Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-06-2011, 18:40   #51
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Rafael zerwał się z łóżka, cały zalany potem. Znów miał koszmary. Ogień, potwory, jacyś ludzie i śmierć… przede wszystkim śmierć. Mężczyzna podniósł się z siennika i podszedł do stolika, na którym stała miednica z wodą. Obmył spoconą twarz i zbliżył się do małego, zakratowanego okienka, przez które do pokoju wpadała blada strużka światła księżyca. Przyjemny chłód nocy owiał mu twarz, a świeże powietrze uderzyło w nozdrza. Przez lufcik widać było fragment nieboskłonu obsypanego migoczącymi niczym diamenty gwiazdami. Rafaela dręczyło wiele pytań. Gdzie dokładnie jest? Co tu robi? Jak się tutaj znalazł? Dziura w pamięci pochłonęła chyba wszystkie wydarzenia mogące dać odpowiedź. Pamiętał dzieciństwo w bractwie, wieloletnie szkolenie i wiele lat życia na własny rachunek, życia na które nie mógł narzekać. Wszystko nagle się urywa, aż do momentu gdy znalazł się tutaj. Pozostał tylko ten sen, powtarzający się dość często koszmar. Szczególnie dziwił fakt, że każdego dnia mijał osoby, które były tam, we śnie.
Sachar nerwowo potarł nadgarstki. Jak mógł zapodziać ukryte ostrza? Zawsze strzegł ich jak oka w głowie, a karwasze na pierwszy rzut oka nie wyglądały groźnie. Teraz niewiadomo gdzie są.

~Jeżeli trafiły w niepowołane ręce? Jeżeli sekret tajemniczej broni wyjdzie na jaw i już wkrótce ostrza będzie można kupić u każdego rzemieślnika? Na razie lepiej to zostawić.~

Jego celę bez wahania można było nazwać pokojem. Metraż może nie zachwycał, a wystrój sprawiał wrażenie minimalistycznego, warunki jednak były komfortowe. Żadnej wilgoci, pleśni, robactwa, gryzoni czy gówien po kątach. Był natomiast czysty siennik, woda do mycia, wygódka a nawet żarcie, chociaż nijakie to jednak nie wywołujące odruchów wymiotnych czy późniejszych rewolucji żołądkowych.
Rafael znów zapadł w sen, tym razem obrazy jakie widział nie wywoływały drgawek i nie pokrywały ciała kropelkami potu. Wręcz przeciwnie. Sachar biegał po dachach miejskich kamienic. Wiatr chłostał go po twarzy, Słońce raziło oczy. Mężczyzna był wolny, ponad wszystkim, ponad głowami szarego, ściśniętego tłumu. Umysł został wprawiony w stan euforii, wszystko wydawało się takie wspaniałe.
Przyszedł jednak moment pobudki, Rafael otworzył oczy. Zniknęły dachy i Słońce, zastąpiły je białe ściany jego pokoju.

– Kurwa, a było tak przyjemnie… - mruczał do siebie dźwigając się z siennika. Doprowadził się do porządku, pochłonął śniadanie i otrzymał kolejną porcję leków. Gdy tylko łapiduchy w białych kitlach oddaliły się, Sachar rozpuścił piguły we wczorajszej wodzie do mycia i wylał wszystko do wychodka. Z początku potulnie przyjmował wszystkie leki, jednak chyba mu nie służyły. Nie tylko czuł się otępiały, ale także osłabiony, a jego żołądek znosił medykamenty jeszcze gorzej. Wcale ich nie przyjmował.
~W końcu i tak wszystko lądowało w sraczu, lepiej więc oszczędzić sobie wątpliwej przyjemności w postaci klęczenia z głową nad kloaką i szarpania żołądkiem.~

Następnie wykonał serię ćwiczeń fizycznych. Raf dużo ćwiczył, miał bowiem nadzieję, że wkrótce opuści to nudne miejsce, a jego ciało, przyzwyczajone do wysiłku nie mogło wypaść z formy. Poza tym, czymś trzeba było zabić nudę.
Przyszła pora na terapię. Tutaj Rafael nie miał wiele do powiedzenia. Oba sny nie śniły mu się wcale po raz pierwszy, a ich treści nie miał zamiaru taić. W końcu nie gździł się tam z jakąś staruchą ani nie robił innych wstydliwych rzeczy.

– Doktorku, u mnie nic nowego. Ciągle te same obrazki…

Przyszła pora na najciekawszy punkt dnia – spacer. Przemierzając korytarze ośrodka widział w salach różne dziwne rzeczy. Mijał właśnie czubka, który z własnych odchodów lepił maleńką cytadelę. Obrzydliwe.
Przyszedł jakiś facet, mówił o awarii i że dziś spaceru nie będzie. Jednak wrzawa świadczyła o tym, że tym razem mimo wszystko nie będzie nudno. Rafael postanowił się nie spieszyć i cierpliwie czekać na okazję, by czmychnąć i powrócić do ukochanych dachów kamienic, do alkoholu i kobiet. Tutaj chociaż były dwie niczego sobie kobitki, niestety okazji do zbliżeń nie było. Nawet nie znał ich imion.

