Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-04-2007, 20:28   #81
 
Noise's Avatar
 
Reputacja: 1 Noise nie jest za bardzo znanyNoise nie jest za bardzo znanyNoise nie jest za bardzo znanyNoise nie jest za bardzo znanyNoise nie jest za bardzo znanyNoise nie jest za bardzo znany
Magyar przyglądał się całemu zajściu robiąc groźne miny w stronę poganiacza. Szło mu to całkiem nieźle. Tym bardziej po tym co odpyskował w jego stronę ten szmaciarz. "Łuskowata świnia". Był jednak cierpliwy. Miał świadomość, że jego drugi cios będzie już profanacją zwłok. Spojrzał na Saennę. Przy damach nie wypadało dawać takiego przedstawienia. Wtedy wyręczył go elf. Zdzielił trepa rękojeścią majchra. Nie. To zupełnie nie tak. Zbyt lekko. Szmaciarz się nie nauczył. Poboli go przez tydzień (o ile dożyje), poświeci szpetną mordą, a potem zejdzie. Może szpetna morda zostanie, ale ból przeminie.

-Masz szczęście - wycedził przez zęby w stronę aroganckiego buca. - Masz szczęście, że pozwalamy ci żyć.
Odwrócił się i już miał postąpić krok, kiedy... szybko odwrócił się i wymierzył mocarnego kopniaka w krocze poganiacza.
-A to na wszelki wypadek, żebym nie zobaczył drugiego takiego ścierwa jak ty.
Tym razem naprawdę się odwrócił by pomóc towarzyszom w rozpalaniu ognisk.
-Widzicie jakiego macie potężnego szefa? - wycedził w stronę tłumku. - Szkoda tylko, że od dziś będzie się moczył na czerwono.

Plan był prosty. Rozpalić na nowo ogniska i przetrząsnąć od góry do dołu tą szmaciarnię.
 
Noise jest offline  
Stary 01-05-2007, 01:37   #82
 
welf's Avatar
 
Reputacja: 1 welf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znany
Remorant

Remorant przyglądał się przesłuchaniu, które wyraźnie przybierało na sile. Zaskoczyła go pewność siebie poganiacza. „Musiał wiedzieć coś, o czym oni jeszcze nie wiedzieli w innym wypadku musiałby być wyjątkowo głupi, ale wtedy nie przetrwałby tu tak długo zwłaszcza jako przywódca tego obozowiska.”

Niestety na razie nie wyciągnęli z poganiacza żadnych informacji, które w jakikolwiek sposób mogłyby im pomóc. Uwagę elfa zwróciła przemowa Saenny, która wzięła się za poszukiwanie innych informatorów. Pomysł całkiem rozsądny „tylko skąd wiedzieć, że informacje, które wyciągnie od nich są prawdziwe” Remorant aż skrzywił się ze złości, jak mógł być tak głupi i zapomnieć o tym dziwnym znalezisku. Podszedł do niziołki i podał jej kompas.
-podobno on wskazuje czy ktoś mówi prawdę czy nie. Może to w jakiś sposób pomoże ci w wyciągnięciu informacji, a ja tymczasem zajmę się rozpalaniem ognisk.-

Remorant ruszył za Magyarem. Spojrzał na niezbyt przychylnie patrzący na nich tłum
-jak ktoś chce pomóc to niech przynosi wszystko, co nadaje się do spalenia lub bierze się za podsycanie jeszcze palących się ognisk, pozostali lepiej niech schodzą nam z drogi, bo inaczej ich użyjemy do rozpalenia ogniska- zakrzyknął starając się nadać stanowczy i opanowany ton swojemu głosowi.
 
welf jest offline  
Stary 01-05-2007, 21:45   #83
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany



Magiczna Szkatuła
Obóz „łachmaniarzy”


Nie trudno było zauważyć, że próba przesłuchania Poganiacza przyciągnie uwagę pozostałych mieszkańców obozu. Coraz większa grupa ludzi zbierała się wokoło Saenny, Almiritha, Magyara i Remoranta. Większość mizernych postaci z ciekawością obserwowała wydarzenia, ale żadna nie paliła się by pomóc Poganiaczowi.

Saenna dostrzegłszy zbierającą się gromadę, skupiła na nich swoją uwagę. Niziołka mówiła dość cicho, ale w panującej ciszy nikt nie miał problemu z usłyszeniem jej głosu. Słowa skrzypaczki, poparte przez niedawny pokaz możliwości, wydawał się trafiać do tych biednych istot. Saenna z nadzieją obserwowała tłum wierząc, że choć na jednej twarzy dostrzeże jakąś wskazówkę.

***

„Dwa, małe, czerwone punkty z przerażeniem obserwowały powiększający się tłum. Nie dość, że przesłaniali widok, to jeszcze mogli się za bardzo odważyć i coś powiedzieć. Gdy skrzypaczka zaczęła przemawiać, stworzenie prawie wpadło we panikę. Szczur wyraźnie wyczuwał jak w tych marnych istotach zaczyna rodzić się nadzieja. Trzeba to skończyć póki się da. Czerwone oczy szczura zgasły, gdy stworzenie zamknęło powieki.”

„Umysł małego szpiega, delikatnie zaczął badać sytuacje. Zalewała go fala chaotycznych myśli, ale już dawno nauczył się przed tym bronić. W całym tym tłumie starał się odnaleźć jeden konkretny umysł i w końcu udało mu się Szczur delikatnie zaczął badać myśli i uczucia niziołki. Długo trwało zanim zrozumiał, że siła woli kobiety jest zbyt znaczna. Szczur powoli wycofał się, z zadowoleniem zauważając, że skrzypaczka niczego nie wyczuła. Teraz kiedy ten plan nie doszedł do skutku, trzeba znaleźć nowy cel...”

„Uwaga gryzonia, przeniosła się na inny umysł... silny, ale teraz wypełniony gniewem. Wystarczyło tylko przemóc samokontrole i...”


***

Podczas gdy Saenna zajęta była swoją przemową, Almirith z wściekłością zdzielił Poganiacza. Mężczyzna odruchowo próbował się uchylić, ale nie był dość szybki. Siła ciosu powaliła go na ziemię i sprawiła, że choć przez krótką chwilę mógł oglądać gwiazdy. Gdy elf odwracał się w kierunku tłumu, kątem oka zauważył krew, która dość obficie płynęła ze złamanego nosa Poganiacza.

Almirith patrząc na tego żałosnego „przywódcę”, naglę zdał sobie z czegoś sprawę. Od chwili zadania ciosu uśmiechał się i czuł dziwną satysfakcję. Nie chciał się zastanawiać nad słusznością swojej decyzji, ale im bardziej o tym myślał, tym bardziej wiedział, że Poganiacz zasłużył na coś gorszego. Elf starał się otrząsnąć z tej myśli, ale ona powracała coraz silniejsza.

Z zamyślenia elf został wyrwany przez zimny dotyk metalu. Dopiero teraz zorientował się, że stoi nad Poganiaczem, a w dłoni trzyma jeden z mieczy.

Zaskoczony Almirith cofnął się parę kroków, chowając miecz z powrotem do pochwy. Zwykły spokój i zimna logika, której elf został nauczony podczas długich lat treningu, teraz została zastąpiona przez emocje... i to nie jego emocje. Almirith dopiero teraz pojął, że chęć zabicia Poganiacza nie była jego własną. Ktoś próbował manipulować jego uczuciami, a przez to także i działaniami.

Elf rozglądał się dookoła, ale nie mógł dostrzec nic podejrzanego. Wszyscy zajęci byli przemową Saenny i nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na Almiritha. Wojownik opanował się już na tyle by stanąć u boku niziołki i kontynuować jej przemowę. Gdy skończył mówić podszedł do Maygra i Remoranta, by powiedzieć im o swoich planach, a następnie skierował się w kierunku żywej zbroi.

- Hej szefie! Ładny pokaz. Myślałem, że chcesz go zabić. Wyglądałeś naprawdę przekonywująco. Tylko może jednak nierozsądnie jest mu grozić... choć jak tak patrzę to raczej nie cieszy się tu zbytnią popularnością. Macie zamiar iść posprawdzać lepianki? To może ja zostanę z koleżanką. Wiesz szefie, tak profilaktycznie.

Wypowiadając ostatnie słowa, żywa zbroja wskazała na Saenne.

W czasie kiedy Almirith rozmawiał z żywą zbroją, Remorant podszedł do Saenny podając jej „kompas”. Niziołka wzięła przedmiot, nie mając żadnych wątpliwości, że się jej przyda. Elf doskonale wiedział, że czas jest tu bardzo ważny, więc nie zwlekając ruszył w kierunku palisady, żeby na nowo rozpalić ogniska. Parę osób ruszyło za nim rozumiejąc, że tu się do niczego nie przydadzą.

