Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-07-2011, 18:52   #61
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Tego co się stało za cholerę nie mógł przewidzieć. I niby dlaczego miał się powstrzymać, gdy tamten krzyknął "nie"? Przecież to jasne, że musieli tu coś ukrywać, ale do cholery, okazało się, że w tym przypadku akurat nie o to mu chodziło. To miał wyczucie, skurczybyk. Na szczęście nawet otępiały Joseph był szybkim Josephem, więc już po chwili wrzeszczał i biegł przed siebie, nawet nie próbując się oglądać na to, co działo się z tyłu. Bo i po co. Wystarczyła chwila, aby miał całkowitą pewność, czym tak na prawdę zajmował się ten pieprzony zakład psychiatryczny. Gdy taki przechowuje różne rzeczy w zamkniętych, wypełnionych płynem słojach, to wiedz, że coś się dzieje. I to nic dobrego. Ale przecież i tak chciał uciec, więc uciekał, aż do chwili, gdy świat dookoła eksplodował.

Niewiele myślał, gdy już się ocknął. Chciał tylko przeżyć, a szybko się okazało, że jedyną ich szansą był ten cały Jean, czy jak mu było. Ciekawe co go obchodzili? Byli cenni jako króliki doświadczalne czy co? Sam Klause wiedział doskonale, że będąc na jego miejscu zrobiłby wszystko, aby samemu spieprzyć jak najdalej i nawet by się na innych nie obejrzał. Tylko tamten mógł wiedzieć znacznie więcej, w końcu Joseph nie miał nawet pojęcia w którym miejscu świata znajdował się ten szpital.
To zresztą nawet nie było ważne. Płonął, znaczy, że trzeba było zwiewać.
I łotrzyk zwiewał, starając się być też jak najbliżej tego, który wiedział najwięcej i najwyraźniej z nieznanych mu powodów chciał pomóc. Nie do końca okazało się to dobrym pomysłem i nieźle zdążył wykląć pielęgniarza, podczas długich dziesięciu sekund lotu.
I zadziwiająco miękkiego lądowania.

Szybko się okazało, że miękkie nie znaczy bezpieczne, gdy chodzący muchomor rozerwał jednego z nich na dwie połówki. Widok był obrzydliwy, a w połączeniu z tym, w co wpadli, wywołał torsje, przez które Joseph wyrzucił z siebie ostatnią porcję jedzenia, które jeszcze miał w sobie. Jęknął, ale wciąż poruszał się szybko i sprawnie, starając się ignorować otumanienie lekami.
Oczywistym było, że nie było sensu walczyć. Szybko sobie także pokalkulował, że jeśli spadali tak długo, a wcześniej byli na powierzchni - w końcu pamiętał te nudne spacery - to teraz musieli być przynajmniej z kilkaset metrów pod ziemią. To światło... wcale nie musiało być światłem, choć Klause już powoli podejrzewał, że to znów kolejny z tych piekielnych snów. Znów zaczęło się nawet od ognia! Zaklął głośno, kręcąc głową w kierunku Jeana. A rozmyślania zajęły mu na tyle dużo czasu, że z trudem uniknął uderzenia przerośniętego grzyba.
Czy to było możliwe, by takie diabelstwa naprawdę istniały?!
Zerknął jeszcze raz na pielęgniarza, nie wierząc już w światło i proste rozwiązania. A potem ruszył do czarnych kobiet. Nie żeby był rasistą, ale zdecydowanie wolał białe. Tylko, że teraz nieszczególnie miał wybór. One albo grzyby. Wybrał je, ale jeśli tylko udałoby się zdobyć jakąś broń...!
 
Sekal jest offline  
Stary 05-07-2011, 23:49   #62
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Zaczął się jak każdy poprzedni. Nie wiadomo kiedy.
Kochani, chyba spacer na dziś sobie darujemy. Była tam jakaś mała... awaria... Pożar! COŚ SIĘ PALI!! Panika i bezładna bieganina. Standard. Normalka. Tak się działo zawsze, przeważnie, jeśli działo się inaczej... cóż, zwyczajnie takich nie pamiętał. Ale ten miał duże, naprawdę duże szanse by zostać zapamiętanym. Kłęby gęstego dymu, ledwo skrywana histeria w oczach ludzi którzy z funkcji mieli być tymi twardymi. Tymi co to ze spokojem świętego przywracają do porządku świrusów twardą pięścią i zdecydowaniem. Amish z rosnącym podnieceniem obserwował jak cały spokój paruje z nich i ulatuje z dymem. A do tego jeszcze Melvar Stary Pirat postanowił podgrzać atmosferę poprawiając ostrość widzenia Arnoldowi przy pomocy końcówki rysika. Świetnie! Wreszcie nabierał tempa. Stawał się interesujący. Tak, naprawdę miał szansę zostać zapamiętanym. Krzyki, bzdurna i bezładna plątanina artykułowanych w podnieceniu myśli, niezdarne próby robienia czegokolwiek, byle tylko nie dreptać w miejscu, wszystko to wydzierało mu na oblicze paskudny uśmiech dawno zepchnięty wgłąb, tak dawno i tak głęboko, że nie sądził iż cokolwiek będzie w stanie go na powrót przywołać. A jednak. Doczekał się. Trzęsąc się niemal z ciekawości obserwował co będzie dalej. Co się jeszcze wydarzy. NIE! Nie otwieraj tego! Nafta! CHODU!!!
No i jak nie pieprznęło...!
Taki taniec jest... niepowtarzalny. Szczątki, wirujące, tnące i dziurawiące wszystko na swej drodze znaczonej fastrygami smolnych śladów. Siła, potęga zjawiska i jego dynamika. To było piękne. Żałował tylko że tak krótkotrwałe. Ale potem dalej było wesoło. Zaczynali się dusić. Sam zostałby jak najdłużej i podziwiał skutki eksplozji i szalejące zalążki inferna jednak z pewnymi prawidłami uznał za celowe się nie spierać. Sen nie sen. Zaczadzieć nie miał zamiaru toteż gdy Jean wskazał klapę Amish postanowił porzucić rolę beztroskiego obserwatora i też się zabawić.
Znowu biegli. Ciemności i rwane oddechy na karku. Już zaczynał zastanawiać się, że w sumie chyba zbyt za często śni tunele, kiedy jak na zawołanie mroczne i ciasne korytarze zmieniły się w bezkresną i niczym nie skrępowaną pustkę. Nie miał nigdy dotąd okazji spróbować latania, więc nie miał porównania, jednak szybowanie bez żadnego punktu odniesienia nie należy do przyjemności. Zwłaszcza gdy się nie wie jak długo jeszcze... Szczęściem wyrżnął w miękką i gąbczastą plechę a do tego na tyle daleko, by nie zostać z marszu rozdartym jak ten nieszczęśnik... Zilvinid? Albo Jean, który przy upadku musiał wyrżnąć łbem o coś twardego bo jego zapewnienia co do powolności maślaków w oczywisty sposób przeczyły rozciągniętym po sporej długości flakom pechowca. Przebiegniemy między nimi! A pewnie, droga wolna. Amish nie miał zamiaru ryzykować wariackiego biegu w kierunku czegoś co równie dobrze mogło być wabikiem, tym bardziej że z drugiej strony wabił syreni śpiewny głos drowek.
Tutaj! Szybko! Chodźcie do nas!
Nie miał złudzeń. Słyszał nie jedną opowieść o Podmroku i istotach go zamieszkujących. Wiedział, że prawdopodobnie były o wiele groźniejsze niż przerośnięte plechy jednak bez chwili zwłoki ruszył biegiem w kierunku elfich wiedźm. One miały broń. A skoro tak, to za chwilę mógł ją mieć on. Dla niepoznaki nieco się potykając i przewracając ze zgrozą oczami drałował w stronę drowek.
Na co czekacie, do nas, szybciej!
Tak, szybko, byle znaleźć się między nimi. Byle zbliżyć się na tyle blisko by mieć okazję wyszarpnąć pierwszej suce noż, łuk, szablę, cokolwiek, czym da się ją zabić... a potem się zrobi porządek z grzybami... albo.... się zobaczy...
 
