Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-09-2011, 07:49   #101
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Szczęście uśmiechnęło się do nich całą swoją szczerbatą mordą. I oni powinni mu odpowiedzieć uśmiechem, bo przecie nie liczyli, że uda im się bez spotkania z Joshem wydostać z jamy. Banita miał tę swoją okazję na zaatakowanie ich w chwili, kiedy byli by niemal bezbronni, ale spartolił swą szansę. Zniknął gdzieś. Musiał odjechać, bo przecież i koń jego zniknął. Tilien, która wydostała się na powierzchnię jako pierwsza dość czasu poświęciła na nasłuchiwanie, by być o tym dostatecznie pewną. Wcześniej jeszcze znalazła Tharivola. Martwe, zimne ciało łotrzyka leżało spoglądając na nią zgaszonymi oczyma z wyrzutem. Pochyliła się nad nim i przymknęła mu powieki. Kolejna ofiara ich bakcyla odkrywców. W końcu w blasku księżyca zabrała się za wydobywanie spod ziemi kolejnych kompanionów. Wespół z Symeonem, którego zwierzęcy szał też już zgasł. Nic nie trwa w końcu wiecznie.

Mozolnie wywlekali na powierzchnię Zarenę, która lała się przez ręce pozbawiona zupełnie przytomności, Daeri, która zdawała się odzyskiwać przytomność i Iliana, który na linie oprzytomniał i niemal zleciał miotając się w amoku. Pomimo tego wszystkiego w końcu i Symeon się znalazł na powierzchni. On i zabrane przezeń z jamy skarby. Mogli odetchnąć.

Pomimo uśmiechu szczęścia nie zaniedbali środków bezpieczeństwa. Symeon dokładniej zbadał okolicę i pomimo ciemności upewnił się, że Josh odjechał. Tilien przykryła wylot z jamy gałęziami a na końcu umocniła go kilkoma przywleczonymi pniami. Jakoś tak podświadomie chciała mieć pewność, że nic im w nocy z jamy nie wylezie. Później wspólnie wrócili do obozowiska. Musieli zająć się rannymi, pochować Tharivola, odpocząć. I zastanowić się co dalej. Mieli wszak jakiś skarb. Mieli miejsce gdzie mogło być go więcej. Mieli też zleconą przez Lorda Malcolma Derogey’a zwanego „Skąpcem”, pana na Kurniku, misję. Dwadzieścia złotych za głowę pieszo nie chadza. Tym bardziej, że w zasadzie poza Joshem zbóje zostali zlikwidowani. Robota więc została zrobiona. Wystarczyło wszak do Kurnika przywieźć głowy…

Dopiero w tej chwili wymęczeni Symeon i Tlien i wracający do żywych Daeri, Zarena i Ilien zwrócili uwagę na jeden drobny szczegół.

Żaden z zabitych przez nich zbójów nie miał głowy.

Odrąbano im je i zabrano.

Po co?

.
 
Bielon jest offline  
Stary 01-09-2011, 18:04   #102
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Otworzył oczy. Zamiast ciemnego stropu podziemnej krypty zobaczył nad sobą błękit nieba.
Corellonie Larethianie, ty, który nosisz tytuł Obrońcy i Pasterza Życia, wysłuchaj mojej modlitwy...
Jakim byłby kapłąnem, gdyby nie podziękował swemu bogu za ocalenie?

Podniósł się powoli, jakby chciał się najpierw upewnić, że ciało posłusznie wykona każde polecenie. Zrobił krok, potem drugi. Teraz był pewny, że może nie tylko myśleć, ale i działać.
- Dzięki stokrotne - powiedział.

- Nagrodę, że tak powiem, mamy z głowy - powiedział, gdy zobaczył pozbawione głów ciała bandytów. Nie miał pojęcia, kto zabrał te głowy. I mógł najwyżej się domyślać, po co... - Prawdę mówiąc proponowałbym nie pokazywać się lordowi Skąpcowi na oczy. Bardzo możliwe, że ten, co to zrobił - wskazał na bezgłowe ciała - sam zgłosił się po nagrodę. Poza tym... W zasadzie nie mamy żadnych dowodów na to, żeśmy cokolwiek zdziałali.

Ich zleceniodawca mógłby również zadawać mnóstwo niewygodnych pytań na temat, zaś zdradzenie zbyt wielu szczegółów mogło się okazać dla nich niezbyt korzystne. Lord mógłby sobie zażyczyć, by pokazali mu miejsce, gdzie pokonali bandytów, a sprawa krypty powinna pozostać tylko i wyłącznie ich sprawą. Podobnie jak leżący kilkanaście metrów pod ziemią skarb, z którego uszczknęli zaledwie cząstkę. Przyjemnie ciężką cząstkę, o czym się przekonał podnosząc na chwilę plecak.

- Skoro pochowaliście Tharivola - powiedział - to pozostaje nam tylko uzupełnić ekwipunek. - Spojrzał na swoją dość zdefektowaną zbroję. - A potem powinniśmy jak najszybciej stąd zniknąć. Posiedzimy w jakiejś gospodzie, odzyskamy do końca siły i ruszymy dalej. Lord najwyżej pomyśli, żeśmy się z bandytami pozabijali wzajemnie. Z pewnością nie będzie po nas płakać.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-09-2011, 19:22   #103
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Piękna noc, nie ma co…

Kiedy wreszcie wygramolił się przez otwór w suficie krypty miał dość. Już dawno tak się nie utyrał. Łapy piekły od ciągłej szarpaniny ze sznurem i ciężarem podciąganych w górę kolejnych osób, a potem kosztowności. Z pierwszą, wciąż nieprzytomną Daeri poszło nawet gładko. Pośpiech, adrenalina i jako tako zachowane siły zrobiły swoje. Potem było już tylko gorzej. Czarne mroczki tańczyły mu przed oczami, spracowane mięśnie palił żywy ogień i co tu ukrywać, jad szerszeni też robił swoje. Cały był opuchnięty od mozołu i ukąszeń.

