Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2007, 15:18   #51
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Gehenna
”Kopalnia - podziemia”

Grad włóczni i magicznych pocisków spadł na Najwyższego Egzekutora. Zaskoczony Sephiroth wirował w dziwacznym tańcu, jednak nawet on, pomimo całej swej zręczności, nie był wstanie uniknąć wszystkich ataków. Trzeba było przyznać, że tak szybkie przybycie posiłków i tak dokładnie wymierzone ataki zaskoczyły Egzekutora. Jak oni mogli go dojrzeć?! Sephiroth wiedział, że nie jest wielkim mistrzem krycia się i zasadzek, ale do tej pory jego umiejętności zawsze wystarczyły, by uniknąć niebezpieczeństwa i z zaskoczenia zaatakować przeciwnika.

Teraz, wycofując się poza zasięg wrogiej broni, Egzekutor zastanawiał się jak to było możliwe. Atak formitów rozpoczął się wraz z przybyciem tych wielkogłowych istot, a wiec to one musiały dostrzec przeciwnika. Tylko jak przekazały te informacje innym? Sephiroth był świadom łączącej formity więzi, jednak z tego co wiedział, formity nie miały możliwości przesyłania z jej pomocą efektów działania magii. A może Egzekutor się pomylił?

Sephiroth zniknął w jednym z bocznych korytarzy. Wyraźnie słyszał odgłos zbliżających się formitów, ich szybko poruszające się odnóża wydawały charakterystyczny zgrzyt. Egzekutor zbliżył się do jednego z wyłomów skalnych, uważnie nasłuchując odgłosów zbliżającego się wroga. Dwóch żołnierzy wpadło do korytarza, nie zauważywszy skrytego i niewidzialnego Sephirotha. Egzekutor tylko na to czekał. Dwa rozbłyski światła, dwa ciche piski i na nowo, w tym korytarzu kopalnii, zapadła całkowita cisza. Sephiroth wiedział doskonale, że musi się śpieszyć jeżeli chcę zabrać ze sobą „trofeum”. Podleciał do jednego z martwych formitów i zabrał się za „odcinanie” głowy jednego z przeciwników.

***

W większości korytarzy kopalnii panowała nieprzenikniona ciemność i grobowa cisza. Tylko echo pracy niewolników dochodziło z odległych miejsc, ledwo słyszalne w plątaninie korytarzy. Nie było nikogo kto mógłby dojrzeć przemieszczającą się, ciemniejszą plamę na tle wszechogarniającej czerni. Sephiroth całkowicie bezgłośnie leciał przez korytarze, kierując się zabraną z powierzchni mapą.

Trzeba było przyznać, że Egzekutor był zdenerwowany, jak zwykle gdy nie wszystko szło po jego myśli. Tym razem jednak myśli Sephirotha zamiast koncentrować się na wyobrażaniu sobie scen znęcania się nad jakimś diabłem, koncentrowały się na sprawach kopalnii. Sephiroth miał tak wiele do zrobienie i zbyt mało czasu. Ledwo widoczna, czarna szata jeszcze bardziej przyśpieszyła lecąc przez puste korytarze kopalnii.

***

Gehenna
”Kopalnia - powierzchnia”

Nars był zaskoczony tak szybkim powrotem Najwyższego Egzekutora, podobnie jak niezbyt dobrym stanem przełożonego. Choć co do tego stanu, to diabeł mógł się tylko domyślać, bo w końcu jak rozpoznać samopoczucie lewitującej szaty? Dowódca Straży nie miał jednak wątpliwości, że Sephiroth nie jest aktualnie w humorze. Postanowił wiec, bardzo rozsądnie, wstrzymać się z wszelkimi komentarzami i poczekać aż przełożony pierwszy się odezwie. Jak się okazało nie musiał długo czekać. Ledwo Sephiroth wpadł do pomieszczenia, od razu zaczął się wydzierać.

- Przynieść mi czysty pergamin, pióro i atrament! Ale to już, bo każde was odzierać z łusek! Dalej idioci, chcecie, żebym wam pomógł! A ty, Nars, nie stój, jak ten pal na głównym placu, tylko natychmiast wezwij mi to wszystkich dowódców i magów. Ruszaj się!

Dowódca Straży z ulgą wybiegł z pomieszczenia. Nie miał najmniejszej ochoty pozostać choćby jedno sekundę dłużej, w jednym pomieszczeniu, z rozwścieczonym Sephirothem. Diabeł błyskawicznie wybiegł na główny dziedziniec, gorączkowo wyszukując wzrokiem najbliższych strażników. Skinieniem ręki przyzwał do siebie dwójkę najbliżej stojących diabłów i już miał im zamiar wydać rozkaz, gdy dobiegł go głos Najwyższego Egzekutora.

- I postaw mi na nogi tych wszystkich, zasranych strażników. Przeklęte lenie, odpoczynku wam się zachciało! Ja wam dam odpoczynek. Wzmocnić straże w kopalnii. I to natychmiast!

Jakiś imp wypadł przez okno kwatery głównej, z trudem zebrał się z ziemi i ruszył przekazać rozkaz. Nars ponownie odwrócił się do dwójki stojącej przed nim. Na ich twarzach widział dokładne odbicie swoich własnych wątpliwości. Czyżby Egzekutor oszalał, czy tam na dole wydarzyło się coś niedobrego? Dowódca Straży miał szczerą nadzieje, że jednak ta pierwsza opcja była prawdziwa, ponieważ cokolwiek tak wyprowadził z równowagi Najwyższego Egzekutora, musiało być znacznie gorsze od wkurzonego, czarnego płaszcza, lewitującego nad ziemią.

***

Wokoło sporego stołu, który niedawno wniesiono do pomieszczenia na rozkaz Sephirotha, zebrali się wszyscy dowódcy straży i magowie, z samym Narsem na czele. Centralne miejsce na blacie zajmowała głowa jednego z formitów, tego samego, który niedawno zginął z ręki Egzekutora. Obecni, wymieniając zaniepokojone spojrzenia, czekali aż odezwie się Sephiroth.

- Co to jest?
- Formit mój Panie...
- Tyle to ja też widzę idioci! Ale co te przerośnięte mrówki tutaj robią?!
- Ekscelencjo, formity to istoty bardzo agresywne i...
- Już zdążyłem to zauważyć. Ile ich może być w tej kolonii?
- Bardzo wiele, Panie. Stanowczo zbyt wiele, jak na możliwości i liczebność moich strażników.
- Chcesz mi powiedzieć Nars, że w razie ataku nie mamy szans?
- Nie! Po prostu... ja...


Wyglądało na to, że Dowódcy Straży zabrakło słów. W sumie Sephiroth wcale mu się nie dziwił. On sam nie był pewien, co mogli uczynić w sprawie formitów. Właściwie to miał parę pomysłów, ale żaden z nich nie zapowiadał się na genialny plan, przynoszący wielki sukces i laury zwycięstwa.

- A zatem doskonale. Wy, „mędrkowie”, macie zdobyć wszelkie informacje na temat formitów. Na ich podstawie, wraz ze mną i obecnymi tutaj dowódcami strażników opracujemy ewentualny plan obrony kopalnii. Macie jakieś substancje alchemiczne zdolne rozsadzić skałę? Jeżeli tak, to rozmieścimy je w strategicznych korytarzach kopalnii. Zawalenie korytarzy nie zatrzyma formitów na długo, ale jeżeli rzucimy jakiemuś oddziałowi na głowę parę większych kamyczków, to może te przerośnięte mrówki zastanowią się przed następnym atakiem. Jeden mag ma tutaj zostać, będzie mi potrzeby.
- Panie, ale skąd ta pewność, że formity zaatakują?
- Nie mam żadnej pewności, ale wolę być gotowy również na taką możliwość. A teraz do roboty. Rozkładać plany kopalnii, zbierać informacje o wrogu, szykować żołnierzy. Nars nie zapomnij, że te przeklęte mrówki szybko przebijają się przez skałę, wiec zabezpieczenie tuneli nie wystarczy. Równocześnie mogą przekopać się na środek głównego placu i zaatakować nas od wewnątrz. ... zresztą sami wiecie, co macie robić. No chyba, że ktoś nie wie, to z chęcią zademonstruje mu to osobiście.


Zgromadzenie błyskawicznie się rozpadło. Wszystkie diabły z zadziwiającą szybkością ruszyły do swoich obowiązków. Sephiroth tymczasem podleciał do stołu, rozwinął czysty pergamin i zaczął pisać raport dla Mefistofelesa .

”Do jego Ekscelencji Mefistofelesa, Pana Canii, Władcy Piekielnego Ognia, Księcia Siarki... „

Sephiroth upewnił się, że wymienił wszystkie z licznych tytułów Władcy Ósmej. Najwyższy Egzekutor doskonale wiedział, że Mefistofeles zabijał już za mniejsze pomyłki. Dopiero, gdy Sephiroth miał pewność, że nie pominął żadnego z tytułów zaczął pisać dalej. Wpierw dokładnie przedstawił informacje o ukaranych diabłach, wydobyciu w kopalnii, o wzroście wydajności i wszelkie rzeczy, które z pewnością mogłyby zainteresować Mefistofelesa. Dopiero po napisaniu tej części raportu, Sephiroth przeszedł do ważniejszej kwestii.

Zaginięcia niewolników w kopalnii:


Zgodnie z przekazanymi mi rozkazami, osobiście zająłem się wyjaśnieniem tajemniczych zniknięć, mających miejsce w podziemnej części kompleksu kopalnii. Z mojego dotychczasowego dochodzenia wynika, że za całą sprawą stoi kolonia formitów, znajdująca się najprawdopodobniej pod kopalnią. Przyczyną bytności formitów w tej okolicy zapewne jest ich ekspansywna natura.

W czasie swojego dochodzenia, postanowiłem zastawić niewielką pułapkę na porywaczy. Osobiście podążałem za czteroosobową grupką niewolników do miejsca ich pracy. Na moich oczach formity zniszczyły boczną ścianę korytarza i porwały orantów. Zdołałem uśmiercić pięciu z formickich żołnierzy i zdobyć głowę jednego z nich. Przesyłam ją jako dowód obecności formitów.

Według ustalenie magów pracujących na terenie kopalnii, kolonia formitów jest stanowczo za duża, by istniała możliwość jej zniszczenia przez oddziały jakimi dysponuje kopalnia. Istnieje również znaczna obawa, że w przypadku ataku formitów, kopalnia nie zdołałaby się utrzymać. Według moich ustaleń brakuje na miejscu dowódców znających się na strategii. Tutejsza straż była szkolona tylko do tłumienia powstań wyczerpanych i słabo uzbrojonych niewolników. Nie mają oni najmniejszych szans w starciu ze zdyscyplinowanymi oddziałami formitów.

W oczekiwaniu na dalsze rozkazy Waszej Ekscelencji, staram się jak najlepiej przygotować kopalnie do ewentualnej obrony. Kazałem postawić strażników w stan gotowości i wzmocnić straże. Magowie otrzymali rozkaz zabezpieczenia głównych korytarzy przy użyciu magii i środków alchemicznych, zdolnych zawalić korytarze na głowy formitów. Oczywiście tego ostatniego środka użyjemy tylko w ostateczności, gdy kopalnia będzie zagrożona. Dowódca Straży wraz ze swoimi podwładnymi opracowali plan obrony przed potencjalnym atakiem. Obawiam się, jednak, że na niewiele się zdadzą nasze działania, w przypadku ataku formitów.

Ku chwale Canii!
Najwyższy Egzekutor Sephiroth”

Jeden z magów, który na rozkaz Egzekutor pozostał w komnacie, stał tuż przy drzwiach. Nie wiedział, co planuje jego przełożony, ale i tak wolałby być jak najdalej stąd. Najlepiej gdzieś na innym Planie. Nawet nie wiedział, jak szybko jego nadzieje się ziszczą. Sephiroth podpisał raport, zapieczętował, poczym wydarł się na cały głos.

- Gathr do mnie!

Ku zaskoczeniu Najwyższego Egzekutora, do pomieszczenia wleciały dwa diabły. Jeden był z całą pewnością impem, w dodatku dość młodym, jak na standardy diabłów. To właśnie był Gathr, posłaniec pracujący tutaj w kopalni, najlepszy spośród tych, którymi aktualnie dysponował Sephiroth. Drugiego z diabłów Egzekutor rozpoznał niemal natychmiast. Był to jeden z katów i równocześnie posłańców pracujących w rezydencji Sephirotha. Kolczasty diabeł wylądował przez swoim panem i nisko się kłaniając rzekł.

- Mój Panie, posłanie od Xenaka...
- Mów, byle szybko.
- Cała wiadomość brzmi: Znalazłem odpowiedzi.


Sephiroth na moment się zamyślił. Doskonale wiedział o czym mówił posłaniec. Zastanawiała go jednak, ile zdołał się dowiedzieć Łupieżca. Niestety, ale od rozmowy z Xenakiem, Sephirotha dzieliło jeszcze bardzo wiele obowiązków, być może nawet zbyt wiele. Tak, czy inaczej Egzekutor miał na razie pilniejsze sprawy.

- Doskonale. Wrócisz teraz do mojej rezydencji i przekażesz Xenakowi moje słowa. Ostatnio zbyt wiele osób interesuje się moimi poczynaniami. Niech Xenak upewni się, że w moim najbliższym otoczeniu nie ma jakiegoś zdrajcy. Zrozumiałeś? No, to znikaj. Teraz twoja kolej Gathr. Udasz się z tym raportem do Mefistar, wprost do naszego Pana, Wielkiego Mefistofelesa. To sprawa bardzo ważna i raport ten może trafić tylko do Mefistofelesa lub Antili, zrozumiałeś? Za jakikolwiek błąd zapłacisz własną skórą. Zabierzesz ze sobą tą głowę, ale pokażesz ją tylko, jeżeli nasz Pan tego od ciebie zażąda. Ten mag przeniesie cię do Mefistar. A teraz wszyscy zejdźcie mi z oczu.

Zarówno obaj posłańcy, jak i mag opuścili komnatę, a Sephiroth swoim zwyczajem podleciał do okna, oczekując powrotu Narsa, jego dowódców i magów. Na całe szczęście diabły, albo zrozumiały powagę sytuacji, albo zwyczajnie bały się podpaść Najwyższemu Egzekutorowi i naprawdę się pośpieszyły. Dokładne plany kopalni zostały rozłożone na sporym stole, a magowie urządzili dowództwu wykład z możliwości i taktyki formitów. Ich wiedza może nie była nadzwyczaj wielka, ale zawsze ułatwiła parę spraw. Chwilę później rozpoczęła się narada wojskowa. Sephiroth spokojnie słuchał i przypatrywał się, o dziwo prawie wcale się nie odzywając. Najwyższy Egzekutor nie znał się na strategii, wiec wolał to zostawić specjalistą. W końcu narada dobiegła końca i zarówno wojskowi, jak i magowie rozeszli się by przygotować kopalnie do ewentualnej obrony.

***

Gehenna
”Kopalnia - podziemia”

Najwyższy Egzekutor bardzo powoli leciał ciemnymi korytarzami kopalni. Nie schodził zbyt głęboko i nie oddalał się od powierzchniowego kompleksu kopalni. Chciał mieć pewność, że usłyszy odgłosy walki, jeżeli formity zaatakowałyby kopalnie od strony innej niż podziemne korytarze. Sephiroth dopilnował już wszystkiego co mógł. Plan obronny kopalni został ułożony i dokładnie wykonany. Strażnicy zostali poinstruowani i postawieni w stan gotowości. Rozmieszczono pułapki, zarówno magiczne, jak i bardziej zwyczajne w strategicznie ważnych miejscach. Niewolnicy i strażnicy zostali wycofani z najgłębszych, najodleglejszych korytarz i przeniesieni do tych znajdujących się bliżej powierzchni. Sephiroth nie miał zamiaru znacznie zmniejszać wydobycia, ale także nie chciał rozdzielać swoich sił na cały podziemny kompleks. Magowie stale monitorowali miejsca, które były najbardziej zagrożone przez ewentualny atak formitów. Właściwie do każdego większego posterunku przyporządkowano co najmniej jednego maga, który był dokładnie zabezpieczony przez pozostałą część oddziału i zapewniał kontakt z pozostałymi oddziałami kopalni. Niewolnicy byli pod stałą opieką zwarci w duże grupy, zabezpieczone przez silne oddziały kopalni. Nie żeby Sephiroth bał się kolejnych porwań, ale zdominowani przez formitów niewolnicy mogliby zostać wykorzystani do walki z diabłami. Nawet jeśli słabi i nieuzbrojeni, to swoją liczebnością ponad dwukrotnie przekraczali liczebność strażników. Oczywiście magowie otrzymali też rozkaz, by chronić swoje oddziały przed naturalnymi zdolnościami formickich Nadzorców, ale tylko bogowie mogli wiedzieć na ile byli do tego zdolni. Sephiroth chciał także, żeby w pierwszej kolejności magowie próbowali zdominować Nadzorców. W ten sposób Egzekutor liczył na możliwość wzmocnienia swoich oddziałów niewolnikami formitów. No i być może, dzięki temu i świadomości roju, strażnicy kopalni poznaliby plany wroga. Na sam koniec, Sephiroth rozkazał magom przebywającym na powierzchni, natychmiast zawiadomić go o ewentualnym przybyciu posłańca z Mefistar.

Najwyższy Egzekutor, zachowując całkowitą możliwą ostrożność, osobiście patrolował korytarze kopalni. Dość często zatrzymywał się i przyciskał do skały. Dla kogoś postronnego wyglądało to, jakby Egzekutor próbował w nią wniknąć, ale w rzeczywistość Sephiroth starał się wyczuć każde, choćby najdrobniejsze wibracje i nasłuchiwał choćby najlżejszego odgłosu przekopywania się przez skałę. Chciał jak najszybciej znaleźć się na miejscu pierwszego ataku i w miarę możliwości spróbować przedostać się do tuneli formitów. Sephiroth nie był głupcem, wiedział, że jeżeli formity zdecydują się na atak, to żeby zając kopalnie. Co gorsza Egzekutor doskonale zdawał sobie sprawę, że formity dysponują dostatecznymi siłami, żeby tego dokonać.

Sephiroth widział tylko jedno rozwiązanie. W zamieszaniu bitwy musiał przedostać się do wewnętrznych tuneli formitów i zbliżyć się jak najbardziej do królowej. Oczywiście wiedział, że w pojedynkę nie zdoła przebić się aż do legowiska i uśmiercić królową, ale i nie o to mu chodziło. Miał nadzieje, że jeżeli zbliży się wystarczającą blisko do centrum kolonii i ujawni swoją obecność, to formity pomyślą, że niewidzialny oddział wroga zagraża królowej. Wtedy większość wycofałaby się i ruszyła ratować swoją panią i matkę, a to dałoby kopalni jakąś, choćby minimalną szanse na odparcie ataku.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 15-12-2007 o 17:30.
Markus jest offline  
Stary 01-12-2007, 14:14   #52
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Plan Materialny

Faerun, Darromar

Otelo siedział w swym ulubionym fotelu i koił nerwy winem. Jego myśli były bardzo ponure.
"Jakim cudem zostałem wykryty? Kim jest ten arogancki bogacz?"- myśli grubasa krążyły wobec niespodziewanego przebiegu spotkania. Dotąd cieszył się spokojem i bezpieczeństwem, jakie zapewniała mu anonimowość. Wszyscy poza gronem wtajemniczonych uważali Jamala Szczękościska za prawdziwego szefa Cienistych Złodziei na ten obszar. Odpowiedź była prosta...Zdrajca był wśród szeregów złodziei podległych Otelo. Zdrajca albo głupiec o zbyt giętkim języku, którego należało wytropić i zabić.
Otelo skinął dłonią w kierunku jednej z trzech sylwetek kryjących się w cieniu. Byli to najbardziej zaufani ludzie Ressmona. Nigdy nie zawiedli...Aż do teraz.
- Salvidorze, znajdziesz tego paple który kryje się w naszych szeregach. Masz jak najszybciej dostarczyć mi jego język i oczy na półmisku.- rzekł Otelo Ressmon.- Tylko zanim mu je usuniesz upewnij się, że powie komu wygadał moją tożsamość.
Złodziej tylko uśmiechnął się złowieszczo.
- Falkorze, to chyba twoje rodzinne strony...zbadaj sytuację na miejscu, tylko ostrożnie. Prześlę ci informacje za pomocą magii, gdy tylko jakieś zdobędziemy.- rzekł Otelo.
- Będzie jak sobie życzysz panie.- rzekł Falkor zginając się w pół.
- Gawindorze Wichrze Cieni...Zbadałeś okolice?- spytał .
Czarodziej, wokół którego powietrze wydawało się wirować ujawniając jego naturę powietrznego genasi, rzekł.- Zbadałem i wiem, że użył cienistego splotu.
- Sługa Shar?- spytał Otelo.
- Niewykluczone, trzeba by wybadać członków tutejszego kościoła.- odparł czarodziej.
-Zrób to...- rzekł Otelo.
-Jest coś jeszcze..- rzekł z lekkim wahaniem genasi.
- Co?- spytał Otelo.
- Nic...nic ważnego panie.- odparł czarodziej.

Plan Materialny

Faerun, Calimport



Ilithan -Ibn-Hazad - samozwańczy władca sekty rozkoszował się masażem jaki mu robiła niewolnica...Czuł się panem świata. Na jego ręce błyszczał pierścień zabrany ex-przywódcy, którego trup gnił teraz w piwnicy czarodzieja. Ilithan był zadowolony, stał się niekwestionowanym przywódcą sekty...Miał władzę i bogactwo. Jeszcze tylko musiał uczynić z tej sekty silny i trwały monolit. A w tym celu musiał usunąć nieprzekonanych do niego wyznawców. Byłych popleczników Malika. Tylko jak? Składanie ich w ofierze Belzebubowi, reszta wyznawców może uznać za złowróżbne. Zabijać ich? Ilithan nie chciał tracić swych pieniędzy na coś takiego... Miał w końcu wiele innych kosztownych potrzeb. Wzrok czarodzieja zatrzymał się na liście posiadłości Umar-Ibn-Hazifa. Ilithan uśmiechnął się...Właśnie wpadł na świetny pomysł. Wyśle ich do zbadania owej posiadłości. Jeśli się czegoś dowiedzą, trzeba by było ich przekonać do siebie. Nigdy dość, sprytnych współpracowników. Jeśli zginą... cóż... Ilithan na pewno nie będzie za nimi płakał.

Plan Materialny

Faerun, Calimport, Tajemnicza posiadłość.


Powinien był to przewidzieć...Poszło im zbyt łatwo. Khalim wraz Yusufem, i Hoakhimem przemknęli niczym cienie obok półorczych strażników przedarli się przez mur i ruszyli na penetrację owej siedziby. Z początku ostrożnie przemierzali zaniedbany ogród, ale potem już pewnie weszli do posiadłości, która choć zewnątrz była odrapanym budynkiem. W środku miała luksusy o jakich nawet Padyszach mógłby marzyć. I wtedy natknęli się na nią. Zielonowłosa piękność o fioletowych oczach w skąpym bogato zdobionym stroju, ze złotymi rękawicami, z największymi opalami jakie widzieli w życiu. Byli zbyt rozochoceni jej urodą by zadać sobie pytanie, kim może być tak egzotyczna osoba. Pierwszy przekonał się Yusuf, kobieta wykonała tylko gest dłonią zbrojną w rękawicę i Calimportczyk padł na ziemię, martwy.
Hoakhim i Khalim nie czekali o na dalszy rozwój wydarzeń. Od razu dali drapaka. Drogę Hokakhima zastąpił jednak szaroskóry ślepy półelf, który rozciął jednym uderzeniem miecza na pół. Khalim zdołał uciec do ogrodu, jednak nie potrafił trafić do drabinki sznurowej którą przewiesili przez fragment muru. Nie potrafił nawet dotrzeć do muru !
Tymczasem usłyszał kroki...Ona się zbliżała. Khalim desperacko zacisnął dłonie na swym sztylecie.
- Odłóż ten nożyk...Nie martw się. Nie chcę cię zabić. Potrzebny mi posłaniec.- rzekła z uśmiechem który zmroził mu krew w żyłach.

