Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-06-2013, 22:58   #111
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Cudownie było być dumnym z tego, kim się jest.

Faerith przez niemal całe życie wstydziła się... siebie. Dlatego też ostatecznie zrezygnowała z prób zadomowienia się wśród ludzi i zamieszkała samotnie, w lesie. Zwierząt nie obchodziło, kim jest. Las dawał jej schronienie i jedzenie, tylko czasami zmuszając ją do kontaktu z kimkolwiek innym.
Teraz...
Idąc przez wiwatujące tłumy, uśmiechała się szeroko, radośnie. Nie czuła się specjalnie bohatersko. To, co zrobili... zrobili i tak za mało. A jednak dla niebian było to wystarczającym powodem, by zrobić z nich bohaterów i stawiać za wzór dzieciom. Półelfka - owoc zakazanego związku elfki i człowieka - wzorem!

Ileż by dała za to, by Talasa mogła ją teraz widzieć...
I Tivaldi...

***

Już dawno zgubiła gdzieś złoto-zielony szal okrywający jej plecy i ramiona. Miała niejasne podejrzenia, że któryś z tańczących z nią młodzieńców przytulał się do niego zbyt czule i ostatecznie “zapomniał” oddać, ale machnęła na to ręką. Zresztą i tak nie miała czasu na zastanawianie się nad tą kwestią, bo stado kolejnych wielbicieli (bo jakże ich nazwać inaczej?) czekało na swoją kolej, by porwać ją do tańca.
Całe szczęście zjawił się Cauldronborn i poprosił ją na słówko. Odetchnęła, ale spokój nie potrwał długo. Do ostatniej chwili łudziła się, że nie idą do budynku straży. Całą sobą czuła, kogo zobaczy w celi. W pamięci dźwięczały jej słowa Tivaldiego z ich pierwszego spotkania. Przecież dlatego właśnie przybyli wtedy do Serca Wiary - bo on “narozrabiał” i nie ma tu czego szukać...

- Powiedział, że przybył tu z twojego zaproszenia i że czekasz na niego...

W pierwszej chwili miała ochotę podbiec do diablęcia i przytulić się mocno. Potem miała ochotę wrzeszczeć na wszystkich dookoła, żeby go wypuścili - bo przez kraty nie da się przytulać. Kolejną myślą było podejść i mocno trzepnąć Tivaldiego w ucho - za głupotę i brak rozsądku.
Ostatecznie jednak stanęła z założonymi na piersi rękami i westchnęła, zwracając się do Cauldronborna, jednak nie odrywając spojrzenia od oczu diablęcia.

- Nie jest prawdą, że zapraszałam go tutaj. - ledwie powstrzymywała uśmiech, choć ciężko było okiełznać spojrzenie - Ani tym bardziej to, że na niego czekałam.
- Zamkną mnie w więzieniu! Na długi czas! U smoka... dużej ziejącej ogniem poczwary! - krzyknął dramatycznym tonem Tivaldi.
- Bahamut nie zieje ogniem. - stwierdził w odpowiedzi Cauldronborn. Wzruszył ramionami. - Chyba.
- Zanudzi mnie na śmierć. To jeszcze gorszy los. - zaprotestowało diablę. Mało kto zwrócił uwagę, że podwójna końcówka ogona diablęcia ułożyła się w kształt serduszka.
- Wiedziałeś, co Ci grozi, jeśli tu przyjdziesz. - dziewczyna nagle poczuła, jak wzbiera w niej złość. Jeśli chciał jej zrobić niespodziankę, to dlaczego w ten sposób? Dlaczego nie powiedział, że zamierza przyjść? Ona wiedziała, co się może stać a nie była pewna, czy będzie mogła pomóc.
- Tak. Ale... Dla pewnych kobiet warto ponieść każde ryzyko. - odparł z uśmiechem Tivaldi. - Poza tym... bardzo chciałem zatańczyć z tobą.

Cauldronborn spojrzał to na Faerith, to na Tivaldiego. - Zostawić was samych?
- Nie trzeba... - półelfka przewróciła wymownie oczami demonstrując coś na zasadzie “co ja przy nim muszę znosić” - ...dopilnuję, żeby nie narozrabiał.
- Czyli wypuścić? - spytał aasimar upewniając się.
- Wypuścić. - westchnęła i spojrzała na diablę uśmiechając się swoim charakterystycznym krzywym uśmiechem - Ale w razie czego możecie go z powrotem zamknąć, tak?
Cauldronborn gestem dłoni nakazał strażnikom otwarcie, sam mówiąc. - Zapewne tak.
Tivaldi podszedł do półeflki. - A więc jestem pani cały twój.

Nie miał szans się uchylić przed pacnięciem w ucho.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Byłam pewna, że nie będziesz na tyle lekkomyślny, by się tu pojawić. Sam mówiłeś... co by się stało, gdybym nie mogła Cię wyciągnąć zza krat? - czuła, że zaczynają ją szczypać policzki, zarumienione od gniewu.
Tivaldi objął ją w pasie i przycisnął do siebie nagle. - Cóż poradzić. Tęskniłem... Bardzo. Poza tym, gdybym ci powiedział, zabroniłabyś mi, prawda? Naprawdę chciałem cię zobaczyć.
Cauldronborn podrapał się po karku. - To my już pójdziemy, widzę że to sprawy osobiste... Nie narozrabiajcie za bardzo.
- Oczywiście, że bym zabroniła. Poza tym nie wyjechałam na koniec Wieloświata, za chwilę miałam wracać... - zorientowała się, że Cauldronborn jeszcze nie wyszedł, a ona przytula się właśnie do recydywisty, udzielając mu solidnej reprymendy.
- Wybacz, Cauldronbornie, trochę mnie... nas... poniosło. - zaczerwieniła się, wyplątując z objęć diablęcia i rzucając mu piorunujące spojrzenie - To my już pójdziemy... dziękuję, że zgodziłeś się go wypuścić ze względu na mnie. Wiele to dla mnie znaczy. - skłoniła się i pociągnęła Tivaldiego do wyjścia, chcąc jak najszybciej opuścić strażnicę.
- Drobiazg. - odparł aasimar z ciepłym uśmiechem, odprowadzając parkę wzrokiem zza drzwi. A diablę tylko szepnęło, tuż przy wyjściu. - A ja jeszcze nie miałem okazji wspomnieć jak promiennie wyglądasz Faerith.
- Tę suknię już znasz. - odpowiedziała, naburmuszona, po czym przystanęła gwałtownie i odwróciła do Tivaldiego - A co by było, gdyby nie zechcieli Cię wypuścić? Albo pozwolili wyjść tylko na chwilę i zamknęli po moim powrocie do Sigil? Pomyślałeś o tym?
Diablę dotknęło policzka Faerith delikatnie głaszcząc. - Są światy, gdzie rycerze z imieniem swej lubej ruszają na smoki. Właściwie zawsze uważałem to za głupotę, ale... trochę ich rozumiem. Chcieli pokazać się swej damie jako herosi, jako ci co zrobią wszystko, by jej zaimponować. Że nie ma niczego, czego by nie zrobili dla niej... lub by być przy niej. Cóż... - nachylił swą twarz ku niej. - ...ja też tak chciałem. -
Ogon diablęcia owinął się wokół talii półelfki, końcówki ogona muskały pieszczotliwie jej pośladki. - Być blisko, być takim szaleńcem... co rzuca się w morze dla swej wybranki. Co ryzykuje, by jej pokazać jak... jest ważna. To głupie i nierozsądne. Ale cóż... czasami tak trzeba, dla niektórych kobiet, warto.
- A postawiłeś się kiedyś w sytuacji tej kobiety, której ukochany zginął z własnej głupoty w wyniku nieudanej próby zaimponowania jej? Bo smok okazał się zbyt silny? Bo straże złapały przy wyjściu z portalu? - złapała ze złością za ogon diablęcia zastanawiając się, skąd u niej taka furia. Może dlatego, że nagle zapragnęła uwierzyć, że jej ojciec odszedł zrobić coś heroicznego i przy tym zginął? A może dlatego, że Tivaldi usiłował - z całkiem niezłym skutkiem - zrobić z niej tę damę, którą chciała być jako mała dziewczynka, a z czego śmiała się gdy już dorosła?
- Przepraszam, że cię nastraszyłem. Nie chciałem tego. Ale i nie chciałem być z dala od tego miejsca w tak ważnym dla ciebie dniu. No i... dużo młodzieńców się tu kręci. Więc tym bardziej musiałem zobaczyć, z jaką konkurencją do twych względów przyjdzie mi się zmierzyć. - odparł zaskakująco potulnym głosem Tivaldi nie przestając głaskać jej po policzku.
- Mogłeś przyjść tu z nami, jeśli już zdecydowałeś się być. Może oszczędziłoby mi to trochę zmartwień. - uspokajała się powoli, choć w oczach nadal skrzyła się złość - Poza tym... o jakiej konkurencji do moich względów mówisz? Aż tak mi nie ufasz? Jeszcze nie zrozumiałeś? - z całej wypowiedzi diablęcia musiała wyłuskać właśnie to...
Uśmiechnął się czule i nachylił ku niej swą twarz, musnął ustami jej wargi w delikatnym pocałunku. - Ufam ci Faerith, ale jakiż byłby ze mnie wybranek, gdybym nie walczył o twe względy. Nawet jeśli jesteśmy tak blisko, to muszę... żebyś wiedziała, jak cennym jesteś dla mnie skarbem.
Uśmiechnął się zawadiacko. - To... że na polanie... Nie oznacza, że mam spocząć na laurach. Poza tym... lubię cię adorować Faerith, sprawia mi radość zaskakiwanie cię... miłe zaskakiwanie cię w każdym razie. I każdy rumieniec na twej twarzyczce.
- Zobaczyć Cię za kratami... to nie było miłe. - powiedziała cicho spoglądając gdzieś w bok. Z każdym dniem wszystko robiło się coraz trudniejsze. Po tym, jak już się zdecydowała... miało być łatwiej. Ale nie było. Rozsądek i racjonalność gdzieś sobie poszły, zostawiając ją na pastwę burzy uczuć i romantycznego rogato-ogoniastego rycerza, który kiedyś z pewnością przyjedzie po nią na białym rumaku. Tylko po to, żeby jej zaimponować.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam... - szeptał Tivaldi, całkiem zatracając się przepraszaniu. A jeszcze bardziej w innych czynnościach. Gdy tak stali sami na pustej ulicy, a gdzieś z dali dobiegały dźwięki festynu, on ją obejmował i całował. W kącik ust, policzki, szyję, bark... wędrował ustami cicho przepraszając i delikatnie pieszcząc jej skórę swym dotykiem.

Poddała się w końcu i dała ponieść fali czułych przeprosin. Przytuliła się mocno do diablęcia czując, że oczy napełniają się łzami.
- Nigdy więcej mi tak nie rób, rozumiesz? - szeptała mu wprost do ucha - Bo jak nie, to poważnie rozważę kandydatury wszystkich niebian, którzy się dzisiaj na mnie wyraźnie uwzięli!
- A widzisz? Jak wielu ich było? - rzekł żartobliwie Tivaldi tuląc ją mocniej do siebie i głaszcząc po włosach szeptał. - A ty? Pozwolisz się porwać na kolejną randkę? Pozwolę ci wybrać miejsce.
- Teraz? - zdziwiła się.
- No... Może być i teraz. Może i później. Teraz jest mi dobrze, skoro cię trzymam w objęciach.- mruknął pieszczotliwie wodząc po nagiej skórze pleców półefki. Zatanna wiedziała co robiła, pozostawiając ten obszar bez materiału.
- Jeśli chcesz zatańczyć, to muzyka jeszcze gra. - Faerith skinęła głową w kierunku rozświetlonej ulicy, na kórej widać było wirujące w tańcu pary - Vitoldo też gdzieś tam się kręci, choć nie przeszkadzałabym mu w zdobywaniu wielbicielek... macie to chyba w genach.
- Zatańczmy więc. Zanim wpadną mi do głowy bardziej... nieprzyzwoite pomysły. - zażartował Tivaldi, uśmiechnął się nieco łobuzersko i dodał. - Ale wpierw...

Przycisnął usta do jej ust, całując żarliwie i zachłannie... i długo delektując się miękkością warg półelfki.
Odpowiedziała pocałunkiem, chłonąc tę chwilę tak samo, jak wszystkie poprzednie. Cieszyła się, że do niej przyszedł, choć wykazał się przy tym skrajną głupotą.
- Chodź, zatańczymy jeden taniec i możemy wrócić na Amorię. Ładnie tam było. - uśmiechnęła się do wspomnień - Tylko mnie nie zgub w tłumie, tych niebiańskich chłopaków chętnych do tańca strasznie dużo tam było.
- Heej... to co zdarzyło się na Amorii... Ja bardzo... Ja wtedy straciłem głowę. I... cały czas przy tobie tracę. - odparł Tivaldi prowadząc dziewczynę w stronę festynu. - Obiecałem sobie, że wobec ciebie będę delikatny, ale i tak rogata natura... wylazła.
- To masz delikatną tę rogatą naturę. - roześmiała się na widok miny diablęcia i przytulając się na chwilę mocniej, dodała - Nie mam Ci tego za złe, cokolwiek o tym myślisz. I... nie żałuję. Raczej... może... - zawahała się [/i]- Bo wiesz... ja właściwie niewiele pamiętam.[/i] - roześmiała się znów, tym razem bezradnie.
- Jak tak dalej będzie, to przypomnisz sobie wielokrotnie. - rzekł Tivaldi nagle odsuwając się od dziewczyny, tylko po to jednak, by podług dworskiej maniery skłonić się jej i podać dłoń zapraszając Faerith do tańca.

Z uśmiechem odpowiedziała ukłonem i ujęła podaną dłoń, pozwalając okręcić się wokół własnej osi w drodze na zaimprowizowany parkiet. W przelocie dostrzegła zawiedzione miny kilku młodzieńców, co skwitowała wybuchem perlistego śmiechu.
Myślała, że wytańczyła się przez ten wieczór za wszystkie czasy, ale wyraźnie się myliła. Z jednego tańca zrobiły się dwa, potem trzy... mogłaby tak przetańczyć cały wieczór i noc i pewnie jeszcze kolejny dzień... obecność Tivaldiego działała na nią odurzająco, zupełnie straciła poczucie czasu... a że już teraz nigdzie jej się nie spieszyło, przestała się tym przejmować.

