Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-09-2010, 10:53   #121
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Bran, zobaczywszy na dziedzińcu zamkowym raczej mało przyjazny komitet powitalny, zaszokowany był brakiem honoru barona DeLaneya. Nie zastanawiał się wcześniej nad tym, że przecież jeśli ten człowiek porywał i więził młode dziewczyny po to by złożyć je w ofierze, nie mógł być raczej człowiekiem honoru. Może liczył na grę pozorów, na obecność na zamku króla i jego ludzi? Założenie pewnie byłoby słuszne gdyby nie podejrzenia Megary że baron lub ktoś w jego domu knuje coś przeciwko królowi...
Teraz dawny pan na Lon Hern pozostał sam wśród chmary wrogów. Co z tego, że uzbrojonych tylko w kije i spieszonych?
Nie widział już jak jego wierny giermek spina konia w górę, a potem spektakularnie wypada z siodła i upada na ziemię. Nie widział też jak po chwili podnosi się wolno na kolana i przemyka pomiędzy nogami oprawców zbyt zajętych grubszą zdobyczą by zwracać uwagę na małego chłopca.
Młody rycerz walczył dzielnie nie poddając się i posyłając kilku przeciwników w objęcia śmierci, a wielu innych raniąc boleśnie i nieprzyjemnie. To tylko wzmogło ich złość i determinację by go pokonać. W końcu uległ podstępowi. Zdradzieckiej sieci zrzuconej z góry. Wtedy go dopadli niczym szarańcza. Uderzenia spadały jedno po drugim. Wściekłe, gniewne i bolesne. Czuł już że nadchodziła nieświadomość niosąca ulgę.
Zanim jednak Bran ostatecznie stracił przytomność, rozległ się przeciągły niczym szum wiatru w wąskiej rurze gwizd, po którym jego oprawcy znieruchomieli i zaprzestali okładania go kijami.
Rozstąpili się nieco, a przed jego oczami pojawiły się obute w czarne skórzane buty zgrabne kostki.
- Dosyć! Chcę go żywego - usłyszał niski kobiecy głos, który może i mógłby uchodzić za zmysłowy, gdyby nie zimna, stalowa nuta jaką był przepełniony - i szukajcie tego smarkacza. Nie mógł się rozwiać bez śladu. Na pewno jest gdzieś na terenie zamku. Jeśli ktoś go będzie krył ukarać dla przykładu!
Buty oddaliły się, a owiniętego w sieć rycerza związano jeszcze konopnym sznurem niczym prosię i powleczono najpierw przez dziedziniec, potem schodami w dół, przez korytarz do sali oświetlonej nikłym płomieniem ognia. Zanim zdążył się rozejrzeć poczuł mocne uderzenie w tył głowy i stracił przytomność.

Nie miał pojęcia jak długo był nieprzytomny, ale gdy odzyskał świadomość stwierdził że przywiązany jest do krzesła. Jego nogi przymocowano do nóg, a dłonie do poręczy za pomocą solidnych skórzanych pasów. Dopiero po chwili wzrok przystosował się do panującego wokół półmroku. Jedynym źródłem światła było kilka rozgrzanych do czerwoności węgielków w metalowym tyglu.
Był sam w pomieszczeniu, które wyglądało niczym skład narzędzi szalonego konstruktora lub wynalazcy. Na ścianach wisiały, a na sporym stole leżały przeróżne narzędzia zdecydowanie nie kojarzące się zbyt przyjemnie, a przeznaczenia większości z nich nie był w stanie się domyślić. Miał jednak niemiłe przeczucie, że raczej nie chciałby się przekonać na własnej skórze, do czego służą. Tak samo wolał nie identyfikować ciemnych plam na podłodze...
Usłyszał zgrzytanie klucza w zamku, a potem drzwi się otworzyły i do wnętrza weszli dwaj nadzy do pasa, obwieszeni bronią i potężnie zbudowani mężczyźni z pochodniami w dłoni. Za nimi kroczyła ubrana w skórzane, ściśle przylegające do ciała wdzianko jasnowłosa kobieta, w której Bran rozpoznał czarodziejkę z Heliogabaru. Podeszła bliżej i popatrzyła na rycerza zimnymi, szaroniebieskimi oczami:
- Teraz sobie porozmawiamy – powiedziała głosem, który zapamiętał z zamkowego dziedzińca.

***

Tymczasem gdzieś bardzo daleko lub zupełnie blisko, w miejscu gdzie przeniósł ich magiczny portal jego towarzysze toczyli walkę z potężnymi nieumarłymi istotami.
Kapłan Tempusa, pełen odrazy dla stworzeń które nie uznawały nieprzekraczalnej bariery śmierci uderzał swoim nadziakiem z energią godną zapisania przynajmniej kilkoma strofami pieśni. Stwór wykorzystując chwilę dekoncentracji Wulfa natarł niespodziewanie szybko wymachując mieczem. Natrafił jednak na tarczę, która bez problemu sparowała cios. Kontratak Tsatzkiego od dołu dosłownie rozorał mu klatkę łamiąc żebra i na koniec przestawił szczękę.

Podobnie dzielny drwal, choć walczył z nieumarłymi po raz pierwszy nie zawahał się ani chwili nacierając mieczem na wroga. Podniecony walką, pełen odwagi i pragnienia zwycięstwa. Przeciwnik nie dał się okrążyć i szybkim ruchem odwrócił w kierunku Volstroma. Zwarli się się ze sobą. Stalowe ostrza wykrzesały iskry. Siła człowieka i moc nekromanckiej magii przez chwilę trwały w równowadze. Ludzkie oczy spoglądały w żarzące się czerwienią, bezmyślne ślepia. Potem siła stwora okazała się większa, ale to inteligencja człowieka zwyciężyła. Niespodziewane ustąpienie i cofnięcie się Roberta w bok zachwiało potężnym kościstym stworem. Przesunął się do przodu dając mężczyźnie szansę na cios z tyłu. Tym razem tam gdzie kość udowa stykała się z miednicą. Pozbawiony jednej nogi stwór o dziwo utrzymał się w pionie, ale nie był już wystarczająco mobilny dla pełnego determinacji drwala.

Czarodziejka której moc zwielokrotniła magia czarnego kamienia, jednym słowem zburzyła powałę i pogrzebała pod nią dwóch przeciwników. Potem poruszone przez nią magiczne, kamienne pociski dosłownie roztrzaskały kolejnego. I ona zasługiwała na kilka zwrotek ody o wielkości i potędze wiedzy.

Nawet łotrzyk, którego walka sztyletami z dużo większym stworem była jednocześnie heroiczna i szalona. Wprost idealny temat do mitu o walce giganta z niziołkiem. Zdając sobie nagle sprawę, jakim błędem było rzucenie się na ogromnego, kościstego przeciwnika tylko z sztyletami w dłoni spróbował się pospiesznie wycofać. Szkielet po wygrzebaniu z zawału okazał się jednak szybki. Alto uniknął ciosu mieczem lecz utrata równowagi pozwoliła szkieletowi zyskać przewagę, uderzyć ponownie. Atak tarczą posłał Paperbacka w powietrze, a potem rzucił na stertę kamieni. Uderzenie było bolesne i uświadomiło łotrzykowi, że ostatnio zbyt często przemieszcza się w powietrzu. Nie miał czasu rozważać tego faktu. Stwór zaatakował ponownie. Mężczyzna przeturlał się unikając po raz kolejny ciosu i natychmiast podrywając na nogi. W tym czasie Wulf, który już uporał się ze swoim przeciwnikiem podszedł i od tyłu rozłupał na pół nie chroniony niczym kręgosłup.

Bardka, która z racji swego powołania zachęcać innych powinna do walki, wspierać ich swoją pieśnią, kryła się po kątach pod płaszczem niewidzialności. Nie układała strof, nie myślała o rymach do nowej pieśni o odwadze i walce. Gdzie podziała się ta nieustraszona istota, która nie bała się niczego i gotowa była wskoczyć na plecy dużo większego przeciwnika? Czy w małym pokoju w stolicy Damary ktoś rzucił na nią zaklęcie? Czy była to klątwa? A może po prostu w końcu dorosła i zrozumiała jak krucha jest istota ludzka i jak łatwo można zakończyć czyjeś życie.

Także Shannon czuła się w tej walce taka bezradna i niepotrzebna. Jej nie- martwa, nie- żywa powłoka nie mogła zrobić wrażenia na martwych i bezmózgich stworach. Jej słabe dłonie nie mogły uczynić im krzywdy. Mogła tylko patrzeć i zaciskać dłonie w poczuci bezsilności. Czy nadszedł już czas by zapragnąć powrócić do życia? Czy w tym życiu pojawił się ktoś dla kogo warto było poświęcić niebyt wiecznej egzystencji?