-Powiedz skrzydlatemu...- rzekła kobieta widząc niezrozumienie dodała.-...zresztą nieważnie. Powiedz Ilithanowi, a prawdziwy adresat sam się dowie. Przekaż żeby się pojawił przy fontannie Różowej Smoczycy, na rynku głównym miasta, pojutrze w południe.
Po czym palcem wskazała ukrytą wśród roślin drabinkę sznurową i rzekła.- A teraz idź i nigdy nie wracaj.
Khalim nigdy wcześniej tak szybko nie wspinał się po drabince sznurowej.

Dziewięć Piekieł Baatoru

Maladomini, Rezydencja Venefi’cusa Euxina


Czarodziej przemierzał szybki krokiem korytarze swojej rezydencji. W jego umyśle przewijał się zrzędliwy monolog.
„ Nie no, ratowanie tyłka temu bezużytecznemu pasożytowi robi się coraz droższe, niech on za to płaci. Asel co z tą rewizją u Melcha’zideka? Jest jakaś możliwość zakonfiskowania mu skarbca?”
"Niestety panie, Vashaak nas uprzedził, cały majątek przepadł na rzecz skarbca Belzebuba."
Nie były to pomyślne wieści, ale też Venefi’cus spodziewał się że może zaistnieć taka sytuacja. Pokojowiec Belzebuba do perfekcji opanował sztukę wyciskania funduszy ze społeczności Maladomini na rzecz spełniania zachcianek swego władcy.
Venefi’cus dotarł do przejścia łączącego jego prawdziwą domenę z ‘kotwicą’ w Baatorze, jak zwykł nazywać swój mały przyczółek w Maladomini. Mag podszedł do czarnego lustro i przerzedł przez nie do salonu.
- Witaj, tak to już prawdziwy ja. Może przejdziemy na dół? Osobiście nie cierpię tego pokoju.
-Jak sobie życzysz panie...Ja tylko na chwilę przybyłem.- rzekł rakszasa.

"Farbowany półelf" ruszył za "farbowanym półdiabłem"...Gdy juz byli na miejscu Alsenuemor rzekł.- Dokładniej sprawy omówię na małym nieformalnym spotkaniu naszego "klubu", podczas przyjęcia wydawanego przez Lady Tunridę. Zapewne otrzymałeś zaproszenie panie?
Gdy Venefi’cus potwierdził, Alsenuemor kontynuował.- Zająłem się pewnymi sprawami związanymi z przedsięwzięciem do którego zostałem ,przez was, wynajęty. Niemniej o tym powiem więcej na spotkaniu. Natomiast pilniejsza sprawą jest zaginięcie dwóch członków naszego klubu. Mefistiana i Xar'nasha spotkały przykre zdarzenia. Obaj zaginęli. Na razie wiem gdzie trafił Xar'nash i nie jest to dobre miejsce. Wypadałoby go albo odbić z rąk samego Demogorgona, albo upewnić się że nic mu nie powie o naszej małej intrydze. Nad miejscem zaginięcia Mefistiana nadal pracuję, ale myślę, że wkrótce uda mi się rozwiązać ten palący problem.

Cania
sala tronowa


Mefistofeles przyjrzał się głowie formita po czym przeczytał list. Po czym odprawił Gartha w prostych słowach.- Precz mi z oczu pokurczu.
Wzrok i ton głosu nie sugerował zadowolenia władcy Canii. W głębi serca Mefistofeles zastanawiał się co zrobić z tą sytuacją. Z jednej strony był zadowolony z tego, że Sephiroth odkrył przyczynę zmniejszenia się wydobycia w kopalni . Z drugiej jednak strony ów sługa niepotrzebnie zirytował formitów, de facto prawdopodobnie doprowadzając do zagłady kopalni. Posłanie sił do kopalni w celu jej obrony nie bardzo pasowało diabelskiemu władcy. Takie przemieszczenie sił przyciągnęło by uwagę władców pozostałych warstw. Zresztą w tej chwili przebieg rozpoczęła inna operacja.
- Panie?- przemyślania Mefistofelesa przerwała Antilia.
- W ramach kary zostawimy Sephirotha samemu sobie.- rzekł władca Canii. - Jeśli przetrwa, zachowa stanowisko.
- A co z kopalnią?- spytała Antilia.
- Łatwiej ją odzyskać od formitów niż od Asmodeusza.- rzekł Mefistofeles. - Zachowanie w tajemnicy istnienia kopalni to priorytet.

Gehenna

Krangath, chodniki kopalni


Rozkazy Sephirotha wykonano, mniej więcej...Niestety braki w strażnikach i magach powodowały że obstawienie wszystkich tuneli było niemożliwe. Zresztą ani strażnicy, ani nieliczni magowie kopalni nie byli już tak sprawni w walce jak kiedyś. Lata obijania się i dokuczania, z nudy, więźniom obecnie negatywnie procentowały. Także i zapasy ognia alchemicznego były niewielkie. Wszyscy bowiem władcy Piekieł nie grzeszyli hojnością, a główną bronią kopalni na Krangath było to, że nikt o niej nie wiedział. Atak formitów przyszedł szybko i był zabójczo skuteczny. Pod strażnikami zapadła się podłoga i wypełzły z niej dziesiątki żołnierzy i robotników, oraz inne typy formickich jednostek. Moce czaropodobne i zaklęcia magów, przez moment dawały przewagę czartom. Ale tylko przez chwilę...Przewaga liczebna formitów szybko niszczyła posterunek za posterunkiem. Zwłaszcza, że niewolnicy z chęcią zwracali się przeciw swym ciemiężycielom, nie będąc nawet dominowanymi przez nadzorców. Lepsza przecież, niewola u mrówkocentaurów niż u diabłów. Formici przynajmniej nie są okrutni. Gdzieniegdzie wybuchały chodniki, ale tylko w nielicznych miejscach udało się magom odpalić ładunki. Najczęściej formici pacyfikowali siły diabłów w parenaście minut. Wyszkolenie, przewaga liczebna, i żelazna dyscyplina zwyciężały brutalną siłę. Szybko walka obrała niekorzystny kierunek zmieniając się z desperackiej obrony w pacyfikacje poszczególnych punktów oporu sił kopalni.
Tymczasem Sephiroth przedarł się niezauważony pomiędzy szeregami zaciekle atakujących formitów desperacko broniącego się maga. Egzekutor przeniknął do tuneli wroga, mijał ostrożnie pierwsze szeregi, kryjąc się osłoną swych mocy i umiejętności. Żeby jego plan zadziałał musiał dotrzeć jak najbliżej królowej, zanim zostanie odkryty. Z początku mu się udawało, ale potem natrafił na te przeklęte wielkogłowe mrówcze wynaturzenia i został wykryty. Co gorsza, nie mogąc zabijać z zaskoczenia stracił na skuteczności...Co prawda wrogowie mu niewiele mogli zrobić, ale ciosy egzekutora, choć zawsze celne, straciły na impecie. Po chwili udało mu się wyrwać z okrążenia i zabić jednego z tych mrówczych szpiegów. Ale potem pojawił się myrmacha z kolejnym oraz zdominowanym magiem. Sephiroth desperacko się bronił zabijając kolejnym przeciwników...Stos formitów zabijanych nagłymi błyskami światła z szat egzekutora rósł. Ale czas był po stronie przeciwnika. Ciosy wrogów zyskały na celności, magicznym oręż w jaki zostały wyposażone najsilniejsze z formitów zaczął dosięgać. Sephiroth zaczął zdawać sobie sprawę z grożącej mu przegranej.
Ocenił sytuację...Niebyt wysoki tunel w jakim się znalazł pozwalał zlecieć na tyle by uniknąć ciosów, magicznych włóczni żołnierzy zwłaszcza że zaczęli juz trafiać w egzekutora. Piętnastu formickich żołnierzy stanowiło mur pomiędzy nim a dwoma wielkogłowymi formitami, myrmarchą i magiem. Szala zwycięstwa zdecydowanie przechylała się na stronę fromitów. Sephiroth niechętnie o tym myślał, ale chyba był to najwyższy czas na ratowanie własnej skóry.

Gehenna
Krangath, powierzchnia


Formickie wojska nie zadowoliły się jedynie opanowaniem kopalni. Oddziały żołnierzy, choć przetrzebione w walce wyrwały się przez główne wejście na powierzchnię i zaczęły zabijać nielicznych strażników którzy pilnowali budynków kopalnianych. Ich atak był okazją dla niewolników do odwetu na swych ciemiężycielach i próbie ucieczki poprzez zdobycie jakiekolwiek zwoju mogącego dać szansę wyrwania się stąd. Formici po rozprawieniu się z resztkami oporu w postaci ostatnich strażników zaczęli usuwać wszelkie ślady istnienia kopalni...Łapali niewolników, niszczyli ogrodzenia budynki, powalali na ziemię wieże strażnicze...Kwestia czasu było tylko całkowite wymazanie śladów istnienia kopalni z powierzchni Krangath.


Świat złodziejskich wrót

Zamek Trzeciej Pieczęci na przełęczy Czerwonego Smokowęża.


Generał Harakim czytał raporty docierające z południowych komandorii Ligi Imperiów. Była to najspokojniejsza granica. Od lat nie było żadnych sporów terytorialnych z Kalifatami Jaszczurów. I Harakim czuł się jak na wojskowej emeryturze, co strasznie irytowało energicznego starca jakim był. Spojrzał przez okno na dolinę rozciągająca się pod jego zamkiem...Był to uroczy widok...Tak twierdziła jego żona. Marienne uznała to zesłanie do Zamku Trzeciej Pieczęci za błogosławieństwo. Ładne widoki, łagodny klimat, spokój i cisza...Z dala od zgiełku metropolii, z dala od politycznych intryg , z dala od Północnej Granicy i Mrocznej Lawy. Gdyby nie Marienne, Harakim cisnąłby listem z nominacja wprost pod nogi jego cesarskiej mości i przedstawicieli Rady Imperiów. Co prawda w duchu stary general musiał przyznać, że dopóki żyła Marienne nie narzekał. Spokojne życie pozwalało mu poświęcić cały swój czas żonie...Ale Marienne już nie żyła i stary generał dusił się jak sokół w ciasnej klatce.
- Panie! Pilne wieści z przełęczy Kharim-al-hejk.- zdyszany posłaniec wpadł do pokoju generała niczym jaskółka zapowiadająca nadejście burzy. Ale Harakim żył burzami niczym sztormowy jastrząb. Czytając pismo uśmiechnął się lekko.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 31-12-2007 o 13:10.
abishai jest offline  
Stary 13-12-2007, 21:25   #53
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sigil, dzielnica Ula, zwany Jaszczurzym Zakątkiem.


Jak wszystkie dzielnice Ula, Jaszczurze Zakątki były labiryntem uliczek i ulic wyglądających jak zaprojektowane przez pijanego architekta. Wśród ciasnych i zaśmieconych alejek ciągnęły się rzędy domów nadających się do remontu od co najmniej 100 lat. To co różniło je od reszty Ula, to spora populacja koboldów, półsmoków i jaszczurolodzi. Oraz władających nimi renegatów z diablego pomiotu Tiamat, abishai.
Na tarasie jednego z domów siedział duży smokopodobny humanoid, w którym znawcy Piekieł rozpoznaliby potężniejszą wersję czarnego abishai.

Nazywał się Akruzahl Wężowy Język i władał całkiem sporą złodziejską szajką obejmującą głównie dzielnice urzędników. Za nim stały dwa pół czerwone smoki-pół trolle pełniące rolę ochroniarzy. Każdy z nich znacznie silniejszy od pracodawcy, jednak ich obecność była wyrazem prestiżu. Wszyscy wiedzieli, że Akruzahl ma "plecy"...Każdy większy gang, który się próbował wcisnąć na tereny abishai'a był wybijany do nogi, z rąk tajemniczych zabójców. Oczywiście tajemnicza protekcja miał swoją cenę...Od czasu do czasu, złodziejaszki Akruzahla wykonywały misje niezbyt opłacalne, ale za to bardzo niebezpieczne. A łupy z tych misji Akruzahl przekazywał swym zleceniodawcom.
W tej chwili abishai przyglądał się rozmawiającym przybocznym, "Podrzynaczowi Gardeł" Jensenowi i Galbie "Szalonemu" . Byli to jego dwaj najzdolniejsi siepacze...Gdyby nie strach przed porażką, już dawno wystąpiliby przeciwko niemu.
- Kumasz, że to zrobią?- spytał się Galba Jensena.
Stary skrytobójca o fizjonomii żebraka rzekł.- Taa...jasne, że tak. Twardogłowi tylko niuchają za pretekstem by przepędzić Straż Zagłady ze zbrojowni. To woda na ich młyn.
-Ale, przecież nikt nie czai, czy to ich robótka, ta rzeźnia faktonów Zaborców.- rzekł Galba.
- Ale faktol Rowan Darkwood nawija, że to oni.- wtrącił Akruzahl.
- Nigdy się tego otwarcie nie przyznał.- odparł Jensen, rodowity Sigilanin.
- Bo wtedy musiał by otwarcie stwierdzić, że Zaborcy wspierają Twardogłowych. A tego nie zrobi. Bo filozofia Przeznaczonych i Harmonium opiera się na przeciwnych wartościach.- rzekł abishai.- przynajmniej na razie. Wszystko jest kwestią odpowiednich argume...
Przerwał słysząc łopot skrzydeł. Z góry sfrunął anioł uzbrojony w dwa miecze, wylądował pośród nich i szybkim poziomym cięciem odciął głowę Jensenowi, Galba uskoczył i zaczął inkantować zaklęcie. A półsmoczy ochroniarze zionęli ogniem. Zabójca podskoczył w górę wykorzystując skrzydła do zwiększenia pułapu po czym pikując uderzył w jednego z ochroniarzy. Cios w serce kwasowym ostrzem zakończył życie jednego. Anioł wykorzystał zaskoczenie drugiego ochroniarza, uniknął Nikczemnej lancy, czaru rzuconego przez Galbę. Doskoczył do wpatrującego się w ciało swego brata półtrolla i bezlitośnie rozpłatał mu brzuch. Ponownie wzniósł się powietrze, uniknął Kuli ognia czarodzieja i pikując natarł na spanikowanego Galbę. Jego ostrza szybko przyniosły mu śmierć. Anioł natarł bowiem na Galbę rozcinając go w pasie na pół. Przez chwilę klęczał z podniesionymi w górę i skrzyżowanymi ostrzami.



- Przyznaję, jesteś dobry.- rzekł Akruzahl.- Ale od kiedy to, niebianie mordują kogokolwiek bez powodu?
Archont obrócił się w kierunku abishai'a i patrząc na niego pogardliwe, milczał.
- Ty...Nie jesteś wysłany przez siły <tfu> Dobra? Upadły niebianin! Mam rację?! Za bardzo lubisz zabijać, co? Kto cię wynajął? Założę się, że ja mógłbym zapłacić więcej.- rzekł Akruzahl.
- Nikt nie musiał, zabijanie takich wrzodów na ciele multiuniwersum to przyjemność.- odparł w końcu niebianin.
- Paladyna udajesz, co?- odparł Akruzahl.- To czemu siedzisz tu, a nie na Celestii? Bardziej od celestiali, nienawidzę hipokrytów ze skrzydłami.

Obaj zderzyli się ze sobą z furią. Akruzahl kilkoma celnymi ciosami nauczył upadłego niebianina, że jego pazury i żądło potrafią być groźne. Przez chwilę zmagali się obaj wymieniając ciosy. Pazury abishai'a naznaczyły bark i skrzydło niebianina. Ale niebianin wykrył i wykorzystał lukę w obronie czarta i jego miecz ściął głowę stworowi.
Po czym pofrunął na dach przeciwległej ruiny, będącej kiedyś pięknym budynkiem.
-Brawo, brawo...Nadajesz się przyjacielu.- rzekł klaszcząc mężczyzna z rasy ludzi, choć ta fizjonomia wydawała się maską nałożoną na prawdziwą naturę. W bogato haftowanych koronkowych szatach tym bardziej nie pasował do tego miejsca.
-Czyli?...- rzekł z pogardą upadły anioł.
- Będziesz dowódcą mej małej krucjaty.- rzekł fircykowaty mężczyzna. - Angażuję cię.

Piekło, Flegetos, Pałac Fierny, łazienka, kilka dni wcześniej


Mogło go to zaatakować zewsząd. Z każdej strony, w każdym momencie. Niebezpieczeństwo znajdowało się w nim samym. Dopiero teraz zrozumiał co znaczy być swoim własnym wrogiem. Ale czy to aby na pewno był on? A może jakaś część jego samego? Może coś co sam stworzył? Nie wiedział. Ale bał się. Często zawładał nim irracjonalny strach, że patrząc w lustro, w taflę wody, w kielich z winem, twarz – twarz, która od zawsze uważał za swoją – jest właśnie w tym jednym momencie, twarzą tego kogoś obcego, tej drugiej jaźni, która znajdywała się w jego głowie. Jego alter ego.
Gazra przegnał na chwilę smutne myśli i zajął swoje oczy i umysł czymś bardziej interesującym. Fierna. Jego pani. Władczyni Flegetos zażywała właśnie porannej kąpieli, dotykając swojego idealnego ciała w sposób co najmniej dwuznaczny. On, głównodowodzący wojsk czwartej warstwy, stał przy niej, oczekując aż skończy jak jakaś podrzędna garderobiana. Wiedział, że robiła to specjalnie, by przypominać mu co rusz, że jest tylko jej sługą, nikim więcej. Gazra miał jednak cichą nadzieję, że robi to także po to, by on mógł przypatrywać się jej boskiemu ciału. Jego rozpierające go od środka podniecenie było gorętsze, niż najgorętsza piekielna warstwa – Flegetos właśnie. Wiedział jednak, że takich jak on Fierna jedynie kusi – nigdy nie nagradza sobą.
Wtedy stało się. Jego druga jaźń dała o sobie znać. Jak zwykle niespodziewanie, jak zwykle wyrywając go z zadumy.
„Jest arcydiablicą, ale nie jest na tyle silna by ci się oprzeć. Przynajmniej fizycznie...” rozbrzmiało w jego głowie „Mógłbyś ją posiąść siłą. Przymusić ją. Możliwe, że ta wywłoka darowałaby ci, jeśli uniesienie byłoby wystarczająco zadowalające.”
„Za to ty jesteś nikim! Jesteś tylko głosem, cieniem mnie.” Odpowiedział rozwścieczony irytującymi podszeptami GazraNie kontrolujesz tego ciała, nie decydujesz o tym co zrobi. O, nie. To ja mam nad nim władzę. Ty, Szepcie, jesteś jedynie wynaturzeniem, skutkiem moich niezbyt miłych przeżyć. Schorzeniem.”
„Czemu jesteś dla mnie taki niemiły? Jeszcze jedno słowo a się obrażę!” Szept symulował głos pięcioletniej dziewczynki, co Gazrę zawsze doprowadzało do prawdziwej furii „No, bądź już grzeczny, dobrze? To może coś ci powiem...”
„Co?”

Widzisz, Gazro, może i jesteś dominującą jaźnią, ale jak już zapewne zdążyłeś się zorientować, to ja mam z nas dwóch szczególne uzdolnienie... hmmm... logistyczno-empatyczne”
„Tak, wiem. Nie raz wiedziałeś wiele o moich współpracownikach. Nie raz uratowałeś nas przed spiskiem jakiegoś żałośnika.”
„Dokładnie, przyjacielu, cieszę się, że to doceniasz. Cieszę się, że rozumiesz, jak przydatnym... schorzeniem, jak to niemiło ująłeś, jestem.”
„Czy oczekujesz teraz, że będę się przed tobą słaniał z wdzięczności?”
„Ech, nie popadajmy znowu w konflikty. Mamy na to w końcu resztę swojego wspólnego życia. Otóż dowiedziałem się czegoś o jednym z twoich podwładnych. Xar’nash... kojarzysz? Jest bardzo ambitny.”
„Chciałeś mnie teraz zaskoczyć? Od dawna wiem, że stoję na drodze do szczęścia tego idioty.”
„I tu się mylisz. Myśli Xar’nasha zaprząta teraz coś zupełnie innego, niż nasz kochaniutki, poczciwy Gazra. Śmiałek – lub, jeśli wolisz – debil, pranie garnąć się na pozycje samego Mephistophelesa.”
„Że co??!!”
„Też się zdziwiłem. Podobno spiskuje, z jakimiś innymi diabełkami, by przejąć władzę nad ósmą warstwą. Tyle byłem w stanie wyczytać z jego myśli.”
„Niedoczekanie.”
„Też tak sądzę... I w tym momencie dopadła mnie taka refleksja...”
Jaka?”
„Ile lat służysz już Belialowi i Fiernie? No właśnie. A ile on służy tobie? Przecież to śmieszne. Przecież to niesprawiedliwe. Co będzie jeśli zostanie władcą ósmej warstwy? Twój były podwładny jednym z arcydiabłów, Gazro? A ty wciąż tu? Wciąż będziesz dziewczynka na posyłki Fierny?”

