Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-08-2012, 13:42   #161
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
Tropicielka, wyczerpana wrażeniami z całego dnia, z ulgą udała się w kierunku wyznaczonej izby na odpoczynek. Weszła do niej i rozejrzała się, a kiedy zobaczyła te wspaniałości, całe zmęczenie gdzieś wyparowało. Elfka podeszła do stolika i wzięła jabłko. Jak wszystko inne w pomieszczeniu, było ono wręcz idealne - duże, soczyście czerwone i... (wgryzła się w nie) …tak, miękkie oraz niesamowicie słodkie. Kobieta zjadła jeszcze kilka owoców i popiła posiłek winem. Nawet ją trochę zdziwiło, że na stoliu są dwa puchary, ale postanowiła się tym nie przejmować.

Nasycona weszła do drugiego pomieszczenia. Jej oczom ukazała się dziwna łazienka, na końcu której znajdowały się kolejne drzwi. Prawie jak labirynt. Na środku pomieszczenia stała ogromna balia, tylko że była... marmurowa. Ciekawe jak wylewają z niej wodę... Zagadka rozwiązała się, gdy długoucha podeszła bliżej. Na jej dnie znajdował się otwór, a nad nim, na łańcuszku, wisiał korek. Sprytne. Przyjrzenie się reszcie pomieszczenia nie ujawniło obecności wiadra do napełniania zbiornika. Tropicielka przejrzała szafki, ale znalazła w nich tylko kilka ręczników oraz różnego rodzaju pachnidła i płyny do kąpieli . Za to w jakiej liczbie i o jakich zapachach... Niektóre były orzeźwiające, inne mdłe, a jeszcze kolejne neutralne. Różane, liliowe, lawendowe, świerkowe, cytrynowe, jabłkowe, pomarańczowe, waniliowe i takie, których tropicielka nie potrafiła określić. Ale wiadra brak...

Kobieta jeszcze raz podeszła do balii i dokładnie ją obejrzała. Zwróciła uwagę na dziwną, metalową rurkę z dwoma pokrętłami. Z ciekawości delikatnie przekręciła jedno z nich... i z rurki zaczęła lecieć woda! Elfka aż pisnęła ze zdziwienia. Niby słyszała kiedyś od jednego z eskortowanych mężczyzn o takim cudzie, ale wkładała to między bajki lub marzenia szaleńca. A tu proszę, takie rzeczy naprawdę istniały! Tropicielka wstawiła rękę pod strumień i tak szybko, jak to zrobiła, tak szybko ją stamtąd zabrała - woda była lodowata. Długoucha zakręciła kran i odkręciła drugie pokrętło. Już po parze, która zaczęła się unosić, stwierdziła, że ta jest gorąca. Spróbowała jeszcze ponownie odkręcić pierwszy z kurków i wyregulować temperaturę. Zatkała odpływ i wlała do zbiornika trochę leśnego płynu do kąpieli. Po chwili zastanowienia dodała do niego jeszcze nieokreślonego zapachu, który kojarzył jej się z wiosną. Efekt był nawet bardziej niż zadowalający.

Elfka przygotowała ręczniki, zrzuciła ubranie i zanurzyła się w pachnącej kąpieli. Na powierzchni wody było tyle piany, że kobieta pozwoliła sobie na trochę zabawy - w końcu miała tylko 122 lata - i zaczęła tworzyć z niej różne kształty. Po chwili wzięła się za dokładne umycie się. Z ciężkim westchnięciem elfka wkrótce spuściła wodę, spłukała się i okryła ręcznikami. Jeden zawiązała sobie na włosach, a drugi owinęła wokół talii.

Teraz była gotowa na dalsze odkrywanie wspaniałości przeznaczonych dla niej pomieszczeń. Podeszła więc do kolejnych drzwi i otworzyła je, a właściwie to spróbowała je otworzyć, bowiem przy naciskaniu klamki okazało się, iż drzwi są zamknięte, a klucza nigdzie widać nie było... wzruszyła więc ramionami, po czym odeszła od nich, rozglądając się jeszcze chwilę po małej łaźni.

A wtedy w drzwiach coś zachrobotało i stanęły one otworem. W nich zaś ukazał się muskularny mężczyzna, którego Vestigia już wcześniej miała okazję spotkać na wspólnej naradzie z władcami Silverymoon. Był to ten typek, który przechwalał się w wyżynaniu zielonoskórych setkami. Jak mu było... Forgath czy jakoś tak. Stał w progu, gapiąc się na tropicielkę z dziwacznym uśmieszkiem, co jednak ważniejsze, mięśniak miał na sobie jedynie spodnie oraz flaszkę wina w dłoni.
- No proszę, proszę... - W końcu się odezwał - Mokrusia elficzka cała dla mnie...nie ma co, dbają tu o swych gości - Wyszczerzył do Vestigii zęby.


Ona zaś zerknęła na moment za niego... wychodziło na to, że mają izby obok siebie, a owe łaźnie są wspólne. Taaaak, miło, że ktoś o tym wspomniał. W dodatku właśnie zasugerował, że jest kurtyzaną. Nawet gorzej... Dziwkom przynajmniej płacą!
Elfka nie chciała pozostać mu dłużna. Zlustrowała mężczyznę wzrokiem z góry na dół i z powrotem. Jej wzrok zatrzymał się wymownie poniżej pasa. Kobieta zrobiła pogardliwą minę i, prychnąwszy, odwróciła się na pięcie i zawróciła do swojego pokoju.
- Czekaj no! - Skoczył za nią, chcąc ją chyba pochwycić - A ty gdzie?!
- Do siebie - odparła nawet się nie obracając. Niech szlag trafi jej parszywe szczęście. Ze wszystkich możliwych osób, musiała trafić akurat na napalonego półgłówka.
Owy napalony półgłówek okazał się jednak dosyć szybki... a może elfka, zamiast iść, powinna odbiec na te kilka kroków? W każdym razie capnął ją w swe łapska od tyłu, chwytając mocno w pasie.
- Tak łatwo mi się nie wywiniesz słodziutka - szepnął jej prosto do ucha, przygniatając ją do swego ciała. A górna część ręcznika pod naciskiem nagle się rozsunęła, opadając na jego przytrzymujące ją łapy. Na ten widok typ zarechotał...
Na szczęście dla niej, ostatnie lata spędziła w towarzystwie praktycznie samych mężczyzn, więc nie zawstydził jej brak okrycia. Podniosła nogę i z całej siły wbiła typowi piętę w stopę, szykując się do oswobodzenia z jego łap, jak tylko rozulźni uścisk.
I faktycznie, nadarzyła się okazja do wyswobodzenia. Po “przytupnięciu” tropicielki mięśniak co prawda warknął, ale... nie wypuścił jej ze swych mocarnych objęć. Zagranie elfki jednak go najwyraźniej wkurzyło, bowiem nagle... podniósł ją nieco w górę, po czym rzucił nią w bok! Co prawda nic jej się wielkiego nie stało, wylądowała bowiem na swych stopach bez problemu, jedynie lekko ocierając się ramieniem o framugę drzwi prowadzących do jej izby, za to... straciła całkowicie ręcznik owijający jej ciało.

Typ trzymał go w dłoni, rechocząc na widoki jakie miał przed sobą, po czym odrzucił okrycie niedbale w bok. Ruszył na Vestigię na szeroko rozstawionych nogach i z rozczapierzonymi łapami.
- To teraz się zabawimy... - mruknął.
Długoucha czym prędzej wskoczyła do swojego pokoju, zatrzasnęła za sobą drzwi i przekręciła klucz w zamku. Czując się ciut bezpieczniej, podeszła do swojego miecza, położyła go na łóżku w zasięgu ręki i zaczęła się spokojnie ubierać...co przerwało na moment walenie w drzwi łazienki.
- No co ty elfko... otwieraj... przecież żartowałem... - Dobiegł stamtąd głos mięśniaka, przerywany najwyraźniej łomotaniem pięścią w przeszkodę - Nie to nie... miłej nocy! - Zarechotał, po czym nastała już cisza i spokój.
Tropicielka westchnęła z ulgą. Z całego serca cieszyła się, że ten mięśniak wybrał towarzystwo Wulframa i nie będzie musiała go znosić podczas podróży. Dla świętego spokoju zastawiła jeszcze klamkę krzesłem, zjadła kolejne jabłko i zajęła się tym, co powinna zrobić wcześniej – medytacją, a następnie pozwoliła, by ogarnęło ją Śnienie.
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)
motek339 jest offline  
Stary 02-09-2012, 12:12   #162
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Daritos nie mógł powiedzieć, by był zadowolony z całego tego przedsięwzięcia. Oczywiście, pomoc Silverymoon to ważna sprawa... ratowanie niezliczonych istnień i te sprawy... Ale czarownika zabawa w bohatera powoli przestawała bawić. A z tego co mówili miastowi przywódcy to to miał być dopiero początek.

“Pójdę z magiem”, po jaką cholerę Daritos w ogóle się odzywał?! Może przez te winogrona - dodali do nich trunku i człowiekowi język się rozwiązywał. Taa, wielkich ilości trunków.
No, ale oczywiście o wiele łatwiej było być “naburmuszonym” w luksusowej sypialni z tajemniczą balią, która była prawdopodobnie największym dotychczasowym wkładem majsterkowiczów do społeczeństwa. Daritos wolał nawet nie myśleć jak ta woda - jeśli nie magicznie - jest podgrzewana. Do plusów zaliczyć też można było “zakupy”, jakie wielmożni im zafundowali. Zaklinacz nie żałował sobie i zarządał kilku eliksirów, wyszukanego ekwipunku (chociaż już wcześniej miał prawie wszystko co potrzebował) i bardzo drogiej różdżki kamiennej skóry. Tak, to zdecydowanie poprawiło mu humor, a jednocześnie zepsuło go niejakiemu “Ognistemu Udo”, który zarządzał magazynem. Daritos postanowił przed ewentualną kąpielą udać się do jadalni, by poszukać tam więcej winogron.
Idąc korytarzem zamyślił się jednak i wpadł na kogoś - kogoś małego, stosunkowo szczupłego i wydającego piskliwe dźwięki przy upadaniu.
- Uważaj jak chodzi... - powiedział czarownik do aktualnie leżącej dziewczyny, jednak po chwili ją rozpoznał. - Hej, ty byłaś na tej małej naradzie z Lady Alustriel, prawda?
- Hmmmpfff! - Otrzymał w odpowiedzi od naburmuszonej dziewczyny, spoglądającej na niego z iskierkami w oczach z poziomu podłogi.