***

„Kolejna porażka. Co gorsza elf chyba się zorientował, że ktoś próbował wpływać na jego myśli. Szczur wyraźnie wyczuwał nowe fale zaniepokojenia, płynące od umysłu wojownika. Przy następnej próbie będzie trzeba zachować większą ostrożność. Tylko kogo teraz?

Szczur przez chwile analizował chaotyczne prądy myśli w poszukiwaniu jakiegoś silniejszego. W końcu jego uwagę przykuł kolejny umysł. Ten też był wypełniony wściekłością, choć i ta była na razie pod kontrolą... na razie, ale wszystko da się zmienić...”


***

Magyar spokojnie zbliżył się do Poganiacza, który właśnie usiłował pozbierać się po ciosie Almiritha. Półczart nie miał zamiaru dać mu wytchnienia. Potężny kopniak w kroczę, po raz kolejny tego dnia, powalił Poganiacza na ziemie. Tym razem jednak, mężczyzna nie mógł się powstrzymać od wrzasku bólu. Maygar uśmiechnął się zadowolony z efektu swojego ciosu.

Powoli wezbrała w nim ochota, żeby kopnąć leżącego mężczyznę - tak żeby na pewno zapamiętał lekcje. Kolejny cios półczarta tym razem trafił w brzuch leżącego. Mężczyzna skulił się i dłońmi zasłonił głowę, spodziewając się, że Maygar nie poprzestanie na dwóch ciosach. Półczart szykował się do kolejnego uderzenia, ale zorientował się, że parę osób przygląda się jego poczynaniom. Czuł olbrzymią ochotę żeby skręcić Poganiaczowi kark, ale wiedział, że wtedy już na pewno nikt im by nie pomógł – ze strachu, że mogą znaleźć się w zasięgu ciosów Maygara. Tylko ta jedna myśl powstrzymała go przed zabiciem tego ścierwa.

***

„Szczur z wściekłością wycofał się do swojego ciała. Przez moment musiał dochodzić do siebie. Dość często próbował tej sztuczki, ale za każdym razem powrót wiązał się z chwilowym oszołomieniem.

Gdy w końcu wszystkie jego zmysły działały normalnie, otworzył oczy i dostrzegł... rozchodzący się tłum. Wyglądało na to, że pomimo jego niepowodzeń, ludzie nie zdołają udzielić pomocy tym „nowym”, a to oznaczało, że nie jest już tu potrzebny.

Stworzenie powoli odwróciło się i ruszyło przez labirynt różnych śmieci i odpadów. W złośliwych oczkach gryzonia, można było dostrzec iskierkę tryumfu.”


***

Saenna z malejącą nadzieją obserwowała rozchodzący się tłum. Większość osób poszła na nowo rozpalić ogniska, a pozostali zajmowali się ciałami osób, które zginęły w czasie ostatniego ataku. Jej towarzysze – niepotrzebni przy rozpalaniu ognisk - zdecydowali się przeszukać lepianki, a ona w towarzystwie gadającej zbroi czekała na jakiegoś informatora.

W pewnym momencie kobieta dostrzegła jakiś ruch. Z jednej z lepianek wyłonił się wychudzony mężczyzna i ruszył w jej kierunku. Skrzypaczka na wszelki wypadek zacisnęła dłoń na swojej kuszy, czekając aż nieznajomy podejdzie nieco bliżej. W końcu chuda sylwetka zatrzymała się parę kroków od Saenny.

Nie było wątpliwości, że mężczyzna jest człowiekiem. Ostre rysy twarzy, błękitne, rozbiegane oczy i nerwowe pocieranie rąk świadczyły, że jest dość nerwowy. W zasadzie nie było w tym nic dziwnego biorąc pod uwagę warunki w jakich żył. Jego zdenerwowane spojrzenie przyglądało się niziołce, z mieszaniną strachu i podziwu.

- Szukacie kogoś kto mógł zgasić ogniska?- Mężczyzna oblizał spierzchnięte wargi. Jego oczy zdawały się nawet na chwile nie zatrzymywać. Robiło to takie wrażenie jakby człowiek chciał patrzeć we wszystkie kierunki jednocześnie.- Mogę wam pomóc. Jest tu taki jeden... elf. Kręci się po osadzie. Pomylony... całkowicie. Zżera trupy. – Spojrzenie mężczyzny gwałtownie znieruchomiało. Uważnie wpatrywał się w twarz Saenny tak jakby chciał z niej wyczytać, co kobieta myśli o jego rewelacjach – Chodzą plotki, że to czarnoksiężnik...

Ostatnie słowo mężczyzna wypowiedział z wyraźnym strachem. Jego spojrzenie znowu zaczęło miotać się na wszystkie strony. Człowiek zaczął się powoli wycofywać, kuląc się przy tym tak jakby się bał, że Saenna zaraz zrobi mu krzywdę. Jego zachowanie było naprawdę żałosne.

- Tylko nie mówcie mu, że to ja wam powiedziałem...

Saenna nawet nie zdążyła odpowiedzieć, bo mężczyzna błyskawicznie odwrócił się i rzucił do ucieczki. Początkowo skrzypaczka chciała pobiec za nim, ale poczuła na swoim ramieniu twardy uścisk żywej zbroi.

- Szefowo. Mamy kolejnego gościa. Za tobą. Chowa się w cieniu tamtej lepianki.

Ledwo „szefowa” zdążyła się odwrócić, a już stała twarzą w twarz z kolejnym mężczyzną. Ten wyglądał i zachowywał się zupełnie inaczej od swojego poprzednika. Jego ubranie wyglądało trochę lepiej, a on sam nie przejawiał oznak paranoi, choć idąc starał się trzymać cienia i cały czas uważnie się rozglądał.

- Czego tamten... głupek od ciebie chciał? A zresztą nieważne. Byłem w tłumie, gdy przemawiałaś. Masz ładny głos. – tego ostatniego nie można było powiedzieć o mężczyźnie. Mówił tak jakby miał dość poważną chrypę. - Mogę ci pomoc. Dla takiej ładnej kobiety jestem gotów zrobić bardzo dużo. – Człowiek uśmiechnął się do Saenny, a trzeba podkreślić, że uśmiech ma naprawdę paskudny.

- Bardzo dużo? To proponuje żebyś sobie poszedł...- Żywa zbroja wydawała się wpatrywać w „informatora”. Saenna miała niejasne wrażenie, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, ten człowiek już byłby martwy.

- Ehmm... No tak... No wiec... na czym to ja stanąłem?
- Na tym, że miałeś sobie pójść.
- Twój towarzysz jest... bardzo wygadany.
- Mam wiele zalet... w przeciwieństwie do ciebie.
- Zamknij się kupo szmat... nie z tobą rozmawiam.
- Szefowo, mogę go walnąć? Proszę, proszę, no proszę. Tylko raz go pacnę... raz... a dobrze.


Człowiek chyba nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Odsunął się od żywej zbroi, cały czas nie odrywając od niej spojrzenia, tak jakby się obawiał, że ta się zaraz na niego rzuci.

- Emm... to może ja przejdę do rzeczy. Widzisz koch... ehmm Pani. Tu w wiosce najważniejsze jest jedzenie. Mamy tu jednego, starego kapłana. Nazywa się Awalar. To właśnie dzięki resztką jego mocy mamy co jeść. Niewiele tego jest, ale zawsze coś. No, ale problem jest w tym, że trzeba jakoś żyć, a do tego są potrzebne różne rzeczy... żeby coś dostać trzeba oddać trochę jedzenia... taka wymiana... No i... jest w obozie taki krasnolud... potrafi wyrabiać różne przedmioty z ciał tych białych, drewnianych istot, ale za każdy taki wyrób każe słono płacić. Ma umowę z Poganiaczem, wiec nic nie możemy mu zrobić... no i... tamtego... ostatnio... to znaczy przed waszym przybyciem... ale nie żebym ja o coś was oskarżał... tylko najazdy na obóz były rzadkie... no i... on miał mało materiału, a jak nie miał materiału, to nie produkował rzeczy, a jak nie produkował rzeczy, to nie miał co jeść. Ostatnio trochę chyba głodował... dla niego to dość niecodzienne... i chyba zgłodniał... Ja tak myślę, że to on mógł zgasić ogniska, żeby mieć na czym „zarabiać”... No i to tylko taka sugestia, wiec wiesz ja tam nikogo nie oskarżam... wiesz my się w ogóle nie widzieliśmy... no to ja idę.

Człowiek błyskawicznie odwrócił się na pięcie i bardzo pośpiesznym krokiem zaczął się oddalać, pozostawiając Saenne i żywą zbroje z ich myślami. Podczas całej rozmowy Saenna starała się dyskretnie obserwować magiczny „kompas”. Z jej obserwacji wynikało, że przedmiot jest popsuty, albo wszystko co usłyszała jest prawdą.