W głowie Gazry rozległ się nie dający się znieść chichot.
„Zamknij się!!! Nie chcę...”
„Nie upokarzaj się, Gazro. Nie upokarzaj nas. Ani teraz ani w przyszłości. Zainteresuj się tym całym Xar’nashem, słyszysz? Zainteresuj się jego planami! Śledź go, prześladuj, nie wiem co, ale nie pozwól, by tak ranił nasze ambicje! Ty i ja jesteśmy dwiema jaźniami tej samej osoby. Może czas, żebyś ty także zaczął dbać o naszą wspólną pozycję?! Dowiedz się więcej o spisku Xar’nasha, ja także postaram się z niego coś wyczytać. Potem pozbądź się go. Pozbądź się go, a później zajmiesz, ha!, a później zajmiemy jego pozycje jako jeden ze spiskowców przeciwko Mephistophelesowi!”
„Jesteś szalony... Jestem szalony...”
„Jesteśmy szaleni, Gazro! Ale nie chcemy, już być pomiatanymi, prawda?!”
„... Nie chcemy...”
„Więc wyeliminujemy Xar’nasha, Gazro, potem wyeliminujemy innych i przejmiemy władzę nad Canią! A potem... Potem zdobędziemy tą małą dziwkę... Zdobędziemy Fiernę siłą! I to będzie dopiero początek, Gazro... Bo jesteśmy jednym, jesteśmy razem... I nic nie jest dla nasz niemożliwe! Cania to będzie dobry początek”

W głowie Gazry znów rozległ się szaleńczy chichot. Tym razem jednak, Gazra nie był nim zdenerwowany. Tym razem się do niego dołączył. „Cania, Fierna, Baator...tak... Tak! W końcu! Zdobędziemy to, Szepcie! Zdobędziemy!”
Szept odszedł, a Gazra .... Gazra znów poczuł, że nie do końca panuje nad sobą. Kiedy rozmawiał z Szeptem wydawało mu się, że nawet część jego własnych myśli jest fałszywa. Fajnie było się ekscytować władzą nad całym Piekłem, ale.. Gazra nie doszedłby do takiej władzy, gdyby tak łatwo ulegał fałszywym pokusom szybkiego zdobycia władzy. Małe kroczki, to one doprowadziły go do tego kim jest teraz. Spojrzał na tą ladacznicę Fiernę, dziś znów będzie musiał jej dostarczyć jej tuzin gachów. Bo choć tej diablica nie miała obiekcji przed bzykaniem się z każdą sztywną w odpowiednich miejscach istotą, to dzięki swej pozycji mogła wybrzydzać.
"Kiedyś cię wezmę cię siłą, ostro i brutalnie, i nie pozwolę ci uzyskać w tym zadowolenia ..Więc ciesz się ta chwilą."- pomyślał obserwując jej ciało...Gazra poza pogardą do trzpiotki Beliala nie czuł.. Miłość, to wymysł tych pierzastych mięczaków z planów wyższych. Żądze mógł zawsze zaspokoić z jedna skorup dusz, ukształtowana tak by wyglądała jak Fierna. Ale obawiał się Beliala. To on stanowił prawdziwe zagrożenie.. Nie ta pustogłowa nimfomanka. Ona jest tylko rozpieszczonym bachorem. A Belial jest kimś kogo Gazra jednocześnie nienawidził, bał i szanował (ale gdyby miał okazję wyeliminować szybko i pewnie, nie wahałby się ani chwili).
"Ciekawe czy Szept ma rację, czy Xar’nash rzeczywiście spiskuje przeciw Mefistofelesowi?"- pomyślał Gazra.- "Niedorzeczność, jest zbyt tępy na coś takiego.. To przerośnięty osiłek. Sprawny jako wojownik, ale subtelne sprawy go przerastają."
Zabicie Xar'nasha nieco kusiło Gazrę.. Jego podwładny irytował go bowiem swoim przerośniętym ego. "Wielki wojownik Xar’nash, kupa łajna, nie wojownik!.. Inaczej byś gadał, łamany na kole tortur!"- pomyślał gniewnie Gazra. Z drugiej strony Szept rzadko się mylił. Ale wejście na jego miejsce w jakimś tam spisku specjalnie Gazrę nie pociągało. Wiele czartów knuło jakieś spiski mniej lub bardziej nierealne. Jeśli Gazra miał postawić swoje stanowisko i życie na szali, to w spisku którego sukcesu był pewien. Na razie postanowił oszczędzić Xar’nasha.. Zabić zawsze go zdąży. Zamiast tego podsunie mu pod nos swego agenta.. Tak ,to jest dobra myśl. Xar’nash jest próżnym, pewnym swej siły czartem, łatwo będzie jego zaufanie przez byle pochlebcę.
" Tak, tak.. ty zadufany w sobie imbecylu.- pomyślał Gazra.- Będziesz pracował dla mnie w tym spisku, nawet o tym nie wiedząc. "

Flegetos, siedziba Gazry, chwila obecna


Gazra wrócił właśnie z kilkugodzinnej zabawy w upokarzanie go, jaką sobie urządziła Fierna. I zdecydowanie nie był w humorze...Także raport o śmierci Xar'nasha bynajmniej go nie pocieszył. Owszem, ten zadufany w sobie czart miał zginąć...Ale nie teraz! Nie, gdy Gazra opracował genialny plan podsunięcia swojego szpiega i wyciagnięcia tajnych planów na temat jego małego spisku.
"Słyszysz mnie? Co według ciebie powinienem zrobić?"- spytał w myślach Szepta. Ale Szept od dłuższego czasu milczał...Czemu?...Gazra nie wiedział.
Uderzył pięścią w stół...Jego myśli krążyły wobec potencjalnych możliwości.
nagle na jego twarzy wykwitł uśmiech...Sługi! Jego sługi mogą coś wiedzieć!
Wydusi z nich tą wiedzę, jeśli będzie trzeba to dosłownie. Spojrzał na portret na którym był on i Fierna. Dawne czasy gdy byli kochankami już się skończyły. Fierna znudziła się nim, tak po prostu. Ale naigrywanie się z niego nadal było jedną z jej ulubionych rozrywek.

Flegetos, siedziba Xar'nasha, chwila obecna


W rezydencji Xar'nasha panował chaos...Krążyły plotki że szef zginął. A co za tym idzie, wkrótce służą straci dach nad głową. Co bardziej przedsiębiorczy, już zaczęli okradać swego byłego szefa. Tymczasem niezauważona przez nikogo sylwetka przemykała korytarze co rusz uruchamiając magiczne pułapki...Na jego szczęście magia owych pułapek się go nie imała. Alsenuemor spoglądał na mapę w celu zlokalizowania pracowni licza. Gdyby Xar'nash wiedział...Ale czart już pewnie nigdy się nie dowie, że rakszasa miał dokładną mapę jego rezydencji. Ani w jaki sposób się ona w jego łapy. Alsenuemor zszedł do podziemi i sięgnął po kolejną karteczkę, wskazującą sposób otwarcia żelaznych wrót. Za nimi były lochy będące małym dominium licza. Przynajmniej dopóki Xar'nash żył.
Ale wraz ze śmiercią generała wszystko miało się zmienić.
Rakszasa nacisnął kamienie zgodnie z wypisaną sekwencją by otworzyć przejście.
Alsenumor, wyćwiczony w skradaniu, wszedł prawie bezszelestnie. Po chwili chrząknął żeby zwrócić uwagę licza. Parras obrócił się zdziwiony widokiem białej rakszasy.
- Przychodzę w pokoju.- rzekł Alsenuemor.- Z wieściami i propozycją. Nie ma powodu do wrogości. Po pierwsze twój pan Xar'nash został uznany za martwego i na jego miejsce Gazra wkrótce wyznaczy kolejnego czarta. Który w spadku otrzyma część tego majątku. Po drugie z nieznanych mi powodów, Gazra nakazał wyłapać wszystkie sługi Xar'nasha.
Po trzecie Xar'nash, żyje na razie, choć miejsce w którym przebywa do komfortowych nie należy. A w twoim interesie jest albo odbić, albo poszukać nowego pana. A tak się składa, że mógłbym kogoś zasugerować.


Słone moczary 88.wartswa Otchłani, lochy pałacu Demogorgona


Klitka była mała, zagrzybiona i śmierdziała. Xar'nash był przykuty grubymi łańcuchami do ściany po pas w brudnej morskiej wodzie. Teraz był odpływ, ale podczas przypływu zalewało czarta aż po szyję. Takie to atrakcje przyszykował swym jeńcom Demogorgon. Obecnie demoniczny władca był zajęty innymi sprawami. Ale gdy przyjdzie czas przypomni sobie o swym nabytku. Czasami Xar'nash widział je...Ciemne sylwetki w toni wodnej marzące by dobrać się do ciała bezbronnego diabła. Oddzielały je od niego potężne kraty w otworze przez który woda wlewała się do celi czarta. Owe kraty były potężne, pokryte magicznymi znakami, ale miały jedną słabość. Można je było podnieść za pomocą specjalnej dźwigni. A wtedy...Xar'nash wiedział co się wtedy stanie. One mu powiedziały...I czart wiedział, że tym spotkaniem będą się rozkoszować bardzo długo. Póki co napełniały jego umysł wizjami owego spotkania...Wizjami które nie dawały Xar'nashowi spać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-07-2008 o 16:40. Powód: poprawka w nazewnictwie
abishai jest offline  
Stary 15-12-2007, 20:18   #54
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Gehenna
”Kopalnia - podziemia”

Pierwsze odgłosy walki były dla Sephirotha niczym uderzenie gongu wzywającego do szaleńczego biegu. Kierowany dźwiękami bitwy, albo raczej wielu małych potyczek, Egzekutor zdołał odnaleźć jeden z korytarzy nie zaznaczonych na jego mapie. Liczne ślady pozostawione przez formity świadczyły, że to właśnie jest jeden z tuneli, którymi te przeklęte mrówko podobne istoty dostały się do kopalni. Patrząc na swoją mapę, Sephiroth stwierdził, że ten formciki oddział kierował się w kierunku baraków na powierzchni, a to mogło oznaczać tylko próbę zajęcia głównej siedziby i punktu oporu diabłów. Najwyższy Egzekutor mógł mieć tylko nadzieje, że uda mu się dotrzeć w pobliże Królowej zanim formity zdobędą powierzchnię.

Początek był zadziwiająca łatwy. Żołnierze bez pomocy swoich wielkogłowych towarzyszy nie mieli najmniejszych szans dostrzec niewidzialnego Egzekutora. Ten natomiast, gdy przelatywał przez pierwsze korytarze, nawet nie zawracał sobie głowy zbędnym maskowaniem. Dzięki swojej szybkości i zręczności przemykał pomiędzy, nad, a czasem nawet pod formitami, zupełnie jakby nie zauważał. Pomimo częstych, doskonałych okazji do ataku i uśmiercenia przeciwnika, Sephiroth nie korzystał z nich, świadomy, że na to przyjdzie jeszcze czas.

***

W czasie, gdy Najwyższy Egzekutor próbował przebić się w głąb Ula, w kopalni początkowa zacięta i skuteczna obrona, przerodziła się w szaleńczą walkę o życie. Strażnicy byli zbyt nieliczni by upilnować niewolników i równocześnie walczyć z formitami. Najtrudniejsze dla formitów było przełamanie pierwszego stanowiska obrony, jednak z dyscypliną i liczebnością najeźdźców strażnicy nie mieli najmniejszych szans. Gdy pierwsza linia obrony padła, dalsze zdobycie kopalni dla formitów było już tylko dzieciną zabawą. Wielu ze strażników, słysząc niesione echem krzyki towarzyszy, nie wytrzymywało i odrzucając broń rzucali się do ucieczki. Jednak dla większości szaleńczy bieg korytarzami kończył się prędzej, czy później, natrafieniem na oddział formitów i albo śmiercią, albo dołączeniem do zniewolonych istot.

***

Sephiroth został zmuszony do zwolnienia swojego szaleńczego wyścigu. Domyślał się, że jeszcze daleka droga dzieli go od komnat Królowej, a już teraz ilość formitów patrolujących korytarze była zadziwiająca. Gdyby to byli tylko zwyczajni żołnierze, czy robotnicy nie stanowiłoby to żadnego problemu. Ale Sephiroth coraz częściej natrafiał na te wielkogłową odmianę. Za każdym razem musiał zawracać i szukać innych dróg dzięki, którym mógłby ominąć kłopotliwe istoty. W duszy przeklinając swoje szczęście, Sephiroth przekradał się wyszukując najlepsze ścieżki, choć zdawał sobie sprawę, że nie zajdzie wiele dalej.

Najwyższy Egzekutor przycisnął się do ściany, uważnie nasłuchując. Słyszał pobliski chrobot wywoływane przez poruszające się formity. W ciągu tych paru chwil spędzonych w kopalni, zdołał zapamiętać ten dźwięk aż do końca życia. Pomimo zniekształcenia wywołanego przez rozległe korytarze Ula, Sephiroth domyślał się, że oddział powoli zmierza w jego kierunku. Egzekutor cofnął się za jeden ze skalnych wyłomów. Mógł zawrócić, ale straciłby na to zbyt wiele czasu, a wiec jego jedyną możliwością było poczekanie aż oddział go minie.

Grupa składająca się z czterech formitów żołnierzy i jednego wielkogłowego zatrzymała się tuż na skrzyżowaniu. Przez chwilę stali tam zupełnie jakby się naradzali, choć Sephiroth nie był wstanie usłyszeć ani jednego zgrzytu, pisku, czy czegokolwiek innego. Po chwili jednak wielkogłowa istota odsunęła się trochę od reszty i ruszyła w kierunku jednego z korytarzy. Jakby tylko tego było mało, akurat w kierunku tego korytarza, w którym skrył się Egzekutor. Sephiroth wiedział już, że nie zdoła uniknąć wykrycia. Pozostało mu wiec tylko jedno.

Gwałtowny łopot czarnej szaty i jeden szybki błysk światła, były ostatnim doznaniami jakie wielkogłowa istota przeżyła na tym świecie. Jedynym zanim głowa formita eksplodowała, jak dojrzały owoc, obryzgując wszystko dokoła śmierdzącym czymś, co zapewne było formicką krwią. Czterech strażników natychmiast ustawiła się w szeregu u wyjścia tunelu. Włócznie wystawili przed siebie, zupełnie jakby spodziewali się, że z ciemności zaraz runie na nich oddział kawalerii. Mylili się i to bardzo. W przeciwieństwie do oddziału konnych, Sephiroth niósł śmierć cichą i niespodziewaną. Cztery krótkie błyski i cały oddział leżał już martwy, ale Najwyższy Egzekutor nie miał wątpliwości, że to dopiero początek. Teraz o jego obecności wiedziały już wszystkie formity z całego zasranego Ula. I niestety, ale w tym zasranym Ulu musiało ich być bardzo dużo.

***

Ilość ciał formitów i ich niewolników była już porażająca. Czarna szata, od wewnątrz rozświetlona czerwonym jasnym światłem, lewitowała ponad zwałem trupów. Ciosy Egzekutora zawsze perfekcyjne i błyskawiczne, w połączeniu ze zdolnością znikania, dawały mu znaczną przewagę... do czasu. Gdy wielkogłowe formity zjawiły się na polu walki przewaga Sephirotha zmalała radykalnie, a gdy swoją liczebnością przeciwnik zaczął spychać Egzekutora na ścianę, nawet ten musiał przyznać, że nie ma szans na zwycięstw w tej bitwie.

Pomimo jednak zanikających szans, Najwyższy Egzekutor miotał się na wszystkie kierunki atakując każdego formita, który tylko ośmielił się zbliżyć. Najeźdźcy dość szybko zorientowali się, że w starciu bezpośrednim ponoszą znaczne straty i ku zdumieniu Sephirotha, formity zaczęły się wycofywać. Niestety, ale zwycięstwo Egzekutora nie trwało długo. Mrówko podobne istoty przegrupowały się na końcu korytarza i po chwili oddział zrzucił na samotnego przeciwnika całą ulewę rozmaitych pocisków. Sephiroth początkowo próbował unikać i kryć się przez atakami, ale przy takiej ich liczbie nie miał większych szans.

W końcu nawet Sephiroth, pomimo swojego piekielnego uporu uznał, że musi dokonać „taktycznego odwrotu”. Przyciśnięty do ściany korytarza, ze wszystkich stron otoczony przez oddziały formitów nie miał wielkiego wyboru w kwestii drogi ucieczki. Czarna szata gwałtownie zerwała się w powietrze, cudem unikając nadlatującej włóczni i na krótki moment zawisła tuż pod sklepieniem korytarza. Po raz ostatni, jakby na pożegnanie, Sephiroth stworzył gwałtowny rozbłysk czerwonego światła, poczym rzucił się w kierunku oddziału przeciwnika. Egzekutor czuł pęd powietrza i aż za dobrze słyszał świszczące wokoło pociski, jednak wciąż miał jedną przewagę nad formitami. Był od nich szybszy.

Sephiroth przemknął ponad oddziałem formitów wpadając w najbliższy boczny korytarz. Wyminął jakiegoś zaskoczonego niewolnika, który właśnie zmierzał w kierunku potyczki i nawet nie zatrzymując się, gwałtownie wykręcił w górę. Wkrótce łopocząca, czarna szata stopiła się z ciemnością szybu prowadzącego na powierzchnie.

Gehenna
”Zbocza Krangath

Na czarnym i opustoszałym zboczu Krangath Sephiroth był właściwie całkowicie niewidoczny. Czarna szata leniwie unosiła się ponad kopalnią, wpatrzona w odległe, liczne punkciki. Formity właśnie ustanawiały swój ład i porządek na powierzchni. Najwyższy Egzekutor, pomimo całej swojej nienawiści do tych istot, musiał przyznać jedno. Piekielnie dobrzy z nich organizatorzy.

Czarny kaptur szaty odwrócił się w górę. Spojrzenie Sephirotha spokojnie mierzyło liczne mniejsze i większe kamienie, które jakimś cudem nie staczały się ze stromego zbocza. Chwilę później spojrzenie Najwyższego Egzekutora odprowadziło niewielki, powoli spadający kamyczek. W jego głowie pokazał się mały zarodek pomysłu. W końcu, choć kopalnia była chroniona przed ewentualnymi lawinami, to nie była to szczególnie skuteczna ochrona. Przez krótką chwilę Sephiroth rozważał możliwość „przypadkowego” obruszenie jakiegoś kamyczka, który to z kolei pociągnąłby za sobą kolejne, a wszystko po to, żeby na głowy tych przeklętych formitów spuścić całą, przeklętą lawinę.

Najwyższy Egzekutor powoli odwrócił się plecami do kopali i rozpoczął spokojny lot w górę. Gdzieś tam parę metrów wyżej powinna być jakaś niewielka odnoga Styksu. Zaledwie mały strumyczek, ale akurat dostatecznie duży, żeby idąc jego śladem trafić na główny nurt rzeki. Mały chochlik w głowie Sephirotha wciąż mu powtarzał, że wystarczyłoby tylko popchnąć jeden, drobny kamyk, żeby zemścić się na tych przerośniętych mrówkach. Przecież i tak nikt nie dowiedziałby się, że to on wywołał ten „wypadek”.

Sephiroth leniwie płynął w górę, nic sobie nie robiąc ze stromych zboczy Krangath. Co jakiś czas znikał pośród mniejszych, lub większych kamieni, by po chwili pokazać się na nowo, za każdym razem trochę wyżej. W końcu do uszu Najwyższego Egzekutora doszedł słaby szum wody. Sephiroth wzleciał jeszcze trochę i znalazł się na brzegu małego potoku płynącego przez tą opustoszałą warstwę. Czarna szata na moment znieruchomiała. Kaptur opadł niżej zupełnie jakby Egzekutor pochylił głowę.

Nie było żadnych rozbłysków światła, czy szeptanych zaklęć. Po prostu jeden z kamieni utrzymujących większy głaz w stabilnej pozycji pękł. Czarny monolit, który się na nim opierał zachwiał się, zupełnie jak jakiś leniwy olbrzym niepewny, czy powinien już wstać, czy jeszcze podrzemać.

”Do zobaczenia Krangath.”

Nikt nie mógł dostrzec uśmiechu skrytego przez cień kaptura i nikt nie mógł usłyszeć cichego, złośliwego chichotu zagłuszonego przez rumor spadających kamieni. Sephiroth spokojnie leciał ponad strumieniem Styksu, wsłuchując się w odgłos spadającej lawiny.
 
Markus jest offline  
Stary 17-12-2007, 07:12   #55
 
Mettalium's Avatar
 
Reputacja: 1 Mettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znanyMettalium wkrótce będzie znany
Dziewięć Piekieł Baatoru
Maladomini, Rezydencja Venefi’cusa Euxina

- …Mefistiana i Xar'nasha spotkały przykre zdarzenia. Obaj zaginęli. - Wybornie. Venefi’cus nie cierpiał obu. No dobra, Sephirotha też nie lubił, ale ten diabeł przynajmniej krył jakiś substytut mózgu pod kapturem. – …bla bla bla… - A pozostali? Xar’nash pewnie zgubił się w drodze powrotnej i trafił do Otchłani, a Mefistian najprawdopodobniej ściągnął maskę w pobliżu jakiegoś lustra, hm… który gorzej trafił? - … uda mi się rozwiązać ten palący…

„Hę? Kotecek dalej coś mówi?”
„Tak jełopie. Później sobie ich poprzeklinasz i podziękujesz losowi za to co na nich spuścił, a teraz wypadałoby rozmówcy odpowiedzieć.”
– Każdy z trzech umysłów siedzący w głowie Euxina (poza jego własny) chciał teraz powiedzieć coś takiego, choć ten należący do Gurda jak zwykle był najszybszy w krytykowaniu dominującej jaźni.
„Dobra. Asel działaj…”

- Żadna strata. – Powiedział Czarodziej, choć zrobił to tak beznamiętnie jakby sam nie wiedział co mówi, a jedynie za kimś powtarzał – Oboje nie posiadali zbyt dużej ilości wtyków (co widać było po misjach jakie dostali, po spotkaniu w Oku), tak więc brak ich udziału w naszym przedsięwzięciu nie będzie zbyt wielkim problemem. Co do Xar’nasha, jak sam sprytnie zauważyłeś na naszym pierwszy spotkaniu, nawet ktoś tak blisko związany z naszym celem jak Belzebub, nie miałby zbyt wielkiego pożytku z wiedzy na temat naszego projektu. A co dopiero jakiś przygłupi demon będący kilka planów dalej? Dla niego wieść o tym, że jakiś diabeł knuje przeciwko drugiemu diabłu, nie będzie chyba niczym szokującym, bo raczej nie wyśle do Baatoru posłańca z przyjacielskim ostrzeżeniem w nadziei na mały rewanżyk w przyszłości? A co do Mefistiana, wypadało by się dowiedzieć gdzie jest, bo jeśli ciągle w piekle, to informacje jakie posiada mogą być dla kogoś cenne. Poza tym jest o wiele bardziej wiarygodny od Demogorgona i tu trzeba się upewnić, aby z nikim się nimi nie podzielił, ale o tym zdecydujemy wspólnie u Lady Tunride.

Alsenuemor wykonał lekki ukłon i skierował się do wyjścia. Gdy drzwi zatrzasnęły się za rakszasą Euxin podszedł do kamiennego podium i ogonem ściągnął z niego zakrywający go całun. Kryształowa kula zaświeciła radośnie, meldując gotowość do podglądania.

- No to cóż też porabiają moje Cieniste Kradzieje?

* * *

Venefi’cus otworzył drzwi do pomieszczenia. Był to mały obskurny dwuosobowy loszek. W kącie naprzeciwko wejścia siedział skulony drow. Drugi z więźniów, człowiek nie dającej się określić maści ze względu na pokrywający go bród, leżał na wyżłobionym kawałku podłogi wypełnionym czymś w rodzaju siania i pełniącym rolę łóżka. Gdy mag pojawił się w drzwiach, elf próbował jeszcze bardziej wejść do ściany w którą i tak już się wciskał. Jego towarzysz jedynie niemrawie odwrócił głowę, by zobaczyć kto wszedł, po czym kontynuował drzemkę.

Gdy czarodziej przekroczył próg, zza framugi drzwi wychyliło się 5 małych impich główek z wyrazami twarzy, jakby właśnie czekało na niezwykle ciekawe przedstawienie. Cienie wokół więźniów ożyły i unieruchomiły obu, niczym najtrwalsze (i bardzo gorliwe) łańcuchy. Venefi’cus ściągnął lewą rękawiczkę i podszedł do drowa, którego kolor skóry zaczynał upodabniać się już do tego jaki maiły jego włosy. Mag wycelował palcem pomiędzy oczy elfa zastanawiając się chwilę. Mroczny elf przybrał najbielszy odcień szarości jaki był w stanie z siebie wykrzesać i zemdlał, najwyraźniej ze strachu. Czarodziej wzruszył ramionami, po czym dotknął drowa w czoło. Z palca czarodziej przeskoczyła czerwona iskierka na czoło więźnia i wróciła z powrotem świecąc na błękitno-zielono.

- Już? – Dało się słyszeć zawiedziony głos jednego z impów wiszących w drzwiach, choć był on niczym w porównaniu z rozczarowaniem malującym się na twarzach całej gromadki.
- Bo ja wiem? Chyba już… łatwo sprawdzić czy działa. – Powiedział czarodziej po czym pstryknął palcami prawej ręki, a pozłacany sztylet natychmiast pojawił się w jego dłoni. Venefi’cus przejechał nim po lewej kończynie robiąc małą, choć krwawą rankę. Rozcięcie wypluło trochę błękitnawego płynu i natychmiast się wyleczyło. – Dobra, działa. Dajcie drowowi to co mu przygotowałem, a drugiego doprowadźcie do stanu używalności. – Powiedział mag po czym wskazał sztyletem na ludzkiego więźnia
„Nie uważasz, że to podchodzi pod wampiryzm?”Euxin usłyszał w głowie zachrypły głos Gurda.
„Przesadzasz… równie dobrze mogliby być galaretowymi sześcianami… chyba. Zresztą jakkolwiekby nie było, w książce opisali dokładnie efekty tego zaklęcia. Jest to nekromancja, jednakże nie wchodzi na ten teren, gdzie zaczyna się zabawa z trupami.”
„Ta… a powszechnie wiadomo, że książkom wyciągniętym z samej czeluści piekła można bezgranicznie ufać.”
„Spadaj…”
- Skontrował miażdżąco czarodziej i udał się na spoczynek.

