Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-01-2014, 11:45   #231
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Część I.

Fadreal


Valyrin była zaskoczona wizytą jednego z bliźniaków, a także zasmucona faktem, że został już tylko jeden. Gdy drow do niej zawitał, siedziała wsparta o wezgłowie łoża i czytała, tym razem coś o krasnoludzkich amorach, co zaproponował jej Varric - Kamienna Kusicielka, czy coś w tym stylu. Musiała przyznać, że historia była pobudzająca, nawet z poprawką na fakt, że główną bohaterką była krasnoludzica. Valyrin dziwnie identyfikowała się z ponętną wojowniczką.

Nic więc dziwnego, że Faedral zastał ją zaróżowioną i z półotwartą buzią. W trakcie jego przemowy jednak, czarodziejka trochę się opanowała, podkuliła nogi pod siebie, tak że spomiędzy fałd ciemnozielonego szlafroka wystawały jedynie gołe stópki i zdjęła okulary z nosa, zakładając nimi książkę.

- Hm… jak miałabym cię przekonać? Zdaje się, że postrzegasz mnie, jako bardzo złą dziewczynkę - zaśmiała się delikatnie.

Fedreal spojrzał na drowkę z zaciekawieniem. Po czym ironicznie się uśmiechnął dodając.- Ależ skąd… Może… Hmm… Zależy jak zdefiniujesz ową “niegrzeczność”. Do mnie również dotarły słuchy o przejażdżce odsłoniętymi piersiami i kochankiem w cieniu. A może kochanką?

- Może, kto wie? - westchnęła teatralnie i uśmiechnęła szeroko - Mój drogi, nie mam żadnego powodu by knuć przeciwko Malovornowi, wręcz przeciwnie. Poza tym, bardzo go lubię, a w moim cenniku, to najwyższa wartość.

-Nie podejrzewam cię o to pani. Domyślam się że znajomość wasza jest… dogłębna. Boję się jednak, że ból tortur może cię zmusić do… wyjawienia zbyt wiele przed śmiercią. Martwi mnie to i dlatego ciekawi mnie, czy masz plany… na uratowanie tego zgrabnego ciała. Byłoby szkoda, gdyby uległo zmarnowaniu.- Fedreal bezczelnie rozbierał ją… wzrokiem, dodając do tego ironiczny uśmiech. Był dość enigmatycznym typkiem jeśli chodzi o wyrażanie emocji.

Valyrin zaśmiała się głośno.

- Och, doprawdy, ból tortur - otarła łezkę i odetchnęła głęboko - Nie doceniasz Malovorna, to naprawdę śliska żmija. Żadne tortury nie są w stanie wyciągnąć ze mnie tajemnic waszej katedry - i puszczając żartobliwie oczko dodała - Możemy to sprawdzić, jeśli chcesz.

-Są sposoby na wszystko moja droga.- westchnął Fedreal i wzruszając ramionami spytał.- Niemniej Katedra Przemian będzie musiała się wtrącić w razie czego. Ale wolałbym tego uniknąć.

Wędrował spojrzeniem po jej krągłościach mrucząc.- I pewnie nie masz nic do ukrycia pod tym szlafrokiem?

- Pewnie nie - odparła czarodziejka z tajemniczym uśmiechem. Jeżeli drow zamierzał się dowiedzieć czegoś więcej, musiał wziąć sprawy w swoje ręce.

-Tak czy siak… współczuję uwięzienia. Musisz się tu bardzo nudzić Pani.- drow przysiadł się obok niej i zerkając wprost w twarz Valyrin mruknął.- Malovorn wielce ceni twą przyjaźń, ciekawi mnie dlaczego.

Czarodziejka zwilżyła wargi nie zrywając kontaktu wzrokowego z mężczyzną.

- To pewnie przez mój urok osobisty i poczucie humoru.

-Znając chuć Malovorna to…- dłoń drowa wsunąła się na kostkę drowki wodząc po jej stópce palcami.- … on miał na myśli raczej coś innego.

- Doprawdy? - udała oburzenie, ale nie uciekła przed dotykiem Fedreala - To straszne. Czuję się wykorzystana.

Dłoń drowa wślizgnęła się pod szlafroczek i wodziła po łydce Valyrin. -Doprawdy? A te wszystkie badania, jakie Malovorn dla ciebie zorganizował wciągając w to swego mistrza? To nie jest wykorzystywanie mego Domu? Tylko ja na tym nic nie zyskałem, choć też nakazano mi się tym zająć.

- Ou - Valyrin zmarszczyła delikatnie szlachetną brew i zadrżała pod delikatnym dotykiem - Tego nie wiedziałam. A to szachraj z tego Malovorna, chciał całą moją wdzięczność zachować dla siebie, hm?

-Niewątpliwie jesteś dla niego ważną figurą w rozgrywkach z Akormyrem i atutem przeciw innym Mistrzem Katedr. Byłaś… w zasadzie. I nie wątpię, że korzystał z twych… wdzięków, prawda?- zapytał retorycznie Fedreal z enigmatycznym uśmieszkiem. Jego dłoń wędrując po jedwabistej już skórze czarodziejki, dotatła do jej uda.

- Mmm - zamruczała Valyrin, czując jak jej ciało odpowiada na dotyk - Nie nazwałabym tego korzystaniem, a raczej obopólną gratyfikacją - westchnęła - A na twoim miejscu nie spisywałabym mnie jeszcze na straty. Oj nie, jeszcze nie - uśmiechnęła się tajemniczo.

-Cieszy mnie… to. Byłoby źle, gdyby Katedra Przemian straciła, tak… wartościową sojuszniczkę. Byłoby źle, gdyby to było ostatnie nasze spotkanie.- palce drowa sięgnęły między uda i na oślep muskały ukryte tam skarby. Od jednego z jej spotkań Valyrin była tam bardzo wrażliwa. I na muskanie jej pączuszków rozkoszy wyrywało ciche westchnienia z jej piersi.

Czarodziejka zagryzła dolną wargę i w ostatniej chwili powstrzymała rozkoszny jęk.

- Ka… ach… Katedra Przemian Shi’quos była, jest i będzie mi zawsze bardzo bliska - wyszeptała odchylając nieco kołnierz szlafroka. Nagle zrobiło się tak gorąco.

-Miło to wiedzieć… skoro już omówiliśmy oficjalne powody…- drow nachylił się i zaczął całować szyję Valyrin spokojnie i delikatnie delektując się jej miękkością. Palce nie zapuszczały się do jej już rozpalonego zakątka rozkoszy. Zamiast tego droczyły się z jej pragnieniami muskając skórę opuszkami palców.

Pod wpływem okrutnie delikatnych pieszczot nogi Valyrin rozchyliły się, a jej dłonie zaczęły wędrować po odzieniu drowa, szukając zapięć. Chciała go poczuć więcej, zarówno w sobie, jak i skóra w skórę. Jęknęła płaczliwie.

- Długo jeszcze planujesz mnie tak torturować? - szepnęła do ucha Fedreala.

-Ponieważ… jestem drowem.- odparł z lekkim uśmiechem drow. Po czym wstał odsuwając się od Valyrin i wydawało się, że chce ją opuścić… przez chwilę się wydawało.

Potem jednak Fedreal zaczął się obnażać, odsłaniając zgrabne, acz niekoniecznie zbyt umięśnione ciało. Choć z tym akurat sobie poradził, rzucając na siebie byczą siłę i sprawiając, że jego mięśnie powiększyły, tworząc miłą oku rzeźbę ciała.

Valyrin zamruczała po swojemu i podniosła się, klękając na łóżku.

- Nie musisz się dla mnie zmieniać - uśmiechnęła się rozwiązując powoli szarfę szlafroka i bez pośpiechu zsuwając go najpierw z ramiona, potem z piersi, a na koniec z bioder.

-Może… ale w końcu co to za mag, który nie potrafi korzystać z możliwości swej magii?- spytał retorycznie Fedreal odsłaniając to co ukrywał pod spodniami. Wojownika w pełni gotowego do podboju. Zbyt gotowego, by dopiero widok nagiej Valyrin ustawił go do walki. Fedreal musiał się rozpalić już wcześniej.- Zawarłaś jakieś sojusze z Malovornem, nieprawdaż?

- Jakieś - czarodziejka opadła na czworaka i podpełzła do krawędzi łóżka, by móc dokładniej sprawdzić gotowość swego gościa. Przeciągnęła różowym językiem po orężu drowa - Jakieś zawarłam.

-Zawrzyj więc i ze mną. Chcę mieć cię do dyspozycji w przypadku przetasowań wśród Mistrzów Katedr. Malovorn nie potrafi wykorzystać twego potencjalu. Ja tak.- głaskał ją po głowie pozwalając jej na wszelkie figle ustami i języczkiem na jakie miała ochotę.- W tej chwili jesteś w parszywej sytuacji Valyrin. Potrzebujesz wszelkiej pomocy, by ujść z niej życiem.

Nie słyszała pewności w jego słowach. Zapewne i on mógł podejrzewać o konszachty z Filfvae.

Valyrin nie przerywała swej zabawy. Pieściła go językiem, ustami i dłońmi.

- Mmm - spodobał jej się smakołyk - Potrzebuję? Z pewnością nie zaszkodzi… Lubię zawierać nowe znajomości i mam chyba… ach… słabość do magów przemian Shiquos. Czego byś ode mnie oczekiwał w tym sojuszu?

-Dostępności i aktywności. Malovorn ustawia cię przeciw Akormyrowi? Ja patrzę szerzej. Jeśli moja katedra ma być na szczycie trzeba uważać na inne. Nie masz zbyt wielu przyjaciół, wśród innych Mi… - jęk wyrwał się z ust Fedreala. Bądź co bądź nie był on z kamienia i pieszczoty ust Valyrin nie mogły utrzymać go w stoickim nastroju wiecznie. Białe ślady naznaczyły policzki i usta czarodziejki Despana.

Valyrin oblizała się i uniosła na kolanach, by przylgnąć piersiami do jego ciała. Przechyliła głowę na bok i obserwowała samca uważnie.

- Akormyr - szepnęła - Chce usiąść do rozmów z Malovornem.

-To będzie zabawne… bo Malovorn nie ma na takie rozmowy ochoty.- uśmiechnął się ironicznie Fedreal.- sięgając dłońmi do nagich pośladków czarodziejki i ściskając je mocno spytał.- A ty chcesz by się dogadali?

- Phi - przewróciła oczami i zarzuciła Fedraelowi ręce na szyje - Generalnie uważam, że lepiej zawierać sojusze niż robić sobie wrogów, ale w tym przypadku… Cóż, to może nie być możliwe - przeciągnęła językiem po piersi i karku drowa - Smakowity z ciebie kąsek.

-Osobiście nie obchodzi mnie to. Akormyr łudzi się, że jego katedra się w ogóle liczy obecnie, a Malovorn darzy Akormyra osobistą niechęcią. Ich głupie gierki są ich durną sprawą. Lepiej by Malovorn…- zacisnął dłonie na pośladkach drowki dociskając jej łono do swego oręża.- Miło to słyszeć z ust… koneserki.

Poruszając jej pupą w górę i dół sprawiał, że muskała podbrzuszem męskość kochanka, coraz bardziej rozpaloną męskość.

- Ach - Valyrin pisnęła i wbiła paznokcie w barki mężczyzny - Najlepiej byłoby, gdyby ten konflikt ostatecznie rozwiązać…

-Po co? Niech się chłopcy bawią…- wymruczał jej do ucha Fedreal i mocniej ocierał się swą coraz bardziej rozpaloną męskością, o coraz bardziej mokre łono drowki.- Zresztą, co nas obchodzą, który z nich przerżnie którego… Nie mamy nic ciekawszego do roboty? Chyba, że chcesz postawić jakąś sumkę na któregoś z nich?

- Fedrealu - mruknęła, coraz bardziej pobudzona - Coraz bardziej mi się podobasz.

-Coś mi mówi, iż każdy twój kochanek otrzymuje taki komplement.- uśmiechnął się ironicznie drow i dał mocnego klapsa w pupę drowki.- No to jaką pozycję podpowiada ci twoja fantazja?

Pulsujący ból pośladka przyćmił na chwilę racjonalne myślenie czarodziejki. Podciągnęła się wyżej na muskularnej sylwetce i oplotła drowa nogami.

- Nie każdy - mruczała, podniecona, niemal do białej gorączki - Fadrealu… zasłużyłam chyba na więcej klapsów.

-Więc… rzeczywiście… byłaś niegrzeczna.- Fedreal cofnął się opierając pośladkami o stolik do czytania. Po czym usiadł na nim dysząc z narastającej żądzy… ocierającej się przy okazji o uda Valyrin żądzy. Dał jej kolejnego mocnego klapsa.- Ciekawe z kim byłaś niegrzeczna.

Nie czekając na jej odpowiedź, uderzył ponownie. Delikatna pupa drowki zadrżała od tych bolesnych, ale wyuzdanych wrażeń.

Valyrin jęknęła, drżąca, rozpalona i prężąca się z rozkoszy. Nawet gdyby chciala odpowiedzieć, nie była w stanie się skoncentrować na organizowaniu myśli w słowa. Przeciągnęła paznokciami pod plecach Faedrala. Tak, tego jej brakowało.

Fedreal nie oczekiwał odpowiedzi, zresztą z jej biustem kusząco falującym tuż przed jego oczami, pewnie i tak by zignorował jej słowa.

Ustami ujął jeden z szczytów jej biustu i językiem skupił się na lubieżnej jego pieszczocie. Pochwycił jej pośladki mocno i władczym ruchem nabił jej łono na swój pal rozkoszy, wywołując głośny jej krzyk… krzyk przyjemności.

Przyjemność wstrząsnęła każdą komórką Valyrin. Drowka uwielbiała to uczucie scalenia z kochankiem, a od pewnego feralnego spotkania czerpała z niego podwójną przyjemność. Aż dziw, że zwyczajnie nie oszalała z chuci.

Czarodziejka szeptała słodkie słówka bez składu i ładu. Dużo przytakiwała działaniom Fedreala, ale jej podświadomość wciąż pragnęła więcej. Z podstawy kręgosłupa Valyrin wystrzeliły zwinne, cienkie ogony pokryte subtelnymi wypustkami. Dwa z nich oplotły delikatnie nadgarstki jej kochanka, dwa kolejne sięgnęły jego piersi i głowy, a jeden powędrował między jego uda, wzmacniając doznania, które stamtąd płynęły. Nie tylko czarodziejka miała tutaj stracić głowę.

Spleceni razem, stawali się coraz bardziej jednym organizmem dążącym gwałtownie do zaspokojenia. Usta Fedreala pieścił jej falujące piersi, gdy unosiła się i opadała na pal żądzy kochanka. Jej wici delikatnie i przyjemnie drażniły maga przyspieszając je ruchy i sprawiając, że dłonie mocniej zaciskały się na jej pupie wbijając wręcz paznokcie w jej skórę.

Czarodziejka zatraciła się w przyjemności i zapomniała w rozkoszy. Wraz z Fadrealem wzbijała się na słodkie wyżyny. Gdy wreszcie jej ciało ogarnęła gwałtowna burza, Valyrin zadrżała i zamarła, rozpłynęła w ramionach kochanka z cichym westchnieniem satysfakcji.

Poczuła w sobie i jego entuzjazm do zabawy, kilka chwil po tym jak spazm rozkoszy wstrząsnął jej ciałem. Fedreal wtulił głowę w jej miękki biust i milczał.

Valyrin oddychała głęboko, czuła jego ciepły oddech na skórze. Wplotła drobne palce we włosy maga i ucałowała go w głowę. Jej ogonki wędrowały leniwie po ciele Fadreala, rysując tajemnicze wzory. Zamruczała zadowolona.

-A jakbym był brzydki jak noc… co?- wymruczał Fedreal delikatnie szczypiąc pośladek czarodziejki.- Też byś się dała obłapić? Mógłbym cię siłą posiąść wykorzystując twoją słabą pozycję w twym Domu.

Zaśmiała się słodko.

- Brzydki, jak noc? Wiesz, że urodziłam kambiona?

-Kobiety potrafią wiele znieść dla potęgi. Urodziny półdemona są warte gehenny jaką przechodzi się przy płodzeniu i poczęciu. Zresztą...- przyłożył głowę do brzucha drowi i wsłuchał się w jej ciało.- Ty już jesteś w ciąży.

- Nie nazwałabym tego gehenną… - przez chwilę treść ostatniego stwierdzenia Fadreala nie docierała do jej świadomości. Zamrugała - Oh?

-Jesteś w ciąży.- stwierdził ponownie Fedreal spoglądając na twarz zaskoczonej drowki.- I chyba nie wiesz z kim, co?

Zmarszczyła brwi, próbując w jakiś sposób uporządkować myśli i doszła do nieuniknionego wniosku, że zaiste nie jest w stanie stwierdzić.

- No - mruknęła - Nie do końca…

-Ale masz oficjalnego partnera.- zastanowił się Fedreal i kolejny klaps wylądował na pośladku czarodziejki, gdy dodawał.- A jak teraz planujesz mnie ugościć Valyrin Despana?

Czarodziejka pisnęła, wyrwana z chwilowego zamyślenia i uśmiechnęła się szeroko.

- Och, mam parę pomysłów…


Kalantel & Rhylda Despana

Dwie drowki wkroczyły raźnym krokiem do namiotu Valyrin. Zadziorna Kalantel i jej przyjaciółka Rhylda, która lubieżnym spojrzeniem zwykła rozbierać czarodziejkę. Nie były jej pierwszymi, choć… Pierwszy raz z dwoma kobietami na raz figlowała. To były zabawne i szlone czasy. Choć obie ubrane były w spodnie i wydekoltowane koszule, to w ich spojrzeniu widać było iskierki zabawy. Uśmiechały się figlarnie, zapewne mając już konkretne plany związane z tą wizytą.

- Ocho - Valyrin akurat czytała, rozłożona malowniczo pośród zmierzwionej pościeli. Spojrzała więc znad okularów na swych gości i z uśmiechem kontynuowała - Moje ulubione kapłanki Czemuż zawdzięczam tę czarującą wizytę?

-Nie jesteś już Naczelną Czarodziejką, w Erelhei-Cinlu czekana ciebie Filfvae… To chyba najlepsza okazja, by zabawić się tobą.- rzekła zadziornie Kalantel wędrując spojrzeniem po czarodziejce. A Rhylda spiorunowała przyjaciółkę wzrokiem.- Przyszłyśmy cię pocieszyć.

-Właaaaśnie.- wymruczała Kalantel.- To znaczy napastować we dwójkę ciebie i wykorzystać twe ciało do zabawy. Uznaj, że to pocieszające.

-Strasznie nam się nudzi.- odparła w końcu Rhylda.

- Ach, jakie to miłe z waszej strony - zamruczała Valyrin zakładając książkę okularami i odkładając na bok - Ale przecież Filfvae jest teraz moją najlepszą przyjaciółką. Trochę się śpieszycie z tym wystawianiem mi nekrologu.

-To raczej wykorzystanie sytuacji.- odparła Kalantel wędrując spojrzeniem po ciele Valyrin, ukrytym pod pościelą. -Wiesz… Nie możesz się opierać. Jest nas dwie i jesteśmy kapłankami.

Valyrin przybrała minę przerażonej dziewicy i podciągnęła cienką narzutkę pod brodę chroniąc swą wątpliwą cześć.

- Łaski, świątobliwa kapłanko - pisnęła i zamrugała długimi rzęsami.

-Łaski?- zachichotała Kalantel siadając obok Kalantel, podczas gdy Rhylda usiadła po drugiej stronie.- Chyba żartujesz… jesteś w naszej władzy i nie masz nic do powiedzenia.

-Właśnie.- wymruczała Rhylda do ucha drowki wodząc po nim językiem. Dłonie drowek zacisnęły się na narzutce, by ją zerwać z Valyrin. Najwidoczniej pragnęly ją wykorzystać razem. Co Valyrin nie dziwiło.

Czarodziejka niezbyt mocno trzymała chroniącą jej ciało materię, więc wpólnymi siłami kapłanki pozbyły się przeszkody bez większego trudu. Valyrin przysłoniła swe ponętne kształty dłońmi, co na niewiele się zdało i zarumieniła się, jak przystało na dziewicę w opałach.

- Toż się nie godzi - zaprotestowała spoglądając z przestrachem to na jedną, to na drugą drowkę. Widocznie podobała jej się ta zabawa.

-My tu decydujemy.- bardziej władcza Kalantel pochwyciła Valyrin za włosy i szarpnięciem zmusiła przysunięcie twarzy czarodziejki do swego oblicza. Po czym pocałowała Valyrin, namiętnie gwałtownie… jednocześnie sięgając dłonią do podbrzusza Valyrin. Podobnie jak Rhylda. Dłoń drugiej kapłanki również przesunęła się w dół w poszukiwaniu sekretów jej ciała. A usta Rhyldy pieściły wyeksponowaną szyję.- Poddaj się… Teraz jesteś nasza.

- Ale… ale… ach - protesty ucichły. Czarodziejka próbowała jeszcze, tak dla dobra odgrywanej roli, wymknąć się kapłankom z rąk, ale to tylko sprawiło, że Kalantel mocniej zacisnęła rękę na jej włosach, a Rhylda silniej przycisnęła ją do materaca. Valyrin przymknęła oczy i westchnęła głośno. Dwie pary zwinnych rączek szybko pozbawiały ją zahamowań.

Kalantel całował namiętnie i gwałtownie. Jej język wił się w ustach Valyrin, muskał jej języczek. Palce obu kochanek pieściły jej łono, sięgały głębiej i drapieżniej. Rhylda nachyliła się niżej i ustami wodziła po obojczyku Valyrin, schodząc językiem ku piersi.- Fantazjowałam o tej chwili Kal… zaraz chyba zmoczę majtki z podniecenia.

Kalantel oderwała usta od warg Valyrin i ze śmiechem skomentowała to wyznanie przyjaciółki.- Głupia koza z ciebie.

Uwolniona z intensywnego pocałunku czarodziejka wydała z siebie ponętne westchnienie. Wężowym ruchem wplotła palce we włosy Kalantel, a drugą dłonią odnalazła głowę Rhyldy i znów miauknęła, jak rasowa kicia. Nie lubiła kapłanek z zasady, ale zdecydowała, że mogła sobie pozwolić na drobne wyjątki.

Palce obu drowek wsunęły się głęboko w kwiatuszek rozkoszy Valyrin, ocierały się o siebie nawzajem, konkurowały i próbowały wypchnąć. Rozkoszny kącik czarodziejki, wydawał się za mały dla obu samolubnych dłoni, przez co Valyrin czuła tą napaść tak dokładnie. Podobnie jak usta dwóch drowek liżących i całując jej piersi… i kąsając delikatnie wieńczące je suteczki.

Tak bezwolna w cudzych rękach chyba jeszcze nie była.

- Zepsujecie mnie - zaprotestowała słabo pomiędzy jękami rozkoszy.

-Mam wrażenie, że ty za bardzo się tym radujesz.- wymruczała Kalantel nie zaprzestając jednak zabawy palcami w rozkosznym zakątku Valyrin. -Prawda Rhyldo? A to ona powinna bawić nas?

-Ale jej ciało aż się prosi do wykorzystania.- zaprotestowała Rhylda. Kalantel pochwyciła drugą ręką dłoń Valyrin i przycisnęła do swego ukrytego jeszcze… biustu.- Moje też… przyszłam tu, by było mi dobrze.

Uwaga czarodziejki skupiła się błyskawicznie. Rhylda i Kalantel obudziły w niej tą nienasyconą bestię, która istniała tylko dla cielesnej przyjemności. Piersi kapłanki sprawiły, że Valyrin aż oblizała się ze smakiem nagle nienaturalnie długim i rozdwojonym językiem. Zwinne paluszki odnalazły sprzączki koszuli i rozbroiły je skutecznie, uwalniając więzione w nim skarby.

Wciąż będąca pod wpływem ostatniej przygody ze smoczym magiem, czarodziejka musiała podświadomie grawitować ku gadziej naturze. Wężowy język wystrzelił i oplótł jedną pierś, podczas gdy druga spoczęła w dłoni czarodziejki.

-Och..- jęknęła zaskoczona Kalantel czując te wyrafinowane pieszczoty. Jęknęła wyjątkowo delikatnie i miękko dziewczęco nawet. Pozwoliła się jednak pieścić, a ciche pomruki wydobywające się z ust drowki, świadczyły o tym, jak skuteczne są te pieszczoty czarodziejki.

Rhylda osunęła się niżej i rozchyliła władczo uda czarodzijki, przepędzając dłoń koleżanki. Teraz mając całe łono Valyrin dla siebie, błądziła po nim językiem, muskając oba pączki rozkoszy… a palcami szturmując gwałtownie kwiat kobiecości kochanki.

Valyrin tonęła w bezmyślnej rozkoszy, pozwalając swej dzikiej naturze i instynktom przejąć władzę nad swym ciałem i odruchami. Przyjemność stawała się jej drugą naturą. Smakowała i była smakowana. Rhylda i Kalantel igrały z ogniem.

Widać musiały to lubić… język Rhyldy zanurzył się w kobiecości Valyrin smakując i pieszcząc wnętrze płonącej z żądzy czarodziejki. A Kalantel mając biust Valyrin tylko dla siebie, odwdzięczała się równie gwałtownymi pieszczotami piersi, jakie otrzymywała. Miętosiła i ugniatała silnymi dłońmi piersi Valyrin dysząc coraz bardziej. Jej oczy błyszczały żądzą.

W umyśle Valyrin zachodziły pewne interesujące zjawiska. Ostatnie cykle przyniosły jej wiele intensywnych doznań. Coraz bardziej zagłębiała się w poszukiwaniu nowych źródeł rozkoszy. Zaczynało to przybierać postać obsesji, a może uzależnienia.

Nihrizz nazwał ją bestią, a Valyrin pomyślała, prężąc się tak pomiędzy dwiema pięknymi kapłankami oszalałymi na jej punkcie, że miał rację. Była bestią, prawdziwą seksualną bestią, która polowała by zaspokoić głód, którego nie dawało się zaspokoić. Przez chwilę przeraziła się, że to nie jest naturalne, że może coś przejęło nad nią kontrolę, ale tylko przez bardzo krótką chwilę.

W następnej bestia zwyciężyła i przejęła kontrolę nad ciałem i mocą czarodziejki. Pojawiły się dwa gadzie ogony, w które Valyrin wplotła afrodyzjaki z macek użytych wcześniej podczas przygody ze swymi niewolnikami. Owinęły się wokół ciał kapłanek, pełzając powoli i sącząc swój rozkoszny jad w ich skórę. Tak, bestia była zadowolona.

Dla Kalantel był to mało… wyrwała się z ogoniastej macki, odsunęła od ust i języka Valyrin, tylko po to by pozbyć się resztek odzienia i naga klęknąć nad nią. Objęła udami i kolanami głowę czarodziejki, lokując swój kwiatek rozkoszy tuż nad jej twarzą.

-Zaspokój moje potrzeby,.. niewolnico.- wymruczała podnieconym głosem, opadając dłońmi na piersi Valyrin i ściskając je mocno w rosnącym pożądaniu. Nie tylko czarodziejka okazywała się zwolenniczką mocnych doznań.

Pod tyk względem Rhylda była spokojniejsza, błądząc językiem po dwóch pączuszkach rozkoszy i zanurzając palce w mokrym i dopieszczanym kwiecie kobiecości Valyrin.

Gdyby nie żądza przesłaniająca myśli czarodziejki, ta mogła by pomyśleć… o pieczęci do której której zerwania została użyta jako żywy kłódka do bramy. I owej tajemniczej demonicy, która ją wtedy naznaczyła.

Valyrin zaśmiała się cicho i przyciągnęła Kalantel do siebie, zanurzając długi, rozdwojony język w jej ciele. Spijała rozkosz kapłanki, drażniąc ją i pobudzając. Była spragniona.

-Oooo tak.. zajmij się mną…- pojękiwała Kalantel wyraźnie czerpiąc dużą przyjemność z jej pieszczot. Zaciskała mocno dłonie na piersiach wbijając paznokcie w skórę drowki i zmysłowo poruszała biodrami. Spoglądając na Rhyldę, jęknęła.- Skończ się nią bawić… zajmij się… mną.

Rhylda posłusznie oderwała usta i dłoń od podbrzusza Valyrin i klęcząc pomiędzy udami czarodziejki, zaczęła całować Kalantel, dłońmi sięgając ku jej piersiom i masując je.

Na razie czarodziejka przestała być centrum zabawy.

Zaśmiała się ponownie, chrapliwie i dziko. Wbiła pazury głębiej w uda kapłanki, nie chciała by drowka się jej wymknęła. Wężowe ogony poruszyły się i oplotły ciało Rhyldy, sięgając jej kwiatuszka i wślizgując się do jego kielicha.

Cichy jęk Rhyldy, zamienił się w szybkie oddechy. Tajemny zakątek drowki, okazał się ciepłą wilgotną jamką. Odpowiednim środowiskiem dla “węży” drowki, choć jeszcze bardziej odpowiednim dla męskości. Szkoda że nie było czasu doprawić sobie takiej… lub może Kalantel. Dominająca natura tej drowki świadczyła o tym, że lubiła być stroną aktywną.

Póki co na razie Valyrin dostarczała rozkoszy swym dwóm paniom, czując paznokcie Kalantel niczym ostrogi na swych piersiach. Obie drowki szybko zbliżały się do ekstazy, wijąc się i ocierając zmysłowo o siebie i całując namiętnie. Valyrin z twarzą przytkniętą do łona Kalantel nie mogła docenić piękna tego pokazu, acz… zmysłowe odgłosy rozbudzały wyobraźnię i pobudzały do działania. Czarodziejka zaczęła jeszcze intensywniej pieścić kapłanki, pławiąc się w ich rozkoszy.

Ciała obu kapłanek targnęły spazmy rozkoszy, pobudzanej pieszczotami Valyrin. Ich jęki były coraz głośniejsze, aż w końcu ekstaza doprowadziła ich na sam szczyt,
Dysząc ze zmęczenia i przyjemności spojrzały na leżącą pod nimi Valyrin. W lekko sadystycznym uśmiechu Kalantel widać było, że na tym zabawa się nie skończy. Czardziejkę czekało jeszcze kilka dzwonów rozkosznych tortur, nim kapłanki nasyciły się jej ciałem. Czemu sama Valyrin nie miała ochoty się sprzeciwiać.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 07-01-2014, 11:46   #232
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Część II.

Nihrizz


Czarodziej zjawił się dość wcześnie ubrany w luźne u dołu szaty i przewiązany szarfą. Przylegający do ciała materiał na klatce piersiowej dobitnie sugerował iż mag… może nie mieć nic pod tą szatą.

-Widzę, że już wyglądasz znacznie ładniej, niż gdy cię ostatnio widziałem gołą.- odparł z zawadiackim uśmiechem czarodziej, lustrując ciało Valyrin spojrzeniem.

Valyrin była świeżo po porannej kąpieli, pachnąca i zaróżowiona. Szlafrok musiała zmienić po ostatniej przygodzie. Ten był uszyty z granatowej materii i sięgał jej do kostek. W pasie ściskała go szeroka srebrna szarfa. Czarodziejka zamrugała nieco zaskoczona, widząc Nihrizza, uśmiechnęła się szeroko i zerwała z łóżka. Bose stópki zaniosły ją do smoczego maga, entuzjastycznie plaskając o posadzkę. Zarzuciła mężczyźnie ramiona na szyję i ucałowała go w usta.

- Mój bohater - zaśmiała się.

-Uważaj co by twój bohater nie próbował wykorzystać tej sytuacji.- odparł drow bezczelnie się uśmiechając i równie bezczelnie obłapiając jej pośladki dłońmi. Ścisnął je lekko dodając.- Nie sądź moja droga, iż bezinteresowny jestem.

