Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2009, 02:04   #121
 
Bażna =^^='s Avatar
 
Reputacja: 1 Bażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumny
- Muszę wam coś powiedzieć – odezwała się Tua, gdy Lidia mówiła o magicznych księgach – Chcę byście wiedzieli, że z domu wyruszałam, by odnaleźć maga, który chciałby mnie nauczać czarów. Chcę zostać magiczką. Dlatego prosiłabym, o to, bym mogła się z magicznych ksiąg Margata pouczyć – młodziutka rudowłosa popatrzała po zgromadzonych, zawieszając na krótką chwile niepewne spojrzenie na Meave. Po niewielkiej pauzie szybko dodała - Umiem czytać.
Lidia nie miała nic przeciwko aby przyszła adeptka magii zapoznała się z księgami, które wyniosła z komnaty maga. Jednak sądząc po tytułach, nie była przekonana czy Tua znajdzie w nich coś o zaklęciach. Mimo to skinęła przyjaźnie głową na znak, że młodziutka towarzyszka może liczyć na księgi, które Lidia w drugiej torbie. Co do obaw Lususa na temat tajemniczego pudełka, czuła spokój. Miała wrażenie, a może nadzieję, że mag Margat tak naprawdę zajmował w tej historii zupełnie inną role niż mu się przypisywało. Miała też nadzieję, że w skrzyneczce znajdowałoby się coś co by mogło jakoś w czymś pomóc... albo na coś odpowiedzieć. Targały nią natomiast mieszane uczucia co do jego poglądu na dobra pozostawione przez drowy, ze złotem naczelne. Na dobrą sprawę, te tobołki z zapasami również mogły być zakupione przez monety, na których może, jest krew niewinnych... A i tak nikomu z obecnych to nie przeszkadzało w zjedzeniu posiłku - z zapasów mrocznych elfów. Dla tropicielki nie stanowiło to problemu aby złote monety trafiły do świątyni, zamiast w jej sakiewkę. Uważała jednak, że jedzenie się zmarnuje jeśli mieliby go nie wykorzystać, ale to chyba rozumiało się samo przez się. Co do reszty ekwipunku mrocznych elfów, czuła, że ta kwestia niebawem sama się rozwiąże.

Gdy młody paladyn wyszedł z powozowni, Rang i Verna rzekli co o tym wszystkim myśleli. Lidia zdała sobie sprawę, że została sama. Wszyscy jej towarzysze twierdzili, że zabicie Bastora w sposób honorowy jest bezsensowne - jest samobójstwem. Półelfka zdawała sobie sprawę, że potwór, który siedział w celi, był równie wielce niebezpieczny i bestialski co ogromny był jej strach. Strach, przerażenie i niepewność, które paraliżowały ją na samą myśl o nim. Jeden cud wydarzył się z jakieś dwie godziny temu. Nie wierzyła, że powtórzy się to tak prędko. Sama tak do końca nie potrafiła nazwać powodu, dla którego postanowiła mu pomóc. Jednak gdzieś głęboko w podświadomości czuła, że niezależnie czy uda jej się to przeżyć czy nie... gdy spojrzy wstecz na swoje życie, to nie będzie żałować tej decyzji. Nie czuła się na tyle otwarta w stosunku do niego aby spytac, ale tłumaczyła sobie, że ów mistrz Hadalus musiał być dla niego naprawdę kimś szczególnym. Młody paladyn pragnął go pochować. Tropicielka zrobiłaby na jego miejscu to samo, gdyby w celi leżały zmasakrowane zwłoki jej matki lub kogoś kto był jej bliski. Pragnęłaby pomodlić się nad grobem a nie pod celą. Półelfka nie widziała innego powodu dla, kórego Lusus mógł tak ryzykować swoje życie, jak nie z myślą o kimś bliskim. Wtedy przypomniało jej się coś i na to wspomnienie z trudem, lecz skutecznie stłamsiła lekki uśmiech w kąciku ust, tak żeby nikt nie zauważył. Przecież jeszcze dzisiaj, ten obcy młodzieniec bez wahania zaryzykował życie dla nich, dla całej grupki obcych ludzi. Mogłoby by to być jednym z powodów, dla których serce jej podpowiadało aby pomóc mu w tej nierównej walce. Po chwili namysłu, można by również widzieć w tym okazję aby odwdzięczyć się młodemu paladynowi. Namawiając go do zaniechania tego i ocalić go od niechybnej, okrutnej śmierci z pazurów i pysku Bastora. Młody paladyn widział słuszność w tym, aby zgładzić bestie w sposób nie inny niż honorowy. Jak jednak odwieźć od czegoś paladyna, skoro ten jest ślepo przekonany o swoich racjach, które mu wpajano od najmłodszych lat? Jeśli wybicie idei przychodziłoby ludziom z łatwością, to w krótkim czasie społeczeństwo wielu nacji straciłoby swoich przewodników, kapłanów, obrońców... paladynów. Jeśli by ich odwieść od tego w co wierzą, to dlaczego mieliby nadal bezinteresownie bronić uciśnionych? Druzgocząc wyobrażenie tego w co wierzą i wedle czego żyją, to tak jakby odebrało się im coś bardzo ważnego, co stanowi sens ich życia. W przypadku paladyna, pozbywano się obrońcy, jeśli nie dla siebie, to dla innych. Poza tym, jak może poczuć się człowiek, którego potępia się za to, że żyje według zasad, które od wieków stawały na straży porządku i opieki nad bezbronnymi?



" - Jesteś obłąkany i nie potrafisz ocenić własnych możliwości! Twoje idee są gówno warte jeśli znajdujesz cel i spełnienie w samobójczym boju. Nie jesteś godzien łaski jaka na Ciebie spłynęła! "

Lidia przypomniała sobie te słowa, które usłyszała mając zaledwie kilka lat. Wuj Oratis wykrzyczał to w gniewie stryjowi Gerardowi. Półelfka nie wiedziała co skłóciło obu przyjaciół, była wtedy zbyt mała. Zapamiętała jednak reakcje paladyna na słowa Oratisa, jego wyraz twarzy i to co stało się później...
Tropicielce nie były zupełnie obce zasady i ideologia jakimi kierowali się paladyni. W końcu po części wychowała się przy jednym z nich. Wiedziała przez to jak uparci i nieugięci są ludzie podążający ścieżką paladyństwa, gdy coś sobie postanowią. Dlatego nie próbowała go odciągnąć od jego decyzji o honorowej walce. Czuła, że Lusus nie potrafiłby pogodzić się z tym gdyby mu tego zabroniono. W duchu jednak bała się o życie jego i swoje.
"Selune, zachowaj nas w swej opiece."
Po dłuższej chwili wstała i podeszła do wozu. Wyjęła ze swojej drugiej torby trzy księgi, o których wcześniej wspomniała i podała je Tuai.

- Chcesz pouczyć się z magicznych ksiąg Margata? Obawiam się, że to wszystko co znalazłam. Zaklęć w nich chyba nie ma... - odparła lecz po chwili namysłu dodała - ...ale ja się przecież nie znam. Może znajdziesz w nich coś co Cię zainteresuje. Poczytaj jeśli chcesz - po czym wyszła z powozowni.
Było wciąż słonecznie, ciepło i cicho. Tropicielka poszła po swój płaszcz, który ku jej uciesze był już suchy. Znalazłszy inną beczkę z czystą wodą, napełniła swój bukłak. Jej złote spojrzenie zwróciło się ku wierzy, sercu twierdzy. Po chwili spuściła wzrok na wejście do zamku. Ciężko westchnęła i skierowała się do środka, gdzie do poręczy schodów przywiązany był drow. Twarz Dilija pokryta oparzeniami wyglądała naprawdę paskudnie. Łuczniczka miała nadzieję, że ich niedoszły zabójca wyżyje aby zawieść go do wioski. Wróciła z powrotem do powozowni i zwróciła się do wojownika:

- Rang zanim odejdziesz czy pomógłbyś mi pomóc przyprowadzić tu drowa? Zwiążemy go i położymy koło kupca.
- Jeśli tego sobie życzysz to niech tak będzie - odparł wojownik - Ja bym dał mu to na co zasłużył - dodał po czym wyszedł za Lidią. Gdy weszli do zamku, Dilij patrzał na nich podejrzliwie spode łba. Zanim go jednak ruszyli, półelfka posunęła mu bukłak z wodą po nos. Z cichym jękiem otworzył poparzone usta i zaczął pić. Więzień był im potrzebny żywy aby go mogli zawieść do wioski, także bądź co bądź trzeba się było o niego zatroszczyć. Rang nie silił się na delikatność gdy go odwiązywał od poręczy i później prowadził do powozowni. Łuczniczka szła tuż obok ze sztyletem wycelowanym w gardło drowa. Gdy wprowadzili mrocznego elfa do środka, Verna szybko zakryła usta tłumiąc tym samym cichy jęk. Jej psina za to się nie siliła na opanowanie. Związali go jak leżącego obok kupca i ledwo położyli na sianie, gdy nagle do powozowni wpadł Lusus. Półelfka w pierwszej chwili zaniepokoiła się jego zapałem, choć może powinna czerpać z tej pozytywnej energii i mieć nadzieję, w końcu wcześniej obiecała mu pomóc. Słuchała Lususa obserwując jak jego zielone oczy świecą się w podekscytowaniu.

- Dobra, wchodzę w to - odparł Kalel. Wtedy do paladyna podeszła Meave...
To co zrobiła i powiedziała, zbiło szpiczastouchą z tropu. Patrzyła z jakim żalem i złością w głosie wykrzyczała mu wszytko. Lidia nie miała ku temu żadnych wątpliwości iż to płynęło z serca. Łzy ciekły magiczce po twarzy, ona sama zaś wyraźnie nie mogła się uspokoić. Tropicielka słuchała słów towarzyszki a im dłużej je rozważała tym jej oczy mocniej się szkliły.

- ...po tym wszystkim, co żeśmy dla ciebie zrobiły, tak się odpłacasz?! .... - po tych słowach po policzku tropicielki spłynęła jedna łza, którą nie postrzeżenie starła. " Meave..." łuczniczka wspomniała komnatę, w której zdarzył się cud. W duchu dziękowała Meave, że znalazła w sobie uczucia aby odwieść Lususa od tego. Ona sama nie potrafiła się na to zdobyć, nie wierzyła aby ją posłuchał. Magiczkę od początku cechował silny charakter i nieugiętość. Okazało się, że w parze szła też opiekuńczość i troska o nowego towarzysza, który stanął w obronie jej życia. Gdy tak stali w milczeniu po chwili odezwała się Tua. I jej słowa sprawiły, że półelfce zadrżało serce. Pomyślała sobie wtedy, że znalazła ludzi, których zawsze szukała. Takich ludzi, o których myślała, że szczęście ich spotkać i zatrzymać przy sobie miał jedynie je wuj Oratis. Śmierć przyjaciela a co dopiero kilku, byłby tragedią. Spojrzała ponownie na Meave "I nie tylko mi by pękło serce..."
 