***

W czasie kiedy Saenna była zajęta rozmawianiem z informatorami, Almirith, Magyar i Remorant wędrowali od jednej lepianki do drugiej. Za każdym razem zastawali ten sam widok. Sporo szmat, które służyły za łóżka, parę prowizorycznych krzeseł i czasami jakieś proste drewniane narzędzia i naczynia.

Wszystko wskazywała na to, że nie zdołają się niczego dowiedzieć. Już mieli zamiar się poddać i wrócić do Saenny, kiedy ich spojrzenie przykuł jedna szczególna „chatka”. Na pierwszy rzut oka, nie było w niej nic niezwykłego, ale przed wejściem do środka stała dwójka, dość dobrze zbudowanych mężczyzn. Obaj różnili się trochę od typowego przedstawiciela obozu. Nie byli tak chudzi, a w dodatku zamiast łachmanów mieli na sobie proste, skórzane zbroję. W dłoniach trzymali metalowe pałki, które trochę przypominały te noszoną przez Poganiacza.

Almirith, Magyar i Remorant oczywiście nie mogli odpuścić i nie zbadać tak unikatowego widoku. Spokojnie ruszyli w kierunku lepianki, z zamiarem wejścia do środka – za zgodą strażników, lub bez niej. Gdy tylko zbliżyli się do wejścia, dwaj mężczyźni zagrodzili im drogę.

- Awalar odpoczywa i nikt nie ma prawa mu przeszkadzać.

Strażnicy patrzyli na grupę z niepokojem. Widać było, że nie mają ochoty na walkę, ale równocześnie nie mają zamiaru zejść z posterunku, ani nikogo przepuścić.

Dokładnie w momencie, gdy sytuacja rozbiła się coraz bardziej napięta Almirith, Magyar i Remorant dostrzegli biegnącą w ich kierunku Saenne i żywą zbroję. Niziołka zatrzymała się parę kroków od pozostałych, gestem przywołując ich do siebie.

- Chyba coś mam...

Na twarzy skrzypaczki malował się lekki uśmiech, gdy streszczała towarzyszą swoje rozmowy z informatorami.

Teraz pozostawało zdecydować, co zrobić z uzyskaną wiedzą.


***





”Przebudzenie”


Harpo

- Wstawaj ty przeklęty leniu! Słońce już od dawna jest na niebie.

Harpo poczuł jak coś szarpie go za ubranie. Powoli otworzył oczy, które z niewiadomych przyczyn chciały pozostać zamknięte. Z początku, wciąż zaspany gnom nie widział najlepiej. Wszystko wydawało się dziwne rozmazane... tak nierealne. Dopiero gdy przetarł powieki, ostrość widzenia wróciła do normy... ale gdyby Harpo wiedział co zobaczy, z całą pewnością wolałby się nie budzić.

Nad leżącym na posłaniu gnomem, pochylała się niewielka, okrągła twarz. Krótko przystrzyżone, rude włosy. Do tego dość długie bokobrody i chytre spojrzenie, kontrastujące z pyzatą buzią, która dodawała niziołkowi miłego, przyjaznego wyglądu. Nie było żadnych wątpliwości. Nad Harpo pochylał się Aswill.

Zaskoczony gnom prawie nie podskoczył, gdy zrozumiał z kim ma do czynienia. Błyskawicznie wyskoczył z posłania, tylko po to żeby potknąć się o zmurszały pniak i ponownie wylądować na ziemi.

- Stary, co z tobą?

Głos Buggera był taki jak zwykle – szorstki i głęboki. Harpo odwrócił się w kierunku mówiącego i dostał kolejnego szoku, kiedy dostrzegł zatroskaną twarz krasnoluda – żywego krasnoluda.

Przestraszony gnom, zupełnie nie wiedząc, co się dzieje rozglądał się wokoło siebie. Las... tak dobrze mu znany. Spędził tu całkiem spory fragment swojego życia, wraz z nimi wszystkim... Aswill, Bugger, Urgo... i Vinnie. Nawet on. Byli wszyscy, bez żadnych wyjątków. Myśli gnoma wirowały jak szalone, dopóki nie przerwał ich spokojny głos Vinniego

- Przestańcie się tak na niego gapić, a zamiast tego weźcie się do pakowania manatków. Jak tak dalej będziecie się grzebać, to nigdy nie dotrzemy do kryjówki. No dalej na co czekacie? A ty Harpo weź się w garść. Już niedługo będziemy w domu.

Vinnie uśmiechnął się pokrzepiająco, tak jakby chciał pocieszyć towarzysza. Wszystko wyglądało tak zwyczajnie, a przecież nie było... Czy to możliwe, że to wszystko... wojna gildii... Lyiss... czy to możliwe, że to tylko był sen?


***


Valquar Bandeline

Valquar syknął z bólu, gdy do jego otępiałego umysłu dotarło, że jego ramię jest przebite strzałą. Elf był całkowicie zdezorientowany. Czuł jak w jego żyłach powoli płynie trucizna, jednak nie to było najgorsze. Bardziej niebezpieczny był fakt, że nie wiedział gdzie jest, ani kto do niego strzelał. Powoli otworzył oczy starając się zorientować w sytuacji.

Elf siedział oparty plecami o coś zimnego i szorstkiego. Przed nim malowały się jakieś kamienne budowle... może ruiny... Wszystko na przemian wyostrzało się i rozmazywało. Valquar nie mógł skupić na niczym spojrzenia. Do jego nosa dolatywał znajomy zapach. Długą chwile trwało zanim elf zdołał go z czymś skojarzyć - to miejsce pachniało lasem. Valquar nie miał czasu się nad tym zastanowić, ponieważ w jego polu widzenia znalazła się jakaś osoba.

Elf postarał się sięgnąć po miecz, ale każdy ruch sprawiał niesamowity ból w przebitym ramieniu. Zresztą to i tak nie miało wielkiego znaczenia. Trucizna, która krążyła w jego żyłach sprawiała, że prawie nie widział i ledwo, co miał siły żeby ruszyć dłonią. O rzuceniu jakiegoś zaklęcia, albo o walce mógł zapomnieć. Okropne uczucie bezradności wypełniło serce elfa, jednak on nie miał zamiaru się poddać. Niestety nie miał też wyboru.

Postać, którą przed chwilą dostrzegł elf, klęczała już obok niego. Valquar przez moment zastanawiał się, czy przeciwnik dobije go szybko i bezboleśnie, czy może będzie się nad nim znęcał. Jak miało się okazać ani jedno, ani drugie.

- Spokojnie, nie ruszaj się.

Głos był dziwnie znajomy, ale Valquar nie mógł przypomnieć sobie jego właściciela. Zamiast tego, po części zobaczył, a po części poczuł, jak nieznajomy przykłada mu do ust karafkę. Elf wyczuł zimny, gorzki płyn. Przez moment opierał się, ale po chwili zrozumiał, że jeśli ten nieznajomy zechce to i tak wmusi w niego ten dziwny napar. Nie mając większego wyboru pociągnął spory łyk i... poczuł jak przyjemne zimno rozchodzi się po całym ciele.

Jego wzrok zaczął wracać, wraz z nowymi siłami. Gdy tylko Valquar mógł już normalnie widzieć przyjrzał się swojemu wybawcy - starszemu mężczyźnie.

Człowiek, który podał Valquarowi antidotum, był już dość stary jak na przedstawiciela swojej rasy. Prawdopodobnie dobiegał już siedemdziesiątki, ale pomimo tego jego ruchy wciąż były nadzwyczaj szybki i zręczne. Jego twarz była pomarszczona i można było po niej poznać, że mężczyzna sporo już przeżył. Zielone oczy zdradzały bagaż doświadczeń jakie musiał nosić na swoich barkach człowiek.

- Valquar spokojnie. Nic nam tu nie grozi. Teraz pora zając się twoim ramieniem. Nie ruszaj się zaraz wyciągnę strzale.

Głos człowieka był ciepły i przyjazny, a ponadto wydawał się dziwnie znajomy, jednak Valquar miał sporą dziurę w pamięci. W czasie kiedy elf zastanawiał się nad tożsamością swojego opiekuna, człowiek wprawnym ruchami wyciągnął strzałę, a potem opatrzył ranę.

- No dobrze. Powinno być wszystko w porządku.- Człowiek wierzchem rękawa otarł spocone czoło. Na jego twarzy odmalował się lekki uśmiech –Ale blisko było. Nie powinieneś się tak wystawiać. Omal cię nie złapali. Ehh... no ale dobra dość tej reprymendy wiem, że nie lubisz kiedy cię pouczam, wiec może lepiej powiedz mi jak się czujesz? Masz siły żeby iść dalej?