Czyba dobrze, że siebie nie widział, bo to, co zobaczył w oczach Tilien, kiedy spojrzała na niego w świetle poranka… cóż, był czas przywyknąć do tego rodzaju pełnego ohydy wzroku…

Ale dali radę.

Zmora nie zaatakowała. Czy skutecznie poradzili sobie z nią w tej ostatniej, histerycznej konfrontacji, podczas której tak ucierpiała czarodziejka, czy z jakiegoś innego niepojętego powodu, Symeon nie dbał już o to. Wynieśli się z tej przeklętej krypty wszyscy. Wszyscy, jeśli nie liczyć Tharivola. Kiedy przetoczył się przez krawędź otworu zastał pochyloną nad jego trupem Tilien. Żegnała się. W końcu był jednym z nich. Cholerny Olidammara! Odwrócił od niego tej nocy swą kapryśną twarz…

Pogrzebali go. W ciszy. Bez zbędnych słów. Niewielki kurhan obłożony kamieniami był ostatnią od nich dla łotrzyka posługą. Na grzebanie pozostałych walających się po okolicy trupów Symeon zwyczajnie nie miał już ani ochoty, ani sił. Teraz trzeba było zatroszczyć się o żywych. Ilian pomału dochodził do siebie. Nawet zaczął już po swojemu paplać, choć kotołak nic z tego gadania nie rozumiał. Takie szybkie ozdrowienie zdziwiło Symeona, ale i uradowało. Liczył na jego magię, jednak póki co postanowił skorzystać z własnej wiedzy i umiejętności. Przynajmniej do czasu interwencji kapłańskiej magii Iliana poparzenia Zareny i jego samego wymagały leczenia, a przede wszystkim oczyszczenia. No i pozostała jeszcze rana Daeri. Niemal wszystkie zioła jakie posiadał zużył, to, co pozostało niewiele na poparzenia się zda. Musiał więc uzupełnić zapasy, ale przede wszystkim oczyścić rany. Do tego akurat ziół nie potrzebował, starczyło trochę poryć między korzeniami, gdzie zebrał sporą ilość czerwi. Grubych, tłustych robali, które doskonale nadawały się w tym celu. Trupojady żywiły się tylko martwą tkanką, a Symeon z doświadczenia wiedział, że były niezwykle dokładne.

Zadbał też o to, by nie świecić gołym zadkiem przy towarzyszach. Urodzony i wychowany w Chessencie nagość traktował ze swobodą, jednak co kraj to obyczaj. Pamiętał jakim oburzeniem zareagowała Tilien na propozycję oddania mu swych portek, wolał więc nie siać zgorszenia. Pasujące gacie zdarł z jednago z leżących nieopodal trupów. Podobnie jak nawet całkiem pasującą i mało porąbaną skórznię oraz buty. Zdziwiło go nieco, że wszystkie trupy miały odrąbane głowy, które gdzieś znikły. Czyżby były tak ważne dla uciekającego Josha? Cóż, czas pewnie pokaże rozwiązanie tej tajemnicy.

Teraz skupił się na sprawach większej wagi. Złocie, platynie i pozostałych kosztownościach w klejnotach i przedmiotach, jakie udało im się wyrwać krypcie i jej mieszkance. Trochę tego było. Koniec końców, trud się opłacił. Już dawno nie dysponowali takim majątkiem w samym tylko kruszcu. Wartości magicznych przedmiotów, ani ich właściwości póki co nie znał, jednak na identyfikację i oszacowanie przyjdzie pora. W spokoju i po zregenerowaniu sił, bo na razie był niemal całkowicie wyczerpany z Mocy. Jednak do tego potrzebne było jakieś odludne, spokojne miejsce, w którym mogli by się ukryć, leczyć, odzyskać siły…
A przede wszystkim się wyspać.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 06-09-2011 o 15:10.
Bogdan jest offline  
Stary 07-09-2011, 20:22   #104
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Pomimo, że z grubsza przebadała okolicę i dość długo nasłuchiwała dochodzących z bliższa i z dalsza dźwięków stwierdziwszy, iż wokół panuje względny spokój, wciąż łypała niespokojnym wzrokiem we wsze strony, podczas wydobywania z podziemi niedoszłych ofiar Josha i jego przypadkowej sojuszniczki w postaci złośliwego widma snującego się po mrocznych korytarzach opuszczonej krypty. Kiedy ostatni z pechowych awanturników wygramolił się z dziury odetchnęła z ulgą, choć w pierwszej chwili aż podskoczyła, kiedy tuż przed nią z dziury wyłonił się czerep pociętego żądłami Symeona. Wyglądał bardziej, jak nadmuchany do granic możliwości pęcherz porośnięty szczeciną, niż głowa i tak nie grzeszącego na codzień urodą zaklinacza.

Daeri miała się jako tako, a i Ilian ocknął się i uchyliwszy opuchnięte powieki spoglądał w niebo, jakby widział je po raz pierwszy. Tylko Zarena, o ile można było ją porównać z całą resztą, nie wyglądała najlepiej. Bliżej jej było na tamten, niż na ten świat. Jedno tylko było w tej sytuacji pocieszające. Zmora Haquella nie zdołała dobrać im się do tyłka, podobnie jak Josh ze swoimi szerszeniami, a dodatkowo jeszcze udało im się zgarnąć niemały łup, który nawet po podziale mógł zagwarantować im, przez czas dłuższy, życie w dostatku.
Spocząć na laurach jednak na razie ani nie byłoby ładnie, ani tym bardziej bezpiecznie. Tilien jakoś tak dziwnie było, kiedy wzrok jej uciekał mimo woli w kierunku wybitej w stropie krypty, dziury. Miała wrażenie, jakby zaraz miało stamtąd coś wyleźć. Coś niekoniecznie przyjemnego i przyjacielsko nastawionego. Wbrew podszeptom zmordowanego ciężką przeprawą ciała, zebrała się więc jakoś do kupy i podczas gdy opuchnięty jak bania Symeon zajmował się rannymi, włączając w to samego siebie, Tilien zajęła się gromadzeniem gałęzi, które metodycznie i z zapałem zaczeła upychać w dziurawy strop. Dla pewności przywlokła jeszcze kilka większych pniaków i dołożyła je jak wisienki na torcie, na samym wierzchu świeżo powstałej fury rosochatych badyli.
Nie miała pojęcia skąd jeszcze bierze tyle sił. Z troski o towarzyszy czy ze strachu? Szybko jednak porzuciła te rozmyślania. Tak na wszelki wypadek, gdyby miało się okazać, iż to, co ją popycha do działania nie wynika po prawdzie ze zbyt szlachetnych pobudek. Działała, jak jedno ze zmyślnych, konstruowanych przez kapłanów Gonda, urządzeń. Póki to coś kręciło korbką, albo póki nie pęknie żadna sprężynka, puty będzie działała. Potem padnie.