Ostatnio edytowane przez Bażna =^^= : 20-11-2009 o 00:51.
Bażna =^^= jest offline  
Stary 13-11-2009, 20:37   #122
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
_________________________________________
____________________________

Zapomniana Forteca


Lusus
, gniew i rozpacz dodawały Ci sił - jak zawsze tak i teraz były Twoimi sprzymierzeńcami. Toteż ze zdwojoną energią zacząłeś przeszukiwać zamek i oceniać jego stan pod kątem przyszłej walki.
Z frontowej bramy nie pozostało praktycznie nic. Kute zawiasy skrzypiały cicho na wietrze jedynie swoim rozmiarem pokazując grubość wrót które podtrzymywały. Ostre zęby brony zwisały złowróżbnie z muru - jej pręty z pewnością powstrzymały by bastora przed ucieczką, jednak spuszczenie jej w dół oznaczałoby zerwanie starych łańcuchów - bez nowych, a także odważników i sprawnego kołowrotu mielibyście niewielkie szanse na powtórne jej podniesienie (podobnie zresztą jak i w przypadku tylnej bramy). Twój niepokój wzbudziły również brakujące w murze kamienie, masz jednak nadzieję, że uda Wam się nie dopuścić by potwór przez nie umknął.

Frontowe drzwi do zamku zachowały się we względnej całości, podobnie jak lewe i tylne. Tylko te skierowane w stronę dawnej kuchni spróchniały i rozpadły się prawie całkowicie - to naprzeciw nich właśnie znajdowały się schody prowadzące do podziemi. Zaczynasz podejrzewać, że rozegrała się tu jednak jakaś bitwa, która doprowadziła do upadku fortecy - logicznie rzecz ujmując to raczej wrota bramy powinny oprzeć się upływowi czasu, nie zwykłe (nawet solidne) drzwi do pomieszczeń mieszkalnych. Chyba że ktoś się nimi jeszcze zajmował... Albo po prostu rozkradziono je na opał i budulec... Nie masz jednak czasu się nad tym zastanawiać. W barakach znajdujesz resztki łóżek i mebli, na wewnętrznym dziedzińcu zaś dużo połamanych sprzętów i wszelkiego rupiecia. Są wilgotne, podobnie jak wszystko znajdujące się pod gołym niebem - w końcu przez ostatnie kilka dni ciągle padał deszcz. Jednak rzeczy z baraków oraz z wnętrza zamku są suche - jednak jest tego tyle, że stracisz siły próbując samemu zbudować wszystkie potrzebne barykady. Ale da się to zrobić - barykady nie będą zbyt duże ani wysokie, podpalone może jednak powstrzymają potwora na tyle długo, żebyście zdołali się z nim rozprawić.

Pełen planów i energii skierowałeś się do stajni, by wyłuszczyć pozostałym swój plan.


***

- Po tym wszystkim, co żeśmy dla ciebie zrobiły, tak się odpłacasz?! Jakie to strasznie samolubne z twojej strony! - krzyczała Maeve, a jej słowa bolały bardziej niż uderzenie jej niewielkiej dłoni.
- Czy ważniejszy jest rodzaj śmierci potwora, czy niepewne życie ośmiu osób? - przekonywała drżącym głosem Tua, dzieweczka na oko w Twoim wieku. Na policzku Lidii coś zabłysło i zgasło. Sarnie oczy ślicznej Verny wpatrywały się w Ciebie błagalnie, jej dłonie ściskały Twoją rękę jakby chcąc samym uściskiem powstrzymać Cię przed walką. Mężczyźni milczeli z zaciętymi minami.
- Dobra, wchodzę w to - mruknął tylko Kalel, lecz w jego słowach było więcej rezygnacji niż wiary w słuszność tej decyzji.

Słowa drużyny zawisły w ciszy. Policzek Lususa palił od uderzenia, a mózg przetrawiał znaczenie słów nowych towarzyszy. Poświęcili się by mógł żyć... Jego istnienie mogło zaważyć na życiu ośmiu młodych, niesłusznie skazanych osób. A tam, głęboko pod ziemią czekał straszny, pokryty łuską stwór i poszarpane, na wpół zjedzone zwłoki sir Hadalusa...


_________________________________________
____________________________

Wheelon


Sorg, po skończonym dniu pracy zamknęłyście z Berry stragan, po czym nieśpiesznie ruszyłyście w stronę centrum Wheelon. Miałaś wrażenie że od ciągłego stania nogi wchodzą Ci do tyłka, a gardło zdarłaś zupełnie od pokrzykiwania na klientelę - mimo to byłaś pełna energii: w końcu usłyszysz jakąś ciekawą historię! Oby ciekawą, przecież tak na prawdę opowieści nabierały kolorów w miarę opowiadania... Tak na prawdę większość wydarzeń była prosta i prozaiczna: tu kogoś zabili, tam ktoś się zabił, tu kogoś pokochał albo i nie... Dopiero w ustach wprawnego barda wydarzenia nabierały tempa, bohaterowie rozkwitali, stawali się dzielnymi rycerzami i pięknymi damami. Przecież kto by chciał słuchać o pryszczatej dziewczynie, czy grubym kupcu z zardzewiałym mieczem?

-
Hej, Tobiasz! Chodźno tu do nas, a migiem! - krzyknęła głośno Berry wyrywając Cię z zamyślenia. Pyzaty chłopak podbiegł szybko i wręczył przekupce dwa drewniane kubki z sokiem jabłkowym. Kobieta wręczyła jeden z nich Tobie, po czym obie usiadłyście na ławce pod młodym dębem.

- No to słuchaj dziewczyno - zaczęła Berry upijając nieco płynu. - Nie umiem może ja opowiadać, ale tę historię zna tu każdy: czy to starzec czy dziecko. Działo się to nie tak dawno, choć dla Ciebie to już zamierzchłe czasy pewnie. Miałam ci ja wtedy może z dziesięć wiosen, może mniej... Dzieckiem byłam i nie w głowie mi były dorosłe sprawy. Zresztą i potem nikt o tym głośno nie mówił, by złego nie wywoływać.
W każdym razie pewnej wiosny, gdy puściły już mrozu i rybacy na połów wypłynęli zaczęły dziać się złe rzeczy. Niewielu tu mamy rybaków, toć nie prędko zwrócili na to uwagę. A to połowy były mniejsze, a to ryby okaleczone, a to w szuwarach martwe zwierzęta znajdywano... Dyć wiadomo, że Srebrne Jezioro głębokie jest i różniaste stwory nieznane gnieździć się tam mogą, toteż początkowo się ludziska nie przejmowali. Ale z tygodnia na tydzień, a potem z dnia na dzień coraz gorzej być zaczęło. Nim wiosenne święto przyszło ludziska bali się już na połów wypływać, prać pralim tylko w korytach a dzieciaki w mieście trzymano i nad wodę zakazywano chodzić.

Wtedy jeszcze Wheelon tak grubych murów nie miało, zwłaszcza od wody gdzie niebezpieczeństw się nie spodziewano jeno stara palisada była. Rzecz jasna czasem co z wody wylazło: a to topielec jaki czy rusałka złośliwa, a to ropucha wielka, a to inna poczwara, ale straż miejska i kapłanki się tym szkaradzieństwem zawsze dawali sobie radę. Aż do tamtej wiosny... -
przekupka zamilkła na chwilę zatapiając się we wspomnieniach.

No ale do rzeczy. Pewnej nocy rozdzwonił się dzwon na ratuszowej wieży, budząc wszystkich mieszczan. A że to dzień targowy nadchodził wielu przyjezdnych było i nawet w namiotach pod murami koczowali. Wszyscy więc zerwali się z łóżek pożaru wypatrując, a tu nic! Wylegli więc na mury, dachy i wieżyce drewniane, czy to dziecko czy starzec. A tu od wody blask nieziemski bije, łuna zielona ale nie jak trawa na wiosnę, jeno chorobliwa taka, jak szuwary gnijące czy zwłoki co się już dawno rozkładać poczęły. I to były zwłoki... z jeziora poczęły wychodzić stworzenia dziwne a śmierdzące straszliwie, na wpół przegniłe ale nadal idące... I w ludzkiej formie i bezkształtne jak ryby czy inne wodne stwory. Szły w stronę miasta i szły, nic sobie nie robiąc ze strzał i włóczni przez wojów rzucanych... Nagle Iga, piekarka, krzyczeć przeraźliwie zaczęła, że idzie po nią jej Arto umiłowany, co zeszłej jesieni wypadł z łodzi i się na śmierć utopił. Na bogów, jak ona krzyczała... Jeszcze teraz jej głos dzwoni mi w uszach... I szedł on faktycznie, gdyż wysoki, barczysty był z niego chłop niesłychanie, toteż sylwetkę jego widać było wyraźnie wśród tego plugastwa. I wrzask straszny się podniósł na mieście, kobiety płakać zaczęły i dzieci też ze strachu, zwłaszcza że bestie szły dalej i coraz bliżej miasta były. Nagle nad te głosy podniósł się jeden donośny, wyraźny, Helma Strażnika wołający - to Asteni, kapłanka nasza ówczesna modlitwę intonować poczęła. Słowo za słowem wszyscy się modlić zaczęli, a z ciała Asteni blask wielki powstał, zalał idące istoty i do odwrotu je zmusił. Znikneły w wodzie z pluskiem i jękiem ohydnym i nie pojawiły się już tej nocy. - Berry umilkła ponownie, pijąc powoli z kubka.

Dnia następnego wszyscy snuli się po mieście jakby sami z grobu powstali. Iga z płaczu zaniemogła i już nigdy do siebie nie doszła, zmarłszy jeszcze tego samego roku. A przy nadziei była bidulka. Na targu ludzie mało kupowali i szybko się do domów zebrali, zwłaszcza przyjezdni wieść o naszym nieszczęściu w kraj niosąc. A nieszczęście nasze zaiste było wielkie - od tej pory co dwie, trzy noce zmarli z jeziora wychodzili miasto atakując. czasem częściej, czasem rzadziej, reguły w tym żadnej nie było i w lęku wielkim wszyscy żyli. Z czasem coraz więcej ich się robiło, jakby jezioro wypluwało na nas wszystko stworzenie, co w jego głębinach przez wieki życie straciło. Łaskawa moc Asteni trzymała ich z dala, lecz co noc coraz bliżej się zdawali. Razu jednego pojawił się stwór wielki - czy to smok był martwy, czy wywerna może... Ten sobie z kapłanki modłów dużo nie robił i wielu poległo broniąc domostw przed jego smrodliwym oddechem, który co słabszych chorobą kładł. A tych co polegli palono, choć z honorami, gdyż ich powstania ponownego się lękano. Kupcy do Wheelon przestali zajeżdżać i chłopi z plonami również. Bano się nas jak zadżumionych, toteż bieda wkrótce i głód zajrzały nam w okna, równie straszne co nocne potwory. Słaliśmy po pomoc i do Rzeczki, i Esper, i Mitrhilaran nawet. Był to jednak czas trudny, orków i innego paskudztwa wszędzie było pełno, toteż zewsząd odprawiano nas z niczym mówiąc, że sami bronić się muszą i nic pomocy udzielić nam nie mogą.