* * *

Wskutek wyczerpującej pracy po nocach czarodziej obudził się dopiero w okolicach południa. Po spławieniu Gerda i Gurda, którzy usilnie domagali się „normalnego tłustego śniadania”, a nie jakiś bliżej nie zidentyfikowanych siły życiowych, choć bogatej w mikroelementy i inne witaminy, czarodziej stwierdził, że nie ma już czasu (i tym bardziej chęci) na osobiste odwiedzenie pierścienia Ilithana. Postanowił więc porozmawiać z nim z swojego wygodnego mieszkanka. Jednakże, nie chcąc mieć dodatkowych zmartwień wieczorem i ten zamiar szybko porzucił. Czarodziej poszedł jeszcze tylko sprawdzić jak tam jego drow znosi trudy swojej niewoli, a następnie przygotować się do balu.

Dziewięć Piekieł Baatoru
Maladomini, Grenpoli

Venefi’cus po raz kolejny porównał adres będący na murze otaczającym posiadłość, a tym jaki zapamiętał Gerd - w końcu trafili. W porównaniu do innych miast na Maladomini, Grenpoli było okropne. Widać tu było brak opiekuńczej ręki Belzebuba, miasto mogło mieć już nawet kilkaset lat. Przechodząc obok jakiegoś… stwora witającego gości, czarodziej wręczył mu zaproszenie i przejrzał się w wypolerowanej na błysk tarczy strażnika. Mag na dzisiejszy wieczór zamienił swoją normalną szatę arcymaga na czarny płaszcz z ruszającymi się po nim złotymi runami. Płaszcz miał dwie cechy, które sprawiały, że Euxin ubierał go na większość przyjęć. Pierwsza, bardziej przyziemna, to to, iż łatwo się brudził i ciężko czyścił. Druga, praktyczniejsza – złote wzorki uciekały lub rozmywały za każdym razem, gdy ktoś próbował im się przyjrzeć, co doprowadzało niemalże wszystkich obserwatorów do szału. Pod płaszczem ukrywały się złożone skrzydła, a ogon był zawinięty w ogół tali imitując (nawet całkiem nieźle) skórzany pas. Pozostała część garderoby, to było jego zwykłe ubranie, co najwyżej mniej zużyte, dając efekt „odświętności”. Czyli jedwabne czarne spodnie i koszula pozbawione jakiś szczególnych dodatków, czarne skórzane buty elfickiej roboty (co było dość niezwykłe biorąc pod uwagę fakt, że jeśli ktoś spośród gości miał ubranie z elfim motywem, to była to raczej skóra długouchych), oraz rękawiczki, koloru rzecz jasna czarnego.

Stworek oddał magowi zaproszenie wychrumkując coś przy tym, co w jego intencjach miał być chyba powitaniem. Czarodziej podszedł do drzwi, które się przed nim otworzyły i wszedł na salę.

„Dobra Panowie, wchodzimy. Dziś temat przewodni to jedzenie.” – Rzekł w duchu Venefi’cus.
„My co do jedzenia jesteśmy zgodni, zdecydowanie powinieneś powrócić do starej diety.” – Odparł szybko naburmuszonym głosem Gurd.
„Pan je to, co Pan chce” – Wypiszczał Asel.
„Ale my wtedy też to musimy jeść, zróbmy głoso…”
– Do przekrzykiwania rozmówców dołączył się Gerd, jednakże Venefi’cus nie był ciekawy co ma zrobić i już spychał swoich towarzyszy w głąb świadomości. Nie wyciszyło to ich całkowicie, ale wystarczającą, by mógł normalnie rozmawiać i myśleć. Ten stan wymagał sporo koncentracji, więc z rzuceniem trudniejszego zaklęcia mógłby być problem, ale nie jakiś wielki. Natomiast jeżeli ktoś chciałby zajrzeć teraz do jego umysł, to po pokonaniu wszelkich barier jakiego go chronią, natrafiłby jedynie na wewnętrzną kłótnię paranoika.

Euxin rozejrzał się po sali wypatrując trzech celów. Antilię, Sephirotha oraz Alusemora. Zadanie głupie, bo w pobliże pierwszej pewnie będzie się ciężko dostać, z drugim nie chciał być widziany, a trzeci pewnie wymyślił sobie takie przebranie, że nie dało się go rozpoznać, więc postanowił jak na razie zapoznać się z terenem.
 
__________________
To była długa (i kosztowna) awaria...

Ostatnio edytowane przez Mettalium : 17-12-2007 o 07:16.
Mettalium jest offline  
Stary 20-12-2007, 10:17   #56
 
Legion's Avatar
 
Reputacja: 1 Legion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znany
Felegros, Rezydencja Xar’nasha



Bezpośrednio po uzyskaniu od Xar’nasha listy zakupów, która ma zostać zrobiona na którymś z podrzędnych planów materialnych Parras udał się do swoich „komnat” by przygotować się do podróży. Zadanie wydawało się banalnie proste – znajdujemy przedmiot, zabieramy go i znikamy… Bez zbędnych fajerwerków i manifestacji. Większość z tych rzeczy licz był wstanie zdobyć od pomniejszych kupców, magów bądź szamanów. Jednak jeden z nich wymagał szczególnej uwagi.

- Coś, co zabije wielkiego smoka… -
Parras wciąż był pod wrażeniem tego jak Xar’nash jest wstanie precyzyjnie wyrazić swoje rozkazy.
„Szefie a może damy mu po prostu jakiś świecący widelec? Nie będziemy się przynajmniej musieli narażać na to, że Jakiś Wielki Smok lub inny chomik zbierający magiczne przedmioty będzie chciał nas zabić za próbę kradzieży” - o umyśle licz odezwał się cichy lękliwy głos.
„On nie jest aż TAK głupi… chyba. Poza tym nie mam najmniejszego interesu w uśmiercaniu diabła, który nie wpycha nosa w moją własną krypę. A teraz cicho, muszę się skupić. Chyba, że znowu chcesz żebyśmy się pojawili w niezbyt przyjaznym toczeniu” – stwierdził licz wspominając jednocześnie nieprzyjazną teleportacje na biesiadę krasnoludzkiego Zakonu Wielkiego Topora na jakimś pomniejszym planie materialnym.

Skupiwszy się na odległym panie licz rozpoczął teleportację. Pierw na inny plan przemieścił się jeo umysł, dopiero później kruche ciało materialne i odzież. Na samym końcu inny plan odwiedziły przedmioty, jakie Parras miał przy sobie.


Dragonlance, Krynn, Wieża Dalamara



Ocknąwszy się po lekkim szoku poteleportacyjnym licz rozejrzał się wokoło. To, co ujrzał bynajmniej nie przypominało tego, co zostawiał po sobie opuszczając ten plan.
„Szefieee… może uznasz mnie za namolnego aleee… Nie wiesz może gdzie oni schowali to duże miasto?” – głos rozbrzmiewający w głowie był wyraźnie zdenerwowany… jak zwykle zresztą.
„Przymknij się, shafi pewnie zmienił wystrój otoczenia… dość drastycznie.”
Ignorując kolejne ostrzeżenia rytmicznie nawołujące go do zawrócenia z obranej ścieżki licz ruszył w stronę samotnie stojącej wieży.
Podróż przez zagajnik Shorikan jak zwykle dostarczała Parrasowiowi wiele emocji. W cieniu licznych sosen przemieszczały się zarówno trupio-blade oblicza nieproszonych gości, jaki i półprzeźroczyste sylwetki naturalnych duchów-strażników. Nie atakowały one licza nie dla tego, że uznawały go za „jednego ze swoich”. Po prostu kiedyś, dawno temu mistrz wieży, w napływie dobrej woli zabronił im tego.
Zbliżając się do masywnych wrót wieży Parras zastanawiał się nad tym jak zostanie on przyjęty przez swojego starego mistrza. Gdy wchodził po schodach czułoś w rodzaju tremy. Nie tyle bał się on swojego mistrza, co tego jak zareaguje on na wiadomość, że jego stary uczeń został tym, kim został. Nie chcąc dłużej przeciągać stresującej dla niego chwili, Parras mocnym pchnięciem otworzył drzwi do rezydencji.
Kilkanaście magicznych świec dość solidnie oświecało okrągły pokój, do którego wszedł licz. Nigdy niegasnące świece były kiedyś ulubioną zabawką Parrasa… i zmorą wieśniaków mieszkających w okolicy miasta. Przyjemne wspomnienia zostały niestety zakłócone przez chłodny i oschły głos:
- Jeszcze nie widziałem osoby tak głupiej, że nachodziłaby ona Mistrza Magii w jego własnej wieży – głos dochodzący gdzieś z góry szczególnie mocno zaakcentował słowo „własnej”.
- Starość chyba odbiła się na twoim wzroku shafi, jeśli nie poznajesz już nawet własnego ucznia? – stwierdził Parras, powoli odwracając w stronę swojego mistrza.
Gdy licz spojrzał w stronę Dalamara stojącego na schodach z wycelowana w niego różdżką nastała taka niezręcznie przedłużająca się cisza, w której mroczny elf zdawał się oceniać prawdopodobieństwo by to, co stało przednim uczyło się kiedyś u niego.
- Ty za to potwornie schudłeś – odparł z wymuszonym uśmiechem elf jednocześnie powoli schodząc na parter
- Nie najlepiej wyglądasz shafi, czyżby starość w końcu cię znalazła?
- Przyganiał kocioł garnkowi… ja przynajmniej jeszcze żyje
- Możesz opuścić różdżkę, przecież nie zrobię ci krzywdy.
- Tego to ja akurat jestem pewny smarkaczu –
stwierdził powoli opuszczając różdżkę – Czego tu szukasz?
- Nic takiego. Byłem tutaj przejazdem i pomyślałem, że wpadnę –
beznamiętnie stwierdził licz jednocześnie wzruszając ramionami – Po cholerę mam się zatrzymywać w jakiejś obskurnej tawernie i obserwować jak wieśniacy ją szturmują z widłami i pochodniami.

Dwa dni później, Wieża Dalamara, Stara komnata Parrasa


Nagłe bzyczenie wyrzuciło Parrasa z jego przyjemnej medytacji. Jak się szybko okazało po jego pokoju panoszył się półprzeźroczysty lokaj.
- Czego chcesz… mówiłem że nie chce żeby mnie dziś budzono – stwierdził licz zaspanym głosem.
- Ktoś panicza oczekuje na dole – odparł duch ulatniając się jednocześnie z komnaty.
Chcąc nie chcąc licz powoli wstał z łóżka i ubrał się w swoje szaty. Schodząc na dół Parras spodziewał się wielu rzeczy… ale nie tego co zastał.
W okrągłej komnacie koło na dole wieży czekała na niego Liz, jedna z erynii służących Xar’nashowi za posłańca. Widząc zbliżającego się licza nisko się schyliła.
- Mamy w piekle mały problem – powiedziała wyraźnie zmieszana diablica.
- Co rogacz znowu zrobił? Spalił rezydencje? Źle policzył ilość zaopatrzenia? Zgubił klucze?!? – odparł wyraźnie podirytowany niepotrzebną wizytą licz.
- Zgubiliśmy coś ciutkę większego Parrasie. Nie wiem, jaki ci to powiedzieć, ale… – diablica postanowiła zrobić sobie chwilę przerwy by złapać oddech, po czym dodała – szefa szlak trafił.
- Trudno, nigdy go nie lubiłem. Za bardzo się panoszył po rezydencji. Nadęty bufon jeden. Nie wiedziałem, że tak go lubiłaś. Myślałem, że o Triamie żadna erynia nie myśli takim… zaangażowaniem.

- Ale to nie Triam zaginą tylko Xar’nash dodała ze smętną miną Liz - Przecież nie fatygowałabym się do ciebie drobnymi problemami.
- Że co?! Jak mogliście zgubić półtonowego diabła?! Jak to się stało?
- Nie do końca wiemy. Triam powinien posiadać jakieś dokładniejsze informacje.

- Już wracam, tylko zabiorę swoje rzeczy – odparł licz wbiegając powrotem po schodach.
W ciągu kilku sekund pozostał po nim w wieży tylko krótki liścik.


Felegros, Rezydencja Xar’nasha



Zaraz po przeniesieniu się do domu licz ruszył w stronę pokoju Triama. Liz nigdy do specjalnie wylewnych nie należała, a stwierdzenie, że „szefa szlak trafił” niestety nie wyczerpywało tematu zniknięcia Xar’nasha. Wiedząc, że Triam powinien wiedzieć trochę na ten temat, licz udał się bezpośrednio do niego.

Widząc wchodzącego do swojego pokoju Parrasa, rogaty diabeł już doszczętnie stracił humor.
- Co ty tu robisz? Nie miałeś przypadkiem szwędać się po innych planach? – przyjaźnie zaczął rozmowę Triam.
- Dostałem cynk, że możesz potrzebować mojej pomocy i z tego, co widzę mój informator wcale się nie mylił.
- Mam dla ciebie doskonałą wiadomość liczu, wraz ze śmiercią Generała to ja obejmuje dowództwo w tym domu… przynajmniej do czasu zanim Gazra nie przyśle kogoś innego. Tak, więc moim pierwszym rozporządzeniem jest to że… MASZ SIĘ PAKOWAĆ DO JUTRA A CIĘ TU NIE BYĆ!!! Rozumiesz?


Kilka godzin później



Licz samotnie stał przy biurku. Lubił to biurko. Naprawę. A teraz miała je dostać ta zubożała umysłowa przerośnięta wersja jaszczurki.
„-Niedoczekanie” – pomyślał Parras podpalając stos papierów leżących w szufladzie.
„Spoko Szefie, ulżyj sobie, winę i tak można zrzucić na Edgara. Powiemy, że mu się wymskło i walniemy protokół zniszczenia” – podpowiedział w umyśle licza cichy głosik który jednak szybko zaczął się wycofywać ze swojej propozycji gdy w dalszej części krypty zaświeciły się dwa czerwone punkciki.
„AAAAAA!!! Tygrys!!!” – histeryczny krzyk wyrwał Parrasa z zamyślenia.
Płynnym ruchem licz odwrócił się na pięcie i stanął z wycelowanym w rakszasze palcem.
- Kim jesteś i czego tu szukasz… kotku?
- Przychodzę w pokoju.- rzekł Alsenuemor.- Z wieściami i propozycją. Nie ma powodu do wrogości. Po pierwsze twój pan Xar’nash został uznany za martwego i na jego miejsce Gazra wkrótce wyznaczy kolejnego czarta, który w spadku otrzyma część tego majątku. Po drugie z nieznanych mi powodów, Gazra nakazał wyłapać wszystkie sługi Xar’nasha.
Po trzecie Xar’nash, żyje na razie, choć miejsce, w którym przebywa do komfortowych nie należy. A w twoim interesie jest albo odbić, albo poszukać nowego pana. A tak się składa, że mógłbym kogoś zasugerować.

- Zamieniam się w słuch. - spokojnie odparł licz.
 
__________________
Nothing else

Ostatnio edytowane przez Legion : 20-12-2007 o 19:39.
Legion jest offline  
Stary 22-12-2007, 21:43   #57
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Mechaniczna Nirwana Mechanusa

Forteca Zdyscyplinowanego Oświecenia


Setki komnat i niezliczone korytarze, choć z pozoru wydawały się zaprojektowane w olbrzymią, pajęczą sieć, okazały się znacznie mniej przyjazne dla osób z „zewnątrz”. Zupełnie jakby nieuchronny krążące po murach fortecy były niewystarczającym powodem, żeby trzymać się od Stowarzyszenia Porządku w bezpiecznej odległości.

Przez jeden z korytarzy powoli szła wysoka, szczupła istota. Na pierwszy rzut oka można ją było pomylić z ludzką kobietą, tym bardziej, że długa, mnisia szata zakrywała prawie całe jej ciało. Tylko twarz, wydłużona, o ostrych rysach, z głęboko osadzonymi szarymi oczami zdradzała prawdziwą naturę kobiety. Dla kogoś kto znał się na mieszkańcach sfer, wystarczyło jedno spojrzenie, by zidentyfikować istotę jako jedną z Gitzerai.

Mniszka powoli, utykając na lewą nogę, podążała przez labirynt składający się na Forteca Zdyscyplinowanego Oświecenia. Niepewne spojrzenia rzucane na każdy boczny korytarz nie pozostawiały wątpliwości, że kobieta lekko się zgubiła. Co prawda mijała po drodze paru członków Stowarzyszenia Porządku i mogła zapytać ich o drogę, jednak nie zrobiła tego. Przyczyna takiego zachowania była bardzo prosta. Choć mniszka miała pozwolenie, żeby przebywać na terenie fortecy i korzystać z jej niewiarygodnych zasobów, wolała nie przyciągać uwagi członków Stowarzyszenia. Nie dlatego, że miała jakieś nieczyste zamiary, ale dlatego, że przybyła tu w swoich własnych sprawach i nie chciała, żeby ktoś wtykał w nie swój wielgachny nos.

Kobieta wyminęła parę kolejnych korytarzy, czasem idąc prosto przed siebie, a czasem skręcając w jakąś z odnóg. Wielokrotnie mijała liczne sale zastawione regałami na niezliczone prawnicze tomiska, przepełnione dziwacznymi, niezrozumiałymi regułkami. Mniszka, jak wielu spośród jej ludu, uważała takie skrajne przywiązanie do praw za zbytnie ograniczenie. Owszem dyscyplina przede wszystkim, ale liczne, bezsensowne prawa tylko zawężały, i tak już ciasny, horyzont możliwości umysłów. Zdaniem mniszki dostosowanie do pewnych reguł było konieczne, ale próba zrozumienia wszystkich praw Sfer była jedynie szaleństwem.

Kolejny boczny korytarz, kolejne drzwi i kolejna niewłaściwa sala. Powrót do poprzedniego rozgałęzienia, wybranie innej drogi i cały cykl powtarzający się od początku. Gdyby nie cierpliwość jaką wpojono jej w zakonie, już dawno poddałaby się i poprosiła kogoś o pomoc. W końcu jednak, po niezliczonych godzinach błądzenia trafiła do właściwej sali. Niewielka komnata w porównaniu do pozostałych była tak mała, że przypominała raczej schowek na miotły. Trzy wąskie pułki ustawione wzdłuż pobielonych ścian, jeden stołek i pokryty kurzem stolik, stanowiły całe umeblowanie pomieszczenia.

W szarych oczach kobiety zalśnił niewielkie iskierki, gdy zorientowała się, że w końcu odnalazła właściwe miejsce. Długie, pożółkłe palce przejechały po stoliku pozostawiając ślad w zalegającym na nim kurzu. Od tak dawna nikt tu nie przychodził, że w całym pomieszczeniu bez trudu wyczuwało się zapach starości. Młoda mniszka obracała się powoli, patrząc na tytuły książkę. Miała dziwne uczucie, że gdyby woluminy potrafiły mówić, te wręcz błagałyby o zdjęcie z pułki i otwarcie. Od jak dawna musiały tu leżeć zapomniane przez Stronnictwo? Przez ile lat nikt nie zaglądał do tego małego pomieszczenia, w którym mieścił najmniej potrzebne i najrzadziej używane księgi?

Naglę chuda ręka wystrzeliła do przodu chwytając okładkę jednej z książek. Powoli, ostrożnie mniszka wyciągnęła zdobycz z pułki i delikatnie położyła na stoliku. Jej ruchy były tak staranne, zupełnie jakby kobieta bała się, że księga rozpadnie się w proch pod najlżejszym dotykiem. Gdy przedmiot leżał już na blacie, mniszka starła kurz z okładki i otworzyła wolumin. Spojrzenie kobiety obojętnie przesunęło się po tytule i rysunku przedstawiającym dziwaczny instrument, by zatrzymać się dopiero na podpisie znajdującym się na dole strony.

A wiec udało się... Usta mniszki drgały, gdy ciągle szeptała to samo miano, zupełnie jakby bała się, że te dwa słowa ulecą i znikną w nieskończoności Sfer.
Gdzieś w sklepieniu sali tuż nad mniszką na moment zabłysły gadzie oczy…Skryty w mroku, wśród spękanych kamieni sklepienia cienisty smok spoglądał na niczego podejrzewającą mniszkę.

Mały pisklak był już na tyle mądry, że zapamiętał każde słowo jakie wychwyciły jego czułe zmysły. Ukryty w ciemnościach, chroniony zarówno przez swój rozmiar, jak i wrodzone moce niezauważony przyglądał się działaniom kobiety z rasy Gitzerai.
Gdy uznał, że wie wystarczająco wiele…Przepełzł przez szczelinę którą się tu dostał podążając za swym celem. Rozłożył skrzydła i przefrunął do najbliższego okna, po czym udał się w kierunku tajnego portalu, znanego niewielu istotom. Czas by Bezimienny Lord poznał szczegółowo zdobyte przez smoka wieści.

Plan Żywiołu Wody

Miasto Szkła


Potężna szklana kopuła wywierała zaprawdę piorunujące wrażenie. Idealnie gładka i przezroczysta, przypominała olbrzymią bańkę zawieszoną w nieskończonym ocenia Planu Żywiołu Wody. Przez barierę wyraźnie było widać najrozmaitsze istoty kroczące ulicami metropolii, zajęte swoim sprawami. Choć żaden dźwięk nie przebijał się przez magiczne szkło, to i tak nie trudno było się domyśleć gwaru rozmów jaki wypełniał podwodne miasto. W końcu nie na darmo Miasto Szkła słynęło jako miejsce doskonałe dla kupców i wszelkich istot, które nie znalazły własnej niszy w innych miejscach Wieloświata. Wszelkiego rodzaju wyrzutkowie przybywali do metropolii ze wszystkich zakątków Sfer i choć Miasto Szkła nie dorównywało Sigil pod względem zróżnicowania, to wciąż pozostawało wielkim rasowym tyglem. W połączeniu z idealnym położeniem w pobliżu skupiska stałych portali, handlowy i kosmopolityczny charakterem, a także znaczną ilością podróżników, Miasto Szkła było idealnym miejscem dla Aramila.

Mody słoneczny elf właśnie przekroczył granicę pomiędzy wodną częścią miasta, a tą drugą połówką. Z pewnym trudem wyciągnął ciało na brzeg, nareszcie łapiąc oddech prawdziwego powietrza, a nie tej dziwnej mieszaniny jaką oddychał pod wodą dzięki swojej magii. Dotarcie do Miasta Szkła okazało się trudniejsze niż się tego spodziewał elf, jednak mężczyzna nie miał wątpliwości, że podróż opłaci się. Z pewnym trudem wstając na nogi, cały ociekający wodą, Aramil ruszył uliczkami Miasta Szkła w poszukiwaniu właściwego miejsca. Na początku przydałaby się jakaś karczma, żeby pociągnąć kogoś za język i wysuszyć się. Wiele osób mogłoby się zdziwić, jak trudno jest odnaleźć jakieś bezpieczne miejsce w całkowicie obcym mieście. Jednak słoneczny elf był zdesperowany, a na razie tłumiony gniew palił go od wewnątrz. Nie miał zamiaru dać się pochłonąć temu przeklętemu miastu. Za to doskonale wiedział, że wkrótce będzie miał możliwość przelania krwi swoich nowych, znienawidzonych wrogów. Na razie byli od niego silniejsi i wygrali bitwę, ale Aramil miał zamiar pokazać im, że tak łatwo się go nie pozbędą.

