Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-10-2009, 20:42   #251
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Ragnar pożegnał się z nimi, by dokonać jakichś swoich sprawunków. Erytrea także miała pewną rzecz do załatwienia, zanim jednak oddaliła się, by ją zrealizować, odprowadziła wraz z Lurienem Lodo Mastifso do świątyni Selune. Elf milczał przez całą drogę i czarodziejka nie próbowała wciągać go w rozmowę, za to Lodo usta nie zamknęły się ani na jeden oddech. Na szczęście, był samowystarczalnym rozmówcą, podobnie jak jego stryj – kobieta nie musiała angażować się w dialog, wystarczyło, że słuchała o potrawkach z królika i innych specjałach kulinarnych. Chciała wyjaśnić Arai, kim jest ów wygadany młodzieniec, a także dlaczego Eliot i Ragnar nie wrócili z nimi. Następnie zapowiedziała, iż ona także udaje się do dzielnicy kupieckiej – miała wciąż do sprzedania zwoje z nekromanckimi zaklęciami. Co prawda, nekromancja nie należała do dziedzin magii, które Erytrea by pochwalała, nie miała także pewności, czy znajdzie w Palischuk kogoś, komu bezpiecznie byłoby proponować taką transakcję, lecz nie ulegało wątpliwości, że zwoje, których ani ona, ani Eliot nie potrafili wykorzystać, przyniosą więcej korzyści, wymienione na inne czary lub na pieniądze.

Ponieważ po powrocie ze świątyni Dumathoina zdążyła przebrać się w czyste odzienie i zostawić szatę ochrony przed zimnem wraz z resztą swego dobytku – nie licząc, naturalnie, torby, w której trzymała księgę i magiczne mikstury, z tą się nie rozstawała – już pod okiem kapłanek Selune, teraz nie musiała się o to martwić. Postanowiła także nie zaglądać po drodze do stajni, bowiem niedawno przecież sama ulokowała tam Gwiazdę i Diabła. Jej mulhorandzki wierzchowiec był już w zasadzie całkowicie wyleczony – kapłańska moc zagoiła całkowicie ranę, biegnącą wzdłuż jego szyi i grzbietu. Czarodziejka czuła zadowolenie – koń nie stracił żywego usposobienia i wyglądało na to, że nie będzie sprawiał problemów, których się obawiała na początku jego rekonwalescencji. Ciepły dotyk jego miękkiego pyska, pieszczotliwy gest, którym położyła rękę na jego chrapach – tym właśnie spajali więź, która może połączyć tylko jeźdźca i jego konia.

Araia nie była zachwycona pomysłem, by magini sama udała się aż do Bramy Południowej. Czarodziejce wszelako zależało na czasie i nie została na rozmowie z niziołkiem. Zapewniła półelfkę, że będzie ostrożna, zabrała także ze sobą Blasfemara.
- Gdyby coś mi się stało albo gdyby groziło mi niebezpieczeństwo, przyleci do ciebie – rzekła. Nie przekonało to chyba wojowniczki, ale nie oponowała dłużej. Zastanowiły się wspólnie, który z trzech magicznych sklepów, istniejących w Palischuk, najlepiej odwiedzić. Informację o nich zdobył dla Erytrei Falkon, kiedy go poprosiła, aby zorientował się w cenach zwojów i możliwości ich sprzedaży. W dzielnicy kupieckiej były dwa sklepy - „Czarny Lotos” Thomasa Gallagera, mieszczący się przy drugim rynku, ale ten od razu wykluczyły, mimo że perspektywa wybadania, jakim Gallager jest człowiekiem, czym się para, a przede wszystkim – czy nie ukrywa swego brata na zapleczu – wydawała się przez chwilę kusząca. Przy pierwszym rynku stała „Magiamira”, prowadzona przez Mirandę Malory. Kobieta parała się ponoć magią i alchemią, dlatego Araia zauważyła, że Erytrea mogłaby u niej być może dostać jakieś receptury na wykorzystanie zebranych w katakumbach komponentów. Tym, co zadecydowało o wyborze drugiego z istniejących w mieście sklepów, była jednakowoż odległość od dzielnicy świątynnej, ponieważ ostatni z nich, należący do maga Nikkolasa Dranstragera „Czar-na-co-dzień”, znajdował się przy Bramie Południowej i wyprawa do niego z pewnością musiała zabrać sporo czasu. Czas zaś był tym, czego wciąż im brakowało, jak się okazuje.

Plany i priorytety przyszło jej jednak szybko zrewidować. Dokładnie w chwili, gdy stanęła przed kamienicą pod wskazanym adresem. Zdębiała kilkanaście kroków od wejścia, a jej pociągła, jasna twarz stężała w wyrazie absolutnego niedowierzania. Sklep Mirandy Malory zdecydowanie nie był miejscem, którego poszukiwała. Jego wygląd wyraźnie wskazywał profil zainteresowań właścicielki. Nekromancja bezsprzecznie do nich nie należała. „Magiamira” przypominała kolorowy cukierek, niczym jeden z tych osobliwych łakoci, które w dzieciństwie Erytrea widziała na jarmarkach, organizowanych z okazji świąt religijnych, które w Turmish zawsze były powodem do wielkiej fety. Szyld sklepu rzucał się w oczy z daleka – złocisty napis na różowym tle – takoż przeszklona wystawa z poustawianymi na postumentach piramidkami kolorowych flaszeczek, zawierających najpewniej różnego rodzaju mikstury. Przez witrynę mogła zajrzeć do wnętrza, by zauważyć barwne tapety, przesłaniające ściany, wygodne foteliki oraz niewielki stolik, stoliczek w zasadzie, na którym ktoś finezyjnie porozstawiał próbki magicznych substancji. Wokół stoliczka zgromadziło się kilka rozchichotanych panienek w szykownych kreacjach. Przychodziło się tu niechybnie po napoje miłosne i maści przywracające gładkość skóry albo płyny na gęstość włosów. Może nawet pani Malory zainteresowałaby się szczątkami demona – wszak jedynie magowie i alchemicy mieli pojęcie, z jakich świństw przyrządza się maści upiększające – lecz niewątpliwie nie życzyłaby sobie, aby wyłuszczać tajemnice składu jej specyfików przy klientkach. Zanim czarnowłosa czarodziejka skonstatowała to wszystko, obróciła się już była na pięcie i szła ku południowym krańcom miasta, pokładając nadzieję w rozmowie z Nikkolasem Dranstragerem.

Miała do przejścia niemal całą dzielnicę kupiecką. Trzymała się największych i najbardziej zaludnionych ulic, tusząc, że w tłumie zginie z oczu komukolwiek, kto teoretycznie mógłby ją śledzić. Wzięła ze sobą swój kostur, ponieważ zwiększał jej pewność siebie, a także dawał niejakie poczucie bezpieczeństwa, mimo że z drugiej strony mógł rzucać się w oczy. Wreszcie zatrzymała się przed małym, acz dość eleganckim sklepem. Napis na szyldzie nie rzucał się w oczy, choć migotał delikatnie. Zupełnie, jakby wykonano go z lśniących w słońcu diamentów. Wyraźna iluzja, ale nader efektowna. Nie przedłużając, przestąpiła próg i rozejrzała się po czystym i eleganckim wnętrzu. Właściciel wyraźnie prezentował odmienną postawę życiową, aniżeli magini Malory. Wystrój utrzymano w ciemnych tonacjach, podłogę przykrywał gruby bordowy dywan, meble wykonano z mahoniu, na półkach przy ścianach stały kryształowe, pięknie rzezane flasze. Czyjaś pedantyczna ręka poukładała zwoje w przegródkach, tak samo różne tajemnicze przedmioty, być może nasączone magią. Erytreę nawiedziło silne przeczucie, iż część z tego, co ukazało się jej oczom po wkroczeniu do pomieszczenia, także stanowiło iluzję. Ciekawa koncepcja, by zademonstrować swój talent. Wchodząc, poszukała wzrokiem jakiegoś dzwonka, którym mogłaby zaalarmować właściciela i zaznaczyć swoje przybycie, okazał się jednakowoż zbędny, bowiem niemal równocześnie przez drzwi, prowadzące zapewne na zaplecze, wyszedł wysoki, elegancko odziany mężczyzna. Najprawdopodobniej opracował jakiś system ostrzegania o przybyciu klienta. Czarodziejka przyjrzała mu się dyskretnie. Wyglądał na jakieś trzydzieści kilka lat. Musiała przy tym przyznać, że powierzchowność miał przystojną i interesującą.


Ukłonił się dwornie, mówiąc:
- Witam piękną panią w mych skromnych progach. Co sprowadza córę magii do mego sklepu?
Erytrea skinęła w odpowiedzi.
- Imponująca iluzja - zauważyła. - Jesteście, panie, adeptem tej dziedziny magii?
- Tak, przyznaję, iluzja to jedna ze sztuk, które mnie fascynują, co nie znaczy, że jest jedyną...

Rozejrzała się, przyglądając uważnie wystrojowi wnętrza. Zastanawiała się, czy mag wymieni nekromację, niewątpliwie ułatwiłoby jej to dalszą rozmowę.
- Jakież więc są te pozostałe sztuki?
- Przemiany, przywołania, co nie znaczy, że nie posiadam zwojów także z innych dziedzin. Czego poszukujesz, pani? Postaram się sprostać twym wymaganiom. Sprowadzić mogę właściwie wszystko. To tylko kwestia ceny...
- Popatrzył uważnie na jej strój, sugerujący wyższe pochodzenie. Tymczasem czarodziejka pokręciła przecząco głową, odgarniając czarne włosy z twarzy.
- Zastanawiałam się jedynie, czy nie bylibyście, panie, zainteresowani pewnymi zwojami. Sama nie jestem w stanie ich użyć, to nie moja dziedzina, lecz wy, jako że prowadzicie ów zacny sklep, moglibyście skorzystać na ich sprzedaży. - Wyjęła dwa zwoje z torby. Mag wziął je w wąskie, zadbane dłonie i przejrzał pobieżnie. Przez jego twarz przebiegł lekki grymas, ale szybko go opanował.
- Nekromancja... Hmm... Zasadniczo nie handluje tego typu magią... Ale może zgodzę się je kupić, jeśli przyjmiesz ode mnie, pani, zaproszenie na kolację? - Uśmiechnął się czarująco. Odwzajemniła uprzejmie uśmiech.
- Obawiam się, że kolacja nie wchodzi w grę, choć miłe jest mi to zaproszenie. – Postanowiła nie wspominać o tym, że prawdopodobnie wieczorem lub z samego rana opuści miasto. - Rozumiem niechęć do zaklęć nekromanckich, sama ją podzielam. Nie będę dłużej was kłopotać. Nie wiecie jednak, kto mógłby być zainteresowany tymi zwojami w Palischuk?
Mężczyzna oddał jej zwoje, wyraźnie rozczarowany odmową.
- Być może Thomas Gallager, nie zdziwiłbym się, gdyby go to interesowało - powiedział opanowanym tonem, ale przyglądająca mu się Erytrea dostrzegła w jego oczach podobną niechęć, jaką okazał na widok zwojów. Rozważyła, co mogłoby się kryć za tą niechęcią i jaką korzyść przynieść jej oraz jej towarzyszom. Odezwała się ostrożnie, konwersacyjnym tonem:
- Obiło mi się o uszy jego nazwisko. Ponoć ten człowiek ma wpływy w ratuszu. Czyżby nie cieszył się dobrą opinią?
Czarodziej spojrzał na nią uważnie.
- Czyżbym powiedział coś niestosownego o szacownym koledze? Jeśli tak, to proszę wybaczyć - rzekł z lekkim ukłonem. Wzruszyła nieznacznie ramionami.
- Nie wiem nic na temat tego człowieka, jestem w Palischuk przejazdem. Nie macie za co przepraszać, panie.

Na te słowa mag jakby trochę się odprężył. Uśmiech ponownie zawitał na jego ustach. Zapytał jeszcze raz:
- Skoro jest tu pani tylko przejazdem, może jednak dałaby się namówić na miłą kolację? Tak niewielu jest magów, osób wykształconych, zwłaszcza pięknych i młodych - posłał jej wymowne spojrzenie - eleganckich i kulturalnych, w których towarzystwie można by spędzić miło trochę czasu.
Erytrea przemyślała to, co rzekł był właśnie. Skoro wyrażał się niepochlebnie o Gallagerze, może kolacja z nim byłaby okazją, by dowiedzieć się dyskretnie czegoś o magu oraz Rostornie. Jednocześnie pozwoliła sobie na uśmiech, który posłała mężczyźnie w odpowiedzi na jego zawoalowany komplement.
- Brzmi to tak, jakby doskwierała wam nuda w Palischuk. Takie to przykre miejsce? - zażartowała. - Jakże mogłabym odmówić, skoro tak pan nalega - dodała poważniej.
- Miejsce nie jest przykre, ale lubię poznawać nowe osoby, a odkąd zdecydowałem się na prowadzenie sklepu, jestem trochę przywiązany do tego miasta. Bardzo się cieszę z pani łaskawej zgody, madame, pozwoli pani, że zrobię coś, czego nie dopełniłem wcześniej, i się przedstawię? Nazywam się Nikkolas Dranstrager. - Przy ostatnich słowach popatrzył pytająco na czarodziejkę.
- Erytrea Murciélago - przedstawiła się w odpowiedzi.
- Murciélago? To bardzo egzotyczne nazwisko... - Zastanowił się chwilę. - Turmińskie? - Spojrzał na nią pytająco. - Nie wyglądasz, pani, na Turminkę.
Lekki uśmiech zabłąkał się na wargi czarodziejki.
- Trafnie odgadujesz, panie, pochodzę z Turmish. Moja matka nie była Turminką. Pomysł z prowadzeniem sklepu jest więc niedawny? - zagadnęła, podchwytując jego poprzednie słowa. - Czy też się mylę?
- Tak, rzeczywiście, zajmuje się tym od kilku miesięcy i coraz częściej zastanawiam, czy to rzeczywiście dla mnie odpowiednie zajęcie
- rozłożył ręce z rozbrajającym uśmiechem. Natychmiast wrócił jednak do przerwanego wątku. - Daleko się więc, pani, zabłąkałaś od swej pięknej ziemi rodzinnej.
Nie zamierzała zawierzać mu historii swej podróży z Turmish do Talagbar. Nie znała tego człowieka, nie miała podstaw, by mu na tyle zaufać. Jakiś pełen nieufności głos w jej głowie podpowiadał, że może mimo wszystko być wrogiem. Zastanawiała się, czy komukolwiek tu, w Palischuk, ona i jej kompani mogą ufać.
- Cóż, głupcem jest ten, kto ogranicza swój horyzont jedynie do rodzinnego miasta - zauważyła. - Oczywiście, nie ubliżając nikomu - zmitygowała się natychmiast. - Niemniej podróże kształcą, zwłaszcza w naszym fachu.
Zaśmiał się po jej słowach.
- Widzę, że czeka nas naprawdę uroczy wieczór. Ja też nie pochodzę z Vaasy, ale w sumie urodziłem się niedaleko stąd, w Damarze. Co nie znaczy, że nie widziałem w życiu odrobiny świata. Czy możemy się spotkać, powiedzmy, za trzy klepsydry? Zamykam wtedy sklep i gdyby podała mi pani adres, przybyłbym po panią.
Przytaknęła. Gładko zaproponowała miejsce spotkania, na wszelki wypadek nie wspominając o świątyni Selune.
- Odpowiada mi ta pora, ale jeszcze muszę parę sprawunków załatwić przedtem, dlatego spotkajmy się, proszę, w miejscu, w którym ulica Pięciu Świątyń wbiega w dzielnicę świątynną.
- Dobrze, pani, będą tam o wyznaczonej godzinie.
- Podszedł do jednej z szafek i za pomocą przycisku otworzył małą szufladkę. Wyciągnął z niej spory woreczek i podał Erytrei.
- To zapłata za zwoje.
Uśmiechnęła się, skinąwszy z wdzięcznością, i schowała sakiewkę do torby, nie zaglądając do niej - wyraz zaufania i wiary w uczciwość.
- Do zobaczenia zatem, panie Dranstrager.
- Już cieszę się na wieczór i wyczekuję go z niecierpliwością.
- Mężczyzna ukłonił się niczym na królewskim dworze. Podała mu rękę, obdarzając go na odchodnym ostatnim uśmiechem. Ujął jej dłoń i pochylił się ponownie do pocałunku. Erytrea poczuła jego oddech, ale nie dotknął wargami jej skóry.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 28-10-2009 o 08:39. Powód: Zjadłam jedną literę w nazwisku maga :P
Suarrilk jest offline  
Stary 28-10-2009, 17:35   #252
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Lurien delikatnie rozkładał, na spartańskim łożu, naprawiony i zakupiony dla niego ekwipunek. Powoli wodził palcami po śladach napraw na pancernej tunice, której łuski więziły lato puszczy Evermeet. Gdy stalowe listki migotały w ostatnich promieniach słońca, oczami duszy widział falujące morze grabów i dębów, z którego jego wieża wyłaniała się jak strzelista skała. Pamiętał tą melodię, gdy każda gałąź każdego z drzew grała swój własny nieprzewidywalny i hipnotyczny koncert. Każdy liść szeptał własne tony, niemożliwe do wyróżnienia spośród muzyki innych grajków, jednak zawsze obecne, tworzące głębię, w której elf tonął, otępiony, spokojny... coraz głębiej w zieloną otchłań dźwięków, coraz ciemniejszą, wszechobecną i bezdenną, jednak tak łagodną...
Westchnął.
Oderwał palec od łusek, spośród których każda była unikatowym dziełem sztuki, ośmieszającym rzemiosło człowieka, grawerowanych tak subtelnie, że oko ras niższych nie było w stanie dostrzec wzorów. Spojrzał na zachodzące, nad drzewami ogrodu, słońce. Nawet w oazie na pustyni kamiennego molocha pieśń była karykaturą tego czym być powinna, podszyta nieustannie wrzaskiem miasta. Dźwięki męczyły go tym bardziej im bliżej nadchodziła godzina opuszczenia wyjącego grobowca. Przez dni wegetowania w tym miejscu przywykł do jego natarczywości i tak jednak wiądł tutaj jak pustułka w klatce. To, co dla jego towarzyszy mogło być problemem, on przyjmował jak wybawienie. Ów arystokrata – oponent mógł być ich śmiertelnym wrogiem, ale oferował czystą śmierć na łonie ziemi zamiast powolnej tortury jaką raniło to miasto.
Nieśpiesznie zaczął pakować uzupełniony osprzęt do podróżnych sakiew.
Dwa klucze zdobyte, cel podróży zbliżał się powoli, niczym dąbrowa podchodząca pod osadę. Ludzka kobieta przepłaciła sukces życiem, ale zwerbowanie kapłana oceanu na jej miejsce wzmocniło drużynę. Wobec niepewnego statusu Livii, boskie moce człowieka były kluczowe. W tej sytuacji zgon... jak nazywała się kobieta? Magda? Mary? ... nieistotne. Jej zgon był drużynie na rękę – życzeń jest tylko siedem i jedynie tyle osób, które go pragną, może liczyć drużyna, by zaufanie wchodziło w rachubę. Lurien nie miał wątpliwości, że jest jednym z pierwszych kandydatów do usunięcia, jeśli limit osób zostanie przekroczony. Dlatego też tak bardzo potrzebował półelfki. Jedynie z nią mógł zawiązać sojusz, jednocześnie była dość wpływowa by jego wysiłek został nagrodzony. Półkrwista była gwarantem jego życzenia, i jako taka, musiała żyć i musiała dowodzić.
Postanowione.
Lurien musi zadbać, by jej pozycja pozostała niezachwiana.
Bo przecież tylko o to chodzi, czyż nie, Droga Matko? Ona jest jedynie narzędziem w rękach kreatora, narzędziem które posłuży wielkiej sprawie. Czy narzędzie mogłoby wymarzyć dla siebie lepszy los? Cóż jest większego nad błogosławieństwo wypełnienia w pełni swej roli? Kontakt z narzędziem, natomiast, jest środkiem dla realizacji Idei a sentymentalne ciepło jakie wywołuje jego dotyk jest jedynie efektem ubocznym, nawet jeśli sam w sobie jest przyjemny Wszystko co robił i co robić będzie jest w tym świetle uzasadnione.
Uzasadnione...
Właściwe.
Dla Większego Dobra.
Nabrał głęboko tchu. Tak. Cel uświęca środki, nawet Droga Matka musiałaby się z jego decyzjami zgodzić. Rozpłynął się w nagłej uldze, gdy ostatecznie nadał kształt formującym się już wcześniej ideom. Teraz, kiedy zamek zabezpieczony jest przed upadkiem, można ostrożnie weryfikować fundamenty. Ale to jutro, przy akompaniamencie drzew. Dzień dobiega końca, szlak wzywa, a zanim elf zaśnie w tym kotle, gwiazdy i tak od dawna królować będą na nieboskłonie.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS

Ostatnio edytowane przez Judeau : 28-10-2009 o 21:14.
Judeau jest offline  
Stary 28-10-2009, 19:19   #253
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
post popełniony przy dużym współudziale Eleanor (oraz gościnnym występie obce) ;)

Opuściwszy „Czar-na-do-dzień”, pospieszyła do reszty towarzyszy. Zdała Arai relację z przebiegu spotkania z magiem, nie ukrywając niczego przed tymi z kompanów, którzy akurat przysłuchiwali się rozmowie. Półelfka przyznała, iż kolacja z nim to dobry pretekst, by zdobyć kilka informacji. Niepokoiło ją jednakowoż, że czarodziejka miałaby sama wieczorem chodzić po mieście, dlatego zaproponowała, że odprowadzi ją na miejsce spotkania. Czarnowłosa magini przystała na ową propozycję. Będą wtedy mogły na spokojnie ustalić, czego przede wszystkim powinni dowiedzieć się od pana Dranstragera.