Dziura została załatana. Nieszczęsny Tharivol, na którego porządne opłakanie na razie nie było szans, pochowany. Ranni opatrzeni. A Tilien wciąż krzątała się jak nakręcona. Gdy wreszcie usiadła obok Iliana była pewna, że żadna siła nie zdoła zmusić jej do podniesienia się z ziemi.

Z wypisaną na twarzy pretensją, powłóczyście spojrzała na Iliana, gdy ten zaczął mówić o konieczności jak najszybszego odejścia.
Teraz? Gdy jedynym, o czym marzyła, było rozłożenie się plackiem i spanie przez najbliższą godzinę? A co gorsza, wyglądało na to, że Ilian znowu ma rację. To chyba nie podobało jej się w tym wszystkim najbardziej. Chociaż, prawdę mówiąc, powinna się już przyzwyczaić do tego, że niekiedy ją miewał. Tak czy inaczej, w tej chwili nie miała nawet siły zaprzeczyć. Westchnęła tylko z autentyczną, niepozowaną boleścią. Częściowo bolejąc nad sobą, a częściowo nad nadpalonym i umorusanym w sadzy, ale żywym i w miarę całym już, Ilianem. Ogarnęła wzrokiem jego twarz i wyciągnęła do niego dłoń poprawiając kilka kosmyków postrzępionych włosów niemal wchodzących mu w oczy. Będzie musiała zająć się nimi przy najbliższej okazji. Porządne nożyce by się do tego przydały.
Nie sądziła, by to jej modlitwy i zaklinania miały jakikolwiek większy udział w jego niesamowicie szybkim powrocie do formy. Prędzej można było przypuszczać, że to kapłan odzyskał w jakimś momencie odrobinę władzy nad umysłem i świadomością. Na tyle, żeby zwrócić się do swojego bóstwa o ratunek i uzdrowienie. I całe szczęście, bo nie sądziła, żeby zabiegi Symeona same w sobie mogły odratować Daeri, a tym bardziej Zarenę od śmierci. Jedynie moc Corellona mogła bowiem sprawić, że w połowie zwęglona, a w połowie rozbita twarz Zarenki znów nadawała się, aby ją okazywać, za przeproszeniem, publicznie, pośród istot zwących się cywilizowanymi. Gdybyż jeszcze ów przeklęty płomień z podziemi, był w stanie na stałe wypalić z wnętrza tej małej czarownicy, jej wrodzoną zołzowatość. Tilien byłaby za to wdzięczna nawet demonowi pokroju Haquelli. Ale cóż... nie zanosiło się. Wystarczyło, że Zarenka otworzyła tylko swoje oczka.

Z niechęcią i ociąganiem wojowniczka stanęła na nieco rozdygotanych ze zmęczenia nogach. Jeśli jeszcze dzisiaj miała się stąd ruszyć, to najlepiej od razu. Zresztą, po co mieli tu siedzieć?
- Znajdź sobie coś porządniejszego - spojrzała znacząco na Iliana i jego zniszczoną zbroję - niż to, co masz na sobie.
Wśród łupów, zgromadzonych przez bandytów, znajdowało się trochę przydatnych rzeczy. Nie potrafiła zrozumieć, czemu Symeon nie wziął czegoś stamtąd, zamiast obdzierać trupy. Ale to już był jego wybór.
Maginię też trzeba było w coś odziać, bo jej fiołkowe łaszki w wielu newralgicznych punktach odsłaniały miejsca, których młodej damie demonstrować gawiedzi raczej nie wypadało.

- Dokąd idziemy? - mruknęła zrezygnowana, kiedy wszyscy wyglądali już w miarę przyzwoicie. - Do imć pana Sknery nie mamy z czym wracać. Nagrodę diabli wzięli. Dobrze, że chociaż to udało się wyciągnąć - stwierdziła, zaglądając do jednego z wypchanych tobołków.
- Najlepiej w przeciwną stronę - stwierdził Ilian, podnosząc się z ziemi z pewnym trudem. Mimo wszystko dość trudno było przejść od roli truposza do roli w pełni sprawnego człeka.
Nie skomentował słowa ‘chociaż’, mimo że sama zawartość tego tobołka znacznie przekraczała to, co mogliby dostać od lorda Sknery.

