Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-08-2012, 11:12   #131
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Późny wieczór. Caer Calidyrr.

Gdzieś w mroku wypełniającym komnatę dało się dostrzec ludzką twarz, oświetlaną przez wątły płomyk świecy. Delikatne, kruche, kobiece oblicze, po którego drugiej stronie kryła się najprawdopodobniej jedna z najbardziej obłąkanych osobowości Moonsahe.
Seere zdawała się śnić na siedząco. Jej powieki były mocno zaciśnięte, plecy wyprostowane. Dłonie ułożone na kolanach. Zdawała się pełna spokoju – wyciszona.
- Odnalazłaś ich?-ciszę zaburzył drżący, kobiecy głos.
Uzdrowicielka nie odzywała się przez dłuższą chwilę. W końcu powoli otworzyła oczy, skupiając spojrzenie na płomieniu świecy.
- Tak... Nie uniknęli naszego rytuału. Pozostawiają ślad. Bardzo wyraźny ślad. - z uśmiechem na twarzy, podniosła się do góry. Wykonała misterny gest dłonią, na co kilka pochodni uwieszonych na ścianach samoistnie zajęło się ogniem. W jednej chwili światło wypełniło wnętrze komnaty, odsłaniając zastawione słojami, puzderkami, suszonymi ziołami i innymi specyfikami regały. Dookoła świecy, ustawionej na podłodze, czarną mazią wymalowany był z pewnością posiadający magiczne właściwości krąg.
- Są w naszym zasięgu?- po raz kolejny zapytała czarnowłosa kobieta, opierająca się plecami o masywne, wzmacniane żelazem wrota.
- Niestety nie do końca... Są w puszczy na południe od Caer Calidyrr. Niestety coś... Coś blokowało zaklęcie. Nie jestem w stanie dostrzec ich wyraźniej.
-To może oznaczać...
-Mbarneldor i stary Elmethaar.
- dokończyła myśl czarnowłosej Uzdrowicielka.
- Jeśli chcą tam pozostać... To może być problematyczne Seere. Elmethaar nie jest pierwszym lepszym magiem. Musimy coś zrobić.
-Powiadomię nasze siostry, przebywające w tamtym rejonie. Może i znaleźli bezpieczne gniazdo, jednak dopóki się z niego nie wychylają nie są przeszkodą.
-A jeśli opuszczą elfi las, nasze siostry będą gotowe.
- dokończyła z satysfakcją w głosie czarnowłosa dziewczyna.
Seere przecisnęła się pomiędzy regałami w głąb izby, zbliżając się tym samym do okna, w który wprawiono kolorowe witraże. Zamek zazgrzytał nieprzyjemnie, kiedy Uzdrowicielka rozchyliła okiennice. Zimne powietrze wpadło do wnętrza pomieszczenia, wraz z kilkoma płatkami śniegu. Gdzieś za oknem, w dole dało się dostrzec rozświetlone setkami pochodni miasto. Mimo późnej już pory panowała w nim wrzawa, a odgłosy prac budowlanych docierały nawet pod mury zamku.
Seere wsunęła dłoń do skórzanego woreczka ustawionego gdzieś przy oknie, wydobywając z następnie z jego wnętrza garść wysuszonych, złocistych liści. Zbliżyła wypełnione nimi, zaciśnięte dłonie do ust i wyszeptała:
- Wrogowie Alabashaaran... Przewodzi im Gustav Bronith, sługa Żelaznej Twierdzy. Kryją się w puszczy elfów. Zabić i odebrać karty wydarte z Księgi Pierwszej.
Wyciągnęła ramiona, pozwalając by wiatr porwał ze sobą drobne, częściowo pokruszone liście. Śledziła wzrokiem jak tańczą w powietrzu, aż w końcu znikają gdzieś w ciemności zmierzchu. Wtedy też dosłyszała stłumione głosy, gdzieś na dziedzińcu zamkowym przed nią.
- Nie jestem złodziejem! Mogę pomóc... Zabierzcie te ostrza! Na cycki Sune! Posłuchajcie mnie! Jestem Grig! Przecież mnie znacie, mam informacje o Gustavie. Znam go! Chcę mówić z majordomem!.
Kilku strażników wprowadziło na dziedziniec skrępowanego linami, opasłego karczmarza. Rzucał się niczym dzikie zwierze, cały czas obnażając przetrzebioną szkorbutem jadaczkę.
Twarz Seere ponownie rozpromienił uśmiech. Tym razem był on jednak pełen jadu. Złowieszczy można rzec.
- Chcę porozmawiać z tym człowiekiem. Zaaranżuj spotkanie w sali tronowej. Jak najszybciej.
Czarnowłosa ukłoniła się jedynie w odpowiedzi, po chwili znikając gdzieś za potężnymi drzwiami komnaty Uzdrowicielki.


Noc. Mbarneldor.
Późna godzina niewiele zmieniła w ogólnej „prezencji” wioski. Uliczki były równie puste co za dnia. Wszędzie panowała ta sama cisza... Może jedynie wszechogarniająca ciemność nadawała temu miejscu nieco bardziej złowieszczy wyraz. Domostwa ustawione u stóp wielkiego drzewa przypominały już dawno wyludnioną wioskę. Jedynie pałac i budynki uczepione konaru buku odznaczały się na tle osady jarzącymi się punktami w postaci lamp.
Słaby blask słońca, jak to zimą, dość późno i mozolnie wpełzł na nieboskłon walcząc ze stale obecnym księżycem. A gęste korony drzew zadbały o to by do leśnego runa, gdzie umiejscowiona była enklawa, dotarł jeszcze później.
Gustav przez całą noc przewracał się z boku na bok. Co prawda lokum zaoferowane im przez Elmethaara nie było odstręczające. Stara, zakurzona willa po jednym z wielkich rodów dała im duży komfort - w tym osobne komnaty. Łóżka co prawda były zakurzone i dawno straciły swoją miękkość, biorąc jednak pod uwagę charakterek elfa-władcy mógł im się trafić o wiele mniej przytulny loszek.
Jego myśli cały czas krążyły dookoła Laony. Dlaczego została tak potraktowana przez władcę Mbarneldoru? Wszak to raczej ich, ludzi czystej krwi powinien się brzydzić bardziej, niżeli istoty z domieszką tej „szlachetnej”. ”Czy jest bezpieczna? Czy nie stała się jej krzywda? Psia jego mac, cały czas mam złe przeczucia...”- powtarzał w swych myślach przez długie, bezsenne godziny. W końcu jednak zmęczenie wzięło górę. Jego świadomość rozpłynęła się, niczym zamek z piachu ustawiony na plaży. Porwany przez żywioł. Śnił o rzeczach wspaniałych – starej miłości, która niczym zadbane ostrze nigdy nie zardzewiała w jego sercu. O wspólnych chwilach... Pojawiły się jednak i straszne sceny. Przebłyski świadomości z podziemi zamku, których w tamtym momencie sam nie był chyba świadom. Jego ciałem wstrząsnęła trwoga. Czy jednak było to coś złego? Chyba jedynie głupiec w takiej sytuacji nie czuje lęku. Ważne jednak by ten napędzał do dalszego działania, miast paraliżować. Pozostawiać w bezruchu i przerażeniu.
Z nie tak głębokiego snu przebudziło go ciche mruczenie... A może było to warczenie?
Otworzył oczy siadając na wielkim, małżeńskim łożu z baldachimem. Jego wciąż nie przebudzony wzrok zlustrował otoczenie – sporą sypialnię, wypełnioną meblami okrytymi teraz kawałami białego, a raczej poszarzałego materiału. Niepokojące dźwięki ucichły, jednak serce wojownika biło dalej jak szalone.
- Coś tu jest nie tak...-- wyszeptał pod nosem, zerkając na złożoną w kupkę zbroję, gdzieś pod oknem. Podźwignął się z wygodnego łoża, potrząsając głową. Senne otępienie powoli opuszczało jego świadomość. Skierował swoje kroku ku drzwiom i uchylił je lekko. Jego twarz wygięła się nie przyjemnie wraz z wyciem starych, niezadbanych zawiasów. Przed jego drzwiami znajdował się korytarz, prowadzący ku wspaniałym, okazałym schodom. Budynek im przeznaczony posiadał wiele pokoi, przy czym sypialnie znajdowały się jedynie na pierwszym piętrze.
Rycerz drgnął lekko, kiedy ciszę zaburzyło niepokojące, ohydne sapanie. Odruchowo ułożył dłoń w miejscu, gdzie nie tak dawno znajdowała się rękojeść jego miecza...- Pies by Cię chędożył blady elfie...- warknął w myślach napotykając dłonią pustkę. Głęboki oddech, a następnie pchnął mocniej drzwi. Te zawyły niczym chór starych dewot na jednej z uroczystości Pana Poranka. Wcisnął głowę między ramiona spodziewając się... ataku? Dziwaczne dźwięki z pewnością nie zapowiadały nic dobrego. Spodziewane jednak nie nastąpiło.
Dalej nieco skulony ruszył korytarzem w kierunku sypialni wybranej przez Coena. Fakt, iż drzwi były uchylone zaniepokoił go. Nie zwlekając rozwarł drzwi, a przed jego oczami ukazało się opustoszałe, równie bogate co jego, łoże.
- Coenie? Jesteś tutaj?- wyszeptał rozglądając się po izbie. Odpowiedziała mu jedynie cisza. ”Następnym razem prędzej pozwolę sobie stracić głowę niż oddam miecz”- sapnął w myślach.
Wtedy też ponownie usłyszał niepokojące warczenie, a po nim skrzypniecie starych schodów. Niemal natychmiast uskoczył na korytarz, zwracając się przodem w kierunku wejścia na piętro.
- Coen? Do jasnej cholery, gdzieś Ty był?- zapytał dalej szepcząc rudzielca, który zastygł w bezruchu wsparty o rzeźbioną poręcz.
- Ja?... Ja byłem... Ten tego, no... Ale, co to jest?- alchemik wskazał palcem gdzieś za plecy rycerza, na co ten natychmiast odwrócił się na pięcie...
Gdzieś w ciemności na końcu korytarza dało się zobaczyć niemal całkowicie zlany z cieniem kształt. Z pewnością humanoidalny. To właśnie z tego kierunku dobiegało ciche sapanie.
- Coenie! Do mojej izby, natychmiast!- wrzasnął samemu kierując się we wskazanym kierunku, przez cały czas jednak będąc zwróconym ku niepojącemu cieniowi.
Przerażony Coen wysłuchał polecenia i ze stłumionym piskiem wpadł do pokoju Gustava.
Sam Bronith, stojąc już w progu swej sypialni zmrużył oczy stwierdzając z niepokojem:
- Ka...Kaisombra? To...To Ty?
Odpowiedziało mu jednak jedynie przeraźliwe wycie, niczym dzikiego zwierza. Zlana z cieniem sylwetka rzuciła się w jego kierunku z niesłychaną prędkością, tak iż wojownik zdołał jedynie zasłonić twarz ramionami. Poczuł silne pchnięcie, i miażdżący kości uścisk. Poszybował w kierunku schodów, po których w śmiertelnym uścisku stoczył się wraz z napastnikiem. Przed oczami widział jedynie czarny strój, maskę naciągniętą na twarz i wściekłe, przekrwione oczy wpatrujące się w niego niczym w bezbronną sarnę.
Ich ciała stoczyły się po schodach w dół, aż przed drzwi wejściowe. Wtedy to nadwyrężony ciosami schodów rycerz napiął mięśnie i uderzając nogami wyrzucił napastnika w kierunku drewnianych wrót, rozwierając je jego plecami. Trzasnęły głośno otwierając się. W tej samej chwili do wnętrza budynku wdarło się chłodne, zimowe powietrze. Blask księżyca musiał znaleźć sobie lukę w koronach drzew, gdyż oświetlało on dokładnie obszar u drzwi posiadłości upewniając tym samym rycerza co do tożsamości napastnika.
- Kaisobra!? Seth!? Co Ty wyprawiasz do cholery!?
Odpowiedziało mu jedynie głośne dyszenie. Skrytobójca wpatrywał się w rycerza niczym drapieżnik w bezbronną ofiarę, przez cały czas gotowy do ataku. Skrawek materiału przesłaniający część jego twarzy opadł, odsłaniając pokryte pianą usta. Gustav doskonale pamiętał to spojrzenie. Wszak nawiedzało go nie raz tej nocy we śnie. Było to spojrzenie obłąkanych ludzi z lochy pod Calidyrrem...
- Ocknij się! To ja! Gustav!
Kaisombra zawył niczym zwierz, wyciągając szyję górę. Wystawił przed siebie dłonie – niby szpony i już był gotów rzucić się do ataku, kiedy w powietrzu świsnęły strzały wstrząsając następnie jego strzałem. Gustav przypatrywał się jak kolejne groty wbijają się w plecy skrytobójcy powalając go ostatecznie na ziemię.
Rzucił się w kierunku obalonego sprzymierzeńca, pozwalając by blask księżyca otulił i jego ciało. Padł na kolana ujmując w ramiona zwiotczałe ciało. Twarz Setha pobladła. Z ust sączyła się krew, zaś przytomne już oczy wpatrywały się w jego twarz.
- Co... Co się stało? Co... Co ja zrobiłem?- wyszeptał Kaisombra zaciskając dłonie na przedramionach rycerza.
- Trzymaj się. Wezwiemy Baela... Zaraz przestanie boleć. Zaraz wszystko będzie dobrze... To musiał być ten przeklęty rytuał. Pamiętasz coś? Spokojnie... Wezwijcie Baelraheala!- wrzasnął w mrok Gustav.
- Ni...Nie Gustavie. Nie... Nie boli. Już nie boli. Prze...Przepraszam. Zawiodłem... Zasłu...guję...- ostatnie słowa uleciały z niego wraz z życiem.
Bronith wpatrywał się w jego pełną spokoju twarz przez dłuższą chwilę. Właśnie w tej chwili stracił kolejnego sojusznika. Nie obcego najemnika... Kogoś, kogo znał od lat. Kogoś, kto tak jak on był oddany sprawie i Arminowi Dugthaarowi. Czy każdego z nich czekał taki los? W Śmierć, poprzedzona przez ohydny szał?
Usłyszał kroki, a po chwili blask księżyca odkrył przed jego spojrzeniem postać Elmethaara w towarzystwie kilkunastu łowców.
- Bardzo nie podoba mi się fakt, iż sprowadziliście ten obłęd na moje ziemie, Panie Bronith. I zapamiętajcie... Nie będę zadawał pytań. To...- wskazał podbródkiem ciało utrzymywane w ramionach przez Gustava.- Jest jedyna łaska na, którą w takiej sytuacji możecie liczyć. Zabierzcie ciało do podziemi pałacu.- zwrócił się już do łowców.- Przy śniadaniu wasi towarzysze zostaną powiadomieni o tym zajściu.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 14-08-2012, 22:40   #132
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
Niziołek wyłonił się z ciemnego pomieszczenia i ukłonił.

Zaklinaczka raz jeszcze przemieliła w głowie jego nazwisko i zmrużyła lekko oczęta gdy skojarzyła.
- Shilvo? Foscaro ... Blask Jutrzenki? - dopytała się bez ogródek mężczyzny który się jej kłaniał.
Mały, czerwony smoczek wylądował łagodnie na jej ramieniu i ułożył wygodnie, wcześniej wygniatając miejsce i wbijąc pazurki w specjalnie przygotowane dla niego miejsce. Standardowo owinął swój długi ogonek wokół szyi Laony i przyglądał się wszystkim obecnym z uwagą i wredotą, chyba na stałe przymocowaną do pyszczka.

-We własnej osobie.- Mimo woli skrzywił się na dźwięk swego imienia. Nadal nie potrafił pogodzić się z przeszłością.
Wiecznie nękany natarczywymi wspomnieniami, brodził wśród odmętów wątpliwości. Uciekał. Cały czas uciekał. I pił. Pił, żeby zapomnieć po co ucieka.

Wódy! Dajcie wódy! Wódy!

Pierwsze krople potu wystąpiły na jego poznaczone zmarszczkami czoło. Nie zważając jednak na palącą potrzebę schlania się w trzy dupy, kontynuował:
- Jestem mile zaskoczony faktem, że tak piękne damy zechciały odwiedzić... Skromne progi biednego Shilvo.
Na moment przyjął minę zbitego pieska. Efekt może i byłby lepszy, gdyby nie szpetna blizna, ziejąca z pustego oczodołu.
-Selene, złodko moje, czy nie zechciałabyś przedstawić mi swej uroczej... - zaniemówił na moment, dostrzegając czerwonołuskiego gada skąpanego w burzy kasztanowych włosów półelfki - ... Towarzyszki? - dokończył niepewnie.

- Ależ tak, przepraszam. To jest nasz niecodzienny gość - Lady Navell. Przybyła tu szukać odpowiedzi na kilka swych pytań. - Selene uśmiechnęła się mimo lekkiego skrzywienia wcześniej, wywołanego zapachem z wnętrza świątyni. - A to - wskazała dłonią z entuzjazmem, może nazbyt wielkim jakby chciała ukryć dotychczasowy wizerunek jaki sprawiło mieszkanie z robaczkami. - Silvo Foscaro, postać którą dane było wam obejrzeć w moim przedstawianiu.. no.. może troszkę teraz bardziej rzeczywistą. Jeden z niewielu mieszkańców Mbarneldor który nie jest elfem.. Nie wiedziałam jednak że mieszka teraz w takich warunkach.. - Zmierzyła niziołka czułym wzrokiem, zmartwiła się i przeczesała dłonią włosy.

-Że co? Przedstawienie? O co znowu... - W sumie to wszystko było mu jedno. Przywykł do podobnych ekscesów, odkąd banda rozwydrzonych bachorów upodobała sobie wybijanie szyb jego gorzelni. - Zresztą to nieistotne.

Machnął ręką od niechcenia po czym zwrócił się do drugiej z kobiet:
-Lady Navell to dla mnie zaszczyt. Czuję się zobowiązany zaprosić do środka - subtelnie obniżył głos, wymuszając na rozmówcach wytężenie słuchu - zbyt wiele wścibskich uszu, by prowadzić swobodną konwersację. Oczywiście bez urazy panno Selene.
Zatem jeśli nie odrzucają was te spartańskie warunki...