Ale nie mogło to trwać w nieskończoność i Tivaldi porwał ją w boczną uliczkę tuż przed zakończeniem festynu. Obejmując w pasie ogonem, wędrując dłońmi po plecach i całując namiętnie rozkoszował się jej obecnością, by w końcu spytać. - Jesteś gotowa?
- Gotowa? Na co? - rozejrzała się z mocno bijącym sercem, czy nikogo nie ma w pobliżu, niepewna, jaką odpowiedź chciałaby w tym momencie usłyszeć.
- Na amory... Amorię. Tak, Amorię... i... - dłonie diablęcia pieszotliwie ujęły pośladki półeflki. - Na cokolwiek będziesz miała kaprys.
- Ja... - zawahała się na moment, ale w końcu stwierdziła stanowczo - Tak. Zabierz mnie na Amorię.
Diablę wyjęło z kieszeni sześcian pokryty z każdej strony znakami. Wycelowało w kierunku pobliskiej ściany ów przedmiot i nacisnęło ściankę. Kamień rozbłysnął, a na ścianie otworzył się wirujący portal.
I po chwili oboje przeszli do innego świata.


Faerith po raz kolejny z zachwytem rozejrzała się wokół. Srebrne światło nabierające złotej barwy sugerowało, że gdzieś tam właśnie wschodziło słońce. Podświadomie spodziewała się, że tutaj będzie noc, więc poranek zupełnie ją zaskoczył. To znaczyło, że wszystko będzie doskonale widać. To, że wszystko już pokazała... i widziała... jakoś nie miało znaczenia. Za to ogromnego znaczenia nabrał fakt, że byli tu absolutnie sami a ona - nawet, gdyby chciała - sama się stąd nie wydostanie. Z niewiadomych jednak powodów ta świadomość wywoływała przyjemny dreszczyk w okolicach kręgosłupa i przyspieszone bicie serca, a nie strach.
Zaś Tivaldi spoglądał na nią rozpalonym spojrzeniem. Nachylił się i zaczął całować namiętnie i drapieżnie, nie tylko usta, policzki, ale i szyję i dekolt... końcówka ogona pieszczotliwie owinęła się wokół jej łydki muskając ją delikatnie. Przez chwilę trwała ta słodka napaść diablęcia, nim ten jeszcze jakoś nad sobą panując, oderwał usta dysząc ciężko. - Jakiś koc by się przydał... prawda? Zaraz, zaraz... zajmę się tym.

Ale w tym celu musiałby ją puścić, ale ku temu się nie kwapił.
- Ostatnio na wiele się nie przydał... - wymruczała Faerith, na nowo łącząc usta z ustami kochanka i przylegając do niego całym ciałem.
Jeśli diablę panowało jakoś dotąd nad sobą, to z tą chwilą całkiem się zatraciło. Palce Tivaldiego szybko poradziły sobie z zapięciem sukni i usta diablęcia oraz dłonie zajęły się pieszczotę kolejnych partii ciała odkrywanych przez opadającą suknię.

***

- Szkoda, że nie ma tu tej rzeki, nad którą byliśmy ostatnio. - Faerith zmieniła temat, przeciągając się na kolanach diablęcia - Pójdę poszukać ubrań i może poszlibyśmy coś zjeść? Chyba zgłodniałam. Chociaż spać mi się nie chce, chociaż chyba powinno. A później mam do Ciebie kilka pytań, jeśli nie masz nic przeciwko. - uśmiechnęła się zagadkowo, wstając i patrząc z góry na kochanka.
- Rzek tu jest pełno. - mruknął wędrując wygłodniałym wzrokiem po krągłościach półelfki i nawet nie starając się tego ukryć. - Tyle, że możemy trafić po drodze na... ten tego... Mieszkańców tego miejsca.

Rozejrzał się bacznie, dodając. - I tak mieliśmy szczęście, że na nikogo się nie natknęliśmy.
- Mieszkańców? - półelfka rozejrzała się w popłochu, zakrywając piersi suknią i wbijając ogniste spojrzenie w diablę - Jakich mieszkańców? Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz?
- Każdy świat ma swoich mieszkańców... Zawsze jest szansa, że na jakiegoś się natkniemy. Niewielka szansa. - Tivaldi jakoś się nie przejął i zaczął się ubierać mówiąc. - Nie martw się. Tutaj nie zrobiliby nam krzywdy. Ba, pewnie oddaliliby się cicho, by nam nie przeszkadzać.
- To znaczy, że... ktoś mógł nas tu widzieć? - wzięty z trawy pantofelek poszybował w stronę diablęcia trafiając go boleśnie w piszczel - Nago? - drugi pantofelek poszybował w ślad za pierwszym.
- Auć! - Tivaldi skulił się po pierwszym uderzeniu, chroniąc się przed kolejnymi ciosami i rzekł spokojnie. - Mała na to szansa Faerith, niewielka... Gdyby było inaczej, nie zabierałbym cię tu.

Półelfka podeszła do niego, nadal wzburzona i zakładając z powrotem buty, postanowiła mimo wszystko zaspokoić swoją ciekawość.
- A kto tu właściwie mieszka?
- Tu? Oczekujący... ale oni, to raczej przy Okeanosie. W tamtejszych osadach. Po lasach można się natknąć na guardinali i eladrinów. To tutejsi strażnicy dobra, tacy jak skrzydlaci niebianie na Celestii i archony-lampiony. - diablę owinęło ogon wokół talii dziewczyny i przytuliło ją do siebie, spoglądając w jej oczy. - Oraz... duszki leśne. Ale to wszystko to życzliwe i dobre istoty. A ty... żałujesz tego co się działo przed chwilą?
- Ja...? Nie... - wiedziałby o tym, gdyby żałowała - Tylko... niekoniecznie chciałabym być wtedy oglądana przez... kogokolwiek innego. - znów się zaczerwieniła, choć nie spuściła wzroku.
- Faerith... nawet... nawet... Gdyby ktoś zauważył nas, to z pewnością oddaliłby się od razu. To bardzo miłe miejsce, pełne życzliwych istot. Jestem pewien, że nikt nas nie podglądał. W innym przypadku nie pozwoliłbym sobie i tobie na tyle swobody... - mruknął całując ją czule w usta. - Poza tym, czego ty miałabyś się wstydzić? Jesteś przepiękna... i w ubraniu i bez. To ja raczej wyglądam nieszczególnie bez gaci.
- Nie wiem, nie mam porównania więc nie potrafię tego ocenić. - roześmiała się, choć po chwili spoważniała - Mi się podobasz. - dodała, odwracając spojrzenie i zakładając włosy za ucho.
- Pokażesz mi Okeanos?
- Pokażę ci wszystko, co tylko zechesz. - szeptał Tivaldi muskając ustami jej policzek. - Ale z Okeanosem teraz będzie trudniej. To pewnie kawałek drogi stąd.
- Nie mówię, że teraz... możemy wybrać się tam później. I Belierin... jeśli nie ma na nim komarów, na pewno mi się spodoba. - przerwała, gdy nowa myśl wpadła jej do głowy - Wychowywałeś się tam... czy Twoja mama... nadal tam mieszka?
- Tak. Nadal tam mieszka. Ona i moje przyszywane ciotki. Ja i Vitoldo nie jesteśmy aż tak bardzo spokrewnieni. - mruknął mężczyzna nadal ją tuląc do siebie i oplatając ogonem. Z czasem... przestała to nawet zauważać. A może nawet polubiła, być w jego ramionach i być oplecioną jego ogonem.
- To może... Belierin też zwiedzimy kiedy indziej... Chodźmy wreszcie coś zjeść. - wierciła się niespokojnie w objęciach, wyraźnie spłoszona możliwością poznania rodzicielki Tivaldiego.
- Mam coś takiego w mojej dziurze... - rzekł entuzjastycznie Tivaldi odsuwając się i rozkładając na ziemi przenośną dziurę pełną... niespodzianek, o czym półelfka zdążyła się już przekonać. Zanurzył w niej dłoń grzebiąc i mrucząc pod nosem. - No dalej... gdzie jesteś?
- Czego szukasz? - Faerith przyklęknęła przy diablęciu i z zainteresowaniem śledziła jego poczynania - A właśnie... miałeś mi opowiedzieć coś więcej o tych magicznych pończoszkach... myślisz, że pasowałyby mi do sukienki? - roześmiała się z samego pomysłu.
- Myślę, że pasowałyby ci... Ładnie byś w nich wyglądała. A szukam... Magicznego przedmiotu do serwowania jedzenia. O, jest... - wyciągnął sporą chustę i przyglądał się jej krytycznie czegoś szukając, aż w końcu znalazł. Wyhaftowaną miskę z kurczakiem i dzbanek pełen czerwonego płynu, oraz sztućce i kubki. - Eeeeech...ostatni haft. Będę musiał zacząć kupować racje żywnościowe na podróże.
- Nie da się uzupełnić haftów? - zainteresowała się przez chwilę, ale potem wróciła do tematu - To jak zdobyłeś te pończochy? Z tego co mówiłeś, Tobie nie na wiele by się przydały?
- Z tego co wiem... nie bardzo. - odparło diablę rozkładając chustę i mrucząc coś pod nosem. Na chuście pojawiła się misa z ciepłym kurczakiem w aromatycznym sosie oraz dzban czerwonego wina. Spojrzał na półelfkę, dodając. - To raczej krępująca... opowieść. Otóż... eeech... jakby tu zacząć... Znasz takich chłopaków, którzy zaczepiają dziewczęta. Próbują je pomacać po pośladkach, ukraść całusa... i takie rzeczy?
- Spotkałam kiedyś takiego... - kiwnęła głową do wspomnień - Raz tylko próbował... - zawiesiła znacząco głos, uśmiechając się drapieżnie - Co z nimi?
- Ja byłem taki jak oni... Cóż, kiedy się budziło zainteresowanie kobietami to… dość intesywne. Właścicielka tych pończoszek, była legendarną uwodzicielką i kurtyzaną w Sigil. Miała za kochanków wysoko postawionych osobników. Była legendą, która... znikła kilka lat przed tym, zanim się zainteresowałem kobietami. - rzekł Tivaldi podając dziewczynie sztućce.
- Nie rozumiem, jaki to ma ze sobą związek i nadal nie wiem, w jaki sposób pończochy trafiły w Twoje ręce...
- Ja i dwójka moich... kuzynów, postanowiliśmy ją odnaleźć i... przestać być prawiczkami. Zgromadziliśmy spory majątek na ten cel. - wybąkał tak jakoś cicho Tivaldi.
- I udało Wam się to? - z trudem powstrzymywała uśmiech, usiłując być poważną.
- Odnaleźć? Tak... Stracić cnotę? Nie... Niezupełnie. Mnie się nie udało. - mówił jakoś enigmatycznie Tivaldi starając się ukryć twarz przed jej spojrzeniem.
- Dlaczego? - nie zamierzała teraz dać za wygraną. Diablę wyraźnie się wstydziło... Tylko czego?
- Zellaida... okazała się piękną kobietą, mimo że miała koło czterdziestu lat. Miała też męża i dzieci. - wyjaśniło krótko diablę. - Zakochała się, wyszła za mąż i założyła rodzinę. Została karczmarką. I... cóż... Rozczuliliśmy ją, gdy nas poznała. Nie pozbawiła nas cnoty. Ale... sprzedała swoje pięć sekretów, które czyniły ją najlepszą damą do towarzystwa w Sigil. Pończoszki to jeden z nich.
- A pozostałe cztery?
- Pierścień satyra, pachnidło Afrodyty, lusterko urokliwej postaci i księga pragnień. - wyliczył Tivaldi.
- Pierścień satyra? - czy naprawdę musiała wyrywać z niego każdą informację po kawałku?
- Pieścień satyra przywracał wigor tobie i kochankowi, sprawiał że można było całą noc bez przerwy i chwili odpoczynku. Pachnidło było wabikiem, jego zapach rozpalał zmysły i sprawiał, że wszyscy wokół pragnęli ciebie. Problem jednak w tym, że... - diablę potarło kark w zażenowaniu. - Wabiło mężczyzn, a nie kobiety. A my jak idioci, wypróbowaliśmy ów zapach i przesadziliśmy z dawką. W życiu tak szybko nie uciekałem jak wtedy.
- To w jaki sposób i z kim straciłeś cnotę? - musiała o to zapytać.
Spojrzał jej wprost w oczy mówiąc. - Naprawdę chcesz wiedzieć? Była taka jedna ruda czarodziejka. A może bardka? Albo jedno i drugie. Czuciowiec tak jak i ja... wtedy.
- Ona... dla niej też... czy... wiedziała co robi? - sama nie wiedziała, dlaczego to dla niej tak ważne.
- Zdecydowanie wiedziała. Otóż... na planie żywiołu powietrza zaskoczyła nas burza. Prawdziwy huragan, przed którym skryliśmy się na unoszącym się w powietrzu skrawku lądu. Była tam jaskinia. A my siedzieliśmy przy ognisku i piliśmy wino. Rozmawialiśmy... i pocałowałem ją, raz, drugi... Potem chwyciłem za pierś, a ona mnie... niżej. Rozebraliśmy się i kochaliśmy i... Na tym się skończyło. Po burzy nigdy nie wróciła do tej kwestii. Byłem... To było nowe wrażenie dla niej. Kochać się z diablęciem. Choć dziewicą na pewno nie była. - westchnął nieco smętnie Tivaldi.
- A inne... były? - zapytała jeszcze kończąc tę kwestię
- Nie były dziewicami. To były przelotne romanse, flirty, znajomości. Ty... jesteś pierwsza. Wyjątkowa. - wyjaśnił szybko Tivaldi,dłonią muskając jej policzek.

Milczała długą chwilę, nim w końcu zapytała cicho, odwracając twarz od diablęcia - Czterdzieści lat... to rzeczywiście tak dużo?
- Dla ludzi chyba tak... Coś cię martwi? - spytał Tivaldi.
- Zdziwiło was, że Zellaida była nadal piękna mimo, że miała około czterdziestu lat... Ja... - nie dokończyła.
- Byliśmy młodzi i głupi... Nawet nie wiesz jak bardzo głupi, wtedy. Dziwiły nas różne oczywistości. - zaśmiał się Tivaldi serdecznie.
- Ale opowiadasz mi to teraz. Wydawało mi się, że nadal Cię to dziwi.
Diablę zaprzeczyło ruchem głowy. - Nie dziwi. Raczej śmieszy mnie fakt, że... my naprawdę wyobrażaliśmy sobie ją jako młodą szczuplutką ślicznotkę, mimo że zniknęła z miasta kilka lat przed rozpoczęciem przez nas poszukiwań. My naprawdę wierzyliśmy, że w przypadku Zellaidy czas stanął w miejscu.