Następnie wyjęła z torby sakiewkę, którą ów jej wręczył. Zdążyła już przekonać się, że woreczek zawiera pięćdziesiąt sztuk złota. Albo Dranstrager miał hojną rękę, albo chciał zaimponować Erytrei, bowiem zapłacił za zwoje więcej niż były warte. Teraz wyłożyła zapłatę na stół, przy którym spoczęli ona i towarzysze.
- To pieniądze, które dostałam za nekromanckie zwoje. Jeżeli Eliot nie będzie miał nic przeciwko – wszak to on znalazł owe czary – proponuję przeznaczyć je na wspólne wydatki. Mogą się przydać w dalszej podróży – zauważyła.

Wreszcie oddaliła się, aby stosownie przygotować się do kolacji. Wpierw jednak zadbała o zdobyte rankiem komponenty – dopiero teraz miała czas zrobić to należycie. Potem odświeżyła się i przebrała w zakupioną wczoraj suknię, czując niemal wbrew sobie dziwne podekscytowanie. ~Nie bądź naiwna~, skarciła w myśli samą siebie, nie ulegało jednak wątpliwości, że zaproszenie Dranstragera jej pochlebiło. Nie czuła się tak, odkąd siedem lat temu zakończył się jej związek z Alectorem... Potrząsnęła głową, odrzucając te wspomnienia, odgradzając się od nich. Nieznacznie upięła włosy, odgarniając je z czoła, pozwoliła im jednak swobodnie wić się na ramionach i plecach. Perfum o delikatnym zapachu jaśminu zawsze używała oszczędnie, by pozostawić na skórze raczej sugestię zapachu, pewną obietnicę, aniżeli sam czysty zapach w swojej istocie. Przejrzała się krytycznie w niewielkim lusterku. Będzie musiało wystarczyć. Torba z księgą magii popsuje wprawdzie efekt, nie zamierzała jednakowoż jej zostawiać.

***

Szły niespiesznie wzdłuż ulicy Pięciu Świątyń. Araia wyłuszczyła swój punkt widzenia na to, o co powinna czarodziejka zapytać dyskretnie w kurtuazyjnej rozmowie.
- Byłoby dobrze, gdyby udało ci się wybadać, na ile jego wpływy są mniejsze lub większe w stosunku do Gallagera, co sądzi o tym, że członek Rady Miasta ma tak silne, rodzinne kontakty w dzielnicy biedoty. No i ważne też są powody, dla których z Gallagerem się nie lubią. Czy to tylko niechęć, antypatia, rywalizacja, czy może coś głębszego, silniejszego.
Erytrea przytakiwała, układając w głowie możliwe scenariusze towarzyszącej kolacji rozmowy, wojowniczka zaś kontynuowała:
- Jeśli tak, to może udałoby mu się, cóż... opóźnić wyjazd Rostorna.
Nie musiała dodawać, jak ostrożnie należało przeprowadzić tę rozmowę. Magini nie mogła wydać celu ich podróży, już i tak zbyt wiele osób go znało.
- Spróbuj też dowiedzieć się, czy ta niechęć rozciąga się na Rostorna. Jeśli jest on kimś w rodzaju mecenasa, a Gallager jego protegowanego, byłoby to możliwe... – Zastanowiła się. - Gdyby udało nam się znaleźć silnego protektora, moglibyśmy zostać w mieście chwilę dłużej i pozałatwiać jeszcze kilka spraw. Ciekawa jestem, czy ten twój mag nadawałby się do tego.
- Nie wiadomo. Ciężko stwierdzić, jaką ma pozycję w mieście.

Milczały przez chwilę. Wylot ulicy był coraz bliżej, widziały już w oddali rynek, gdy Araia przypomniała sobie coś jeszcze.
- Pamiętasz, jak w wiosce, podczas bitwy, próbowaliśmy zaklęć związanych w naczyniach - między innymi twoich błyskawic?
- Mhm, pamiętam.
- Niewiele z tego wyszło. A dziś, gdy Eliot rzucił kulę ognia w Sulo, odbiła się od bariery. Nie wiem, jakiego rodzaju była ta bariera, ale zastanawiam się, czy pocisk z procy przeszedłby przez nią... I tu chciałabym wrócić do tematu zaklinania zaklęć. Może ten mag będzie mógł dać ci jakąś wskazówkę, jak robić to bardziej efektywnie.
- Zapytam go o to, może przypadkiem zna się na tym, choć jego specjalnością są iluzje.
- Iluzje, tak?
- Westchnęła. Szła przez chwilę, nie patrząc na czarodziejkę. - Powinnam cię przeprosić. Sulo, Gallager, Rostorn. Oni są ważni, ale... dużo jest śmierci wkoło nas. Dużo smutku, a mało radości. Więc zapomnij o nich na ten wieczór. Odpocznij, zrelaksuj się, pozwól się nawet do drzwi odprowadzić – uśmiechnęła się lekko. - Jeśli będziesz miała złapać ogon, to i tak go złapiesz. Szczególnie, jeśli przypnie się do ciebie mistrz iluzji.

Być może czarodziejka odpowiedziałaby jeszcze coś na to, lecz właśnie doszły do wylotu ulicy, ich oczom ukazał się rynek, wciąż pełen ludzi... A także Nikkolas, który już czekał. Spoglądał jednak w przeciwną stronę, wyraźnie zamyślony, i zauważył kobiety dopiero, gdy zbliżyły się na odległość kilku metrów. Był elegancko ubrany i lekko uśmiechnięty. Gdy spostrzegł, że Erytrea nie jest sama, uniósł lekko w górę brwi w wyrazie zdziwienia, ale ukłonił się dwornie i magini, i wojowniczce.
- Witam piękne damy.
Czarodziejka uśmiechnęła się, szerzej niż się sama spodziewała. Araia dostrzegła ten uśmiech, więc tylko skłoniła się przed Nikkolasem w płytkim, elfim ukłonie. Płynny ruch dłoni, lekko pochylona głowa i wbite prosto w niego oczy, których nagle stwardniałe, ostrzegawcze, nieruchome spojrzenie jednoznacznie mówiło, czego może oczekiwać, jeśli zawiedzie w jakikolwiek sposób zaufanie czarodziejki. Nie powiedziała nic, nie chcąc zakłócać spotkania, które powinno być spotkaniem dwojga, nie trojga osób. Wycofała się, skinieniem głowy żegnając towarzyszkę. Erytrea odprowadziła ją wzrokiem, za chwilę jednak odwróciła się do maga. On także spoglądał za oddalającą się wojowniczką, uśmiechając się lekko. Najwyraźniej jej przesłanie do niego dotarło. Czarnowłosa kobieta przerwała milczenie.
- Witaj, panie. Długo czekasz? Mam nadzieję, że nie spóźniłam się zbytnio... - Stropiła się lekko.
- Czekanie na piękną kobietę nigdy nie jest długie, jeśli się zjawi w takiej krasie, jak ty, pani, przed oczami zachwyconego sługi. - Błysnął przy tym białymi zębami w szerokim uśmiechu.
- Obawiam się, że przeceniasz mój dzisiejszy wygląd, panie, jak wspomniałam, jestem w podróży, więc i moje możliwości były ograniczone. - Podeszła do mężczyzny, a delikatny uśmiech nie schodził z jej twarzy. - Dokąd więc proponujesz się wybrać, panie?
- Mam dom niedaleko, z pięknym ogrodem. Tak przynajmniej utrzymuje mój ogrodnik
- zrobił minę dumnego posiadacza, a potem mrugnął wesoło. - Zapraszam więc na kolację w ogrodzie. Wolisz, pani, drogę dłuższą czy na skróty? – Przyjrzał się uważnie czarodziejce. - Ta druga wymaga jednak odrobiny zaufania...
- To zależy, czy zechcesz pokazać mi miasto, czy też wolisz więcej czasu poświęcić na rozmowę w odosobnieniu
- odpowiedziała, zerkając na niego spod rzęs.
- Mmmm, wyczuwam podchwytliwy ton w twojej odpowiedzi, madame... Nie byłbym mężczyzną, gdybym nie przyznał, że każda chwila, spędzona wyłącznie w twym towarzystwie, będzie dla mnie rozkoszą. Gdyby to zależało tylko ode mnie, wybrałbym, oczywiście, drogę na skróty - rozłożył bezradnie ręce – ... nie mogę jednak tego zrobić bez twojej zgody, pani.
- W takim razie proszę prowadzić
- odrzekła po prostu. - Czuję się zaintrygowana.
Nikkolas wyciągnął rękę w kierunku Erytrei, wyraźnie prosząc o jej dłoń:
- Pani pozwoli...
Podała mu ją, ciekawa, czy mężczyzna sięgnie po magię.

Tak, jak się spodziewała, czarodziej nie byłby czarodziejem, gdyby nie lubił popisywać się swoją mocą. Wypowiedział kilka słów w języku magii, patrząc jej w oczy, a potem świat wokół Erytrei zawirował. Nie był to dla niej pierwszy raz, kiedy podróżowała za sprawą teleportacji, lecz najwyraźniej Dranstrager wprowadził do tego czaru własne efekty dodatkowe. Kobieta przez chwilę widziała wirujące wokół kolory, błyszczące niczym fajerwerki, potem zaś, gdy kolorowy wir opadł, przed jej oczami objawił się ogród...


Magini spoglądała na kręte, fantazyjne ścieżki, wyłożone chyba marmurem, poprzycinane drzewka, kolorowe rabaty, przypominające kwiatowe kobierce. Zdawało się, że ogród przechodzi w niewielki, malowniczy zagajnik. Dałaby głowę, że dalej szemrze niewielki strumyk. Dopiero po chwili zorientowała się, że mag nadal trzyma ją za rękę. O dziwo, nie było jej to niemiłe. Ten człowiek potrafił sprawić, że nie czuła się zagrożona, był na tyle... szarmancki i dyskretny, nienarzucający się, by nie odniosła wrażenia, że ingeruje w jej prywatność.
- Rzeczywiście, pański ogrodnik trafnie ocenił piękno tego zakątka. Może przejdziemy się przed kolacją? Chętnie zobaczyłabym, jakie jeszcze niespodzianki skrywa ów ogród.
Stali na tarasie, który był właściwie dość głęboką i całkiem sporą loggią. Za ich plecami znajdował się, przynajmniej tak wydawało się kobiecie, całkiem duży dom, a na samym tarasie stolik, na którym płonęły świece, i dwa na oko wygodne fotele, ustawione naprzeciw siebie. Do ogrodu prowadziły marmurowe schody. Nikkolas wskazał jej gestem zejście, cały czas nie wypuszczając jej dłoni ze swojej.
- Zapraszam do mego królestwa.

Dała się poprowadzić w dół schodów, ku zachęcającemu spokojowi ogrodu.
- Musi być ogromny - zauważyła nie bez podziwu. - Zapewne dom odpowiada jego rozmiarom. - Nie obejrzała się, by sprawdzić. - To musi być smutne, mieszkać samemu na takiej przestrzeni... - zagadnęła niewinnym tonem.
- Dom nie jest taki znowu duży - odpowiedział z uśmiechem. - No i mieszka w nim całkiem sporo służby.
- Wspomniałeś, panie, że prowadzenie sklepu nie okazało się twym wymarzonym zajęciem. Po czym tak wnosisz?
- zmieniła temat. Przez chwilę mężczyzna szedł bez słowa. Jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. Jego pogodne dotąd oblicze przyoblekła chmura smutku.
- Powiedzmy, że... Myślałem, że stabilne, spokojne zajęcie pozwoli mi na ułożenie sobie osobistego życia... - Wzruszył ramionami. – Niestety, nie wyszło... - Machnął ręką. – Nie mówmy jednak o przykrych sprawach. Co panią sprowadza na to odludzie, jakim jest Vassa i samo Palichuk?
Erytrea uszanowała jego niechęć do wnikania w temat, który najwyraźniej był mu przykry. Sama też nie zamierzała zdradzać prawdziwego powodu swej podróży z Turmish do Vaasy, chociaż nie chciała przy tym okłamywać mężczyzny. Nie tylko dlatego, że była przeciwna kłamstwu w ogóle. Czuła, że byłoby to... nieeleganckie z jej strony. Niesmaczne. Nie pragnęła zatruwać kłamstwem miłego wieczoru.
- To, co często motywuje ludzi do podejmowania śmiałych czynów. Sprawy rodzinne, w które wolałabym, wybacz, panie, nie wnikać. Macie rację, by nie poruszać przykrych kwestii, nie psujmy tak przyjemnie zapowiadającego się wieczoru. Może zechcesz miast tego opowiedzieć, dlaczego wybrałeś ścieżkę magii?
W odpowiedzi mężczyzna uśmiechnął się ponownie.
- To nie ja wybrałem magię, tylko ona mnie. Urodziłem się z mocą, więc musiałem nauczyć się nią władać, by ona nie zawładnęła mną.

Ogród z bliska okazał się równie urokliwy, ale zdecydowanie mniejszy niż można było sądzić, patrząc na niego z góry. Rozmawiając, doszli do niewielkiego zagajnika. Tak, jak przypuszczała czarodziejka, płynął tu nieduży strumyk, na jego drugą stronę zaś prowadził kamienny mostek.


Wyglądał niemal bajecznie, subtelna zieleń przywodziła na myśl niespieszne, delikatne pociągnięcia pędzla na płótnie, zupełnie jakby jakiś bóg-artysta stworzył ów zakątek w przypływie demiurgicznego natchnienia, nie zaś ręka człowieka, która z wyszukanym estetyzmem upozorowała ów niewielki zagajnik na „dziki” kawałek lasu. Krzewy i liście drzew przypominały nikłą mgiełkę, przefiltrowane przez ich cienką kurtynę słoneczne światło przybrało czarowne barwy. Erytrea w głębi duszy nie mogła nie podziwiać Nikkolasa za to, że wiedział, jak zaimponować niewieście. Wystarczyło, by oprowadził ją po swoim malowniczym ogrodzie, aby zorientowała się, że albo ma dobry gust, albo jest modnym dandysem, co też ma pewien urok, zwłaszcza że zna się na pięknie.
- Po drugiej stronie znajduje się ogród mojego sąsiada. Nie będziemy naruszać jego prywatności. Niepisana umowa między nami zakłada nie przekraczanie granicy bez zaproszenia, ale oczywiście, jeśli masz, pani, ochotę, możemy wejść na mostek. Widok stamtąd na ogród naprawdę cieszy oko, zwłaszcza o zachodzie słońca.
Erytrea chętnie przystała na ową propozycję, rzeczywiście bowiem mostek wydał jej się urzekający. Z lubością delektowała się wysmakowanym powabem ogrodu. W wodzie odbijał się dom – zgrabny, ani nie za duży, ani nie za mały – stojący na niewielkim wzniesieniu, za nim majestatycznie zachodziło słońce. Wszystko migotało i błyszczało, tworząc iście nieziemską atmosferę. Skoro już pofolgowała sobie tego wieczoru, dlaczego by nie wykorzystać wszystkich jego uroków?
- W takim razie popatrzmy chwilę, piękno jest takie ulotne, trzeba je celebrować.
- O, tak, piękno należy podziwiać
- powiedział cicho, patrząc jednak nie na roztaczający się wokół widok, ale na stojącą obok kobietę.

Spojrzała na niego przeciągle, lekko tylko odwracając głowę w jego kierunku. Czuła się dziwnie zmieszana. Ponoć kobieta winna postępować z mężczyznami niczym kiper, który musi próbować wszystkie wina, lecz żadnym nie powinien się upijać. Słyszała kiedyś taką opinię, lecz nawet kiedy była młodsza, zupełnie inna niż teraz, i mimo różnych szaleństw, które popełniła, nie umiałaby żyć wedle tej myśli, bowiem chociaż – a może właśnie dlatego – była osobą zdystansowaną, tak naprawdę wydawała się bardziej podatna na emocje, płynące z zewnątrz. W pewnym sensie pewnie była naiwna, acz w inny sposób niż chociażby Eliot. Abstrahując wszelako od owych rozważań, kobieta mimo wszystko powinna umieć wdzięcznie przyjmować komplementy. I czarodziejka zarumieniła się lekko, jakby na potwierdzenie owej tezy. Aby pokryć zmieszanie, odwróciła wzrok, podziwiając ogród - migotanie słonecznych promieni na wodzie i w soczyście zielonych liściach, niebo, przybierające sentymentalne barwy zachodu. Milczenie trwało jakiś czas, nie czuła jednak, by ją przytłaczało. Nikkolas uniósł w górę jeden z długich, czarnych pukli, który niczym żywe stworzenie owinął mu się wokół nadgarstka, i uniósł do swych ust.
- Nimfa o zapachu jaśminu – szepnął zmysłowo. Podniosła wzrok, spoglądając mu w oczy.
- Potrafisz, panie, pochlebić kobiecie... - rzekła cicho. Kąciki jej ust drgały w ledwie dostrzegalnym uśmiechu. Odwzajemnił spojrzenie. Oczy błyszczały mu wyraźnie pożądaniem. Nie poruszył się jednak, tylko przeniósł wzrok na jej usta. Niespodziewanie dla samej siebie poczuła, jak coś trzepocze się w niej - zupełnie jakby kolekcjoner owadów upuścił siatkę z motylami, które rozpierzchły się po duszy czarodziejki, wprawiając ją w drżenie. ~Zupełnie jak podlotek...~, omal nie pokręciła głową w niedowierzaniu. Jej brew uniosła się lekko, a wargi drgnęły nieznacznie, gdy zamarła jak spłoszona sarna, czekając, jaki ruch wykona myśliwy, drapieżnik, który wypuścił się na łowy i osaczył łanię. Niespiesznie pochylił głowę i delikatnie musnął ustami wargi kobiety. Było to tak subtelne dotknięcie, jakby ciepły wiatr na chwilę zabłąkał się na jej usta. Mężczyzna wyraźnie dawał jej czas na decyzję, czy ma ochotę powiedzieć „nie”, czy „tak”.

Myślała o Ezymandrze, dla którego pozostawiła wszystko za sobą i wyruszyła z misją odnalezienia ifryta. O swoich towarzyszach - Arai, która obdarzyła ją przyjaźnią, wybuchowym Eliocie, który w gruncie rzeczy wciąż był dzieckiem, Livii, nieszczęśliwie dotkniętej przez los, Falkonie, który bezpowrotnie utracił to, co ledwo otrzymał od losu, budzącym sympatię Ragnarze, nawet o gburowatym Brogu i milczącym Lurienie. Była im winna naprawdę wiele. Nie tylko lojalność. Ale nagle Rostorn, Gallager, wszystko, czego chciała dowiedzieć się od stojącego tak blisko maga, wydało się bardzo odległe, przesłonięte słowami Ezymandra, by zostawiła przeszłość za sobą wraz z demonami poczucia winy i odpowiedzialności, które sama wywołała i którymi sama się gnębiła, a także uwagą Arai, ostrożną i nie pozbawioną ciepła, by zapomniała o zmartwieniach i cieszyła się wieczorem... Nie wyrzekła ani słowa, ale przyzwolenie, które mężczyzna mógł wyczytać w jej oczach barwy nocnego nieba, wypłynęło także na jej wargi, układając je w uśmiech.


Rozumiejąc jej odpowiedź bez słów, pogłębił pocałunek i przez chwilę jego wargi czule muskały kobiece usta, ku zaskoczeniu Erytrei odsunął się jednak nagle. Wyraźne wzburzenie pokrył miłym uśmiechem i szepnął do jej ucha:
- Co ze mnie za gospodarz! Zaprosiłem cię, pani, na kolację i nie możemy pozwolić, by stygła. – Delikatnie dotknął jej ręki, zapraszając w kierunku domu. Szybko ukryła zaskoczenie, ale rumieniec nie zniknął z jej twarzy. Wzięła go pod rękę i dała poprowadzić, ciesząc się szarmanckim zachowaniem maga, mimo że czuła się trochę dziwnie, jakby prowadził z nią jakąś grę. Była to wszelako gra na tyle ciekawa, że Erytrea zapragnęła zobaczyć, do jakiego zakończenia doprowadzi. Czy w tej grze mogą być zwycięzcy?
- A jakimiż to specjałami raczysz ugościć mą skromną osobę, panie? - odezwała się po dłuższej chwili, spoglądając z nieprzeniknionym wyrazem twarzy na ogród. Mężczyzna pogładził jej dłoń, spoczywającą na jego przedramieniu, i ruszył niespiesznie w kierunku domu.
- Pomyślałem, że skoro jesteś, pani, w podróży, pewnie od dłuższego już czasu, będziesz miała ochotę na małe wspomnienie ze swojej ojczyzny... - Popatrzył na nią z uwagą. – Co powiesz na smakołyki kuchni z Turmish?
Zwróciła się w jego stronę, a jej oczy błysnęły.
- Rozpieszczasz mnie dziś, panie. Czym zasłużyłam na twą łaskawość?
Odpowiedział spokojnym spojrzeniem:
- Gdybyśmy dostawali według swych zasług, większość z nas byłaby żebrakami. – Uśmiechnął się przy ostatnich słowach i dodał:
Miło jest mieć kogoś do rozpieszczania...
Ze zdumieniem zrozumiała, że nie wie, co odpowiedzieć, a jej zwyczajowa pewność siebie nagle dokądś się ulotniła. Uśmiechnęła się więc tylko, rzucając mu czyste, pogodne spojrzenie.

Nikkolas zaprowadził milczącą Erytreę z powrotem na taras. Podczas ich nieobecności ktoś najwyraźniej wymienił świece i rozłożył na stole naczynia. Mag dwornie odsunął fotel kobiecie, a kiedy usiadła, sam zajął miejsce naprzeciw niej. Weszli służący, ubrani w stroje ludowe z jej rodzinnych stron. Niosąc pachnące potrawy, które tak bardzo kojarzyły jej się z ojczyzną.
W tle zabrzmiała muzyka...