Gdy tylko Ilian się przebrał (a w koszulce kolczej wyglądał całkiem nieźle), i Zarenka znalazła dla siebie jakieś szatki, ruszyli. Tilien, po przeglądzie zbójeckich łupów, także wzbogaciła się o kilka przydatnych drobiazgów. Zwój mocnej liny, nowy płaszcz i wiązka dobrej jakości strzał zawsze się przydadzą w drodze.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 11-09-2011, 09:16   #105
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Trudno by było rankiem nazwać porę o jakiej wyruszyli, ale też bliżej było do poranka niźli do południa. Wydarzenia wczorajszego dnia i nocy dały się im we znaki i w związku z tym musieli, po prostu musieli odpocząć. A że nie sam jedynie odpoczynek a kilka innych spraw zajęło ich jeszcze przed snem i zaraz po pobudce, słońce było już wysoko na niebie, kiedy wyruszyli pozostawiając za sobą leśne ruiny – kryjówkę bandy Josha, odkryte wejście do podziemi i grób swego towarzysza Tharivoola, który życiem okupił ich zdobycz. Nie mówili dużo, bo i co było gadać? Nie nastrajało do tego również ponure spojrzenie, jakim poturbowana czarodziejka obrzucała Tilien. Znali się nie od dziś i pewnym było, że skryła urazę za swe pobicie głęboko w sercu. A że na obitej, posiniaczonej twarzy ekspresja uczuć nie mogła wykwitnąć z równą łatwością jak wcześniej, pewność co do uczuć czarodziejki zyskiwali z każdą chwilą jej przedłużającego się milczenia. Złośnica nawet nie szukała swej norki. Wściekła maszerowała bez słów skargi, bez zwykłego u niej złorzeczenia czy też choćby sarkastycznej uwagi. Tyle, że humor czarodziejki nie był najważniejszą z rzeczy spędzających im sen z powiek.

Po stokroć ważniejsze było to, co stało się z Joshem, dokąd się udał i czy wróci. I z kim? By jednak to sprawdzić, musieli by udać się jego, odkrytym przez wracającą do zdrowia Daeri i Symeona śladem. A ten wiódł prosto szlakiem, którym sami przybyli. To oraz fakt że to najpewniej on odrąbał głowy zabitych przez nich zbójów skutkował prostym wnioskiem, że łajdak postanowił sobie przypisać ich zasługi. Miał jednak nad nimi przewagę. Czasu i wierzchowca, więc jeśli nie trafił go w drodze żaden szlag, prawdopodobnie już dawno dotarł do Kurnika. Być może dostał już obiecaną im nagrodę a mając jaki grosz mógł przecie znów napytać im biedy. Tym rozsądniejszym wydawał się zamysł oddalenia się od ruin jak najdalej. Przeto ruszyli rychle szlakiem w las. Tym, którym Josh uprzednio przybył, co dobitnie potwierdzały wyraźnie odciśnięte w grząskim gruncie ślady. Póki co, lepszej drogi nie mieli, bo marsz przez dziką knieję z rannymi i tobołkami wydawał się po stokroć gorszym rozwiązaniem. Leśne szlaki miały to do siebie, że przecinały inne a oni obiecali sobie, że przy pierwszej nadarzającej się okazji odbiją z tej drogi, którą przyjechał Josh. Lepiej było nie kusić licha.



Nie musieli długo czekać na to by spełniły się ich oczekiwania. Rozdroże pojawiło się niespełna po godzinie marszu a i tak zrezygnowali z kilku wcześniejszych przecinek, bo nie wydawały im się najlepszym z możliwych kierunków marszu. Ta jednak droga zdawała się być solidna a jako, że Josh wedle tego co wskazywały ślady nadjechał traktem z prawej strony, ruszyli ścieżką pod górę. Uczęszczaną znacznie rzadziej. Ślad ogniska, który znaleźli na rozdrożu był żywym dowodem na to, że szlak jest, lub przynajmniej bywał uczęszczany. Odpoczęli chwilę, bo ranni Daeri, Ilian i Zarena tego wymagali. Zjedli również nieco jagód, których udało się nazbierać po drodze pętającemu się po krzakach Symeonowi. Jagody i woda z bystrego strumienia orzeźwiły ich. Po kilku pacierzach ruszyli dalej. Byle dalej.

Do wieczora pokonali dobrych dziesięć mil. Zwykle w ciągu dnia pokonywali dystans co najmniej dwukrotnie większy, ale z takim obciążeniem i rannymi wynik też nie był zły. Zwłaszcza, że ostatnie dwie mile szli już prawdziwie wąską ścieżką. W końcu jednak okazało się, że ich trud nie poszedł na marne. Odkryli bowiem kolejne, zarośnięte obficie drzewami ruiny. Tym razem szczęśliwie opuszczone. Zbadali je dokładnie, ale faktycznie okazały się jedynie rumowiskiem głazów. Żadnemu z nich to jednak nie przeszkadzało.



Obóz rozbili na samym szczycie. Na wierzchołek, do rumowiska wiodła wąska ścieżka, którą widać było z daleka. To dawało im gwarancję, że nic się do nich skrycie nie podkradnie. Pomimo tego wyznaczyli warty świadomi tego, że są głęboko w leśnej kniei. Kniei Otulisko. Rozpalony przez Symeona ogień odbijający się od ściany budowli długimi cieniami mamił wzrok. W ruinach unosił się zapach pieczystego – młoda sarna ustrzelona przez Daeri złociła się na rożnie apetycznie. Zarena milczała. Cały dzień. To było do niej niepodobne.

Nim jednak ustalili warty i nim zabrali się do posiłku usłyszeli coś, co zupełnie zburzyło sielankowy niemal posmak wieczoru. Psy. Pierwszy usłyszał ich ujadanie Symeon co w sumie nie było dziwne. Wiadomym było, że ma z nich słuch najlepszy. Nie chcieli mu początkowo wierzyć, odpoczynek był im bardzo potrzebny a ujadanie sfory nie mogło znaczyć nic dobrego. Wygasili ogień w pośpiechu jedząc to, co miało być smakowitym i zasłużonym posiłkiem. Nasłuchiwali i po kilku pacierzach nie mieli już wątpliwości. Psy. Całkiem liczna sfora.

To, że je usłyszeli, znaczyło że się zbliżają…

.
 
Bielon jest offline  
Stary 12-09-2011, 13:59   #106
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Musiałby być głupcem, żeby nie dojść do tego wniosku.
Jedyną osobą, która mogła to zrobić, był Josh. To on odciął głowy swoim kompanom i pojechał po nagrodę. Gonić go i wykłócać się o nagrodę nie miałoby sensu. Lord Sknera był z pewnością zachwycony, mogąc wypłacić nagrodę jednej osobie, a nie pięciu. Poza tym umowa głosiła, o czym zapewne Josh nie wiedział, dwadzieścia sztuk złota na głowę, a nie za głowę. Oni bez wątpienia stracą więcej, niż zyska herszt bandytów. A najwięcej zyska jego wielmożność lord, który niewielkim kosztem pozbył się bandytów. Do czasu, oczywiście, aż Josh wróci do swego niecnego procederu, co było tak pewne jak to, że po nocy wstanie dzień.