Zaklinacz wbrew wszystkiemu roześmiał się serdecznie.
- Wybacz, nie mówię w tym języku. Spróbuj jeszcze raz. - powiedział ze złośliwym uśmieszkiem.
- Uważaj jak łazisz bo ci tyłek podsmażę! - Prychnęła na niego, po czym wstała i się teatralnie otrzepała - Oczu nie masz?
- Rrrr, kotek ma pazurki. Szłaś w jakiejś pilnej sprawie? Bo jeśli nie, to pragnę zadośćuczynić mój niewybaczalny czyn lampką wina i swoim towarzystwem. - odrzekł, wciąż się uśmiechając.
Spojrzała na niego “z ukosa”, po czym wydęła usta.
- Jak z ciebie taki żent...dżelt...pan wielki, to trzeba było mi przynajmniej pomóc wstać! - Podparła się o boki - Najpierw mnie tratujesz jak jakiś...koń, a teraz smalisz do mnie cholewki czy jak? - Uśmiechnęła się dziwacznie.
- Zamyśliłem się, wybacz. - powiedział. - Jednak tobie chyba też coś porządnie musiało zaprzątać głowę, skoro dałaś się tak stratować, prawda?
- Spać nie umiem, ot co - Wzruszyła ramionami.
- Lampka wina, lub dwie, powinny temu doskonale zaradzić. - Ponowił propozycję, choć w myślach miał jeszcze jedną rzecz, która doskonale pomagała zasnąć...
Podsunął dziewczynie ramię, jak prawdziwy “gentlemen” o którym ta przed chwilą mówiła.
- Nazywam się Daritos, a ty?
Spojrzała ponownie na mężczyznę dosyć dziwnie, jakby tak podejrzliwie, przez chwilę wyraźnie rozważając propozycję...
- Maglyyn się zwę, ale nie cierpię tego imienia, mówi mi “Meggy” - Powiedziała, i po chwili wahania skorzystała z nadstawionej ręki Daritosa...
Ręka zaklinaczki była nienaturalnie ciepła, wręcz gorąca, jednak czarownik udawał że mu to nie przeszkadza. Jej zapewne jego ramię wydawało się z kolei nienaturalnie chłodne, biorąc pod uwagę to czym Daritos się zajmuje. Powinno być ciekawie...
- A zatem, Meggy, jakie wino lubisz? - zapytał, kiedy oboje szli do jadalni.
- Mi to w sumie obojętne, byleby słodkie było - Odparła.
Zaklinacz zmarszczył brwi i zdecydował się jej zaserwować różowe wino. Słodszego chyba nie ma. Po chwili poszukiwań miał już karafatkę, dwa kielichy, a także oryginalny cel swojej wędrówki do jadalni - winogrona.
Jak na "gentlemena" przystało, zaprosił Meggy do stołu, nalał jej wina, po czym sam usiadł i sobie też polał.
- Z tego co pamiętam, postanowiłaś ruszyć za orkami? - zapytał po chwili, już z winogronem w dłoni.
- Dokładnie tak samo jak ty - Odpowiedziała - W końcu nie stchórzyliśmy i przystaliśmy na te zadanie - Spojrzała w swój kielich, przystawiła do nosa i zaciekawiona powąchała...

Daritos przyglądał jej się uważnie, dochodząc powoli do wniosku, że możliwym jest iż Meggy nigdy wcześniej nie piła wina. Choć może to tylko złudzenie.
- Nie do końca, ja idę z magiem. - powiedział tonem, który "wszystko zmieniał". - A ty z krasnoludem. Czy może coś mnie ominęło?
Wykonał prosty ruch dwoma palcami i kilka winogron stojących na stole zmroziło się zupełnie. Wziął dwa z nich i wrzucił do swojego kielicha, zaś pozostałe dwa podał Meggy.
- Łap. Schłodzone wino lepiej smakuje. - dodał.
- Nie wiem jeszcze z kim idę... nie zdecydowałam się. A czy Krasnolud czasem nie powiedział, że nie może? - Zastanowiła się, biorąc winogrona i wrzucając do wina - Znasz się na mroźnych sztuczkach? Ja wprost przeciwnie... - Również wykonała prosty gest dłonią, a kurczak na jednym z półmisków na moment zapłonął - Lubisz wypieczone? - Uśmiechnęła się.
- Lubię. - potwierdził zaklinacz odwzajemniając uśmiech, po czym zabrał się do krojenia kurczaka. - Można powiedzieć, że całe życie poświęciłem swoim mroźnym sztuczkom. Nawet nie wyobrażasz sobie, jakie mam problemy z rozpaleniem ogniska w obozie. Nóżki, skrzydełka, czy piersi? - zapytał po chwili walki z nożem i kurczakiem.
- Dziękuję, ale nie mam teraz apetytu. To co, na zdrowie? - Uniosła lekko puchar.
Zaklinacz odstawił na bok talerz i również uniósł puchar.
- Istotnie, na zdrowie. By w najbliższych dniach nam go nie brakowało.
Dziewczyna wychyliła sporą zawartość pucharu duszkiem, po czym głośno odetchnęła.
- No, nawet dobre... - Stwierdziła - A co zrobisz z nagrodą jak ją już dostaniemy?
Widząc zachowanie Meggy, Daritos również wypił zawartość swojego pucharu na raz.
- Nie jestem tu dla nagrody. - odpowiedział, po czym dolał obydwojgu wina. - Traktuję to raczej jak coś z pogranicza poczucia obowiązku, a dobrej zabawy. Powiedzmy, urlopu.
- Aha... - Podsumowała jego słowa, zapewne nie wiedząc co tak naprawdę powiedzieć - No ale tak czy siak monetki dostaniesz, to co wtedy? - Znowu łyknęła winka, a potem wyłowiła palcami jedno z winogron i zjadła.
- Nie wiem, nie myślałem o tym. - przyznał, patrząc jak Meggy gmera palcami w pucharze. - Może zachowam na czarną godzinę, może użyję ich żeby wyprowadzić się z Everlund... to miasto jest strasznie sztywne, zbyt przesiąknięte kapłanami Helma jak na moje standardy. A ty, co zamierzasz zrobić z nagrodą?

- Jaaa? - Uśmiechnęła się od ucha do ucha - Kupię sobie masę fajnych rzeczy, i sukienki i naszyjniki, i na bale będę chodziła codziennie. Tak sobie zabaluję, że będą o tym Bardowie wspominali! - Wychyliła ponownie sporo z pucharu - Powalczę dzielnie i pobaluję pamiętnie!
Mimo usilnych starań, żeby się powstrzymać, Daritos roześmiał się głośno niemalże puszczając nosem dopiero co wypite wino.
- Wybacz, nie spodziewałem się tak entuzjastycznej odpowiedzi. - powiedział po chwili. - Skąd właściwie przybyłaś?
- No co? - Spojrzała na niego poważnie - A ostatnio przesiadywałam sporo w Sundabar, w Silverymoon jestem od dwóch tygodni. Nic wielkiego...
- Nie mieszkasz nigdzie na stale? - zapytal, znow dolewajac wina.
- [/i]Ufff... gorąco mi[/i] - Powachlowała sobie na moment dłonią przed twarzą, po czym ściągnęła czerwony płaszczyk, w którym wiecznie paradowała - Nieee, ja lubię odmianę, lubię podróżować... nie pijemy za szybko? - Spytała.
- Kazdy pije jak lubi, albo jak mu glowa na to pozwala. - odparl zaklinacz demonstracyjnie biorac kolejny lyk. - Jesli chcesz, to zwolnij, ja tylko wina dolewam jak widze, ze ci braknie.
Zmarszczyl brwi, kiedy zdejmowala plaszcz.
- Wszedzie strzelasz ogniem i plomieniami i mowisz ze ci goraco? Ironia, nie sadzisz?
- Noooo...tak - Skinęła przesadnie głową, niemal waląc czołem w blat stołu - [/i]A co to, to nie, ja się nie dam. Jak pijemy, to pijemy...a magii to się z ksiąg uczysz?[/i]
- Magie mam we krwi, sama do mnie przyszla. - zaklinacz postanowil na chwile odstawic puchar. Mial przez chwile w glowie wizje pijanej zaklinaczki wladajacej ogniem, ktora podpala cale to miejsce... i jego, ktory go gasi swoja magia. Zabawna mysl. - Z tego co widzialem, z toba jest podobnie?
- Anom - Przytaknęła, po czym zaczęła czegoś wypatrywać na stołach zastawionych wszelakim jadłem - Jakiś Czart czy Demon moją prababkę zbałamucił, i z krwi matki na córkę przeszło, a potem dalej, czy jakoś tak... a u ciebie tak po prostu, ot i miałeś dar władania Sztuką? - Spojrzała Daritosowi prosto w oczy.
Przez dluższą chwilę zaklinacz rownież patrzyl jej w oczy, dopiero potem odpowiedzial:
- Sztuka we mnie byla, jednak z cala pewnoscia nie moglem nia wladac od zawsze. Jednak nie uczylem sie tego z ksiag, musialem cwiczyc tak jak zolnierz uczy sie szermierki. Musialem okielznac moc dana mi przez... cholera wie co, zeby jej uzywac, a nie sie nia zabic. - podarzal za jej wzrokiem po stolach. - Szukasz czegos?
- Zjadłabym coś, ale sama nie wiem co - Meggie zachichotała, po czym potrząsnęła swoim pucharem, i mimo, że był do połowy pełny, powiedziała:
- Mam niemal pusto, ładnie to tak?