Walka nie trwała długo choć tym którzy walczyli mogło się wydawać że trwała wieki. Stwory padły rozniesione na części. Spajająca je magia zniknęła. Teraz były tylko kupą kości spowitych w zbroje i tarcze. Mogli odetchnąć jednak dalej z niepewnością wypatrywali kolejnych niebezpieczeństw. Pozwolili zbadać sprawę czarodziejce zanim zdecydowali się ruszyć dalej. Megara szybko upewniła się co do pierwszych przeczuć. Najwyraźniej czarne wisiorki były kluczem do bezpiecznego przejścia. Jeśli po kamiennej podłodze stąpała osoba bez kamienia, miejsce broniło przed nią dojścia do portalu po drugiej stronie. To stąd jej pierwotne odczucie, że oznaczał on bezpieczeństwo.
Rozwiązanie przejścia przez komnatę Myszy, która jako jedyna nie posiadała amuletu okazało się sprawą dyskusyjną. Alto od razu zaproponował jej dalsze niesienie, jednak dziewczyna nie chciała by się nadwyrężał. Jako jedyny z walczących nie wyszedł ze starcia ze szkieletem bez szwanku, a ona choć drobna jednak ważyła co nieco. Ostatecznie wdrapała się na plecy Roberta, który zapewniał przecież że zagwarantuje jej bezpieczeństwo. Teraz miał ją naprawdę blisko by przypilnować na wypadek gdyby czarodziejka pomyliła się w swych spostrzeżeniach.

Przeszli jednak bez problemu. Wyminęli osuwisko i nawą wzdłuż kolumn dotarli do przeciwległej ściany. Wypełniało ich jedynie dziwne uczucie, że przejście trwało niezwykle długo, jakby sala wydłużała się w miarę wędrówki albo ich kroki rozciągnięte były w czasie.
W końcu stanęli przed kolejnym kamiennym portalem, który uruchomił się gdy tylko czarodziejka wyciągnęła w jego kierunku swoja dłoń. Tak jakby czekał na jej znak. Magiczne runy zapalając się jedna po drugiej utworzyły lśniący czerwienią krąg, a potem powierzchnia wewnątrz rozbłysła srebrem i zafalowała. Kolejne przejście zostało otwarte.

***

Nie było drogi powrotnej. Iść można było tylko naprzód więc Spadkobiercy jeden po drugim, a w przypadku Roberta z bardką na plecach, przekroczyli barierę. Tym razem droga nie była tak szybka jak poprzednia. Tunel przez czas i przestrzeń wchłonął ich i porwał. Kolorowe barwy wirowały im przed oczami wywołując zachwyt lub mdłości. Po czasie, którego nie można było zmierzyć w końcu wypluł ich ze swoich trzewi i rzucił na kamienną posadzkę w kolejnej, monumentalnej sali.
Pierwszą rzeczą która ukazała się ich oczom była przepaść zaledwie kilka łokci od miejsca gdzie się znajdowali. Miała dobrych sto łokci szerokości i w dół może piętnaście, dwadzieścia, ale już na pierwszy rzut oka zniechęcała do prób zejścia w dół. Płynęła nią najwyraźniej podziemna rzeka, jednak koryto wypełnione było nie wodą lecz płynnym ogniem. Jego ciepło rozgrzewało powietrze, a blask zapewniał oświetlenie we wnętrzu. Jedyna drogę na druga stronę stanowił rozciągnięty pomiędzy brzegami sznurowy most. Na pierwszy rzut oka wyglądający raczej solidnie, mimo wszystko napawający pewnymi obawami ze względu na widoczne przez szpary między deskami, strzelające w górę języki ognia.
Po drugiej zaś stronie znajdowała się brama, której strzegły dwa kamienne kolosy z łańcuchami zakończonymi nabijanymi kolcami kulami. Nawet z tej odległości i w raczej ograniczonym świetle, widać je było bardzo dokładnie, co dawało dość niepokojący miernik gabarytów. Przeciętny człowiek mógł im sięgać mniej więcej do połowy uda.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 22-09-2010 o 11:16.
Eleanor jest offline  
Stary 24-09-2010, 07:51   #122
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
- Teraz sobie porozmawiamy – powiedziała głosem, który zapamiętał z zamkowego dziedzińca.
- Nie zwykłem rozmawiać przywiązany do krzesła. Pani. - powiedział nie bez trudu przez posiniaczone po ciosie kijem usta.
- Czyżbyś miał już okazję się o tym przekonać ? - powiedziała kpiąco i skinęła na towarzyszących jej mężczyzn. Ci zatknęli pochodnie w ścianie i stanęli po dwóch stronach Brana w rozkroku, zaplatając ramiona na piersi.
- Jeszcze nie. Ale tuszę, że związanie mnie nie wróży miłej konwersacji, a szkoda, ale spróbujmy zacząć naszą znajomość od nowa. Jakże się miewa Jego Królewska Mość ?
- To zależy co kto lubi -
kobieta ignorując drugą część wypowiedzi rycerza podeszła do ściany i przez chwilę przyglądała się wiszącym tam narzędziom - a więc uzurpujesz sobie tytuł władcy Elandone... - zaczęła przeciągając głoski - a gdzie reszta samozwańców?
- Och jestem nim. Miałem nawet gdzieś na to stosowny dokument. Jednakże po ostatnich wypadkach gdzieś się zawieruszył. A jakże tam przygotowania do rytuału ? Jesteś Pani pewna, że porwałaś dziewice ? -
Bran zignorował pytanie o towarzyszy.
Jeden z mężczyzn niespodziewanie poruszył się i uderzył pięścią w policzek Brana. Jego głowa odwinęła się w druga stronę:
- Masz odpowiadać tylko na pytania - powiedziała kobieta nie odwracając się do niego - Gdzie reszta?
Bran celowo zwlekał z odpowiedzią odchrząkując i wypluwając ślinę zmieszaną z krwią.
- Podobno śnieg w tym roku zaczął padać wcześniej niż zwykle.
Odparł powoli, szykując się na przyjęcie kolejnego ciosu, który rzeczywiście nastąpił tym razem z drugiej strony.
Siłą ciosu omal nie przewróciła krzesła, a Branowi aż zadźwięczało w uszach.
Rycerz pomyślał, ze jeszcze parę takich ciosów a straci przytomność.
- Ale podobno pojutrze ma się ocieplić. - wystękał z trudem.
Kobieta wyciągnęła dłoń powstrzymując kolejny cios. Pięść zatrzymała się o centymetr od nosa rycerza. Musiał przyznać, że oprawcy mieli niesamowity refleks.
- Myślę, że utrata członków może bardziej nakłonić go do rozmowy - powiedziała, a drugi sługus skinął głowa i podszedł do stołu najwyraźniej czekając na dalsze rozkazy:
- Zacznijcie od lewej ręki.
Bran zobaczył jak mężczyzna odwraca się trzymając w dłoni urządzenie składające się z dwóch żelaznych płyt połączonych śrubami. Wyglądało niczym bardzo skuteczny dziadek do orzechów.
- Dobry wybór, do prawej ręki jestem bardziej przywiązany. - zakpił.
Bran czekając aż założą urządzenie zaciskał palce w pięść by ze złośliwą premedytacją utrudnić im zadanie. Nie miał niestety możliwości, by inaczej przeciwstawić się swoim oprawcom.
Jeden z siepaczy nacisnął z całej siły jego przegub w miejscu tętnicy odcinając dopływ krwi do dłoni. Najwyraźniej znał się na tej robocie. Trudno było jednak wyczytać odczucia z jego całkowicie pozbawionego mimiki oblicza. Po chwili dłoń zdrętwiała i rycerz nie był w stanie kontrolować nacisku palców. Założyli mu sprawnie urządzenie i zaczęli dokręcać.
Początkowo Bran nie czuł bólu w zdrętwiałej ręce, jednak tylko niestety początkowo.
Gdy ból zaczął narastać i stał się już nie do wytrzymania rycerz jęknął :
- Niech będzie. Powiem. Zdejmij to ze mnie.
Mężczyzna przestał dokręcać, ale nie zsunął urządzenia:
- Odpowiedz - powiedziała kobieta.
- Nie mam pojęcia gdzie są. Taka jest prawda. Jeśli mi nie wierzysz możesz mnie dalej torturować, ale to nic nie da. Co najwyżej zmusisz mnie bym kłamał, a tego byśmy oboje nie chcieli, prawda ?
Dalszą rozmowę przerwało wejście do pomieszczenia mężczyzny w czarnym habicie. Podszedł do kobiety i półgłosem zaczął jej coś raportować. Do Brana docierały pojedyncze słowa: "rytuał", "król", a potem kolejne "karczmarz", "kamień", "przejście".
Gdy skończył kobieta popatrzyła na swojego więźnia:
- A więc przeszli przez portal... - ponownie spojrzała na rozmówcę.
- Wezwij Gartha. Niech weźmie dwudziestu ludzi i idzie za nimi. Interesują mnie tylko kobiety. Mężczyzn zabić. Powiedz by ich nie lekceważył, zwłaszcza czarodziejki. Wystarczyła mi porażka w Heliogabarze.
Mężczyzna skinął głową w kapturze i wyszedł, a magini podeszła do Brana:
- Wygląda na to że na razie musimy się rozstać. Masz czas by przemyśleć sobie sprawę dalszej rozmowy - Przejechała palcem po założonym na jego ciele urządzeniu prawie pieszczotliwym gestem, a potem nachyliła się do rycerza i szepnęła mu na ucho:
- Mam ciekawsze urządzenia zakładane na bardziej wrażliwe organy...
Jej śmiech wywołał ciarki na skórze przywiązanego mężczyzny. Kobieta odwróciła się i wyszła, a za nią jej umięśnieni słudzy. Bran usłyszał zgrzyt zamykanych zamków.
- Chora baba. – mruknął spoglądając na swoją dłoń i próbując poruszyć palcami.
- No to plan się właśnie skończył i co teraz ? – rzucił w pustkę retoryczne pytanie.
Spiął się i przywiązany do krzesła spróbował podskoczyć. Ku jego uldze udało się. Gdyby tak jeszcze udało się przemieścić pod ścianę do któregoś z tych ostrych narzędzi. Miałby choć cień szansy na uwolnienie, gdyby któryś z pasków udało się przeciąć. Kolejny podskok nie poszedł tak dobrze. Był zbyt energiczny i krzesło zachwiało się tracąc równowagę. Przez głowę Brana przebiegła w panice myśl, że jeśli się przewróci to będzie już koniec.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 24-09-2010 o 08:43.
Tom Atos jest offline  
Stary 24-09-2010, 15:50   #123
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Walka okazała się łatwiejsza, niż można było się spodziewać po wielkości przeciwników. Wulf co prawda zdawał sobie sprawę ze słabych stron takich nieumarłych, ale dopiero starcie zawsze je potwierdzało lub obalało. Tu, na szczęście, potwierdziło. Wróg, mimo że silny, był bardzo wrażliwy na ataki, zwłaszcza na broń, którą posiadał olbrzym lub Robert. Ostatecznie pozostał po nich tylko pył i resztki kości, rozsypane po czarnej posadzce.
- Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Jakaś heretyczna religia ma takie powiedzenie, jeśli dobrze zapamiętałem nauki.
Wzruszył ramionami, sprawdzając stan wszystkich spadkobierców. Obyło się bez poważnych ran, chociaż Alto nieco oberwał. Inaczej być nie mogło, szarżować na nieumarłych z cienkim sztyletem? Kapłan jednak nie wątpił, że zajmą się nim czule przynajmniej dwie kobiety, w tym jedna nieszczególnie żywa.
Skierował się wgłąb komnaty.