Pierwszy okazję wykorzystał rosły, siwowłosy facet. Odwaga śmiałka robiła wrażenie. Rafael postanowił poczekać jeszcze na rozwój wypadków. Udał że otumaniony lekami, nie do końca wie co się dzieje. Jednak, jeżeli tylko okaże się, że bunt ma szanse powodzenia, ruszy kolesiowi z pomocą. Był wysportowany i zwinny. Nawet bez broni bił się nie najgorzej. Wyglądało na to, że najbliższa minuta zadecyduje o wszystkim, bo śmiałek nawet jeśli ma przewagę, to wiecznie trwać to nie będzie. Jednak odwaga i szaleństwo, chociaż tak bliskie sobie, diametralnie się różniły. Rafaelowi odwagi nie brakowało, lecz szaleńcem nie był.
 
Rychter jest offline  
Stary 24-06-2011, 20:58   #52
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Gnom popatrzył z zaciekawieniem na doktora, który właśnie okradał wszystkich z codziennej porcji przyjemności, jaką był spacer na świeżym powietrzu. Dimble bardzo lubił spacery, i wybitnie nie pasował mu brak tego punktu dnia. Wybitnie. Pokiwał ze zrezygnowaniem głową, stwarzając wrażenie niezwykle tym faktem przybitego. W rzeczywistości w głowie małego złodzieja zapaliła się kontrolna pochodnia. Skoro coś się działo na terenie obiektu, można było to wykorzystać na swoją korzyść i uciec. Ucieczka prosto w stronę ognia jednego z pensjonariuszy nie przejęła zbytnio gnoma. Nie znał zbyt dobrze owego Melkita, i płakać za nim nie miał zamiaru.

Ruszyli wszyscy razem, w jednym tempie. Pierwszy oczywiście szedł ich wielki opiekun, prowadząc wszystkich ku ocaleniu. Ostatni też szedł opiekun. Troskliwe bydlęta. Coraz gęstsze i czarniejsze kłęby dymu zaczęły niepokoić Dimble'a.
-Dimble zaczyna niepokoić się tym dymem. Jak mawiała siostrzenica kuzyna szwagra ciotki piątego stopnia ze strony mamusi Dimble'a, nie ma dymu bez ognia. A tego dymu jest coraz więcej. - słowa wypływały z ust gnoma coraz większą falą, niczym woda w czasie powodzi wypływa przez przerwany wał.
-Dimble słyszał, że dym utrudnia oddychanie, a oddychanie jest niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu. - zadrwił z osiłków, którzy zdawali się nie do końca wiedzieć co mają zrobić.
- Dimble ceni sobie swoją skórę i swoje życie, i nie chciałby dołączyć do dziadunia i innych członków swojej rodziny, którzy nie stąpają już po Krainach. Dimble sądzi, że powinniśmy stąd jak najszybciej uciekać.- zaproponował "ochroniarzom" wprost najlepsze z możliwych rozwiązań. Nigdy nie uważał ucieczki za coś złego.
- Jak mawiał wuj stryjka szwagierki bratanka ojczulka Dimble'a, ucieczka nie jest czymś złym. Pozwala stawić czoła przeciwnościom losu w innym miejscu i w innym czasie, chyba że ktoś ma szczęście i uda mu się zostawić kłopoty daleko za plecami.- nie przestawał mówić jak nakręcona katarynka. Brakowało mu tylko małpki w czerwonej czapce zbierającej od widzów pieniądze, a przy okazji wyciągającej z kieszeni i odpinającej z pasków mieszków z jeszcze większą ilością złota. Gnom zamilkł na moment, gdy obraz małpki zarabiającej bez ryzyka pokaźne sumy zmaterializował się w jego głowie. Odłożył jednak te piękne plany na przyszłość, o ile jakakolwiek na niego czekała.

Kiedy powrócił myślami do obecnej sytuacji, zorientował się co stracił. Opiekunowie byli już nieprzydatni, co wielce pasowało gnomowi i pozostałym "wariatom".
-Dimble sądzi, że najlepiej do wyjścia. Tylko nie do końca wie, gdzie to wyjście się znajduje.- odparł gnom, przeszukując strażnika. Miał nadzieję odnaleźć jakieś klucze, choć i bronią w postaci pałki czy noża by nie pogardził.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski

Ostatnio edytowane przez daamian87 : 24-06-2011 o 23:00.
daamian87 jest offline  
Stary 25-06-2011, 15:51   #53
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Jak się okazało, nie tylko on miał ochotę podziękować już za gościnę i opuścić lokal. Najlepiej jak najszybciej.
Widząc jednak po twarzach towarzyszy niedoli, że nikt za cholerę nie wie, którędy się stąd wydostać, uznal, że czas wykorzystać asa z rękawa. Dosłownie. No może asa nie dosłownie, ale z rękawa jak najbardziej.
Zbliżył się do dryblasa obezwładnionego przez dziadka i bez słowa zacisnął palce na jego nosie.
Typ po chwili zaczął majtać głową i oddychać głośno przez usta. Wtedy rozdarł szew rękawa i wtrząsnął mu do gęby wszystkie pigsy, jakie tam ukrył.
Dawka była duża, psychotropy zadziałały szybko.
- Ty - warknął Dexter, chwytając go za włosy i odginają głowę do tyłu - gdzie jest wyjście?
- Ebuebuebuebe...
- Że jak? Którędy do wyjścia, pytałem?
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 25-06-2011, 21:35   #54
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Gdy doktorek zarządził koniec dzisiejszego spotkania Alrauna posłusznie, wraz z resztą opuściła pokój. Na tą część dnia czekała. Spacer dawał możliwość zaczepić kogoś od czasu do czasu i wymienić z nim kilka zdań. No i można było sobie obejrzeć budynek z zewnątrz, przypatrzeć sie murom, szukać natchnienia do planu ucieczki.
Jeśli chodzi o tą ostatnią to cyganka nie była pewna, na ile się może udać. Ostatnim razem, gdy była więziona i uciekała wpakowała się tylko w większe gówno. Oczywiście, jeśli Zielony Zamek i wszystko po nim było prawdą...
Tak czy owak nie mogła tu zostać.
A okazja do wymknięcia się z tego miejsca nadarzyła się zaskakująco szybko. Pożar, zwłaszcza, jeśli nie uda się go opanować, prowadzi do wszechogarniającego chaosu a w takim rozgardiaszu ciężko upilnować wszystkich pacjentów... Pod warunkiem, że wcześniej sami się w tymże pożarze nie usmażą. Ale już Alruany w tym głowa, żeby przynajmniej w jej przypadku tak się nie stało.
Nie tylko ona zresztą myślała w tych kategoriach.
Jej towarzysze już zaczęli działać. Cyganka czekała na wyniki ich akcji - jeśli prowadzący ich ochroniarze rzeczywiście powiedzą im, gdzie jest wyjście nie ma sensu zostawiać teraz wszystkich.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 26-06-2011, 21:38   #55
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
To wszystko robiło się coraz bardziej pokręcone. Z każdym dniem, z każdym słowem, z każdym spojrzeniem oczu tego pieprzonego lekarza, który pewnie nie umiał opatrzyć prostego zranienia a śmiał mienić się doktorem. I on wierzył, że ta cholera mu pomoże? Teraz, już po kolejnej bzdurnej rozmowie, wiedział, że nie ma to najmniejszego sensu. Przypominał sobie mgliście to co się działo, ale miał już trop. Trop jest najważniejszy. Dlaczego miałby zdradzać więcej jakichś sekretów, tego już nie wiedział. Podejrzewał leki, że dawali im takie świństwa, które rozwiązywały języki, kazały się przyznawać. Może po to tu nawet są, by przyznać się do jakiejś ohydnej zbrodni, której nawet nie popełnili.
Jedno tylko wiedział na pewno: należało stąd pryskać i to najszybciej jak tylko można. Nie miał planów, zaniki pamięci były zbyt trudne do przezwyciężenia. Ale wiedział, że ucieknie. Że już nie połknie tabletek.

Okazja nadarzyła się szybciej, niż się spodziewał. Uśmiechnął się sam do siebie, uważnie spoglądając w korytarze wokół. Zawsze miał niezłą orientację, ale niestety dotarli do miejsc, których nie znał w ogóle. Zagryzł wargi, jakby usilnie myśląc, w którą stronę się udać, ale ktoś zaczął działać wcześniej od niego. Pomoc w potrzebie? Można tak powiedzieć, tymczasowy sojusz, który pozwoliłby się im stąd wydostać. Joseph był daleki od wiary w jakiegokolwiek wariata, ale akurat ten, który się odezwał, wyglądał na jednego z bardziej przytomnych. Zaatakował jednego z "przewodników", ale byli dalecy od zwycięstwa. Zwycięstwa w postaci ucieczki, rzecz jasna.

Pozostawił innym pytania na temat dalszej drogi. Zawsze bardziej ufał samemu sobie, ale cholera, musieli działać wspólnie. A część z tych cholernych wariatów wciąż stała i patrzyła się na wszystko jak sroka w gnat. Idioci! Klause podejrzewał, że niedługo większości z nich już widział nie będzie. Ludzie znikali. I nieludzie, będąc dokładnym.
Sam łotrzyk dopadł do jednych z "pracowniczych" drzwi. Jasne, miał za mało siły, aby je wyważyć. Wsunął jednak dłoń we włosy i wyciągnął z nich kawałek twardego drutu, który przezornie schował już dość dawno temu. Wsunął go w zamek i już po chwili usłyszał kliknięcie. Kopnął w drzwi, otwierając je i wszedł do środka, rozglądając się i zasłaniając usta materiałem. Musiało tu być coś przydatnego!
 
Sekal jest offline  
Stary 26-06-2011, 23:13   #56
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Wszystko działo się za szybko, nie miała jak uratować Opiekuna, zresztą nawet gdyby zaatakowała to świry pewnie by ją powstrzymały. Widziała zaostrzony jak szpilka rysik centymetry od oka jednego ze swych dobroczyńców. Naturalne, że popuścił w spodnie w takiej sytuacji, każdy mógłby zareagować podobnie gdyby jakiś szaleniec przystawił mu ostre narzędzie do oka i zagroził jego użyciem. Potem drugi napchał mu w usta tabletek i proszków, poznała niektóre które ona sama dostawała. Efekt był niemal natychmiastowy, Opiekun zaczął coś mamrotać śliniąc się jak niedorozwinięty. Normalna reakcja zdrowego człowieka na taką ilość leków przeznaczonych dla niezrównoważonych i agresywnych psychopatów. Nic nie mogła zrobić choć chciało jej się wyć z bezsilności. Ale ona nie odpuści, zapamiętała dobrze twarze tych dwóch morderców, dorwie ich potem pojedynczo. Załatwi tak, że nawet Druga by się przeraziła, tylko nie może ich zgubić, pójdzie za nimi, może będą próbowali skrzywdzić kogoś innego? Wtedy postara się pokierować nimi tak by nie zabijali, a kiedy będzie miała okazję… A po wszystkim wróci, wskaże miejsce pobytu tych potworów by nie zagrażali reszcie społeczeństwa i wyjaśni co się stało, na pewno Pan Doktor i Opiekunowie ją zrozumieją, przecież nie mogłoby być inaczej, prawda?
 