Selene zareagowała błyskawicznie.
- Przyjmę was w pałacu, a przy okazji porozmawiam sobie z ojcem na temat tego co wyczynia. Muszę sobie z nim kilka spraw wyjaśnić.

Zaklinaczka zmarszczyła brwi gdy zobaczyła miną jaką ów niziołek zrobił słysząc pełne brzmienie jego nazwy. Domyśliła się, ze popełniła jakiś błąd... cóż, zapisała to tylko w pamięci i obiecała że nie popełni już więcej tego samego błędu...

Skłoniła lekko swą głowę gdy była przedstawiana znakomitemu... niegdyś fechmistrzowi. Teraz wyglądał na zabiedzonego pijaka, ale mimo wszystko nie przeszkadzało jej to jakoś. I z takimi można było znaleźć wspólny język, czy współpracować - już tego to się nauczyła.
Na krótką chwilę wróciła pamięcią do przedstawienia jakiego była świadkiem ... zapamiętała go, ale skoro wtedy to była iluzja, to teraźniejszość wydawała się zaklinaczce bardziej istotna.

Uśmiechnęła się pięknie do Silvo.
- Mnie również jest bardzo miło Cię poznać panie Foscaro... I Selene, - zwróciła się miło do elfki - dziękuję za ponowną ofertę, ale jakoś ... nie ciągnie mnie do pałacu, więc ... - wzruszyła ramionami - Skoro pan Shilvo mówi że ugości, to ja chętnie skorzystam, ale jeśli to jakaś pilna sprawa, to nie krępuj się, jak by co, to wszyscy wiedzą gdzie mnie szukać.

Niziołek słysząc słowa półelfki uśmiechnął się pod nosem. Od razu widać było, że kobita ma jaja
Stanął więc w przejściu i zgodnie z dworską etykietą, zapraszającym gestem wskazał wnętrze budynku.

Z każdym krokiem panny Navell, cierpliwie obserwował łuskowatego stwora spoczywającego na jej ramieniu. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w oczach tej gadziny tlił się płomyk inteligencji, zabarwiony szczyptą wredody...
By zmyć gorzki posmak niedowierzania, postanowił rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące natury tegoż niezwykłego stworzenia. Wystawił do mijającego go gada, przebarwiony język, nadając tym samym swej pomarszczonej twarzy kwaśny wyraz...
Ledwo uskoczył przed płonącym glutem, mknącym wprost na jego przerażoną gębę. Rozszerzył oko ze zdziwienia.
-Ssssmok! - Spojrzał niepewnie w stronę swojej niezwykłej aparatury i aż stęknął z przerażenia. W jednej chwili uświadomił sobie jak bardzo jest trzeźwym.
Wypruł do przodu, trącając po drodze chaotycznie porozrzucane przedmioty, by w końcu pochwycić grubą wełnianą narzutę, która w chwilę później wylądowała na pokaźnej kolekcji bimbru.
Widząc minę Laony, posłał w jej stronę wymuszony uśmiech, po czym jakby zdzielony w łeb przez natarczywą matkę, doskoczył do zasyfionego stołu. W drodze złapał rogi nadgryzionego przez czas obrusu i długo nie myśląc zwinął całą zawartość drewnianej ławy do zaimprowizowanego worka, który po krótkiej chwili wahania grzał miejsce w kącie izby.
Zadowolony z siebie podsunął w miarę czyste krzesło i wskazał je właścicielce wrednej gadziny.
-Usiądź proszę. Może i nie są to królewskie standardy, ale dla prostaczka takiego jak ja wystarczya...
Z zażenowaniem spojrzał w stronę okna, gdzie ziała wielka, nieprzyjemna dziura po kamieniu. Tej nocy bachory miały znowu ubaw... Pierdolne kutasy!
W takich chwilach jak ta żałował, że zdąrzył wytrzeźwieć.
-Napijesz się czegoś? Bo ja chętnie.

Ruszył w stronę buteleczek z trunkiem własnej produkcji, szukając jak najlepszego rocznika...
-Co powiesz na Malborskie Lato? O! Albo coś w sam raz na tę okazję... Cycki Selune! - pochwycił zakurzoną flaszkę - Moje najsłodsze dzieciątko...


- Ehh.. - Elfka westchnęła nieco zakłopotana wyborem Laony. Nie wiedziała czy kobieta rzeczywiście nie przejmuje się tymi warunkami, boi wrócić do pałacu i spotkać jej ojca, czy też ma inny powód dla którego chce zostać w cuchnącej gorzelni. Ostatecznie jednak ona dała jej wybór, jeśli Lady Navell wolała zostać... cóż dzieckiem już nie jest i Selene miała zamiar uszanować jej decyzję. - Jak uważasz moja droga, ja.. mimo wszystko pójdę do domu rozmówić się z tatą. Shilvo kochanie, zatroszcz się jak możesz o naszą nową znajomą... i posprzątaj tu, Mbarneldor nie może tak się prezentować.

Selene zerknęła jeszcze za siebie, uśmiechnęła się lekko i poszła wprost w stronę pałacu, niczym nadchodząca burza.
 

Ostatnio edytowane przez Glyswen : 14-08-2012 o 22:42.
Glyswen jest offline  
Stary 15-08-2012, 21:57   #133
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Miłosiernie obyło się bez koszmarów, wspomnień z podziemi zamku czy walk z drowami. I tak odczuwał w kościach zmęczenie … może nawet nie tyle zmęczenie co znużenie i cicho przeklął Elmethaara i jego zaklęcie odzierające go z efektów wzmacniającej mięśnie modlitwy. To mu o czymś przypomniało - sięgnął błyskawicznie po plecak, otworzył go, zanurzył w nim dłoń i z ulgą wymacał znajomy kształt drzewca Błogosławionej Glewii. Magia Elmethaara na szczęście nie uszkodziła trwale działania poręcznego plecaka i teraz już spokojniej sprawdzał kolejne rzeczy w nim ukryte. Położył się na powrót na posłaniu, sięgnął do szyi. Obok symbolu Corellona Larethiana, na rzemyku zawieszony był mniejszy, otwierany medalionik i Baelraheal wyszukał opuszkami palców drobną rysę, podważył paznokciem. I wpatrzył się w kunsztownie wykonany portrecik.



Dziewczyna nie przypominała matki, po prawdzie jej buzi dużo bliżej było do jego twardych rysów niż do miękkich konturów twarzy Erulaeriel. Opuszkiem palca wskazującego niemal dotknął włosów, ale w ostatnim momencie cofnął go. Mógł zniszczyć wizerunek.

Zastanawiał się co Poranna Rosa właśnie robi. Westchnął, zdając sobie sprawę że zapewne nie przebywa tam gdzie przebywać powinna, i kto wie, może właśnie wałęsa się nad Sember, znając jej niespokojnego ducha. W tym akurat była podobna do matki. W zasadzie … do niego również. Naprawdę mało któremu obywatelowi Evermeet zdarzyło się wybrać do Cormanthoru, a on już kilkanaście razy krążył pomiędzy oboma Elfimi Dworami - starym i nowym. Sember... Zacisnął szczęki pamiętając jak jest tam niebezpiecznie. Nade wszystko zaś nie dopadł jeszcze Manveru...

Zacisnął zęby aż do bólu szczęk. Musiał, MUSIAŁ wyzdrowieć i dotrzeć na kontynent. Zdecydowanym ruchem zamknął medalionik i podniósł się na równe nogi. Z plecaka wyciągnął zestaw uzdrowiciela i parę innych drobiazgów. Broń i zbroję zostawił, nie wybierał się dziś na wojnę. Tylko rękawice wcisnął za pas. Otworzył drzwi i spojrzał na strażników, skinął im na powitanie.
- Dzień dobry. Chcę odwiedzić szpital - powiedział spokojnie.
- To musi poczekać, kapłanie. Polecono nam abyśmy przekazali Ci wiadomość od Wielkiego Elmethaara. Dotyczy twych ludzkich towarzyszy...- elf zawahał się zerkając na swojego towarzysza.- W nocy doszło do niepokojącego incydentu... Jeden z waszych towarzyszy wpadł w szał, zaatakował pozostałych i opuścił teren posesji im przeznaczonej. Został... Usunięty.
Baelraheal stanął w miejscu, przesunął spojrzeniem od jednego do drugiego. “Usunięty.” Niektóre słowa mają łagodniejszą wymowę od innych.
- Dokąd mam iść? - zapytał ponuro.
- Wielki Elmethaar pozwala wam udać się do ludzi. Do ich lokum, jeśli macie takie życzenie. Jeśli nie... - ustąpił drogi.- Możecie śmiało ruszać do chorych.
- Po kolei więc - skinął głową i ponuro, ze ściągniętą twarzą ale i nie zwlekając, ruszył przed siebie. Dzień nieźle się zaczął … ale jak to wiele razy miało już miejsce w jego życiu, przekonał się że do jego końca pozostało jeszcze wiele czasu na przykre niespodzianki.
W drzwiach okazałej posiadłości oczekiwał Gustav. Widocznie zdołał wypatrzeć nadchodzący “kordon” na czele z Baelrahealem nieco wcześniej. Zdawał się skrajnie zmęczony - blady, z widocznymi sińcami pod oczyma.
- Dobrze, że jesteście Baelrahealu. - wypowiedział ochrypłym głosem, zapraszając kapłana do środka.
Nawet zwykłe “dzień dobry” brzmiało nie na miejscu, więc słoneczny elf jedynie skinął głową i wszedł. Po prawdzie trochę mu ulżyło gdy zobaczył że Gustav przeżył … pytanie więc który z dwóch pozostałych padł ofiarą rytuału … najwidoczniej rytuału, napomniał sam siebie. Powody mogły być różne.
“To dziwne, Kaisombra? Kaisombra jako pierwszy uległ?!” - zdumiał się gdy ujrzał żywego i zdrowego Coena. Zdumienie było podszyte dreszczem zgrozy - skrytobójca najmniej czasu spędził w dymie i zasięgu klątwy... “Nie, zaraz, Coen również nie szedł z nami przez podziemia...”
- Co się wydarzyło? - zapytał.
- Przebudziły mnie... dziwne dźwięki. Sapanie i warczenie. Myślałem... Sam nie wiem co. Rozumiesz mnie chyba, w takich chwilach się nie myśli - trzeba działać. - wzruszył bezradnie ramionami.- Coen udał się na stronę, nie zastałem go w jego izbie. Ale...Ale na korytarzu czekał... Seth. Dziki, agresywny. To on wydawał te dźwięki. Rzucił się na mnie... Spadliśmy ze schodów. Zdołałem jednak wyrzucić go za siebie. - spojrzał w kierunku drzwi.- Na zewnątrz. Tam... Oni o nic nie pytali, Baelu. Po prostu go zabili i zabrali ciało. - mężczyzna zwiesił głowę. Stracił kolejnego towarzysza. Tym razem dużo bliższego jego pochodzeniu. Wiernego sługę lorda Dugthaara. - Powiedz... Jak to możliwe, że Kaisombra... Że to on z nas wszystkich jako pierwszy padł ofiarą tego rytuału?
“Sam sobie zadaję to pytanie” - miał na końcu języka, ale to mogłoby do reszty zniszczyć pewność siebie Coena i Gustava. Uśmiechnął się z trudem.
- Przypadek, może choroba go osłabiła, zmęczenie lub coś w tym rodzaju.
- Mam inną teorię...- za plecami usłyszeli znajomy, chociaż niezbyt lubiany głos Elmethaara. Gustav popatrzył na elfa stojącego w progu niemal z nienawiścią, wciskając przy tym głowę między ramiona - niczym zaszczute zwierze. - Moim zdaniem nie ma znaczenia jak długo przebywaliście w przeklętym miejscu. - formułował zdania w sposób wręcz encyklopedyczny, bezosobowy i pozbawiony empatii.- Najważniejszym mogło okazać się jakieś zaklęcie ochronne, którego użyłeś kapłanie. To jak długo działało ono na każdego z członków Twojej drużyny. Widocznie miało ono pewien, zbawienny wpływ na wasze organizmy. Domniemam jedynie... Znam się na magii, ale fizjologia, szczególnie ludzka, nigdy specjalnie mnie interesowała.
- Możliwe, panie - Baelraheal skinął głową, decydując się zignorować zachowanie Gustava - rozumiał go, ale w niczym to teraz nie mogło pomóc. - Przez większość czasu w podziemiach znajdowaliśmy się pod ochroną kręgu wymierzonego przeciwko wszelkiego rodzaju złowrogim mocom. Niestety, zbyt słabym by powstrzymać klątwę, najwidoczniej.
- Taaak... to ma sens. Może ustaliłbym więcej, gdyby przyszło mi badać żywą istotę zamiast podziurawione truchło. Nie jestem zadowolony z tego, iż przynieśliście to tutaj ze sobą. Od tej pory każdy z was będzie pod szczególną... obserwacją. Chcę by pozostało jasne - każdy akt tego rodzaju będzie przerywany w identyczny co ten, zeszłej nocy sposób. - Elmethaar skierował swoje spojrzenie na Gustava.- Nie z zawiści, o jaką mnie podejrzewasz człowieku. Obiecałem dbać o swój lud i mało na to wpływają problemy Twojego. - powrócił do kapłana.- Jeśli chcecie, mogę wam oddać to co zostało z człeka...
Gwardzista Boga splótł ramiona na piersi i przez dłuższą chwilę przyglądał się Elmethaarowi.
“Może ustaliłbym więcej, gdyby przyszło mi badać żywą istotę zamiast podziurawione truchło.” Ciekawiło go czy władca Mbarneldoru był w stanie wyczuć ironiczny wydźwięk swoich własnych słów. Po co Baelraheal prowadził oszalałego gwardzistę przez taki kawał drogi, dbał o niego i pilnował, jak nie po to by poszukać rozwiązania? Nie odezwał się jednak, co się stało to się nie odstanie, choć i dzisiejszy poranek zakarbował sobie w pamięci. Swoją drogą Elmethaar mógł być fizycznie niezdolny do uznania że popełnił błąd.
- Pochowam go, panie - powiedział - Po tym jak zajmę się chorymi. Jeśli twoja oferta jest nadal aktualna co do przewertowania księgi, dostarczę ją gdy tylko skończę. Porozmawiamy później, mości Gustavie, pozostańcie tutaj i postarajcie się przespać, obaj. Panie - skłonił głowę przed władcą osiedla i poczekał na komentarz. Gdy księżycowy elf odwrócił się na pięcie, on również wyszedł. Miał do pogadania z Gustavem, ale na pewno nie przy Elmethaarze.

Zmierzał szybkim krokiem do szpitaliku osady, zamyślony i nie zwracający uwagi na strażników.
- Czas nam się kurczy - wymamrotał pod nosem.

W przeciwieństwie do rozmowy z Elmethaarem przywitał się miło i z uśmiechem na twarzy z uzdrowicielkami i chorymi, nie dając poznać po sobie ponurych myśli. Miał w tym wprawę. Dzięki łasce Corellona usunął truciznę z ciał tropicieli i zaleczył ich rany, pomniejszymi zaklęciami leczącymi wspomógł tych którzy nie ucierpieli tak bardzo. Wypróbował kombinacje modlitw przełamujących paraliż i choroby na starszych Tel-quessir, ciekaw efektu. Wiedział że dla długowiecznych, przywykłych do sprawności elfów postępujące oznaki starości to smutny objaw, jak zresztą dla przedstawicieli każdej rasy; elfowie potrafili znieść to z godnością dlatego też nie uderzał w pocieszający ton, podszedł do problemu jak do każdej innej dolegliwości. Pożartował chwilę z uzdrowicielkami, którym ujął chyba przez ostatnie dwa dni sporo obowiązków i zmartwień. Nie był od tego by nie spróbować odrobiny flirtu - to że Elmethaara nie cierpiał nie oznaczało że antypatią darzył mieszkańców Mbarneldoru, a uzdrowicielki polubił i szanował za ich poświęcenie w leczeniu potrzebujących. Trochę się już nauczył o życiu i wiedział że nie tylko gładkie liczko się liczy. Oczywiście, to że Erulaeriel miała naprawdę gładkie liczko nie przeszkadzało mu ani trochę. Problem z nią tkwił w czym innym.

Ruszył do świątyni. A raczej pozostałości po niej. Tak jak poprzednio zapadł w ponure milczenie ledwo opuścił szpital, i tak samo ignorował obecność pilnujących go łowców. Zacisnął zęby widząc ruinę w jaką przybytek Rillifane Rallathila popadł i bez pośpiechu wkroczył do wnętrza.

Napomniał się że pewne sprawy są ważniejsze od innych. Jeśli mieszkańcy Mbarneldoru tak bardzo utracili wiarę że nie potrzebowali świątyń to była to ich sprawa - wiedział gdzie przybytki są trzymane w większej estymie i tam właśnie docelowo zmierzał. Jednakowoż było mu żal gdy oglądał opuszczoną i zdewastowaną budowlę. Miał nadzieję że Laona tutaj NIE MUSIAŁA nocować...

Nadzieje rozwiały się niczym poranna mgła. Co prawda nie dostrzegł półelfki, ale plecak i inne rzeczy zdradzały że faktycznie było to lokum zaklinaczki tej nocy. Baelraheal nie poruszał się zbyt cicho, ale mimo wszystko nie przewidywał by jedyna obecna w … dawnej świątyni … osoba go usłyszała - niechlujny nizioł o mało co się nie utopił w resztkach zawartości miski w której nurzała się jego facjata. Kapłan powinien wyjść, ale niecierpliwość go paliła, a i strach również. Podszedł do ławy i niziołka, szarpnął go za ramię.
- Dzień dobry, śpiąca królewno - mruknął do pijaczyny. Odsunął się na wypadek gdyby niziołek okazał się zbyt … zamaszysty … podczas budzenia.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 15-08-2012, 22:36   #134
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
Pierwsze szarpnięcie.
Nerwowe wyczekiwanie końca.
Drugie szarpnięcie.
Świat brutalnie daje o sobie znać. Feria bólu eksploduje w otępiałej głowie.
Trzecie, czwarte, piąte.
Wzbierająca złość... właściwie na co?

Wielka legenda Moonshae, niezrównany szermierz i kochanek w jednym podnosi swe wycięczone oblicze znad brei beztrosko gnijącej w drewnianej misie.

Foscaro.


Nazywa się Shilvo Foscaro. Jeszcze nie zapomniał. Nigdy nie zapomni...