Bogdan jest offline  
Stary 07-07-2011, 17:47   #63
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Zaczął uciekać już w momencie, gdy usłyszał jednego z pielęgniarzy krzyczącego o nafcie. Niestety, nie był wystarczająco szybki, ani też nie było specjalnie gdzie się schować.
Wybuch cisnął nimo ziemię z taką siłą, że wydusił mu z płuc całe powietrze i zamroczył na dobrych kilka chwil. Gdy wrócił do siebie, reszta spierdalała już przez dziurę w podłodze. Chwiejąc się i zataczając nieco, ruszył za nimi.

Wędrówka w ciemnościach korytarza skończyła sięnagle i niespodziewanie. Spadając, wydobył schowaną wcześniej prowizoryczną linę i usiłował zawiązać na niej pętlę. Pęd powietrza i prędkość, z jaką spadał nie ułatwiały mu zadania, ale w końcu mu się udało.
Zahaczyć liny o cokolwiek już nie, być może na jego szczęście, gdyż wylądował na czymś na tyle miękkim i grubym, że ocaliło go od transformacji w galaretowatą masę.
Jednak stwory, które Dexter i jego kompani potraktowali jak materace, nie były tym zachwycone, co dobitnie wyraziły rozrywając jednego z nich na strzępy.
Tyle mu wystarczyło. Nie miał broni, by z nimi walczyć, ani chęci, by przebiec przez grzybowe pole razem z ocalałym pielęgniarzem. Co nie znaczyło, że miał coś przeciwko, by on zrobił to sam.
- Biegnij, ja za tobą! - krzyknął do niego, odwracając się i biegnąc w przeciwną stronę. Nim jeszcze znikąd pojawiły się tam trzy czarne, ostrouche laski.
Roth zwolnił na ich widok, ale mając do wyboru pewną śmierć i potencjalnie niebezpieczną przyszłość, wybrał to drugie.
Nie miał jeszcze, co prawda, podstaw, by mniemać, że chcą one jego zguby, poza oczywiście pełnym doświadczeń życiem i zbawczym cynizmem, ale jeśli już miał ginąc, to wolał z ręki tych ślicznotek, a nie zgniłych, zmutowanych wykwitów mykologicznych.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 08-07-2011, 12:19   #64
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Eksplozja była dość niespodziewana dla starego żeglarza- nie znał się zbytnio na psychologii, ale zapas nafty w tej ilości sugerował, że podawano ją jako lek na wszystkie fobie. Huk. Jasno. Ciemno. Jasno. Kurtyny powiek ociężale się rozsunęły. Tu i ówdzie płonący skrawek czegoś dawał nieco światła w osmolonym korytarzu. Nie był pierwszym, który się ocknął- przed nim kilka postaci zbierało się przy klapie w podłodze i nim dobrze wstał z gleby wszystkie zniknęły w dziurze. Rozejrzał się szukając innych ocalałych i pogonił do włazu, w dół.