[MEDIA]http://www.flamenco.art.pl/pool/34.mp3[/MEDIA]

Roześmiała się cicho.
- Bardzo pięknie to wszystko urządziłeś, panie. To prawda, że mocno tęsknię za domem. Tu jest tak... inaczej.
- Byłem kiedyś w Turmish. Urzekł mnie tamten kraj i tamtejsze kobiety.
– Patrzył na nią oczami, w których, miała wrażenie, odczytuje podobną swojej tęsknotę, ale to musiało być tylko złudzenie...
- Wieleś podróżował? Jakie jeszcze kraje odwiedzałeś, panie? - spytała ze szczerą ciekawością. Teraz to Nikkolas się roześmiał.
- Pewnie byłoby łatwiej wymienić te, w których nie byłem... - Zaczął jej opowiadać o swych podróżach. Barwnie, wesoło, z poczuciem humoru i dystansem do samego siebie. Erytrea nawet się nie zorientowała, kiedy zjedli przystawki i danie główne, a na stole pojawiły się desery.
- Mój brat także wiele podróżował - wtrąciła, gdy Nikkolas umilkł na chwilę. Nie wspomniała, z czym te podróże były związane. - Ja o wiele mniej... Zwykle po to, by odwiedzać biblioteki - zaśmiała się cicho, tak, że gorycz ledwie dało się wychwycić w jej tonie. Wino, które sączyli, było delikatne i lekkie, lecz robiło swoje. - Nie pojmuję, jakże to się stało, że człowiek, który zjeździł kawał świata, zdecydował się osiąść w takim miejscu...
Smutek znowu na chwilę przysłonił jego wzrok.
- W końcu podróże, nawet najciekawsze, wydają się tylko wędrówką bez celu i człowiek pragnie czegoś trwałego... Czegoś, co może po sobie zostawić. Domu, rodziny... Wiem, wiem. – Pokiwał głową z autoironicznym uśmiechem. – Brzmi jak banały...
Pokręciła głową przecząco.
- Wybacz, jeśli byłam nietaktowna. I nie mów, panie, o banałach. Rodzina jest ważna. To opoka, której potrzebuje każdy człowiek - stwierdziła z przekonaniem. W odpowiedzi uśmiechnął się ponownie wesoło.
- Widzę, że tutaj dokładnie się zgadzamy.
- Dawno osiadłeś w Palischuk?
– spytała. Gdzieś w głowie wciąż kołatało się poczucie obowiązku, podpowiadające pytania, które powinna zadać.
- Zaledwie dwa lata temu, ale wydaje mi się teraz, że to cała wieczność. Erytreo... – Jego spojrzenie stało się nagle bardzo wnikliwe. – Czy mogę żywić nadzieję, że spotkamy się znowu jutro?

Posmutniała, a szczery żal odmalował się na jej twarzy. To mógł być taki wspaniały wieczór. Rozmowa o magii, podróżach, o rzeczach prostych i codziennych. Przy muzyce i smacznym posiłku, pachnącym domem. Szkoda, że to pytanie jednak padło, choć mogła się go spodziewać. Westchnęła, odstawiając kryształowy puchar z niedopitym winem. Nie oczekiwała, że jej samej taką przykrość sprawi odpowiedź, której musiała udzielić.
- Powinieneś wiedzieć, że nie podróżuję sama. Wraz z towarzyszami dość pilnie musimy opuścić miasto i najprawdopodobniej wyruszymy jutro... Proszę, nie bierz tego do siebie. Nie przewidziałam... - zawahała się. - Nie przewidziałam naszego spotkania. Ani tego, że czas w twoim towarzystwie będzie płynąć tak miło...
W oczach mężczyzny wyraźnie odbiło się rozczarowanie, które ukrył pod uśmiechem.
- Cóż... Życie zazwyczaj nie daje nam tego, czego byśmy pragnęli. Przynajmniej nie bez wysiłku z naszej strony, a im mocniej czegoś chcemy, tym więcej starań i poświeceń wymaga. – Uniósł się ze swego fotela i podszedł do czarodziejki. Uklęknął przy niej na jedno kolano i popatrzył w oczy. - Czy istnieje jakikolwiek sposób, bym mógł cię przekonać, abyś została?
Ujęła jego dłoń w swoje smukłe, białe ręce, coraz bardziej zaskoczona takim obrotem sprawy. Nie potrafiła określić, co właściwie czuje w tej chwili, ale z jakiegoś powodu zrobiło jej się ciężko.
- Niestety, to tak naprawdę w niewielkiej mierze zależy ode mnie. Czy też od moich towarzyszy. – Westchnęła znów, odwracając wzrok. - Nie jesteśmy w Palischuk mile widziani.
- O czym ty mówisz, pani?
- Popatrzył na nią ze zdziwieniem.
Przygryzła dolną wargę.
- Radca Rostorn jest do nas wrogo nastawiony, a wraz z nim prawdopodobnie ów mag, o którym wspomniałeś, Gallager. Nie znam go i nie spotkałam osobiście, ale słyszałam, że pracuje dla Rostorna. – Z niepokojem spoglądała w oczy Nikkolasa. - To długa historia. Wybacz, panie, nie chciałabym wdawać się w szczegóły. Boję się, że nasze życie jest zagrożone i jeśli nie wyruszymy rankiem, radca poprzez swoje sługi może bardzo nam zaszkodzić. – Przyjrzała się klęczącemu przed nią mężczyźnie. - Żałuję, że nie spotkaliśmy się w innych okolicznościach. W innym... czasie. – Zamilkła, spuszczając wzrok, nagle onieśmielona. W pewnym sensie bojąc się, że ten wieczór, pierwszy tak dobry wieczór, odkąd pamiętała, w tej chwili mógłby się skończyć.

Przez twarz Nikkolasa przemknął wyraźny cień. Zwłaszcza gdy usłyszał nazwisko maga. Opanował się jednak i powiedział:
- Czym się naraziliście Rostornowi? On jest raczej opanowanym człowiekiem. Ma tylko obsesję związaną z dawno zaginioną córką.
- Powiedzmy, że wystąpił pewien konflikt interesów. Palischuk nie jest dla nas bezpieczne, ponieważ Rostorn mógłby uznać, że zagrażamy jego planom.
- Zamilkła, zastanawiając się, na ile może zaufać Nikkolasowi. - Jego protegowany, ów mag, do którego wyraźnie żywisz niechęć - wybacz, panie, nie da się tego nie zauważyć - ma powiązania z gangami w dzielnicy biedoty. Obawiam się, że tam także zyskaliśmy sobie wrogów.
Przyjrzał jej się badawczo.
- Od ilu dni jesteście w mieście, że zdążyliście narobić sobie tylu problemów?
- Od trzech
- odparła, nie odwracając wzroku. W jego oczach odbiło się wyraźne niedowierzanie.
- Jesteś naprawdę niezwykłą kobietą, pani, i twoi znajomi zapewne też... Mam pewne możliwości, ale nie mogę zagwarantować bezpieczeństwa, jeśli w grę wchodzi Gallager. - Zacisnął dłonie, wstał i odwrócił się w kierunku ogrodu.
- Opuszczenie miasta nie zagwarantuje wam jednak bezpieczeństwa... Wiesz o tym, prawda? - Przy tych słowach nie odwrócił się do kobiety, ale wsparł dłonie o kamienną balustradę i wychylił się lekko na zewnątrz.
- Jeśli Rostorn i Galleger postrzegają was jako potencjalne zagrożenie dla realizacji swoich planów, co może ich powstrzymać przed atakiem?
Pokiwała głową, chociaż nie mógł tego widzieć.
- Wiem, że nie powstrzyma ich nasz wyjazd, niemniej pozostawanie w Palischuk na pewno jest o wiele niebezpieczniejsze niż opuszczenie miasta. - Zamilkła, siedząc sztywno wyprostowana w fotelu. - Myślę, że... Gdyby pojawiło się jeszcze większe zagrożenie dla realizacji ich planów, coś, co sprawi, że na moment przestaniemy być najbardziej istotni... Może to mogłoby na chwilę opóźnić jego wyjazd. I odciągnąć uwagę od nas... Coś, co wydarzy się w mieście, co skupi ich uwagę. - Przerwała, marszcząc czarne brwi w wyrazie frasunku. Podjęła po chwili: - Nie wiem, co by to mogło być. Nie wiem, na ile Rostorn jest zaangażowany w sprawy miasta. Niby należy do Rady, ale czy jego obsesja nie jest silniejsza i ważniejsza? Może gdyby to dotknęło Gallagera... - urwała. - Nie chciałabym, panie, byś ryzykował dla nas jakkolwiek... - dodała bardzo cicho, czując, że to prawda. Nagle wciąganie tego mężczyzny w ich problemy wydało jej się nieuczciwe. Poderwała za chwilę głowę i patrząc w jego plecy, wysunęła pewną myśl: - Jesteś mistrzem iluzji. Może potrafiłbyś... ukryć nas przed ich wzrokiem. By nie mogli nas wykryć magicznie. Czy w jakikolwiek niekonwencjonalny sposób. Nie znam się za dobrze na iluzjach... Czy to w ogóle możliwe? - Umilkła wreszcie, zdając sobie sprawę, że mówi coraz ciszej i bardziej niepewnie, nie wiedząc, jak mężczyzna odbiera jej słowa.
- Gdyby wykryli mój udział w czymś, co by im zaszkodziło, a jak, pani, doskonale wiesz, rozpoznanie maga po strukturze jego mocy nie jest wcale takie trudne... Mogłoby mnie to kosztować utratę tego domu i wszystkiego, co posiadam w tym mieście, a być może nawet życie. - Nikkolas odwrócił się do niej przodem i oparł o barierkę. Bacznie popatrzył na kobietę.
- Co do czarów wykrywających, to nie jest takie znowu trudne, pod warunkiem, że nie znają celu waszej podróży...?
Patrzyła mu prosto w oczy.
- Rostorn najprawdopodobniej wie, dokąd zmierzamy. On także pragnie się tam udać. Wyrusza wraz z Thomasem Gallagerem i trzydziestoma ludźmi na pobliskie bagna. Szuka... Pewnego klucza. My posiadamy dwa inne. Brat Gallagera wie, że zdobyliśmy drugi, chciał odebrać nam go siłą. Wywiązała się walka i uciekł, używając teleportacji. Sądzimy, że schronił się u brata... - Jej spojrzenie było smutne. - Nie mieszaj się w to lepiej, panie. Wybacz, że obarczyłam cię tym... problemem i w ogóle wiedzą o nim. Pewnie byłoby lepiej i bezpieczniej dla ciebie, gdybyś o niczym nie miał pojęcia. I będzie, jeśli jutro opuścimy miasto, a ty o wszystkim zapomnisz... - Ostatnie słowa wypowiedziała niemal szeptem. Mężczyzna oderwał się od barierki i zbliżył do Erytrei. Pochylił, uniósł lekko palcem jej podbródek, popatrzył prosto w oczy i szepnął:
- Albo jesteś, pani, najlepszą kłamczuchą, jaką spotkałem w życiu, albo osobą tak prostolinijną i ufną, że wprost trudno w to uwierzyć.
Nie spuściła wzroku, ale poczuła, że jej policzki czerwienią się lekko.
- Co chcesz przez to powiedzieć?...
- Wielu ludzi w mieście wie o moim konflikcie z Thomasem, a teraz zjawiasz się ty, pani, i niemal podajesz mi go na tacy... W mieście żaden z nas nie podejmie walki przeciw drugiemu. Zbyt wiele zabezpieczeń i za duże ryzyko. Ale za miastem... Nie bez powodu żaden z nas nie ruszył się z tego miejsca na krok...
- Opuścił dłoń, usiadł wygodnie na swoim miejscu i ponownie spojrzał na czarodziejkę. – Albo więc spadłaś mi z nieba jak odpowiedź na najgorętsze modlitwy... Albo właśnie wciągasz w najbardziej wyrafinowaną pułapkę.
Przyjrzała mu się z ukosa, jej brwi znów się ściągnęły, lecz tym razem nie zamyślenie było tego powodem. Raczej lekkie oburzenie. Nie podniosła jednakowoż głosu.
- Bardzo mi przykro, jeżeliś tak to odebrał, panie. Nie było moim zamierzeniem wciągać cię w żadną pułapkę. Nie miałam pojęcia ani o konflikcie, ani... - Zaczerpnęła głęboko powietrze, zdając sobie sprawę, że mówi coraz szybciej, i czując, że tego wieczoru już nie pierwszy raz nie trzyma na wodzy swoich emocji, co nie było do niej podobne. Wypełniał ją chyba lekki gniew, a także rozczarowanie, że mógł odebrać negatywnie jej słowa i zachowanie. Jednocześnie czuła cichy smutek, że poznała tego interesującego i pociągającego człowieka w tak niefortunnych okolicznościach.
- Kiedy zobaczyłem panią dzisiaj w moim sklepie... To było jak nagły impuls, który kazał mi panią zatrzymać. Słysząc ostatnie, zastanawiałem się przez chwilę, czy nie było w tym magii... Proszę mi wybaczyć. - Przetarł dłonią oczy. – Chyba popadam w paranoję. – Przy ostatnich słowach smutny uśmiech wypłynął na jego usta.
- Nie użyłam magii przeciw panu - rzekła niegłośno. - Nie miałam ku temu powodu. Ani nawet nie pomyślałam o tym.
- Coś jednak się stało i nie jestem do końca pewny, czy nie było w tym magii.
- Jego uśmiech stał się zdecydowanie bardziej zmysłowy.
- Może najstarsza z magii tego świata. - Podchwyciła ton jego odpowiedzi, w duchu zadziwiona łatwością, z jaką od powagi i ciężkiej atmosfery przeszli znów do flirtu.
- Zostawmy na ten wieczór poważne rozmowy. - Zadzwonił niewielkim dzwoneczkiem i na tarasie zjawił się służący, by posprzątać ze stołu. - Może masz, pani, ochotę na coś jeszcze? Może wina... A może – rzucił jej przenikliwe spojrzenie - pozwiedzać dom?
- Wino szlachetnieje, gdy odstawić je na jakiś czas. Twego domu zaś mogę nie mieć okazji więcej podziwiać
- zauważyła. - Ciekawa jestem, jak mieszka mistrz iluzji.
Zaśmiał się wstając i podając jej rękę:
- Zapewniam cię, pani, że mój dom jest w zupełności realny.

Dom okazał się dwupiętrową willą, w której część parterową - poza holem wejściowym z imponującymi schodami ma piętro - zajmowała służba, były tam też pomieszczenia kuchenne. Pierwsze piętro stanowiło część reprezentacyjną z pięknym, choć nie za dużym salonem, przytulną jadalnią i pokojem bawialnym. Na ostatnim piętrze znajdowało się kilka sypialni. Zwiedzając dom, Erytrea nie mogła pozbyć się wrażenia, że urządziła go osoba szczęśliwa i zakochana w tym miejscu. Dodatki, meble, dywany, kotary okienne czy nawet lichtarze i niewielkie bibeloty w etażerce zostały dopieszczone i starannie dobrane. Wyglądały idealnie w miejscu, gdzie zostały ustawione. We wszystkim czuć było wyraźnie kobiecą rękę, i to rękę kobiety z doskonałym smakiem. Ściany zdobiły obrazy - kilka pejzaży, martwe natury, zaś w salonie nad kominkiem portret rudowłosej, zielonookiej kobiety. Elegancko ubranej i roześmianej radośnie. To właśnie on przyciągnął wzrok magini, atoli starała się nie okazywać tak otwarcie ciekawości – nie przystoi to szlachciance ani też nie jest grzeczne wobec gospodarza.

Czarodziejka nie przypuszczała, by dom urządzała siostra czy inna krewna Nikkolasa. Musiała to być kobieta, którą kochał i która kochała jego. Ujrzawszy portret w salonie, uznała, że rafnie się domyśla. Czyżby niechęć między Gallagerem a Dranstragerem wiązała się z tą kobietą? Nie zamierzała wypytywać, rozdrapywać jego ran ani też być wścibska, zastanawiało ją jedynie, czy ta ognistowłosa szlachcianka nadal tkwi głęboko w sercu maga, a jeśli tak, to jaki sens ma cały ten wieczór. Głośno zaś rzekła jedynie:
- Nie przypominam sobie, bym widziała kiedyś dom urządzony tak... - szukała przez kilka uderzeń serca odpowiedniego określenia - perfekcyjnie.
- Moja żona była perfekcjonistką. Wszystko musiało być idealne i takie, jak sobie wymyśliła. Niestety...
- Przez twarz mężczyzny przesunął się cień smutku, ale zaraz uśmiechnął się do Erytrei i, jakby odpowiadając na niezadane pytanie, dodał:
- Człowiek ma swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. - Wskazał na kobietę z portretu. - Ona jest moja przeszłością... Cudownym wspomnieniem. Nie zamierzam jednak żyć tylko przeszłością.
- Mój brat też zawsze mi powtarza, że przeszłość należy pozostawić za sobą. Nigdy nie potrafił zrozumieć mojego pragnienia, by ją odwrócić...
- Rzekła jakby do siebie, patrząc na roześmiany wizerunek. - Chyba miał trochę racji, twierdząc, że niepotrzebnie wciąż do niej wracam.
Nikkolas odwrócił się do czarodziejki.
- Twój brat, pani, jest bardzo mądrym człowiekiem. - Dotknął ręką jej dłoni, a potem przejechał delikatnie w górę, aż do ramienia i szyi. - My najwyraźniej mamy tylko teraźniejszość...
Uśmiechnęła się, mrużąc oczy, aż na policzkach zadrżał cień, rzucany przez czarne rzęsy. Położyła rękę na ramieniu, które wyciągnął w jej stronę, lekko, pieszczotliwie, nie zamierzając go powstrzymywać. Zbliżyła się nieznacznie, wspinając się na palce – był wyższy od niej o cztery cale – by szepnąć mu do ucha:
- Mów mi po imieniu, proszę.
- Erytreo
- wyszeptał i przyciągnął ją do siebie drugą ręką. Tym razem pocałunek był pełen pasji i namiętności. Odpowiedziała gorąco, wtulając się w jego objęcia i przywierając mocno do jego ciała. Poczuła się nagle bardzo bezpieczna, czując siłę jego ramion i mięśnie pod jego ciemną koszulą. Nikkolas wziął ją raptem na ręce i ruszył w stronę schodów, zamierzając zanieść do jednej z sypialni. Oderwała usta od jego ciepłych warg.
- Nikkolasie... Zaczekaj.
Zatrzymał się w pół kroku.
- Coś nie tak? – W jego głosie po raz pierwszy zabrzmiała niepewność. Uśmiechnęła się uspokajająco i pokręciła głową.
- Muszę dać znać moim towarzyszom, aby się nie martwili. Nie mogę przyzwać swojego chowańca...
- Nic dziwnego, dom jest chroniony magicznie.
- W takim razie może mogłabym w inny sposób wysłać im wiadomość?

Postawił ją na podłodze i poprowadził do bawialni, mówiąc:
- Bardzo dobry pomysł, nie chciałbym, by twoja groźna towarzyszka dopadła nas w nocy w łożu.
Zaśmiała się dźwięcznie i przytuliła twarz do jego policzka. Wskazał jej sekretarzyk, w którym znalazła pergamin i inkaust. Skreśliła parę zwięzłych słów i odłożyła pióro. Nikkolas zapewnił, że zostanie wysłana do świątyni Selune. Wraz z opisem, że przeznaczona jest dla Arai.
- Czy teraz możemy kontynuować? – spytał z żartobliwym błyskiem w oku, choć w jego spojrzeniu kryło się o wiele, wiele więcej. Objęła go i ich uczucia znów zlały się we wspólny wybuch namiętności w pocałunku, który złączył ich usta w jedno.

Nie pamiętała, jak znaleźli się w sypialni ani w jaki sposób zgubiła po drodze suknię i spodnią bieliznę. Kątem oka dostrzegła, że znaleźli się w dość dużym pomieszczeniu. Mignęły jej barwy: czerwień, czerń, srebro. Przez duże okna, zasłonięte storami, nie wpadało światło, lecz pokój rozjaśniało migotanie kilkunastu świec, a na kominku płonął ogień. Chyba był tam jakiś fotel. Może stolik. Takie szczegóły miała zauważyć dopiero rano, podobnie jak leżącą na stoliku księgę. Nie było to ważne. Raptem nic takie nie było, świat skurczył się, czas stanął, oni wylądowali w ogromnym łożu z baldachimem, a noc, która była przed nimi, jawiła się jednocześnie tak długa i o wiele za krótka...

Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu,
kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu,
gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie
i wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie.

Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi,
gdy wpija się w ramiona palcami drżącemi,
gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem
i oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.

I lubię ten wstyd, co się kobiecie zabrania
przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania
zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia,
gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.

Lubię to - i tę chwilę lubię, gdy koło mnie
wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie,
a myśl moja już od niej wybiega skrzydlata
w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata.


Zasnęli w objęciach.