Kolejny portal i kolejna komnata. Ciekaw był, czy ten swoisty tor przeszkód ustawiony był tutaj z jakichś konkretnych powodów. Budowniczy tych miejsc musiał być niezwykle potężny i musiał także dysponować nieskończonymi zasobami. Po zakończeniu tej sprawy może nawet warto będzie się dowiedzieć czegoś na ten temat. Na razie mieli inny problem w postaci rzeki lawy i dwóch kolosów stojących przy drzwiach. Nie dało się im przyjrzeć z tej odległości, Wulf tylko podszedł do rozpadliny, wyciągając dłoń, by poczuć gorąco bijące z dołu.
Odwrotu i tak nie było. Podszedł do mostu, odwracając się do pozostałych.
- Przejdę jako pierwszy. Jeśli mi się uda, wam również. Meg, możesz stworzyć tu skalny słupek?
Gdy magia wypiętrzyła już sztuczny stalagmit, obwiązał wokół niego linę, którą potem owinął się także w pasie. A potem wszedł na most, stąpając pewnie, ale nieregularnie. Jeden krok. Potem trzy szybkie. I znów dwa wolne. Aż doszedł do granicy liny. Deski trzymały pewnie, podobnie liny, więc już bez obaw odwiązał zabezpieczenie i cały czas nieregularnym krokiem przeszedł do końca.

Kamienne kolosy nawet nie drgnęły kiedy stopa Wulfa stanęła po drugiej stronie przepaści na czarnej, lśniącej posadzce. Uśmiechnął się sam do siebie, teraz będąc bliżej potencjalnego wroga, ale nie zauważając u niego jakiegokolwiek poruszenia. Machnął na pozostałych.
- Most jest bezpieczny, ale przechodźcie pojedynczo, powoli i nierównym krokiem.
Sięgnął po nadziak i poszedł dalej, stąpając po czarnej posadzce. Kolosy nie drgnęły także gdy podszedł do nich, a potem do bramy. Wyglądały niczym kamienne rzeźby, a jedynym elementem zakłócającym ten obraz były stalowe łańcuchy z kulami, które trzymały w prawych dłoniach. Kapłan przyjrzał się bramie wysokiej na ponad piętnaście stóp, wykonanej z czarnego kamienia, i ozdobionej metalowymi okuciami. Na łukowym nadprożu widniał napis w niezrozumiałym dla niego języku. Brama nie miała klamek ani jakiegokolwiek innego uchwytu. Za to na wysokości oczu olbrzyma znajdowały się dwa koliste dwucalowe wgłębienia o średnicy około dwudziestu cali każdy. Wulf zauważył, że idealnie pasujące do otworów, pokryte dziwnymi znakami tarcze znajdują się w lewych dłoniach stojących obok kolosów.
Z ciekawości uderzył jednego z nich nadziakiem, ale nic się nie stało. Ten kamień musiał być niezwykle odporny. A może to był jakiś rodzaj metalu? Był mu zupełnie nieznany. Kapłan cofnął się, wskazując na tarcze.
- Zdaje się, że trzeba jakoś je zmusić, by włożyły to do otworów. Albo im to zabrać. Ale to już nie moja rola.
 
Sekal jest offline  
Stary 25-09-2010, 01:05   #124
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Pomruk paskudnej satysfakcji wydobył się z wydatnej piersi Megary, gdy kilka ciężkich kamieni uderzyło w uciekającego szkieletora, rozbijając go na kawałki i rzucając na ziemię z przyjemnym klekotem. Jeden piszczel odbijał się od ciemnej posadzki wyjątkowo długo, przykuwając wzrok czarodziejki. Zzezowała na kapłana.
- A kości zostały rzucone. Też gdzieś to słyszałam.
Nie wyglądało nawet na to, że żartowała. Ominęła wszystkich, przeciskając się obok rumowiska i pewnym krokiem szła ku drugiemu już tego dnia portalowi. Coraz bardziej podziwiała kunszt konstruktora, który włożył w budowę tego miejsca ogromną ilość wysiłku. Co ciekawe, zabezpieczenia nie były niezwykle potężne. A może to pierwsze miało być tylko ostrzeżeniem, kto wie. Tym razem Robert miał nie wypuszczać dziewczyny. Z tej walki wyszli prawie bez szwanku, kuszenie losu następną nie byłoby rozsądne. Pewnym krokiem przemaszerowała przez salę i prawie bez zawahania uruchomiła portal.

Nie zaskoczyła jej kolejna sala. To co zostało tu stworzone, miało swój konkretny cel, którego jeszcze nie rozumiała, ale w pewnym sensie na pewno dostrzegała. Kto tworzy przejście przez salę z pułapkami, by potem bez problemu pozwolić iść dalej? Tu było coś jeszcze, może kryło się już za widocznymi w oddali drzwiami? Kolosy były nieruchome, martwe. Kiedyś mistrz opowiadał jej o stworzeniach zwanych golemami, idealnych strażnikach i sługach magów. Jeśli te tutaj były tymi właśnie konstruktami - to na chwilę obecną wydawały się zupełnie nieaktywne. Wulf postanowił sprawdzić to osobiście, a Meg ruszyła za nim, zaraz jak tylko zszedł z chybotliwego mostu, budzącego w niej strach większy niż kolosy.