- Jeszcze chwila, a nie jedzenia tylko wiadra bedziesz potrzebowala... - zachichotal zaklinacz, poslusznie dolewajac Meggy wina. - Moze tego kurczaka, z ktorym sie tak meczylem zeby go pokroic?
- Hm - Stwierdziła genialnie po czym... chwyciła kawałki owego kurczaka palcami, zajadając się nim bezpardonowo, a po chwili dodała - A jest tam gdzieś jakiś sosik? I proszę mi tu o wiaderkach nie mówić, bo jem...
Biorac ze stolu obok “jakis sosik”, zaklinacz wzial rowniez talerz roznego rodzaju serow i podsunal dziewczynie.
- I bardzo dobrze, musisz duzo jesc, bo nie urosniesz. - zasmial sie znow.
- Ej, ej, ej! - Pogroziła jemu palcem - Ty se nie pozwalaj Daritos, bo ci brodę przypalę! - Wyszczerzyła do niego ząbki - No to na zdrowie! - Znów uniosła puchar.
Zaklinacz jednak jedynie patrzyl sie jak Meggy pije, zostawiajac wlasny puchar w spokoju. Siegnal po kawalek sera, nie mowiac slowa.
- Czemu nie pijesz? - Dziewczyna zatrzymała puchar przy ustach, po czym odstawiła go na stół.
Daritos chwile zwlekal z odpowiedzia patrzac na Meggy, po czym jednak siegnal po kielich.
- Wiesz, w sumie masz racje. - wypil.
- I taaak jest suuuper! - Roześmiała się na całego, mimo późnej pory - A ten ser dobry? - Spytała.
- Niezly. - powiedzial przygladajac sie kawalkowi sera, ktory przed chwila skubnal, udajac ze faktycznie zna sie na serach. - Mowisz, ze chcesz balowac Meggy... a umiesz w ogole tanczyc?
- Ba - Prychnęła, po czym się rozglądnęła - Ale muzyki nie ma...
- I to ma nam przeszkodzić? - powiedział, wyciągając rękę do dziewczyny.
Meggie spojrzała na niego trzepocząc rzęskami w niedowierzaniu.
- Nie no co ty.. bez muzyki to jakoś tak głupio... - Odmówiła więc.
- Nie? No cóż. - zabrał rękę, wstając. - Nie wiem jak ty, ale mnie to wino już nuży, czas mi udać się na spoczynek. Chyba i tak wystarczająco dużo bałaganu tu narobiliśmy.
- Jak tam chcesz... - Powiedziała z perfidnym uśmieszkiem - Nie wiedziałam, żeś aaaż taki stary.
- A ty aż taaaaka młoda? - odwzajemnił uśmieszek, siadając z powrotem. - W porządku więc, co chcesz teraz robić?
- A bo ja wiem? - Wzruszyła ramionami, po czym wychyliła całą zawartość swojego kielicha. “Trzepło” ją po tym solidnie, i krzywiła się przez chwilę.
- A może na mieście znajdzie się jakaś hulanka? - “wymyślił” nagle zaklinacz. - Jestem pewien, że będzie tam muzyka.
- Myślisz?! - Wstała gwałtownie, najwyraźniej podekscytowana, a wtedy nią zakręciło, przygrzmociła biodrem w stół, a łokieć w owy sosik wsadziła... - Jeeeeeeej - Powiedziała i zachichotała, najwyraźniej już nabzdyngolona.
Zaklinacz również wstał, podszedł do niej chwiejnym krokiem i palcami zebrał sosik z jej łokcia.
- Ostry. - stwierdził, spróbowawszy sosu. Wystawił rękę do Meggy. - To co, idziemy?

Dziewczyna jednak zamiast chwycić go za rękę zachwiała się porządnie i upadła. Daritos momentalnie schylił się (przez co prawie sam upadł) i doszedł do wniosku, że Meggy zasnęła.
Jutro pewnie będzie przeklinać ten dzień, stwierdził czarownik w myślach, po czym delikatnie wsunął ręce pod dziewczynę i podniósł ją, by następnie zanieść ją do jej pokoju.
Wyczyn ten nie należał do łatwych - Daritos miał co prawda mocniejszą głowę, jednak i na niego alkohol działał. Długa droga od jadalni do komnat sypialnych była trudna i bez noszenia Meggy.
Koniec końców jednak udało mu się ułożyć ją do łóżka - pogrążona w śnie dziewczyna odwróciła się nagle na bok i chwyciła nogę zaklinacza, niby maskotkę. Daritos uśmiechnął się pod nosem z politowaniem, oswobodził z jej uścisku i opuścił jej pokój, by udać się do własnego, również na spoczynek.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 02-09-2012 o 12:16.
Gettor jest offline  
Stary 05-09-2012, 18:29   #163
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tarin niezbyt miał ochotę na wzięcie udziału w dyskusji na temat “Jak dopaść głównego winowajcę?”. Dyskusji, która miejscami graniczyła wprost z kłótnią. Nawet jeśli Raetar miałby mieć niewyobrażalne zasługi w zwalczaniu napastników tudzież w (ewentualnym) wyśledzeniu osoby stojącej za napadem, to i tak przebywanie w jego towarzystwie było czymś, czego stanowczo nie można było nazwać przyjemnością. A że istniały jeszcze inne opcje, niż wędrówka z wcześniej wspomnianym osobnikiem, Tarin nawet się nie zawahał, wybierając towarzystwo Wulframa.

Narada się skończyła, zebrani zaczęli się rozchodzić, lub też czekać na indywidualne rozmowy z pracodawcami, a tym przede wszystkim zainteresowany był Tarin.
- Możemy zamienić parę słów na osobności, lady Alustriel? - zagadnął władczynię miasta.
- Możemy, jednak musisz chwilę zaczekać... no chyba, że możesz porozmawiać z Ostrorogiem? - Arcymagini uśmiechnęła się do Tarina, wskazując dłonią czekającą nieopodal Elfkę - Ona była pierwsza...
- Poczekam - odpowiedział Tarin z uśmiechem. - Nigdzie się, na razie przynajmniej, nie spieszę, a nawet nie przyszło by mi do głowy wpychać się bez kolejki.
No i mógł sobie usiąść na wygodnym fotelu. W takich warunkach można było czekać. Najwyżej się zdrzemnie.
Nie minęło pięć minut, a Arcymagini powróciła do Tarina, gotowa by i z nim porozmawiać. Najwyraźniej sprawa Elfki nie była zbyt skomplikowana...
- Jestem już... to jaką sprawę do mnie masz? - Alustiel zasiadła w fotelu obok Tarina.
- Podczas mego krótkiego pobytu w Silverymoon - Tarin wstał, gdy władczyni miasta wróciła, a potem usiadł ponownie - wplątałem się w sprawę, z którą zapewne ma coś wspólnego ten przedmiot.
Położył na stoliku znajdującym się obok nich kamień, znaleziony przy strażniku, a “Najjaśniejsza Pani” przyglądała się jemu przez chwilę, choć bez brania do dłoni, po czym pokiwała głową.
- Zdaje się, że to będzie kamień komunikacyjny... podobny otrzymaliście na pierwszej wyprawie... nadal jednak nie rozumiem o co ci chodzi, Tarinie.
- Niedawno, wczoraj, na moich oczach, zabito strażnika miejskiego - odparł Tarin. - Miał to przy sobie. A potem padły kolejne trupy i nie jestem pewien, czy czasem nie wysłałem na tamten świat nieodpowiednich osób.
Arcymagini nic przez chwilę nie mówiła, ważąc słowa jakie wypowiedział mężczyzna. Spojrzała jeszcze raz na kamień, a potem znowu na Tarina.
- Takie informacje jeszcze do mnie nie dotarły... - Powiedziała dziwnie wolno - Dowiem się więc o co chodzi, a wtedy będę umiała podjąć jakieś odpowiednie do tego decyzje. Kamień zostawisz, żeby można było go przebadać, i może za pomocą magii określić jego właściciela, czy zabierasz? I co ważniejsze, gdzie to wszystko się dokładnie wydarzyło, i o jakim czasie?
- Kamień do niczego mi nie jest potrzebny - stwierdził Tarin - i przyniosłem go, żeby go oddać. Natomiast całe zdarzenie miało miejsce wczoraj, pod wieczór. To była uliczka niedaleko Wayward House. Dwóch ludzi napadło na strażnika miejskiego, a potem zaczęło przeszukiwać jego kieszenie. Chciałem im przeszkodzić. Może zrobiłem to za mało parlamentarnie... W każdym razie zaczęła się walka, którą udało mi się wygrać. A później pojawiła się straż miejska i rozpoznała jednego z zabójców jako kogoś, kto pracuje dla miasta. To, że wcześniej się przestawiłem i nie uciekłem na ich widok jakoś nie wpłynęło na nich pozytywnie. Uparli się, żeby mnie aresztować, co mi z kolei niezbyt odpowiadało, zatem sobie poszedłem, nie czyniąc im krzywdy. Może to był błąd, ale doszedłem do wniosku, że na wolności będę bardziej przydatny w obronie miasta, niż siedząc w celi.
Po wysłuchaniu “opowiastki” Tarina Alustriel złożyła ręce na stole. Miała poważną minę, a wpatrywała się prosto w twarz mężczyzny.
- Rozumiem. Jeśli zaś to co powiedziałeś, okaże się prawdą, i przez przypadek zabiłeś dwie osoby w służbie Silverymoon, a strażnik... co przypuszczam, że mógł okazać się przebierańcem, to to jest problem. Fatalna pomyłka pomyłką, ale śmierć śmiercią. Co prawda i na nią są sposoby, jednak nie wygląda to wszystko zbyt kolorowo, gdy się tej eskapadzie przyjrzy z boku. Obawiam się, iż jeśli to wszystko będzie tak, jak się prezentuje, zostanie na ciebie wydany nakaz aresztowania i grozi ci proces. Mogę się wstawić, objąć cię protekcją, jednak sądu nie unikniemy...
- Ile przyjemności
- powiedział Tarin. - Od razu mam iść do celi, czy też na początek wystarczy areszt domowy? Oczywiście zrezygnuję z wyprawy. Jeszcze bym uciekł po drodze.
W głosie Tarina zabrzmiał cień ironii.
- Mówię ci jak jest, i jak ja, oraz - co ważniejsze - inni w Silverymoon będą widzieć taką sprawę - Arcymagini drgnęła brew - Skończ więc z błaznowaniem na ten temat. Co mam ci powiedzieć, lub zrobić? Od razu wydać rozkaz aresztowania, lub obezwładnić magią, a następny tydzień spędzisz w owej celi? W końcu zabiłeś dwie osoby! Jedź na wyprawę, będzie czas żeby wszystkiemu przyjrzeć się na spokojnie, już raz przysłużyłeś się Silverymoon, i drugi raz nie zaszkodzi, co dobrze się zaprezentuje. A uciec i tak nie uciekniesz, dobrze wiesz, że ja, Ostroróg, czy i inny, mający wystarczającą moc Mag będzie potrafił cię sprowadzić, lub wysłać po ciebie ludzi. Druga decyzja może okazać się fatalna w skutkach, bo zapewne nie poddasz się od tak, wywiąże się walka, może ich poturbujesz, zranisz, albo... znowu dojdzie do wypadku - Alustriel przemawiała surowym tonem głosu, jakiego Tarin do tej pory jeszcze u niej nie słyszał - Wtedy zaś to już będziesz miał całkiem przechlapane u jakiegokolwiek Kapłana, Paladyna, czy i sędziego, zajmującego się twoją sprawą. Bo sądu nie unikniesz, ale przynajmniej za część nagrody dostaniesz najlepszych adwokatów, i jak już wspomniałam, wszystko może okazać się wcale nie tak straszne, w zależności od tego jak dalej postąpisz i jak to naprawdę tam wtedy było.
- Bez żartów - powiedział Tarin. - Zabiłem dwoje morderców, którzy zabili strażnika miejskiego. Chciałbym widzieć sąd, który mnie skazałby za coś takiego. Żaden z nich... żadne z nich nie raczyło oznajmić, że są w służbie miasta. Nie działali oficjalnie, tylko zawlekli swoją ofiarę w jakiś zaułek. Oczywiście powinienem udać, że nic nie widzę. W środku wojny. To jakieś żarty? A sugerowanie, że mijam się z prawdą jest, delikatnie mówiąc, nie na miejscu.
- Ty to widzisz tak, sąd będzie to widział inaczej. Z reguły logika nie zawsze idzie w parze z zagmatwanymi kruczkami prawnymi, i niejeden oskarżający czeka tylko na taką okazję. Wyjawiłam, jak ja to wszystko widzę, jaki to może mieć przebieg tu w Silverymoon, a dalsze dyskusje są raczej zbędne. Nic więcej nie potrafię doradzić.
- Będę sławić sprawiedliwość panującą w Silverymoon w całym znanym świecie. A teraz, pozwól pożegnam się - powiedział Tarin. - I zapewniam, że miasto może w przyszłości przestać liczyć na moją pomoc w jakiejkolwiek formie.
- Więc miłej nocy - Wycedziła przez zęby Alustriel, po czym wstała, odwróciła się na pięcie, i odeszła.
- Mam nadzieję, że macie wygodne cele - powiedział Tarin idąc w jej ślady.