Jego słowa wyraźnie przynosiły skutek odwrotny do zamierzonego. Zamiast się uspokoić, półelfka zacisnęła zęby i zesztywniała z tłumionej złości.
W końcu odezwała się cicho, na granicy pomruku i warknięcia, nadal wbijajac wzrok w ziemię.
- Więc uważasz, że czterdziestolatki nie mają prawa być śliczne, szczuplutkie i wyglądać młodo?
Dopiero teraz zamarł w zaskoczeniu przyglądając się jej. By po chwili uśmiechnąć się bezczelnie i dodać. - Z jednym wyjątkiem. Nazywa się Faerith i jest olśniewająco piękna, bardzo szczuplutka... i pełna pasji. Ale inne to nie.
- Nie mam jeszcze czterdziestu lat. - spojrzała gniewnie na diablę i ostentacyjnie odwróciła do niego plecami, obejmując ramionami kolana. Nadal była spięta, Tivaldi widział to wyraźnie dzięki odsłoniętym plecom.
- Faerith... kwiatuszku. - poczuła dłonie na swych barkach, oddech diablęcia przy swoim uchu i muśnięcia ogonem po nagich plecach. - Przecież dobrze wiesz, że... oczarujesz mnie nawet wtedy, gdy będziesz miała... owe... czterdzieści lat. Tamta była ludzką kobietą.
Lekkie rozluźnienie barków minęło, jak ręką odjął. Półelfka nagłym, pełnym złości ruchem strąciła z siebie wszystkie części ciała diablęcia i odwróciła się powoli.
- Chcesz mi powiedzieć, że w wieku czterdziestu lat już nie będę ani szczupła, ani piękna, ani młodo wyglądająca? Niezdolna do oczarowywania kogokolwiek poza Tobą, którego podobno oczarowałam już teraz? - podniosła oczy, w których błyszczały łzy, nie wiadomo, czy furii, czy smutku - We mnie też płynie ludzka krew. Nie mam w sobie ani odrobiny magii. Być może będę się starzeć wolniej, niż ludzie, ale podejrzewam, że w pewnym wieku szybko to nadrobię. A wtedy co? Kwiatek zwiędnie? Zrobię się brzydka, gruba i niezdolna do czegokolwiek? Tak to sobie wyobrażasz? I tylko Ty, mój rycerz na białym rumaku, będziesz potrafił dostrzec we mnie te echa dawnego piękna?? - ostatnie słowa wykrzyczała, podnosząc się gwałtownie i stając nad Tivaldim z zaciśniętymi pięściami. Po kilku szybkich oddechach dodała cicho, choć w tej ciszy kryła się zapowiedź burzy - Zabierz mnie do domu.
- Nie. Faerith. Nie. - spojrzał na nią gniewnie. - Ty nie rozumiesz. Ty dla mnie zawsze będziesz piękna. Ty jesteś cudowna.

Próbował położyć dłonie na jej ramionach, ale cofnęła się poza jego zasięg. - I pewnie będziesz długo jeszcze olśniewająca. Nawet dłużej ode mnie... I czy to źle, że zawsze będziesz dla mnie tym wyjątkowym kwiatem? Czy to źle, że... - spuścił głowę. - Nie o to chodzi... Nie powiedziałem, że będziesz gruba i brzydka. Wcale tak nie uważam i nie sądzę, bym był twoim jedynym ratunkiem. Raczej przyjdzie mi odpędzać od ciebie innych... młodszych rycerzy. Ale... - spojrzał na nią. - Pewnie... to raczej będzie na odwrót. Ja wiem że będziesz piękna... i że będę o ciebie zazdrosny.
Przez całą przemowę diablęcia, wpatrywała się w niego z napięciem. W końcu rozluźniła pięści i zwiesiła ramiona. Wydawało się, że na coś czeka. Coś... co ostatecznie nie nadeszło.
- Więc uroda to wszystko... co mam? - zapytała cicho. Jakaś część jej jaźni doskonale wiedziała, że to nieprawda... jednak została zagłuszona przez tę drugą, silniejszą część, targaną w tym momencie niezrozumiałymi emocjami. Tym razem jednak nie krzyczała, z jej głosu zginęła pobrzmiewająca przed chwilą furia. Odwróciła twarz, wystawiając ją na podmuchy ciepłego wiatru, by osuszył jej łzy.
- Masz jeszcze mnie... prawda? Masz swój talent, umiejętności... Masz cudowny charakterek, nawet jeśli nieco zadziorny. Czego jeszcze byś chciała? - spytał cicho patrząc na nią wzrokiem zbitego psa.
- Miłości... - słowo wyszeptane niemal bezgłośnie ale puszczone na wiatr, odezwało się wielokrotnym echem, jakby magicznie odbite od wszystkich otaczających ich drzew. Pod dziewczyną ugięły się nogi, gdy rozkleiła się zupełnie i wstrząsana szlochem opadła na miękki mech.

***

- A ten… aasimar, który cię tak słuchał w Sercu Wiary. Przystojny, muskularny, o gorejącym spojrzeniu? Jesteś piękna Faerith i wierz mi... nie tylko ja to widzę. - rzekł Tivaldi, głaszcząc ją po głowie.
- Aasimar? O kim właściwie mówisz? - zapytała półelfka, zupełnie zbita z tropu.
- No ten... w Sercu Wiary. Ten co cię przyprowadził do mnie i wodził za tobą maślanym spojrzeniem ufnego psiaka? - spytał cicho Tivaldi.
- Cauldronborn? Co z nim? - Faerith nadal nie rozumiała, dlaczego diablę ją o niego pyta - Jest zastępcą Władcy Miasta, porządnieoberwał od modrona kierującego marszem, udzielałam mu pierwszej pomocy. - wzruszyła ramionami - Nie zauważyłam, by mi się jakoś szczególnie przyglądał.
- Po prostu, jestem o ciebie troszkę... ociupinkę... zazdrosny. - mruknął cicho Tivaldi, muskając ustami ucho półelfki. - Bo i mam o co. Jesteś wyjątkowa.
- Powiedziałam Ci przecież, że nie jestem zainteresowana nikim innym. - ustami odnalazła na chwilę jego usta, by po chwili roześmiać się cicho - Chociaż Twoja zazdrość też ma swój urok... tylko nie próbuj zamykać mnie w szklanej wieży albo czymś równie idiotycznym, bo uschnę z tęsknoty za wolnością. - dodała żartobliwie.
- Nie zamierzam... Po prostu tak cię zamęczę pieszczotami, że nie będziesz miała siły myśleć o innych mężczyznach. - mruknął żartobliwie Tivaldi całując ją delikatnie po szyi.
- Tak się teraz zastanawiam... - zabębniła palcami po ramieniu Tivaldiego, myśląc o czymś intensywnie - Mówiłeś, że ta ruda... szukała po prostu nowych doznań. To znaczy, że z niebianinem będzie zupełnie inaczej? - przysiadła na piętach - I pewnie z genasim też...? Jakie są jeszcze inne ciekawe rasy? - spoglądając spod rzęs na diablę była uosobieniem niewinności... wyraźnie oczekującym odpowiedzi.
- Zapewne... jest wiele ciekawych ras. Ale nie dam im się ubiec. Pokażę ci różne odmiany se... - Tivaldi zmarszczył brwi w zastanowieniu. - Z kim ty rozmawiasz w Sigil, co? Przecież jesteś niemalże dziewicą z lasu. Nie powinnaś... zadawać takich pytań.
- Rozmawiam z Tobą i wyciągam wnioski. - uśmiechnęła się słodko - To, że jestem z lasu nie znaczy wcale, że nie myślę...

Przez cały czas uśmiechała się do niego promiennie czując, że ze szczęścia zaraz eksploduje. Nie znalazła słów, by wyrazić to, co w tej chwili czuła, więc zamknęła oczy, odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się radośnie i nieskrępowanie i nie przejmując się już zupełnie tym, że jej śmiech budzi wesołe echa w całym lesie. Kiedy już uwolniła z siebie nadmiar emocji, już zupełnie poważnie i z namaszczeniem ujęła twarz diablęcia w swoje dłonie, mówiąc - Jesteś mój. Nikomu Cię nie oddam. - po czym uśmiechnęła się jeszcze i pocałowała usta diablęcia z pasją równą jego pasji.
- To prawda... Jestem cały twój. - mruknął Tivaldi oplatając ogonem dziewczynę w pasie. Tak jakoś zaborczo. I całując jej usta raz po raz namiętnie. - Co planujesz po powrocie?
- Zjeść w końcu coś porządnego. - roześmiała się - I może przeszukać w końcu tę Twoją dziurę, sam nie wiesz co w niej jest a może mogłoby się przydać... och, zapomniałam zupełnie... - odsunęła się, przerywając pocałunki i spojrzała mu w oczy, mówiąc trochę gorączkowo - Idziemy przecież na Ziemie Bestii... Pik-ich-cha być może dowie się tam, jak może wrócić na Athas... ile czasu już tu jesteśmy? Mam nadzieję, że nie poszli sami... - nie miała pojęcia, która godzina mogła być teraz w Sigil - Pójdziesz z nami?
- Mam swoją pracę i swoje interesy, których muszę pilnować. No i odkryć skarb dla ciebie. Drogę do Domu. Nie mogę być zawsze na każdej twej wyprawie... ale... tym razem pewnie będę mógł. - uśmiechnął się ciepło Tivaldi.
- W takim razie musimy już wracać. Chyba... - przez chwilę próbowała doliczyć się czasu spędzonego tutaj, ale zrezygnowała i podniosła się z ziemi, otrzepując sukienkę z resztek mchu i trawy - Musisz mnie wtajemniczyć w te swoje interesy. Chcę wiedzieć, co robisz, gdzie... i z kim. Żeby się nie martwić tak bardzo.
- Będę mówił gdzie znikam i po co. Obiecuję. - Tivaldi pogłaskał półelfkę po głowie.

Kiwnęła tylko głową i przytuliła się mocno, jakby chciała zatrzymać tę chwilę na wieczność. W końcu odsunęła się, wzdychając.
- Naprawdę musimy już wracać. - powiedziała niechętnie, jakby opuszczenie teraz tego miejsca mogło cokolwiek zmienić między nimi.
Sama myśl o powrocie do domu, w którym mieszkała z towarzyszami - po nieobecności w nocy - wywoływała u niej podobne odczucia, jak wymykanie się z domu w innym świecie, pod innymi gwiazdami, gdy nocą, oczywiście bez zgody matki, z przyjaciółkami biegły popływać w rzece przy świetle księżyca. Wierzyły wtedy, jako ledwie kilkunastoletnie dziewczynki, że takie kąpiele przy pełni zapewnią im gładką skórę na lata i powodzenie u chłopców... jakież były wtedy głupie... Niemniej powrót przed świtem i wślizgnięcie się do domu bez budzenia matki wywoływały w niej specyficzną mieszankę lęku, poczucia winy i dreszczyku emocji wywołanego nieposłuszeństwem.
Teraz nie była już małą dziewczynką, a Kreator, Thaeir i Pik-ik-cha nie byli jej rodziną i w ogóle nie mieli prawa, by ją o cokolwiek pytać, czy też oceniać jej zachowanie... a jednak... tak się czuła. Jak dziecko, które nabroiło i spodziewa się reprymendy.

Gdy zamierzali się przenieść ponownie, na ramieniu Faerith usiadł duży orzeł. Avagornis spojrzał na nią lekko strosząc piórka, jakby chciał powiedzieć “Nie zapomnij tym razem o mnie”. A diablę otworzyło kolejny portal, tym razem... do nieco pustej i szarej uliczki Sigil. Zapach... nieco duszący i nieprzyjemny, ale już nieco swojski sprawił, że poczuła się jak w domu. Było już ciemno tutaj.
Tivaldi objął ją ramieniem i pocałował policzek. - Następnym razem wkradnę ci się do łóżka.
- Obiecujesz i obiecujesz... - roześmiała się - Ale uważaj, ja mam obrońcę. - pogładziła trochę przepraszająco pióra na piersi orła, przytulając do nich lekko twarz.
- Nie obiecuję. Straszę i straszę... a ty się nie boisz. - odparł żartobliwie Tivaldi.
- Już nie. - uśmiechnęła się i cmoknęła go w usta - Słodkich snów...
- Nie będą tak słodkie bez ciebie. - mruknął w odpowiedzi Tivaldi pozwalając jej się oddalić... z trudem pozwalając.