Dyć czas wojen to czas bohaterów jest i wszelkich ludzi, którzy sławy i bogactwa pragną ciągnie wtedy na szlak. Jedni dobrzy, inni gorsi, inni jeszcze szumowiny najgorsze; my jednak trafilim na szóstkę, która nie za złotem i sławą się uganiała, lecz z serca chciała dopomóc miastu ubogiemu. A wtedy już nikt do nas nie zajeżdżał prawie myśląc, że klątwa jakowa na nas spadła; tym bardziej, że żadne miasto inne nad Jeziorem nie ucierpiało od najazdów nieumarłych, a i statki obce po wodzie bezpiecznie pływały.

Wjechali więc dnia jednego przez bramy, wielcy i błyszczący w zbrojach przednich, na koniach pięknych jak rycerze z baśni czy legend. Przynajmniej mnie, dziecku małemu się takowymi widzieli - roześmiała się kobieta. - Był tam Oratis, wojownik jak dąb rosły i silny; Gerard, prawy paladyn, który od razu się z naszą Asteni dogadał, która wtedy słaba już była od ciągłego złego odganiania. Był mag Nikkodem, chudy a wysoki i straszliwy nieco z tym swoim mądrym spojrzeniem; niziołek Tiru-kan, co dużo śmiał się i chętnie z dzieciarnią bawił; i kapłanka Selune - Darisso. I ona - nasza Shannen. Shannen z pobliskich wsi pochodziła i choć lata temu dom swój i ojcowiznę porzuciła dla przygód i tułaczki, nie zapomniała o swoich i gdy o niedoli Wheelon usłyszała wnet towarzyszy swych na pomoc skrzyknęła. A z dala oni jechali, z Lasu Północnego gdzieś, czy może nawet dalej... Mówiono że od Rudej Wiedźmy jadą, co tam z nią jakieś bohaterów sprawy załatwiali.

Wjechali więc do miasta wielki gwar czyniąc, z uśmiechami na ogorzałych twarzach i nadzieją w sercach. Szybko też do rzeczy przeszli, z burmistrzem i kapłanką w świątyni się zamykając i długo, bardzo długo coś radząc. Co uradzili tam nie wiadomo, gdyż cała ta sprawa tajemnicą owiana została, pewnikiem by nikt nigdy źródła zła owego w wodach naszych nie szukał. Radzili radzili, potem pojedli i spać poszli, ku mieszczan wszystkich rozczarowaniu. Jednak dnia następnego wstali co świt, szeroką tratwę najęli i od brzegu odbili daleko... Wszyscy przed murem się zebrali patrząc co oni czynić będą. A był to czas, gdy już nawet za dnia potwory wychodziły krwi żywego łaknąc. Czasem widzielim gdy dopadały sarnę jaką czy bociana... szybko zresztą i zwierzyna dzika unikać nas zaczęła, to nawet polować nie było można. W każdym razie tamci na tratwie się rozstawili, a Nikkodem czarować począł wielkim głosem, czar za czarem rzucając. I ku naszemu zdumieniu i przerażeniu wielkim jedno za drugim wszyscy poczęli do wody skakać, jeno mag się na tratwie ostał i tylko w głębiny ziorał.



Nie wiem sama czy tam minuty czy godziny siedzieli - podjęła znowu Berry. - Dzieckiem wtedy byłam i ciekawam była tyle samo co zestrachana do szpiku kości. Jednak po czasie jakimś wszyscy oni z wody wyprysnęli jak piskorze i szybko do brzegu wiosłować poczęli. A woda za nimi burzyła się i falowała, jakby co wielkiego za nimi sunęło. Wszyscy się do ucieczki za mury rzucili i tylko najdzielniejsi przed bramą zostali, bohaterów czekając. Tamci jednak dotarłszy do murów wcale za nimi schronić się nie chcieli: odwróciwszy się w stronę jeziora za broń chwycili i zaklęcia inkantować poczęli. Mała byłam, ale to dobrze pamiętam. Zalśnili blaskiem niebieskim jak letnie niebo, a bard nasz stary pieśń bohaterską śpiewać począł, co im jeszcze ducha dodała. Nagle jednak z głębin wynurzył się stwór okropny, poczwarny, wielki, co by się zdało, że całe Wheelon swym cielskiem przykryje. Łeb jego wielooki na czubku płaskiego... czegoś się mieścił, a to coś falowało i wzdymało się na wodzie, bijąc fale biczami macek. A ze strachu nam się zdawało, że tworzą go wszystkie te martwe stwory, które po nocach pożreć nas chciały. Czerwone ślepia niezliczone świeciły drapieżnie, a na końcu głowy spiczastej wielka bulwa pływała, a w niej coś czarnego i potwornego było, czuliśmy to nawet z dala. Wszyscy mieszczanie krzyczeć zaczęli, w przerażeniu kilka osób uciekło, kilka tomność straciło, większość jednak została wiedząc, że jeśli stwór ten dzisiaj nie zginie, to ciemność zapadnie nad naszym miastem ukochanym. Toteż zostalim, by świadczyć potem o bohaterstwie tej szóstki.


Nikkodem uniósł ręce i białe promienie poleciały w stronę paskudy, mrozem ścinając wodę na niej i wokoło. Ale stwór przebił lód i sunął dalej. Wzniosła modły Darisso i boski płomień spadł z niebios wprost w jezioro. Mag również dołączył i kule ogniste poleciały w dal. Swąd się rozszedł obrzydliwy i ryk nie z tej ziemi, ale potwór, choć poparzony, nadal sunął do brzegu i wreszcie nań wspinać się zaczął, ciągnąc za sobą muł, wodorosty i wszystko co się pod jego cielsko dostawało. A gdy z wody wyszedł zdało się, że urósł jeszcze tyle go pod wodą wcześniej było. I wzniósł się ponad bohaterów, wielki i straszny jak smok jakiś. Tyle że ten smok był śmierci samej panem i nijak nie można w nim się było dopatrzyć piękna czy mądrości tych starych gadów. Wielu uciekło tedy z miasta, wielu jednak zostało, by iść w bój ostatni.


Kolejne czary wstrząsnęły światem, bijąc poczwarę mieszanką ziemi, ognia i lodu, a wojownicy dobywszy mieczy siekli i cięli pełznące w stronę natchnionych macki, uskakując przed ich ciosami i tnąc znowu. A Shannem wśród nich jak kwiat zabójczy, jak lilia piękna mieczem robiła, zwroty i piruety jak najlepszy szermierz, przed ciosami uskakiwała przeciwnika raniąc, a samej ranioną nie będąc. Potwór zatrzymał się w końcu, jednak wydało się, że ni bólu ni strachu nie czuje, a cielsko jego samą wielkością przed bohaterami się chroniło. Szybko też macki odrastać poczęły, a jęk zawodu przetoczył się przez ciżbę. Potwór nieumarły był, a obrońcom mdlały powoli ręce. Wtedy jednak Tiru-kan, co do oczu poczwary z kuszy szył zakrzyknął: "Widzę! Odsłoniło się!". Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli w górę, gdzie niziołek wskazywał: na czubku łba poczwary, na spalonym magią szczycie kiwał się leniwie czarny kamień wielkości trzech męskich pięści złożonych. Czarami nie naruszony błyszczał idealną powłoką gładką w świetle słońca jako perła czarna czy inny kryształ.


Widząc to bohaterowie rzucili się by kamień ten schwycić, co pewnie sercem czy duszą plugawą był potwora owego. Zamachały jednak macki, zafalowało cielsko i stwór zaczął cofać się do jeziora, jakby czując co się święci. Krzyknęli w trwodze wszyscy, że tyle walki na marne pójdzie, że zło to potworne - a nikt nie wątpił że stwór ten przyczyną naszych nieszczęść jest - schowa się w wodzie i znów nas dręczyć będzie. Czary huknęły, jęknęły cięciwy, kto żyw do walki skoczył by drużynie dopomóc. Na nic się to jednak zdało, a poczwara już w wodzie była. Wtedy to Shannen jak sarna rącza skoczyła na cielsko stwora i z mieczem i sztyletem wspinać się poczęła, jak górska kozica po stromym zboczu. Potwór mackami chłostał, lecz lud Wheelon już do walki się rzucił i macki odcinał. A dziewka nasza dzielna pięła się w górę aż kamienia piekielnego dosięgła i w dłonie obie chwyciła. Zaryczał potwór głosem nieludzkim, choć nigdzie my paszczy nie widzieli, a z miejsca po kamieniu ropa trysnęła czy trucizna jaka i zalała ciało wojowniczki. Krzyknęła z bólu Shannen, lecz z kamieniem dzielnie przyciśniętym do piersi zsuwać się w dół poczęła. Stwór tymczasem ryczał i szarpał się w wodzie, mackami błoto i ziemię orząc. Walczący rozpierzchli się na wszystkie strony i tylko Shannen towarzysze zostali by dziewczynę spadającą złapać. I stało się jak w balladach: już już prawie była na ziemi, już już z cielska spadała, gdy w ostatnim paroksyzmie bólu i wściekłości stwór ten parszywy złożył się jak kwiat drapieżny, miażdżąc ciało wojowniczki i sztyletami macek je przebijając. Krzyknęli jednym głosem bohaterowie i wycinać jej postać z cielska potwora poczęli. Nawet mag i kapłanka, choć czarów już im brakło, rzucili się z nożami by wspomóc towarzyszy. Na nic zdał się jednak pośpiech - dziewczyny ciało rozdarte i zmiażdżone z martwych fałd poczwary wyciągnięto, i choć dychała jeszcze chwilę to w ramionach towarzyszy swych zmarła oczu nawet nie rozwierając.


I tak zginęła Shannen dzielna i nadobna. Kamień, który z życia narażeniem z trzewi potwora wyrwała jakimś przeklętym głazem się okazał, i bohaterowie do domu Rudej Wiedźmy go powieźli. Samą zaś Shannen obmyto z ran i trucizn, pięknie ubrano i tutaj pochowano w jej stronach rodzinnych, które swoim życiem obroniła. Wraz z jej towarzyszami, którzy na zawsze już ponoć w piątkę pozostali, grób jej piękny wystawiliśmy, by nikt kto żyw nie zapomniał o jej wielkim poświęceniu.