Kolejny nawrót wściekłości. Tym razem na samego siebie...

Niziołek spojrzał niechętnie w stronę nie oczekiwanego gościa.
-Zamówienie będzie gotowe nazajutrz, a teraz jeśli łaska nie truj mi pan du... - Urwał w połowie dostrzegłwszy ciemniejszy odcień skóry elfa. -Gdzieś ty się tak opalił bratku?

- No po manierach sądząc to raczej nie jesteś krewniakiem tych trzech karczmarzyków z “Ptaka i Dzieciaka” - Gwardzista Boga przypomniał sobie wesolutkich gejów z przedmieść Calidyrru, i karczmę w której wieczerzał z Lairiel. To sprawiło że na chwilę wyszczerzył zęby. Zaraz jednak uśmiech zniknął.
- Szukam Laony Navell, nocowała tu może?

Shilvo zmarszczył brwi, jakby w geście głębokiej konsternacji.
-Laona Navell... Czarnowłosa piękność, otulona ciasnym, bordowym kubraczkiem z tymi zabawnymi frędzlowatymi kutasikami w talii i podła gadziną na ramieniu?

- Ta sama
- odpowiedział Baelraheal, dziwiąc się pewnej … kwiecistości stylu nizioła.

-A to nie znam. - Pijaczyna wyszczerzył pożółkłe ząbki w podłym uśmieszku. - A co tak interesujecie się tą konkretną damą, panie bezimienny?

Przez chwilę kapłan kontemplował pomysł ujęcia halflinga za kostki i postukania jego łepetyną o posadzkę świątyni. Z wysiłkiem - i żalem - zrezygnował z tego.
- Jestem Baelraheal z … - przez chwilę zastanawiał się nad ciągiem dalszym. Tak naprawdę nie należał już do Evermeet, ale nie potrafił odciąć się od rodzinnej wyspy. Mimo wszystko.
- Baelraheal z Cormanthoru - powiedział wreszcie.

-Cormanthoru? A co was sprowadza panie elf, w moje skromne progi z tak daleka? Nie mówcie tylko, że miłość... - Mgliste wspomnienia wczorajszej rozmowy z półelfką powoli materializowały się w głowie przykurcza.
Doskonale wiedział, czemu Mbarneldor zawdzięcza wizytę tych “cudaków”, wolał jednak podroczyć się ze swym adwersarzem.

- A co tak się interesujecie tym konkretnym tematem, panie bezimienny? - Baelraheal wbrew pozorom odezwał się dość żartobliwie - rozmowa z niziołkiem nieco odwracała jego uwagę od wspomnienia rozmowy z władcą tego miejsca. I śmierci Kaisombry i tego co się z nim tej nocy stało. Tylko dlaczego nizioł zagadnął o szukaniu miłości - to przechodziło jego pojęcie. Tym dziwniejsze było to że coś tam go zakłuło w sercu na te słowa.

-Tajemniczy nieznajomy, co? - Shilvo parsknął rozbawiony sobie tylko znanym żartem. - Chcecie sie czegoś napić? Ja tak z rana o suchym gardle nie mogę... Siadajcie, proszę. - wskazał wolną ławę naprzeciwko siebie.

Na chwilę twarz słonecznego elfa wydłużyła się, ale zasiadł na ławie, wcześniej usuwając z niej kość, miskę i coś co wyglądało jak kupa liści ale lekko się poruszało. Miał nadzieję że był to jeż, ale głowy by za to nie dał.
- Dziękuję - Baelrahealowi przypomniały się dobre maniery. Co prawda niziołek nadal się nie przedstawił, ale …
- Pomocy przybyliśmy szukać, wstępu do Wielkiej Biblioteki konkretnie - powiedział obserwując rozmówcę. - Z panną Navell chciałem o tym porozmawiać - przerwał na moment rozglądając się po świątyni, spochmurniał - Imć Elmethaar dość … wyraźnie … dzieli mieszkańców Mbarneldoru - zauważył, nawiązując do warunków w jakich żył niziołek.

Foscaro bacznie przyglądał się twarzy rozmówcy, swym przymulonym wzrokiem.
Po krótkiej chwili, przepełnionej nieustającym wysiłkiem zachowania koncentracji, nastąpiło załamnie udawanej dyscypliny.
Spontanicznym ruchem, zanurkował pod stół, po czym powrócił ze swym trofeum w dłoni... Niedopita flaszeczka z żółtym płynem w środku triumfalnie mieniła się w oczach swego salvatora.
Nizioł ostrożnie obwąchał zawartość butelki, po czym nalał sobie, nie skąpiąc przy tym kufla.
Zerknął pytająco w stronę Beala.

- Nie, dziękuję, możliwe że jeszcze dziś w puszczę ruszymy - elf odezwał się uprzejmym głosem, nie tłumacząc skąd ten konkretny nawyk.
- Stare rany się odzywają? - rzucił lekko, nie precyzując o jakie rany mu chodzi. Pomóc nie pomoże, ale chociaż zapyta...

Shilvo zignorował ostatnie słowa swego gościa i ostrożnie odstawił na wpół wypitą butelke.
Z nieskrywaną ulgą zatracił się w objęciach drugiej miłości.
Po kilku sytych łykach, odstawił naczynie i rozchmurzył się nieco.
-Ta... Nie przedstawiłem się. Shilvo jestem... Choć tutejsze dzieciaki nazywają mnie Dziadem. Twoja znajoma napominała coś o bibliotece i wielkiej misji, ale cóż... Musicie mi wybaczyć, nie jestem za bystrym chłopakiem to i niczego nie zrozumiałem z tych majaków... Może doedukujecie mnie w tej kwestii? - Czekajac na reakcję z przeciwnej strony, upił co nieco z kufla.

“Nietrudno się domyślić dlaczego ‘Dziadem’” - pomyślał Baelraheal ale zaraz zganił się - nie jego zadaniem było umoralniać kogokolwiek, tak wiara w tym konkretnym świecie przecież funkcjonuje.
- Miło mi - powiedział, doskonale zdając sobie sprawę z uniku nizioła. Powinien wstać i udać się do Elmethaara czy na poszukiwanie Selene, ale jeszcze nie mógł się na to zdobyć, nie bez rozmowy z Laoną i upewnienia się że wszystko z nią w porządku. Następne słowa sprawiły jednak że z większą uwagą począł śledzić słowa Shilvo. Wręcz automatycznie podejrzliwość włączyła się w jego umyśle, zaraz jednak ją stłumił - nawet jeśli niziołek jest szpiegiem Elmethaara, na co mógłby wskazywać fakt że Laonę właśnie Wielki tutaj skierował, to tak czy siak droga im wiodła do ruin a nie w inną stronę czy w innym, jakimś mrocznym celu.

Pozostawała inna kwestia. Spoglądającemu na nizioła Gwardziście Boga jakoś trudno było sobie wyobrazić by Shilvo w jakikolwiek sposób przydał się podczas marszu, chyba że jako tragarz płynów odkażających stosowanych zwykle przy opatrywaniu ran, jeśli nos go nie mylił.
- A i mówić o czym nie ma - machnął ręką - Na razie do ruin miasta na północy trzeba nam się wybrać, Natchniony Liść Rillifane Rallathila odzyskać. To właśnie z panną Navell chciałem omówić.

Szermierz wyczuł nutkę podejrzliwości w głosie elfa. Uśmiechnął się w duchu, słysząc jego wywody i próby zmiany tematu.
Panna Navell była wczoraj szczególnie wylewna, toteż mimo pozornie zaawansowanego upojenia alkoholowego, pamiętał sporo...

Dostrzegając jednak szczyptę chłodu i niechęci w zachowaniu długouchego, wolał zachować pozory głupoty i niewiedzy. Ciekawość to najszybsza droga ku stali pod żebrem.
-O samym Liściu nic nie wiem... - zaczął ostrożnie - Ale ten cały Rillifane to jeśli mnie pamięć nie zawodzi opiekun tego... miejsca, a w sumie to jakby nie patrzeć... świątyni.

Baelraheal
nie był świadom wczorajszej wylewności Laony ani jej powodu - gdyby był świadom tego pierwszego, zapewne panna Navell straciłaby nieco w jego oczach. Rozejrzał się po słowach Shilvo, czując iskierki złości w duszy.
- Tak - powiedział - opiekun. To jego święty przybytek.
Odetchnął głęboko. Z całą pewnością to nie niziołek był odpowiedzialny za tragiczny stan wiary w Mbarneldorze.

-Żebyś tylko widział w jakim stanie zastałem to wszystko... Można by rzec, że tchnąłem w to miejsce nieco więcej życia. - Kątem oka zerknął na półmisek, oblężony przez wygłodniałą hordę robactwa. - Może nie wyszło mi to najlepiej, ale i tak jest lepiej niż gorzej. Elmethaar nie słynie ze szczodrości, toteż nie kwapiono się z pomocą biednemu niziołkowi... Zresztą, nie ma co rozpamiętywać.

Gwardzista Boga skinął głową i stłumił złość.
- Daleko cię zagnało od swoich - zauważył - Chyba nie więcej niż paru niziołków tutaj żyje...
Machnął jednak w duchu ręką. Nie jego była to sprawa.
- Byłeś może kiedyś w ruinach na północy? - zapytał, mając nadzieję że niziołek mógłby okazać się pomocny.

Drzwi na zaplecze uchyliły się, wpuszczając odrobinę świeższego powietrza. Wszechobecną stęchliznę zastąpiła słodka woń agrestu...
-Jest i nasza panna Navell - Foscaro zmarszczył noc, wskazując smukłą sylwetkę materializującą się gdzieś na końcu sali.

Laona widocznie zaskoczona zmierzyła wzrokiem zasiadającego przy stole Baelraheala, po czym ostrożnie przeniosła go na Shilvo... I pieszczoną przez jego dłoń butelkę.
- Widzę, że poznałeś już pana Foscaro. Dzień dobry Baelrahealu.- ukłoniła się nieznacznie - w powitaniu, lub też ułatwiając Signifasowi wdrapanie się na jej ramię.
Odsunęła krzesło i upewniając się, że całe robactwo zdołało z niego spełznąc przysiadła z mężczyznami.
- Nie dajcie się zwieśc pozornej lekkoduszności pana Foscaro, Baelrahealu.- z dziwaczną w tej sytuacji dumą spojrzała na niziołka wlewającego w siebie właśnie kolejne hausty bimbru.- To jeden z najsławniejszych szermierzy Moonshae... Przynajmniej dawniej. Nie mylę się prawda?
-Sława nie zawsze idzie w parze z umiejętnościami - Nizioł zatopił swe zasępione oblicze w kuflu bimbra. Chciał się schować, ukryć gdzieś za błogą mgiełką alkoholu.

- Dzień dobry - słoneczny elf uśmiechnął się do dziewczyny, ale dość blado.
- Niziołki nie są znane ze sprawności we władaniu bronią - odpowiedział jej obojętnie.
Westchnął.
- Laono, Seth nie żyje. Klątwa się uaktywniła - opowiedział wypadki z nocy.
Spojrzał na niziołka, ale zaraz uznał że marna jest szansa by ten gdziekolwiek poleciał na skargę czy by zarobić na zdradzie, więc bez dłuższego zwlekania streścił też wczorajszą rozmowę z Elmethaarem. I jego propozycję.
Podczas tego obracał w głowie jedną rzecz. Śmierć Kaisombry wyrwała dziurę wśród osób wprawnych we władaniu bronią. W innych okolicznościach nizioła w ogóle nie brałby pod uwagę, ale teraz... Skoro Laona mu ufała...
Spojrzał na Foscaro szacująco i milczał przez chwilę.
- Nie masz ochoty na spacer, Shilvo? - zapytał wreszcie. - Potrzebny jest ktoś kto miałby oko na Laonę i Selene.
Laona z pozoru spokojnie przyjęła rewelacje kapłana. W skupieniu wpatrywała się w jego usta, ważąc każe wydobywające się z nich słowo. Od czasu do czasu pocierała swoją dłonią o głowę Signifasa, który zwiesił ją jakby też nasłuchując Baelraheala.
- Nie pozostało nam zatem nic innego, niż spełnić prośbę... Elmethaara. - wypowiedziała imię bardzo niepewnie. - Miejmy nadzieję, że nie będą one trwały one w nieskończoność i rzeczywiście ostatecznie pozwoli nam przejrzeć księgozbiór.
Westchnęła głośno, odgarniając kosmyk włosów za lekko szpiczaste ucho.
- Wiadomość o Kaisombrze mnie niepokoi... Musicie się mieć wszyscy na baczność. Widać, nie doceniliśmy klątwy i jej wpływu. Seth... Seth był wiernym żołnierzem swego pana. Oddanym sługą, myślę, że zasługuje na godziwy pochówek ze wszystkimi możliwymi honorami. Jestem pewna, że Gustav też tak sądzi. Jak on się trzyma? - zapytała troskliwie.

Baelraheal przez chwilę przyglądał się Laonie i Signifasowi.
- Gustav jest … trochę wstrząśnięty, ale poza tym wszystko w porządku - powiedział uspokajająco. - Z Coenem również. Zaraz pochowam Setha. Nie wiem czy dorównam Twojemu wyobrażeniu godnego pochówku, ale chyba i tak lepiej żebym ja się tym zajął niż Elmethaar.

- Miejmy nadzieję że uda się nam dogadać z Wielkim - zgodził się z wcześniejszymi słowami dziewczyny - Gdybyś miała później ochotę na spacer opowiem Ci coś niecoś, w tym mój pomysł na przekonanie Elmethaara.
Cofnął się, dając dziewczynie dojść do głosu.

- Panie Foscaro... Bylibyśmy zaszczyceni, gdybyś zechciał nam towarzyszyć w misji od Elmethaara. Jestem pewna, że w twych ramionach dalej drzemie legendarna siła i precyzja. Pomóż nam... By lud Moonshae nie musiał cierpieć przez kolejne wojny lordów, a co ważniejsze, przez plugastwa Seere.

Nieoczekiwana propozycja ze strony gości wielce zaniepokoiła Shilvo. W sumie tuż po wczorajszym wieczorze spędzonym w towarzystwie panny Navell mógł spodziewać się podobnego obrotu spraw. Ta cała gadanina o kiełkującym złu i nieuchronnym końcu świata...
Mur, który tak skrzętnie budował, zdawał się chwiać w posadach. Jego mały, beztroski świat zamykający się w ścianach zaimprowizowanej bimbrowni, pękał niczym bańka mydlana.

Wszystko ma swój koniec.
Czy tego właśnie chciał? Czy był gotów zmierzyć się z przeznaczeniem?

Gdzieś na granicy zmysłów tliła się przemożna chęć ucieczki.
Nizioł przełknął nerwowo kolejny haust destylatu.
-Ja... Bimber sam się nie zrobi... - lekko zmieszany zmierzył wzrokiem parę elfów. Wrednej gadziny spoczywającą na ramieniu Laony starał się nie dostrzegać.

Wahanie.

Grał na czas. Nie umiał zdobyć się na podjęcie ostatecznej decyzji.
Z drugiej jednak strony nie chciał wyjść na tchórza...
Raz jeszcze zawiesił spojrzenie na zaklinaczce.

Nie umiał jej odmówić...


-... jednak jak słusznie zauważył imć pan Baaaa...elreheal nie godzi się, by tak delikatna istotka jak nasza Laona ryzykowała życie w ferworze walk... których jak mniemam będzie co nie miara skoro wyruszacie w głąb tej... dziczy.
Dla odwagi upił kolejny łyk.
Czyżby był gotów?

- Zatem przez wzgląd na bezpieczeństwo panny Navell... i Selene oczywiście też - dodał pospiesznie - pozwolę sobie, acz z wielkim bólem serca, opuscić moje "dzieciaczki" na te kilka dni, z nikłą nadzieją, że przez czas mojej nieobecności, nic im się nie stanie. - zakończył wymuszonym westchnieniem, po czym rozpromienił się niespodzioewanie.
Bez chwili wahania zerwał się z ławki i chwiejnym krokiem ruszył ku pobliskiemu barkowi. Wyciagnął zeń flaszeczkę srebrnego płynu i w towarzystwie trzech misternie wykonanych pozłacanych kielichów, wrócił do stołu.
-No. Na poczet naszej świeżutkiej znajomości, proponuję toast. - rozstawił naczynia i począł dobierać się do dziewiczego korka butelki. - Za odważnych i walecznych, niechaj ziemia im lekką będzie...
- Delikatnej? - zmarszczyła brwi Laona, ostatecznie jednak przyjmując kielich od niziołka. - Przekonacie się jeszcze, Panie Foscaro, że bardziej kruche ode mnie bywają czaszki mych wrogów... I serca niektórych amantów. - uśmiechnęła się zaczepnie, wznosząc kielich.
- Cieszę się, że raz jeszcze chwycicie za miecz. I to w tak słusznej sprawie. Mam nadzieję, że ostatnie... - rozejrzała się po melinie. - Pana zajęcie, nie wpłynęło bardzo na wasze niegdyś legendarne zdolności?

-LEGENDARNE ZDOLNOŚCI? - na twarzy halfinga zagościł lubieżny uśmieszek. - Gwarantuję Ci moja pani, że nadal potrafię wspiąć się na wyżyny umiejętności. - Czule pochwycił swój zdobny, kapłański puchar, po czym wychylił całą jego zawartość wprost w mroczne czeluścia swego bezdennego gardła.

Baelraheal spojrzał na kielichy mszalne i potrząsnął głową.
- Innym razem, Shilvo. Jak powiedziałem, nie wykluczam że dzisiaj ruszymy - powiedział uprzejmie choć po prawdzie szlag go trafił. Podniósł się z miejsca by
wyjść.
Laona obejrzała się za kapłanem, na chwilę jeszcze powracając do niziołka.
- Skoro tak mówi Baelraheal... Postaracie się dzisiaj doprowadzić do... do odpowiedniego dla powagi wyprawy stanu, Panie Foscaro. W każdej chwili możemy wyruszyć.
 
Glyswen jest offline  
Stary 17-08-2012, 15:43   #135
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
Drzewa jakby na przekór bezwględnej ciszy zawodziły żałośnie wśród zgliszczy serca Mbarneldor’u. Gdzieś na granicy słyszalności samotny wilk snuł swą smętną pieśń w akompaniamencie blasku bladego księżyca, zawieszonego na granicy marzeń... Od czasu do czasu wygłodniała sowa dołączała swój żałosny lament, dając początek wieczornej filharmonii radości, rządzy, bólu i rozpaczy.
Dzicz tętniła życiem, a enklawa elfów obumierała.

