładna. Panna Gordon w tych ciemnościach i dymie, przez załzawione oczy ledwo widziała i ledwo była widziana przez dowódcę. Trafiła na jej dłonie które złapały za mundur i prawie wypchnęły ją na zewnątrz. Ziemia! Wreszcie ziemia! I ogień. Pali się! Niby skoro był dym to było oczywiste. Ale dotąd widać i czuć było we wraku sam dym. A teraz wreszcie buchnął ogień. Jeśli coś do tej pory tłumiło wybuch ognia to właśnie ta chwila minęła. Uwagę wszystkich przykuł krótki trzask. Coś chyba wybuchło. Jak petarda. Ale od tego ogień buchnął płomieniem zaczynając pożerać poszycie samolotu żywym ogniem właśnie. Impregnowane płótno jakim był pokryty Wellington paliło się jak marzenie. Porucznik żandarmerii miała więc w sam raz chwili by skoczyć w ślad za swoimi podwładnymi ale wracać po coś czy kogoś do zadymionego kadłuba było igraniem ze śmiercią w dymie i płomieniach. Wylądowała więc na miękkiej ziemi. --- - Obawiam się, że ktoś tutaj biegnie. - porucznik RAF, co jeszcze w Northolt był trochę zaskoczony i zaintrygowany, że kobieta interesuje się bombowcami teraz wyglądał tak samo kiepsko jak reszta jego załogi i pasażerów którzy ocalali z powietrznej walki i kraksy. Wszyscy rozbitkowie zdążyli wydostać się z wraku. Z pasażerów jacy byli w ładowni ocaleli wszyscy. Była ich trójka w chwili startu z Northolt i była ich trójka teraz. Z pięcioosobowej załogi z wraku wydostali się tylko pilot i nawigator. Więc teraz w pobliżu wraku była ich poraniona i osmolona piątka. Dwóch załogantów w brytyjskich mundurach lotników, kapral w mundurze brytyjskiej żandarmerii i dwoje z francuskiej. Zdołali się wydostać z wraku zanim objął go ogień. I odczołgali się, odbiegli, odeszli kawałek dalej. Mieli chwilę by złapać oddech opatrzyć rany apteczką którą porucznik przytomnie zabrała z wraku prawie w ostatniej chwili. No i rozejrzeć się. Wyglądało na to, że uśmiechem losu w tej niedoli było to, że wylądowali na jakimś polu. To co w pierwszej chwili wyglądało na jakąś trawę było młodym zbożem co pod koniec lata, w żniwa, byłoby pewnie do pasa dorosłego człowieka ale teraz jeszcze nie prezentowało się tak okazale. W tym polu widać było bruzdę jaką wyżłobił lądujący Vickers. Kawałek za wrakiem leżało jedno a jeszcze kawałek dalej drugie skrzydło. Widocznie odłamały się podczas zderzenia z ziemią. Jeden silnik się palił i ogień tam pochłaniał to skrzydło, drugi tylko dymił. Ogień był trudny do przegapienia. Napędzany lotniczym paliwem i impregnowanym płótnem poszycia miał siłę by wesoło i śmiało strzelać pod niebo. No ale na razie im już nie zagrażał. Na samym końcu tej bruzdy w polu były drzewa. Chyba raczej jakaś kępa drzew wśród pól niż jakiś las. No ale właśnie na nich ostatecznie zatrzymał się sunący przez pole transportowiec. Teraz właśnie stali, kucali, leżeli czy siedzieli z kilkadziesiąt kroków od tego wraku. Oczy jeszcze trochę piekły, podobnie jak gardło ale właściwie każdy odzyskał już oddech. Ale też okazało się, że nikt nie wyszedł bez szwanku z tej kraksy. Właściwie wszyscy kwalifikowaliby się jak nie do szpitala to przynajmniej na pogotowie. Birgit i George ostatni raz tak kiepsko