Przekupka odchrząknęła raz, drugi i bez krępacji otarła mokre od łez oczy. Widać było, że wspomnienia tych strasznych dni nadal są w kobiecie żywe.
- No i tak kończy się historia o bohaterach. Po jakimś czasie Wheelon znów odżyło, bardowie wieści pomyślne roznieśli, kupcy na targ powrócili i wszystko jakoś się kręci, jak widzisz, wcale dobrze przędziemy. Daliby bogowie jeno, byśmy już nigdy takich okropieństw nie doświadczyli, ani my, ani całe Królestwo...

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 13-11-2009 o 23:20.
Sayane jest offline  
Stary 15-11-2009, 20:26   #123
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Sorg uwijała się jak w ukropie, pospiesznie pomagając zamknąć stragan Berry. Nie mogła się już doczekać kiedy usłyszy opowieść o bohaterskiej dziewczynie z Wheelon. Ruszyła z przekupką w stronę centrum, mimowolnie się krzywiąc , gdyż po całym dniu stania nogi bolały ja niemiłosiernie. Marzyła aby usiąść na ławce i wsłuchać się w opowieść przekupki. Szła za nią raźnym krokiem, niecierpliwiąc się jak Berry przystawała, aby zamienić słowo ze znajomymi, których mijały. „W ten sposób to do jutra nie dojdziemy na miejsce” – pomyślała. Z zamyślenia wyrwał ja okrzyk Berry...

- Hej Tobiasz!.... „o nie tylko nie to, kolejny! Jak tak dalej pójdzie to nigdy nie usłyszę opowieści” – zmartwiła się w myślach, jednak na głos nie śmiała niczego powiedzieć. Odetchnęła jednak kiedy usłyszała co przekupka chce od młodego chłopaka. Wzięła od niego kubek z sokiem i z błogim uśmiechem upiła łyk przepysznego soku jabłkowego. Po czym pośpiesznie usiadła na ławce pod dębem obok Berry. Kiedy przekupka zaczęła

- No to słuchaj dziewczyno – Sorg słuchała z uwagą patrząc na nią, aby żadne słowo jej nie umknęło. Zapomniała o bolących nogach, o spieczonym i spragnionym gardle, o kubku z sokiem trzymanym w dłoni. Wpatrywała się w usta Berry z uwagą wsłuchując się w kolejne słowa z nich wydobywające się. Oczami wyobraźni widziała miasto, takie jak jej opisywała kobieta. Ujrzała jezioro na którym kruszy się lód pod wpływem wiosennych promieni słońca. Krzątaninę rybaków szykujących się do połowów. Ich zdziwione miny kiedy sieci które wyciągali nie były pełne ryb, a te co się w nich znajdowały były okaleczone. Widziała strach, który powoli opanowywał mieszkańców Wheelon. Strach kobiet, które bały się chodzić nad jezioro aby tam robić pranie. Strach matek , zabraniających swoim dzieciom podchodzić na brzeg jeziora. Strach, który powoli wpełzał do miasteczka i ogarniał każdego, kto w nim przebywał. Usłyszała bicie dzwonu, który zrywał ludzi z ich posłań. Widziała wylegających na ulice mieszkańców i przyjezdnych. Zaniepokojonych odgłosem dzwonu, który zakłócił ich odpoczynek i wdzierał się w ciszę nocy. Ujrzała oczami wyobraźni łunę bijąca znad jeziora, tak jakby sama była w tej chwili w mieście i razem z innymi biegła zobaczyć co się dzieję.


Słyszała krzyki ludzi, krzyki przerażenia, widziała jak uciekają w panice przed tym co szło w stronę miasta. Czuła jak dostaje gęsiej skórki, jak unoszą się jej włosy na karku.... i zapartym tchem słuchała dalej historii, która wydarzyła się tutaj wiele lat przed jej narodzinami. Widziała oczami wyobraźni walkę ludzi ze stworami, widziała jak siły powoli opuszczają mieszkańców, jak pustoszeje miasto. Jak nikt nowy do miasta nie przybywał w obawie, że życie straci, jak głód zaczął zaglądać do domostw, bieda coraz większa. Widziała jak mieszkańcy ślą posłańców we wszystkie strony świata z prośbami wołającymi o pomoc, jak czekają i znikąd ta pomoc nie nadchodzi. Jak powoli nadzieja na twarzach nękanych ludzi niknie. I nagle ich nieśmiałą nadzieję, kiedy przez bramę miasta przejechała szóstka śmiałków, która przybyła im na pomoc. Słuchała dalej z zapartym tchem, jak Berry opowiadała o walce bohaterów z bestią, nie czuła nawet jak po poliku spłynęła jej łza gdy wyobraziła sobie bohaterski wyczyn Shannen i jej śmierć w obronie mieszkających tu ludzi:


Przekupka skończyła swoją opowieść, a Sorg siedziała na ławce i powoli wracała do otaczającej ją rzeczywistości. Upiła kolejny łyk soku, zanim odezwała się do Berry.

- Ocaliła wasze miasto, poświęcając swoje życie.... Bohaterka o jakiej bardowie ballady układają.
Rozejrzała się wokół i dopiero teraz zauważyła że plac powoli pogrążał się w szarości nadchodzącego wieczoru. Uśmiechnęła się do Berry i podniosła z ławki mówiąc

- Piękna opowieść, o pięknej bohaterce, wdzięczna Ci jestem, że zechciałaś mi ją opowiedzieć. Na mnie już pora, muszę iść do karczmy, bo obiecałam zaśpiewać wieczorem, aby umilić wieczorne godziny gościom karczmarza. Do zobaczenia Berry i dziękuję Ci.
- Nie ma za co dziecko, im więcej osób sławi naszą Shannen, tym lepiej – odpowiedziała Berry

Oddała przekupce pusty kubek i pobiegła w stronę karczmy. Wpadła z rozpędem na podwórze, popędziła o stajni, złapała swoją lutnię i z wielkim hukiem wpadła do karczmy. Rozejrzała się wokół, wszystkie miejsca przy stolach były zajęte. Karczmarz dostrzegł ją i się skrzywił. Weszła więc pospiesznie stanęła w kącie izby, zaczęła grać na instrumencie. Najpierw śpiewała cicho nieśmiało, z każdym kolejnym słowem coraz pewniej i głośniej.....

greensleeves_-_anonimo_ingles_siglos_

Jednak jej myśli cały czas były zaprzątnięte opowieścią która usłyszała od znajomej przekupki. Zastanawiała się czy uda jej się ułożyć własną balladę o bohaterskiej dziewczynie. Pod koniec wieczoru, kiedy izba już opustoszała, zjadła swój posiłek składający się z pajdy chleba z masłem, popiła podpiwkiem i poszła do stajni. Obrządziła konia, podsypała mu siana i usiadła w kącie, podciągając nogi pod brodę i zaczęła w myślach układać balladę.

W pewnym mieście nad pięknym jeziorem
Toczyli ludzie walkę z potworem
Lecz walki wciąż przegrywali
Ubić potwora rady nie dali
Strach wielki padł więc na nich
Znikąd ratunku się nie spodziewali
Jednak dnia pewnego
Szóstka bohaterów zawitała do niego:
Pierwszy Oratis wojownik jak dąb rosły...
Drugi Gerard palladyn prawy...
Trzeci mag straszny Nikkodem - go zwali...
Czwarty Tiru-kan niziołek zabawny....
Piąta kapłanka Selune – Darisso...
I ta szósta Shannen, piękna panna z okolicznej wioski
Dawno w drogę wyruszyła przygód poszukując
Lecz gdy wieści ją dopadły o nieszczęściu miasta
Towarzyszy skrzyknęła i na konia wsiadła
Popędzili oni raźno na ratunek spiesząc
Z bestią walki swe toczyli, przegrywając nieco
Wtem więc panna Shannen zwinnie
Na bestię skoczyła,
Serce onej wyrywając - życie poświęciła
Bestia padła już nieżywa, obok dziewki pięknej
Radość w mieście zagościła, choć smutkiem owiana
Bo w ich sercach po dziewczynie pozostała rana....


Skończywszy położyła się na posłaniu. „Jurto znów kolejny dzień, może jeszcze coś ciekawego mnie tutaj spotka” – pomyślała z uśmiechem zapadając w sen.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 15-11-2009 o 23:03.
Vantro jest offline  
Stary 18-11-2009, 19:21   #124
 
madman's Avatar
 
Reputacja: 1 madman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemu
Lusus spojrzał na dziewczynę. Na jego ustach zagościł uśmiech wyrażający smutek. Ścisnął jej ramiona swymi silnymi dłońmi i wpatrywał się w jej załzawione oczy. W końcu odrzekł:
- Już dobrze… nie przejmuj się, to normalne… ja też się boje. Pytasz czy jestem głupcem. Odpowiedź brzmi – tak. Pytasz czy nie żal mi życia? Bardzo! Co ty sobie myślisz?! Mam szesnaście lat, całe życie przede mną. Ale to nie jest dla mnie takie proste. Tam leży ciało mojego mistrza, człowieka, którego miłowałem jak ojca. Czy ty kochałaś kiedyś kogoś? Czy zostawiłabyś jego ciało w szponach tego… czegoś? Czy potrafiłabyś się oprzeć bezmyślnej zemście? Jak ja wam wszystkim zazdroszczę. Możecie spać spokojnie po tym jak dokonacie egzekucji stworzenia nie dając mu szansy na obronę. Ja zostałem wychowany inaczej, w świątyni wbito mi do głowy pewne zasady za pomocą ciężkich ksiąg. Rodzina ma co do mnie wysokie wymagania, nie mogę ich zawieść. Co im odpowiem gdy zapytają mnie o to gdzie pochowałem swego mistrza? Nie godzi mi się odejść nie chowając go… nie mogę. Mówisz, że nie jestem wdzięczny za to co żeście dla mnie zrobiły… jestem wdzięczny. Lecz i ja dla was sporo uczyniłem… oddałem swoje życie… bez wahania, wiem… o nic mnie nie prosiłyście ani ja was nie prosiłem , ale zrobiliśmy to wszyscy… i to jest piękne. Teraz ja was proszę i wy mnie prosicie a porozumienia próżno wyczekiwać. Bardzo bym chciał odjechać z wami, zostawić za sobą śmierć, ból i walkę. Zaledwie dzień spędziliśmy razem a uważam was za mych braci, lecz wciąż znam was tylko dzień a z mistrzem podróżowaliśmy od miesięcy. Jeżeli zostanę tu i będę walczył to z całą pewnością czekają mnie cierpienia fizyczne, lecz jeżeli odjadę to będę cierpiał moralnie. Przecie wiadomym jest, że cierpienia moralne przerastają cierpienia fizyczne o całą przepaść, jaka istnieje między duszą i ciałem. Nie poddam się, mój ojciec zawsze powtarzał, że kapitulacja to próba ocalenia wszystkiego, z wyjątkiem honoru… przepraszam was wszystkich… nie złożę broni…- w jego oczach pojawiły się łzy a przemowa niejednokrotnie przerywana była z powodu łamiącego się głosu, lecz Lusus nie zapłakał, stał dumnie wyprostowany. Puścił czarodziejkę i oczekiwał na jej odpowiedz… lub kolejne ciosy.