Shilvo bezszelestnie przemierzał opustoszałe osiedla długouchych, wsłuchując się w odgłosy natury. Z pijackim usposobieniem błądził pomiedzy kolejnymi alejkami, trwajac w nastroju zadumy i refleksji.
Słońce już od dłuższego czasu spoczywało uwięzione w tonii morskich głębin, wyczekując tej jednej jedynej chwili gdy zerwie spowijające je okowy ciemności i w blasku swej glorii dumnie wzniesie się na szczyt nieboskłonu.

Jednak póki co niepodzielnie królowała ciemność, matka niepewności - siejąca istny zamęt w i tak otępiałym juz umyśle Foscaro.
Potrzebował pomocy, wsparcie śmiałka, który pochwyci go za rękę i poprowadzi na wschód, wprost ku słodkiej jutrzence...
Nizioł znał tylko jedną taką osobę w Mbarneldorze... Nartanae.

W końcu przemierzywszy ponad połowę osady stanął twarzą w twarz z drewnianymi wrotami elfiej rezydencji. Wspiął się na placach, po czym bez zbędnych ogródek kilka razy zadudnił donośnie mosiężną kołatką.
Odsunął się lekko od drzwi, wsłuchując się w echo łomotów.
- Psia juha, ruch dzisiaj tutaj jak w burdelu Athkatli...- zza drzwiami rozległ się znajomy niziołkowi głos. Po chwili drzwi uchyliły się z piskiem, a w wąskiej szparze ukazała się twarz starego, doświadczonego przez życie pieśniarza.
- No proszę, proszę... Kogo to z nory wywiało? - uchylił drzwi szerzej z szerokim uśmiechem. - Bimbru mam jeszcze na dwa dni, a ty już z dostawą, a? Czy może obudził Cię ten ruch w osadzie?

-A co to, nie mozna juz wpaść do starego przyjaciela na pogaduchę, ha? Stęskniłem się za twoją gebą... Ale oczywiście nie przychodzę sam. - szermierz wyjął zza pazuchy dwie misternie odlane buteleczki, w których na samym dnie, zanurzone w solidnej dawce spirytu, spoczywały truchła jadowitych żmij. - Przyniosłem ze sobą swoje córeczki, coby było weselej oczywiście.


- Uwielbiam te Twoje dziewczynki... Właź.- ustąpił miejsca przepuszczając niziołka. Następnie razem ruszyli do salonu pełnego “pamiątek”. Sam Nartanae szybko się ułożył na jednym z szezlongów.
- To o czym dzisiaj chcesz porozmawiac?- zapytał entuzjastycznie.- Brunetki czy rude?

- Pewno dzisiaj miałbym ochotę na blondynki... Ale nie w tym rzecz. To sprawa wielkiej wagi, wiesz... coś na miarę lady Cyrcicl - Na moment uśmiechnął się wspominając dorodne, tłuste golonki, bezwstydnie skwierczące na dworze lorda Snowdown. - Wiesz, że nie przyszedłbym o tej porze z byle czym, zresztą dowód masz na stole. 15 lat to trzymałem, czekając na odpowiednią okazję. Swoja drogą może jakie kubeczki tak dla odmiany? Te twoje kieliszki jakie takie niepraktyczne są... Nawet dla kogoś z moimi gabaretami. - Z ssykiem odkorkował jedną z butelek.
- No wiesz... Postawił byś sobie za kilka takich własne domostwo.- sapnął niezadowolony elf. Jednak słodki dźwięk otwieranej butelczyny, szybko wykruszył w nim wszelki opór czy niezadowolenie. Podszedł do jednej z wielu komód i wyciąnął z jej wnętrze sporą, skórzaną sakwę. Szybko okazało się, że jej wnętrze skrywa bliźniacze, proste miedziane kubki. Były całe porysowane, a czas sprawił, że straciły swój dawny połysk.
- Pamiątka z Tehyru. - uśmiechnął się lekko, dumnie ustawiając jedno z naczyn przed niziołkiem. - Więc mów lepiej już, cóż to za sprawa... to znaczy, polej. A później mów.- zaśmiał się. Głos jednak zdradzał ukrytą powagę. Byc może niepewność? Stary elf musiał byc świadomy, że słowa wypowiedziane prze Shilvo naprawdę coś za sobą kryją.

Foscaro z uśmiechem na twarzy począł obficie polewać, nie żałując biednej butelczyny.

Gdy skończył, rozsiadł się wygodnie na krześle ze specialnym podwyższeniem zarezerowanym tylko i wyłącznie dla karłowatych gości pokroju halfinga. Teraz bez większych ogródek mógł kontynuować:
-Za te twoje kieliszki przepłaciłeś. Widziałem takie same na bazarze w Caer Corwell i kulawej szkapy byś za to nie kupił - Shilvo wyszczerzył pożółkłe zęby, sterczące znad opasłego, miedzianego naczynia. - Ale co to za różnica? I tak w końcu to to gówno warte jest. Postawiłem nielichy dworek, który w ostatecznym rozrachunku i tak spłonął podczas niespokojnych lat. Powiedz mi przyjacielu jaki jest sens stawiania babek na piasku, skoro wieczorem i tak przyjdzie fala, która zniweczy wszystko to nad czym tak skrzętnie pracowaliśmy. Czy warto tracić czas na idee i inne równie bezsensowne mrzonki?
Nartanae przysłuchiwał się słową Shilvo w skupieniu, a kiedy ten zakończył pociągnał spory łyk specjału niziołka. Wciągnął głeboko powietrze, po czy wypuścił je wpadając w dławiący kaszel.
- Dooobre...- syknął i otarł usta. - Pytasz się czy warto? Hmmm... Kim jestem żeby o czymś tak ważnym decydowac? Ale skoro już zadałeś pytanie, nie można też zostawic Cię bez żadnej odpowiedzi.- upił kolejny, bardziej rozsądny łyk. - Widzisz... Uważam przyjacielu, że nasze życie - nie ważne czy to elfa, człowieka, krasnoluda niziołka... Jest jak wyprawa na huczną biesiadę. Jest bardzo kolorowo, latasz, tańczysz, bawisz się. W końcu zapominasz czy ta biesiada to wszystko? Czy istnieje coś poza nią? Oczywiście jeśli to dobra biesiada...- dodał bardziej żartobliwie. - Skupiasz się na tym. Ale zawsze musisz pamiętac - to tylko chwilowe. Przeminie i nie pozostanie po tym ślad, ani wspomnienie. Czy warto tracic czas? Myślę, że tak. W w całej tej wrzawie te mrzonki i żmudne starania są tym co Cię określa. Tym co nadaje Ci barw, okeśla Ciebie w oczach własnych jak i innych. Po prostu nigdy nie zapominaj - to tylko “przejażdżka”. - uśmiechął się ponownie podnosząc szklanicę. - Mocne to to, chyba pieprzę trzy po trzy co?- zaśmiał się głośno nieco zakłopotany swoją powagą.

-Nie przyjacielu, to życie jest popieprzone. - Uniósł swój kufel jakby w geście toastu, po czym upił zeń solidny łyk. Wrząca ciecz rozlała się po całym jego ciele, na dobre zamykając w piekielnym uścisku. Mimo woli uronił łeskę w swym jedynym oku.
-Dobrze wychowałem córeczkę co? Temperament ma po tatusiu - Uśmiech jednak szybko znikł z jego twarzy gdy przypomniał sobie tamtą noc i twarze jego synów. Był fatalnym ojcem. Dobrze o tym wiedział.
- A teraz powiedz no Shilvo... Co Cię wzięło na...- westchnął.- Przecie nie lubisz o tamtym wspominać na głos. - stwierdził zaniepokojony.
-Nikt nie lubi przyznawać się do swoich porażek... i nie każdy potrafi się z nich podnieść. Pamiętasz może jak kiedyś uraczyłeś mnie tą z pozoru pustą, goło słowną sentencją? Jak to szło? “Jesteś zwycięzcą dopóki walczysz.“ Nartanae... Ja poddałem sie już wiele lat temu. Przestałem wierzyć w te mrzonki o szczęśliwym życiu. Spójrz na mnie i powiedz kogo widzisz? Obdartusa i pijusa, który swe najlepsze chwile życiu spędził co najwyżej przy cycku matki, czy tam innej kozy? Tak głęboko ugrzęzłem w tym gównie, że nie potrafię... nie chce z niego wyjść.


- Poddałeś się, tak?- elf podrapał się po brodzie. - Taak, to widac. Przynajmniej to przyjacielu starasz się pokazac odkąd tu się pojawiłeś. A mimo to... Nie zginąłeś tamtej nocy? Czy uważasz, że ktoś czynem tym chciał Ci przynieśc tylko więcej cierpień? A może dał Ci szansę, z której Ty sam nie widzisz. Może nie chcesz widziec? W każdym razie, z której nie korzystasz przyjacielu.- pieśniarz zaśmiał się żałośnie. - Wybacz takie słowa... Ale obawiam się strasznie, że pewnego dnia dojdziesz do miejsca, w którym znajduje się ja teraz. W punkcie, gdzie czujesz, iż mogłeś coś zmienic. Teraz, po tylu latach rozumie, widzę. Ale już nic nie potrafię zmienic. - Nartanae spojrzał w przygnębiony oczy Shilvo.- Ty jeszcze nie spaliłeś wszystkich mostów, Shilvo. Coś dało widoczny znak tego, że musisz tutaj byc. Życ i wciągac w płuca to powietrze, mimo tego, że się brzydzisz. Bo... psia skurwiała mac, nie wierze, ze to powiem... Ale śmierc jest łatwa. A jak widac, już taki Twój los, że nie dane Ci nigdy iśc na łatwiznę.

Mocno podirytowany spojrzał złowrogo na pieśniarza klingi. Był wściekły. Wściekły na samego siebie i los jaki zgotowało mu życie.
Mimo to usilnie próbował wyładować swoją frustrację na towarzyszu do kielicha.
W porę jednak powściągnął burzliwe emocje i całą swą uwagę skupił na pochłanianiu złotej ambrozji sączącej się gdzieś na dnie zaśniedziałego kubka.

Łyk.
Pierwszy. Drugi. Trzeci.
Gulgotanie u nasady gardła.
Czwarty. Piąty...
Ogłuszająca fala ciepła.
...i szósty... do pełna. Bez litości.

W głowie nizioła rozkwitła feria ciemności. Przez moment trwał ogłuszony gdzieś na styku duchowego uniesienia. (sic!)
W końcu gdy nawałnica płomieni z dzikim szczękiem rozbiła się o mury świadomości, Foscaro opadł na poręcze fotelu. Pulsujący gorąc z domieszką goryczy nadal wypełniał go, aż po czubki samych palców.
Wyzuty ze wszelkich emocji począł kontynuować swoje żale.

- Co ja jeszcze mogę niby zmieniać? Czy pozostało mi coś prócz ciebie i tej meliny, mieniącej się moim DOMEM? A może tak właśnie wygląda ta łatwa śmierć Nartanae? - Naparł na stół, wyciągając rękę w kierunku odkorkowanej butelczyny. Pomimo solidnej dawki alkoholu w żyłach, kruchy nizoł nadal nieźle trzymał się na nogach. Najwidoczniej dziesięciolecia chlania na umór zwiększyły próg tolerancji promili w jego krwi.
Po chwili siłowania się z własnymi gaberatami, polał sobie i siedzącemu naprzeciw elfowi.
-Obawiam się mój przyjacielu, że Blask Jutrzenki, którego obaj znamy z pasjonujących opowieści umarł dawno temu, gdzieś pod gruzami własnej rodziny, stłamszony wybujałą przeszłoscią.
- Więc daj życ temu, który został wśród żywych. Pozwól mu napisac jego własną historie, i niech nie będzie to jedna wielka pijacka eskapada. - uśmiechnął się pobłażliwie. - Spotkałeś najemników, którzy przybyli do Mbarneldoru? Słyszałeś ich opowieśc?- mężczyzna zacisnął na chwilę powieki.- Gdybym tylko nie był starym grzybem...

-To ruchałbyś dziewki. Tak wiem o tym dobrze stary pierdzielu. Polać? - Właściwie to było pytanie retoryczne. Bez dłuższego wahania polał sobie i piesnairzowi.
- Dziewek juz miałem więce niz ty takich trunków w gębie, Shilvo.- powiedział zaczepnie z wrednym uśmiechem. - A polej...Jeśli masz odwagę.
-No. To za niezdobyte mury
- po chwili dodał stłumionym głosem -dzięki którym stajemy się więźniami własnych lęków.
- I oszczędzone kończyny.- wzniósł szklanice.
Szermierz odstawił nadpity kubek, po czym spojrzał prosto w oczy siwowłosego elfa.
-Taaa... Spotkałem naszych niespodziewanych gości. Mało tego, gościłem ich pod moim skromnym dachem. I wiesz, co? Zaoferowali mi wycieczkę do ruin w towarzystwie uroczej damy... Jak to mawiałeś? Małymi kroczkami do wielkich rzeczy. - upił kolejny solidny łyk - Chyba się zgodziłem... Choć nadal nie wiem na co mi to. - Uniósł swój smętny wzrok na sufit, jakby w poszukiwaniu odpowiedzi. - W pijackich eskapadach jestem nawet dobry, ale w siekaniu mieczem? Ponad 20 lat nie trzymałem w rękach żadnego żelastwa. Zresztą... nie wiem, czy chcę do tego wracać.
Umiałem tylko zabijać. Zostawiłem za soba stertę trupów... w tym całą rodzinę.

Stary elf pokręcił głową z niesmakiem wypisanym na twarzy.
- Myślę, ze nie wszystkie były Twoim dziełem, Shilvo. Zresztą... Taki żywot tego, co chwyta się za miecz. I wierz mi przyjacielu. Bez Ciebie żniwo to może być jedynie większe. Różnica polega jedynie na tym, ze chcesz uciec przed oglądaniem tego. Chowasz się Shilvo... I masz nadzieje, że będziesz mógł się chować do końca swych dni. Ja jednak uważam, ze nie w takim celu darowano Ci życie. I również uważam, że żadne z tych, po których do dzisiaj topisz łzy w kielichu nie chciałoby abyś tak swój czas trwonił. - westchnął. - Tego co się stało już nie zmienisz. Możesz tylko wierzyć w to, że masz jakiś wpływ na to co stać się może. I kto wie... Może przyniesie Ci to ulgę? Odkupienie?

Halfing przeniósł swój wzrok z elfa wprost na opasły kufel.
-Odkupienie? Moooże... - wychylił łapczywie całą zawartość naczynia. - Rodzina. Coś im się należy. Taaaak.
Ja tam zawsze wiedziałem, żeś swój chłop Nartan. Marnujesz się tu, wiesz?
Elf wzruszył ramionami.
-Odkupienie dla każdego prezentuje się inaczej.

- Od czegoś trzeba zacząć. - Foscaro zdawał się ignorować odpowiedź pieśniarza - W Mbarneldorze nie zaznam spokoju. Zabrałem się za nową książkę nie skończywszy poprzedniej.
Szermierz zeskoczył z krzesła, chwiejąc się przy tym niemiłosiernie.
-Mówił Ci kto, że bystry z ciebie pierdziel?
Postąpił kilka niepewnych kroków w tył.
-Zaopiekuj się moimi córeczkami. Biedactwa zmarnią się tam w samotności. Pogadałbym jeszcze o starych dobrych czasach, ale późna pora już. Muszę... przemyśleć kilka spraw... w samotności.
Dzięki za gościnę. Nigdy nie zapomnę co dla mnie zrobiłeś.


To rzekłszy, ukłonił się niezgrabnie, po czym jakby nigdy nic ruszył w stronę ciężkich, dębowych wrót, wprost w objęcia nieprzebranej ciemności.
 
Glyswen jest offline  
Stary 17-08-2012, 19:19   #136
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
~Dom starego pieśniarza, dzień następny~

Strażnik bez słowa ruszył przed siebie, kiedy tylko Salarin zapytał go o starego pieśniarza klingi, wspomnianego wcześniej przez Elmethaara. Zatrzymał się kilka kroków dalej przemawiając w końcu: “- Zaprowadzę was, Panie Kaleb’Sur. Proszę za mną.”
Wyszli z pałacu, kierując się ku budynkom ustawionym u stóp majestatycznego drzewa. Salarin miał okazję podziwiac wspaniałe, wiekowe domostwa tak inne od oglądanych przez niego w swojej ojczyźnie. Serce ściskał fakt, iz większośc z nich stała całkowicie opustoszała i nieużywana.
W końcu zatrzymali się pod jedną z bardziej okazałych rezydencji, ustawionej na niewielkim wzniesieniu. Na oko mogła byc domem dla rodziny liczącej tuzin elfów, rozważania takie rozwiały jednak słowa tropiciela.


- Tutaj mieszka Nartanae, ostatni z pieśniarzy klingi Mbarneldoru.
Wskazał palcem gdzieś nad drzwi wejściowe. Salarin dostrzegł wtedy tak dobrze mu znany, lecz tak dawno nigdzie nie widziany symbol pieśniarzy:


- Tutaj was zostawiam.

Salarin nie wiedział czego się spodziewać. Jedyni pieśniarze jakich znał pochodzili z Evereski, a zdażył już dostrzec różnice pomiędzy nimi, a elfami Mbarneldoru. W zasadzie to nie wiedział nawet o co miałby zapytać wiekowego starca, ale często nie trafia się okazja spotkania z kimś takim. Postanowił działać spontanicznie tak jak noc wcześniej, na to wspomnienie uśmiechnął się do siebie ganiąc w myślach, w tej chwili powinien się skupić miast bujać w obłokach.

- Dziękuję -kiwnął głową w stronę strażnika i przeniósł wzrok na znak pieśniarz obecny na drzwiach domostwa.

Po chwili powolnym krokiem skierował się w stronę wejścia. Idąc lustrował jeszcze cały budynek uważnie. Kiedy stanął przed drzwiami odczekał jeszcze chwilę po czym zapukał.
Przez chwilę po drugiej stronie drzwi nie dało się słyszec aboslutnie nic. W końcu ciszę przerwały ciche kroki... Jakby więcej niż jednej osoby. Drzwi zaskrzypiały uchylając się nieznacznie, a w powstałej szparze Salarin dostrzegł dwie pary niewinnych oczu, gdzieś na wysokości swojego pasa. Dwa młodziki, może kilkudziesięcio letnie elfy stały ścisnięte przy drzwiach wpatrując się w siwowłosego elfa.