Tunele były mokre i ciasne, śmierdziały jak przystało na kanały. Po omacku szli za dziwnie nielojalnym Jeanem licząc na przysłowiowe światełko. Upadek pokrzyżował piękne plany. Cud, że tylu przeżyło bęcki na dno tej.. jaskini. Jakby żywota zgrai nie były dość skomplikowane- los właśnie proponował drogę na wolność szerokim objazdem przez podświat. Gigantyczne grzyby wyglądały dość groźnie z perspektywy nieuzbrojonego staruszka. Drowie kobiety zdobyły jego serce pierwszym trzepotem rzęs. Inna sprawa jeśli jest to kolejny sen- paranoja sięgnie zenitu zwanego szaleństwem. Cóż- przynajmniej wybór był jasny: ciemnoskóre kobiety nie wydawały się agresywne, jeszcze, ale kapeluszniki owszem. One miały broń, którą w najgorszym wypadku liczył odebrać dziewczynkom i jakoś z tej kabały wynieść obydwa półdupki.
 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline  
Stary 08-07-2011, 14:24   #65
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Przytłoczeni klaustrofobiczną małością szpitalnych pomieszczeń zbóje musieli odczuć kolosalną ulgę, gdy władowali się do jakiejś podziemnej jamy z tysiącem ton litej skały nad głową. Tym razem przed promieniami słoneczka i morską bryzą osłaniał nie beton i żelazo, a zbita w jedno mikstura żwiru, piaskowca, gliny, granitu, bazaltu, iłu, kwarcu i wapienia. I pewnie jeszcze całej masy innych kamyków, które formowały wielobarwny strop nad głowami pechowych uciekinierów. Pełno było jednak, ku rozpaczy zbiegów, nie tylko minerałów dla wzbogacenia kolekcji młodego geologa, ale i różnobarwnych okazów fauny i flory. Były fosforyzujące porosty i grzyby, były bladoróżowe jaszczurki wtulone w zimne ściany, były buchające zarodnikami szarożółte purchawki i były w końcu rozrywające ludzi muchomorki. A kawałek dalej pokrzykiwało coś trio egzotycznych niewiast w odzieniu nie pozostawiającym wiele dla wyobraźni. Coby nie mówić, ciała miały opalone na czysty heban, więc i nie dziwota, że wystawiały wdzięki na publiczny widok. Powodów do wstydu nie było.

Nie wstydzili się również zesłani z góry grotołazi, którzy mając w dupie opinie środowiska o sobie dali w długą, zostawiając pląsające mykonidy samym sobie. Muchomorki okazały się mało ruchliwymi stworzeniami i widząc, że zwierzyna potrafi się poruszać zawróciły pożywić się resztkami Zilvinida. Może rozdarty na strzępy psychol, ubabrany we własnej srace i wnętrznościach nie wyglądał apetycznie, ale grzybki były innego zdania i jadły aż im się kapelusze trzęsły!

"Dobra lalka, wyskakuj ze scyzoryka" – Amish wskoczył z impetem między ostrouche ślicznotki i wycelował w najbliższą śmiercionośny hak, sprawdzony w łamaniu nosów na śmierdzących śledziem uliczkach. Próba była dobra, ale białowłosa boginka jeszcze lepsza. Zgięła się w uniku i po gibkim uskoku przed prawym prostym napastnika wycięła go w pysk metalową rurką, która dotrzymywała jej towarzystwa. Baklun wypadł z rytmu, ale nie dawał za wygraną. Skoczył na dziewczę z rozczapierzonymi paluchami i zatrzymany w półskoku zacharczał cicho, gdy drowka sprzedała mu dwa szybkie kolana w krocze. Rąbnięty dla poprawki w czoło, biedak zsunął się zaśliniony pod stopy swej pogromczyni i zacisnął zęby czekając na najgorsze. Nie nadeszło. Może z racji na fakt, że nagle wokół elfek zaroiło się od kompanów Amisha, a może tak po prostu. Grunt, że zbrojne w buzdygany i sztylety drowki pozostawiły obolałego zbójnika samemu sobie.

"Nie wygłupiajcie się, nie przeżyjecie tu bez nas nawet kwadransa" – najwyższa z niewiast o opalizujących, fioletowych ślepiach i wypomadowanych białych lokach nie żartowała – "Jesteście w Podmroku, dzieciaczki. A tacy, jak wy stanowią tu plankton".
"Po co tedy te krzyki, milady? Na co wam takie krewetki, jak my?" – Melvar wczuł się w rolę przywódcy buntowników i dzielnie mierzył się wzrokiem z rozmówczynią, choć oczy nieubłaganie ciążyły mu w dół.
"Na ten moment przyda nam się każda para rąk. Zresztą zobaczycie sami, jeśli się ruszycie..." - druga z drowek, pyszniąca się burzą srebrnych loków rozpaliła pochodnię i ruszyła w głąb jamy.

Po Jeanie nie było już żadnego śladu, a pożywiających się smakowitym Zilvinidem mykonidów było coraz więcej, co skracało całej bandzie czas na rachunki. Za najlepsze rozwiązanie uznano ruszenie w ślad za zgrabnymi przewodniczkami i - co równie ważne - jedynym prócz fosforyzujących grzybków źródłem światła w okolicy.

Maszerowano krótko. Znacznie więcej czasu cała zgraja spędziła szorując plecami i brzuchami o ziemię, krztusząc się pyłem w zatęchłych, obrzydliwie wąskich korytarzach. Żwir w podmokłych tunelach zdzierał skórę z kolan i łokci, wysączał krew i wskakiwał między fałdy zaplamionych kitli. Przechadzka na czworakach ponad sypiącą się w przepaść czarną bryłą granitu strachem paraliżowała poobcierane dłonie. Relaksował dopiero ostatni etap wycieczki. Przeskakiwanie między bladoróżowymi mackami ukwiału, który wabił ofiary pomarańczowym światełkiem, a potem dusił i pożerał. To były przy wcześniejszych przeszkodach zwykłe wakacje i o przeprawie przez rwący podziemny potok nie wypadałoby w ogóle wspominać. Byli u celu. Żywi. I zdrowi. Przynajmniej fizycznie, bo zwichrowane umysły, które już wcześniej nie dawały rady szalały i teraz, mając niejaki problem z odnalezieniem się w realiach pięciuset metrów pod ziemią.