***

Nie obejrzała się ani razu bojąc się, że jeśli to zrobi, wróci i tej nocy nie dotrze w końcu do własnego łóżka.
- Przepraszam, że o Tobie zapomniałam. - gładziła nastroszone pióra Avargonisa, z jednej strony zawstydzona z tego powodu, a z drugiej dziwnie rozbawiona tym faktem - Ale... mając tyle czasu... pewnie urządziłeś sobie polowanie?
Avargonis skinął lekko głową spoglądając na nią. Zaskrzeczał.
- Twój partner? Kiedy złożysz jajka? Długo trwa gniazdowanie?
Zatrzymała się gwałtownie w pół kroku i spojrzała na orła z zaskoczeniem w oczach.
- Partner - tak. Jajek... nie będzie. - zaczerwieniła się gwałtownie. Mogła przewidzieć, że tak się ta rozmowa potoczy. Ptaki łączyły się w pary w jednym celu... istoty... ludzkie... niekoniecznie - Wiesz, jeszcze nie mamy... gniazda. Musimy je najpierw założyć. - miała nadzieję, że Avargonis zrozumie jej tłumaczenia.
- Nie parzyć się przed brakiem gniazda... Jajka muszą mieć... Musisz mieć miejsce, by je znieść. - stwierdził autorytarnie Avargonis. - Tańczyłaś z nim? Silny jest? Waleczny? Przyniósł ci łup? Tłusty? Smaczny?
- My nie znosimy jajek. Nasze dzieci rodzą się żywe...po dziewięciu miesiącach ciąży. Nie trzeba ich wysiadywać. - a przynajmniej tak to wyglądało w teorii. Postanowiła nie zastanawiać się głębiej nad tym, że właśnie tłumaczy to... przedstawicielowi ptasiego gatunku. Resztę pytań zignorowała nie do końca wiedząc, jak wytłumaczyć Avargonisowi relacje łączące ją z Tivaldim. I fakt, że nie zamierzają teraz mieć dzieci. Chociaż... czasami chciałaby, żeby wszystko było tak proste, jak widział to orzeł.
- Gniazdo w brzuchu? Ty masz już jajka? - orzeł przyglądał się dolnym partiom ciała półelfki próbując zapewne wypatrzeć owo gniazdo i owe jajka.
- Nie... nie sądzę... - środek od Lady Zatanny powinien jeszcze działać, a przynajmniej taką miała nadzieję. Tak, czy inaczej, tego też nie zamierzała obszerniej tłumaczyć.
- Nieodpowiedni... Potrzeba samca, który da jajka. - orzeł miał inne zdanie na ten temat.
- Najpierw gniazdo, potem jajka. - zdesperowana półelfka postanowiła odwołać się do logiki. Rozmowa z Avargonisem okazała się znacznie trudniejsza, niż wszystkie rozmowy z Tivaldim, razem wzięte.
- Duże gniazdo... Przy waszych próbach... dużo jajek będzie. - ocenił orzeł.
Zarumieniona po czubki uszu dziewczyna nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na tak arbitralne stwierdzenie. Całe szczęście właśnie dotarli do domku, w którym zgodnie z przewidywaniami było cicho i ciemno. Avargonis coś jeszcze do niej mówił, ale zorientowała się, że nie potrafi go już zrozumieć.
Odetchnęła z ulgą i otworzyła drzwi.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 07-06-2013, 00:14   #112
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
ZIEMIE BESTII
Na Krigali było pięknie. Faerith rozglądała się zauroczona pierwotnym pięknem otaczającej ją przyrody. Avargonis kołujący wysoko przekazywał jej dokładnie te same odczucia, krzycząc z radości. Półelfka zastanawiała się, jakie jeszcze tajemnice skrywają inne plany i czy - jeśli kiedykolwiek zdecyduje się osiedlić - będzie potrafiła dokonać wyboru tego jedynego.
Jej rozmyślania zostały przerwane przez niespodziewane miauknięcie. Przez chwilę nie mogła zaskoczyć, skąd zna ten rudy pyszczek, ale wątpliwości rozwiały się zupełnie, gdy kot się odezwał.
Nie zastanawiając się specjalnie, podciągnęła się na konar i usadowiła przy zwierzęciu, uśmiechając się szeroko.
- Cześć, Ydemi. - podrapała kota za uszami, rozglądając się przy okazji wokół - Pięknie tu macie, wiesz? - zamilkła na chwilę - Ingvar zgubił nam się gdzieś na Celestii a Xan odszedł. W Sigil... mieszka nam się całkiem wygodnie, dziękujemy. A jak Tobie się tu wiedzie? Wyglądasz inaczej, niż w Sigil.
- Wy też będziecie. Na Ziemiach Bestii, wszystko nieco dziczeje. - odparł z uśmiechem kocur. Spojrzał na Kreatora precyzując. - Wszystko co żywe.
Pomrukiwaniem dał znać, że jej pieszczota sprawia mu przyjemność.
- Przyjdziesz? - pochyliła się nad karkiem kota, przez chwilę chowając twarz w jego futerku, po czym zaprosiła go na kolana - Mam tu zabawkę. - roześmiała się zdejmując rzemyk z ręki i machając czerwonym koralikiem przed nosem zwierzęcia.
Kot zaczął łapką trącać ów przedmiot wyraźnie nim zafascynowany. - Ładnie to tak ? Wykorzystywać moją naturę przeciw mnie?
Nie brzmiało to jednak jak wyrzut, zwłaszcza, że po chwili Ydemi usadowił się wygodnie plecami na nogach półeflki i z fascynacją trącał koralik, pomrukując przy tym z zadowolenia.
- Oj, przestań. Wiem, że to lubisz. Tylko mnie nie podrap. - półelfka ze śmiechem zabierała koralik poza zasięg łapek, zmuszając kota do nieco większego wysiłku. Jednak nie po to tu przyszli...
- Słuchaj, szukamy nimfy o imieniu Alisiphone. Znasz ją może albo wiesz, gdzie ją znaleźć?
- Tak. Taaak... zresztą Pani Kotów wysłała mnie jako przewodnika. Wygląda na to, że przewodnika dla was. - mruczał w odpowiedzi Ydemi próbując dosięgnąć koralik.
- Czy to prawda, że nie należy patrzeć jej w oczy? Co jeszcze powinniśmy o niej wiedzieć? - Faerith wypytywała Ydemiego nie przerywając zabawy.
- Nimfy są oślepiająco piękne. Dosłownie. Dlatego należy unikać kontaktu wzrokowego. Poza tym... Alisiphone jest miła. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek słyszał o niej coś złego. - mruknął kocur w odpowiedzi.
- Pani Kotów wysłała cię.. ja.. ja.. jako przewodnika dla nas? - wydukał Thaeir. Ostatnio spotykało ich wiele zaszczytów, ale żeby jeszcze zainteresowanie boskiej istoty? Tego było już chyba za wiele.
Thri-kreen nie był specjalnie zachwycony obecnością znajomego kota. Jakoś nigdy za nim nie przepadał. Zawsze była w nim jakaś dziwna buta i pycha, która strasznie drażniła modliszkę. Tak też było i tym razem. Kot zgrywał znowu kogoś kto wie wszystko i na wszystkim zna się najlepiej.
- Sskoro cię possłano, tho profatź - rzucił krótko Pik-ik-cha.
Nie zamierzał się wdawać z tym zwierzęciem w żadne dyskusje, ani tym bardziej tłumaczyć mu się z czegokolwiek. Ich wspólne sprawy zostały dawno zamknięte i nie było sensu do nich wracać.
- Imhm sszybiei thymhm lepiei - dodał z przekąsem.
- Masz rację, chodźmy. - półelfka zeskoczyła zwinnie z konaru i stanęła, czekając na Ydemiego - Tym razem też mam Cię nieść, czy poradzisz sobie sam? - zapytała żartobliwie kocura.
Modliszkowaty prychnął i powiedział cicho:
- Ia go mhmogę poniessć.
- Wolę Faerith... - odparł kot.
- Każdy by wolał. - wtrąciło dotąd ciche i trzymające się z boku diablę. Które to półeflka namówiła jakoś na tę wyprawę. Tivaldi przyglądał się sytuacji z delikatnym uśmieszkiem, jego ogon wił się leniwie na boki. A kot zwinnie przeskakiwał z konaru na konar, by w końcu wylądować wygodnie w ramionach półelfki.
- Prowadź zatem. - Faerith podrapała kota za uszami i ruszyła we wskazanym kierunku, zrównując po drodze krok z diablęciem.
- Tivaldi, to jest Ydemi Larsson, nasz pierwszy zleceniodawca w Sigil... i nasz dobroczyńca. Dzięki niemu mamy gdzie spać i za co żyć. No i on nas ze sobą spotkał... - wskazała na resztę towarzyszy - Dzięki temu jakoś odnalazłam się w Twoim świecie.
Następnie zwróciła się do kota - Ydemi, to jest Tivaldi. Mój... chłopak. - zaczerwieniła się lekko.
- Tobroczyńca, a tho tobre - prychnął thri-kreen słysząc słowa elfki.
- Bardzo zazdrosny chłopak. - uściśliło diablę, uśmiechając się lekko. A kot mruknął przyglądając się to diablęciu, to Faerith. - Nie dziwi mnie to. Koło takiej kotki, prędzej czy później musiał pojawić się jakiś... kocur. Ale i tak jestem... bardziej puchaty.
- Ale ja za to mam dłuższy ogon. - zażartował Tivaldi, a kocur uśmiechnął się tylko.
- Faceci... - żachnęła się półelfka, choć wesołe błyski w oczach zdradzały uśmiech - Daleko do tej nimfy? - wróciła do celu ich wizyty tutaj, zanim zaczną się licytować bogini wie, na jakie tematy jeszcze.
- Jakby to powiedzieć... Przynajmniej jeden odpoczynek będziecie musieli sobie zrobić. Tu noc nie zapada, ale to dość długa wędrówka. Za to jest na co polować. Tylko... nie wdawajcie się w dysputy z jedzeniem. - wyjaśnił Ydemi wygodnie niesiony przez półelfkę, podczas gdy diablę niby przypadkiem od czasu do czasu muskało jej uda końcówkami ogona.
- To jedzenie tutaj mówi? - Faerith cieszyła się, że zabrała ze sobą prowiant. Chyba nie potrafiłaby zjeść czegoś, co umie mówić.
- A cho w tymhm takiego tzifnego? - spytał thri-kreen. Miał ochotę dodać, że elfy też mówią, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Nie zamierzał wprowadzać niezgody w stadzie, ale obecność kota strasznie go drażniła. Coraz częściej rozmyślał o nim, jako o potencjalnym obiedzie.
- Rzadko mówi coś ciekawego.- potwierdził Ydemi.
Po czym zaczął wskazywać kierunek w którym trzeba iść, a to łapką a to ogonem.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 07-06-2013, 00:32   #113
 
Pan Błysk's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Błysk ma wyłączoną reputację
Faerith wróciła późnym popołudniem zastanawiając się, gdzie mogłaby się wybrać, by coś zjeść. Gotowanie w kuchni pełnej aparatury Thaeira było dość trudne, zresztą i tak nie miała ochoty na robienie czegokolwiek. Spodziewała się - jak zwykle - ciszy i spokoju, a tu... Jeszcze przed wejściem do domku jej węch został mile połechtany dość intrygującym zapachem... jedzenia.

Zaciekawiona, kto o tej porze miałby ochotę na gotowanie, zajrzała do kuchni. Zdziwiła się na widok Kreatora pilnującego zupy, jednak jakby w odpowiedzi na wszelkie mogące się pojawić wątpliwości, usłyszała głośnie burczenie w brzuchu. Do tej pory nie czuła jakoś, że jest głodna.

- Co gotujesz? - zajrzała do kociołka, usiłując wywnioskować coś z jego zawartości. Sądząc po roznoszącym się wokół aromacie, jednym ze składników musiało być piwo... ale wolała się upewnić - I gdzie Thaeir? - nieobecność genasiego w kuchni była nieco niepokojąca, tak samo, jak brak większości sprzętów, których używał.

- Zupkę mięsną z niespodzianką. Na drugie pytanie odpowiedzi nie znam, opuścił to pomieszczenie kilka godzin temu. - Odpowiedział Kreator nie przerywając pracy.

- Mogę spróbować? - głód okazał się silniejszy od niepokoju wywołanego gotującym Kreatorem.

- Jeszcze nie jest gotowa. - Stwierdził początkujący kucharz. A nie była to ani zachęta ani odmowa.

- A kiedy będzie? - Faerith przysiadła na stołku, wpatrując się w bulgoczący kociołek.

- Pod koniec cyklu. Jak to nazywacie, na kolację? - Konstrukt wypróbowywał brzmienie nowego słowa.

- Tak, nazywamy ten posiłek kolacją. Dlaczego zająłeś się gotowaniem? Myślałam, że konstrukty nie muszą jeść? - postanowiła zabić czymś czas oczekiwania na posiłek.

- Nie potrzebujemy pokarmu, fakt. Nie sposób jednak poznać istotę innych stworzeń pomijając coś tak dla nich ważnego, jak pożywianie się. Dlatego postanowiłem zbadać ten fenomen od strony konstrukcyjnej.

- A skąd wiedziałeś, co wrzucić do garnka? - zadawanie pytań konstruktowi było trochę męczące, ale ciekawość półelfki okazała się silniejsza.

- Oczywiście znalazłem nauczyciela. Korzystam w tej chwili z jego przepisu. - Kreator był niezmordowany zarówno jeśli idzie o gotowanie jak i odpowiadanie na każde pytanie. W głębi swego umysłu cieszył się, że jego praca została zauważona.

- Kim jest twój nauczyciej? - Faerith miała nadzieję, że nie słychać szczególnego niepokoju w jej głosie.

- Uruck.- Padła szybka odpowiedź, lecz widząc, że jest niewystarczająca, Kreator dodał. - Kucharz w Mrowisku.

- Nie znam tego lokalu. - dziewczyna zamyśliła się - Gdzie on się znajduje? Jakiej... rasy jest ten... kucharz? - tym razem odrobina niepokoju była slyszalna w jej pytaniu.

- Niedaleko stąd, mogę Cię tam zaprowadzić lub narysować mapę. - Odpowiedział jednocześnie mieszając w kociołku. - O ile Sigilijskie standardy nie odbiegają radykalnie od standardów Eberronu, Uruck jest goblinem.

Gobliny zdecydowanie nie kojarzyły jej się jako rasa potrafiąca gotować. Choć z drugiej strony “zupka mięsna z niespodzianką” pachniała dość apetycznie... warto było dać jej szansę i jej spróbować...

- Co w niej jest? - skład zawartości kociołka mógł wiele wyjaśnić.

W kucharskim fachu konstrukt był nowicjuszem i być może właśnie dlatego z ochotą wyjawił skład swego dzieła. - Do gotującej się wody dodałem mięso z jelenia... - Nie dodał iż według sprzedawcy był to jeleń niebiański, ten fakt wymagał najpierw potwierdzenia. - ...plastry cebuli, korzeń marchwi, pietruszki i selera, do tego przyprawy: sól, papryka, pieprz, liść laurowy, czosnek, gorczycę, kminek, majeranek, cząber i rozmaryn. Całość została obficie podlana *tajnym składnikiem Urucka*. - I choć Kreator twierdził, że składnik jest tajny to bez wątpienia było to po prostu piwo, w dodatku nie należące do tych z najwyższej półki.

Skład zupy nie brzmiał specjalnie przerażająco, więc półelfka uspokoiła się trochę. Co prawda “tajny składnik” dominował w zapachu unoszącym się w kuchni, ale piwo nawet u niej w domu było dodawane do zup i mięs więc utwierdziła się tylko w przekonaniu, że bez próbowania się nie obejdzie.

- Czy zamierzasz uczyć się gotowania kolejnych potraw? - postanowiła, że wybierze się do Mrowiska by zorientować się, co tam serwują. Tak na wszelki wypadek.

- Owszem. Podjąłem studia nad tym elementem życia i zamierzam zbadać temat dogłębnie. - Nakrył kociołek zaimprowizowaną pokrywką i przyglądał się, jak potrawa bulgocze. - Jeśli poczekamy jeszcze trochę, zupa będzie gotowa.

Faerith westchnęła tylko cicho, czując, jak głód przybiera na sile. Usiadła jednak tylko wygodniej, cierpliwie czekając, aż Kreator uzna zupę za skończoną.