Rudzielec jest offline  
Stary 03-07-2011, 02:09   #57
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Ołówek palił się powoli. Milimetr po milimetrze, jak papieros, którym ktoś nie ma ochoty się zaciągnąć. Strużka dymu w malowniczym tańcu unosiła się ku sklepieniu. Ogień, już dawno strawił gumkę na jego końcu, teraz paliła się tylko drewniana obwoluta. Nawet zapach był całkiem przyjemny. Jakże inny, niż smród palonego trupa, ekskrementów, wywalonych na wierzch wnętrzności i palących się ludzkich włosów. Arnold siedział spokojnie, z rozmarzeniem spoglądając na obserwującego go z drugiego końca pomieszczenia Melvara. Zupełnie jakby delektował się żarzącym narzędziem pisarskim, jak kubańskim cygarem, obowiązkowo formowanym na udach gorących Kubanek. Czy jakoś tak, nigdy nie było dobry z geografii. W każdym razie, chwila było z gatunku tych ulotnych, które choć trwają moment, to pozostają na długo w pamięci. No poza jednym małym szczegółem. Zazwyczaj cygaro umieszcza się w ustach a nie w gałce ocznej konesera tej szlachetnej używki.

Arnold zajęty kontemplacją ostatnich chwil swego żywota, nie zwracał uwaga na dopalające mu się na głowie włosy, nie wydał się przejęty ręką, zmienioną przez jakieś chemikalia w bezkształtna masę karmazynowej barwy a już najmniej obchodziła go, metalowa rura niewiadomego przeznaczenia wystająca mu z piersi. Z drugiego końca, oddalonego o niecałe pół metra od twarzy Ważki płynął wartki strumień wnętrzności Arnolda, wzbogacony o kolorowe wysepki z nie do końca połkniętych przez niego pigułek. Sam zainteresowany miał ważniejsze rzeczy na głowie. I w głowie.
Melvar z kolei miał chwilę, aby odtworzyć w pamięci ciąg zdarzeń, które zaprowadziły ich do tej niecodziennej sytuacji.

*****

Ważka zaatakował morderczym ołówkiem, zaraz w sukurs przyszedł mu Dexter i w skutek działań wspomnianej dwójki, Arnold szybko przestał być użytecznym przewodnikiem. Drugi z „opiekunów” widząc co się dzieje, chwycił przytroczoną do pasa pałkę i ruszył w sukurs swemu koledze po fachu. Zatrzymał się jednak jak wryty widząc, co dzieje się za plecami szamoczącej się trójki.

- NIE! Nie otwieraj tego! -

Joseph co prawda usłyszał, co do niego krzyczą i nawet odwrócił się do pielęgniarza nieco zaskoczony, jednak dłonie, przywykłe co operowania przy zamkach zrobiły swoje i charakterystyczne klikniecie dało dowód tego, że pewne rzeczy są tak głęboko wyryte w ludzkim mózgu, że nie sposób ich zapomnieć. Szkoda. Tym razem, Joseph wolałby nie pamiętać.

Klause zdążył tylko zerknąć na pomieszczenie. Zamiast łóżka, szafy i stosu jakże przydatnych, osobistych rzeczy obsługi ośrodka, pomieszczenie pełne było beczek i szklanych słojów, pełnych płynnej, lepiej substancji. Wzrok włamywacza zarejestrował również otwór w ścianie, zapewne wlot do jakiegoś tunelu wentylacyjnego, lub czegoś takiego. Wydobywał się z niego gęsty dym i czerwona łuna. Otwarcie drzwi musiało wytworzyć przeciąg, lub coś w tym rodzaju, w każdym razie płomień, który do tej pory jeszcze nieśmiało zaglądał do pomieszczania, teraz wdarł się do niego szerokim strumieniem.
Tabletki osłabiły trochę jego refleks. Na szczęcie, tylko trochę.

- Nafta! CHODU!!! -

Klause ruszył do biegu pierwszy, ale był najbliżej drzwi do składziku a najdalej od laboratorium, które stało się celem całej grupy. Inni mieli bliżej, ale nie wszyscy zbierali się równie szybko jak Joseph. Najsłabiej radzili sobie wciąż szamocący się z Arnoldem Malvar i Dexter. Zwłaszcza Ważka, przekonał się, że trzymanie w obezwładniającym chwycie, bądź co bądź sporego Arnolda przy jednoczesnym operowaniu ołówkiem, nie ułatwia szybkiego przemieszczania. Nagle z przerażeniem stwierdził, że plasował się na końcu peletonu! No, nie licząc Arnolda...