"Jesteśmy na miejscu" – oznajmiła słodkim głosikiem najmniejsza z drowek, krótko ostrzyżona, a przy tym atramentowoczarna, ciemniejsza jeszcze od swych hebanowych koleżanek. Miała rację. Tym razem cała banda znalazła się w jakimś miejscu. Nie w wyrwanej z kosmosu czarnej przestrzeni bólu i zapomnienia, ale w czymś, co było fizycznie odróżnialne od otoczenia. Wysoka na kilkadziesiąt i szeroka na kilkaset metrów grota gościła szereg oświetlonych ogniskami szałasów, parę postawionych na pełnej prowizorce ceglanych domostw i jeden prawdziwy budynek. Fort lub coś w tym kształcie. Warownia była licha jak na naziemne standardy, ale w otoczeniu karłowatych ziemianek robiła wrażenie fortecy nie do ruszenia. Może i tak z nią naprawdę było, bo wtaszczenie tutaj taranów i katapult było poza jakąkolwiek możliwością. Tak wszyscy myśleli.

Pochód ku ogniskom objawił przybyszom całe spektrum istot podziemnej fauny. Były krasnoludy szarej i śliwkowej barwy, były sinoniebieskie gnomy o jasnych czuprynach, przerośnięte czarne jak węgiel gobliny i skarłowaciałe orki, okryte łuską dwunogie jaszczury i niebieskie, skulone podobizny elfów. Do tego naturalnie grupka drowów i drowek, parę krasnoludów i gnomów, a dla dopełnienia menażerii piątka powierzchniowców – czterech mężczyzn i kobieta. Pełna tolerancja.

"Mhm-m-m... Miło nam niezmiernie..." – Ważka przemierzał przestwór własnej wyobraźni w poszukiwaniu grzecznych słów, które popchnęły by całość parę kroków naprzód – "A teraz, kurwa, co?"
"Teraz jesteście w naszej osadzie, Ostoi. Jedynym w promieniu paruset mil schronieniu przed pięknem Podmroku. Tu nikt was nie rozerwie na strzępy, nie wyżre wam mózgu, nie podda parotygodniowym torturom, ani nawet nie zadusi" – białowłosa drowka przedstawiała Ostoję w samych superlatywach – "Przynajmniej dopóki możemy się schronić za murami tej warowni".
"Warownia to trochę... Pompatyczne określenie, jak na ten kamienny barak" – Alrauna mówiła bez ogródek, ale trudno było odmówić jej racji. Zameczek, czy raczej strażnica, wyglądał biednie.
"Może i nie poraża przepychem, ale jest wtopiony w skałę... Jego korytarze ciągną się wiele, wiele metrów w głąb jaskiń" – cuchnący tytoniem jak beczka tabaki krasnal włączył się w dialog – "Tutaj mamy tylko jedno z wielu wyjść z tej fortecy... A jak daleko sięgają jej komnaty nie wiadomo..."

"To zaprawdę, poruszająca historia" – Dexter rozglądał się po okolicy w poszukiwaniu jakiegoś towaru, którym możnaby upchać kieszenie – "Znajdą się jakieś pikantne szczególiki?"
"NO KURWA!" – karzeł wypluł wyżuty do granic możliwości liść tytoniu pod nogi Rotha – "Zamknę cię tam na parę nocek to będziesz miał w pełni interaktywną przygodę".
"Chcecie czy nie, wszyscy tam w końcu trafimy..." – czarna jak smoła elfka wyłożyła kawę na ławę – "Możemy tu żyć, bo za wrotami tego fortu jesteśmy bezpieczni. Tutaj okoliczni mieszkańcy już dawno by nas upolowali".
"W takim razie, jaki jest problem?" – Dimble na moment przezwyciężył bezmyślną manierę powtarzania swego imienia i wspominania rodzinnych korzeni i gałęzi.
"Problem, karzełku, jest następujący" – krasnal zabrał się za żucie kolejnego sczerniałego liścia – "Jakieś kurewstwo się nam zalęgło za tymi murami i musimy się tego gówna pozbyć zanim zaleją nas mózgojady, albo – pies ich jebał – kolorowe krasnoludki".

"Gert wszystko skrócił, ale i sama historia jest nieskomplikowana" – srebrnowłosa nawijała kędziorki na palce z rozkoszą wpatrując się w żelazny portal wiodący w głąb fortecy – "Co parę tygodni okolicę przeczesują illithidy, derro albo duergary... Nawet, jeśli nie kojarzycie to wychodzi na jedno. Zbrojne bandy szukają dla siebie niewolników i ofiar dla swoich bogów, a nas jest tu zwyczajnie za mało, żeby się przed nimi obronić".
"I dlatego zamykacie się w zameczku... Ale jak to jest, że was stamtąd nie wykurzą?"
"Czary-mary. Z zewnątrz się portalu nie otworzy, więc zawsze zostawiamy niedomknięty i kogoś do pilnowania" – Gert miał od przeżuwanych roślin zęby i usta niemal równie czarne jak skóra drowek – "A jeśli stracimy tę możliwość to nie dalej niż za dwa, trzy dni... Wjadą tu i nas, was też zresztą, zajebią bez litości, albo powloką w powrozach na stracenie".

Najstarsza z elfek, Eyiel, poprowadziła przybyszy ku bramie do twierdzy i dłonią wskazała na wyładowany orężem i suchym prowiantem drewniany wózek. Trochę żelastwa tam było, a i jedzenia starczyłoby wszystkim na kilka dni, ale konkluzja z prezentacji sprzętu trochę niepokoiła.
"Uratowały wam dupska, więc razem z częścią z nas ruszycie w głąb twierdzy, by zobaczyć, co to za ścierwo się nam tu przyplątało..." – krasnolud wdział na upaprane łapska grube, skórzane rękawice i dobył bastarda – "Długi trzeba spłacać".
"Checie czy nie, musicie. Bez nas tu zginiecie. Z nami zresztą też, jeśli nie uda nam się zabezpieczyć schronienia" – kruczoczarna Isur przypasała do boków sztylety i zacisnęła zgrabne paluszki na buzdyganie – "Dobierzcie sobie fanty i wchodzimy".