Po tych słowach jego usta przyległy do jej warg całując je namiętnie i zaborczo. I całując tak nieprzerwanie pieścił jej pośladki władczymi ruchami dłoni.

Czarodziejka była przez chwilę zaskoczona intensywnością z jaką ją zaatakował. Tak bardzo zaskoczona, że aż zapomniała o wszystkich powodach by nie odwzajemnić pocałunku, a wręcz go przerwać. Pocałunek Nihrizza był znakomity, godny chwili całkowitego zapomnienia.

Ona sama chciała by jej całus był jak najbardziej niewinnym zjawiskiem między dwójką przyjaciół. Nie było to zbyt przemyślanie, ani mądre. Postąpiła jakby zupełnie nie znała maga. Było już jednak za późno na żale. Za późno by zatrzymać palce wplecione w jego włosy i dłoń wędrującą powoli po jego piersi. Ciało, jak zwykle ją zdradzało, ale chyba tym razem będzie mu skłonna wybaczyć.

Napierający swym ciałem mężczyzna był niewątpliwie pobudzony. Valyrin czuła to ocierając się o jego ciało. Czuła też, że drow całując podwija dłońmi ów szlafrok, który miała na sobie, by odkryć to co jest pod nim.

W przytłumionych pożądaniem myślach czarodziejki pojawiły się wątpliwości. Powinna to przerwać nim zajdzie za daleko. Miała mu przecież nigdy nie ulec. Jeżeli ją posiądzie, znudzi się i przestanie ją postrzegać jako kogoś wyjątkowego. Obiecała Han’kah.

Było już jednak za późno na protesty. Drobne dłonie Valyrin przesunęły się niżej, zakradając się pod szatę maga. Zamruczała zadowolona. Nie zdawała sobie sprawy, jak długo na to czekała.

Pod szatą czarodzieja palce Valyrin wymacały skórę, delikatną jedwabistą, skórę maga nie wojownika. Niewątpliwie Nihrizz często korzystał z masaży i olejków. Co więcej dotknęła czegoś twardego… oprócz oczywiście gotowej do boju męskości kochanka. Drow miał łuski na podbrzuszu. Niewiele... ledwie kilka drobnych, ale były to gadzie łuski.

Nie mogła jednak skupić na nich myśli, czując usta drowa na swej szyi i dłonie już zaciskające się na jej gołej pupie.

Valyrin westchnęła.

- Nihrizzie - wyszeptała jego imię i przylgnęła do niego, jakby chłonęła jego ciepło przez skórę. Udało jej się zsunąć mu z ramion szatę i teraz delektowała się uczuciem delikatnej skóry pod palcami.

-Tak, Valyrin? - wymruczał czarodziej, napierając swym ciałem na nią i sugestywnie wodząc palcem pomiędzy pośladkami czarodziejki. - Zamierzasz się… opierać, czy… coś… sugerujesz?

- Ja - czarodziejka jęknęła z lekkim wyrzutem, język i myśli plątały jej się w skomplikowane węzły. Sięgnęła prężącego się pomiędzy ich ciałami oręża i oplotła go palcami - Nie… Ugh, jesteś okropny.

- Podoba ci cię to co pochwyciłaś?- zażartował drow ustami pieszcząc płatek uszny Valyrin, po czy dał klapsa w pupę drowki.- Bo mi podoba się to co macam.

Czarodziejka pisnęła i zamruczała groźnie. Przez chwilę zastanawiała się czy to może być przypadek, czy wszyscy już wiedzą, jak bardzo lubi taką zabawę.

- Jeszcze za wcześnie na wyroki - szepnęła - Musiałabym sprawę zbadać… dogłębnie.

-Masz mnie w garści…- mruknął Nihrizz delikatnie kąsając czubek szpiczastego ucha Valyrin.- I co z tym zrobisz?

- Na początek - odwzajemniła ukąszenie i załagodziła je językiem - Zaangażuję w moje badania więcej… zmysłów.

Osunęła się powoli, ocierając o maga, jak kotka i całując po drodze jego kark, pierś i podbrzusze, aż w końcu dotarła do swego celu.

- Hmm - uśmiechnęła się ponętnie do Nihrizza, w jej oczach płonęło pożądanie. Oblizała usta, drażniąc się chwilę z magiem i po chwili otoczyła go zaczerwienionymi od pocałunków wargami.

-Oooch…- jęknął cicho Nihrizz z trudem utrzymując się na nogach, gdy Valyrin ustami i językiem smakowała delikatny ogonek smoczego maga, prężący się wszak dumnie przed nią.- Tooo.. nieuczciwee…. ty odsłoniłaś… moje… tajemni...ce… twoo..je ska...rby… nadal.. ukry… yte… pod… stroj..eeem.

Valyrin zaśmiała się wprawiając swe gardło w drżenie. Nie chciała odrywać dłoni od ciała maga. Szczególną przyjemność sprawiało jej dotykanie łusek na jego podbrzuszu. Dlatego rozwinęła cienki, zwinny ogonek i powolutku zaczęła nim odsłaniać kolejne połacie skóry. Rozwiązała szarfę, zsunęła szlafrok ramion, podwinęła nieco jego krawędź, by kochanek mógł rzucić okiem na zarys krągłości, które ukrywała pod odzieniem.

Co prawda Nihrizz już raz widział ją nagą, ale to było wieki temu. Na samo wspomnienie tamtego cyklu ciałem czarodziejki wstrząsnął przyjemny dreszcz i pomruk, jej wewnętrznej bestii.

Spojrzenie maga maga mówiło drowce wiele, te oczy były pełne żądzy, a jego wojownik ocierał się dumnie o jej wargi, przy każdym lubieżnym pocałunku jakim go obdarzała. Nihrizz miał na nią ochotę. I gdyby nie to, że metaforycznie trzymała go za jaja, a dosłownie niewiele dalej, to mógłby się na nią rzucić i dobierać się do tych obszarów, które jeszcze przed nim ukrywała.

Czuła tę władzę, którę w tej jednej chwili miała nad najpotężniejszym z magów Erlehei-Cinlu i nie mogła powstrzymać uśmiechu. Chciała by się na nią rzucił, ale najpierw chciała go doprowadzić do obłędu, kusząc sugestią nagrody, która na niego czeka i pieszcząc ze z znawstwem i pasją.

Skoro już stawała w jednym rzędzie z wszystkimi jego zdobyczami, chciała by ją zapamiętał.

Wyczuwała języczkiem drżenie swego kochanka, czuła jego narastającą żądzę i widziała w oczach Nihrizza, że nie wytrzyma tak długo. Pieszczoty jakie mu sprawiała, doprowadzały go dosłownie do eksplozji. Jego oddech przyspieszył, odruchowo oblizał wargi dysząc.- Bo się… doigrasz.

- Mhm - zamruczała przeciągając delikatnie paznokciami po jego piersi i brzuchu. Tak, tak, chciała się doigrać.

-Seksua...lna...Bestia…- mruknął drow i to było jedyne zdołał wypowiedź zanim przelała się w nim czara rozkoszy i następnie rozlała białymi śladami na twarzy Valyrin.

Czarodziej popchnął drowkę na ziemię z siłą, której Valyrin nie spodziewała się po tak dość delikatnym ciele Nihrizza. Po czym klęknął okrakiem nad nią i dłońmi zdarł z jej piersi szlafrok… przejmując inicjatywę w tej zabawie.

Oddech ugrzązł w gardle czarodziejki. Zaskoczenie odebrało jej też mowę. Spojrzała na kochanka wielkimi, pełnymi oczekiwania oczyma i uśmiechnęła się. Tak, na to czekała. Podniosła ręce nad głowę i przeciągnęła się zadowolona. Przymknęła oczy i westchnęła.

- Nihrizzie…

-Nihrizza nie ma w tej chwili. Jest tylko żądza.-odparł żartobliwie mag bezczelnie się uśmiechając i zanurzył palce między uda czarodziejki, od razu sięgając ku zakątkowi jej rozkoszy, by pobudzić ją jak najbardziej, przez zbliżającą się napaścią. Usta drowa zajęły się pieszczotą unoszących się w gwałtownym oddechu piersi Valyrin, muskając wagami i językiem, smakując sterczących dumnie suteczków drowki.

Czarodziejka jęczała słodko i bez skrępowania informując swego kochanka, jak silnie na nią działają jego pieszczoty. Nie było Nihrizza, ale nie było też Valyrin, były tylko dwie powodowane żądzą bestie, które pragnęły wspólnego spełnienia.

“Pies na baby”... ten tytuł do Nihrizza pasował. Szybko dłoń między udami czarodziejki została zastąpiona czymś innym. Rozpalony gorączką żądzy mag, rozchylił nogi Valyrin i odsłoniwszy jej najskrytszy zakątek, posiadł ją jednym szybkim gwałtownym szturmem, a potem już było już tylko mocniej. Nihrizz był silny, silniejszy niż mogło się z pozoru wydawać… jego ruchy bioder wprawiały w ruch całe ciało Valyrin. Piersi drowki falowały pieszczone zarówno jego szturmami, jak i jego ustami muskającymi jej ciało.

To była dzika przejażdżka dla Valyrin, zdobywanej przez dziką bestię, jaką okazał się w łożu Nihrizz. Nic dziwnego że Han’kah była zazdrosna.

Myśl o przyjaciółce, a teraz zapewne już byłej przyjaciółce, jeżeli nie o wrogu przyszła i od razu utonęła w natłoku doznań. Czarodziejka nie lubiła za dużo myśleć gdy z myślenia nie mogło nic dobrego wyniknąć. Za późno na wyrzuty sumienia. Zresztą, bestie nie miewają sumień. Śmiejąc się radośnie, a przynajmniej próbując, pomiędzy westchnieniami i jękami, ścisnęła maga mocno udami i przeorała mu plecy paznokciami. Tak, może to był pies na baby, może i miał każdą, może i należał do Han’kah, ale w tej chwili był jej.

I szykował jej dziką przejażdżkę doliną rozkoszy. Każdy jego ruch wstrząsał jej świadomością i jej ciałem. Odbierał oddech od nadmiaru rozkoszy. Czuła go w sobie tak głęboko i tak mocno, że byli prawie jednym wijącym się w spazmach organizmem na podłodze namiotu. Rozkosz wzbierała w Valyrin gwałtownie i mocno… aż przelała się wywołując głośny krzyk ją oznajmiający i… eksplozję świadczącą o satysfakcji partnera.

Kilka głębokich oddechów później, wtulony w jej ciało mag szepnął.- Spodziewałem… się… z twej strony… większego oporu.

Serce czarodziejki zamarło. Gniew zabarwił jej wizję. Z dzikim wrzaskiem i dzięki sporej dawce adrenaliny zrzuciła z siebie smoczego maga, ale nie pozwoliła mu uciec. Dosiadła go, jak on wcześniej ją i podniosła rękę by go uderzyć. Nie zrobiła tego jednak. Wściekła, jak furia zacisnęła dłoń w pięść pozwoliła jej opaść wzdłuż ciała. Zdawało jej się, że z ran pod paznokciami z pewnością popłynie krew.

- Jeżeli zdaje ci się - syknęła - Że to było dla mnie łatwe, to lepiej wyjdź.

To powiedziawszy zaczęła wstawać.

Nihrizz nie dał jej jednak wstać. Pochwycił ją za biodra, nadal leżąc.- Moja śliczna, przyznaj… z nas dwojga, to ty jednak masz więcej siły woli. Wiesz dobrze, że ja nie potrafię oprzeć się ślicznotce w szlafroku.

Valyrin pokręciła głową, unikając jego spojrzenia. Obawiała się, że jeżeli on nie przestanie, to ona zacznie krzyczeć, albo płakać, albo strzeli w niego kwasem.

- Ty mnie wcale nie znasz - jęknęła z wyrzutem - Wystarczy dotyk, a ja… - uderzyła go słabo w pierś i bez przekonania - Puszczaj.

-Nie mam zamiaru, jest coś w tobie uroczego teraz.- drow mocniej oplótł dłońmi jej biodra i docisnął ją do siebie.. zmuszając by na nim usiadła.- No to masz słabość… a kto nie ma? Wierz mi… widziałem gorsze do ciebie. I spałem… z naprawdę pokręconymi drowkami.

Valyrin prychnęła gniewnie, ale wyszło jej to raczej żałośnie.

- Cudownie - oparła się dłońmi o jego pierś i bezskutecznie próbowała odepchnąć - Jestem tylko jedną z setek bezmózgich trzpiotek, które na widok wielkiego Nihrizza gubią majtki.

-A ja tylko jednym z ciasteczek Erelhei-Cinlu które raczyłaś posmakować.-uśmiechnął się Nihrizz i wystawił język.- Ty masz zresztą lepiej. Przed tobą jest większy talerz z ciasteczkami. Ja natomiast ograniczam się tylko do samiczek.

Smutna podkówka, w jaką wygięły się usta czarodziejki zadrgała i mimowolnie przerodziła się w nieskutecznie powstrzymywany uśmiech.

- Ale ty jesteś głupi - mruknęła i z westchnieniem poddała się. Nie była w stanie go przegadać, nie była też w stanie mu się wyrwać i pewnie nie była w stanie mierzyć się z nim w czarach. Wreszcie padła na niego, wtulając się w jego ciepłe ciało i śmiejąc się cicho.

-Niewiedza, bywa błogosławieństwem… czasem. Choć… mam golutką ślicznotkę na sobie i tracę czas na gadanie. Zupełnie jak nie ja.- mruknął Nihrizz pieszczotliwie masując pośladki Valyrin.- Choć… miło wiedzieć, ileż masz w sobie ognia. Zagniewana jesteś bardzo podniecająca.

Wtulona w niego Valyrin mogła wyczuć jak bardzo. Pies na baby był chyba niewyżyty w łóżku.

- Głupi - burknęła i poruszyła biodrami, drażniąc maga - Nieznośny. Okroooopny.

-Zabawne… jak często to słyszę… - jęknął Nihrizz starając się nad sobą panować. Pewnie rozbierałby ją wzrokiem, gdyby jeszcze coś na sobie miała. Zresztą samo ocieranie też było i dla Valyrin przyjemne, głównie dzięki wrażliwemu na dotyk pieprzykowi na łonie.

Burczenie, przerodziło się w warknięcie, a zęby czarodziejki zatopiły się w płatku usznym maga. Chyba przerwały w którymś miejscu skórę, bo słodki smak krwi zawładnął zmysłami Valyrin.

- Doprowadzasz mnie do szału - szepnęła zlizując droble, czerwone perełki.

-To również często słyszę…- wymruczał drow zaciskając zaborczo dłonie na krągłościach pupy Valyrin i dociskając jej ciało, do całkiem już przebudzonego dowodu swego pożądania względem niej.

Valyrin zaśmiał się gorzko i wreszcie podniosła głowę i spojrzała magowi w oczy. Zlizała resztki krwi z ust i przytknęła czoło do jego czoła.

- To pewnie dlatego, że jesteśmy do siebie tak podobni - szepnęła i oplotła jego pal ogonkiem, by po chwili wsunąć się na niego z głośnym westchnieniem.

-Bzdura… Masz ode mnie ładniejszy biust… Ja jestem płaski.- zażartował drow czując dotyk jej wypustki na swym orężu. Zadrżał i spojrzał w oczy Valyrin.- I lubisz nieczyste zagrania… widzę.

Dysząc ciężko, dał mocnego klapsa w sprężysty tyłeczek czarodziej, żartobliwie “karząc” ją za jej sztuczki.

Klaps odbił się echem głęboko w ciele czarodziejki. Valyrin, niczym porażona prądem zadrżała i syknęła z rozkoszy. Poruszyła się leniwie, okrutnie powoli unosząc się i opadając na ogonku smoczego maga.

Patrzyła na niego z góry, patrzyła na jego oblicze z lubieżnym uśmieszkiem, na jego oczy wędrujące po jej prężących się przed nim krągłościach. Oddychał szybko i masował dłońmi zaborczo jej pośladki. I czuła, przy każdym opadnięciu na kochanka, głęboko i mocno jego i swoją obecność, prawie rozrywającą jej kwiatuszek zarówno rozkoszą jak i odrobiną bólu. Była seksualną bestią, jako i on. Oboje byli niepowstrzymani w swych potrzebie zaspokojenia żądzy.

Valyrin nie powinna była być zaskoczona intensywnością rozkoszy, jaka ich połączyła. W końcu spotkały się dwie istoty o niezaspokojonych apetytach. A jednak z rozkoszą odkrywała kolejne doznania. Tym razem się nie śpieszyła, zabierając ich oboje w leniwą podróż ku spełnieniu. Przydała się jej kontrola i skupienie. Wszystko czuła mocniej. Miała nadzieję, że Nihrizz doceni jej starania, by doprowadzić ich oboje na skraj szaleństwa.

Nihriz z trudem, ale jednak, zdołał się podnieść z podstawy leżącej, do siedzącej. Mógł teraz spoglądać w oczy ujeżdżającej go kochance. Choć bardziej od spoglądania wolał całować drapieżnie jej usta i wędrować dłońmi po pupie, zahaczając palcami o podstawę ogonka, który sobie wyhodowała.

-Jest jeszcze tyle pozycji do sprawdzenia. Nie wypuszczę cię z moich rąk tak łatwo Valyrin.- wymruczał wodząc językiem po jej szyi i całując jej podstawę.

- Tak - czarodziejka uśmiechnęła się szeroko i trochę dziko - Więcej.

-Wodorvir nie będzie miał z ciebie dziś pociechy. Wymęczę cię…- zagroził żartobliwie i znowu dał lekkiego klapsa, drugą dłonią napierając na pośladki czarodziejki, by przyspieszyć jej ruchy.

Udało mu się, na chwilę, zaraz powróciła do powolnie przyspieszającego rytmu. Ogon, który trwał między nimi zaczął się ledwie zauważalnie wić, jednak w tym stanie pobudzenia, nawet delikatne drgnięcie było, jak eksplozja.

- Obiecujesz? - spojrzała na niego łakomie, wodząc dłońmi po jego ciele i obserwując, jak pokrywa je gęsia skórka.

-Masz tyle miejsc, które jeszcze… nie odwiedziłem.- palce dłoni drowa figlarnie wślizgnęły się pod podstawę ogonka, przesunęły pomiędzy pupami, by dotrzeć do wyuzdanej kryjówki rozkoszy i zanurzyć się w niej.

- No i jeszcze nie wylizałem twego nagiego ciała.- dodał na koniec żartobliwie.- Powinienem przynieść ze sobą wiadra bitej śmietany rotha.

Valyrin zaśmiała się, pokazując dwa rzędy bielutkich ząbków.

- Tsyk, tsyk… i co ja mam z tobą zrobić? - jej delikatne mięśnie zacisnęły się wokół jego męskości - Ach… taki nieprzygotowany do mnie przychodzisssz.

-Co tylko ci się zamarzy… w końcu ty siedzisz na mnie.- wymruczał Nihrizz starając się ignorować fakt, że zmysłowe ruchy czarodziejki doprowadzają go na skraj wytrzymalości, sprawiając przy tym, że Valyrin czuła się wypełniona… No i nie mogła zapomnieć o jej pupie atakowanej przez palce Nihrizza i piersiach całowanych, a nawet lekko kąsanych przez kochanka. Tyle doznań, a tak mało już czasu zostało do spełnienia.

Czarodziejka odchyliła głowę i westchnęła. Do słodkiej rozkoszy wkradła się kropla gorzkiego żalu, sprawiając że płaski obraz żądzy nabrał nieoczekiwanej głębi. Coś takiego nie miało prawa się powtórzyć. Trzeba było więc wyciągnąć z tej chwili najwięcej jak się dało.

- Więcej - zamruczała i przyspieszyła swój wyuzdany taniec.

Czarodziej jęknął i przyspieszył ruch palców przyjemnie drażniąc zmysły czarodziejki, sam będąc już na skraju przepaści… Do ekstazy pozostało tylko kilka zmysłowych ruchów bioder. I czara się przelała. Z obojga ust wyrwał się głośny jęk. Oboje wtulili się w siebie ocierając się, gdy ich zmysły przepełnione ekstazą wprawiały ich ciała w drżenie.

To było silne przeżycie dla obojga… być może dlatego, że oboje byli doświadczonymi kochankami.

Drowka z trudem opanowała drżenie i ciche jęki, które wyrywały się z jej ust. Nihrizz dorastał do swojej reputacji, nie było ku temu cienia wątpliwości. Przytuliła się do niego mocniej, jakby nigdy nie zamierzała go wypuścić.

-Masz milusie i mięciutkie ciało… Wodorvir musi być zachwycony pieszcząc je.- wymruczał jej do ucha czarodziej i językiem przesunął po nim.-Aż dziw, że cię wypuszcza z łóżka.

- Prawda? - zaśmiała się radośnie i pisnęła - Łaskoczesz!

-Słodka jesteś…- odparł na swą obronę czarodziej wodząc językiem po szyi Valiryn i dłońmi po jej plecach. - To jaki jest Wodorvir w łóżku?

- Hmm - czarodziejka delektowała się wrażeniem, jakie zostawiał na jej skórze język kochanka - Taki jak na arenie. Silny, gwałtowny, dziki, ale czasem… hmm… czasem bywa słodki, jak miód.

-Założyłaś mu kaganiec… dzikusko.- rzekł żartobliwie drow znacząc językiem szlaki na jej obojczyku i dając kolejnego klapsa w pupę.-Trzeba jednak przyznać, że niewiele par tak celebruje nawiązanie partnerstwa, jak wy dwoje.

Valyrin pokręciła głową, przez chwilę tracąc głos.

- Żadnego kagańca - szepnęła - Oboje lubimy się bawić.

-Kaganiec, bo słodziutki się zrobił…- wymruczał drow sięgając szczytów piersi drowki i drażniąc je przyjemnie swym językiem. Wymamrotał jakiś czar i po chwili przypominający nieco wężowy język owinął się wokół sterczącego sutka Valyrin i pociągnął za niego, gdy wargi obejmowały pierś czarodziejki. Widać Nihrizz podobnie jak Malovorn i sama Valyrin miał swoje popisowe magiczne sztuczki.

Drowka zamruczała z zadowoleniem.

- Och, bo z ciebie to znowu taki bezwzględny twardziel - jej śmiech przerodził się w cichy jęk.

Nihrizz przez chwilę nie odpowiadając, oswajając piersi czarodziejki z tą wyuzdaną rozkoszą i masując jej pośladki. Dopiero po chwili dodał.-Zrobiłaś wiele by mnie zmiekczyć, ale też kusisz bym znowu stwardniał… i to kusisz skutecznie.

Valyrin czuła w sobie doskonale o czym mówi.

- Nie pozostajesz dłużny - odparła czarodziejka zagryzając dolną wargę, by powstrzymać drżenie.

-Nie wypada bym był, moja droga.-mruknął Nihrizz chwytając za piersi drowki ścisnąwszy je razem ocierał je o siebie. Bawił się ciałem Valyrin niczym mały chłopiec.- Nie dajesz mi szansy na bycie oziębłym.

Czarodziejka zamruczała z zadowoleniem. Błysnęła jej myśl, że nie powinna była tak długo odmawiać sobie Nihrizza. Z początku go nie znosiła, uważala za obślizgłego kobieciarza i podrywacza o przesadzonej reputacji. Teraz zdawała sobie sprawę, że na jej opinię wpływało wiele czynników wypaczających - jej własna frustracja spowodowana własnoręcznie narzuconymi sobie ograniczeniami oraz fakt, że widziała w nim to, czym w rzeczywistości była.

Załkała niemal z rozkoszy, gdy Nihrizz poruszając się pod nią, nieświadomy jej wyjątkowej wrażliwości odnalazł przypadkiem na jej ciele ten dodatkowy splot nerwów. Była pewna, że tym razem jej paznokcie zatopiły się w jego ciele do krwi. Chyba powinna bardziej uważać, albo chociaż przypomnieć mu później by się uleczył nim od niej wyjdzie. Szybko porzuciła ten koncept, plotki w obozie rozchodziły się szybko, prawdopodobnie wszyscy zainteresowani, prędzej czy później dowiedzą się co robił Naczelny Czarodziej Tormtor w namiocie niegdyś Naczelnej Czarodziejki Despana, niezależnie od tego, czy będzie to po nim widać, czy nie.

Valyrin mogła się pożegnać z wszelkimi szansami na pogodzenie się z Han’kah. Nie żeby w ogóle były jakiekolwiek. Czarodziejka musiała z wielkim bólem przyznać, że ta przyjaźń była skazana na porażkę. Czyja to była wina? Han’kah nie będzie miała pewnie problemu z wskazaniem czarodziejki jako jedynej winowajczyni. Valyrin czuła w związku z tym, że dotyka jej niesprawiedliwość, ale nie zamierzała dzielić się tym spostrzeżeniem z nikim, a zwłaszcza z Han’kah.

Bardzo jej zależało na przyjaźni z wojowniczką, ale nie było im widocznie dane. Jedno potknięcie za drugim, konflikty i wreszcie słabości, którym właśnie się oddawała. Nie, to była porażka.

A mimo to Valyrin życzyła drowce jak najlepiej i wciąż trzymała ją w sercu. Miłość bez wzajemności nie była jej obca.

- Co za entuzjazm - zaśmiała się, pomiędzy westchnieniami.

-Niestety wyjątkowo słabo radzę sobie z pokusami.- jęknął cicho drow nadal namiętnie pieszcząc jej biust dłońmi i wodząc po nim wężowym językiem.- A ty jesteś wyjątkowo kusząca… bardzo.

Czarodziejka czuła ciałem, że jej kochanek jest już bardzo pobudzony.- Czy będzie niedyskrecją, jeśli spytam… o to ilu kochanków wzbudza w tobie wyjątkowe dreszcze?

Czarodziejka nie mogła powstrzymać zaskoczenia.

- I-ilu? - jęknęła - Czy ty mnie naprawdę pytasz… Niedyskrecję mam gdzieś - zacisnęła uda na jego żebrach, planując go odrobinę ukarać, ale wyszło jej bardziej żartobliwie - Ale, czy tobie się wydaje, że jestem aktualnie zdolna do analitycznego myślenia?

-Doprawdy? Tak cię rozpraszam?- zapytał z uśmiechem mag, ściskając mocniej biust czarodziejki i bez większych oporów miętosząc go mocno.

Przez chwilę zdawała się rzeczywiście odrobinę rozproszona.

- To brzmi jak wyzwanie - mruknęła prężąc się pod dotykiem kochanka. Skupiła rozbiegane i rozchełstane myśli - Hmm… trzech… tak… trzech… no może czterech - uśmiechnęła się z przekąsem - Czwarty jeszcze podlega ocenie.

-Miło..to słyszeć. Ale skoro jestem…. oceniany.- pstryknął palcem w prężący się dumnie sutek kochanki.- To zejdź ze mnie i pozwól mi się tobą zająć.

Valyrin zaśmiała się głośno i radośnie. Odchyliła się do tyłu, rozplatając nogi i opadła na plecy. Nie przestawała się śmiać, co przywołało na jej twarz i dekolt rumieńce, a do kącików oczu lśniące łezki.

Nihrizz z pietyzmem rozsunął jej uda na boki i wężowym językiem pieścił i muskał jej skórę ud wędrując po niej zmysłowo. Nie śpieszył się, choć ona wiedziała, że jego ostatecznym celem jest jej łono.

Śmiech przerodził się w westchnienie, a westchnienie w jęk. Już nie mogła się doczekać kresu tej wędrówki.

Język przez chwilę pieścił jej podbrzusze, podczas gdy dłonie zajęły się udami. By w końcu ciekawski wężowy organ zaczął wić się i wibrować w delikatnym wnętrzu kwiatuszka Valyrin. I to dość głęboko, bowiem mag przyssał się ustami do jej niewieściego zakątka.

- A to - udało się jej wyszeptać pomiędzy narastającymi falami przyjemności - Pijawka…

Ze względu na zajęte całkiem usta drow nie odpowiedział na zarzuty. Za to zaczął dłońmi masować brzuch Valyrin, językiem wijąc mocno i gwałtownie w jej ciele.

Czarodziejka zamknęła oczy i oddała się przyjemności. Czuła ruchy kochanka i drżała za każdym razem gdy trafiały w wyjątkowo słodkie okolice. Nihrizz szybko się uczył i Valyrin już po chwili traciła oddech wijąc się i wiercąc w jego ramionach.

Ciało jej było szargane coraz silniejszymi spazmami rozkoszy i coraz gwałtowniej reagowało na pieszczoty, a gdy już wydawało się gwałtowniej być nie może… Piorun przyjemności przeszył ciało Valyrin. Podstępny drow wysunął język z jej kwiatuszka i zanurkował nim do jej pupci, przynosząc owe perwersyjne uczucia wywołane wijącym się ciepłymi i lepkim intruzem w tym miejscu.

- Ty psie - przeklęła tracąc kontrolę nad swym ciałem i językiem. Jej umysł spowiła przyjemna mgła zapomnienia. Chyba krzyczała, ale już z całą pewnością jej to wcale nie obchodziło.

A łobuz sięgnął palcami ku dwóm jej pączuszkom, zalewając zmysły pieszczonej drowki przyjemnymi doznaniami. Valyrin całkiem straciła nad sobą panowanie, stając się instrumentem na którym wygrywał rozkoszną pieśń. Szczytowała, raz, drugi, trzeci… wszystko to zlało się w jeden wielki spazm rozkoszy.

-Czyżbyś narzekała na moje talenty?- spytał żartobliwie Nihrizz opierając się podbródkiem o jej łono i patrząc z łobuzerskim uśmiechem. Valyrin spazmatycznie łapiąc oddech, dopiero po chwili zorientowała się, co do niej mówi. I że w ogóle do niej mówi. Mgiełka niedawnej rozkoszy dopiero ustępowała.

- Och - pisnęła oszołomiona. Mrugnęła kilkakrotnie, wpatrując się w Nihrizza jakby pierwszy raz go w życiu na oczy widziała. Jeszcze nie czuła się na siłach by zrobić więcej.

-Och… co?- odparł Nihrizz wystawiając już normalny język. Uśmiechnął się dodając.- Masz milutkie i mięciutkie ciało… aż przyjemnie je pieścić.

Valyrin uśmiechnęła się, kręcąc głową.

- Ciekawe - mruknęła żartobliwie - Jak szybko się znudzisz nową zabawką.

- Oj… nie jesteś moją zabawką. Właściwie to ty bawisz się mną.- odparł żartobliwie czarodziej zerkając na twarz czarodziejki, ze swej pozycji między jej udami.

- Ja się bawię - zaczęła wyliczać zapraszając go gestem odrobinę wyżej - Ty się bawisz, my się bawimy, wszyscy się bawią. W moją ulubioną zabawę…

-Och… doprawdy… -Nihrizz posłusznie uniósł się w górę i przybliżył swą twarz ku jej obliczu.-A jakąż to?

- Szybko, ostro i do utraty tchu - zamruczała obejmując jego kark i przez chwilę straciła koncentrację - Czy zdajesz sobie sprawę, że nie dotarliśmy do łóżka - zaśmiała się i wzruszyła ramionami - Och, no cóż - przyciągnęła drowa i pochwyciła jego usta swoimi w namiętnym pocałunku…

I po chwili poczuła szturm drowa, na swe pośladki. Czarodziej nie kłamał mówiąc, że zamierza zdobyć każdy obszar jej ciała. W każdej pozycji.

Minęło tak kilka godzin, pełnych obłędnej żądzy i radości z niej czerpanej. Nihrizz niewątpliwie w pełni zasłużył sobie na wszystkie plotki, jakie o nim głoszono.

W końcu...zaczął się ubierać, gdy wymęczona acz radosna czarodziejka, przyglądała mu się z łoża.