Mimowolnie uśmiechnął się do nich i rzekł łagodnym głosem.

- Witajcie chłopcy, nazywam się Salarin Keleb’Sur i powiedziano mi, że zastanę tu Pana Nartanae. Podobnie jak on jestem piesniarzem klingi, chciałem porozmawiać.
- Dziadek nam teraz opowiada bajki..
.- mruknął z wyrzutem starszy z chłopców.
- Bajki? -podchwycił temat z entuzjazmem- uwielbiam bajki, mogę się dołączyć?
Chłopcy popatrzyli po sobie zaintrygowani, po czym zmierzyli iście wyniosłym spojrzeniem Salarina.
- Nie jesteś za stary na bajki?
Elf popatrzył na dwójkę dzieciaków ledwo powstrzymując śmiech po chwili jednak nie wytrzymał.
- A wy zbyt dociekliwi w tak młodym wieku? -wyszczerzył się po czym dodał- w każdej bajce jest ziarnko prawdy, a swoją drogą... jestem przybyszem z poza Mbarneldoru i wiecie ile ja znam bajek?
Oczy chłopców zaświeciły się niczym magiczne ogniki. Popatrzyli po sobie zaciskając dłonie z ekscytacji. Otworzyli drzwi nieco szerzej.
- A znasz bajki o smokach?
-Tak, tak o smokach... takich trzygłowych
- Głupi jesteś Elters...nie ma trzygłowych smoków...
- Oczywiście, że są.... Prawda Panie Salarinie?
- Nie ma trzygłowych smoków. Zjadły je ognistodupne giganty, nie słuchasz opowieści dziadka??
- Ale … Ale pan Salarin mówi, ze istnieją O... A on jest z daleka.
- Więc... Więc nie ma ognistodupnych gigantów, taaa? Powiem wszystko dziadkowi.

- Juz, już chłopcy, po kolei
- uniósł dłoń z życzliwym uśmiechem zastanawiając się szybko w myślach jak z tego wybrnać- Istnieją smoki, trzygłowe smoki, ogniste giganty, wielkie hydry i inne ogromne potwory, istnieją tutaj -wskazał palcem na czoło jednego z chłopców i na serce drugiego- tutaj istnieje wszystko co tylko sobie wymarzycie, a tam w świecie -odwrócił się bokiem i wskazał dłonią daleko aż po horyzont- istnieją rzeczy o jakich jeszcze nawet nie słyszeliście. O nich także może wam opowiedzieć dziadek lub ja jeśli mnie wpuścicie. Dziadek się nie zaniepokoi, że nie ma was tak długo?

Szuranie stóp gdzieś z tyłu, przeszkodziło chłopcom w odpowiedzi an pytanie Salarina. Pchnęli drzwi, odwracając się w kierunku korytarza. W ich kierunku zmierzała nieco przygarbiona postac, w prostych skorzanych szatach, z kapturem narzuconym na głowę. Jedno oko mężczyzny pokrywało bielmo, zaś na twarzy odcisnął się trudy życia. Wydawała się bardziej ludzka, jakby nie godna elfa. Starośc w przypadku tego mężczyzny powędrowała zupełnie innym szlakiem, niż w przypadku starego Elmethaara.


- Już dobrze chłopcy, już dobrze. Bo zamęczycie biednego Salarina. - starzec uśmiechnął się pobłażliwie, i trzeba przyznac - uśmiech bardzo nie pasował do jego twarzy, zdającej się należec do nieugiętego, zahartowanego w boju mężczyzny.
- Dziękuje wam za posprzątanie domu, bajke dokończę jutro.
- Ale...
- Jutro Elters... Jest czas na przyjemnośc i na sprawy poważne.

Chłopcy zwiesili smutno głowy, po czym niechętnie wyminęli siwowłosego elfa udając się w tylko im znanym kierunku.
- Salarin, tak? Słuch mnie jeszcze nie zawodzi?

Elf odetchnął w duchu widząc starca, “Ale i tak zaraz by mi się udało przejść przez te drzwi”.
- Zgadza się, miło mi Cię poznać Panie -ukłonił się wyrażając szacunek do wiekowego pieśniarza- Elmethaar wspomniał mi w rozmowie, że mogę spotkać tu wiekowego pieśniarza klingi. Nie często mam okazję zamienić kilka słów z tak doświadczonym przedstawicielem mojej profesji będącym poza granicami Evereski. Mogę wejść?
- Miło? Hmmm... No dobrze, tak... Naturalnie, wejdźcie. Zapraszam do salonu.
-
Odwrócił się znikając w drzwiach pokoju.
Pomieszczenie było pełne bibelotów, starych kredensów, szezlongów, stoliczków, dywanów, obrazów, popiersi, rzeźb małych i dużych. Izba należała do naprawdę dużych, jednak poziom jej zagracenia sprawiał, że wydawała się ciasna i na swój sposób przytulna.
- Spocznijcie gdzie chcecie... Everska, tak? Och, ile to lat minęło. Jak się ma stary Aramis? Ehhh... Ten to był pies na baby. Ale nie tylko tym mieczem machac potrafił.- stary pieśniarz zaśmiał się głośno, w końcu wpadając w dławiący kaszel. Otworzył jeden z kredensów i wyciągnął z jego wnętrza butelkę z zielonego szkła. Napełnił szybko dwa puchary inkrustowane złotem, wręczając jeden z nich Salarinowi.

Na dźwięk “psa na baby” Salarin wyszczerzył się z zupełnie nieznanego Nartane powodu, lecz zaraz przywołał się do porządku. Wspomnienie Aramisa wywołało w pieśniarzu uczucie jakby był we własnym domu przez co pomieszczenie wydało mu się jeszcze bardziej gościnne i przytulne. Usiadł wygodnie na jednym z foteli i przyjał od starego elfa puchar dziękując mu skinieniem głowy.

- Zatem znasz Aramisa? -przyjrzał się pucharowi- Nigdy nie wspominał, ale zapewne gdyby miał mi wspomnieć o wszystkich swoich przygodach to bym do tej pory siedział w Everesce. Z nim wszystko dobrze -na twarzy Salarina pojawił się łagodny uśmiech- inaczej chyba nie może być, nie wyobrażam sobie by coś mogło mu zagrozić, nawet czas. Pies na baby powiadasz? Gdybym był z nim naprawdę spokrewniony to mógłbym powiedzieć...-w tym momencie elf chciał upić łyk “wina” bo myślał, że tym właśnie jest ów napój. Kiedy ognista ciecz dostała się do jego gardła to w jednym momencie wstrząsnął nim podobny kaszel jaki słyszał od Nartanea chwilę temu, a łzy z oczu same się wycisnęły- Na miłość boską! -wychrypiał pokasłując jeszcze.


Starzec zaśmiał się głośno, samemu upijając natępnie hojny łyk “sponiewieracza”.
- Nie smakuje wam specjał Shilvo Foscaro? - pokiwał ochoczo głową, jakby do własnych myśli upijając kolejnego łyka. - Trzeba sobie do tego wyrobic podniebienie synu. Walnij sobie jeszcze jednego, przejdzie łatwiej.

Salarin otarł ostatnie łzy z oczu i zamrugał patrząc na starca.

- Ki diabeł ten Shilvo? Wiekowych krasnoludów tu chyba nie macie -spojrzał z obawą na puchar jakby mierząc własne siły. “Większego syfu nigdy nie piłem”- Niech będzie... spróbuję jeszcze raz -przez chwilę patrzył się jedynie na puchar, ale uświadomił sobie że musi wyglądać jak byle panienka i przechylił nawet większy łyk niż poprzednio nie wiedząc jakie tego mogą być skutki. Odchrząknąl kilka razy siląc się na spokój i tłumiąc kaszel, jego twarz zrobiła się nieco czerwona, a wnętrzności płonęły żywym ogniem. W końcu by przerwać tą komiczną sytuację, w której Nartanea podziwiał efekty diabelskiego trunku wychrypiał- To jak to... z tymi babami było? -odstawił na bok puchar nie mając zamiaru go więcej tknąć, usiadł prosto starając się udać hardego-

- Shilvo? Nie poznaliście imc niziołka, który od kilku lat Mbarneldor ma za dom... Och, wielka strata chłopcze. Jak wiele opowieści on zna...- spojrzał zamyślony w sufit. Dopiero kolejne słowa Salarina wyrwały go z tego stanu. -A tam... Sam zapewne wiesz jak na dziewczęta działa dobrze opowiedziana przygoda...- zaśmiał się cicho, chowając za chwile uśmiech w kielichu. - A Aramisa... Tak. Trochę razem przeżyliśmy. Nie zawsze bowiem byłem więźniem Mbarneldoru...- dodał już bardziej ponurym głosem wbijając spojrzenie w trunek. - Chociaż jeszcze jakiś czas temu więźniem nigdy bym się nie określił. Powiedz mi chłopcze, dlaczego postanowiłeś opuścic swój dom?

Niziołek Shilvo, typ na którego trzeba uważać, kto wie jakie ma jeszcze specjały...” Salarin miał na końcu języka komentarz dotyczący opowieści nizołka czy opowiadanych przygód lecz zaniechał tego pod wpływem nowego, poważniejszego tematu.

- Bardzo wiele zawdzięczam Aramisowi, w zasadzie to... wszystko, to kim jestem. Nie byłoby mnie na tym świecie bez jego pomocy -potarł policzek dłonią patrząc na starca- Ty więźniem? Nie możesz opuścić tego miejsca? Przyznam, że gdy Elmethaar wspomniał o Tobie to nie wypowiadał się w sposób wyrażający sympatię -sięgnął odruchowo po puchar, lecz całe szczeście w porę przypomniał sobie o zawartości i odstawił go ponownie- Czemu opuściłem Evereskę? Było kilka powodów i czasami miesza mi się w głowie, który był tak naprawdę tym najważniejszym... -wyglądał jakby miał zamiar dalej mówić, ale w jednej chwili spojrzał gdzieś w bok jakby tracąc rezon i gubiąc się we własnych myślach-

Elf z bielmem na oku pokiwał lekko głową na słowa Salarina.
- Aramis zawsze był poczciwym osobnikiem... Bywa szorstki, ale serce ma na miejscu. A co do więzienia... Nie, Salarinie. W zasadzie mogę opuścić to miejsce kiedy tylko najdzie mnie taka myśl.- rozejrzał się po kątach zastawionej meblami i bibelotami izby. - Dlatego zapytałem, co skłoniło Ciebie do... Widzisz, w pewnym sensie jestem więźniem tego miejsca. A raczej swego honoru i poczucia służby... Poczucia winy. Przysięgałem bronić ludu Mbarneldoru, strzec tej osady. - osuszył swój puchar. - Jak zauważyłeś, Elmethaar nie jest szczególnie...Wdzięczny. Ale co się mu dziwić? Jestem już stary i bez użyteczny. A kiedy mój lud potrzebował pomocy najbardziej...Wraz z Aramisem podróżowaliśmy po wschodnim Fearunie.- jego twarz na chwilę nawiedził niemrawy, raczej żałosny uśmiech. - Mówię o tym, gdyż mam nadzieję, że nigdy nie pożałujesz swoich decyzji. Bycie pieśniarzem to wielka odpowiedzialność, Salarinie. Wydaje Ci się, że już o tym wiesz... Jednak zapewne przyjdzie Ci się dopiero o tym przekonać. Miejmy nadzieję, że nie kosztem.

Salarin sluchał słów starca z wielkim skupieniem i uwagą, patrzył na niego jakby chcąc wyciągnąć z jego słów mądrość, która mogłaby pomóc mu na drodze jaką teraz szedł.
- Ty stary i bezużyteczny? Jestem pewien, że pokonałbyś nie jednego wojownika w sile wieku -zamilkł na chwilę zastanawiając się- opuściłem Evereskę gdyż na świecie jest wiele miejsc nie chronionych przez zastępy elfich wojowników i wysoką magię. Jest wiele niebezpiecznych miejsc gdzie nasi bracia cierpią i doświadczają zła, cierpienia. Evereska... poradzi sobie bez mojej pomocy, jak mogłaby sobie nie poradzić? Z kolei tam, gdzieś -przesunął ręką od lewej do prawej zakreślając łuk będący symbolem “gdzieś w świecie”- są istoty, którym moja pomoc może okazać się zbawienna. Dlatego wyruszyłem, innym powodem była ciekawość świata, chciałem wiele zobaczyć i doświadczyć na własnej skórze. Nie tylko słyszeć o tym z ust Aramisa czy wyczytać z wiekowym ksiąg. Był jeszcze jeden... -uśmiechnął się pod nosem patrząc gdzieś w górę- działając i oddając się innym chciałem zapomnieć o własnym bólu jaki trawił mnie bardzo długo. Teraz wiem, że szukam też własnego szczęścia by zapomnieć o przeszłości. Teraz z kolei czuję, że wydarzenia jakich doświadczam zmieniają mnie i nie wiem czy to jest dobra zmiana -spojrzał na starca nie wiedząc skąd wzięło się w nim samym tyle wylewności- ale to już zostawmy... jest jeszcze coś o co chciałem Cię zapytać -sięgnął do kieszeni i wydobył z niej srebrne puzderko- Aramis dał mi to nim wyruszyłem, nie chciał powiedzieć co to jest prócz tego bym nigdy się z tym nie rozstawał. Możesz mi coś o tym powiedzieć? Elmethaar zdawał się wiedzieć, ale nie chciał mnie uświadomić -wyciągnął rękę w kierunku piesniarza.

Pieśniarz przez chwilę wpatrywał się w drobne puzderko ułożone na dłoni Salarina. Rzęził coś przy tym pod nosem kiwając lekko głową.
- Tak, tak... Salarinie. To najceniejsza rzecz jaką można otrzymać od swego mistrza, ojca czy przyjaciela. To magia stara jak nasz lud i potężna jak sama natura. - zajrzał Salarinowi w oczy. - To troska, chęć obrony... Może oznaka głębszego uczucia? Musisz być kimś ważnym dla Aramisa. To puzderko nie jest niczym innym jak drobnym fragmentem jego samego. - wskazał palcem niepozorny przedmiot, uśmiechając się przy tym lekko. - W chwili wielkiej potrzeby sprawić może, że ten do kogo należy fragment ducha w nim zaklętego pojwi się u boku właściciela. Nie na długo... Na kilka chwil. Jednak wykonanie czegoś takiego jest arcytrudnym zadaniem.

Salarin słuchał starego pieśniarza z przejętym wyrazem twarzy. Kiedy skończył mówić ciepły uśmiech pojawił się na ustach młodego pieśniarza.

- Aramis zawsze mnie zaskakiwał... nawet nigdy nie słyszałem o takiej magii, dziękuję Ci Nartanae. Będę strzegł tego puzderka jak mojego najcenniejsego skarbu -delikatnym ruchem dłoni wziął przedmiot od starca i schował do kieszeni milcząc przez chwilę- Czy doniesiono Ci czemu zjawiliśmy się w Mbarneldorze?

- Nie, Salarinie. Wiem jedynie, że przybyliście tutaj poganiani jakimiś strasznymi wydarzeniami na północy. - wzruszył ramionami.- Nie odwiedza mnie tu nikt ważny, a szczególnie informacje. Chociaż mam swoje sposoby, by usłyszec co szepcze wiatr.- mrugnął znacząco, zakrywając na chwile oko pokryte bielmem.

- Obudzony został straszny duch Alabashaaran, który pożera wszystkie dusze w swoim zasięgu. Nikt nie zazna spokoju nawet po smierci gdy ten potwór będzie działał, nie mówiąc o tym co się stanie gdy wejdzie do ciała kapłanki bo to także planują. Stoi przed naszą przypadkową drużyną zadanie mogące zaważyć na losach świata, zadanie na które nie wszyscy byli przygotowani -popatrzył gdzieś w bok- dwójka naszych towarzyszy zginęła, a ich dusze skończyły pożarte przez Alabashaaran, kolejny umknął tchórzliwie portalem w nieznane nam miejsce. Z jednej strony nie winię go, to... ciężkie brzemię. Naszą jedyną wskazówką jest wydarta strona z księgi prowadząca własnie do wielkiej biblioteki. Co będzie dalej? Nikt z nas nie wyobrazi sobie co może nas czekać, co będzie jesli zawiedziemy? Potrzebujemy... siły, nie wiem jakie środki będziemy musieli podjąć by zdobyć tą siłę, może takie o jakich nie opowiadalibśmy z dumą przy wszystkich. Chodzi mi o to... -oparł głowę o złączone dłonie- jesli w takiej sytuacji posiadasz cokolwiek co mogłoby nam pomóc, informację, wiedzę, cokolwiek to proszę pomóż nam.

Nartanae wsłuchiwał się w słowa Salarina, samemu spoglądając gdzieś w kierunku uchylonego okna. Co chwila przymykał oczy, jakby przeżywając gdzieś w sobie wspomiane przez Salarina wydarzenia.
- A więc dobrze postąpiłeś Salarinie, opuszczając swój dom. - spojrzał na młodzieńca z lekkim uśmechem wymalowanym na twarzy.- Czyż nie dla właśnie takiej przygody wyruszyłeś w świat. Oczywiście, jest to straszne... Ale z drugiej strony, to dobrze, że cała ta okropnośc trafiłą na taką osobę jak Ty, Salarinie. - pokiwał głową ochoczo. - Masz dobre serce, dużo współczucia i... I czuc w twych słowach oddanie. A to bardzo ważne, jeśli chce się podjąc tak trudnego zadania. - westchnął ciężko. - Informacji i wiedzy nie posiadam żadnej... Bardzo mi przykro, nie potrafie Cie tym wspomóc. Ale...- uniósł dłoń z wysuniętym palcem wskazującym, po czym poderwał się z fotela. Przez chwile krążył wśród tuzina mebli zastawiajacych salon, rozglądając się po chyba jedynie sobie znanych zakamarkach. W końcu sięgnął do wyrzeźbionego w drewnie gargulca, otwierając jego “czaszkę”. Chwycił w dłoń drobny przedmiot, po czym skierował się ku zdobionej srebrnymi akcentami komodzie. W jego ręku błysnął złoty łańcuszek z niewielkim, okrągłym wisiorkiem.
-I...I to...- mruknął pod nosem, tym razem zbliżając się do drewnianego kufra w rogu sali. Z jej wnętrza wydobył niewielką, wyglądającą na żelazną kostkę. Z wychanymi rękami powrócił do oczekującego Salarina, wykłądajac przedmioty na stolik przed nim.
- To moje skarby... Cenne skarby. Ale teraz... teraz juz do niczego mi się nie przydadzą.