Droga przez las była dość równa, za co co chwila dziękował Corellonowi. Gdyby nie to, z pewnością nieraz zaryłby nosem w leśną ściółkę. A i tak raz czy dwa ocaliła go pomocna dłoń Tilien. Dobrze, że chociaż ona nie odniosła większych obrażeń.

Wiedzieli, skąd Josh przyjechał, wiedzieli, dokąd się udał. Dla własnego dobra nie powinni iść ani w jedną, ani w drugą stroną - przynajmniej dopóki nie odzyskają pełni sił. Chociaż byli w piątkę, to tamten miał chyba więcej szczęścia, niż oni wszyscy razem wzięci. Zbadanie miejsca, z którego przybył Josh, również wiązało się z pewnym niebezpieczeństwem. Jeśli ten nieszczęśnik, którego zwłoki zostawili w krypcie, mówił prawdę, to gdzieś tam, przed nimi, mógł się znajdować główny obóz bandytów, a trafienie tam nie było potrzebne do szczęścia żadnemu z nich. Dlatego też Ilian bez wahania skręcił w bok, w drogę odchodzącą od traktu, którym do tej pory podążali.

Siedząc wygodnie na nagrzanym kamieniu Ilian zastanawiał się, co za idiota (albo geniusz) wybudował siedzibę w samym środku głuchej dziczy. Na wieżę poszukującego ciszy i spokoju maga raczej to nie wyglądało. Było co prawda coś, co przypominało resztki baszty, ale same ruiny zajmowały zdecydowanie za duży obszar, jak na pojedynczy budynek przystało. No i stała jeszcze jedna ściana wysoka, nijak fragmentem baszty być nie mogąca. Ani też domku myśliwskiego pozostałością,
- Ciekawe, czy tam jest zejście do podziemi - zwrócił się do Tilien, pokazując miejsce, gdzie znajdowała się kiedyś ośmiokątna wieża.
Spojrzenie, jakim obrzuciła go dziewczyna, było pełne niesmaku.
- Ledwo z jednej krypty wyleźliśmy, i to z takim trudem, to ty chcesz się pchać do następnej? Albo wręcz do tej samej, tylko kawałek dalej? - mówiła pełna oburzenia.
Jako że przeszli lekko licząc dziesięć mil, a w kółko się nie kręcili, możliwość trafienia na kolejny fragment tamtej krypty zdała się Ilianowi bardzo mała, ale nie miał zamiaru dyskutować ze swą towarzyszką na ten akurat temat. Wolał delektować się smakowitym kawałkiem sarniny.

Nic nie może (podobno) trwać wiecznie. I chociaż Ilian nie miał zamiaru siedzieć w nieskończoność, zachwycony tym, że może siedzieć i jeść dobrze przypieczone mięso, to jednak wcale nie był zachwycony faktem, że że te drobne przyjemności zostały nagle przerwane.
- Słyszałem - powiedział, niezbyt głośno - że Kniei Otulisko można niekiedy spotkać watahy zdziczałych psów.
Rozejrzał się dokoła.
Nawet jeśli kiedyś był to zamek, to w obecnej chwili do obrony nie bardzo się nadawał. Oczywiście lepiej było pomiędzy ruinami przed psami się bronić, niż w szczerym polu, ale bez wątpienia łatwiej by było w domu solidnym odpór stawić.
- Albo tam stańmy - Ilian wskazał miejsce, gdzie dwie ściany (a raczej to, co z nich zostało) się stykały, na tyle wysokie, że pies nie zdołałby ich sforsować. - Przynajmniej plecy byśmy mieli chronione i głazy ze dwa, trzy przyciągnąć, by murek przed psami mieć, by nas chronił troszkę. Albo też - spojrzał nieco wyżej - na resztki tej ściany, gdzie kawałek pięterka nawet widać, wleźć by trzeba i stamtąd do psów postrzelać.
- Chyba, że z psami i myśliwi jacyś są - dodał. - A wtedy się zobaczy, czy strzelać będzie trzeba.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-09-2011, 11:09   #107
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
To był bardziej senny pochód elfickich żałobników niż marsz śmiałków, którzy dopiero co wyrwali podziemnym monstrom ich skarb. Część skarbu, ale zawsze. Nastrój Symeonowi, podobnie chyba jak i reszcie psuł bilans kosztów i strat jakim zostało owo niewątpliwe zwycięstwo okupione. Cóż, że obiecane złoto Lorda póki nie znalazło się w ich mieszkach było iluzoryczne? Cóż, że zdobycie majątku jaki właśnie posiadali okupione zostało śmiercią zaledwie jednego zbója? Cóż wreszcie, że opuściwszy szczęśliwie samą kryptę i ruiny zrobili dobre dziesięć mil ( z rannymi ) i widoki znalezienia odludnego i względnie spokojnego miejsca na odpoczynek z każdym promieniem zachodzącego słońca stawały się wyraźniejsze…
Śmierć Tharivola skutecznie grzebała dobry nastrój. Strata towarzysza przybiła ich wszystkich. Jednak zdaniem Symeona było jeszcze coś, co kładło się cieniem na ich nastroje. Tam, pod ziemią sytuacja wymagała nie raz i nie dwa podejmowania trudnych wyborów. Podjęte szczęśliwie doprowadziły do wykaraskania się z kłopotów, jednak widać było jak na dłoni bruzdy, jakie konieczność decyzji, a i one same wyryły między nimi.
Kotołak przeszukujący w poszukiwaniu ziół przydrożne chaszcze wielokrotnie spoglądał na pozostałych i z każdą godziną wyraźniej zauważał skutki ubiegłej nocy. Nie zwierzał się jednak ze swych spostrzeżeń. Sam był przybity i jedynie dzięki zajęciu jakie sobie narzucił nie popadał w melancholię.
Szukanie ziół miało i tą dobrą stronę, że przy okazji znajdował grzyby i jerzyny. Strasznego głodu więc nie cierpieli.