Wybór... Sam wybór był najprostszy. Na wozie leżał stos dużych i małych mieczy, włóczni, dzid, korbaczy, buzdyganów, biczy, szabel i kindżałów. Do tego parę zdezelowanych kusz i łuków, kołczany i magazynki z bełtami, noże do rzucania i żelazne kulki. Jak na taką dziurę opcji było sporo. Szkoda, że gama możliwych ścieżek wiodących do happy endu była dziwnie uboga. Z jednej strony były mordercze muchomorki, z drugiej podobno czaili się jacyś wyżeracze mózgów i stada bandytów. Na miejscu była twierdza pełna... Chuj właściwie wie, czego? No i była jeszcze lokalna załoga. Amish bardzo poważnie zastanawiał się czy mając w ręku pokaźnych rozmiarów tasak nie zrobiłby z dzikusami porządku, odpłacając Eyiel i reszcie pięknolicych panienek za śliwę pod okiem i piekące jak wulkan jaja. Dyskretnie lustrował okolicę miarkując siłę przeciwnika.

Do wycieczki prócz trzech drowek szykowały się jeszcze dwie ich koleżanki, trzech długouchych węgielków, Gert z dwójką innych krasnali, jeden kolorowy gnom, jaszczurka i trzech powierzchniowców. Siły były niewyrównane... Póki co. Ale przy odrobinie szczęścia wiele się mogło stać. Wystarczyło szczęściu pomóc. Tak, jak Amish robił to dziesiątki razy wcześniej.

"Gotowi?" – białowłosa rozejrzała się po swej drużynie i czekając na potwierdzenia zaczęła powoli zbliżać się ku pilnowanemu przez duet duergarów wejściu do twierdzy. Rozpalone pochodnie oświetliły zawalony gruzem korytarz i ukazały wszystkim ogrom fortu. Przerażał. Przerażał i przytłaczał. Ale... Czy było tu miejsce na jakieś ale? Czy okoliczności pozostawiały przestrzeń pod jakąkolwiek wątpliwość? Spocone palce mocno zacisnęły się na rękojeściach broni. Tutaj żelazo było jedynym pewnikiem. Jedynym łącznikiem między światami powierzchni i Mroku.
 
Panicz jest offline  
Stary 08-07-2011, 18:07   #66
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Wszystko działo się nienaturalnie szybko. Wybuch, klapa w podłodze. Później nadszedł czas na złapanie oddechu. Wędrówka dużą grupą w kompletnych ciemnościach okazała się sporym wyzwaniem. Jednak Rafael nawet w tej sytuacji znalazł pozytyw. Ciemności zapewniały mu całkowitą anonimowość. Wytężył więc wszystkie zmysły i rozpoczął poszukiwania. Po chwili jego wysiłki zostały nagrodzone. Zlokalizował obok siebie jedną z przedstawicielek płci przeciwnej. Nie zastanawiając się długo wyciągnął rękę w poszukiwaniu kobiecych kształtów. Złapał za pośladek, za pomocą zmysłu dotyku ocenił jego walory i szybko wycofał się nieco. Macana dziewczyna zapiszczała cicho, i próbowała dorwać napastnika, jednak przy tej widoczności i przewadze mężczyzn w grupie było to niemożliwe. Pośladek był jędrny, po niezliczonej ilości dni totalnej abstynencji, ten moment upajał rządze, jednak równocześnie je podsycał. Po rozmiarach Sachar wydedukował, że macany tyłek należał do jasnowłosej, która była nieco drobniejszej budowy niż krągła cyganka. Rozmyślając, Rafael nie zauważył nawet, jak stracił grunt pod nogami. Orientację odzyskał dopiero wypluwając gnijącą breję.

– Kurwasz jego mać!

Zrobiło się jaśniej. Sachar rozejrzał się i podziwiał fantastycznie wyglądające grzyby, które rzucały na grotę delikatną poświatę. Chwilę rozkoszy przerwał niemiły dzwięk rozrywanego ciała Zilvinida. Dopiero teraz Rafael zauważył niebezpieczeństwo, grzybki mordercy sunęły w ich stronę. Gdzieś tam majaczyło światło. Jean nakazywał uciekać w tamtym kierunku. W tym momencie do przedstawienia przyłączyły się kolejne postacie. Trzy piękne drowki, które wdzięcznym głosem oferowały ocalenie.

~Ćmy lgną do światła i giną. O drowach słyszałem co prawda niezbyt pochlebne opowieści, ale lepsza śmierć z ręki takich piękności niż jakichś ożywionych wykwitów natury. A może one faktycznie nie zrobią nam… hmm… nic złego…~

Dokonał wyboru, wybrał kobiety. Decyzja później okazała się trafna. Jednak trudno określić czy wybór podyktował instynkt samozachowawczy czy genitalia.
Okazało się że to nie był jednak koniec nadstawiania karku. Zgromadzone w osadzie istoty potrzebowały pomocy w przepędzeniu „czegoś”. Cóż i tak nie było lepszej alternatywy, w zasadzie była to jedyna opcja dająca cień szansy na przeżycie. Narażanie życia było konieczne, jednak Rafael znów znalazł pozytyw, tematycznie nie odbiegający wiele od sytuacji w korytarzu pod psychiatrykiem. Może tam, w akcji uda się zaimponować którejś z niewiast, by następnie zaciągnąć ją w jakiś ustronny kąt i trochę się zabawić. Kobiet przybyło, przybyło też okazji. Ten tok myślenia napędzał widok skąpo odzianych drowek i wcale nie brzydszych Kerin i Alaruny.

Eyiel pokazała im wóz wyładowany bronią. Rafael od razu zaczął buszować w stosie żelastwa, dość miał już bowiem bycia nieuzbrojonym. W międzyczasie zapytał elfki.

– Przypuszczam, że żadnych pancerzy nie macie. Jednak przydałyby nam się chociaż jakieś łachy na zmianę. Mam już dość chadzania w tym kitlu, który na dodatek cuchnie zgnilizną. Dałoby się coś załatwić?