- Masz rację, że na początku wyruszyłem z wewnętrznym pragnieniem przygody, lecz... tego co jest teraz nie nazwę przygodą. Sprawa jest zbyt powazna by tak do niej podchodzić -usmiechnął się mimo wszystko- ciąży na nas wielka odpowiedzialność i zrobię wszystko by podołać. Tego nauczył mnie Aramis, dziękuję Ci za Twoje słowa otuchy -ponownie usmiechnął się, tym razem bezpośrednio do starca obserwując go z ciekawością gdy wstał.

Prosząc o pomoc w głębi serca miał nadzieję na jakąś namacalną pomoc, ale nie spodziewał się tylu skarbów. Informacja to potęga, wiedzial o tym lecz takie dary dodawały innego rodzaju pewności.

- Nie wiem jak wyrazić swoją wdzięczność -wstał i ukłonił się pieśniarzowi- aż trochę mi głupio brać taką ilość... dziękuję. Wykorzystam to w jak najlepszy sposób będę potrafił.
- Wypełnij swoją misję, Salarinie. Tak by Pieśniarze ponownie byli dumnymi obrońcami. Teraz, o wielu się zapomina ich wspaniałych czynach. To mi wystarczy w podzięce.


Salarin przez chwilę nie mówił nic jakby trawiąc w myślach słowa rozmówcy. Czuł w ostatnich godzinach jakby gubił się w tym co ma zrobić, w tym kim jest i kim ma być. Spotkanie ze starym piesniarzem i jego słowa wypowiedziane w tej chwili jakby odbudowały jego postanowienia. Zapomniał w tej chwili o demonicznej skazie i ostatnich wydarzeniach mącących mu umysł. Odpowiedział pełnym werwy, pewności i entuzjazmu głosem.

- Tak jest! Zrobię co w mojej mocy by tak się stało -poczuł się przez chwilę jak za dawnych czasów gdy za młodu słuchał wykladów swego ojca. Było w tym coś podobnego, w sumie Nartana’e pod wględem wieku mogłby także być jego ojcem, przypominał mu także pod pewnymi względami Aramisa-
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline  
Stary 17-08-2012, 21:17   #137
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Kapłan Corellona zawahał się naraz i poprosił Laonę o chwilę rozmowy na osobności. W zasadzie … chciał by wysłuchała jednej informacji. Po prawdzie powiedział to już w wyjściu, odwrócony do niej plecami.
- Dowiedziałem się że Elmethaar miał, albo ma nadal, jeszcze jedną córkę, Marllene. Uciekła z Mbarneldoru i wyszła za mąż za rycerza o nazwisku Navell. Chora udała się na Evermeet by tam szukać pomocy. Dalsze jej losy nie są mi znane, ale mogę spróbować je poznać, jeśli będzie taka potrzeba i będę miał potrzebne komponenty do modlitwy wieszczącej. Chciałem żebyś o tym wiedziała - powiedział spokojnie i ruszył przed siebie.

Szczęka Laony opadła nieco, pozostawiając ją z mało godnym, czy odpowiednim wyrazem twarzy. Ruszyła szybko za Baelrahealem, chwytając go w końcu za rękaw.

- Poczekaj...- rzuciła cicho z ponurą miną. - Jeśli chcesz w tym grzebać, musimy porozmawiać. - zerknęła w głąb izby na gmerającego między butelkami Shilvo. - W cztery oczy. Proszę...
Łagodnie położył palce na jej dłoni.
- Laono, nie chcę “w tym grzebać” - powiedział równie łagodnie. - Szukam wszystkiego co mogłoby pomóc nam w negocjacjach z Elmethaarem, dowiedziałem się o Marllene, dlatego zainteresowałem się nią i jej losami. To wszystko. Zgaduję że jesteś jej krewną, córką zapewne, ale mogę się mylić. Dla mnie osobiście nie ma to żadnego znaczenia, czy jesteś elfią niewiastą, czy pochodzisz z mieszanego związku. Gdybym tutaj się wychował, pewnie byłoby inaczej - przyznał.
Spojrzał na wyjście i na dziewczynę.
- Chcesz się przejść? - zapytał.
Raz jeszcze obejrzała się za siebie, w głąb sali służącej niziołkowi za sypialnię, jadalnię, kuchnię, bimbrownię... i chyba rzadziej - łaźnię.
- Dobrze, Baelrahealu. Przejdźmy się i porozmawiajmy...

- Dobrze zgadłeś. Marllene to moja matka. Wydaje mi się, że poruszanie tego tematu przed Elmethaarem... szczególnie poruszanie go przez obcych, może jedynie tylko rozjuszyć Pana Mbarneldoru.
- jej twarz dalej zdradzała niezadowolenie. Widać ciężko było jej o tym rozmawiać. Nieudolnie starała się nadać tonowi swego głosu powagę. Bezwzględny i bez emocjonalny profesjonalizm. - Wydaje się, że moja obecność tutaj jest Elmethaarowi solą w oku. Dlatego sądzę, że lepiej go nie prowokować bardziej pod tym względem... Zaś co do negocjacji, sądzisz, że jest na nie miejsce? Do negocjacji trzeba posiadać jakieś atuty, karty przetargowe. A czy czasem nie jesteśmy tutaj na jego łasce?
Gwardzista Boga szedł przez chwilę w milczeniu. Trudno było powiedzieć że cieszy się przechadzką po tak “ekscytującym” początku dnia, ale gdy się odezwał mówił energicznie i lekkim tonem. Nawet zakpił.
- Nadal niewiele o mnie wiesz - wbił jej szpilkę - nie zamierzam wspominać o Marllene przy Elmethaarze - machnął dłonią. - Co do negocjacji … potrzebny tu jest kapłan. Nie tak jak dziś, od wielkiego dzwonu. Ten pomysł mi dopiero kiełkuje, ale... Opowiem Ci o tym co zastałem w szpitalu. Nie uwierzysz...

Nadstawił ramię z uśmiechem, który jednak spełzł mu z twarzy gdy dziewczyna nie skorzystała z zaproszenia. Spokojnie skinął głową.
- W dużym skrócie - brak tu kogokolwiek kto potrafiłby wyleczyć zatrucie, ba, nawet rozpoznać zatrute pożywienie czy wyleczyć rany. Dwie uzdrowicielki robią co mogą, ale mogą niewiele. Tu widzę szansę dla nas - przyznał. - Co oprócz tego - zobaczymy. Najpierw trzeba przeżyć wyprawę do ruin. Twoja pomoc będzie bardzo potrzebna - spojrzał na nią, bez słów już przekazując co miał na myśli. Zdolności Laony, jej wprawa we władaniu magią była zadziwiająca i nadal nie mógł wyjść z podziwu dla niej.
- Porozmawiam z Selene czego możemy się spodziewać i wtedy wrócę z Salarinem by ustalić plan działania. Coen i Ostrze Zjednoczenia mają tu pozostać, jako gwarant naszego powrotu - uśmiechnął się ironicznie.

- To było w sumie do przewidzenia.- powiedziała po chwili, wpatrując się w jeden z wielu opustoszałych budynków po ich prawej stronie. - Sądzę Baelu, że miecza możesz już nigdy nie odzyskać. Elmethaar chyba nie będzie skory go zwrócić... Każda okazja by ugodzić Kendricków jest dla niego na wagę złota.
- No to jestem za głupi bo nie przewidziałem tego - skwitował krótko Gwardzista Boga. - A jeśli Elmethaar będzie chciał miecza to poczekam na to aż sam mi to powie. Na razie nie ma co gdybać.

Zastanawiał się przez chwilę i nagle odsłonił zęby w ironicznym uśmiechu.
- Swoją drogą, byłaby to ze strony … Twojego dziadka … prawdziwa hipokryzja. On, nienawidzący ludzi, miałby dbać o kawał żelastwa będący ich wytworem i symbolem jedynie dla NICH? - zakpił.

Ukłonił się uprzejmie półelfce i uśmiechnął do Signifasa.
- Pójdę już. Pochowam Kaisombrę. Porozmawiaj z Shilvo i doprowadź go do stanu używalności, proszę. Oczywiście jeśli pomysł by towarzyszył nam w wyprawie znajdujesz rozsądnym - podrapał się spokojnie po piersi, chociaż czuł fale energii przepływające przez jego ciało, przymuszające go do działania. - Wszystko będzie dobrze, Laono.

Ruszył po ciało Setha by pogrzebać go obok bezimiennego gwardzisty zabitego przez władcę osiedla. Ciało, a raczej pustą skorupę w jaką przemienił go Elmethaar swoją magią. Baelraheal nie wątpił że władca Mbarneldoru poddał zabitego drobiazgowemu badaniu, ale też usunął wszelkie pozostałości tego badania, tak samo jak resztki duszy Kaisombry. Zazgrzytał zębami, nie pierwszy raz mając ochotę porachować kości księżycowemu elfowi. Dotkliwie.

Obejrzał wcześniej dokładnie ciało, sprawdzając obrażenia i ślady walki które kończyny i korpus Setha nosiły. Nie przepadał za gadatliwym skrytobójcą ale sumiennie odmówił modlitwę nad kopczykiem ziemi który usypał nad jego ciałem, doceniając poświęcenie swemu panu i wspólną walkę.

- Niech Kelemvor przyjmie twą duszę na swe łono - zakończył. - Niezależnie od tego co uczynił ci ten … - zmełł w ustach plugastwo. Prawdziwy gniew rezerwował wobec kogo innego. Westchnął i odniósł łopatę do szopy. Miał jeszcze parę rzeczy do zrobienia i nie zwlekał, pomaszerował do pałacu by oczyścić się nieco i zabrać księgę i próbki ziół. Niestety jedynie Tritha napotkał.

- Wielki Elmethaar nie przyjmie Cię na wizytę w tej chwili - tropiciel odebrał przeznaczone dla władcy rzeczy.
- A czym jest zajęty? - Baelraheal nie widział powodu by nie zapytać prosto z mostu. Miał wrażenie że wie czemu księżycowy elf się właśnie oddaje, ale wolał się upewnić.
- Elmethaar nie może Cię teraz przyjąć. Być może wieczorem, jeśli pozostaniecie w wiosce - zbył go Trith, ewidentnie oczekując że kapłan się oddali.
Ale Gwardzista Boga stał nadal w miejscu.
- Czy w Mbarneldorze znajdują się jakieś pozostałości po wyposażeniu świątyń? Chodzi mi zwłaszcza o księgi religijne.
- Jeśli chodzi o księgi - wszystko przeniesiono do Wielkiej Biblioteki.
- A resztę? Czy wszystko pozostało, zgniło i uległo zniszczeniu tak jak świątynie?
- Część pozostała w starej świątyni... Obecny lokator wszystko przygarnął. Resztę... Resztę Wielki Elmethaar rozkazał zebrać i zakopać. - jakby mimowolnie skinął głową w kierunku zapuszczonych ogrodów pałacowych. - Niewiele tego było.
Słoneczny elf skinął tropicielowi w podziękowaniu. Zapytał jeszcze o niebezpieczeństwa na które Selene natknęła się w trakcie badania ruin i ze zdumieniem wysłuchał opowieści Tritha. Podziękował i za to, odwrócił się w kierunku wyjścia. Teraz szedł już wolniej, nie spiesząc się, za to obracając w głowie to czego się dowiedział. Uczciwie sam przed sobą przyznawał że do najszybciej myślących nie należał i to był powód dla którego nie został przyjęty w szeregi adeptów magii. Za to zdecydowana większość z takich znanych mu “geniuszy” z Evermeet połamała by się pod ciężarem jego ekwipunku, zresztą, nie było czego żałować, choć czasami wspomnienie spokojnego życia w Leuthilspar powracało do niego w snach.

Dlatego teraz bez pośpiechu wrócił do rozmowy z Elmethaarem i szedł trąc bliznę na piersi, co pomagało mu w koncentracji. Słowa Laony sprawiły że podejrzliwiej podszedł do propozycji “pomocy” władcy. Prawda, pomóc mieszkańcom Mbarneldoru trzeba było, taki jego los … ale coś nie podobało mu się w sprawie drugiej prośby, zwłaszcza po tym co usłyszał od Tritha.

Gdy stanął przed budynkiem otrząsnął się z zamyślenia i rozejrzał się. Okazało się że nogi, bez udziału umysłu, a przynajmniej bez świadomego jego udziału, zaprowadziły go do szpitala Mbarneldoru. Baelraheal potarł medalion. Nie pierwszy był to raz gdy dostrzegał rękę swego boga w tym dokąd podążał. Czasami dosłownie.
- Czemu nie - mruknął.

Wszedł do prawie pustej już sali - pustej, bowiem dzięki łasce Corellona Larethiana udało mu się pomóc niemal wszystkim potrzebującym poza trzema starszymi już Tel'Quessir. W sąsiednim pomieszczeniu była jeszcze przynajmniej jedna z uzdrowicielek, słyszał odgłosy miękkich, lekkich kroków i przez chwilę zaglądał przez otwarte drzwi nim przysiadł wreszcie obok starszych. Uśmiechnął się uprzejmie, przyglądając się dumnym twarzom Tel'Quessir, teraz spokojniejszym niż wcześniej, gdy ból ustąpił. Niestety, paraliż wywołany reumatyzmem pozostał, zgadywał po podobnym co i wcześniej braku ruchliwości elfów. Potarł nasadę nosa i przymknął na chwilę oczy, przyznając się sam przed sobą do klęski na tym akurat polu. Łatwiej było mu leczyć bitewne obrażenia niż cierpienia powstałe w toku długiego żywota.
- Przykro mi, pomogłem na tyle na ile umiałem - westchnął wreszcie.
- Nie przejmuj się chłopcze... I tak jest dużo lepiej. A... - starzec popatrzył po kolegach. - My i tak nigdzie stąd nie odejdziemy. Przynajmniej na nogach. - zaśmiał się ochryple.
Baelraheal uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Czy, gdy Natchniony Liść Rillifane Rallathila znajdował się w Mbarneldorze … faktycznie znać było że miasto jest chronione mocą jednego z Tel'Seldarine? - zapytał ciekawie.
- Ten przedmiot natchniony był mocą Samego Pana Liści... - odezwał przeciągając słowa jeden ze starców. Był najniższy, przygarbiony. Jego łysinę pokrywały płaty złuszczonej skóry, które uporczywie drapał co chwila. - Nawet my nie pamiętamy czasów, kiedy jeszcze tutaj się znajdował. Jednak... Pamiętam opowieści mego dziadka.
- Liść odpędzał choroby, złe istoty, przedłużał jeszcze bardziej nasze żywota.
- wtrącił się pomarszczony, wiecznie uśmiechnięty elf obok. - Były to czasy, kiedy nasz Mbarneldor był miejscem cudów. Wspaniałym domem. Byliśmy tutaj bezpieczni pod osłoną naszej wiary.
Kapłan pokiwał głową. Nie negował tego że Liść w tak cudowny sposób ochraniał mieszkańców, wręcz przeciwnie.

- Co byście powiedzieli na to że wraz z moimi towarzyszami odszukam go w ruinach na północy i przyniosę z powrotem? - zapytał po chwili. - Wiem że pozostał tam.
Starcy popatrzyli po sobie. Zdawali się zaskoczeni i lekko zaniepokojeni.
- Wydajesz się miłym młodzieńcem... Warto ryzykować? To niebezpieczne miejsce.
Baelraheal skłonił głowę w podziękowaniu, popatrzył przez chwilę na swe dłonie - mocne i pobliźnione.
- Nie mam wyboru - powiedział wreszcie, podniósł głowę i spojrzał po starszych - Potrzebuję … potrzebujemy zaczerpnąć mądrości zawartej w Wielkiej Bibliotece. Wielki Elmethaar chce pomóc Wam, swemu ludowi; jako jeden z warunków by w ogóle rozważyć przyzwolenie na dostęp do Biblioteki, wymienił odzyskanie Natchnionego Liścia. Że niebezpiecznie tam jest - to wiem, trzeba będzie znowu zaryzykować... - zacisnął dłonie w pięści aż kostki odznaczyły się pod skórą. Znowu przyglądał się dłoniom. - Nie pierwszy raz. Jeśli mogę prosić … każda informacja jest dla mnie cenna.

- Legenda głosi... - zaczął po długiej chwili milczenia najniższy z mężczyzn. - Że nasi przodkowie odnaleźli ruiny dawnej cywilizacji. W błędzie bowiem są Ci, którzy myślą, że elfy czy krasnoludzi przybyli na Moonshae pierwsi.
- Mówi się -
ciągnął drugi - Że były to jedynie ruiny, skryte głęboko pod ziemią. Cała okolica jednak nadawała się idealnie do założenia tam nowej osady. Tak więc zrobiono... Obawiano się wiecznie trwających ludzkich wojen, które niejednokrotnie zagłębiały się w nasze lasy.
- Wtedy też Wielka Rada.
- odezwał się w końcu trzeci, najstarszy z elfów. - Postanowiła rozpocząć budowę. Nie obawiali się ruin. Były one zapieczętowane... Podobno dokładnie. Lata minęły nim nowa osada powstała. Kiedy jednak w końcu stało się to faktem, przeniosło się tam wiele rodzin. Wiele świątyń … A ostatecznie wraz z nimi najcenniejszy dar Mbarneldoru - Natchniony Liść Rillifane Rallathila.
- Nikt jednak nie wie cóż tak strasznego sprawiło, że... - ponownie odezwał się zgarbiony jegomość. - Osada upadła.
- Upadła? Oni wszyscy zniknęli... Pewnej nocy. Wszyscy... Nie pozostał po nich najdrobniejszy ślad. Mówi się... Ale to jedynie bajki, że któryś z mieszkających tam braci nie powstrzymał się i otworzył stare ruiny pod Osadą i stamtąd też przybyła zagłada...