 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 04-11-2009 o 14:03. Powód: tytuł, literówki, powtórzenia
Suarrilk jest offline  
Stary 28-10-2009, 21:48   #254
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Wracając do „Nieba” zamyślił się na dłuższą chwilę. Rozmyślał o Marcie, o kobiecie która nie była mu obojętna, a z która nie zdążył porozmawiać o tym, co tak naprawdę czuje i czego nie czuje. Życie jest jednak często jak dobra dziwka – daje dupy tym którzy zapłacą lepiej: W tym przypadku śmierć miała z sobą worek złota.
Nagle poczuł, że nie jego ręka wyciąga mu z kieszeni sakiewkę, szybkim chwytem zareagował i okazało się iż na drugim końcu jego zaciśniętej dłoni stoi mały szczyl. Pętak próbujący okraść jego! Falkona!
~No to młody trafiłeś jak księżniczka w aksamitnych pantofelkach w krowie gówno~ pomyślał, a głośno powiedział:
- Te młody srałeś dziś? Bo chyba przypadkiem poza kałem wyleciał ci dupą mózg!
Spojrzał na chłopaka dość ostrym wzrokiem, złodziejaszek spuścił głowę i cicho wydukał:
– Prze...praszzzam, pomyliłem....ssssię.
- Co zrobiłeś?!!??! - ~A mówią, ze głupich nie sieją~
pomyślał mężczyzna, kręcąc z niedowierzaniem głową - Pomylić to się możesz jak pójdziesz do łóżka z żoną swojego szefa, a to co zrobiłeś, to był całkowity brak profesjonalizmu.
Patrząc na chłopaka Falkon przypomniał sobie siebie, kiedy był w jego wieku, wróciły wspomnienia jak sam się uczył „fachu”. Puścił rękę chłopca.
-Jak masz na imię mały?
- Jeryho
– powiedział już pewniej chłopak.
- Chodź matołku, pokażę ci jak to się robi – Mówiąc to trącił chłopaka lekko w głowę.
- Brog, Araia, dołączę do was zaraz w gospodzie, napijemy się, pogadamy i pójdziemy na jakieś zakupy. Obiecałem ci Araia, że pomogę wycenić kilka rzeczy. Dajcie mi kilkanaście minut. - Kończąc zdanie obrócił się, złapał chłopaka za kark i rzucił - Idziemy ty „królu” dziurawych kieszeni.
Doszli na rynek. Tu potencjalnych ofiar było najwięcej. Falkon wyjął jednemu z przechodniów kilka miedziaków z kieszeni, zrobił to szybko i praktycznie bez zastanowienia.
- Widziałeś? - zapytał Jeryho. Chłopak pokiwał przecząco głową.
- On na szczęście też nie – uśmiechnął się łotrzyk, a potem kontynuował cicho, by tylko chłopak mógł usłyszeć jego słowa:
- Przede wszystkim musisz być zdecydowany, ruch ręki musi być szybki, ale spokojny i wyważony. Zawsze na początek wybieraj grubasów, kiepsko biegają, więc problem złapania cię, powżnie się zmniejsza...
Chłopak słuchał uważnie, dosłownie chłonął jego słowa. To był bystry dzieciak i szybko łapał wszystkie wskazówki dawane przez niezwykłego nauczyciela. Pod jego okiem wzbogacił się wkrótce o kilka srebrników.
- W porządku młody, na dziś wystarczy. Nie rób więcej niż 2-3 przechodniów w jednym miejscu, za bardzo rzucasz się w oczy. Pamiętaj żeby po „wyłapaniu” nie chować od razu zdobyczy do kieszeni. Gdyby ktoś cię nakrył, zawsze możesz delikatnie wypuścić ją z ręki i udać głupa.
Chłopak pokiwał głową zachwycony tym co mu się przytrafiło, niewielu było takich co chcieli się podzielić swoimi umiejętnościami, bez brania do terminu, a on chciał być niezależny. W tym mieście to była trudna sztuka.
- Dobra ja muszę uciekać do towarzyszy, ćwicz mały, ćwicz jak najwięcej. Falkon wyją z kieszeni złotą monetę obrócił ją kilka razy między palcami, wędrowała mu po nich tak, jakby była przyklejona, a potem rzucił Jeryho, który złapał ją bezbłędnie.
- Widziałeś?
Chłopak kiwną głową.
- To tak ćwicz. I pamiętaj: Kradzież nie popłaca, bo jak cie złapią, to mogą pozbawić reki, a nawet głowy. A bez głowy nie ma „mocy”
- Dziękuję za wszystko, nie powiedziałeś nawet jak masz na imię...?
Łotrzyk przez chwilę nic nie mówił, patrząc w zamyśleniu na Jeryho:
– Falkon... po prostu Falkon.
- Potem obrócił się i zniknął w tłumie.

***

Wrócił do gospody, w której Araia i Brog toczyli, a w sumie kończyli toczyć zażartą dyskusję. Usiadł z nimi przy stole, chyba przyszedł w samą porę bo po chwili usłyszał zachęcające zdanie Broga:
- Chodź Falkon, zapraszałeś na piwo, to będziesz płacił.
Dużo nie myśląc łotrzyk poszedł do baru i wrócił z trzema dużymi kuflami piwa, postawił przed Araią i Brogiem:
- pij piękna wojowniczko i brzydki brodaczu - mówiąc w kierunku Broga, uśmiechnął się krzywym uśmiechem.
Po wypiciu kilku kufli Falkon postarał się jak najlepiej wycenić kilka klamotów, które mieli sprzedać. Nie było z tego wielkiej kasy, ale lepsze to niż nic.
Poszli z Araią, Brogiem i Livią na zakupy. Falkon kupił kilka rzeczy niezbędnych do zrobienia i zastawienia pułapek na otwartym terenie jak i w lesie. Pomyślał, że jak mówi stare mądre przysłowie: "Lepiej je mieć i ich nie potrzebować, niż je potrzebować i ich nie mieć."
Potem, po powrocie przez prawie cztery klepsydry składał części do kupy, uskładały się z tego trzy całkiem przyjemne pułapki.

Gdy po dobrze wykonanej robocie zszedł na kolację, zobaczył prawie wszystkich towarzyszy rozmawiających z jakimś niziołkiem. Dowiedział się później, że przyprowadzonym przez Erytrę. Drobny leszczyk miał być ich przewodnikiem, podobno znał się na rzeczy, musiał się znać skoro wydębił od nich piętnaście sztuk złota za nic. Twierdził, że to ubezpieczenie na wypadek jeżelibyśmy się rozmyślili, co do oferowanych przez niego usług, ale komuś tu trzeba było trochę zaufać. Koleś twierdził, że zna te tereny, się okaże.
Podczas rozmowy jaka wniknęła Brog zaproponował aby razem przyczaić się na ewentualny pościg i skrócić jego cierpienia. Sugestia ta Falkonowi spodobała się od pierwszego słowa:
- Pomysł nie głupi, pytanie tylko jak zareagują inni, bo mi dwa razy powtarzać nie trzeba.
Kiedy Brog zapytał o Ragnara, łotrzyk uciszył głos i odpowiedział:
- Facet wydaje się być w porządku, to chyba jeden z dwóch samców w tej drużynie po tobie, z którym bym mógł stanąć plecami podczas walki.

- Przykro mi z powodu Marthy chłopcze. - kiedy Brog wypowiedział te słowa, Falkonowi zrobiło się jakoś tak smutno na sercu. Pokiwał jednak przecząco głową:
– Szkoda się rozwodzić, zawsze jak zaczynam coś czuć poza perfumami do innej kobiety, coś się pierdoli, już się przyzwyczaiłem.
- Krew jej wrogów ugasi nasz smutek... - rzucił Brog
- Krew jej wrogów... - powtórzył cicho Falkon biorąc łyk piwa.
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)
falkon jest offline  
Stary 29-10-2009, 21:40   #255
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Idzie szybko. Prześlizgując się pomiędzy ludźmi, starając się ich nie dotykać, nie czuć ich zapachu, nie słyszeć ich głosów. Nie obejrzała się za siebie, pozostawiając kobietę i mężczyznę samym sobie. Spiętych spojrzeniem, głosem, w którym dźwięczały nowe nuty, uśmiechem rozkwitającym na ustach. Czuła się jak intruz, obcy dźwięk w delikatnej, kruchej melodii tkanej przez dwa instrumenty.

Eliot i Martha. Falkon i Martha. Nawet Brog i Gunilla.
Wokół nich wszystkich słychać było tą samą melodię. Za każdym razem inną. Każda z nich została przerwana.

Próbuje wyobrazić sobie kształt melodii Erytrei.

Nie rozumie tej rwącej rzeki, która zdaje unosić ich w swych nurcie. Nie rozumie tej gorączki, która przynosi uniesienie, tak szybko, tak gwałtownie. Potrzeby bliskości wyrażanej dotykiem. Nie rozumie. Tak nie powinno być. Muzyka nie powinna mieć tak szybkiego rytmu, nie powinna dążyć do celu, pustego spełnienia. Muzykę powinno odziać się w odpowiednie formy, ukształtować troskliwie, pieścić każdą nutę tak ważną, tak istotną, tak niezwykłą. Bo brak choć jednej zubażał ją, odzierał z doskonałości, odbierał znaczenie. To nie był romantyzm, ale organiczna wprost potrzeba perfekcji, nadania każdemu (choć temu, choć temu, gdy reszta ocieka krwią i obraca się w pył) elementowi życia piękna.

Tak jest właściwie, taka jest droga elfów. Elfy to nie rwąca rzeka, elfy to powoli tocząca się kropla nasyconej słońcem żywicy, która zastyga w doskonały kształt. Tylko tak jest właściwie. Ale tego Araia też nie rozumie naprawdę. Bo jak? Szybkie, lekkie kroki. Zaciśnięte pięści. Czarny warkocz smagający plecy. Za mało czasu. Ma za mało czasu, by podążać tą drogą, choć nie zna innej. Nie rozumie.

Nie wie dlaczego o tym myśli. Niepotrzebnie. Niepotrzebnie. Myśli o gładkim alabastrze. Myśli o twarzy Alla'yana. Myśli o niewielkim, delikatnym jesiennym kwiatku, który rzuciła na podłogę w talagbarskiej kopalni. Myśli o bracie Erytrei. Myśli o pudełku z białego drewna, o którego przechowanie poprosiła Luriena. Myśli o Brogu. Myśli o kłach demona. Myśli o kroplach krwi na posadzce z białego marmuru. Srebrzystej szpili otulonej miękkim materiałem. I wtedy podejmuje decyzję.

Rozmawiała już z kapłankami. Razem z Erytreą i Livią. Próbowała przekonać służki Selune, by nie wydawały Heino pod sąd Tyra. Na próżno. Nawet z poparciem Livii. Próbowała przekonać je, by cóż... pozwoliły im zająć się człowiekiem Sulo. Na próżno. Próbowała przekonać je więc, by w takim razie wstrzymały się i oddały go dopiero jakiś czas po ich wyjeździe. By nie wystawiały Livii na większe niebezpieczeństwo niż muszą. Obydwie jej towarzyszki poparły tą prośbę. I kapłanki przystały na nią. W końcu. Erytrea wybierała się na kolację, więc Araia poprosiła je, by pozwoliły porozmawiać jej z nim w cztery oczy, gdy już odprowadzi czarodziejkę. Nie chciała, by Erytrea miała do czynienia z miejskim szczurem w ten wieczór.

Teraz jednak, pchając kutą, ciężką kratę prowadzącą do ogrodów Księżycowej Bogini, wie już, że nie pozwoli szczurowi zdradzić tajemnicy Livii, że nie pozwoli ściągnąć na nich dodatkowego niebezpieczeństwa. Jeśli na sądzie Heino spytany o powody zdradzi kim jest dziewczyna, nie ma możliwości, by Rostorn nie dowiedział się o tym. A wtedy zacznie mu zależeć o wiele, wiele bardziej. A to będzie już problem nie tylko młodej kapłanki.

Idzie więc do celi, którą ponownie dzieli z Erytreą. Zdejmuje zbroję, narzuca na siebie lekką tunikę. Z torby dobywa kupioną tego dnia stalową szpilę do włosów. Przesuwa palcami po dwóch smukłych kolcach. Owija warkocz wkoło dłoni i wbija je w niego, formując na karku niski węzeł. Przez długą chwilę stoi nieruchomo z zamkniętymi oczami. Nie zastanawia się, czy to słuszne. Nie zastanawia się nad tym, czy to moralne. Skoro uznała to za konieczne, to tak właśnie musi być. Słucha dźwięków dobiegających zza okna. Cichego szumu rozmów, odległych krzyków, stłumionego zgiełku miasta. I wibrującego śpiewu jednego, jedynego ptaka.

Zamyka za sobą drzwi.

Idzie prawie bezszelestnie. Pod bosymi stopami czuje chłodny, szorstki dotyk kamienia. Prosi jedną z kapłanek, by zaprowadziła ją do Heino. Bez broni, bez zbroi nie wygląda teraz na wojownika. Wygląda tak, jak powinna wyglądać. Dumna, pewna siebie kobieta o twardym spojrzeniu. Pozornie bezbronna.

Kapłanka zamyka za nią drzwi.
Araia czeka aż zabrzmi cichy zgrzyt klucza w zamku. Ogląda pomieszczenie: dwa krzesła, stolik, prycza. Pomieszczenie bardzo proste, ascetyczne wręcz. Sprawdza, czy okno jest zamknięte. Patrzy w oczy mężczyzny, związanego na łóżku.

- Będziesz grzeczny, prawda Heino, prawda szczurku? - pyta rozwiązując krępujące go więzy. Odsuwa się.

Człowiek roztarł obolałe nadgarstki. Półelfka mruży lekko oczy, gdy na jej usta wypełza pogardliwy uśmieszek. Alla'yan byłby z niej dumny. Przechylenie głowy, drwiące nutki w głosie, emanująca z postawy arogancja i lekceważenie.

~Nie przywykłeś do tego od kobiety. Nie przywykłeś do tego od kogoś, kto nie ma nad tobą przewagi. Tylko ty i ja. Bosa. Bezbronna. Ile upokorzenia i gniewu się w tobie zebrało przez te wszystkie godziny w zamknięciu? Ile strachu? Ile gniewu?~

Mężczyzna patrzy.
I milczy.

- Śmierdzisz, człowieku, śmierdzisz jak kundel, jak gnój, ludzki robaku. Nic nie powiesz? – uśmiech nie schodzi z jej ust. - Nie chcesz się wykpić? Nie chcesz ratować swojej parszywej skóry? Głupi jesteś strasznie. – kręci głową.
- A co ty niby możesz zrobić? – syczy w końcu.
- Ja? Z tobą? Wszystko. – Beztrosko obraca pergamin w palcach. - Jak myślisz, ile da mi Rostorn za swoją wnuczkę, a Sulo za zdrajcę? Tego, który go wydał? Który powiedział wszystko o jego planach? Och, szczurku. Rozmawiałam już z nim. Rozmawiałam już z jego bratem. I wiesz co?Sulo znalazł już kogoś, kto wyrucha ciebie tak, jak ty wyruchałeś jego – czas spędzony z Falkonem, nie poszedł na marne. - Wystarczy więc, że prześlę mu informację gdzie je...

Zerwał się z łóżka. Pewnie wolniej niż poruszałby się normalnie. Zdrętwiałe jeszcze nogi i ręce dawały mu się we znaki. Odskoczyła i wyszarpnęła szpilę z koka. Przypominała wydłużoną, smukłą podkowę, której gładki półkolisty grzbiet wygodnie opierał się o wnętrze dłoni. Spomiędzy palców wystawały dwa ostre kolce. Krótki, szybki zamach. Uniknął, skracając dystans. Jego dłoń zatoczyła płasku łuk. Zacisnęła tylko zęby, ale nawet nie próbowała uniknąć, przesunęła się tylko, by trafił ją w policzek, by złagodzić nieco cios. Syknęła, uderzając nogą o kant kufra. Poprawił ciosem w dół brzucha. Zabolało. Bardzo. Zwinęła się z bólu. Odepchnęła go. Doskoczył. Przez chwilę walczyli w milczeniu. Oboje. Każdy krzyk zaalarmowałby kapłanki, a żadne z nich tego nie chciało. Z różnych powodów. Widziała, że zrozumiał już jej. Lecz mimo to, nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Na to liczyła. Na to miała nadzieję. W końcu wbiła mu szpilę w gardło, pchnęła ramieniem w pierś. Przewrócił się w tył, łamiąc stolik. Łomot powinien zaalarmować czekającą niedaleko służkę Selune. Dopchnęła, by stal przebiła tchawicę.

Wstała i zamknęła oczy. Nie chciała widzieć jak umiera. Nie znajdowała w tym przyjemności, wilgotny charkot dobywający się z jego gardła nie brzmiał w jej uszach miłą melodią. Nie czuła jednak żalu, czy współczucia. Gdy drzwi otworzyły się, kapłanka zobaczyła martwego mężczyznę leżącego na resztkach stolika, przewrócone krzesła, czerwieniejący ślad po uderzeniu na twarzy półelfki, potargane włosy, dłoń, którą masowała obolały brzuch. Jej pewny, spokojny wzrok.

- Zaatakował mnie.
Kapłanka zacisnęła mocno usta.
- Musiałaś go rozwiązywać? - zapytała z cieniem oskarżenia w głosie. - Sylne! Sylne, zawołaj tu Przełożoną. - krzyknęła przez ramię.
- Miałam z nim rozmawiać, gdy był skrępowany jak zwierzę prowadzone na rzeź? Przełożona sama powiedziała, że przemoc nic nie da, prawda?

~Myliła się~

Wyrwała szpilę i dokładnie wytarła o ubranie Heinego. Dopiero, gdy starła z niej najdrobniejsze ślady krwi, podniosła się i popatrzyła prosto w oczy Najwyższej Kapłance wraz z którą przyszła także Livia.

- Mówi, że się tylko broniła – pokazała palcem na Araię odźwierna.
- Zaatakował mnie, więc się broniłam - powtórzyła z tym samym chłodnym spokojem.

Przełożona rozejrzała się po pomieszczeniu. Popatrzyła na ciało, pokręciła głową. Livia także zbliżyła się do trupa. Przeniosła z niego wzrok na Araię i było to dziwne spojrzenie: oceniające, pełne namysłu i zaciekawienia. Żadna jednak nie zakwestionowała słów wojowniczki.

Zanim odeszła, powiedziała jeszcze cicho do Przełożonej:

- Wiele zła się stało. Nie mieszajcie w to Livii.

~Nie czyń tej śmierci bezsensownej. Nie mów o niej. Nie wspominaj jej imienia. Nie zdradź jej.~

Zielone oczy spotkały się z szarymi. Chwila milczenia. Jednocześnie odwracają wzrok.

Odeszła, odprawiona przez kapłanki. Pod bosymi stopami zamiast kamienia dotyk trawy muskanej jeszcze promieniami słońca. Usiadła na jednej z kamiennych ławek i położyła szpilę koło siebie. Ręce założyła za głowę, twarz odchyliła ku górze, wyciągnięte nogi skrzyżowała w kostkach. Stłuczony policzek, bolący brzuch, poczucie brudu. Mała cena. Wdech, wydech, śpiew ptaka, ciepło na czole, nosie, ustach, cicha pieśń kapłanek dobiegająca z celi Heino. Jutro ich już tu nie będzie. Uśmiechnęła się lekko, mimowolnie. Uśmiech zadrżał na wargach, przemknął po rozgrzanej dotykiem słońca skórze. Strąciła go z nich jednym imieniem. Alla'yan.

Słyszała zbliżające się kroki, ale nie otwarła oczu, nie poruszyła się, nie odezwała. Eliot. Zapach pergaminu i kurzu miasta, zapach mydła i młodego, ludzkiego ciała, szum kruczych skrzydeł, który przepłoszył ptasiego śpiewaka. Cień rozczarowania.

- Cóż, parszywy dzień. Idziesz coś zjeść? Właśnie zaraz podadzą.
- Nie jestem głodna – lekko pokręciła głową. Musiała odpocząć, rozdzielić swoje życie od cudzej śmierci, prostą prozaiczną czynność od tego, co proste i prozaiczne nigdy nie było.
- Wobec tego masz - wyciągnął ze swojej przepastnej torby butelkę. - Napić się czasem warto, choć za dużo, jak to się sam przekonałem, sprawia, że dopraszamy się o porcje kłopotów. Wszystko w porządku? - zapytał nagle bardzo poważnie patrząc na jej jasne oblicze.

Otworzyła oczy i wzięła butelkę. Powąchała. Zawahała się lekko. Wzięła niewielki, precyzyjnie odmierzony łyk. Prawie się nie skrzywiła. Otarła usta. Skinęła głową.

- A ty? - spytała po prostu. - Nie miałeś żadnych innych kłopotów?
- Niezłe. Krasnoludzki. Nawet Brog by pewnie nie pogardził. Ale po drugim łyku nieziemsko kopie, natomiast po trzecim. Cóż, nie próbowałem nigdy trzeciego. Ale trzeba powiedzieć, że dodaje energii, jak nic innego. Natomiast kłopotów właściwie żadnych. Geograf to miły niziołek. Spisałem co trzeba, dlatego jestem. Raczej to pracochłonne niżeli trudne.
- Wiemy już dokąd jedziemy?
- Jak rozumiem, na bagna, ale jaka jest dokładnie strategia, nie wiem. Nie rozmawiałem na ten temat z Erytreą i Ragnarem. Myślałem, ze podyskutujemy na kolacji, ale Erytrei przynajmniej jeszcze nie ma.
- Została zaproszona na kolację
– powiedziała tylko. - Rozmawiałam już z Lodo. Zaprowadzi nas do wioski na skraju bagien, tam najmiemy któregoś z miejscowych, by poprowadził nas przez mokradła.
- No to sprawa jasna. Kwestia tylko tych kilku niemiłych osób. Ale poradzimy sobie.
- Rozejrzał się wkoło. - Ten ogród? Dla mnie to piękne, świeże miejsce, jakże inne od reszty miasta. A dla ciebie? Elfy, które znałem ... wiesz, dla nich ogród, to nie było tylko miejsce, to było źródło energii.

W końcu na niego popatrzyła. Zdziwiona nagłą zmiana tematu.

- Mówiąc obrazowo, ten ogród jest jak niedoskonała perła w kupie gnoju. Elfie ogrody są inne. Precyzyjne, doskonałe, pielęgnowane przez lata, wieki, dostosowane do ich natury, ich temperamentu, ich kultury. W tym sensie to źródło ich energii. Oni są częścią wszystkiego co tworzą, a to co tworzą jest częścią nich. Elf w ogrodzie jest naprawdę częścią tego ogrodu. Równie doskonałą, pielęgnowaną przez lata i wieki.

Mówiła cicho, spokojnie, prawie monotonnie, podobnie jak w górach, gdy opowiadała o zaginionych miastach. Gdyby mieli więcej czasu, mogłaby rozwinąć to w opowieść powolną jak rzeka. Było tyle opowieści, tyle historii, tyle legend i marzeń o elfim pięknie. Ale nie tutaj i nie teraz. Dlatego zamilkła.