Pokrywa podskakiwała na kociołku co chwilę wyrzucając spod siebie kłęby pary i aromatu zupy. Aromatu, który w tym momencie niemal całkowicie zagłuszył zapachy dziel Thaeira... niemal. Po dłuższej chwili milczącego oczekiwania Kreator Efemery majestatycznie uniósł się ze swego miejsca, by ściągnąć z ognia gotujący się posiłek. - Gotowe. - Oznajmił czekającej Fearth.

Zupa nie wyglądała zachęcająco. Czerwono-bura breja, z pływającymi ogromnymi okami tłuszczu. Cóż... może smakuje lepiej, niż wygląda? Już pierwszy kęs zupy dobitnie uświadomił półelfce, że kosztowanie eksperymentalnej zupy Kreatora nie było jednak najlepszym pomysłem. Było raczej jednym z gorszych pomysłów w jej życiu. Konstrukt prawdopodobnie precyzyjnie powtórzył cały proces, natomiast zupełnie nie wziął pod uwagę kwestii smaku, nie wiedział też, na co zwracać uwagę. Całość była potwornie tłusta, jakby mięso nie zostało porządnie oczyszczone przed pokrojeniem. Poza tym mdląco rozgotowane... dziewczynie żal się zrobiło zmarnowanego mięsa, które musiało być gotowe już dawno, a teraz nie nadawało się po prostu do niczego. Zbyt duże ilości soli i pozostałych przypraw zabijały resztki smaku, zamiast je podkreślić. Do tego ten aromat kiepskiego piwa...

Odłożyła łyżkę do miski i spojrzała z westchnieniem na Kreatora.

- Czy Ty w ogóle jesteś w stanie posmakować swojej zupy?

- Nad tym szczegółem ciąglę pracuję. Udało mi się odnieść częściowy sukces. Jestem w stanie odróżnić... tak, to zdecydowanie odpowiednie określenie... odróżniać smaki. - Dla konstrukta rzeczywiście był to tylko jeden z mniej istotnych szczegółów.

To wiele tłumaczyło. Pozostawało jedynie wytłumaczyć Kreatorowi, że smak jest najistotniejszy w tym wszystkim. Nie da się gotować bez próbowania potraw.

- Wiesz... gdybyś mógł posmakować swojej potrawy, być może byłaby lepsza. Teraz... obawiam się, że nie jest najsmaczniejsza.

- Zapamiętam twoje uwagi. Kiedy będę przyrządzał następną porcję nie omieszkam się z tobą skonsultować w sprawie smaku, moje zmysły najwyraźniej wymagają kalibracji. - Początkujący kucharz był niezrażony.

Za to Faerith wyraźnie zachwycona taką perspektywą nie była. Nigdy nie miała specjalnej cierpliwości do innych, a nauczenie gotowania kogoś, kto nie czuł smaku ani zapachu własnej potrawy wydawała się niemożliwa.

- Jeśli będę akurat w pobliżu... - odpowiedziała dyplomatycznie i wymknęła się z kuchni, zanim Kreatorowi przyjdą do głowy kolejne, równie “ciekawe” pomysły.
 
Pan Błysk jest offline  
Stary 07-06-2013, 10:42   #114
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
O zamówieniu Tivaldiego Thaeir myślał od chwili, gdy je usłyszał. Wymyślił już kompozycję, a przynajmniej jej zrąb. Pamiętał jedne perfumy mistrza, w których dominantą był olimpijski cyprys. Specjalne zamówienie od mistrzyni Cechu Tancerek i Akrobatów. Woń dla jej kochanka, atlety z Arborei. Genasi nie miał zamiaru kopiować przepisu, tamte perfumy były inne, dla zupełnie innej osoby. On połączy cytrusową żywiczność ze zwierzęcą zmysłowością i ułoży tę piękną parę na delikatnym kwiatowym łożu.

Większy problem miał z prośbą półelfki. Próbował wyobrazić sobie las, jak może pachnieć, myślał o potrzebnych woniach. To jednak było wyzwanie, pierwszy raz alchemik miał stworzyć perfumy naśladujące istniejący zapach. Zapach, którego nigdy nie czuł.

Wiedział już, gdzie szukać składników w Sigil. Kramarka z Bazaru musiała się na nim nieźle obłowić. Zamawiał kosztowne wonności i rzadkie absoluty. Mało kto kupuje wyciąg z gleby, ale kiedy już to robi, musi sięgnąć głęboko do kiesy. Zakupy pochłonęły lwią część jego oszczędności, ale wcale o tym nie myślał. Liczyły się surowce, a wiedział, że wybrał najlepszą jakość.

Po wielu próbach i wielu niepowodzeniach pierwsza z kompozycji była wreszcie gotowa. Świeży, cytrynowo-żywiczny zapach cyprysu został rozszerzony dodaniem odrobiny pomarańczy i jałowca. Piżmo z niewielkim dodatkiem kastoreum wzmacniało całą kompozycję, przedłużało i nadawało mocniejszy, zwierzęcy wymiar. Na koniec była róża, jednak się do niej przekonał, uniwersalna i zawsze piękna. Zapach był złożony i wpierw wyczuwało się tylko cytrusową różę, przyjemną, słodko-świeżą. Dopiero później pachniał rdzeń kompozycji i utrzymywał się długo.

Genasi był bardzo zadowolony. Zapach był odpowiedni. Kojarzył się z pewnością siebie, odwagą, siłą, ale był też zmysłowy, nie za ostry, pociągający. Według alchemika idealny dla Faerith. Uważnie zapisał proporcje z tyłu księgi zaklęć.

Zwykle klient nie uczestniczył w kompozycji perfum. Wskazywał tylko kierunek, mówił: "lubię to i tamto", ale tym razem musiało być inaczej. Bez półelfki genasi mógł najwyżej po omacku mieszać ze sobą zapachy. Trzeba było tylko przygotować próbki, odpowiednie stężenia, które Faerith mogłaby oceniać. Zaprosił ją, by wybrała, co ma się znaleźć w jej perfumach. Na stole w saloniku rozłożył miniaturowe buteleczki i paski papieru. Zapachy nie były podpisane, ale alchemik wszystko tłumaczył: była tu baza, którą przygotował z woni ziemi, gnijących liści i burzy, różne rodzaje rozcieńczonej terpentyny, kwiaty wierzby, czeremchy, tarniny, wiśni, pomarańczy, czarnego bzu, grochodrzewu, była też tomka i mech dębowy. Wmieszał też pomiędzy flakoniki dwie główne składowe z perfum dla Tivaldiego. Nie zwykł zdradzać tajemnic, ale chciał się dowiedzieć, czy zapachy na pewno pasują półelfce.

Faerith z entuzjazmem podeszła do wypełnienia zadania, ale już po kilku zapachach zupełnie przestała je rozróżniać. Wszystkie wonie mieszały się i przeplatały, tworząc jedną mieszankę. Kilka razy wychodziła i wracała, by móc na nowo rozróżniać zapachy.
Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, jak wiele zapachów można utrwalić. Woń burzy była jej doskonale znana, szybko nauczyła się ją rozpoznawać i na czas wracać do domu. W połączeniu z ziemią i liśćmi narysowała pod jej powiekami ziemię po tym, jak stopnieją śniegi, tuż przed pierwszą wiosenną burzą. Zapach domu...

Cytrusowe zapachy za każdym razem wywoływały na jej twarzy uśmiech. Nie pachniały jak las, ale przypominały jej tę szczęśliwą chwilę z dzieciństwa, kiedy do lasu zawitał kupiec i przywiózł kilka pomarańczy i cytryn. Skrzywiła się mimowolnie na samo wspomnienie smaku tych ostatnich. Ile przy tym było śmiechu!

Spodobał jej się też słodki zapach wiśni i gorzkawy migdałów. Drzewa... pachniały domem, ale nie była pewna, czy dobrze by jej było z tymi zapachami. Mech z kolei w połączeniu z ziemią i paprocią wywołał lekki rumieniec związany ze znacznie świeższymi, choć również wyraźnie szczęśliwymi wspomnieniami. Szczególnie długą chwilę poświęciła też intrygującemu zapachowi piżma, choć ostateczną decyzję pozostawiła genasiemu.

Thaeir miał jakąś podstawę do pracy. Postanowił przygotować kilka pachnideł, składniki miał już przygotowane, tak żeby Faerith mogła wybrać to, które najbardziej jej odpowiada. Zaraz zabrał się do pracy w wolnej już od konstrukta kuchni. Do podstawy dodał paproć i mech, według sugestii półelfki.

Pachnidło, które najbardziej podobało się genasi łączyło żywiczne zapachy sosny i świerku ze słodkawymi, łagodnymi zapachami kwiatów wierzby i tarniny. W połączeniu z ziemno-deszczową bazą dawało ciekawą, ostro-słodko-świeżą woń. Chociaż nie był pewien czy jakikolwiek las tak pachnie. Flakonik oznaczył niebieskim papierkiem.
Kolejny zapach współtworzyły ekstrakty różnych żywic z większym dodatkiem paproci i mchu. Ta kompozycja nie była już tak łagodna, ale na pewno bardziej drzewna i zielona, dlatego ten kolor ją wyróżniał..
Z drugiej strony stworzył też słodki, kwiatowy las. Z równych proporcji grochodrzewu i czarnego bzu powstało białe pachnidło.
Perfumy z kwiatów czeremchy i wierzby z mocnym dodatkiem tomki były najlżejsze i najświeższe. Jednak, czego nie mógł wiedzieć alchemik, a wiedziała półelfka, pachniały bardziej jak łąka, niż las. Te miały żółty papierek
Pomarańczowy flakonik zawierał kolejną kwiatową mieszankę: wiśnia, śliwa, czeremcha i odrobina tomki. Tutaj również genasi nie trafił, zapach kojarzył się z sadem, każdemu kto w nim kiedykolwiek był.
Ostatnia najbardziej egzotyczna mieszanka była oznaczona kolerem czarnym. To tu znalazły się migdały, podparte kwiatem bzu i odrobiną jałowca.

Półelfka wąchała kolejne perfumy, zachwycona ich zapachem. Wszystkie były równie fascynujące, wszystkie piękne... Niebieski i zielony zapach od razu skojarzyły jej się z domem. Kolejne kolory były równie wyraziste, choć z niczym konkretnym jej się nie kojarzyły. Zapachy łąki i sadu dość mgliście zapisały się w jej pamięci, gdyż nie miała związanych z nimi szczególnych wspomnień. Ostatni, czarny flakonik, przywodził jej za to na myśl zapachy towarzyszące przybyciu kupca. Może dzięki migdałom, wyraźnie wyczuwalnym w mieszance?

- Niebieski i zielony... to zapachy mojego domu. - im dłużej wąchała perfumy, tym mocniej czuła, jak łzy napływają jej do oczu - Mówiłeś przecież, że nie znasz zapachu lasu... Jak to możliwe, że tak doskonale go odtworzyłeś? - półelfka nie kryła podziwu dla pracy i niewątpliwego talentu genasiego.

Perfumiarz był widocznie zadowolony, że jego wyrób trafił w gust Faerith. Uśmiechał się szeroko jak nigdy.
- Użyłem składników.. z lasów.. tu.. potrzeba trochę szczęścia.. Jak widzisz.. nie ze wszystkimi trafiłem -odpowiedział skromnie. - Ale niebieski i zielony.. bardzo się cieszę, że się udało. Weź oba jeśli Ci się podobają.
 

Ostatnio edytowane przez Quelnatham : 15-06-2013 o 21:49.
Quelnatham jest offline  
Stary 09-06-2013, 21:45   #115
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ziemie Bestii były rajem dla łowców. Dzikie natura eksplodowała tu w dziesiątki form ofiar i drapieżników. Zewnątrz dochodziły dźwięki zapachy, gdzieniegdzie w tym gęstym lesie mignęła zwierzyna.
Pik-ik-cha i Faerith czuli się tu o wiele pewniej niż w Sigil. Miasto, do którego przywykli nie było ich naturalnym środowiskiem. Ziemie Bestii zaś tak... Na nich ich zew działał najbardziej.


Faerith rudziała. Jej włosy delikatnie nabierały rudego koloru, uszy stawały się bardziej szpiczaste. Zapachy stawały się wyraźniejsze. A chęć by zapolować coraz silniejsza.
Tak samo było z Pik-ich-cha. Im dłużej szedł tym zapachy oszałamiały go coraz bardziej. Czuł je intensywniej, czuł każdą zmianę w zapachach innych. Wyczuwał feromony jak Faerith nieświadomie wydzielała, gdy była blisko Tivaldiego. Czyli prawie cały czas.
Czuł jak jego własny pancerz grubieje w niektórych miejscach, jak pojawiają się drobne kolce na jego ciele. Sam czuł chęć by włączyć się w ten rytm. Kiedy ostatnio polował... tak naprawdę polował?
Tivaldi czuł się zaskakująco dobrze w tym miejscu. Wiedział jak chodzić po lesie i bynajmniej nie wydawał się zagubiony w takim miejscu.
Co innego Kreator Efemery i Thaeir...dla nich to miejsce było nowe i niezwykłe. Konstrukt był dużą istotą, wysoką. I dość sztywną, także dość trudno mu było się poruszać w tym lesie.
Obserwował delikatne zmiany u swych towarzyszy, jak choćby pojawiające się karbowanie na rogach Tivaldiego i rosnącą mu drobną bródkę czy też, pierwsze białe pióra na karku Thaeira.

Był to Zew tego Planu. Nieznaczne zmiany, którym się podlegało podczas przedłużającego się pobytu. Istoty żywe nieco.... dziczały.
A z nieba lał się żar. Było tu ciepło i parno, słońce nie poruszało się na nieboskłonie i jak twierdził Ydemi, nie poruszy się. Na Krigali zawsze było ciepłe południe. Skwar ten dawał się we znaki.

Droga była rzeczywiście długa i rację miał Jysson mówiąc, iż podczas tej drogi będą potrzebowali odpocząć. Nawet Pik-ik-cha. Choć modliszkowaty nie potrzebował snu, nie mógł ciągle wędrować bez odpoczynku jak konstrukt. Pod tym względem Kreator Efemery miał przewagę nad towarzyszami.
Na szczęście las, który przemierzali oferował wiele miejsc do odpoczynku i dużą obfitość pożywienia.
Oczywiście, należało je albo złapać albo pozbierać. W końcu lepsze pieczyste z jagodami, niż suchary z suszonym mięsem.