Alruna na wyścigi z Dimble natarli na drzwi do laboratoriom, wpadający na nich tyłu Klause dodał im tylko pędu. Wpadli do pomieszczenia jako pierwsi, roztrzaskując się o ustawione na środku stoły, pełne chemikaliów. Słoje, flaszki, kolby, menzurki, próbówki, inne bez wątpienia delikatne i drogie urządzenia zamieniły się w drobiny potłuczonego szkła, wraz z zawartością ładując na podłodze laboratorium. Cyganka, gnom i włamywacz byli jedynymi, którzy musieli się trudzić wchodzeniem do laboratorium. Reszta miała łatwiej, bo do środka wleciała.

Wybuch był gigantyczny. Ot, taka mała super nowa. Większość biegnących zarejestrowało tylko huk i lot w mniej więcej pożądanym przez nich kierunku. Lądowanie, którym się zakończył, pogrążył wszystkich w nieświadomości.

*****

W tym mniej więcej momencie kończyły się wspomnienia Melvara, zaczynała się rzeczywistości. Wszyscy odzyskiwali powoli świadomość, choć niektórzy, jak Arnold, tylko na mement. Poobijani, poparzeni, częściowo zaczadzili i krwawiący z drobnych, choć niezliczonych ran, zbierali się na nogi, bo walka o życie wciąż toczyła się w najlepsze. Arnold odpadał, następna runda!

Laboratoriom był zmasakrowane. Praktycznie wszelki sprzęt, meble i ich zawartość zostały zniszczone przez podmuch. Rozbite, rozlane, niektóre dymiły w różnych kolorach, inne wżerały się w posadzkę i ciała nieszczęśników, na których padły odpryski. Na zewnątrz też nie było lepiej. Okna laboratorium wychodził na zagajnik, który płoną niczym pochodnia. Ucieczka tamtędy, oznaczało tylko śmierć w płomieniach. Podobnie jak droga, którą tu trafili. Trudno było ocenić zniszczenia jakich dokonał wybuch w budynku, ale korytarz ciągle stał, również ogarnięty przez płomienie. Ogień zaczynał wdzierać się już do samego pomieszczania, o czym świadczył Elletar, rozpaczliwie dogaszający swoje włosy. Poza nim, reszta pensjonariuszy rozbiegła się po izbie, szukając innego wyjścia. Komuś się poszczęściło.

- Szybko, tutaj! To jedyne wyjście! Włazić i zamykać! -

Jean wołał ich do klapy w podłodze, w której zaraz sam zniknął. Wyjścia nie było, trzeba był podążając za nim. Ostatni Sachar, czuł już na dłoniach zatrzaskujących klapę, żar trawiących laboratorium płomieni.

- To jedyne wyjście. Tym tunelem, można się wydostać na zewnątrz. Tylko trzymać się razem i blisko ściany, bo można wyjść zupełnie gdzie indziej... –

Rada tym cenniejsza, że o ile jeszcze przy samej klapie, widoczność zapewniała poświata z góry, to już dalej szli po omacku, bo opadający coraz bardziej w dół korytarz, nie miał własnego oświetlenia a oni z tego wszystkiego nie zabrali ognia... Podróż w tych warunkach, do łatwych nie należała, o czym mogły świadczyć komentarzy idących.

- Nosz kurwa, uważaj gdzie leziesz? –
- Auuu! -
- Dwa zakręty w prawo, potem w lewo i jeszcze raz prawo... czy może w lewo? -
- Jak jeszcze raz mnie nadepniesz, to pożałujesz, że nie zostałeś na górze! -
- ... albo w prawo.... tak, chyba tak... Teraz w prawo.... -
- Gdzie te łapska zboczeńcu! –
- Tak, to chyba będzie tędyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy..... -

...1...
...2...
...3...
...4...
...5...

Miały kolejne sekundy a oni dalej lecieli. O ile swobodne spadnie, można nazwać lataniem. Jedni z krzykiem na ustach inni z maskami przerażenia na twarzy, których nikt nie maił zobaczyć. Spadali w ciemności a każde kolejne sekundy, ciągnęły się jak minuty i godziny

...6...
...7...
...8...

Bolesna świadomość faktu, że lecą już tak przez conajmniej kilka pięter, coraz silniej dobijała się do ich umysłów, które uparcie broniły się przed jej przycięciem, ciągle powtarzając „na razie, idzie dobrze...”

...9...
...10...
MLASK!!!

Lądownie było równie gwałtownie, co nagły upadek. Choć trzeba było przyznać, ze dosyć miękkie. W zaistniałej sytuacji nie powinni narzekać, jednak musieli przyznać, że do przyjemnych też nie należało. Miękka, śmierdząca masa, która skutecznie zamortyzowało ich upadek, wdziuerała się w usta, do nosa i uszu. Śmierdziała i smakowała zgnilizną i rozkładem lepiąc się do wszystkiego i dając gwarancję, że jeszcze długo ten zapach ich nie opuści. Coby nie mówić, uratowała im jednak życie. Nawet nie poobijali się szczególnie i teraz, choć grunt był niestabilny i stopy zapadały się w nim jak w mokrym śniegu, mogli rozejrzeć się dookoła.