Meave pokręciła głową. - Nie masz pojęcia jak to jest kochać i utracić kogoś. Na dobrą sprawę jesteś jeszcze dzieckiem. Nikt ci nie każe nie chować swojego mistrza, prosimy cię jedynie o odrobinę rozsądku! Do groma, czy to tak dużo?! - Uniosła się Meave. Jego słowa otworzyły pewne stare rany. - Będąc nie wiele starsza od ciebie straciłam towarzysza, problem w tym, że ja nie wiem co się z nim stało. Ty masz ten komfort, że wiesz, możesz się z nim pożegnać. Nie będzie cię to prześladowało dniami i nocami. Nie zadajesz sobie pytania: co ja zrobiłam źle. Proszę ostatni raz - zrezygnuj z tego idiotycznego pomysłu! Zabij to stworzenie w taki sam sposób jak ono zabiło twojego mistrza - TO będzie uczciwe. Nie zmuszaj mnie do zrobienia czegoś, czego nie chcę. - Twarz młodej kobiety przybrała surowy wyraz, a wszystkie doświadczone cierpienia można było wyczytać z jej twarzy. Jakby nie miała siły już dużej się maskować.

- Mylisz się, wciąż prześladowało by mnie to dniami i nocami, chociaż ja nie zastanawiałbym się co zrobiłem źle… wiedział bym to. Ale rozumiem twój punkt widzenia i twoją złość… masz prawo być zła po tym wszystkim co dla mnie uczyniłaś… ty i Lidia. Czy naprawdę chcesz abym zniżył się do poziomu tego stworzenia i zabił je z zimną krwią? Zanim odpowiesz wiedz, że podczas tej egzekucji nie zginie jeno potwór… jakaś cząstka mnie… we mnie umrze również… zniknie bezpowrotnie! Czy tego ode mnie chcesz?! Tego wymagasz?! W końcu masz prawo… ty i Lidia ofiarowałyście mi życie… wiec chyba macie prawo zabić choć część tego którego uratowałyście…- przerwał na moment i schował twarz w swych dłoniach, ale tylko na moment. Po chwili znów się wyprostował i spojrzał wpierw na Lidię a następnie na Meave… ściszonym głosem powiedział:
- Odpowiedz mi na to proszę…tak lub nie… czy tego chcesz?-

Meave prychnęła gniewnie. - TO NIE ZASŁUGUJE NA TWOJĄ LITOŚĆ DO JASNEJ CHOLERY! - Wrzasnęła. - Czy ty naprawdę jesteś taki ślepy? Taki głupi? Brałam cię za mądrzejszego. To coś zabije nie tylko ciebie, ale i nas wszystkich! Pomyślałeś o tym? Nie, jesteś tylko ty i twoja zemsta, TWOJE SUMIENIE. Ty, ty, ty, ty, ty.... A gdzie my?

-Więc decydujcie… i ruszajcie w drogę… i nie zatrzymujcie się… miło było was znać… żegnajcie.- odparł ze smutkiem w głosie, odwrócił się i wyszedł do pomieszczenia z końmi.
-Możecie zabrać te trzy. Mój Rubin i Kasztan mojego mistrza zostają ze mną. Ruszajcie w drogę jak najprędzej, dam wam całą noc na oddalenie się. Jutro będę walczył. Może was dogonię.- odparł już beznamiętnie i zabrał się za zaprzęganie rubinowego konia.

- Jeśli myślisz, że damy ci zginąć samemu w walce to grubo się mylisz. Proszę, posłuchaj mnie - Ton Meave złagodniał, a ona sama przygryzła lekko wargę. - Proszę, zrób to dla mnie. Masz wobec mnie dług, tak możesz go spłacić. Kodeks nakazuje ci spłacić dług, nieprawdaż?

- Jeżeli ja mam dług to ty jesteś lichwiarzem. Kodeks nakazuje mi wiele rzeczy, więcej mi zakazuje. Jest pełen sprzeczności i pola do interpretacji. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane spłacić mój „dług”. Ale jeżeli mogę coś dla ciebie jeszcze zrobić… aczkolwiek nie wiem czy starczy mi sił… to zrobię to. Czego jeszcze ode mnie chcesz?- powiedział jeszcze ciszej jakby rozmowa wyciągała z niego życie.

Meave westchnęła ciężko. A Lusus mówił dalej, skierował swe słowa do pozostałych towarzyszy:
- Kael, Lidio, Tuai… powiedzieliście, że mi pomożecie, jeżeli wciąż czujecie tak samo to przyda mi się każda pomoc. Rang i Verna… jeżeli zdecydujecie się odejść z Meave to zrozumiem to… nie będę chował urazy… chociaż każda pomoc się przyda. Zdecydujcie czy wraz z Meave podążycie w ślady Jakoba i jego kompana… czy też pomożecie mi w walce… wybór jest wasz.- po tych słowach zapadła chwila niezręcznej ciszy.
 
__________________
D&D is a Heroic Fantasy.
Not a Peasant-oic Fantasy.
Know the difference.
Feel the difference.

Ostatnio edytowane przez madman : 18-11-2009 o 23:01.
madman jest offline  
Stary 19-11-2009, 16:12   #125
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Po rozmowie z Lusuem, młoda kobieta straciła wszelką nadzieję na przekonanie go. Musiała więc zrobić coś innego… Jej początkowy plan awaryjny, który zakładał znokautowanie go nie wydawał jej się teraz najlepszym wyjściem. Gdy Lusus od razu założył, że podąży w ślady Jakoba, prychnęła gniewnie.
- Ej, ej! Uważaj na słowa! Po pierwsze, nie porównuj mnie do tych tchórzy. Po drugie, czy ja mówiłam, że się gdzieś wybieram? Nie. Więc bądź tak miły i zamknij jadaczkę, jeśli chcesz podejmować decyzję za mnie. Właściwie to ja nie wiem za jaki rodzaj bohatera ty się uważasz, ale dzieciak z ciebie straszny. Chcesz być bohaterem to dorośnij. – Warknęła rozjuszona. Rudowłosa miała swoją dumę, a młodzik właśnie ją uraził. – Pomogę ci, ale nie obiecuję, że będę ci posłuszna, bo nie jesteś moim panem.

W jej głowie formułował się pewien plan. Nie miała zamiaru tak łatwo odpuścić, nie miała zamiaru poświęcać swoich towarzyszy, bo takie miał widzimisię młody panicz. Co to, to nie. Przypomniało jej się, że Lusus planował najpierw oblać potwora oliwą… A co gdyby „przypadkiem” omsknęła jej się pochodnia?
Twój plan jest okropny. Widać, że nie masz doświadczenia. Chcesz iść najpierw sam na przeciw bestii? Zginiesz od razu. Idę z tobą, niezależnie od tego, co powiesz. – Powiedziała, zakładając ręce na piersi i przybierając minę, która ostrzegała go przed choćby próbą dysputowania z nią.
 
Callisto jest offline  
Stary 19-11-2009, 23:00   #126
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
- Czy ty chciałbyś, by twój uczeń ryzykował życiem swoich towarzyszy, by pochować twoje ciało? – spytała Tua mrużąc oczy i patrząc prosto na twarz Lususa. Miała nadzieję, że może ten argument go przekona.
Lusus na chwilę zatrzymał się. W milczeniu odpowiedział sobie na to pytanie. Po chwili odparł:
- Chciałbym, aby zrobił to co uzna za słuszne i postępował zgodnie ze swym kodeksem i honorem. Tutaj nie chodzi tylko o mojego mistrza i on o tym wie.

Dziewczyna nie odpowiedziała nic paladynowi. Nie było sensu go dłużej przekonywać, skoro nic nie trafiało do rozumu i serca tego, młodszego od niej o rok chłopaka. Nie mogła zrozumieć tego oślego i głupiego uporu, ale nie kłóciła się. Niech robi, co uważa za stosowne, a ona postara się mu pomóc.

Cofnęła się parę kroków, tak by nie stać tyłem do żadnego z towarzyszy i rzekła do wszystkich:
- Skoro Lusus jest nieugięty to nie pozostaje mi nic innego jak przygotować się do walki. Może uda mi się pomóc w tej walce magią. Meave, czy mogłabym prosić cię o księgi Margata?
Meave skinęła głową - Bierz, mi się nie przydadzą.
Tua niemal z nabożeństwem przyjęła księgi, podobnie jak zrobiła z poprzednimi, otrzymanymi od Lidii. Jednak te od łuczniczki na nie wiele jej się zdały. Już same tytuły trzech ksiąg jasno dawały do zrozumienia, że nie znajdzie w nich, nic, co mogłoby się jej teraz przydać. Przekartkowała je szybko i stwierdziła z rozczarowaniem, że z jej poziomem wiedzy, są dla niej zupełnie bezużyteczne. W przyszłości mogą się przydać, ale teraz nie, więc włożyła je do swojej torby. Natomiast te dwie, które wręczyła jej Meave, napawały ją jeszcze większą nadzieją. „Tu muszą być opisane czary, muszą!” Tylko to jedno zdanie ciągle przewijało się przez jej myśli. Wreszcie spełniało się jej największe marzenie. Okładki może nie wyglądały bardzo interesująco, były nieco podniszczone, ale w środek skrywał prawdziwe piękno i bogactwo.