Ujadanie sfory usłyszał wiele wcześniej przed innymi. Z początku wziął to za odgłos odległego polowania z osacznikami. Co prawda nie miał bladego pojęcia do kogo należały okoliczne lasy, a dokładnie kto rościł sobie do nich pretensje, choć taka wiedza w sumie mogła być użyteczna, bo ustrzelony kozioł sarny siłą takiej rzeczy właśnie do tego należał. Lorda Sknerusa o taką ekstrawagancję jak huczne polowanie nie podejrzewał, choć z drugiej strony szło na zimę, a niedźwiedzie sadło samo do spiżarni nie zachodzi. Jakby się nie zastanawiać jedynym sposobem, żeby się przekonać, było stanąć ze źródłem hałasu oko w oko, mimo iż tego Symeon wolałby uniknąć, o ile nie było konieczne. Był normalnie skonany wypadkami nocy oraz całodniowym marszem i zwyczajnie marzył o kilku godzinach snu.
O innej ewentualności wolał nie myśleć, to znaczy o sforze zdziczałych psów, które jakoby miały zwyczaj terroryzować okoliczne lasy. Nie wyobrażał sobie stada, które tak po prostu, bez powodu czyniło by tyle hałasu. Nawet jak na jednorazowe osaczenie i zabicie jakiego jelenia ujadanie trwało o wiele za długo, więc jak na jego osąd większość, jak nie wszystkie zwierzęta musiały by być albo wściekłe, albo dorównywać dzikością beholderom.
Brrrr… aż sierść jeżyła się na plecach….
Niestety odgłosy zbliżały się i wkrótce wszyscy mieli okazję przekonać się, że spokój i odpoczynek raczej nie były im pisane. Chcąc nie chcąc Symeon postanowił sprawdzić źródło hałłakowania. W razie czego miał ostrzec pozostałych. Przed czym i w razie czego nie wiedział, ale mimo wszystko wolał robić cokolwiek, niż tkwić między towarzystwem, gdzie niemal można było nożem powietrze kroić. Na odchodne rzucił tylko:
- Pójdę. Rozejrzę się co tak hałasuje. W razie niebezpieczeństwa zahukam jak puszczyk – a na czyjeś rzeczowe pytanie czy potrafi naśladować puszczyka przyznał z rozbrajającą szczerością – Nie. Kiedy usłyszycie coś, co nijak nie będzie podobne do puszczyka, to będę ja.

Szedł na słuch. Z ostrożności starał się tak kierować na źródło dźwięku, by w miarę możliwości wyjść na nie pod wiatr. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak miało się okazać, ze to w istocie zdziczałe psy.
Kiedy był już o jakie staje wlazł na drzewo i postanowił czekać. Osacznicy z psami, dzika sfora czy cokolwiek, co było źródłem dźwięków podążając w stronę ruin w których się zatrzymali, będą musieli przechodzić pod rozłozystym dębem, na którym siedział. Tędy przebiegała najłatwiejsza droga z lewej okolona wapiennymi skałkami, z prawej najerzonym jeżynami matecznikiem.
Czekał.
 
Bogdan jest offline  
Stary 17-09-2011, 12:24   #108
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Symeon do wybranego przez siebie miejsca dotarł w ostatniej chwili. Psy ujadały już na tyle blisko że nawet przez chwilę wystraszył się, że przesadził. Szczęściem jednak był w tym co robił dobry. Naprawdę dobry. I znał się na naturze psiej. To wystarczyło.

Dopadł do drzewa dosłownie na pacierz nim w zasięgu jego wzroku pojawiła się sfora, choć płomienie niesionych przez jeźdźców pochodni widział już od jakiegoś czasu. Wspiął się na tyle wysoko, by nie zostać zauważony i czekał. Tylko przez chwilę martwił się czy nie wyczują go psy. W końcu poczują… psa. Ci zaś którzy się zbliżali psów nie szukali – uspokajał sam siebie. Miał rację. Tętent koni był coraz wyraźniejszy, teraz do psiego jazgotu, dyszenia i powarkiwania doszło również stękanie ludzi. W końcu zaś na wąskiej, krętej ścieżce ukazała się grupa łowiecka w całej swej okazałości.

Pierwsze, co zrozumiałe, parły wiedzione na krótkich postronkach psy. Trzy solidne posokowce szarpały się węsząc za tropem. Pod drzewem na którym siedział zwolniły tylko na chwilę. Pokręciły się w kółko przez dosłownie kilka, najdłuższych w życiu Symeona, uderzeń serca by w końcu złapać trop i ruszyć dalej. Psiarczyki trzymali ich na krótkiej smyczy, bo i sfoboda była zbędna. Symeon i z tej odległości widział jaśniejące na tle nocnego nieba mury ruin w których uczynili swoje obozowisko. Ognisko, które rozpalili, widoczne było z oddali. Za psami i psiarczykami biegło ciężko sapiąc czterech zbrojnych. Ci dość już mieli wszystkiego, ale i tak parli naprzód pobrzękując pancerzem i wspierając się na włóczniach. Za nimi zaś jechało trzech jeźdźców z których Symeon znał tylko jednego. Lord Malcolm Derogey zwany „Skąpcem” miał bowiem niezwykle łatwy do rozpoznania herb. Czerwone słońce w złotym polu. Nawet w ciemnościach wisząca u boku siodła tarcza wyróżniała się jaśniejszą plamą. Po jeźdźcach, spóźniona już znacznie, podążała kolejna trójka zbrojnych. Ci sapali już jak miechy i tylko rychły finał nocnej wędrówki pozwalał im podążać śladem suzerena…


***

Ilian i Tilien szybko ocenili, że muszą jakoś się schronić. Nie było czasu na budowanie murka, ale już wspięcie się na zrujnowaną rycerską wieżę nie stanowiło dla nich problemu. Problemem być może mogło to być dla najciężej rannej Daeri, ale i ona podołała temu wyzwaniu. Teraz, oświetleni blaskiem rozpalonego ogniska, czekali na przybycie tych, którzy po nocy urządzali sobie łowy. Nie było żadnych wątpliwości, że znajdą ich kryjówkę, więc pozostało jedynie sprawić, by mieli choć strategiczną przewagę nad nieznajomymi. Wszak diabli wiedzieli kto się nocą po Kniei włóczy. I czemu u licha szedł ich śladem.