- Dobre porównanie, niedoskonała perła. Ale nawet w niedoskonałej perle może być coś bardzo pięknego. Zieleń traw, aromat upojnych kwiatów, promień srebrnego księżyca przenikający przez zieleń liści oraz ty, Araio.
- Mówiłeś, że ile łyków już pociągnąłeś?
- spytała kpiąco, patrząc na kapłanki niosące krużgankiem owinięte w całun ciało. - To nie jest piękno. To tylko kontrast z tym, co znajduje się za murem. To tylko chwila wytchnienia i ciszy. Nic więcej. - Nie mówiła o sobie. Przemilczała jego komplement, jakby go nie zauważyła, jakby nigdy nie został wypowiedziany.
- Dzisiaj jeszcze żadnego. Jeżeli zaś coś mówię, to dlatego, ze tak myślę. Jesteś piękna, nawet z tą odznaką na policzku. Araia, naprawdę nic się nie stało? - mówił bardzo poważnie wpatrując się w półelfkę.

Milczała chwilę, wciąż śledząc wzrokiem kobiety. Zastanawiała się co powiedzieć. Nie było sensu kryć tego, co sekretem nie było i być nie mogło. Szczególnie nie przed kimś, kto był jednym z tych, którzy widzieli wściekłość trawiącą ją tego ranka.

- Drugi z ludzi Sulo nie żyje. To wszystko - wzruszyła nieznacznie ramionami, choć głos miała twardy i pewny.
- Dobrze - skinął. - Czy przypadkiem powiedział coś przydatnego?
- Nie.


Nie było sensu wspominać, że nawet nie pytała. Co mógł powiedzieć więcej od tego, co powiedzieli pozostali w świątyni Dumathoina? Co mógł powiedzieć więcej od tego, co powiedział wcześniej Lurienowi i Livii. To nie jego słów potrzebowali, lecz milczenia.

- Cóż. Wobec tego ... widzę, że, może się mylę, masz ochotę na zatopienie się w sennej poświacie jesiennej nocy. Czy mogę ją z tobą dzielić, czy wolałabyś zostać sama? Jeżeli tak, powiedz proszę. Czasem głupio się czuje, bo chce zrobić coś dobrze, wychodzi zaś na opak. Podczas naszych rozmów również. Dlatego wolę zapytać wprost.
- Sennej poświacie jesiennej nocy? Nie pasują do ciebie te słowa.

~Nie pasują też do mnie~


Wstała z ławki, trzymając się za brzuch. Zabrała leżącą do tej pory szpilę do włosów i ponownie uformowała z warkocza węzeł na karku.
- Jest jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, ale dziś przede wszystkim liczy się Falkon. Powiedz... w świątyni, zwróciłeś uwagę na to, co próbowała powiedzieć Martha?
- Tak, Falkon
- skinął. - Żal mi chłopa, nawet jeśli nie układa się miedzy nami specjalnie dobrze, oględnie mówiąc. Nie, nie wiem, co próbowała powiedzieć. Nie umiem czytać z ruchu warg. Może Falkon? Ale sądzę, że będziemy to wiedzieć. Może nie teraz, ale sadzę, to tylko przypuszczenie, ale sądzę, że da się sprawdzić to, co chciała nam powiedzieć. Jestem jeszcze zbyt chudy w uszach, ale... póki co jednak, nie dam rady. Może jednak ty się domyślasz? Natomiast co do rzeczy do zrobienia, jak mogę ci pomóc?
- Zostały już tylko drobiazgi. Nic ważnego. Ale mam do ciebie prośbę. Chodź.
- Jasne, prowadź.


Zaprowadziła go do swojej celi i wyjęła z bagaży spory mieszek, pękaty jak brzuch ciężarnej kobiety. Podała go chłopakowi. Zabrzęczał cicho złotą nutą.

- Tyle zostało po tym, jak zrobiliśmy wszystkie zakupy. Mógłbyś to ukryć w swojej torbie?
- Oczywiście. To nie problem. A następne zadanie?
- Nie ma następnego zadania. Reszta to drobiazgi, nic więcej.
- To wobec tego... bycie magiem to pod jednym względem podła rzecz. Musisz swoje odespać, żeby odzyskać odpowiedni zasób energii. Inaczej kiepsko. Będę musiał się położyć, nawet jeżeli bardzo mi miło w twoim towarzystwie i chciałbym jeszcze dłużej z tobą rozmawiać lub po prostu posiedzieć na trawie. Ale bez magii nie obronię... ech, co ja plotę, sama wiesz... po prostu. Obudź mnie jutro rano, proszę. Naprawdę, mówiłem szczerze. Moje miasteczko znajdowało się niedaleko Morza Spadających Gwiazd. Znam się na perlach. Miłej nocy
- uśmiechnął się do niej i odszedł.

Patrzyła przez chwilę na jego plecy. ~To przez Marthę, Eliot? Przez jej demona, przez jej śmierć, która niczego nie zmieniła? Przez tą melodię, która wam nie wyszła? Przez ich melodię, która została przerwana? Przez brud i strach? Przez to, że dzisiaj poczułeś, że umierasz? ~ Nie wiedziała, ale nie potrafiła uwierzyć, że nie pozostawiło to na nim żadnego śladu. Wyjęła skrawek pergaminu, który pokazała wcześniej Heinemu i rozprostowała go. Kilka słów, które zapisała jeszcze w karczmie pożyczonym od Eliota piórem. To, co udało jej się wychwycić z niemo poruszających się ust Marthy. Wahała się przez chwilę, czy pokazać to Falkonowi dzisiaj. A potem pomyślała o Brogu i doszła do wniosku, że poczeka.

To nie był jeszcze właściwy czas.

Ktoś zapukał we framugę drzwi. Wysoki, chudy mężczyzna, na którego piersi czerwienił się miecz na czarnym tle. Sługa Nikkolasa Dranstrangera, spoglądający na nią z ciekawością i zaskoczeniem. Nie spodziewał się jej chyba, nie spodziewał się bosej, gibkiej półelfki, która nie wyglądała na więcej niż dwadzieścia kilka lat. Skłonił się jednak i bez słowa podał jej zapieczętowaną wiadomość. Złamała pieczęć, przebiegła po niej wzrokiem.

„Zostaję na noc u Nikkolasa. Wszystko w porządku, będę rano. Erytrea”

Staranne pismo czarodziejki, gruby, czerpany pergamin z wyciśniętym herbem. Takim samym jaki widniał na liberii służącego. Westchnęła cicho i pokręciła głową. Przebiegła palcami po czarnych literach. Melodia splata się coraz bardziej i komplikuje, prawda? Popatrzyła na mężczyznę z namysłem. Była jeszcze jedna rzecz, którą mogła zrobić, by upewnić się, czy czarodziejka jest bezpieczna, czy melodia jest czysta i nie przekłamana. Czy nie będzie cierpieć bardziej niż musi.

- Twój pan pewnie nie będzie cię już dzisiaj potrzebował, a ty wyglądasz na zmęczonego – śledziła mapę zmarszczek na jego zmiętej wiekiem twarzy. Wskazała na karafkę wina i dwa kielichy. - Pozwól mi tym podziękować ci za przekazanie listu i zaproponować chwilę odpoczynku.

Odetchnął z ulgą i zaczął mówić. Że faktycznie, jest zmęczony, że praca dobra, ale wymaga uwagi i dokładności, że rzadko zdarza mu się wolny wieczór, że jego dziecko jest chore i cały czas płacze, a żona przez babskie dni ma pretensje o wszystko. Araia patrzyła na niego z fascynacją. Są ludzie, którzy są jak lawina. Wystarczy dać im powód, okazję, zadać pytanie, a oni wylewają z siebie potok słów. Zazwyczaj są to ludzie, od których wymaga się powściągliwości i dyskrecji, słuchania i posłuszeństwa, a nie mowy. Siedli na jednej z ławek. Półelfka przysłuchiwała się uważnie, przytakiwała, zadawała pytania, dolewała mu wina, a Pavo był zadowolony, że kogoś interesuje to, co ma do powiedzenia, że ktoś uważa za ważne to, co myśli. Jego praca, jego życie, jego pan. Im więcej wina przepływało przez jego usta, tym więcej wydobywało się z niego informacji. A Araia składała je w jeden obraz.

Historia jakich wiele. Oto szlacheckie małżeństwo. On, mag i ona – prawdziwa dama, dzięki której dom żył pełen służby, przyjęć i gości. On przystojny, ona piękna. Sielanka. Idylla. Nie mieli tylko dziecka. Do czasu. W końcu pani Lukrecja zaszła w ciążę. Dumny przyszły mąż. Dumna przyszła matka. Do czasu. Poród przyszedł przedwcześnie, jej krzyki słychać było w całej posiadłości. Coś było bardzo złego, coś było bardzo nie tak. Mąż wyrzucił wszystkie kobiety i akuszerki z pokoju rodzącej i posłał po kapłanów ze świątyni Ilmatera... A potem zabrali ją i już więcej jej nie widziano. Pojawiło się wiele plotek. Mówi się, że urodziła potwora i to ją zabiło, mówią, że wyszła z niej wielka kosmata, pazurzasta łapa. Mówi się, że prawie ją rozerwało. Żona Pavo pomagała przy porodzie i zaklina się, że właśnie tak było. Mówi się także, że wcześniej, przed tym, co się stało, spotykała się z jakimś magiem. Ale w to akurat trudno uwierzyć, bo przecież pani Lukrecja świata poza mężem nie widziała. Strasznie oddana mu była. Strasznie. Pan po jej śmierci wpadł w prawdziwą wściekłość. Wpadł do jej pokoju, meble porozbijał, poniszczył. Ale portretu jej nie zdjął. I przestał przyjmować gości. Z kobietami także przestał się widywać właściwie. No, oczywiście, mężczyzna ma swoje potrzeby, ale takiej pani jak ta dzisiaj, nie zaprosił od tamtego czasu. Od roku. Kilka luksusowych dziwek, kurtyzan, ale to wszystko.
Życie pana było puste.
Aż do dzisiaj.

Rozstała się z nim po półtorej godzinie. Zamyślona przez pewien czas krążyła po ogrodzie, myśląc nad tym, co usłyszała i zastanawiając się jak wiele prawdy było w tych plotkach o „innym magu”. W końcu jednak dołączyła do Falkona, Ragnara i Broga. Z nową karafką, którą postawiła na stole. Przyłączyła się do rozmowy. Przyłączyła się do picia, choć nie próbowała przetrzymać żadnego z mężczyzn. Piła z wprawą, znając swoje granice i możliwości. Gdy temat znowu zszedł na bagna i pogoń przyłączyła się do dyskusji. Bez Eliota, bez Erytrei, Luriena i Livii, mogli spokojnie snuć krwawe plany.

- Zasadzka, tak. Ale musiałoby to być naprawdę dobre miejsce. Wolałabym nie walczyć z nimi wszystkimi na otwartej przestrzeni. Bagna mogą ci dopiec, Brogu, ale tak samo dopieką im. Jeśli w wiosce zwiniemy im najlepszych tropicieli sprzed nosa, będziemy mieli większe szanse na bagnach. By rozstawić pułapki, zasadzić się, rozdzielić ich i wyrżnąć do nogi. Ty się na tym najlepiej znasz, więc ostateczna decyzja w tej kwestii jest jednak twoja, Falkon.

Około północy wstała, maskując ziewnięcie. Dwie źle przespane noce pozostawiły ślad.

- Jutro rano wyruszamy, jak tylko wróci Erytrea. Bądźcie gotowi.

Tej nocy była wystarczająco zmęczona, by spać jak kamień do świtu.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 29-10-2009 o 23:01.
obce jest offline  
Stary 29-10-2009, 23:06   #256
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Nastał kolejny świt dnia, w którym mieli opuścić Palischuk. Miasto do, którego zawitali zaledwie trzy dni wcześniej, a w przypadku krasnoluda zaledwie dnia wczorajszego; miasto, w którym życie poświęciła jedna z towarzyszących im osób, a drugiej udało się odzyskać pamięć, choć wiedza ta nie przyniosła jej wyraźnie radości. Miejsca, gdzie Erytrea odnalazła w sobie uczucia, o których myślała, że odcięła się od nich całkowicie, a Araia splamiła swe ręce krwią „dla wyższego celu”; gdzie złoty elf okazał prawie ludzką słabość, Falkon kamienną twarz, a Eliot przekonał się, że towarzyszy podróży nie tak łatwo zmienić w przyjaciół.
Nie wszyscy wyjeżdżali z miasta równie chętnie jak Lurien, który wprost nie mógł się doczekać opuszczenia obrzydliwego miejsca jakim jawiło mu się ludzkie miasto. Ragnar i Brog nie mogli sobie darować straconych chwil, przy dobrym kuflu w „Krasnoludzkim niebie” lub innym miłym miejscu jakich sporo oferowało miasto. Falkon i Araja z niechęcią myśleli o pozostawieniu za sobą nierozwiązanej kwestii Sulo. Zmierzenie się jednak z przeciwnikiem na jego terenie, terenie, który znał, gdzie miał swoich popleczników i mógł łatwo zastawić wszelkiego rodzaju pułapki, nie było dobrym pomysłem, do czego doszli ostatecznie po wielu dyskusjach i odrzuceniu różnych możliwości pokonania wroga. Wszyscy wiedzieli, ze przyjdzie im się zmierzyć z nim ponownie, prawdopodobnie w towarzystwie potężnego maga, a być może i innych osób, o istnieniu których nie mieli pojęcia. Wszak była jeszcze kwestia Rostorna, który za wszelką cenę pragnął zdobyć życzenie Ifryta. Dziadka Livii, która wyrzekła się z nim pokrewieństwa, i z powodu którego ona także, zaraz obok Luriena, pragnęła jak najszybciej opuścić miasto.

***

Czarnowłosą czarodziejkę, ze słodkich snów, w jakich pogrążyła się po cudownie spędzonej nocy obudził delikatny pocałunek. Nie miała ochoty się budzić. Nie miała ochoty wracać do rzeczywistości z krainy czarów, które tkała jej wyobraźnia. Ile dała by w zamian by móc jeszcze tu pozostać?


Ciepłe promienie słońca łaskotały ją w twarz, najwyraźniej ktoś odsunął grube story przesłaniające okna i światło sączyło się do środka komnaty, ostatecznie wyrywając Erytreę ze snu. Powoli otworzyła oczy i mimowolnie westchnęła z zachwytu. Całą komnatę wypełniało niezwykłe światło sączące się z wstawionych w okna kolorowych szybek, rzucające wszędzie czerwono złote wzory. Migotliwe kwiaty i liście pokrywały podłogę, pościel i nagie ciała przytulone do siebie:
- Uwielbiam ten pokój o poranku. Chciałem byś też mogła się tym widokiem nacieszyć – Szept Nikkolasa i jego dłoń gładząca jej włosy oderwały maginię od kontemplowania niezwykłego zjawiska. Popatrzyła na mężczyznę, który uśmiechnął się smutno:
- Mam coś dla Ciebie moja piękna...
Odwrócił się, wziął tacę leżąca na brzegu łóżka i podał czarodziejce, która ze zdziwieniem zauważyła na niej obok filiżanki parującego napoju z ziaren kakaowca i pachnących bułeczek, leżała purpurowa róża i pierścień z dużym kamieniem w kolorze fioletu w misternej oprawie ze srebra.

***

Araia pełna poczucia odpowiedzialności za wyprawę i wszystkich jej członków wstała gdy tylko pierwsze promienie słońca rozświetliły horyzont. Zbudziła Eliota i wysłała go do domu kartografa, by sprowadził Lodo do ich kwatery. Zdecydowali, że wyruszą jak najszybciej, to oznaczało, że powinni być gotowi gdy tylko zjawi się Erytrea. Półelfka jeszcze raz sprawdziła ekwipunek zapakowany na wozie. Wieczorem wszystko wyglądało w porządku, ale wolała się upewnić.
Potem poszła obudzić resztę, z której część z trudem dochodziła do siebie, po wieczornym korzystaniu z ostatnich chwil na łonie cywilizacji. Zwlekli się w końcu, niektórzy z bólem głowy inni wyraźnie niezadowoleni, że przerywa się im odpoczynek, zwłaszcza Brog, który nie mógł przepuścić kolejnej okazji, dogadania wojowniczce.
Lodo, ze sporym worem na plecach i drugim, który niósł dla niego młody mag zjawił się radosny i uśmiechnięty kiedy siadali do śniadania. Położył rzeczy na wozie, tam gdzie wskazała mu Araia i przyłączył do posiłku. Mogło się wydawać, że czeka ich piknik w ogrodzie, a nie najeżona niebezpieczeństwami wyprawa. Pełen entuzjazmu próbował wciągnąć do rozmowy resztę towarzystwa. Ci jednak, choć z różnych powodów nie mieli tego dnia ochoty do żartów.

Kiedy skończyli jeść, a czarodziejki ciągle nie było Araia nie mogła już usiedzieć w spokoju. Zaczynała się poważnie martwić. Wyszła do ogrodu akurat w momencie by zobaczyć jak pojawia się w nim objęta przez Nikkolasa Erytrea. Szepnęła po d nosem co o tym myśli, ale odetchnęła uspokojona. Rzeczy magini spakowała już wcześniej, więc mogli wyruszyć natychmiast.
- Ile potrzebujecie na pożegnanie? - wojowniczka rzuciła krótko.
Erytrea odsunęła się od maga, spoglądając lekko speszona na wojowniczkę:
- Przepraszam, że musieliście czekać.
Natomiast mag ukłonił się z lekko ironicznym uśmiechem:
- A ja właśnie chciałem zaproponować przywitanie, nie mieliśmy okazji poznać się wczoraj. Nikolas Dramstager do usług.
Popatrzyła na niego bez uśmiechu.
- Wiem - Powiedziała tylko mierząc go skupionym twardym spojrzeniem, a mężczyzna bez słowa odwzajemnił je, lustrując ją uważnie. Od wczoraj na jej policzku pojawił się świeży siniak. Wojowniczka przy mieczu, z workiem ze swoimi rzeczami przerzuconymi przez plecy i bagażem Erytrei w dłoniach. Gotowa była do drogi. Podała czarodziejce bladoróżową różę, owiniętą w mokry materiał, którą dwa dni temu podarował jej Eliot.
- Nikkolas może nam pomóc w kwestii Rostorna. I, być może, Gallagera, gdyby ów podążył na bagna... - dodała spokojnie czarnowłosa czarodziejka, zwracając się do półelfki. Zauważyła kwiat, tak bardzo różny od tego, który ofiarował jej Dranstrager. Zabrała tę różę wraz z pierścieniem, który teraz połyskiwał na środkowym palcu jej prawej dłoni.
Araia słysząc słowa Erytrei, przesunęła spojrzeniem pomiędzy nimi.
- Jak?

Na szczegóły nie było wiele czasu, więc Erytrea streściła sprawę w skrócie gdy dotarli do reszty. Mag przywitał się z wszystkimi uprzejmym ukłonem, zapewnił, że nikt nie będzie ich niepokoił do bram miasta, a potem pożegnał się i wyszedł.
Mimo obaw rzeczywiście okazało się, że nie mieli problemów z przejściem przez miasto, ani opuszczeniem bramy miejskiej. Może dlatego, że wyjechali południową bramą, nie tą którą wiódł zwyczajowy trakt do Talagbar, a potem na bagna, a może to działania Nikkolasa pozwoliły im wydostać się bez przeszkód? Musieli trochę nadłożyć drogi, by objechać część miasta, ale według Lodo tamtędy prowadziła droga doliną między górskimi szczytami prosto na step. Jechali w dość szybkim tempie. Pogoda dalej im sprzyjała, a droga rzeczywiście okazała się bardzo dogodna. Wkrótce miasto było tylko niewyraźną plamą na horyzoncie.

***

Znowu droga, do tego była straszliwie nierówna! Najwyraźniej nie był to zbyt często uczęszczany szlak, zresztą zgodnie z tym co zapowiedział ich nowy przewodnik. Wóz toczył się wolno na wybojach. Czasami podskakiwał tak bardzo, że po jakimś czasie większość pasażerów doszła do wniosku, że droga na piechotę będzie zdecydowanie lepsza.
Za to wieczorami mieli czas odpocząć, bo rzeczywiście niziołek okazał się świetnym organizatorem obozowisk i kucharzem. Poza posiłkami raczył ich wesołymi opowieściami i przyśpiewkami, a jego doskonały humor powoli udzielał się reszcie. Zwłaszcza Ragnar i Brog dobrze dogadywali się z pogodnym przewodnikiem. Także Livia i Eliot chętnie przyłączali się do wieczornych koncertów, choć próby śpiewu tego ostatniego, wyraźnie napawały resztę zgrozą, i zdecydowanie chętniej słuchali jego opowieści.

Choć były momenty gdy powracał smutek, jak wtedy gdy Araia wyciągnęła kawałek pergaminu, na którym zapisała ostatnie słowa Marthy odczytane z jej ust:
"Proszę... nie chcę... tu na zawsze... dobrowolne poświęcenie... dla was czas... odnaleźć..."

Falkon przeczytał te słowa, a potem poszedł w ciemność. Nie wracał długo i po powrocie nie nawiązał do tego tematu. Większość wolnego czasu poświęcając na złamanie szyfru tajemniczych zapisków pisanych niewidocznym inkaustem, które otrzymał od Eliota.
Półelfka, kiedy tylko miała wolną chwilę zajmowała się rzeźbieniem "pamiątek", po demonie, które obiecała Ragnarowi. Czasami wyciągała też dla odmiany spory kawałek bursztynu i z uwagą, bardzo ostrożnie, myśląc nad każdym ruchem i kształtem bardzo długo, poddawała go obróbce.
Erytrea większość czasu poświęcała na czytanie magicznych ksiąg. Stała się jakby jeszcze bardziej zamknięta niż dawniej. Czasami przez dłuższy czas wpatrywała się w lśniący na jej palcu pierścień. Lurien nareszcie oddychał pełną piersią, z dala od miasta na łonie przyrody, czuł jak jego dusza znowu ulatuje ku światłu.