Rozejrzała się jeszcze raz po twarzach swoich towarzyszy. Mogli zauważyć oni błogi uśmiech na jej twarzy i szczęśliwe, błyszczące oczy.
- Pójdę je przejrzeć. – Wyjaśniła nieco drżącym głosem i oddaliła się do trochę bardziej spokojnego kąta w stajni.
Usiadła na wiązce słomy, skrzyżowała nogi i położyła na nich pierwszą z ksiąg od Meave.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"

Ostatnio edytowane przez Lynka : 19-11-2009 o 23:05.
Lynka jest offline  
Stary 20-11-2009, 01:11   #127
 
Bażna =^^='s Avatar
 
Reputacja: 1 Bażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumny
Słów młodego paladyna, Lidia słuchała z namaszczeniem. Bardzo się bała, że młodzieniec zginie w paszczy Bastora. Nie potrafiła sobie jednak wyobrazić co mogłoby odwieść Lususa od jego postanowienia o honorowej walce. Złote migdałowe oczy spoglądały to na niego to na magiczke. Meave zawzięcie walczyła o towarzysza, nie szczędząc słów goryczy. Lidia wiedziała jednak, że młoda kobieta pragnęła ocalić go od tej nie równej walki... ocalić jego życie. Obie z Lidią zdawały sobie sprawę, że cud zmartwychwstania, za prędko się nie powtórzy. Łuczniczka nie potrafiła oderwać od nich wzroku, wciąż klęcząc przy związanym mrocznym elfie. Gdy Lusus zapytał czy wciąż chce mu pomóc, tropicielka skinęła głową aby ten wiedział, że nadal może na nią liczyć. Paladyn wpatrywał się przez chwilę w łuczniczkę. Lidię trawił smutek, niemoc i ból gdy patrzała jak na te jedną, krótką chwilę skrył twarz w dłoniach. Słysząc jak załamuje mu się głos i jak zmaga się ze wzruszeniem, czuła jak serce jej się kraja. Jeszcze parę krótkich godzin temu leżał przy jej kolanach martwy a potem… była światkiem cudu, bo jej towarzysz ożył. Teraz jednak znowu groziło mu niebezpieczeństwo. Każda osoba przy jego boku, zmniejszała to ryzyko a zarazem zwiększała szanse na powodzenie w boju z bestią.
Gdy młodzieniec zaczął oporządzać konia, szpiczastoucha rzuciła okiem na poparzonego Dilija. Popatrzała na niego po czym spojrzała na jasnowłosego Ranga. Po chwili wstała i kierując się w stronę wejścia do stajni, podniosłą drewnianą skrzyneczkę, rzucając przy tym pytające spojrzenie Kalelowi i Tuai, siedzącej w cichym kącie powozowni. Była ciekawa czy po owej wymianie zdań, której określenie "burzliwa" wydawało się nie wystarczające, towarzysze nadal chcą stanąć do walki.

– Pomogę ci, ale nie obiecuję, że będę ci posłuszna, bo nie jesteś moim panem. - rzekła Meave. Półelfka poczuła jak jeden z ciężarów na jej sercu, spadł. Lidia zobaczyła kolejny przymiot jaki miała magini - była nieugięta, to już wiedziała wcześniej, ale oprócz tego starała się znaleźć inne rozwiązanie problemu. Nie zdołała wpłynąć na niego, ale nie traciła przez to ducha. "Nie zmuszaj mnie do zrobienia czegoś, czego nie chcę" te słowa zwróciły uwagę tropicielki. Interpretowała je na parę sposobów, pamiętając, że magiczka miała dobre intencje. Jednak... dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. Dlatego Lidia, mimo szacunku dla towarzyszki i rosnącej do niej więzi, ponad wszystko była czujna.

- Ruszajcie w drogę jak najprędzej, dam wam całą noc na oddalenie się. Jutro będę walczył... - odparł beznamiętnie Lusus.
Szpiczastouchej ta część planu się wybitnie nie podobała. Dzięki łaskawości bogów, spanie u stóp Przeklętej Twierdzy, zbieranina wystraszonych młodocianych przeżyła. Jednak spędzenie nocy na jej terenie, wydawało się igraniem z losem jak i chaotycznym szczęściem niedoświadczonych podróżników. Rozumiała jednak, że powiedział to ze względu na Ranga i Vernę. Gdyby zdecydowali się zostać, to jeszcze dziś stoczyliby bój z Bastorem i z pomocą niebios szczęśliwie by opuścili to przeklęte miejsce. Dzień był jeszcze młody, a i po przygotowaniach, o których prawił Lususa, jak sądziła mieliby jeszcze słońce dosyć wysoko. Jeśli tylko by zostali wszyscy... byłyby większe szanse... razem bezpieczniej... razem raźniej. To też miała ogromną nadzieję, że towarzysze wysłuchawszy i ujrzawszy Lususa takim jakim naprawdę był, ujęci tym zechcą być mu... jak to rzekł młody paladyn: b r a ć m i. Półelfka wiedziała, że nigdy nie zapomni tych wszystkich słów jakie padły wtedy w powozowni. Zobaczyła jak Lusus oporządza swego ukochanego Rubina. Koń odwrócił łeb w jej stronę, gdy podeszła bliżej. Spojrzała na młodego paladyna, którego oczy wydawały się jakieś mętne, a ich zielony kolor jakby przygasł.

- Lususie... - ten jednak nie podniósł głowy, zaś Lidia mówiła dalej - ... może wyda Ci się to dziwne, bom przecież nie była chowana na paladyna. Wiedz jednak, że jestem w stanie sobie wyobrazić co czujesz. Rozumiem dlaczego jest to dla Ciebie takie ważne aby dać bestii równe szanse. Dlatego nie będę próbowała Cię od tego odwieść choć podzielam troskę i głębokie obawy Meave. Jako szkolony w boju dobrze wiesz jakie masz szanse sam a jakie jeśli będziesz mieć wsparcie – łuczniczka przyglądała mu się i starając odgadnąć co on może teraz sobie myśleć - Ja się też boję... nie... ja jestem przerażona... - w tym momencie przypomniała sobie jak Lususowi drżał głos i wtem poczuła jak coś ściska ją w gardle - ...przeraża mnie to piekielne bydle co siedzi w podziemiach. Wiem jednak, że jeślibym miała się odwrócić i jechać w swoją stronę, to zdradziłabym samą siebie. Znamy się parę godzin a Tobie to wystarczyło aby myśleć o nas jak o swoich przyjaciołach. Z jednej strony pragnęłabym abyś posłuchaj jej - spojrzała za siebie w stronę rudowłosej towarzyszki po czym zwróciła się do Lususa - z drugiej zaś, widząc, że tego nie zrobisz… i ja nie potrafiłabym opuścić w potrzebie... trochę nawiedzonego, ale szlachetnego człowieka - uśmiechnęła się tak ciepło, tak łagodnie. Półelfka odwróciła się do reszty swych towarzyszy.

- Jak mniemam pewnie jesteście mną zawiedzeni i mieliście nadzieję, że spróbuję mu to wybić z głowy. Jeśli chcecie mnie potępić to zróbcie to od razu... - spojrzała po wszystkich, a jej złote spojrzenie na dłużej zatrzymało się na Meave, a ta rozpoznała u szpiczastouchej ten sam wyraz twarzy, jak wtedy gdy oczy magiczki szukały u Lidii odpowiedzi na to co się stało w pamiętnej komnacie - ...i podejmijcie decyzję, czy zostajecie czy odchodzicie - tropicielka uważnie przypatrywała się pozostałym - Liczy się czas a ja nie chciałabym spędzić nocy w tym miejscu i czekać na jakie inne przeklęte plugastwa. Ale jak rzekł Lusus, damy Wam całą noc abyście bezpiecznie się oddalili.

Wtem wspomniała słowa Meave "Idę z tobą, niezależnie od tego, co powiesz" które ponownie sprawiły, że Lidii robiło się lżej i lżej. Sposób w jaki to powiedziała napełniał półelfkę uczuciem, które trudno jej było ująć jednym słowem. Jedno było jednak pewne, z takim uczuciem w sercu, poczyna kiełkować wiara w ludzi.
Zrobiło się cicho, a Lidia z dziwnym spokojem i łagodnym spojrzeniem czekała na gromy ze strony towarzyszy.


***

- Lususie - zielone spojrzenie spoczęło na półelfce o długim, szkarłatnym splocie włosów - rzekłeś jaki masz plan, więc nie traćmy czasu - odparła odkładając łuk, peleryne i swoją torbę na wóz z zamiarem przygotowania wszystkiego co im wcześniej paladyn objaśniał.
 

Ostatnio edytowane przez Bażna =^^= : 20-11-2009 o 01:25.
Bażna =^^= jest offline  
Stary 20-11-2009, 01:11   #128
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Wszystkie te rozmowy, próby przekonania, łzy, krzyki a nawet policzek nie dawały efektu. Lusus całkowicie przekonany o słuszności swojego postępowania niewzruszenie trwał przy swoim pomyśle i ani myślał słuchać jakichkolwiek argumentów. I czyichkolwiek. "Gadanie z nim jest całkiem bez sensu" pomyślał Kalel, nieświadomie jednak zazdroszcząc giermkowi odporności na presję wywieraną przez innych. Świadom porażki jaka spotkała właściwie ich wszystkich, wstał i z rezygnacją w głosie powiedział. Idę szukać czegoś do zablokowania korytarza z celami. Nie mam pojęcia co z tego wszystkiego wyniknie, ale dla mnie czas gadania się skończył. Po chwili wahania, niejako przecząc swoim słowom, jeszcze odwrócił się w drzwiach i dodał: Czy obwiniałbyś morze, gdyby to do niego wrzucono twojego mistrza zamiast do celi z bastorem? Wypiłbyś wtedy całą słoną wodę od brzegu do brzegu? A gdyby w przepaść go wtrącili? Góry też zrównałbyś z ziemią? Narzędziu przypisujesz rolę jaką spełnił morderca. A sposób w jaki chcesz je zniszczyć sprawia że część odpowiedzialności za śmierć Twojego mistrza przekładasz z barków drowów na to zwierzę.

Czekało go ponowne, tym razem pozbawione cienia zainteresowania i radości przeszukiwanie twierdzy. Nastrój jaki go opanował trudno było nazwać radosnym, lecz też i nie była to rezygnacja. Z jednej strony pogodzenie się z niepowodzeniem i niemożnością natychmiastowego rozwiązania sprawy w Podkosach, z drugiej narastająca ekscytacja zbliżającą się walką. Rzecz jasna Kalel nie miał zamiaru nastawiać się na bezpośrednią konfrontację z dziką bestią, ale wiedział że i tak może się przydać. Uważał, że najlepsze co może zrobić to znaleźć miejsce, z którego mógłby oddać z kuszy pewny strzał. A zapewne będzie to kilka strzałów. Ta myśl ponownie skierowała jego uwagę w stronę Lususa i ponownie obudziła zazdrość. Młody łotrzyk nigdy nie podjąłby się wyzwania jakie stanowi spotkanie twarzą w twarz z dziką bestią i to na dodatek z piekła rodem. Owszem, był gotów i miał zamiar stanąć do walki, lecz nie w bezpośredniej konfrontacji. Myśl o takiej możliwości go odpychała i jednocześnie mobilizowała do zastanawiania się nad wszystkimi ewentualnościami jakie mogłyby mieć miejsce podczas starcia.