Młody słoneczny elf pchany rządzą zemsty zniknął w licznym i zróżnicowanym tłumie Miasta Szkła. Z pozoru jedna, samotna figura, którą nie ma znaczenia. Ale czasem nawet pionek może stanowić zagrożenie dla króla... a może raczej królowej. Szczególnie gdy dotrze do ostatniego pola szachownicy.

Więzienne Głębiny Carceri

Gdzieś


Nic, za wyjątkiem cichego pobrzękiwania łańcuchów i odległego wycia wiatru, nie mąciło idealnego spokoju jaskini. Wychudzone i czerwone ciało zwisało bezwładnie na kajdanach. Zimne, adamantytowe okowy wbijały się w nadgarstki więźnia, utrzymując jego sflaczałe ciało w powietrzu. Czarne opary, niczym długie, poskręcane włosy, opadały na twarz istoty, nie pozwalając rozpoznać jej rysów. Trudno było powiedzieć, czy więzień wciąż żyje. Jego głowa już dawno bezwładnie opadła na pierś, a ciało zawisło całym swym ciężarem ciągnąć kajdany. Z pleców wystawały dwa żałosne kikuty, które dawniej dawały początek potężnym skrzydłom.

- Zawieszony nad bezdenną przepaścią, za życia uwięziony w grobie... aż do końca świata skazany na niepamięć i potępienie za jedną... tylko jedną porażkę. Jednak świat się zmienia. Starzy bogowie odeszli, a ich nagrobki leniwie płyną przez Astral...

Istota, która od wielu eonów pozostawała w całkowitym bezruchu, pogrążona w apatii i zżerana przez pogardę do samej siebie teraz lekko drgnęła. Coś się zmieniło. Coś małego, ale bardzo istotnego. Ten głos? Czy to było szaleństwo rozbrzmiewające w jego głowie?

- Dawne klęski odeszły w niepamięć. Nadszedł czas śmierci i nowych narodzin, ponieważ nic nie trwa wiecznie. Stare pieczęcie straciły swoją moc i zostały złamane. Gniew bogów - oto czym jesteś. Czy pozwolisz, by kamień na zawsze cię uwięził? Czy pozwolisz, by twój płomień zgasł już nawet w legendach?

Głowa więźnia powoli i ociężale, zupełnie jakby przygniatana jakimś niesamowitym ciężarem, uniosła się odrobinę.

- Tak, wciąż niektórzy cię pamiętają. Wciąż istniejesz w pieśniach, choć już niewielu w nie wierzy. Czas byś się przebudził. Czas byś narodził się na nowo. Czas przypomnieć całemu światu o twoim istnieniu.

Powieki ciążyły jak olbrzymie głazy, nie chcąc się unieść i otworzyć na świat. Tam w ciemności było mu dobrze. Z daleka od pogardy. Z daleka od szyderstw. Z daleka od wspomnień. Tam było mu tak dobrze... Ale głos wciąż rozbrzmiewał, po wielokroć powtarzany przez kamienne ściany i bezkresną otchłań.

- Raz zawiodłeś. Raz odniosłeś porażkę. Jednak zostało ci to wybaczone, byś mógł na nowo podjąć swoją misję. Stworzono cię byś pilnował równowagi. Jesteś Strażnikiem i teraz nadszedł czas byś podjął swoje zadanie. Czy już zapomniałeś dawne przysięgi? Równowaga musi zostać zachowana, a ty zobowiązałeś się, by ją strzec. Przebudź się!

Ten rozkazujący głos niósł ze sobą nadzieje. Czy naprawdę zyskał nową szanse? A nawet jeżeli to były tylko kłamstwa, to czemu i tak nie miał spróbować. Od wieków tkwił w tym więzieniu, a teraz miał szanse na odzyskanie wolności.

Głośny trzask towarzyszył zerwaniu adamantytowych łańcuchów. Otchłań zawyła, niczym śmiertelnie ranne zwierze. Wiatr przeobraził się w prawdziwą wichurę, ale stare zaklęcia utraciły swoją moc. Dokładnie jak powiedziała. Ale kim ona była.

Oczy wypełnione ogniem uniosły się patrząc na kobietę, a Lilith w odpowiedzi wyciągnęła ku niemu ręce.

- Chodź! Nadszedł czas twojego powrotu.
Stworzenie ruszyło w kierunku Lilith, ale nagle na ścianach i na podłodze zaczęły pojawiać się znaki. Świetliste symbole pradawnej magii przebudziły się…Stwór rozejrzał się obojętnym wzrokiem. On wiedział, że musi się podporządkować woli tego, który go tu zamknął.
Lilith patrzyła z grozą na pojawiające się znaki. Zaklęcia które udało się jej przełamać należały zapewne do pierwszej linii zabezpieczeń. A ta potężna pieczęć, była prawdziwymi więzami utrzymującymi tą istotę w Carceri. Jej przerażony wzrok wędrował po słowach magii.

TEN KTO SPRZECIWIA SIĘ WOLI BOGÓW, ZOSTANIE UKARANY WIECZNYMI MĘKAMI
Łańcuchy które zostały zerwane ożyły i zaczęły wić się niczym węże, pęknięte ogniwa złączyły się na powrót w jedną całość. Stwór stanął z powrotem w miejscu gdzie był przykuty, pozwalając by łańcuchy z adamantu ponownie przykuły do ścian. Z pokorą poddał się karze, pogrążając w wiecznym śnie.Kobieta otarła pot z czoła…Było blisko. Igranie z boskimi zakazami mogło się gorzej skończyć. Nie ma jeszcze dość potęgi by przełamać boską pieczęć…Przynajmniej na razie nie ma.

Dziewięć Piekieł Baatoru

Maladomini, Rezydencja Venefi’cusa Euxina

- Żadna strata. – Powiedział czarodziej, choć zrobił to tak beznamiętnie jakby sam nie wiedział co mówi, a jedynie za kimś powtarzał – Oboje nie posiadali zbyt dużej ilości wtyków (co widać było po misjach jakie dostali, po spotkaniu w Oku), tak więc brak ich udziału w naszym przedsięwzięciu nie będzie zbyt wielkim problemem. Co do Xar’nasha, jak sam sprytnie zauważyłeś na naszym pierwszy spotkaniu, nawet ktoś tak blisko związany z naszym celem jak Belzebub, nie miałby zbyt wielkiego pożytku z wiedzy na temat naszego projektu. A co dopiero jakiś przygłupi demon będący kilka planów dalej? Dla niego wieść o tym, że jakiś diabeł knuje przeciwko drugiemu diabłu, nie będzie chyba niczym szokującym, bo raczej nie wyśle do Baatoru posłańca z przyjacielskim ostrzeżeniem w nadziei na mały rewanżyk w przyszłości? A co do Mefistiana, wypadało by się dowiedzieć gdzie jest, bo jeśli ciągle w Piekle, to informacje jakie posiada mogą być dla kogoś cenne. Poza tym jest o wiele bardziej wiarygodny od Demogorgona i tu trzeba się upewnić, aby z nikim się nimi nie podzielił, ale o tym zdecydujemy wspólnie u Lady Tunridy.
-Zapewne panie, ale Demogorgon to niebezpieczna i co gorsze, nieprzewidywalna postać. Nigdy nie wiadomo, co zrobi, gdy się dowie o naszym małym spisku.- Rzekł Alsenuemor wykonał lekki ukłon i skierował się do wyjścia. Wydawało się, że odpowiedź czarodzieja, niezbyt rakszasie się podobała.
Gdy drzwi zatrzasnęły się za rakszasą Euxin podszedł do kamiennego podium i ogonem ściągnął z niego zakrywający go całun. Kryształowa kula zaświeciła radośnie, meldując gotowość do podglądania.
- No to cóż też porabiają moje Cieniste Kradzieje?

Plan Materialny

Faerun, Calimport


Port pełen był marynarzy przekrzykujących sie nawzajem, kupców kłócących sie z celnikami, ladacznic szukających jeleni, tragarzy wnoszących i wynoszących towary z okrętów. Zapach morza mieszał się tu z przyprawami i potem. Falkor nienawidził tego miejsca. Zakrył twarz cieniem kaptura i skulony spoglądał tęsknie na wypływające okręty. Calimport wiązał się ze zbyt wieloma, zbyt bolesnymi wspomnieniami. I przebywanie tutaj irytowało Cienistego Złodzieja bardziej niż widać by to było po jego wyrazie twarzy. Udawał zmęczonego tubylca, choć jego baczne spojrzenie przeczyło minie wycieńczonego tragarza. Co jakiś czas nerwowo pocierał kciukiem kunsztowny pierścień na wskazującym palcu prawej dłoni. Pierścień, którego magia dwa razy dziennie pozwalała rzucić czar Przekształcenie siebie. Falkor zostawił tu bowiem nie tylko złe wspomnienia…Także paru wpływowych wrogów. Dlatego też, jedynie w nocy pozwalał sobie na rozejrzenie się w sytuacji, zaś tylko rankiem sypiał parę godzin. Im szybciej stad zniknie tym większa szansa ,że oni się nie dowiedzą, iż powrócił.

Plan Materialny

Faerun, Darromar stolica Tethyru

Wieczór, siąpiący deszcz …powodujący przenikliwe zimno. Sprawiający, że bogaci mieszkańcy chowają się w domach lub gospodach, a biedniejsi bardziej otulają się płaszczami i wciskają w swe kąty chroniąc się przed wilgocią i zimnem. Ale nie wszyscy tak robią…
Pędzący przez ulicę w nocy człowiek nie jest niczym niezwykłym w Darromarze, ale zawsze jest niepokojącym widokiem. Zwłaszcza biegnący ciemnymi ulicami dzielnicy dla biedoty. W oczach tego drobnego złodziejaszka było widać strach…Paniczny strach. Nagle jeden z żebraków wtulonych dotąd w ścianę błyskawicznie się podnosi, ostrze w jego dłoni uderza w kolano uciekiniera. Biegnący złodziejaszek pada na ziemie wijąc się z bólu… Jego wzrok kieruje się na żebraka i okrzyk przerażenia wyrywa mu się z gardła.- S..S..Salvidor!

Siwowłosy przemoknięty mężczyzna w żebraczych szatach uśmiechnął sie złowieszczo i rzekł.- Zanim cię zabiję, trochę pogadamy. Teraz zapewne powinienem ci powiedzieć, żebyś nie kręcił lub mataczył, to umrzesz lekką szybką śmiercią. Ale osobiście wolałbym, żebyś stawiał opór…Wtedy będzie zabawniej, przynajmniej dla mnie.
- Zatrzymaj się na moment Salvidorze.- rzekł unoszący się w powietrzu czarodziej.
- Czego chcesz Gaw. On jest mój. Zgodnie z rozkazem z Członka Cienistej Rady.- rzekł poirytowany Cienisty Złodziej.
Genasi skrzywił się nieznacznie, na to skrócenie przez Salvidora jego imienia. Lądując na ziemi, rzekł więc.- Uważaj do kogo mówisz. Pamiętaj kto tu jest Mistrzem Skrytości.
- Tak panie.- odparł Salvidor.
Gawindor nie cierpiał tego rzezimieszka o psychopatycznych skłonnościach. Więc tylko uśmiechnął się pogardliwie, ciesząc się z okazji pokazania mu gdzie jego miejsce.
- Nasz przeciwnik posłużyła się magią i istotami spoza tego świata. Zanim ty go przesłuchasz, ja muszę go magicznie przebadać. Potem będzie twój.

Gehenna,Kres Nadziei

Miasto zmieniło się…Nieumarli zaczęli zbierać się w grupki. Pospiesznie formowano oddziały. Kres Nadziei szykował się do wojny.

Nikt nie zwracał uwagi na dwójkę erynii zmierzających do pałacu.
- Posłańcy od jego ekscelencji Mefistofelesa.- oznajmiła starsza z nich, majordomusowi.
Zostały wprowadzone długim korytarzem do sali tronowej, pełnej nieumarłych lordów miasta.
- O co chodzi Mefistofelesowi?- rzekł pospiesznie władca Kresu Nadziei nie siląc się na dyplomację.
- Widzę, że już wiesz o małej koloni mrówek w Krangath.- rzekła erynia.- I niepotrzebnie się kłopotaliśmy cię informować.
- Tak, wiem o robactwie które zaległo się w MOIM królestwie. – rzekł wściekły licz.
-Zatem ucieszy cię pewnie wieść, że jego ekscelencja chętnie wspomoże cię w tym dziele.- rzekła erynia.- Przesyłając korpus wojsk ekspedycyjnych. Oczywiście jako sojusznika w pełni niezależnego w działaniach.
-Obejdzie się.- burknął licz.
Na to właśnie liczyła erynia, więc kontynuowała.- Mój pan jednak chce pomóc swemu partnerowi w interesach. I prześle pewna ilość magicznych środków, mających wspomóc w walce z wspólnym wrogiem. Oczywiście w nadziei na odnowienie dawnego układu, sprzed tej inwazji.
-Pomyślimy o tym po załatwieniu tej sprawy. Wpierw jednak musze uporać się z nimi.- odparł gniewnie Melif.
- A może są ci znane losy Sephirotha ?- spytała erynia.- Straciliśmy z nim kontakt po napaści Formitów.
Melif przez chwile się zastanawiał nad tym, czy powiedzieć eryniom prawdę, czy skłamać…A może one już wiedzą i tylko sprawdzają jego lojalność? W liczu zagotowałaby się krew z gniewu, gdyby jakąś miał…Jeśli Mefistofeles myśli, że może go testować, jak któregoś ze swych poddanych, to się poważnie myli! Odpowiedział więc.- Nie, los tego sługi nie jest mi znany.

Cania, siedziba Sephirotha

- I jeszcze jedno.- rzekł wyniośle osyluth.- Macie paskudne w smaku przekąski. Zrób coś pożytecznego i zmień kucharza. Zapamiętaj to sobie przerośnięta ośmiornico.
Xenak cierpliwie wysłuchał co ma do powiedzenia posłaniec Mefistofelesa. A stwór miał strasznie dużo…Najpierw zaczął od tego jak ważną rolę pełni w służbie swego pana. I jakim zaszczytem było to, że właśnie jego wybrano na posłańca. Zaszczytem dla ilithida oczywiście. I że nie wolno lekceważąco podchodzić do posłańców samego Mefistofelesa.
Potem rzekł, że następnym razem ma natychmiast przybiec jego pan by wysłuchać słów władcy Canii, a nie przysyłać jakiegoś podrzędnego sługę. A jeśli przypadkiem nie ma go w domu, to jego sługa powinien przeprosić za błąd swego pana…I w żadnym wypadku nie powinien kazać mu czekać. Następnym razem osyluth nie będzie taki wyrozumiały to poleci na skargę do Mefistofelesa. W końcu przekazał słowa Władcy Canii. Łatwe do przewidzenia. Sephiroth ma się natychmiast stawić na audiencji u Mefistofelesa.
Gdy osyluth się w końcu wyniósł, w drzwiach zjawił się kolejny gość. Mnich o ludzkiej posturze…Imieniem Alsenuemor.
-Widzę, że mieliście gościa mózgożerco.- rzekł ironicznie mnich.- rzeknij swojemu panu, żeby zjawił się na imprezce u Lady Tunridy. Przekaż mu, że tam odbędzie się spotkania małego klubu do którego należy i że mam wieści które na pewno wzbudza jego zainteresowanie…Ekscelencja Sephiroth będzie wiedział o co chodzi.

Dziewięć Piekieł Baatoru

Maladomini, Grenpoli


Jak się okazało Vene’ficus był jednym z pierwszych gości na tym balu. Nawet sama organizatorka nie zaszczyciła jeszcze go swą obecnością. Ale w przypadku Tunridy było to zrozumiałe… Ona musiała mieć efektowne wejście. I dopiero gdy większość gości i wszyscy znaczący się zejdą, Lady Tunrida się pojawi.
-Kogóż to spotykam.- czarodziej usłyszał za sobą głos…za sobą i tak jakby z dołu. Obrócił się i ujrzał za sobą goblina o nieco czerwonawej skórze z czerwonymi tęczówkami. Goblin ten był ubrany w niebieski żabot, żółta kamizelkę i pomarańczowe pończochy i czarne półbuty z krasnoludzkiej skóry. Co dawało efekt parodii lokaja. Vene’ficus, zdusił jednak w sobie śmiech. Neumbarak bowiem miał niemiły zwyczaj, zmieniania się w bardziej bojową formę i rozszarpywania na strzępy każdego kto z niego śmiał (zwłaszcza, gdy był pewien, że ujdzie mu to na sucho).
- Dobrze, że zdarzyła nam się okazja spotkania.- rzekł Neumbarak.- Ostatnio jakoś nie paliłeś się do wizyty u mnie. A mamy do pogadania, zwłaszcza w sprawie dokumentów jakie cię interesują i twego wtrącania się w sprawy kultu naszego pana w Calimporcie.-Barghest wziął ze stołu marynowane ludzkie oko i zjadł patrząc Venefi’cusowi prosto w twarz. Uśmiechnął się złowieszczo i dodał. – Smaczne, ale wolę świeże.


Flegetos, Rezydencja Xar’nasha


- Przychodzę w pokoju.- rzekł Alsenuemor.- Z wieściami i propozycją. Nie ma powodu do wrogości. Po pierwsze twój pan Xar’nash został uznany za martwego i na jego miejsce Gazra wkrótce wyznaczy kolejnego czarta, który w spadku otrzyma część tego majątku. Po drugie z nieznanych mi powodów, Gazra nakazał wyłapać wszystkie sługi Xar’nasha.
Po trzecie Xar’nash, żyje na razie, choć miejsce, w którym przebywa do komfortowych nie należy. A w twoim interesie jest albo odbić, albo poszukać nowego pana. A tak się składa, że mógłbym kogoś zasugerować.

- Zamieniam się w słuch. - spokojnie odparł licz.
„Wygadany gość, nie ma co”- westchnął w myślach Alsenuemor. Po czym rzekł.- W biurku Xar’nasha jest zaproszenie na bal u Lady Tunridy. Zdobądź je, a udowodnisz swą przydatność i pomysłowość. Następnie dostań się na ten bal. Tam poznam, cię z paroma wpływowymi osobami i potencjalnym pracodawcą…Być może imię Erridon coś ci mówi. Jeśli nie, cóż…Nie lubię psuć niespodzianek. No i ubierz się stylowo. To w końcu uroczystość towarzyska. Na miejscu podam ci dodatkowe informacje…O ile ci się uda. A...i masz niecałą godzinę na opuszczenie rezydencji. Słudzy Gazry wkrótce tu będą.
Rakszasa wykonał kilka machnięć dłońmi, ściskajac coś w jednej z nich, i wypowiedziawszy słowa zaklęcia, znikł.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-07-2008 o 16:44. Powód: pomylenie demona z diabłem
abishai jest offline  
Stary 30-12-2007, 22:29   #58
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Dziewięć Piekieł Baatoru
"Cania - Lodowa rezydencja Sephirotha"

Najwyższy Egzekutor Sephiroth leniwie płynął przez korytarze swojej rezydencji. Służba doskonale wyczuwając nastrój swego pana, starannie unikała wszystkich miejsc gdzie mógł celowo lub przypadkiem znaleźć się Egzekutor. W rzeczywistość w umyśle Sephirotha walczyła o dominacje para myśli i żadna z nich nie oscylowała wokoło tortur i znęcania się na sługami.

Pierwsza z nich, dość przyjemna, podpowiadała, że plany Egzekutora posuwają się do przodu. Bardzo powoli i często nieskutecznie, ale jednak szły w stosunkowo dobrym kierunku. Teraz Sephiroth musiał pilnować, żeby nie zeszły z dobrej ścieżki.

Druga myśl natomiast, znacznie mniej przyjemna, ale bardziej wyrazista, przypominała Egzekutorowi, że zapewne Mefistofeles zechce się z nim wkrótce zobaczyć. A spotkania z Władca Ósmej nigdy nie należały do najprzyjemniejszych, szczególnie, gdy gospodarz był w złym humorze. Jednak taka już była niezbyt przyjemna dola Najwyższego Egzekutora.

„Panie? Jak miło, że zaszczyciłeś nas ponownie swoją obecnością.”
„Tak Xenak, już wróciłem, ale nie zmienia to faktu, że twoje kpiny są nie na miejscu. Masz szczęście, że nie mam teraz czasu na rozmowę z tobą.”
„Wybacz, jednak mieliśmy gości. W tym napuszonego posłańca od Mefistofelesa. I to oczywiście ja musiałem wysłuchiwać jego ględzenia.”
„A tak Mefistofeles. A już miałem nadzieje, że będzie zbyt zajęty, żeby udzielić mi audiencji.”
„A skąd wiedziałeś, że Władca Ósmej zechce cię widzieć?”
„Powiedzmy, że musze zdać mu raport z mojej ostatniej misji... Jak zawsze zresztą. Ale to nie twój interes Xenak. Jednak powiedziałeś, że mieliśmy gości... Ilu ich było?”
„Dwóch. Posłaniec od Mefistofelesa i jeszcze jeden... chyba mnich. W każdym razie przedstawił się jako Alsenuemor i kazał ci przekazać, że spotkanie jakiegoś klubu do którego należysz, odbędzie się na imprezie u Lady Tunridy. Ponoć masz wiedzieć o co chodzi.”
„Świetnie. Najpierw niemiła pogawędka z Mefistofelesem, później bal z nadętą nimfomanką w tle. Zapowiada się cudowny dzień... A jak zadania, które ci zleciłem?”
„Pełny raport leży na biurku w twoich prywatnych komnatach.”
„A moje pupile zostały nakarmione?”
„Jeżeli mówisz o tych dwóch bestiach, które próbowały odgryźć mi macki, to tak, zostały nakarmione.”
„Świetnie. Ech... szkoda, że mam dla nich tak mało czasu. Muszą się nudzić beze mnie.”
„Gdy uganiały się za jedną ze skorup po całej rezydencji i rozszarpywały dwie inne, jakoś nie wyglądały na specjalnie znudzone.”
„Nie znasz ich Xenak. Kiedy mnie nie ma w pobliżu mają napady złego humoru.”
„Tak, z całą pewnością. Mam coś jeszcze zrobić, czy mogę się zająć swoimi standardowymi obowiązkami?”
„Na razie nie mam dla ciebie żadnych nowych zadań.”
„Świetnie, a tak na marginesie, zmieniłem kucharza...”
„Doprawdy? Zresztą nieważne. Powiedz mi jeszcze Xenak... czy ołów może mieć jakikolwiek wpływ na magie wieszczącą?”
„W niewielkich ilościach właściwie nie. Jednak jeżeli ołowiu jest więcej lub jego warstwa jest grubsza, to może nawet całkowicie zablokować nawet bardzo silne czary.”
„A co z Krangath? Jest tam bardzo dużo ołowiu, prawda? Wiec jak działają tam zaklęcia wieszczące?”
„No cóż, ołów tam znajduje się wewnątrz warstwy, wiec na powierzchni zaklęcia powinny działać normalnie. Ale próba wieszczenia związanego z wnętrzem góry, mogła by być bardzo kłopotliwa nawet dla potężnych magów. A od pewnej głębokości i grubości warstwy ołowiu nawet całkowicie niemożliwa, niezależnie od użytych środków.”
„Doprawdy? Bardzo interesujące. Dziękuje ci Xenak, to już wszystko co chciałem wiedzieć.”


Dziewięć Piekieł Baatoru
"Cania – Sala tronowa Mefistofelesa"

Już prawie drugą godzinę Sephiroth spędzał latając po przedsionku prowadzącym do sali tronowej Władcy Ósmej. Tak, dokładnie dwie godziny odkąd Banezi, zarządca dworu Mefistofelesa, przyprowadził go tutaj i nakazał cierpliwe czekanie aż Jego Ekscelencja łaskawie zechce przyjąć Najwyższego Egzekutora. Tak długie oczekiwanie, w połączeniu z cudownie skromnym wystrojem przedsionka, pozbawionego jakichkolwiek krzeseł, rzeźb, obrazów i utrzymanego w jednolicie szarej barwie, nie jednego doprowadzało do granic szaleństwa.