Wszystko spowijała błękitno żółta poświata, bijąca od czegoś co początkowo wzięli na za drzewa. Dopiero spojrzenie w górę na rozłożyste kapelusze nad ich głowami, uświadomiło im pomyłkę. Grzyby. Były ogromne. Na tyle wielkie, ze trudno sobie wyobrazić słoik, w którym można by je zamarynować. Kapelusze, były wielkość okrętowych żagli. W niektórych widać był dziury, dziwnym trafem psujące do kształtu ciała spadającego humanoida....

- Grrrrrhhhhh !!! -

Usłyszeli je wcześniej niż zauważyli, bo na pozór niczym nie wyróżniały się z tłumu im podobnych. Dopiero gdy zaczęły się ruszać, można było dostrzec różnice. Za późno dla Zilvinida. Jeden z ogromnych kapeluszników złapał go za nogi i dosłownie rozerwał na dwie części, czemu towarzyszył przedśmiertny okrzyk nieszczęsnego towarzysza ucieczki. Dwa inne właśnie wyciągały z gruntu grube jak pniaki odnóża i zaczynały iść w ich kierunku. Gdzieś z tyłu widać było koleje podnoszące się z gruntu i ruszające w ich kierunku grzyby.

- Tam! Światło! Za nimi, spójrzcie! Tamtędy można się wydostać! –
Głos należał do Jeana, któremu również udało się przeżyć. Pielęgniarz wskazywał prosto na atakujące grzyby, ale za nimi istotnie widać było jasną poświatę, mogącą być światłem słonecznym.
- Są powolne, przebiegniemy między nimi! Komu się uda, będzie wolny! -
zachęcał ich opiekun, samu szykując się do biegu. Fakt, zże przed chwilą o masło nie oberwał ciśnięta przez grzyba połówką jednego ze sowich podopiecznych, nie specjalnie go wzruszył.

- Tutaj! Szybko, zanim was złapią! Chodźcie do nas! -

Żeńskie głosy należały do trzech lokalnych piękności, stojący w oddali, w kierunku dokładnie przeciwnym, do tego, który wskazywał pielęgniarz. Po jednym spojrzeniu na każdą z trzech piękność, drużynowi samicy już stawiali w ich kierunku pierwsze kroki. Dopiero po chwili przez fale testosteronu, docierały wspomnienia plotek i opowieści o mieszkających w podziemiach elfach, o ciemnej, hebanowej skórze...

- Na co czekacie, do nas, szybciej! -
- Za mną! Rozproszyć się i omijać bydlaków a będziemy wolni! –

Saverock proszony o niepostowanie.
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 03-07-2011 o 02:14. Powód: byłbym zapomniał
malahaj jest offline  
Stary 04-07-2011, 12:18   #58
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Jak nie urok, to sraczka. I to taka jak po wymieszaniu śliwek, gorącego chleba, wody, pieczonego mięsiwa, twarożku z rzodkiewką i szczypiorkiem, ogórków i grzybków peklowanych. Takie to miał Dimble zezowate szczęście. Albo i pecha. Też zezowatego.

Tak też było i tym razem. Co z tego że udało się obezwładnić opiekunów. No co z tego, skoro za chwilę zręczne dłonie Jospeha otworzyły drzwi, które powinny być zamknięte. Ale nie. Zostały otwarte. Ku uciesze pecha. Ale szczęście nie opuszczało póki co gnoma. Pech go gonił w postaci ognistego podmuchu, jednak szczęście uniosło go na jego nogach, ratując przed przypaleniem ważnych części ciała. Czyli w sumie wszystkiego.

Nafta paliła się nadzwyczaj dobrze. Nie był to dobry znak dla uciekinierów. Na szczęście, szczęście nadal było po stronie Dimble'a. Uchylony właz i mężczyzna zapraszający wszystkich do środka uratowały życie wszystkich, będących w pomieszczeniu. Gnom miał w dupie kulturę, i wepchał się do czarnego niczym otchłań otworu jako pierwszy. Jak tylko się wgramolił, zaczął pomagać kobietom. W końcu po to zszedł pierwszy, żeby przedstawicielki płci pięknej nie miały najmniejszych problemów z zejściem. Przy okazji mógł ocenić umięśnienie i jędrność niektórych elementów ich ciał.

Zamknięty właz odciął wszystkich od światła. Było bardzo ciemno. Tak po prawdzie to nie było nic widać. Poruszali się więc gęsiego, jeden za drugim. Tuż przy ścianie.
-Dimble uważa, że jest tu zdecydowanie za ciemno. Powinno być jasno. Tak. Wtedy by się wygodniej szło. Dimble raz ze swoim kuzynem ciotki sąsiada od siostrzenicy bratanka był w piwnicy, gdzie było ciemno. Ale tam nie było niebezpiecznie. Nie, tam było dużo dobrego piwa. I Dimble nie był zły, tak jak teraz.- gnomowi nie zamykała się jadaczka. Co chwilę ktoś kogoś chwycił za część ciała, za którą nie powinien, nadepnął na kogoś czy wpadł na siebie. I biednego, bezbronnego gnoma to dotknęło. Ktoś kilkakrotnie go zdeptał, do tego męska ręka pomyliła jego twarz z tyłeczkiem którejś z kobiet. To było stanowczo niemiłe doświadczenie.
-Idziemy i idziemy, ale nie wiemy jaki jest cel tej podróży. Dimble nie powie że nie widać krańca tej drogi, bo Dimble nic nie widzi. Więc byłoby to nie na miejscu, jednak Dimble uważa że iść bez celu mija się z celem. - kontynuował swoje wywody filozoficzne, które zostały przerwane brakiem podłoża. Zamiast kolejnych fal słów z gardła małego złodzieja wydobywał się niezmienny okrzyk, niemający zupełnie nic z okrzykiem bojowym barbarzyńców.