Chyba zamknęła oczy, kroczek za kroczkiem przestępując po bardzo delikatnych i na pewno nadwyrężonych przez lawę deskach. Z drugiej strony, jeśli magia była tu wszędzie, to dlaczego nie miała być i w tym małym mostku? Tylko, że ta myśl dotarła do głowy dopiero po tym, jak nogi stanęły na pewnym gruncie, nawet jeśli był to ów dziwny materiał. Ukucnęła, kładąc na nim dłoń.
- To Adamentum. Kamień... lub metal... lub coś pomiędzy. Niezniszczalny, jak głoszą legendy, dający się kształtować tylko przy pomocy potężnej magii. Bardzo, ale to bardzo wartościowy. Za tą ilość, która tutaj jest, można pewnie kupić całe miasta, a może i królestwa...
Teraz już prawie pewna była, że konstrukty nie znajdują się tutaj tylko dla ozdoby. Obrońcy, albo pomocnicy. Zadarła głowę, odczytując napis nad drzwiami.
- To w smoczym... Języku magii. Napis głosi: "Krew z mojej krwi, kość z mojej kości". Tu są jeszcze jakieś runy...

Jeszcze chwilę przyglądała się temu wszystkiemu, a potem wypowiedziała krótką, prostą inkantę. Run, które widzieli na przejściu, nie dało się odczytać zwyczajnym wzrokiem.
- "Ravenlord".
Pierwsze słowo było bardzo znajome. Czyżby...?
- To chyba stworzyciel tego miejsca...
Dojrzała znaki, które magia ujawniła także na tarczach trzymanych przez kolosy. Odczytała je także, najpierw z prawego, a potem lewego.
- W jezyku smoczym oznacza to: ten z prawej strony: lewą dłoń a ten z lewej strony prawą.
Nie zastanawiała się szczególnie długo. Miała tylko jeden pomysł.
- Jest wyraźnie napisane o krwi. Wulf, podniesiesz mnie do tych tarcz?
Wyciągnęła z sakiewki z komponentami niewielki kozik, którym nacięła lekko swoje dłonie, skraplając tarcze kilkoma kroplami krwi, dokładnie według wypisanych tam poleceń. Szczerze wątpiła, że to zadziała.

Przez to nawet nie zdążyli się odsunąć, gdy kolosy otworzyły oczy i zaczęły się poruszać.
Kilka kroków w tył było rozsądną decyzją, ale konstrukty nie miały najwyraźniej chęci, by zrobić im krzywdę. Wydawały się bardziej... posłuszne. Meg niepewnie wskazała wrota.
- Otwórzcie je.
Czy nie brzmiało to bardziej jak pytanie? Miała nadzieję, że nie były tak wrażliwe na emocje jak zwierzęta, atakujące, gdy wyczuwają niepewność i strach.
 

Ostatnio edytowane przez Lady : 25-09-2010 o 10:59.
Lady jest offline  
Stary 25-09-2010, 11:34   #125
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Pofrunął w powietrzu i uderzył plecami o kamienną posadzkę. Pociemniało mu przed oczami, ale Wulf uratował całą sytuację. Dzięki niech będą wszystkim bogom na niebiesiech, że mieli go po swojej stronie. Zakończył walkę, uratował mu życie, tak jak wcześniej w Heliogabarze Marie i nawet się przy tym nie spocił. Alto schował swój miecz i sztylet do pochew. Wyciągnął miksturę z kieszeni pasa przepiętego przez pierś i wypił jej zawartość. Poobijane żebra bolały jak diabli, czuł znowu że rana od włóczni zaczęła krwawić. Ciepłe krople spływały mu po plecach. Leżał przez chwilę, czekając aż wypity niebieskawy płyn zacznie działać. Splunął na ziemię śliną zmieszaną z krwią, chcąc pozbyć się metalicznego posmaku w ustach. Trochę to trwało, ale pozbierał się w końcu z ziemi i spojrzał po rumowisku. Czarne kamienie na posadzce pokryły się pyłem z zawalonego sufitu. Roztrzaskane magią i siłą kości leżały nieruchomo. Ból zelżał nieco, mógł swobodniej oddychać. Marie zmaterializowała się w kącie sali, zwalniając niewidkę. Uznała, że plujący krwią nie podoła dodatkowemu ciężarowi na rękach i miała rację. Ciężko mu było opanować śmiech, gdy zobaczył jak wdrapuje się na plecy Roberta, by pokonać drogę do kolejnego teleportu.

Wyskoczyli w kolejnej jaskini. Nieprzyzwyczajony to takich podróży Alto, zachwiał się na nogach łapiąc z trudem równowagę. Tym razem podróż była nieco inna. Miał wrażenie jakby przebyli dalszą odległość, choć nie potrafił wytłumaczyć skąd mu to przyszło do głowy. Rozglądnął się i ruszył za kompanami ku mostkowi. Gdy zobaczył że jego sznury są przywiązane do słupów z takiego samego materiału jak posadzka w poprzedniej sali podszedł do czarodziejki i spytał:
- Meg, myślisz, ze Marie bez naszyjnika przejdzie bezpiecznie na drugą stronę? – popatrzył zaraz w stronę kamiennych kolosów i znajomych płyt jakimi byłą wyłożona podłoga po drugiej stronie przepaści wypełnionej lawą. – I co ważniejsze czy nie obudzi tych dwóch przerośniętych bydlaków?
Czarodziejka dotknęła czarnego kamienia i przymknęła na chwilę oczy.
- Nie sądzę. Nie wyczuwam tutaj żadnych magicznych pułapek. Powinna przejść bez szwanku. Tam w sali była inna aura. Nie zdążyłam jej ostrzec zanim nie zrobiła tych kilku kroków, ale tutaj nie wyczuwam takiego niebezpieczeństwa.
Alto uśmiechnął się i przepuścił ją na mostku, magini przeszła na drugą stronę tuż po kapłanie. Podszedł zaraz do wiszącej na plecach Roberta bardki i przekazał im dobre nowiny. Rozbawiony mógłby przysiąc, że dostrzegł odrobinę rozczarowania w oczach Myszy, najwyraźniej dobrze jej się jechało na szerokich plecach Roberta.

Przeszedł ostrożnie na drugą stronę i przyjrzał się kolosom. Przedstawiały ludzi, no może z wyjątkiem dość oryginalnego wzrostu. Tarcze, robiące najwyraźniej za klucze do zamkniętej bramy trzymały w rękach w ten sposób że nie było szans aby wyciągnąć je i spróbować otworzyć drzwi na własną rękę. Obejrzał sobie jeszcze wielkie odrzwia, pokryte napisami w nieznanym mu języku. Skrzydła były pokryte pięknymi wzorami, które po bliższym przyjrzeniu okazały się mapą podziemi w których się znaleźli. Alto odnalazł most, kolosy i bramę. Odnalazł salę z portalami, co dziwne teraz także z zawalonym sufitem wyrytym w ni to kamieniu ni metalu. Wodził palcem długo zapamiętując każdy szczegół. Okrągła komnata z trzema wyjściami i dalej… Pokazał też znalezisko reszcie spadkobierców. Meg wzięła się do odcyfrowywania run i napisów. Alto zadarł jeszcze wzrok do góry i oglądnął kolosy, po czym wrócił do mostku, nie mając nic do roboty. Pomasował ostrożnie bolące żebra i przysiadł na kamiennym słupku czekając, aż czarodziejka otworzy dalszą drogę.
 
Harard jest offline  
Stary 25-09-2010, 17:39   #126
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Walka z nieumarłymi była o wiele bardziej satysfakcjonująca niż z ludźmi. Nie było miejsca na wahanie, wątpliwości czy wyrzuty sumienia. Przypominało to trochę niszczenie przedmiotu; dziwacznego wynalazku, który wymknął się spod kontroli. Tyle że ten "wynalazek" składał się z ludzkich - a może i nieludzkich, zważywszy rozmiary - kości i gdy w końcu legł bez ruchu na ziemi w sercu tropiciela zapłonęła dzika satysfakcja. A potem smutek; w końcu ktoś magią zbezcześcił szczątki tych istot. Miał ochotę pogrzebać je, choćby pod stosem kamieni; na to nie mieli jednak czasu. Nie wiadomo było jak daleko prowadził widoczny w mroku portal, ile jeszcze podobnych przyjdzie im minąć. Wziął więc Marie na plecy, obrzucając stroskanym wzrokiem rannego łotrzyka, i ruszył za Megarą. Alto wyjątkowo nie miał szczęścia w ostatnich walkach.