A dwójka awanturników czuła wręcz zew łowów. Pik-ik-cha ruszył więc na łowy, ale nie sam. Faeirth postanowiła mu towarzyszyć ciekawa jego metod łowieckich. Pi-ik-cha zaś nie tylko słuchał. Ale węszył.
Czułkami wyłapywał spośród olbrzymiej ilości zapachów, ten jeden najważniejszy... zapach paniki. Znak że w okolicy jest łatwa zdobycz.
W końcu do czułek Pik-ik-cha dotarł ów zapach. Rozpoczął się czas łowów. Gestem pokazał Faerith, by półefka podążyła za nim. Oboje ruszyli szybko podążając złapanym tropem i przedzierając się przez dżunglę w kierunku, który wskazywał modliszkowaty.
Wkrótce do zapachu dołączyły odgłosy przedzierającego się przez chaszcze dużego stworzenia oraz głośne zgrzyty i piski. Pik-ik-cha zorientował się czyj trop złapał.


Olbrzymiej mrówki. Samotnej mrówki. Zagubionej mrówki... Takiej jak on sam. Owad zgubił swój rój i z jakiegoś powodu utracił z nim kontakt. Był przerażony tą samotnością i desperacko próbował namierzyć znajomy zapach. Szukał drogi do domu... tak jak on.
Ten widok ścisnął serce Pik-ik-cha.
Reszta pozostała przy obozowisku, rozważając inną ważną sprawę. Mianowicie, kto będzie piekł zdobycz przyniesioną przez dwójkę łowców. Tivaldi nie był jakoś entuzjastycznie nastawiony do Kreatora Efemery w roli kucharza. Liczył, że jednak Thaeir zajmie się gotowaniem potraw.
Poza tym diablę wypytywało dyskretnie genasiego o postępy... w wiadomej sprawie. To był chyba jakiś sekret, bo obecność Kreatora Efemery była dla niego krępująca. A może obecność uszów Ydemiego ?
Kocur bowiem nie udał się na łowy, uznając że woli poczekać w obozowisku na posiłek. Dawno bowiem nikt mu jedzenie nie podawał do pyszczka.

Rozmowy o gotowaniu przerwał głośny szelest, a potem łopot. Coś dużego się zbliżała.
-Niedobrze... Już o nas wiedzą.- mruknął kocur wstając nerwowo.- Ale nie powinno być źle. Małpy są ciekawskie, ale poza pawianami w zasadzie niegroźne. Chyba że coś rozzłości Pana Małp.

Łopot skrzydeł się nasilał. Niczym wicher...

- O Wilku... Małpie... mowa.- Ydemi czmychnął pomiędzy korzenie pobliskiego drzewa. A tuż na obozowiskiem wylądował... olbrzymi skrzydlaty goryl.


Duża czarna bestia, o skrzydłach czarnych jak noc i spoglądał na awanturników przy obozowisku. To że w ręku miał prawie dwumetrowy miecz, też nie poprawiało sytuacji.
-Coście za jedni, co robicie w moim lesie?!- ryknął głośno goryl spoglądając na Tivaldiego, Thaeira i Kreatora Efemery.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-05-2014 o 22:08.
abishai jest offline  
Stary 12-06-2013, 19:56   #116
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Post wspólny MG, Viviaen i modliszkowaty

ŁOWY
To nie był Athas, a mimo to w thri-kreenie obudziły się z wielką mocą jego instynkty. Głód polowania, którego od tak dawna nie doświadczył.
To nie był Athas, a nic co by go w jakikolwiek sposób przypominało. Gęsta roślinność, wysokie drzewa i trawy to nie było naturalne środowisko modliszki. Przywykł on do polowania wśród załomów skalnych, piaszczystych wydm, czy też otwartych pustynnych terenów. Ostatnie tygodnie nauczyły go jednak szybko adaptować się do nowych warunków.
Łowy rozpoczęły się od tropienia. Thri-kreen szybko nauczył się zwracać uwagę na charakterystyczne elementy krajobrazu. Już po kilku minutach potrafił dostrzec połamaną gałąź, czy też wydeptane ślady. Dodatkowo jego niezwykle wrażliwe czułki potrafiły rozpoznać zapachy i feromony unoszące się w powietrzu. Ilość informacji, jakie w taki sposób zdobywał była wprost nie do przecenienia.
To właśnie dzięki nim wyczuł unoszący się w powietrzu intensywny zapach paniki i strachu. Pik-ik-cha ruszył błyskawicznie tym tropem, a za nim elfka. Nie było niestety z nim innych łowców z którymi mógłby się porozumiewać bez sł ow, ale modliszkowaty musiał przyznać, że elfka potrafiła się poruszać w tym terenie, jak i znała się na myślistwie.
Brakowało mu jednak obecności roju który mógłby poprowadzić i który podążałby za nim i za zwierzyną. Obecność Faerith tylko w nieznacznym stopniu rekompensowała ten brak.
Wyłapywany czułkami aromat doprowadził thri-kreena do nieoczekiwanej zwierzyny. Przed nim stała olbrzymia mrówka
Była ona przerażona. Z jakiegoś powodu straciła kontakt ze swoim rojem i desperacko próbowała on odnaleźć drogę w tym gąszczu.
Thri-kreen dał na migi znać elfce, aby kucnęła i się nie ruszała. On sam zamierzał ruszyć w stronę zwierzyny, która o dziwo wydała mu się bardzo bliska. Pik-ik-cha nie chciał sam tego przed sobą przyznać, ale współczuł tej istocie.
Thri-kreen zbliżył się do mrówki, ale nadal pozostał w ukryciu. Z pomocą swoich czułek i żuwaczek wydał kilka charakterystycznych dźwięków, które mrówka powinna rozpoznać jako nawoływanie swojego g (kompana, członka stada)
Owad rzeczywiście spojrzał w kierunku Pik-ik-cha... wytwarzając zapachy określające jej przynależność do mrowiska. I zgrzytając żuwaczkami, odpowiedziała.
Thri-kreen zaryzykował i określił swój prawdziwy gatunek. Ostrożnie też wyszedł z gęstego listowia i pokazał się mrówce.
Odpowiedzią było...nerwowe uderzanie żuwaczkami owada. Z początku mrówka chciała wysunąć odwłok do przodu, by przybrać postawę bojową i oblać przeciwnika kwasem. Ale... ostatecznie nie mogła się na to zdecydować. Z jednej strony Thri-kreen był obcy dla niej, z drugiej... była osamotniona i zagubiona.
Ryzyko jak widać się opłaciło. Mrówka wyczuła najwyraźniej, że thri-kreen nie ma wobec niej złych zamiarów. Gdyby tak było już dawno doszłoby między nimi do walki, a raczej jak myślał Pik-ik-cha do egzekucji.
Modliszkowaty wyprostował się i stanął przed mrówką. I wydał kilka przyjacielskich odgłosów zachęcając mrówkę do większej spolegliwości.
Odpowiedzą były zgrzyty piski i delikatne muśnięcie czułkami ciała Pik-ik-cha. Zapachy mówiły modliszkowatemu, że mrówka się uspokoiła.
Na coś takiego czekał Pik-ik-cha. Jego czułki również dotknęły ciała mrówki, przekazując jednocześnie ładunek pozytywnej energii. Zapach jaki wydzielał teraz thri-kreen sugerowały przyjazne nastawienie oraz chęć niesienia pomocy.
Thri-kreen spróbował nadać krótki komunikat, aby sprawdzić inteligencję owada.
- Gtzie iessst tfoia kolonia?
-Moja kolonia... moja kolonia, wielki szczyt góry. Przyjść inne mrówki i zaatakować, przepędzić rozbić... dziwne mrówki, cztery odnóża przy ziemi, dwa w górze... My walczyć, oni... zrobić coś... ja być tu.- próbował wytłumaczyć owad, ale zdarzenia jakich był świadkiem chyba go przerosły.
- Ssnamhm tho ooczoocie - zakomunikował thri-kreen, zapachami także przekazał swój strach i obawy, jakie miał gdy trafił do Sigil. Mrówka stawała mu się coraz bliższa.
- Ia też zgoobiłemhm ssfoi rooi. Terass mhmamhm nofy. Ia teraz polooie, mhmoże thy mhmi pomhmooc?
Ruchy czułków jasno mówiły, że tak... Że pomoże, mówiły też, że od dawna nic nie jadła.
Thri-kreen wydał z sibie aromat aprobaty i przekazał, że nie jest sam. Jego g (kompan) jest z nim. Ostrzegł też mrówkę, że to nie jest nikt z ich gatunku i nie będzie mogła się z nim porozumieć. Przekazał też, aby się nie bała. Razem zapolują i zaspokoją głód.
- Fearith mhmożesz fyjść - krzyknął w stronę elfki ukrytej w krzakach.
Sam w tym czasie przekazał mrówce, że zamierza wskoczyć na jej grzbiet i w taki sposób ruszyć na polowanie.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 12-06-2013, 21:03   #117
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Post wspólny - cz.2

Półelfka ze zdumieniem i fascynacją przyglądała się, jak thri-kreen obłaskawia ogromną mrówkę. Bo tak to dla niej wyglądało... czasami tak właśnie postępowała ze zwierzętami, gdy potrzebowały pomocy a widok człowieka kojarzył im się raczej z niebezpieczeństwem, niż z czymkolwiek innym. Zawołana przez Pik-ik-cha, wstała i powoli wyszła spomiędzy drzew i wyciągnęła rękę, przywołując Avargonisa, który wylądował na niej z łopotrm skrzydeł i cichym piskiem. On też czuł się niespokojnie, ale też i lekko podekscytowany. Piskiem oznajmiał, że w pobliżu jest zwierzyna godna łowów. ”Jeleń... Wielki jeleń.

- Niedaleko jest wielki jeleń, możemy na niego zapolować... Avargonis nas poprowadzi. - zwróciła się w stronę thri-kreena, nadal ciekawie przyglądając się mrówce. Dotąd nie widziała tych owadów w aż takiej skali i musiała przyznać, że robiło to przerażające wrażenie.

Avagornis poprowadził resztę drużyny w kierunku zwierzyny którą wypatrzył. I miał rację.
Jeleń był olbrzymi, wielkością dorównując łosiowi, a rozłożystością rogów przekraczając wszystko co widziała Faerith.


Była to prawdziwie królewska bestia, o muskularnej sylwetce znamionującej wielką siłę. Samotnie półelfka nie mogła by marzyć o polowaniu na coś takiego. Zwłaszcza, że nie miała pod ręką włóczni. Ale nie była przecież sama...
Thri-kreen zeskoczył ze swojego nowego wierzchowca i przyczaił się w krzakach wpatrując się w zwierze na polanie. Myślał tylko chwilę i szybko wrócił do grupy. W krótkich słowach przedstawił im swój plan.

- Thy - wskazał mrówkę -Ssaczniessz gonić ielenia. Faerith i Avagornis bętziecie oobesspieczać flanki. A ia ssakratnę ssię na troogą sstronę i bętę czekał, aż ieleń fpatnie na mhmnie. Oczyfiście wy także tołączycie to falki

Modliszkowaty nie zamierzał dyskutować nad swoim planem. Zaczekał tylko chwilę na ewetualne pytania i w szybkich podskokach oddalił się w kierunku, w którym nagonka poprowadzi jelenia.
Faerith nie zamierzała się spierać. Plan był jedynym, który miał szansę się udać... no, prawie jedynym. Dziewczyna podążyła za thri-kreenem i wdrapała się na jedno z drzew, po czym usadowiła wygodnie i nałożyła strzałę na cięciwę. Rozumiała, że dla modliszkowatego bezpośrednia walka jest ważna, więc nie zamierzała strzelać do zwierzęcia, dopóki Pik-ik-cha nie rozpocznie starcia. Później jednak... wykorzysta każdą okazję.
Plan został opracowany i wszyscy ruszyli na swoje miejsce. Mrówka zaszła zwierzynę z jednej strony, modliszkowaty i półelfka usadowili się na swoich pozycjach.
Jeleń widząc zbliżającą się mrówkę, jakoś nie palił się do ucieczki. Wprost przeciwnie opuścił poroże grożąc przecwinikowi. I to bez wątpienie grożąc.
Bowiem Pik-ik-cha i Faerith usłyszeli te groźby. - Odejdź duży robalu... Albo rozniosę cię na rogach.

- O nie! - pomyślał Pik-ik-cha - Koleiny gataiący possiłek

Wykorzystując sytuację, że jeleń zajęty jest mrówką, thri-kreen postanowił natychmiast zmienić plan działania. Ryzykował, ale taka była istota polowania, trzeba było improwizować.
W dwóch szybkich susach znalazł się na polanie i zamierzał skoczyc jeleniowi na grzbiet.
No tak... Ydemi ostrzegał, żeby nie gadać z posiłkiem. Faerith odetchnęła głęboko i wymierzyła w jelenia, czekając jeszcze z nikłą nadzieją na reakcję mrówki, choć podejrzewała, że posłucha ona rady rogacza.
To mu się udało, przez moment siedział na zaskoczonym nagłą zmianą sytuacji stworzeniu. Przez moment który stał się wiecznością, gdy bydlę zaczęło wierzgać i podskakiwać, próbując zrzucić z siebie ów balast. A Faerith niestety mogła tylko patrzeć. Strzelanie teraz byłoby ryzykowne, podobnie i mrówka nie mogła się wtrącić nie narażając modliszkowatego na obrażenia od jej kwasu.

- Zejdź! Ze mnie zejdź! Zrzucę!- ryczał rozwścieczony jeleń podskakując, coraz bliższy zrealizowania swej groźby.