Także sen, pod namiotami wykonanymi przez zaradną półelfkę, na zakupionych przez nią posłaniach okazał całkiem przyjemny. Ich drużna, była teraz całkiem spora, więc na warty, które zdecydowali się wystawiać, nikt nie musiał poświęcić więcej niż godzinę snu.

Po dwóch dniach, góry stały się tylko wspomnieniem, Wkroczyli na przedziwną pusty, pokryty tylko trawą, pagórkowaty teren,


a po kolejnych trzech dniach wędrówki Lodo oznajmił, że wkraczają na tereny koczowników i mogą w każdej chwili natknąć się na ich wędrowny obóz i rzeczywiście pod wieczór na horyzoncie zamajaczyły im smugi dymu, najwyraźniej unoszące się z kilku ognisk.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 30-10-2009, 14:25   #257
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Otworzywszy tego ranka oczy, przez chwilę czuła się tak, jakby była inną osobą, w innym życiu. Ezymander, jej towarzysze oraz wyprawa po życzenia przebijały się przez mgłę świadomości, lecz były tak odległe, jak dawno zatarte wspomnienia z dzieciństwa. Oglądała czarowny wschód słońca, wtulona w objęcia mężczyzny, który mimo że wciąż pozostawał nieznajomy, to jednak nie wydawał się wcale obcy, zupełnie jakby spotkali się już kiedyś i znali wtedy na wylot, a potem utracili te wspomnienia i teraz powracały do nich w formie niejasnych przeczuć i wrażeń.

W tym czerwono-czarnym pokoju powtórne narodziny słońca wydawały się nierzeczywiste, jak gdyby była to kolejna iluzja, kunsztownie wyczarowana tylko dla niej. Odwróciła się, jeszcze senna, w stronę Nikkolasa, reagując uśmiechem na jego głos, kiedy szeptał jej do ucha. Momentalnie jednak rozbudziła się, widząc zawartość tacy ze śniadaniem.
- Nikkolasie... - zaczęła i urwała, nie wiedząc, co myśleć ani co powiedzieć. Zwykle kobietom na widok pierścionka, i to t a k i e g o pierścionka, przychodzi do głowy tylko jedna myśl, i Erytrea poczuła, że się mocno czerwieni ze zmieszania i zdenerwowania, kiedy owa idea nieśmiało zakiełkowała w jej głowie. Przecież poznała tego człowieka raptem wczoraj. Nie wiedziała o nim praktycznie nic, a i on nie znał jej wcale, mimo że połączyło ich coś niewyjaśnionego i dziwnie bliskiego. Wiedziała już, jakiej udzieliłaby odpowiedzi. ~Poznaj mnie wpierw i sam daj się poznać...~, przemknęło smutno przez wciąż oszołomiony umysł czarodziejki.


Mężczyzna podążył za jej wzrokiem i powiedział cicho:
- Odniosłem wrażenie, że lubisz fiolet...
Spojrzała mu w oczy.
- To moje barwy rodowe. Fiolet i srebro.
- Pasuje więc idealnie
– zauważył. - Erytreo... Przemyślałem sobie to, o czym rozmawialiśmy wczoraj. Jak już mówiłem, nie jestem w stanie zapewnić wam bezpieczeństwa w Palischuk, ale spróbuję coś zrobić, by zatrzymać Rostorna w mieście przez jakiś czas. Natomiast co do Gallagera i jego brata... - Podniósł z tacy pierścień i obrócił kamień wokół osi. - Ustaw ten kamień w taki sposób, kiedy Thomas lub Sulo pojawią się w polu waszego widzenia. Zjawię się jak najszybciej. Ten pierścień pozwoli mi was zlokalizować.
Zarumieniła się jeszcze mocniej i mimowolnie roześmiała, wtulając się w maga i nie mogąc przez chwilę wyrzec ani słowa.
- Przepraszam... - rzekła w końcu. - To nic... Takie głupstwo. - Wzięła od niego pierścień i obejrzała dokładnie, znów poważna i skupiona, jak zawsze. - To nie będzie niebezpieczne dla ciebie?
Przytulił ją i pocałował w czoło.
- Tak, wiem, co może pomyśleć sobie kobieta, gdy mężczyzna wręcza jej pierścień... To nie byłby odpowiedni moment na taki gest. - Uniósł jej podbródek i popatrzył w oczy. - Co nie znaczy, że kiedyś, gdy załatwisz już swoje spawy, nie pomyślę o tym... - Pochylił głowę i pocałował ją czule, a potem kontynuował:
- Ryzyko zawsze istnieje, ale skoro mój wróg będzie tam, stanowi to dla mnie szansę, by go pokonać i jednocześnie pomóc tobie. Pamiętaj jednak, żeby wezwać mnie tylko, jeśli zobaczycie... - Uderzył się dłonią w czoło. - Głupiec ze mnie. Nikt z was nie widział wcześniej Gallagera, prawda?
Pokręciła głową przecząco, oglądając misterną, oksydowaną i wysadzoną drobniutkimi diamentami, obręcz pierścienia. Nie zwykła nosić biżuterii, jedyny wyjątek stanowił medalion, poprzez który komunikowała się z bratem. Spojrzała na Nikkolasa.
- Spotkaliśmy jedynie Sulo.
Potaknął.
- Pokażę ci później, jak wygląda, teraz zjedz, zanim wystygnie. - Skinął na leżące na tacy pożywienie.

Odłożyła pierścionek, sięgając po aromatyczne kakao. Umoczyła wargi w napoju, po czym zagadnęła z westchnieniem.
- Będę musiała niedługo wracać... Nie wiem, co zdecydowała Araia - to półelfka, która mnie wczoraj odprowadziła - co ustaliła z resztą naszych kompanów. Może już szykują się do drogi... - Jej głos był melancholijny, mówiła o tym nader niechętnie. Spojrzenie stało się na chwilę odległe.
- Droga zajmie ci mgnienie. Po co być magiem, jeśli nie można wykorzystać swojej mocy? - Uśmiechnął się zmysłowym uśmiechem. - Może mamy jeszcze odrobinę czasu dla siebie? – Przejechał powoli dłonią po jej nagich plecach. Spojrzała na niego powłóczyście znad filiżanki, uśmiechając się figlarnie. Uśmiech zamigotał również w jej ciemnych oczach.
- Może nawet więcej niż odrobinę, w takim razie... Myślisz, że zdążę także wziąć kąpiel?
Mężczyzna także uśmiechnął się, po czym wstał z łoża. Na dobrą sprawę dopiero teraz Erytrea przyjrzała się komnacie, w której spędzili noc. Rzeźbiony, mahoniowy sufit zgodnie z najpowszechniejszym stylem architektonicznym był belkowany i zachodził lekko na ściany, tworząc rodzaj drewnianego gzymsu. Ściany natomiast do czwartej części wysokości pokrywała mahoniowa boazeria, powyżej której pyszniła się bordowa, prawdopodobnie aksamitna, na ile kobieta mogła to ocenić, materia, na której dostrzegła wzór z miniaturowych czarnych mieczy. ~Herb?~, pomyślała. Nikkolas podszedł do niewielkich drzwiczek, okrytych tą samą bordową materią, więc prawie niewidocznych, i otworzył je. W środku dostrzegła porcelanową balię na srebrnych łapach lwa. Była ogromna i pełna pienistej wody.
- Ja również uwielbiam poranną kąpiel.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem, unosząc się z pościeli.


- Sądziłam, że takich mężczyzn, jak ty, nie ma - zażartowała, mając na myśli gotowość do spełniania wszelkich jej zachcianek, zanim zdąży je wypowiedzieć. Podeszła nago do Nikkolasa, a jej długie, czarne włosy rozlały się po bladych plecach niczym welon.
- Może jestem tylko twoim snem... - odrzekł, w jego oczach zaś wyraźnie odbił się podziw dla widoku, jaki miał przed sobą, a i reszta ciała nie pozostała na niego obojętna. Przytaknęła.
- Tak. Doskonałą iluzją. - Pocałowała go i pociągnęła w stronę wanny.

***

Ich odzież leżała rozrzucona na podłodze, dokładnie tam, gdzie zostawili ją wieczorem. Najwyraźniej nikt nie wchodził do pokoju, kiedy spali. Erytrea zebrała swoje rzeczy, poświęcając dłuższą chwilę na odnalezienie drewnianej szpili, podarowanej przez Araię. Bardzo nie chciałaby jej zgubić, tak głupio zawieść zaufanie półelfki – być może kiedyś będzie mogła nazwać tę relację przyjaźnią, na razie trudno mówić o tak głębokiej więzi. Prawdą jednak było, że to właśnie z wojowniczką czuła się związana najbliżej i najmocniej spośród wszystkich swoich kompanów. Araia była ważna. I ważny był gest, na który się zdecydowała. Nie pozwoli wszak, by jedna noc z mężczyzną ani tym bardziej gruby dywan przerwały tę subtelną, na razie wciąż przecież niepewną, nić porozumienia. Wreszcie odszukała ozdobę pod stolikiem, zachodząc w głowę, jak ów rzeźbiony przedmiot mógł się tam znaleźć. Podniosła ją z uczuciem ulgi. Wstając, rzuciła okiem na księgę, spoczywającą na stoliku. Szybko zorientowała się, że to księga magii. Odczytała zaklęcie: Sfera niewidzialności. Obok zauważyła pióro i inkaust, których nie pamiętała z minionego wieczora.
- Jeszcze nie ubrana? – usłyszała za plecami rozbawiony głos i odwróciła się na pięcie jak winowajca, przyłapany na gorącym uczynku. Mag, w przeciwieństwie do niej, był już gotowy do wyjścia, choć nie sądziła, aby czuł niezadowolenie z jej nagości. Uśmiechnęła się jedynie i zaczęła pospiesznie ubierać. Pomógł jej z niesfornymi rzemieniami, które się poplątały i utrudniały wciągnięcie sukni. Z zakłopotaniem zorientowała się, że nie wie, gdzie zostawiła buty i że prawdopodobnie zginęły gdzieś na schodach. Ze śmiechem wyszedł po nie, więc spokojnie dokończyła toalety i kiedy wrócił, była już gotowa. Poprosił, by usiadła w fotelu i sam ją obuł, składając przedtem miękki pocałunek na każdej stopie.
- Przygotowałem dla ciebie coś jeszcze, moja droga – rzekł, podając jej kawałek wypolerowanej płytki, na której widoczna była twarz mężczyzny. Bruneta o ciemnych oczach, z modnie przycięta brodą. Nie był zbyt przystojny, ale miał bardzo hipnotyczny wzrok. Domyśliła się, że z portretu spogląda na nią Thomas Gallager. Następnie mag wręczył kobiecie zwój. - Może ci się przydać w drodze – powiedział tylko. Skinęła, wstała z fotela i schowała oba przedmioty do swojej torby.
- Czy chcesz, bym poznał twoich towarzyszy? – spytał raptem, po chwili ciszy. Poczuła na sobie jego uważne spojrzenie. Obserwował każdy jej ruch, jakby chciał utrwalić w pamięci w najdrobniejszych szczegółach jej portret. Zastanowiła się, spinając włosy szpilą od Arai.
- Może bardziej ci... zaufają, jeśli poznają cię choć przelotnie. Zawierzą, że pragniesz nam pomóc, nie zaszkodzić – odpowiedziała wreszcie.
- Dobrze, w takim razie jestem gotów poddać się inspekcji - odparł z uśmiechem, podchodząc od tyłu do kobiety, obejmując ją i całując w szyję. – Gotowa?
- Gotowa
- odwróciła głowę, by móc pocałować go w usta. Pocałunek, który ich połączył, pełen był smutku pożegnania, a ponowna podróż świetlistym tunelem minęła jak mgnienie i czarodziejka pojawiła się wraz z magiem w dobrze jej już znanym ogrodzie świątynnym.

***

Obawiała się, że Araia może... Nie zrozumieć. Jej chłodne powitanie potwierdziło to przypuszczenie. Jednocześnie jednak zdawała sobie sprawę z tego, że zawiniła i wszyscy czekali na jej powrót. Przeprosiła najpierw półelfkę, potem zaś, kiedy podeszli we troje do oczekującej grupki, także pozostałych. Obecność Nikkolasa przyjęli chyba z pewnym zdziwieniem. Niewiele ją to interesowało. O wiele bardziej przejmowało ją rozstanie, które miało za chwilę nastąpić, oraz rozłąka, która niespodziewanie wydawała się ciężką karą. Nie wiedzieli, jak długo będzie trwać. Czy w ogóle spotkają się jeszcze. Żadne z nich nie wyrzekło swych obaw głośno. Obaw odnośnie niepewności tego związku – czy można nazwać związkiem to, co ich połączyło, zupełnie niespodziewanie, raptownie, niemal przypadkowo? - ponownego spotkania za parę miesięcy, a przede wszystkim tego, co mogłoby – co miałoby? - nastąpić później... Odrzuciła te myśli. Spojrzenie, którym obdarzyła go na pożegnanie, było jasne i ciepłe, mimo czającej się na dnie tęsknoty. Pocałunek lekki i czuły. Żadnej ckliwości. Niepotrzebnych słów. Zbędnego dramatyzmu. Ot, wymiana spojrzeń i pocałunków, uścisk dłoni. Poczuła, jak na odchodnym otacza ją aurą zaklęcia, które nagle wydało jej się ciepłe i troskliwe, jakby to on sam obejmował ją mocno. Wiedziała, co to za czar i jak działa. Przeczytała go w księdze, pozostawionej przez Nikkolasa na stole. Nie usłyszała z jego ust ani słowa wyjaśnienia, nie poinstruował jej. Musiał zauważyć, że przeczytała opis zaklęcia. Po chwili już go nie było. Odwróciła się do kompanów.

- Nikkolas rzucił na mnie pewien czar, który uczyni nas niewidzialnymi dla postronnych. Specyfiką owego zaklęcia jest jego sferyczność. Musimy podróżować przez miasto i pod jego murami w zwartym szyku. Jeśli oddalicie się ode mnie na więcej niż trzy metry, natychmiast staniecie się znów widzialni – wyjaśniła spokojnym, opanowanym tonem. Jej zachowanie w niczym się nie zmieniło. Jedynie w oczach pojawił się blask, którego wcześniej tam nie dostrzegli. A bladą zwykle twarz, niemal białą, pokrywał teraz delikatny rumieniec.
- Dziękuję ci – powiedziała już do Arai, ciszej. Odebrała od niej swój bagaż. Obie róże niosła owinięte szmatką. - Wiem, że przeze mnie wyruszymy później. Nie będę tracić czasu, by się przebrać, uczynię to na pierwszym postoju – oznajmiła zdecydowanie. - Chodźmy.
Półelfka przez moment wyglądała jakby chciała coś powiedzieć. W końcu tylko skinęła głową, przesuwając spojrzeniem po twarzy czarodziejki.

***

Była przyzwyczajona do jazdy w sukni, nie krępowała jej ruchów. Wplotła obie róże w uprząż na piersi Diabła, symetrycznie po obu stronach. W jej kraju był taki zwyczaj, by dekorować byka, mającego walczyć na arenie. Urządzano wtedy uroczystą paradę, tłumy podziwiały obwieszone wieńcami zwierzę, wiwatując na jego cześć. Nigdy nie był to byk przypadkowy. Starannie dobierano i hodowano te stworzenia, aby były nie tylko wytrzymałe, ale i prezentowały się odpowiednio. Niejeden człowiek pragnąłby takiego życia, jakie pędził byk walczący w torridzie, nim nastał czas jego występu... Turmińczycy mieli wiele okazji do świętowania. Byli narodem lubiącym fetować.


Myślała o tym wszystkim z pewną nostalgią, oplatając płótnem łodygi, by kolce nie raniły końskiego ciała. Potem dosiadła wierzchowca po męsku, nie kłopocząc się faktem, że suknia odsłoni jej kostki.

Na pierwszym postoju rzeczywiście przebrała się w swój podróżny strój, wygodny i dopasowany, korzystając z osłony namiotu. Wróciła do ogniska i skorzystała z zagotowanego wrzątku. Zioła, które wypiła, miały mocny, gorzki zapach. Smakowały paskudnie. Rzucane jej przez Araię spojrzenia dostrzegała kątem oka, jakby bezwiednie rejestrując je pod warstwą frapujących ją myśl. Widziała w nich... Chyba zdziwienie. Głęboki namysł. I... Tak, chyba smutek. Rozczarowanie? Poczuła ukłucie na myśl o tym, ale stłumiła je, by przemyśleć później. Teraz wszystkie inne doznania przyćmiewał smak naparu, spływającego w dół jej gardła.

Przez całą drogę, póki nie rozłożyli obozowiska, myślała dużo na ten temat. Miniona noc była dla niej... zaskoczeniem. Nie spodziewała się, że przybierze taki obrót, dlatego nawet nie pomyślała o zabezpieczeniu. Dumała także o dziecku, które mogłoby zostać poczęte tej nocy. Decyzja, którą podjęła, nie wynikała z braku pragnienia, by zostać matką. Przeczuwała, że mogłaby spełnić się w tej roli. Dom, jej rodzinny dom pod Alaghón, mężczyzna, który dałby jej poczucie bezpieczeństwa, dziecko, które mogłaby otoczyć opieką... I Ezymander, który mógłby przyglądać się, jak dorasta jego siostrzeniec. Może kiedyś... Może po powrocie z lodowca. Teraz nie mogła sobie na to pozwolić. Nie z człowiekiem, o którym niewiele wiedziała. Po którym nie wiedziała, czego się spodziewać. Który nie znał jej, choć być może rozumiał, tym dziwnym zrozumieniem, które i ona czuła wobec niego. Zresztą... To miała być niebezpieczna wyprawa, choć nie powinna trwać dłużej, niż dwa, może trzy miesiące. Nie chciała być uciążliwa dla towarzyszy. Piła więc te obrzydliwe zioła, zastanawiając się, czy dziecko miałoby oczy Nikkolasa.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 30-10-2009 o 15:00.
Suarrilk jest offline  
Stary 30-10-2009, 17:41   #258
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Właściwie niczego nie robił, poza parciem do przodu na zachodnie rubieże Vaasy. Inni mieli swoje zajęcia, hobby, czy choćby potrafili sobie umilić czas rozmową. Eliot jakoś nie miał nastroju. Próbował brać udział w wieczornych spotkaniach drużyny. Czasem coś śpiewał, ku utrapieniu innych, czasem opowiadał. Zresztą, śpiewanie ograniczał, bo któż chciałby słuchać takich okropieństw, jak jego fałszowanie? Niekiedy jednak wyrwało mu się, gdy inni coś zanucili, szczególnie Livia, która niekiedy umilała podróż swoim śpiewem. Wprawdzie dziewczyna wydawała się niekiedy dość spięta, może zamyślona, nieobecna, jakby odzyskanie pamięci nie przyniosło ze sobą zbytniej radości, lecz sporo smutku. Jednakże śpiewała ładnie. Wolał przeto mówić, opowiadać, ale chyba najbardziej siedzieć, na popasach, sobie z boczku, uśmiechać się do słoneczka, pochwalić Lulka za wspaniałego robaczka … Lulek zresztą odgrywał ważną rolę podczas wyprawy. Jastrzębia już nie było, odkąd Martha odeszła. Lulek musiał odwalać robotę, którą wcześniej wykonywały dwa ptaki.

Nie to, że się obijał, ale jakoś nie pchał się na siłę do socjalizowania, czy jakiejś specjalnej aktywności. Widocznie wydarzenia Palushuk, szczególnie zaś postawa Erytrei, sprawiły, że odechciało mu się bezsensownych prób zaprzyjaźniania. Raczej reagował, niż wychodził z propozycjami nowymi. Rzecz jasna, poza sferą czarów. Inni mieli mięśnie, charakter, naturalną charyzmę, on natomiast swoją magię. Podczas podróży bardzo przydawały się czary typu Magiczny rumak. Piękny, czarno-szary koń, który przywołany zjawiał się na polecenie chłopaka.


Czwarta część doby, którą działał czar, to było wystarczające, żeby przejechać wiele mil. Tego konia było niełatwo złapać. Czy nomadzi urodzeni do siodła, czy ktokolwiek, niewielkie mieli szanse. Nie można go było zamęczyć, jak to się działo przy forsownej jeździe na normalnych rumakach, zawsze reagował posłusznie i mógł na nim jeździec tylko ten, dla kogo został stworzony. Niekoniecznie czarodziej. Równie dobrze, co dla siebie, mógł sprezentować konika Arai, czy Falkonowi. Każdemu, kto potrzebował ruszyć na zwiad. Na wielkich, trawiastych przestrzeniach, posiadanie takiego czaru dawało bardzo wiele. Ponadto jeszcze, magiczny rumak zapewniał względne bezpieczeństwo, gdyż nawet dzikie, drapieżne zwierzęta omijały go, wyczuwając nienaturalność stworzenia.
- Nie ma możliwości – wyjaśniał na wszelki wypadek – żeby jakikolwiek czarodziej namierzył nas, kiedy rzucamy czary. Również odwrotnie, my podobnie nie jesteśmy do tego zdolni. Wykrycie magii, bowiem, to precyzyjne zaklęcie, ale niestety, czy raczej stety, działające na stosunkowo bliska odległość, mniej więcej koło sześćdziesięciu stóp. Zapewne czarodzieje typu Khelben, Elminster, czy Simbul, Lareal, Alustriel, należące do Siedmiu Sióstr, mieliby na to sposoby. Może także najsilniejsi z czerwonych magów Thayu, może Manshoon od Czarnej Sieci Zhentarim, może mistrzowie wysokiej magii z Evermeet. Jednak raczej tutaj ich nie spotkamy.