Jeśli w taki sposób Alustriel miała zamiar zapewnić sobie wiernego sojusznika, to raczej wybrała nie najlepszą drogę. Obiecał co prawda, że pomoże i wycofanie się z tego było kiepskim pomysłem, ale po powrocie ściągnie z cholernego miasta całą kwotę, co do grosza. A wcześniej jeszcze ograbi ten pałacowy składzik. Trzy mikstury i różdżka. Można będzie coś ciekawego zdobyć...
Nieco pozytywniej nastrojony ruszył w stronę jadalni, by nieco nadwątlić pałacowe zapasy.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-09-2012, 16:02   #164
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nie potrzebował jeść i pić. Nie potrzebował pięknych widoków i wygody. Nie potrzebował rozmawiać z członkami wyprawy. Nie potrzebował flirtować z kobietami, które się tu nawinęły.
Po prawdzie nie miał też na to ochoty.
Był zmęczony, choć nie tak jak pozostali.
Głosy w jego głowie. Kakofonia zdań i opinii. Drwiąca Zceryll, ironiczny Paimon, czy też ryk Rataxueriosa oraz towarzyszące mu zimne komentarze Ascetorto.
Do tego obecność innych umysłów, na dłuższą metę irytująca.

Wino natomiast mieli dobre. Sądząc po zapachu unoszącym się po otwarciu butelki, wytrawne wino z dalekiego południa.


Samotnik powoli nalewał sobie do kielicha ów czerwony trunek mówiąc.-Jeśli planujesz mnie zabić, pospiesz się. Mam jeszcze inne sprawy na głowie.
Powietrze zafalowało i zmaterializował się kształt.


Elf otulony czerwonymi szatami. Ów tajemniczy mag z narady u Alustriel. Jasne włosy wystające spod kaptura i złote oczy świadczyły iż jest on niewątpliwie członkiem rasy słonecznych elfów, a blizny na brzuchu świadczyły, że wiele przeszedł.
-Jesteś wielce pewny swego bezpieczeństwa.-rzekł kpiącym tonem głosu do Raetara. Zaś Samotnik uniósł kielich napełniony winem i oceniając barwę trunku.-A ty nie przyszedłeś zaoferować swych usług jako ochroniarz, prawda ?-
-Nie. Nie wykryto jeszcze sprawców sabotaży, które doprowadziły niemalże do upadku miasta. W innym przypadku nie zareagowano, by tak gwałtownie na twe listy. Co oznacza, że...- przerwał czekając, aż Raetar dopowie resztę. Co zresztą ów mag uczynił.-... zdrajcy są wśród nas ?-
-I uderzą w przywódców obu wypraw. Jednookiego i ciebie.- odparł z lisim uśmieszkiem elf.
-Rozumiem... czemu w niego... choć chęci to jeszcze nie przywództwo.-odpowiedział Samotnik popijając wino.-A co mnie do tego? Nie jestem żadnym liderem. Po prostu...
-Doprawdy? Mnie się wydawało, że jest inaczej.- drwina w głosie elfa była wyraźna.
-Tsss... Nie jestem osobą, która lubi pracować w grupie. Najlepiej działam sam.-stwierdził Samotnik nalewając wina do kielichów.
-Ja też... wolę tak pracować. Dlatego tym bardziej oferta jednookiego mnie nie interesowała.- elf sięgnął po jednej z kielichów.-Nie będzie mi rozkazywał jakiś tam najemnik, który myśli że zjadł wszystkie rozumy.
-I myślisz, że ja ci nie będę rozkazywał ?- spytał z ironią w głosie Raetar. Na co elf odpowiedział z równie ironicznym uśmiechem.-Nie będziesz, bo wiesz, że i tak cię nie posłucham.
Po czym spojrzał na Raetara dodając i popijając wino.- Nie jesteś przywódcą, ale... takim się wydawałeś podczas uczty. Co czyni cię.. celem dla wroga. I przynętą zarazem.
-To tym dla ciebie jestem? Robaczkiem na haczyku?- zaśmiał się Samotnik, gdy ich kielichy zderzyły się ze sobą w geście toastu.
-Nie traktuj tego tak. Uznaj raczej, że.. jesteś pod moją wyjątkową opieką “nieustraszony przywódco”.- rzekł w odpowiedzi elf z cynicznym uśmieszkiem na obliczu.
-Raetarze.-rzekł w odpowiedzi czarownik.
-Skądś znam to imię. Bywałeś może w Wrotach Zachodu ?-spytał elf pijąc wino. A Samotnik odparł wymijająco.-Bywałem w wielu miejscach.
-Mnie zwą Ilisdur.- przedstawił się elf i spytał.-Zakładam, że...masz konkretne plany co do wyprawy? Bo takie ganianie za orkami to właściwie prośba do Tymory o pomoc.
-Tamta elfka wspomniała o złapanym orku... Spotkam się z nim i zasugeruję by powiedział mi wszystko co wie o Żelaznej Wieży.-stwierdził spokojnym tonem Raetar. Ilisdur jednak wyraził swe powątpiewanie słowami.-I powie?
-Ostatecznie... tak.-rzekł w odpowiedzi czarownik.
-Zobaczymy.- odparł elf kierując się do wyjścia z pokoju. Wydawał się być sceptyczny co do planu czarownika, ale nie zdecydował się wyrazić swych wątpliwości.

Odgłos zamykanych drzwi, sprawił że Raetar się uśmiechnął cierpko. Rola jaka mu przypadła, niezupełnie odpowiadała gustowi maga. Bycie przywódcą to niewdzięczna rola. Wymagała załatwiania wielu spraw, choćby wierzchowców dla podwładnych, których nie wiadomo jeszcze ile było. W dodatku, najlepiej latających wierzchowców. Poza tym przesłuchanie złapanego ważniaka i związane z tym przesłuchaniem formalności. Wytyczenie marszruty i organizacja jej... Tyle obowiązków, niewartych tych kilku drobiazgów otrzymanych ze zbrojowni. Raetar łyknął wina. Bycie przywódcą nigdy leżało w jego naturze, podobnie jak szeroko rozumiana współpraca z innymi osobami. Zawsze wolał działać sam.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-09-2012, 20:43   #165
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
orytarze pałacu Silverymoon urządzone z oszałamiającym bogactwem zdawały się całkowicie przytłaczać zwykłych gości. Wulfram niejednokrotnie już bywał pośród przepychu takich miejsc, toteż nie robiły one już na nim większego wrażenia. Szlachta z rozmiłowaniem dźgała się mieczami za pomocą takich żołnierzy jak Wulfram, oczywiście o ile posiadała dość pojemne szkatuły by zapłacić. Walki pomiędzy rasą ludzką toczyły się jak Toril długi i szeroki. Teraz miał okazję spróbowania czegoś nowego, pierwszy raz w swoim życiu to on był obrońcą swego domostwa. Było to dziwne uczucie. Nie uważał się za mordercę, był raczej niczym artysta w swoim fachu. Posiadał wszakże pewien wewnętrzny kompas moralny. Zielonoskórzy umykali pośpiesznie kierując się ku górom, a marnowanie czasu na odpoczynek wydawało się wojownikowi... nierozsądne. Był jednak kowalem własnego losu nie powierzającym swojego powodzenia nikomu. Kwestie takie jak los, szczęście czy bogowie znajdowały się w głebokiej pogardzie u najemnika, i pozostawiał on je dla dysput rzecznych praczek i przekupek. Często w swojej karczmie siadał i zastanawiał się nad zamętem, jaki odczuwał, gdy jego miecz spoczywał w pochwie. Był człowiekiem wojny, istotą akcji. Żył w spokojnym Silverymoon, boleśnie odczuwając swą stagnację. Jednocześnie nigdy w życiu, nie cieszył się bardziej niż w dniu urodzin swojej córki - była ona cenniejsza niźli jedyne pozostałe mu oko. Wszystko co robił było dla niej. Stawiając kroki z odzyskaną drapieżną gracją i pewnością siebie udał się do swojej rodziny. Nareszcie wiedział co musi robić.