Rafael znalazł sobie podwójny pas noży do rzucania, dwa bliźniacze sztylety, włócznię i krótki miecz. Broni było sporo, jednak w większości były to krótkie klingi, w których Rafael gustował i które łatwo się gubiło lub traciło w walce. Dodatkowo Sachar nie miał swoich wiernych ukrytych ostrzy, które zwiększały jego arsenał i praktycznie nie można było ich stracić w walce. Możliwe, że Zakon, ma w Podmroku swoje komórki organizacyjne, jednak Bractwo lokuje się tylko w dużych miastach, nie w dziurach zabitych dechami. Jednak to jest pomrok , może tu obowiązują inne zasady. Jeżeli gdzieś tutaj znalazłaby się placówka Zakonu, wtedy udałoby się odzyskać tą jakże potężną broń a może nawet dostać trochę lepszego uzbrojenia czy pancerza. Jednak to tylko marzenia, raczej nie osiągalne w tych warunkach, trzeba się zadowolić tym, co jest.

– W drogę.

Rafael poprawił ekwipunek i skierował się do elfki stojącej przy drzwiach.
 
Rychter jest offline  
Stary 09-07-2011, 10:46   #67
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Elletar zdecydowanie nie podejrzewał uśmiechu losu. Oczywiście dobrze robił. Z początku mogły się pojawić złudzenie, że jednak m farta (konkretnie chodziło o sytuację kiedy drowka skopała Ważkę, którego elf nie wiedzieć czemu nie lubił) no i ogólnie mroczne elfy nie miały zamiaru zabić elfa. No chyba, że chodziło tu o pośrednie przyczynienie się do zgonu. Opcja walki w warowni z nie wiadomo czym u boku mając kolorowe krasnoludy, małe i wcale nie pocieszne typki które dłońmi jak parówki nie mogli wiele zrobić, była wcale, a wcale nie sympatyczna.

Chaith mimo to, trzęsącymi się rękami chwycił łuk i strzały (jakby odruchowo). Z wielką łatwością naciągał cięciwę, a strzały leżały mu w dłoniach wręcz idealnie. Przestraszył się sam siebie. Obudziła się w nim chęć walki, a jego ciało domagało się adrenaliny.

Zapewne był to moment w którym powinien powspominać dawne czasy. Ale mimo, że był pewien iż łukiem i strzałami umie się posługiwać, nie pojawił mu się żadne wizje, wspomnienia. Zasmuciło go to. Rozejrzał się po swoich kompanach. Tak, większość z nich miała się za super skurwysynów, nikt nie był w stanie stanąć im na drodze kiedy już się rozkręcą, kiedy ogarnie ich mania zabijania, wystarczy, że zbliżą się do wroga i... w tym momencie elf przestał sobie żartować z nieudaczników otaczających go (no może z wyjątkiem Kerin i Alaruny, podświadomie im ufał). Trzeba było się przygotować na walkę. Tak przynajmniej ktoś tam powiedział. Elf nie bardzo wiedział jak jeszcze bardziej może się przygotować. Rozgrzewka nie wchodziła w grę.

Zastanawiał się jak dobre w zabijaniu są mroczne elfki. Jedna miała łuk, jednak Chaith był pewien, że poradzi sobie lepiej niż ona. Tak, był cholernie doświadczony, nie mógł być tego pewien, ale myślał, że z większością osób tutaj zebranych mógł sobie poradzić, szczególnie gdyby znalazł się dalej od nich. A w razie zmniejszenia dystansu... no tak! Jak ostatni głupek zapomniał o mieczu. Podszedł szybkim krokiem do wózka jeszcze raz i przeszukał go w poszukiwaniu miecza. Znalazł jakiś w stanie co najmniej "dostatecznym" i zachował go sobie. Żałował, że nie miał zbroi. Wciąż nosił dziwne łachmany i na polu bitwy banda oszołomów w strojach ze szpitala będzie wyglądać dziwnie, szczególnie, że dopiero co z niego uciekli. W zasadzie elf nie wiedział ile czasu minęło. Sam upadek zdawał się trwać godziny, co pewnie było nieprawdą.

Przeszukał wóz, ale nie znalazł żadnej skórzni, nic. Samo żelazo i drewno. Mało fajnie. Nie czuł się już aż tak pewnie. Ale pomyślał, że z pierwszą przelaną przez niego krwią od razu poczuje się lepiej.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 11-07-2011, 12:25   #68
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Ucieczka w stronę machoniowoskórych przedstawicielek rasy elfów okazała się być trafnym pomysłem. Gnom wpatrywał się z zaciekawieniem w latającego Amisha. Cała scena wyglądała nad wyraz komicznie. Biały turban kręcący się w powietrzu, spadający na ziemię i kręcący w powietrzu akrobatyczne młynki.

Słowa, które wypłynęły z ust drowich kobiet miały niejako sens. W prawdzie sprowadzenie gnoma do roli planktona nie przypadło mu do gustu, mimo iż nie miał zielonego pojęcia czym wspomniany plankton jest, ale sytuacja nie wyglądała tragicznie.

Idąc do celu wskazanego przez wybawczynie grupy pechowców, malec zrównał się z Kerin i zagadnął do niej.
-Dimble sądzi, że ta cała sytuacja jest mocno, proszę ja ciebie, podejrzana. Kuzyn stryjecznego bratanka siostrzenicy ciotki Dimble'a też kiedyś się znalazł pod ziemią. I nie wrócił stamtąd. Dimble sądzi, że powinniśmy się stąd jak najszybciej ulotnić, mimo że zostaniemy ugoszczeni przez tak zacne wybawicielki. wzmiankę o drowkach wypowiedział nieco głośniej aby adresatki komplementów je usłyszały.