Kolejna podróż była równie nieprzyjemna co poprzednia; lądowanie również nie za ciekawe. Robert ostrożnie zsadził bardkę i przezornie przylgnął plecami do skały, spoglądając na ognistą rzekę. Byli głęboko... bardzo głęboko pod ziemią. Drwal nie potrafił określić ani skąd przyszli, ani nawet gdzie jest połnoc, co bardzo go sfrustrowało. Jakby był zawieszony w próżni. Nie wyczuwał też żadnych roślin w promieniu wielu mil, o kontakcie z Yocelyn nie wspominając. Co prawda wokół nich były jakieś żyjątka, ale obecność kilku setek czy tysięcy żuczków jakoś nie poprawiała mu humoru - zwłaszcza w perspektywie spotkania z kolosami strzegącymi przeciwnej strony rozpadliny, z której prócz ognistych języków wydobywały się również trujące wyziewy.

Na szczęscie przejście przez most nie nastręczyło nikomu trudności i szybko oddalili się od niebezpiecznej krawędzi. Robert podejrzliwie przyjrzał się kamiennym humanoidom, zwłaszcza gdy manipulacje Meg wlały w nich życie. Drwalowi bardzo nie podobała się idea rytuału, który przebudził golemy; miał wrażenie, że oddając im swoją krew czarodziejka w jakiś sposób osłabia samą siebie. Choć nie wyglądało na to. W skupieniu przyjrzał się wskazanej przez Alto mapie, po czym wyjął papier i atrament, szkicując najbliższe korytarze i tyle dalszych ile zdołał w czasie gdy Megara biedziła się z napisami. Do podobnej pracy zachęcił Alta i Marie - był zdania, iż lepiej mieć w ręce normalną mapę niż zdawać się na zawodną pamięć. Zresztą tony skał nad głową przyprawiały go o lekką klaustrofobię i wolał zająć się czymś pożytecznym niż dumać czy i kiedy zobaczy wreszcie nad głową nie czarny sufit a zielony baldachim i błękitne niebo.
 
Sayane jest offline  
Stary 26-09-2010, 11:47   #127
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mówiłam wam kiedyś, że gdy panikuję, rozum mi odbiera i nie myślę trzeźwo? Wtedy mi odjęło jego aż w dwójnasób.

Siedziałam sobie skulona pod ścianą i notowałam z przerażeniem jaki dramat mi się przed gałami rozgrywa. No dobra, rejestrowałam wybiórczo, kiedy akurat rozczapierzałam palce przyklejone do oczu.
Żeby zająć czymś otępiałą głowę powtarzałam zasłyszaną gdzieś mądraśną formułkę.
- Nie wolno się bać, strach zabija duszę. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie. Stawię mu czoło. Niech przejdzie po mnie i przeze mnie. A kiedy przejdzie, odwrócę oko swej jaźni na jego drogę. Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic. Jestem tylko ja.
Skąd mi się to w ogóle w głowie uchowało? Wywlekłam to z odmętów pamięci niczym muchę z kubka mleka no i powtarzałam. Powtarzałam tak długo w zasadzie, że wyleciało mi z głowy po co ja to robię. Ach tak, żeby strach odegnać. Jeden mnich zarzekał się, że to może zdziałać cuda. I nawet zdziałało. Tak się skupiłam żeby tekstu nie pomylić, że zgrzytające kościotrupy zeszły na dalszy plan. Zawsze mi było ciężko myśleć o dwóch rzeczach jednocześnie. Albo formułka, albo kościotrupy. Zdecyduj się Mysz, bo od swojej głowy nic gratis nie dostaniesz.

Po walce wstałam wreszcie do pionu, otrzepałam ubranie jakby, niby przypadkiem, noga mi się podwinęła i przez niefortunny wypadek zostałam z walki, wbrew sobie oczywiście, podstępnie wyeliminowana. W oczy jednak nie szło im patrzeć to i się na butach skupiłam. Trochę mi było wstyd, ale jak to ze mną bywa, prędziutko mi przeszło. Robert załadował mnie na barana i wszystko, z wyższej perspektywy, wyglądała niby lepiej. Rozgadałam się nawet, rzuciłam kilka dowcipów z gatunku tych: ile potrzeba krasnoludów aby zawiesić kandelabr. Na to poniekąd złowieszcze pytanie jednak nie odpowiedziałam bo ciągu dalszego za nic przypomnieć sobie nie mogłam. To tyle wyszło z podnoszenia grupowego morale.

Zresztą, morale ów opadły i mnie samej kiedy przekroczyliśmy kolejny teleport i temperatura znacznie się podniosła. Wiecie, na pierwszy rzut zdawało się, że to miła odmiana po tych śnieżnych burzach, lodowym wiaterku i permanentnych trzęsawkach. Ciepły klimat nawet mi się marzył ale rzeka lawy to lekka przesada. I jeszcze się pocić poczęłam a nie ma, powiadam wam, nie ma rzeczy paskudniejszej niż mokre plamy pod rękawem kiedy się jest akurat w męskim towarzystwie! Musieliśmy być chyba w pobliżu jądra ziemi stąd ten piekielny ognisty krajobraz. Rozmyślałam później czemu ktoś w ogóle nazwał owe „jądro” jądrem w szczególności. Było to przecie ciut nieprzyzwoite. Może jakiś mędrzec jaja sobie robił i w przypływie dowcipu termin ów wcielił w życie śmiejąc się perliście. „Eh, głupie ludziska. Będą się rumienić za każdym razem gdy o tym zagają.” Z dwojga złego może jednak lepiej, że nazwał je jądrem niżby choćby jajem.
Dreptaliśmy więc sobie blisko jądra ziemi (tudzież jejże jaja), aż doszliśmy do mostku. Swoją solidnością on mnie nie zachwycił. Schyliłam się tedy, że niby przy bucie muszę coś poprawić, a w myślach modlitwy klapałam zawzięcie, żeby kto gorliwie pierwszy wystartował. Ku mojej radości do przetestowania żałosnej konstrukcji zgłosił się Wulf. Zdziwił mnie tym wielce aż „Och!” wykrzyknęłam. Może w łeb oberwał on od szkieletorów, bo nie dość, że pchał się raźno na pierwszego, to jeszcze w podskokach ów dystans pokonał. Liczył sobie przy tym, i niby kozica, zmyślnie przeskakiwał kolejne szczebelki. W łeb musiał oberwać nie ma innej rady... Już zaczął dziecinnieć, a za parę pełni będą go musieli karmić i przewijać.

Za mostkiem znów serducho szybciej mi zabiło. Widać było drzwiczki, całkiem ogromniaste, i wielkie posągi z kamienia ciosane. Już miałam odpalić moje cichobiegi w razie jakby bitka znów się szykowała. Szczęśliwie olbrzymy, jeśli żywiły do nas choć cienie pretensji, to nie dały poznać niczego po sobie. Miny zachowały znacząco kamienne. Czy rzekłam „kamienne”? A to nawet dobre...

Chwila upłynęła zanim tam podeszłam. Stuknęłam, puknęłam, kopnęłam niewinnie... Olbrzymy ignorowały wyniośle każdą mą zaczepkę dlatego uznałam, że życia w nich nie ma. Prawdę powiedziawszy, z ulgą to przyjęłam. Coś mi się więc dzisiaj niejako udało.
Problem był zaś z drzwiami bo zamków nie miały. I niech mi ktoś powie jakże to otworzyć? I znów na jaw wyszło, że są ludzie mądrzy, i są też mądrzejsi, a mnie pośród jednych ni drugich nie znajdziesz.
Megara łypnęła na znaki w skupieniu i zaczęła translację ze smoczego na ludzki. Chociaż nawet w ludzkim nic nie załapałam.
„Ten z prawej strony: lewą dłoń, a ten z lewej strony: prawą.” Takowej enigmy, jako lat po tym padole chodzę osiemnaście, tom jeszcze nie uraczyła. Głowiłam się mocno umysł swój skazując na mozolne dosyć gimnastykowanie.

- Panowie - wtem rzekłam cicho do posągów. - Nie bądźcie wy sztywni i ciut to ułatwcie...Ten z prawej strony da że lewą rączkę, a ten z lewej prawą. Zrękowiny wasze kluczem do sukcesu!