Wspięcie się po zwalonych kamieniach na jedyną solidnie stojącą ścianę wieży i skrycie się w tym co pozostało z okiennego wykuszu nie nastręczało problemów. Tylko Zarena stękała, ale i tak milcząco odtrąciła wyciągniętą jej ku pomocy dłoń Tilien. Przyjaciółkami w najbliższym czasie nie miało im dane zostać, ale i trudno było się czarodziejce dziwić. Po kilku ciosach wojowniczki wyglądała jakby miała spór z koniem. Rozwiązywany przy użyciu kopyt. Siniaki, guzy i w kilku miejscach rozcięta warga były jednak wszystkim co pozostało czarodziejce po zeszło nocnym sporze. No i uraz, który najwidoczniej sięgał głębiej.

Nadciągających słyszeli już wyraźnie. Płonące mocno ognisko wyławiało z półmroku ich rozchwiane, zbliżające się mozolnie ścieżką pod górę cienie. Wąska ścieżka pozwalała by zatrzymać i stu ludzi kilku wprawnym wojom. Tyle, że w czasie wojny. Teraz po zboczu nie wspinała się setnia a garstka łowców. Z psami. Psy z całą pewnością najlżej z wszystkich znosiły tę wspinaczkę.

Na szczyt wzgórza właśnie czworonogi wpadły pierwsze. Spuszczone ze smyczy przez zdyszanych psiarczyków skoczyły do murów i zaczęły głośnym ujadaniem wieścić swój łów. Biegnący za nimi słudzy wnet podjęli ich radosny ton.

- Mamy ich Panie! Mamy ich!

- Tu są na murze, niczym jakie wrony przycupli!

- Już nam nie ujdą Panie!

- Patrzcie ich, szelmy!


Na założone na rumowisko wyjechało trzech jeźdźców. Którym na pięty następowała dobra kupa zbrojnych w barwach Derogey’a, pana na Kurniku. On sam zaś był jednym z wymęczonych jeźdźców.

- Mam was zbóje! Łajdaki! Chcieliście zbiec z moim skarbem, tak? Z moim łupem!? Bydlęta. Już wy mi zapłacicie za tę zuchwałość! Złaźcie, albo każę swoim ludziom was zwlec z tych murów. Albo strącić. A chyżo! – wściekły Lord Malcolm nie zyskiwał nic a nic na sympatyczności. Natomiast jego żądania wnet tłumaczyły skąd wzięło się jego przezwisko. „Skąpiec”…


.
 
Bielon jest offline  
Stary 17-09-2011, 22:24   #109
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ilian wspiął się na planowaną pozycję, chociaż o mały włos by nie spadł, gdy ukruszyła się cegła, na której właśnie usiłował postawić nogę. I to był chyba ostatni sukces...
Chwilę potem okazało się, że bogowie najwyraźniej ponownie odwrócili od nich swoje oblicze. Jakby mieli wcześniej mało kłopotów, to jeszcze na dodatek przyplątał się sam lord Sknera we własnej osobie. Na dodatek zastał ich w dość mało komfortowej sytuacji, bowiem pozycja, jaką zajmowali nie najlepiej nadawała się do obrony. Mimo wszystko nie miał najmniejszej ochoty oddawać się w ręce szlachetnego lorda tylko po to, by skończyć na stryczku. Bo co innego mogłoby ich spotkać. Sknera nie wyglądał na takiego, który puściłby żywcem kogoś, kto - według niego - usiłował go okraść.
Było dla Iliana jasne, że żywi z tego nie wyjdą. Ale w takim razie co najmniej jedna osoba podąży przed nim w objęcia Nerulla. No i lord Sknera z pewnością nie będzie się cieszyć z nieuczciwie zdobytego skarbu.
Ciemno już było, ale mimo tego sylwetki jeźdźców były bardzo dobrze widoczne. A jednego z nich było nie tylko widać, ale i słychać.
- Proponowałbym ustrzelić krzykacza - powiedział szeptem. - Przynajmniej nie utuczy się na naszej krwawicy.
W chwili gdy lord rozpoczynał swoje kazanie Ilian szykował już swoją kuszę. Głos Sknery jeszcze nie przebrzmiał, gdy Ilian strzelił do ich byłego pracodawcy.

________
8, 14, 13,
 
Kerm jest offline  
Stary 21-09-2011, 19:22   #110
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
- O na demony! Chyba jednak nie jesteśmy tu sami - stwierdziła Tilien, nasłuchując zbliżającego się hałczenia. - Nagonka, jak nic! Tylko kto? - wyszeptała niesiona złym przeczuciem. - Josh ze swoją bandą?
- Jak to się sprawdzi, to osobiście cię uduszę - odparł Ilian - za to, żeś wykrakała.
- Zbytek łaski -
fuknęła. Podejrzewała, że jeśli ma, rację uduszenie byłoby w tym przypadku aktem miłosierdzia.
- Nie, to nie. - Ilian wzruszył ramionami. - Jak zmienisz zdanie, to mi powiedz.
Równocześnie zaczął zasypywać ognisko ziemią.
- Daruj sobie. - Machnęła ręką Til. - Jeśli na nas polują, zoczyli nas z daleka. Gaszenie ognia nic tu już pomóc nie zdoła. Sfora nas wystawi, gdzie byśmy się nie skryli.
Rozpalona od resztek ogniska pochodnia rozgorzała jaśniejszym światłem w ręku wojowniczki.
Ucieczka nie miała sensu. Ani Daeri, wycieńczona utratą krwi, ani poturbowana Zarena daleko by nie doszły, bo o bieganiu nawet mowy być nie mogło.
Til wparowała z pochodnią w głąb rumowiska rozświetlając je chybotliwym płomieniem. Miotała się przez chwilę, szukając w lekkiej panice sposobu na rozwiązanie nieciekawej sytuacji. Wpadli! Nie ma co! Wpadli, jak śliwka w gówno. Demoni nadali!
Na skonstrułowanie nawet najbardziej prowizorycznej barykady czasu już nie stało. Ujadanie przechodzące w skowyt nie dawało wątpliwości. Przeklęte kundle złapały trop i za cholerę już go nie zgubią. Za blisko! Może chociaż Symeonowi udało się czmychnąć.