Spacer w świetle trzymanej przez drowkę pochodni nie trwał długo. Przeistoczył się w przemierzanie na czworakach dość wąskich korytarzy. Dimble chichotał widząc, jak największe draby z drużyny musiały dosłownie pełznąć po brudnym podłożu, gdy on dość sprawnie przemieszczał się do przodu. Kiedy minęli ten etap podróży, musieli pokonać jeszcze ładnie świecące w ciemności kwiatki czy zwierzęta czy co to w ogóle było. Dimble zawdzięczał życie swojej niespotykanej inteligencji.
-Dimble sądzi, że skoro coś świeci w miejscu, gdzie jest wiecznie ciemno, to nie jest to przyjaźnie nastawione.- po raz kolejny przemówił, tym razem starając się nawiązać dialog z Elletarem. Wysoki jegomość wydawał się dość ciekawą i nieco intrygującą postacią, toteż gnom nie przepuścił okazji do zamienienia z nim kilku słów.

Podziemny potok nie stanowił większego kłopotu dla podróżujących. Jak się szczęśliwie okazało, byli u kresu podróży. Może nie wszystkim się udało, jednak w końcu byli w bezpiecznym miejscu, gdzie nie musieli obawiać się ataku gigantów, wybuchu lawy czy przerośniętych opiekunów, wciskających do gardła tabletki. Taką miał przynajmniej nadzieję Dimble.

Budynek, który ukazał się pięknym oczom malca tylko utwierdził go w jego nadziejach. Fort wyglądał na całkiem trwały i zdatny do obrony. Przebicie się do jego wnętrza, w którym w razie ataku gospodarze z pewnością użyczyli by miejsca gościom, nie byłoby łatwe. Na twarzy gnoma wykwitł szczery uśmiech.

Idąc dalej Dimble przyglądał się krzątającym się koło ognisk postaciom. Krasnoludy, ludzie, gnomy, elfy... Przedstawiciele wielu ras znajdowali się w wielkiej jaskini, tej samej, w której znajdował się malec wraz ze swoimi towarzyszami niedoli.
Kiedy drowka przemówiła, odpowiadając na nieco niekulturalne pytanie Ważki, mina Dimble'a zrzedła. Gdy przypatrzył się dokładniej, owa wspaniała warownia mająca uchronić jego osobę przed ewentualnym agresorem nie była już tak wspaniała. Mury nie zdawały się być niezdobyte. Ba, wydawało się wręcz że byle uderzenie jest je w stanie zniszczyć. To zdecydowanie nie poprawiło samopoczucia gnoma.

Uśmiech zniknął kompletnie z twarzy malca, gdy sprawa zaczęła się wyjaśniać. Po prawdzie to nie rozwiązywała się sama, a poprzez kompletnie niewychowanego krasnoluda. Przedstawiona przez niego do spółki z drowką historia nie przedstawiała obecnej sytuacji w kolorowych barwach. Wychodziło na to, że znaleźli się w jeszcze gorszej sytuacji niż dotychczas byli. Dimble nie miał nawet czasu na przemyślenie całej sytuacji. Chamski krasnolud polecił im wybranie sobie czegoś, co może im się przydać podczas próby uratowania schronienia przed rasami niekoniecznie przyjaźnie nastawionymi do innych. Gnom, zanim zdążył się zorientować, stał gotowy z małą kuszą w ręku, mieczem idealnie pasującym do jego wzrostu przypiętym do pasa i lekkiej skórzanej zbroi. Uzupełnił też zapas bełtów, tak na wszelki wypadek. Niestety nie znalazł małego sztyletu, który mógłby być schowany w bucie. Nie przejmował się tym jednak, domyślał się bowiem że jeśli przyjdzie mu walczyć wręcz i straci miecz, nie zdąży nawet sięgnąć po schowany w obuwiu nożyk.

Stanął obok zrzędliwego krasnoluda chcąc nawiązać z nim jakiś bliższy kontakt. Mimo że niewychowany i gbur, to przeżył w Podmroku już jakiś czas i wielce prawdopodobne, że miał nieco większe szanse na przeżycie niż inni.
-Dimble sądzi, że ładną macie osadę, nie ma co. Gdyby tak jeszcze nie było problemów z jej obroną, to byłoby tu prawie jak w raju. No, może nie do końca. Dimble sądzi, że w raju powinno być słońce. I trochę więcej roślinności. No i cicho szumiący strumyk, w którym w upalny dzień można by się wykąpać i ochłodzić. Dimble zapomniał się przedstawić. Dimble Antull, do usług.- przedstawiając się skłonił się lekko.
-Dimble chciałby wiedzieć, czego lepiej tutaj unikać. Dimble nie był do tej pory w Podmroku. I w prawdzie zupełnie mu to nie pasuje, ale skoro już jest tam gdzie jest, to można się czegoś ciekawego dowiedzieć. - kontynuował monolog, dając krasnoludowi raz na czas okazję do wypowiedzenie kilku, nie więcej, słów.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 11-07-2011, 18:45   #69
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Czy to mogło być coś innego od snu? Wszystko musiało być snem! Nie miał pojęcia jak odczuwają to inni, zwłaszcza ci zapatrzeni w hebanowe ciała nieskazitelnie pięknych i jednocześnie nierzeczywistych kobiet. W sumie przyjemnie byłoby którąś z nich przelecieć, nawet tylko w swojej chorej, zamkniętej w naszprycowane prochami ciało, wyobraźni. Patrząc na tyłek przewodniczki nawet nie trzeba było się przejmować tutejszym otoczeniem, nieprzyjemnym, ale... właśnie, ale. Jak oni tu niby mogli coś widzieć, jak w zasadzie nie powinni? Dlaczego lot tyle metrów w dół nie uczynił żadnej szkody, choć przecież ludzie z głupich mostów skakali do rzeki, aby popełnić nudne samobójstwo.
Joseph nie wierzył w to wszystko. Nie mógł wierzyć.
Ciekawe jakby to było umrzeć we śnie. Może by się obudził? Przecież zwykle tak było. Choć i tak wiedział, że bez powodu nie zaryzykuje. Głupio by było, gdyby to jednak nie była jego wyobraźnia.