Moją propozycję wszak zignorowały. Uniosłam się dumą i ich opuściłam.
Pomaszerowałam z powrotem do mostku gdzie był na podłodze Alto przycupnięty.
- Posuń że się trochę – miło zagaiłam.
- A miejsca nasz mało? - odrzekł obojętnie i nawet miał rację bo, choćby na oko, wokół się ciągnęły trzy morgi podłogi. Usiadłam więc obok nie skomentowawszy. Zdjęłam z pleców lutnie i brzdąkać poczęłam.
Z nerwów i przejęcia w brzuchu mi burczało toż wtem zapytałam.
- Może masz kanapki?
Trochę nie na miejscu było to pytanie zważywszy, że dramat i okoliczności.
- Sam miałbym ochotę. Ale wszystko zostało w karczmie. - Pokręcił się jednak i wyciągnął mały bukłak, winem napełniony. Upił sobie łyka po czym mnie odstąpił.
Przerwałam przygrywkę i także upiłam.
- Mało się ze strachu nie zsikałam w gacie – wyznałam w przypływie najwyższej szczerości i spuściłam skromnie do dołu oczęta. Zaraz jednak dodałam, jakoż z zaskoczenia - A ty znów łomot tęgi przyliczyłeś.

A przy tym nie kryłam nuty satysfakcji.
- Tak bywa. – uśmiechnął się krzywo - Zawsze byłem wyrywny. Siły i rozumu mi bogowie poskąpili. Ale widzisz, ty masz zdrowszą postawę. Piąte koła u wozu takie jak my powinny się trzymać z boku i sikać po gaciach.
Nie wytrzymał i zarechotał cicho a ja zawtórowałam mu histerycznym chichotem. Śmiać mi się nie chciało, lecz gdy się ktoś śmieje to z czystej grzeczności trzeba się dołączyć.


- Nudzi mi się – prawdą to nie nie było, lecz coś rzec musiałam w pierwszej kolejności żeby wstęp niewinny poczynić do ciągu dalszego. A ten był podstępny – Pocałuj mnie, dobrze? Powinnam mieć jakieś milutkie wspominki gdy mnie będą składać na stole ofiarnym.


Ale mnie zaskoczył! Pochylił się z marszu i usta me musnął swoimi wargami.
Ciepełko, ciepełko... Gorąc falą spłynął. Z trwogą zaglądnęłam na rękaw pod pachą.
- Nie martw się. Obronimy cię. Przecież i tak wszyscy jedziemy na tym samym wózku – dodał Alto wrednie. – Może oprócz Brana. Pewnie żłopie teraz piwo i zabiera się za obracanie panienek.

- Oby bawił się lepiej niż my... - głupio to zabrzmiało bo też miałam frajdę. Całus był co prawda suchy jak wiór i iście siostrzany. W stylu: "Zadowolona?To teraz się odczep". Lecz na nim poprzestać bynajmniej nie chciałam. Lutnię odłożyłam i prędko, szczupakiem, rzuciłam na niego jak napalona mniszka. Łotrzyk wyrżnął na plecy przygnieciony do ziemi mym drobnym gabarytem a ja odszukałam prędko jego usta.
Na tym migdaleniu długo nam nie zeszło lecz zajęcie było... mocno intensywne.
- Wiesz... - rzekłam już w przerwie. - Jeszcze nie za późno żebyś mnie od tego dziewictwa uwolnił...

- Mówisz? – zamruczał cicho – pomyślimy o tym już na powierzchni. Możesz mieć rację, przecież wszędzie się słyszy o rojących się kultach, może znów będą chcieli porwać?

Usiadłam na skrzyżowanych nogach i zaniosłam się śmiechem, w którym znów niestety, przebijała nuta histerii. Później w dłoń splunęłam, roztarłam o siebie i jedną wyciągnęłam naprzeciw łotrzyka.
- Znaczy się umowa?

- Umowa! - zaśmiał się do wtóru. Może szkielet przywalił mu bardziej niż sądził i nie tylko po żebrach?
- Spluń – cofnęłam rękę i skrzywiłam usta. - Jeśli nie naplujesz to rzecz się nie liczy!
Splunął, roztarł i poważnie przyklepał kontrakt.
- No i świetnie - sama nie dowierzałam chyba co robię. - Znałam kiedyś barda... Mówił, że jest hedoni... hedonitystą się zdaje. Za cholerę nie wiedziałam co to znaczy ale kiedyś, po pijaku, mi wyjaśnił. Mówił, że aby nim zostać trzeba dużo dupczyć, walić ciężkie trunki i mocno przeklinać. I, że hedonitytystą nigdy nie zostanę... Co on tam wie. Zawsze mi się podobało to słowo. Brzmi wykwintnie i intelektualnie.
Wyciągnęłam zza pazuchy łotrzyka mały bukłaczek wina i pociągnęła jeszcze jeden oficjalny łyczek.
- Za hedonitorystów. I za drobne przyjemności.


Gadka, choć urocza, drastycznie przerwana.
Meg czarowskie moce kamień poruszyły i wielki figury ruszać się poczęły! Ruszać, daje słowo! Wiem, nie chcecie wierzyć. Rzadko prawdę gadam lecz dziś, wyjątkowo, całkiem nie skłamałam.
Na czym to skończyłam? Ach, skalne figury więc się poruszały.
Szczęka mi opadła jako most zwodzony. Zamarłam w bezruchu niby słupek soli i dalej z dystansu spektakl podziwiałam.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-09-2010 o 10:03.
liliel jest offline  
Stary 27-09-2010, 14:26   #128
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Naprawdę nie powinna w nich wątpić. Alto miał rację wspominając, że razem stanowią siłę, która poradzić sobie może niemal ze wszystkim. I tym razem im się udało. Walka ze szkieletami nie trwała nawet szczególnie długo i Shannon, spychając głęboko niechciany niepokój odczuwała nawet swego rodzaju złośliwe zadowolenie obserwując kulącą się ze strachu Mysz. Shannon odzyskiwała wiarę w porządek świata wiedząc, że są jeszcze na nim rzeczy, które przyprawiają wygadany kłębek problemów o drżenie. Zadowolona niczym kot spijający śmietankę towarzyszyła im przez następny portal.

Rzeka ognia robiła wrażenie. Shannon przyglądała się rozżażonym falom z zachwytem, zastanawiając się jednocześnie jak czułaby się, gdyby zamiast w Elandone, utknęła na wieki w podobnym temu miejscu. Gdy Spadkobiercy znaleźli się po drugiej stronie mostu, podleciała do kamiennych kolosów i czule, niemal z nabożną czcią przesunęła dłonią po gładkich licach. Od jak dawna trzymali milczącą straż przy bramie? Przykucnęła na wielkim ramieniu, czekając aż łotrzyk przestudiuje mapę. Myśl, że mogłaby stworzyć podobne podziemia pod Elandone wydawała się nadzwyczaj kusząca. Obrzuciła szybkim spojrzeniem Megarę, pomoc czarodziejki wydawała się w tym wypadku nieodzowna. Zmarszczyła brwi przypominając sobie własne komnaty. Ciężko będzie o upragniony spokój, gdy tylko Spadkobiercy do reszty zadomowią się w zamku. Westchnęła wracając do rzeczywistości. Zdecydowanie pomyśli o tym później.

Podciągnęła kolana podpierając się nimi pod brodą. Do tej pory patrzyła na wszystko ze złej perspektywy. Teraz skłonna była śmiać się sama z siebie. Tchórzliwy duch. Kpina. Przecież wierzyła, każdą swoją cząstką, że nigdy nie straci Elandone. Co innego mogło ją jeszcze obchodzić? Nie umknął jej pospieszny pocałunek, ani śmiechu warta umowa pomiędzy bardką, a jej łotrzykiem. Westchnęła ponownie czując, że nawet to ani trochę jej nie zmartwiło. Ostatecznie uśmiechnęła się nawet łaskawie. Mężczyznom potrzebna była przecież jakaś nagroda.

Sama również zerknęła na mapę, rosnącą ciekawość trzymała jednak na krótkiej smyczy powstrzymując się od przejścia przez bramę. Twórca tego miejsca wykazał się już potęgą i Shannon wolała nie sprawdzać czy ewentualne zabezpieczenia działałyby też na nią. Przestała myśleć, że być może w sercu tych podziemi czekał na nich Emryss. Jeśli przyjdzie im się zmierzyć z jego dziedzicami, Shannon wierzyła, że sobie poradzą. Nie ona, rzecz jasna, ale Spadkobiercy. Zmęczona wymyślaniem czarnych scenariuszy przestała, po prostu, wypatrywać nieszczęść. W miejscu, które zdawało się mieć niewiele wspólnego z rzeczywistością przychodziło jej to nadzwyczaj łatwo.

Gdyby została w zamku, snułaby się teraz po pustych salach. Wdzięczna więc być powinna za rozproszenie nudy. Nie wymyśliłaby sama podobnej historii, o podróży śmiałków przez podziemne korytarze. Cofnęła się myślą do dnia, w którym wyruszyli. Nazbierała ich sporo, okruchów życia, wspomnień mających zapełnić puste lata. Uśmiechnęła się delikatnie, obdarzając w myślach tym uśmiechem każdego z obecnych, na ustach czuła jego słodko-gorzki smak.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."