Nerris radośnie pisnęła na widok Wulframa, rzucając się ku niemu na łeb na szyję, a mężczyzna zdał sobie w tym momencie sprawę, że ma mały problem. Co prawda przeczyścił noszoną zbroję ze śladów jatki w jakiej brał udział, jednak czy aby na pewno dokładnie? Jeszcze dziecko trafi na nim na coś, na co nie powinno... i dlaczego ona jeszcze nie spała, skoro była już północ?
Ravalove i Wandahana również się do jednookiego wojaka uśmiechnęły, z czego ta druga zrobiła to nieco niemrawo. W końcu jednak była przecież ranna i leżała w łożu. Wulfram poczuł nagłą suchość w ustach. Troszczył się najlepiej jak potrafił o swoją rodzinę.
- Jak się czujesz, moja piękna ? - zapytał, bojąc się złych wieści. Usiadł na łożu biorąc małą Nerris na kolana, sadowiąc ją tak by nie zrobić małej krzywdy. Ogarnął go nagły spokój, sprowadzając na niego błogość. Byli razem, i to było najważniejsze.
- Rana trochę boli, brzuch też, ale z dzieckiem wszystko dobrze. Tak Kapłanki twierdzą - Powiedziała Wandahana.
- A co z karczmą? - Spytała Ravalove.
Wulfram skrzywił się nieznacznie na myśl o osmalonych belkach, które niegdyś stanowiły jego dom. Przez chwilę rozważał możliwość otwartego oszustwa lecz zamiast tego postanowił tylko delikatnie dostosować prawdę do zaistniałej sytuacji. Nie chciał wszak narażać kobiet na stres, zwłaszcza ciężarnej Wandahany.
- Wszystko będzie dobrze - rzekł wymijająco.
- Czyli coś jest nie tak, tak? - Nie dawała za wygraną Rav.
- Zostaniesz z nami na nooooc? - Wypaliła mała.
- Hejże, moja mała księżniczko - odparował Wulfram - Czy nie powinnaś już spać ? - spytał.
- Nooooo...booo... - Nerris przetarła oczka - Czekałam i... - Ziewnęła.
Obie kobiety z kolei wyczekująco spoglądały na Wulframa, licząc zapewne na jakieś wyjaśnienia odnośnie karczmy?
- Zmykaj spać. - szepnął do małej. Po czym chcąc odciągnąć myśli kobiet od “Tańczącego Kozła” rzekł - Uczestniczyłem w bitwie o Silverymoon, odparliśmy orki i wygląda na to że zyskałem prawo do tytułu szlacheckiego oraz do honorowego obywatelstwa miasta. - choć nie bardzo wiedział jakie były korzyści z tych tytułów sprawiały one że czuł się doceniony. Może dalsza walka za Lady i miasto okaże się doskonałym sposobem na zapewnienie pozycji i bezpieczeństwa rodzinie którą założył ? Chciał by jego dzieci miały łatwe życie. - Postanowiłem nadal służyć miastu. - zakończył krótką relację swoich planów.
Nerris psiocząc pod nosem poszła w końcu do łóżka, a obie kobiety, zaskoczone wypowiedzią mężczyzny, wpatrywały się w niego przez dłuższą chwilę. I na ustach obu wyrósł powoli dziwny, lisi uśmiech.
- Stary Wilk poskromiony? - Zaszczebiotała Ravalove.
- Nie ma co, muszą i nieźle płacić... - Dodała Wandahaha, masując nieco swój brzuch - Dziecko trochę niespokojne, chyba już najwyższy czas spać
- Gdybyście czegoś potrzebowały nie wahajcie się prosić. - zakończył, odchodząc z tymczasowego lokum swojej rodziny. Musiał wszakże jeszcze przygotować się do wyprawy, choć serce wzywał go do zostania.

***

Kroki jednookiego mężczyzny świadczyły o jego determinacji i pewności siebie w dążeniu do celu. Mierzył on prawie dwa metry wzrostu i mimo dość licznych siwych włosów mógł on stanowić przykład witalności. Utracone oko oraz liczne blizny zdawały się mu niemal nie przeszkadzać, ba nawet dodawać autorytetu oraz powagi. Stając przed Udo, zwanym również “Ogistym”, bezczelnie wyszczerzył się po czym prowokująco spytał - Jak się masz Duduś ? - nie wiedział dlaczego tak postąpił, ani co nim kierowało. Zazwyczaj był spokojnym i zimno-krwistym profesjonalistą. - Pewnie liczyłeś że już nie wrócimy ? - drążył nadal składając swoją prowokacyjną postawę na karb wypitego (wybornego lecz równie mocnego) wina.
- Czego chcesz? - Warknął Udo, łypiąc mało przyjaźnie na Wulframa.
- Czyżbyś pod moją nieobecność zmienił się w złotą rybkę spełniającą życzenia ? - kpiąc rzekł pozornie do siebie - Potrzebuję kilku przedmiotów z tej listy - podając zwój magazynierowi momentalnie spoważniał.
Udo ociągał się z odebraniem od mężczyzny zwoju, wpatrując się w niego jeszcze bardziej ponuro. W końcu jednak wyciągnął po papier łapę.
- Normalnie bym ci powiedział na powitanie, żebyś spierdalał, no ale jak siedzisz pod cycem Alustriel... - Zerknął na listę - Na już, czy na kiedy?
- Nu nu nu - pokiwał wskazującym palcem, niczym dorosły karcący niesforne dziecko. - Mówisz do Wielce Szacownego Honorowego Obywatela Silverymoon oraz mianowanego, z woli naszej Lady Alustriel, szlachcica - krztusząc się śmiechem na myśl o kolejnych tytułach wymieniał - Obrońca dziewic lecz nie ich dziewictwa, sługa prawa i sprawiedliwości, he he he - zarechotał pieniącemu się rozmówcy. - No mój złociutki te przedmioty to na wczoraj potrzebne, na jednej nóżce że tak powiem...Będę miał na ciebie oko - zakończył mrugając do niego poufale po czym solidnie pociągnął łyk z zawartości flaszy którą dzierżył wytrwale w pokrytej bliznami ręce. Wypił już sporo lecz nadal jego myśli były trzeźwe.
- Wiesz gdzie ja te twoje wszystkie tytuły mam? Tam, gdzie ty możesz sobie tą listę wepchnąć! - Fuknął Udo, po czym rzucił zwojem Wulframowi w tors - Nie będzie mnie wkurwiał żaden zachlany wielce niby-paniczyk! - Po czym odwrócił się na pięcie, i ruszył w przysłowiową cholerę.
- Nie sraj żarem, bo to grozi pożarem ! - parsknął w plecy “Dudusia” Zaś po chwili niby od niechcenia dodał - Ostroróg nie będzie zachwycony gdy dowie się że ktoś tu nie wypełnia swoich obowiązków... Zapewne znajdzie kogoś młodszego na tak odpowiedzialne stanowisko... - dodał pozorne zainteresowany swoimi paznokciami.... Udo jednak zniknął gdzieś za jednym z regałów, niewzruszony słowami Wulframa, zostawiając jednookiego samego. Nie tak jednak do końca samego, z boku wszystkiemu przyglądało się trzech pomagierów magazyniera z rozdziawionymi gębami.
- Hej, ty chłopcze podejdźże - rzekł małpując gesty wielkich panów których widywał w ciągu życia. Zabawa w możnego była przednia, wprawiając go w wyśmienity humor objawiający się kolejnymi salwami śmiechu bynajmniej nie do końca pijackiego. Rubaszność nie była codziennym zachowaniem ponurego zazwyczaj wojownika. Widział zbyt wiele niepotrzebnej śmierci by będąc pozbawionym wina we krwi śmiać się tak beztrosko.
- Wasz staruszek obraził się niechybnie, biedaczek, toteż wy musicie spełnić jego obowiązki. Rano oczekuję posłańca z tymi przedmiotami. - Łypnął groźnie wskazując pomocnikom na listę. Odchodząc, nadal był jednak w doskonałym humorze. Nie codziennie można było tak pogrywać z istotą zrodzoną z magii - ognistym dżinem. Chichocząc niczym psotny uczniak skierował się ku sali biesiadnej na późną kolację.

(***)

Sala biesiadna była już wyludniona, jeśli nie liczyć wychodzącego z niej właśnie jakiegoś siwobrodego jegomościa, niosącego na rękach nieprzytomną, młodziutką dziewczynę.
- Ty masz ten idealny stan, ja mam ten idealny plan... - zanucił wojak pod nosem pewną marną karczemną przyśpiewkę. Osamotnienie wyjątkowo przypadło do gustu Wulframowi. Nie skrępowany jakimikolwiek ciekawskimi spojrzeniami mógł cieszyć swe podniebienie kolejnymi daniami, oczywiście wszystko odpowiednio zakrapiając. Po chwili już będąc nieco nasyconym przysiadł na bogato zdobionym krześle.


Rozmyślał o swojej obecnej pozycji. Wiedział że miasto nie zapłacze nad jego ewentualną mogiłą (lub nawet jej brakiem). Siły polityczne wielkich miast zawsze idą po trupach do celów. Politycy nie widzą ludzi tylko idee, nie ma tam miejsca na uczucia i sentymenty są tylko interesy. Władcy nie mówią o tym że zginął człowiek tylko że usunięto przeszkodę. Teraz był przydatnym narzędziem lecz ciężko było mu uwierzyć, że ktokolwiek traktuje się jego i innych jako nie zastąpioną grupę. ”Wszystko będzie tak jak dawniej” - Pomyślał wpadając w wir wspomnień gdy wraz z kompanami zabijali dla tego kto płacił więcej. Przetarł szorstkimi dłońmi twarz nieco się ożywiając, rozglądając się uważnie za kolejną flaszą dobrego wina. Tej nocy mógł sobie pozwolić na nieco relaksu, wiedział że potem będzie potrzebował wszystkich swoich zmysłów w ich maksymalnej ostrości. Najmniejszy szczegół mógł zaważyć o losie wyprawy.
- Zawsze obżerasz się w pancerzu? - Usłyszał nagle Wulfram, i zobaczył jasnowłosą kobietę, będącą wcześniej na naradzie - Pewnie i w nim sypiasz, i bałamucisz wieśniaczki co? - Dodała, podchodząc do stołu zajmowanego przez mężczyznę, a po uraczeniu go krótkim spojrzeniem zaczęła się za czymś na owym stole rozglądać.
- Jadam w zbroi tylko gdy orki spalą mi dom wraz z dobytkiem, wymordują sąsiadów i nie zanosi się że na tym poprzestaną. - odparował wesoło. - O wieśniaczkach zaś nic mi nie wiadomo, jak do tej pory żadna nie wnosiła oficjalnych skarg.
- Bo się wzruszę... - Zrobiła “srającą” minę, po czym poruszyła ramionami, i capnęła jedną z flaszek z winem - Idź lepiej spać, bo jutro będziesz zdychał w siodełku...
- Tak mamusiu, już biegnę. Pędzę tak że obcasy wbijają mi się w zakutą rzyć. - wyszczerzył się szelmowsko, nadal siedząc w miejscu. - Masz zamiar podzielić się tą flaszką czy jak ? - prowokował.
- Ta jest dla mnie, ty masz całą resztę - Niedbale machnęła dłonią w kierunku stołu - W izbie sobie w ciszy i spokoju wypiję, bywaj więc.
-”Nienawidzę magów” Pomyślał przelotnie zabierając dwie z pośród pozostałych flaszek najemnik.
 
Grytek1 jest offline  
Stary 13-09-2012, 20:46   #166
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Silverymoon
4 Ches(Marzec)
ranek
1-szy dzień wyprawy

Nastał nowy dzień, a wraz z nim nowe wyzwania, stające przed sporą grupką śmiałków. Postanowili wyruszyć za cofającą się armią zielonoskórych, dokopać po drodze uciekającym Orkom, lecz co ważniejsze, dotrzeć do źródła całego zamieszania na Północy, i wyjaśnienia kto, w jaki sposób, oraz po co, zaatakował Silverymoon. Droga za oddziałami prowadziła w kierunku zachodnio-północnym, z całą pewnością prosto na Grzbiet Świata, skąd owe plugastwo ściągnęło, i tam zapewne odnajdą odpowiedzi na dręczące wielu pytania, póki jednak co, należało się tam najpierw dostać...