Lazł więc za elfkami, próbując nie kląć za wiele na przyjazne inaczej podziemne środowisko. Nie miał pojęcia co sobie myślą inni, ale też nie miał ochoty ani pytać, ani dzielić się z nimi swoimi przemyśleniami. Nie znał ich, żadne z nich nie było nawet jego znajomym czy tam znajomą, nawet jeśli sny twierdziły inaczej. Czas spędzony w psychiatryku się nie liczył, przecież oni tam nawet ze sobą nie gadali! Przynajmniej on z nimi nie gadał, nie licząc jakichś nielicznych sytuacji. Zawsze działał sam. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Pewnie głównie dlatego, że inaczej będzie trupem. Tak przynajmniej starały się im wytłumaczyć to te czarne piękności. Czy one przypadkiem nie gardziły innymi rasami? Tymczasem w jakiejś pseudowarowni były wszelkie odcienie czerni i granatu, wszelkich dziwacznych i nietypowych ras.
Nie widział innej opcji. Sen jak nic. Żadna kobieta się tak nie ubiera!

Porzucił widok pośladków i niemal odsłoniętych cycków na rzecz wózka z bronią. Nawet nieszczególnie słyszał co do niego mówiły, przecież i tak będzie trzeba iść i ewentualnie walczyć, ginąc przy tym nawet nie bohatersko. Pięknie jak zawsze. Przypasał sobie krótki miecz i sztylet, wokół ud owinął paski z krótkimi nożami do rzucania. Skoro dawali, to dlaczego nie miałby się poczuć lepiej? Choć wojownikiem to on był żadnym, ale warto zachować pozory. Wziął też lekką kuszę, bełty do niej i garść metalowych kulek, cholera wie po co. Kuszy przyglądał się tylko chwilę, sprawdzając jak to cholerstwo dokładnie działa. Zwykle polegał tylko na nożach, ale uznał, że tym razem warto będzie trzymać się daleko tak długo, jak tylko będzie można. W końcu był gotowy, choć zaciekawiło go pytanie, które ktoś już zdążył zadać. Jego ubranie wyjątkowo mu się nie podobało i zamiana na jakąś skórznię byłaby bardzo wskazana.
Napiął kuszę, sięgając po jedną z pochodni. Nie miał zamiaru być ślepy, nawet jeśli słuch miał dobry. Jego naturalnym środowiskiem były miasta, to miejsce było cholernie od nich dalekie.
 
Sekal jest offline  
Stary 12-07-2011, 00:18   #70
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Przez całą drogę jaskiniami, tunelami, grotami, znowu tunelami... przez caluśką tą drogę jajka szczypały go niemiłosiernie, siłą rzeczy więc nie miał nastroju ani ochoty podziwiać cudów natury jakie prezentował Podmrok. W innych okolicznościach... może, ale teraz jedyne co go ciekawiło, to jak ta cholera uniknęła tak świetnie zamarkowanego ciosu. A potem rozłożyła go na glebie jak gówniarza... Czary, jak nic jakieś drowie gusła. No bo jak racjonalnie miał sobie wytłumaczyć to, że dał się tak otłuc? W dodatku babie? Prochy? Nieee... Szlag by to trafił. Jeszcze to pieczenie. Guza i pizdę pod okiem zdzierżył, nadęte naśmiewanie że tacy jak oni to są tutaj w Podmroku planktonem jakoś przełknął. Ale skopanych jajec... nie, tego dziwce nie podaruje.

Warownia mu się spodobała. Nie za duża, nie za mała, w sam raz. Szczególnie jeśli by się okazało, że nikt tutaj nie bawi się w psychoanalizy, ani nie jest zamiłowanym zbieraczem nieograniczonych ilości nafty. Już zabierał się do snucia planów jak się tu urządzi, kiedy wyszło szydło z wora. Jakieś kurewstwo się nam zalęgło za tymi murami i musimy się tego gówna pozbyć zanim zaleją nas mózgojady, albo – pies ich jebał – kolorowe krasnoludki. Bla bla bla i wjadą tu i nas, was też zresztą, zajebią bez litości, albo powloką w powrozach na stracenie. Co za pierdolenie - pomyślał Amish ale postanowił się nie mądrować. Jeden wpierdol w zupełności mu starczał jak na jeden dzień, choć mało że nie parsknął kiedy srebrnowłosa skwitowała swoim a nas jest tu zwyczajnie za mało, żeby się przed nimi obronić. Mieli być ich wsparciem? Pomocnym zbrojnym ramieniem? Mięsem na jatki raczej, bo próbek ich umiejętności właśnie próbował się pozbyć z gracją podskakując na piętach a żelazo jakim ich obdarowano... no, nie było szczytowym osiągnięciem mistrzów w swoim fachu. Ale co było robić? W ględzenie parchatego krasnoluda o tym że długi trzeba spłacać Amish nie uwierzył. Bardziej za to trafiło do niego że chcą czy nie, to i tak muszą. Bo jak podejrzewał taka była ich rola. Dać się zabić. Bo jeśli by nie spisano ich na straty czemu żałowali zbroic, chociażby skórzni skoro dali broń? Tak czy inaczej wyboru nie było. Na razie. Potem się zobaczy kto i w jakich proporcjach przeżyje. Miał tylko nadzieje że szczęście dopisze tej szybkonogiej suce. Z takim nastawieniem o wiele łatwiej szło się... choćby i na rzeź.

Jeśli nie pełen optymizmu to na pewno pokrzepiony zajrzał więc w ziejący ciemnością i jakąś grozą otwór mocniej zaciskając w garściach trzonki włóczni i tasaka. Profilaktycznie obwiesił się jeszcze pasem z kindżałem i szablą... nie, krótki miecz w ciasnocie podziemi mógł okazać się poręczniejszy. Kusza w tych ciemnościach wydała mu się gówno warta więc nie zabrał. I tak miał już na sobie sporo, ale zbędne żelazo zawsze można było porzucić. W przeciwieństwie do nie zabranego, a z tajemniczym „kurstwem“ co to się w lochach zalęgło czort wie czym się skutecznie walczy.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 12-07-2011 o 00:22.
Bogdan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172