|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
27-12-2015, 16:09 | #1 |
Reputacja: 1 | [D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Gildia Najemników I Futenberg 1 Mirtul (Topnienie), Roku Orczej Wiosny Święto Zielonych Traw minęło jak piękny, kolorowy sen i nastał pierwszy dzień kolejnego miesiąca. O dniu wolnym od pracy przypominały już tylko więdnące na ulicach kwiaty oraz skacowane głowy futenberskch mieszkańców i ich gości. Drużyna młodych najemników zebrała się w holu Gildii. Jeszcze poprzedniego dnia przystali na propozycję Kaina by jechać z nim i jego siostrą na południe Faerunu, więc dzisiejszego ranka musieli szybko załatwić formalności z Whiplashem, by móc rozpocząć nową pracę. Ochrona karawany jadącej do Luskan wydawała się popłatnym i stosunkowo mało niebezpiecznym przedsięwzięciem. Kilka wozów, kilkadziesiąt osób i trochę bydła. W zasadzie, jak stwierdziła Sinara, wędrowcy mogliby wynająć ochronę dopiero w Esper, gdyż droga pomiędzy miastami była uczęszczana i w miarę bezpieczna. Trakt wiódł wzdłuż Srebrnego Jeziora, z dala od Wilczego Lasu, gdzie chętnie ukrywali się bandyci i maruderzy. Co prawda chodziły plotki o potworach wyłażących z jeziora, lecz ponoć zdarzało się to niezwykle rzadko. Było kilka większych zagajników, lecz teren był dość płaski, nie tworząc okazji na zasadzki. Najwyraźniej jednak przywódca karawany wolał nie oszczędzać na bezpieczeństwie ludzi i ładunku, choć bardzo mu się śpieszyło, więc w ostateczności gotów był ruszyć i bez najemnej obstawy. Drużyna wróciła w samą porę i tym lepiej dla nich - “wojenne stawki” sztuki złota za dzień, nawet po potrąceniu gildiowej prowizji nadal były porządne, a dodatkowo przyszły pracodawca zapewniał ochronie wikt i opierunek. - Z tym opierunkiem to bym się cudów nie spodziewała. Trzy dni od Futenberg jest duży zajazd “Tańczący Szczur” i to nasza jedyna szansa na nocleg pod dachem i normalny posiłek. Potem dwa dni i dopiero Esper. A potem… chyba już nic, aż do Luskanu - wyjaśniła towarzyszom Sinara. W sumie to, co dalej znała tylko z plotek przyjezdnych. Dziewczyna była nieco niespokojna; nie planowała powrotu w rodzinne strony, a na pewno nie tak szybko od wyjazdu. Ucieczki raczej. Ale czy to ważne? Wiedziała jak się ukryć wtedy; w miarę potrzeby ukryje się i teraz. Albo i nie… W każdym razie przestawianie Evana rodzicom nie mieściło się w jej planach. Pięć dni do Esper i kolejne dwadzieścia do Luskan dawały całkiem pokaźną wypłatę w postaci piętnastu sztuk złota (po odliczeniu gildiowej prowizji) plus ewentualne zyski z ubitych bandytów. Jeśli najmą się komuś w drodze powrotnej da to kolejne piętnaście, lub więcej. Whiplash nie ukrywał, że obszar między południową granicą Królestwa a traktem łączącym Luskan z Mirabarem to ziemia niczyja i dzicz nie mniejsza niż północne rubieże kraju. Ale może przesadzał; w końcu karawany jeździły tamtędy przez całe lato, za to sytuacja na północy była na prawdę zła - wojska Królestwa zostały wyparte z północnych granic, Fort na Skale zdobyty, chodziły plotki o olbrzymach, chimerach i smokach… Zdecydowanie bezpieczniej było szukać sobie zajęcia po drugiej stronie kraju. Albo w ogóle zostać w Luskan lub ruszyć dalej, do Waterdeep czy Silverymoon, jak kusił Kain? Możliwości było mnóstwo! Póki co jednak drużyna, pomna doświadczeń z poprzedniego zlecenia, pobrała z Gildii zaliczkę w wysokości 5 sztuk złota na głowę, pożegnała się z Gasparem i Gergo, którzy wyjeżdżali z transportem na północ, po czym ruszyła na ostatnie zakupy, a potem przed miejską bramę, skąd odjeżdżała rzeczona karawana. Nie tylko Sinara miała mieszane uczucia dotyczące zlecenia. Traffo również trawiły wątpliwości, choć innego rodzaju. Dni w cieple rodzinnego domu jeszcze bardziej uwypukliły mu nieszczęście, w którym żyli mieszkańcy Lisowa i okolicy. Po prostu nie mógł wyrzucić ich z głowy i tak jak Marv czy Kain zwyczajnie podjąć się kolejnego zlecenia. Utwierdziła go w tym również rozmowa z Zoją, którą w Futenberg trzymały świątynne obowiązki. I ją dręczyła ta nierozwiązana sprawa. Oboje cieszyli się, że udało im się uratować przynajmniej mieszkańców Zamieci, lecz to było zbyt mało… Niewytępione źródło zła - Pan, Pani, wampiry, wilkołaki czy cokolwiek tam grasowało - nie dawało im spokoju. - Odnajdę tego kapłana od nieumarłych - obiecywał więc na odchodnym Shavri. - Według plotek, które słyszał Kain mamy go po drodze; właściciel karawany na pewno się zgodzi na mały przystanek. A jak nie to zajdziemy tam wracając… Odwiedzimy go i znajdziemy sposób by uwolnić Lisowo spod wampirzego jarzma… Zleceniodawcą była - jak się okazało - Lena Marple, kobieta koło trzydziestki; surowa i niezbyt rozmowna. Po jej obyciu można było wnosić, że to nie jej pierwsza wyprawa, i że zna się na rzeczy; równie dobrze mogły to być jednak tylko pozory. Tak czy inaczej ludzie w karawanie bez szemrania wykonywali jej polecenia. Stanowili oni barwną mieszaninę kupców jadących do Luskan, rannych żołnierzy wracających do rodzinnych wsi, uciekinierów z Północy i zwyczajnych podróżnych. Siedem wypełnionych po brzegi wozów, kilkanaście koni, mułów, wołów i osłów, koło pięćdziesiątki ludzi i nieludzi, mężczyzn, kobiet i dzieci. Było co ochraniać - i kogo rabować, zwłaszcza że karawana prędkością grzeszyć nie będzie. Zapowiadała się dłuuuga podróż. Ostatnio edytowane przez Sayane : 27-12-2015 o 22:17. |