~

Wyspani, podleczeni magią(jakiś Kapłan nawet coś pobąkiwał o przywróceniu oka Wulframowi) i po ostatnim doglądnięciu oręża, pancerzy i sprzętu, zebrali się w końcu wszyscy w jednej sali, gotowi by wyruszyć w drogę. Różnych przekonań, ras, płci i profesji, połączeni zaś wizją obowiązku, powołania i wzbogacenia się(to już najprędzej). Nieco ponad tuzin, bez wielkich fanfar i przemów, a nawet i obecności władców "Klejnotu Północy" zostali poprowadzeni przez Kapitana Pałacowej Gwardii do stajni, gdzie czekały na nich rumaki. Przy wierzchowcach z kolei, na każdego z nich przypadał plecak i juki, wypełnione chociażby racjami podróżnymi na dwa dni, ciepłymi ubraniami, kocem, bukłakiem z wodą... jedni mieli mniej, inni więcej. Jedni przygotowali się bardziej starannie do wyprawy, inni to zbagatelizowali.


- To powodzenia, gdziekolwiek was poniesie - Niedbale zasalutował wszystkim Kapitan, najwyraźniej niezaznajomiony z całą sytuacją. Jak więc można było się domyśleć, niewiele osób wiedziało o ich wyprawie, a z oczywistych względów bezpieczeństwa, nie tyle ważnych dla samego Silverymoon, co dla poszczególnych, wyruszających w ową podróż osób, lepiej żeby tak pozostało.

~

Po opuszczeniu Wysokiego Pałacu przejechali wszerz jeszcze nieco śpiące miasto, a Wulfram mógł po raz kolejny spojrzeć na spalone ruiny swego domostwa... "Klejnot Północy" grupa opuściła luźnym szykiem, kierując się przez Wrzosową Bramę na trakt prowadzący ich w kierunku powierzonego zadania. Opuścili właściwie w milczeniu mury miasta...

Jechali razem, choć jakoś tak podzieleni nieświadomie(a może i świadomie?) na dwie grupy. Część na przedzie, robiąca niejako za zwiad, gotowa szybko wypruć flaki z napotkanych zielonoskórych, nie za bardzo przejmując się chyba kierunkiem jazdy i jakąkolwiek strategią, a reszta za nimi, zastanawiając się nad planem całej tej eskapady, z Raetarem rozmyślającym na czele.

W skład pierwszej grupki wchodził między innymi: pałający zemstą Wulfram, dosyć gburowaty Barbarzyńca Foraghor, rozmyślający o całej tej farsie i własnej przyszłości Tarin, milcząca Elfka(Saebrineth), jasnowłosa Arasaadi... ze trzy końskie grzbiety dalej jechała Vestigia, od czasu do czasu dziwnie spoglądająca na kogoś w pierwszej grupie, Daritos doglądający bladej, skacowanej "Meggy", Raetar, Kapłanka Aislin, Elf Ilisdur..


Kilometr za kilometrem, kwadrans za kwadransem, oddalali się coraz bardziej od Silverymoon, a Orków jak nie było, tak nie było. Monotonię drogi przerywało od czasu do czasu odnalezienie śladów zielonoskórych, czy i ich samych ciał, ogołoconych z wszystkiego łącznie z ubiorem, efektem czego trupy świeciły gołymi dupskami. Wycofujący porzucali rannych, może ich dobijali, a może oni sami konali w trakcie odwrotu, kto to tam wiedział...


okolice Silverymoon
4 Ches(Marzec)

Koło południa natrafili na zniszczony, przewrócony wóz, nigdzie jednak ani śladu woźnicy, zwierząt pociągowych, czy i towaru. Jedynie nieco zaschniętej już krwi na deskach i tyle. Przeszukanie pobliskiej okolicy również nic nie dało, a wszelkie starania Vestigii utrudniał leżący, choć już topniejący śnieg. Czyżby więc zajście miało miejsce już dawno temu, gdy Orki ruszały na Silverymoon?

Rozważając różne opcje, towarzystwo zaczęło rozłazić się w miejscu, a to "prostując kości", mykając w krzaczki za potrzebą i tym podobne, efektem czego zrobiono południowy odpoczynek. Wszak siedzenia od paru godzin spędzonych w siodłach nieco bolały... w trakcie prowizorycznego obozowania pojawiło się po raz kolejny zagadnienie dotyczące dokładniejszego celu wędrówki.

Raetar miał mapy, Raetar miał podejrzenia i plany.

Zresztą, oczywiście nie tylko on.

Należało się udać do jednego z mostów umożliwiających przeprawę przez rzekę Rauvin w kierunku Mithrilowej Hali oraz Grzbietu Świata, ponieważ to tam z całą pewnością podąrzą pokonane siły Orków. Co prawda - jak on sam wcześniej zauważył - zielonoskórzy rozlezą się zapewne niczym szarańcza po całej okolicy między Silverymoon a owymi górami, jednak by do nich się dostać, była to jedyna droga. Wielcy i Tajemniczy Panowie zielonoskórych z całą pewnością nie przywitają pokonanych oddziałów sypiąc kwiatami, jednak wydawało się mało prawdopodobne, by całkowicie wyrzekli się swych wojsk. Mogą posypać się głowy wśród dowodzących na polu bitwy, jednak cofająca się armia z dużą dozą prawdopodobieństwa nieświadomie poprowadzi ich do celu wyprawy, i być może właśnie do owej "Żelaznej Wieży" czymkolwiek owe cholerstwo było.

Ognisko nie bardzo chciało się palić, lekki mróz na dłuższą metę był nieco dokuczający, a suche racje podróżne okazały się kiepskim posiłkiem. Kto w końcu się naje jakimiś sucharami, orzechami, migdałkami i tym podobnym badziewiem, w gruncie rzeczy będącym tak naprawdę dla wielu z podróżujących niczym więcej niż przekąską, a nie podstawowym posiłkiem. Dobrze chociaż, że te parę flaszek wina rozgrzewało przyjemnie od środka...

Po godzinie odpoczynku ruszyli w dalszą drogę, mniej lub bardziej psiocząc na własny los i drogę, koniec końców, sami w końcu jednak podjęli taką decyzję, skuszeni dziesięcioma tysiącami złociszy na głowę. A za taką górę złota można było naprawdę nieźle sobie pożyć przez dłuższy czas, bez nastawiania karku w kolejnej, ryzykownej przygodzie.

Do przodu więc, na Orki, po chwałę i złoto, tak?

~


Po następnej godzinie jazdy, nieco jeszcze wciąż zaśnieżonym gościńcem, Foraghor jako pierwszy wyczuł swąd dymu. Dochodził on z boku względem kierunku ich podróży, a parę osób uparło się, żeby zbadać źródło jego pochodzenia. Ruszyli więc polną odnogą prowadzącą od głównej drogi, by ledwie po paru minutach natknąć się na spaloną, opuszczoną osadę.


Nie była ona jednak tak do końca pusta.

Wśród zgliszczy czarnych chatek urzędował gdzieś z tuzin Orczych mord, piekąc coś podejrzanego na ognisku, doglądając dwóch Złowieszczych Tygrysów, szwendając się tu i tam, dłubiąc w nosach, i po prostu zajmując się własnymi sprawami. No ale oni chyba nie gotowali byłych mieszkańców tego miejsca??










.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 15-09-2012, 17:18   #167
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po rozmowie z uroczą Aislin Tarin, zamiast się kłaść, wybrał się na uszczuplenie zapasów pałacowych składów i równoczesne powiększenie własnych zasobów.
Zarządzający składnicą był wyraźnie nie w humorze. Najwyraźniej uważał, że o tej porze porządni ludzie (i nie tylko) powinni od dawna spać, a nie zawracać komukolwiek głowę. A może wykrył jakieś braki?
- Kolejny honorowy obywatel i szlachcic w jednej osobie? - warknął.
Czyżby ktoś nastąpił mu na odcisk? Zawiść go brała? Tarin nie zamierzał wnikać w szczegóły j jeszcze bardziej wkurzać magazyniera. Przynajmniej zanim przedstawi mu swoją listę życzeń. A że obejmowała ona nieco więcej rzeczy, niż było to ustalone na naradzie, to już była całkiem inna sprawa. Za niektóre drobiazgi Tarin miał zamiar zapłacić.

Przedstawioną listą Udo zachwycony nie był, w najmniejszym nawet stopniu - najwyraźniej pokutowała w nim dusza jakiegoś kupczyka - ale skoro takie polecenie wydali sami władcy miasta, to prócz robienia ponurej miny i wydania przedmiotów nic nie mógł zrobić.

Czy fakt, iż za kolejne rzeczy Tarin zapłacił żywą gotówką zmienił nastawienie magazyniera? Mag nie do końca w to wierzył. Wyglądało, jakby każdy przedmiot Udo wydzierał sobie z serca, jakby oddawał własne dzieci, na dodatek w nieodpowiednie ręce.

- Do zobaczenia - powiedział Tarin, gdy już spakował zakupy. Udo odpowiedział ponurym spojrzeniem, w którym nie było za grosz wdzięczności za to, że Tarin już przestał zawracać mu głowę.

Teraz pozostawało wrócić do swojego pokoju i załapać się na odrobinę snu.

***

Walenie w drzwi wyrwało Tarina ze snu. Co prawda wolał, gdy budziła go ładna kobieta, ale gdyby teraz byl w towarzystwie takowej, to niezbyt by mu się chciało wstawać. Ubrał się szybko. Potem równie szybkie śniadanie, jako że nie należy wyruszać w drogę o pustym brzuchu i był gotowy do drogi.

Pożegnanie z SIlverymoon było nader krótkie. Tyle, ile trzeba było na dojechanie do bram miasta. Znajdujący się tam strażnicy przepuścili ich bez słowa. Można było jechać dalej.
Szyk podróżny ustalił się sam z siebie. Przodem ruszyli ci, co mieli zamiar zrównać napotkane orki z ziemią i zamienić je w krwawą masę, z tyłu ci wszyscy, co lubili dużo myśleć i byli pewni, że samo myślenie załatwi wszystkie problemy.
Każdemu jego przyjemność...

Śnieg, nie najlepsze jedzenie, zimno, kiepskie ognisko... Standard, jednym słowem. Pewnym urozmaiceniem okazał się zapach dymu. Nieco zbyt intensywny, by jego źródłem mógł być jakiś komin czy też ognisko. A jako że ciekawość jest jedną z podstaw działania...
- Weźmy ze dwóch żywcem - zaproponował Tarin, częstując aktualnych mieszkańców ruin wioski pokaźną garścią dość dużych kulek gradu*.



______________
*Ice Storm
 
Kerm jest offline  
Stary 15-09-2012, 20:15   #168
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Nieprzyjemnie obudzony wczesnym rankiem Daritos był w kiepskim nastroju, a nienaturalna suchość w ustach i lekkie zawroty głowy wcale sprawy nie polepszały. Jednak czarownik szybko przypomniał sobie o Maggy i po szybkiej porannej toalecie poszedł odwiedzić zaklinaczkę.
Dziewczyna, czego można było się spodziewać, miała kaca w pełnym wymiarze i odmawiała wstania z łóżka. Zaklinacz nie zazdrościł jej tego stanu - ból głowy to najmniejsze ze zmartwień, o wiele gorsze są nudności, które dokuczają przez cały dzień.