Z Najwyższym Egzekutorem było jednak trochę inaczej. Choć dość często przydarzały mu się nagłe wybuchy gniewu, w rzeczywistość, gdy chciał, potrafił być niewiarygodnie cierpliwy. Aktualnie czarna szata zatrzymała się w bezruchu pośrodku pustego przedsionka, ze spokojnym, pozbawionym wyrazu spojrzeniem wbitym we wrota sali tronowej. Ktoś kto nie znał Sephirotha mógłby pomyśleć, że to dziwaczna rzeźba magicznie zawieszona nad podłogą.

Gdy przez głowę Najwyższego Egzekutora przeszła myśl, że zapewne przyjdzie mu tak spędzić kolejne parę godzin, drzwi sali tronowej delikatnie się uchyliły i do komnaty wśliznął się nie kto inny, a Banezi. Licz spojrzał obojętnie na Egzekutora, poczym oschle i formalnie poinformował Sephirotha, że Najwyższy Władca Canii okaże mu teraz łaskę i udzieli audiencji.

Ledwo Sephiroth wkroczył do sali tronowej, natychmiast zgiął się w głębokim ukłonie i w tej samej pozycji podleciał do stóp tronu, na którym niedbale rozłożył się Mefistofeles. Oczywiście, jak zwykle za jego plecami, olbrzymia, smocza paszcza uniosła się i odwróciła tak, że jedno z oczu czerwonego smoka uważnie wpatrywało się w Najwyższego Egzekutora. O dziwo w pomieszczeniu nie było Antili, co mogło oznaczać, że albo bardka wykonuje jakieś rozkazy swojego ojca, albo przygotowuje się, by zaszczycić Tunride swoją obecnością. Sephiroth nie miał jednak teraz czasu, żeby rozważyć tą kwestie, ponieważ ponury wzrok Mefistofelesa spoczął właśnie na nim. Wargi Władcy Ósmej wygięły się w złośliwym grymasie, gdy rzekł:

- Gdzie żeś się włóczył robaku? Czy wiesz jak wiele zniszczeń dokonałeś? I jeszcze zamiast tłumaczyć się z tej klęski przede mną, uciekłeś nie wiadomo gdzie.

***

”Jak wiele zniszczeń dokonałem? Czyli jednak miałem racje. To tylko farsa... sztuka dla sztuki. Gdyby ta kopalnia była aż tak ważna nie pozwoliłbyś jej zniszczyć, a mnie nie wezwałbyś na audiencje, tylko od razu oddał katom. Nie rozmawiałbyś zemną. Po prostu zniszczyłbyś mnie, tak jak to zrobiłeś z wieloma innymi przede mną. ”

***

- Nie wiedziałem o Wielki, że tak szybko zechcesz mnie widzieć. Zajęty byłem wykonywaniem zadania, które mi zleciłeś. Gdy dowiedziałem się co jest sprawcą problemów kopalni wysłałem Ci raport z pokorną prośbą o wydanie dalszych rozkazów, jednak nie otrzymałem odpowiedzi. Z braku konkretnych rozkazów przygotowałem kopalnie do obrony, a następnie podjąłem pewne działania mające na celu ostateczne rozwiązanie kwestii formickiej.

Mefistofeles już otworzył usta, by znowu wydrzeć się na Najwyższego Egzekutora, jednak ten jakby tego nie dostrzegł kontynuował.

- Jednak w raporcie nie ...

Sephiroth doskonale wiedział co teraz się stanie. Jedna z dobrze znanych w Piekle zasad mówiła, żeby nigdy nie przerywać swojemu panu. W ten sposób postępowali tylko Ci, którzy mieli ochotę rozstać się z życiem w bardzo długich męczarniach. A jednak Najwyższy Egzekutor musiał coś sprawdzić, a tylko w tak ryzykowny sposób mógł tego dokonać.

Mefistofeles poderwał się z tronu tak gwałtownie, że nawet Testaron cofnął swój olbrzymi łeb. Tak, jak można się było spodziewać, Władca Ósmej, który do tej pory był zaledwie rozgniewany, teraz wpadł w prawdziwą furię. Jedną dłoń, którą wzniósł w górę natychmiast otoczyły płomienie. Ich żar, wzmacniany gniewem arcydiabła był tak wielki, że Sephiroth wyczuwał go nawet tam gdzie stał. W oczach Mefistofelesa pokazały się złośliwe ogniki, gdy wyciągnął dłoń w kierunku czarnej szaty. Płomień oderwał się od dłoni Władcy Ósmej i pognał wprost w kierunku sługi. Gwałtowna eksplozja przesłoniła na chwilę Sephirotha, a gęsty, smolisty dym uniemożliwił dostrzeżenie czegokolwiek.

Gdy chwilę po tym, jak Mefistofeles zaatakował, dym rozwiał się, czarna szata leżała skulona, przyciśnięta do podłogi, zupełnie jakby spodziewała się kolejnych ataków. O dziwo, pomimo, że zaklęcie Władcy Ósmej było dość potężne, by śmiertelnika zamienić w kupkę popiołu, Najwyższemu Egzekutorowi najwyraźniej nie wyrządziło żadnej fizycznej szkody. Pomimo to, leżąc na podłodze śmiertelnie przerażony Sephiroth drżał ze strachu. A bynajmniej tak to wyglądało dla Mefistofelesa i Testarona, jednak prawda była zupełnie inna. To wszystko... w całości było tylko grą, a sala tronowa Władcy Ósmej stała się sceną... sceną, na której Sephiroth jako jeden z aktorów musiał odegrać swoją rolę w przedstawieniu.

- Milcz żałosna kreaturo, gdy twój pan mówi! Twój brak rozwagi kosztował mnie kopalnię! Kazałem ci wykonać prostą czynność, znaleźć przyczynę zaginięć...A nie wszczynać boje z mrówkami. Na twoje szczęście Melif jest równie hojny, co żywy. I sam zdecydował się z nimi rozprawić. A przy okazji o czym to gadaliście tak długo ostatnim razem?

Najwyższy Egzekutor ledwo był w stanie powstrzymać się od śmiechu, co tylko dowodziło jego szaleństwa. Mefistofeles mógł go zniszczyć! Wystarczyło mu tylko jedno skinienie ręki, a z Sephirotha nie pozostałby nawet skrawek zwęglonej szaty! Najwyższy Egzekutor doskonale zdawał sobie z tego sprawę i prawdopodobnie tylko to sprawiło, że wciąż wyglądał i zachowywał się jak przerażony sługa. Ale jednak Mefistofeles go nie zabił... dlaczego? Czyżby uważał Sephirotha za niepokornego, ale przydatnego pionka?

***

”Mój brak rozwagi kosztował cię kopalnię? Naprawdę mój panie, jesteś tak blisko i dalej nie widzisz odpowiedzi. Mój brak rozwagi... kopalnia... zniszczenie... ty... lodowy tron Canii. Czyż to nie jest proste? Mogłeś... nie ty wciąż możesz mnie zniszczyć. Tak samo jak ja zniszczyłem twoja kopalnie. NIE FORMITY LECZ JA! Brak rozsądku? Czy to naprawdę był brak rozsądku? Wykonałem twoje zadanie Wszechwładny Władco Canii i mogłem odejść z tej przeklętej kopalni! Tłumaczyłem przed wszystkimi, że zostałem, żeby zdobyć dowód. Ale po co? Czy wy wszyscy jesteście tak zaślepieni?! Uważaliście, że ja, JA, nie ośmielę się stanąć przed tobą i wprost powiedzieć ci o tych formitach? Że będę się bał oskarżeń o kłamstwo? Żaden dowód nie był mi potrzebny! On był tylko kolejnym elementem... elementem układanki. Mojej układanki? A może twojej? Nie! Wszyscy ją układamy... nawet nieświadomie bierzemy w tym udział... ale gdy nadejdzie koniec... tylko jeden... jedyny możliwy... koniec... kto doda ostatni element?”

***

Sephiroth miał już przygotowaną odpowiedź na zadane przez Mefistofelesa pytanie odkąd tylko opuścił Kres Nadziei. Zbyt dobrze wiedział, że to prędzej, czy później ktoś dostrzeże jego zbyt długie przesiadywanie w mieście umarłych. Najwyższy Egzekutor skoncentrował się, by odegnać wszystkie myśli, które nie były związane z „tu” i „teraz”. Czasem myślenie o tylko jednym kawałku układanki, spośród tak licznych, sprawiało mu problemy, w przeciwieństwie do rozmyślania o nich wszystkich. Starając się, żeby jego głos brzmiał, jak głos przerażonego sługi, nie mającego dość odwagi, by spojrzeć na majestat swego pana, Sephiroth wypowiedział kolejne z wielu kłamstw.

- Ekscelencjo... Ja... ja nie wiedziałem, jaka natura... jaka jest natura twojego sojuszu z Władcą Kresu Nadziei. Ja po prostu... ja myślałem, że... może Melif będzie coś wiedział o zaginięciach. Gdybym wiedział... gdybym tylko wiedział... ale ty mój panie, nie byłbyś zadowolony... gdybym pytał o twoje umowy z Melifem.

Mefistofeles ponownie opadł na swój tron, uważnie przyglądając się zwiniętej w kłębek czarnej szacie. Nie powiedział nic, ani nawet nie dał żadnego znaku, że słucha odpowiedzi Egzekutora. Zachęcony panującą ciszą Sephiroth odezwał się ponownie, tym razem nieco pewniejszym głosem.

- Jest jeszcze jedno, Ekscelencjo. W ostatnim raporcie... nie zawarłem wszystkich informacji i musiałem uprościć niektóre fakty... Ale to tylko dlatego, że musiałem śpieszyć się z wysłaniem tych informacji. Teraz jednak jestem gotowy Najpotężniejszy Władco Piekła, żeby pokornie odpowiedzieć na twoje pytania.

Sephiroth nie mógł dostrzec, jak źrenice oczu Władcy Ósmej naglę się zwęziły, przypominając teraz tylko dwie czarne plamki. Dłoń Mefistofelesa mocniej zacisnęła się na metalowym tronie.

- A zatem mów co przede mną ukryłeś. Opowiedz wszystko od samego początku.

- Władco Piekielnego Ognia, zgodnie z twoją wolą przybyłem do kopalni, by przywrócić tam ład i porządek, i zanieść tam twoją wole o Wszechwładny Panie. Na miejscu okazało się, że kopalnia zarządzana jest przez całkowicie rozleniwionego i pozbawionego mózgu diabła, który nie potrafiłby zarządzać kurnikiem, a co dopiero tak ważnym projektem. Uznałem Eminencjo, że Fizgulf nie radzi sobie z zadaniem i postanowiłem na jego tymczasowe odwołanie, oraz wysłanie prośby o przysłanie kogoś... mądrzejszego. Dumny, ale zdyscyplinowany diabeł, imieniem Nars, wydał mi się dość dobry, żeby utrzymać kopalnie w idealnym stanie do jakiego zamierzałem ją doprowadzić. A co ważniejsze, za bardzo się bał ewentualnej kary i spotkania zemną w cztery oczy, żeby ośmielić się nadużywać swojej władzy dla własnych korzyści. Gdy byłem pewien, że kopalnia działa już prawie idealnie, zająłem się ostatnim problemem. Sprawą znikających niewolników. Oczywiście, Panie, ten problem okazał się najtrudniejszy ze wszystkich. Postanowiłem zabrać ze sobą Fizgulfa, żeby ten głupiec nie wyrządził większych szkód na powierzchni. Okazało się jednak, że w tej namiastce rozumu, którą dysponował ten przeklęty diabeł uknuł się mały spisek. Mianowicie Fizgulf próbował żywcem zagrzebać mnie pod ziemią, a wybuch ognistych kul, pękający strop i cała masa kamieni narobiły olbrzymiego hałasu. Efekt działań tego tępaka był fatalny, ponieważ formity zainteresowały się wstrząsami i przybyły zbadać sprawę. A konkretnie jeden formit robotnik, który uciekał natychmiast, gdy zorientował się, ze zawalisko nie uśmierciło mnie na miejscu. Używając tunelu stworzonego przez formita zdołałem wydostać się na zewnątrz, jednak nie miało to już znaczenia, ponieważ te przerośnięte mrówki i tak już wiedziały, że zostały odkryte. Dalszą część historii już znasz Najwyższy i Jedyny Władco Canii. Te wydarzenia, zapoczątkowane przez tego idiotę Fizgulfa stały się początkiem końca kopalni.

Mefistofeles uważnie wysłuchał słów Najwyższego Egzekutora, ale nic w jego zachowaniu, ani postawie nie pokazywało, czy uwierzył w opowieść Sephirotha. Po krótkiej chwili ciszy, oparł głowę na dłoni i jakby obojętnym głosem powiedział.

- Zejdź mi z oczu. Audiencja skończona.

Sephiroth w końcu uniósł się z posadzki, jednak zamiast wyprostować się, podniósł się jedynie do głębokiego ukłonu i w tej pozycji opuścił komnatę. Przez całą drogę do wyjścia z pałacu Mefistofelesa, Sephiroth leciał ze spuszczoną głową, zupełnie jakby pogrążony w czarnych myślach. Jednak w rzeczywistości umysł Najwyższego Egzekutora wrócił do tej olbrzymiej układanki jaką był ten „mały przewrót”, jaki starał się przeprowadzić wraz z pozostałymi spiskowcami.

”Element po elemencie... fragment po fragmencie... w końcu skończymy. A wtedy zobaczę całość i zrozumiem... Nie! My wszyscy zrozumiemy! Ale wtedy... wtedy dla was będzie za późno...”

Dziewięć Piekieł Baatoru
"Maladomini - Rezydencja Lady Tunridy"

Najwyższy Egzekutor był pewien, że przybędzie na bal spóźniony ze względu na „pogawędkę” jaką sobie uciął z Mefistofelesem, ale jednak się pomylił i to dość znacznie. Choć nie należał do pierwszych gości, ani nawet do tych drugich, najwyraźniej bal jeszcze się na dobre nie zaczął. Brakowało nawet Lady Tunridy, gospodyni tego „uroczego” bankietu, a to mogło oznaczać tylko jedno. Najważniejsi goście wciąż się nie zjawili.

Sephiroth obojętnie przepływał pomiędzy stołami zastawionymi najrozmaitszymi odmianami jedzenia. Jak zwykle Lady Tunrida postarała się, żeby na jej balu nie zabrakło żadnego smakołyka. I choć Najwyższy Egzekutor nie przepadała za takimi imprezami, musiał przyznać, że gospodyni bardzo staranie wszystko zaplanowała. Od tak istotnych kwestii, jak kolejność podawania dań, przez ubiór służby, a na szczegółowym rozmieszczeniu gości według statusu skończywszy.

Czarna szata, oczywiście inna niż ta, którą Sephiroth miał w czasie pobytu w kopalni, nie różniła się od poprzedniej właściwie niczym poza brakiem paru dziur i otarć, będących skutkiem walki z formitami. Najwyższy Egzekutor z natury był osobą, która niewielką wagę przykłada do szczegółów w rodzaju ubrania, czy wystroju wnętrz. Najpewniej to właśnie dlatego był jednym z niewielu diabłów, którzy nie byli zajęci cichymi lub głośniejszymi zachwytami nad gustem Lady Tunridy. No cóż... właściwe każdy w Piekle wiedział, że na tego rodzaju balach można wiele zyskać lub stracić w oczach innych diabłów.

Całe szczęście nikt nie próbował nawiązywać rozmowy z Sephirothem, który raczej nie słynął jako ciekawy i elokwentny rozmówca. Najwyższemu Egzekutorowi było to o tyle na rękę, że samemu mógł obserwować zgromadzonych i przysłuchiwać się co ciekawszym rozmowom.

Jakiś służący zbliżył się do Sephirotha, podstawiając mu pod nos coś, co zapewne miało spełniać funkcję przekąski, a czego widok sprawiłby, że żołądek przeciętnego śmiertelnika zawiązałby się w supeł. Najwyższy Egzekutor zwyczajnie zignorował diabła przepływającego obok niego. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że odczuwał tak jakby... głód. Jednak nic, co znajdowało się na balu nie mogło zaspokoić jego specyficznego, wyszukanego gustu.

No cóż, teraz pozostawało tylko poczekać, aż Alsenuemor przekaże mu bardziej szczegółowe informacje o miejscu spotkania „klubu”. A później... jeszcze tylko jedna umówiona rozmowa, parę zdań zamienionych z kimkolwiek znajdującym się w pobliżu Tunridy, tak, żeby ta mogła usłyszeć każde słowo i to będzie wszystko, co Najwyższy Egzekutor będzie miał do załatwienia na balu. I całe szczęście, bo miał już dość tych nadętych diabłów.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 31-12-2007 o 20:08.
Markus jest offline  
Stary 01-01-2008, 13:24   #59
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
"Życie jest sceną, żyjący i nieumarli, aktorami, marionetkami bądź reżyserami przedstawienia. Problem jednak tkwi w tym, że nikt nie wie, w jakiej roli obsadził go los. Czasem reżyser orientuje się, że jest marionetką na sznurkach prawdziwego twórcy tej sztuki. Czasem aktor musi zdać na improwizację, stając się niejako reżyserem przedstawienia. A i tak wszystkim włada autor scenariusza, kryjący się cieniu."

Plan Żywiołu Wody

„Miasto Szkła”


Niewielkie pomieszczenie wcale nie wyróżniało się od wielu innych, pełniących te samą, albo bardzo podobną funkcje. Liczne drewniane szafy ustawiono wzdłuż całego pomieszczenia, w idealnie równych odstępach, na tyle dużych, żeby nawet spora istota spokojnie mogła spacerować pomiędzy półkami. Na każdym z drewnianych mebli, na miękkich, purpurowych poduszkach, z których każda była oddzielona przez pedantycznie wyliczoną, wolną przestrzeń, ustawione były rozmaite magiczne przedmioty. Stanowczą większość stanowiły rzeczy, których magia była tak słaba, że mógł je stworzyć każdy podrzędny magik mający choćby cień umiejętności.

Pozostałe, silniejsze i bardziej niebezpieczne „zabawki” umieszczono tuż przy ladzie, za magicznie wzmocnionym szkłem, starannie zabezpieczone paroma zaklęciami ochronnymi. Gdyby ktokolwiek spróbował zbić szybę zostałby przemieniony w kupkę popiołu, zanim zdążyłby mrugnąć okiem. Zresztą tabliczka ustawiona na szafce dość wyraźnie informowała co stanie się ze złodziejem, który spróbuje wynieść cokolwiek z pracowni maga. Była tam mowa o jakiś klątwach pecha, bezpłodności, wypadających zębów, usychających rąk i jeszcze parę innych, o zamianie w szczura nie wspominając. Dla stanowczej większości złodziejaszków ostrzeżenie to było wystarczające, żeby natychmiast zapomnieli o swoich planach kradzieży towarów maga będącego równocześnie „mistrzem klątw i przemian”. Nawet w Mieście Szkła nikt nie był dostatecznie szalony, żeby próbować takich wyczynów.

Młody adept sztuki tajemnej spoglądał na te tabliczki z wyraźną pogardą widoczną na twarzy. Był zaledwie czeladnikiem i samemu znał tylko parę sztuczek, ale i tak doskonale wiedział, że jego mistrz w rzeczywistości nie jest żadnym „wielkim mistrzem klątw i przemian” za jakiego się podawał, a zaledwie nędznym magikiem, który dzięki odrobinie sprytu zdołał rozkręcić własny interes. Młodego czeladnika zawsze zastanawiało, dlaczego różni klienci wierzą w cały ten głupi system zabezpieczeń i te wszystkie klątwy. Jak znał swojego mistrza, to zapewne ten nie zabezpieczył swojego sklepu nawet jednym prostym zaklęciem „Alarmu”, a co dopiero klątwą zamieniającą w szczura. Oczywiście młody człowiek nigdy nie wypowiedziałby swoich domysłów głośno, szczególnie w obecności swojego mistrza.

Teraz jednak czeladnik był sam w pustym sklepie i powoli przygotowywał się do zamknięcia. Upewnił się, że w pokoju nikogo nie ma poza nim samym, zamknął drzwi na klucz. Sprawdził, czy wszystkie okiennice są pozamykane. Następnie obszedł ladę dookoła i przyklęknął. Chłopak pracował dla swojego mistrza od ponad roku i zdążył już zdobyć jego zaufanie. Znalazł jedno konkretną rysę na drewnie, z pozoru podobną do wielu innych jakie zdobiły starą ladę. Zza pasa wyciągnął sztylet o cienkim ostrzu, ostrożnie przystawił go do rysy i majstrując chwilę zdołał w końcu znaleźć właściwe miejsce. Nacisnął rękojeść podważając przy okazji małe, ukryte drzwiczki. Ze skrytki wyciągnął szkatułkę, otworzył zamek przy użyciu niewielkiego kluczyka zawieszonego na szyi, poczym do otwartej, magicznej szkatuły wrzucił zarobione dzisiaj pieniądze. Następnie zamknął magiczny przedmiot i ponownie schował go w skrytce. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, młody chłopak ruszył na górę do swojego pokoju. W połowie schodów raptownie zatrzymał się, jeszcze raz omiótł sklep spojrzeniem, pstryknął palcami, poczym wszedł na szczyt i zniknął za drzwiami prowadzącymi na pierwsze piętro siedziby maga.

Przez krótką chwilę w pomieszczeniu panowała całkowita cisza i bezruch. Wydawałoby się, że i ta noc będzie spokojna, jednak miało być zupełnie inaczej. Naglę w jednym z rogów komnaty coś się poruszyły. Zupełnie bezgłośnie Aramil wszedł w obręb światła rzucanego przez jedną z lamp. Wszystkie jego zmysły podpowiadały mu, że jest całkowicie sam, jednak elf pomimo to wpatrywał się w ciemność z taką uwagą jakby spodziewał się, że zaraz wyskoczy stamtąd jakiś upiór. W słabym świetle lampy młody słoneczny elf wyglądał, jak kamienna statua. Dopiero po chwili jego głowa poruszyła się, a oczy skierowały na podłogę. Aramil przez dłuższą chwilę przyglądał się drewnianemu podłożu, poczym przeniósł spojrzenie na szafki, a następnie na ladę. Szybko ocenił sytuacje i zabrał się do pracy.

W specjalnie wzmocnionym szklę widać było teraz wycięty okrąg. Może szkło było magiczne, ale nawet ono nie było wstanie oprzeć się mithrilowemu ostrzu, które Aramil wykradł zaledwie przed paroma godzinami ze znacznie mniej legalnego sklepu. Bynajmniej mniej legalnego w porównaniu do tego, w którym właśnie się znajdował. Słoneczny elf ostrożnie włożył dłoń przez otwór i wyciągnął dwie czarne chusty złożone w „kostkę”. Nawet nie poczuł, jak iskierki magii przeskakują z przedmiotów na jego dłoń. Aramil doskonale wiedział, że tabliczki z ostrzeżeniami są po części prawdą, i że przedmioty zostały zabezpieczone klątwami działającymi na pierwszą osobę, która weźmie dany przedmiot do ręki. Elf uzbrojony w tą wiedzę, jeszcze przed wejściem, do sklepu założył rękawice wykonane ze smoczych łusek, pomiędzy które wpleciono ochronne zaklęcia. Jedną z czarnych chust elf szybko zatknął za pas, a drugą jednym machnięciem ręki rozwinął. To właśnie dla tych dwóch przedmiotów wybrał ten sklep za cel. Dwie przenośne dziury doskonale nadawały się do zabrania łupu. Kolejny raz dłoń elfa zagłębiła się w otwór w szklę, gdy złodziej sięgnął po kolejne przedmioty.