-Przyznaję… spodziewałem, się że nie dotrzymasz mi tempa.- odparł żartobliwie, zerkając przez ramię na kochankę.

- Hah - odparła Valyrin - Przyznaję, spodziewałam się, że legendy o twoich umiejętnościach są mocno przesadzone.

-Miło wiedzieć, że cię przyjemnie zaskoczyłem.- uśmiechnął się łobuzersko drow i nachylił cmokając delikatnie policzek Valyrin.- Ty mnie zresztą też.

Czarodziejka uśmiechnęła się leniwie.

- Hm… Do zobaczenia Nihrizzie.



Haelonia


Haelonia wparowała do namiotu Valyrin po wojskowemu, choć bez swych przybocznych. Gniewnymi słowami wypędziła z namiotu wszelkie sługi czarodziejki, zostając z Valyrin sam na sam. Generał była uzbrojona w drowi rapier, a nosiła napierśnik. Nie była to może jej ulubiona zbroja płytowa… ni ulubiony oręż, ale też nadal czyniło to z Haelonii groźną przeciwniczkę, tym bardziej, że nie wiadomo z jakim intencjami przyszła.

Valyrin obserwowała wojowniczkę uważnie, z powagą jaką rzadko okazywała. Siedziała spokojnie na swym łożu, dla odmiany ubrana i to niezbyt wyzywająco. Nie miała ochoty epatować golizną w chwili gdy jej miasto i Dom były w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Była Naczelna Czarodziejka widocznie wciąż czuła odpowiedzialność swego stanowiska.

- Witaj Haelonio - powitała generał i wskazała krzesło na przeciwko siebie.

Ta nie skorzystała z propozycji. Zamiast tego splotła ramiona razem i dodała.- Filfvae nie żyje. A nawet jeśli nie mam racji, to i tak utrata Twierdzy godzi w jej kompetencję, jako Matrony. Jest słaba, a to zmienia postać rzeczy, nieprawdaż?

Spoglądała wprost na Valyrin zastanawiając się nad czymś wyraźnie, lub próbując odczytać z jej oblicza reakcję na swe słowa.

Czarodziejka słuchała z uwagą. To rzeczywiście zmieniało trochę dynamikę planów Valyrin, ale czarodziejka nie zdawała się obecnie tym przejmować. Zmarszczyła brwi.

- To jednak nie jest obecnie najważniejsze - stwierdziła - Miasto jest w łapach Ilithidów, Dom Despana w rozsypce.

-Dom potrzebuje Matrony, która go poprowadzi i zjednoczy. Dom ma dwie kandydatki… Mnie i ciebie. Obie wszak wiemy, że Xull’rae nie ma dość siły, by konkurować.- stwierdziła w odpowiedzi Haelonia.- Twoja pozycja w świetle ostatnich wydarzeń, też podupadła, acz… myślę że zdołałabyś przejąć kontrolę. Jesteś więc zagrożeniem dla mnie i jako taka powinnaś zostać wyeliminowana. W obecnej sytuacji, jesteś też zbyt cenna by się ciebie pozbyć… choć by mieć wartość, musisz być wzięta w cugle jak dobrze wytresowany jaszczur.- Haelonia ruszyła w kierunku Valyrin.- Rozumiesz do czego zmierzam?

Czarodziejka podniosła wzrok na wojowniczkę, oceniała ją dokładnie. Spróbowała wyobrazić sobie generał na miejscu Shehirae i sprawiało jej to lekką trudność. Nie miała jednak zamiaru się jej sprzeciwiać jeżeli Haelonia chciała przejąć władzę. Nie, Valyrin mogła jeszcze poczekać na odpowiedniejszy moment by działać.

- Haelonio, mimo mego ostatniego błędu, zależy mi jedynie na dobru Domu Despana. Nigdy nie cierpiałam na nadmiar ambicji. Jeżeli chcesz zostać Matroną, nie stanę ci na drodze. Despana potrzebuje stabilności. Ty, Haelonio, jesteś stabilna.

Generał wybuchła chrapliwym ironicznym śmiechem. Stojąc przed siedzącą Valyrin, popchnęła ją silnie dłonią powalając na łoże, po czym uklękła okrakiem nad nią, kolanami obejmując biodra czarodziejki.- Doszłam do wniosku, że w twoim przypadku mogę zrobić dwie rzeczy. Albo cię zabić, albo… uwieść.

Dłoń Haeloni wylądowała na piersi Valyrin pieszcząc ją i ugniatając dłonią. I przede wszystkim nie pozwalając czarodziejce się podnieść z łóżka.- Nie ufam ci Valyrin, doszłaś zbyt wysoko bym mogła wierzyć twym zapewnieniom o dobru Domu i braku ambicji. Ale… jesteś mi potrzebna… wierna i posłuszna. Nie jestem Wilczycą i nie dam ci tyle swobody co ona. Ale nadal mogę sprawić, by służba dla mnie była ci miła.

Valyrin westchnęła, służba. Położyła dłonie na umięśnionych udach wojowniczki i uśmiechnęła się z przekąsem. Haelonia miała rację, nie była Wilczycą. Czarodziejka zaczynała dawać sobie sprawę, że nie podoba jej się myśl o innej drowce na miejscu poprzedniej matrony.

- Haelonio - zamruczała przesuwając dłonie powolnym, zmysłowym ruchem wyżej, W jej głowie zakiełkowała myśl, że powinna drowkę sprowokować do ataku, zabić w samoobronie, jednak taki plan był zdecydowanie zbyt ryzykowny. A ona na pewno była przygotowana na ewentualny atak. - Uwielbiałam naszą matronę, jednak służę tylko Domowi Despana. Matrony się zmieniają, ale Dom musi trwać. Gdyby nie Dom, byłabym niczym. Możesz wątpić w moją poczytalność, ale nigdy nie wątp w moją miłość dla Despana.

-Wszyscy ją uwielbialiśmy.- odparła zaskakująco smutno Haelonia, ale ten nastrój nie trwał długo.- Ale ona nie żyje. A my tak.

Dłoń Haelonii zaczęła powoli i mocniej pieścić pierś Valyrin przez materiał, a Haelonia nachyliła się ku Valyrin. -Potrzebuję cię i zamierzam zdobyć. Cieszy mnie twoja lojalność wobec Domu, bo zakładam, że mi to ułatwi. zadanie Potrzebuję, byś była moja… całkowicie mi oddana… jako następnej Matronie i jako swej Pani. Wtedy będę mogła ci zaufać… Bo bądźmy szczere Valyrin… Twoje kontakty w innych Domach są niepokojące. Nawet jeśli teraz deklarujesz wierność, to wrogowie mogą się posłużyć tymi więzami do rozbicia naszego Domu. A teraz… bez Wilczycy, bez Twierdzy i bez Filfvae, która przy wszystkich swoich wadach, miała olbrzymią charyzmę... Teraz to będzie boleśnie łatwe. Potrzebuję twego oddania…- szepnęła Haelonia i wsunęła dłoń pod szatę czarodziejki, ugniatając nagą pierś Valyrin.-... i zamierzam je zdobyć. Więc, jesteś moja Valyrin?

Czarodziejka słuchała z uwagą każdego słowa wojowniczki i martwiła ją słabość, którą pomiędzy nimi odczytywała. Wilczyca była pewna swego, ta cecha łączyła ją z Filfvae. Nic nie było w stanie nimi zachwiać na tyle by błagały o uległość. A to właśnie, pod otoczką ultimatum robiła Haelonia. Valyrin musiała przyznać, że się pomyliła w swej pierwszej ocenie, Haelonia nie była stabilna.

- Tak - uśmiechnęła się czarodziejka zmysłowo. Nie kłamała, ale nie mówiła też całej prawdy. Była gotowa ulec Haeloniii póki było to jej na rękę i dawało im szansę na przetrwanie. Jednak Dom Despana potrzebował silniejszej matrony i Valyrin nie widziała w tej roli nikogo prócz siebie. Smutne to czasy, gdy ktoś taki jak ona zmuszony był brać na siebie taką odpowiedzialność - Jestem.

-To dobrze…- uśmiechnęła się Haelonia wyraźnie zadowolona z odpowiedzi.- Jutro złożysz mi hołd jako przyszłej Matronie. Dziś wieczorem omówimy tego przebieg. Musi pokazać naszym wrogom, że Despana nie upadli jeszcze, póki my istniejemy.

- Dobrze, jak sobie życzysz - zamruczała Valyrin oblizując usta.

-Wspaniale.- odparła Haelonia wstając z łóżka, wyraźnie zadowolona z odpowiedzi.- Jutro zostanie przywrócona twoja pozycja, Naczelna Czarodziejko Despana.

Valyrin podniosła się na łokciach.

- Służę ci moją mocą, Pani.

-Dobrze…-uśmiechnęła się w odpowiedzi Haelonia i dodała.- W takim razie przyjdź do mego namiotu, o drugim wieczornym dzwonie. Wydam strażom odpowiednie dyspozycje i… zakładam, że twoi szpiedzy już ci donieśli co do wydarzeń dziejących się w naszym mieście. Opracuj plan infiltracji Erelhei-Cinlu… tylko nie tak lekkomyślny, jak twoja ostatnia inicjatywa.

Po czym ruszyła do wyjścia, dodając.- Niestety Mistrz Szpiegów utknęła w mieście, więc ktoś musi ją zastąpić w tej robocie.

- Jak sobie moja pani życzy - Valyrin skłoniła się nisko.

Drowka odpowiedziała uśmiechem i skinieniem głowy. Po czym wyszła. A do swej pani podeszła Diamanda mówiąc cicho.- A to się porobiło. Co teraz pani?

- Teraz mamy nową matronę - stwierdziła leniwie Valyrin wspierając brodę na dłoni - Miejmy nadzieję, że okaże się odpowiednią drowką do tej roli.

Czarodziejka zmarszczyła czoło w zamyśleniu, wciąż nie do końca przekonana była, żę Haelonia ma w sobie siłę by utrzymać stanowisko i Dom Despana. Westchnęła - Trzeba będzie jej pomóc, ale pokładam w niej ogromne nadzieje. Zdecydowanie większe niż w Filfvae.

Filfvae byłaby zdecydowanie trudniejsza do kontrolowania. Natomiast Haelonia miała pewien potencjał w planach czarodziejki.

- Złożymy jej hołd i zwiążemy nasz los z jej losem.

-Złożono ci kilka ofert. Masz dokąd uciec, jeśli sytuacja zrobi się kłopotliwa. A nowa Matrona Eilservs, jeśli przeżyje, oznacza kłopoty dla wszystkich Domów.- westchnęła Diamanda cicho, przysiadając się koło Valyrin.

- Och? - Valyrin nie była bardzo zdziwiona. Zawsze wiedziała, że Eilservs należy zrównać z ziemią - Więc trzeba będzie się upewnić, że to zagrożenie nie wystąpi. Nie mam zamiaru uciekać Diamando, na razie nie widzę powodu. Póki Dom Despana stoi, ja stoję z nim.

-Faerney… żyje.- uśmiechnęła się lubieżnie Diamanda. Drowka zauważyła już, że jej służkę kręci akurat ten osobnik Domu Despana.

- Mhm - Valyrin uśmiechnęła się w lustrzanym odbiciu wyrazu twarzy kobiety - Lubimy Faerney’a, czyż nie? Aż szkoda, że urodził się mężczyzną, byłby dobrym materiałem na matronę - zaśmiała się.

-Będzie jeszcze lepszym na partnera Matrony. Aż szkoda, że ty już jesteś zajęta pani.- uśmiechnęła się ironicznie Diamanda.

- Hm - Valyrin stuknęła palcem w czubek nosa i zamyśliła się na chwilę - Właściwie to czemu możemy mieć tylko jednego partnera? Zdaje mi się to bardzo nielogiczne… trzeba by to zmienić.

-O ile się orientuję, to chodzi o tą całą sprawę oficjalnego uznania ojcostwa. I nic więcej… ciebie pani, jakoś posiadanie partnera nie ograniczyło w apetycie, prawda?- odparła z ironicznym uśmieszkiem Diamanda.

- Pff - Valyrin prychnęła - W kwestii apetytu nie uznaję ograniczeń. Ugh… jak mi się marzy pojmanie Keelsorona. Trzymałabym go w złotej klatce i bawiła się nim najwymyślniejszymi sposobami.

-No nie wiem. Nekromanci nie słyną z jurności. Całe to babranie się w zwłokach obniża libido.- zaśmiała się Diamanda i dodała.- A już sztywni… to całkiem. Ponoć wampirom nie staje w ogóle.

- Co ty mówisz? - Valyrin otworzyła usta, zszokowana nie na żarty. Pokręciła głową z niedowierzaniem - No… ale przynajmniej bym sobie na niego popatrzyła. Popatrzyć też przyjemnie.

Dłoń Diamandy spoczęła na brzuchu drowki i zmysłowo przesunęła się po nim głaszcząc ciało czarodziejki.- Albo pokazałybyśmy mu co traci, prawda? Przyznaję, że taka wizja… bardzo mnie kręci. Może następnym razem skrępujemy krasnoluda i pokażemy mu… zabawy. Tak rozkosznie patrzeć na jego wygłodzone spojrzenie i poniżej.

Valyrin zamruczała zadowolona i obdarowała służkę ponętnym spojrzeniem.

- Pyszny koncept, moja droga, aż ślinka cieknie.

-Czy przygotować kąpiel? I związać krasnoluda?- wymruczała Diamanda, bezczelnie wykorzystując sytuację i całując usta Valyrin.

Czarodziejka uśmiechnęła się żarłocznie.

- Oczywiście.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 10-01-2014 o 07:32.
F.leja jest offline  
Stary 10-01-2014, 02:00   #233
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
-Po rozważeniu sytuacji, jaką zastaliśmy tutaj i długim namyśle. Oraz po rozważeniu konsekwencji… uznałem, że interesie Domu Shi’quos jak i wszystkich jest zniszczenie konstrukcji ilithidów, pozbieranie jej szczątków, zapakowanie ich do pudełek i wyruszenie z powrotem do Erelhei-Cinlu.
Wtedy podniosły się głosy sprzeciwu. Szczątki byłyby bez wartościowe a Mythal był niezwykłym łupem. Akormyr wysłuchał licznych argumentów na nie, dochodzących od wszystkich zebranych po czym sam zadał rzeczowe pytanie. W jego mniemaniu...
-Co na tym zyskamy? Pocięty Mythal stanie się dla nas bezwartościowy.
-On już jest bezwartościowy dla nas. Nie wiemy jak się nim posługiwać, nie wiemy jak go wyłączyć i uruchomić. Nie mamy jak nim sterować i należy wziąć po uwagę, że chronił on łupieżców przed drowami. I może w ogóle nie chronić w drugą stronę.- stwierdził spokojnie Fedreal.
-To twoje założenia.- odezwał się Ghand’olin.- I niekoniecznie muszą być słuszne. Uszkodzony “Mythal” nic przed nami nie odkryje.
-Co może a czego nie może Mythal, to najważniejsze pytanie. Bez niego błądzimy po omacku, odpowiedzi na to może udzielić tylko jakiś łupieżca umysłów lub potężni psioni gdyby zbadali artefakt. Może wpadnie nam ktoś w ręce po przeszukaniu miasta.- sam w to nie wierzył ale chciał przełożyć dyskusję w czasie...
- Pobożne życzenia mistrzu Akormyrze.- odparła z ironicznym uśmieszkiem Sur’sayida.- Nie ma potężnych psionów w Erelhei-Cinlu.
-Urlum?- padło z tyłu imię, wypowiedziane zapewne przez jednego z szeregowych magów przysłuchujących się naradzie.
-No… właśnie. Nie ma. - uśmiechnęła się półsmoczyca.- Zaręczam osobiście, że Urlum jest co najwyżej przeciętnym psionem. Nie ma potężnych psionów i nie sądzę by tu byli łupieżcy umysłów… jacykolwiek. Więc… Ja jestem za dalszym odkopywaniem tego artefaktu, zresztą wątpię, by inny Domy poparły pomysł z jego rozwaleniem, Można zostawić mały kontyngent i…
-A jeśli ilithidzi wrócą? A jeśli to stan przejściowy? A jeśli nie stoczyli tu walki tylko dobrowolnie opuścili swą siedzibę?- spytał Fedreal.
-Teraz to już bredzisz… Nie mogli upuścić. Te ich wiekowe mózgi to olbrzymie nieruchawe struktury. Nie da się ich przenieść. O śladach walki.. choć zatartych nie wspominając.- prychnęła półsmoczyca.
-Wydaje mi się to dyskusją po próżnicy. Argument korzyści płynących z wytrącenia naszym wrogom Mythalu z rąk, nawet tu wzbudza zbyt duże kontrowersje. Podzielam opinię, że pozostałe Domy się nie zgodzą. Mythal można przenieść z czasem do miasta i nad nim popracować. Skoro my nie wykopiemy go za szybko nikt inny tego nie zrobi. Ilithlidy natomiast raczej tu nie wrócą. Możemy go bez pośpiechy wykopać i zbadać w mieście. Skąd ta presja na jego zniszczenia, wiesz coś czego my nie wiemy?- zapytał Akormyr podejrzliwie.
-Niby co miałbym wiedzieć? - odparł Fedreal i pokiwał głową.- Ten artefakt jest stratą czasu i energii. To obiekt psioniczny i przez to bezwartościowy. Uważam, że ślinienie się nad nim jest bezpodstawne. Ta technologia jest nie do odtworzenia i nie znamy sposobu nad jej kontrolą. Nie wiemy też, czy jest bezpieczna. Może być tylko ładnym opakowaniem trucizny w środku.- Fedreal spojrzał obojętnie na zgromadzone drowy i wstał. -Katedra Przemian… Myślę, że mój mistrz pozwoli, byśmy odpuścili sobie babranie rąk w tym gównie. Katedra Przemian umywa ręce od artefaktu.

Spotkanie niedługo potem się zakończyło. Fedreal miał w jednym racje, jeśli łupieżcy wrócą zajmą miasto. Gdy je zajmą najpotężniejsza ich zabawka wróci co ich rąk. Wszystkie drowy natomiast śliniły się na widok Mythala, marzyły o używaniu go we własnym mieście. Tylko nikt nie potrafił tego robić i zapewne nikt nie będzie potrafił. Chciwość jednak weźmie górę, zawsze brała. Dotyczyło to również Akormyra, choć przez mgłę zdawał sobie sprawę z ryzyka... Odpuszczenie sprawy przez Fedreala było czczym gestem. Chyba, że spróbuje zniszczyć artefakt po cichu?

Dni mijały i agent Akormyra doniósł mu o pewnym tunelu. Nim przedstawił szczegóły "zniknął". Był jedną z jego wtyczek w Alavel, więc naturalnym się wydało kto pomógł mu zniknąć. Akormyr z tej radości potroił straże, Spirowi kazał być szczególnie czujnym a sam otworzył butelkę wina. By kontemplować kolejną listę swoich porażek. Czytał list od Inydy, jak zawsze była to kolejna porcja łajna lejąca się na jego głowe. Dobra wiadomość była taka, że Sinterin żył. Zła, że jego właśni uczniowie podnieśli bunt. Chcieli zapewne negocjować i postawić Akormyra do pionu. Sam musiał przyznać, że dał Sinterinowi wysokie stanowisko zbyt wysokie i to wzbudziło zazdrość. Gdyby jednak planowano go obalić Sinterin byłby martwy. W lochach był kartą przetargową. Cóż spróbuje to jakoś załagodzić... Gorzej sprawa miała się z tym, ze "znikniętym" agentem. Jeśli go mają a należało zakładać najgorsze, wycisną z niego wszystko jak z cytryny. Pierdolony idiota doniósł w obozie wojskowym! Ryzyko było ogromne a wiadomość, mogła służyć do podtarcia się... Brak informacji gdzie jest tunel, ani gdzie prowadzi.... Te braki sprawiały, że straty były większe niż korzyści... Złapali go i tym sposobem trafią do Akormyra, szpiedzy z Alavel na pewno nie lubią być szpiegowani. Niestety talenty domu Alavel zahaczały również o skrytobójców. Najpewniej spróbują go najpierw przesłuchać co wymaga złapania żywcem. Wampiry i uczniowie z jego ochrony muszą być czujni. Dwa osobiste ulepszone golemy nie odstępować na krok. Tym bardziej, że inne albo były zniszczone albo chwilowo nie były pod jego rozkazami. Czy to wystarczy? Pytanie powinno brzmieć na jak długo... Dorwą go z tego słynęli, może jedynie to opóźnić Akormyr zasępił się jeszcze bardziej. Będzie musiał dobić targu, targu o własne życie... Otrząsnął się, jak może na tym skorzystać? Nie miał pomysłu. Tereny Alavel były najmniej podatne na infinitacje ze wszystkich obszarów zajętych przez Domy. Znali się na robocie, trzeba to było przyznać. Skoro nie mógł znaleźć tunelu, mógł rozegrać kartę wiedzy o jego istnieniu. Dyskusja z Alavel odpadała, nie wróciłby z tej rozmowy. Niby był Mistrzem Domu Shiq'uos to go jednak mogło nie ochronić nie na nich terenie. Może komuś o tym powiedzieć. Pokazać, że wiedzę którą zdobywa na różne sposoby wykorzystuje dla korzyści Domu. Poszedł po raz kolejny do głównodowodzącej, z kolejnymi szeptami....

Tym razem zasłużył na przywilej sam na sam. Choć jedna z adiutantek wspominała coś, że ma się streszczać. Chyba wciąż nie był należycie doceniany. Jego szepty zbyt mało znaczące...

- Pani- Akormyr skłonił się elegancko, jak zawsze z uśmiechem i w jedwabnych czarnych szatach.- Moi szpiedzy zdobyli kolejną informację, Alavel odkryli tunel pod miastem. Drow który przekazał mi tę wieść, zaginął chwilę potem więc to może być coś ciekawego. Równocześnie jednak niebezpiecznego. Wydaje mi się jednak że szabrowanie na jakim skupili się Alavel może przynieść korzyść i nam, obecnie są marną pomocą wojskową. Naturalnie istnieje ryzyko, jednak chciałbym za pani pozwoleniem i wsparciem wybadać ten temat. Nie chciałbym podejmować się samowolki. Jeśli mają tam coś ciekawego, Dom Shiq’uos nie powinien być bezczynny. Możemy zyskać atut- zasugerował na koniec.
-Jak to sobie wyobrażasz?- zapytała Trielva po zastanowieniu.
-Myszkowanie po ich tunelach i terenie nie wchodzi w grę. Należałoby zdobyć kogoś, kogo możemy zauroczyć i przesłuchać. W grę wchodzi porwanie albo zwyczajny podstęp. Ważne jest potwierdzenie istnienia tunelu i jego zawartości. Jeśli okaże się to warte zachodu, podejmiemy kolejne kroki.
- Czy ty przypadkiem, nie jesteś ograniczony w rozwoju? Chcesz porywać członków innego Domu. Członków Domu będącego w sojuszu z Tormtor, członków Domu którego siły w niewielkim stopniu zostały uszczuplone… I to w nadziei, że któryś z nich wie o tunelu, o którym ty nie wiesz nic?- sprecyzowała Trielva spoglądając w oczy Akormyra i splatając dłonie razem.- Wątpię by zaspokojenie twej ciekawości, było tego warte Mistrzu Akormyrze.
-To nie jest ciekawość pani, jesteśmy w mieście Ilithidów nadal możemy odnaleźć tu coś co da nam przewagę. Jeśli mój człowiek zdecydował się zaryzykować życie by mi donieść o tym tunelu. To raczej nie jest to zwykła norka. Nie znaleźliśmy tu chwały, jedynie niepotrzebne straty. Wolałbym wrócić do miasta, Domu i naszej Matrony z czymś więcej niż pustymi rękami. Jeśli Alavel przy czymś węszą, uważam że warto się nad tym pochylić. Porwanie to jedna z metod zresztą ostateczna, możemy użyć innego podstępu.
Trielva zachmurzyła się, jej zęby zacisnęły gniewnie, gdy usłyszała jego słowa.
“Nie znaleźliśmy tu chwały…” było policzkiem jakim nekromanta nieopatrznie jej wymierzył. Dla niej bowiem zwycięstwo nad neothelidami i grobownikami, było jej przyczynkiem do chwały. I Akormyr podważając je, nacisnął jej na odcisk.- Ach… doprawdy? A jaki to niby podstęp wymyśliłeś, co?
-Jesteś pani wielkim strategiem ja jedynie Nekromantą,- i samcem dodał w myśli- przyszedłem z informacją która może okazać się cenna. Jednak liczyłem również na radę i przewodnictwo, by odnieść wspólny sukces dla Domu. Nie poszedłem do Katedr tylko do moim zdaniem najbystrzejszego umysłu w naszym Domu- Akormyr komplementem chciał załagodzić sytuację, po prawdzie liczył również na radę nie był zbyt wykwinty w metodach. Brakowało mu subtelności w całym życiu, jaką teraz należało się wykazać.
-Więc nie masz pomysłu. Opierasz się na słowie jednego drowa, który równie dobrze mógł nas podpuścić… Zaręczysz mi, że cała to opowieść o tunelu nie jest prowokacją Aleval, by nas zniszczyć? Zaręczysz mi to? Zaręczysz, że ten drow nie był zauroczony już do ciebie podążając z tą opowieścią…- spoglądała wprost na oblicze drowa wyraźnie niezbyt ułagodzona słowami czarodzieja.
-Dlatego nie chce składać politycznych propozycji Alavel, na zasadzie my wiemy o waszym tunelu. Nie chce narażać Domu pchając się na tereny Alavel w ciemno. Wszystko co wiemy wymaga potwierdzenia, mamy jednak punkt zaczepienia. Możemy być bezczynni to jedno wyjście lub delikatnie wybadać sprawę. Powtórzę jestem Nekromantą mamy jednak na pewno jako Dom jakieś subtelne metody w zanadrzu.
-Lepiej od razu sprowokować agresję co?-burknęła gniewnie Trielva.
-Jak powiedziałem jestem ostatnim do prowokacji, chodzi o subtelne wybadanie sprawy. Do tego potrzeba jednak większych możliwości niż sam posiadam.
Nie tylko Dom, jeśli zadziałasz ty nikt nie oskarży mnie o dalszą samowolkę. Zatajanie informacji, jeszcze bardziej bym się pogrążył. Nie czas zrzucić choć cześć łajna ze swoich pleców.
-Słusznie. Dlatego zapomnisz o tunelu. Zapomnisz o Aleval i pomysłach z porwaniami i przesłuchami. Zapomnisz i w ogóle nie będziesz tykał się tego tematu. Ani też…- zagroziła Trielva wstając.- … podejmował jakichkolwiek inicjatyw w tym kierunku. Sama się tym zajmę i wyznaczę ewentualne osoby kompetentne w tym temacie. A ty… nie zrobisz nic, zrozumiano? Bo jeśli się posypie sprawa przez twoją inicjatywę, przekażę pozostałym mistrzom kogo mogą o to winić. i będzie wiadomo kogo się rzuci na pożarcie sojusznikom Aleval. Czy to jasne Mistrzu Akormyrze?
-Naturalnie pani- Akormyr skinął głową- Jestem tu by służyć Domowi i tobie. Przekazałem ci co moje uszy usłyszały od języków które pracują dla korzyści Domu. Nie podejmę żadnych kroków.

10 Uktar 1372; dzień 100; Bezimienne miasto

Wieści jakie usłyszeli od grupy uciekinierów były wstrząsające. Gdy usłyszał o zniszczeniach we własnym domu, ugięły się pod nim kolana. Znając swoje szczęście sytuację i Keelsorona, wiedział jaka Katedra dostała najbardziej w dupę. Właśnie wypadł z gry w domu. Stał się jedną z Katedr i to tych z dołu, ciekawe jakim cudem miałby się z tego podnieść? Przy założeniu, że dożyje dotarcia do miasta i nie zginie z rąk Alavel. Robiło się coraz weselej, na szczęście żyła Inyda. Ona powie mu więcej....

Radości ze spotkania byłych partnerów była ograniczona. Oboje nieśli ciężar zbyt wielu trudnych wydarzeń. Pocieszające było, że ich drogi znów się skrzyżowały i oboje oddychali. Był to już jakiś początek czyż nie?

(...)
Inyda poinformowała Akormyra między innymi, że największe straty ponieśli Wieszcze, Przywoływacze i oczywiście Nekromanci. Cóż za niespodzianka...

-Sprawy mocno się skomplikowały. -zasępił się na koniec rozmowy Akormyr -Chciałbym negocjować kochana, ponowne połączenie sił. Z całą aferą z Synterinem jakoś sobie poradzę, byłoby dobrze mieć cię jednak u swego boku. Idzie wojna i nie chciałbym się pozbywać staruszka z Icehammer, planowałem pewne kroki ale teraz sytuacja uległa zmianie. Jego moc może być potrzebna Domowi, Katedrze i nam by przetrwać. Zdaję sobie sprawę, że mój charakter przysporzył nam ostatnio trochę problemów. Jednak wcześniej przez dziesiątki lat funkcjonowaliśmy wzorowo, kryłem cię również przy awanturze z Cieniem. I tym przecieku do Despana… Wiem, że mogę na ciebie liczyć jak ty na mnie- powiedział lekko już zmęczonym tonem. Zdawał sobie też sprawę, że Inyda wykonałą przeciek do Valyrin celowo, ktoś za nią stał... Nie wierzył od początku w bajkę o demonach ze zbyt długim językiem. Byli jednak po tej samej stronie, musiał ją pozyskać. -Przedstaw warunki powrotu i nie przesadzaj w upokarzaniu mnie- dodał na koniec z lekkim uśmiechem, jednak prosto i bez ogródek. Akormyr liczył, że Inynda w niepewnych czasach również poczuje potrzebę wznowienia sojuszu i wzajemnej ochrony pleców. Kilka pomyłek i konfliktów nie mogło przysłonić ich długiego wspólnego życia. Tego co wzajemnie sobie gwarantowali.
-Ja…- westchnęła Inynda i przez długi czas się nie odzywała.- Ja nie planuję wracać, ani do Katedry Nekromancji, ani do Domu Shi’quos. Ani do samego Erelhei-Cinlu. Liczę, że Sereska też zostawi miasto swemu losowi i wyruszy w głębiny Podmroku. Wtedy… mogłabym ruszyć wraz z jej Domem. Ostatecznie... sama mogę uciec do Icehammer, a stamtąd udać się gdzieś, gdzie znajdę nowe miejsce do życia.Spojrzała wprost w oczy Akormyra.- Nie uciekłam z tego… piekła po to, by do niego wracać. To nie jest zwykły najazd ilithidów, Akormyrze. Nie wycofają się po złupieniu tylu miejsc w mieście, ile się da. Tym razem to może być koniec Erelhei-Cinlu. Nie zamierzam, by stał się moim końcem.
To brzmiało rozsądnie patrząc na pragmatyczne podejście Inydy do życia, zwłaszcza własnego.
-Wątpię by Sereska opuściła miasto na stałe. Choć nie zdziwiłbym się też, gdyby wiedziała o najeździe bądź wręcz maczała w tym palce. Jest kiepskim wyborem. Samotny drow w Podmroku natomiast, mało wygód i szybka śmierć. W mieście każdej innej rasy będziesz tą obcą, wyrzutkiem. Myślę, że mogę dać ci rozwiązanie. Wstrzymaj się z decyzją, nie wracaj z nami do E-C. Zaszyj się tutaj, dam ci pretekst zabezpieczenie Mythala, ekspoloracja miasta. Coś wymyślę, schroń się na obrzeżach miasta w kieszonkowym wymiarze i czekaj na wieści. Jeśli nie odezwę się w dwadzieścia cykli, znaczy zginęliśmy miasta nie ma. Jeśli dostaniesz wieści, wybaczysz mi wcześniejsze błędy i zaczniemy wszystko od nowa. Wydaje ci się to wystarczająco rozsądne?- zapytał zerkając powoli z ukosa.
-To...dobry pomysł. Mogę wrócić na stołek twej uczennicy, pod warunkiem… że nie będziesz mnie wciągał w jakieś badania czy prace, przy twoich projektach.- zgodziła się Inynda po chwili namysłu.
Czyli będziesz unikać wysiłku i demonstrować mi, że wróciłaś z łaski i nie wolno nic od ciebie wymagać. Będziesz leżeć i pachnieć, to nas ostatnio po części poróżniło... Choć było twoim warunkiem za mój stołek.
-Chciałbym by twoja obecność była dodatnią wartością w katedrze. Powiedzmy co drugi cykl poświęcisz na pracę na rzecz katedry. Odpuścimy sobie również najnudniejsze badania i prace tam wystarczą twoi zdolni uczniowie.
-Widzę, że zarządzanie katedrą bardzo cię zmieniło.- odparła zgryźliwe Inynda.- Przed chwilą była sojuszniczką, a teraz… jestem “wartością dodatnią”. Nie Akormyrze. Nie dam robić za mebel, którym możesz dysponować. Bo to nie sojusz, a niewola.
-Źle się wyraziłem, chciałbym byś mi pomagała w Katedrze. A nie jedynie w niej była... Uwierz mi doceniłem już wartość twoich rad. Jak również zarządzania nią bez ciebie. Mówię otwarcie i szczerze nie ma co się obrażać. Wiem też, że bywasz uparta równie mocno jak ja. Jeśli mamy razem wrócić do miasta a ja mam zaryzykować życie, chce być tam razem ręka w rękę. Bez gierek i przepychanek. Skoro jestem Mistrzem nadstawię tyłka, wiem czego się ode mnie wymaga. Po powrocie doradzaj i chroń moje plecy, przywilejów i wygód ci nie zabraknie. Za wspólną kolację się nie obrażę, na dobry początek.
-Nie sypiam z Mistrzem Katedry w której jestem. Mam swoją dumę…- odparła Inynda wzruszając ramionami.- Kolację chętnie spożyję, ale to niczego nie zmieni. Pod tym względem, znajomość nasza się skończyła. Nie będę twoją podwładną i partnerką zarazem. Mogę być tylko albo tym, albo tym.
-Powiem szczerze, wolałbym mieć cię za partnerkę. Jednak nie mam luksusu wyboru, obecnie potrzebuje cię w Katedrze. W przyszłości być może uda nam się na tyle mocno ugruntować pozycje, by zdobyć ci intratne stanowisko. Jesteś strudzona jedzmy…- powiedział na koniec.

Widział dla siebie jedną jedyną szansę ratunku. Wrócić wykazać się w bitwie. Liczyć, że miasto przetrwa.... Że on przetrwa.... Rozmowa z Matroną to jego klucz do przekucia tych katastrof w sukces... lub przynajmniej w coś akceptowalnego. Ostrzegał przed Keelsornem czyż nie tak? Mówił o władcach o robakach, słuchano go ale nie traktowano wystarczająco poważnie. Gdy chciał dokupić wojska by zabezpieczyć Katedrę nie pozowlono mu. Wystawił w niej golemy, poprosił o dodatkową straż i wyraźnie zaznaczył że zdrajca Keelsorn wykorzysta swoją wiedzę przeciwko nim! Użył nawet broni przeciw nieumarłym o której mówił Akormyr, stworów pożerających nieżywych. To ostatni atut jaki mu został. Ucho Matrony i jej względy jeśli się nie uda... będzie to koniec.
 
Icarius jest offline  
Stary 10-01-2014, 22:02   #234
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Namiot Sereski, był oczywiście największy i najbardziej rozbudowany. Choć większość czarodziei stawiała na wyrafinowane wersje luksusowych magicznych chatek, to Sereska nadal była wierna nomadycznemu dziedzictwu swego Domu.
Co nie znaczy, że nie ceniła luksusów i przyjemności.
Lesen znał ten namiot jak własną kieszeń. Weszli do głównej części, zwanej salą tronową, choć tronem tu było zwykłe. Sereska siedziała na nim, czytając ostentacyjnie jakiś zwój. -...Na końcu głowy znajduje się lejek przyssawkowy uzbrojony w zęby rogowe i otoczony płatkowato postrzępioną skórą. Wewnątrz lejka mieści się język również zaopatrzony w zęby. Na górnej części głowy znajduje się nieparzysty otwór węchowy, a z tyłu, za otworem nosowym - narząd ciemieniowy. Po obu stronach głowy leżą małe, słabo widoczne oczy, pokryte półprzezroczystą skórą. Po bokach głowy za oczami ciągnie się szeregiem po każdej stronie…
Widząc wchodzącego Lesena przerwała czytanie i cisnęła ów zwój pod stopy drowa.- Oto lektura jaką znaleziono w ruinach tego miasta.Czy to jest ten łup, który mi obiecałeś Lesenie?
Szermierz stał ze spojrzeniem wbitym w podłogę, zwój więc doskonale wsunął się w jego pole widzenia. Wzdrygnął się i odwrócił wzrok, czując jak ze wstydu ściska go w gardle.
– Ja... - przełknął nerwowo ślinę, starając się znaleźć jakiś punkt widzenia który przedstawiłby go w przychylniejszym świetle.
Żaden nie istniał.
– Przepraszam Matko Opiekunko. Pozwoliłem by zaślepiło mnie złoto głupców. Nie mam żadnego usprawiedliwienia. -
Cokolwiek było to warte, a nie było to dużo, przemawiał ze szczerą skruchą w głosie. Nie błagał o przebaczenie – Lolth nie należała do łaskawych Bogiń, więc wiedział że żadnego nie otrzyma. Być może wicie się u stóp Matki Opiekunki pozwoliłoby mu uniknąć najgorszych tortur, ale nie miał pewności czy tego chce. Porażka i głupota nie mogły by tolerowane, cokolwiek innego niż sroga kara byłoby... Niewłaściwie.
-Och...Dajże spokój braciszku. Na co niby liczysz, co?- drowka mówiła cicho, ale z wyraźnym rozdrażnieniem.-Czy ja wyglądam na wcielenie Elistraee? Twoje przeprosiny nic mnie nie obchodzą. Zgromadziliśmy liczną armię tylko po to, by zdobyć parę papierków godnych publicznej biblioteki. Obiecywałeś więcej.
Wstała i podeszła bliżej Lesena.- Co gorsza... zamiast wycofywać wojska, po spotkaniu z neothelitdami, ty podobnie jak ta żądna sławy idiotka Trielva posłałeś moje wojska do boju. MOJE wojska Lesenie.
Splotła ramiona razem patrząc na niego z wyrzutem.-A teraz.. przepraszasz? A na co mi twoje przeprosiny ?
Wpatrywał się w uparcie w ziemię, nie mając odwagi spojrzeć Matce Opiekunce w oczy.

– Nie ma słów które naprawiłyby by moje błędy. - powiedział cicho. – Ale kontynuowanie walki nie było jednym z nich. - dodał z nutą buntu w głosie. – Cokolwiek wartościowego mogło zostać w mieście, byłoby w łapach Grobowników. Warto było spróbować, nawet jeżeli okazało się być inaczej. I nie straciliśmy nikogo wartego wzmianki – głównie orki i hobgobliny. Słabiznę, która od czterdziestu lat nie widziała prawdziwej wojny. Musieli przejść chrzest ognia, i dobrze że zrobili to tu i teraz, niż gdyby mieli w przyszłości zawieść w bitwie przeciwko któremuś z domów. - dokończył pewnym, choć nadal cichym, tonem, wciąż nie podnosząc wzroku ale coraz silniej zaciskając pięści. Na tle wszystkich własnych porażek świadomość że gówniany stan piechoty Vae był winą Zaknnara sprawiała mu ponurą satysfakcję, mimo że wiedział że cały dom na tym ucierpiał, a Głównodowodzący Armią siedział teraz bezpiecznie za murami E-C, podczas gdy on musiał stawiać czoło cichemu, kotłującemu się gniewowi Sereski.
-Ciekawy to rozumowania. Wiesz ój drogi, czemu orkowie Tormtor są dobrzy w walce? Bo Dom Żołnierzy nie robi chrzestu ognia, który kończy się stratą większości ciężkiej piechoty. Tylko trenuje tak, by stali się twardzi. Zniszczyłeś wysiłek włożony w stworzenie regularnej armii Vae.- cichy ton głosu Matrony nie podniósł się w ogóle. Ale oczy ciskały gromy.- Zawiodłeś mnie… Od dziś kończy się twoje dowodzenie w tej wyprawie. Pupilka Zaknnara przejmie władzę. Hmm… Powinnam cię dać Lanni na pożarcie. Ale czy warto? Możesz być jeszcze jakoś użyteczny dla Domu, prawda?
– Ile pokoleń orków wyćwiczył Zaknnar? - kontynuował uparcie drow, wciąż nie podnosząc głosu, chociaż podejrzewał że jego wrodzona siostra łatwo potrafiła wyczuć jego rosnącą wściekłość. – Poślednie rasy nie potrzebują więcej niż kilka lat treningu. Jego efekty można było sprawdzić wielokrotnie przez ostatnie 50 lat. Zrobiliśmy to teraz. I są jakie są. - uciekł wzrokiem na bok. – Słyszałem że orczy król, Obould wiele strzał, potrzebował ledwie paru lat by zamienić skłócone plemiona w armię przed która drżą państwa powierzchni. Ale obrazą byłoby porównywać Drowa do Orka. -
Powstrzymał chęć zazgrzytania zębami, i ukłonił się sztywno.
– Jeżeli Matka Opiekunka uzna że nie jestem już w stanie być użyteczny dla domu, to niech odda mnie na pożarcie Lanni. Ale byłoby to błędem. - powiedział pewnie.
-Bajki powierzchni mnie nie obchodzą. Nie należy wierzyć we wszystkie plotki, jakimi karmią nas te łyse pały z enklawy.- odparła lekceważącym tonem Sereska, pozornie nie przejmując się wybuchem Lesena, niemniej ledwie dostrzegalny ruch nadgarstka Matrony Vae, pozwolił Lesenowi stwierdzić, że zezwoliła już na pacyfikację swego braciszka, gdyby wydawało się że jej zagraża. Ot, tak na wszelki wypadek... nie musieli już z tym czekać na rozkaz Sereski.
-Uważam, że zastrzeżenia co do szkoleniowych metod Zaknnara można by było składać bez wymordowania mojej armii.- odparła ironicznie Sereska i dodała cicho.-I nie myśl, że nie zrobię tej przyjemności Lanni, jeśli dasz mi ku temu powód. Lubię cię… ale moje sympatie mają swoje granice braciszku. Teraz mówimy o twojej karze. Musi być publiczna, musi być bolesna… musi pokazać kolejnym głupcom, iż nie można mi składać gołosłownych obietnic. Jesteś winien buty, lekkomyślności i szafowania własnym słowem. Może powinnam cię za to zabić, ale dość już straciłam podwładnych w tej niepotrzebnej jatce. Niemniej… ty chyba się…do pojedynku szykujesz, co?
– Ze wszystkich rzeczy, za śmierć naszych żołnierzy to nie mnie powinnaś karać. - mruknął pod nosem niezadowolony, ale decyzja została podjęta i nie było sensu się nad nią rozwodzić. Zwłaszcza że pozostałe zarzuty były, niestety, w pełni uzasadnione. Odetchnął więc zrezygnowany i wyprostował się z ukłonu, przyjmując bardzie zrelaksowaną pozę teraz kiedy oficjalny werdykt już zapadł.
– Nie będzie żadnego pojedynku. My… Odbyliśmy dłuższą rozmowę. -
Potarł się po szramach na twarzy.

- Wystarczyła. -

-To mnie zdziwiłeś. Czemu właściwie zrezygnowałeś z tego pojedynku?- zapytała beznamiętnym tonem Sereska wyraźnie nad czymś się zastanawiając.
Ściągną lekko brwi. Pomiędzy praktycznymi przyczynami, politycznymi i sentymentalnymi, tymi których mógł, nie mógł lub nie chciał powiedzieć, znalezienie odpowiedzi na to pytanie okazało się być zaskakująco trudne.
– Nie chciałem jej zabijać. - spróbował, ale szybko się poprawił. – Nie, właściwie nie jest to prawda. - zaśmiał się cicho. - Ale mam ochotę nacieszyć się jej towarzystwem jeszcze parę lat, jeżeli okoliczności pozwolą. A teraz... Więcej można było uzyskać uginając karku. - Wzruszył ramionami. – Han'kah może się okazać dobrym sojusznikiem. - dodał z promiennym uśmiechem na twarzy, drapiąc się mimowolnie po szramach.
-Ta chaotyczna drowka nie potrafiąca się utrzymać na jednym stanowisku dłużej niż przez miesiąc?- zdziwiła się Sereska.-Dobrym sojusznikiem? Czyim? Twoim?
Machnęła ręką.-Zresztą nieważne… Wpadłam właśnie na pomysł . Biczowanie publiczne, nie byłoby dla ciebie dostateczną karą. Nie zaboli tak bardzo jak… infamia.
Zamyśliła się.-Skoro zrezygnowałeś z pojedynku, mogę ten fakt wykorzystać do ukarania cię. Mogę nakazać stworzenie piosnki, w której pokazane będzie jak podkuliłeś ogon przed Han’kah. Jeśli będziesz słyszał w każdej karczmie o swojej porażce, to przyznaj braciszku… zaboli cię to chyba bardziej niż kilka plag na plecy, prawda?
Lesen powstrzymał się od wszelkich komentarzy na temat Han'kah, nie widząc powodu do wgłębania Matki Opiekunki w jego prywatne sprawy. Zamiast tego skupił się na propozycji Sereski.
– Obraźliwa piosenka której kres będę w stanie dać dopiero zabijając Han'kah, czego nie mam zamiaru zrobić. - wymamrotał pod nosem, zgrzytając powoli zębami i gniewnie ściągając brwi. – To wspaniałe. - wyszeptał z zauważalną iskrą rozbawienia w oczach, kontrastującą się z grymasem niezadowolenia na twarzy. – Sama myśl o tym zjada mnie od środkach. To wspaniałe. - wykonał pełen szacunku ukłon. – Dziękuje Matko Opiekunko. -
-Byłabym zapomniała, teraz będziesz mnie musiał błagać o zezwolenie, by ją zabić. Nie wolno ci jej tknąć Lesenie… Przynajmniej nie bezpośrednio.- mruknęła ironicznie drowka, pocierając podbródek.-Choć oczywiście, chętnie wysłucham innych propozycji kary z twej strony… Choć niekoniecznie je poprę.
– Ah, nie, ta jest fantastycznie okropna. - zaśmiał się lekko, prostując się. Założył ręce na piersi, przyglądając się siostrze z pewną dozą czułości, nim w jego wzrok wkradła się stalowa nuta a twarz spoważniała. – Chyba że naprawdę uważasz że zawiodłem Cię na całej linii. W takim razie dobrowolnie złożę odznakę Kapitana Straży jak tylko powrócimy do Erelhei-Cinlu. -
-A na co mi twoja rezygnacja ? Co mi po niej?-prychnęła śmiechem Matrona.-Cóż za uroczy, godny powierzchniowca pomysł. Nie Lesenie. Jeśli uznam, że zawiodłeś mnie na całej linii… pozwolę Lanni pokroić cię żywcem. Kawałek po kawałeczku. Albo rzucę żywcem sparaliżowanego wygłodzonym ghulom na pożarcie. Jeśli zawiedziesz mój Dom, twoja kara będzie bolesna i widowiskowa, by zaspokoić żądzę sprawiedliwości i krwi gawiedzi Vae.
Spojrzała w oczy Lesena dodając.- Jest tylko jeden sposób utraty stanowiska, gdy jest się tak wysoko jak ty jesteś. Śmierć.
– Żadnych samobójczych misji na umarcie z honorem? - zasugerował wesoło, pozbywając się poważnego tonu równie szybko jak go przybrał. – Praktykują je na powierzchni. Chociaż... Jak teraz o tym myślę, to przeżywalności bywa zaskakująco wysoka. - stwierdził po chwili zastanowienia, ale szybko porzucił dygresje. – Jestem pewien że moja krnąbrna Pani Pułkownik z otwartymi ramionami powita awans, a mnie można by przesunąć na inny front. Choćby na te cholerne Orki, jestem przekonany że wykonałbym lepszą robotę niż Zaknnar, a właśnie tego potrzebuje Vae. - przechylił głowę – Albo posłać mnie w Dolmrok dowiedzieć się czegoś o naszych tajemniczych najeźdźcach. W tym tempie poznamy ich tożsamość dopiero gdy zapukają do bram Erelhei-Cinlu. - rozważał dalej na głos.
-Taka misja byłaby nagrodą, nie karą.-mruknęła Sereska i wzruszając ramionami dodała.- A ja nie jestem przekonana, czy rzeczywiście byś zrobił lepszą robotę niż Zaknnar. Posłanie zaś moich drowów w Dolmrok to kosztowny wydatek. Dość już poniosłam kosztów w tej wojnie, zwłaszcza że Dolmrok jest olbrzymi i niebezpieczny. Bardzo rozległy i groźny. Ale… oświeć mnie. Gdzie niby w Dolmroku chcesz szukać tych najeźdźców, co?
– Wciąż mam nadzieje że znajdziemy jakieś poszlaki w mieście. Ale szanse na to maleją z dnia na dzień. - przyznał szczerze. Odnaleziono pewne ślady walk, ale trudno było zdefiniować do kogo należą. – I liczę na to że byłaby to inicjatywa wszystkich domów, chyba nie tylko nam zależy na tym by miasta nie przyłapano ze spuszczonymi spodniami... – przerwał - Moje przeprosiny Matko Opiekunko, pozwoliłem by moje myśli uciekły ku nieistotnym na chwile obecną sprawom. - pochylił głowę pokornie. – W czym jeszcze mogę Ci służyć? -
-Poszlak… tak… Nic nie znaleźliśmy. Grobowniki… ich szlak urwał się dość szybko. Te stwory wiedzą jak kamuflować swoje ścieżki. Jak dotąd raporty zwiadowców przynoszą jedno wielkie nic.- westchnęła Sereska i spojrzała na porzucony zwój.-Czyli zawierają to samo, co miasto… Możesz odejść Lesenie Vae.
Wykonał oficjalny ukłon i odwracając się opuścił namiot.

' Cokolwiek jest to warte Seresko, przepraszam że nie mogłem być dla ciebie bardziej użytecznym narzędziem. Jeżeli dasz mi jeszcze kiedyś szansę, obiecuję że tym razem cię nie zawiodę. '


– A zwój opisywał budowę głowy Minoga. - wymamrotał pod nosem.

***
11 Utkar

Degradacje miały swoje zalety – dużo wolnego czasu.
Czasu, który teraz poświęcał na rozgryzienie zagadki latającego statku.
To naprawdę mógł być Nautilid, a najeźdźcami byli Illithidzi z innego planu, wymiaru, czy systemu gwiezdnego. Nie był pewien czy nie postradał resztek zmysłów, ale ta teoria najbardziej pasowała. Tajemniczy stwór który kontrolowałby Illithidów odpadał – nie było powodu żeby nie użył swoich mocy na drowach, a żadna z innych ras które rozpłynęły się w podmroku nie zrobiły debiutu w trakcie bitwy. Najwyraźniej przerobiono ich na podwieczorek. Nie było też pewności czy w mieście stoczono jakąkolwiek bitwę, Grobowniki i ich własna walka mogły zatrzeć wszystkie ślady. Albo choćby sam czas, nie mieli pewności ile cykli mineło od kiedy opuszczono miasto.

Po raz setny tego popołudnia rzucił okiem na zawalony zwojami stół. Ułożone w linie pergaminy posegregowane były chronologicznie, opisując dziwne wydarzenia od dnia dzisiejszego do pół roku wstecz. Przeczuwał przez skórę że mają dość informacji by to rozgryźć, jeżeli tylko poświęci temu dość uwagi.
Dziwne zachowanie Umbrowych Kolosów pasowało do wersji o Nautilidzie. Statek musiał poruszać się między planami, a opuszczenie planu przerywało łączność ze zdominowaną magicznie istotą. Stworzenia operowałoby na ostatnim wydanym rozkazie, jakim musiało być „Chrońcie przejścia”. Bez bezpośredniego rozkazu nie mogłyby się wycofać, i poległy w walce której nikt o zdrowych zmysłach by nie zainicjował.
To wyjaśniałoby również nieobecność Grimlocków – te trzymane były zauroczeniami i strachem, pod nieobecność łupieżców umysłów po prostu uciekły.
Z drugiej strony, śmierć Illithidów dałaby taki sam efekt, ale przecież brali udział w ataku na misto...

Czytał dalej, ze spokojnym uśmiechem na twarzy, rozdrapując lewą ręką szramy na policzku. Cienkie strużki krwi spływały mu po rękawie, plamiąc zwój opisujący wydarzenia z zamachu w Arenie.

Zdrada Cienia... Czy mogła mieć coś wspólnego z tym wszystkim? Był być może najpotężniejszym magiem w Erelhei-Cinlu... A na pewno najstarszym. Kto wie jaka wiedza przepadła z jego śmiercią?
Komórka Doppelgangerów... Być może nie chciała się podporządkować? Być może nie była już potrzebna. Mieli w końcu te dziwne stwory użyte podczas zamachu na Godeep, uśpieni agenci są dużo trudniejsi do wykrycia od dublerów.

Rozmyślania przerwało mu chrząknięcie zza fałd namiotu. Na jego komendę do środka wszedł żołnierz w mundurze Tormtor. Wyglądało na to że Han’kah wróciła ze swojej tajemniczej misji.
‘ Doskonale, właśnie tego potrzebowałem. ‘ pomyślał bez sarkazmu.



***

Lesen pozostawił wiadomość w regimencie Han’kah aby pułkownik się z nim skontaktowała. Odpowiedź otrzymał kolejnego cyklu, 11tego Uktara, kiedy całe drowie siły okupujące bezimienne miasto siedziały już niemal na szpilkach oczekując rychłego wymarszu.
Półork w oznaczeniach Tormtor przekazał Lesenowi, że pułkownik może poświęcić mu teraz chwilę.
W obozie Regimentu Czaszek wrzało jak w ulu. Żołnierze zwijali postawiony prowizorycznie obóz. Han’kah miast w swoim prywatnym lokum tkwiła pośrodku tętniącego życiem koczowiska. Siedziała na płaskim kamieniu a nad nią pochylała się kapłanka snująca pod nosem leczące modlitwy. Pysk pani pułkownik miała obity skrupulatnie. Dolna warga napuchła jak balon, łuk brwiowy pokrywał wielki jątrzący się strup. Han’kah posłała Lesenowi krzywą parodię uśmiechu i wskazała miejsce obok siebie.
- Co jest? -
zaczęła z typową sobie subtelnością a kapłanka nie obdarzyła kapitana choćby cieniem zainteresowania kontynuując swoją robotę.
Lesen przechylił głowę na widok ran Han'kah, unosząc brew do góry. Jego własne szramy na policzku nie zagoiły się w najmniejszym stopniu, sprawiając wrażenie równie świeżych jak parę dni temu.
- Nie wiedziałem że jesteś zajęta. Poczekam - Powiedział, spoglądając na kapłankę.
- To nie potrwa długo. Powierzchowne skaleczenia - wskazała gestem miejsce obok siebie. Kapłanka nie była zachwycona, że wojskowa gada podczas jej zabiegów. W ogóle nie wyglądała na zachwyconą, że musi tu być. Gdy uporała się z twarzą drowki poświęciła jeszcze chwilę jej nodze i oddaliła się z wyniosłą miną. Drow uchylił lekko głowę w wyrazie szacunku gdy przechodziła obok.

Han’kah wbiła w Lesena świdrujące spojrzenie.
- Właśnie się dowiedziałam o Elherei-Cinlu. Jestem… - wywróciła oczy ku sklepieniu jaskini szukając właściwego słowa. - Jestem kurwa pod wrażeniem.
– Całkiem niespodziewane. Miałem nadzieje że będziemy mieli jeszcze parę dni, ale zostaliśmy przechytrzeni. - powiedział zwodniczo wesołym tonem, siadając obok drowki i dopierając się ręką .
- Ja… nie jestem do końca taka pewna - nie patrzyła mu w oczy, mocno zamyślona. Jej rozbiegany wzrok przeskakiwał co chwila na losowo wybrane miejsca na twarzy Lesena. Usta, brwi, nos. Ale nie oczy. - Widzisz… Ja myślałam nad tym. Na początku byłam… rozczarowana. Verdaeth. Jak mogła być tak lekkomyślna żeby puścić nas na tą pieprzoną inwazję? Zostawić miasto osłabione? Miałam ją… no wiesz, za wyrocznię. Niedościgniony wzór. Który legł w rynsztoku. Wkurw mnie naszedł… Ale później do mnie dotarło. Że jedyną osobą, którą nie została przechytrzona jest właśnie Ukryta Smoczyca - mówiła z tą typową dla siebie żyłką fanatyzmu kiedy coś sobie ubzdurała.
Samiec wpatrywał się jej zaintrygowany kątem oka, czekając aż wyjaśni.
- Kiedy wyruszaliśmy… mówiła, że pozbędziemy się odwiecznych wrogów. Choć poniesiemy ogromne koszty. Teraz dopiero możemy dostrzec jak duże… Ona wiedziała - Han’kah nie mogła zapanować nad niezdrową ekscytacją. - Jestem pewna, że przewidziała to z typowym sobie wyrachowaniem! Ułożyła plan, podliczyła rachunek zysków i strat i go zrealizowała! Wiedziała, że ilithidzi będą musieli połasić się na wyludnione Elherei-Cinlu. Wywabiła wrogów z ich kryjówki, ukrytej przed naszymi oczami od wieków! Nie można więc odmówić jej skuteczności. Miasto utrzyma się do czasu naszego powrotu. A później… - zatarła dłonie. - Później czeka nas wielka ostateczna bitwa. Taka, która się nam przecież marzyła! Zostanie tylko jeden zwycięzca. A Verdaeth, żywa legenda, poświęci się ku chwale Domu i naszej Rasy. Ostatni dowód jej geniuszu. Trwałe zapisanie na kartach historii. Dopnie swego. Dlatego… mam pewność, że się nam powiedzie.
Kącik ust Lesena powędrował do góry, odsłaniając śnieżnobiałe zęby.
– To bardzo przyjemna wizja Han'kah. - przyznał uśmiechając się drapieżnie. – Dużo przyjemniejsza niż alternatywa. - zaśmiał się cicho. – Musze przyznać że nie przeszkadza mi to. Chociaż myśl że dałem się wymanewrować napawa mnie poniekąd irytacją... - kontynuował lekkim tonem, wbijając niemal do krwi palce w szramy. – To jest to świetna okazja. Wygramy czy nie, Erelhei-Cinlu spłonie - a my będziemy mogli zbudować je na nowo ze zgliszczy. Lepsze, silniejsze, bardziej bezwzględne. - zakończył z nie mniejszym ferworem niż Han'kah.
Zaśmiała się jakby zadowolona z faktu, że znalazła w nim zrozumienie. Energicznie potakiwała mu w jego wywodzie i kiedy skończył gapiła się całkiem natarczywie z rozlanym na pół twarzy uśmiechem.
- I zgnieciemy naszych wrogów ostatecznie… - niespodziewanie nakryła dłonią jego rozorany policzek.
Odetchnął, rozchylając lekko wargi. Było coś trudnego do odczytania w jego oczach, i po chwili zmienił pozycję, odwracając się do niej twarzą.
- Han'kah, powiedz mi proszę czy uważasz że oszalałem. -
Rozłożył ręce.

– Kosmiczni Illithidzi. -

Drowka nakryła usta najpierw jedna później drugą dłonią żeby nie parsknąć śmiechem. Chwilę trwało nim się opanowała.
- Nie jestem pewna czy pytasz właściwą osobę w kwestii… poczytalności - powiedziała siląc się na powagę.
– Właściwie to było to retoryczne pytanie. - mrugnął do niej z łobuzerskim uśmiechem, ale zaraz spoważniał. – Ale nie żartowałem z Kosmicznymi Illithidami. Czytałaś relacje z tego co mówiły Inynda i reszta? -
- Mhm - przetarła dłonią świeżo wygojoną twarz i spoważniała wreszcie. Dała sobie jeszcze chwilę i kilka głębszych oddechów aż uleci z niej ten stan nikłego zrównoważenia. - I… doszedłeś do wniosku że to sprawka…? - niepewnie spojrzała na sufit.
– Wiem jak to brzmi. - przyznał niewesoło. – Cywilizacje mieszkające w przestrzeni między gwiazdami. Na powierzchni była to ulubiona bajka astrologów, ale... - zmaraszczył brwi i podparł się ręką. – Czytałem o tym w Podmroku, dawno temu... Przed ponad stu laty. W bibliotece Undrek'Thoz studiowałem Księgę Abberacji, i był w niej krótki rozdział o legendach Illithidów i Beholderów. Mówił właśnie o statkach przemierzających wielką pustkę wysoko nad Podmrokiem. Wtedy śmiałem się z tego, ale teraz... - pokręcił głową. – Statki łupieżców nazywane były Nautilidami, ale nie powinny być tak wielkie, i opis tylko częściowo pasuje do ryciny, ale to mógł być błąd ze strony skryby. - Przeczesał włosy dłonią. – Wiem że nie bardzo możesz mi pomóc w dziedzinie szalonych teorii, ale łamie sobie o to głowę cały cykl i czułem że zaraz jeszcze bardziej oszaleje jeżeli z kimś o tym nie porozmawiam. - zaśmiał się niezręcznie.
- Przybysze… z gwiazd, z innych planów, co za różnica? - skwitowała Han’kah. - Jest to jakaś teoria. Choć najbardziej prawdopodobna zazwyczaj wydaje się tą prawidłową. Zmutowane ilithdy, zmutowane grimlocki, płaszczki… To domena Shi’quos. Może coś wymknęło im się spod kontroli. Choć w zasadzie na tą chwilę ważne nie są przyczyny a efekt. Okupowane Elherei-Cinlu. Musimy dotrzeć na miejsce i odeprzeć atak wrogów. Skądkolwiek… się wzięli.
– Shi'quos miało by stworzyć coś tak potężnego, że wymknęło się spod kontroli, znalazło gigantyczny pozaplanarny statek, zdobyło go, podbiło Illthidy, a teraz atakuje nas? - uniósł brew. – Nie byłbym nawet zły, to byłoby niesamowite. - westchnął zrezygnowany. – Ale może nie ma to znaczenia. Być może nigdy się nie dowiemy. Nawet gdybyśmy odparli Illithidów w mieście, to zostaje kwestia statku. Nie mamy jak go zaatakować. Erelhei-Cinlu nie ma floty powietrznej. -
- Myślę… że powinniśmy choć spróbować… rzucić na niego okiem - zerknęła na Lesena wymownie. - Od wewnątrz… Jeśli uda nam się dostać niezauważenie do mordowni Maleficka… - ściszyła głos. - To mogłoby nam dać pewną przewagę.
– Przynajmniej tyle moglibyśmy zrobić. - skinął głową. – Jeżeli wciąż stoi. -
Wpatrywał się przez chwilę w drowkę, błądząc myślami gdzieś daleko.
– Więc... Z czystej ciekawości, skąd się wzieły te rany? -
- Zwykła bójka na pięści - na wspomnienie pułkownik zacisnęła dłonie aż zachrupały kości. Uśmiechnęła się krzywo - Znasz mnie. Umiem… eskalować konflikty. Niewinna w sumie sprzeczka z innym dowódcą. A ty? Sereska przejechała się po tobie jak po szmacie? - ta wizja widać drowkę na swój sposób bawiła, bo nie kryła złośliwego uśmiechu.
– To nie jej styl. - skrzywił się w grymasie, ale jego oczy zdradzały rozbawienie. – Uważa że dużo bardziej zaboli mnie odrobiny niesławy. Planowała kazać przygotować piosenkę która wyśmiewa mnie za to że wycofałem się pojedynku z tobą. Chociaż nie wiem czy będzie chciało jej się w to bawić w świetle ostatnich wydarzeń. - Przechylił głowę. – I przekazała dowództwo nad armią komuś innemu. -
- Gówniana kara - skwitowała. - I dobrze. Niewiele było w tym twojej realnej przewiny. Czyli nie masz w planach zmieniać gniazda? Rozmawiałam wstępnie z Sabalice. Gdybyś musiał spiżdżać z Vae i grunt palił ci się pod nogami...
Znów odsłonił zęby w drapieżnych uśmiechu, ale tym razem nie było w tym żadnej nutki wesołości. Wydawało się że chce powiedzieć coś jeszcze, ale po chwili przechylił głowę i uśmiechnął się promiennie.
– Doceniam propozycję Han'kah, ale pozwolisz że pozostawię ją bez komentarza. -
- Mnie tam za jedno - nie wyglądała na specjalnie zaciekawioną co o tym myśli. Przygryzła wargę gapiąc się przed siebie. - Potrzeba jeszcze dwójki… Do sesji oka. Powiadomisz pozostałych o naszym planie?
– Tsundere. - mruknął pod nosem wesoło. – Trochę na to za wcześnie. Zobaczymy jaka będzie sytuacja w mieście. Niewykluczone że będziemy musieli przebić się przez trzon armii wroga żeby móc skorzystać z oka, więc to ty będziesz musiała nakłonić Sabalice by tam pokierowała nasze siły. -
- Masz rację. Poczekamy z planami aż dotrzemy na miejsce… - podniosła się z głazu wbijając ręce w kieszenie wojskowej kurtki. Na jej twarzy bez powodu odmalowało się rozdrażnienie. - Idę już… Rozmówimy się niedługo.
Ruszyła w stronę zabudowań ale po chwili odwróciła się jeszcze.
- Mam… jedno głupie pytanie - ściągnęła usta. - Spałeś z Valyrin Despana?
– Hah! - zaśmiał się głośno i poderwał energicznie z ławy. – Nie. Dlaczego pytasz? Czy prosiła żeby przekazać wszystkim przeszłym partnerom że ta dziwna wysypka między nogami sama z siebie nie zejdzie i powinni zgłosić się do kapłanki? - zapytał z łobuzerskim uśmiechem.
Uśmiechnęła się, choć odrobinę wymuszenie.
- Pytam… W zasadzie bez powodu - nie było to prawdą bo powieka jej nerwowo zadrżała. - Do widzenia Lesenia Vae… Gdybyśmy… więcej się nie spotkali wiedz, że… nie jesteś takim znowu ostatnim rozczarowaniem - puściła mu oko, wbiła głębiej dłonie w kieszenie i nieco opieszale ruszyła do ruin budynku.

– Nie nie nie, Han'kah, to się nie godzi. - powiedział za nią wesołym tonem. Gdyby się odwróciła zauważyłaby że obserwował ją z czarująco sympatycznym uśmiechem na twarzy. – To że nie chce z tobą walczyć teraz wcale nie oznacza że dalej nie planuje cię zabić. Po prostu uznałem że będzie to wymagało stosownego miejsca i czasu. Myślałem o świeżych zgliszczach jakiegoś efliego miasta. - rozważał na głos podpierając podbródek ręką. – Te wielkie drzewa zrobią fenomenalne tło jak się je podpali. I dopiero za kilkanaście lat. Po tym jak cię uwiodę i będę pieprzyć tak długo aż nie urodzisz mi przynajmniej dwójki uroczych socjopatów. I mam nadzieje że przynajmniej jeden z nich będzie miał bliźniaka którego zabije w twoim łonie, to zawsze fantastycznie rokuje na przyszłość - przytakiwał sobie powoli. – Więc Han'kah. - posłał jej promienny uśmiech. – Ani mi się waż teraz umrzeć. -
Stała w kompletnym bezruchu, sparaliżowana wagą jego słów. Miał wrażenie, że upłynęły wieki nim się odezwała.
- To najbardziej… poruszające wyznanie jakie mi ktokolwiek sprezentował - głos ledwo wiązał się w słowa. Stała odwrócona nadal plecami do szermierza więc nie mógł się domyślać wyrazu jej twarzy. - Odczuwam nawet... delikatne ukłucie żalu, że się to nie wydarzy.
Samiec wzruszył tylko ramionami.
– Nigdy nie robisz rzeczy tak jak bym sobie tego życzył. - przyznał wesoło. – Ale przecież nie mogę pozwolić na to żeby taka drobnostka mnie powstrzymała prawda? - Odwrócił się na pięcie i pożegnał drowkę ruchem ręki, chociaż żadne z nich nie patrzyło na drugie. – Ale jeszcze będzie na to czas, na razie mamy wojnę do wygrania. Do zobaczenia Han'kah. - dokończył, i ruszył do obozu Vae. Zrobił raptem dwa kroki gdy zapytała.
- Czy… drzewa w elfickich puszczach rzeczywiście są tak wysokie jak piszą w książkach?
– Oh, tak. - szermierz przystanął na chwilę i obrócił głowę by móc obserwować drowkę kątem oka. – Dęby z Myth Drannor potrafią sięgać powyżej stu metrów. Podobno nasi krewni wciąż budują na nich domy, wyobrażam sobie że łomot który robią upadając jest całkiem satysfakcjonujący. -
- Kiedyś je zobaczę - zabrzmiało jak uroczysta deklaracja.
Lesen uśmiechnął się tylko.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline  
Stary 13-01-2014, 00:30   #235
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację

8 Uktar
Lazaret

Neevrae nie ograniczała się tylko do leczenia rannych. Znajdowała się pośród wielu kapłanek, z których każda mogła mieć coś ciekawego do przekazania. Nasłuchiwała ich rozmów, czasem sama się włączała. Rozglądała się także za osobami, które będzie można pociągnąć trochę za język, także jeżeli chodzi o rannych. Tak, oni także stanowili dobrą grupę, która może być wdzięczna za ulżenie w bólu.
Interesowały ją szczególnie sprawy Despana, jak i te dotyczące aktualnych działań innych domów w odpowiedzi na śmierć Wilczycy.
I udawało jej się zyskiwać wiele informacji. Wiele niepokojących informacji. Śmierć Wilczycy była wielkim ciosem nie tylko dla Despana. Matka Opiekunka Domu Gladiatorów była popularna nie tylko w swym własnym Domu. Śmierć jej więc wywołała poruszenie. Spekulowano głośno, kto za tym zgonem stoi i większość uważała, że to Filfvae usunęła ów cierń w porozumieniu z Eilservs. Obciążano jej śmiercią także Valyrin, choć niektórzy twierdzili że było na odwrót… że porwano czarodziejkę, aby ta nie mogła przeszkodzić w zgonie. Choć tych było niewielu.
Niewątpliwie Filfvae uznana była za następną Matronę Domu, bo którz inny mógłby być?
Xull’rae, Valyrin, Haelonia… każda z nich miała zbyt małe wpływy w Domu, zbyt mały posłuch.
Zresztą ostatni wyczyn Haelonii, świadczył że drowka nie zaryzykuje życia w walce o wpływy w Domu . I że pozycja Valyrin jest chwiejna i słaba. A znając Filfvae… śmierć jej konkurentek będzie krwawą atrakcją najbliższych igrzysk.
Neevrae westchnęła w duchu zastanawiając się jak teraz będzie radosna ta dyplomacja z Filfvae… i czy fakt, że dyplomatka trzymała z Valyrin nie będzie problematyczny. Nasłuchiwała także o reakcjach innych Domów i tym, czy poczynione zostały już jakieś kroki z ich strony, chociażby dyplomatyczne.
Na razie wydarzenia były dość świeże, by takie kroki były zauważone przez niżej stojących członków Domu, acz spekulowano czy bliska przyjaźń Valyrin z magami Shi’quos i Godeep nie sprawi, że czarodziejka czmychnie do któregoś z tych Domów. Byłby to ryzykowny krok. Valyrin siedziała na zbyt wysokim troniem, by Dom Despana mógł patrzeć na jej ucieczkę przez palce, ale… kto wie, może już takie plany się tworzą?



8 Uktar
Namiot Ilacherii

Neevrae zerknęła przelotnie bez większego zainteresowania na głowę, po czym przeniosła wzrok na Ilacheri siadając.
- Dziękuję za tę troskę. - odparła.- Doceniam.
- Jesteś blisko z Akormyrem ? Bo z tego co wiem, dobrze się znacie.- zapytała ostrożnie Ilacheri.
- Jak blisko… - zamyśliła się Neevrae. - Znamy się, to prawda. Czy dobrze? - wzruszyła ramionami. - Tylko kwestią w tej znajomości jest fakt, że ja niekoniecznie przepadam za panem nekromantą.
-Ten tutaj… typek.- poklepała głowę trupa.-... raczył mu donosić. I za tą usłużność został przykładnie ukarany.

(...)


8 Uktar
Obóz

Neevrae odczekała, aż będzie mogła porozmawiać z Han’kah na osobności. Kiedy nadarzyła się okazja podeszła do drowki i od razu rzuciła:
- Ciekawe czy masz takie samo dobre mniemanie o mnie, co o moim Domu i jego członkach.
- Wiesz, ze jestem wybuchowa - Han'kah zmierzwila włosy nerwowym ruchem. - A Elveyl mnie sprowokowała. Od słowa do słowa i... Cóż, taka jestem. Poza tym buzują we mnie hormony i... ogólny wkurw - wreszcie spojrzała na kapłankę. - Nie. Nie mam o tobie złego zdania. Choć jest oczywistym, że Aleval... słynie z wyciągania informacji przez barłóg. Nie ma co się gniewać z powodu stwierdzania na głos faktów.
- Niemniej to, co powiedziałaś o Aleval było dalekie od spodobania mi się. - Neevrae skrzywiła się. - Każdy Dom ma swoje metody, Han’kah.
- No ma. Siła stereotypów. Tormtor to trepy a Aleval… - już nie dokańczała. - Jakbym miała konflikt poglądów z Vae zezwałabym ich od włóczęgów i tanich straganiarzy. Co nie znaczy, że myślę tak o każdym członku tego Domu. Traf chciał, że Elveyl była z Aleval.
Neevrae pokręciła głową, ale już się uśmiechała delikatnie.
- Stereotypy. Pięknie. Tego nam w naszych relacjach potrzeba, prawda?
- Stereotypy były, są i będą - Han’kah posłała jej krzywy acz spokojny uśmiech. - Czyli nie masz żalu do trepa z Tormtor?
- Potrafię wybaczać niektóre rzeczy. - klepnęła Han’kah w ramię. - Ale może nie sprawdzaj, jak wiele potrafię wybaczyć, hmm?
- Mówiłam. To nie miało nic wspólnego z tobą. To takie… wojskowe obsikiwanie skałek. Ustalenie hierarchii. Nieważne… A może zwyczajnie łapy mnie świerzbiły żeby spuścić komuś wpierdol.
- Widziałam. - Neevrae westchnęła lekko. - Tylko lepiej, aby nie świeźbiły cię nigdy łapy, aby mnie taki spuścić. Lubię to jak wyglądam.
- Nigdy nie dałaś mi powodu abym ci nie ufała - powiedziała poważnym tonem Han’kah. Jak na nią nienormalnie dyplomatycznym. - Raz nawet dałaś się sprawdzić. I zdałaś mój test. Bardzo sobie to cenię.
- Cieszy mnie to. Przynajmniej nie muszę się martwić o możliwe złamania - zaśmiała się.
- Racja - zawtórowała śmiechem. Po chwili milczenia dodała. - Rozmawiałaś wtedy z Relonfeinem? Podesłałam wam to bajońsko drogie piwo.
- Tak, ale nie był skory podzielić się szczegółami co do tego, jak zostaliście razem.
- Bo to nie jest specjalnie ciekawa historia - Han’kah się skrzywiła. - Ciekawsze by ci o nim pewnie opowiedziała nasza urocza kurwa Val - nie była pewna czy ostatnie słowa były podzielone przekleństwem czy stanowiły płynną całość. Na pewno jednak imię czarodziejki wypluła jak jad.
Neevrae spojrzała niepewnie.
- Co się dzieje między tobą a Val?
Han’kah przygryzła wargę tak mocno jakby chciała wyszarpać sobie zębami kawałek mięsa.
- Czy to ma znaczenie? I tak będziesz po jej stronie. Jesteście bliżej, chędożycie się… A ja się nie lubię zwierzać. Jak ostatnio to zrobiłam skończyło się… mocnym wkurwem na siebie samą. Powiem ci jedno. Valyrin Despana jest jednym wielkim rozczarowaniem.
- Nie wiesz, po czyjej stronie stanę. Sypiam z Valyrin, ale spałam także z Akormyrem, a wiesz jak się skończyło. Fakt, jestem Aleval, ale to nie znaczy, że nie potrafię trzymać języka za zębami, kiedy trzeba.
- Wiesz dlaczego cię szanuję Neevrae? Bo umiesz sobie wyznaczać granice. I masz poszanowanie dla cudzych. Ona ich nie ma. Jest zachłanna. I zapatrzona we własny pępek. A raczej we własną cipę... - widać było, że gniew, który spożytkowała na bijatykę z Elveyl odradza się na nowo. Machnęła ręką. - To już bez znaczenia.
- Jeżeli tak mówisz. - Neevrae wyglądała na zmartwioną, ale w końcu machnęła ręką. - Więc? Jaka jest ta niezbyt ciekawa historia z Relonfeinem? Jeżeli mogę wiedzieć?
- Lubię go - szepnęła jakby przyznawała się do namiastki słabości. - W zasadzie to jesteśmy kumplami… Nie jest ojcem mojego bękarta. Ale ma pod górę z sukami z Eilservs… więc jakoś tak spontanicznie, w sztorc pijana, zaproponowałam mu fasadę partnerstwa. Żeby rodzime kapłanki traktowały go trochę mniej jak gówno niż dotychczas…
- I dobrze - przyznała kapłanka. - Masz zamiar zrobić z niego ojca dla dziecka?
- Oficjalnie nim będzie, co za różnica - wzruszyła obojętnie ramionami. - I tak jest mój i tylko mój.
- Ważne, żeby on to wiedział. - uśmiechnęła się. - Niech sobie sypia z kim chce, ale w rozrachunku ma być twój.
- Mówiłam o szczeniaku - sprostowała szybko. - On jest mój. Co do Relonfeina… Powiedziałam Valyrin, że może go sobie mieć. Tylko o jedno ją prosiłam… O jedno… - dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. - Ale jej wszystko jest mało. Niekwestionowana królowa dymania… Pies ją srał.
- Faerzzena już miała. - wzruszyła ramionami. - Chociaż ja jak na razie o nic jej nie prosiłam, jak i nie przekroczyła żadnej granicy w moim wypadku.
- A gdybyś ją poprosiła… Myślisz, że by go nie tknęła?
- Nie wiem, chociaż mam nadzieję. Wtedy to akurat było za zgodą, obopólna nasza zabawa. Ale mam nadzieję, że by nie tknęła.
- Nie łudź się - rzuciła Han’kah ostro, jakby dokładnie wiedziała o czym mówi.
- Cóż, najwyraźniej muszę się sparzyć. To chyba najlepszy nauczyciel.
- Oj taaaak - kiwnęła leniwie głową, odrobinę zawieszona na własnych myślach. - Rozmawiacie razem często? Nadal… jesteście blisko?
- Ostatnio nie, chociaż leczyłam ją w lazarecie. Wydaje mi się, że wciąż jesteśmy blisko - odparła Neevrae.
- Zrobisz coś dla mnie? Zapytaj ją… - zawahała się. - Albo nie. Nie pytaj jej o nic. Nie obchodzi mnie jej zdanie.
Skinęła kapłance czyniąc kilka kroków w tył.
- Czas na mnie Naeevrae.
- Jeżeli tak chcesz. - Neevrae skinęła głową drowce. - Do zobaczenia później.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 13-01-2014 o 00:36.
Zell jest offline  
Stary 16-01-2014, 14:04   #236
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
10 Uktar 1372; dzień 100; Bezimienne miasto


Przesłuchanie toczyło się powoli i mozolnie. Choć drowki odpowiadały chętnie na pytania, to jednak… ich odpowiedzi pokazywały jak niewielką wiedzę zdobyły. Ale w końcu były uciekinierkami, a nie szpiegami powracającymi z zadania.
Akormyrowi z początku wydawało się, że nie miał pytań. Jednak po dłuższej chwili zadał kilka.
-Jak wielkie siły zgromadziły ilithlidy?- było to pytanie podstawowe, ponieważ prowadzili walki w swoim mieście nim je opuścili i ciekawym było ilu ich pozostało.
-Całkiem spore… Jakieś dziwne stworzenia stanowią główny trzon ich armii, oraz dziwacznie rozrośnięci łupieżcy umysłu walczą w tej wojnie. Do tego dochodzą stwory pożerające nieumarłych i Keelsoron, który zawłaszczył sobie część nieumarłych sił Shi’quos… tę niezjedzoną część.- stwierdziła Inynda.
-W której dzielnicy jest ich najwięcej, jakie stwory im towarzyszom i jaką taktykę obrały?-padały kolejne pytania.
Drowki spojrzały po sobie i wszystkie trzy wzruszyły ramionami. Wreszcie Tebzar rzekła wprost. -A skąd niby mamy to wiedzieć? Przecież uciekłyśmy z miasta… Dużo stworzeń, których dotąd nie widziałyśmy, wędruje po ulicach. Trzy olbrzymie mackowate beholdery latają nad nim chroniąc latającą twierdzę łupieżców przed ewentualnymi atakami. A poza tym.., nie wiem. Może zwiadowcy Vae, na których natknęłyśmy się wędrując waszym tropem a zmierzający do Erelhei-Cinlu powiedzą więcej. Jak wrócą.
-Latająca forteca?-
padło pytanie ze strony Fedreala.
-W zasadzie unoszące się nad miastem okręt, zamek… Coś w tym rodzaju. Pojawił się nagle i z niego właśnie zaczęły wyskakiwać wrogie siły.- wyjaśniła w odpowiedzi Quella’tyr.
-Co stało się z Domem Despana?- spytała Haelonia zainteresowana bardziej bliskimi jej sprawami.
-Dom, jako tako istnieje. Choć Twierdza Despana padła, to część Despana nadal broni się w podziemiach Areny, a większość wycofała się do Twierdzy Tormtor i pod wodzą Faerney’a walczy dalej.
-A kto przetrwał? Czy Filfvae żyje?
-wypytywała dalej Haelonia.
-To trudne pytanie.- stwierdziła Quella’tyr.- Pewności nie mam, tylko plotki. Ponoć Vlos i Filfvae nie żyją. Bal’lsir… uznany też jest za martwego. Choć… Ktoś musi dowodzić obrońcami spod Areny. I zapewne czyni to Bal’lsir właśnie… Xull’rae zastępuje głowę domu Despana w Tortmor. Pewnie się zdziwi… że już nie ma kogo zastępować.
- Jak doszło do obrażeń Verdaeth?
-Sabalice spokojnym tonem głosu, choć kolejne pytanie ocierało się o emocjonalne napięcie.- Jak to możliwe, że najpotężniejsza kapłanka w mieście jest umierająca i nie może sama się wyleczyć bądź nakazać tego komuś?
-W zasadzie to…-
stwierdziła Quella’tyr spokojnym głosem.- Plotki są różne. Wedle jednych Verdaeth nie żyje i Larylene jedynie podsyca opowieści o jej ciężkich obrażeniach, by podtrzymać wojska na duchu. Wedle innych raniona przez zdrajców swego Domu,Verdaeth została zatruta jakimś egzotycznym jadem, który jest trudny do uleczenia.
- Jak wygląda sytuacja w Tormtor? Jakie są straty?
-Twierdza Tormtor broni się dość dobrze. Wspólne siły Despana i Tormtor sprawiają, że walki na tym odcinku są chyba najbardziej wyrównane.-wtrąciła Inynda.
- Jak liczna jest armia ilithidów, chociaż w przybliżeniu.
-Niewątpliwie dorównuje sile armiom Erelhei-Cinlu, acz… trudno powiedzieć.
- wyjaśniła Quella’tyr.- Przede wszystkim nie ma tam czegoś co można uznać za regularną armię. Zdrajca Shi’quos na własny rachunek toczy boje z Domem kapłanek. Robale na ulicach działają w sposób zupełnie nieskoordynowany. A oddziały ilithidów i ich dziwnych niewolników nie koncentrują się na niszczeniu twierdz po kolei, tylko próbują podbić wszystkie na raz. Tak to w sumie wygląda.
- Ile cykli temu nastąpiła inwazja na miasto?
- zapytała Sereska Vae.
-7 Uktara zostało zaatakowane. Tuż po zamachu na Bestię i Uśpioną Smoczycę.- stwierdziła w odpowiedzi Quella’tyr.
- Czy to w dobrym tonie uciekać z tonącego statku? Ten pokaz hańby, zdrady i tchórzostwa powinien być należycie opłacony. Na przykład… publicznym linczem - rozległo się, gdzieś z tylnych szeregów.
-Czy ktoś tu próbuje podważyć decyzję Ust Matrony?-warknęła gniewnie Tebzar. -Czy ktoś próbuje decydować za kapłankę Lolth, nad którą stoi jedynie Matrona Domu?
Rozejrzała się dookoła gniewnie i nie otrzymała odpowiedzi. Co przyjęła z satysfakcjonującym uśmiechem na twarzy.
-Co się wydarzyło w domu Alavel, że wciąż stoi? Mimo najsłabszych sił wojskowych?
-Część twierdzy Aleval zdobyto, ale sama twierdza stała się pułapką dla napastników i potwory które się wdarły, musiały się wycofać. Dom Aleval nadal walczy.-
wyjaśniła z przekąsem Tebzar.
- Czy wiadomo co z Mevremas?
-Żyje i ma się dobrze. Mimo dwóch zamachów na jej głowę i mimo napaści na jej twierdzę. Ona i Dom Aleval trwają nadal.
- kontynuowała wypowiedź Tebzar.- Na Mevremas nie ma mocnych.
- Jak zaczęła się inwazja? Jaki dom zaatakowano w pierwszej kolejności? Czy zaskoczono strażników miasta? Czy możliwe, że ktoś od wewnątrz, któryś dom im pomaga?
-Byli zdrajcy i większości zginęli. Możliwe, że wszyscy. A żaden Dom nie został wyróżniony przywilejem ataku… Statek unoszący się w powietrzu pojawił się znikąd nad miastem i od razu uderzył na wszystkie Domy, wszak nie mógł sobie pozwolić na zignorowanie któregokolwiek z nich.-
stwierdziła Quella’tyr.
-Co dzieje się w Goodep? Czy twierdza Vae została zdobyta i splądrowana? Wyrżnięta? Czy zniszczona do cna, jakiś kontyngent przetrwał?
-Twierdza Vae zniknęła. Całkiem. Ot tak.
- pstryknęła palcami Quella’tyr.- Nie została zdobyta, ni splądrowana. Po prostu zniknęła pozostawiając po sobie pustą jamę.
- Jak to zniknęła? Jakby… ktoś ją w całości teleportował? Może to mechanizmy obronne Vae? Może nie robota ilithidów ale Sereska dba aby jej biblioteka nie wpadła w niepowołane ręce?-
zaczął pytać Fedreal, ale... na te pytania nie padły odpowiedzi, choć spojrzenia skupiły się na Matronie Vae obecnej na tym zebraniu. Ta jednak uśmiechnęła sie ironicznie… A stojący nieopodal Lesen, który od chwili usłyszenia wiadomości o zniszczeniu twierdzy Vae sprawiał wrażenie jakby szukał każdej istniejącej metody na zapadnięcie się pod ziemię bez użycia eteryczności, rozluźnił się nieznacznie.
Jakakolwiek była prawda, była też sekretem Vae.

- Mówiłyście, że byli zdrajcy i w większości zginęli. Kto dokładnie? Jak złapano ich za rękę?
-Drowy średniego szczebla. I ginęli tylko podczas walk, zdradziecko atakując od tyłu… lub w samobójczych akcjach.-
wyjaśniła Quella’tyr.
- Czy byli kontrolowani psionicznie lub były to Doppelgangery?
-Nie byli zdominowani… tego jestem pewna.-
stwierdziła Inynda i wzruszyła ramionami.- Nie byli też doppelgangerami. Jeśli byli jakoś inaczej kontrolowani to cóż… Nie znam się na psionicy.
- Statek unoszący się w powietrzu… Czy przybyli na jego pokładzie ilithidzi z całością swoich sił? Teraz, gdy większość z nich oblega E-C to wygląda na to, że tam nadal mieści się centrum dowodzenia? Czy tam może przebywać ten… główny mózg ilithidów i koordynować akcje?

-Prawdopodobnie. Ten statek jest wielkości jednej trzeciej miasta. I siedzibą ilithidów. Przypuszczać należy ze tam jest ich centrum dowodzenia. Tej armii…- uściśliła Tebzar.- Czy ich siedzibą wielkiego mózgu, to… nie wiem.
- Ten statek... Jak wygląda? Co o nim wiemy?
-Jest duży, ma nadbudówkę na rufie, macki na dziobie i… jest nie do ugryzienia. Wytrzymał bez problemu ostrzał magiczny.-
wzruszyła ramionami Quella’tyr.
- Ten statek jest zawieszony wysoko nad Erelhei-Cinlu? Jak sprowadzili swoją armię na ulicę miasta? Kazali im skakać?
-Teleportowali masowo… odległość od statku do powierzchni miasta, była niewielka.-
odparła w odpowiedzi Quella’tyr.
- Niewolnicy jakimi dysponują, jak i sami ilithidzi, mówiłyście, że są dziwni. Dotknięci jakąś mutacją? Na czym polega ich odmienność? Jakimi mocami dysponują?-dopytywał się Fedreal.
-Wybacz mój drogi…- odparła ironicznie Tebzar.- Ale nie miałam czasu spisywać mocy poszczególnych wynaturzeń, które próbowały mnie zabić. Te stwory są odmienne. Niektóre przypominają krzyżówki jaszczurów z ilithidami. Inne… niczego co widziałam w życiu.
- Czy wśród niewolników były większe grupy Kuo-Toa?
-Nie widziałyśmy kuo-toa. Z drugiej strony, nie staraliśmy się wpadać na drogę potworom.-
wyjaśniła Quella’tyr.- Na szczęście choć miasto zdobyły, jeszcze nie są w stanie w pełni go kontrolować.

- Dlaczego oddziały ilithidów działają w sposób zupełnie nieskoordynowany i chaotyczny? To raczej nie powinno tak wyglądać. W końcu to ilithidy. To powinno być doskonale zaplanowane i realizowane krok po kroku, z brutalną precyzją. O co chodzi?-spytała jedna z drowek w wojskowym mundurze.
-Spytaj ich o to moja droga…- wzruszyła ramionami Tebzar.- Jak na razie zniszczyły jedną twierdzę i enklawę, zmusiły Domy do desperackiej obrony, uniemożliwiły im połączenie sił i trzymają miasto w szachu. Jak dla mnie… to dość duży sukces.
- Czy Keelsoron… czy wygląda na to, że jest w komitywie z ilithidami? Czy jest szansa, że działa niezależnie a może nawet w opozycji zarówno do łupieżców jak i Domu Kapłanek na który najechał?
-Cholera wie, co myśli i knuje Keelsoron, zawsze był dość skryty.-
westchnęła Inynda.- Jak na razie łupieżcy i nekromanta nie wchodzą sobie w paradę. i razem dążą do upadku domów Shi’quos i Eilservs.
- I ten jego stwór. Co to diaska żywi się nieumarłymi?

Quella’tyr zamyśliła się dodając.- Są podejrzenia, że to tajemnicza kreatura żyjąca w Podmroku, a nazywana avolakiami. Opisy ze starych ksiąg nieco się z nią pokrywają. To trzymetrowy mackowaty oślizgły robal, pożerający trupy, a jeszcze chętniej nieumarłych... Tyle że avolakie są ponoć bezmyślnymi padlinożercami, a te używają magii. I mogą się ukrywać pod inną postacią jak doppelgangery
- Czy przeciwnik korzysta z magii Objawień? Czy walkach uczestniczył ktoś kto mógł pełnić role kapłanek?
-Nie.-
stwierdziły jednocześnie Inynda i Tebzar. Ale Quella’tyr była odmiennego zdania.- Jeden z ilithidów potraktował oficera z mej eskorty magią, która niewątpliwie miała objawione pochodzenie. Tyle, że ów oficer, przebił się przez szeregi zwykłych i zmienionych łupieżców umysłow i stanął oko w oko ze stworem wyżej postawionym z hierarchii. Kapłani nie uczestniczą w bojach bezpośrednio… ale chyba są wśród łupieżców umysłów.
- Czy Illithidzi biorą niewolników? Czy po prostu mordują wszystko na swojej drodze?
- Różnie…-
wzruszyła ramionami Tebzar.- W zależności od sytuacji.
- Ten latający statek… czy jest taka możliwość, że to wcale nie statek? Że to… jakieś wielkie żywe i myślące stworzenie?
-Dobre pytanie, ale nikt się nad tym nie zastanawiał. Najpierw by się trzeba było do niego zbliżyć na odległość strzału z łuku. I przeżyć.
- stwierdziła w odpowiedzi Tebzar.
- Chwila, powiedziałyście że statku bronią Beholdery. Myślałem że nie współpracują z Illithidami? Czy u ich boku są jeszcze inne rasy?
-One wyglądają jak beholdery… trochę. Przypominają beholdery bardziej niż inne stworzenia.-
wyjaśniła Tebzar.- Wielkie lewitujące głowy, z jednym okiem pośrodku, małą minogowatą gębą i mackami zakończonymi gałkami ocznymi.
-Czy zostały ujawnione jakieś słabości samych Ilithlidów lub którejś odmiany mutantów. Podatność na jakiś typ ataków?
-Nie miałyśmy czasu sprawdzać. Ratowanie własnego życia było wystarczająco zajmujące uwagę.-
stwierdziła w odpowiedzi Inynda.
- To Illtihidzi faktycznie brali udział w bitwie? Myślałem że zazwyczaj chowaj się za plecami swoich niewolników.
-Czasami tak było, czasami część walczyła bezpośrednio. Inne zaś trzymały się z tyłu.-
wzruszyła ramionami Tebzar. Dyplomatka wydawała się nie przejmować tą sprawą. Ale też nie będąc militarystką, zapewne nie miała pojęcia o strategii ilithidów. Ani… w ogóle o strategii.
- Te przerośnięte Illithidy. - Lesen zwrócił się do Inydy - Pokażcie je nam. Niemym obrazem, albo czymś w tym stylu. -
-Nie licz, że zaraz zrobię ci tu pokaz wszystkich stworzeń.
- westchnęła drowka i rzuciła czar, a efekt tego był…



… nieudolny. Inynda nie mogła poszczycić się fotograficzną pamięcią i jej iluzja była bardzo nieostra. Zapewne nie przyglądała się stworom, które ich atakowały.
- Czy ich jedyną motywacją zdaje się być podbój E-C i wybicie mieszkańców co do sztuki? Czy… może być w tym jakieś drugie dno? Mogą czegoś szukać?-spytał jeden z wojennych magów.
-Jakoś nie było okazji o to spytać.- stwierdziła cierpko Quella’tyr.- Jakakolwiek jest ich motywacja, nie bardzo mnie ona interesowała, gdy uciekałam. Zresztą… czy nas obchodziły motywacje poprzednich ich najazdów?
- W swojej ignorancji zapomniałaś zauważyć, że ten najazd jest inny. Ilithidzi są inni. Ich pionki są inne. Ich motywacje mogą być inne. Nie takie znowu jednoznaczne. A poznanie motywacji to klucz do właściwej strategii.-odparł drow i zwykle pewnie byłby spoliczkowany za swą butę, ale tym razem sytuacja była wyjątkowa.
-Cóż… Nie jestem strategiem. Nie zajmuję się zgadywaniem planów bitewnych wroga. To nie moja działka i nie zamierzam zaciemniać obrazu sytuacji amatorskimi analizami.- stwierdziła Quella’tyr.
- Jak się mają świątynie E-C? Czy wrogowie zdobywają je skrupulatnie? Równają z ziemią? Nie traktują inaczej niż innych budowli?
-Plebejskie świątynie Lolth są… ignorowane. Wrogów interesują zdobycze i niewolnicy. Oraz kontrola. Świątynie jako budynki, są tylko zajmowane.-
stwierdziła w odpowiedzi Tebzar.
-I co z klasztorem Xaniqos?
-Porzucony i zrównany z ziemią. Dla mnichów był to tylko budynek mieszkalny. Porzucili go zaraz po ataku, by uprawiać partyzantkę wśród ulic miasta.- odparła drowka wzruszając ramionami.- Klasztor nie istnieje, mnisi mają się dobrze.

- Thoon. Czy pojawiły się takie napisy? Padło to słowo w jakimś kontekście?
-Nie. Nie przypominam sobie.-
stwierdziła Inynda. A pozostałe dwie drowki, po dłuższym namyśle potwierdziły jej słowa skinięciem głów.
- Czy statek bierze bardziej aktywny udział w inwazji? Przecież mógłby zrzucać ogień alchemiczny albo kamienie gromów. - zainteresował się jeden z oficerów Vae.
- Albo czy rzuca zaklęcia. - wtrącił jeden z obecnych magów - Ciężko mi uwierzyć w to by Illithidzi osobiście przenieśli na ziemie taką armię, za pomocą teleportacji taka operacja wymagałaby tysięcy doświadczonych czarodziei.
-Najwyraźniej jeszcze nie. Ale na razie nie musi. Póki co przyszpili wszystkie domy, bez narażania go.
- wzruszyła ramionami Quella’tyr.- Nie można wykluczać, że nie jest jednak ich ostatecznym atutem.
- Co z rzeką? Czy Illithidy coś przy niej majstrowały? -

-Nie… w ogóle ją zignorowały, ograniczając się do zniszczenia jedynie łodzi. Dlatego udało nam się użyć rzeki do potajemnej ucieczki z miasta. Eliksiry oddychania podwodą się przydały.- stwierdziła z ironicznym uśmieszkiem Quella’tyr.

- Ten statek… Czy ta nadbudówka ma kształt ślimaczej skorupy? - Lesen zapytał nagle podnosząc głowę znad niewielkiej książeczki, po czym ściągnął brwi i zakręcił palcem w powietrzu. - Takiej pionowej spirali. -
-Nie… bardziej jak skała porośnięta grzybami podobnymi do hub.-
odparła Inynda.- Będącymi małymi nadbudówkami, na główną nadbudówkę.
Szermierz mruknął coś niezadowolony i schował książkę. – A co z psioniką Illithidów? Z masowymi zauroczeniami, dominacjami. Przejmują część naszych żołnierzy? -
-Zdarza się… - stwierdziła w odpowiedzi Tebzar.- Przejmują kontrolę czasem… czasem nie. Zależnie od sytuacji.
Neevrae milczała przez cały czas, gdy inni zadawali pytania. Wyglądała bardziej na skupioną na własnych myślach, niż na tym, co dzieje się wokół niej. W końcu zebrała się w sobie i odezwała:
- Wiecie, czy wróg także zajął korytarze prowadzące do miasta?
Pomiędzy trójką drowek pojawiła się konsternacja. I padło pytanie z ust Inyndy.- Jakie korytarze?
-Zapewne nie zajęły skoro one nie wiedzą.-
stwierdziła Ilacheri Ja’liwixus Aleval i uśmiechnęła się ironicznie. - I nie wierzę, że inne Domy nie mają własnych dyskretnych ścieżek poza miasto. Zresztą dróżki Aleval nie są dość duże, by armia mogła przemieszczać się bez wykrycia.
- Jak dokonano zniszczenia Enklawy?
-Szybko?-
stwierdziła Inynda pytającym tonem. A Tebzar dokończyła wypowiedź. -Żadna z nas nie była świadkiem zniszczenia enklawy. Inaczej byśmy nie żyły. Widziałyśmy tylko dymiące zgliszcza po miejscu gdzie stała enklawa.
- Czy w armii Illithidów są Grimlocki?
-Trochę… ale zadziwiająco mało.-
odparła Quella’tyr.
- Czy Illithidzi mają jakiś pozaplanarnych sojuszników? Diabły, Demony?
-Nie. Jak dotąd żadnych nie wezwały.
- stwierdziła Inynda po krótkiej chwili namysłu.- Czasem jakieś czarcie stworzenie, ale to w ramach zwykłego przyzwania.
- Czy któreś dzielnice Erelhei-Cinlu zostały pokryte nienaturalną mgłą podczas ataku?
-W zasadzie to.. wszystkie. I ta mgła utrzymywała się nadal, gdy uciekałyśmy.-
odparła Inynda.
- I wytwarzała coś w stylu pól dzikiej magii?
-Przede wszystkim miesza w zaklęciach wieszczących… więc ciężko ją zbadać, skoro wypacza wyniki.-
wzruszyła ramionami drowka.
- Jakieś inne zaburzenia w splocie? Pola martwej magii?
-Może… nie wiem.-
wzruszyła ramionami drowka.

10 Uktar 1372; dzień 100; Bezimienne miasto


Valyrin l’Ssin Despana


Wieczorne spotkanie z Haelonią, wiele mogło zmienić. Valyrin nie znała jej za dobrze, podobnie jak generał nie znała zbytnio Naczelnej Czarodziejki Despana. Obracały się w innych kręgach. Ich zainteresowania były tylko w kilku punktach zbieżne. Niemniej obecny ciąg zdarzeń postawił je przed wyborem: sojusz albo walka na śmierć i życie.
Obie opcje nie były łatwe dla żadnej z nich. Haelonia nie była Wilczycą. W oczach Valyrin nie dorównywała Shehirae pod żadnym względem. Dla Haeloni, Valyrin zaś była elementem niepewnym, zbyt chaotycznym i nieprzewidywalnym. A jej nieobecność podczas zgonu Wilczycy, czyniła ją osobnikiem podejrzanym.
Niemniej walka między nimi osłabiła by i tak obecnie rozbity Dom Despana. Niemniej sojusz budowany na nieufności i podejrzeniach… łatwo mógł pęknąć. Jednak musiały obie podjąć.
Tak więc wieczornym dzwonem Naczelna Czarodziejka Despana pod eskortą udała się do namiotu Haelonii na negocjacje.
Miały one wykuć Dom Despana na nowo.
Haelonia przyjęła Valyrin w całkiem prywatnych powłóczystych szatach, przez co delikatne rysy pani generał były jeszcze bardziej podkreślone. Bez ciężkiej zbroi i sporego miecza pod ręką, Haelonia nie wyglądała na wojowniczkę.
Nieduży stolik, okupowało wino i przysmaki, najlepsze jakie jeszcze pozostały w zapasach wojskowych.
Czas było rozpocząć rozmowy.

11-15 Uktar 1372; dzień 101-105; Bezimienne miasto



Przesłuchanie trójki drowek, wywołało oczywiste poruszenie wśród drowów wszystkich Domów. Część chciała już teraz wyruszyć na odsiecz i zemścić się na ilithidach. Reszta mrocznych elfów, nie była tak entuzjastycznie nastawiona. Armia została uszczuplona w wyniku boju z grobownikami i neothelidami.
A poza tym… nie można było rzucić wszystkiego i gnać na oślep ku Erelhei-Cinlu.
Przywódczynie poszczególnych składowych armii, zaszyły się w swych namiotach wraz z doradcami, by omówić sytuację i podjąć działania. A armie przygotowywały się do natychmiastowego wyruszenia, na wypadek, gdyby taki scenariusz przyjęło dowództwo. Ręce może i świerzbiły do walki, ale rozum podpowiadał co innego. Armia która przycisnęła wszystkie Domy do ich twierdz, nie mogła być traktowana lekko. No i… tak naprawdę niewiele wiadomo było na tym sytuacji w mieście.
A choć drowki udzieliły odpowiedzi na wszelkie pytania, to były uciekinierkami z Erelhei-Cinlu, a nie zwiadowcami. Nie analizowały przebiegu napaści, nie zbierały informacji, tylko wykorzystały sytuację i dały drapaka.
Nie wiadomo, też było co zrobić z jedyną wartą uwagi zdobyczą. Ani dało się tego szybko zdemontować, ani nie wypadało zostawić.
Póki co jednak obozowisko powoli zaczęło się zwijać. A władczynie szykować plany.


12 Uktar 1372; dzień 102; Bezimienne miasto

Neevrae Aleval & Lesen Vae


“Pieśń o miękkim mieczu Lesena”, pobrzmiewała drowowi w uszach. Pieśń kpiąca, pieśń opisująca go jako osobę chwiejną i niezdecydowaną, jako drowa płaszczącego się przed byle drowką jak pies, pieśń przedstawiająca Lesena jako tchórza… Ta pieśń była cierniem w jego boku.
Chwytliwa melodia i proste łatwe do zapamiętania rymy sprawiały, że pieśń o niedoszłym pojedynku rozniosła się po całym obozie. A przydomek “Mięciutki” przylepił się od imienia Lesena jak niechciany glut.
I skaził jego sławę…
Niby nic wielkiego, ale było to irytujące. Sereska wiedziała jak zadać ból swemu bratu. Odsunięty od władzy Mięciutki Lesen stawał się pośmiewiskiem. Co prawda nikt nie odważył się mu tego powiedzieć w twarz, ale wielu podśmiewało się za jego plecami.
Zaproszenie na wieczorne przyjęcie u samej przywódczyni Eilservs było więc balsamem na jego dumę. Nawet jeśli obecnie Laelnilee Eilservs była tak samo przegraną drowką jak on sam. Co prawda ta wyprawa nie była porażką militarną i nie szkodziła jej sławie, to Laelnilee przegrała wszystko.
Przed śmiercią Bestii była jedną z silnych kandydatek na kolejną Matronę, była nieoficjalną faworytą Eclavdry i nadzieją wielu drowów, które nienawidziły Malnilee. Teraz jednak wielka inkwizytorka zgarnęła całą pulę i Laelnilee znalazła się w kłopotliwej sytuacji. Ale najwyraźniej nie zamierzała się poddać.
To przyjęcie mające skonsolidować jej sojuszników, było formą kontrataku. I Lesen mógł poczuć się doceniony, że został w poczet potencjalnych sojuszników zaliczony. Nawet jeśli Laelnilee w sposobie bycia było bliżej ku Wilczycy niż Bestii, co niekoniecznie mogło odpowiadać Lesenowi.

Trzeba było przyznać, że mimo wszystko Laelnilee daleko było do rozpasania Shehirae. A samo przyjęcie było imprezką grzeczną i zdecydowanie postawioną na robienie polityki.
Laelnilee Eilservs Wielki Mistrz zakonu Selvetarma ubrani w dość podkreślające ich urodę szaty trzymali się blisko. Krążyły plotki, że są kochankami… a nawet, że ów drow jest jej seksualną zabawką. O ile w to pierwsze można było uwierzyć, o tyle ta druga plotka wydawała się nierealna. Co gorsza Wielki Mistrz, był raczej mało wiarygodnym sojusznikiem, zważywszy że był fanatycznie oddany każdej Matronie Eilservs bez względu na to jakie miała imię. A obecna zwała się Malnilee.
O wiele większe znaczenie miała drowka siedząca po prawicy Laelnilee. Była to bowiem sama Trielva Shi’quos, dając swą obecnością do zrozumienia, że Dom Shi’quos w jej osobie jest jej sojusznikiem. Nie tylko zresztą ten Dom, także i Vae oraz Xaniqos. Ponieważ na tym przyjęciu zjawiały się: Usta Sereski Quella’tyr Vae oraz Usta matrony Xaniqos, Tebzar. Nie była to tak mocna deklaracja poparcia jak w przypadku Shi’quos… ale i tak znacząca.
Inne Domy nie były aż tak gorliwe w poparciu dla Laelnilee, niemniej Lesen dostrzegł do
drowa z insygnium Domu Tormtor oraz przedstawicielkę Domu Despana z farbowanymi na różowo włosami rozmawiającymi o czymś ze sobą. Z jednej strony było to zaskakujące, z drugiej… zrozumiałe. Wilczyca zginęła, Bestia nie żyła, Uśpiona Smoczyca ponoć także. Główne powody blokujące zbliżenie tych Domów zostały usunięte. Co prawda wzajemna niechęć i podejrzliwość nadal istniały między nimi, ale zapiekła wrogość nie była już tak żarliwa, jak kilka miesięcy temu.
Godeep również przysłało przedstawicielkę, bowiem Barzail nie zdecydowała się pofatygować, zapewne z wrodzonej ostrożności.


Owa drowka rozmawiała po cichu, z dobrze znaną Lesenowi, Olorraeną. A gdzieś pomiędzy innymi gośćmi przemykała Neevrae Aleval. Widać Aleval podobnie jak Godeep woleli zachować ostrożność w kwestii deklaracji.

I coś było w tym rozumowaniu.
Ilacheri wezwawszy do siebie Neevrae zakomunikowała jej, że jako najbardziej kompetentna dyplomatka Domu Aleval zostanie oddelegowana na przyjęcie. Co prawda Ilacheri górnolotnie paplała coś o znaczeniu tego przyjęcia i o prestiżu jaki spadł na Neev, ale młoda kapłanka podejrzewała, że strateg chce wykrzesać choć trochę entuzjazmu u Neev, bo rola była niewdzięczna.
Neevrae miała reprezentować Dom i zapewniać o poparciu Aleval dla Eilservs, a w szczególności dla Laelnilee... ale nie miała żadnych propozycji dla generał. Ot należało się ładnie uśmiechać, prawić komplementy i używać dużo ogólnikowych deklaracji. I szpiegować. Obserwować kto przyszedł, kto z kim rozmawia po kątach. Usłyszeć jak najwięcej nie wdając się w kompromitujące akcje.
Jednym słowem uprawiać biały wywiad.

Akormyr Shi’quos


Wieści z Erelhei-Cinlu nie były optymistyczne. Powiązanie Keelserona z ostatnimi wydarzeniami rzucało się cieniem na całą Katedrę. Co z tego, że Akormyr poinformował o wydarzeniach Matronę Shi’quos skoro wiedziała o tym, tylko sama Matrona. Na razie musiał zorganizować pobyt Inyndzie jako nowemu członkowi katedry, co bynajmniej nie miało samych przyjaznych konsekwencji. Przedstawiciele katedry Wieszczenia byli niewątpliwie poirytowani tym podebraniem ich członków.
Ale nie mogli nic zrobić. Dni zaczęły upływać Akormyrowi z jednej strony leniwie, z drugiej nerwowo.
W przypadku Trielvy sprawa była prosta. Drowka zamierzała użyć sił Shi’quos do odbicia miasta i wkroczyć do miasta. Ale co z innymi Domami? Te… były niepewne. Większość sił Vae była wszak tutaj, a Xaniqos mogło uznać, że nie ma co tracić sił w przegranej bitwie i porzucić Erelhei-Cinlu. A Godeep z ostrożną i bardzo zachowawczą Barzail?
A co robili magowie Shi’quos? Kłócili się.
Akormyr siedział wśród innych mistrzów i mistrzyń Domu Shi’quos, będąc członkiem dyskusji na temat sytuacji w mieście, sytuacji Katedr, sytuacji Domu, sytuacji w obozie, sytuacji…
Eeeech. Gadanie dla gadanie. Kłótnie dla kłótni. W rozmowach rozsądne argumenty mieszały się z docinkami, urazami i złośliwościami.
Magowie Shi’quos były skłóceni i podzieleni, chętnie rzucali się metaforycznie do swoich gardeł i wypracowanie im wspólnego stanowiska przychodziło z wielkim trudem. Brakowało tu prawdziwego dyplomaty, który umiałby personalnie podejść do każdego z Mistrzów i razem określić wspólną strategię… Brakowało Malovorna. Ghand’olin wyróżniał się tutaj niewątpliwą charyzmą i siłą osobowości, której nawet rywalizujący z nim Fedreal nie potrafił zaprzeczyć. Ale to nie wystarczało… magowie potrafili stawać okoniem choćby z samej przekory. Nie istniała jedność w tej grupie.
Odkąd Akormyr został mistrzem przekonywał się coraz bardziej, czemu Cień gardził polityką. To był wrzód na jego kościstym tyłku, te zebrania, te swary, te kopanie dołków pod sobą, ta rywalizacja…
Katedry Shi’quos potrzebowały Mistrza...takiego jak inni Naczelni Magowie Domów. Problem w tym, że tym mistrzem pragnął być każdy Mistrz Katedry. I dlatego sabotowanie się nawzajem, było drugim ulubionym sportem Mistrzów Katedr. Po jałowych sporach oczywiście.
Akormyr siedział na zebraniu włączając się w nie od czasu do czasu, obserwując innych i wyciągając wnioski. Bardzo ponure wnioski.


13 Uktar 1372; dzień 103; Bezimienne miasto


Rozbity namiot na środku jaskini, kilka magicznych barier. Kilkunastu magów strzegących przed szpiegowaniem. Kilkudziesięciu wojowników strzegących bezpieczeństwa osób w namiocie.
Ośmiu osób. Ośmiu przywódczyń wyprawy.
Rozmowy jakie się tam odbywały nie miały prawa zostać podsłuchane. Ustalenia jakie tam się odbyły miały wpłynąć na postępowanie poszczególnych Domów.
Dynamika sytuacji sprawiła, że tym razem nie było podchodów. Tylko prosta rozmowa na neutralnym terenie, bez pośredników i bez doradców.
A ustalenia były wiążące.
Armia się podzieliła. Armie Domu Xaniqos oraz Domu Godeep ruszyły w kierunku Icehammer, reszta Domów w kierunku Erelhei-Cinlu. Matrona Xaniqos liczyła na to, że zdoła przekonać krasnoludy do pomocy. A Dom Godeep miał zgarnąć drowy z enklawy i zakupić za gotówkę lub obietnice jak najwięcej krasnoludzkich najemników.
Wszystkie przywódczynie armii zdecydowały się na dwie wspólne misje. Pierwszą było założenie kilku wrednych symboli na psionicznym urządzeniu ilithidów, które miały namieszać w planach potencjalnym złodziejom. Ponieważ każdy Dom zakładał te symbole oddzielnie, w tajemnicy ustalając wszelkie warunki aktywacji i deaktywacji… był to dość skuteczny środek mający zapobiec późniejszemu odzyskaniu mythalu tylko przez jeden Dom.
Drugą sprawą był zwiad… Osiem przywódczyń ustaliło, że atak na miasto wymagał profesjonalnego zwiadu i ustalenia jak najwięcej informacji taktycznych których dwie dyplomatki i pół-akademicka czarodziejka nie potrafiły udzielić. Na oficjalną dowódcę tej grupki zwiadowczej mianowano najnowszą faworytę Sabalice, Han’kah Tormtor.

14 Uktar 1372; dzień 104; Bezimienne miasto




Wyprawa do Erelhei-Cinlu wyruszyła. Trzy drowy z każdego domu, dodatkowo wsparte jednym czarodziejem z enklawy. Dwadzieścia pięć osób nominalne pod dowództwem Han’kah… za dużo.
Tak liczna grupa nie mogła niespostrzeżenie się dostać do miasta. Należało się podzielić na mniejsze grupki tuż przed Erelhei-Cinlu.
Zadanie jakie stało przed nimi : Zdobyć jak najwięcej informacji na temat stanu miasta i powrócić do nadciągającej armii z nimi. Wyzwaniem było przeżycia. Naiwnością było sądzić, że ta misja jest inna niż straceńcza.Część z tej dwudziestki piątki drowów na pewno nie powróci. Dlatego też nastroje w grupie były ponure, a spojrzenia skupione. Niemniej nie było w nich strachu. To wszak były jedne z najlepszych drowów w wyprawie. Każdy z nich wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. Każdy nie wątpił, że to on wyjdzie z tego żywy.
Han’kah znała część drowów uczestniczących w wyprawie. Ale reszta była dla nią zagadką. Co więcej nie mogła im ufać jak swoim ludziom. Nie miała też nad nimi tak dużej władzy, do jakiej przywykła dotąd.
Te drowy tylko na pergaminie słuchały jej, w praktyce miały własne plany i zadania. Miały też niewątpliwie własne priorytety, a ich przywódczynie wyprawy wydały niewątpliwie im dodatkowe “tajne” rozkazy i możliwość wypowiedzenia posłuszeństwa Han’kah, gdy uznają że powinni.
Sabalice przestrzegła wojowniczkę o tym. I poinformowała, że tak naprawdę może ufać tylko drowom, których sama wybrała.
To będzie więc ciężka i niebezpieczna misja… z wielu powodów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-01-2014 o 14:07.
abishai jest offline  
Stary 21-01-2014, 11:50   #237
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Mae również podeszła, by nalać sobie orzeźwiającego wina i zerknęła w kulę, dość sceptycznie przyjmując rewelacje przedstawione jej przez autharchę.
- Spokojnie, Morcainie, takie ostrzeżenia pojawiają się cyklicznie od stuleci… - uśmiechnęła się lekko i przysiadła na jednym z ozdobnych, wyściełanych krzeseł - ...dlaczego akurat to powinniśmy potraktować poważnie?
- Otóż… nie. Takie wydarzenie nie zdarzają się cyklicznie. Dlatego powiedziałem, że to anomalia. - rzekł Morcain nieco urażony tym, że Mae nie potraktowała jego wypowiedzi poważnie. Ale czyż rasa ukryta w jaskiniach, może poważnie traktować wróżenie oparte o gwiazdy?
- Opowiedz mi o niej. Wiesz, że nadal niewiele wiem o gwiazdach… i chyba nigdy nie będę wiedziała tyle, co Ty. - drowka uśmiechnęła się tym razem przepraszająco i utkwiła pytające spojrzenie ciemnych źrenic w stojącym naprzeciw niej człowieku.
- Wczoraj… kometa przecięła niebo rozcinając nieboskłon i swym ogonem na pewien czas zmieniając gwiazdobiory. Trwało to ledwie kilka minut… I po chwili niebo znów wróciło do swego porządku. Ale jednym z przeciętych gwiazdozbiorów… była pajęczyca. - wyjaśnił czarodziej. - A ten układ gwiezdny wiąże się zwykle z waszą rasą.
Mae spoważniała w jednej chwili. Są wszak takie znaki, których nie wolno lekceważyć.
- Czy coś jeszcze udało Ci się zaobserwować? - zapytała, sięgając do ukrytego w niewielkiej sakiewce przenośnego wymiaru i wyciągając z niego pergamin i pióro. Jeśli to prawda, a przecież nie miała powodu, by nie wierzyć Morcainowi w tej kwestii, musiała ostrzec Shryindę. I Yvalyna. Nagłe ukłucie niepokoju sprawiło, że niespokojnie poruszyła się na krześle. Erelhei-Cinlu było niemal bezbronne, przecież najlepsze wojska wyruszyły na wyprawę wojenną… ich też musi ostrzec, a sama powinna już wracać do domu. Zbyt długo już przebywała na powierzchni, wszystko ułożyło się tak, jak trzeba, a nawet lepiej. Poznała ich słabe strony… będzie mogła wykorzystać to w przyszłości. Teraz były pilniejsze rzeczy do zrobienia.
- Maska została przecięta, gwiezdnym pyłem. - wyjaśnił enigmatycznie czarodziej, wzbudzając ciarki na plecach Mae. Maska była ludzkim bóstwem złodziei i zabójców także. A Shryinda… oznaczała “srebrzysty pył” w drowim języku.
- Potrafisz mi to jakoś wyjaśnić? - pierwszy list szybko powstawał, pisany zamaszystymi i nieco nerwowymi ruchami dłoni - Masz jakieś przypuszczenia?
- Możliwe, że ktoś szykuje jakiś zamach, ale trudno to określić dokładnie. Wieszczenia nie bywają precyzyjne, zwłaszcza przy takich znakach jak Pajęczyca czy Maska… Czy… Kraken. W ogóle nie potrafię dopasować tego gwiazdobioru do reszty zaburzonych przez przelot komety. - zastanawiał się głośno czarodziej.
Za to drowkę aż zmroziło. Na wizerunek krakena podświadomość natychmiast nałożyła inny wizerunek, szkic pokazany jej przez Valyrin. Dziwne stworzenie, wytwór mitycznych ilithidów…
Nagle różne kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsca, choć czarodziejka w duszy modliła się do Lolth, by obraz, jaki ukazał się jej duszy, nie był tym właściwym. Błyskawicznie dokończyła pisanie listów, cztery nietoperze wyfrunęły przez okno i zniknęły w ciemności nocy. Mae również poderwała się ze swego miejsca i szybko podeszła do mężczyzny, by z powagą spojrzeć mu w oczy.
- Czas na mnie, Morcainie. Na nic zda się cała dyplomacja, gdy Erelhei-Cinlu padnie. Myślę, że przywódcy też to zrozumieją. Wyjeżdżam natychmiast… moje miejsce jest pod ziemią, nie na jej powierzchni. Mam jednak do Ciebie jeszcze jedną prośbę. Czy jesteś w posiadaniu jakichś przedmiotów, które będą potrafiły ochronić mnie przed psionikami? Lub w jakikolwiek sposób podnieść moje szanse w walce… nie szykowałam się na wyprawę wojenną… jeśli jednak Twoje przepowiednie się sprawdzą, czeka mnie walka.
- Nawet jeśli miałbym, to… Thay nie jest instytucją charytatywną. - wyjaśnił Morcain i wzruszając ramionami dodał.- Thay też uważa wszystko co nie jest Sztuką czarodziejską, za niegodne studiowania aberracje. Zaklinactwo nawet jest rugowane z państwa, o tak egzotycznej sztuce jak psionika nie wspominając.
- Dobrze wiesz, że mam czym zapłacić. Nie mam czasu na jałowe dyskusje. Jeśli coś masz, podaj swoją cenę. Jeśli nie, pozwól, że Cię już opuszczę.
- Nie zakupisz w Thay niczego takiego. Psionika jest tu ignorowana. - wyjaśnił uprzejmie Morcain. - Nie produkowane są takie przedmioty na sprzedaż. Ani zapewne do użytku własnego.
- A przedmioty bojowe? - w głosie Mae pojawiły się nutki niecierpliwości. Miała wrażenie, że czarodziej nie mówi jej wszystkiego. Oczywiście, było to logiczne, ale jak miałaby mu wytłumaczyć, że zagrożenie jest większe, niż mógłby przypuszczać? Nie miała na to czasu. Jeśli jej przeczucia okażą się prawdą… będzie musiała poradzić sobie inaczej.
- To zależy co chcesz kupić. I czy dla siebie, czy dla oddziału najemnego. - wzruszył ramionami Morcain. - Przedmioty bojowe kosztują dużo, jeśli szukasz czegoś potężnego... to tylko dla siebie. Jeśli dla oddziału… pewnie uzyskasz upust na drobne przedmioty.
- Chcę dla siebie. Jakiś kostur i broń. Z drobiazgów przydałyby mi się mikstury leczące, bomby kwasowe i różdżki lotu. Tyle bym chciała, ale dostosuję się do tego, co mogę mieć od ręki. Najdalej za godzinę chcę być w drodze.
- A jaką broń preferujesz? Bicze nie są popularne, poza świątyniami Loviatar… ale da się je załatwić.- wyjaśnił Morcain. - Ja sam nie mam kolekcji śmiercionośnego oręża i magii… ale mogę załatwić upust.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, szybciej będzie, jeśli wybiorę coś z tego, co będzie dostępne. Wymyślanie w ciemno nie ma sensu.
- Cóż… ja posiadam tylko trzy magiczne laski i żadnej broni. - rzekł czarodziej splatając dłonie razem. Od fizycznej rąbaniny mam ochroniarzy.[/i]
- Czy jest ktoś, do kogo mógłbyś mnie zaprowadzić od razu, a ktoś mógłby mi pomóc? - jeśli nie zdobędzie broni, trudno. Odwlekać wyjazdu tak czy inaczej nie zamierzała.
- Jutro rano pewnie… tak. Jest mnóstwo wytwórców oręża. - wyjaśnił Morcain.
Mae pokręciła głową - Nie mam tyle czasu. Kupię od Ciebie laskę i wezmę ze sobą ochroniarzy, tyle będzie musiało mi wystarczyć. Dziękuję Ci za pomoc.
Morcain nie odpowiedział nic, za to gestem wskazał drzwi do komnaty, której jak dotąd nie miała okazji zwiedzić. A która okazała się jego sypialnią.
Tu też trzymał zawieszone tuż nad łożem trzy laski. Jedna z nich była jasnopopielata i wykonana zapewne z nieokorowanej młodej brzozy. Ozdobiona została magicznymi runami i glifami kapłańskiego pochodzenia.
Tuż pod nią znajdowała się kolejna laska, tym razem z drewna koloru miedzi, podkreślonego odpowiednią emalią pokrywającą ją. Wzmocniono jej strukturę mosiężnymi okuciami.
Na samym dole była ostatnia z lasek magicznych. Kostur misternie rzeźbiony i sklejony z różnych kawałków ciemnego drewna. Rzeźbienia na niej przypominały pełzające owady. Czasami wydawało się Mae, że te owady rzeczywiście poruszały się po tym kosturze.
- Laska leczenia, laska płomieni i laska owadów. - czarodziej wskazywał palcami od góry do dołu. - Wszystkie trzy jeszcze nieużywane.
- Wezmę laskę leczenia. - iluzjonistka sięgnęła po sakiewkę i zostawiwszy sobie zaledwie kilka monet, resztę włożyła w ręce człowieka - Tyle powinno wystarczyć… zgodnie z cennikiem rynkowym, oczywiście. - uśmiechnęła się, choć w oczach widać było odblaski strachu - Jeszcze raz dziękuję Ci za wszystko, Morcainie. - położyła wolną dłoń na ramieniu czarodzieja i uścisnęła lekko, po czym skinęła głową i bez zbędnych słów podążyła do kwatery straży.

Jaskinie ciągnęły się kilometrami, zmuszając Mae do krótkich odpoczynków. Pośpiech zmuszał do ryzyka i przemęczenia organizmu. Dwa cykle by dotrzeć do domu, kilka cykli by dotrzeć do wejścia do jaskiń.
Tyle pokonują karawany. Oczywiście, karawanom się nie spieszy. Odpoczywają często, poruszają się niemrawo. Karawany mają swoje tempo. Mae podążała szybszym tempem, z dwoma przybocznymi drowami.



Wkroczyła więc szybko do Podmroku i schodziła w głąb jaskiń, chłód i zimno dawały się jej coraz bardziej we znaki. Przywyknąwszy do ciepłych, poczuła znów chłód jaskiń. I zmęczenie dało się jej we znaki.
Osunęła się z jaszczurki wierzchowej na podłogę jaskini. Przeszarżowała podczas tej wyprawy, a dwaj towarzyszący jej samce nie ośmielili się jej przeszkodzić w tym.
Ocknęła się otulona kocami w jednej z jaskiń prowadzących do Erelhei-Cinlu, zdając sobie z tego, jak wielkiego farta miała. Gdyby któryś z dwójki drowów służył jej wrogom, Mae byłaby już martwa.
Przeklęła pod nosem swoją lekkomyślność.
Drowy te na szczęście pochodziły od Phyxfein, mężczyzna, który trzymał straż przy odpoczywającej Mae, nazywał się Duagtar. Drugiego nie dostrzegała.
- Jak dużo czasu zmarnowałam? - to nie była wina Duagtara, ale drow i tak instynktownie skulił się w sobie, słysząc jej nabrzmiały tłumioną wściekłością, cichy głos.
- Jakieś… oooosiem dzwonów… - przełknął ślinę i zebrał się na odwagę - Musiałaś, Pani, wypocząć. Dotarcie do Miasta w stanie skrajnego wyczerpania to niemal samobójstwo. Zwłaszcza, że nie wiemy jeszcze, co tam się dzieje. Thatzt powinien lada chwila wrócić ze zwiadu. Przygotowałem posiłek... - mężczyzna wskazał kociołek, którego zawartość bulgotała mimo braku ognia - Zjedz coś, Pani i możemy ruszać. Do Erelhei-Cinlu mamy jakieś pół cyklu drogi… rozsądnym tempem. - skłonił się lekko i poszedł zwijać resztki obozu.
Twarz Mae zapłonęła rumieńcem gniewu, ale iluzjonistka szybko go opanowała. Wściekłość mogła czuć co najwyżej na siebie, jej lekkomyślność i zaślepienie własną dumą mogło sprowadzić na nią śmierć. A przecież wyruszyła na pomoc… musiała więc dotrzeć do Miasta żywa. Dlaczego przeceniła swoje siły? Czy miał na to wpływ niechętny podziw, jakim darzono ją na Powierzchni? Powoli przywykając do ciepła i słońca, czuła się potężna i niezwyciężona. A przecież zaniedbała treningi, usiłując dla dobra własnego Domu stać się dyplomatką… którą przecież nie była. Roześmiała się gorzko. Naczelna Czarodziejka spadła z jaszczurki z powodu skrajnego wyczerpania, bo nie zaprzęgła mózgu do roboty i zamiast słuchać własnego ciała, wsłuchała się w dopieszczone przez mieszkańców Thay ego. ”Han’kah umarłaby ze śmiechu…” pomyślała z przekąsem, szybko pochłaniając zawartość kociołka. Popiła wodą z bukłaka i rozejrzała się. Pamiętała tę część jaskiń, ostatnio dość często podróżowała w obie strony, by oswoić się z trasą. Skupiła się przez chwilę sondowała okolicę, ale poza naturalnym promieniowaniem Podmroku nie wyczuła nic. Może zareagowała zbyt pochopnie? Może tak bardzo już chciała wrócić do domu, że bezmyślnie uczepiła się pierwszej szansy, jaka się nadarzyła?
Ale czy przepowiednię rzeczywiście miała prawo zlekceważyć?
Pokręciła głową i z westchnieniem wdrapała się na grzbiet jaszczurki. Brak odpowiedzi na jej nietoperze również ją martwił, choć tu problemem mogła się okazać jedynie odległość i problemy z odnalezieniem adresata… cóż, wszystkiego dowie się na miejscu. Obejrzała się na Duagtara, a ten skinąwszy głową dosiadł swojego wierzchowca i ruszył przodem. Thatzt bez problemu ich znajdzie.

Wkrótce też dotarła do bram Erelhei-Cinlu. Dzięki swemu insygnium straże przy bramie przepuściły ją bez pytań. I znalazła się na ulicach miasta żyjącego spekulacjami na temat tego, kto stoi za śmiercią Bestii. Lista potencjalnych zleceniodawców była spora, od konkurencji wewnątrz Domów, poprzez wrogów w innych Domach, na heretytckich sektach skończywszy. Nawet jak na standardy Erelhei-Cinlu Bestia miała wielu wrogów. Więc spekulacje ich dotyczące były różnorodne.
Zaskoczona przedzierała się przez wąskie uliczki tętniące życiem, jakiego nie pamiętała od dawna. Jednym uchem słuchała mniej lub bardziej niedorzecznych historii, zastanawiając się w duchu, jakie konsekwencje dla Miasta będzie miała ta śmierć. Czy to ten zamach przewidział Morcain? Czy Shryinda miała z nim jakiś związek? Przepowiednia wyraźnie dotyczyła właśnie Matrony Godeep… a może to tylko jej zbyt bujna wyobraźnia nazbyt emocjonalnie odczytała znaki?
Jakiś nieokreślony i nieuzasadniony niepokój zakradł się i przyczaił w najgłębszych zakamarkach duszy Mae, choć ona sama cieszyła się z powrotu. Pozostawiając sobie kwestię morderstwa Bestii na później, skierowała się wprost do Twierdzy, na spotkanie tej, którą przybyła ratować.
W samej twierdzy panował spokój. Owszem… dyplomatki przemierzały bramę Twierdzy Godeep tam i z powrotem. I owszem… straże były bardziej czujne niż zazwyczaj, ale… widać było, że ta czujność jest bardziej wymuszona rozkazami oficerów, niż niepokojem. Erelhei-Cinlu było spokojne. Zamach wstrząsnął co prawda miastem, ale najbardziej odbił się na Domu Kapłanek. W końcu zamach to najczęstszy ze sposobów przejmowania władzy.
Z jakiegoś powodu to właśnie najbardziej zaniepokoiło iluzjonistkę. Ten spokój, ta czujność, która była tylko na pokaz… drażniło ją to. Choć… może to ona widzi już cienie tam, gdzie ich nie ma? Nie pierwszy raz i nie ostatni Matrona zginęła w zamachu. Czy przy każdej z nich na niebie pojawiały się znaki? Morcain twierdził, że od wielu lat nie było czegoś podobnego… więc albo śmierć Eclavdry ma większe znaczenie, niż się wszystkim wydaje, albo… nie o to chodziło. Mae zadrżała lekko i zła na siebie przyspieszyła kroku. Najważniejsze teraz było spotkać się ze Shryindą, upewnić się, że nic jej nie grozi. Może później uda jej się spotkać z Yvalynem, z nim też podzieli się swoimi wątpliwościami… no, między innymi.
Nie traciła czasu na przebieranie się. Stukając o kamienną posadzkę popielato-srebrną laską, bez wahania wkroczyła do sali audiencyjnej, zupełnie ignorując stojące przed nią straże.
- Mae… moja droga. - uśmiechnęła się radośnie Matrona Godeep starając się zabrzmieć… oficjalnie. - Cudownie cię znów widzieć. Jakże nudno było tu bez ciebie i samo… Cieszę się, że znów cię widzę.
Sala audiencyjna była bowiem pełna drowów zarówno z Domu Godeep, jak i innych.
- Inkwizycja szuka powiązań spoza swego Domu, w związku ze śmercią ich Pani. - dodała stojąca w pobliżu Shryindy, Opiekunka Świątyni.
Naczelna Czarodziejka pewnie ruszyła w kierunku Matrony i zajęła przysługujące jej miejsce, skłaniając się z uśmiechem przed Shryindą.
- Cieszę się, że mogłam wreszcie wrócić, moja Pani. - odpowiedziała, spojrzeniem przekazując to wszystko, czego nie mogła publicznie wyrazić słowami. Następnie uśmiechnęła się ciepło do Zeyrbydy i dopiero wtedy odwróciła się, obdarzając przedstawicielki inkwizycji uprzejmym, choć chłodnym skinieniem głową.
- Przykro mi z powodu śmierci Waszej Matrony. Mam nadzieję, że jej powody szybko się wyjaśnią a winni zostaną ukarani. - powiedziała cicho, po czym usunęła się w cień. Jasne było, że w niczym teraz nie pomoże. Nie było jej na miejscu, nic nie wie, swojej pomocy też proponować nie wypadało, ostatecznie inkwizycja miała swoich magów śledczych… najlepszych z najlepszych. Do tego była zmęczona po podróży, jednak nie zamierzała opuszczać sali. Cudownie było być znów tak blisko ukochanej, czuć jej ciepło i zapach i wiedzieć, że nic jej nie grozi.
Tylko dlaczego nie potrafiła się odprężyć?
Sytuacja jednak nie rozwijała się zgodnie z oczekiwaniami Maerinidii, co powinno ją cieszyć. Sala audiencyjna była pełna, co chwila ktoś wchodził, ktoś wychodził. Pomiędzy Domami panowało ożywienie, bowiem Eilsevrs nie wybrali jeszcze nowej Matrony i różne frakcje ścierały się ze sobą. I szukały poparcia poza murami twierdzy swojej Twierdzy. Malnilee Eilservs wydawała się jednak najsilniejszą kandydatką na nową Matronę, zwłaszcza, że jej najsilniejsza konkurentka była na wyprawie.
Dyplomatyczne przepychanki były dla Mae nużące. Zwłaszcza, że prym w rozmowach wiodła Matrona oraz Zeyrbyda i jej protegowane. Mae czuła się tu zbędna.
A jednak siedziała i nieco sennie przysłuchiwała się toczonym wokół rozmowom, które powoli zamieniały się w odległy gwar. Wystarczyło jej, że Shryinda czasem zerknęła za siebie z uśmiechem… miło też było popatrzeć, jakie postępy zrobiła od momentu, gdy tak nieoczekiwanie została Matroną Godeep. Nabrała pewności siebie, zniknęły gdzieś wszystkie niedawne wątpliwości… wyraźnie była w swoim żywiole. Dlatego też delikatnie uśmiechnięta Naczelna Czarodziejka ani myślała opuszczać spotkania, jakby samo przebywanie w pobliżu Matrony mogło nadrobić cały czas ich rozłąki...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 22-01-2014, 14:41   #238
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Akormyr słuchał swarów i załamywał ręce. Sam był egoistą jednak, to co działo się w katedrach było przesadą i jednocześnie dowodem.... Bez Naczelnego Czarodzieja bez zacieśnienia współpracy, katedry czeka marginalizacja. Problem polegał na tym, że Akormyr w obecnym położeniu nie miał nawet cienia szansy na to stanowisko. Malvorn był najbliżej tego stołka, lecz jego tchórzostwo i związek z kapłankami miejmy nadzieję go zdyskwalifikują. Ghand'olin z kolei miał podejście rządzę i dziele. Siłowe niczym jego partnerka, być może potrafił być dyplomatyczny ale czy aż tak zręczny by zająć tak wysokie stanowisko? Mistrz Nekromancji obstawiał już ostatnią kartę jaka mu została. Grać na Matronę ze wszystkich sił i wyczekiwać nagrody. Poczynił już wiele w tym kierunku, przekazywał jej unikatową wiedzę. O Gildii i agentach w Maskach, Robalach, Keelsornie... Teraz gdy jego katedra upadała, tylko pomoc Matrony i jej względy mogły pomóc odbudować pozycję. Miał jej jeszcze wiele do zaoferowania....

Akormyr nawet się ucieszył gdy dołączył do grona straceńców. Tfuu "grupy zwiadowczej". Jeśli przyjdzie mu zginąć to w walce, jeśli przeżyje jego notowanie zyskają. Musiał jednak wydać dyspozycje, jak i przygotować się osobiście. W pierwszej kolejności poprosił Mistrza Wywołań by ich katedry trzymały się blisko siebie. Wspierały się w bitwie która nadejdzie i... unikały niepotrzebnych strat. Żadnego bohaterstwa, nadgorliwości... Obie katedry wycierpiały już swoje. Trielva niewątpliwie będzie chciała się wykazać, istniało ryzyko, że przeszarżuje. Nie może pociągnąć ich na dno.... Oczywiście nie chodziło tu by być pierwszym do ucieczki, jednak należało oszczędzać siły. Mieli jeszcze trochę nieumarłych, mięsa armatniego które oddzieli ich od strat. Mieli też swój mały atut Spira i jego wampiry, ich regeneracja i brak możliwości zabicia w walce czynił ich dobrą ostatnią osłoną. Takie też zadanie przydzielił swojemu ochroniarzowi. Chronić wraz z jego potomkami i pomiotami uczniów katedry...Wydał mu też drugą dyspozycje, gdyby mieli szansę przemienić kogoś godnego uwagi mieli to zrobić. Naturalnie tylko jeśli osobnik byłby umierający i bez szansy na pomoc. Nie chciał nikogo prowokować, więc wyłączył z tego grona kapłanki.... Chyba że same wyraziłyby zgodę. Miasto i Dom będą potrzebowały każdych sił, szkoda tracić zasoby.... Musieli jednak postawić na jakość. Nadmierna liczba wampirów wywoła oburzenie, jakaś ich liczba i tak została lub zostanie zniszczona... Mógł podciągnąć natomiast ich siłę i jakość. Nie wywołają buntu byli zbyt słabi by zagrozić miastu, a być może w nowej pobitewnej rzeczywistości uda się umieścić ich w strukturze katedry choćby z minimalnymi przywilejami? Gdybania... i marzenia....

Uczniom zlecił zachowanie powściągliwości. Trzymanie się razem, ostrożność w czasie bitwy. Kazał uważać na wszelki wypadek na inne katedry. Kto wie co komu strzeli do głowy w bitwie lub tuż po niej? Zostawił im również dwa osobiste golemy, te z poszerzoną mocą. Miały chronić najcenniejszych uczniów. Pułkownik Gal’hade poprosił natomiast by o ile to możliwe, zleciła swojemu zastępcy strzeżenie pleców Katedry.... Oczywiście Akormyr nie liczył, że ktoś ich będzie niańczył i chronił za wszelką cenę... Jednak bitwy miewają zwroty i może być moment gdy regiment piechoty pułkownik będzie stał przed wyborem... Kogo wspomóc której Katedrze iść na odsiecz... Chciał by wybrali dobrze, każda pomoc może być ważna. Inyda miała zostać na miejscu, być jednym z zabezpieczeń Domu w sprawie Mythala. Mieć na niego oko... To wersja oficjalnie, nieoficjalnie miała się schować i czekać na wieści. Akormyr poprosił ją by jednak z pomocą demonów, nieumarłych sług czy jakiegoś przejawu kreatywności zbadała miasto i tunele. Kto wie może znajdą coś ciekawego? W końcu od czego ma się moc i sługi. Miała się jednak nie narażać. Sam Mistrz Nekromancji, napisał samodzielnie jeden zwój. Ponadto dobrał sobie mocnych mikstur leczenia, eliksirów i magii zapisanej na zwojach. Musiał mieć jak najwięcej atutów w ręku... Wiedział, że to i tak rozpaczliwie niewiele...

Nie czuł się gotowy do wymarszu, jednak bardziej zmobilizowany i przygotowany już nie będzie. Teraz albo nigdy... Był ciekawy jedynie z której tym razem strony przyjdzie cios w jego katedrę.
 
Icarius jest offline  
Stary 29-01-2014, 13:09   #239
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Za Verdaeth. Żywą stal. Legendę, która nie przeminie. Wizjonerkę. Najsilniejszą drowkę jaką nosiło Elherei-Cinlu.

Han'kah uniosła kubek w geście toastu posłanego w przestrzeń, przełknęła łyk samogonu i chuchnęła w rękaw. W gardle paliło żywym ogniem rozganiając na chwilę przejmujący chłód, który zadomowił się gdzieś w środku.

Umarła Matka Opiekunka, niech żyje Matka Opiekunka. Tyle, że łatwo nie dało się teraz takowej wyłonić. Ale Han'kah opowiedziała się już po jednej z dwóch możliwych stron, temat był w zasadzie wyczerpany. Na razie Tormtor, jak i cała populacja mieli poważniejsze dylematy niż podział władzy. Egzystencja całej ich rasy, a może Podmroku w ogóle, stała pod znakiem zapytania.

Lesen miał rację. Powinna rozmyślać jedynie nad misją. Tyle, że brakowało jej oparcia w faktach a myśli jak zwykle kotłowały się pod sklepieniem czaszki niby plaga nakręconych nietoperzy. Planów cholernego Elherei-Cinlu nikt nie zabierał na wyprawę przeciwko ilithidom. Na szczęście Ruda była kopalnią wiedzy o topografii miasta, zarówno tej jawnej jego części, jak i zapomnianych zakurzonych tuneli wijących się pod jego powierzchnią. Uszczknęła szczyptę wiedzy odnośnie wykrywania umysłów i stawiania tarcz przeciw psionicznym zaklęciom. Magicznych ochronnych przedmiotów było tyle co szczur napłakał. I ich wartość rynkowa rosła na potęgę.

Poza rozpoznaniem Han'kah chciała załatwić jeszcze dwie sprawy. Jedną był Quildar i jego zrzuciła na barki Lesena Vae. Drugą pomoc, którą obiecała Nihrizzowi. Śmierć Verdaeth mocno szarpnęła Naczelnym Magiem Tormtor. Zazwyczaj zwykł alkohol „smakować” ale tym razem zdrowo się sponiewierał. Kilka opróżnionych butelek i ta smętna nuta w glosie nie pozostawiała złudzeń, ale i Han'kah wiedziała jak się rzeczy mają. Najgorsze, że jedna część drowki ubolewała nad stratą wiekopomnego przywódcy, druga zaś cieszyła się i zacierała ręce. Nihrizza łączyła z Verdaeth cała sieć lepkich i zawiłych zależności ale teraz one wszystkie uleciały jak wypuszczona z płuc chmura dymu. Wreszcie nitki, które trzymały go jak marionetkę zostały przecięte. I można było nawlec na niego inne. Albo raczej go nimi omotać, przykryć szczelnym kokonem, całkowicie odgrodzić. Verdaeth rozumiała potrzebę tworzenia złotych klatek. Inaczej się nie da. Nie w świecie w jakim przyszło im trwać.

Verdaeth... Jedyna osoba, która budziła w Han'kah mieszankę respektu, oddania, strachu i podziwu. A teraz... była sama. Jak osierocone dziecko. Jak wściekły pies spuszczony ze smyczy. Zawsze tam, z tyłu głowy odzywał się głos, że musi być grzeczną, posłuchaną pułkownik bo Verdaeth nabije ją na rożen, opiecze i ogryzie do kości. A teraz? Kto będzie trzymał ją w ryzach? Sabalice? Owszem, słuchała się jej ale na zasadzie dobrej woli. Naczelna Generał jeszcze nie zapracowała sobie na renomę swojej matki. A Han'kah miała ciągoty do niesubordynacji. Potrzebowała nad sobą kogoś silniejszego. Bata i marchewki. A może... nie potrzebowała? Może już czas rozpostrzeć skrzydła? Albo... wręcz przeciwnie. Może nie ma już dla kogo się starać? Han'kah czuła się odrobinę zagubiona w nowym położeniu. Wyłączona z łańcuszka dominacji. Panów i sług. Dziwacznie... wolna?

Tylko myśli o zbliżającej się misji i wojnie z ilithidami usypiały jej wrodzoną potrzebę kontestacji i oporu na zasadzie prymitywnego „bo tak”. Ale później... Czy pozwoli nowej matronie rozporządzać sobą jak bezmyślną pszczółką robotnicą? Nie dostrzegała innych realnych kandydatów poza córkami Verdaeth. Czy sprostają oczekiwaniom czy znikną w gigantycznym cieniu Ukrytej Smoczycy?

Wlała w siebie jeszcze jeden kubek samogonu i odchyliła się na krześle luzując sznurowania spodni. Szlag... Niedługo będzie połowa drogi dla bękarta. Brzuch pod sztywną zbroją był jeszcze zupełnie niewidoczny ale w codziennym odzieniu już ewidentnie zarysowany, jakby przesadziła z sutą kolacją, ot tyle.

Drowy to zmyślny lud. Jeden z opuszczonych budynków spontanicznie zaadaptowano na melinę. Niby spod ziemi wyrósł bard z lutnią i zaczął śpiewać wprost do pułkownik jakby sobie ją upatrzył pośród tłumnej dość sali. Na początku drażnił ją jak natrętny owad ale gdy wsłuchała się w przyśpiewkę zrozumiała czemu wkoło niej pajacuje. Ryknęła jedynie perlistym śmiechem.

Już u bukmachrów stawiano zakłady,
Już szły spekulacje, tyrady i zwady,
Kto kogo ubije, kto wyzionie ducha,
A kogo oszczędzi w tym starciu kostucha?
Lesen to emblemat szermierczej jakości,
Han'kah za to słynie z swej zapalczywości.
Emocje zgęstniały od tego balastu,
Przedni pojedynek się szykował miastu!
A tu nagle dziwy, sprawy odwołanie!
Poniósł się wszem niesmak i rozczarowanie.
I pcha się na usta samo zapytanie,
Kto jest tedy winny za to zaniechanie?
No i wyszły wieści, że Lesen nieboga,
Spać nie mógł po nocach, że lęki i trwoga,
Zlewały go potem i wprawiały w drżenie,
Był, jak by rzec gładko, zesrany szalenie.
Tak tchórzostwo wyszło z pana kapitana,
Który począł błagać padłszy na kolana,
Jęczeć i zawodzić, i łzy w oku zbierać,
Krzycząc w desperacji że nie chce umierać!
Mówią, że pułkownik śmiechem się zaniosła,
Doszła do szermierza, dumna i wyniosła,
zzuła rękawicę z gładkiej czarnej dłoni,
sięgając do spodni, do mężczyzny broni.
Lecz temu zadaniu też drow nie podołał,
Tylko jęk cichutki z gardła wydać zdołał,
A jego szabelka, oj nikt nie zazdrości,
Ani nawet drgnęła, bez cienia sprawności.
Zwieszona marazmem i skurczona z deczka
Jako ptaszek wpełzła między dwa jajeczka.
Han'kah na to rzecze: „Samców dwa rodzaje,
„użyteczni” oraz „ci, którym nie staje”.
Lesena wstyd spłonił, dygnął nawet godnie,
Lecz nim wyszedł stamtąd, jeszcze puścił w spodnie.
Lata sławy padły w jednym oka mgnieniu,
Może czas znów myśleć o nowym imieniu?
Bo w ranking sromoty na przodku samiutkim,
wdepnął Lesen Vae, zwany też „Mięciutkim”.


Kiedy wychodziła odprowadzały ją ciekawskie spojrzenia. Wyglądało na to, że najęty przez Sereskę grajek przyczynił się rykoszetem do wzrostu popularności pani pułkownik. Przez chwilę pławiła się w myśli jak cały ten skandalik musiał wpłynąć na Lesena. Drow miał w sobie sporo dumy, choć ta ciągle mieszała się z potrzebą poddaństwa i upodlenia. Nie była nawet pewna czy słysząc te zgrabne skoczne rymy kapitan zacznie się śmiać, trząść, rozdrapywać do krwi tą swoją śliczną buźkę czy może wciśnie sobie łapę w gacie i zrobi dobrze. Lesen był zagadką. I pewnie dlatego jeszcze go nie zabiła. W mieście pełnym nudnych i przewidywalnych osobników kapitan Vae był przyjemną odskocznią. Odłożyła nawet na bok plan zapierdolenia go na śmierć. Rzadko rezygnowała z raz powziętej w tej materii decyzji. To było na tyle unikatowe, że sama miała wewnętrzne pretensje do własnej niekonsekwencji. Poza tym to był cholernie widowiskowy plan. Przeszło jej przez myśl, że pewnie sam Lesen by docenił starania. Niech go szlag... Po co w ogóle o nim myśli? Dlaczego jego zdanie ma znaczenie skoro nie ma? Jest tylko zabawką – tłumaczyła sobie - dla zabicia czasu, wkurwiania Nihrizza, wartym tyle co waga jego truchła rzuconego do kompostownika. Ma umiejętności i jest uroczo pierdolnięty na umyśle. Ale jak jej ostatnio ktoś powiedział, to nie podobieństwa a przeciwieństwa się przyciągają... Splunęła oddalając od siebie banalny temat, wróciła do czekającego ją zadania.

Sabalice kilkakrotnie podkreślała, że to misja prawie samobójcza ale pułkownik podświadomie wywracała tylko oczami zarzucając generał przesadny dramatyzm. Bez przerwy i z własnej woli pchała się w misje, z których miała niby nie wrócić. A wracała.
Powinna się bać. Ale nie potrafiła. Matka próbowała w niej to zaszczepić ale szybko zrozumiała, że jej córka to wybrakowany egzemplarz pod wieloma względami. Każde żywe stworzenie – mawiała – jest uposażone w wewnętrzny licznik natężenia własnych leków. Ale nie ty. Przez to nie potrafisz oszacować realnego zagrożenia, wycofać się kiedy należy, zwyczajnie odpuścić. Strach pomaga nam utrzymać się przy życiu, racjonalizuje nasze wybory. A tam gdzie kończy się strach zaczyna się nieostrożność i brawura. Strach to zdrowy odruch, a jego brak czyni z ciebie kalekę.

Na wspomnienie Moliary szpony palców wbiły się w cynowy kubek. Ciekawiło ją czy matka padła ofiarą szalejącej w mieście wojny? Oby. Ale znając kurewski łut szczęścia Lolth ją ocaliła w swoim dalekim od logiki pajęczym majestacie. Starej kurwie pewnie włos z głowy nie spadł, znów nikt niczego jej nie ułatwi. Będzie musiała sama się brudzić. Jak zawsze. Zacisnąć palce na onyksowej szyjce i czekać aż zgasną paciorki oczu. Jak z Neerice...
Bogowie, jak za nią tęskniła. Za rywalizacją. Ciągłą czujnością. Podejrzliwością. Za spekulacjami która z nich jest którą. Za obłędem jaki na nią sprowadzała. Targające nimi emocje. Ciągle śniła jej pełne zawodu spojrzenie i potoki krwi cieknące z rozoranej tchawicy. Jej najpiękniejszy sen. Jej najgorszy koszmar.
Ostatnie dni upłynęły na rozmyślaniach. Han'kah Tormtor nigdy nie była przesadnie towarzyska ale teraz pustelnicy Xaniquos mogliby być z niej dumni. Mało z kim gadała ogarnięta jakimś pieprzonym marazmem. No, chociaż w swej samotni nie była tak naprawdę sama. Z Nihrizzem było jak zwykle, choć może mniej się kłócili. Oboje czuli na karkach chłodny oddech zmian.

Dowództwo nad regimentem, a w zasadzie półtora regimentu powierzyła Goice. Kurwisyna czasem faworyzowała bo i jego dzika nieugięta natura przypominała jej własną, ale Goica bardziej nadawał się tam, gdzie roztropność i rozwaga przeważały nad brutalną siłą i zajadłością. Na pewno się sprawdzi.

W punkcie zbornym pojawiła się pierwsza.
W zasadzie zaskoczył ją odzew kompanów od „oka”. Tylko Valyrin się nie zadeklarowała co dziwiło ją akurat najmniej. Dwa razy... Dwa razy sypnęła jej piachem w oczy. Ale nie miała teraz na to czasu... Kto wie, może nie jest to warte jej czasu w ogóle.
Udało się zebrać wymaganą czwórkę. Jeśli mordownia Maleficka nie obróciła się w kupę gruzu wykorzystają potencjał artefaktu i kupią im,drowom, trochę informacji.
Drowom.
Jak dziwnie było myśleć o sobie w kategorii zespolonej pod chorągwią jednego celu zgodnej jednomyślnej i współdziałającej populacji. Nie jednostki. Nie Domy. Ale Drowy. My, drowy. Razem. Bez podziałów. Kurwa, boki zrywać...

Oko... Oko mogło być szansą. Jak i porwanie Keelesorona. Jeśli oni jako jedyni mają mgliste pojęcie co w ogóle się dzieje to pieprzony nekromanta ma znacznie większy obraz całości. I będzie musiał się nim podzielić za wszelką cenę.
Tuż przed wyruszeniem pojawił się żołnierz w oznaczeniach Eilservs. Han'kah odebrała od niego pergamin z wiadomością. Lakoniczną zważając, że rzuciła jedynie okiem i od razu oddała go dostarczycielowi jakby parzył w palce.
- W drogę.
 
liliel jest offline  
Stary 29-01-2014, 20:41   #240
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Haelonia


Valyrin miała na sobie złotą suknię i spojrzenia mijanych drowów. Nic dziwnego, kreacja dawała wiele do myślenia. Asymetrycznie drapowany na kształtnym ciele czarodziejki materiał zasłaniał owijając się wokół talii prawą nogę i prawą pierś, snując się za drowką niczym podmuch złotego wiatru. Spod wierzchniej warstwy wystawała lśniąca koronka, haftowana w ćmy, która natomiast kryła całą lewą stronę ciała czarodziejki. Suknia była lekka jak smoczy oddech i zaopatrzona w kaptur z woalem, który nie zostawiał jednak wątpliwości kto się za nim kryje. Całości dopełniała złota biżuteria - czarodziejka nie lubiła niczego robić na pół gwizdka. Uważnych obserwatorów mógł zastanowić kształt naszyjnika, który wybrała. Obręcz była cienka, ale ulana z litego metalu. Jedyną aberracją od idealnie owalnego kształtu było znajdujące się z przodu mocowanie, od którego odchodził długi złoty łańcuch. Zwisał on między piersiami drowki, oplatał jej talię i pobrzękiwał cicho, gdy znajdujący się na jego końcu grawerowany bolec, przypominający nieco uchwyt, obijał się przy każdym kroku czarodziejki o jej uda. Wszystko to sprawiało wrażenie bardzo drogiej obroży.
Valyrin kroczyła przez obóz w towarzystwie swej służki i dwóch strażników Despana. Uśmiechała się z pobłażaniem, obserwując zafascynowanych przechodniów i pozdrawiała znajome twarze ze znaną sobie niewymuszoną gracją.
W końcu tajemnica jej spaceru rozwiązała się, gdy czarodziejka stanęła przed drzwiami namiotu Haelonii, dowódczyni sił zbrojnych Domu Despana.
-Widzę, że dobrze się przygotowałaś do negocjacji moja droga.- rzekła na powitanie Haelonia wędrując spojrzeniem po kreacji Valyrin. Jej strój był mgiełką przez które jej wysportowane ciało przenikało od czasu do czasu… oczywiście metaforycznie. Strój Haelonii, stanowiły półprzeźroczyste tkaniny pospinane sprytnie hafkami ukształtowanymi na kształt złotych pająków. Prawdziwa alegoria prezentu w opakowaniu.
Valyrin oblizała się nienaturalnie długim językiem i wciągnęła głeboko powietrze, chłonąc woń wojowniczki. Niebezpieczny błysk pojawił się w oczach czarodziejki.
- Och, ten stary łach? - wymruczała z krzywym uśmieszkiem na ustach - Wyszłam jak stałam, nawet nie miałam czasu się przebrać.
-A ja się tak starałam…- odparła z udawanym wyrzutem Haelonia i uśmiechnęła się nieco lubieżnie dodając żartobliwie.- A powinnam się wzorować na tobie i czekać nago.
Wskazała wygodne zgrupowanie poduszek naprzeciw siebie dłonią dodając.- Prowadziłyśmy już taką rozmowę prawda? Wspomniałam, że kuszą mnie… delikatnie i niewinne istoty, ty nie jesteś niewinna, ale na pewno delikatna.
- Cóż - Valyrin podciągnęła skraj sukni do góry, siadając wśród miękkich poduszek - Mogłabym odegrać dziewicę rzuconą na pożarcie pająkom, ale obie wiemy, że byłaby to tylko gra. Choć - zachichotała - Mogłaby być bardzo przyjemna, to zdecydowałam, że szczerość będzie w naszym związku zdecydowanie milszą perwersją.
-No to od niej zacznijmy. Uważam, że nie za bardzo nadajesz się na Naczelną Czarodziejkę. Nie zrozum mnie źle, doceniam twój intelekt i potęgę, ale twoja chaotyczna natura i skłonności do działania pod wpływem kaprysów są… kłopotliwe dla Domu i dla mnie. Oficjalnie nie widzę jednak powodu, byś nie miała sprawować nadal swej funkcji. Potrzebny jest też jednak administrator, który zajął by się tymi sprawami magów do których ty nie masz głowy.- korzystając z przewagi wysokości, Haelonia przesunęła bosą stopą po nodze Valyrin wędując od kolana po jej łydce i próbując sięgnąć pod tkaninę jej sukni.
Czarodziejka słuchała z uwagą psa, przechylając głowę to na lewo, to na prawo.
- Administrator? - myśl dziwnie ją ucieszyła - To pyszny koncept. Pozwól, że zaproponuję podkupienie kogoś z zewnątrz. Potrzebujemy nowej krwi, a teraz - zaśmiała się - Rynek jest otwarty.
-Wolałabym… abyś wybrała kogoś z podległych ci magów na swego administratora.- mruknęła Haelonia wyraźnie zerkając w dół, na swą nogę podążając po udzie Valyrin w kierunku jej podbrzusza.- Na pewno zdołasz swymi atutami skłonić jakąś podległą ci drowkę lub drowa do lojalności, prawda?
Valyrin zaśmiała się ponownie, tym razem trochę gorzko.
- Lojalności, moja droga? - westchnęła. Haelonia była ciekawą drowką . Miała interesujące poglądy na rzeczywistość, ale jeżeli chciała lojalności, to kimże była Valyrin by pozbawiać ją złudzeń? - Może nawet i do lojalności.
-Seks jest bronią, jak każda inna… odpowiednio użyta, może zapewnić lojalność. Żądza do jednej osoby, jest wszak takim samym uzależnieniem, jak do ziół sprzedawanych w enklawie, prawda?- spytała drowka sięgając głębiej i prowokująco wodząc palcami stopy po łonie drowki.- Żądza może spętać myśli, niczym łańcuchy.
W kącikach oczu Valyrin pojawiły się zmarszczki, świadczące o rozbawieniu, które wywołały u niej słowa pani generał. Rozchyliła odrobinę nogi i oparła się na poduszkach.
- Wiem - wsparła skroń na dłoni i wpatrywała się w oczy drowki. Zastanawiała się, czy jej nowa przywódczyni naprawdę wierzy w to co mówi i, czy naprawdę jest tak naiwna.
Haelonia również przyglądała się twarzy Valyrin próbując wyczytać z jej oblicza prawdę. A przynajmniej tak to się wydawało. Stopa delikatnie pieściła łono czarodziejki, a sama Haelonia mówiła.- Zdajesz sobie oczywiście sprawę, że jesteśmy skazane na siebie. Jeśli Filfvae żyje, tylko połączone nasze wysiłki, pozwalą nam ocalić skórę, prawda?
Valyrin błysnęła myśl, że chodzi bardziej o skórę Haelonii, która w nowym status quo odnajdywała się jak pająk w pełnym nocniku, ale nie podzieliła się swymi przypuszczeniami z drowką. Po co psuć tak dobrze zpowiadający się wieczór?
- Mhm - czubek różowego języka zwilżył wargi czarodziejki. Haelonia tak się starała.
W spojrzeniu generał widać było figlarne iskierki, jej piersi unosiły się w szybszym oddechu. Najwyraźniej sytuacja działała i na Haelonię, a niecierpliwie ruchy stopy na podbrzuszu czarodziejki świadczyły o tym, że… jej nowa Matrona wkrótce zapragnie więcej niż tylko miziania po jej podbrzuszu.-Masz jakichś sojuszników w Despana, których warto by było przekupić nowymi… stanowiskami? Obecnie Dom nasz jest w rozsypce. To idealna okazja, by go przebudować, wedle naszych kaprysów.
Haelonia mimowolnie musnęła czubek swej piersi palcami. Widać planowała zaspokoić i inne swe kaprysy.
Valyrin podniosła się ze swej leniwej pozycji i pochyliła ku wojowniczce, rozpinając wystudiowanym gestem jedno z zapięć sukni. Złota szarfa opadła z jej ramienia, odsłaniając więcej delikatnej, niemal przezroczystej koronki, pod którą wyraźnie odznaczały się kształtne sutki. Valyn przechyliła głowę na bok, tak by jej jasne włosy opadały na jedną stronę srebrzystą kaskadą. Na czworaka przysunęła się bliżej wojowniczki, obserwując ją, spod opuszczonych rzęs niczym drapieżna kotka.
- Rhylda, Kalantel, Bal’lsir - wymieniła ponętnym szeptem.
-Mmmmm… zgoda… Te dwie to kapłanki Filfvae… ale… może je przekonamy. Przydadzą się nowe szychy w świątyni. Choć Opiekunką pewnie Xull’rae, więc może dyplomatki? Na pewno potrafią negocjować, co?- uśmiechnęła się figlarnie Haelonia i dodała.- Bal’lsir… Hmmm… chcesz go wyswatać ze mną?
Cichy, subtelny śmiech wydostał się z gardła czarodziejki.
- Może nie jest ani delikatny, ani niewinny, ale jest bardzo - podesunęła się na tyle blisko, by niemal uwięzić wojowniczkę pomiędzy swymi ramionami - Bardzo dobry.
-Drathir…-wymruczała drowka jedną dłonią zsuwając koronkę z piersi Valyrin i zaczepnie chwytając za ów pączek rozkoszy zdobiący jej szczyt. Drugą dłonią wędrowała po ogniwach łańcucha w dół.- On będzie twoim zastępcą. Myślę, że ci się spodoba… ale poza lóżkiem, miej go ty na łańcuchu. Lubi się lenić.
- Leniwy administrator i wyuzdana naczelna czarodziejka - Valyrin uśmiechnęła się szeroko, pokazując rząd białych zębów, spomiędzy których wysunął się długi, wężowy język i sięgnął ucha Haelonii - Idealnie - wysyczała.
-To prawda…- zachichotała Haelonia pieszcząc dłonią nagą pierś czarodziejki i poddając się pieszczocie jej języka. Wymruczała cicho.- Przy tobie to ja czuję się dziewicą… co prawda podekstytowaną, ale jednak. Może przywołam cię do porządku…- pieszczota języka wywołała jedna kolejny cichy pomruk z ust Haelonii.- Ale to później.
Valyrin uśmiechnęła się, składając pocałunek na szyi wojowniczki. Powoli schodziła z pocałunkami niżej, sprytnie rozpinając kolejne pajęcze broszki, trzymające suknię drowki w całości.
- A może powinnam cię posiąść, jak Shehirae? - wymruczała w delikatny dołeczek między obojczykami - A może ty chciałabyś posiąść mnie?
Dłoń czarodziejki znalazła ukryty między udami wojowniczki skarb. Jej zwinne palce z wyczuciem masowały łono Haelonii.
- Chciałabyś poczuć, co czują mężczyźni? Dla ciebie mogłabym nawet stać się na ten wieczór dziewicą.
-Lubię… władzę… i dziewice…- wymruczała Haelonia czując palce Valyrin w miejscu na swym ciele już rozpalonym tą sytuacją- Tak… wolę jednak brać cię w posiadanie, niż być braną.
Szarpnęła za łańcuch przyciągając twarz Valyrin ku swym coraz bardziej obnażonym piersiom.- A i ty chyba wolisz być zdominowana, prawda Valyrin?
- Prawda, moja Pani - przyznała czarodziejka chwytając jedną miękką półkulę w dłoń, a drugą więżąc między soczystymi wargami. Korzystając z lekkiego rozproszenia, wzdychającej wojowniczki przywołała magię zarówno do swego, jak i do jej ciała. Pomiędzy udami Haelonii powoli urósł oręż godzien najwspanialszego kochanka i od razu został pochwycony w niecierpliwą dłoń.
- Och - pisnęła czarodziejka, tracąc na chwilę oddech i płonąc niewinnym rumieńcem. Zmiany w jej własnym ciele były zdecydowanie mniej spektakularne, ale równie mocno działały na wyobraźnię - Moja Pani.
-Taki ton… nie pasuje… do ciebie… ale… bardzo… mi się podoba.- szepnęła Haelonia czując pieszczoty na swym nowym nabytku cielesnym. Jedną ręką trzymała łańcuch, czyniąc z Valyrin swoją własność i przytrzymując jej oblicze przy swych dwóch wzgórzach rozkoszy prezentowanych dumnie. Druga ręka sięgała między uda, badając delikatne i dziewicze obszary ciała czarodziejki, delikatnie acz władczo… jakby Valyrin rzeczywiście była jej własnością.
Czarodziejka wzdychała zadowolona z entuzjazmem pieszcząc piersi swej władczyni. Chłodny łańcuch prześlizgiwał się po jej rozgrzanej skórze. Czuła jak krew uderza jej do głowy. Zupełnie jak dawno, dawno temu za tym pierwszym razem, który planowała teraz powtórzyć.
-Powinnyśmy… zmienić… pozycję… prawda?- Haelonia z trudem panowała nad rosnącym pożądaniem, które dosłowny jego objaw Valyrin czuła pod palcami. Jak każda drowka, generał miała swoje podejście do figlowania. Odmienne od Wilczycy, ale dość obiecujące na przyszłość.
Czarodziejka uśmiechnęła się, podniecona i niecierpliwa.
- Jak… jak sobie życzysz - szepnęła i wycofała się, kładąc na plecy, niczym pyszny kąsek na półmisku.
Haelonia zrzuciła z siebie resztki tkanin, które ukrywały przed oczami Czarodziejki jej zgrabne i dość młode ciało. Generał niewątpliwie była młodsza od Valyrin, a jej krągłości dość apetyczne mimo umięśnionej sylwetki, jak na wojowniczkę.
Jedna dłoń Haelonii trzymała za łańcuch połączony z naszyjnikiem, druga dłoń władczo rozsuwała uda i odsłaniała kącik rozkoszy leżącej czarodziejki. Bowiem dodatek jaki Valyrin sprawiła swej Pani, nie mógł się doczekać podboju jej ciała prężąc sztywno… niczym pal rozkoszy.
Widząc go w całej okazałości, czarodziejka poczuła pewien niepokój i po raz pierwszy żałowała, że jak zwykle zaszalała z rozmiarem. Zagryzła wargę między perłowymi ząbkami i jęknęła, jednocześnie odrobinę przestraszona i podniecona.
-Nie martw się… Będę delikatna… chyba.- wymruczała zmysłowo Haelonia, muskając policzek Valyrin dłonią oplecioną łańcuchem, którego ognika pobrzękiwały cicho. Po czym powoli zdobyła dziewiczy zakątek Valyrin. Czarodziejka jęknęła mimowolnie czując duży napór w swym ciele i drżenie samej Haelonii. Oczy generał błyszczały żądzą, zęby zaciskały się drapieżnie. Wygląda na to że hamowała swą chęć bardziej gwałtownego podboju… i że nie zdoła się powstrzymywać zbyt długo. To był jej pierwszy raz i zapewne będzie chciała nasycić się nim w pełni. Nawet kosztem bólu swej kochanki.
Słodkiego bólu, który rozlewał się po ciele czarodziejki pulsującą falą. Valyrin oddychała ciężko i cicho pojękiwała. Jej ciało drżało, pod wpływem ataku i wspomnień, które on budził. W oczach drowki pojawiły się łzy, ale nie przestawała się uśmiechać.
- Tak - szeptała, zachęcając Haelonię - Tak.
Szarpnięcie łańcucha zmusiło Valyrin do uniesienia się w górę. Haelonia coraz bardziej rozpalona już przywykła do wykorzystywania nowego narzędzia rozkoszy. I ruchy jej bioder władcze i zdecydowane przekładały się na mocne i nieco bolesne szturmy, zakończone dziewiczą krwią znaczącą tkaniny, na których leżała Valyrin… a po chwili siedziała. Za pomocą łańcucha Haelonia zmusiła Valyrin do zmiany pozycji i przybliżenia jej ust do swoich. Całowała namiętnie czarodziejkę ocierając się swymi piersiami o jej obnażony biust, zdobywając jej kwiat rozkoszy męskim dodatkiem… i trzymając na łańcuchu jak niewolnicę. Cała sytuacja była rozkosznie i perwersyjnie podniecająca.
Ból mieszał się z rozkoszą, a łzy z coraz głośniejszymi jękami. Valyrin objęła Haelonię, wbijając paznokcie w plecy wojowniczki. Łańcuch dzwonił do taktu kołyszących się ciał. Czarodziejka zdecydowanie wolała ten pierwszy raz od poprzedniego.
Ich ciała ocierały się o siebie wszak intensywnie, a i kochanka przy tym pierwszym razem była bardziej dominująca od tamtego samca, który zabrał dziewictwo młodziutkiej Valyrin przed wielu wielu laty. Z każdym ruchem bioder, zarówno ból i jak rozkosz wzrastały, a pieszczoty Haelonii stawały się intensywniejsze. Valyrin poczuła paznkokcie kochanki znaczące jej plecy i schodzące do pośladków, czuła usta i czasem zęby Haleonii na swej szyi… jak i prężący się biust ocierający o jej własny.
-To… cudowne…- wyszeptała cicho Haelonia tak bliska pierwszej w swym życiu męskiej erupcji.
Valyrin dobrze wiedziała, że od tego rodzaju przyjemności łatwo było się uzależnić. Zastanawiała się, czy wcześniejsze słowa generał nie okażą się prorocze. Ironia doprowadziła ją do śmiechu, przerwanego rozdzierającym jękiem.
- Tak - krzyknęła, czując zbliżające się spełnienie - Więcej.
Haelonia przyspieszyła, tym razem już wcale się nie hamując. Ból promieniował z podbrzusza Valyrin, traktowanej bardziej brutalnie przez swą kochankę. Teraz… naprawdę była niewolnicą i zabawką swej Pani. Bowiem Haelonia nie dbając o jej odczucia rozładowywała napięcie rozkoszując się ciałem Valyrin i nie pozwalając jej uciec od swego oręża. Łańcuch… przytrzymywał Valyrin blisko, sprawiając że ocierała się o kochankę i nie mogła uciec ani od bólu, ani od rozkoszy jakie odczuwała. Ale czy chciała uciec?
Wręcz przeciwnie. Odpowiadała z równą pasją każdemu ruchowi Haelonii. Rozkoszowała się uczuciem poddania i cierpiała w swej rozkoszy. Ciepło ich ciał przedzielonych chłodnym łańcuchem, gwałtowna natura generał i wyjątkowość tego spotkania dodawały pikanterii ich połączeniu. Valyrin nie hamowała się, drapała, jęczała i domagała się coraz bardziej bezwzględnego traktowania. W końcu poczuła, jak w jej ciele wzbiera fala spełnienia.
To było dzikie, to było intensywne… i pełne szaleństwa. Czuła jak rozkosz osiąga falę wraz z uczuciem wypełnienia docierającym z podbrzusza. Jej władczyni, również dotarła na szczyt rozkoszy, dysząc głośno i patrząc na oblicze kochanki rozpalonym spojrzeniem. Haelonia uśmiechnęła się oblizując wargi i pytając.- Ten łańcuszek to specjalnie dla mnie, czy też… samcom również pozwalasz na tak wiele?
Valyrin uśmiechnęła się, oblizując wyschnięte od głośnych okrzyków wargi.
- Ten... łańcuszek jest specjalnym… mmm… prezentem - wymruczała - Coś tak mi się wydawało, że go docenisz.
-Doceniam… szczególnie to co jest na jego końcu.- wymruczała Haelonia językiem muskając obręcz oplatającą szyję Valyrin.- To coś… samczego… jest strasznie irytującym dodatkiem. Ciągle domaga się uwagi… umiesz to zaspokoić?
Valyrin uśmiechnęła się szeroko.
- Och tak - zapewniła - Na wiele sposobów…

Drathir


W przeciwieństwie do magów innych Domów, Despana nie używali chatek. Woleli namioty. Drathir nie był w tym przypadku wyjątkiem. Gdy Valyrin się zbliżała do jego namiotu wyraźnie słyszała odgłosy więcej niż jednej osoby. Oprócz jednego męskiego… dwa kobiece głosy.
Czarodziejka była po miłym spotkaniu z interesującą panią generał. Emanowała rozkoszną aurą zaspokojenia, ale wciąż gotowa była na więcej. Cykl był jeszcze młody, a ona wreszcie mogła nacieszyć się odzyskaną wolnością. Wzięła więc przyjemną kąpiel i spacerowym krokiem przemierzała obozowisko w poszukiwaniu czegoś interesującego.
Wspomniany w rozmowie z wojowniczką Drathir, którego miała uczynić swą prawą ręką zaciekawił ją. Tym bardziej, gdy usłyszała dobiegające z jego namiotu głosy. Pamiętała jego ekscesy z czasów, gdy tego typu zachowania były jej wstrętne, ale jakoś nie mogła dopasować twarzy do imienia. Postanowiła go odwiedzić.
Miała na sobie luźną suknię z barwionego tęczowo pajęczego jedwabiu, przypominającą szlafrok, wiązaną szeroką szarfą w pasie, z szerokimi i długimi rękawami. Widziała kiedyś ten styl na ślicznej niewolnicy o białej cerze, skośnych oczach i czarnych, jak skrzydło nietoperza włosach. Dziewczyna miała do tego sandały na wysokiej koturnie, które Valyrin też skopiowała.
Czarodziejka trzymała w ręku papierowy rożek wypełniony kandyzowanymi owocami, które zwykle sprzedawano podczas widowisk na arenie. Słodkich kąsków nie przestała pogryzać nawet gdy wślizgnęła się bez zapowiedzi do namiotu Drathira. Obserwując milczeniu rozgrywającą się na jej oczach scenę, zaczęła oblizywać palce z cukru.
Niewątpliwie więc zwróciła uwagę, wchodząc do namiotu młodego maga. Całej trójki, bo oprócz młodego maga, były także dwie drowki. Obie drowki, zapewne bliźniaczki, odziane jedynie w pancerną bieliznę. Bo tylko to im pozostało. Reszta ich strojów leżała porozrzucana po całym namiocie, wraz z opróżnionymi butelkami po winie i kartami. Sam gospodarz też nie zachował zbyt wiele w tej hazardowej przyodziewku. Więc należało uznać, że rozgrywka była bardzo wyrównana.
Valyrin zaśmiała się radośnie i pomyślała, że Haelonia chyba nie bardzo zdawała sobie sprawę jakiego jej administratora zaproponowała. Podeszła bliżej, zaglądając graczom w karty i inne interesujące miejsca.
- Cukiereczka? - zaproponowała z błyskiem w oku.
-Eee… hmm...cóż… lubię słodycze… moja Pani.- rzekł Drathir bezczelnie próbując zajrzeć czarodziejce pod szatę, z pozycji w której się znajdował.
- To dobrze, to ci się chwali - odparła Valyrin tajemniczo i wysypała większość kandyzowanych owoców na leżącego mężczyznę, a następnie dosiadła go płynnym ruchem zaczęła częstować się słodkimi kąskami z jego piersi.
-Czemu zawdzięczam sobie ten… zaszczyt?- spytał drow pozwalając się karmić i równie bezczelnie sięgając ku jej udom okrytym suknią, by sięgnąć pod jedwabny materiał i gładzić jedwabistą skórę Valyrin opuszkami palców. Pozostałe dwie drowki, zaczęły dyskretnie zbierać swoje stroje z podłoża, widząc że obecna zabawa już się zakończyła.
Valyrin podniosła wzrok na dziewczęta i zamruczała, zastanawiając się przez chwilę. Oceniwszy obie drowki na całkiem wyględne zatrzymała je gestem.
- A wy gdzie się wybieracie? - zapytała zdziwiona - Chodźcie, chodźcie, poczęstujcie się.
Jej ton sugerował, że nie brała pod uwagę jakichkolwiek protestów.
- Drathnir będzie świętował - uśmiechnęła się drapieżnie.
Drowki zerknęły na siebie nawzajem, po czym zbliżyły się do Valyrin, zdając sobie sprawę, że nie proponowała poczęstowanie się cukierkami.
Klęknęły z obu stron Valyrin, i dłoń jednej z nich sięgnęła ku szarfie czarodziejki. A po jej rozwiązaniu, dłonie drowek wsunęły się pod strój Valyrin i badawczo pieściły jej piersi, ugniatając je i masując… i pozwalając by szata coraz więcej odsłaniała ciała czarodziejki.
Dłonie drowa zaś przeszły z ud na pośladki Valyrin, a on sam pieszcząc je i szczypiąc spytał podejrzliwie.- A co właściwie świętujemy?
- Mmm… - Valyrin westchnęła i przymrużyła oczy, przypominając sobie ducha wypowiedzi Haelonii. Pomagała swej pamięci wodząc dłońmi po prężącym się pod nią ciele - Valyrin jest kłopotliwa, kapryśna i chaotyczna, więc Valyrin potrzebuje zastępcy, administratora, kogoś takiego jak Drathir.
Niełatwo się było jednak jej skupić, bo bliźniaczki były coraz śmielsze w korzystaniu z okazji. Zsunęły szatę z jej ramion odsłaniając piersi i obojczyki, wędrując po biuście, szyi i ramionach czarodziejki ustami i językiem. Czasem nawet prowokacyjnie całowały się na jej oczach. Dłonie ich zaś czuła czarodziejka na swym sprężystym płaskim brzuchu. Podobnie zresztą jak czuła męskie dłonie ściskające jej własne pośladki.
-Skąd ten pomysł, że ja mam być administratorem? I dlaczego ja? Lubię służyć pod tobą Pani, ale też i dotąd podobała mi się moja dotychczasowa służba.- wymruczał Drathir uśmiechając się lubieżnie. Widok był bowiem pobudzający… bardzo pobudzający z jego perspektywy.
Czarodziejka zaśmiała się ponętnie.
- Och - bawiło ją to, że mag zdawał się myśleć, że ma w tej kwestii wybór. Pochyliła się nad mężczyzną i zgarnęła językiem słodką przekąskę, muskając jakby mimochodem jego sutek - Nie bądź taki, będziemy się świetnie bawić.
-Zauważyłem…- mruknął drow spoglądając z poążdaniem na krągłości Valyrin, które to odsłoniły przed nim jego towarzyszki pieszczące ją.
- Nooo - język i usta czarodziejki odnajdowały kolejne słodycze - Chyba że nie chcesz się ze mną bawić…
-Kto by nie chciał.- jęknął drow sięgając ku obszarowi pomiędzy pośladkami drowki i pieszczotą kciuka przyjemnie drażniąc tylne wrota rozkoszy Valyrin, podczas gdy jego dwie przyjaciółki, pieściły językami, barki i szyję Naczelnej Czarodziejki Despana.
Valyrin zaśmiała się w skórę szyi Drathira i ugryzła go delikatnie w ucho. Z kręgosłupa czarodziejki, tuż nad pieszczącymi ją dłońmi maga wysunął się magiczny ogon, dzieląc się po chwili na cztery i oplatając ciała dwóch drowek.
- Mianuję cię więc Administratorem, Drathirze - oświadczyła.
-A moja… gratyfikacja?- zapytał drow mocniej napierając kciukiem na tyłeczek Valyrin.- Chyba z awansem dostaję coś więcej, prawda?
Ciche jęki drowek świadczyły o tym że końcówki ogonków, dotarły do wyznaczonych celów.
Spomiędzy czterech wijących się magicznych organów wysunął się piąty, który wpełzł pod okrywającą drowa narzutę i odnalazłszy jego oręż, owinął się wokół niego wężowym ruchem.
Valyrin uśmiechnęła się i przesunęła niżej, aż nie poczuła prężącej się męskości.
Drow zadrżał i jęknął czując jej pieszczoty na swej dumie, która najwyrażniej chciała się popisać rozmiarem przed swą zdobywczynią. Sama Valyrin wreszcie poczuła swą zdobycz, ale i nie tylko to. Bliźniaczki wijące się w rozkosznych okowach jej ogonów, nadal dłońmi pieściły jej piersi. Ściskając je tym mocniej im gwałtowniej szturmowała ich kobiecości swymi ogonkami.
- Och - Valyrin westchnęła przeciągle, powoli tracąc chłodny ogląd sytuacji. Niewiele brakowało by rzuciła się bez zastanowienia w odmęty rozkoszy. Czarodziejka, przesunęła się jeszcze niżej i wreszcie poczuła oręż Drathira przeszywający jej wnętrze. Pomruk zadowolenia wstrząsnął całym jej ciałem.
Dłonie drowa zacisnęły się na pośladkach czarodziejki, wręcz wbijając paznokcie w skórę Valyrin, niczym ostrogi ponaglające ją do galopu. Drathir niewątpliwie stracił poczucie sytuacji, całkowicie zatracając się w żądzy która nim owładnęła. Jego obecność w czarodziejce, była kolejnym mocnym impulsem rozkoszy, która coraz bardziej pochłaniała Valyrin… centrum lubieżnej rozkoszy trójki drowek i jednego drowa.
Ciało czarodziejki zatraciło się w rytmie tego połączenia. Jej spojrzenie zamgliła rozkosz, a na policzki wypłynął rumieniec pobudzenia. Odnalazł usta swych towarzyszek i każdej ofiarowała pełen pasji pocałunek.
Ciała czwórki kochanków wiły się w pasji i rosnącej rozkoszy. Rozpalone ogonami kochanki, całowały usta czarodziejki z oddaniem, żarliwie wijąc się pod pieszczotami jej ogonków, tak jak i Valyrin czując napór ogonka swego kochanka zbliżała się do szczytu rozkoszy. Ujeżdżając swą zdobycz patrzyła z góry, na oblicze drowa który nie potrafił już wytrzymać zbyt długo. I wkrótce oboje poczuli to cudowne uczucie spełnienia.
Oddychając ciężko Drathir spojrzał wprost w oczy Valyrin pytając.- A skąd ten zaszczyt leżenia pod tobą. Czymże się ostatnio wyróżniłem w twych oczach moja Pani?
- Hmm… Ktoś zasugerował mi twoją kandydaturę - Valyrin nie widziała powodu by kłamać - I szczerze mówiąc, gdy usłyszałam twoje imię zdziwiłam się, że sama wcześniej o tobie nie pomyślałam.
Czarodziejka zaplotła jeden z warkoczyków drowa pomiędzy palcami i bawiła się jego miękkimi włosami.
- Tak… podobasz mi się.
-Czuję się zaszczycony więc…- wymruczał czarodziej chwytając za obnażone piersi Valyrin i pieszcząc je silnymi ruchami dłoni.- Czy zawsze tak omawiasz wszelkie sprawy administracyjne?
Ich rozmowie towarzyszyły jęki zbliżających się do szczytu rozkoszy bliźniaczek, z radością poddających się torturom ogonków Valyrin.
Czarodziejka zaśmiała się, wlewając więcej pobudzającej magii do swej transformacji i powiększając stopniowo końcówki ogonków.
- Od teraz? - zapytała żartobliwie.
Jej słowa zlały się z głośnym krzykiem rozkoszy, obu bliźniaczek. A sam Drathir uśmiechając się wesoło, rzekł żartobliwie.- Myślę, że jeszcze musisz mnie do tej pozycji trochę po… przekonywać? Jakie jeszcze rozrywki lubisz, moja Pani?
Valyrin położyła się na klejącej się od cukru piersi maga i wsparłszy brodę na dłoni obserwowała jego młodzieńczą twarz.
- Zbyt wiele by wymieniać - szepnęła - Zresztą, gdybym ci powiedziała zepsułabym ci całą zabawę z odkrywaniem.
-Skoro już mówimy o odkrywaniu… Pozwolisz, że cię całkiem rozdzieję, by sprawdzić czy nie ma jakichś ukrytych haczyków w tej umowie.- odparł drow uśmiechając się wesoło i bezczelnie. Wiedział jak urodziwy jest, wiedział jak gładki w mowie i korzystał z tego faktu. Jego dwie przyjaciółki dysząc odpoczywały po niedawnych przeżyciach, na ich policzkach widać było rumieńce.
- Ależ proszę - zamruczała Valyrin, nie ruszając się z miejsca - Nie krępuj się.
Zsunął już całkiem z niej szatę która wisiała tylko na jej rękach i odsłonił krągłości Valyrin, po czym chwyciwszy ją za biodra przewrócił na bok, samemu się obracając. Drathir wyswobodził się z jej objęć i pochylił ku jej stopom. Oswodziwszy jedną ze stóp czarodziejki z sandała prowokacyjnie posmakował jej skóry, wędrując od stopy ku łydce. Wzbudzając tym zainteresowanie bliźniaczek, które przyglądały się zarówno działaniom drowa jak i Valyrin w całej swej nagiej okazałości. Jeśli oczywiście nie liczyć drugiego sandałka.
Czarodziejka chichotała i próbowała bezskutecznie, bo i bez specjalnego przekonania wyrwać stopę z łaskoczącego uścisku. Przebierała palcami i wiła się wśród mocno już zmierzwionego posłania.
- Och… to… - nie mogła złapać oddechu.
Tymczasem drow kontynuował tą pieszczotę językiem, drugą dłonią uwalniając drugą stopę kochanki od sandałka, a dwie drowki niczym lwice na czworakach zaczęły obchodzić swą obezwładnioną zdobycz. Chichocząca Valyrin nie była bowiem w stanie używać magii.
- Prze… prze… - nie mogła dokończyć, bo nowa fala rozbawienia ogarnęła jej struny głosowe. Lśniące łezki zebrały się w kącikach jej oczu. Była na łasce swych oprawców.
Jedna z bliźniaczek zaczęła lizać podbrzusze Valyrin pozbawiając czarodziejkę i łaskocząc palcami drugą stopę. I mszcząc się za niedawne zniewolenie mackami. Druga usiadła okrakiem nad twarzą czarodziejki, ocierając się swym mokrym od żądzy łonem o jej twarz i zaciskając dłonie na piersi Valyrin, podczas gdy czarodziej, wodził zmysłowo językiem po łydce kochanki. Naczelna Czarodziejka Despana, została pochwycona i stała się ich zdobyczą.
Valyrin wciąż się śmiała, owiewając ciepłym oddechem kwiat rozkoszy jednej z bliźniaczek i od czasu do czasu zatapiając w nim język. Niewiele więcej mogła zrobić w swych rozkosznych okowach, ale i niewiele więcej było jej potrzeba.
Poczuła wreszcie język w swym kwiatuszku rozkoszy, wijący i muskający jej płatki, nie wiedziała czyj… nie miało to znaczenia. Jej ciało było pieszczone, jej udo znaczone kolejnymi językiem. Jej dwie miękkie piersi, należycie ugniatane… była w centrum rozkoszy… i nie potrzebowała wszak nic więcej.

***


Miał jej towarzyszyć Jaezred i ktoś narzucony przez Haelonię. Valyrin zastanawiała się czy nie powinna wybrac się raczej z misją dyplomatyczną do Ice-Hammer albo zostać w obozie, posyłając do miasta kogoś zaufanego. Szybko jednak zrezygnowała z tych konceptów. Najwięcej zyskać mogła penetrująć Erlehei-Cinlu i docierając do niedobitków swego Domu i pozostałych sprzymierzeńców. Nie, siedzenie w namiocie nie było w jej stylu, mimo że okazało się być całkiem przyjemne, to była gotowa porzucić nudy obozowiska na rzecz krwawych potyczek z Ilithidami.
Może tym razem pójdzie jej lepiej. Musiała, a przynajmniej chciała zmazać z siebie piętno ostatniej porażki w starciu z Neothelidem. Była więc przygotowana. Tym razem zaopatrzona w odpowiednie czary i ze wsparciem ze strony swego ulubionego najemnika. Oboje byli mistrzami w swych dziedzinach, nie sądziła więc, że ma się czym przejmować.
Nie mogła nawet podejrzewać jak bardzo się myli.
Rozmyślania przerwała jej interesująca wizyta.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172