Daritos próbował najpierw wyperswadować dziewczynie, że musi wstawać, bo trzeba ruszać, orki bić, zarobić na te wszystkie zabawy, w których zamierzała uczestniczyć.
Jednak kiedy wszystko zawiodło, zaklinacz sięgnął ręką pod kołdrę i uszczypnął Maggy magicznie mroźnym dotykiem. Efekt był piorunujący - ogniście piorunujący.

Dziewczyna wyskoczyła z łóżka, jak wystrzelona z katapulty i chyba straciła na chwilę kontrolę nad swoimi ognistymi mocami, jak niemowlak, który nie kontroluje jeszcze swoich zwieraczy. Z dłoni strzeliły jej płomienie, które ugodziłyby Daritosa, gdyby ten się nie uchylił.
Trafiły natomiast w różne inne rzeczy w pokoju - łóżko, dywan, szafa...
Maggy jednak się tym nie przejmowała, bo taka pobudka zakończyła się u niej błyskawiczną ewakuacją wszelkiej zawartości żołądka. Dobrze, że w pobliżu był w miarę szeroki wazon na kwiaty.
Zaklinacz zaś ugasił mały pożar i dopilnował, by Maggy się należycie przygotowała do wyprawy.

Mdłości trzymały ją jeszcze długo po wyruszeniu. Na torbę z prowiantem od miasta nie chciała nawet patrzeć - Daritos wziął to jej na przechowanie. Szczerze nie zazdrościł jej takiego kaca. Żołądek co chwilę grozi katapultacją wszelkiej zawartości, jednak poddanie się jego groźbom nic nie daje - trzeba czekać, aż przestanie być kapryśny i stwierdzi, że wybacza ostre traktowanie go poprzedniej nocy.
Tak więc Daritos trzymał się blisko niej. Na szczęście czuła się już lepiej, kiedy dojechali do ruin wioski.

- Zgadzam się z Tarinem. - powiedział za czarodziejem. Widząc, że jego towarzysz już zaczął “bombardowanie”, sam postanowił nie być gorszym i wyczarował rozgałęziającą się szybko gęstą smugę mrozu, która pognała ku jednemu ze złowieszczych tygrysów*.



___________________
*Chain Lightning (frost)
 
Gettor jest offline  
Stary 16-09-2012, 22:36   #169
 
Allehandra's Avatar
 
Reputacja: 1 Allehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodze


Tatakai Owatte...

Obraz po bitwie: Bitwa skończona i...

bitwa skończona i...
kto przegrał?
któż też zwyciężył?
z daleka słychać padlinożerców
potępieńczy śmiech:
radujmy się! Dziś nasz jest dzień!

uprzednio jednak obszarpańców zgraja
przyczłapie na żer,
rzemyków i żelastwa im trzeba,
lecz już próżny ich trud
nienawistna woń pogoni ich stąd.

Spoglądam z wysoka
w zakrwawionej kolczudze
na połamanych posągów
biały krąg
o którym z nich usłyszymy
pieśni wzniosłe,
o których z nich snuć będziemy opowieści długie,
o bitwie tej nie usłyszy nikt,
ni o pionkach jej największych...

------------------------------------------------------------------------------------------------

3 Ches(Marzec)

Silverymoon
wieczór

Nie pamiętała, jak dotarła do Wysokiego Pałacu, ani kto lub co ja zaprosiło. Niby przez mgłę widziała całą uroczystość, która była z goła przeciwieństwem bitewnego szaleństwa. A także przeciwieństwem pewnie teraz każdej świątyni i lazaretu, wraz z zapachami, wydzielinami i jękami rannych. Słyszeć i co usłyszała z przemowy jednej z Siedmiu Sióstr.

Nono.. drugie szlachectwo do kolekcji, ale to ja teraz będę szlachetna... i bogata bękarcica, jeszcze się wybrać do Everlund trzeba będzie po swoje przecie.

(***)

W milczeniu, siedząc w dalej części sali, przysłuchiwała się propozycji Alustriel, a także co adresaci owej propozycji mają do powiedzenia. Uwagę jej zwróciły kwestie poruszane przez Samotnika. Sama myślała tropić zwierzynę, która do swego pana może wracać, dość ostatnio miała masowej walki, gdzie ni ukryć się nie można, ni finezji Cienia ni finezji intelektu użyć.

(***)

3 Ches(Marzec)

Silverymoon
prawie północ

Wisielczy i cyniczny humor zdawał się dalej utrzymywać w jej żyłach, więc nie chcąc użerać się z “dziadziem Udo”, pomocników poprosiła o miksturę pajęczej wspinaczki, butelkę wiecznego dymu, dwa kołczany bełtów, linę wspinaczki, lunetę dobrej jakości, plączonożny woreczek i latarnię ujawnienia.

(***)

Kąpiel, po tym wszystkim co ostatniego dekadnia działo się w jej życiu, przyniosła wiele ukojenia. Nie zdecydowała się jednak aż korzystać z marmurowej balii i pokręteł ani wymyślnie pachnących mydeł, jakie i z Lonnavae pamiętała, w izbie oddając się ablucji. Podziękowała sobie za to słysząc w międzyczasie jakieś kłótnie dobiegające z łaźni.

Ha, dobrze że się tam nie osiadłam pysznie, pewnie jaki jednooki wykidajło czy inny barbarzyńca zabijaka tam dokazuje.

Wyjęła spodnie i bluzkę na przebranie, zmusiła się zjeść co dano, bo jeszcze ani chybi niedługo będzie z łyżki pożywienia korzystać. Wyjęła perłowy kamień loun, by jej rany podleczył. Z westchnieniem ułożyła się na łóżku. Zasnęła niczym człowiek, Nie dane jej było odpocząć w tym przybytku zbytku i luksusu...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=xcaIGLhM-9s[/media]

Nie było stąd wyjścia.


Widziałaś kamienny pokój o kształcie prostopadłościanu, który nie miał ni okien, ni drzwi, nie widniała ani jedna rysa czy wgłębienie na idealnie gładkiej i jednorodnej powierzchni, każdej z sześciu. Panowała tam nieprzenikniona cisza.

W jednym kącie siedziało z podkulonymi do siebie nogami, elfie dziecko o płowych szarawych włosach i nijakiej sukience. Głowię opierało o nogi, kryjąc twarz. Ale podobnie swego czasu wyglądałaś, to ty. Już nie pamiętasz, ile miałaś wtedy lat.

Przed skuloną w kącie postacią zmaterializował się znikąd srebrzysty urodziwy elf. Znałaś go.


- Chodź do mnie, jeszcze raz się zabawimy, przecież z tego i tak nie urodzisz kolejnych bękartów. – rzekł swobodnym melodyjnym tenorem, uśmiechając się jedwabiście i począł sięgać z wolna ręką ku niej.

Obok pojawiła się z nicości popielata karminowa mroczna elfka. Również i ją znałaś.



- Chodź do mnie, chodź juŻŻ, te blizny to nic, usunę je, podtuczę cię, o tak, będziesz znów mą cudną zabawką, na sto, dwieście, trzysta lat! – entuzjastycznym ale i władczym altem wyrzekła, także kierując rękę ku niej.

Obie postaci dalej wypowiadały słowa, lecz im dalej zmierzały ich dłonie ku dzieweczce, tym szybciej mówiły, przeradzając się w obłąkańczy jazgot.

Już miały ją dotknąć, gdy dzieweczka uniosła prawą rękę, w której trzymała kordzik. Poczęła dźgać i ciąć obie ręce, z których ran skapywała krew. Lecz ich wypluwanie słów nie zaprzestało, a ręce nie opadły, już za nogi chwytały, kordzik rozpaczliwiej miazgę krwawą czynił i..


Saebrineth przebudziła się w środku transu z szybszym biciem serca. Już więcej nie zasnęła, leżąc przytomna do ranka na łóżku.

Szlachetne jadowite piękno...

4 Ches(Marzec)

okolice Silverymoon
ranek

[media]http://www.youtube.com/watch?v=9a5L1OVMxrs[/media]


Nie odpoczęła nocną porą. Nic a nic.

Myślała, że ma to już za sobą, a tymczasem Neverwinter i Cormanthor przypomina o sobie najgorzej jak może. A może tych dwoje połączyło siły, by skuteczniej ją nękać, gdziekolwiek się ona znajdzie? Może, może.. ale jak tłumaczyć to, że zapadła się w stan snu, typowy dla ludzi? Ha..

Dobrze zrobiło jej spakowanie się i opuszczenie miasta, jazda konna i orzeźwiający dla niej lekki mróz, powrót znów do głuszy. Starała się jechać gdzieś niby z boku, ale jednak gdzieś pośrodku, pomiędzy innymi śmiałkami, na niektórych baczniejsze mając oko. Przy tymczasowym postoju wyjęła z dawna nie używaną fajkę, a także ziele do niej.

Samozwańczy przywódca jednej z grup, Raetar trzymał się na uboczu. Pominąwszy krótką wymianę zdań z elfką Vestigią nie odzywał się w ogóle. Trochę to nie pasowało do pozycji lidera drugiej drużyny, ale... im bardziej się przyglądała mu tym, dziwniejszy się wydawał. Czasami bowiem jego spojrzenie wydawało się nieludzkie. Jakby zamiast źrenic miał lustra odbijające to co widzi...Ale tylko czasami.
Za to cały czas wydawał się być lekko nieobecny, choć to również było złudne wrażenie. Bowiem wydawał się być świadomy obecności każdego stworzenia na ich drodze. Nawet królików ukrytych przy miedzy.

Niedaleko przystając Samotnika, kłębiące się opary fajkowego dymu odebrały Saebrineth rzeczywistą bytność. Lecz i jej oczy i uszy bacznie patrzyły i nasłuchiwały.


Nozdrza Raetara zadrgały lekko, gdy poczuł zapach dymu. Powol obrócił głowę w jej kierunku i spojrzał na nią. Przez chwilę w milczeniu bezczelnie gapił się na jej twarz. By później rzec.- Coś cię gryzie ? Masz wątpliwości co do tej... wyprawy?

Zawęziła sowie oczy, wypuszczając parę obłoczków o kształcie torusu w jego stronę.