Rumak spodobał się bardzo Livii. Szedł równo. Nie wierzgał, nie rzucał się, nie obawiał gryzących komarów. Oraz wyglądał czarodziejsko. To grunt. Wyglądał niczym rasowy ogier, ale nie pachniał, jak koń, nie rżał, jak koń. Był tworem magii, co doskonale wyczuwały inne stworzenia. Choć może nie bały się, ale obcość natury magicznego rumaka, trzymała wszystkie inne stworzenia na odpowiedni dystans. Po przejażdżce, wyjątkowo zadowolona, podziękowała za jazdę, a on odpowiedział, że dla niego to też była przyjemność. Uprzejma rozmowa, niewiele znacząca, choć całkiem sympatyczna. Livia złapała Eliota za rękę, uścisnęła ją.
- Dziękuję nie tylko za dzisiejsza zabawę, ale za to co robisz dla mnie cały czas. Za to że jesteś i się troszczysz i nie traktujesz mnie jak balastu, którym właściwie dla Ciebie jestem. Za rzeczy, które mi kupiłeś i które wiele dla mnie znaczą, bo są ofiarowane ze szczerego serca, przez kogoś, kto sam nie ma zbyt wiele. Chciałabym ci to wynagrodzić, ale nie mam pieniędzy i raczej małe szanse na ich zyskanie w najbliższym czasie, ale zastanowię się, co mogłabym zrobić, albo ty pomyśl co mogłoby to być.
- Nie zrobiłem to dla pieniędzy, jeśli coś zrobiłem, bo słowo, nie wiem co. Prędzej pani Murcielago, czy Araia. Ale naprawdę będę zadowolony, jeśli ci się powiedzie i przestaniesz się smucić. Możesz to potraktować, jak ów rewanż, że będziesz się częściej uśmiechać niż do tej pory. Umowa stoi
?
Livia uśmiechnęła się i kiwnęła głową:
- Spróbuję ... ale to nie takie proste.

Spośród innych czarów całkiem sympatycznie wykorzystywał także lewitację. Czterdzieści stóp w górę. Zdecydowanie więcej można było widzieć z tak solidnej wysokości. Czar działał niezbyt długo, ale swobodnie wystarczało, żeby polecieć oraz rozejrzeć się po okolicy. Najsympatyczniejszą odmianą Lewitacji byłoby wzbogacenie zaklęcia o czar Niewidzialności. Ale kompletnie nie znał się na szkole iluzji. Uniesiona bowiem postać człowieka na czystym tle nieba widoczna była z daleka. Dlatego sensownie było korzystać z tego czaru przy wysokich drzewach, skałach etc., kiedy to ciemna sylwetka ludzka zlewała się z podobnym kolorem krajobrazem. Niewidzialność skutecznie usuwałaby tą przeszkodę. Dlatego zapytał Erytreę, czy dysponuje tym zaklęciem, oraz odpowiednią ilością składników. Rzecz jasna, Niewidzialność mogła w ogóle ich nie wymagać, ale nie miał pojęcia. Wprawdzie udostępniła mu ona kiedyś swą księgę zaklęć, lecz po prostu nie pamiętał, czy ten czar iluzyjny, został tam przez czarodziejkę wpisany.
- Czy dysponuje pani czarem Niewidzialność? Chciałbym ewentualnie, kiedy zaszłaby konieczność rozglądnięcia się po okolicy, użyć Lewitacji. Jeżeli byłoby jakieś wysokie drzewo lub skała, to nie ma problemu, jednak przy otwartym terenie lewitująca osoba byłaby dosyć widoczna. Niewidzialność mogłaby sporo naprawdę pomóc. Notabene, jak wspominałem, skopiowałem kilka zaklęć podczas wizyty w miejskiej bibliotece. Jeżeli chciałaby pani je sobie wpisać, moja magiczna księga jest do dyspozycji.

Chłopak mógł rzucać zaklęcia stosunkowo często. Przeciwnie bowiem, do właściwie niemal wszystkich czarodziei, praktycznie nie potrzebował korzystać ze składników. Niby niewielka rzecz, ale ile wiórków metalu, kuleczek siarki, czy innych tego typu można zabrać ze sobą? Sporo? Owszem, ale wszystko się wyczerpuje. Ponadto nosić to przy sobie ułożone osobno, żeby się nie pomieszało. Trudna sprawa. Podczas walki trzeba przygotowywać składniki bardzo sprawnie. Wyciągnięcie potrzebnego komponentu musiało być perfekcyjnie zgrane z inkantacją oraz gestami. Podczas sytuacji stresowych zaś, kiedy trzeba się śpieszyć … niezwykle trudno wykonalne. Toteż czy Magiczne rumaki, czy Lewitacje, czy inne czary, to była prosta, szybka sprawa, niemal odruchowo wykonywana. Toteż realizował się w tym zakresie, ale też tylko w tym.

Bezsensownie uśmiechnął się pierdząc cichutko. Kolacja siedziała mu na żołądku.
- Może odejść parę metrów na bok i pośpiewać? - zastanowił się.
 
Kelly jest offline  
Stary 03-11-2009, 21:03   #259
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
W podróży przez dzikie ostępy odżył. Większą część pierwszego dnia podróży przeszedł w oddaleniu od towarzyszy, sycąc się muzyką i zapachem stepu, czule pieszcząc i kontemplując fakturę źdźbeł traw, liści i gałązek mijanych krzewów, ciesząc oczy morzem zieleni w którym brodził. Chłodne, czyste powietrze wymywało drobinki zatrutego powietrza z jego nozdrzy i płuc, a wraz z nimi wspomnienia butwiały w nierealny koszmar. Gdy wracał myślami do ubiegłych dni dostrzegał jak bardzo tamto miejsce wytrąciło go z równowagi. Tyle nieodpowiedzialności, wstydu, tyle słabości nie umknęło by każącemu wzrokowi Drogiej Matki. Wiedza, że ona sama prędzej kazałaby spalić do czarnej ziemi tamto miejsce niż postawiłaby w nim stopę, nie poprawiało jego zażenowania.
Ale to już przeszłość. Odetchnął głęboko i zamknął oczy, idąc przez chwilę kierując się jedynie szumem zielonego oceanu. Energia powróciła a wraz z nią obowiązki. Dotknął delikatnie i z pewnym zniecierpliwieniem skrzyneczki, którą trzymał w wewnętrznej kieszeni płaszcza.
Tak.
Tylko obowiązki.
Szybko zabił przelotny, radosny uśmiech rodzący się na jego twarzy.


Wieczór zapadał długo.
Pojawił się nad nią niezauważalnie, jak cichy pochód cieni rozlewający się o zmierzchu po lesie. Zauważyła go kątem oka, gdy stał jak posąg, długą chwilę, nim w końcu wykonał krok, wtapiając się w czerwoną aurę ogniska i bezszelestnie usiadł obok niej.
Milczał.
Milczała.
Wpatrzona w płomienie, które przesłaniały jej twarze towarzyszy, sycąca się ciepłym blaskiem pełgającym po skórze. Niedaleko Erytrea z księgą na kolanach. Czarne włosy przesłaniają jej twarz, pozwalają jedynie domyślać się, czy pogrążona jest w nauce, czy wspomnieniach. W pewnym oddaleniu Eliot głaskał połyskliwe skrzydła Lulka, nie widząc zamyślonej Livi patrzącej na niego. Po przeciwnej stronie ogniska Ragnar, Brog i Falkon nachylali się nad przygotowanym przez Lodo kociołkiem ciepłej strawy. I Araia. Z cieniami, które już na dobre zadomowiły się pod jej oczami, machinalnie splatając źdźbła trawy w niewielkie wieńce. Nie odwróciła się ku niemu, nie napięła mięśni, nie wstrzymała oddechu. Nie odsunęła się. Oswoiła się z jego obecnością. Usiadł obok niej, a jednak nie czuła ciepła jego ciała, poprzez zapach płonącego drewna, nie czuła jego zapachu. Dla ludzi odległość jest miarą obcości i dystansu, metr to czasem przepaść, której nie można pokonać, dla elfów... dla elfów, to bezpieczeństwo i komfort nienachalnego bycia razem.
Wyciągnął rękę w bok, ostrożnie stawiając małą skrzyneczkę w połowie drogi między nimi.
- Twoim życzeniem było, bym popilnował tego przedmiotu - mówił cicho i powoli, nie odrywając wzroku od ognia.
Wzięła ją z jego dłoni tak, by nie dotknąć palców. Pogładziła delikatnie rzeźbione wieczko, jakby witając to, co było drogie jej sercu.
- Dziękuję ci za to.
- Nie pozostawiłaś żadnej instrukcji na wypadek, gdybyś nie wróciła...
- Nie ma żadnej instrukcji. Jedynie moja prośba, która nadal utrzymuje swoją moc - powiedziała nie patrząc na niego. - To dzieło elfich rąk i mimo wszystko... mimo wszystko mierzi mnie myśl, że mogłyby dotykać tego dłonie inne niż elfie - dokończyła prawie bezgłośnie.
Nie odpowiedział. Słowa nie były konieczne. Rozumiał ją i ona to wiedziała. Minuty mijały, odmierzane ostrymi trzaśnięciami ogniska, tańcem cieni na rubinowych trawach.
- Jestem... wdzięczny losowi, że przeznaczył ci powrót z katakumb, towarzyszko - skrzywiła lekko usta, zauważając wahanie w jego głosie.
- Ja też - odchyliła głowę, patrząc na skry wzlatujące ku ciemnemu niebu. - Masz czasem wrażenie, że każde zejście w ciemność wyrywa z ciebie kolejne iskry światła? Że za każdym razem musisz coś zostawić? Coś stracić? Aż zniknie płomień i nie będzie już nic do stracenia.
Długo nie odpowiadał, kontemplując jej słowa.
- Nie zostało mi już wiele iskier do wyrywania, towarzyszko. - Bardzo uważnie artykułował każde słowo, jakby obawiał się, że głos zdradzi go jeśli choć na chwilę spuści go ze smyczy - Ale masz słuszność, kiedy zejdziemy w ciemność, słońce nie może już czuwać nad nami. A bez jego wzroku tak bezbronni jesteśmy...
- ...tak ludzcy - jakby dopowiedziała jego słowa.
Wbił w nią spojrzenie.
- Jeszcze pięć kluczy. Pięć miejsc. Wiele brudu, śmierci i zimna. Coraz więcej ciemności w każdym z nas - przeniosła na niego spojrzenie oczu rozświetlonych ogniem. - Starczy ci światła?
- Jeśli nie, rozpalę świeczkę.
- Jak? - spytała, nie odwracając wzroku, bardziej samym ruchem ust, niż dźwiękiem słowa, ciszej od trzaskającego ognia.
- Wolą. Losem. Strachem. Nie jest mi dozwolone, bym zawiódł.
- Nie pozostawiłeś żadnej instrukcji na wypadek, gdybyś kiedyś nie wrócił... - rozwiesiła pomiędzy nimi jego słowa, uważnie i precyzyjnie, jak identyczny sznur korali. Ostrożnie, jakby na próbę, jakby sama zdziwiona była ich kolorem i kształtem.
W jednej chwili uśmiechnął się promiennie i wybuchnął cichym, krótkim śmiechem.
- Nie tobie jednej, towarzyszko. - Oderwał wzrok od jej oczu i przeniósł go na ognisko.
Usta drgnęły jej w mimowolnej odpowiedzi na ten śmiech. Ogień przygasa, dorzuca kolejne szczapy. Otacza ramionami kolana i próbuje przypomnieć sobie jak dawno temu widziała uśmiech na elfiej twarzy. Pamięta co do dnia.
Mijają kolejne minuty wypełnione milczeniem. Lurien zachował cień uśmiechu na twarzy, wpatrując się w tańczące płomienie, Araia zaś obserwuje ich towarzyszy. Wielki Ragnar, Brog właśnie upewniający się, że w jego brodzie nie został żaden kawałek kolacji, milczący Falkon, Eliot, Livia, Erytrea, nawet rozgadany Lodo. Inni od siebie, inni od nich.
- Wrócisz potem do... - zawaha się lekko - ...swoich?
Skinął głową powoli, nieobecny, jakby jego myśli wirowały gdzieś daleko.
- Nie natychmiast. Ten świat jest odmienny od mojego. Czuję, że jestem winny nauczyć się go. Spróbować zrozumieć - Lurien ściszył ton. - <Wiedza jest złotożywym słońcem w którego kąpieli wzrastamy, wydajemy pąki, zakwitamy i którego energię pijemy by przetrwać mieniącą ostrością diamentów zimę. Szare wody wypłukują obawę z najgładszych pajęczyn mojej duszy... czy szata z promieni ciepłego, kojącego, błyszczącego bagiennymi ogniami słońca nie jest podszyta pożerająca ciemnością cuchnących trzewi ziemi? Klejnoty tej wiedzy muszą być moje, nim słońce oświetli dla mnie białoszorstkie klify Evermeet.>
Zamilkł, a cienie napięcia i zaciętości skryły jego twarz.
Nie patrzyła już na ognisko, tylko na niego. Z jakąś ostrą uwagą i skupieniem.
- <Niektóre klejnoty posiadają władzę większą niż blaskorzutne słońce ponad wiecznotrwałymi klifami... i sercem klejnotów wiedzy spragnionymi. Ich natura jest niczym rwąca rzeka pędząca tabunem rozszalałych wodnych rumaków, które nie znają czasu, ni odpoczynku.>
- Być może masz rację. Niczym więc nie ryzykuję. - wyszeptał
- Niczym? Ryzykujesz tym, za co inni oddaliby wszystko. Ryzykujesz białymi klifami Evermeet. Robisz dokładnie to, co oni - skrzywiła usta i w jej oczach znowu pojawiła się dobrze już znana elfowi burza splątanych emocji.
- Araio - ich oczy spotkały się. - Ja nie mogę tam wrócić.
- Dlaczego? - potrząsnęła głową. Zaskoczona, zdziwiona, niedowierzająca.
Zawahał się i uciekł przed jej wzrokiem. Źrenice przez moment biegały jakby próbowały obrysować krawędzie wiecznie zmieniającego się ognia.
- Moje szaty... podszyte były ciemnością - zamknął powieki i ledwo zauważalnie westchnął - Widziałem świat takim, jakim chciałem, nie takim jakim był. To moja pokuta. Boje się, by mój lud nie doświadczył większej, jeśli moje idee okażą się mieć poparcie w rzeczywistości. - Zamilkł i po chwili kontynuował innym, jakby bardziej oficjalnym tonem - Wybacz jeśli obarczam cię problemami które być może nie tycza się ciebie. To do mnie niepodobne - wyprostował się i uniósł brodę, nagle pełen dumy.
- Mój ojciec czasem śpiewał o tej drodze. Od kiedy zrozumiał, że nie będzie mógł powrócić - powiedziała cicho.
Lurien zastygł w bezruchu z właściwym sobie wyniosłym wyrazem twarzy. Dopiero po kilku uderzeniach serca lekko skinął głową
Teraz Araia milczała przez chwilę, szukając w sobie właściwej nuty, właściwego startu, właściwego uczucia. Z początku śpiewała cicho, jakby niepewnie. Dopiero z kolejnymi słowami jej głos nabierał mocy – niewyszkolony, matowy, niższy niż kryształowo czyste głosy elfich kobiet. To, co w nim było, to ta skłębiona masa emocji, które zazwyczaj pojawiały się odbiciem w jej oczach. Pieśń nie miała słów, takich jak zwykłe ludzkie piosenki. Refrenu, rymów, powtarzalnych wersów. To była tęsknota za straconym światem, strach przed droga bez powrotu, rozpacz za tym, co już nie wróci. A jednak gdzieś pomiędzy tym wszystkim tkwiło światło. W głosie, w melodii, słowach. Odległe, ledwo wyczuwalne obecne. Zabarwione rdzawo gniewem i buntem, który płynął z półelfki.
Sprzeciwem względem tego, przeciwko czemu sprzeciw możliwy nie był.

[MEDIA]http://media.enterfilm.com.ua/audio/gangs_of_new_york_various/gangs_of_new_york__ost_/10___jocelyn_pook___dionysu.mp3[/MEDIA]

Nie poruszył się ani nie otworzył oczu, gdy kobieta śpiewała. Ostatnie dźwięki przebrzmiały a ciszę wypełniał tylko trzask pokrytego żarem drewna. Nie patrzyła na niego, już żałując tej zmiany formy, tego odruchu, z której duma nie pozwoliła jej się wycofać.
- Jesteś taka niedoskonała, Araio - jego usta ledwo drgnęły gdy wymawiał te słowa.
Zerwała się na nogi jednym, płynnym ruchem. Oczy błysnęły tylko zielnym ogniem, czarny warkocz smagnął plecy. I tylko zaczerwienione końcówki uszu zdradzały, czym żywi się ten ogień.
- Jestem. Ale jedno nas różni - wycedziła przez zaciśnięte zęby, patrząc na niego z góry, jakby rzucała mu wyzwanie. Proste plecy, uniesiony podbródek, elfi akcent jeszcze bardziej uwidaczniający się w jej głosie. - Ty spadasz, ja wzlatuję. Pamiętasz? I tak być musi, bo w odróżnieniu od ciebie ja mogę żyć bez światła.
- Interesujący punkt widzenia, towarzyszko - nieśpiesznie wstał i wpatrzył się w nią łagodnie - Wybacz mi szczere słowa, nie było moim celem cię urazić. Twoja niedoskonałość nie kala cię. Bywa natomiast... interesująca. A teraz jeśli wybaczysz, pójdę na spacer. Tak bardzo brakowało mi dźwięków i zapachów dzikiej nocy w kamiennej trumnie ludzi. - Odwrócił głowę od ogniska, jakby nie chciał, by inni słyszeli jego słowa i szepnął. - <Dziękuję za twoją pieśń. Nie było w niej kryształowej doskonałości gwiazd ale...> Wzruszyła mnie.
Jego łagodność ją upokarzała, paliła goręcej niż wymierzony policzek. Jego łagodność obnażyła w jednej chwili jej arogancję, wściekłego psa szarpiącego się w okowach opanowania. Obnażała jej... niedoskonałość właśnie. Zacisnęła pięści. Powinna przeprosić za swoje słowa wypowiedziane w gniewie. Powinna zwrócić honor. Tak się godziło. Ale jego łagodność stawała jej żółcią w gardle. Jego spokój, jego doskonałość. Więc odwróciła się i odeszła w przeciwną stronę. Schowała troskliwie drewniane pudełeczko i wyjęła przybory do rzeźbienia. Znów długo wpatrywała się w przeźroczysty bursztyn, szukając skrytego w nim kształtu. A potem po raz pierwszy wzięła do ręki swoje narzędzia i wykonała pierwszy szlif.


Lurien sunął przez smagane wiatrem trawy.
Uśmiechnął się lekko.
I zanucił piosenkę.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS

Ostatnio edytowane przez Judeau : 03-11-2009 o 21:23.
Judeau jest offline  
Stary 03-11-2009, 22:29   #260
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Gdy pojawiła się Erytrea, kilka minut nie mogło już sprawić im większej różnicy. Przyglądała się uważnie stojącemu przed nią mężczyźnie: eleganckiemu, bogatego w zdobienia ubraniu, wąskim wypielęgnowanym dłoniom, zdradzającym wygodny i komfortowy styl życia, trzymający go z dala od miecza, czy ciężkiej fizycznej pracy. Pewny siebie, uprzejmy, przyzwyczajony do tego, że ludzie ulegają jego urokowi osobistemu. Przyglądała się jego twarzy, za pomocą mapy delikatnych zmarszczek określić jego prawdziwy charakter. Niewiele dało się powiedzieć. Prawie nic. Cienkie zmarszczki otaczały tylko jego oczy, usta i czoło pozostawiając nietknięte. Nie był człowiekiem śmiejącym się z całego serca, nie był człowiekiem na którego ustach często gości uśmiech, nie był człowiekiem, który marszczył czoło w wyrazie frasunku. Pod pewnymi względami on i czarodziejka byli podobni. Przez moment zastanawiała się jak daleko sięga determinacja czarodziejki, jak daleko posunęła się, by zapewnić im sukces. Ale potem przypomniała sobie jak wyglądali razem, jak Erytrea wyglądała przy nim: przyjmując jego dotyk, prawie go szukając, z rumieńcem na policzkach i błyskiem w ciemnych oczach, którego nie było w nich poprzedniego dnia. Nie, to nie było wyrachowanie. To nie było poświęcenie, to nie była determinacja.
To było prawdziwe uczucie. Przynajmniej ze strony kobiety.
I przez chwilę nie mogła uwierzyć w to, co widzi.
Bo to uczucie nie pasowało do niej, do spokojnej, opanowanej Erytrei. Nie pasowało do niej to wyczuwalne napięcie między nimi. To... pożądanie... ta chuć, jak pewnie określiłby to Brog. A może pasowała? Może to po prostu Araia nie znała jej wystarczająco dobrze, może tak bardzo szukała w czarodziejce kogoś podobnego niej samej, że przypisała jej swoje własne cechy. Żeby stała się bliższa, bardziej zrozumiała.
Popełniła błąd.
Teraz to wiedziała.
Jak łatwo przyszła jej akceptacja tego fałszywego, wyimaginowanego obrazu kobiety. Tak naturalnie, tak prosto. I pociągnęły za sobą decyzje, z których nie mogła się już wycofać. I nie chciała. Ale wiedziała, że trudno będzie przyjąć jej tą nową stronę czarodziejki. Świadomość tego, że emocjonalnie była jeszcze bardziej nieobliczalna niż Falkon, Eliot czy Martha. Bardziej obca.
Nie mogą zrozumieć.
Żadnego z nich.

- Dlaczego? - spytała poważnie.
Popatrzył w oczy półelfki i odpowiedział krótko:
- Mam z nim własne porachunki i chcę pomóc Erytrei.

Przechyliła lekko głowę i z namysłem wpatrywała się w niego. Dopiero po krótkiej chwili milczenia zadała kolejne pytanie.

- Czy te porachunki dotyczą pańskiej żony, panie Dramstager? Tego, co się z nią stało? - uściśliła.