Thri-kreen nie zamierzał słuchać komentarzy, jakie na temat całej sytuacji miał jego obiad. Z całej siły wbił szczypce w szyję jelenia, a drugą parą kończyn spróbował zaatakować jego oczy. Zamierzał wbić się w nie najgłębiej, jak zdoła.
Dojście do oczu utrudniały jednakże rogi i to że ruszał łbem na boki. Tymi rogami zresztą próbował dosięgnąć Pik-ik-cha i strącić z siebie. Co mu się udało... na szczęście modliszkowaty spadł sam, a nie został szturchnięty rogami. I wtedy półelfka zyskała okazję na posłanie strzały w ciało jelenia.
Nie udało się. Pik-ik-cha spadł z grzbietu jelelnia na miękką i niezwykle bujną trawę. Przeturlał się parę metrów i rozejrzał lekko zszokowany całym zdarzeniem. Odruchowo chwycił chatkchę i zamierzał zaatakować nią jelenia.
Faerith za to nie zamierzała dłużej czekać. Jeleń okazał się zbyt niebezpiecznym przeciwnikiem. Wypuściła powietrze z płuc i natychmiast posłała strzałę w kierunku zwierzęcia. Bała się, że jeśli nie zrobi tego teraz, nie zrobi tego już wcale. I nie chodziło nawet o Pik-ik-cha, czy ogromną mrówkę... półelfka bała się, że jeśli jeleń odezwie się znowu, po prostu nie będzie w stanie do niego strzelić.
Strzała przeszyła powietrze ze świstem. Wbiła się w kark zwierzęcia wywołując ryk bólu i wściekłości. Grot jednak uwiązł płytko, strzał śmiertelny dla zwyczajnej młodej łani, nie zdołał uśmiercić tego dumnego stworzenia, zapewne o grubszej skórze, ale odwróciło uwagę od pozostałych atakujących. Mrówka doskoczyła do szyi zwierza zaciskając żuwaczki tuż pod jego krtanią, a ciężka chatkcha wbiła się pomiędzy żebra jelenia raniąc go poważnie, ale nie śmiertelnie. Zwierz nie dawał łatwo za wygraną, walcząc desperacko o życie i próbując kopnięciami przednich racic uwolnić się od duszącej go mrówki.
Kolejna strzała oparła się na cięciwie, by pomknąć śladem swej poprzedniczki. Faerith zacisnęła zęby, ale nie było już odwrotu. Choć... żal jej się zrobiło majestatycznego zwierzęcia.
Pik-ik-cha wykonał celny rzut, a i półelfka trafiła jelenia. Widząc szarżę owadziego towarzysza, modliszkowaty także ruszył do ataku. Był w swoim żywiole. Przygotował się do skoku na tylną nogę. Zamierzał wcelować ostrzem swego noża wprost w arterię lub jeśli nie trafi podciąć mięśnie zwierzęciu, by przestało tak agresywnie wierzgać.
Jeleń unieruchomiony przez mrówkę, był łatwym celem. Kolejna strzała wbiła się między żebra słabnącego zwierzęcia. A atak modliszki dokończył sprawę. Krew chlusnęła silną strugą pozbawiając ofiarę sił do obrony... a kilka sekund później i życia. Nie mając już sił, by walczyć już o oddech, jeleń stracił przytomność i tak skonał.
Pik-ik-cha wzniósł triumfalnie kończyny w górę i zawył radośnie. Sprawnym ruchem wyszarpał kawał mięsa z padniętego zwierza i zaniósł mrówce.

- F sstatzie ssiła - powiedział i oddalił się ponownie do truchła, by je oprawić i przygotować do transportu.

Owad pochwycił zdobycz w żuwaczki i zajął się pożywianiem z zachłannością typową dla stworzeń, które od wielu dni nic nie jadły.
Półelfka zsunęła się z drzewa i podeszła do Pik-ik-cha. Wyjęła swój nóż i bez słowa dołączyła do modliszkowatego. Oprawianie zwierzyny nie było dla niej pierwszyzną, przez lata nabrała wprawy... i choć przyzwyczaiła się do samotności, dodatkowa para kończyn zupełnie jej nie przeszkadzała. Thri-kreen również doskonale wiedział, co robi i to pozwalało im nie wchodzić sobie w drogę. Kiedy Avargonis przysiadł nieopodal, rzuciła mu kawałek mięsa.

- Świetnie się spisałeś... to naprawdę wspaniała zdobycz.

Orzeł przyjął pochwałę z wyraźnym zadowoloniem. A jeszcze bardziej samo mięso, rozrywając podrzucony ochłap na kawałki i pożywiając się nimi.

- Thy też nie zgorzei. - odparł thri-kreen, który odebrał słowa półelfki, jako skierowane do niego.
- Mhmożemhmy chyba fracać to resszty. Ssapefne oni też czooią jooż głoot. - zarządził modliszkowaty, gdy mięso jelenia było już sprawione.

Faerith tylko skinęła głową. Sama też była już głodna, a surowego mięsa nie miała ochoty próbować.

- Prowadź nas. - podniosła rękę, by orzeł mógł spokojnie wzbić się do lotu i spojrzała wyczekująco na modliszkowatego.
- A thy itziesz z namhmi? - Pik-ik-cha zapytał mrówki - F nasszymhm roioo betzie ci tobrze

Owad odpowiedział zgrzytami i gwizdami i ruszył za swą nową królową, którą to został modliszkowaty.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 15-06-2013, 21:50   #118
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Thaeir obejrzał się na towarzyszy. Kot ukrył się pomiędzy korzeniami drzewa, Tivaldi zamilkł, a Kreator.. chyba jednak lepiej żeby nie zaczynał rozmawiać z gorylem. Wychodziło na to, że musi mówić w imieniu całej drużyny. Szkoda, że nie było tu teraz Faerith!
Genasi wstał od ogniska, otrzepał szatę i skłonił się nisko latającej małpie. -Witaj strażniku! Pro..prosimy o wybaczenie, jeśli.. cię zaniepokoiliśmy. Jesteśmy.. w drodze i musieliśmy.. przystanąć na odpoczynek. Ostrze miecza trochę niepokoiło maga. Czy pamiętał o wszystkich uprzejmościach ? -Nazywam się Thaeir. Nasza grupa...mmm.. jesteśmy podróżnikami. Tylko przechodzimy.. przez twój las.

- Woda została zatruta, cała rzeka jest zatruwana. Ktoś coś musi z tym zrobić! Ktoś musi zapłacić za ten stan.-odparł wściekle Pan Małp.
- My się dopiero tu zjawiliśmy. My nie mamy nic z tym wspólnego.-odparł pospiesznie Tivaldi.
- Dokąd idziecie, podróżnicy... i po co ?- spytał uskrzydlony goryl.
-Idziemy.. idziemy do pewnej nimfy, która.. podobno może pomóc naszemu.. yy przyjacielowi -odpowiedział genasi.
- Jest tylko jedna nimfa, która rozmawiać śmie ze śmiertelnymi. Reszta jest płocha.- rzekł w odpowiedzi Pan Małp zlatując na dół i lądując z hukiem.- Więc idziecie do Alisiphone ? To jej rzeką płynie trucizna.

Kilka podróży nauczyło maga do czego może prowadzić taki zbieg okoliczności.
-Mhm - mruknął. - Może.. będziemy mogli jej pomóc.. wam pomóc.. w zamian za pomoc. Eee.. tak.. wiesz coś o tej truciźnie ? Jestem alchemikiem.. może będę... mógł.. coś zrobić.
- Nic. Udawałem się do niej. Ale skoro wy tu jesteście... Macie okazję zrobić coś dla Pana Małp i zyskać jego wdzięczność.- mruknął skrzydlaty goryl.

- A jak materialna jest ta wdzięczność?-spytał ostrożnie Tivaldi, wywołując znaczące westchnienie goryla.
- Śmiertelnicy i ich chciwość. Co więc chcecie w zamian za pomoc?
-Eee o wdzięczności możemy chyba.. porozmawiać później - odparł mag. -Gdy zbierzemy się wszyscy..
-Tak... wtedy możemy coś ponegocjować.- potwierdził Tivaldi, zaś Kreator Efemery stał bez ruchu zapatrzony w latającego goryla i analizując sytuację.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 16-06-2013, 23:30   #119
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pan Małp wydawał się zadowolony z początków tej rozmowy i przysiadł się do awanturników. A kot ostrożnie wyszedł ze swej kryjówki i dyskretnie schował się za Tivaldim. Kreator Efemery po dłuższym milczeniu, wreszcie się odezwał.- To nielogiczne. Posiadanie skrzydeł przy takiej masie ciała, nie gwarantuje latania. Już niebianie w …
Pan Małp zaś uniósł dłoń w górę mówiąc.- Nie kwestionuj logiki Wieloświata, albowiem Wieloświat jest obrażalski i może ci odwinąć.
Trudno powiedzieć czy żartował, czy mówił poważnie. Ciężko było odczytać z tej gorylej mordki.
Wkrótce do drużyny dołączyła grupa łowiecka Faerith z Pik-ik-cha oraz Avargonisem, oraz... mrówką. I jelenim mięsem do upieczenia.
Obie grupki miały o czym sobie opowiadać, przy ognisku które zapłonęło w tym lesie.

Pan Małp wydał z siebie ryk, na który wkrótce zaczął otrzymywać odpowiedzi, a po chwili coś więcej...
Na drzewach pojawiły się rudowłose małpy



które zaczęły znosić drużynie i swemu władcy kolejne owoce, składając je niczym w darze. Tak więc mięsna wkładka została wzbogacona przez egzotyczne owoce, których poza Tivaldim i Thaeirem reszta drużyny nie widziała. I miała okazję spróbować pierwszy raz w życiu, bowiem Pan Małp chętnie się dzielił swoim jedzeniem.
Przy okazji posilania się, władca tej dziedziny przedstawił swoją ofertę drużynie. Mógł im podziękować na trzy sposoby za oczyszczenie rzeki do wyboru: magicznym przedmiotem , magicznym znamieniem na zawsze zatrzymując odrobinę magii Ziem Bestii w ich ciele, bądź obietnicą przysługi w granicach rozsądku.
Wybór zostawiał podróżnikom. Jeden z rudych wyjców, miał dołączyć do ekipy, jako łącznik między nią a swym Panem... bowiem mała ruda małpa nie większa od psa nie była żadnym zagrożeniem.

Jak na straszne Ziemie Bestii, początek wyprawy okazywał się dość sympatyczny. Dobra i smaczna kolacja na łonie natury. I ciekawa podróż dalej.

Inni nie mieli już tak łatwo.

Mira Greenhollow przekonywała się właśnie jak czasami zdradzieckie bywają portale w Sigil. Można przechodzić dziesiątki razy przez ten sam portal prowadzący do Bytopii. A i tak za którymś razem portal, który uważało się za niemalże oswojonego psiak, ugryzł cię w nogę, w przenośni co prawda.

Mira nie wiedziała co sprawiło, że tym razem portal zamiast przenieść ją do Bytopii, z niewiadomych przyczyn przeniósł ją tuż nad rwącą zimną rzekę... w której to nurty wpadła.


Mira nie wiedziała czy winą za to obarczyć swoje przyzwyczajenia i niedokładnie wykonanie gestu, czy może obecność dabusów przy portalu półgodziny wcześniej.
Mira też nie miała czasu na takie rozważania. Porwana przez zimny i silny nurt, walczyła o każdy oddech bliska utopienia. Gdy śmierć zagląda w oczy zwykło się widzieć całe swoje życie przelatujące przed wzrokiem... W przypadku Miry było to dość długie życie... i mogło nie zdążyć się przewinąć, zanim utonie.

Na szczęście... została dostrzeżona. Najpierw przez niebiańskiego orła o imieniu Avargonis. A potem przez kolejnych członków grupy, Faerith, Tivaldiego, Thaeira, Pi-ik-cha oraz Kreatora Efemery. I Jyssona, choć kot nie pałał szczególną miłością do wody.
Dostrzegli ją.
Walczącą o życie, drobną osóbkę zakutaną w obszerne szaty. I przegrywającą.

Zaś...Skelarak Saesurdi Toskarti Meno postanowił on porzucić wszystko co posiada i wyruszył w Wieloświat, wskakując w pierwszy portal po prawej. Lub po lewej.

Tjaaa.. chyba jednak trzeba było zostać przy pierwszym wyborze. Portal po lewej sprawił, że diablę wylądowało po pas w brudnej od oleju wodzie, a wokół niego tłoczyły się pudelkowate stworzenia zwane modronami, różnego kształtu i wielkości. Choć były ponoć stworami z Mechanusa... planu idealnego porządku, to co widział wokół siebie Skelarak było niczym innym tylko chaosem w czystej postaci.
Olbrzymi marsz modronów brodził w nurcie rzeki nie przejmując się faktem, że idą pod prąd i to silny.
Oznaczało to jednak że najliczniejsze monodrony i duodrony przewracały się w nurcie rzeki i niemal topiły.
Ale to i tak nie sprawiało, że korzystały ze skrzydeł w które je natura ich Planu wyposażyła. No bo wszak istotą marszu jest chodzenie. A Skelarak trafił właśnie wprost w środek Wielkiego Marszu Modronów!

Konstrukty szły wzdłuż rzeki pod jej prąd z powodu... właściwie z dwóch powodów. Jeden brzeg był wypełniony psami, szakalami, wilkami i podobnymi stworzeniami, które nie pozwalały przejść na drugą stronę rzeki.
Powrót zaś blokowała wielka cierniowa ściana. Modrony były między młotem a kowadłem.

Tymczasem awanturnicy dotarli do celu.
Do nimfy dotarli po kilku godzina wędrówki w dół rzeki. Im dłużej szli wzdłuż jej brzegów tym więcej zbierało się w niej zanieczyszczeń. A one wszystkie, wypełniały jezioro. Kiedyś pewnie czystym i pięknym. Teraz oleistym bajorem wypełnionym brudami.
Zanieczyszczenia jeszcze nie dotarła do okolicznej roślinności porastającej brzegi jeziora. Niemniej wyniszczyła życie w samym jeziorze.

Nimfa wynurzyła się nagle z tego błotnistego jeziora, niczym jakiś potwór wynurzyła się kobieca sylwetka ociekająca szlamem i czarnym smarem.
-Nie bójcie się... Obecnie moje ciało jest osłabione i mój widok nie oślepia.- rzekła smutno i schowała się za drzewem czekając, aż paskudna ciecz z niej spłynie całkiem.


- Jestem Alisiphone, nimfą tego jeziora... i umieram, powoli i boleśnie jako i ono. Niewiele mam i niewiele mogę ofiarować za pomoc.- rzekła smutno dziewczyna kryjąc się za drzewem przez wzrokiem drużyny. -Ale błagam o litość. Ta trucizna spływająca z góry rzeki do mego jeziora zabija mnie i osłabia. Proszę.
I rozpłakała się szlochając głośno.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 17-06-2013 o 10:51.
abishai jest offline  
Stary 17-06-2013, 00:35   #120
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze
„Droga, szanowna, ukochana Aleksandro,

Jak już zapewne zauważyłaś, moja przynależność do Chaosytów wywarła na mnie duży wpływ. Chcę byś wiedziała, iż niebotycznie cię kocham, dlatego postanowiłem zostawić ci na pamiątkę mój pierścień zaręczynowy. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś dane mi go będzie założyć i delektować się wraz z tobą nieskończonym szaleństwem naszego rodzimego, pięknego Limbo. Nie spodziewam się wrócić szybko, ale jak powiadał mój czarci pradziad: „Wiara czyni cuda w Wieloświecie”.