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 20-08-2012, 23:02   #138
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Baelraheal słuchał nie spuszczając spojrzenia z twarzy Starszych, zapominając o własnych zmartwieniach. W pewien sposób to co opowiedzieli było straszniejsze niż los Cormanthoru, czy raczej elfów mieszkających tam w dniu wychynięcia Ilythiiri. Potarł skronie i potrząsnął głową.
- Trith … tropiciel Trith mówił że panna Shardaerl doszła do perymetru ruin, ale nie udało jej się wejść dalej. Że wiele wynaturzeń tam napotkała, ale też leśne stworzenia, takie jak bazyliszki i gobliny, również driady i nimfy, nawet żyjące drzewa. Czy ktoś jeszcze w Mbarneldorze był może w ruinach? - zapytał cicho.
- Panienka Selene? - rzekli jednocześnie zaniepokojeni. - To było bardzo lekkomyślne... - ciągnął już dalej jedynie najstarszy. - Raz, jeden jedyny mi przypadła podła rola udania się w to miejsce. W tym samym celu, w jakim wysyła was teraz Wielki Elmethaar. To po wydarzeniach tamtego dnia ostatecznie postanowił samemu otoczyć Mbarneldor potężnym zaklęciem obronnym. Wziął wielkie brzemię na swoje barki... - starzec westchnął smutno. - To bardzo nadwyręża jego siły.
- Tak, panna Selene - potwierdził kapłan ale nie przeszkadzał, słuchał dalej. - I mogę sobie wyobrazić jak potężnych zaklęć używa, sądząc po tym co napotkaliśmy - przytaknął.
- Co się wydarzyło tego dnia? - zapytał możliwie łagodnie by nie urazić starszego, ale musiał uzyskać jak najwięcej informacji, co znaczyło że musiał też drążyć bardziej niż zapewne by chciał.
- Słyszałeś już określenie Leśne Licho? - ten odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Tak - przytaknął Gwardzista Boga.
- Ni to duch, ni to bestia... Istota, która zdaje się ściągać wszystkie stworzenia, które wymieniłeś w tamto miejsce. Nie wiemy czego chce... Jak się tam zadomowił i czemu dalej tam siedzi. Ale to z pewnością jego zachcianką jest, by nikt do serca ruin się nie zbliżył. I zapewne i was będzie chciał powstrzymać, chłopcze.
- Nie mam wyjścia - powtórzył Baelraheal - Muszę tam iść. Co Leśne Licho wtedy uczyniło, tamtego dnia?
- Byliśmy bardzo blisko... Mój oddział przedarł się głęboko. Właściwie musieliśmy wyciąć sobie drogę w niezliczonej ilości goblinów i innych bestii. Leśne Licho to jednak stwór straszny nie przez swe szpony czy kły. Użył magii... potężnej magii. Przeżyłem jedynie ja. - starzec spauzował, kiedy jego głos lekko się załamał. - Nie potrafię Ci wyjaśnić chłopcze jaka to była magia. Widziałem jedynie potężny blask. Huk jak przy uderzeniu gromu. Na swojej skórze czułem żar, który wlewał się głęboko do środka. Tamtego dnia poznałem nowy poziom bólu... Bólu, który z fizycznego przekształcał się w ten, który niszczy Ci rozum. Długo zajęło nim doszedłem po tym wszystkim do siebie.
Słoneczny elf siedział wpatrując się w podłogę. Długo. Chciał coś powiedzieć, odezwać się, ale zabrakło mu słów. Wreszcie zmusił usta do złożenia następnych słów.
- Nie rozumiem jednego - Leśnemu Lichu służą nimfy albo driady? Że gobliny, bestie czy wynaturzenia … nawet drzewce - to jestem w stanie sobie wyobrazić. Czy faktycznie magiczne istoty walczą po jego stronie, właśnie driady albo nimfy? To ma znaczenie - powiedział.
- Są tam na pewno... Widzieliśmy je. Niesamowicie piękne. Na pewno starały się nam przeszkodzić. Walczyć? Nie... Trzymały się z tyłu. Tak jakby pozostałe stworzenia słuchały się właśnie ich głosu.- starzec popatrzył zaniepokojony po towarzyszach. - Słyszałem o naturze tych istot... I rozumiem co Cię w tym fakcie niepokoi chłopcze. Jednak jest do dla mnie równie niejasne co dla Ciebie w tej chwili.
Młody kapłan pokiwał głową, znowu zamilkł na długo.
- Jak się uratowałeś, panie? Leśne Licho i pozostałe istoty pozwoliły Ci odejść? Uznały że wystarczy zabijania czy co innego było powodem? - zapytał mając wielką, rozpaczliwą nadzieję na to pierwsze. Istniał cień szansy na to że nie musi dojść do rozlewu krwi, może i masakry...
- Nie wiem chłopcze... Ocknąłem się głęboko w lesie. Z dala od ruin. Do dzisiaj nie wiem jak się tam znalazłem. - rzekł smutno.
- A Leśne Licho? Jak ono wygląda? - zapytał młodzik. Jego dłonie bezwiednie zaciskały się i otwierały, jakby ściskał w nich drzewce Błogosławionej Glewii albo rękojeść Ostrza Zjednoczenia.
Starzec zacisnął mocno powieki oczu, sięgając w głąb swojej pamięci. Cisza zawisła w powietrzu nadając całej opowieści jeszcze więcej grozy.
- Kiedy teraz tak pytasz synu...- odezwał się nie otwierając oczu. - Nie pamiętam. Nie widzę jego postaci we swych wspomnieniach. Pamiętam jedynie siłę trwogi, jaką obudził w moim sercu.
Dwaj przyjaciele starszego elfa pokręcili jedynie głowami pozbawieni nadziei. Gołym okiem dało się dostrzec jak wielkim wysiłkiem było dla starca powracanie do wydarzeń tamtego dnia. Jeden z nich ułożył swoją pomarszczoną dłoń na jego ramieniu.
- To nie Twoja wina Saemarljuszu. - powiedział cicho. - To było tak dawno temu...
- Nie!
- zaprotestował, napinając wszystkie mięśnie. - Czegoś takiego się nie zapomina.... Pamiętam wszystko, tak jakby miało to miejsce wczoraj a mimo to... To jedyna rzecz, którą w mych wspomnieniach otacza czarna plama. Jak to możliwe?
Baelraheal milczał szanując zamyślenie starszego Tel'Quessir.
- Może jego moce właśnie tak działają, by ukryć jego postać... - westchnął wreszcie, gdy Saemarljusz doszedł do siebie. - Przykro mi, panie, że to Cię spotkało. Czy to wtedy może zginęli wszyscy kapłani? - zapytał zwracając się do pozostałych elfów. - Co się z nimi stało, że świątynie tak upadły?
- Większość przeniesiono do nowej osady. Tam spotkała ich zguba. W Mbarneldorze pozostała tylko jedna świątynia. A kiedy prowadzący ją kapłani weszli w zatarg z Wielkim...- urwał zdanie.
Młodzik pokiwał głową. Nie naciskał - wszak starsi mieszkali tu i nie chciał wystawiać na próbę ich lojalności względem władcy miasta. Jakim by ten sukinsynem nie był.
- Czy ktoś jeszcze przybliżał się do ruin?
- O niczym takim nie słyszałem. Wielki Elmethaar rzadko pozwala komukolwiek opuścić wioskę. Dla naszego bezpieczeństwa oczywiście.
- Jak daleko od nich było jeszcze względnie bezpiecznie? Zdaję sobie sprawę że od czasu gdy Wielki Elmethaar wysłał Twój oddział, panie, wiele mogło się zmienić, ale muszę przyjąć jakieś założenia.
- Względnie bezpiecznie...- powtórzył pytanie kapłana zadumany. - Nawet wstępując wśród pochłonięte przez las budynki byliśmy jeszcze bezpieczni. Bestie nas obserwowały. Kilka razy blokowały nam drogę, ale zdołaliśmy je omijać. Zaatakowały chyba dopiero, kiedy stało się oczywistym, ze zmierzamy do serca dawnej osady.
- Czy oprócz przestrachu i ognia Leśne Licho użyło też innych zaklęć? I jakie jeszcze stworzenia, zwłaszcza co groźniejsze, brały udział w walce?
- Powiedziałem wszystko chłopcze. Wszystko co pamiętam związanego z tym potworem. - starzec pomasował swoje skronie. - Najgroźniejsze wydawały mi się bazyliszki. Bestie te może i nie są potężne. Zdychają jeśli wbić w nie miecz czy zasypać strzałami... Niezliczona ilość mych towarzyszy zmieniła się jednak za sprawą ich spojrzenia w kamień. Pewnie po dziś dzień można ... można trafić tam na ich groby. To na nie powinniście uważać najbardziej. A są ich tam całe hordy.
Baelraheal podziękował, podziękował serdecznie i gorąco za pomoc, przyznając że być może życie będzie zawdzięczać starszym Tel'Quessir. Dopytał jeszcze o szczegóły zaklęcia którego Leśne Licho użyło, i od kiedy nazwa istoty jęła się pojawiać w opowieściach mieszkańców Mbarneldoru. O drogę do ruin również zapytał, jakieś charakterystyczne punkty - tak na wszelki wypadek, bowiem Selene miała z nimi wszak iść. Ale wypadki chodzą po elfach.

Gdy pożegnał się ze starszymi obiecując odwiedzić ich po powrocie i już wychodził, tknięty nagłą myślą odwrócił się jeszcze.
- Utraciłem większość zapasów nim przybyłem do miasta. Czy znajdę w Mbarneldorze sproszkowane srebro albo kadzidło? - zapytał - Z kim mógłbym o to się ugadać?
- Musisz poszukać kwatermistrza Srenast’a. - jeden ze starszych podrapał się po obwisłej skórze na brodzie. - Na pewno znajdziesz go w pobliżu wielkich namiotów. Ustawiono je na przeciwko areny. Nie potrafię jednak zagwarantować, czy odnajdziesz wśród naszych skromnych zapasów odpowiednie materiały...
- Dziękuję - Baelraheal ukłonił się z wdzięcznością nim wyszedł. Uśmiechnął się do Esmerell wyglądającej zza drzwi i zajętej sortowaniem jakichś materiałów.



Gdy Baelraheal pożegnał się uprzejmie ze starszymi i opuścił szpital, na powrót zatopił się w myślach i pozwolił nogom by prowadziły go naprzód. Machinalnie kłaniał się napotykanym mieszkańcom Mbarneldoru, uśmiechał do dzieci, za niewiastami oglądał, ale przede wszystkim obracał w głowie to czego się dowiedział. Gdy otrząsnął się z myśli i zdał sobie sprawę z tego gdzie stoi pokiwał głową. A stał w zapuszczonym, zarośniętym, zaniedbanym ogrodzie na tyłach pałacu. Rozejrzał się przyglądając oznakom opuszczenia.
“Nie spodziewa się że wrócimy, dlatego nalega by Miecz i Coen zostali, sukinsyn...” - zacisnął pięści. Stał przez długą chwilę, by uspokoić się i utrzymać nerwy na wodzy. W końcu, Elemthaar nie oszukał ich. Tylko całej prawdy nie powiedział.

Uspokoił oddech, przespacerował się zastanawiając się dlaczego tu akurat przyszedł. W końcu poruszył ramionami i głową, wyganiając z ciała sztywność wywołaną zdenerwowaniem. Od dawna nie ćwiczył walki bowiem czasu i okazji brakło; teraz choć częściowo to miał nadzieję nadrobić. Zdjął krótki płaszcz i elementy ubrania które by jedynie przeszkadzały w treningu, zabrał się za rozgrzewkę, poczynając od mięśni, ścięgien i stawów dłoni i stóp, gładko przechodząc do kolejnych partii ciała; potem wpojone podczas pobytu w Cormanthorze układy kata przećwiczył, gładko przechodząc przez poszczególne figury walki z cieniem. Mimo że kapłanem był, to wojowniczego bóstwa i ćwiczenie miał nie gorsze od wielu żołnierzy. Stare (i świeże, jeszcze z Zamku) blizny mu dokuczały, ale mniej, teraz, gdy odpowiednio rozgrzał i uelastycznił ciało. Coraz trudniejsze kata przypominał sobie, a raczej przypominały jego mięśnie i nerwy bez udziału świadomości, pozwolił by wyuczone odruchy go prowadziły. Ubranie przesiąkło potem gdy wreszcie skończył i przebiegł się by ochłonąć po wysiłku.

- Co teraz? - mruknął.

Odpowiedź była prosta. Trzeba było zebrać wszystkich w jednym miejscu i przedyskutować przygotowania do wyprawy. Oczywiście nie zamierzał wspominać o sytuacji rodzinnej Laony, czy podejrzeniach związanych z “prośbą” Wielkiego. Ciekaw był czego dowiedział się Salarin.
- Muszę zaprowadzić wszystkich do Gustava i Coena...

Jak powiedział tak zrobił. Użył mocy wieszczących by dowiedzieć się czegoś więcej o Leśnym Lichu i jego zdolnościach, w tym zabójczym zaklęciu. Gdy w dawnym, teraz zapuszczonym parku przycinał i obrabiał wybraną gałąź dębu na nowy tłuczek, łamał sobie głowę nad tym czego się dowiedział, układając sobie plan wyprawy i potrzebne zaklęcia. Zanotował sobie w pamięci by wypytać Tritha i innych tropicieli raz jeszcze o zagrożenia w drodze na północ - czy droga nie wypada tak że na którąś z band, o których w szpitalu usłyszał, można się natknąć.

Wrócił jeszcze do Laony i Shilvo, przy okazji obejrzał aparaturę nizioła, bowiem pewien pomysł zaczął mu się rodzić w głowie. Potem odszukał Pieśniarza Klingi i zabierając Laonę i niziołka wspólnie odwiedzili ludzi by streścić wynik rozmów z Saemarljuszem i Trithem, opisać moce Leśnego Licha, wypytać Salarina.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 21-08-2012, 01:22   #139
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany

Na pewno niektórzy wyobrażali sobie inny przebieg wizyty grupy najemników w Mbarneldorze. Oczywiście tylko naiwny kłaniałby się ku sielankowej przygodzie, szerokich uśmiechach na twarzach elfów żyjących tutaj od setek, tysięcy lat czy też otwartej ścieżce wprost do Wielkiej Biblioteki.
Na to co jednak ich spotkało Gustav z pewnością nie był gotowy. "Dziękuje Ci Tempusie, że skrzyżowałeś mój los z Baelrahealem i Salarinem..."- powtarzał w myślach wpatrując się w tańczący na wietrze płomień świecy. Nie posiadał złudzeń - gdyby nie ta dwójka elfów nie poradziłby sobie w tym miejscu. Ba, zapewne nawet by tutaj nie dotarł, pozostając z nic niewartą księgą i roztrzęsionym alchemikiem. To oni w połączeniu z tymi elementami dali mu nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone.
Teraz, rzucając się po łóżku z boku na bok, miast smakować ostatniej chwili względnie spokojnego odpoczynku, raz jeszcze wspominał ścieżkę jaką tutaj dotarli. Swoją prawdopodobnie ostatnią rozmowę z Amnarem Dugthaarem. Sekretną wyprawę do miasta... I mrożące krew w żyłach wydarzenia w starych podziemiach zamku. Czy naprawdę już wtedy można było dopatrywać się w tym wszystkim znaków tak wielkiej tragedii? Może był ślepy... Jego bezwarunkowe posłuszeństwo w końcu przyniosło zgubę najbliższym mu ludziom?"Jej na pewno nie pozwolę skrzywdzić"
Jutro mieli stawić czoła kolejnemu wyzwaniu, które pozwoli im postawić zaledwie pierwszy krok w tym marszu całkowicie niemal pozbawionym nadziei.

=-=-=

- Nadszedł czas.- przemówił chłodno jeden z łowców Mbarneldoru, rzucając na ziemię odebraną rycerzowi wcześniej broń. To nie głos elfa a metaliczny zgrzyt towarzyszący twardemu lądowaniu Widmowego Ostrza sprawił, że na wpół przytomny Gustav poderwał się z łóżka, odruchowo wystawiając przed siebie pięści.
- Nie jestem twoim wrogiem czy jeńcem, łowco... Nie mogłeś zrobić tego nieco delikatniej?- mruknął niezadowolony, odgarniając włosy z twarzy.
- Proszę się przygotować. Czekamy przed wejściem, Panie Bronith.- puścił mimo uszu słowa rycerza, po czym odwrócił się i odszedł.
Gustav skierował swoje spojrzenie na okno. Nieliczne promienie słońca przebiły się w dół przez korony Wielkiego Buku.
- Taaak... Nadszedł czas.- burknął do siebie wstając z łóżka.
Oddaną mu własność dokładnie skontrolował. Chociaż zadanie, którego mieli się podjąć miało przynieść korzyść mieszkańcom Mbarneldoru jak i samemu Elmethaarowi, był niemal pewien, że władca tego miejsca nie czułby żalu gdyby jego miecz w krytycznym momencie rozleciał się na kilka części... Pozostawiając go na pastwę bazyliszka, o których wspominał we wczorajszej naradzie Baelraheal.
Ku jego uldze ekwipunek okazał się jednak nienaruszony. Czym prędzej zatem przystąpił do czasochłonnego zajęcia, jakim było przywdziewanie zbroi. W momencie dopinania ostatniego rzemienia usłyszał walenie w drzwi swej komnaty.
- Jestem już prawie gotowy...
- Czekamy.
- odpowiedział mu oziębły głos.
- Pies cię trącał...
- Słucham?

Gustav poderwał z ziemi skórzaną torbę, ruszając w kierunku drzwi. Otwierając je uśmiechnął się sztucznie.
- Już. Prowadźcie.