Jedno trzeba było przyznać. Materiału było po uszy. Raz po razie zasuwał w dół i górę po schodach mozolnie znosząc szczątki strzaskanych mebli, okiennic i innych w miarę poręcznych materiałów. Po 10 kursie przestał liczyć i to nie dla tego, że liczyć więcej niż do tuzina nie potrafił. Kolejne marsze w górę i dół po schodach zaowocowały ostatecznie rumowiskiem odcinającym korytarz z celami od podziemnych tuneli ciągnących się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo jak daleko. Zmachany i spocony, otarł z czoła pot jednocześnie rozmazując szeroką smugą pył i kurz. Spojrzał krytycznie na efekt swoich starań i choć niezadowolony do końca z efektu machnął ręką i mruknął pod nosem "chce lepiej - niech poprawia, ja już skończyłem". W zasadzie powinien sprawdzić jak idzie robota pozostałym i ewentualnie pomóc w robocie. Normalnie by tak zrobił, ale tym razem nic a nic mu nie zależało na tym, żeby efekt jego pracy spełnił swoją rolę. O nie, nic a nic nie miałby przeciwko temu, żeby bastor prysnął tunelami i już nigdy nie stanął na jego drodze. "Marzenia" pomyślał i wyruszył dalej by zabezpieczać teren planowanej walki. Całe szczęście drzwi w budynku były w całkiem przyzwoitym stanie i nie wymagało wiele wysiłku zablokowanie wszystkich oprócz tych prowadzących na główny dziedziniec. Wszystko zaczynało mieć ręce i nogi.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.

Ostatnio edytowane przez Epimeteus : 20-11-2009 o 12:07. Powód: się trochę namieszało:( rano poprawki
Epimeteus jest offline  
Stary 20-11-2009, 18:28   #129
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
_________________________________________
____________________________

Zapomniana Forteca


Płacze, krzyki, łzy, szepty i dramatyczne gesty. Wszystko to mieliście już za sobą. Lusus, choć drżący i z wilgotnymi oczami, był nieugięty. Walka z potworem była jedną rzeczą, która mogła ukoić jego obolałe, po stracie swego pana, serce. I Wy - chcąc nie chcąc - mu w tym pomożecie, gdyż Lususowi udało się to, co Wam nie udało się przez wiele dni wspólnej wędrówki: zjednoczyć Was. Sprawić, byście działali jak drużyna w dążeniu do wspólnego celu. Teraz nie były ważne indywidualne widzimisię, humory, pozy czy maski. Ważne było wypełnienie wspólnego zadania, zwłaszcza dla rozmarzonej Lidii, dla której sytuacja w jakiej się znalazła była ucieleśnieniem tego, czego zawsze zazdrościła swemu wujowi: by członkowie drużyny czuli się jak bracia.

- Hrmh! - odchrząknął Rang. - Jak wy wszyscy to i ja też. Nie dam się z tymi tchórzami zrównać, co spod twierdzy umknęli jak szaraki. Ale nie mam chęci narażać swej skóry bardziej niż konieczne i na wieżę którąś pójdę. Zresztą jak Lusus sam prawisz, skoro i tak bastora podpalić na końcu możem, to taka walka żadnego dla nas ryzyka nie niesie. Miecza, rzecz jasna, użyczę. Tylko poćwicz nim chwilę, byś się do zmiany ciężaru i długości przyzwyczaił - to powiedziawszy chwycił swój kołczan i pochodnię, po czym poszedł usiąść na słońcu. Przez okno widzieliście jak ostrożnie zżyna nożem z pochodni cienkie płaty smoły i nakłada je na groty swoich bełtów.
- Ja nic nie umiem. Schowam się chyba gdzieś w zamku... - rozpłakała się cicho Verna, a jej pies zaczął troskliwie łasić jej się do nóg. - Ale się modlić za Was będę, obiecuję!

Przez chwilę pocieszaliście płaczącą kobietę, po czym rozeszliście się do swoich zajęć, gdyż czas naglił. Co prawda słońce stało jeszcze wysoko, ale twierdza była wielka i zastawienie wszystkich potencjalnych tras ucieczki bastora wymagało dużo czasu i energii. Choć wszystko wskazywało na to, że skończycie na długo przed zachodem słońca i walka się dziś odbędzie. Toteż mężczyźni dołączyli do Kalela w gromadzeniu wszelkiego dostępnego śmiecia, a Lidia popędziła na wieżę, by z pracowni maga zabrać wszystkie potencjalnie łatwopalne mikstury. Maeve zaś intensywnie myślała.


Tua
, nauka magii okazała się nie tak prosta jak sobie to wyobrażałaś. Wiedziałaś oczywiście, że czarodziej musi poślęczeć nad księgą zaklęć, sądziłaś jednak, że jest to bardziej czytanie, powtarzanie do znudzenia tych samych wersów zaklęcia... Nie sądziłaś, że problemem będzie nawet ich odczytanie. Rozpoczęłaś lekturę od kartkowania księgi, szybko jednak zaniechałaś tego procederu - im dalej tym litery bardziej rozmywały Ci się w oczach, a zaklęcia paliły wzrok. Poprzestałaś więc na pierwszych trzech czy czterech stronach, a i tak przeszło kwadrans zajęło Ci złożenie zapisanych liter w sensowną całość - i to nie dlatego, że Madrag miał fatalny charakter pisma. Dopiero widząc tę księgę zrozumiałaś dlaczego proces nauki magii jest tak długi i żmudny, dlaczego nie każdy może skorzystać z zapisanej tu wiedzy. Co z tego, że zaklęcia były napisane zwykłymi literami, a nie magicznymi runami? Sama esencja czarów zdawała się wnikać w atrament, ukrywając treść przed niepowołanym lub nie dość wprawnym okiem.
Twoi towarzysze dawno już opuścili powozownię szykując siebie i zamek do walki, a Ty nadal ślęczałaś nad księgą, rozszyfrowując tajemne zapiski. W końcu to, co czytałaś zaczęło nabierać sensu. Światło, tarcza, uśpienie, wybuch kwasu (pewnie tego użyła Maeve na drowie!), alarm, płonące dłonie... nazwy, treść i składniki zaklęć rozwijały się przed Tobą linijka po linijce. Niestety od przeczytania do przyswojenia daleka droga - ilekroć próbowałaś powiedzieć zaklęcie z pamięci słowa uciekały Ci z głowy zostawiając tylko bolesną pustkę. Najgorsze było to, że wiedziałaś ile mocy mieści w sobie ta brudna, pomięta, zabazgrana książka. I tam bardzo chciałaś przydać się reszcie! I znowu nic nie mogłaś zrobić! Zniechęcona opuściłaś księgę na kolana.


_________________________________________
____________________________

Wheelon


Sorg, kolejny dzień nie przyniósł nic ciekawego... podobnie jak trzy następne. Dzięki poleceniu od Berry dostałaś pracę przy pisaniu listów od pewnej szwaczki do jej kuzynki w Esper, zbieraniu jabłek z sadu burmistrza, pomaganiu w sklepie z ubraniami i gotowaniu posiłków dla licznej rodziny rymarza, któremu żona zaniemogła. Zarabiałaś w sam raz tyle, by opłacić swój pobyt w mieście - i nic ponad to. Przynajmniej na kolację zarabiałaś śpiewem, lecz gdy wyjechali kupcy i klienci cotygodniowego targu nawet karczma świeciła nie raz pustkami, i właściciel coraz bardziej niechętnych okiem spoglądał na Twoją wieczorną strawę. Prócz historii o Shannen nie dowiedziałaś się w tym mieście niczego ciekawego. Twoja niecierpliwa natura sprawiała, że stawałaś się coraz bardziej zniechęcona. A może wystraszona? Samotna? Zagubiona? Choć uciekłaś z domu nadal byłaś w swoim mieście, gdzie z grubsza znałaś ulice, sklepy, ludzi... Umiałaś się znaleźć i zadbać o siebie. Miałaś tam swoich przyjaciół i znajomych, ulubione miejsca i własny kąt. Choć robotę miałaś bardziej podłą niż te tutaj, byłaś zadowolona. Podróżując ze Stickiem z kolei nie miałaś czasu się nudzić, zajęta albo pracą dla niego, albo jego opowiadaniami. A teraz? Byłaś sama jak palec, zdana tylko na siebie. Zamiast w wygodnym łóżku spałaś na sianie, grzejąc się ciepłem bijącym od koni. Ludzie patrzyli na Ciebie z rezerwą i dopiero Twój głos zjednywał Ci ich przychylność. Przynajmniej niektórych - sztuka też rzeczą gustu, jednym się podobały Twoje przyśpiewki, innym nie, a inni jeszcze wcale nie byli zainteresowani traceniem czasu na głupoty. Co prawda wiedziałaś, że żadna praca nie hańbi, a do wielkiego bardowania daleeeka jeszcze droga, tylko... czemu z rozsądkiem tak kłóciły się marzenia?

Trzeciego dnia dokończyłaś, wraz z innymi parobkami, zbiór jabłek i udałaś się nad jezioro. Dzień był piękny i ciepły, promienie słońca migotały wesoło na srebrzystych falach, pokazując wyraźnie skąd Jezioro wzięło swą nazwę. Patrząc na nie ciężko było Ci sobie wyobrazić czasy, gdy mieszczanie spoglądali z lękiem w błękitne wody, czekając aż wyłoni się z nich nieumarła czereda. Wcześniej w ogóle nie wpadłaś by przyjść w to miejsce i teraz plułaś sobie w brodę: jezioro było na prawdę piękne - patrząc na nie czułaś, że już sam jego wygląd jest tematem na balladę Co prawda widziałaś je już wcześniej będąc w Esper, ale tam nie miałaś czasu na taką wycieczkę. Teraz z braku innego zajęcia mogłaś swobodnie spacerować przez podmokłe trawy i szuwary. Niedaleko brzegu unosiło się kilka łodzi. Rybacy wyciągali zarzucone rankiem sieci, a jedna leżała już przy brzegu, ukazując swą trzepoczącą i mokrą zawartość. Popatrzyłaś z niechęcią na śmeirdzące ryby, które ruszały pyszczkami próbując choć o sekundy przedłużyć sobie życie, gdy nagle głośny chlupot zwrócił Twoją uwagę. Z tataraku wyłoniło się zwierze wielkości sporego psa - tylko, że nie był to pies. Spojrzało na Ciebie czerwonymi ślepiami, pisnęło ostrzegawczo, po czym zaczęło rozrywać sieć pragnąć dostać się do darmowego posiłku.