Pragnę także przekazać naszym ukochanym dzieciom, iż byli, są i zawsze będą dla mnie okiem w głowie. Mam wielką nadzieję, że wyrosną na porządnych mieszańców; tylko ich nie ucz opowieści tego starego githa, a przy odrobinie szczęścia i twoje anielskie pochodzenie nie objawi się w nich i poradzą sobie w życiu.

Chcę byś ucałowała ode mnie Lemierna, mojego zapewne najpiękniejszego potomka, i mimo iż i tak pewnie nic nie zrozumie, bo będzie na zmianę płakał i przyssywał się do twych dorodnych piersi, warto by pamiętał o ojcu.

Chcę, byś przekazała mojemu drugiemu synowi, Faustowi, całą moją kolekcję ksiąg, bowiem chłopak zdaje się pałać magią. Miałem ci o tym nie mówić, gdyż wiem, jakie jest twoje podejście do moich zdolności Sztuki, niemniej nie można temu przeciwdziałać i tak, nasz syn zestarzeje się z czarodziejskim kapeluszem na głowie oraz różdżką w dłoni. Módlmy się tylko, by była to różdżka, a nie, chociażby, homunkulus. Syna nekromantę wydziedziczymy z miejsca.

Na koniec chciałbym, byś podarowała naszemu najstarszemu synowi, którego imienia nigdy nie mogę zapamiętać, tę uroczą bestię, psa Hektora Evemenesa Itrahtisena Atraknoę. Słyszałem, iż ma powrócić z Arborei, a tak przecież lubi zwierzęta.

Przekaż im wszystkim, oraz wiedz także sama, iż bardzo was kocham i mam nadzieję powrócić bez uszczerbku na zdrowiu. Przysięgam ci, że *postaram się* nie zauraczać w większości napotkanych na mej drodze dzierlatek.

Twój kochany, choć być może nie zawsze poważny,

Skelarak.”


~ Och ta wolność, och ta zieleń, och te kwiaty! Czyż to nie jest niebywałe? Kwiaty! Rosnące ot tak sobie na trawie! Być może przed strachem odlecenia, żyją tak w obawie? Niebywałe, a jakże, niebywałe! I te drzewa, te krzewy, te zwierzęta, to niebo! Te chmury bez cienia najmniejszej dyfrakcji! Czyste, zwyczajne, bez deszczów czystej abstrakcji! Coś niesamowitego, podoba mi się tu. A więc czas stąd odejść.

Z portalu wyskoczył Skelarak; mężczyzna dość młody, choć zdecydowanie nie dziecinny; niemożliwie wręcz przystojny. Diabelstwo jak się patrzy, z długim ogonem zakończonym miękkim włosiem oraz niewinnie wyglądającymi, chociaż wcale się w oczy nie rzucającymi, kłami. Kremowo-szkarłatne barwy połyskiwały na jego skórze odbijając dumnie światło, a na jego głowie malowała się wieża czarnych włosów, nieskładna i chaotyczna, ale zapewne taka właśnie miała ona być. Ubrany był on w niezwykle elegancki i dodający mu nie lada charakteru strój szlachcica li innego magnata, ale... Trzeba było wspomnieć o jego oczach, gdyż to właśnie one zabierały prędzej czy później uwagę spojrzenia. Otóż mieniły się one istną feerią kolorów. Gdy spoglądał w górę z zafascynowaniem, z jego tęczówek uniosły się dymy trawiastej zieleni, która rozrzedzała się wokół łagodnie i spokojnie. Widząc jak jego ubiór został zamieszany w oleistej, gęstej wodzie, zmieniły swą barwę na znacznie ostrzejszą. Rozpłonęły żywą, rubinową czerwienią, a płomienie te świstały na lewo i prawo rozcinając powietrze. W końcu spojrzał na pochód modronów, wśród których przecież się znalazł, a jego oczy rozbłysły niebieskim blaskiem, który niby woda rozlewał się wokół. Zlustrował wzrokiem masę konstruktów, cofając się przy tym powoli i ostrożnie tak, by nie stać pośrodku przejścia, a tuż przy krawędzi. Gdy małe monodrony przemykały tuż pod jego nogami, stanął tak, że mógł patrzeć na nie niemal pionowo z góry. Uśmiechnął się nieco teatralnie, a następnie odsunął szybko głowę widząc, jak jakiś kwadron mknie mu tuż przed nosem. Rozglądnął się w prawo i lewo, widząc jak długa kolejka zdaje się nie mieć końca, czekał. Przez kilka chwil miał sporą nadzieję, iż za chwilę przecież dadzą mu przejść, ale kroki się nie kończyły. Stał, niby to czekając, choć tak naprawdę wciąż podziwiając uroki Ziem Bestii. W końcu jednak nieco otrzeźwiał i spojrzał przed siebie bystrzejszym wzrokiem. Zauważył największego z modronów, kwintona, i czym prędzej ruszył z nim ramię w ramię, dotrzymując mu starannie kroku, może nawet nieco parodiując schematyczność konstruktu.

- Przepraszam; jak mniemam, to jest ten sławny Wielki Marsz Modronów, o którym tak ostatnio głośno? Czy mógłbym spytać cię, miłościwy modronie... Jak leci? - Zapytał, gdy jego oczy migały figlarnym błękitem.

- Nie leci. Sama reguła Marszu zabrania innych środków przemieszczania się. Sednem Marszu jak mówi sama nazwa, jest marsz czyli chodzenie na dwóch lub więcej kończynach.- wyjaśnił usłużnie modron.

- Podmiotem mojego pytania nie był marsz, a jego przebieg, modronie. - Uśmiechnął się pod nosem, a dym nad jego źrzenicami rosjaśniał fuksyną. - Zatem powtórzę: jak leci?

- Twoje rozumowanie więc jest błędne. Ponieważ konstrukcja pytania “jak leci” logicznie jest pozbawiona sensu. Marsz nie leci. Marsz przebiega stamtąd... - odparł modron wskazując kolczaste chaszcze i wskazał na górę rzek.- tymczasowo w tamtym kierunku.

- Widzę, że jesteś bardzo inteligentnym modronem, ale nie zapoznano cię z podstawowymi zwrotami we wspólnym planarnym. - Zauważył, znów szczerząc uśmiech. - Pozwól zatem, że ci nieco rozjaśnię sytuację; i “rozjaśnię” ją metaforycznie, bowiem nie będę używał źródeł światła. - Podniósł palec w górę na znak podkreślenia swych słów. - Otóż zwrot “jak leci” odnosi się w planarnym niemalże zawsze do ogólnej sytuacji persony, do której się zwracasz. Celem mego pytania było to, bym uzyskał odpowiedź odnośnie stanu i przebiegu marszu, nie miało ono nic wspólnego z chęcią nadania li pytania o informacje odnośnie tego w jaki sposób marsz się przemieszcza. Zatem, z wiedzą właśnie zdobytą, drogi kwintonie, i “drogi” znów metaforycznie, bowiem nie oceniam cię teraz materialnie, powiedz mi... Jak leci?

- Twoja logika jest błędna. Celem języka jest zrozumiała komunikacja. Wszelkie więc zwroty i me-ta-fory... Tak? Metafory są aberracjami niszczącymi podstawową funkcję języka. Czyli komunikację. Poznawanie i uczenie się zwrotów które służą niszczeniu komunikacyjnych funkcji języka jest błędną drogą. Logiczną zaten konkluzję, jest nie to bym ja zapoznawał się twoim językiem, lecz byś ty rozumiejąc znaczenie języka, poznawał uproszczony i klarowny sposób wypowiedzi modronów. - Po tym długim wykładzie. - Zdefiniuj dokładnie swoją potrzebę. Stan Marszu bowiem jest widoczny, przemieszcza się. Przebieg marszu został odgórnie zdefiniowany wraz z naniesieniem poprawek związanych z zastaną sytuacją.

- Wybacz, że powrócę teraz do poprzedniego tematu, jednak mam coś do dodania, kwintonie. - Posłał konstruktowi kolejne, figlarne spojrzenie, tym razem w odcieniu szkarłatu. - Otóż twoja logika jest niezachwiana, przyznaję to bez żadnych ceregieli, niemniej zapominasz o podstawowym fakcie. Wieloświat składa się z planów, na których ilość energii tak zwanego “prawa” li “ładu”, które reprezentujecie, różni się. Tako też języki natywne modronów są skonstruowane w sposób logiczny i rzetelny, w taki sam sposób używacie także wspólnego planarnego. - Znów podniósł palec. - Otóż wiem, iż w twym natywnym języku są kompletnie odmienne zasady od tych, które stosujesz teraz. Przydawki, agens oraz pacjens przyjmują inne pozycje a morfemy łączą się na podstawie alternacji samogłoskowych, prawda? - Nie czekając zupełnie na odpowiedź kontynuował. - Faktem jest zatem, iż języki się różnią. Miej na względzie także, iż ludy planów chaotycznych, szczególnie tych od Arborei aż po Otchłań, tworzą mowy, które nie zawsze są skonstruowane na podstawie waszej niezachwianej logiki; jest to fakt oczywisty i niezaprzeczalny nawet przez ciebie. Tak się też składa, iż wspólny planarny jest kontynuantem języka ludzi z Torilu, o czym zapewne także wiesz. Do czego zmierzam: ludzie są znani ze swoich naturalnych predyspozycji do nieposiadania predyspozycji wobec zła li dobra, porządku li chaosu. Każdy modron jest praworządny. Każdy bies jest zły. Każdy diabeł jest prawy na swój sposób, a każdy demon jest na swój sposób nieprzewidywalny. Ludzie natomiast, co także wiesz, miewają charaktery jak najróżniejsze, są i źli, są i dobrzy, są i prawi, są i nieobliczalni. Wracając do języków: wspólny planarny jest zatem dziełem rasy, która łączy zarówno ład i skład jak i chaos. Nie ma w tym ani czystego chaosu, bowiem język jest w miarę logiczny, a przynajmniej na tyle, iż jesteście się w stanie nim posługiwać. Niemniej nie ma w tym także czystego ładu, bowiem na porządku dziennym używa się fraz, które nie posiadają logicznych konstrukcji, ale są skrótami bądź porzekadłami, które wszyscy użytkownicy rozumieją i używają ich dla ułatwienia komunikacji. Jest to fakt niezaprzeczalny; powiedz mi zatem, czy rozumiejąc już ogólnie używany w Wieloświecie zwrot “jak leci”, byłbyś w stanie odpowiedzieć na to pytanie, gdyby zadał ci je ktoś inny?

- Niedoskonałość innych, nie jest powodem przyjmowania niedoskonałych reguł. To otwieranie drogi chaosowi, a przez to entropii. Dążeniem innych żywych istot winien być porządek i jasne reguły pozbawione miejsca na interpretację. Wszelkie inne dążenia są z natury błędne bo prowadzą do chaosu. Zatem twoja logika jest nim skażona, skoro usprawiedliwiasz coś co powinno być potępione. - Modron był nieugięty w swych poglądach i trochę... Za fanatyczny. Nawet jak na modrona.

- No tak, widzę w czym jest problem. - Zastanowił się przez chwilę, wciąż maszerując, tym razem w milczeniu. - Myślę, iż jesteście uszkodzeni, bowiem modrony przyjmują nie tylko to, jaki świat miałby być, ale też to, jaki faktyczny jest. Niemniej zapomnij o tym! Jestem jedynie kadukiem, który nie ma zamiaru wyciągać z owej dyskusji żadnych wniosków, które w jakikolwiek sposób, kiedykolwiek zaszkodzą istocie samego Marszu! - Podrapał się po bródce, spojrzał kątem oka na modrona i wydymił z oczodołów piękną, emeraldową zieleń. - Powracając zatem do samego przebiegu marszu... Czy mógłbyś opowiedzieć mi o tym, jak wyglądał on do tej pory? Przez jakie plany przeszliście i jak bardzo margines błędu ujawnił się podczas podróży, wylosowywując wam na drodze niespodziewane niespodzianki?

- Twoje sugestie dotyczące uszkodzeń są nielogiczne. I wrogie. Zakładasz, że wiesz lepiej od modrona jak być modronem. Wprowadzasz chaos, ergo jesteś elementem chaosu i entropii. Dalsza rozmowa z tobą nie jest konieczna. Przemierzone plany od Mechanusa przez Arcadię i Celestię do Elizjum zostały zaanalizowane, także pod kątem takich zaburzeń marszu jak Chaosyci... -Ton modrona brzmiał niezby przyjemnie... Nawet nieco wrogo. - Ogólne konkluzje zostaną wyciągnie po osiągnięciu założonych celów Marszu. Dalsze informowanie osobnika określającego się mianem “kaduk” nie jest konieczne, nawet może być niebezpieczne.

- Ależ poczekaj, drogi modronie! Nie mówię tego we własnej obronie, ale pomóc mogą wam moje dłonie! Otóż interesuję się Marszem, ponieważ mam zamiar wam pomóc; czym szybciej dostaniecie się na powrót w Mechanusie, tym lepiej. Chciałbym się przydać, zoptymalizować przebieg Marszu. Sprawić, by był wydajniejszy.

- Marsz jest optymalny i wydajny. Mechanus jest plan idealnego porządku i wszystko co zostało zaplanowane z na Mechanusie jest optymalne w swych założeniach. Oraz uwzględnia wszelkie przeciwności. - Odparł krótko modron, kłamiąc, mimo że nie zdawał sobie sprawy. Wszak nic nie było tak jak być powinno... Zwłaszcza że Marsz odbywał się za wcześnie.

- Ależ ja nie kwestionuję tego, kwintonie. - Odparł, gdy jego oczy rozbłysły znów szkarłatnie. - Mam jeszcze jedyno pytanie; rozważmy hipotetyczną sytuację, w której Marsz napotyka na przeszkodę nie do przebycia... Albo lepiej, ktoś szantażuje modrony, to jest was, nie dając wyjścia innego niż zatrzymanie się. Czy Marsz w takiej sytuacji zostanie wstrzymany, czy będzie szedł dalej ku pewnej destrukcji wszystkich modronów?

- Nielogiczna sytuacja nie jest warta rozważania. Szantaż wymaga słabości, którą istoty perfekcyjnego porządku nie posiadają. - Odparł modron ignorując już całkiem natrętnego przybysza.

- Skoro tak, niech ci Łaskobójcy wyrżną was w pień. Niemniej miłego powrotu do Źródła życzę. - Rzucił na pożegnanie, kierując się stronę dźwięku płynącej wody.
 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 19-06-2013 o 22:31.
Ghoster jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172