Ostatnio edytowane przez Karenira : 27-09-2010 o 17:34. Powód: Zmiana jednego zdania, bo łotrzyk nie rysował mapy :)
Karenira jest offline  
Stary 29-09-2010, 00:04   #129
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Drzwi zamknęły się za oprawcami i Bran został sam w pustym lochu. Pustym nie licząc wszelkiego rodzaju zabawek do wyciągania informacji z więźniów. W pomieszczeniu nadal płonęły przyniesione przez mężczyzn pochodnie i teraz mógł się dobrze przyjrzeć otaczającym go przedmiotom. Zdecydowanie nie zachęcały do dłuższego pozostawania w tym miejscu. Nic więc dziwnego, że z pełną determinacją podjął próbę wyswobodzenia się z więzów. Skórzane pasy wyglądały na solidne i ich rozerwanie, nawet jeśli posiadał by siłę dużo większą od młodego rycerza, zdecydowanie było trudnym wyzwaniem. Należało zabrać się za to sposobem, w końcu całkiem niedaleko na ścianie, wisiało sporo różnej wielkości noży i innych narzędzi wystarczająco ostrych by idealnie posłużyły do rozcięcia skóry.

Bran nie chciał marnować czasu, nie miał pojęcia jak długą przerwę zafundowali sobie umięśnieni słudzy czarodziejki.
Pierwszym z problemów, które musiał pokonać w drodze do wolności było dostanie się w pobliże ściany. Na szczęście krzesło do którego go przywiązano nie było przytwierdzone do podłogi. Przekonał się o tym próbując podskoczyć, co zważywszy na jego przywiązane kończyny okazało się wyczynem dość karkołomnym. Drugiej próby o mało nie przypłacił upadkiem. Odetchnął głęboko i uspokoił oddech. Kolejna próba przesunęła go o dwa cale w upatrzonym kierunku. Niewielki krok dla ludzkości, ogromny dla przywiązanego Brana. Skok po skoku, cal po calu zbliżał się do sporego ostrza, wyglądającego niczym solidna brzytwa. Sądząc po gabarytach bez problemu mogła służyć do golenia konia i idealnie nadawał się do cięcia skóry, a jej usytuowanie dawało nadzieję, że przywiązany w pozycji siedzącej człowiek zdoła jej dosięgnąć. Nie miał pojęcia ile to trwało. Sądząc po dogasających pochodniach dość długo. Spocił się bardziej niż po godzinnym treningu, ale w końcu dotarł do celu. Wykręcenie dłoni tak, by skórzany pasek sięgał do ostrza okazało się prawie takim samym problemem jak przesunięcie krzesła o sześć stóp w kierunku ściany. Ogromna brzytwa okazała się narzędziem ostrym, ale kąt cięcia zdecydowanie nie był idealny. Zanim rycerz zdołał uwolnić dłoń skąpała się ona we własnej krwi. W końcu jednak był wolny, bo odpięcie drugiej i nóg było już tylko dziecinną igraszką.

Teraz pozostawało tylko wydostać się z lochu. Niestety, otwieranie zamków zdecydowanie nie należało do czynności, które miałby opanowane w najmniejszym choćby stopniu. No, chyba żeby mocno kopnął... to jednak wiązało się z wywołaniem hałasu. W obecnej sytuacji, gdy miał jeszcze świeżo w pamięci wydarzenia na dziedzińcu, zwracanie na siebie uwagi nie bardzo było mu na rękę. Poza tym okute żelazem drzwi i spore zawiasy wyglądały bardzo solidnie.
Może po prostu trzeba było wybrać sobie coś z naściennego arsenału i poczekać na powracających strażników?
Zanim rycerz podjął ostateczną decyzję najpierw jedna, a zaraz potem druga pochodnia zaskwierczały i zgasły, rozbryzgując w koło ostatnie iskierki światła. Zaległa całkowita ciemność i głucha cisza. Kilka uderzeń serca później przełamana dziwnym chrobotaniem w odległym kącie sali tortur....

***

Kiedy czarodziejka z typową dla siebie skrupulatnością odczytywała magiczne napisy, Robert, który po słowach Alto, także dostrzegł mapę ukrytą w misternym zdobieniu żelazno kamiennych wrót. Z typową dla siebie spokojną skrupulatnością zabrał się za jej przenoszenie na papier. Jego wprawiona w rysowaniu projektów mebli ręka szybko sunęła po kartce. Szkic, który wykonał dość wiernie odtwarzał to co zostało wyryte w kamieniu i wypełnione metalem.


Tworzył się z tego obraz kilku sal różnej wielkości i kształtu, połączonych labiryntem korytarzy. Co jednak kryło się w ich wnętrzu mogło zostać odkryte dopiero po przekroczeniu wielkich wrót, a to najwyraźniej mogło się stać tylko dzięki mocy czarodziejki.
Jej krwawy rytuał wlał życie w kamienne giganty, a słowa sprawiły że stwory, że powoli odwróciły się w jej kierunku. Ich oczy błysnęły czerwienią a z głębi skały wydobył się dudniący niczym stary kowalski miech głos:
- Witaj córo domu Raven.

Potem golemy przesunęły swoje dłonie i wsunęły trzymane w nich tarcze w okrągłe wgłębienia wrót.
Natychmiast mapa na ich powierzchni zabłysła magicznym światłem. Dwie z komnat, okrągła po lewej stronie i prostokątna po prawej zapłonęły błękitem, a najwyżej położona złotem. Mniejsze komnaty pulsowały na przemian światłem czerwonym i zielonym, zaś drogi między nimi stały się płynnym srebrem. Chwilę później wielkie skrzydła drzwiowe wolno ale jednostajnie zaczęły się otwierać ukazując spadkobiercom pomieszczenie po drugiej stronie.

Po półmroku dotychczasowych wnętrz wydobywające się ze środka światło na chwilę oślepiło patrzących w tym kierunku ludzi. Dopiero po chwili, gdy ich oczy przyzwyczaiły się do zmiany natężenia światła byli w stanie zobaczyć oszałamiające szczegóły.
Sala była ogromna, a jej dach stanowiło półkoliste sklepienie całe pokryte barwnymi mozaikami. Takie same mozaiki pokrywały ściany i podłogę, a przedstawione na nich postacie zrobiono w naturalnych wymiarach. Po bliższym przyjrzeniu się Alto bez trudu stwierdził, że sporą część zdobień stanowią starannie przycięte kawałki szlachetnych kamieni.

Okrągła sala rozświetlona była magicznym światłem wydobywającym się z sześciu kul wiszących w powietrzu. Tak jak zaznaczono to na mapie, na wprost wejścia znajdowały się kolejne, monumentalne, czarne wrota, zamknięte na głucho, a po dwóch jego stronach znacznie mniejsze, otwarte przejścia, w których widać było ciemne nieoświetlone tunele.
Na środku sali znajdował się postument, a na nim widoczny nawet z tej odległości sarkofag z czarnego kamienia.
Zarówno łotrzyk jak i czarodziejka dokładnie sprawdzili wejście. Najwyraźniej jednak nie było ono w żaden sposób zabezpieczone pułapkami i mogli bezpiecznie wejść do środka.