***


Learion Aylinn

Powoli Learion zaczął odzyskiwać świadomość. Na początku uświadomił sobie, że jest mu okropnie zimno. Zaraz potem, że coś ciepłego ociera się o jego nogi, wydając przy tym jakiś odgłos... chyba miauczenie... Poza tym słyszał jeszcze dziwny szum, ale ten dźwięk prawdopodobnie istniał tylko w jego głowie.

Przez moment zastanawiał się, co mu się stało. W powietrzu unosił się lekki, ale bardzo nieprzyjemny zapach. Być może to on wywołał utratę przytomności? W chwili, gdy Learion próbował zmusić swój mózg, który jeszcze nie do końca zaczął poprawnie działać, do analizy tego problemu, przed oczami zaklinacza wyłonił się obraz.

Learion “dostrzegł” samego siebie, opartego o kamienną ścianę. Obraz przekręcił się lekko w lewo, pokazując ginący w ciemnościach korytarz. Po chwili widok obrócił się w prawo, pokazując właściwie ten sam widok. Zaraz potem obraz lekko się obniżył i nakierował się na nogi Leariona. Dokładnie tak jak się tego spodziewał zaklinacz, w zasięgu obrazu znalazł się czarny jak otchłań kot. Zwierze ocierało się o nogi właściciela, mrucząc przy tym donośnie.

W chwili, gdy Learion miał już zamiar wstać i trochę lepiej rozeznać się w swoim położeniu, ale nie zdążył. Tak jak często w takich przypadkach, sytuacja miała dużą tendencje do „samo rozwiązywania”. Ciszę przerwał gruby, męski głos.

- Nareszcie się obudziłeś. Już myślałem, że te opary wykończyły cię... ostatecznie wykończyły. Mam nadzieje, że to będzie dobra nauczka na przyszłość i że na następny raz będziesz bardziej ostrożny.

Głos wydawał się Learionowi znajomy, ale jego pamięć aktualnie była nieźle podziurawiona.

- Nie stój tak. Ruszaj dalej. No chyba, że chcesz mi powiedzieć, że się poddajesz i już ci nie zależy na odzyskaniu pamięci... Czy tak jest? Poddajesz się?
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 17-05-2007 o 15:45.
Markus jest offline  
Stary 02-05-2007, 05:15   #84
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Talking Learion Aylinn

Szszszszszszszszsz...

Zimno. Ależ twarda ta poduszka.

Szszszszszszszszsz...

Co tak szumi?

Kot?


Absurdalność szumiącego kota wyrwała niewysokiego gnoma z otępienia. Szum oczywiście natychmiast począł opadać, jakby zdiagnozowanie, że dobywa się on jedynie z głowy Leariona odebrało mu moc. Wpół leżał, wpół siedział, oparty o kamień. Lewą rękę miał całkiem zdrętwiałą. Kamień? I w ogóle... gdzie był?! Szybko począł węszyć, długimi wdechami.

Jakby w odpowiedzi na to, ujrzał sytuację. Ręce odruchowo wyciągnęły się do kota, wsunęły się w gęste i miękkie futro. Dotąd przyspieszony oddech zwolnił... by znowu przyspieszyć, gdy do uszu gnoma dotarł głos. Nieznany mu głos? Nie, właśnie nie!

- Nareszcie się obudziłeś. Już myślałem, że te opary wykończyły cię... ostatecznie wykończyły. Mam nadzieje, że to będzie dobra nauczka na przyszłość i że na następny raz będziesz bardziej ostrożny.

- Następnym razem? - wypalił młodzian bez namysłu.

- Nie stój tak. Ruszaj dalej. No chyba, że chcesz mi powiedzieć, że się poddajesz i już ci nie zależy na odzyskaniu pamięci... Czy tak jest? Poddajesz się?

- NIE! - krzyk gwałtownością zaskoczył nawet jego samego. Pamięć. Była ważna. Była bardzo ważna.

I bardzo podziurawiona.

- Przepraszam - dodał ciszej - Nie poddaję się. Moja piastunka nadała mi imię ciekawość, a mój brat nazywał mnie Osłem przez mój upór. Tak, chcę odzyskać pamięć. Nie, nie poddaję się, tylko...

Zapadła chwila ciszy, przerywana napełniającym błogością i pewnością siebie serce gnoma dźwiękiem - mruczeniem kota.

- Kim jesteś? Gdzie my jesteśmy? I co właściwie masz na myśli mówiąc, dalej, następnym razem i opary?

Zebrawszy się w sobie gnom wstał i otrzepał się. Nasłuchiwał odpowiedzi, jak i dźwięków z otoczenia. Innych głosów. Czekał na powiew wiatru. Albo odgłos skwierczącej latarni. A może są pod ziemią? Tak, chyba są pod ziemią. Obraz na to wskazywał. Chyba. Otrzepując się, Learion jak zwykle sprawdzał co ma gdzie i czy wszystko było jak być powinno. Na koniec klasnął trzy razy w dłonie, sprawdzając echo w pomieszczeniu oraz otrzepując dłonie z kurzu i pyłu podłogi. Wytarłszy je dodatkowo w wyciągniętą specjalnie na tę okoliczność chustę, przeciągnął się, by pogłaskać swego kociego towarzysza.

Metr wzrostu, koło dwudziestu kilo wagi, Learion Aylinn miał otwartą, szczerą twarz budzącą sympatię patrzącego. Jasna skóra silnie kontrastowała z szafirowymi oczyma o specyficznych dla gnomiej rasy tęczówkach i źrenicach. Pszenicznie blond włosy, tak, że niemal białe, w niewielkich kosmykach kręciły się niesfornie, opadając na szerokie czoło i spiczaste uszy. W danej chwili gnom nosił jedwabną, czarną przepaskę na oczy, ciemnoczerwony płaszcz narzucony na białą koszulę i niebieskie portki wpuszczone w wysokie czarne skórzane buty na obcasie, z cholewą za kolano, obecnie wywiniętą.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 04-05-2007, 11:16   #85
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Smile Harpo Longwayfromhome

Czerwone oczy gnoma nie wyrażały bynajmniej radości, raczej przerażenie. Mocarnie zbudowana sylwetka Vinniego, który mimo krawieckiej przeszłości miał niedźwiedzie bary, była tym, w czym Harpo utkwił wzrok. Potem gnom przerzucił spojrzenie potężnie zbudowanego krasnoluda Buggera, który w przeszłości był sławnym wojownikiem. Śmierci tej dwójki Harpo był pewien. Widział ich zwłoki tak dobrze, jak teraz widzi ich żywych.
Co do Urgo i Aswilla.. Tu już zaczynały się wątpliwości. Harpo nie widział śmierci zapalczywego półorka, zaś niziołek mógł uciec obławie.
Gnom wstał i spojrzał po sobie, ciemnobrązowe buty z cholewami i barwy szafranowej spodnie.. były. Żółty kubrak też, kapelusz.. Gnom rozejrzał się za kapeluszem. Po czym podniósł go z ziemi, poprawiając sterczące z niego strusie pióro. Kapelusz był pomarańczowej barwy, ulubionego koloru gnoma. Harpo nałożył go na głowę tak, by skrywał on w cieniu jego twarz. Ogniście rude włosy, które w puklach spadały mu na kark, dałoby się jakoś wytłumaczyć. Także ostre rysy twarzy i orli nos, rzadkie u gnomów, ale występujące. Choć w połączeniu krótką rudą bródką były niepokojące. Ale oczy.. Tęczówki czerwone niczym krew, były objawem czarciej krwi. Co prawda i u albinosów zdarzały się czerwone oczy, ale u nich barwa nigdy nie była tak intensywna.
Drugi dowód demonicznej krwi skrywał kapelusz...Wśród włosów gnoma, bowiem skrywały się małe czerwone rogi.
Na końcu zarzucił na siebie brązowy płaszcz..Pełniący różne role, hamaka,śpiwora, anawet kryjówki, po ubrudzeniu ziemią i nawtykaniu gałązek.
Poprawiwszy swój strój Harpo odgonił od siebie myśli o przeszłości. Na razie liczyła się teraźniejszość. Rozejrzał się za jakimś orężem, najlepiej krótkim mieczem, albo lekką kuszą. Od biedy mógł być i sztylet.
Wykonując polecenie Vinniego gnom pozwolił swoim myślom na swobodny dryf. Pierwszy szok już minął i Harpo mógł już na zimno zanalizować sytuację, w jakiej się znalazł. Od razu odrzucił myśl, iż Viselburg był snem. Sny nie są tak logiczne, tak dokładne, tak realne..
Spojrzał na swych przyjaciół i uśmiechnął się...Najbardziej sensowną teorią, do jakiej doszedł, była ta, że trafił do krainy zmarłych. Choć nie mógł sobie przypomnieć, kto i kiedy go zabił. Ale zawsze istniała możliwość, że został zabity podczas snu. Harpo uznał, że po śmierci trafił w dobre miejsce.
Ale to była tylko teoria... Harpo postanowił uczestniczyć w tym wszystkim... na razie. Teorie mają bowiem to do siebie, że nie zawsze sprawdzają się w praktyce.
Po spakowaniu Harpo podszedł do Vinniego i spytał go.- Vinnie, to jakie mamy plany na najbliższą przyszłość?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-05-2007 o 18:57.
abishai jest offline  
Stary 12-05-2007, 00:13   #86
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Valquar