Spadali przez stanowczo zbyt długi czas. Dimble zdążył błagać bogów o przyjęcie do krainy wiecznych łowów, zdążył pożegnać się z jedną setną swojej rodziny. Nie zdążył natomiast przekląć wszystkich, których by chciał. Nie zdążył pożałować tego, że przyłączył się do tej drużyny. Nie zdążył uśmiechnąć się na wspomnienia dobrych chwil. Nie zdążył... Nie zdążył zrobić wielu rzeczy.

Upadek na coś lepkiego i śliskiego nie był szczytem jego marzeń, chociaż lepsze to niż spotkanie z kamiennym podłożem czy metalowymi, zardzewiałymi prętami wystającymi wprost w nadlatujące ciało gnoma. Śluz w prawdzie dostał się do prawie wszystkich otworów w ciele Dimble'a, jednak żył. Już miał wyskoczyć w powietrze z uniesionymi w geście zwycięstwa dłońmi. Już miał krzyczeć z radości, uprzednio wypluwając śmierdzącą i lepką substancję ze swoich ust. Jednak nie zrobił tego. Powietrze wypełnił bowiem dziwny odgłos, którego malec nie był w stanie zidentyfikować. A doświadczenie nabyte w trakcie życia nauczyło go, że jeśli słychać coś dziwnego, a tym bardziej nie widać tego, co wydaje ten odgłos, to należy siedzieć cicho. I albo uciekać ile sił w nogach, albo schować się tak, żeby być niewidocznym.

Szybko się okazało, że przyjęta przez Dimble'a strategia niewychylania się była bardzo dobra. Wielki, chodzący grzyb rozerwał dziwnego jegomościa o bladej wiecznie twarzy. Gnom wolał nie patrzeć na latające wnętrzności wymieszane z zawartością żołądka. Starał się czym prędzej znaleźć się tam, gdzie grzyby służą do zbierania i gotowania, ewentualnie peklowania, a nie mordowania niewinnych osób. Chociaż z drugiej strony ten Zilvinid w cale na takiego niewinnego nie wyglądał.

Gnom zbierał się do ucieczki, gdy okazało się że chodzący grzyb nie jest sam. było ich więcej. Stanowczo za dużo jak dla małego Dimble'a. Z jego gardła ponownie wyrwał się okrzyk przerażenia, a nogi poniosły go w stronę jak się okazało światła. Spanikowany nie dostrzegał tego miejsca wcześniej.

Krótkie nogi gnoma pracowały jak świetny, krasnoludzki mechanizm. bez zarzutu. Szczęście, niestety, opuściło Dimble'a. Wpadł bowiem prosto w ramiona ciemnych elfów. Może w ramiona to nie do końca trafne określenie, był bowiem na wysokości ich brzuchów. Nie wiedział czy ma się szykować na szybką i bezbolesną śmierć, czy też na długotrwałe tortury. Nie zamierzał jednak oddać się bez walki. W dodatku biegające grzyby nie dawały za wygraną.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 04-07-2011, 16:50   #59
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Chaos, ogień, wybuchy, bolały ją żebra po zderzeniu ze ścianą, raczej nic nie pękło ale siniec będzie potworny. Tylko dlaczego to wszystko nie robiło na niej wrażenia? Tak jakby była przyzwyczajona do podobnych sytuacji… Czyżby leki przestawały działać? Czyżby jej choroba, czymkolwiek by nie była, znowu dawała o sobie znać? Przecież tylko w wizjach szaleńca można znaleźć olbrzymie grzyby rozrywające ludzi na strzępy…

Usłyszała Opiekuna krzyczał coś o wolności , żeby biec do światła, ale to nie miało sensu, byli w piwnicy potem w kanałach i spadli jeszcze niżej, jak niby miałoby się tu pojawić światło słońca? No i jak niby miałyby wytrzymać tu te stwory, przecież grzyby potrzebują ciemności i wilgoci… Dlatego w lochach w Rel Astra było tyle tego świństwa, nie zaraz przecież to się nie zdarzyło… A może? Przecież to jedyne wspomnienia jakie miała, może są tylko wykrzywionym obrazem tego co przeżyła? Może była kiedyś w lochach jako sprzątaczka albo strażnik, zanim stało się to coś przez co zamknięto ją w zakładzie? ~Skoncentruj się mała bo będzie niemiło.~ pomyślała, wizje czy nie, lepiej by było żeby zaczęła się ruszać, ale miała tak piekielnie mało informacji, jakieś ciemnoskóre elfki wołały ich do siebie, chciały skrzywdzić czy uratować? Z drugiej strony jeśli to drowki to są w Podmroku, na co też wskazywałyby te nienaturalnie wielkie i agresywne grzyby. A jeśli to Podmrok to raczej nie ma szansy na to by światło które widać tam dalej było słońcem… Jeśli jednak miała omamy z powodu odstawienia leków to wszystko przecież było jednym wielkim snem. Mimo to nie chciała aby te senne mary, jeśli nimi były, zrobiły jej cokolwiek, miała już dość koszmarów.