się czuli podczas walk na “Alsterze”. Teraz było podobnie chociaż oberwali w innych okolicznościach. No i reszta ich towarzyszy też wyglądała podobnie. A gdy już jakoś złapali oddech no to właśnie porucznik zwrócił uwagę na jakiś ruch na polu. Nie był trudny do zauważenia. Biały, pionowy pasek koszuli i narzucone coś wierzchniego na tą koszulę dość dobrze zdradzał nadbiegającą postać. Nawet po ciemku. Chociaż noc miała się już ku końcowi. Na ziemi jeszcze było ciemno jak w nocy. Ale niebo powoli już robiło się granatowe zwiastując nadejście majowego świtu. Przedświt jednak okazał się dość chłodny. Chociaż w kurtkach i mundurach to nie było takie uciążliwe. Ale na razie biegło ku nim kilka postaci. Raczej w cywilnych ubraniach. - Nie wiem co macie do załatwienia w tej Francji. Ale jeśli chcecie to załatwić to sugeruję się stąd ulotnić. Obawiam się, że mogliśmy wylądować po niewłaściwej stronie frontu. - odezwał się pilot przenosząc wzrok na trójkę swoich pasażerów. Wyjął z mapnika na spodniach kombinezonu mapę i rozłożył ją na zgniecionym zbożu w jakim mieli to improwizowane legowisko. Poświecił latarką bo po ciemku nie było widać tej mapy. - To był nasz planowany lot. Tu jest Beauvais. Tu mieliśmy lądować. - pokazał na mapie linię między punktem startu a lądowania. - No ale ten Fryc się wtrącił i nam namieszał. Nie mieliśmy czasu sprawdzić gdzie jesteśmy bo musieliśmy posadzić maszynę. Ale możemy być gdzieś tu. - Ashley wskazał kawałek wybrzeża. Zaznaczył cały rejon jaki ciągnął się łukiem od francuskiego Le Treport do równie francuskiego Calais. A większość tego rejonu w ciągu ostatnich paru dni zajęli Niemcy. Wczoraj wieczorem, właściwie to parę godzin temu, przyszła wiadomość, że zajęli Calais. Na południu linia frontu ciągnęła się mniej więcej wzdłuż Sommy. A większość tego rejonu w jaki na mapie wskazywał porucznik była na północ tego rejonu. Z miejsca kraksy morza nie było widać więc nie do końca było wiadomo jak bardzo są w głębi lądu. - No ich można by zapytać. To chyba nie są Niemcy. - Tim, drugi z załogantów jaki przeżył kraksę wskazał na truchtające sylwetki. Gdzieś tam, na końcu pola widać było jakieś światła. Chyba okna w jakichś domach. Pewnie ta kraksa ich wybudziła i ściągnęła tutaj. No i teraz biegli tutaj przez to pole. Nie widać było by mieli szare mundury niemieckiego Heers czy granatowe mundury żandarmerii francuskiej. I chyba raczej mieli puste ręce, bez żadnych karabinów czy czegoś takiego. Jeszcze nie było widać wszystkich detali ale te parę osób co do nich truchtało powinno dotrzeć do miejsca kraksy w parę chwil. Nie było wiadomo czy tamci ich dostrzegli czy po prostu biegną w stronę płonącego wraku.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 10-07-2020 o 20:03. |
16-07-2020, 22:46 | #237 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | - To, wbrew pozorom, nie jest głupi pomysł - Woods odpowiedział na propozycję lotnika. - Jeśli faktycznie jesteśmy za liniami wroga, nie możemy tracić czasu na błądzenie po okolicy, szukając właściwej drogi. Niedługo możemy mieć na głowie obławę. Musimy jak najszybciej opuścić okolicę.