Elf był całkowicie zkonfundowany, jego wzrok rozmywał się i wyostrzał co chwila. Czuł strzałę. Myślał:

„Ktoś do mnie … strzelał – przedarło się przez jego świadomość – Kto? Zaraz … kim jestem? Valquar? To ktoś, kogo znam? Nie, raczej nie. Trucizna? Ale … jaka? Tak! To pewnie jad … tej dziwnej trawy, na której usiadłem kilka godzin temu. A może to były minuty … lub dni? O co się opieram? … Pień? A może to jednak ta trawa …, przy której usiadłem … rok temu? Co ja widzę? Zamek? Tak! To pewnie Gaulniath na Czarciej przełęczy … tylko czy on istnieje? A może to był sen? Tam byy takie okropne … cosie?”

Nie wiedział co myśleć, nie myślał, czuł. Zdołał w końcu dojrzeć, że siedzi pomiędzy ruinami czegoś. Jednak las budził pewne wspomnienia. Wycieczka, spacer? A może polowanie na potwora? Dom? Nie, chyba nie.

Kiedy dojrzał niewyraźny kontur osoby przestraszył się. To był koniec. Znaleźli go. Zabiją go! Kto? To już było bez znaczenia. Śmierć była pewna. Zresztą, był w tej chwili tak ograniczony, że i tak by się nie mógł dowiedzieć. Miecz? Gdzie on jest? Musi tu gdzieś być. – Sięgnął po niego, jednak nawet nie zdołał go chwycić. Ogarnęło go poczucie braku jakiejkolwiek nadziei. Wtedy usłyszał głos. Kim on był? Nie wiedział. Nie przypominał go sobie, a jednak wiedział, że go zna. Kiedy już wypił antidotum i jego zmysły zaczęły wracać, rozejrzał się po okolicy. Starszy człowiek mu pomógł. Valquar syknął z bólu, kiedy człowiek wyjął mu strzałę. Myślał:

„Kim on jest? Czy ja go w ogóle znam? Nie? A może jednak …”

Powiedział:
-Zaraz. Wróciły mi już chyba siły, ale kim ty jesteś? Ja .. nie pamiętam cię. Kto mnie nie złapał? I … gdzie ja jestem? Co to za kamienie? Jak ja się tutaj do licha dostałem? Czy ja … nazywam się Valquar?

Elfowi kłębiły się w głowie myśli. Teraz, gdy jego mózg pracował już prawie normalnie, pytania pojawiały się znikąd w zastraszającej ilości. I nie było żadnych odpowiedzi.
 
__________________
"Gdzie pojawiła się pierwsza pierwotna komórka, tam i ja się pojawiłem. Kiedy ostatnie życie czołgać się będzie pod stygnącymi gwiazdami, tam i ja będę."
Aegon jest offline  
Stary 14-05-2007, 21:48   #87
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Saenna w nowej sytuacji czuła się zdecydowanie źle - nie dość, że nie wiadomo gdzie są, co się wokół nich dzieje, towarzysze zaczynają ginąć... to jeszcze te ciągłe zmiany sytuacji! "Jak w kalejdoskopie... chyba" - Sae słyszała kiedyś o czymś o tej nazwie - nigdy jednak nie widziała tego cuda. W każdym razie wszystko wokół było niewiadome, niepewne, zmienne... i niziołka miała tego dość. Najchętniej zagubiłaby się teraz we własnej muzyce - jednak nie było to już możliwe. Wszyscy na nią liczyli...

Przeprowadzanie wywiadu wśród miejscowej ludności w żadnym wypadku nie było dla niej nowością. Robili to tyle razy przed akcją... z nim. Serce mówiło jej, że dawno zmarły ukochany ma coś wspólnego z tą całą szopką.
Teraz jednak w zdobywaniu informacji mogła polegać tylko na sobie... no, prawie. Miała jeszcze ten dziwny przyrząd. I trzeba przyznać, że jest diabelnie użyteczny.

Osoby, które same zgłaszają się z informacjami zawsze budziły w niej podejrzenia... znacznie bardziej ufała wiedzy zdobytej z solidnym trudem. "Tacy jak ci zazwyczaj próbują wytrzeć w twój płaszcz własne smarki" - przypomniało się jej dość trafne powiedzenie zasłyszane na szlaku - "Cóż... dobrze mieć taką zabaweczkę jak ten kompasik"

Saenna z pośpiecham odnalazła pozostałych przy życiu towarzyszy i najdokładniej jak mogła przedstawiła im zdobyte wiadomości - a także reakcję urządzenia.
- Jeśli o mnie chodzi jestem za rozpoczęciem od elfiego czarnoksiężnika... nie lubię nosić cudzych smarków.
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.

Ostatnio edytowane przez Tahu-tahu : 14-05-2007 o 21:51.
Tahu-tahu jest offline  
Stary 17-05-2007, 16:34   #88
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany



Magiczna Szkatuła
Obóz „łachmaniarzy”


- Jeśli o mnie chodzi jestem za rozpoczęciem od elfiego czarnoksiężnika... nie lubię nosić cudzych smarków.

Po słowach Saenny zapadła cisza. Wszyscy analizowali informacje, które zdobyła skrzypaczka, starając się znaleźć kierunek dalszych poszukiwań. Gdy milczenie zaczęło się przedłużać, nie było już wątpliwości, że już nikt nie ma zamiaru zabrać głosu. Tak właśnie, przy milczącej zgodzie pozostałych, propozycja Saenny została przyjęta i wprowadzona w życie.

Drużyna, bo tak już mogli się nazywać, ruszyła na poszukiwania szalonego elfa. Jak miało się okazać, odnalezienie go nie było niczym specjalnie trudnym. Po ostatnim ataku, w obozie było pełno ciał. Oczywiście wiele osób zajmowało się aktualnie zbieraniem ich na stosy i całkowicie przy okazji, ograbianiem z tych nędznych ubrań i rzecz. Tylko jeden ze zbieraczy wyróżniał się pod względem zachowania. Wychudzona sylwetka odciągała ciała od stosu, ciągnąc je w kierunku jednej z lepianek. Nikt nie starał się jej przeszkadzać. Wręcz przeciwnie, wszyscy starali się trzymać od tego osobnika w dość dużej odległości.

Gdy grupa zbliżyła się do dziwnego zbieracza, nikt nie mógł mieć wątpliwości, że odnaleźli szalonego elfa. Mężczyzna prawie w ogóle nie wyróżniał się od innych. Takie same, długie, przetłuszczone włosy, pobrudzone i zniszczone ubranie, a także smród bijący od ciała, które dawno nie zaznało kąpieli. Tak właśnie wyglądał elf. Jedyną cechą, która mogła go odróżniać, był niesamowicie rozbiegany wzrok. Saennie od razu przypomniał się jeden z „informatorów”, jednak u elfa, problemy ze skoncentrowaniem spojrzenia były jeszcze większe. Wyglądał tak jakby bał się, że z każdej strony czeka na niego niebezpieczeństwo.

Gdy drużyna stanęła u wejścia do lepianki szalonego elfa, gospodarz odwrócił się w ich kierunku. W jego oczach widać było obłęd. Jego przerażony wzrok skakał od podróżników do stosu ciał, które w przyszłości przeznaczone były na jedzenie. Zachowywał się bardziej jak zwierzę, niż jak istota inteligentna. Cały czas syczał wściekle, tak jakby miał nadzieje, że w ten sposób odgoni swoich „gości”. Jedna z jego dłoni zaciskała się na jakimś amulecie, który elf miał zawieszony na szyi. Wydawało się, że z pomiędzy palców tej dłoni, wylewa się lekki, srebrzysty blask. Szalony elf, wciąż sycząc na gości, cofnął się pod przeciwległa ścianę lepianki i tam powoli osunął się na ziemie. Jego przerażone spojrzenie znieruchomiało skierowane na niepokojącą go grupy. Widać czekał aż niezapowiedziani goście zechcą odejść.




Learion

- Kim jesteś? Gdzie my jesteśmy? I co właściwie masz na myśli mówiąc, dalej, następnym razem i opary?