-A jeśli to nie słońce?-zapytała na głos bardziej do siebie niż do kogoś szczególnego, odsuwając się płynnym krokiem od najbliższego grzyboluda.-Spadliśmy dość głęboko, jeśli to nie jest wyjście tylko jakaś jaśniejsza plama w ślepym zaułku…?-zresztą zastanawiać się będzie potem, na razie będzie posłuszna zasadzie, że „bez broni spierdala się od wroga a nie w jego stronę” A jako, że miała tylko ukrytą za dekoltem łyżkę uznała, że lepszy wróg na którego miała owa broń szansę podziałać. Zaczęła więc bieg w stronę Drowek. Jakaś część jej umysłu przypominała jej o czymś ważnym ale nie mogła dojść co to jest. Dopiero wpadając między kobiety zrozumiała, że Opiekun nadal chyba chciał się przebijać! Chciała krzyknąć ale nie zrobiła tego, bo nie widziała niczego poza lasem ruchomych grzybów i gdzieniegdzie postaci które musiały być pensjonariuszami. Jednak szarego munduru Opiekuna nigdzie nie było widać.

~Czemu go zostawiłaś, on przecież jest dobrym i mądrym człowiekiem. Miałaś go pilnować żeby nic mu się nie stało! A nie uciekać jak przerażony zając na widok przerośniętego maślaka.~
-Ona jesteś, mądra, mądra-powiedziały Szepty nagle, wyraźniejsze i bliższe.-Zając wie kiedy uciec, uciec, ale nie, nie każdy wie dokąd. Co mogłaby zrobić tym stworom? Nic? Czemu nie uciec? Uciec to życie, on uciec gdzie indziej. Może życie, może śmierć. Jej myślenie o sobie. Co teraz?

No właśnie co teraz pomyślała przyglądając się symetrycznym twarzom ciemnoskórych kobiet. Były ładne tym egzotycznym rodzajem urody. Zawołały ich do siebie ale co zamierzały z nimi zrobić, sprzedadzą , zjedzą? A może popędzą do miasta gdzieś w głębinach gdzie spędzi resztę swoich dni jako służąca lub egzotyczna prostytutka? Cóż lepsze jakieś życie w Podmroku niż to co spotkało tego faceta… Jakoś sobie poradzi, przecież radziła sobie już ścigana przez całe miasto i to dwukrotnie, nie to nie ona to ta Druga. To tylko jakieś rojenia, prawda…?
 
Rudzielec jest offline  
Stary 05-07-2011, 12:57   #60
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Mrok. Elf nie musiał się bać ciemności. Demony czaiły się tylko pod łóżkiem, a Elletar jak to długouchy widział w mroku tak dobrze jak w świetle, tylko trochę inaczej. Dlatego wywód pana Dimble wydawał mu się niepotrzebnym przerwaniem ciszy, w końcu mieli przewodnika. Poobijany i nieco oszołomiony po odstawieniu tabletek Chaith nagle dostrzegł niepożądany brak podłoża. Było jednak za późno. Lot okazał się nawet przyjemny, dopóki się nie skończył.

Zdawało mu się, że zemdlał na chwilę. Jednak musiał się trzymać hardo. Teraz zaś zdawało mu się, że śni. Ale za to śni całkiem fajnie. Bynajmniej nie chodziło o dziwną maź, czy cokolwiek to było co posłużyło mu za lądowisko, ani o grzyby przed którymi trzeba było się ukrywać, uciekać. Jego myśli zajęły raczej egzotyczne elfki. Co prawda nie lubił swoich pobratymców i za nimi nie tęsknił, ale czemu niby te tutaj koleżanki miałyby nie zasłużyć na zaufanie elfa. W końcu nie znał ich, a nie były tymi elfami co chyba poznał Elletar. Czyli durniami ubierającymi się w liście, kochasiów zwierząt i wyznawców pokoju i innych bzdur, bo tylko takie wspomnienia swojej rasy krążyły mu po zdezorientowanym umyśle. Nie zmieniało to faktu, że mimo utraty pamięci to coś pamiętał o reputacji drowów. Jednak nie wyciągały by pomocnej dłoni, miały łuki, raczej zaczęłyby by wybijać elfa i jego miernych kompanów.

- Jeśli jesteśmy tak głęboko, że spotykamy mroczne elfy to to raczej jeszcze nie jest słońce, musimy być dosyć nisko. Poza tym może i są powolne, ale my jesteśmy poobijani i pozbawieni broni. Te grzyby raczej potrafią przywalić jak już trafią! - Potwierdził słowa Kerin.

Elletar był szczerze przekonany swoich racji. Zresztą, czy bycie więźniem takich elfek może być naprawdę takie złe? Nie miały złych głosów, srogich kobiet. Postanowił im zaufać. Grzybom posłał ostatnie spojrzenie i udał się w stronę mrocznych elfek.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172