__________________ |
17-07-2020, 07:27 | #238 |
Reputacja: 1 | Noemie przytaknęła ruchem głowy. |
17-07-2020, 22:45 | #239 |
Reputacja: 1 | - Za dnia łatwiej będzie się rozejrzeć. Została mi lornetka - wtrąciła Birgit. |
18-07-2020, 00:18 | #240 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 63 - 1940.V.27; pn; późna noc; francuskie wybrzeże Czas: 1940.V.27; pn; późna noc; godz. 03:40 Miejsce: Francja; pole; miejsce katastrofy; wrak Wellingtona Warunki: noc, ciemno, dym, ogień George (srg. Andree de Funes) - Mam ci dać swoją kurtkę? - Tim wydawał się mocno zdziwiony takim pomysłem. Po stracie wszystkiego co już spłonęło czy właśnie płonęło w krytym impregnowanym płótnem wraku musiał być zaskoczony, że coś ma oddać jeszcze z tych niewielu rzeczy co mu zostało. - No Tim, pożycz panu. Może tamci nie znają się na angielskich pilotach. - Arthur postanowił jednak pomóc koledze w przełamaniu oporów. - Ale jak to Francuzi to mogą znać się na francuskich żandarmach. - odparł zmęczonym tonem nawigator wskazując wzrokiem na jakby nie patrzeć ale mundury francuskiej żandarmerii. Jednak zdjął swoją kurtkę i podał ją Georgowi. Za bardzo nie mieli czasu na przebieranki i głębszą konspirację. Tamta kilkuosobowa grupka była już całkiem blisko a od początku nie było wiadomo czy ich dostrzegli wcześniej czy nie. Tim więc ruszył za dwiema niewiastami próbując zniknąć w mroku między drzewami. Pilot by jakoś dać czas Georgowi na założenie kurtki wstał i ruszył na spotkanie przybyszy. Zresztą George po paru krokach mógł do niego dołączyć gdy już zapiął skórzaną kurtkę nawigatora. - Często tak rozmawiacie o innych tak jakby ich nie było nawet gdy są tuż obok? - zapytał ni z tego ni z owego gdy George się z nim zrównał. Ci chyba już prawie na pewno wieśniacy już ich dojrzeli bo zaczęli coś krzyczeć i machać do nich rękoma. Ale jeszcze byli poza granicą słuchu spokojnej rozmowy. Wcześniej obaj lotnicy ograniczyli się do dość wymownych spojrzeń gdy ich pasażerowie najspokojniej w świecie decydowali o ich losie i rzeczach jakby w ogóle ich obu tutaj nie było lub nie rozumieli tego o czym mowa. Teraz oficer RAF widocznie nie mógł sobie oszczędzić choćby komentarza do tej rozmowy o nich lecz bez nich. - A przy okazji kolego to nie wiem co zostanie z naszego samolotu ale pierwszy lotnik z Luftwaffe który go obejrzy raczej dojrzy, że to transportowa wersja Wellingtona. Ja pewnie bym się domyślił gdybym obejrzał wrak jakiegoś Heinkla czy Junkersa. - rzucił przy okazji tonem pogawędki o poranku. Rzeczywiście już noc coraz wyraźniej się kończyła. Niebo już wyraźnie robiło się granatowe chociaż na ziemi było jeszcze ciemno jak w nocy. No ale już ci cywile co biegli zaraz potem dobiegli do nich na tyle, że już można było i z nimi rozmawiać w cywilizowany sposób. - Anglais?* - zapytał jakiś mężczyzna w średnim wieku, szczeciną na policzkach i jakąś kapotą narzuconą na białą koszulę. Może nawet nocną koszulę. Pytał po francusku. Ciężko dyszał po tym truchcie przez pole. Za nim przybiegło kilku innych. Pewnie sąsiedzi albo rodzina, sami mężczyźni. A przez pole nadciągały kolejne sylwetki. - Oui. Francais?** - oficer RAF coś jednak chyba mówił po fracusku bo zaczął od tych najprostszej komunikacji z tubylcami. - Oui! Francais! - ten najstarszy wieśniak potwierdził energicznie i z zapałem pokiwał głową nawet się trochę uśmiechając. Te kilka osób jakie z nim przybiegło potwierdziło w podobny sposób. To sprawiło, że poturbowany podczas kraksy Anglik też się uśmiechnął z ulgą. - Allemagne? - pilot zadał kolejne pytanie pytająco wodząc powoli ręką gdzieś po widnokręgu. - Allemagne, Allemagne! - ten wygadany wieśniak pokiwał energicznie głową i wskazał ręką na jeden z kierunków. Gdzieś w stronę tej ściany drzew gdzie zniknęła pozostała trójka i gdzieś obok. Ale nie tam skąd przybiegli. - Dobra, gdzieś tutaj kończy się mój francuski. - przyznał pilot bez żenady oddając pole swojemu towarzyszowi do bardziej zaawansowanych negocjacji. --- *Anglais? - (fra) Anglicy? ** Oui. Francais? (fra) - Tak. Francuzi? *** Allemagne? (fra) - Niemcy? --- Czas: 1940.V.27; pn; późna noc; godz. 03:40 Miejsce: Francja; skraj zagajnika i pola przed wioską Warunki: noc, ciemno, granat nieba, ziąb Noeme (por. Annabelle Fournier); Birgit (kpr. Mae Gordon) Porucznik francuskiej żandarmerii zanurzyła się w mrok leśnej głuszy. Za nią podążyła kapral w brytyjskim mundurze. A wkrótce ich dogonił nawigator z oznaczeniami RAF co dopiero pożyczył kurtkę ich koledze. Cała trójka była zakrwawiona, osmalona i prezentowała się niezbyt okazale. O ile na otwartym polu widać było jak niebo już robi się granatowe to na ziemi panowały jeszcze nocne ciemności. A w lesie to już w ogóle można było sobie oko wydłubać o gałęzie czy korzenie. Chociaż to chyba nie bardzo był las. Raczej jakaś większa kępa drzew. Bo jak się odwracali to widzieli błyskające pomiędzy drzewami płomienie wraku co stanowiły jakiś punkt odniesienia. I na górze, pomiędzy pniami i koronami drzew widać było grantowe kawałki nieba. A jeszcze nie stracili tego z wzorku gdy podobne granatowe przebłyski dało się dostrzec przed sobą. Musieli się więc zbliżać do krawędzi tego lasu. Czy raczej nieco większej kępy drzew. Za to dość szybko stracili z widoku Woodsa i Ashley’a. Nie mieli pojęcia jak im idzie. Za to gdy w końcu dotarli do tego krańca leśnej ściany ujrzeli przed sobą pole. Podobne do tego na jakim rozbił się samolot po przeciwnej strony tego zagajnika. A kilkaset metrów dalej widać było zabudowania. Sądząc po murkach, płotach i niskich domkach to chyba jakaś wioska. I mimo tak wczesnej pory to było widać sporo zapalonych świateł w oknach. Zupełnie jakby huk rozbijającego się za zagajnikiem samolotu rozbudził mieszkańców. Widać było nawet jakieś zamieszanie i sylwetki jakie rozmawiały ze sobą i gestykulowały coś mocno. Do tego jeszcze chyba ujadanie włączyło się wszystkim miejscowym psom. Z krawędzi zagajnika trochę trudno było złapać perspektywę tubylców w tej wiosce. Ognia z wraku pewnie nie widzieli bo kurtyna z drzew była dość solidna. Ale czy już widać było łunę pożaru ponad drzewami to trudno było oszacować. Natomiast kawałek pola po prawej widać był ciąg podwójnych drzew. Zgodnie z napoleońskim zwyczajem prawie na pewno między nimi biegła droga nawet jak w tych warunkach jej samej nie było jeszcze widać. Droga pewnie łączyła między innymi tą wioskę przed nimi z tą co była za zagajnikiem i kraksą za ich plecami. Droga przez ciemny zagajnik była mało przyjemna. Zwłaszcza dla poobijanych i zakrwawionych osób co dopiero wyszły z kraksy lotniczej. Ale zanim zatrzymali się by rozejrzeć się po tym polu, drodze i wiosce mieli chwilę by przemyśleć sytuację czy nawet porozmawiać. Pomysł z przebierankami miał i zalety i wady. Zaletą było to, że wojskowi wszelkich armii zwykle mniej uwagi zwracali na ludzi bez mundurów niż tych w mundurach. Swoich, sojuszniczych czy wrogich. A zwłaszcza kobiety w mundurze rzucały się w oczy i zapadały w pamięć. Natomiast w razie złapania i gdyby wyszło, że są jakimiś mundurowymi to w najłagodniejszej wersji mogli być uznani za dezerterów z własnej armii. A mniej szczęśliwej wersji za szpiegów. No i raczej trudno byłoby posługiwać się książeczką wojskową jakie mieli w komplecie dokumentów i władzą jaką daje szarża i mundur. - Tam jest północ. - Tim wykorzystał chwilę postoju by użyć małego kompasu. Wskazał ręką kierunek który był w tej chwili po ich lewej stronie. Jeśli się nie mylił to ta droga z drzewami była na południu a wioska przed nimi mniej więcej na wschodzie. - No to jak koleżanka mówiła. Idąc na południe powinniśmy w końcu dotrzeć do swoich albo linii frontu. A wracając w tamtą to powinniśmy w końcu dojść do wybrzeża. Tylko nie pytajcie mnie jak daleko co jest bo nie wiem. - nawigator nawiązał do tego co przy wchodzeniu w ten zagajnik mówiła Birgit częściowo chociaż potwierdzając jej wcześniejsze domysły. Tylko nadal nie bardzo wiedzieli gdzie są na tej mapie. - Za jakieś pół godziny zrobi się szaro. O 5 rano powinno być już jasno. - dopowiedział jeszcze tak a propos warunków w jakich przyszło im działać. Zegarki pokazywały jakiś kwadrans przed 4 rano. Ale i bez zegarków widać było, że noc ma się ku końcowi.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |