Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-09-2015, 00:40   #181
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona


Quelnatham Tassilar

Lyesath powrócił do Quelnathama wieczorem, jednak Tassilarowi nie było dane tak szybko opuścić murów swego uwięzienia.

Ku irytacji złotych elfów, wypisywanie pozwoleń i zwolnienia z więzienia zajęło stanowczo zbyt dużo czasu, a i większość tego, co wedle straży musiało zostać zrobione jawiło się jako całkowicie bezsensowne mitrężenie czasu. Z tego też powodu, pozbawiony antymagicznego przedmiotu i odzyskawszy swoją księgę zaklęć, na co szczególnie nalegał Lyesath, Quelnatham mogąc nie wierzyć we własne szczęście opuścił twierdzę straży miejskiej.

Noc zdążyła ogarnąć Miasto Wspaniałości, gdy wreszcie Tassilar znalazł się poza miejscem, w którym spędził ostatni dzień… To był dzień? Niby tak krótko, ale sama myśl, że musiałby wrócić do lochu była mało przyjemna… a co dopiero spędzić w nim następne kilka dni! Ocero o tyle miał za swoje, że jakimś cudem wpakował się w to wszystko, a tym samym i swoich towarzyszy. Erilien i Aeron zaś… zasłużyli po trzykroć, chociaż z tego, co wiedział Quelnatham, obaj nie cierpieli zamknięcia w lochu, a jedynie byli pod aresztem w zwykłych pokojach.

Jaki ten świat niesprawiedliwy, nieprawdaż?

Lyesath, jak tylko znaleźli się na zewnątrz, zaczął prowadzić Quelnathama przez centrum miasta, co jakiś czas się zatrzymując, najwyraźniej nie będąc zaznajomionym dobrze z miastem, aby znaleźć odpowiednią drogę, za co przeprosił wieszcza. Na szczęście cała przeprawa odbyła się bezboleśnie dla dwóch Tel'Quessir i po relatywnie niedługim czasie dotarli oni do niewielkiej kamienicy o strzelistym dachu. Risnil westchnął przeciągle, niezadowolony, że będzie musiał kogoś obudzić o porze nocnej, ale nie było wyboru. Zastukał kołatką raz, drugi, aż w wejściu pojawiła się zaspana, doświadczona wiekiem gospodyni z trochę zbyt zadartym nosem. Nie robiła jednak większych problemów, tylko poprowadziła obu mężczyzn schodami na poddasze, gdzie mieściło się niewielkie mieszkanko, niedorównujące zapewne wielkością tym, umieszczonym na niższych piętrach. W środku znajdowały się dwa, bliźniacze łóżka, stara, nieozdobiona skrzynia, mały stolik z dwoma krzesłami i niewielka szafka, zapewne na książki, choć aktualnie stała pusta. Była tam też balia, do której po wodę należało pofatygować się na dół, co było samo w sobie uciążliwe oraz kilka innych udogodnień codziennego życia. I nie było tu tak nieznośnie wilgotno i zatęchle jak w lochach straży miejskiej.

Po zapaleniu pojedynczej świecy, która rozświetliła cały ten "apartament", gospodyni pożegnała się z gośćmi i opuściła pomieszczenie zostawiając świecznik i klucz na stoliku.

- Wybacz, że słabe to zakwaterowanie, ale to na szybko zdołałem znaleźć. Nie chciałem wynajmować pokoju w karczmie, więc udało mi się na ten krótki okres opłacić to skromne mieszkanko.

Po tych słowach usiadł na jednym z krzeseł i poczekał, aż drugie zajmie Quelnatham, po czym kontynuował:

- Nie uwolniłem cię, a sprawa nie została rozwiązana. Tak więc za kilka dni musisz powrócić do straży, co oznacza, że mamy ograniczony czas na badania. Ustanowiono mnie odpowiedzialnym za ciebie, Quelnathamie i za doprowadzenie cię na nowo do aresztu, jako że straż nie skończyła jeszcze swojego dochodzenia. Będę się starał jak najdłużej do odwlekać, ale też mam ograniczone możliwości.

Zamilkł na chwilę wpatrzony w płomień świecy, żeby niespodziewanie, zanim jego rozmówca podejmie własny wątek, zmienić temat:

-Wiem, że musisz być zmęczony, ale pokażę ci coś przed udaniem się na spoczynek.

Wstał z krzesła i podszedł do jednego z łóżek. Schylił się, żeby wysunąć spod niego niewielkich rozmiarów zawiniątko, które siadając ponownie na krześle ułożył przed Quelnathamem. Odwinął szary materiał, a wieszcz zauważył najprostszy w świecie sztylet. Lyesath wykonał kilka prostych gestów i wypowiedział krótkie słowa splatając zaklęcie, aby po chwili oczom Quelnathama ukazała się kompletnie inna broń.


Był to sztylet z kryształu o fioletowym odcieniu, którego ostrze samo z siebie wydawało się być niesłychanie ostre. Rękojeść natomiast była całkowicie czarna niczym noc, jakby wykonana z obsydianu.

- To jest właśnie ten przedmiot, o którym ci napomknąłem, a z rozszyfrowaniem którego natury mam problem. To jest to ostrze, którym Ocero wraz z drugim mężczyzną nie tylko zniszczyli symbole swoich bóstw, ale także przecięli sobie nim dłonie.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
TRZY DNI PÓŹNIEJ
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



Erilien en Treves, Ocero

To spotkanie było całkowicie nieoczekiwane.

Cavinuil dopiero po trzech dniach ponownie pojawił się w twierdzy straży miejskiej, o czym Erilien dowiedział się dopiero w momencie, gdy późnym popołudniem został poproszony do niego na rozmowę. Cóż, to zawsze była jakaś odmiana od rutyny dnia, która narzucona została mu przez stróżów prawa okowami aresztu. Oczywiście miał zawsze Aerona do towarzystwa, ale jego brat stał się bardzo niechętnym rozmówcą i można było powiedzieć, że wręcz stronił od en Trevesa. To, co mogło być konkretnie niepokojące, to fakt, że ognistowłosy pół elf noc w noc był nawiedzany przez jakieś senne zmory. Mający pokój obok Erilien usłyszał jeszcze raz, jak Aeron krzyczy, ale kiedy wbiegł do brata okazało się, że ten siedzi potargany i spocony na łóżku i szybko podziękowawszy za troskę kładzie się dalej spać. Reszta nocy była spokojniejsza, ale tylko pozornie, jako że paladyn wyraźnie widział, jak bardzo zmęczony jest Tasmaleth. Wyrażał to jego wygląd, jego ruchy i powolność reakcji zmęczonego umysłu, i nieważne jak bardzo by się starał nie był w stanie tego prostego faktu ukryć.

Nie zaprowadzono dziedzica Treves do gabinetu, w którym trzy dni wcześniej spotkał stryja, a do jednej z sali narad. Na domiar tego Erilien nie spodziewałby się, że Cavinuil zechce rozmawiać także z Aeronem, ale kiedy dotarł ze swoim przewodnikiem do drzwi akurat z drugiej części korytarza wyszedł pół elf krzywiący się tak, jakby właśnie zjadł coś o wiele kwaśniejszego od koszyka cytryn. Poza tym nie wyglądał gorzej, niż wyglądał jeszcze wczoraj, bo wtedy ostatnio Erilien z nim rozmawiał. Oczy miał podkrążone i chociaż nie przypominały podbitych, to było im niedaleko do tego. Powieki trochę się mu przymykały, ale jednocześnie wyglądał na naprawdę poirytowanego, chociaż czy on zazwyczaj tak nie wyglądał? Dostrzegłszy starszego brata burknął jedynie:

- Spotkanko rodzinne, co? Jaka sielanka.

Po tych słowach odwrócił się do drzwi i pchnął je wchodząc do środka. Kiedy Erilien podążywszy za nim wszedł do środka znalazł się w pomieszczeniu z ustawionymi w prostokącie stołami i ścianami zastawionymi szafkami z aktami, jednak nie to przykuło jego uwagę. Nie przykuł jej nawet jego stryj, a towarzysząca mu osoba… Ocero.

Ocero tak naprawdę nie wiedział, co tutaj robi. Kazano mu przyjść mówiąc, że ktoś chce z nim porozmawiać. Na miejscu zastał kolejnego słonecznego elfa o długich, spiętych z tyłu jasnych włosach i tym przenikliwym spojrzeniu złotych oczu ubranego, jak na elfiego szlachcica przystało, w narzuconą na białą koszulę zieloną tunikę wyszywaną złotem oraz jasnobrązowe spodnie przewiązane ciemniejszym pasem. Zanim jednak kapłan zdołał cokolwiek powiedzieć, czy elf zabrać głos, do pomieszczenia wszedł Aeron, a za nim Erilien.

- Erilienie. - odezwał się spokojnie, trochę powolnie nieznany Ocero elf - Przedstawisz nas sobie? Jeszcze nie zdążyłem zamienić słowa z twoim… towarzyszem.




Theodor Greycliff

Theodor trzeciego wieczora został dość brutalnie zbudzony. Siarczysty policzek zapiekł boleśnie na tyle, że nie było wątpliwości, iż ten, który go wymierzył włożył w niego sporo swojej siły. W pierwszym odruchu Moneta rzucił się na swoim posłaniu gotowy do walki, gotowy do ataku, który był wszak najlepszą obroną, gotowy do…

...zakrzyknięcia z bólu i opadnięcia ponownie na posłanie, kiedy wciąż świeże, niezaleczone do końca rany dały o sobie wyraźnie znać.

- Nie ruszaj się, na bogów!

Głos Elerdrina wyrwał Theodora z pierwszego otępienia, jednak nie wyrwał z drugiego spowodowanego nagłym bólem. Na całe szczęście powoli zanikał, wraz z każdą mijającą chwilą, jednak to, co pozostało do zaleczenia z rany boku, w tym momencie wręcz śmiało się w twarz Greyliffowi. Powodowany bólem Theodor odczuwał wściekłość na mieszańca, który był pośrednią przyczyną tego ciężkiego dyskomfortu, ale nie dyskryminował też wielu innych osób, poczynając od Machy i przechodząc przez parszywego, niech żre ziemię, Prawdziwie Widzącego. W bólu bardzo łatwo można było poddać się wściekłości.

I jeszcze ten parszywy sen...

Pamiętał urywki, ale były one tak nieprzyjemne, że jakaś część Theodora, która poczynała dochodzić do głosu, gdy ból zaczął go powoli opuszczać nakazywała być wdzięcznym Elerdrinowi za to przebudzenie, jakiekolwiek by ono nie było.

Jakiekolwiek by ono nie było.

Nie był pewien czy dobrze pamięta i czy powinien się przejmować tym sennym widziadłem. To był przecież tylko wymysł umęczonego umysłu - walką, bólem, uwięzieniem, wreszcie klaustrofobią. Niemniej…


Siedział na starej skrzyni, skrzypiącej w rytm bujania statku. Statku? Jak się tam znalazł? Pod pokładem, wśród marynarzy zgromadzonych wokół niego i jego przeciwnika, który siedział na podobnym "morskim tronie" po drugiej stronie niższego, drewnianego pudła. Na tym prowizorycznym stole leżały karty i monety, ale tylko zwykłe miedziane. Theodor czuł, jak się poci na całym ciele, wpatrzony w karty wzrokiem, który nie rozpoznawał ich znaczenia… bo i prawdziwymi znaczeniami kart nie były. Żadna z kart nie miała wartości czy figury, a jedynie kolor… lecz nie taki, do jakiego mógł być przyzwyczajony.

Trzymał na ręce fioletową kartę, której fiolet przechodził gładko w czerwień, zieloną o jaskrawym odcieniu i błękitną przechodzącą w biały. Patrzył uważnie na wciąż pewnego siebie przeciwnika, do którego koszuli przyszyte były złote monety, a który spoglądał na Greycliffa nijakim spojrzeniem szarych oczu.

Theo wyciągnął drżącą rękę po kartę ze stosika, ostatnią, jaka mu się należała, żeby odkryć, że ta nie posiadała koloru - jej awers był taki sam jak rewers. Nieświadomie przygryzł wargę zatrzymując oddech w momencie, gdy przeciwnik wykładał karty na skrzynię.

Przecież był dobry w tej grze, na pewno był! Grał tak wiele razy, tak wiele partii, zawsze wygrywał! Nie może teraz przegrać, nie może…

...nie kiedy stawką jest jego życie.

- Bo nie chodzi o to, żeby mieć szczęście. - odezwał się przeciwnik ukazując trzymaną złotą kartę - Ale o to, aby inni go nie mieli.



- Przyszli po ciebie. - usłyszał głos ćwierć drowa i poczuł jak ten kładzie mu dłoń na ramieniu.

I jeszcze ten parszywy sen...





 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 05-10-2015 o 02:11.
Zell jest offline  
Stary 02-10-2015, 14:37   #182
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Theodor, bity po twarzy, rzucił się na posłaniu jak patroszona żywcem ryba.
-Na litość boską Elerdrin, przestań, przecież to boli…!
I wtedy się przebudził.
- Przyszli po ciebie. - usłyszał głos ćwierć drowa i poczuł jak ten kładzie mu dłoń na ramieniu.
Moneta odruchowo podniósł się do pozycji półleżącej stopniowo odzyskując przytomność.
-Kto? - wychrypiał - Kto po mnie przyszedł?
- Twoi. - ściszył głos Elerdrin - A przynajmniej tak sądzę. Słyszałem tego rozgadanego strażnika i jeszcze drugiego, że ktoś po ciebie przyszedł i załatwia teraz sprawy. - ćwierć drow spojrzał z pewną troską na Theodora - A ty jak się czujesz? To musiał być niezły koszmar.
Greycliff potarł twarz uśmiechając się krzywo.
-Koszmarny. Śniłem, że wyszedłem za mąż - zerknął w kierunku drzwi - No popatrz jak się pośpieszyli.
- Może cię do czegoś potrzebują? - zamyślił się Elerdrin - Ale mam nadzieję, że o mnie nie zapomną…
Theodor klepnął ćwierćdrowa po ramieniu.
-Jakby co, przypomnę im o tobie.
Nie minęło dużo czasu od przebudzenia, gdy rozległy się kroki zmierzające w stronę celi Theodora i jego znajomego, aby po chwili otworzyły się drzwi, a w nich stanął strażnik oświetlony zza pleców blaskiem pochodni przytwierdzonej do ściany.
- Theodorze Greycliff. Idziesz ze mną.


*****


Wyprowadzono Thedora z celi, ale strażnik nie był skory do rozmowy na temat tego, co czeka Monetę, gdy dotrą na miejsce, jakiekolwiek nie miałoby ono być. Ku uldze Theo wyprowadzano go z lochów, na górę, w stronę wyjścia z twierdzy. Nie oddano mu jednak jego ekwipunku, a jedynie poprowadzono ku nieznanej mu kobiecie, która oczekiwała przy wyjściu, a na widok Theodora wyraźnie się rozpromieniła.
- Ukochany, tak się cieszę! Jesteś cały?
Greycliff łypnął spode łba.
-Taaaa….
Kobieta o długich, brunatnych włosach uśmiechnęła się przyjaźnie do Theodora i wzięła go pod rękę.
- Ważne, że nic ci nie jest, ale nie forsuj się zbytnio. Chodźmy już. - dodała i pociągnęła Greycliffa do wyjścia z twierdzy.
Nic nie mówiąc poprowadziła go, aż poza obręb murów, a dalej w jedną z bocznych uliczek, gdzie czekał już na nich łysy, postawny i troszkę może zbyt "puszysty" osobnik, który pasowałby równie dobrze na draba Machy w jednym z jego kasyn.
- Zaniepokoiłeś nas wszystkich. - odezwała się ponownie kobieta, wciąż wtulona w ramię Theodora.
-Kim jesteś, ukochana? - głos Theo zawierał w sobie solidną dawkę sarkastycznej grzeczności.
- Kimś, kto wpłacił za ciebie kaucję. Czy to nie wystarczy, Theodorze?
-Kaucję - Theo zawiesił na chwilę głos - Czy to znaczy, że mam się stawić na rozprawę? Jak to wygląda z punktu widzenia prawa?
- Będziesz musiał się stawić, kiedy zostaniesz wezwany, gdy dochodzenie dobiegnie końca i to najpewniej oznacza rozprawę. - wzruszyła ramionami kobieta - Ale nie będziesz siedział bezproduktywnie… co nikomu na rękę nie jest. Niemniej… - Theo zorientował się, że druga osoba podeszła bliżej niego - ...jesteś mężczyzną, Theodorze? - zapytała słodkim głosem kobieta.
-Poczekaj, zaraz sprawdzę -skrzywił się Moneta. Zaraz jednak się rozpogodził - Dziękuję. Za kaucję i nie tylko. Mówiłaś, że jak się nazywasz?
- Jeżeli tak ci zależy możesz mówić na mnie Irysa. - mruknęła kobieta - Kosztowało nas to wiele. - dodała nagle i doprecyzowała - Twoja kaucja.
-Rozumiem. Powiedz proszę jak mogę się zrewanżować.
- Pocznijmy od tego, że musisz oddać nam to, co zostało wydane na ciebie. Czy to jest logiczne?
-Jak najbardziej. Zaraz przejdę się do banku. Ile to będzie?
- Prawie cztery tysiące sztuk złota. - odparła lekko kobieta. - Nie bawmy się w drobniaki.
Theodor wydał odgłos jakby się czymś udławił.
-Cztery tysiące...Dobra jest, pieniądze rzecz nabyta. To co dam wam odbiję sobie na frajerach w kasynie. Na konto czy gotówką?
- Pieniądze oddasz nam, do ręki. - wyjaśniła kobieta - Ale to może chwilę poczekać. Namieszałeś sporo, Theodorze. I będziesz musiał to odkręcić.
Milczenie Greycliffa było wielce znaczące.
- Ale widzisz, twoja wpadka, która cię zaprowadziła do więzienia dała nam jedną, konkretną rzecz - zacieśniliśmy swoje relacje z białym ptactwem, co nie tylko dla nas jest dobre, ale też dla ciebie, bo przybliża cię do realizacji twojego… marzenia. Nie masz jednak dużo czasu na to. A wiesz dlaczego?
Brwi Monety powędrował do góry w pytającym grymasie.
- Twój były pracodawca wie, że na niego nastajesz, a nieudana akcja z Korevisem tylko utwierdziła go w tym przekonaniu. Zaczyna się orientować, co się dzieje, a to niekoniecznie jest dobre. Potrzebujemy silnych relacji z Krukiem, a jak ty do tego doprowadzisz - nas to nie obchodzi. Niemniej Macha może się wycofać, jeżeli zwęszy, że Kruk może otrzymać pomoc. A jeżeli Macha to zrobi, to ani my nie stworzymy niczego z białym, ani ty nie dopniesz swego.
-W celi słyszałem, że Kruk dostał posiłki. Przy okazji, trzeba też wyciągnąć Elerdrina.
- Dostał, ale może dostać i większe, co sprawi, że Macha spanikuje. Musisz odwrócić jego uwagę od działań Kruka. Co zaś się tyczy tego mieszańca… Sto złota i wyjdzie jutro.
-Załatwię to. A jeśli chodzi o Machę to chciałbym wiedzieć jakie macie plany. Chodzi o te związane ze mną i Panem Kasyniarzem.
- Potrzebujemy ciebie, jako swoistego odwrócenia uwagi od rzeczy naprawdę istotnych. Teraz Macha widzi w Kruku i jego możliwych, tajemniczych posiłkach, największe zagrożenie, a nam zależy, aby zaczął widzieć CIEBIE, jako priorytet, z którym musi sobie poradzić. Nie zależy nam na jego trwaniu, a łupami po jego upadku już my się z Krukiem podzielimy.
-Dobrze. Gdzie znajdę Farella?
- Farell? To ten pół elfi hazardzista? - kobieta zamyśliła się - Szukałabym albo u Kruka, albo w jakiś niezależnych od Machy karczmach, gdzie można pograć.
-Dobra. W takim razie chodźmy do banku. Forsa do ręki i takie tam.
Razem powędrowali do banku gdzie Greycliff zlecił wypłatę gotówki i przekazał ją kobiecie prosząc by załatwiła też uwolnienie Elerdrina…
-...jak wyjdzie to niech szuka mnie Pod Trzema Srebrniakami…
...po czym się pożegnali.
Myśli przelatywały Theodorowi pod czaszką z impetem strzał z kuszy. Co robić? O tym co wymyślić by zwrócić na siebie uwagę Machy, zgodnie z wolą pracodawców, Moneta jeszcze nie myślał. Na razie dumał jedynie nad najbliższym krokiem zgodnie z zasadą “wszystko po kolei”.
Najpierw więc skierował się ponownie do byłej miejscówki szalonego Wiedzącego szukając okazji by odzyskać swój ekwipunek. Oczywiście przed wejściem na teren przyjrzał mu się dokładnie starając się ustalić czy obiekt jest pod czyjąś czułą opieką...
 
Jaśmin jest offline  
Stary 03-10-2015, 00:26   #183
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
- Rozumiem… zatem sprawa jest poważna... i intrygująca. Myślisz, że ten rytualny nóż nakłada na użytkowników jakiś geas? Czego udało ci się dowiedzieć? - Quelnatham od razu przeszedł do rzeczy. Tajemniczy kult, najwyraźniej obłąkanych ateistów jawił mu się teraz jako kolejna zagadka do rozwiązania.
- To jest prawdopodobne, ale nie udało mi się ustalić czy prawdziwe. Ze wstydem muszę przyznać, że natura tego przedmiotu umyka moim próbom zbadania go i ledwo, zważając też, iż nie miałam możliwości długo z nim obcować w rezydencji, udało mi się w końcu stwierdzić, że faktycznie jest w nim magia… i tak prosta sprawa okazała się również problemem i zdołałem jedynie stwierdzić obecność połączenia ze Splotem, nie zaś całą jego naturę. - odpowiedział z wyraźnym niezadowoleniem czy to z powodu trudności, jakie napotkał, czy to na siebie samego - tego Quelnatham nie mógł być pewny.
- Przystępuję zatem do pracy. Być może uda ustalić mi się coś więcej… Nie wiem wiele o tych drobnych północnych sektach, Twoja wiedza wciąż będzie pomocna. - oznajmił mag. Oczyścił stół, rozłożył swoje mocno przetrzebione wróżbiarskie sprzęty i zaczął sondować nóż zaklęciami. Klasyczną metodą zaczynał od wykrywania magii, wyczucia rodzaju i natężenia aury, by kolejno przechodzić do bardziej złożonych metod.
Efekty tych prób były przynajmniej zastanawiające. Jako że pierwsze zaklęcie nie przyniosło rezultatu, to sięgnął po drugie i wykorzystując posiadany, a zabrany ze sobą, niewielki kamień szlachetny, przygotował się do użycia kolejnego ze znanych mu czarów, mających przeanalizować dweomer przedmiotu. Ku swej irytacji i pomimo tego, iż wcześniej upewniał się czy nie ma nałożonych żadnych zaklęć mogących zakłócić badanie, poznanie zostało przerwane nim tak naprawdę się zaczęło. Wyraźnie była tu magia i wyraźnie była to naprawdę silna magia, jednak oparła się ona staraniom maga.
Lyesath siedział w milczeniu przyglądając się Quelnathamowi. W desperacji wieszcz zużył resztkę swych mocy by spróbować rozproszyć ochronną magię by sprawdzić czy aura jakkolwiek się zmieniła. Quelnathamowi wydawało się, jakoby to, czymkolwiek było, co chroniło przedmiot, osłabło, jednak trwało to ledwie moment i nie rozproszyło niepokornego zaklęcia.
- Hmh! Zdaje się jakby zewnętrzna wręcz siła próbowała zapobiec jakiejkolwiek interakcji z tym nożem. - Naraz przypomniał mu się Erilien i niepokojąca wizja w willi, ale nie wspomniał o tym. Nie mógł skoro inne wytłumaczenia wciąż mogły być możliwe. - Czy próbowałeś umieścić ten przedmiot w polu antymagii?
- Tak, próbowałem, ale na nic konkretnego się to nie zdało. - spojrzał uważnie na Quelnathama, jakby coś rozważając.
- Zatem nie wiem czy mogę cokolwiek zdziałać! - westchnął wieszcz. - Ktokolwiek zabezpieczał ten przedmiot przed wieszczeniem musiał znacznie przewyższać potęgą nas obu. Oględziny samego przedmiotu - ostrożnie wziął sztylet w dłonie i obrócił go parę razy - nie dają wiele wiadomości. Nie jest to elfi artefakt, nic podobnego nie widziałem w ruinach Myth-Drannor. - Odłożył z sztylet na miejsce i rozłożył ręce. - Wydaje mi się, że konwencjonalne wieszczenie nie da tu żadnego efektu. Chyba, że zwrócisz się o pomoc do kogoś pokroju Arunsuna czy Wysokich Magów z Evermeet. Pozostaje tylko zwyczajne śledztwo. Czy żaden z kultystów nie wyjawił niczego o tym przedmiocie?
- Jedynie ten, każący nazywać się Prawdziwie Widzącym dzierżył sztylet, chociaż udało mi się na krótkie chwile go otrzymać, zazwyczaj po dokonaniu tego, co uczyniono Ocero. Wtedy jednak… emanował on mocą. Potęgą, a najwyraźniej ten Prawdziwie Widzący dobrze się bawił, kiedy widział malujące się na mojej twarzy pewne zakłopotanie tym faktem, ale nic nie chciał mi więcej powiedzieć.
- Jak rozumiem ów Prawdziwie Widzący nie powie nam już nic więcej… Wydaje mi się jednak, że w całej tej sekcie był ktoś jeszcze wyżej. Wspominałem ci już o naszych przejściowych problemach ze Splotem i wizji, jakby telepatycznym kontakcie. Z pewnością mag dysponujący taką mocą mógłby również stworzyć, albo choć zabezpieczyć ten przedmiot.
- Jestem przekonany, że to nie Prawdziwie Widzący go stworzył, talentu do magii w tym człowieku to na pewno nie było. Musiał więc dostać go od kogoś innego… - zamyślił się - Quelnathamie… A gdybyśmy spróbowali wspólnie zniszczyć to zaklęcie? Lub z kimś jeszcze, dla pewności?
- Tak, tak… To mogłoby się udać… - przebiegł w myśli wszystkich magów, których znał na Północy. Erilien siedział w więzieniu, Ilidath był w Silverymoon, Everaska była za daleko… Asdener! wreszcie sobie przypomniał. Mistrz wieszczenia z Waterdeep mógł pomóc mu raz jeszcze.
- Znasz kogoś kto dysponuje odpowiednią mocą? i komu możesz zaufać? Wśród czarodziei Waterdeep znam tylko Lathera, ale nie wiem czy nie nadużyłem już jego wsparcia.
- Nikogo, kto jest tutaj, na miejscu. Rozumiem, że już Lather ci pomógł, z tego co mówisz, a prócz niego nikogo więcej nie znasz, kto mógłby się chociażby zjawić? - zasępił się Lyesath.
- Evermeet, Everaska, Silverymoon… wszystkie leżą zbyt daleko. Chyba, że uda ci się wyciągnąć z więzienia Eriliena. - mag zamyślił się chwilę i poprawił. - Nie, może lepiej nie. Nie sądzę by był pomocny w stanie w jakim się teraz znajduje.
- Z całym szacunkiem, ale nawet, gdyby był w lepszym stanie nie byłbym skory skracać jego pobytu w tym miejscu. - mruknął Lyesath krzywiąc się nieznacznie. - Wybacz. Mam nadzieję, że zrozumiesz. - dodał, po czym zamyślił się - Z tego, co wymieniłeś to Silverymoon chyba najbliżej… Nie masz tam kogoś, kto winny ci jest przysługę, może?
- Ilidath Onmeren z pewnością powinien być wdzięczny za zabranie wychowanka, ale nie sądzę by chętnie odbył tak daleką drogę. Lather mógłby być zainteresowany tą sprawą, wszak sam jest mistrzem poznania. Zresztą pomoc w rozproszeniu jednego zaklęcia nie powinna być zbyt wielkim ciężarem.
Elfi mag pokiwał głową.
- Faktycznie, nie powinna być. Niemniej możemy sprawę załatwić dopiero jutro, zważając na późną już porę. - spojrzał na Quelnathama - Jakiego wychowanka zabrałeś? Eriliena?
Tassilar zaśmiał się ponuro. - Tak, przydałoby mu się porządne wychowanie, ale niestety znacznie wcześniej niż powinno pozwolili mu bawić się mieczem. Chodziło mi o Aerona, mieszanego chłopca, który także z nami podróżował.
- Rozumiem, pewnie podczas tego wychowania liznął trochę magii. Teraz ty go szkolisz?
- Nie, nie do końca. Podróżujemy zresztą dopiero kilka dekadni. Ma pewien naturalny talent. Widzenia, które nie są w oczywisty sposób zależne od magicznego treningu. To zresztą z powodu takich wizji wyruszyliśmy w do Waterdeep. Z jakiegoś powodu przewija się w nich to miasto.
- Skoro tak mówisz, to według mnie trzeba mieć na niego baczenie. Ci, z naturalnymi talentami ocierającymi się o magię potrafią mieć z opanowaniem tego różne problemy. Oczywiście, mówię teraz raczej o tych, którzy parają się Sztuką bez treningu. Zawsze uważałem to za dość… ryzykowne. - wyraził opinię Lyesath.
- Oczywiście, dlatego właśnie jestem tu z nim. Już wcześniej odczuwał negatywne strony swoich mocy. Ale dość już o tym. Powinniśmy się przygotować do jutrzejszej próby. Jeśli możesz poślij po Asdenera, mam nadzieję, że nie odmówi jeśli poprzesz prośbę moim nazwiskiem.
- Takoż zrobię, ale to rano. Zakładam też, że nie możesz się doczekać, aby móc odpocząć w godziwych, choć skromnych, warunkach z dala od więziennego lochu.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Odpoczynek faktycznie był wspaniały. Oczywiście, daleko było mu do szczególnych wygód, ale w porównaniu z więziennym posłaniem nie miał sobie równych. Rankiem Lyesath posłał wiadomość Asdenerowi, że prosi go o spotkanie i poparł swoją osobę, osobą Quelnathama. Odpowiedź nie nadeszła jednak szybko, a kiedy w końcu otrzymali ją ostudziła ona zapał. Zaproponowano bowiem spotkanie dopiero następnego dnia, zasłaniając się sprawami akademii, jednak co mogli poradzić? Lyesath jedynie się jedynie martwił, że do tego czasu mogą się upomnieć o Tassilara…

...jednak nic takiego nie miało miejsca.

Obaj magowie zostali zaproszeni do akademii, w której już był wcześniej Quelnatham. Zaprowadzono ich do gabinetu Asdenera, gdzie na biurku tym razem piętrzyły się różne zwoje i inne pergaminy.

- Quelnathamie. - powitał go od wejścia Asdener wstając zza biurka, po czym zwrócił się do drugiego maga - Lyesathie Risnilu, miło cię poznać.
- Również dzielę tę przyjemność, Asdenerze Latherze. - odparł Lyesath kłaniając się uprzejmie.
- Wybaczcie bezpośredniość - odezwał się Lather - Ale jaka to sprawa was do mnie przygnała, przyjaciele?
- Lyesath poprosił mnie o zbadanie pewnego przedmiotu. Niestety okazało się, że jego twórca zadbał o swoje tajemnice. Znów zmuszony jestem prosić o twoją pomoc, gdyż zaklęcia ukrycia nałożone na ten artefakt są ponad moje siły. Lyesath zaproponował byśmy wspólnie spróbowali je unieszkodliwić.
- Czego już próbowaliście i czy dawało jakieś rezultaty?
Quelnatham pokrótce opisał swoją metodę badań, a Lyseath omówił kilka własnych wcześniejszych prób.
- Rozumiem. - spojrzał po obu magach, po czym znowu skupił się na Quelnathamie. - Czy będzie bardzo nie w tonie, jeżeli tym razem poproszę o przysługę w zamian?
- W żadnym wypadku! Byłem twym dłużnikiem jeszcze zanim dziś przyszliśmy. Jeśli tylko mogę jakkolwiek odpłacić się za twą wdzięczność z chęcią to uczynię.
- Zapytam więc najpierw - jak się widzisz w roli nauczyciela? Nie na długo, ot chwilowo, bo potrzeba mi doświadczonego wieszcza.
- Miałem niewielu uczniów, muszę to przyznać. W większości mego rodzaju. Jednak nie sądzę by stanowiło to wielką przeszkodę w tej, jak mówisz, krótkiej nauce.
- Wspaniale. Jeżeli taka twoja wola,to mogę przydzielić tylko takich, którzy dzielą krew z Tel'Quessir, jeśli tak będziesz czuł się lepiej.
- Doprawdy nie ma to znaczenia. Nauczanie kogoś innego gatunku z pewnością będzie ciekawym doświadczeniem, również dla mnie.
- Dobrze więc. Ustalimy wszystko po tym, jak się zajmiemy naszym problemem.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 07-10-2015, 01:06   #184
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona


Quelnatham Tassilar

Problem sztyletu okazał się być większy, niż można było przypuszczać.

Asdener wysłuchał, co mają do powiedzenia na jego temat Quelnatham i Lyesath, zbadał jeszcze raz przedmiot podstawowymi technikami, tak dla pewności czy coś nie uległo zmianie, a gdy te zawiodły przeprosił obu magów stwierdzając, że w takim razie musi się przygotować, a oni pierwsi dowiedzą się o wynikach jego działań. Obiecał, że łatwo się nie podda i potraktuje tę sprawę z największą starannością, choć będzie mógł nad nią przysiąc dopiero nocą, kiedy wszelkie inne jego sprawy przestaną "siedzieć mu na głowie". Odnosiło się wrażenie, że ten mag będzie w stanie nawet uszczuplić swój sen, aby wykonać obiecane badanie, więc jak i Lyesath, jak i Quelnatham raczej mogli być dobrej myśli… o ile oczywiście uparty przedmiot odkryje przed Asdenerem swoje tajemnice.

Mistrz wieszczenia poprosił Quelnathama, aby jeszcze dzisiejszego dnia, który wciąż był młody, rozpoczął tą małą przysługę (a tak naprawdę spłatę długu) i zapoznał się ze wszystkim. Asdener zaprowadził wieszcza z Cormanthoru do własnego syna, Irena Lathera, który jednocześnie był jego własnym uczniem. Irien okazał się smukłym, młodym mężczyzną o prawie, że chłopięcej urodzie i ciemnych włosach do ramion oraz piwnych oczach. Skłonił się Quelnathamowi z szacunkiem, po czym spojrzał pytająco na ojca. Starszy Lather wytłumaczył elfiemu wieszczowi, że sprawa dotyczy młodszych z uczniów akademii, którym brakuje odpowiedniej kontroli nad przepływem mocy Splotu i tak, jak są w stanie spleść jego nici w coś destrukcyjnego lub bardziej widowiskowego, tak kiedy dochodzi do, jak to określił, "bardziej subtelnej formy magii, czyli wieszczenia" ich starania spełzają na niczym… a zbliżają się egzaminy.

Asdener polecił Irienowi, aby zaprowadził Quelnathama do dwóch uczniów, którzy mieli taki problem. Syn Lathera poprowadził elfa przez korytarze na zewnątrz akademii, ale zanim dotarli do owych młodzików, zapytał starszego maga z powątpiewaniem:

- Myślisz, mistrzu Tassilarze, że z kogoś, kto ma problem z najprostszymi zaklęciami magii wieszczenia, można ukształtować wieszcza?





Theodor Greycliff

Jak wydostać swój ekwipunek?

Wieczór zaczął przemieniać się w noc, kiedy Theodor powrócił do miejsca swego wcześniejszego uwięzienia - rezydencji rodu Wildhawk. Kiedy go wyprowadzano z niej, a raczej wynoszono, rannego i obolałego, nie miał okazji się jej przyjrzeć. Wykonana była z ciemnego kamienia, imponująca rozmiarami, ale jednocześnie zdająca się być zimna i bez duszy, co w świetle ostatnich wydarzeń było ironicznym stwierdzeniem.

W oknach nie paliło się światło nie wspominając o tych nielicznych, co oznaczało, że jacyś ludzie znajdowali się w środku, a zważając na obecność dwóch strażników miejskich przy zniszczonej bramie (co oni jeszcze tutaj, na bogów, robili?) zapewne kilku było w środku. Wyglądali na znużonych oczekiwaniem, mając za jedyne urozmaicenie gęsto posadzony ogród z wysokimi krzewami i drzewami - jedyną rzecz, która miała jakiegoś ducha w tej zapomnianej przez bogów rezydencji.

Mury były wysokie, a bez pomocy liny ciężko byłoby się wspiąć na nie. Theodor miał masę opcji. Może wpuszczą go ot tak, jeżeli przedstawi sprawę? Może musi się jakoś wedrzeć do środka poza ich wzrokiem lub odwrócić uwagę? A może powinien zrezygnować?

Tymoro… Pani… Dopomóż choć jeszcze ten jeden raz...







Gaspar Wyrmspike

Strażniczka miejska i Azul Gato. To nie mogło skończyć się dobrze, ale wydawało się niezłym tytułem na romans.

Albo na komedię.

Gorące pocałunki, dłonie błądzące po ubraniach i próbujące wedrzeć się pod ich zasłonę. Oddechy równie gorące, co te pocałunki i niema obietnica… która okazała się być kłamstwem.

Gaspar całował namiętnie Falinę przypierając ją delikatnie do ściany jej własnego domostwa, a ona odwzajemniała tę pieszczotę ust. Przesuwał palcami po zapięciach jej bluzki, gładził boki kobiety, a opuściwszy usta zaczął muskać skórę jej szyi wyraźnie sprawiając jej tym przyjemność. Jej palce zaciskały się na koszuli najprawdziwszego Azul Gato, przyciskały go do siebie, zaś ich drżenie mówiło więcej, niż jakiekolwiek słowa.

Falina poczuła, jak dłonie Gaspara Wyrmspike'a wsuwają się pod jej bluzkę rozpoczynając swój taniec, aby w końcu jedna odłączyła się i poczęła powoli zsuwać niżej…

- Bogowie… Bogowie… - wyszeptała strażniczka - Tak… Tak cię pragnę… I nienawidzę... - zniżająca się dłoń Gaspara została przechwycona - Nie… Przestań. - szepnęła zarumieniona Falina, ale w jej oczach widać było, iż mówi poważnie.

A był to taki miły wieczór...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Kot zadomowił się na dobre w mieszkanku Gaspara i zdawało się, że nie przejmuje się jakimikolwiek próbami pozbycia się go. Najwyraźniej fakt, że został nakarmiony przez dramatopisarza te dni temu, tym bardziej go utwierdził w przekonaniu, iż ten człowiek nadaje się na jego niewolnika, a jego dom, na jego własne posłanie. Oczywiście, Gaspar wciąż mógł walczyć z niesfornym stworzonkiem, o ile miałby na to ochotę. Pytanie - czy miał?

Minęły trzy dni od czasu spotkania z Faliną. Dni leniwie się toczyły, choć nienazwany kot właśnie przeprowadzał swoją dokładną toaletę, szczególną uwagę poświęcając jednej z łap, kiedy do drzwi mieszkania Wyrmspike'a ktoś zapukał. Sączący wino dramatopisarz wyrwany został z wieczornego zamyślenia. Odstawił kielich, przeciągnął się i leniwie podszedł do drzwi. Miał dziwne wrażenie, że ta wizyta może popsuć mu odpoczynek, ale wszak nigdy nic nie wiadomo. Może to jakaś piękna kobieta przyszła dotrzymać mu towarzystwa?

Faktycznie. Była piękna kobieta i najwyraźniej w jakiś sposób chciała dotrzymać mu towarzystwa.

Kiedy tylko drzwi stanęły otworem, Gaspar zobaczył delikatną gwiazdeczkę Amandeusa, Eveline, stojącą u progu, otuloną niebieskim, delikatnym szalem narzuconym na białą sukienkę. Odgarnęła nachodzące jej na czoło jasne blond włosy i szepnęła, a ten szept z jakiegoś powodu przywołał Gasparowi na myśl Falinę, chociaż był tylko cichymi słowami:

- Czy możemy porozmawiać? To ważne.





 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 07-10-2015 o 12:41.
Zell jest offline  
Stary 12-10-2015, 14:33   #185
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Noc. Idealna pora dla skrytobójców, kochanków i...włamywaczy.
Theodor miał szczery zamiar wcielić się w tego ostatniego. Już dawno nie uprawiał złodziejskiego zawodu, ale sam się sobie zdziwił z jaką łatwością wszedł w swoją starą skórę.
Pierwsza zasada włamu - “Jeśli napadasz na czyjś dom nie możesz polegać na zmysłach. Wyczuj tętno.”
Chwila koncentracji, pięści przy uszach. Eksplodująca gdzieś za mostkiem energia wypełniająca całe ciało miriadami możliwości. Tętno.
Theodor był niczym cień. Bezgłośnie i nie zwracając niczyjej uwagi obszedł rezydencję starając się wyczuć najsłabszy punkt. Wyczuć słabość. Wtedy uderzyć.
Zdawało mu się, iż znalazł takowy, chociaż był on tylko połową rozwiązania problemu. Za murem, tuż obok tej bariery, rósł ów słaby punkt - wysokie drzewo, górujące ponad murem, dające idealny punk na przedostanie się w dół, lub ucieczkę z posiadłości, jednak wciąż pozostawało pytanie - jak dostać się do drzewa?
Wytężając swój szósty zmysł w poszukiwaniu strażników (ostatnie czego potrzebował to spaść komuś na głowę) Theo zbliżył się do muru po czym przywołał moc pozwalającą mu wspinać się niczym pająk po nitce. Bezgłośnie i bezproblemowo wspiął się na mur po czym wykorzystując drzewo dostał się na teren posiadłości.
Znalazł się w dość gęsto zasadzonym ogrodzie, z wysokimi krzewami i wieloma drzewami tak, że bardziej przypominał on imitację zagajnika niż faktyczny ogród, choć pięknych kwiatów posadzonych przy dróżkach nie zabrakło. Nie znalazł się na całe szczęście nieopodal żadnego strażnika, acz słyszał stonowaną rozmowę dwóch z nich, którzy najpewniej pilnowali wejścia. Okna na poziomie parteru oraz pierwszego piętra były zamknięte, jednak po bliższym przyjrzeniu się Theodor stwierdził, że dopiero na trzecim piętrze znajdowało się jedno czy dwa lekko uchylone, ale pewnie zabezpieczone.
Upewniwszy się, że żaden wartownik nie znajduje się w pobliżu Moneta ponownie wykorzystał swój talent do wspinaczki wspinając się na wysokość trzeciego piętra do jednego z otwartych okien. Znalazłwszy się na miejscu skoncentrował się całkowicie na odnalezieniu alarmów i pułapek.
Szczęśliwie, nawet jeżeli jakieś znajdowały się w tym miejscu to zostały usunięte, bo dziwnym by było,gdyby rezydencja rodowa nie posiadała takowych. Problem jednak stanowiły prowizoryczne "alarmy", wazy ustawione pod oknami tak, że w razie ingerencji nieostrożny złodziej mógł narobić nie lada hałasu zważając, że okna otwierały się ku wnętrzu… ale to nie była przecież przeszkoda dla kogoś takiego, jak Theodor Greycliff.
Theo powolutku otwierał okno, cal po calu. Gdy okno otworzyło się na maksymalnie bezpieczny dystans włamywacz wślizgnął się do wnętrza budynku.
Prześlizgując się przez utworzone wejście, tak nieudolnie "zabezpieczone" zapewne przez jednego z mniej rozgarniętych strażników, Theodorowi o mało co nie stanęło serce, gdy będąc już prawie na podłodze potrącił niesforną wazę, która zachwiała się i przesunęła ku krawędzi wewnętrznego parapetu, w ostatniej chwili zatrzymując się na ostatniej, stabilnej pozycji. Niemniej Greycliff dostał się do środka, był już tutaj, chociaż nic się nie zmieniło w wystroju. Nikt tu nie sprzątał tego bałaganu, jaki pozostawił po sobie kult oraz tych zniszczeń; albo komuś nie zależało, albo (co było bardziej prawdopodobne) nie był na razie w stanie się tym zająć.
Na pierwszy rut oka Theodor znalazł się na piętrze sypialnym, ograniczonym tylko dla domowników i ich prywatnych rzeczy. Pytanie jednak brzmiało - co teraz? Miał trzy piętra oraz piwnice, a do tego mogli tu krążyć wciąż strażnicy… Od czego zacząć?
Podstawową sprawa było dostać się ponownie do już odwiedzanych lokacji i tam rozpocząć poszukiwanie ekwipunku. A więc piwnice. Od tego należało zacząć posuwając się stopniowo w górę. Niemniej, Theo miał nadzieję, że już przeszukanie piwnic przyniesie skutek. Poruszając się powoli i ostrożnie Greycliff, w każdej chwili gotów do okrycia się płaszczem cienia lub szybkiej teleportacji, ruszył do celu starając się wyczuć aurę otaczającą przedmioty. Nie miał co prawda tej pożytecznej umiejętności pozwalającą wykrywać magię, ale nosił zagubione precjoza wystarczająco długo by coś wyczuć.
Przynajmniej tutaj nie miał klaustrofobii.
Korytarze były relatywnie szerokie, pomieszczenia obszerne i choć na razie Theodor nie musiał do nich wchodzić, to w razie potrzeby nie powinno być z tym problemów. Okropna przypadłość…
Poruszane się po rezydencji miało jednak swoje minusy, kiedy poruszający się nie był zaznajomiony z jej rozkładem. Raz zabłądził i poirytowany musiał wracać po swoich śladach, ale ani na trzecim, ani na drugim piętrze nie natrafił na żadnego ze strażników. Sytuacja zmieniła się na pierwszym, gdzie praktycznie w ostatniej chwili zauważył strażnika w bogatszym uniformie rozglądającego się po większej galerii zniszczonych rzeźb, zadeptanych dywanów oraz wyciętych obrazów. Był w sile wieku, ale co najciekawsze miał na oku pojedynczy okular.
Z bezpiecznej kryjówki za stojącą w niszy antyczną zbroją Greycliff nakazał sobie maksymalną cierpliwość czekając aż strażnik odejdzie lub w inny sposób przestanie przeszkadzać.
Dobrze zbudowany, ciemnowłosy strażnik, którego krótka bródka była równie ciemna co włosy niespiesznie, zupełnie jakby trenował cierpliwość Theodora, obchodził galerię, oglądając wszystko, czasem przesuwając palcami po skorupach waz, czasem zatrzymując się i kręcąc głową na te zniszczenia, ale jakkolwiek długo by to nie trwało, ten człowiek najwyraźniej nie miał zamiaru szybko opuścić tego miejsca… które najwyraźniej było jedyną drogą, łącznikiem, do dalszej części domostwa.
Sięgając po mały kawałek odpryśniętej terakoty leżący u stóp Theodora włamywacz cisnął go za plecy strażnika. Jeśli da się nabrać i odwróci Theo miał szczery zamiar okryć się płaszczem cienia i przedostać do dalszej części domostwa.
Strażnik odruchowo chwycił za broń i zrobił pół obrotu w stronę hałasu. Theodor wykorzystał jednak inny swój trick i "przeskoczył" dobre piętnaście metrów, akurat na tyle, aby znaleźć się poza wzrokiem strażnika. Jedynie Beshaba chciała, że znalazłszy się na miejscu nastąpił na skorupę, która cicho zatrzeszczała mu pod nogami, jednak nie wywołało to reakcji ze strony strażnika. Tymoro, dzięki ci….
Szlag by ich trafił, bałaganiarzy!
Starając się poruszać bezgłośnie Theodor przedostał się do korytarza wiodącego do dalszej części rezydencji.
Dalsza część mozolnej przeprawy w stronę piwnic wydawała się przechodzić bez problemów. Nie spotkał więcej straży, chociaż już na miejscu natrafił na kolejny problem - gdzie w tych "lochach" mogły się podziać jego rzeczy?! Zaczął przeszukiwać, na początku z większą cierpliwością, jak później, otwierać każdą skrzynkę i każdą beczkę. Po dłuższym czasie i piwnice zaczęły wyglądać, jakby kult zrobił tutaj przyjęcie ku czci Prawdziwie Widzącego. W końcu jednak jego skrupulatność została nagrodzona. W najdalszej, zastawionej innymi skrzyni odnalazł to, czego szukał… a przynajmniej pewną część tego, czego szukał.
Nie było to jednak tak bardzo pocieszające…
- Skończyłeś, Theodorze? - usłyszał męski głos od strony wejścia, a gdy spojrzał w tamtą stronę zobaczył opartego o ścianę strażnika, którego wyminął w galerii przyglądającego się mu uważnie.
Greycliff rozluźnił się świadomie rozglądając się w poszukiwaniu innych strażników. Innych strażników jednak nie było, a jedynie ten jeden.
Jeśli ten trep nie miał starannie ukrywanych mięśni zabicie go byłoby dziecinnie proste. Ale bezstresowe zabijanie nie było w stylu Theodora.
-No proszę, żołnierzu, złapałeś mnie. I co teraz zrobisz?
- Odpowiedz mi lepiej na proste pytanie - co tu robisz po tym, jak wpłacono za ciebie kaucję? Raczej nie odmeldowałeś się przy wejściu. - odparł spokojnie strażnik.
-Nazwij to kryzysem zaufania. Ja już zwyczajnie nie wierzę w takie cuda na kiju jak bezzwrotne kaucje i pomocni stróże prawa. A jeśli chodzi o to co tu robię… - Theodor pokazał swoje “ssskarby” - Szukam tego co mi skradziono, a co warte jest niemałą sumkę. Starczy?
- I czemu nie przyszedłeś z tym do straży?
-Czy ja mówię niewyraźnie? Kryzys zaufania, panie kolego. Nie mów, że oddalibyście mi co moje.
- Niektórzy oddaliby, inni nie… Ile ludzi, tyle podejść, ile doświadczenia, tyle spojrzeń, jednak… Wszystko zależy od ceny.
Theo milczał przez chwilę.
-Ty wiesz gdzie jest reszta mojego ekwipunku…
To nie było pytanie.
Strażnik skinął głową.
- Nie wiem czy to wszystko i nie mam całkowitej pewności, czy to twoje, ale wiem gdzie jest jakiś ekwipunek, który znalazłem podczas przeszukiwań.
-Wymień swoją cenę.
- Nie potrzebuję twojego złota, jeżeli o to chodzi. - odparł poważnie strażnik - Ale potrzebuję czegoś konkretniejszego. Informacji. - zamilkł na moment - Podczas tej rzezi w owej rezydencji znalazł się tam też Azul Gato. Czy widziałeś, co robił jeszcze? Prócz bycia tam?
-Chodzi ci o tego samozwańczego obrońcę uciśnionych? Jak znam życie i miejskie legendy to tkał sieci magii. Wiem, że to nic, ale wiesz ty co? Zaprowadź mnie do mego ekwipunku i pozwól odejść, a ja w zamian poszukam dla ciebie informacji o tej enigmie. Co ty na to?
- Jak by to miało wyglądać? - zapytał mężczyzna.
-Podam ci adres kontaktowy pod którym będziesz mnie mógł znaleźć. Powiedzmy za pięć dni od dzisiaj zgłosisz się do mnie, a ja podam ci informacje zdobyte dzięki mym znajomym. W zamian ty teraz zaprowadzisz mnie do moich rzeczy.
- Dobrze… -zgodził się po chwili namysłu mężczyzna - Tylko nie płacz, jeżeli czegoś nie ma. To będzie wszystko, co znalazłem.
-Jeśli to nie to czego szukam to po prostu odejdę, a ty nie będziesz próbował mnie zatrzymać. Dobra?
- Zgoda. Masz moje słowo, a wierz albo nie, nie zależy mi, moje słowo jest wartościowe.
Moneta przez chwilę przyglądał się mężczyźnie.
-To mi wystarczy. Prowadź.

*****

Strażnik poprowadził Theodora wyżej, na pierwsze piętro, i tam w stronę pokoju, który okazał się być jadalnią. Odsunął jeden z mniej naruszonych obrazów, żeby Theodor zobaczył niewielki schowek, możliwy do przeoczenia. W schowku natomiast był klucz, który jak się okazało pasował do metalowej skrzynki na parterze, którą strażnik przyniósł sam Theodorowi, jako że było ryzykownie, aby sam poszedł w tamte rejony. Skrzynka była dość spora i ciężka, ale kiedy mężczyzna postawił ją na jednym ze stołów w bawialni, Theo otrzymał klucz.
- Przeglądaj.
Pierwsze, co rzuciło się Greycliffowi w oczy to brak broni. Po prostu jej nie było, jednak na szczęście reszta ekwipunku, która należała do niego znajdowała się na miejscu.
-Tu był też rapier i sztylet…
- Wybacz, złożyłem wszystko tak, jak znalazłem w tej skrzynce. Nie było tu żadnej broni, Theodorze.
-Dobra. Wygląda na to, że zapracowałeś uczciwie na swoje wynagrodzenie. Teraz tylko wyprowadź mnie na zewnątrz, a za pięć dni zgłoś się do karczmy “Trzy Srebrniaki” i pytaj o Monetę. Przez te pięć dni zobaczę co się da zrobić z tym twoim Azulem Gato. Mówiłeś, że jak się nazywasz?
- Nazywam się Marcis Pister. A wyjść będziesz musiał sam, bo nikt nie może cię zauważyć, a skoro już ci się udało wejść… Pomogę tylko odwrócić uwagę moich kolegów, dla dobra sprawy.
-Jeśli to problem to daj lepiej spokój. Wyjdę sam coby cię nikt ze mną nie powiązał. Do zobaczenia za pięć dni - Moneta pieczołowicie zgarnął swoje skarby do torby.
- Do zobaczenia, informatorze.

*****

Wydostanie się z rezydencji było dziecinnie proste. Już parę chwil później Theodor zmierzał ulicami Waterdeep. Zatrzymawszy się w jednym z zaułków Greycliff ponownie się wyekwipował upewniając się, że każdy element ekwipunku jest na swoim miejscu. A potem ruszył w miasto.
Niedaleko od siedziby Wildhawków znajdował się dobry zbrojmistrz, sławny swym rzemiosłem. Theodor ruszył w stronę jego warsztatu, niedługi czas później odbył z rzemieślnikiem krótką rozmowę składając zamówienie na dobry rapier i lewak do pary. Zostawił zaliczkę po czym udał się w kierunku Trzech Srebrniaków.
Miał szczery zamiar odwdzięczyć się Marcisowi, tak więc pierwszym co zrobił było nawiązanie kontaktu z Lady Cornelius. Zostawiwszy prośbę o spotkanie ze zwierzchniczką Moneta powędrował do swego pokoju w siedzibie Ameliusa.
Dopiero znalazłwszy się w swoim pokoju Theodor poczuł jak bardzo jest zmęczony. Rację mają ci, którzy mówią, że w niewoli kiepsko się odpoczywa. Moneta nie tracąc czasu by się rozdziać po prostu padł na łóżko i zasnął jak kamień.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 13-10-2015, 21:18   #186
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
“-Kobiety i ich zmiany nastroju.”- westchnął w myślach pisarz, nadal dociskając rozpalonym ciałem równie gorące ciało Faliny do zimnego muru budynku.
- Skoro sobie tego życzysz… moja droga. Mogę jednak wiedzieć… dlaczego?- spytał cicho.
- To jest uczucie chwili, dziwne pożądanie, a ja nie lubię być spętana… czymś takim. - odparła kobieta wpatrując się Gasparowi w oczy.
- To twoje uczucie… - usta czarodzieja musnęły delikatnie czubek nosa, a potem wargi dziewczyny.- Pętają cię twoje własne uczucia? A może strach przed nimi?
Wyrmspike spojrzał wprost w oczy dziewczyny.- Każda noc jest niepowtarzalna, każda… chwila jest jedna. Chcesz spojrzeć na tą noc za kilka lat i żałować że nie odkryłaś co mogłoby się stać?
- Żałować? - usta Faliny wygięły się w uśmieszku - Może przeceniasz swoją wartość, poeto?
- Nie sprawdzisz tego, dopóki nie spróbujesz… a przyjemniej będzie próbować już w twojej sypialni, co?- mruknął znów tuląc się mocniej do dziewczyny i całując jej usta namiętnie. Po tej pieszczocie przeszedł na policzki, by na końcu wodząc językiem po jej szyi rzec.- A tam... rozbierzesz mnie i ocenisz, czy chcesz posunąć się dalej. Odpowiada ci to? konfrontacja z nagą prawdą?
- Powiedz mi najpierw… czy każda jest dla ciebie tylko obiektem chwilowego pożądania? - zapytała strażniczka gładząc Gaspara po policzku.
- Chwilowego ? A skąd wiesz Falino, że następnej nocy nie spędzimy razem walcząc z ogniem w naszych żyłach, albo kolejnej po niej.- czarodziej spojrzał wprost w oczy dziewczyny.- Czyżbyś się już we mnie zakochała? Cóż… nigdy się nad tym nie zastanawiałem, moja droga.
Cmoknął czule czubek jej nosa. - Działam pod wpływem chwili, impulsu… nigdy z wyrachowania. Nie mogę więc wykluczyć, że tobie to się uda… zakuć mnie w kajdany i przykuć do twego łoża. Sprawić że każdej nocy me usta będą wielbić twoje imię i pieścić twoje ciało. Kto wie? Może będzie na odwrót i to twoje serce przykuje się do mnie… jest tyle możliwości.
- Nie chciałbyś, abym się w tobie zakochała, Gasparze Wyrmspike, jak i nie chciałbyś, aby z tego wynikło coś więcej, wierz mi.
- Falino…- położył palec na jej ustach przybliżając twarz do jej oblicza.- Za dużo mówisz, za dużo myślisz. I ulegasz ułudzie. Nie można zmusić kogoś do zakochania się… chyba że namiesza mu się w głowie za pomocą magii. Ale to chwilowe i złe. Nie mogę zażyczyć sobie byś zakochała… jak i nie zażyczyć.
Nagle podwinął jej koszulę odsłaniając płaski acz umięśniony brzuch dziewczyny. Kucnął i zaczął muskać językiem i całować jej skórę.- Za dużo mówisz, za dużo myślisz… gdy powinnaś skupić się na odczuwaniu. Jeśli już się zakochałaś… żadne zaklinanie rzeczywistości ci nie pomoże.
-To byłaby miłość o szybkości, której nie powstydziłaby się sztuka Amandeusa Wildhawka. - odparła Falina przymykając oczy.
- No właśnie.- mruknął Gaspar podwijając wyżej koszulę dziewczyny i odsłoniwszy światu obie piersi Faliny, oznaczył je delikatnymi pocałunkami na ich szczycie. Po czym szybko zakrył i stanąwszy twarzą w twarz z dziewczyną pocałował jej usta głaszcząc dłońmi po policzkach.- A skoro ci to nie grozi, to co powiesz na moją wcześniejszą propozycję. Rozbierzesz mnie w swej sypialni i dalej... sama zdecydujesz?
- Nie obawiasz się porażki? - zapytała.
- Nie bardzo… zresztą ujrzałem już dwa piękne skarby… które skrywasz pod ubraniem.- Gaspar cmoknął delikatnie jej usta.- Więc… cokolwiek się stanie, będę miło wspominał ten wieczór.
Jego dłonie ześlizgnęły się na jej pośladki, delikatnie masując je. - Bardziej się obawiam, że buzujący między nami żar spopieli resztki rozsądku i dokonamy nieobyczajnych figli w najbliższym zaułku.
- O, nie! - oburzyła się Falina - To by źle wpłynęło na moją reputację w straży, chociaż na twoją poety pewnie świetnie.
- Więc moja droga Falino…- usta mężczyzny wodziły po szyi, by na końcu skupić się na jej dekolcie.- … lepiej udać się do twej sypialni, póki jeszcze mamy kontrolę nad naszymi pragnieniami, prawda?
- Jesteś paskudny. Dobrze, niech ci już będzie, niemożliwy jesteś. - Falina nagle pochwyciła Gaspara za fraki i silnie pociągnęła za sobą w stronę wejścia.


Mieszkanie,które Falina wynajdowała znajdowało się na pierwszym piętrze domostwa. Było dość ciasne, acz najwyraźniej kobiecie to nie przeszkadzało… ciasne i średnio uporządkowane. Składało się z dwóch izb, tej sypialnej i dziennej połączonej z kuchnią, wprost na zarobki strażnika. Proste ale funkcjonalne meble, wzorowy wręcz porządek. Mało kobiecych akcentów w wystroju wnętrza. W progu kobieta odsunęła nogą jakąś koszulę walającą się po podłodze, pozostawioną na niej zapewne w pośpiechu, gdy Falina wychodziła na służbę i pociągnęła Gaspara w stronę sypialni.
Czarodziej zamknął za nimi drzwi od tego pomieszczenia i bezczelnie pochwycił Falinę w talii. Jedna dłoń mężczyzny powędrowała do sprzączki jej pasa, druga wyżej… wsunęła się pod koszulę i pochwyciła nagą pierś masując i ugniatając delikatnie, gdy szeptał jej do ucha.
- Przyznaj… nie spodziewałaś się, że tak zakończy się ten wieczór.
- Nie… - mruknęła kobieta zakładając dłonie pod koszulę Gaspara i gładząc jego skórę - Nie. Nie spodziewałam się i nie wiem czy nie będę żałować.
- Chcesz mnie rozebrać, czy wolisz żebym ja rozebrał ciebie i sprawił że.. przynajmniej nie będziesz żałować w tej chwili?- mruknął pisarz całując jej ucho delikatnie.
- Możesz próbować sprawić, żebym w tej chwili nie żałowała…
- Mogę…- palce czarodzieja zanurzyły się pod jej spodnie, sięgając niżej i głębiej… pod bieliznę. I badawczo muskając wrażliwe obszary jej ciała, Druga dłoń nadal ugniatała raz jedną raz drugą pierś Faliny, gdy całując jej szyję czarodziej mruczał.- Jesteś nie tylko żelazną pięścią straży, ale i pewnie jedną z najpiękniejszych przedstawicielek prawa w Waterdeep. Przypomina to o czymś…
- O czym…? - wyszeptała kobieta prężąc swoje ciało pod delikatną pieszczotą.
- O tym, że Amandeus… miał śliczną przyjaciółeczkę. I przybył do mnie z nią…- przez chwilę drażnił się z jej wyobraźnią.- ...ranną poważnie. Zostali napadnięci, ona i on. Przez najemnych zbirów. Nie pierwszy raz z resztą.-
Poruszając palcami między je udami podwinął wyżej bluzkę dziewczyny drugą dłonią. Odsłoniwszy jej piersi w całej krasie… spoglądał na nie odbijające się w jej lustrze.- Brałaś pod uwagę fakt, że jesteś marzeniem każdego rzeźbiarza. Tak idealne ciało… harmonia siły i delikatności.
- Harmonia siły i delikatności? Siły być może, ale o delikatność bym się nie podejrzewała… - wymruczała Falina i objęła Gaspara za szyję. - Napadnięci? Po co ktoś miałby napadać kogoś takiego jak Amandeus?
- A po co by Amandeus miałby napadać własnego ojca w swoim domu? Co Naralthan robił w mieszkaniu swego syna? Przecież byli skłóceni, nieprawdaż?- mruknął czarodziej, pieszcząc obnażone obszary jej ciała dłonią. -Poza tym… to czego akurat dotykam jest bardzo delikatne i mięciutkie.
Po czym Falina poczuła ruchy palców głębiej, powolne i leniwe, badawcza acz…. stanowcze. I sugestywnie rozpalające ciało, które i tak czuło żar.
Strażniczka zamruczała przeciągle.
- Mówisz o rezydencji…? To rezydencja rodu Wildhawk, nie mieszkanie Amandeusa, która przynależy do głowy tego rodu - Naraltana. Bardziej można zapytać, że skoro byli skłóceni… - ponowny pomruk przyjemności - ...to czemu Amandeus znalazł się w rezydencji, skoro tak bardzo nie chciał tam mieszkać.
- Mam wrażenie… że…- palce między udami Faliny poruszały się mocniej i sugestywniej, jakby czarodziej testował jej siłę woli i zdolność do koncentracji.-... to co znalazł przy bandytach Amandeus podsunęło mu…- sam jednak też miał kłopoty z koncetracją czując pod palcami ciepłe i prężące się zmysłowo ciało strażniczki.-... jedyny logiczny wniosek. Że to tatuś próbował go zabić nasyłając kolejnych najemnych zbirów. Więc jeśli ktoś tu był ofiarą, to… nieszczęsny Amandeusik właśnie.
- ...Amandeus ofiarą…? To czemu żadne zgłoszenie o tej napaści nie nadeszło do… straży....? I po co stary Wildhawk miałby to robić? - wyszeptała kobieta.
- To jest bardzo dobre pytanie… i powinno być zadane Naraltanowi, nieprawdaż?- wymruczał czarodziej poruszając palcami szybciej, gdy już się zadomowił w gniazdku miłości kochanki. Również i druga dłoń drapieżnie pieściła pierś dziewczyny.- W końcu… Amandeus pewnie ma swoją linię obrony, a i straż znalazła coś… ciekawego w ich posiadłości. No i osoba, która powiadomiła straż o wydarzeniach w rezydencji… też jest warta przepytania?
- Nie rozmawiajmy już o tym… Może później… - wymruczała strażniczka i dodała szeptem - Pokaż mi, że nie będę żałować…

W trakcie… nie żałowała. Falina okazała się bowiem dziką i drapieżną kotką, jeśli odpowiednio podrapało się ją za uszkiem. Dziką i nienasyconą, ale przy tym kapryśną i wiele wymagającą od swego kochanka. Kto by pomyślał, że prosta strażniczka okaże się wymagającą księżniczką w alkowie. W końcu jednak zmęczenie wzięło górę nad kochankami. I sen uspokoił ich harce w alkowie.

Łoże.. wyglądało jak pobojowisko… poduszki, pościel i pościel były rozrzucone po całym pokoju. Gaspar obudził się tuląc głowę do piersi kochanki i przykrywając dłonią jej łono.
- Ty gotujesz… czy ja mam coś usmażyć… a może masz ochotę na więcej figli?- wymruczał żartobliwie.- Dla ciebie coś jeszcze z siebie wykrzeszę.
W tym momencie Falina uderzyła Gaspara w głowę poduszką.
- Wstawaj i rób coś do jedzenia. - uśmiechnęła się - Nie przesadzaj, łobuzie.
- Nie jestem najlepszym kucharzem… ale ponoć bardzo kusząco wyglądam w samym fartuszku.- rzekł czarodziej wstając i kręcąc zadkiem.- Mam jeszcze jedno pytanie… Sam Amandeus mnie nie interesuje, ale słyszałem że kapłanka ze świątyni Sharess zaginęła, a że jestem gorliwym wyznawcą, to… wiesz może co straż zrobiła w celu jej odnalezienia?
- Wybacz, ale nie znam tej sprawy, choć mogę spróbować się wywiedzieć tego czy owego. - spojrzała twardo na Gaspara - Ale to nie będzie nic, co nie może opuścić murów twierdzy straży miejskiej. O tym możesz zapomnieć.
- Chyba już zauważyłaś, że nie zamierzam z ciebie wyciągać sekrecików straży i narażać cię na kłopoty. Najbardziej interesuje mnie twoja zgrabna pupcia i krągłe piersi.- odparł Gaspar bezczelnie gapiąc się na nagie ciało Faliny i nabierając nieco wigoru.- Nie musisz się obawiać, nie chcę byś przeze mnie miała problemy w robocie. Przecież już nawet nieco wspomniałem ci to co wiem o Amandeusie i to… co mogę poświadczyć przed sędzią.
- Stawiłbyś się w roli świadka i zeznawał na korzyść Amandeusa? Pomimo waszych… Sprzeczności?
- Dlaczego nie? Może i go nie lubię, ale to nie oznacza, że posłałbym na śmierć niewinnego człowieka. Amandeus ma wiele wad i mało talentu, ale to jeszcze nie czyni go przestępcą.- wzruszył ramionami pisarz kierując się do kuchni.- Marny z niego materiał na mordercę czy ojcobójcę. Nie wierzę w te oskarżenia.
- Dochodzenie pokaże. - odparła Falina kładąc się na brzuchu - Wszystko w swoim czasie…
- Wieeeesz… masz całkiem ładne mieszkanko… może jeszcze… do ciebie.. wpadnę. Z butelką wina.- usłyszała z kuchni.- Nie sprawdziliśmy jeszcze wszystkich pozycji na które pozwala to łóżko. Mam nadzieję że lubisz jajecznicę z marchewką i pietruszką. I nie wiem co to jest to duże białe suszące się przy oknie, ale też wrzucę.
- Co? - spojrzała zaskoczona strażniczka - Że niby ty przyjdziesz i… - parsknęła - Będziesz musiał się postarać bardziej, mój drogi, butelka wina to już za mało. Trochę fantazji, poeto.


Zwykle Gaspar cieszyły się z widoku tak pięknej kobiety, ale… jakoś pisarzowi mina zrzedła. Przewidywał nieprzyjemną rozmowę. Z pewnością Eveline przyszła prosić o coś, czego nie mógł zrobić. Westchnął. - Z pewnością.
Odsunął się od drzwi i gestem wskazał wnętrze domu. - Proszę do środka.
Eveline weszła zaproszona i jak tylko drzwi zostały zamknięte zapytała nawet nie siadając nigdzie:
- Wiesz już o problemach Amandeusa, prawda?
- Jak całe miasto… zapewne.- odparł pisarz kierując się do pokoju gościnnego i zerkając na dziewczynę, czy idzie za nim.
Eveline po chwili wahania podążyła za Gasparem.
- To wszystko jest takie niemożliwe… Rozumiałabym, gdyby to był Cassir, ale Amandeus…
- Jestem pewien, że Amandeus jest niewinny.- odparł dramatopisarz siadając na krześle.- Być może został przez kogoś wrobiony, ale straż z pewnością rozwikła tą intrygę i znajdzie prawdziwego winnego.
- Jeżeli uznają go za winnego zawiśnie! - Eveline opadła na drugie krzesło - A on jest taki uparty…
- Zostanie ścięty. Szlachetnie urodzonych się nie wiesza. Tylko ścina mieczem.- uściślił Wyrmspike wzruszając ramionami.- Ale skoro jest niewinny to mała jest szansa na to. Ta cała historyjka jest niedorzeczna. Materiał na kiepską farsę, a nie na prawdziwy plan zabójstwa.
Eveline spojrzała jeszcze bardziej załamana uściśleniem Gaspara.
- Wina i jej brak to nic niewarte frazesy. - pokręciła głową - Liczy się co innego w takiej walce.
- Amandeus jest szlachcicem… w takich sytuacjach straż jest bardziej zmotywowana do rzetelności w śledztwie.- stwierdził spokojnie pisarz splatając dłonie razem i zerkając na dziewczynę.- Ale przejdźmy do powodu twej wizyty u mnie.
- Wszystko sprowadza się do Amandeusa, jak mogłeś już się domyślić… Mówię, on jest strasznie uparty i nie chce pójść na ugodę. Jeżeli przyzna się do winy, to zachowa życie. Tylko tyle, ale on wierzy w ideały sprawiedliwości. Ja nie.
- Cóż… nie wiadomo jak przebiegnie proces. A nuż go uniewinnią. Nadal jednak nie wiem co ma to ze mną wspólnego?- spytał czarodziej zamyślony wyraźnie.
- Amandeus nie słucha mnie, nie słucha nikogo, ale może poprzez ironię posłucha ciebie? Pójdź do niego, przekonaj, aby się przyznał do winy, proszę cię!
- Mnie?- zdziwił się Gaspar uśmiechając się kwaśno. Splótł dłonie razem dodając.- Ale czemu miałby? Sam nie jestem przekonany, czy dobrze uczyniłby przyznając się. Może ten proces jest właśnie tym czego potrzebuje ród Wildhawków?
- Ale czy potrzebuje go Amandeus? Co jeżeli ten proces go pogrąży? Jeżeli przyzna się teraz uniknie najgorszego… A czemu ciebie? Jeżeli jest jakakolwiek szansa, że cię posłucha, nawet szansa wydająca się niemożliwą, to dlaczego nie spróbować?
- Ponieważ nie przekonam nikogo, sam nie będąc przekonany co do mych słów. -westchnął dramatopisarz.- Zresztą… dlaczego by mnie mieli do niego wpuścić?
- Mnie wpuścili… Tobie może też się uda… Przekonam Amandeusa, żeby poprosił, aby mógł się z tobą zobaczyć… - powiedziała zdesperowana kobieta.
- W jakim jest stanie?- zapytał mimochodem zaklinacz udając że się waha, mimo że podjął już decyzję.
- Kiepskim, chociaż udaje aktora… Tyle, ile mogli zaleczyli jego rany, ale reszta wciąż jest na swoim miejscu.
- Zostały mi chyba jeszcze eliksiry leczenia.- mruknął bardziej do siebie niż do niej Gaspar i wzruszył ramionami.- No cóż… jeśli ci zależy to, jedna… dwie rozmowy. Nic więcej. Wielu chciałoby mnie zamknąć w celi obok Amandeusa. Nie przepadam za więzieniami.
- Dziękuję… - złapała Gaspara za dłonie - Naprawdę dziękuję… Tylko o to proszę.
- Dobra, dobra… a teraz możesz już iść. Ja mam przedstawienie na głowie, a twój strój działa rozpraszająco.- stwierdził Wyrmspike starając się brzmieć wesoło.
Eveline skinęła głową i wstała z krzesła.
- Dziękuję ci jeszcze raz i modlę się o powodzenie…


Gaspar schodził schodkami w dół, krok za krokiem po coraz niżej. Zimne mury, ciasne korytarze, ciemność rozświetlana nielicznymi pochodniami. Uroki lochów…
Lochy przywitały Gaspara całą swoją okazałością i on też musiał przyznać, że te przestrzenie nie pasowały do żadnego, nawet bardzo kiepskiego, artysty, nie mówiąc już o połączeniu tego ze szlachetną krwią. Wyrmspike jednak nie zaszedł daleko, kiedy natrafił na strażnika więziennego, który go widząc podszedł szybkim krokiem i zapytał:
- Jaki interes pana tu sprowadza? - patrzył na Gaspara podejrzliwie obserwując go uważnie.
- Ja w odwiedziny do więźnia Wildhawka.- wyjaśnił pisarz bez większego entuzjazmu w głosie.
- Nie spodziewałem się, że Gaspar Wyrmspike, tak jak mnie poinformowano, jednak przybędzie do swego rywala… choć może to nie takie dziwne. - uśmiechnął się krzywo strażnik - Muszę jednak prosić o oddanie wszelkich… Niepotrzebnych nam rzeczy.
- Cóż… życie jest pełne niespodzianek.- odparł kwaśno Gaspar. Nie nosił przy sobie żadnej broni, więc poszło bardzo szybko.
Mężczyzna skinął głową zadowolony ze współpracy gościa i poprowadził Gaspara dalej, zimnymi korytarzami. Na tym poziomie lochów było zadziwiająco cicho acz czasem, choć rzadko, jakiś więzień odezwał się do przechodzących, próbując coś ugrać dla siebie albo po prostu upewnić się, że strażnik pamięta o nadchodzącym posiłku, jednak ten nie odpowiadał na jakiekolwiek zaczepki.
W końcu zatrzymał się przy jednej z cel, do której dostępu broniły metalowe drzwi z dość sporym, okratowanym okienkiem, przez które wpadało do środka światło pochodni. Strażnik spojrzał na Gaspara.
- Wejdziemy tam razem. - oznajmił, po czym otworzył drzwi kluczem i wszedł do środka. Kiedy Gaspar podążył za nim i znalazł się w celi zobaczył tego, w którego sprawie tu przyszedł, leżącego na sienniku i wpatrzonego w sufit. Początkowo nawet nie zareagował na strażnika do czasu, jak nie usłyszał również drugiej pary kroków. Wtedy spojrzał w stronę wchodzących, a na jego twarzy malowało się nie lada zaskoczenie widokiem Gaspara.
Sam Amandeus wyglądał kiepsko. Mnogość bandaży oplatających jego ciało mówiła sama za siebie, a wyraźne zmęczenie na jego twarzy dodawało temu obrazkowi wyrazu. Strażnik podszedł do Wildhawka i skuwszy mu ręce odsunął się pod ścianę wskazując Gasparowi pojedyncze krzesło.
Amandeus nie odezwał się ani słowem.
- Ja też się cieszę, że cię widzę.- odparł cynicznym tonem czarodziej i sięgnął do paska po fiolkę eliksiru leczenia ran.- Masz… to ci się przyda na twe rany.
- Wezmę je i podamy więźniowi później. - odezwał się strażnik podchodząc do Gaspara.
- Tylko na pewno podajcie.- do fiolki dołączyło parę monet.
- Oczywiście. -odparł zadowolony strażnik zabierając fiolkę i monety oraz powracając pod ścianę.
- Przyszedłeś się ponabijać, czy znaleźć inspirację na nową komedię? "Szlachcic w lochach", to będzie warte majątek. - mruknął zmęczony Amandeus.
- Och… z pewnością. Bo akurat nie mam nic ciekawszego do roboty, niż łazić po lochach w poszukiwaniu konkurencji.- prychnął ironicznie czarodziej, po czym dodał poważniej.- Ponoć ci proponowano ugodę, w zamian za wygnanie zapewne.
- Eveline u ciebie była. - nie zapytał a stwierdził Amandeus - Może wygnanie, może uwięzienie… Kto tam ich wie. Tak, proponowano. W zamian za kłamstwo, choć tak tego nie ujęto.
- Kto proponował?- zapytał zaciekawiony Wyrmspike.
- Oskarżenie, czyli zapewne mój ukochany ojciec. - parsknął Młody Jastrząb - Jaka to różnica? Nie jestem winny, nie mam do czego się przyznawać.
- Eveline poprosiła mnie, ja proszę ciebie… -wzruszył ramionami Gaspar kończąc tym swą misję.- A kto będzie bronił ciebie na procesie? I jaką masz linię obrony?
- Axer Vivenshin. - nazwisko było znane Gasparowi, jako że był to obrońca, który za odpowiednią sumę zazwyczaj potrafił wybronić. Zazwyczaj. - Nie mam funduszy swego ojca, więc tylko na niego było mnie stać. A linia obrony? Tam był cały kult bezbożników, a ojciec miał w tym swój udział! Nie chciałem go zabić, a jedynie sprawić, aby powiedział mi gdzie oni są… i gdzie jest Orissa.
- No i z pewnością ci się udało go nie zabić… a wiesz, gdzie jest twój ojciec teraz?- zapytał Gaspar kryjąc twarz w cieniu celi, by zamaskować ewentualne emocje.
- Nie… Nie ma go tutaj, to pewne. Wątpię, aby był w rezydencji, chyba straż tam ciągle urzęduje. Może być u jednego ze swoich sojuszników lub znalazł sobie inne, ciepłe gniazdko. Sądzę, że on może się ukrywać, Gasparze, przed Azul Gato. Nie przypadli sobie do gustu, a kto wie, co kotu chodzi po głowie. Tak naprawdę, co najgorsze, moją najlepszą linią obrony byłyby słowa tego kota w masce, choć… Sam już nie wiem.
- Kota w masce… ściganego przez prawo bandyty, któremu się wydaje, że jest jakimś tam bohaterem… osoby której wydaje się że jest poza prawem… i którą straż miejska z pewnością w najlepsze czeluście tych lochów.- odparł ironicznie dramatopisarz.- Nawet gdyby się zgodził zeznawać, to i tak nie dopuszczono by go do głosu, nie mówiąc o tym… że kto uwierzyłby słowu bandyty? Zaprawdę uroczy koncept. A ponoć to ja tu piszę komedyje.
- A kogo lepsze? Kota w masce czy rycerza Myrkula w czarnej zbroi, który poszedł wymordować heretyków? - parsknął Amandeus - To są jedyne dwie osoby, które prócz mnie wiedziały, co się tam działo… Takie moje szczęście. Co zaś się tyczy przyznania winy… Wiem, że Eveline się martwi, ale ja nie mogę przyznać się do czegoś, czego nie zrobiłem. - zamilkł na chwilę - Nawet jeżeli jest szansa, że mnie przez to zetną…
- Nie zajmuję się prawem, więc nie mnie oceniać twoje szanse. Ale… ciekaw jestem co się właściwie zdarzyło w tej rezydencji.- zamyślił się Wyrmspike.-I może przedstawię to w sztuce. Nawet władcy Waterdeep muszą słuchać woli mieszkańców i nie zetną pochopnie kogoś z kim będzie sympatyzował lud.
Amandeus spojrzał zaskoczony na Gaspara.
- Naprawdę chcesz to zrobić? Dlaczego?
- Nie lubię ścinania artystów… To może dać władzom nowe pomysły na kreatywne sposoby egzekwowania cenzury. Nie mam też ochoty pocieszać Eveline po twym zgonie. I ostatecznie... stoję po stronie sprawiedliwości i prawdy. Obecnie więc po twojej stronie.- wzruszył ramionami Wyrmspike.- Tak jak już kiedyś mówiłem Amandeusie… Mogę nie lubić twoich… przedstawień, ale na osobistych wrogów wybieram znaczniejsze osoby niż konkurent po piórze.
- Gasparze… - zaczął, po czym westchnął - Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko… zacznij od początku.- mruknął Wyrmspike.
I Amandeus zaczął mówić.
Opowiedział o tym, jak był świadkiem porwania kapłanki Sharess, która pomogła jemu i jego… znajomej, a do której oddelegował go Gaspar, jak i o znalezieniu symbolu. Mówił o spotkaniu z Azul Gato i ich przeprawie do rezydencji, jak i o rozdzieleniu się i wpadnięciu Amandeusa na rycerza Myrkula, który przybył wytrzebić plagę niewiary, jaka zgromadziła się w jego domu. Powiedział o tym, że podstępem, poddając się strażnikom dostał się do ojca, kiedy podążał za nimi jak cień myrkulita i wspomniał słowa ojca skierowane do niego: "Wyrzeknij się swojego boga albo zgiń patrząc mi w oczy." wypowiedziane tuż po tym, jak Naraltan przyznał się do nasłania zabójców. Rycerz myrkula zabił strażników, jednocześnie ratując Amandeusa i wziął "w niewolę" jego ojca. Naraltan prowadził ich okrężnie, aż Amandeus słowami przemówił mu do rozsądku, mówiąc o dyshonorze, o zdradzie, o braku pokory i wstydu swego rodzica. Nie wspomniał jednak o chęci zabicia rodzica, gdy ten przyznał wreszcie, że niewierni mają swoje miejsce w kaplicy na cześć Siamorphe. Później rycerz Myrkula, Tahir, wykonał dywersję osobą Amaneusa przez co młody szlachcic musiał mierzyć się z czterema strażnikami i został poważnie ranny. Na koniec była opowieść o spotkaniu z Azul Gato i dotarciu do pobojowiska w kaplicy.
- Zupełnie, jak na jednym z tych wielu przesłuchań… - westchnął Amandeus po zakończonej historii.
- Jedno mi powiedz… skąd niby straż się tam wzięła tak szybko i tak licznie i w tak niefortunnych dla ciebie okolicznościach? Kto ich poinformował, wiesz może?- zapytał dramatopisarz.
- Nie… Ale wiem, że miało to coś wspólnego ze sposobem, w jaki została wyważona brama, a raczej zniszczona, przez jednego z magów, którego wraz ze mną złapali. - Amandeus wzruszył ramionami, a łańcuchy zadzwoniły na ten ruch.
- Magów… tych z Zakonu Czujnych Magów i Obrońców?- zapytał Gaspar który wszak sam do tego Zakonu należał… formalnie. Miał wykupione członkostwo i opłacał składki, dzięki czemu mógł praktykować magię na terenie miasta. Nigdy jednak nie interesował się samym Zakonem.
- Nie… Oni ponoć pochodzili spoza miasta, z tego co pamiętam chodziło o elfa, ale konkretów nie znam. Prawdopodobnie wciąż mogą być uwięzieni, choć mówiłem, że nie mieli ze mną nic a nic wspólnego…
- To brzmi co najmniej dziwnie i podejrzanie.- mruknął pisarz pocierając podbródek.- Wiadomo ci o co chodzi z pozostałymi? Wiemy po co ty przybyłeś do rezydencji, wiemy po co przy był Gato… chyba, wiemy po co Myrkulita. A reszta? Całkiem spory zbiór przypadkowych osób jak na z góry zaplanowane morderstwo.
- Nie wiem… Może przybyli z myrkulitą wyplewić ten kult niewiary, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi?
- Wątpię… zobaczymy co na to Zakon. Z pewnością ucieszą się z plotek jakie im przekażę.- uśmiechnął się pod nosem Gaspar i ruszył do wyjścia.- A tobie… żebyś się nie nudził podeślę rękopis mojej nowej sztuki. Może znajdziesz w nim pociechę, a może i nadzieję na lepsze czasy.
Tym razem nie padł żaden złośliwy komentarz od Amandeusa na temat warsztatu pisarskiego Gaspara. Skinął on głową i powiedział na pożegnanie:
- Być może, Gaparze, niech Siamorphe pozwoli.
Dramatopisarz wprost z lochu udał się prosto do siedziby Zakonu Czujnych Magów i Obrońców, którzy w teorii mieli bronić miasto przed zagrożeniami, a w praktyce prowadzili dochodowy interes zdzierając opłaty od magów praktykujących swą sztukę w mieście. Mieli oni monopol na wydawanie koncesji na użycie magii i nikt nie mógł używać zaklęć bez ich pozwolenia… w teorii.
Nie wszystkiego wszak mogli dopilnować, nie mieli w mieście tylu oczu i uszu co inne organizacje. Gaspar jednak przypuszczał, że wiedzieli co nieco na temat magów którzy pomagali straży podczas wkroczenia na rezydencję. A Wyrmspike był stałym członkiem tej organizacji i opłacał składki...i dla odmiany postanowił skorzystać z owego członkostwa, które dotąd traktował jak jeszcze jeden podatek. I płacił za nie pod przymusem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-10-2015, 00:42   #187
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
- Praktyka czyni mistrza. - odparł sentencjonalnie Quelnatham i zaraz postanowił pozwolić sobie na krótki wykład. - Pamiętaj, że kontrola nad Splotem jest prawdziwą Sztuką. Proste przekształcenie tej tajemnej siły w siłę fizyczną nie jest żadnym wyczynem. Potrafi to wiele magicznych bestii, ale nikt nie nazywa tego czarami. Splecenie misternego zaklęcia, które utrzymuje się i działa, pełnego subtelności i oddziaływań to właściwa umiejętność, którą musi posiąść mag.
- Masz rację, mistrzu Tassilarze, acz nie jestem pewien po prostu, czy każdy nadaje się do tej konkretnej dziedziny magii jednak mogę się mylić.
- Dlatego właśnie czarodzieje się specjalizują, mój drogi. Mistrzowie ewokacji często lekceważąco wypowiadają się o “niebojowych” szkołach magii, które zarzucili, ale jak rzadko przyznają, że wieszczenie jest ponad ich możliwości. Przyzwoity wieszcz powinien wykazywać się cierpliwością, wiedzą i intuicją. O ile łatwiej jest im rzucić tę pospolitą ognistą kulę…
- Rozumiem. Czy chciałbyś się czegoś dowiedzieć, mistrzu, o tych dwóch uczniach, do których zmierzamy?
- Byłoby miło. Rzeczywiście są tak oporni jak mówił twój ojciec?
- Są, choć wydaje mi się, że przez jednego może przemawiać buta, wiadomo jak to jest u takich młodych, zaś drugi na pewno sobie nie radzi. - odparł syn Asdenera.
- Buta? Czyżby uczeń pokłócił się z mistrzem?
- Dla mnie jest to również zagadka, choć wydaje mi się, że Manelos, to ten butny, mógł się nie zgodzić w czymś z mistrzem… chociażby w ocenie jego zdolności.

Irien poprowadził Quelnathama przez ogrody akademii, aż do niewielkiego kręgu kilku kamiennych ław. Na miejscu rozmawiał już znany Quelnathamowi, młody pół elf, którego trzymały się "kolorowe żarty" z trochę starszym, ale również młodym człowiekiem o bursztynowych oczach i brunatnych włosach. Obaj na widok Iriena i Quelnathama zakończyli rozmowę i skłonili się nowo przybyłym - człowiek szybko, zaś pół elf głębiej.
- Nazywam się Quelnatham Tassilar i, jak być może wiecie, mistrz Lather poprosił bym przyjął pod opiekę jednego z was. Nie na długo, ale mam nadzieję, że moja nauka pomoże wam przemóc trudności. Jestem mistrzem poznania, słyszałem, że właśnie z tą szkołą macie problemy, czyż nie?
- Tak… Niestety. - odparł zawstydzony pół elf, a człowiek dodał:
- Tak mówią.
- A więc? Pokażcie co potraficie. - Z tymi słowy nachylił się do młodego Lathera i podał mu zdjęty z szyi amulet. Szeptem przykazał mu aby stanął po drugiej stronie ogrodu, aż do czasu gdy zakończy się test.
- Spróbujcie powiedzieć mi jaką aurę ma wisior który dałem Irenowi.
Chłopcy spojrzeli po sobie, po czym pierwszy zaczął człowiek. Rzucił proste zaklęcie, ale nim ono zdążyło dobrze opaść stwierdził:
- Za słaba aura, nie utrzymała się.
Pół elf zrobił to samo, ale on odpowiedział inaczej:
- Transmutacja…? Albo odpychanie… Nie wiem…
- Za słaba mówisz? - Mag zwrócił się do ludzkiego ucznia. - Jaka zatem była najsilniejsza aura jaką teraz widzieliście?
-Pewnie wieszczenie. - wyraźnie zgadywał człowiek.
- Tak… To było to, tak sądzę… - odparł pół elf trochę poddenerwowany testem - Była najsilniejsza…
Wieszcz westchnął i przywołał młodego Lathera gestem ręki. Do swoich nowych uczniów zwrócił się tak:
- Widzę już który z was bardziej potrzebuje pomocy… Koniec testu, możecie się teraz przedstawić.
- Jestem Manelos Ilvar. - odparł człowiek.
- Cavivis Sanis. - przedstawił się pół elf.
- Zatem Manelosie Ilvarze, przez krótki czas będę twoim nauczycielem. Pan Sanis poradził sobie lepiej. Faktycznie amulet wykazuje aurę przemiany. Jednak obaj zbyt krótko utrzymujecie zaklęcie, żeby zobaczyć i dobrze rozpoznać aurę, szczególnie słabą, potrzeba czasu.

Półelf skłonił się i odszedł, Lather zrobił tak samo upewniwszy się wpierw, że jego pomoc nie jest już potrzebna. Quelnatham zrobił swojemu nowemu uczniowi krótki wykład na temat sztuki wieszczenia, a następnie przystąpili do ćwiczeń. Najpierw "na sucho" powtarzali gesty i słowa, ale najwyraźniej to nie to sprawiało Manelosowi problem. Dopiero kiedy przychodziło rzucania zaklęcia coś zawodziło. Koncentracja rwała się i czar trwał zbyt krótko by chłopak mógł zaobserwować i zinterpretować to co zobaczył. Na pewno nie pomagało zdenerwowanie wywołane nowym mistrzem. Po kilku nieszczególnie udanych próbach Quelnatham odprawił młodzieńca przykazując mu by na następny dzień przygotował się do ćwiczenia wykrywania magii.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 28-10-2015, 23:04   #188
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona


Theodor Greycliff

Sen nadszedł bezboleśnie. Zmęczony Greycliff oddał się w jego objęcia bez protestów i oporów, zupełnie jakby w objęcia kochanki. Tak, sen nadszedł bezboleśnie.

Jednak przebudzenie nie było już takie przyjemne.

Tym razem to nie Elerdrin okazał się jego powodem, chociaż czy Theodor mógł mieć mu za złe tamtą pobudkę? Uratował go wszak przed przeżywaniem tego koszmaru dłużej, który, jak to te naprawdę nieprzyjemne koszmary, Theo wciąż dokładnie pamiętał. Taki psi los…

Wpierw było ledwo dostrzegalne przeświadczenie, że ktoś prócz niego znajduje się w pokoju umiejscowionym pod powierzchnią podłogi Trzech Srebrniaków przygotowanym dla "wymagających gości". Później nadeszło zrozumienie, że wciąż nie ma broni, aby w końcu rozległ się alarm ostrzegawczy w głowie mogący oznaczać tylko jedno. Był w kłopotach. Przez sekundę nasłuchiwał czy zbliżają się do niego jakieś kroki, czy słychać naciąganie cięciwy, ale wiedząc, że może tak tylko marnować czas bez zbędnych ceregieli rzucił się na łóżku i przeturlał w bok, z dala od drzwi, z dala od zagrożenia. Spadł z niego na tyle mocno, że podłoga zadudniła głucho, ale był na ten moment bezpieczny, odgrodzony łóżkiem od przeciwnika, tylko… co dalej?

A bok bolał niemożebnie.

Ledwo, ledwo, wyjrzał, aby zobaczyć z kim ma do czynienia tylko po to, aby zobaczyć zdziwionego, ale wyszczerzonego w rozbawieniu jednego z ochroniarzy Arneliusa.

- Wstawaj księżniczko. Twoja panienka już jest. - odezwał się mężczyzna, ale co było dziwne, trzymał on rękę na rękojeści miecza - I chłopcy także.




Quelnatham Tassilar

Dzień minął leniwie. Po skończeniu nauk młodego adepta, Quelnatham miał dzień cały dla siebie. Mógł się przygotować do czegokolwiek, co oczekiwało na niego po zakończeniu "okresu ochronnego", w którym się znalazł dzięki interwencji Lyesatha. Pozostawało tak naprawdę dopełnić swojej części umowy z Asdenerem i, co najważniejsze, dowiedzieć się o rezultatach jego własnych badań nad tajemniczym sztyletem. Czym on był? Czy stwarzał zagrożenie dla Ocero? Wszak, wedle słów Lyesatha kapłan i jakiś drugi mężczyzna przecięli sobie nim dłonie… Czy to znaczyło cokolwiek więcej, niż jedynie było aktem wyrzeczenia się bóstw?

W końcu oczekiwanie zostało nagrodzone. Asdener posłał po obu magów.

Kiedy znaleźli się w gabinecie mistrza wieszczenia od razu można było zobaczyć, iż nie mógł on mieć dobrych wieści. Wyglądał na zasępionego i na powitanie jedynie skinął głową przybyłym wskazując fotele. Odezwał się dopiero, gdy ci usiedli.

-Wedle obietnicy zbadałem pozostawiony mi sztylet, o którym opowiedzieliście wedle swojej wiedzy. - w pokoju poza Asdenerem był także jego syn, co budziło pewne pytania, jednak sam mistrz nie sprostował na razie jego obecności - Nie mam jednak dobrych wieści. Nie zrozumcie mnie źle. Wymagało to dużego wkładu, aby rozszyfrować naturę tego przedmiotu, jednak, jak sądzę, udało mi się tego dokonać. Niemniej… Mówiliście, że wasz przyjaciel przeciął sobie nim dłoń, prawda? - spojrzał po gościach, którzy przytaknęli - Gdzie on teraz jest?




Gaspar Wyrmspike

Czy powinien w ogóle przejmować się losem Amandeusa?

Sytuacja wydawała się być jak z kiepskiej komedii. Są dwaj rywale sceniczni, szlachcic i mieszczanin, z których szlachcic trafia do lochu, a do jego rywala przybiega zdesperowana kobieta w jakiś sposób powiązana z oskarżonym prosząc go o pomoc w sprawie szlachcica, któremu grozi śmierć.

Bardzo kiepska komedia.

Gaspar w drodze do siedziby Zakonu Czujnych Magów rozmyślał nad całym tym zajściem i nad wszystkim, co wydarzyło się w rezydencji, a co przekazał mu Amandeus i czego sam był świadkiem. Była też kwestia kapłanki Sharess, Orissy, o której nie dowiedział się niczego nowego, chociaż Falina mogła się czegoś wywiedzieć… ale na to potrzeba czasu.

Jedna rzecz na raz.

Kiedy dotarł do siedziby zupełnie nie zdziwiło go, że musiał poczekać. Cóż, biurokracja nie ominęła także magicznej części społeczności Waterdeep, o czym Gaspar doskonale wiedział, patrząc na haracz jaki od niego pobierali. Musiało upłynąć trochę czasu zanim pucułowaty gnom w szacie maga postanowił, iż nadeszła teraz kolej Wyrmspike'a na przedstawienie swojej sprawy.

- Panie Wyrmspike, czyżby nadszedł czas opłacenia składek? - odezwał się gnom i zaczął wertować leżącą na stole księgę.