Przemierzyła podnóże sterczących z rumowiska pozostałości ściany, a potem uniosła pochodnię mierząc je wzrokiem. Innego wyjścia nie widziała. Trzeba się było tam wspiąć. Ilian podzielał to zdanie.
Łatwo nie było. Nawet kapłan miał pewne kłopoty z radzeniem sobie ze zwietrzałą zaprawą i skruszałymi cegłami. Jak udało się tam wskrabać rannej tropicielce? Pojęcia nie miała. Podobnie zresztą jak i Zarence, która uparła się niczym ośle potomstwo i za cholerę nie chciała przyjąć pomocy we wspinaczce. Najważniejsze jednak, że dotarli w upatrzone miejsce, z którego roztaczał się dość rozległy choć z uwagi na porę, mroczny, widok na rumowisko. Zapadła chwila względnego spokoju... spokoju przed burzą.

W ciszy, która zapadła w ruinach dał się słyszeć jedynie zbliżający się z każdą chwilą, podniecony jazgot psów. Od ciemnego bloku na wpół zawalonej ściany wieży oderwał się cień, chyłkiem zmierzając ku zaroślom porastającym przeciwną do zbliżających się łowców stronę wzgórza. Przygięty lekko pod brzemieniem taszczonego na plecach ciężaru, przycupnął na chwilę za linią gęstych chaszczy okalających i wkraczających od lat pomiędzy bloki gruzu. Przez chwilę przyglądał się kołyszącym się i szumiącym na wietrze koronom drzew, po czym przypadł do jednego z pni wtapiając się na powrót w ciemność.
Kilka głuchych odgłosów szurania, kilka stuknięć i coś jakby mocniej zakołysało jednym z konarów. I jeszcze dziwniejszy dźwięk, jak gdyby ktoś darł na strzępy koszulę. Tylko po co?

***
Jednak nie Josch.
Jakiś mało rozgarnięty zbrojny ponownie rozniecił ognisko, oświetlając i oślepiając nowo przybyłych. Na wysokość pierwszego piętra blask na szczęście nie docierał, za to lord Sknera i jego ludzie byli widoczni jak na dłoni. Skąd wziął się tutaj Derogey? W dodatku tak szybko! Śledził ich? Wiedział co znajduje się w siedlisku zbójów? Niemożliwe! Prędzej spodziewała się, iż Pan na Kurniku posądził ich, że przywłaszczyli sobie i uciekli z dobrami, z których od pewnego czasu skutecznie obierali go zbóje.

Może by i nawet spróbowała porozmawiać ze Sknerą i jakoś załatwić wszystko polubownie, gdyby nie to, że ktoś z siedzących na wysokiej grzędzie doszedł do wniosku, iż nie mają szans na wyjście z tej sytuacji cało i zdrowo. Przy takim rozumowaniu atak był faktycznie najlepszym wyjściem. A gdy poleciały pierwsze pociski nie było mowy o porozumieniu. O próbie przekupienia drużyny Derogeya też nie. Co (uwzględniając szczodrobliwość i sławę lorda) raczej nie powinno być zbyt trudne. No ale stało się inaczej. Teraz pozostało tylko zwyciężyć lub zginąć.
Można było też uciec, pozostawiając tamtych na łasce losu i lorda.

Zanim Tilien zdołała podjąć jakąkolwiek decyzję w ślad za pierwszym pociskiem poszybował kolejny, również skierowany w przywódcę ścigających. Widać ‘ci z góry’ doszli do wniosku, że gdy pozbędą się lorda, reszta towarzystwa straci trochę zapału do dalszej zabawy. Szczególnie, gdy zabraknie płacącego za ryzyko.

Osobiście nie miała nic przeciwko, by były chlebodawca zakosztował tychże samych atrakcji, jakich i oni niedawno posmakowali. Nie czekając więc na dalszy rozwój sytuacji, ani na widomy efekt działania wystrzelonych z góry bełtów, przystąpiła do realizacji własnych “szczwanych” planów. Skrzesanie ognia nie wymagało wielu starań. Wychyliła się zza osłaniającego ją sporego konaru i starannie wymierzyła w drącego mordę najgłośniej z całej czeredy, imć pana Malcolma. Na głowy ustawionych u podnóża ściany łowców poszybował bezgłośnie płonący pocisk. Trzask był znakiem, iż przesyłka trafiła pod właściwy adres. Rozbryzgująca się w dole plama płynnego ognia wyrwała jeszcze głośniejszy wrzask, nie tylko z gardła Derogeya. Nie chcąc dopuścić, by wrażenie, jakie wywarła wśród zebranych ostygło zanadto, rzuciła kolejną porcję rozgrzewającego koktajlu, którego lont już zajmował się płomieniem. W razie czego miała tego jeszcze trochę pod ręką... w spadku po nieodżałowanej pamięci Tharivolu. Jemu też w końcu należało się jakieś zadośćuczynienie za poniesione szkody. Niezależnie skąd teraz na nich spoglądał...

_________
13, 18,11
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 21-09-2011 o 19:52.
Lilith jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172