Learion oczekiwał na odpowiedzi nieznajomego... a może raczej znajomego, równocześnie badając swoje położenie. Powietrze w korytarzu było wilgotne i bardzo zimne, a w dodatku Learion wyraźnie wyczuwał zapach mokrej gleby. Wszystkie jego zmysły wyraźnie wskazywały, że jest pod ziemią.

Nagle Learion zdał sobie sprawę, że w kamiennym korytarzu panuję cisza, jednak gnom w jakiś sposób wyczuwał, że właściciel tajemniczego głosu wciąż tu jest. W końcu pełne konsternacji milczenie, przerwała ponownie ta sama osoba.

- Ale jak to? Ty nie pamiętasz? Ale... przecież... Deanlath nic nie mówił, że któraś z pułapek może wywołać amnezje... Dobra, tylko spokojnie Fristus... Nie panikuj... Na razie nic wielkiego się nie stało... No nie, próbuje samego siebie okłamać... Oczywiście, że się stało... ON NIC NIE PAMIĘTA!

Learion poczuł jak na jego głowę opada odrobina pyłu i ziemi, która pod wpływem krzyku Fristusa, oderwała się od sufitu. Po ostatnim wrzasku ponownie zapadło milczenie, przerywane tylko przez - pełne oburzenia - mruczenie kota.

- No dobra Fristus... wdech i wydech... raz... dwa... trzy... Dobra, a więc zacznijmy od początku. Ty jesteś Learion, a ja jestem Fristus. Powiedziałbym, że miło mi cię poznać, ale niestety nie mogę, ponieważ znamy się od paru dni. Jakiś czas temu przyjechałeś do siedziby mojego Pana, którego miano to Deanlath. Jako, że mój Pan jest potężnym magiem, prosiłeś go żeby przywrócił twoją pamięć. Niestety on jako, że nie jest człowiekiem dobrego serca, postanowił ci nie pomagać. Owszem ugościł cię, dał ci jeść i całkiem wygodny pokój. Nawet wspaniałomyślnie pozwolił żebyś u niego został... oczywiście tylko przez parę dni. No, ale ty musiałeś się upierać, przy tym swoim odzyskaniu pamięci, a jako, że mój Pan uznał cię za wyjątkowo sprytnego i zabawnego, postanowił dać ci szanse. Specjalnie dla ciebie stworzył labirynt... być może domyślasz się, że właśnie w nim się teraz znajdujesz... a następnie powiedział, że przywróci ci pamięć, ale pod warunkiem, że zdołasz dotrzeć do centrum labiryntu. A... do środka zostałeś przeniesiony bez niczego, poza swoim kocim towarzyszem i jakimiś narzędziami. Mówiłeś, że te przyrządy są ci potrzebne do radzenia sobie z pułapkami. No, ale wracając do tematu. Gdyby ci się nie udało, miałeś zostać niewolnikiem Deanlatha na okres trzech lat. Na razie wszystko jasne? Dobra, to słuchaj dalej, bo to jeszcze nie koniec śpiewki. Jako, że labirynt jest usiany pułapkami i całą masą tajemnych przejść i portali i w ogóle jest niezwykle skomplikowany, to mój Pan postanowił dać ci pomocnika w postaci mnie. Żeby nie było... ja jestem niewolnikiem Deanlatha i pozostanę nim, aż do końca moich dni, o ile nie zdołam cię bezpiecznie przeprowadzić do centrum labiryntu. Jeśli zdołasz tam dotrzeć, to ty odzyskać pamięć, a ja wolność. Rozumiesz? No i to chyba wszystko. A nie przepraszam... zapomniałem... kiedy tak sobie spacerowałeś po tym labiryncie i całkowicie olewałeś moje porady... to nagle wdepnąłeś w jedną z pułapek. Dokładniej uruchomiłeś mechanizm, który wytworzył sporą ilość trującej mgły. Zupełnie nie wiem jak to przeżyłeś. Jak dla mnie po takie dawce trucizny powinieneś być martwy. Jeszcze bardziej mnie dziwi jaki cudem przeżył twój kot, ale mniejsza oto.

- Proste prawda? No to skoro wszystko już wiesz... Gotowy do dalszej wędrówki, czy masz jeszcze jakieś pytania?


***
Harpo Longwayfromhome

Harpo wprawnymi ruchami spakował swój plecak. W zasadzie nie było tego wiele. Podstawowe przybory dla podróżnych, takie jak posłanie, czy hubka i krzesiwo. Oczywiście nie znalazł swojej sakiewki i z tego powodu gnom przeniósł wzrok na Aswilla. Nie zdziwił się, gdy zobaczył, że nizołek przygląda się mu z szerokim uśmiechem na twarzy. Zanim nawet Harpo zdążył się odezwać Aswill rzucił mu niewielką, niezbyt wypchaną sakiewkę. Gnom każdego ranka budził się bez pieniędzy i za każdym razem odzyskiwał swoją własność, co do miedziaka. Oczywiście zawsze sprawcą nocnych kradzieży był Aswill, wiec Harpo nigdy nie miał problemu ze znalezieniem „złodzieja”. W czasie przygotowania do drogi, tuż przy swoim plecaku znalazł lekko kuszę, sztylet i trochę bełtów. W zasadzie nie było to nic specjalnego, ale i tak wystarczyło do obrony i „grabieży”.

Gdy gnom upewnił się, że wszystko ma już przy sobie, powoli podszedł do Vinniego.

- Vinnie, to jakie mamy plany na najbliższą przyszłość?

Barczysty mężczyzna spokojnie przyglądał się Harpo. Przez moment wyglądało, że nie usłyszał pytania, ale po chwili przeniósł spojrzenie z gnoma na resztę kompanii. Dopiero teraz Harpo zorientował się, że pozostali z uwaga śledzą rozpoczynającą się rozmowę.

- No dalej do roboty. Zbieramy się. Chodź ze mną Harpo.

Wypowiadając ostatnie słowa, Vinni położył swoją rękę na ramieniu gnoma i nakierował go na szlak, którym grupa bandytów miała wędrować. Zgodnie z rozkazem byłego krawca, cała banda ruszyła do przodu i tylko Harpo, przytrzymywany przez Vinniego, nie ruszył się z miejsca. Gdy Aswill, Bugger i Urgo wysforowali się do przodu, Vinni powoli ruszył w ich ślady, a Harpo podążał za nim.

- Harpo, co jest z tobą? Jakoś dziwnie się zachowujesz i teraz jeszcze zadajesz takie pytania... Najadłeś się jakiś grzybów, czy czegoś w tym rodzaju? Przecież już od dwóch dni zmierzamy do kryjówki. Chyba radość z ostatniego zarobku uderzyła ci do głowy.

Vinni uśmiechnął się szczerze i przyjaźnie do gnoma. Jego twarz, oczy i w ogóle cały Vinni był taki jak zwykle, a przecież Harpo widział go na szubienicy.

Harpo wyraźnie słyszał oddalające się kroki reszty kompani. Gnom i Vinni musieli zostać dość mocno z tyłu. Chyba nie najlepiej było się tak odłączać, ale Vinni zdawał się nie zwracać na to uwagi.

- Hej! Znowu odpływasz, czy co? Masz taki dziwnie mętny wzrok. Nie wyspałeś się? Zresztą, już jesteśmy blisko kryjówki. Jeszcze tylko dzień drogi i będziemy w domu, a w tedy koniec z rabunkiem. Mamy już dość monet i kosztowności, żeby z tym skończyć. Tylko mi nie mów, że...

Wypowiedź Vinniego przerwał krzyk. Mężczyzna gwałtownie znieruchomiał nasłuchując. Wydawał się całkowicie spokojny, ale Harpo nie miał wątpliwości, że wszystkie mięśnie krawiec są napięte do granic możliwości.

Krzyk zabrzmiał ponownie, ale tym razem wraz z nim słychać było odgłos stali uderzającej o inną stal. Vinni puścił ramie gnoma i ruszył w kierunku odgłosów. W jego dłoni zalśnił miecz. Harpo coraz wyraźniej słyszał odgłosy walki. Jego umysł, który teraz pod wpływem adrenaliny pracował na maksymalnych obrotach, zarejestrował coś jeszcze. Ta droga i drzewa... cała ta okolica była doskonale znana gnomowi. Zapamiętał ją, tego przeklętego dnia, kiedy jego towarzysze, zostali zmuszeni do ucieczki przed obławą.

Harpo wpatrywał się w spiętą sylwetkę oddalającego się Vinniego. W jego pamięci kołatał się prawie identyczny widok. Widok przyjaciela z rękoma związanymi za plecami i sznurem zaciśniętym na szyi skazańca.

Gnom wyrwał się wspomnieniom. Wiedział, że musi coś zrobić... tylko co?

***

Valquar

- Zaraz. Wróciły mi już chyba siły, ale kim ty jesteś? Ja .. nie pamiętam cię. Kto mnie nie złapał? I … gdzie ja jestem? Co to za kamienie? Jak ja się tutaj do licha dostałem? Czy ja … nazywam się Valquar?