=-=-=

- Dzień dobry, Gustavie. Pozwól sobie przedstawić... Shilvo Foscaro, zwany również Blaskiem Jutrzenki.
Rycerz rozpromienił się na widok Laony, w pierwszej chwili niemal całkowicie ignorując obecność niziołka u jej boku. Ujął jej dłoń w swoje, po czym ucałował ją delikatnie.
- Ciesze się, widząc cię zdrową...- otrząsnął się dostrzegając niezadowolenie na twarzy zaklinaczki. W tej samej chwili jego zakłopotane spojrzenie padło na niziołka.
- Na smoczy łeb, wybaczcie mi Panie Foscaro!- ugiął się nieco w geście powitania.- Jestem Gustav Bronith. Rycerz lorda Amnara Dugthaara i Żelaznej Twierdzy, po kres swych dni oddanych Tempusowi.
- Pan Foscaro postanowił dołączyć do nas. Rozumie powagę sytuacji i jak wiele zależy od naszego powodzenia.
- wyjaśniła szybko lady Navell, na co rycerz pokiwał głową z aprobatą.
- Rad jestem słysząc to... Blask Jutrzenki, dobrze słyszałem? Jeśli tak, sam Tempus musiał was tutaj zesłać albowiem wielu jego kapłanów po dziś dzień opowiada o waszym walecznym sercu, panie Foscaro.
Jak jeden mąż zwrócili swoje spojrzenie ku uliczce pomiędzy domostwami. Salarin wraz z Baelrahealem opuszczali właśnie cień ją ogarniający w towarzystwie dwóch łowców. Nie zdążyli się jednak należycie przywitać, gdy na niewielki plac umiejscowiony na skraju wioski wkroczył sam Elmethaar wraz z łowcą Trithem i starym pieśniarzem klingi imieniem Nartanae.
- A więc i stało się...- przemówił zadowolony pieśniarz dostrzegając wśród najemników starego Shilvo. Szybko jednak zamilkł widząc karcące spojrzenie Wielkiego.
- Jesteście pewni, Panie Foscaro, że kondycja wam pozwala na taką wyprawę? Jesteście naszym gościem tyle lat... Nie chcę was mieć na sumieniu.- zmierzył spojrzeniem Baelraheala, po czym już zgromił nim Salarina.- Pozostali śmiałkowie są młodzi, pełni wigoru... Przez, który poczynic mogą czasami niewyobrażalne w skutkach błędy.- ciągnął dalej, nie odrywając spojrzenia od siwowłosego elfa.- Skoro jednak uważacie, że możecie im dotrzymać tempa... Nie będę się upierał.
Westchnął, splatając dłonie gdzieś za plecami.
- Nadeszła zatem ta chwila... Taaak. Raz jeszcze wam dziękuję, Panie Kaleb'Sur za podjęcie się tego ekstremalnie niebezpiecznego zadania. Dobrze, ze macie przy sobie wiernych towarzyszy, którzy nie pozwolą wam iść samotnie. - trudno było rozpoznać czy na twarzy wielkiego zagościł nieśmiały grymas, czy też podły uśmiech. - Żal bowiem tracic tak jurnego młodzieńca. I być może przyszłego zięcia? Jednak o tym porozmawiamy kiedy wrócicie cali i zdrowi. - tak, to był podły uśmiech.
- Co do złożonej mej córce prośby... Nie otrzymacie masek. Będą one zbyteczne.- Elmethaar wyciągnął ramie w kierunku otaczającej Mbarneldor, "leśniej" tarczy, na co ta poruszyła się energicznie odsłaniając przed wzrokiem najemników przestrzeń po drugiej stronie. Czekał tam na nich drewniany gościniec zawieszony nad błękitnym rozlewiskiem, pośród którego rozrastały się ni to drzewa, ni to cienie.
- Stworzyłem pośród swej iluzji ścieżkę, która zaprowadzi was na skraj elfiego lasu. Bądźcie jednak ostrożni... Nie wolno wam z niego zejść. Tam czeka was zguba. Jedynie ten pomost jest bezpieczny i nie doprowadzi was do obłędu. - westchnął jakby w samozachwycie nad własnym dziełem.- Ach... i Selene również tutaj pozostanie. Wczorajszego wieczoru otarła się plecami o trujący bluszcz, gdzieś wśród ogrodów... Ale gościniec, który dla was stworzyłem prowadzi nad strumień. Musicie go przekroczyć i kierując sie dalej na północ traficie prosto do ruin. Są na tyle obszerne, że nie da się chybić. - elf ułożył dłonie na piersi, po czym ukłonił się zdawkowo najemnikom.- Życzę wam powodzenia, śmiałkowie. - odwrócił się i odszedł.
- O to skonfiskowany wam wcześniej ekwipunek.- przemówił Trith wyrzucając przed siebie połyskującą, błękitną, szklana kulkę. Uderzając o ziemię wydobył się z niej oślepiający blask. W następnej chwili, na pokrytej sadzą ziemi leżały odebrane wcześniej Salarinowi, Baelrahealowi i Laonie przedmioty.
Łowca bez słowa ukłonił się, po czym ruszył za swym panem.

- Shilvo...- mruknął Nartanae- Wiem, że to może niewiele... Ale moga się przydać. Szczególnie tobie, stary pierdzielu...-zaśmiał się cicho, po czym obejrzał się na oddalającego się Elmethaara.- Te dwa flakony to mikstury przyśpieszenia i postaci gazowej... Zapewne miałeś okazję je już poznać? I pamiętaj psubracie, to nie spirytus. Więc wlej to w tą szpetną gębę, kiedy zajdzie taka WYRAŹNA potrzeba.- uśmiechnął się lekko.- No... i tego... Nie daj się zabić. Niech bogowie mają Cie w opiece.- tak i stary pieśniarz oddalił się ku sercu wioski.

=-=-=



Nad strumieniem o zachodzie słońca.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3aYiiGd3PZc&feature=youtu.be[/MEDIA]


Pejzaże ich otaczające podobne były do tych, podziwianych wcześniej - kiedy nieświadomi wyzwań czyhających na nich enklawie elfów parli przed siebie na przeciw przeznaczeniu. Miraże stworzone przez magię Elmethaara - cieniste drzewa, ogniki błądzące gdzieś pośród nich, dalej zapierały dech w piersi. Słowo dane przez Wielkiego sprawiło jednak, że tym razem nie obawiali się. Nie doszukiwali się śmiertelnej zasadzki na każdym kroku. Pomimo tego podróż trwała niemal cały dzień. W porze, kiedy słońce odchodziło gdzieś za horyzont ustępując miejsca księżycowi, dotarli wreszcie nad wspomniany przez Elmethaara strumień w sercu puszczy. Po przeciwnej jego stronie czekała na nich niewielka polana... Chociaż to zbyt wiele powiedziane. Miejsce to porastały jedynie młode, sięgające ledwie nad kolano drzewka. Wszystko zaś wyściełane było pożółkłymi liśćmi większych drzew, które przyniósł tutaj wiatr.
- Teraz, przyjaciele... Proszę, bądźcie bardziej ostrożni.- rzekł Gustav dobywając miecza. Jako pierwszy zbliżył się do strumienia, przez który przepływała lodowata, prawdopodobnie niesiona aż z gór na północy, krystaliczna woda.
Rycerz odczekał chwile na drugim brzegu strumienia, dając następnie znak pozostałym by śmiało do niego dołączyli.
- Wydaje się... czysto.- szepnął do Baelraheala, rozglądając się raz jeszcze po okolicy.
Kapłan w pierwszej chwili uśmiechnął się, chcąc tym samym przytaknąć Bronithowi, jednak w tej samej chwili jego wyostrzonych zmysłów dosięgnął wyraźni trzask - być może grubej gałęzi - pośród zarośli.
- Nie jesteśmy tutaj sami...- warknął chwytając za oręż. W ślad za nim poszli pozostali.
- Baelrahealu, Salarinie... Do przodu. Panie Foscaro, pilnujcie Laony.- wydał komendę Gustav, dając krok do przodu.
Drzewa po przeciwnej stronie polany zachwiały się, jakby pod naporem potężnego wiatru. Towarzyszący temu, wyraźny już dla wszystkich trzask, sprawił, że serca najemników przyśpieszyły.
Dopiero po chwili dostrzegli pośród chaszczy trzy, ogromne i upasione cielska gigantów ściskających w swych łapskach głazy.
Pomiędzy zaroślami przed olbrzymami wyłoniła się grupka ogrów licząca siedmiu osobników. Bydlaki wywijały w powietrzu wypolerowanymi toporami, niczym psy gończe rzucając się w stronę najemników.
- To nie będzie łatwe... mają ze sobą maga.- Gustav wskazał ramieniem na przestrzeń gdzieś pomiędzy nadchodzącą zgubą i rzeczywiście... Pomiędzy gigantami i bandą ogrów, gdzieś na tyłach, dało się dostrzec jeszcze jednego pobratymca tych drugich. Był jednak nieco bardziej wątłej postury, a miast skórzni odziany był w poszarpaną szatę. Opasłe tomiszcze, które dzierżył w łapie nie pozostawiało wątpliwości.
- To wasz koniec. Nie zdołacie uciec przed wzrokiem Alabashaaran. Poddajcie się, a być może śmierć wasza będzie bezbolesna.- delikatny głos, do którego nie pasowały wypowiedziane słowa, wydobył się gdzieś zza pleców drużyny.
Baelraheal niesiony słodyczą, jaką lata temu głos ten mu sprawiał, niemal natychmiast odwrócił się na pięcie błagając w myślach by jego przeczucia nie okazały się prawdą. Niestety, na tym padole łez za pewne można było wziąć jedynie te sytuacje, których najbardziej obawia się nasze serce. I tak skryta za cielskami trzech bestii, wiedźm podobnych tej, którą spotkali jeszcze w podziemiach Caer Calidyrr stała Ona... Kapłan nie potrafił sobie przypomniec w tej, jednej chwili ile lat minęło jednak czas ten z pewnością nie odbił się na jej urodzie. Stała tutaj dokładnie taka jaką ją zapamiętał...
Ich spojrzenia napotkały na siebie i w tej samej chwili sługa Ojca Elfów rozpoznał w parze pięknych oczu przerażenie. Najprawdopodobniej spowodowane jego widokiem. Ta niezwykle krótka dla pozostałych chwila w nich zdawała się trwać w nieskończoność. W końcu jednak błogie uczucie w jej oczach zgasło.
- Zabić ich...- rozkazała wiedźmą Annis, które wystawiając szpony przed siebie ruszyły do ataku.
Nim jednak obślizgłe łapska bestii zdołały dosięgnąć najemników, nad ich głowami poszybowały głazy, ciśnięte przez giganty. Na szczęście każdy z najemników okazał się wystarczająco czujny, uchylając się zawczasu.
---------------------------------------
Mapka sytuacyjna:


1- Bael
2- Salarin
3- Gustav
4- Shilvo
5- Laona
6- Ingus




Annis [A1,A2,A3]
PW-50
KP-15
Wytrw+2
Ref+4
Wola+4

Ogr[Od "O1" do "O7"]
PW-30
KP-17
Wytrw+6
Ref+0
Wola+1

Ogrowy mag[OM]
PW-50
KP-18
Wytrw+7
Ref+1
Wola+3

Gigant [G1,G2,G3]
PW-100
KP-20
Wytrw+12
Ref+3
Wola+4

Nieznana kobieta
PW-96
KP-25
Wytrw +9
Ref +5
Wol +12
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 27-08-2012 o 20:50.
Mizuki jest offline  
Stary 21-08-2012, 10:02   #140
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Elf od samego rana czuł się bardzo nieswojo, miał wrażenie że coś zakłóciło spokój lasu. Co jakiś czas wydawało mu się, że słyszy przytłumiony krzyk albo ryk dochodzący z dala, zwierzęta były bardzo niespokojne, definitywnie coś się działo. O ile adept magii miał po prostu przeczucie, tak jego towarzysz był niemal pewien obecności intruzów. Ten odbierał rzeczywistość w nieco inny sposób: czuł, widział i słyszał rzeczy, których Ignus nie był w stanie dostrzec, teraz zaś siedział jak na szpilkach.
- Też to czujesz? Coś złego pojawiło się w lesie, czyżby elfi łowcy wreszcie zdecydowali się wkroczyć w serce puszczy po moją głowę? - Zagadał siedzącego pod drzewem przyjaciela. Ten dopiero po kilku sekundach utkwił swoje przenikliwe spojrzenie w młodym elfie. Kleryk znał to skupienie doskonale, dziedzic smoczej krwi próbował złapać trop intruzów.
- Nie tylko czuję, ja to wiem. W lesie pojawiło się coś, czego tutaj być nie powinno. Puszcza woła nas o pomoc, to coś, czymkolwiek jest... Jest złe do szpiku kości. Czuję magię, dużo złej magii... - Usłyszał odpowiedź swojego towarzysza. Nie pozwolił mu jednak dokończyć, wchodząc w środek zdania.
- W takim razie więc prowadź, cokolwiek używa tak mrocznego splotu, że odczuwasz go aż tutaj, musi zostać skonfrontowane z naukami Pani Tajemnic - odpowiedział młody elf, łapiąc pewniej za specyficzny, oznaczony trzema dzwoniącymi pierścieniami kostur.

Elf na oko mógł mieć koło dwustu lat, co sprawiało że w swoich standardach był jeszcze dość młody. Wokół niego roztaczała się aura tajemniczości, on sam wywoływał dziwne mrowienie w okolicach karku. Posiadał charakterystyczną dla elfa urodę, prawdę mówiąc można było spokojnie pomylić go z kobietą. Delikatna twarz przedstawiała wyraz obojętności, spojrzenie złotych, przenikliwych oczu lustrowało okolicę w poszukiwaniu zagrożeń, zaś długie, gęste rzęsy nadawały mu jeszcze bardziej żeńskiego wyglądu. Całości dopełniały długie, spięte z tyłu, blond włosy opadające na ramiona i dalej za nie, mniej więcej do wysokości klatki piersiowej. Noszona przez niego biała szata wykończona srebrnymi wstawkami i łatwo widocznym symbolem Pani Tajemnic na brzuchu jasno określała jego domenę kapłańską. To samo z resztą czynił srebrny naszyjnik w kształcie siedmiu gwiazd połączonych ze sobą okrągłym dyskiem. U boku oprócz przypiętej skórzanymi paskami księgi czarów znajdowało się kilka woreczków prawdopodobnie ze składnikami do czarów oraz długa tuba służąca zazwyczaj do przechowywania zwojów lub map.

Ignus i jego elfi uczeń zaczaili się w drzewach, obserwując rozwój sytuacji. Najpierw ich oczom ukazała się grupka awanturników, na oko mieszanina elfów i ludzi z jednym niziołkiem do kompanii. Później zaś rozpętało się piekło, z lasu wyskoczyła gromada ogrów i gigantów (których Ignus wyczuł już dużo wcześniej, smród ogra był czymś, co ciężko uchodzi uwadze), a zaraz później coś, co zmroziło krew w żyłach adepta sztuki kapłańskiej. Plugawe istoty posługujące się czymś w rodzaju magii szamańskiej, wynaturzenia będące afrontem w kierunku Mystry poprzez samą egzystencję. Co dziwne, przewodziła im piękna elfka, jednak żaden z dwóch elfów nie miał zamiaru czekać na rozwój sytuacji. Obecność ogrów i wiedźm w ich lesie była niedopuszczalna, starszy elf, ten o siwych włosach skinął porozumiewawczo młodemu towarzyszowi, który miał nadzieję że kryjówka między drzewami uchroni go od wzroku ogrów, po czym ruszył biegiem przed siebie. Młodszy elf w międzyczasie zaczął splatać nici splotu, formując z nich zaklęcie.

Ignus błyskawicznie pokonał dystans dzielący go od pola walki, poruszał się nienaturalnie szybko, szybciej niż jakikolwiek człowiek lub elf. Stając na skraju lasu wyprężył się i wydał z siebie... Ryk, ten już zupełnie nie przypominał stworzenia ludzkiego. Mroził krew w żyłach, przywodził na myśl smocze okrzyki i sprawił, że ptactwo z okolicznych drzew zerwało się w popłochu. Sam elfi pustelnik również wyglądał dość imponująco, można powiedzieć wyrwanie z kontekstu. Jego korzenie również sięgały starożytnej, elfiej rasy o czym świadczyły spiczaste uszy wystające z pod burzy białych, potarganych włosów i nieco egzotyczne, aczkolwiek dzikie i nieokrzesane, rysy twarzy. Połyskujące, rubinowe ślepia przedstawiały czysty, pierwotny gniew, zaś co bardziej spostrzegawczy mogli podczas ryku dostrzec rząd długich, ostrych kłów skrywanych w ustach. Ciało mężczyzny przywodziło na myśl najgorsze koszmary, pokryte czarną, chropowatą łuską i wypustkami kostnymi wieńczyło swą nienaturalność długimi szponami u obu dłoni. Klatka piersiowa pokryta była bliznami i zadziorami podobnymi do zbroi. Stary elf wyglądał jak makabryczna wariacja na temat długouchego ze smokiem, długoletnie przebywanie w dziczy zaś sprawiło, że znacznie przybliżył się do tych dzikich instynktów. W czasie, w którym ten zaczął mówić, jego uczeń kończył splatać formowane przezeń zaklęcie.
- Jam jest Leśne Licho i nie zwykłem tolerować w swej domenie intruzów, szczególnie plugawych wiedźm i ogrów. Jeżeli chcecie zachować swe życia, opuścicie to miejsce natychmiast, w przeciwnym wypadku zostaniecie osądzeni przez Mbalendor - wykrzyczał bardziej w kierunku ogrzego maga i wiedźm. Jego głos również nie przywodził na myśl delikatnego, elfiego śpiewu. Ten posiadany przez Ignusa był można powiedzieć, rykiem ubranym w słowa i zdania.

W międzyczasie, wraz z kolejnymi słowami wypowiadanymi przez dzikiego elfa i jakby na ich potwierdzenie, dwa drzewa stojące po obu jego stronach i jedno niedaleko ogrzego maga poruszyły się, chwilę później ich kora pękła przedstawiając wściekły grymas twarzy, gałęzie zmieniły się w ostre, haczykowate szpony, zaś korzenie stały się stopami. W tej samej chwili ziemia między drużyną awanturników, a ogrami popękała, uwalniając kolejne cztery drzewce. Te nie miały liści w koronie, przypominały stare, wyschnięte pnie w które tchnięto życie. Animacja roślin roztoczyła blask oślepiającej, pozytywnej energii po całym polu bitwy zaburzając zmysł wzroku zielonoskórych.
- Naprawdę jesteście przekonani, że wasza siła przeciwstawi się pradawnym mocom elfiego lasu? - Zapytał półsmok, robiąc krok w przód i prezentując ostre jak brzytwa szpony.

***

Działające zaklęcia:
- Mage Armor;

Użyte zaklęcia:
- Major Image;
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!

Ostatnio edytowane przez Sierak : 21-08-2012 o 13:47.
Sierak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172