Na razie wszystko szło idealnie. Aramil wrzucił do swoich przenośnych dziur wszystkie wartościowe przedmioty, a także wiele z tych, których cena raczej nie była zbyt wysoka. Teraz pozostała ostatnia część zadania. Elf bez przeszkód zbliżył się do lady, po drodze omijając parę strażniczych pieczęci. Trzeba było przyznać, że mag będący właścicielem sklepu nie żałował ani swojej magii, ani pieniędzy na zabezpieczenie się przed rabusiami. Jednak słoneczny elf nie był pierwszym, lepszym rabusiem. Dokonywał już o wiele groźniejszych i bardziej skomplikowanych skoków i jeszcze nigdy nie został złapany. Tym razem też nie miał zamiaru oddać się w ręce straży miejskiej.

Dokładnie kopiując czynności wykonywane przez czeladnika, Aramil zdołał odnaleźć właściwą rysę. Bardzo ostrożnie wyjął nóż ukryty w cholewie buta, poczym ostrożnie przyłożył go do szpary i po chwili grzebania mocniej nacisnął na rękojeść podważając ukryte drzwiczki. Nie przewidział jednego... że przy otwieraniu drewno ocierające się o drewno zaskrzypi stanowczo zbyt głośno. Aramil zastygł w bezruchu nasłuchując. Miał szczerą nadzieje, że tej nocy nie będzie musiał przelewać niczyjej krwi, jednak ciche skrzypnięcie desek za plecami dało mu do zrozumienia, że tej nocy ma jednak pecha.

- Mmmam kuuuszę...

Biedny młody człowiek starał się zgrywać bohatera. Może wierzył, że jeżeli samemu zdoła schwytać złodzieja, to dostanie jakąś nagrodę od swojego mistrza. Niestety, ale nawet jego głos zdradzał, że czeladnik w całym swoim krótkim życiu nie trzymał w dłoni kuszy, ani tym bardziej nie brał udział nawet w karczemnej bijatyce, a co dopiero w walce na śmierć i życie. Aramil nie czekał aż chłopak zdoła się uspokoić. Wywiązało się krótkie zamieszanie, gdy elf z nadzwyczajną szybkością odwrócił się i rzucił nóż. Niemal równocześnie rozległ się dźwięk zwalnianej cięciwy, a bełt wbił się w ladę cały metr od Aramila. Niestety, ale czeladnik maga nie okazał się ani dobrym strzelcem, ani dobrym wojownikiem. Sztylet trafił wprost w pierś chłopaka i czeladnik padł na podłogę, robiąc przy tym taki rumor, że elf odruchowo się skrzywił. Wiedział, że ma mało czasu zanim zjawią się tu jacyś ciekawscy. Szybkim ruchem wrzucił szkatułkę z pieniędzmi do przenośnej dziury, równocześnie wyjmując z niej jakiś niewielki przedmiot, poczym ruszył w kierunku jednego z licznych cieni zalegających w komnacie. Coś przypominającego kawałek zastygłej lawy wypadło z jego dłoni na podłogę. Czerwone żyłki pokrywające kamień zaczęły pulsować niespokojnie, zupełnie jakby były żywą, organiczną materią. Po Aramilu nie pozostał żaden ślad... żaden poza ognistym kamieniem, który po krótkiej chwili eksplodował płomieniami.

Plan Żywiołu Wody

„Miasto Szkła, nieco później”

W Mieście Szkła niewiele było ciemnych zaułków, w których można spokojnie porozmawiać o „nie do końca legalnych” interesach. Nie żeby podwodne miasto było metropolią istot wyłącznie świętych i praworządnych, ale jednak jako dobrze prosperujący handlowy przyczółek preferowało ścisłe przestrzeganie prawa, od jego ścisłego łamania. W końcu kupcy lubią czuć solidny grunt pod nogami, a brak jasnych przepisów i bezpieczeństwa na ulicach raczej nie sprzyjałyby takiemu odczuciu.

Jednak nawet w mieście oficjalnie bardzo silnie tępiącym przejawy oszustw i łamania praw, można znaleźć „pewne miejsca”, gdzie „pewni obywatele” załatwiają „pewne sprawy”. Oczywiście pod warunkiem, że poszukujący wie kogo pytać o drogę albo jak znaleźć takie miejsce. Aramil o drogę zapytał tylko raz, płacąc za informację parę złotych monet. Z całą pewnością sztylet przyłożony do gardła dałby taki sam rezultat, jak błysk złota, ale elf wolał nie przyciągać już więcej uwagi. Zabójstwo czeladnika i podpalenie sklepu, już o kradzieży nie wspominając w pełni mu wystarczyły.

W końcu słoneczny elf dotarł we właściwą okolicę. Już bez większych problemów zdołał odnaleźć jedną z wąskich uliczek, wskazaną przez informatora. Dokładnie tak jak tego spodziewał się elf, wytatuowany człowiek już na niego czekał.

- Udało się?- spytał
- Tak, ale ten durny chłopak za dużo widział. Musiałem go wykończyć. - odparł elf.
- Trudno. Daj mi to skórogłowy, a będziesz miał swoją śpiewkę. - rzekł informator, drapiąc się po policzku.
- Skórogłowy?- zdziwił się Aramil.
- Tak w Sigil mówimy na takich śmiałków, jak ty. -wyjaśnił informator.
- Nie umiesz kłamać, ale dobra bierz to.- Aramil rzucił swojemu rozmówcy pod nogi, dwie czarne chusty- Teraz twoja kolej.
Na słowa Aramila o kłamaniu, gęba informatora wykrzywiła się nieco w grymasie niechęci...ale nie skomentował ich. Po otrzymaniu zapłaty rzekł.
- Ten koleś nazywa się Azaaf. Łatwo go znaleźć, wystarczy, że popytasz w okolic, każdy wskaże ci drogę. Koniec śpiewki, nie wiem jak ty, ale ja znikam za nim nas tu ktoś zdyba.

Aramil zamiast odpowiedzieć tylko delikatnie skinął głową, poczym ruszył uliczką w drogę powrotną. Jego rozmówca nie licząc na uprzejmości ze strony elfa śpiesznie ruszył w przeciwnym kierunku. Nie zdążył nawet dojść do połowy alejki, gdy dogoniły go jeszcze słowa Aramila.

- Jeszcze jedno.
- Czego chcesz tr...


Głos mężczyzny przeszedł w charkot, poczym z krwawą pianą wypływającą z ust, informator zwalił się na ziemię. Słabe refleksy światła przemknęły po tej połowie noża, która wystawała z gardła człowieka. Aramil podszedł do trupa i uklęknął tuż przy nim. Wprawnym ruchem wyciągnął sztylet z ciała informatora, wytarł ostrze o ubranie mężczyzny, poczym schował je ponownie do jednej z ukrytych pochew. Zaraz potem z zaciśniętych dłoni trupa wyciągnął obie przenośne dziury. Wkładając je za pas Aramil wyprostował się i rozejrzał w poszukiwaniu ewentualnych świadków zdarzenia. Na całe szczęście uliczka była pusta, a najbliższe odgłosy zdawały się dochodzić z dość daleka. Słoneczny elf spokojny o to, że zatarł jedyny ślad, w postaci informatora, jaki mógł doprowadzić kogokolwiek na jego trop, ruszył wykonać resztę swojego planu.

Wietrzne Głębiny Pandemonium

„Dom Szaleńców”


Nadawano mu już tysiące imion. Właściwie gdziekolwiek postawił swoją stopę tam zyskiwał nowe, oryginalne miano. A całej tej gmatwaniny nawet on nie był wstanie zapamiętać. W swoim długim życiu zdążył nawet zapomnieć swoje prawdziwe imię, które otrzymał od rodziców w dniu narodzin. Nie było w tym jednak nic dziwnego. Tacy jak on rzadko przejmowali się takimi szczegółami. To jak go nazywają było mu obojętne tak długo, póki mieli do niego szacunek.

Tutaj, wśród nieustannych wichrów niosących śmiech wariatów, pośród nieustannego zawodzenia wiatru, on czuł się doskonale. To też nie było dziwne, ponieważ w żadnej ze Sfer nie gościł zbyt długo i do żadnej się nie przywiązywał. Podróżowanie pomiędzy Planami, poznawanie ich dźwięków, nut z jakich je zbudowano było dla niego wyzwaniem i codziennością. Jego wiara w to, że cały wszechświat, wszystkie Sfery i wszystkie istoty, włącznie z bogami, powstały z pierwotnej muzyki stworzenia, była niezachwiana. Tak samo, jak wiara w to, że kiedyś zdoła poznać wszystkie dźwięki składające się na tą melodie.

Tym razem przybył do Pandemonium zwabiony historiami o Harmonijce. Choć legenda twierdziła, że to właśnie tam można odkryć prawdziwy sekret podróżowania pomiędzy planami, on doskonale wiedział, że prawda jest inna. To właśnie w Harmonijce musiała być ukryta tajemnica tej najwspanialszej i najdoskonalszej z muzyk. I choć to miejsce było tylko legendą, Figrar starał się ją odnaleźć już wielokrotnie. Za każdym razem, gdy opuszczał Dom Szaleńców, gdy wystawiał się na wichry Pandemonium, od razu przechodziła mu chęć do wszystkiego włącznie z podróżą.

Aktualnie Figrar szukał szczęścia w trochę bardziej przyziemnym miejscu. Jego błękitne, przekrwione z niewyspania oczy wbite były w już widoczne dno kufla. To właśnie był ten nieprzyjemny moment, gdy człowiek zdawał sobie sprawę, że zaraz straci kolejnych parę miedziaków na te przeklęte cienkie siki, które tutaj nazywano piwem. Siwiejący już mężczyzna westchnął i spróbował się podnieść z krzesła, jednak zakręciło mu się w głowie i z powrotem opadł na siedzenie.

Siedzące przy tym samym stoliku diablę, uśmiechnęło się ledwo zauważalnie. Dla podpitego Figrara uśmiech ten był pokrzepiający i obiecujący zarazem. Diablę skinęło ręką w kierunku karczmarza i po chwili przez mężczyzną pokazał się kolejny pełen kufel.

- Proszę opowiedz mi jeszcze jedną ze swoich podróży. To takie interesujące.

Każdy normalny człowiek już dawno zorientował się, że piękną diablicę wcale nie interesują opowiadania staruszka. Choć z jej ust nie znikał ten przyjazny uśmiech, a w oczach błyszczało zainteresowania, to w głębi duszy kobieta miała nadzieje, że ten stary cap zaraz schleje się do nieprzytomności. Już chwilę po tym jak zgodziła się na tą grę, zaczęła żałować swojej decyzji. Ten staruszek miał głowę twardszą niż niejeden krasnolud, ale alkohol nawet na niego zaczynał powoli działać. Coraz częściej gubił wątek, zacinał się i chwiał na krześle. Co chwila odbijało mu się, a diablica mogła dokładnie wyczuć całe piwsko, które staruszek wyżłopał w czasie ich krótkiego spotkania. Chwilę później Figrar przeszedł na pijacki bełkot, zapewne niezrozumiały nawet dla niego, a jego głowa wpierw opadła na pierś, a później zwaliła się na stół.

Nikt nie protestował, gdy dwójka rosłych drabów chwyciła pijanego mężczyznę za ręce i wyciągnęła go z karczmy. Nikt nie przejął się, gdy chwilę później diablę zapłaciło karczmarzowi za te rozliczne piwa i całkowicie przypadkowo zostawiło parę dodatkowych monet. W końcu, nikt nie zwrócił uwagi, jak diablę, już na ulicy, odebrało od postawnego czarnoskórego mężczyzny swoją zapłatę. Tu w Domu Szaleńców większość osób była zbyt szalona, żeby zajmować się czymś innym od własnych urojeń. A ci pozostali którzy wciąż zachowali zdrowe zmysły należeli do osób zbyt rozsądnych, by zajmować się nie swoimi rzeczami.

Wkrótce nie pozostał już żaden ślad niedawnych wydarzeń. Ale kto wie, czy za odpowiednią sumkę mieszkańcy Pandemonium nie byliby tak mili, by opowiedzieć historię porwania Figrara.

Harmonijna Domena Zewnętrza

„Harmider”


Figrar czuł się bardzo dziwnie i nieswojo. Potężny ból głowy minął już jakiś czas temu, podobnie jak nudności i olbrzymia chęć walenia głową w ścianę do czasu aż oderwie się od rzeczywistości. Teraz siedział na drewnianym stołku, niepewnie wpatrując się w stojący przed nim kufel z piwem. Naprzeciw niego siedział wysoki, czarnoskóry mężczyzna. Ciemne oczy przenikliwie patrzyły na Figrara. W srebrnym kolczyku, którym człowiek miał przebity nos, odbijało się słabe światło lamp. Egzotyczny strój nieznajomego nic nie mówił Figrarowi, choć ten zwiedził już wiele Planów.

- A wiec mówi pan, że to diablica mnie spiła i chciała okraść, tak? -spytał Firgar.
- Na razie wszystko się zgadza. - odparł nieznajomy.
- A pan przeszkodził jej w odebraniu mi sakiewki i zabrał z tamtej karczmy, by niestała mi się krzywda, tak?- dopytywał się Firgar.
- Dokładnie.- potwierdził nieznajomy.
-Wybacz mi przyjacielu, ale nie wyglądasz na kogoś kto bezinteresownie pomaga innym.- rzekł Firgar.
- A kto powiedział, że moja pomoc jest bezinteresowna?- odparł nieznajomy.
- No tak. A wiec czego ode mnie chcesz?- rzekł Firgar, orientując się, że dochodzą do konkretów.
- Tylko, żebyś zabrał się do Faerunu i tam pomógł pewnemu gnomu w stworzeniu pewnego urządzenia.- rzekł nieznajomy.
- A dlaczego temu „pewnemu” gnomowi, w konstrukcji tego „pewnego” urządzenia mam pomóc ja?- Firgarowi ta sprawa wydawała się coraz bardziej podejrzana.
- Bo być może uratowałem ci życie, grzecznie cię proszę i może ci się to opłacić.- odparł nieznajomy.
- Doprawdy, a w jaki sposób?- spytał Firgar.
-Będziesz miał okazję zarobić, a przy tym sprawdzić swoją wiedzę.- rzekł nieznajomy.
-A jak się nie zgodzę?- stwierdził nieznajomy.
-To na początek złapie cię za kark, walnę ci głową o stół tak, że wypadną ci wszystkie zęby, a później wyrzucę cię przez okno. A później poszukam kogoś innego na twoje miejsce. Co ty na taki układ?- rzekł nieznajomy, a Firgar miał wrażenie, że mówi prawdę. Oznaczało to dwie rzeczy...Opowieść o diablicy była kłamstwem, a nieznajomy był groźną osobą której nie można do końca ufać...Ale na razie, lepiej się nie przeciwstawiać. Firgar spytał więc. - A ile będę mógł zarobić, jeżeli się zgodzę?
- Powiedzmy tysiąc sztuk złota. Setkę dostaniesz teraz, a resztę po robocie. Zgadzasz się, czy nie? -zaproponował nieznajomy.
- Dwa tysiące i umowa stoi.- Firgar postanowił się potargować.
- Tysiąc pięćset i ani miedziaka więcej. I dobrze ci radzę, nie targuj się ze mną, chyba, że chcesz nosić zęby w pudełeczku. - odparł nieznajomy.
- Dobra, niech będzie tysiąc pięćset. To gdzie jest ten gnom i do kiedy mam się u niego zjawić?- spytał Firgar.
- Masz czas do jutra. A ten gnom to niejaki Dimble Beren, kapłan Gonda i Techmistrz. Znajdziesz na Lantanie w Faerunie...-rzekł nieznajomy.
- Faerun, Lantan...a dokładnie który to materialny plan?- spytał Firgar.

Plan materialny Toril,Faerun
„Lantan”


Dimble Beren już od wielu lat pozostawał w służbie Gonda, jednak w przeciwieństwie do wielu innych kapłanów, preferował spokojne życie na Lantanie niż szwendanie się po wszystkich zakątkach świata. Tutaj mógł oddać się swojej największej pasji i zarazem najwspanialszej służbie. Dimble był gnomem i już samo to mówiło jaki ma charakter. Ciekawości i smykałka do opracowywania i budowania wszelakich mechanizmów, przyniosła mu szacunek innych gnomów zamieszkujących Lantan.
Dzięki łasce Dawcy Cudów Dimble stał się jednym z czołowych techmistrzów i wynalazców jacy stąpali po Faerunie. I choć gnomowi poszczęściło się w życiu, zdołał uniknąć tej olbrzymiej pułapki jaką była pycha i zarozumiałość. To właśnie to sprawiło, że gdy teraz Beren zmierzał na umówione spotkanie, był bardzo zaskoczony, że ktoś chciał się fatygować z drugiego końca kontynentu, żeby z nim porozmawiać.
Gdy w końcu gnom dotarł na główny plac świątyni Gonda, ten był stosunkowo pusty. Gdzieniegdzie widać było spacerujących akolitów, czy inne osoby chodzące od drzwi do drzwi w sobie tylko znanych sprawach. Czekając na swojego rozmówce, gnom usiadł na brzegu pobliskiej fontanny i oddał się rozważaniom kolejnego problemu jaki pojawił się w jego nowym projekcie.
- Dimble Beren? – gnom uniósł głowę i spojrzał na niewielkiego, łysiejącego i stanowczo nieszczupłego mężczyznę.
- Tak, to ja. Czy to pan jest tym tajemniczym człowiekiem, któremu tak bardzo zależy na rozmowie zemną? Nie wygląda pan na cudzoziemca. -spytał prostoduszny gnom.
- To wszystko dlatego, że muszę się ukrywać. Wiele osób wolałoby mnie widzieć w grobie. - odparł gość.
- Proszę się nie martwić. Tu na Lantanie nikt nic panu nie zrobi. Ale może wolałby pan porozmawiać w moim pokoju? Może nie grzeszy on bogactwem, ale będzie tam przyjemniej niż tu na dworze. Co pan na to?- rzekł kapłan Gonda.
- Będę niezmiernie wdzięczny za gościnę. -odpowiedział przybysz ciesząc się z zaproszenia.

Pokój gnoma rzeczywiście okazał się nadzwyczaj skromny, szczególnie jak na kogoś kto zajmował tak wysoką pozycje wśród kapłanów Dawcy Cudów. Dimble usiadł na niewielkim łóżku, przystosowanym do rozmiarów gnoma, równocześnie pokazując swojemu towarzyszowi fotel stojący w rogu pomieszczenia.
Mężczyzna z lekkim trudem zdołał w końcu usiąść i wyczekująco spojrzał na gnoma, tak jakby spodziewał się, że to on wznowi przerwaną rozmowę. Po chwili ciszy, w końcu gnom domyślił się czego się od niego oczekuje i starając się, żeby jego głos był pewny i spokojny przemówił.
- Tutaj może pan mówić otwarcie. Nikt nas nie podsłucha, ani nie podpatrzy. Niech mi pan opowie o swoim problemie, a później wspólnie opracujemy sposób jego rozwiązania.
- Nawet nie wiem, jak zacząć. Wszystko zdarzyło się parę naście dni temu. Ja jestem... znaczy się byłem właścicielem bardzo dochodowej kopalni na północy. Przejąłem interes po swoim ojcu, który przejął go od swojego ojca... rozumie pan, rodzinny interes. Ale nie dalej jak trzy dekadnie temu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Ludzie znikali bez śladu, a pozostali moi pracownicy nie chcieli schodzić podziemie. W sumie nie dziwie im się. Ja też bym tam nie zszedł wiedząc, że mogę zniknąć bez śladu. Interes zaczął podupadać, wiec postanowiłem wynająć grupę śmiałków. Wie pan, wielu się teraz szwenda po Faerunie. Mówią na siebie, że są poszukiwaczami przygód, ale jak dla mnie ci wyglądali jak zwyczajni rozbójnicy. No, ale zgodzili się zbadać dla mnie sprawę, oczywiście za odpowiednią opłatom. Wrócili dwa dni później przynosząc mi głowę takiej istoty.

Grubas pogrzebał w torbie jaką miał przewieszoną przez ramię i wyciągnął z niej księgę. Jego ręce tak się trzęsły, że miał problemy z otwarciem jej na właściwej stronie, ale gdy w końcu mu się udało podał książkę towarzyszowi. Zapadło milczenie w czasie, którego Beren spokojnie czytał wolumin, a jego gość przyglądał się mu z niepokojem.
- A wiec wszystko jasne. Ale co formity robią tutaj w Faerunie?
- Nie wiem panie. Ja się tam na tym nie znam. Do niedawna żyłem spokojnie myśląc, że ten nasz świat jest jedyny. A później... później ci poszukiwacze przygód powiedzieli mi, że istnieje wiele Sfer i w ogóle... Ale to wszystko jest nie na moją głowę. Ja jestem zwyczajnym kupcem i chcę żyć w zwyczajnym świecie. Mój interes całkiem się załamał i pozostało mi już niewiele pieniędzy.-odparł grubas strapionym tonem głosu.
- Rzeczywiście sytuacja nie maluje się za wesoło. -rzekł Dimble szczerze współczując grubasowi.
- Ale pomoże mi pan, prawda?- w głosie grubasa słuchać było nadzieję.
- Oczywiście, że tak! Ta kwestia nie podlega żadnej dyskusji. Problem tkwi w tym, że zaprawdę nie wiem, jak bym mógł panu pomóc. Nie dysponuje armią, ani pieniędzmi dzięki, którym mógłbym ją wynająć. Jednak rozumie, że skoro przybył pan do mnie z tak daleka, to mam pan już jakiś plan?- odparł kapłan Gonda.
- Tak, choć jego zrealizowanie może być bardzo trudne. Ja zdobyłem informację, że istnieją pewne konkretne dźwięki, które mogą zniszczyć te wieź... wie pan o czym mówię? -zasugerował grubas.
-Rozumiem, rozumiem. Ale nawet pozbawione wspólnej świadomości formity są zbyt liczne, żeby je wyrzucić bez dobrze uzbrojonego wyszkolonego oddziału. Zresztą, wciąż nie wiemy jaki rodzaj dźwięku powoduje taki efekt. -rzekł Dimble.
- Nie wiemy, ale ja zdołałem znaleźć specjalistę od dźwięków. Powinien zjawić się tu już jutro.-rzekł grubas.
-No cóż, mamy wiec jeden problem z głowy. Wciąż jednak pozostają dwa inne. Nie mamy odpowiedniej grupy uderzeniowej i nie mamy maszyny zdolnej do wytwarzania tego nietypowego dźwięku. Ten drugi problem mogę wziąć na swoje barki, jednak pierwszy... niestety, ale z nim nie jestem wstanie się uporać. -powiedział gnom.
- Jestem winien ci dozgonną wdzięczność panie. Figrar, ten specjalista od dźwięków, zjawi się tu jutro, wraz z dwoma formitami, na których będzie można przetestować urządzenie. Te dwa formity urodziły się w niewoli i zostały wychowane na całkowicie posłuszne, wiec nie powinno z nim być problemów. Zorganizowaniem oddziału zajmę się osobiście. Choć większość z mojego majątku rozpłynęła się, jak poranna mgła, wciąż mam paru przyjaciół, którzy z pewnością zechcą mi pomóc. -rzekł radośnie grubas.
- Widzę, że w czasie swojej długiej podróżny zdołał pan już opracować plan działania. Bardzo dobrze. To ułatwi wiele spraw. Pozostaję jednak kwestia szczegółów. Ile czasu mamy zanim formity całkiem zrujnują pana i pańską kopalnie? No i jest jeszcze problem z pieniędzmi na konstrukcje maszyny. Oczywiście ja nie mam zamiaru wyciągać od pana pieniędzy, wiem w jaki ciężkiej jest pan sytuacji. Ale materiały kosztują, a ja nie mogę ich pokryć z własnych funduszy. - rzekł Dimble.
- Obawiam się, że czasu mamy niewiele. Z całą pewnością nie więcej niż pięć dni. - odparł grubas.
- Pięć dni? Wątpię, żebym w tym czasie zdołał zaprojektować maszynę. A już z całą pewnością nie zdołam jej zbudować. Do tego dochodzi czas na niezbędne testy. Nie, to jest zwyczajnie niewykonalne. - rozmyślał na głos kapłan Gonda.
- Błagam pana. Jeżeli nie zdążymy, to z mojej kopalni nie pozostanie nic godnego ratowania. Musi pan zdążyć! -rzekł błagalnym głosem grubas.
-Dobrze, już dobrze, niech się pan uspokoi i wstanie z kolan. Obiecałem, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby panu pomóc i zamierzam dotrzymać danego słowa. Nie obiecuje, że zdołam dokonać tego, co pan ode mnie żąda, ale jeżeli będzie trzeba będę pracował całymi dniami i nocami, żeby się udało. - odparł Dimble.
- Dziękuje ci panie. Jesteś najwspanialszą osoba, jaką w życiu spotkałem. A co do pieniędzy na materiały. Niewiele mi zostało, ale mam nadzieje, że to wystarczy. -rzekł grubas.