- Na Dziewięć Piekieł! To nie jest zabawne elfie. Skoro odzyskałeś siły to wstawaj i chodź. Nie mamy dość czasu, żeby go marnować na bezczynnym siedzeniu.

Człowiek podniósł się z ziemi i wyciągnął dłoń w kierunku Valquar, chcąc pomóc elfowi wstać. Przez moment, spojrzenia obu mężczyzn skrzyżowały się. Człowiek długą chwile wpatrywał się w purpurowe oczy towarzysza. Przez ten czas panowało milczenie, ale w końcu mężczyzna przerwał ciszę.

- Ty naprawdę nie pamiętasz?

Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie, niż jak pytanie. Znowu zapadło milczenie, ale tym razem człowiek nie patrzył na elfa, tylko gdzieś za niego. Jego spojrzenie skierowane było na szary kamień, o który opierał się Valquar.

- Jak mogłeś zapomnieć? Szczególnie tutaj... w ruinach miasta, które dawniej zamieszkiwały inne elfy. Jak mogłeś zapomnieć po co tu przyszliśmy? Rozumiem, że nie pamiętasz mnie, ale samego siebie i historii swojej rasy?

Głos człowieka, z każdym słowem, nabierał siły i głośności. Wyglądało na to, że mężczyzna nawet nie ma zamiaru panować nad emocjami. I znowu ta nieznośna cisza, zapadła po ostatnich słowach mężczyzny. Valquar wciąż siedział oparty o kamień, w oczekiwaniu na kolejne słowa „towarzysza”, jednak gdy w końcu się doczekał, głos mężczyzny był o wiele spokojniejszy.

- Przyjmij moje przeprosiny przyjacielu. Jak wiesz... albo raczej wiedziałeś... zawsze wpierw mówię, a później myślę. Bardzo często moje nierozważne słowa, doprowadzały do zażartych kłótni. Nazywam się Sunimos. Czy to imię coś ci mówi? Nic? Ehh... to naprawdę dziwne, przecież znamy się już od wielu lat. Z chęcią wyjaśniłbym ci wszystko, ale mamy dość niewiele czasu. Postaram się jak najbardziej streścić. Jak już zauważyłeś, jesteśmy w.... no nazwijmy to lasem, choć jego natura jest o wiele bardziej dzika, ale mniejsza o to. Te ruiny za moimi plecami, dawniej były jednym z wspaniałych elfich miast. Niestety wraz z czasem, z niegdyś cudownego miejsca, pozostały tylko kamienie. Bynajmniej tak myślałem, gdy zaproponowałem ci podróż do tego miejsca. Byłem pewien, że nie spotka nas tu nic niebezpiecznego i że spokojnie będę mógł prowadzić tu swoje badania. A tak... byłyby zapomniał. Znamy się od dość dawna i los już wielokrotnie krzyżował nasze drogi. Przybyliśmy... a właściwie ja przybyłem, tu by prowadzić badania pośród tych ruin. Dostałem na to pozwolenie od twoich pobratymców, z jednym zastrzeżeniem. Miał mi towarzyszyć jakiś elf. Z początkowo przydzielono mi jakiegoś młodzika, pozbawionego jakiegokolwiek doświadczenia, ale później uzyskałem zgodę na wskazanie własnego kandydata. No i udało mi się odnaleźć ciebie i przekonać do tej wyprawy. Gdy już dotarliśmy tutaj, bardzo szybko wpadliśmy w zasadzkę... zastawioną przez drowy. Może wydawać ci się to nieprawdopodobne... nawet ja przez długi czas nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Na tych terenach nigdy nie widziano drowa, a tu nagle okazuje się, że w lesie jest ich cała banda. Udało nam się wymknąć z zasadzki, ale zamiast powiadomić kogoś o naszym „odkryciu”, postanowiliśmy sami zbadać sytuacje i dowiedzieć się czego szukają tutaj drowy. Zakradliśmy się do ich obozowiska i podsłuchaliśmy rozmowę jednej z ich kapłanek i jakiegoś dowódcy... Pamięć nie wraca? Nic sobie nie przypominasz? No dobra, więc mówię dalej. Rozmowa tej dwójki była strasznie zagmatwana. Zdołałem się z niej tylko domyśleć, że drowy szukają jakiegoś przedmiotu, który dawniej służył w waszych modlitwach. Nie ma to być żaden starożytny relikt... to raczej coś pozbawione mocy, ale posiadające duże znaczenie religijne. Podejrzewam, że drowy chcą pozyskać ten przedmiot i wykorzystać go we własnych rytuałach. Podejrzewam, że Pajęcza Królowa chcę w ten sposób wymierzyć policzek bóstwom elfów z powierzchnie. Tylko tyle zdołaliśmy podsłuchać, bo później zauważyły nas straże i musieliśmy uciekać. W czasie biegu rozdzieliliśmy się i później znalazłem cię tutaj, przebitego strzałą. Swoją drogą dziwne, że używają łuków, a nie kusz, tak jak mają w zwyczaju, ale nie czas żeby teraz rozważać takie kwestie. Musimy podjąć decyzje, co teraz zrobić. Możemy wrócić do twoich pobratymców, ale w tedy drowy na pewno odnajdą to czego szukają. Możemy też spróbować znaleźć te rzecz przed nimi. Co ty uważasz?

***

Foncroyss

Powoli do świadomości Alberta zaczęły napływać kolejne bodźce. Wpierw wyczuł, że leży na czymś miękkim i delikatnym. Później otępiały umysł człowieka stwierdził, że jego prawa dłoń leży na czymś ciepłym... chyba to coś lekko się poruszało. Przez zamknięte powieki próbowało przebić się lekkie światło.

Albert w końcu zmusił się do otwarcia oczu. To był jeden z największych błędów w jego życiu. Mężczyzna leżał nagi na aksamitnej pościeli. Wszystko byłoby dobrze, gdyby w dużej komnacie, rozświetlonej słabym światłem nowego dnia, Albert był sam. Na pewno czułby się lepiej, gdyby na dużym łóżku, leżał tylko on. Niestety nie było tak. Łóżko dzielił z kobietą. Gdyby ktoś popatrzył teraz w twarz Alberta, mógłby się bardzo zdziwić. W końcu czemu młody, przystojny mężczyzna nie miałby dzielić łoża z młodą i piękną kobietą? Należałoby się o niego martwić, gdyby zamiast z niewiastą, spałby z mężczyzną.

Zapewne każdego świadka tej sceny bardzo rozbawiłoby zachowaniem Alberta, szczególnie gdy ten, starając się odsunąć od niewiasty, spadł z łóżka. Rumor jaki wywołał jego upadek, nie mógł nie obudzić śpiącej kobiety. Ta powoli uniosła delikatne dłonie do powiek, przecierając wciąż zaspane oczy. W tym czasie Albert zdołał lekko podnieść się z podłogi i teraz klęczał przy łóżku z niedowierzaniem przyglądając się kobiecie. Ta spokojnie przeciągnęła się, a jej brązowe oczy z rozbawieniem przyglądały się Albertowi.

Kobieta była piękna i tylko ślepiec mógłby tego nie zauważyć. Delikatne, arystokratyczne rysy twarz i głębokie, brązowe oczy, przesłaniały cały świat każdemu mężczyźnie, który choć raz je ujrzał. Kaskada ciemnych włosów opadała w dół, dosięgając ramion kobiety. Brązowo oka piękność, tak samo jak Albert, była całkowicie naga i zupełnie nic nie zasłaniało jej idealnej sylwetki.

Kobieta usiadła na skraju łóżka, a jej spojrzenie wciąż skierowane było na Alberta. Z ust klęczącego mężczyzny wyrwało się pojedyncze słowo, tak ciche jak szept.

- Eliza...
- A kogo innego myślałeś zobaczyć... ukochany mężu?


Kobieta uśmiechnęła się w stronę Alberta. Jej uśmiech był tak cudowny... przypominał najwspanialszy wschód słońca.
 
Markus jest offline  
Stary 17-05-2007, 18:17   #89
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harpo Longwayfromhome


Podczas wędrówki gnom przyglądał się każdemu drzewku, każdej drzewince i głazowi. Szukał luki, błędu, czegokolwiek co mogłoby potwierdzić nierealność tego miejsca. Ale wszystko było takie, jak zapamiętał...I rozdwojona przez piorun sosna, i stary głaz pokryty runami przez kapłanów jakiegoś zapomnianego bóstwa. I rzeczka przez którą przechodzili ..Ona również tkwiła w pamięci Harpo. Także naciek na niedużym głazie.. Jedyny dowód trzydniowego rozwolnienia Buggera. Wszystko się zgadzało.. ale. Ale gnom czuł, że to wszystko musi być jakąś ułudą. Choć z czasem przestał się tym przejmować. W sumie bandycki szlak był jednym przyjemniejszych wspomnień, jakie miał. Vinnie musiał zauważyć zamyślenie Harpo, gdyż rzekł..