Rzecz jasna nie miałaś na sobie zbroi - kto chodzi w zbroi do zbierania jabłek? Zresztą w żądnej pracy jej nie nosiłaś; było w niej gorąco, niewygodnie, a poza tym czułabyś się jak idiotka pisząc listy albo gotując ziemniaki w ćwiekowanej skórze. Twoja osłona leżała teraz bezpiecznie ukryta w kopie siana w stajni wraz z resztą Twojego dobytku. Miałaś co prawda przy sobie miecz i sztylet - nosiłaś je cały czas mimo, że kilka osób zwróciło Ci uwagę na niestosowność takiego zachowania. Ale czy wystarczą one przeciw szczurowi wielkości młodego wilka?
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 20-11-2009 o 19:30. Powód: edit dla Vantro
Sayane jest offline  
Stary 21-11-2009, 21:37   #130
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Dziewczyna wwiercała wzrok w litery zapisane na kartach księgi. Nie były one może bardzo eleganckie, ale czytelne. Niezbyt szybko wodziła wzrokiem po literach. Kartkując księgę zauważyła coś dziwnego. Litery nie chciały dać się przeczytać. Jakby umykały jej oczom, chowały się za delikatną mgiełką. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyła. Z każdą stroną litery były bardziej złośliwe, aż w końcu Tua dała za wygraną i wróciła do pierwszych stron. Przetarła piekące oczy i znowu zaczęła wczytywać się w tytuły zaklęć. Wybrała jedno, najbardziej obiecujące i zaczęła się uczyć.

Literki uciekały pod jej spojrzeniem, ale skupiła się i próbowała to przemóc. Najpierw przeczytała całość zaklęcia, potem skupiła się na pierwszym zdaniu: przeczytała kilka razy, a potem zamknęła oczy i chciała wypowiedzieć je z pamięci. I tu zdumienie. Ze zdziwienia dziewczyna otworzyła oczy. Jeszcze raz przeczytała zdanie i znów spróbowała wypowiedzieć je z pamięci. Lecz nic to nie dało. Ani jedno słowo nie zostało w jej głowie. Nie miała pojęcia, jakim cudem się to zdarzyło. Nigdy nie miała takich problemów! Spróbowała jeszcze raz, potem z innym zdaniem, ale nic się zmieniło.

Zrezygnowana opuściła księgę na kolana. Przetarła oczy i spojrzała na przedmiot jej udręki ponurym wzrokiem.


- Nie idzie ci, Kwiatuszku, co? Nauka magii to nie w kij dmuchał, no nie? - odezwał się chrapliwy męski głos tuż nad uchem Tui. Przestraszona zerwała się na równe nogi, ale wokół nikogo nie było. Drow spał pojękując cicho; nawet kupiec drzemał nie mając nic lepszego do roboty. Praktycznie rzecz biorąc była w powozowni sama.
- No, no, no, nie denerwuj się ślicznotko, nic takiego się nie dzieje - tajemniczy, rozbawiony już głos odezwał się znów, tym razem dochodząc sprzed niej. - Chcę Ci tylko pomóc.
Dziewczyna nie wiedziała co się dzieje. Instynktownie chwyciła rękojeść sztyletu i rozglądała się próbując zlokalizować źródło głosu.
- Kim jesteś? – spytała półgłosem.
- Przyjacielem, moja duszko, przyjacielem. Widzę jak się biedzisz nad tą księgą i aż żal du... duszę ściska, że taka ślicznotka się męczy. A czarowanie to trudna rzecz, ciężko samemu tak zacną sztukę przyswoić... - głos zawisł w oczekiwaniu. Dziewczyna nieco się rozluźniła. Nie ufała w pełni słowom, które słyszała, ale nauczenie się czegoś z tej księgi przerastało ją. Miała nadzieję, że może rzeczywiście ten ktoś jej pomoże.
- Faktycznie ciężko… A ty chcesz mi pomóc? Z jakiego powodu i za jaką cenę? I w jaki sposób skoro nawet cię nie widzę? – spytała podejrzliwie.
- No wiesz! Zaraz tam cenę - obruszył się głos. - Wiedza jest po to, żeby ją przekazywać, a do nauki nie potrzebujesz widzieć mnie, tylko księgę. Jużem zresztą widział, że sobie radzisz z czytaniem. To dobrze, to dobrze, tej dzikiej magiczce to by oczy wypaliło pewnie. Zdolna jesteś, na początek to dobrze wróży... Inni tygodniami uczą się choćby najprostsze zaklęcie odczytać.... - rozwodził się głos. Tui trudno było uwierzyć, że ktoś darmo chce jej przekazać taką wiedzę, ale nie kłóciła się. Ciężko jej było zaufać, ale westchnęła z rezygnacją i usiadła znowu w kącie.
- Więc dobrze. W takim razie pomóż mi proszę panie... panie… Jak mam na ciebie mówić? – Dziewczyna przewróciła oczami myśląc: „I oto zaczynam gadać z niewidzialnymi istotami! A dopiero niedawno otworzyłam magiczną księgę. Matka miała rację, gdy mówiła, że od tego to można zwariować…”
- Hm... - zamyślił się głos. - Mów mi... mów mi: MISTRZU! - oświadczył radośnie. - W końcu będę Twoim mistrzem, prawda? Każdy szanujący się mag posiada jakiegoś mentora. No, dość gadania, otwieraj tę księgę. Co my tu mamy... Bogowie, jakie to już stare... Na które czary patrzyłaś?
Tua westchnęła. Liczyła na to, że głos wyjawi jej swoje imię, ale teraz przynajmniej wie jak do niego mówić.
- Na razie próbowałam nauczyć się tego – wskazała palcem na nagłówek „Promień mrozu” – Ale, do diaska, nic mi nie wchodzi do głowy! Nie wiem jakim cudem, nigdy nie miałam problemów z zapamiętywaniem różnych rzeczy, a to mnie przerasta. Co robię źle?
- Mrozu powiadasz... dobre, całkiem dobre, ale lepsze na dzisiaj było by... o, to! - karta księgi zadrżała i przewróciła się na stronę z pozycją "Magiczny pocisk". - Zawsze trafia w cel, zawsze. A ty nie będziesz miała więcej niż jednej szansy, co? - zarechotał głośno. - No, ale do rzeczy, do rzeczy, czas ucieka... - głos zamilkł na chwilę, a potem kontynuował. - Nic nie robisz źle, dziecko - może jedynie to, że chcesz w godzinę opanować to, co innym zabiera kilka tygodni, czy nawet lat! Ale poradzimy coś na to, mądrutka jesteś, a ja Ci pomogę... Tylko... hm... jak to szło...? A, już wiem! Podstawowym problemem jest to, że jesteś zmęczona! Kiedy ostatni raz porządnie się wyspałaś, co? Mag pracuje głową, nie mięśniami. Jak mózg nie wypocznie to i z czarowania nici. Magia to SZTUKA, nie można jej na chybcika stosować! Nie należymy do tego samego gatunku co te dzikusy, które mają Splot we krwi - w głosie "mistrza" zabrzmiała pogarda, ale i nutka... zazdrości? - Praca, praca i jeszcze raz praca! Bez solidnej i regularnej nauki nic nie osiągniesz w tej materii. No, ale to tak na przyszłość. Póki co powinnaś się trochę przespać; zresztą Twoim znajomkom długo zejdzie barykadowanie fortecy. A jak już móżdżek będzie świeży i wypoczęty, to otworzysz znów książkę i zaczniesz się uczyć.
Czytaj dokładnie! Literka po literce. Pamiętaj: w czarowaniu każda sylaba jest ważna. Jeśli opuścisz choć jedną zaklęcie zostanie zmarnowane, albo wręcz wybuchnie Ci w twarz! Gdy już będziesz pewna, że dokładnie zrozumiałaś napis, spróbuj wymówić je na głos, poćwicz trochę staranną wymowę. Rzucając zaklęcie nie ma miejsca na jąkanie się, czy czkawkę. I najlepiej przepłucz gardło. No. A jak już będziesz pewna, że idealnie wymawiasz formułę to się zamknij i zacznij trenować ruchy dłoni. Najlepiej lewej; nigdy nie wiesz czy prawa Ci się nie przyda - na przykład do trzymania sztyletu. Chyba że jesteś leworęczna; nie jesteś co? W każdym razie poćwicz. To łatwe zaklęcie, więc gest też jest prosty: musisz ułożyć dłoń o tak. A, bo Ty nie widzisz... No, w każdym razie skieruj rękę w stronę celu,
a kończąc inkantację mocno strzepnij dłonią. Nic trudnego, prawda? Jakieś pytania?
Dziewczyna spróbowała wykonać gest według wskazówek głosu. Czuła się przy tym zdecydowanie niecodziennie.

- Dobrze to robię? - spytała.
- Hm... całkiem nieźle. Trochę więcej zdecydowania i energii i będzie dobrze. - Tua znów wykonała gest. - Spokooojnie - ciut słabiej, bo sobie nadgarstek zwichniesz. - dziewczyna powtórzyła ruch dłoni. - Nnnooo, teraz lepiej. Ale poćwicz jeszcze trochę, musi być perfekcyjnie.



- A czy mógłbyś odpowiedzieć kim jesteś i jak trafiłeś tu, akurat w momencie, w którym potrzebowałam pomocy? - Tuę zżerała ciekawość. Z resztą zdecydowanie łatwiej byłoby jej się pogodzić z faktem, ze rozmawia z niewidzialnym, gdyby chociaż co nieco o nim wiedziała.
- A coś ty taka ciekawska jest, co? Nie wydaje mi się, żebyś miała teraz czas na pogaduszki. Ćwicz lepiej, bo z gestem już jest nieźle, za to wymowa kuleje - na razie gadasz jakbyś miała kluski w gębie. Czar musi być recytowany wy-raź-nie. Jasne?
- Jasne, jasne mistrzu. - odpowiedziała przesadnie wyraźnie wymawiając ostatnie słowo. - Dziękuję za pomoc. Byłoby ze mną cienko bez Ciebie. - Podziękowania wyszły prosto z jej serca.

- A teraz za Twoją radą, pójdę spac. Tylko poproszę kogoś, by mnie zbudził o czasie. Chyba, że... - tu głos jej się zawiesił w niepewności - może Ty mógłbyś mnie obudzić, o odpowiedniej porze?
- No, no, tylko bez takich bo będziesz się męczyć sama - a wtedy i za dziesięć lat się nie nauczysz -
głos wyraźnie wyłapał jej "miszczowanie". - Mogę Cię zbudzić za godzinę, czy dwie, akurat starczy żebyś się poduczyła czaru. Najwyżej potem coś Ci podpowiem. To co - dobranocek?
- Oj to tylko żarty. Nie bierz proszę tego do siebie. - Nie chciała urazic głosu. Pomagał bezinteresownie i zdążyła go nawet nieco polubić. - No to dobranoc Mistrzu. - powiedziała tym razem uważając, by nie akcentowac tego słowa specjalnie.
- Dobranoc kwiatuszku.

Tua rozejrzała się za miejscem do spania, ale stwierdziła, że najlepsze jest to, w którym teraz się znajduje. Położyłą się, rozluźniła i uwolniła umysł od zbędnych myśli.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"

Ostatnio edytowane przez Lynka : 17-12-2009 o 21:13.
Lynka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172