Spadkobiercy nie mieli jednak dostatecznie dużo czasu, by dokładnie przyjrzeć się otoczeniu, zaledwie bowiem przekroczyli próg, jakieś dziwne przeczucie kazało tropicielowi odwrócić się i popatrzeć na salę z której przybyli. Zobaczył jak na drugiej stronie przepaści, dokładnie w miejscu gdzie jakiś czas temu sami się pojawili, materializują się jakieś postacie. Czarne sylwetki, których było przynajmniej kilkanaście, szybko pobiegły w kierunku sznurowego mostu. Ich czarne habity powiewały w rytm szybkich kroków. Bez wahania przekroczyły barierę urwiska i zaczęły zbliżać się do lordów Kintal. Most prawie nie uginał się pod ich ciężarem, choć kołysał nieznacznie w rytm kroków.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 03-10-2010, 13:07   #130
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Łotrzyk wszedł ostrożnie do wielkiej, okrągłej Sali zaraz po tym jak kamienne olbrzymy otworzyły wrota. Rozglądał się pilnie, ale nic nie wzbudzało jego niepokoju. Na środku komnaty stał sarkofag z czarnego kamienia, ale Alto stracił zainteresowanie wszystkim innym, gdy zobaczył z czego wykonane są mozaiki na ścianach…
Bogowie! Ogromna kopuła była wyłożona kamieniami szlachetnymi, sufit, ściany, wszystko… Niezmierzone bogactwo oszołomiło łotrzyka. Przypatrywał się geometrycznym wzorom, płytkom układającym się w mozaiki, portretom ułożonym ze skrzących się w jasnym świetle kamyków. Rubiny, szmaragdy, diamenty, korundy, opale… Alto przeciągnął delikatnie ręką po ścianie jakby upewniając się że to nie miraż, że cały blichtr nie zniknie pod jego dotykiem. Popatrzył na Marie, która z otwartą buzią również przyglądała się migoczącym ścianom i sklepieniu komnaty. Krew zaczęła krążyć żywiej, zapomniał o bólu żeber dokuczającym od czasu do czasu. Dobył sztyletu i zaczął majstrować przy wielkim gwiaździstym diamencie, wprawionym w mozaikową kompozycję na należnym mu królewskim miejscu. Nie zastanawiał się ani chwili, nie obchodziło go zupełnie że może to miejsce pochówku, skoro na środku stał sarkofag. Przemożna chciwość i żądza złota opanowała go zupełnie. Ledwo co zwrócił uwagę na Roberta, który wypatrzywszy zagrożenie sięgnął po przewieszony na ramieniu łuk. Opanował się po chwili i podbiegł tylko szybko do ciężkich wrót po czym spojrzał na wyłaniających się z portalu ludzi w czarnych habitach. Czarodziejka zaczęła brzmiącą wewnętrzną mocą inkantę i łotrzyk zobaczył jak kamienne podpory mostku zaczynają drżeć. Wyrwał krótki miecz z pochwy i stanął nieco z boku tropiciela, aby nie zasłaniać mu linii strzału. Mostek runął, ciągnąc wraz z sobą do lawy kilka czarnych habitów. Nie włączał się do bezpośredniej walki z garstką, która przedostała się na drugi brzeg. Wyciągnął tylko nóż do rzucania i wypatrywał okazji.

Po wszystkim, znowu rzucił się do migoczących ścian. W podnieceniu nie silił się na precyzję i delikatność, po prostu sztyletem kruszył zaprawę w szczelinach pomiędzy kamykami i wydłubywał je pakując po kieszeniach. Wielki, szlifowany na płasko szmaragd, krwistoczerwone trzy rubiny. No i gwiaździsty diament o delikatnej, błękitnej poświacie...

Gdy wreszcie się opanował i napełnił kieszenie, podszedł do zamkniętych wrót naprzeciw wejścia. Widniały w nich podobne, choć nieco mniejsze miejsca na tarcze, które zapewne otwierały przejście dalej. Pięć zębatych tarcz-kluczy, rozglądnął się naiwnie, ale nie zobaczył ich nigdzie w pobliżu. Przesunął jeszcze ręką po kamiennych zdobieniach i wyciętych runach, które na pewno zainteresują czarodziejkę. Spojrzał na korytarze w bokach sali, znikające w półmroku i postanowił że na pierwszy ogień pójdzie ten z lewej strony. Przypomniał sobie dokładnie fragment mapy, kilka zakrętów i przechodnia kwadratowa salka, migająca na czerwono i zielono. Na runach się nie wyznawał, ale można było się domyśleć, że bez odnalezienia pięciu kamiennych kluczy nie otworzą tych drzwi.
Ruszył ostrożnie korytarzem, nisko na nogach tuż przy ścianie. Po chwili zdecydował założyć monokl do oka, wolał nie ryzykować przegapienia czegoś w półmroku. Kątem oka dojrzał zwiewną postać Shannon, która trzy kroczki przed nim płynęła w powietrzu rozglądając się pilnie. Ćwiczony zmysł łotrzyka i doświadczenie podpowiadało mu że coś jest nie tak. Korytarz znikający w mroku wprost idealnie nadawał się by ukryć jakąś niespodziankę. Podszedł jeszcze kilka kroków i nagle przystanął przyklejając się do ściany. W kamiennej płycie okrywającej korytarz z prawej strony dostrzegł szereg malutkich otworów… Kolce.
- Shannon, stój! – krzyknął do Białej Damy w desperacji i rzucił się do przodu chcąc złapać ją za rękę, by nie weszła w zasięg pułapki. Jego dłoń przecięła powietrze, a sam łotrzyk ledwo wyhamował przed zapadnią. Zareagował odruchowo, bezmyślnie kierowany instynktem. A myślał że już się oswoił i przyzwyczaił do eterycznego charakteru postaci zaklętej w zielony kamień. Uśmiechnął się lekko do Lady Kintal, która stała zawieszona kilka centymetrów nad powierzchnią kamiennej płyty spustowej i wskazywała mu ręką na otwory w ścianach po obu stronach korytarza.
- Tak, też zauważyłem – mruknął do niej starając się ukryć zakłopotanie, że narobił rabanu na całe podziemia.
Pochylił się i przyglądnął mechanizmowi. Precyzyjna robota, naciskowy spust ukryty w kamiennej płycie w podłodze zbyt szerokiej, aby nawet po dostrzeżeniu pułapki przeskoczyć nad nią. Podrapał się w zamyśleniu po głowie, po czym podważył lekko koniec zapadni. W szczelinę włożył wąską klingę sztyletu blokując mechanizm. Pogrzebał chwilę w woreczku przy pasie i wyciągnął kilka stalowych „pajączków”. Zwykle służyły do spowolnienia pościgu, rozrzucone po podłodze przebijały bez trudu podeszwy butów ostrymi kolcami. Teraz zważył dwa z nich w dłoni i rzucił na drugą stronę kamiennej płyty. Były lekkie, miał nadzieję że Biała Dama da radę pomóc mu z mechanizmem.
- Spróbuj umieścić je w szczelinach zapadni, tylko ostrożnie, Shannon. Nie naciskaj w dół. – Przechylił lekko zablokowaną po jego stronie płytę, tak aby ułatwić jej zadanie.

Zadowolony z efektu ruszył dalej. Zablokowana płyta ostrymi kawałkami metalu z obu stron nie stanowiła już zagrożenia. posuwali się ostrożnie dalej już we trójkę, zwabiona hałasami bardka dołączyła do ich zwiadu. Pierwsza z kwadratowych salek była dobrze oświetlona wiszącymi w powietrzu kulami światła. Ściany wyłożone czarnym, źle kojarzącym się łotrzykowi kamieniem spowodowały że zatrzymał się ostrożnie i znowu rozglądnął dokładnie. Gdy sprawdzili wszystko, podeszli do dziwnie wyglądającego fragmentu ściany. Wyglądał jak układanka, taka jaką Alto pamiętał z dzieciństwa. Dziewięć pól zamkniętych w kwadratowej ramie, osiem dających się przesunąć w pionie i poziomie elementów układanki z wyrytymi jakimiś liniami bądź geometrycznym wzorem. Bardka przypadła zaraz do łamigłówki i zaczęła przesuwać kwadraciki, układając wzór. Alto zaś wraz z Shannon ruszyli dalej. Wielka prostokątna sala, którą pamiętał z mapy była następna. Sześć kropek z mapy na jej środku okazało się być ogromnymi kolumnami podtrzymującymi sklepienie. Każda z nich miała kilka pierścieni z otworami o średnicy dwóch może trzech cali, którymi dało się obracać. Alto na razei nie ruszał niczego. Sala robiła wrażenie. Ku jego zdziwieniu zachodni jej koniec kończył się gładką, kamienną ścianą, a przecież z mapy wynikało że musi tu znajdować się gdzieś przejście do okrągłej salki, pulsującej na niebiesko. Przyklęknął zaciekawiony i znowu zaczął przesuwać palcami po kamiennym murze. Na pierwszy rzut oka nie zauważył niczego, co by prowadziło do wniosku że rzeczywiście jest tutaj ukryte przejście. Spojrzał za siebie, ogromne kolumny stały w karnym rządku przesłaniając jedna drugą. Obracające się pierścienie o ich podstaw? Jakiś kolejny klucz?

Radosny okrzyk bardki dobiegający z salki w której ją zostawili oderwał go od rozmyślań. Najwyraźniej świadczył on że Marie uporała się z zagadką. Alto poderwał się i sięgnął po broń, kiedy za jego plecami zazgrzytała otwierająca się kamienna skrytka. Uśmiechnął się krzywo do Shannon i zaglądnął ciekawie do środka. Tak jak przypuszczali oboje, pierwsza z kamiennych tarcz. Schował ją do plecaka i ruszyli dalej torować przez pułapki drogę do kwadratowych salek reszcie kompanii.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172