- Hej! Znowu odpływasz, czy co? Masz taki dziwnie mętny wzrok. Nie wyspałeś się? Zresztą, już jesteśmy blisko kryjówki. Jeszcze tylko dzień drogi i będziemy w domu, a w tedy koniec z rabunkiem. Mamy już dość monet i kosztowności, żeby z tym skończyć. Tylko mi nie mów, że...
Słowa te zmroziły gnoma.. Znał miejsce swego pobytu, ale nie znał czasu, dopóki ich nie usłyszał tych słów, prawie identycznych jak tamtego dnia.
-Obława barona.- wyszeptał cicho.. A więc, wiedział już nie tylko gdzie, ale i kiedy jest.
Przez umysł gnoma przewijały się migawki wspomnień.. Ukryć ..Ale gdzie? Czy można uciec przed przeznaczeniem? Przecież to jest tak samo jak przed laty. Jemu wtedy się udało, dzięki magii jaką władał...Przed laty.. Właśnie..
Harpo spojrzał na swe dłonie.. ~Tu jest jak przed laty, wszystko jest takie same, z wyjątkiem mnie.. Jestem starszy i bardziej doświadczony, silniejszy.. Nie jestem już tym samym banitą. Stworzę nowe przeznaczenie.~
Harpo pognał za Vinnie'm i stanął w poprzek jego drogi.
- Vinnie, musisz mnie posłuchać.. To nie przelewki. Baron zorganizował obławę, nasze stare kryjówki są spalone..- rzekł przerywając przyjacielowi. Żeby uciąć wszelkie spekulacje dodał. - Jestem zaklinaczem, a my magowie dysponujemy mistycznymi mocami. Właśnie wyczułem, że nie warto ruszać im na pomoc.. Ich nie uratujemy. Możemy tylko pomóc Buggerowi, Aswillowi i Urgo. A potem musimy się ukryć, zaszyć...Gdzieś gdzie nas nie znajdą.. Znam takie miejsce.

Lochy jego byłego pana.. Harpo potarł ramię z mistycznym tatuażem ukrytym pod ubraniem. Zastanawiając się czy odważy się tam powrócić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 17-05-2007 o 19:19.
abishai jest offline  
Stary 17-05-2007, 19:23   #90
 
Fitter Happier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
Sen, sen...
Krzyki, szepty, obrazy, zapachy, strzępy wspomnień, wszystko wiruje w biały i gęstym jak mleko świetle, zatapia się w nim, okręca dookoła i wyłania wykrzywione, odpychające, straszne...
Twarze. Sytuacje. I Białe plamy.
Coraz ich więcej, w końcu wszystko pochłonięte przez nicość wszechogarniającej bieli. I spokój. Cisza. Wszystko staje się obce i nieznane. Zatopione w samotności.

Sen, sen... Koszmar.

O kim śnie? O kim śniłem? Czy każdy z was musi mieć inne imię? Poczekajcie, nienajlepiej się czuję...
Elis? E.. liza? Ale... przecież...

Spokój. Sen.
Najpierw pojawił się zapach. Bardzo przyjemny zapach niosący bezpieczeństwo, zapach ciepłego i wygodnego łoża. Miękkiego łoża. I coś niezwykle przyjemnego i ciepłego tuż obok, bardziej instynktownie wyczuł, że to coś niezwykle ważnego, coś cennego - najcenniejszego.
Czuł, że lekkie światło tańczy mu na twarzy i próbuje przecisnąć się przez zaspane powieki, budząc go, wynosząc ze świata gdzie tańczą tylko strzępy wspomnień formujące się w sny.
Miękko. Bezpiecznie. Jasno.

Coś tu jest cholernie nie w porządku. Nie powinien być aż tak rozluźniony, każdy jego mięsień powinien być gotowy na niespodziankę, jaka może go zaskoczyć podczas snu. I powinno być twardo, zimno i mokro.

Zamrugał. Trzeba zaryzykować urwanie się pięknej wizji.
Wizja jednak trwała, w dodatku opanowała również wzrok. Leżał w jakiejś dużej komnacie, przez dwa duże okna, ozdobione fantazyjnymi motywami czerwonych kwiatów, wpadała cała jasność poranka. Jedno z okien było uchylone. Niesione świeżym i ciepłym powiewem świtu śpiewy ptaków dochodziły do jego uszu.

"W porządku. Tylko spokojnie."

Ale on wcale tego nie zauważył. W pierwszej sekundzie zorientował się, że oplata ramieniem piękną kobietę, a jego prawa dłoń spoczywa na jej brzuchu.

"To niemożliwe. Absolutnie niemożliwe"

To nie mogła być... Eliza?

Minęły może trzy sekundy od przebudzenia się w całkowitym spokoju, a on już poczuł, że serce zaczyna walić mu jak oszalałe, że płytko i chrapliwie oddycha. Przed oczami zawirowały mu jakieś małe światełka.

Niemal bezwiednie odsunął od swojej ukochanej. Jednak emocje i niemożność zapanowania nad własnym odruchem, sprawiła że odskoczył zbyt gwałtownie, przeceniając wielkość łoża. Upadł na posadzkę. Ból z uderzonego barku wypromieniował na całe ciało. Jęknął boleśnie. Powoli pozbierał się i uklęknął wpół oparty o krawędź łóżka. Chciał na nią jeszcze spojrzeć, próbował uwierzyć.
Hałas, jaki wywołał upadkiem, obudził ją. Siedziała teraz rozespana i wpatrywała się w niego zdziwiona pięknymi, orzechowymi oczami. To nie mogły być oczy nikogo innego.
- Eliza... - szepnął.
Na jej twarzy błąkał się niepewny uśmiech. Przechyliła głowę i kosmyk kasztanowych włosów opadł jej na oczy. Łagodnym ruchem ręki go ogarnęła. Teraz patrzyła na niego z wyraźnym rozbawieniem.
- A kogo innego myślałeś zobaczyć... ukochany mężu?
Jej uśmiech ukoił spragnioną odpowiedzi duszę Alberta. Przez chwilę, uspokojony, uśmiechał się z błogością. Kiedy jednak chwila ta minęła, znów poczuł że do skroni napływa mu krew. Opanowało go uczucie dziwnego gorąca, czuł że lekko drży. Nic tu do siebie nie pasowało.
Zerwał się gwałtownie. Co się stało? Czy na pewno się obudził? A może przeciwnie - snem było wszystko inne? Może nie było żadnych podróży, Sna'Karana, nie było naszyjnika ani żadnych tajemnic, nie było jego towarzyszy, nie istniał Astatis, nie było Asmeny...
Ale dlaczego...? Jak to? Przecież pamiętał, pamiętał wszystko. I dlaczego ona nazywa go Albertem? Czy tak naprawdę miał kiedyś jeszcze usłyszeć to imię? Gdzie właściwie... A czy z drugiej strony nie powinien się cieszyć? Przecież Ryu'jin nie mówił zawsze, że przyjmowanie tego co nadchodzi jest dobre, zwłaszcza jeśli nadchodzi butelka starego wina?
Och, przecież najcenniejsze wino nie jest tak cenne, jak to co właśnie mu się przytrafia!

Zauważył że rozgląda się odruchowo dookoła. Szukał swojej torby. Sam spostrzegł, że nagle stał się bardzo roztargniony. Strzępy chaotycznych myśli wyraźnie to sygnalizowały. Aż za dobrze wiedział co to oznacza.
Czuł, że jego kciuk drży coraz bardziej, więc schował go pięści.
- Najdroższa... - wyszeptał ochryple, czując że oczy mu się zaszkliły, w równej mierze ze wzruszenia co i ze strachu przed brakiem specyfiku - gdzie my właściwie... Jak to możliwe... Przecież Arglish... - urwał. Zorientował się, że stoi zupełnie nagi.
Drżącymi rękoma chwycił rąbek aksamitnego nakrycia i usiadł na łóżku. Patrzył Elizie prosto w oczy.
- Nic już nie rozumiem. Chyba jestem bardziej chory niż myślałem. - wyszeptał łamiącym się głosem.
"Gdzie do cholery jest moja torba!?"

Nagle coś przyszło mu do głowy. Starając się zignorować narastające w skroniach rytmiczne bicie swego serca, sięgnął dłonią do twarzy. Z lękiem dotknął palcem prawego policzka i przesunął nim w górę. Szukał blizny.
 

Ostatnio edytowane przez Fitter Happier : 17-05-2007 o 19:26.
Fitter Happier jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172