 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 29-10-2015 o 17:27.
Zell jest offline  
Stary 06-11-2015, 22:04   #189
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
- W areszcie, o ile mi wiadomo. - odpowiedział krótko Quelnatham. Nie miał zamiaru rozwijać opowieści. Szczególnie w obecności ucznia.
- To dobrze, bardzo dobrze… - odparł Asdener, po czym dodał - Czy, jak ostatnio się widzieliście, zachowywał się jakoś dziwnie?
- Doprawdy, ciężko orzec… Ostatni raz widzieliśmy się krótko po zażartej walce, która nieomal nikogo nie oszczędziła bez rany. Co jednak chcecie powiedzieć? Czyżby sztylet, a raczej rytuał z jego użyciem, nakładał geas albo inny urok na ofiarę?
- Twoje podejrzenia są dobre, Quelnathamie, ten sztylet, być może w połączeniu z rytuałem, ale raczej sam z siebie, nałożył na tego, kto zostanie nim zraniony jakiś, wybacz za niedokładność, ale zaraz wyjaśnię, urok. Owa niedokładność bardziej bliska uczniom niżeli mistrzom bierze się z tego, że naprawdę nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego o takiej sile, ale co do szkoły nie mam wątpliwości - to zaklinanie i to bardzo potężne zaklinanie, a jednocześnie tak skryte, że faktycznie dotarcie do jego natury nie było prostym zadaniem.
- Zatem do rozwikłania tej tajemnicy będzie trzeba użyć mniej złożonych, choć może nie prostszych metod. Spróbować dociec pochodzenia tego artefaktu. Jak sądzisz Lyesathie?
- To całkiem konkretna propozycja. - zamyślił się Lyesath, po czym spojrzał uważniej na Quelnathama - Być może potężniejszy czarodziej mógłby tu pomóc.
- Któż zatem? Kheleben? Pani Laeral? Jeśli twoje wpływy sięgają tak daleko, trzeba było użyć ich już wcześniej. - złośliwie zauważył Tassilar.
- Pochlebia mi, że masz tak wielkie mniemanie o moich wpływach, ale nie, nie sięgają tak daleko, jednak skoro i tak masz zamiar po tym szaleństwie udać się tam, gdzie i ja… to możemy spotkać się z moim mistrzem. - odparł spokojnie Lyesath.
- Hm, tak, mogłoby się to udać. - mag w zamyśleniu obracał na dłoni pierścień - Choć wiedz, że wzdrygam się na myśl zabierania tak niebezpiecznej i nieznanej magii do domu.
- Rozumiem, tylko jeżeli zapewne będzie miało to wpływ na twego przyjaciela… - urwał Lyesath.
- Z tego, co rozumiem, to nie tylko na niego, prawda? Był tam też ten drugi mężczyzna, czy on też jest w lochu? - zapytał Asdener.
- Hm… Nie jestem pewien, ale zdaje mi się, że tak. Straż zajęła się wszystkimi uczestnikami zajścia.
- W takim razie jego sprawa też jest na szali. - zawyrokował Asdener.
- Co o tym sądzisz, przyjacielu? - zapytał Quelnathama zatroskany Lyesath.
- Co jeszcze wiadomo o tym geasie? Myślicie, że można zdjąć go zwykłymi środkami?
- Istnieje cień takiej możliwości - odparł Asdener - acz nie spodziewałbym się, że zwykłe środki temu podołają. Tak, jak mówiłem - jest to potężna magia, której jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem. Ktokolwiek jest jej twórcą na pewno zabezpieczył się przed regularnymi sposobami jej rozwiania. Obaj ci, którzy zranili się tym sztyletem mogą być narażeni na niebezpieczeństwo i kto wie, co więcej.
- Zatem rzeczywiście, tylko Cormanthor może być dla nich nadzieją. Oby tylko śledztwo szybko dobiegło końca.
- Dobrze więc. Żałuję, że nie mogłem pomóc więcej. - dodał ludzki mistrz wieszczenia - I mam nadzieję, że wszystko pójdzie po waszej myśli.

~~~~~~~~~~~~~~

Kiedy Quelnatham wraz z Lyesathem opuścił gabinet Asdenera, został zagadnięty przez drugiego, elfiego maga.
- Rozumiem, że niezwłocznie po zakończeniu śledztwa udajecie się do Cormanthoru? Jaki masz pomysł na podróż?
- Tak, kiedy tylko Ocero, Aeron i Erillien wyjdą z aresztu. Ruszymy tak jak planowaliśmy przed całym zamieszaniem. Najszybszym ze sposobów, czyli teleportacją.
- Tak. - Lyesath pokiwał głową - Sam już mógłbym być na miejscu dzięki tej magii. Masz zamiar zabierać ze sobą też tego drugiego, który zranił się sztyletem?
- Zobaczymy, tak zapewne byłoby lepiej dla niego, i dla twojego śledztwa - dodał po chwili wahania. - Zobaczymy któż to taki i czy uda się go przekonać do podróży.
- Masz zamiar udać się od razu do Cormanthoru czy z jakimś przystanięciem po drodze?
- Wydaje mi się, że lepiej teleportować się gdzieś w Dolinach i dalej poruszać się zwyczajowym sposobem. - odpowiedział Quelnatham, nie wyjawił jednak przyczyn swoich obaw. Niedawnej magicznej rozmowy z przyjaciółką z Semberholme.
- Dobrze. Będę musiał was poprowadzić do swego mistrza w sprawie tego zaklęcia, acz nie jestem pewien czy powinienem podróżować z wami biorąc pod uwagę twoich dwóch towarzyszy, z którymi już się… zapoznałem.
- Zobaczymy w jakim będą stanie po wyjściu spod opieki straży. Być może faktycznie trzeba będzie ubezwłasnowolnić Eriliena, choć mam nadzieję, że nie zmusi nas by posunąć nam się aż tak daleko. W każdym razie jego uzdrowienie także czeka w Cormanthorze.
- Miejmy nadzieję, przyjacielu, miejmy nadzieję.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 06-11-2015, 23:02   #190
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Przyzwyczajenie drugą naturą, mawiają i tym razem przyzwyczajenia z długiego zycia na elfickim dworze wzięły nad paladynem górę.
- Czcigodny Ocero, wierny choć czasami porywczy przyjaciel. - Przedstawił pierwszego gościa jak było w zwyczaju. Na elfickim dworze z reguły gospodarz był znany wszystkim obecnym. - Ocero poznaj proszę Cavinuil iTreves którego radę i miecz wysoko ceni lord Zimowego Dworu.
- Słodka Selune was jest więcej…? - zareagował na początku Ocero - Zaraz, JA jestem porywczy? - spojrzał na Cavinuila - Witaj, czci… Cavinuilu. Jestem Ocero… Gazgo, kapłan Selune.
- Zaiste, miło cię poznać, Ocero Gazgo. - odezwał się Cavinuil, puszczając mimo uszu pierwsze słowa kapłana.
- Ty masz nazwisko? - wtrącił się Aeron.
- Od kilku dni… albo od przygarnięcia przez kościół i po prostu o tym nie wiedziałem. Sam zdecyduj, które lepsze. - odpowiedział Selunita.
Chwilę jeszcze odczeał nim zabrał głos, w końcu powitania mogły trwać długo, kolejna rzecz której uczy się każdy szlachetnie urodzony elf. W koncu Erilien zwrócił się do starszego elfa.
- Stryju, czy zaprosiłeś nas tylko po to bym przedstawił Ci, Ocero? - Dla postronnych mogło brzmieć to jak próba zachęcenia Cavinuila by przeszedł do rzeczy jednak Erilien znał stryja dobrze i wiedzial jakim uwielbieniem darzył on etykietę. To naprawdę mogło być tak, że wezwał ich tylko po to by nalezycie mu przedstawiono Ocero… taki po prostu był.
- To byłoby straszne marnowanie czasu… - Erilien usłyszał szept Aerona.
- Na pewno poznanie twojego towarzysza jest dla mnie ważne - ty, Erilienie i twój… brat... - najwyraźniej wciąż była to zbytnia nowość da Cavinuila.
-... Brat? - Ocero spojrzał z przerażeniem na Aerona i Eriliena.
Erilien z wielkim wysiłkiem starał się przekazać Ocero, iż to nie najlepsza pora by przerywać. Z wysiłkiem gdyż jednocześnie pragnął zachować milczenie i pokerową twarz.
Cavinuil uniósł brew jednocześnie zaskoczony i zniesmaczony zachowaniem Ocero.
- Aeron Tasmaleth i'Treves.
Ocero przez chwilę nic nie mówił, jego twarz zastygła w czystym terrorze. Po czy zaczął się… śmiać. Był to dość smutny śmiech człowieka, któremu najwyraźniej świat stanął na głowie i teraz jeszcze najwyraźniej zaczął się obracać.
- Wybacz, proszę to było nie odpowiednie. Wiele przeszłem przez ostatnie dni, a to… - tu wskazał na Aerona i Eriliena - Po prostu przechyliło czarę. Przepraszam jeszcze raz, za swe zachowanie. Proszę kontynuuj.
Cavinuil przez dosłownie ułamek sekundy wyglądał jednocześnie na zniesmaczonego, zażenowanego i załamanego. Spojrzał na Eriliena wzrokiem pełnym dezaprobaty, zapewne mającej swoje źródło w doborze towarzyszy, po czym odezwał się.
- Usiądźmy, może to poprawi trochę… niezręczną dla Ocero Gazgo sytuację.
Ocero postanowił się nie odzywać tym razem, najpewniej dostatecznie się poniżył przed przybyszem. Usiadł spokojnie i spojrzał na Cavinuila.
- Chciałem poznać twojego towarzysza, Erilienie - odezwał się Cavinuil, gdy wszyscy usiedli - ponieważ nie mogę poświadczyć za kogoś, kogo nie znam. - spojrzał na przebandażowaną głowę Ocero - Rozumiem, że to wynikło z tej niefortunnej walki w rezydencji? - zapytał, nie dodając "a nie z aktu walki ze strażą miejską po jakimś akcie wandalizmu".
Ocero próbował spojrzeć na własne bandaże.
- Erm, tak. Powinienem pomyśleć o hełmie na przyszłość… chociaż zawsze sądziłem, że może mi to przeszkodzić w magii…
- Już za późno. - do Ocero doszedł szept Aerona.
- Ha, ha… - zawtórował Selunita - Nie zaczynaj i'Treves.
- Dobrze, Gazgo. - odparł teatralnym szeptem pół elf.
Cavinuil w tym momencie łypnął na Eriliena i nie było to przyjemne.
Paladyn zrozumiał od razu co się stanie jeśli Ci dwaj się nie uspokoją, a jedynym sposobem by ich uspokoić…
Goraczkowo szukał jednego niezbędnego przedmiotu, kawałka miedzianego drutu który w przypływie “jasnowidzenia” zabrał ze sobą z pokoju. Teraz ten drobny przedmiot był idealnym narzędziem do pacyfikacji obu niesfornych jegomościów.
Elf rozwinął drut ukrywając jego końce w dłoniach i rozpoczął inkantację na koniec której dotknął końcówkami jednocześnie Aerona i Ocero, oczywiście sam również dotykał drutu ale to niedogodność na jaką mógł się zdobyć.
Selunita podskoczył od porażenia prądem i był gotów na rozpoczęcie awantury z młodocianym elfem, ale powstrzymał się.
- Ponownie, wybacz. Masz zamiar nas reprezentować w tej rozprawie?
Aeron również podskoczył i spojrzał na Eriliena z wyraźnym wyrzutem. Sapnął ze złości, ale nic nie powiedział.
Cavinuil natomiast popatrzył na swego bratanka wzrokiem, któremu najbliżej było do aprobaty, przynajmniej w oczach Eriliena, bo dla Ocero i Aerona był to ten sam nieprzyjemny wzrok.
- Miałem zamiar poświadczyć za niewinnością nie tylko Eriliena, ale także jego towarzyszy, a jeżeli doszłoby do rozprawy, to reprezentować.
- Erm, jeżeli mogę. Nie wiem co zrobił Erilien i Aeron. Nie ważyłbym się jednak stwierdzać, że jestem niewinny. Wdarłem się podstępem do rezydencji Wildhawków i zabiłem… dwie osoby. Pomogłem jednak przy śmierci wielu innych. Nie ośmiełbym się prosić, abyś narażał honor swojego domu na coś takiego. Mogę tylko prosić o wstawiennictwo przy określeniu moich czynow jako… wybaczalnych?
Cavinuil patrzył przez chwilę w milczeniu na Ocero.
- Cieszę się, że to usłyszałem, Ocero Gazgo. - odezwał się w końcu stryj Eriliena - Ale czy to ty wyprowadziłeś pierwszy atak?
Ocero zamyślił się chwilę.
- Nie… zrobił to mój szalony adoptowany ojciec. W jego obronie jest szalony i namówił go do tego rycerz Myrkula z Calimshanu.
- Rozumiem. Kim byli ci, których zabiliście?
- Kultystami sądzącymi, że bogowie zeszli na Toril, aby pożywić się życiem śmiertelnych i mieli na celu wypowiedzenie im wojny, zabijając przy okazji każdego kapłana i wierzącego, który się do nich nie przyłączy. - Ocero zastanawiał się, czy Cavinuil już żałuje, że opuścił Evermeet.
- Szaleństwo, czyste szaleństwo kapłanów, którzy porzucili swych bogów, jak i wiernych. - westchnął Cavinuil - Wątpię, aby byli przyjacielsko nastawieni, mylę się?
- Chcieli, abyśmy w ramach inicjacji zamordowali Mystrianina. Ponownie zrobił to mój ojciec, ale była to litościwa, szybka śmierć. Gdybyśmy go zostawili tłum pewnie by go rozszarpał… do tego ocalił od dokonania tego mordu mnie i jeszcze jednego.
- Wyrzekł się własnej niewinności na korzyść innych. - odparł stryj Eriliena - I jego to nazwisko nosisz?
- Tak, wychodzi na to, że tak. - Ocero westchnął - To… skomplikowane.
Cavinuil pokiwał głową i odrzekł:
- Musisz być mu wdzięczny i nosić to nazwisko z dumą.
- Tak jak powiedziałem, skomplikowane. W sumie to co ci dwaj idioci zrobili? Wiem tylko, że starszy z nich postanowił pójśc mi na ratunek i zaciągnąć wszystkich znajomych do tej krucjaty.
- O tym powinni ci powiedzieć sami zainteresowani. - odparł łagodnie, jak na siebie, Cavinuil… co mogło nie oznaczać niczego dobrego.
- To i owo… - mruknął Aeron obrażony na brata - Erilienowi nie udała się przemiana, a później słyszał drowy.
- Znowu? - Selunita spojrzał na Eriliena - Tobie chyba trzeba załatwić jakiegoś drowiego niewolnika, abyś mógł się wyżyć raz na dekadzień. Wzrok Eriliena jasno wyrażał co paladyn myśli o takich niewybrednych żartach.
Ocero mógłby przysiąc, że usłyszał od strony Aerona słowa: "Chyba tobie", ale zaraz pół elf kontynuował:
- Quelnatham poszedł was szukać, ja zostałem z Erilienem, później te drowy i takie tam… Nic ciekawego.
- Jak dostaliście się do rezydencji? Mnie musiał wprowadzić ktoś przez nich znany.
- Erilien potraktował bramę kulami ognistymi, czemu pytasz? - mruknął Aeron.
Ocero parsknął, ale powstrzymał się przed czymś większym.
- Co proszę? Ognistymi kulami? W bramę? No to tyle co do mojej wiary, że elfy są subtelne. Nie przyszło wam do głowy przeskoczyć przez mur, albo nawet przelewitować? Na Jaśniejącą Erilien potrafi się pewnie zmienić, w piędziesiąt stworzeń ze skrzydłami. Teraz już wiem, czemu straż miejska tak szybko się zjawiła. - Ocero spojrzał na paladyna - Masz coś do powiedzenia rycerzu Corellona?
- To co subtelne nie zawsze jest skuteczne i odpowiednie w danej chwili Czcigodny. - Rzekł elf zimnym zjadliwym tonem. - Nie wiedzieliśmy kto nas wewnatrz oczekuje, musiałem oszczędnie
prosperować zasobami. Uprzedzając pytania nawet mój ród nie posiada nieograniczonej mocy magicznej, choć obserwując mych rodziców można o tym zapomnieć. - Słowa kapłana dotknęły go do żywego i po prostu musiał się wytłumaczyć. Szybko jednak się opanował. - Stryju, jak źle wygląda nasza sytuacja twoim zdaniem? - Zwrócił się do starszego elfa wyraźnie akcentując “nasza” by nie pozostawić wątpliwości, że w razie czego poniesie te same konsekwencje co i jego przyjaciele.
Ocero zanotował, aby na przyszłość porozmawiać z Erilienem w jaki sposób "oszczędne prosperowanie zasobami" jest równoznaczne z "rzućmi kilka kul ognistych w główną bramę rezydencji".
- Nie tak źle, jak by mogła, bratanku. - odparł Cavinuil zastanawiając się - Tutaj dwie sprawy się rozstrzygają, jedna dotyka szlachciców, więc ma priorytet, ale sądzę, że jeżeli dobrze kalkuluję, być może niedługo uda się ugrać wasze uwolnienie.
- Pokładam ufność w twej madrości stryju i liczę, że wszystko uda się zakończyć w miarę szybko… chciałbym bezzwłocznie ruszyć do Cormanthoru.
- Podejrzewam, bratanku, ale musisz uzbroić się w cierpliwość. To również ważna cecha. Jak rozumiem twój brat także wyrusza z tobą?
Od strony Aerona dało się słyszeć coś niezrozumiałego.
Elf przytaknął skinieniem głowy i rzucił zainteresowane spojrzenie bratu.
- Gdy tylko bedzie to mozliwe.
- A co z resztą twoich towarzyszy?
- Postąpią według nakazów własnego serca, nie wątpię jednak, iż Czcigodny Quelnatham zechce powrócić do swego domu w Cormanthorze i na własne oczy przekonać się, że prawdą są doniesienia o obecności wśród nas Corellona.
Ocero zamrugał kilka razy.
- Co? Cormanthor? Corellon? CO!?
Wydawać by się mogło, że od strony Aerona dało się słyszeć "Kolejny…", chociaż mogło to być tylko przesłyszenie.
Paladyn odwrócił się w stronę Ocero a jego olicze rozpromienił szczery i nie zmacony rozsądkiem fanatyzm.
- Tyle się działo czcigodny, że całkiem zapomniałem, iż nie znacie jeszcze dobrej nowiny. - Rzekł a każde słowo wypowiadał z należnym mu namaszczeniem. - Corellon Larethian, wielki ojciec i opiekun Tel’Quessir zstąpił na ten świat w Cormanthorze.
- Poważnie? Bogowie faktycznie zstąpili na Toril? I wiemy gdzie jeden z nich jest ? I… o bogowie. Idziemy do lasu pełnego elfów, w tym pewnie pełnego elfów takich jak TY, aby być może spotkać się z bogiem, z którego bierzesz przykład?
Paladyn był szczęśliwy. Tak! To właśnie takiej reakcji się spodziewał po Ocero, podobnego entuzjazmu i nadziei przemieszanych z nabożnym lękiem.
- Dokładnie Czcigodny, czyż to nie wspaniałe? - jego błogi uśmiech wyraźnie wskazywał, że znajduje się w swoim prywatnym świecie dostępnym tylko dla tych-o-wielkiej-i-niezachwianej-wierze.
Prawa powieka Ocero delikatnie drgnęła.
- O ta… może po drodzę spotkamy Malara i oszczędzi nam to dalszej podróży… jego by się zapytało o szczegóły… dolna strona to to, że pewnie odgryzie nam twarze, ale…
- Tak, tak! Widzę, że i humor wam powrócił, Czcigodny! - Najwyraźniej paladyna nic chwilowo nie było w stanie ściągnąć na ziemię.
Ocero skierował spojrzenie na Cavinuila. Spojrzenie krzyczało "ratuj".
Cavinuil natomiast nie zareagował, a jedynie z cierpliwością godną pochwały obserwował całe zdarzenie.
- To na pewno będzie… coś. - mruknął Aeron - Ale zbyt duży entuzjazm jest zły na zdrowie, bracie. Serce.
- To nie o swoje i jego serce się martwię… - mruknął Ocero. Był w przytułku dla lunatyków. Wiedział jak wyglądają pokoje.
- Nie obawiajcie się, serce silne wiarą wytrzyma wszystko. Tym czasem jednak skupmy się na obecnej sytuacji. - Tu zwrócił się do starszego elfa. - Stryju czy jest coś co jeszcze możemy zrobić?
- Powiedz mi raczej, Erilienie, jaką osobą jest ten Quelnatham?
- To niewątpliwie wielki wieszcz, zawsze stara się postępować z rozwagą a jego słowa mają wielką wagę. Choć przyznam, iż czasem sprawia wrażenie jakby sprawy wielkiej wagi zbyt go absorbowały, zdaje się przez to być tajemniczy i nieodgadniony. Przypomina trochę ojca kiedy pochłaniają go badania i praca ze Sztuką.
Aeron znowu coś mruknął pod nosem.
- Twój brat, Erilienie, chyba chce coś powiedzieć. - zmarszczył brwi Cavinuil.
- Nie. - odparł krótko pół elf i spojrzał na Eriliena - Mogę już iść?
Erilien spojrzał na stryja, potem na brata i znów na stryja. W końcu zwrócił się do Aerona.
- Postaraj się proszę wytrzymać jeszcze trochę.
Erilien zobaczył, że Cavinuil i Aeron zaczęli mierzyć się wzrokiem, stryj pełnym dezaprobaty, zaś pół elf buty.
- Sądzę, że to wszytko, bratanku. - odezwał się brat ojca Eriliena, po czym dodał - Ale jeżeli będziesz tak miły, to zostań sam jeszcze na chwilę.
- Oczywiście. - Zgodził się bez szczególnego entuzjazmu, domyślał się, że oberwie.
Ocero skłonił się Cavinuilowi.
- Dziękuję jeszcze raz lordzie I'Treves za wszystko co dla nas robisz. - Selunita spojrzał na Eriliena - Powinieneś być dumny Erilienie, twój stryj daje przykład najprawdziwszego szlachectwa. - "Powinieneś wziąść go z niego" dodał w myślach - Udam się spowrotem do swojej celi, jeżeli już nie jestem niepotrzebny.
Aeron wstał z miejsca i powiedział:
- Tak, też już pójdę. Tak chyba będzie najlepiej.

Kliknij w miniaturkę

Kiedy Ocero i Aeron wyszli z pomieszczenia, Cavinuil spojrzał na swojego bratanka.
- Czy on próbuje mnie obrazić?
- Wybacz mu prosze stryju, on już taki jest. - Odparł szybko Erilien nie próbując nawet zgadnąć którego “onego” ma na myśli krewny.
- "On już taki jest"? Erilienie! Co powiedzą na niego twoi rodzice?
- Z pewnością minie jeszcze trochę nim będą mogli go poznać, do tego czasu mam nadzieję, że problem jego charakteru nieco zmaleje.
- A jeżeli nie zmaleje? Bratanku, możliwe że to będzie całkiem niedługo.
- Zaufaj mi stryju. - Co wiecej mógł powiedzieć.
- Zadziwia mnie jego zachowanie, jako że posiada on własne pokłady dobrego wychowania… tylko z jakiegoś powodu odmawia ich wykorzystania.
-Spotkanie z Corellonem go odmieni, ugasi ognie buntu orzeźwiającą bryzą wolności.
- A jak odmieni ciebie, bratanku? - zapyta poważnie Cavinuil.
- Corellon raczy wiedzieć…
- Pięknie powiedziane, tylko widzisz - nie ma pewności czy w ogóle ktokolwiek zostanie do Niego dopuszczony, liczysz się z tym, mam nadzieję?
- Stryju! - Oburzył się Erilien. - Mówimy o Corellonie a nie dorobkiewiczu cierpiącym na przerost ego. Oczywiście, że znajdzie czas dla każdego nawet najmniejszego ze swych dzieci.
- Nadinterpretujesz moje słowa, młody Erilienie. - teraz to Cavinui wyglądał na obruszonego - Nigdy nie śmiałbym czegoś takiego sugerować, nie wierzysz mi?
- Źle to zabrzmiało… - tym razem to Erilien patrzył na stryja z naganą, w końcu jako paladyn miał moralny obowiązek dbać by nikt nie podważal dobrego imienia Corellona.
- Chodziło mi o… - Cavinuil zaczął, ale zmienił zdanie, co do dalszego ciągu - Zresztą, wybacz, że źle to zabrzmiało. Powiedz mi lepiej, jak ty się czujesz?
- Bezużyteczny… - Podsumował swoją sytuację jednym słowem. - Muszę pozostawać tutaj podczas gdy w Cormantorze dzieją się wielkie rzeczy. Moja dusza wyje z rozpaczy… Po za tym wszystko w porzadku, dziękuję za troskę.
- A myślisz, że jak ja się czuję będąc tutaj, a nie tam? - zapytał Cavinuil spokojnie - Musisz być cierpliwy, bratanku. I silny w swym oczekiwaniu. Uznaj to za test.
- Tylko dlatego wstrzymuję się przed obroną honoru na udeptanej ziemi. Lecz jeśli nie będzie innego sposobu...
- Jak ojciec… - westchnął Cavinuil, po czym po namyśle położył dłoń na ramieniu Eriliena - Ufasz mi?
- Tak jak i ojciec, nigdy nie mogło by być inaczej! - Odparł z zapałem zaskoczony Erilien.
- To wiedz jedno… - starszy elf spojrzał w oczy bratankowi - Zrobię co w mojej mocy, abyś mógł stanąc przed Corellonem i staniesz!
 
Googolplex jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172