- Mam swoje wątpliwości co do wyprawy, mam też wątpliwości... nie, jestem zdziwiona, dlaczego to ruszasz, na kolejną wyprawę pod patronatem Silverymoon. Zdajesz się być zmęczony tym miastem i jego problemami, iż aż nadto mu pomogłeś. - wyrzekła dość powoli melodyjnie i nisko. W sumie były to jej pierwsze od dłuższego czasu wypowiedziane słowa.
- Hmm... Powód. Można powiedzieć, że... ciekawość. Była tego powodem. Interesuje mnie pan wieży.- odpowiedź Raetara była dość... zagadkowa. Potarł podbródek spoglądając gdzieś przed siebie.- Zemsty na razie zaspokoić nie mogę. Bogactwa nie potrzebuję. Pozostała tylko ciekawość... która pcha mnie do przodu. Ciekawość dotycząca potęgi, która rozłożyła niemalże Silverymoon na łopatki. Czy to wystarczający powód ? Jak sądzisz ?

- Saebrineth. - przedstawiła się, nieznacznie przytakując. - Tak, ciekawość zaspokoić, zdobyć wiedzę o tym. To jest wystarczający powód.- Umilkła na chwilę, oddając się znów aromatom fajkowego ziela, poczym rzekła dalej. - Mam koncept, tyczący się władcy Wieży. A raczej, samej wieży. - błysnęły żółte ślepia przez smugi dymu.
- Jakiż to?- zapytał zaciekawiony Samotnik, po czym przypomniał sobie, że powinien się przedstawić. I dlatego skłonił się lekko i rzekł.- Raetar Delacross zwany też Samotnik z Czarciej Wieży.
- Kryształowy Relikt, inaczej zwany Crenshinibonem. Słyszałeś o czymś takim? - niemalże jej szept był niesłyszalny.
- Nie.. Nie spotkałem się z czymś takim w moich księgach.- słowom tym towarzyszyło skrócenie dystansu między nimi na bardziej intymny. Niemalże wyglądali w tej chwili jak dwójka zdrajców spiskujących za plecami reszty grupy. Choć, zważywszy na to że byli dobrze widoczni, trudno było ich posądzać o zdradę.

- A ja słyszałam od mego wuja w Waterdeep.. - na chwilę zatrzymała głos, nieważne dla sprawy było, że jej wuj był ojcem. - .. o artefakcie, chach, przeklętym szkiełku ukutym przez magię bandy liczów, który ma moc naginania do swej woli niepoliczalną liczbę istnień, która służy władcy reliktu. Służyć i do końca życia.. może dlatego tamten szaman, którego znalazła Vestigia, tak dziwnie się zachowywał. - zaznaczyła. - Do tego relikt pozwalał powołać do istnienia wieżę, w której władca ukrywał go, jak i siebie trzymał w ukryciu. A każda wieża inną była, jak wyobrażenie danego pana o niezdobytym przybytku. Ostatni, z tego co wiedział wuj, chciał Dziesięć Miast Doliny Lodowego Wichru wziąć w panowanie. Lecz armia orków, goblinów i ogrów została rozgromiona, i słuch zaginał o niewolniku relikatu, jak i wybawicielach. Wraz z reliktem. - przytaczała opowieść, wpadając w maniery językowe prawdziwego ojca.

- Acererak... Czy to imię pojawiało się w tej opowieści o tym relikcie ? -spytał Raetar w ciszy wysłuchując jej opowieści. Widać było zainteresowanie w jego spojrzeniu.

Lekko zmarszczyła brwi, pokręciła przecząco głową.

- [i]Nie znał wuj imion liczów, relikt był w posiadaniu początkującego młodego maga, zwącego się Akar Kessel. - odpowiedziała.
- Szkoda. Nie można jednak oczekiwać że za każdym liczem będzie stała znajoma czaszka.- w głosie Raetara było słychać nutkę rozczarowania. Niewielką nutkę. Po chwili czarownik zmienił temat.- A co ciebie pcha ku tej misji. Rodowe zobowiązanie? Bogactwo? Chwała?-

Spojrzała gdzieś w bok, większy kołtun oparów uwalniając.
- Ciekawość. Wystarczy mi też ona. - Odpowiedziała dość krótko, nie wyjawiając więcej zbyt wiele o swej osobie. Bo czy właściwie mogła powiedzieć coś konkretniej i więcej tak naprawdę, na cóż właściwie się na tą Północ udaje? A może..
- Pragnienia serca. Tym trzeba podążać, żeby potem nie żałować swej decyzji.- wydawało się że czarownik niezbyt uwierzył w tą ciekawość. Ale też i nie próbował dalej drążyć tego wątku.-Ciekawość.. należy do takich pragnień.

Zdawać się mogło, że złota iskra przemknęła przez mętne oczy elfki. Nie zdawało się jej, że coś musi odpowiedzieć na słowa Samotnika.

- [i]Co do reliktu, nie wiem czy ma taką moc, by więzić starsze smoki, i mythal naruszyć. Może znów Netherejczycy się bawią.. - wróciła do poprzednio roztrząsanego tematu. Cóż, gdybym to ja była panią Reliktu, nie powołałabym wieży z żelaza, by go w niej ukryć. A z znacznie trwalszej materii. - zakończyła.

- Nie traktowałbym nazwy aż tak dosłownie. Nie zobaczyłem bowiem samej wie..- Raetar nagle przerwał wypowiedź. Uśmiechnął się nieco ironicznie. - Chciałem przez to powiedzieć, że nazwa może być symboliczna. To nie musi być budowla z żelaza. I niekoniecznie musi być wieżą.Władca stojący za tą organizacją mógł wybrać taką nazwę z powodu tylko sobie znanych kaprysów i powodów.

- Zaiste, to jeszcze nie czas, by ostateczne wysnuwać wnioski, potrzeba nam więcej uzyskać informacji. - przyznała, aby zaraz potem się zakrztusić. -Ach, dość chyba już mi dymu fajki, rzadko to czynię, nie przywykłam. - blado uniosła kąciki ust i zgasiła fajkę.

- I słusznie. Nie należy być niewolnikiem. Ani władców, ani nałogów, ani żądz.- odparł z ciepłym uśmiechem czarownik i nie oglądając się za siebie, rzekł.- Reszta już zbiera się do dalszej drogi. I na nas czas.

- Tak, niewolnikiem władców żądz i nałogów się nie stać. A tak, nowy szlak nas urzeka, i dal oczy wabi. - wpółśpiewnie wypowiedziała, chowając do torby, co wyciągnęła, i głaszcząc grzywę danego jej karego konia, by zaraz potem wprawnie zasiąść w siodle i ruszyć w drogę.. przed sobą mając szkarłatnego tajemniczego elfa.

Ilisdur... Imię owiniętego czerwonym płaszczem elfa, wydawało się jej fałszywe. Żaden słoneczny elf nie zostałby nazwany tak prostacko. Imię dobre dla leśnych, albo dzikich elfów. Dość poznała ekstrawagancji i dziwactw swych księżycowych pobratymców, a podobno słoneczna gromada była w tym jeszcze doskonalsza.
Ilisdur od czasu do czasu rozglądał się dookoła, ale raczej z przyzwyczajenia, niż czujności.
Elf wydawał się coś rozważać w myślach, coś ważnego zapewne. Saebrineth pamiętała, że rozmawiał on krótko z Raetarem tuż przed wyruszeniem całej wyprawy. I pewnie ta krótka rozmowa była powodem tych rozterek. A może coś innego?
Fałszywe imię mogło oznaczać wiele... Wygnańca. Tajną misję lub wstydliwą. Mógł ukrywać się przed kimś, lub szukać uciekiniera. Tak czy siak, miał jakiś sekret.

(***)

Zapach dymu nieprzyjemnie podrażnił powonienie elfki. Nie była zdziwiona, gdy okazało się, że orcze gęby przyczyniły się do tego. Chciała dłużej przyjżeć się gromadzie, rozpoznać jakąś ważniejszą jednostkę, przywódcę, jednak dwóch czaromiotów już swe inkantacje zesłało.. Zasłoniła zakapturzoną twarz ramieniem na jedno tchnienie, znów potem spozierajac zwierzęcymi ślepiami, na dwie szalejące zawieruchy, i czekając aż ucichną, i czy ktoś je przeżył.
 
__________________
"Dzika, pierwotna natura niesie wezełki z leczniczymi ziołami; niesie wszystko, czym kobieta powinna być, co powinna wiedzieć. Niesie lekarstwo na wszystko. Niesie opowieści, sny, słowa i pieśni, znaki i symbole."

Ostatnio edytowane przez Allehandra : 17-05-2013 o 19:20.
Allehandra jest offline  
Stary 18-09-2012, 00:15   #170
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
iasto, stanowiące dumny klejnot północy, dawno zostało za plecami grupy śmiałków ruszających w pościgu ku grzbietowi świata. Kierowany wyczuciem dobrego interesu oraz napędzany przez możliwość zyskania bezpiecznej pozycji i zabezpiecznia bytu rodziny Wulfram nie narzekał. Był to tylko interes, nie kierowały nim szczytne pobudki czy idee. Przynajmniej tak mu się wydawało. Właśnie to sprawiało że można było na nim polegać. Połączenie doświadczenia i zdrowego rozsądku sprawiało że był najzwyczajniej w świecie skuteczny. Mijane ciała świadczyły o okrucieństwie ich przeciwników, oraz o zdrowym rozsądku. Orki nie znały litości nad rannymi kamratami gdy kwestia ich przeżycia zależała od jak najszybszego oddalenia się w mniej cywilizowane rejony świata. Opuszczając nieco trakt oddalił się nieco od grupy by opróżnić rozszalały pęcherz. Leżący w wysokiej trawie martwy posłaniec wydawał się być dla Wulframa kolejnym elementem wojennego krajobrazu.


Przez chwilę zastanowił się nad tym jak bardzo zobojętniało oblicze wojny w jego oczach. Przystanął na chwilę nad nieszczęśnikiem starając odnaleźć w sobie choć odrobinę współczucia. Jedyne co odnalazł do szczęście że to nikt z jego rodziny, czy nielicznego grona przyjaciół. W jego rozumowaniu człowiek który podejmował świadome ryzyko był kowalem własnego losu. - Żyj i walcz razem umieraj osobno. - Wypowiedział tylko stare powiedzenie. Równie dobrze mógł to być on.

(***)

Unoszący się nad spaloną wioską słup dymu tylko potwierdzał przypuszczenia wojownika o sytuacji na ziemiach opanowanych przez orki. Były to wypalone pustkowia. Przyjrzał się rzucaniu przez magów czarów ofensywnych, klarując swój plan.
- Potraficie, drodzy mistrzowie sztuki, obezwładnić kilka z tych bestii za wczasu ? Rozbrojenie tych dzikusów bez uśmiercania może być...irytujące nawet dla doświadczonego szermierza.- zakończył wpatrując się wyczekująco. Po co miał ryzykować gdy całą robotę mogli wykonać inni ? Było to dla niego zwyczejnie bardzo wygodne.
 
Grytek1 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172