Przez twarz mężczyzny przebiegł grymas, trudno było stwierdzić czy zaskoczenia, niezadowolenia czy smutku, a może wszystkich tych uczuć jednocześnie. Zmrużył lekko oczy i odpowiedział z westchnieniem:

- Jest pani przerażająco bezpośrednia i celnie uderza.
- Musiałam się spytać. Tak, samo jak muszę zadać jeszcze jedno pytanie – jej głos utracił trochę wcześniejszej twardości. Jego odpowiedź nie sprawiła jej przyjemności, nie dała uczucia satysfakcji, że zgadła dobrze. - Czy to samo grozi także Erytrei? Czy jeśli Gallager dowie się, że... - z trudem przeszły jej te słowa przez usta - darzy ją pan uczuciem, będzie chciał ją skrzywdzić jeszcze bardziej?

Zastanowił się nad pytaniem półelfki i powiedział z wahaniem:
- Jeśli staniecie na jego drodze i tak zrobi wszystko by was z niej usunąć, każdym dostępnym dla niego sposobem... - Popatrzył na czarodziejkę i powiedział bezpośrednio do niej: - Natomiast nie sądzę, by z powodu znajomości ze mną twoje bezpieczeństwo było bardziej zagrożone, ale jeśli cokolwiek się stanie, nie wahaj się użyć pierścienia....

Erytrea zmarszczyła brwi, przysłuchując się tej cokolwiek zaskakującej dla niej wymianie zdań. Zawahała się, nim zadała pytanie, lecz kiedy Nikkolas zwrócił się do niej, spojrzała mu prosto w oczy.

- Nikkolasie... O co tu chodzi? - Pytanie było ciche, spokojne, ale gdzieś na samych krańcach słyszalności kryło się w nim pewne napięcie.
Mężczyzna potarł dłonią brodę w wyrazie niepewności.
- Moja żona zmarła w wyniku eksperymentu, któremu poddał ją Gallager... ale to nie ma nic wspólnego z tym co wydarzyło się między nami - popatrzył jej prosto w oczy.
To, co zobaczyła w jego spojrzeniu, wystarczyło jej całkowicie za potwierdzenie słów. Skinęła głową i uścisnęła jego rękę.
- Wierzę ci - rzekła po prostu. Araia wyraźnie spięta odwróciła wzrok. Twarz wygładziła na kształt pozbawionej wyrazu maski, kryjąc rodzący się na niej wyraz dezaprobaty. - Porozmawiamy o tym, kiedy wrócę. Ale pierścienia użyję w ostateczności - zaznaczyła.
Nikkolas pogładził delikatnie jej policzek:
- Nie chcę by cokolwiek ci się stało...
Czarodziejka uśmiechnęła się lekko, ledwie widocznie.
- Nie martw się. Araia do tego nie dopuści... - posłała półelfce spojrzenie, w którym było tylko zaufanie.

Wojowniczka skrzywiła usta.
- Stal przeciw magii... - pokręciła głową. - Czego możemy spodziewać się po Gallagerze?
- Podejrzewam, że przyszykuje na was pułapkę. Raczej nie będzie was śledził, skoro zna cel podróży. Na jego miejscu zaczaiłbym się na miejscu, a nie mogę powiedzieć, by był mniej inteligentny ode mnie.
- Która dziedzina magii jest jego domeną? - wtrąciła Erytrea. - Które czary zastosuje przeciw nam najprędzej?
- Oficjalnie zajmuje się magią wywołań... - Nikkolas zawahał się przez chwilę. - Podejrzewam u niego zainteresowania nekromancją i demonologią, ale nie mam na to dowodów...
- Mamy dwójkę kapłanów, przeciwko nekromancji i demonologii chyba nie będą całkowicie bezbronni, prawda? – Półelfka pytająco spojrzała na magów.
- Dobra iluzja może być bardzo skuteczną ochroną plus jakieś dobre czary ofensywne. Obawiam się, że rozproszenie może nie zadziałać. Kapłani z pewnością będą bardzo pomocni. Są też przedmioty ochronne... spróbuję przygotować coś przydatnego. Mamy prawdopodobnie kilka, kilkanaście dni... Tworzenie przedmiotów magicznych wymaga czasu i mocy, ale coś zrobić powinno się udać.

Araia popatrzyła tylko na niego z lekko uniesionymi brwiami. Przeniosła spojrzenie na Erytreę, która spytała:

- Masz jakiś sposób, by przekazać nam te przedmioty?
- Powiedzmy, że za dziesięć dni wieczorem ustawisz pierścień tak jak Ci pokazałem, dla pewności, że to umówiony znak i wszystko jest w porządku zrób to dwa razy. Prześlę wam je za pomocą teleportacji.
- To bezpieczny sposób?
- Nikt po za mną nie wyśledzi tego sygnału - potwierdził mag.
- Jeśli będzie pan przesyłał rzeczy – półelfka skrzywiła usta - proszę także przesłać informacje na temat tego, co robi Rostorn z Gallagerem. I tego, co mówi się w mieście na ich temat i ostatnich wydarzeń.
- Dobrze. Postaram się zdobyć jakieś informacje.

Jeszcze raz przesunęła wzrokiem po ich twarzach.

- Pójdę zebrać innych. Będziemy przy głównej bramie. Zanim wszyscy się pojawią minie pewnie kilka chwil, więc... - wzruszyła ramionami. Skłoniła lekko głowę przed Nikkolasem, w tym samym geście pozdrowienia co wczorajszego dnia. I tak samo odwróciła się po tym i odeszła zostawiając ich samych.

Później wielokrotnie wracała do tej rozmowy pamięcią. Siedząc na koźle, trzymając wodze w dłoni, jednym uchem słuchając rozmowy toczącej się z tyłu wozu, miała wiele czasu, by przemyśleć to, co usłyszała. By spróbować zanalizować, zrozumieć przepełniające ją uczucie sprzeciwu, rozczarowania i wyraźnego poczucia niestosowności. Dopiero po kolejnej rozmowie z czarodziejką przyjdą do niej właściwe słowa: Nikkolas był jak choroba, jak zaraza, z której po części nieświadomie chciała Erytreę wyleczyć.

* * *

Araia kucnęła koło obok trzymającej księgę na kolanach czarodziejki i wyciągnęła w jej stronę rękę z niewielkim kubkiem wypełnionym gorącą, słodko-cierpkawą herbatą przygotowaną przez Lodo.
- Nie powinnaś być teraz sama - powiedziała półgłosem.

Erytrea podniosła wzrok na wojowniczkę i przez chwilę Araia mogła ujrzeć w jej oczach kalejdoskop uczuć, mieniący się różnymi odcieniami - niepewności, ciepła, niepokoju, tęsknoty i czegoś nieuchwytnego, sugerującego potrzebę bliskości jednego konkretnego człowieka. Zaraz jednak spojrzenie kobiety przeniosło się na drewniany kubek. Zwinęła zwój i odłożyła go wraz z księgą do torby, po czym z wdzięcznością odebrała napój, obejmując naczynie smukłymi, białymi dłońmi.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - odpowiedziała ostrożnie pytaniem, niemal szeptem.
Półelfka przez chwilę szukała właściwym słów.
- Samotność nie przybliża cię do niego, a oddala od innych.
Czarodziejka przyjrzała jej się w zadumie, po czym skinęła głową.
- Masz rację. Ale potrzebowałam czasu do namysłu, a także odrobiny spokoju, by przepisać czar, który Nikkolas dał mi na wszelki wypadek. Kiedy dotrzemy na bagna, będę mogła znowuż uczynić nas niewidzialnymi.
Uśmiechnęła się delikatnie, kpiąco.
- Potrzebowałaś odrobiny spokoju, by przepisać czar, czy przepisywałaś czar, żeby mieć odrobinę spokoju?
Nie odwracając wzroku, odrzekła zdawkowo:
- Możliwe. - Przystawiła kubek do ust, by napić się trochę. - Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, nie musisz zaczynać rozmowy tak okrężnie - dodała.
- Co miałabym ci powiedzieć? - spytała cicho.
- Nie wiem. - Potarła palcami skroń. - Co myślisz o Nikkolasie? - spytała nagle bardzo cicho, wnikliwie studiując twarz półelfki.

Potarła płatek ucha. Odwróciła wzrok, z cieniem tego samego zakłopotania, które czarodziejka mogła dostrzec rano i niechętnym drgnieniem ust.

- Widziałam go jedynie chwilę - powiedziała ostrożnie, jakby obawiając się reakcji kobiety. - Jeśli postrzegam go inaczej niż ty... jesteś pewna, że chcesz to usłyszeć?
- [i]Chcę wiedzieć, jakie zagrożenie dla naszej wyprawy dostrzegasz... w jego osobie[i/].
- Dla wyprawy? - jej głos nabrał pewności. - Przynajmniej do czasu załatwienia sprawy z Gallagerem nie stanowi dla nas zagrożenia. Jego chęć wyrównania rachunków, zemsty wydaje się szczera. Nie ryzykowałabym jednak zdradzania mu celu i wszystkich szczegółów. Chyba, że już wie...
- Nie wie. Nie powiedziałam mu niczego ponadto, że muszę załatwić pewne rodzinne sprawy. - Zastanowiła się chwilę, po czym dodała: - Wspomniałam jednakowoż o poszukiwaniu kluczy...
- Żałujesz?
- Czego? - W jej głosie zabrzmiało zdziwienie.
Lekko zacisnęła usta.
- Wybacz... - mruknęła. - Chodziło mi o to, czy żałujesz, że wspomniałaś mu o kluczach.
Zaprzeczyła lekkim ruchem głowy.
- Wiem, że wyda się to dziwne, ale ufam mu. Myślę, że nie będzie dociekał, o jakie klucze chodzi.
- Tak, to dziwne - potwierdziła cicho Araia, ale coś w jej głosie sugerowało, że słowo "dziwne" jest jedynie eufemizmem.

Czarodziejka ostrożnie zmieniła temat.
- Nie obawiasz się podróży na bagna? Wszak, jakby na to nie patrzeć, wkroczymy na teren elfiego... - zawahała się nad doborem słowa - cmentarza... Czy elfia magia mogła odbić się na tym miejscu na tyle, by zaszkodzić naruszającym jego spokój...?
- Nie wiem. Z tego co wiem, to jest możliwe. Pamiętasz to miejsce w górach, strzeżone przez kocią kobietę - przeczesała dłonią włosy. Wspomnienie tamtego miejsce i związanych z nim wspomnień, nie przynosiło jej radości. - Znam tylko takie odbicia, tylko takie miejsca magii, czytałam także kiedyś o jednym, które powstało gdzieś w pobliżu Wzgórza Umarłych. Ale czy tu mogłoby być tak samo? Nie wiem. Lurien będzie wiedział więcej na ten temat. Jest przecież elfem.
- Opowiesz mi, co przeczytałaś? - Spojrzała na półelfkę znad kubka.

Opowiedziała. Tak samo jak w górach, tak samo jak każdym kolejnym razem opowiadała. Lubiła opowieści i ich spokojny, równy rytm dający ukojenie. Lubiła ich melodię współgrającą z melodią samego głosu. Przychodzące wraz z nią odprężenie. Opowieści były jak powoli rozwijana przędza – powoli, cierpliwie, nieśpiesznie. Pasowały do nieruchomego nieba pełnego gwiazd.

- Dwadzieścia lat temu mój ojciec otrzymał list, który bardzo go poruszył. Ptak przybył wieczorem. Tak piękny i godny pomimo poszarpanych wiatrem i pazurami drapieżników piór. Słońce przeświecało przez jego skrzydła, oświetlając jego sylwetkę zataczającą coraz niższe okręgi ponad Północną Wieżą. Schodził w dół powoli, wieszcząc krzykiem swoje przybycie. Ojciec ani razu nie oderwał od niego wzroku. Stał jak złocisto-biały posąg z dłonią wyciągniętą ku górze, równie stałą i nieruchomą niczym kamień. Gdy ptak wbił pazury w jego nadgarstek i po przedramieniu popłynęła krew... -uśmiechnęła się lekko, kręcąc głową. - To śmieszne, że najwyraźniej zapamiętałam swoje zdziwienie. Stałam z tyłu, blisko wyjścia na taras i nie mogłam oderwać wzroku od jego ręki. Nie mieściło mi się w głowie, że krwawi jak inni, jak ja, że jest tak delikatny, że nie jest zbudowany ze złocistego marmuru ale żywego ciała. To wydawało się niesprawiedliwe. Przecież był wszechwładny, prawda? Jak każdy ojciec w oczach swego dziecka. – Skrzywiła się lekko i wróciła do właściwego wątku. - Ptak przyniósł list od jego przyjaciela, który wyruszył blisko wiek wcześniej szukać miejsc mocy. Dwadzieścia kart lekkiego jak puch pergaminu, spiętych delikatnym, złotym pierścieniem. Dwadzieścia ostatnich kart jego pamiętnika, dwadzieścia kart opisujących jego pobyt na tych bagnach i poszukiwania. Do samego Wzgórza nie trafił. Musiał wiedzieć o istnieniu tego miejsca, niemożliwe, by nie wiedział, skupił się jednak na innym. Pozornie nieważnym i nieistotnym. Nie nadał temu miejscu nazwy, ani nie określił dokładnego położenia. Dla mnie przynajmniej pozostało to tajemnicą. Z dwudziestu kart ogień ocalało jedynie siedem. Nie mniej, nie więcej. Wiele rzeczy znam więc jedynie ze słów ojca, z jego napomknięć, zasłyszanych fragmentów rozmów. Deaween napisał, że szedł przez bagna wiele dni klucząc bez celu, poruszając się od jednego źródła magii do drugiego. Którejś nocy zobaczył odległe światła, pojawiające się powoli, jak niewielkie delikatne słońca. Otaczał je krąg gęstych, ciernistych drzew. Czarnych, poskręcanych, martwych od wieków. W sięgającej kostek wodzie wiły się wodne węże, żywiąc się swoimi martwymi braćmi, drzewa zaś obwieszone były czymś, co Deaween z początku wziął za nieregularne, przeźroczyste liście. Gdy dotknął jednego z nich, cofnął dłoń z obrzydzeniem – to były zrzucone, wężowe skóry. Spłowiałe, wyschnięte, brudnobrązowe. Powietrze było nieruchome, przepełnione gęstą ciszą. Długo wahał się, czy przekroczyć granicę wyznaczoną przez skarlałe, zdegenerowane drzewa. Ale światła kusiły, przypominały Dolinę Białych Miast. To, co tam rosło... - pokręciła głową. - Zachwyciło go. To był krzew, równie ciernisty jak otaczające go drzewa. A jednak tkwiło w nim coś innego – jego sploty nie przypominały wężowych, obumarłych skór, jego gałęzie były martwe, skamieniałe w arabeskowy kształt. Pomiędzy cierniami, ta obumarła roślina pełna była życia i światła. Wielkie, soczyste kwiaty, zroszone kroplami wilgoci słonymi jak łzy. Podobne rosną w Dolinie. To były kwiaty taelronu, a przynajmniej bardzo je przypominające. Taelron jest niezwykle cenną rośliną. Nie tylko dlatego, że ich nektar, ciepły i słodki, przegania troski, przyśpiesza gojenie ran. Niektórzy wierzą, że taelron daje życie i to... ładna wiara. Te kwiaty rozkwitają jeszcze przed nadejściem wiosny, gdy wszystko inne jest jeszcze uśpione. Wielkie, żółte kwiaty zdają się lśnić w nocnym mroku, a ich pyłek przypomina złociste skry z samego serca słońca Wiatr z łatwością porywa go w powietrze napełniając je blaskiem. Dopiero wtedy wszystkie inne rośliny zaczynają wzrastać i rozkwitać, a zwierzęta budzą się z zimowego snu. Deaween był zaskoczony, bo zgodnie z wszelką wiedzą kwiaty te nie występują poza granicami Carmanthoru. A tu, tuż przed jego oczami rozchylały się powoli pąki czerwone jak serdeczna krew. Szepcząc, szemrząc, odbijając zapomniane echa. Kiedyś było tam... nie, nie miasto... pałac może. Elfi pałac, elfiego lorda. Deaween przysięga, że słyszał jego głos w jednym z kielichów taelronu. Cichy, odległy, a jednak realny. Kwietny pył osiadał na jego ubraniu i gdy sięgał, by dotknąć jednego z kwiatów, przysięga, że jeden z cierni nachylił się i jego krew spłynęła na ziemię. A cierń, który zranił go pękł krwawo i rozkwitł w kolejny kwiat, który zaraz rozchylił się i zaszeptał jego głosem opowieść, której nie mógł zdradzić, ale która była najważniejsza i prawdziwa. To miejsce było kiedyś sercem pałacu i jest nim nadal. Żyjącym, bijącym, czekającym, by go wysłuchać – Araia po raz pierwszy popatrzyła na siedzącą obok kobietę. - Nie masz pojęcia jak wiele bym dała, by je odnaleźć.

Czarodziejka zadarła głowę w górę, obserwując niebo z jego nocnymi przemianami. Mimo, że nie opuścili jeszcze gór, wydawała się czystsze i bardziej nieskończone niż podczas poprzednich dni ich wędrówki, a z całą pewnością przestronniejsze niż ponad miastem. Milczała, rozmyślając o tym, co półelfka właśnie jej opowiedziała. Miała głos stworzony do opowieści, Erytrea czekała jednak, aż Araia sama przerwie ciszę, bowiem zdało jej się, że potrzebuje tej chwili, by powrócić do teraźniejszości. Wojowniczka nie myślała jednak o opowieści.

- Nie znam słów, które mogłyby ci pomóc. Nie wiem nawet, czy one istnieją. Nie rozumiem twojej prawdziwej natury, więc jedyną radę, jaką mogłam ci dać, już ci dałam. Jest jednak jeszcze kapłan, służący Władcy Wzburzonego Morza – nieświadomie zaczęła wplatać właściwe dla jej rodzimego języka formy. - On może dać ci więcej, bo to, co zmienne, bliskie jest jego naturze.
- Pomóc mi? - spytała cicho, spuszczając wzrok na kubek, który wciąż ściskała w dłoniach. Był w połowie pusty, a resztka naparu wystygła i ściemniała. Czarodziejka przeniosła spojrzenie na półelfkę.
- Jesteśmy zawsze sami ze wszystkim, co przynosi nam los. Nawet jeśli mamy przyjaciół, rodzinę, bliskie osoby, nigdy nikt nie przeżyje naszego życia za nas. Nie wiem, czy potrzebuję rady. Potrzebuję za to chwili, by poukładać myśli. Potrzebuję snu, by obudzić się rano znów pewna tego, co robię i co mnie czeka. Tylko tyle. - Mówiła cicho, z namysłem, ale w tonie jej głosu nie było tej niepewności, o której wspomniała.
Skinęła głową i wstała.
- Wybacz więc, że zakłóciłam ci spokój - powiedziała po prostu, wyciągając rękę po kubek. - Arogancja czasem jest jednym z moich największych grzechów - skrzywiła usta w charakterystycznym dla niej lekkim uśmiechu. - Masz rację.
Popatrzyła na wojowniczkę z dołu, ze smutkiem.
- Przykro mi, jeśli... rozczarowałam cię sobą - rzekła cicho, po czym podała jej naczynie.
Nabrała powietrze i wypuściła je powoli. Pokręciła głową.
- To nie tak - powiedziała powoli. ~To właśnie tak~ - To znów moja arogancja, która kazała mi wierzyć, że cię znam, że cię rozumiem. Że jesteś mi podobna i dlatego... najbliższa. Teraz wiem, że obraz ciebie, który miałam przed oczami był fałszywy. To rozczarowanie płynie więc nie z ciebie, ale z rozwianego złudzenia, które było dla mnie wygodne. To wszystko.
Po wyrazie twarzy czarodziejki nie dało się poznać, jak odebrała te słowa. Skinęła wolno głową, zebrała swoje rzeczy i także wstała.
- Udam się już na spoczynek. Do zobaczenia rankiem.

Araia skinęła głową. Potarła zmęczonym gestem nasadę nosa. Nieprzewidywalni i nieprzejrzyści. Jak mleczny, matowy kamień przez który nie widać słońca.
Nie wróciły więcej do tego tematu.

Kolejny dzień i każdy następny nie przyniósł większych zmian. Pomiędzy czarodziejką i wojowniczką nic w zasadzie się nie zmieniło. Może ze strony Arai pojawiała się czasami większa ostrożność, może Erytrea omijała pewne tematy, wzajemny szacunek i sympatia pozostały jednak bez zmian.

Półelfka nie wymigiwała się ani z pracy, ani z rozmów, opowieści i wspólnej zabawy przy ognisku. Już pierwszego dnia postarała się wyciosać prowizoryczne stelaże do namiotów, wzięła na siebie opiekę nad wozem i ciągnącymi go, silnymi jak muły, kucami. Śpiewów raczej słuchała, jedyny wyjątek robiąc podczas rozmowy z elfem, skupiona nad rzeźbiarskimi przyborami. Chętnie przyłączała się do snucia opowieści, szczególną sympatią pałając do wojennych historii, chętnie żartowała z Ragnarem, czy Lodo. Także z Eliotem, którego wypytała szczegółowo o każdy z zaprezentowanych czarów. Także z Brogiem, choć podczas rozmów z krasnoludem najczęściej pojawiała się na jej ustach kpina, a słowa układały się w drobną złośliwość, czy przytyk.

* * *

Gdy w oddali pojawiły się światła ognisk, zwiastujące obecność koczowników, wypytała ich przewodnika o ich zwyczaje i natychmiast podjęła decyzję.

- Nie ma sensu ich omijać szczególnie, że ich pomoc może się nam przydać. Zachowajmy się tak, jak mówi Lodo, zgodnie z ich zwyczajami. Podjedźmy niedaleko granicy ich obozowisk i poczekamy, aż ktoś od nich przyjdzie do nas. Gdy pojawi się wraz ze zwyczajowymi darami, jedzeniem i być może jakąś sztuką biżuterii, prawda Lodo? - popatrzyła pytająco na niziołka. Skinął głową. - Odwdzięczmy się mu baryłką piwa i jeśli wystąpią z takim, przyjmijmy ich zaproszenie.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172