Gruby mężczyzna ponownie pogrzebał w swojej torbie i wyciągnął z niej niewielką szkatułkę. Dziwnym trafem drewniana skrzynka wyglądała identycznie do tej, którą zaledwie dwa dni temu skradziono z pewnego sklepiku w Mieście Szkła.

Zapomniana cytadela, gdzieś


Olbrzymi rogaty czart w fioletowym szlafroku, siedział w fotelu rzeźbionym w fotelu rzeźbionym w lwie głowy. Obok zaś siwy chuderlawy krasnolud, ćmiąc fajkę czytał poranne raporty...Obrazek wprost idylliczny. Niemniej diabeł obmyślający swe plany w fotelu był niegdyś potężnym czartem, na którego widok legiony piekielne padały na twarz...Zaś proste wykrycie magii ukazało by, że pod powłoką krasnoluda kryje się poliformowana potężna istota.

- Udało się, w końcu mi się udało!- szalony gnom wpadł do komnaty czarta.
- Więc udało ci się przygotować moje legiony?- zdziwił się czart.- Tak szybko? Jestem pod wrażeniem.
-Eee..to jeszcze nie...Pracuję nad tym.- odparł Bellerick. - Za to zrobiłem już...Rękawice Przeznaczenia!
- Co?- spytał czart.
- Rękawice Przeznaczenia!- powtórzył złowieszczo gnom, kończac wypowiedź obłąkańczym wyciem.
-Miałeś stworzyć broń ostateczną.- mruknął czart.
- No właśnie stworzyłem...Rękawice Przeznaczenia.- rzekł Bellerick.- A ile czasu zajęło mi wymyślenie nazwy.
- Potrzebuję miecza który zastąpiłby mój utracony oręż, a nie rękawiczek! Wyobrażasz ty sobie diabła w rękawiczkach!- ryknął wściekle władca twierdzy.
- No i się doigrał.- szepnął złośliwie krasnolud.
-Ależ panie, najpierw zobacz...-rzekł gnom nie bardzo się przejmując wybuchem gniewu czarta, jak zwykle zresztą.

Podziemia zapomnianej cytadela, gdzieś w Wieloświecie


W olbrzymiej okrągłej sali, stały przywiązane do drewnianych słupów diabły...Kiedyś w służbie obecnego pana tej twierdzy, obecnie w służbie kogoś innego. W swej łaskawości Bezimienny Lord darował ich gnomowi jako świnki doświadczalne. Oprócz czterech diabłów był tam też drewniany stół. I pięć prawych rękawic ze skóry złotego smoka okutych płytkami elektrum w których gnom osadził klejnot, pomiędzy nimi wiły się nici entropium. Duży czart i mały krasnolud przyglądali się przygotowaniom Bellericka do pokazu.
-Część klejnotów jest dla picu...ładnie wyglądają po prostu.- rzekł Bellerick nakładając na dłoń rękawicę. Po czym skierował dłoń w kierunku, w dłoni osłoniętej rękawicą pojawiła się czarna kula, która szybko rosła...Gnom cisnął ową kulą w kierunku przywiązanego diabła...Kula, posłuszna ruchom rękawicy Bellericka, uderzyła w diabła, znikając w błysku światła. Wraz z czartem.
Całemu temu przedsięwzięciu przyglądał się diabeł i "krasnolud".
-I to jest ten wielki artefakt? Jakaś rękawica czarów?- rzekł pogardliwie czart, a pseudokrasnolud zachichotał złośliwie.
-Ależ nie, mój panie.- rzekł w odpowiedzi gnom.- To nie był czar, rękawica tworzy tymczasowo prawdziwą kulę unicestwienia pobierając od właściciela porcję magii w postaci tymczasowego zużycia przygotowanych czarów bądź zdolności czaropodobnych, w ilości zależnej od rozmiaru kuli jaką chcemy stworzyć. Jak wiesz mój panie, przed kulą unicestwienia nie chroni prawie żadna magia, nikt nie jest odporny na jej dotyk.
-Ale jest pewien haczyk? Zawsze jest.- rzekł czart.
-Cóóóż...Teoretycznie można uskoczyć przed ruszającą się kulą. Ale pocisk jest bardzo zwinny.- rzekł Bellerick.
- A jeśli wpadną w niepowołane ręce?- spytał diabeł.
- Więc, do każdej rękawicy przypisane jest unikalne słowo. Po jego wypowiedzeniu rękawica sama staje się kulą unicestwienia, niszcząc jednocześnie siebie i tego kto ją nosi.- rzekł Bellerick.
- Nienajgorszy gadżecik...I mogą być użyteczne.-rzekł Bezimienny Lord.- Liczę na to, że mój MIECZ również będzie imponujący gnomie.
- O tak tak tak...Już przygotowałem spis potrzebnych materiałów. - rzekł gnom pstryknięciem palców przywołując swą pozszywaną małpiatkę z długą na dwa metry listą.
Tymczasem do komnaty wleciało pisklę cienistego smoka i podfrunąwszy do wielkiego czarta zaczęło mu coś szeptać na ucho.
- Jakieś problemy panie?- spytał Bellerick.
- Wprost przeciwnie, wprost przeciwnie.- odparł ze złowieszczym uśmiechem czart.

Sigil, Baraki Miejskie, sala obrad


Sala obrad była wysprzątana i nienagannym porządku. Co jedni doceniali, inni zaś mieli w pogardzie jako wyraz przesadzonego pedantyzmu
Przywódczyni Straży Zagłady faktolka Pentar nieufnym okiem rozglądała się po pozostałych zgromadzonych tu faktolach. Nie była głupcem...Słyszała, to co się mówiło na ulicy. Wiedziała, że wielu oskarżało Straż Zagłady, całkowicie bezpodstawnie, o wybicie wpływowych członków Przeznaczonych.
Hashkar,sferowy krasnolud i przywódca Stowarzyszenia Porządku ...ideologiczny wróg, ale tym razem mógłby być sojusznikiem. Nie znaleziono wszak żadnego dowodu na udział Straży Zagłady w tej rzezi.
Ambar Vergrove, przywódca Bogowców wstał i rzekł głośno.- Skumaliśmy się tutaj razem, aby radzić w sprawach ostatnich zdarzeń i tego co się dzieje na ulicach Klatki.
- A przynajmniej ci, którym zechciało się ruszyć tyłki.- zakpił Terrance, faktol Ataru. Rzeczywiście, brakowało faktola Grabarzy, faktolki Czuciowców i przedstawicieli innych frakcji.
Ale był Sarin, faktol Harmonium, który łaskawie ustąpił honoru przewodzenia w tej nieformalnej debacie Ambarowi.- "Na pewno nie bezinteresownie."- pomyślał faktol Bogowców.
Był książę Rowan Darkwood , charyzmatyczny faktol Przeznaczonych. Była faktolka Nilesia, przywódczyni Łaskobójców, faktolka Darius, przywódczyni Znaku Jedynego.
Ambar spojrzał na Nilesię...Miała roztargniony wzrok i cały czas bawiła się kosmykiem swych włosów. Ostatnio Nilesia nie była sobą. Co spowodowało, że ta nieustępliwa i odważna kobieta przekształciła się w chichoczące dziewczę?
- Faktolu Vergove?- głos faktolki Pentar przywrócił Ambara do rzeczywistości. Mówił dalej.-Jak już mówiłem, ostatnio nasiliła się skryta rekrutacja wojowników, głownie byłych niebian. To jest dość niepokojące...
- Oczywiście...stoi za tym Straż Zagłady.- rzekł faktol Sarin.- Najpierw wybili wpływowych Zaborców, a teraz zbierają siły na Harmonium.
- Doprawdy? Ale anioły to śmiałkowie w twoim stylu faktolu Sarin.- odparła czerwona z wściekłości Pentar.- I wypraszam obie te oskarżenia. Nie znalazłeś dowodu na udział mojej frakcji...Rzuciłeś jedynie uchem po zaułkach i zaufałeś plotkom. I niby dlaczego miałbym atakować Przeznaczonych?
- No nie wiem...pewnie w jakiś pokrętny sposób, zagrażali waszej ukochanej Entropii.-rzekł Sarin.- A dowody znajdą się z czasem.
- Nie powinniśmy wypowiadać sądów przed czasem.- rzekł Hashkar.- Myślę, że w śledztwo dotyczące owej tragedii powinni się zaangażować Łaskobójcy.
- Cco?- rzekła roztargnionym głosem Nilesia.
-Popieram...W ten sposób wszyscy będą zadowoleni.- rzekł książę Ronan. A Nilesia tylko skinęła głową.
-A skoro przy dowodach jesteśmy, to wiem, że Harmonium zamówiło pokaźną liczbę oręża w kuźniach Bogowców...Chyba nie zaprzeczysz faktolu Vergrove?- rzekła faktolka Pentar.
-To są wewnętrzne sprawy handlowe frakcji...Nie temat tego zebrania faktolko Pentar.- rzekł lekko zdenerwowanym tonem Ambar.
-Musieliśmy się przygotować na waszą agresję!- krzyknął Sarin.- Dobrze wiem, że już zaplanowaliście atak na nas, czekacie tylko na okazję!
-Spokój! Uspokójcie się!- krzyknął Hashkar.
- Stul pysk krasnoludzie!- krzyknął poirytowany Sarin.
-Nasza kłótnia to Znak, powiadam. Znak Niezgody i Nieszczęścia.- odezwała się w końcu Darius.
- A przymknij się skurlona trepko. Wy tu sobie filozofujecie, a Pentar niszczy nasze miasto!- rzekł rozwścieczony Sarin, po czym rzekł.- Dajecie wiarę tej Entropistce?! Ona szykuje się by podbić całe Sigil sprzymierzony z Chaosytami i Ligą Rewolucyjną.
-To poważne oskarżenie.- rzekł Hashkar.- Masz na nie dowody ?
-Gdy je zdobędę. Przedstawię je w Hali Przemów- rzekł Sarin wychodząc, a gdy mijał Pentar rzekł.- A jeśli myślisz, że będę spokojnym okiem przyglądał się jak się zbroisz, to się grubo mylisz.
-Hej nie skończy..- rzekł faktol Ambar, ale nie dokończył słów tylko zrezygnowany opadł na fotel.
-To z kim się sprzymierzycie podczas wojny faktolu Vergrove?- spytał książę Ronan.
- Nie będzie żadnej wojny.- odparł nerwowym głosem faktol Ambar.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-07-2008 o 17:13. Powód: poważne zmiany
abishai jest offline  
Stary 02-01-2008, 16:30   #60
 
Legion's Avatar
 
Reputacja: 1 Legion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znanyLegion wkrótce będzie znany
Felegros, Rezydencja Xar’nasha

Jeszcze przez moment po tym jak Alsenuemor zniknął Parras rozglądał się powoli po pomieszczeniu sprawdzając czy aby na pewno gość nie przyszedł do niego z jakąś osobą towarzyszącą.
„Szefie rozumiesz coś z tego” – w głowie licza odezwał się cichy głos.
„Oczywiście imbecylu. Przecież to oczywiste: przyszedł do mnie rakszasa, bez problemu przedzierając się przez zabezpieczenia rezydencji. Powiedział, że Xar’nash żyje i zlecił wkradnięcie się na jakąś imprezkę. I jeszcze dodał, że zaproszenie znajduje się w pokoju piekielnego czarta.” – stwierdził z lekką ironią licz – „Przecież takie rzeczy dzieją się w tym domu codziennie”
„Masz racje, ale dziwne, że nie mógł nam po prostu dać tego zaproszenia”
„Błagam, zamknij się. Bo zaraz wyrzucę cię przez okno.”
– stwierdził wyraźnie zmęczony głupotą współrozmówcy licz.
Parras spokojnym ruchem wyciągną z kieszeni swojego płaszcza ciemno czerwony kryształ i przesuwając nim nad płonącym biurkiem ugasił płomienie. Musiał na chwile usiąść, zebrać myśli, zastanowić się nad tym, co właśnie się wydarzyło. Po niecałe minucie ruszył w stronę drugiego końca obszernej komnaty, w której się znajdowały się jego dwa pupilki.
- Edgar chodź, musimy się śpieszyć.
Na te słowa z ciemności wyłonił się dość duży aczkolwiek jeszcze nie dorosły czarny smok.
- Posłuchaj mnie. Weźmiesz brata oraz rzeczy które przygotowałem i udasz się do kryjówki w górach. Jakby ktoś się pytał to powiedz, że patrolujesz teren z rozkazu jednego z generałów Gazry. Jeśli ktoś będzie bardziej dociekliwy, będzie sam i nie będzie wyglądał na kogoś ważnego, możesz go zjeść. Tylko nie mów, że służyłeś Xar’nashowi, to może być chwilowo nierozważne.
- Dobrze słyszałem ludzie Gazry będą nas ścigać?
– zapytał się lekko znudzonym głosem smok.
- Ponoć tak. Nie wiem, w jakim stopniu jest to informacja sprawdzona, ale mój „informator” tak twierdzi.
- Informator? Byłeś dość zaskoczony wizytą tej istoty. Czyżby udało jej się cię podejść?
- na twarzy smoka pojawiło się coś podobnego do sarkastycznego uśmiechu.
- Porozmawiamy kiedy indziej. Wiesz, co masz robić. Pośpiesz się.
Po tym jak w ten arcyzgrabny sposób rozmowa została ucięta licz pośpiesznym krokiem ruszył w stronę komnat Xar’nasha.

Jeszcze nigdy podróż przez rezydencje nie dłużyła się Parrasowi w tak okrutny sposób. Na szczęście korytarze lekko opustoszały. Najwyraźniej informacja o tym, że zbliżają się ludzie Gazry dotarła do współlokatorów licza znacznie szybciej niż do niego, lecz takie były minusy mieszkania w podziemnych kryptach. Dziwny gość stwierdził, że Parras ma niecałą godzinę nim przybędzie kompania honorowa, która zamknie go w przytulnym lochu. Ponieważ około 30 minut zostało zmarnowane na spakowanie pozostałych rzeczy i pomoc w niedostrzeżonej ucieczce smoków, licz ruszył ruchem jednostajnie zdecydowanie przyśpieszonym w stronę gabinetu Xar’nasha.
W drodze do komnaty nie spotkał nikogo. To był zdecydowanie jakiś szczęśliwy dzień dla licza, który niestety się skończył, gdy tylko dotarł do korytarza na końcu którego znajdowały się drzwi gabinetu Xar’nasha. Otóż były one strzeżone przez dwa, obce, uzbrojone barbazu. Gdyby byli to rodzimi żołnierze licz bez namysłu rozkazałby im pozabijać się nawzajem. Niestety zakładając, że diabły te należały do Gazry Parras postanowił pozbyć się ich bez przelewania niepotrzebnej krwi. Starając się nie wzbudzać podejrzeń licz skręcił w pierwszy z brzegu korytarz.
Będąc schowany przed wzrokiem strażników, Parras wyciągną z jeden z wielu kieszeni swojego płaszcza cienki, podłużny kryształ. Złapawszy go oburącz licz wypowiedział niejasne nawet dla większości słowo, dzięki któremu jego umysł przejął kontrole nad kryształem, który zaczął pulsować bladożółtym światłem. Przez moment w jego umyśle pojawiły się setki obrazów przedstawiających różne postacie. Jednak licz wiedział, że szuka jednej konkretnej sylwetki. Gdy w umyśle Parrasa pojawił się obraz nieżyjącej już eryni, która kiedyś pełniła rolę pokojówki w domu Xar’nasha, licz zakończył działanie czaru.

Po około 2 minutach od momentu, w którym licz znikną z oczu obojgu diabłom z tego samego korytarza wyłoniła się erynia, która jak gdyby nigdy nic ruszyła w kierunku dwójki strażników. Od początku przykuwszy uwagę obu diabłów, diablica powolnym i trochę niezgrabnym krokiem szła w ich kierunku.
- Hey chłopaki – przywitała się melodyjnym głosem
Diabły niepewne, co odpowiedzieć jedynie spojrzały przez moment na siebie poczym znów wlepiły swoje oczy w erynie.
- Przyszłam posprzątać przed przybyciem nowego szefa. Proponuje żebyście coś zjedli w tym czasie. Chodzą plotki, że sam Gazra przybędzie żeby przedstawić nam naszego nowego Pana Domu.
Wyraźnie zbite z tropu diabły nie wiedziały co robić. Jednak jakiś cichy i tajemniczy głos odzywający się w ich głowach podpowiadał im, że porządny posiłek to jest to, czego akurat teraz potrzebują. Z trochę przyćmionym wzrokiem oboje ruszyli na podbój kuchni.

Zaraz po tym jak barbazu zniknęli za zakrętem, erynia pośpiesznie weszła do gabinetu Xar’nasha. Obszerny okrągły pokój robił niesamowite wrażenie. Na ścianach wisiały trofea piekielnego czarta i kilka obrazów jednak żaden jakoś szczególnie ładny. Na samym środku znajdowało się ogromne biurko. Miało ono około metr pięćdziesiąt i kształt prostokątu. Na środku blatu leżała normalnej wielkości koperta ozdobiona symbolem czarnej róży zawierające zaproszenie. Diablica szybkim ruchem chwyciła kopertę i miała zamiar ukryć ją jakoś nim wyjdzie z pokoju, lecz wówczas naszła ją pewna żenująca dla niej myśl. Strój galowy pokojówek Xar’nasha nie należał do najbardziej obszernych, przez co nie było możliwości ukrycia w nim koperty z zaproszeniem. Wyraźnie podenerwowana erynia zamknęła oczy i przywołała do siebie obraz Parrasa. Czując, że jego ciało znów się zmienia licz chwycił się a głowę. Nie lubił tych negatywnych aspektów zamiany w kogoś innego jednak plusy, jakie to przynosiło przyćmiewały lekką migrenę.
- Nigdy więcej przemian w erynie – stwierdził ponuro mają jeszcze w pamięci wzrok, jaki utkwili w nim dwaj strażnicy.
- Widzisz, a ja musze żyć z tym codziennie – za plecami licza odezwał się cichy i znajomy głos powodując, że Parras błyskawicznie odwrócił się w stronę nowego, potencjalnego zagrożenia – Nie spodziewałam się, że postanowisz wziąć sobie odprawę na własną rękę, ale cóż takie czasy.
- Co tu robisz Liz? Z tego co wiem służba została wezwana do głównego holu.

- Też się cieszę, że cię widzę – odparł z trochę wymuszonym uśmiechem – widzisz nie w moim stylu jest dać się zapędzić jak jakaś krowa a ubój. Jak się domyślam ty już wiesz, że zbliżają się ludzie Gazry?
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, co tu robisz –
ponaglił licz.
- A czy to takie istotne? Zobaczyłam dwa diabły, które wcześniej strzegły tych drzwi i zapytałam się, czemu opuścili stanowisko. Ponieważ zaczęli majaczyć coś o tym, że pilnie muszą się do kuchni i coś zjeść pomyślałam, że warto sprawdzić czy ktoś nie kradnie jakiś cennych rzeczy z gabinetu, Xar’nasha, więc przyszłam i spotkałam ciebie. Czy to niezaskakujące?
- Normalnie z chęcią porozmawiałbym z tobą jeszcze, ale musze już iść, bo śpieszę się na bal i nie wypada mi się spóźnić. Nie musisz mnie odprowadzać

Po tych słowach wyciągną z kolejnej kieszeni kolejny i szybko skupił się na jego unikalnej mocy.
- Poczekaj może ja też bym posz… - nagle przerwany okrzyk jeszcze przez moment po zakończeniu czaru, który został jakoś zakłócony.
Zaraz po tym, jak Parras ockną się po tym jakże awaryjnym lądowaniu, jaskinie do której się teleportował wypełnił kolejny dobrze mu znany głos – Edgara.

Felegros, Kryjówka w jaskini

- Co zrobimy z intruzką, szefie?
- Jaką znowu intruzką?
– krzykną podenerwowany nie do końca udaną podróż licz.
- Tą która przybyła razem z tobą.
Odwróciwszy się zobaczył Liz przypartą do ściany i wpatrującego się w nią białego smoka.
-Bobi zostaw ją. Jeszcze ci zaszkodzi i co będzie. Długo byłem nieprzytomny?
- Myślę, że pół godziny szefie. A co?
- Super zaraz spóźnię się na bal. Gdzie są moje rzeczy?
– stwierdził do końca już zdenerwowany licz biegnąc w stronę elegancko ułożonych skrzyń.
- Pilnujcie jej do mojego powrotu, ale nie róbcie jej krzywdy – polecił smokom przebierając się jednocześnie w purpurowy płaszcz z kapturem zdobiony złotymi nićmi.
- A ty nie sprawiaj im kłopotu, jak wrócę to sobie poważnie porozmawiamy – rzucił w stronę diablicy licz oddalając się na bezpieczną dla teleportacji odległość.

Maladomini, Rezydencja Lady Tunridy

W niespełna pół godziny Parras stawił się na bal Lady Tunridy. Ubrany w wyżej wymienioną szatę i z głęboko zaciągniętym kapturem licz powoli zbliżał się do drzwi domu, w którym najprawdopodobniej miała odbyć się cała zabawa. Pozostawało mu jedynie minąć diabła pełniącego rolę bramkarza i już mógł powoli rozglądać się za swoim nowopoznanym, pasiastym przyjacielem. Nie chcąc się bardziej spóźnić Parras szybciutko podszedł do strażnika i wręczył mu zaproszenie.
- Bardzo mi przykro, lecz to zaproszenie zostało wystawione na generała Xar’nasha, ja może wezwę… ochronę i Pan im wyjaśni jak zdobył Pan tą kopertę – powiedział wyraźnie zdenerwowany diabeł.
- Nie ma takiej potrzeby – odpowiedział szybko i spojrzał diabłowi prosto w oczy, które powoli zaczęły zachodzić mgłą – przecież powiedziano ci, że, zamiast Xar’nasha przybędzie Parras Majere i masz go wpuścić – powiedział spokojnie licz powoli wypowiadając ostatnie słowa.
Przez moment diabeł wpatrywał się jeszcze na licza tępym wzrokiem, po czym dochodząc do normalności stwierdził:
- Pan Parras Majere? No tak teraz sobie przypominam polecono mi Pana wpuścić. Zapraszam na bal. Przybył Pan chyba w ostatniej chwili – zaraz po tych słowach licz wkroczył na bal i starając się nie rzucać w oczy rozpoczął poszukiwania rakszasy.
 
__________________
Nothing else

Ostatnio edytowane przez Legion : 03-01-2008 o 19:06.
Legion jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172