Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-04-2010, 21:00   #61
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Alto był wściekły, o dziwo w większości na siebie. Po raz setny odkąd zaczął zwiad w jaskini, zastanowił się po jaką cholerę tu lezie. Czy ten cały marynarz to swak jego, czy jak? Nie chciał słuchać głosu podpowiadającego głupio i cichutko, że człowieka trza ratować, że kontraktem związany. To wszystko furda. Tak łatwo było kapitanowi powiedzieć aby się chędożył i jako balast za koję zapłacić, a nie pchać się pod nóż. Na co mi to, do stu demonów parchatych?!?
Cholera jednak mijała szybko, kiedy przyszło się skupić na robocie. Jak zwykle polazł na szpicę, nie ufał nikomu z tej całej hałastry, że może ich bezpiecznie przez to bagno przeprowadzić. Poprawił amulet na oku i niespiesznie zagłębił się w korytarz. Wszystko było stare, pyłem pokryte, więc ślady zostawiane przez majtka były dobrze widoczne. Teraz dopiero skojarzył, że to ten sam co mu do kielicha dolewał podczas pijatyki z załogą. Wesoły, krępy koleżka do szutków skory. Z akcentem dziwnym gadał, ale Alto polubił go od chwili kiedy mu historię o krwistym rumie opowiedział.
Szedł ostrożnie, bacząc by stawiać stopy w śladach marynarza, wypatrując wszelkich możliwych niespodzianek. Korytarz był chyba naturalny, niezbyt wysoko wysklepiony. Szukał potykaczy, spustów i mechanizmów pułapek, ale nic nie znajdował. Sterty kości zauważył z daleka, kiedy podeszli bliżej nie mógł uwierzyć temu co widział. Tyle ludzi? Tyle czaszek, żeber i gnatów? Cokolwiek tutaj grasowało, musiało to robić od wieków. Zakręcił młynek ostrzami trzymanymi w obu rękach i ruszył dalej. Makabryczne widoki sprawiały że jak najszybciej chciał wydostać się z tego miejsca, ale ostrożności nie zaniechał. Chrupot łamanych kości pod nogami był jedynym dźwiękiem który słyszał. Może oprócz zbliżającego się chyba cichego pomruku burzy i szumu fal. Żadnego śpiewu żadnego nucenia, pomimo że szli już dłuższą chwilę w plątaninach korytarzy. Może jednak to bujdy? No ale przecież widział te gołe dzierlatki, co o nich Mysz prawiła. Miłe syreny śpiewem wabiące, a gnaty pod ścianami leżą.

Kiedy doszli do pomieszczenia, Alto oniemiał z wrażenia. Nimfy, boginki, piękności niespotykane! Pasł oczy chwilkę ich krągłościami, zwiewną urodą, kiedy jedna z nich wskazała mu skrzynię ze skarbami i chłopak jak oczarowany opuszczając broń ruszył przed siebie. Delikatne promyki księżyca oświetlały wielki kufer wypełniony po brzegi złotymi monetami i klejnotami. Diamenty jak orzechy rżnięte fasetkowym szlifem mieniły się niebiańskim blaskiem. Sznury różowych pereł, szmaragdy, dla kontrastu oprawiane w czerwone, krasnoludzkie złoto... Alto schował broń i postąpił jeszcze krok. Czas jakby się zatrzymał, powietrze drgało lekko wokół. Nagle poczuł jak silna ręka łapie go z tyłu za płaszcz. Wściekłość znów uderzyła nową falą. To moje!! Wara!! Szarpnął się silnie, ale chwyt nie puszczał. Przeciwnie, mocarne łapsko cisnęło go o ścianę. Altowi pociemniało w oczach, zatoczył się jak pijany i opadł na kolana. Zmąconym wzrokiem przesunął po pomieszczeniu, zdawało mu się że widzi jak Wulf rusza do boju z jakąś maszkarą, Mysz rozpływa się w powietrzu jak kamfora, a jakaś bogini furii i kamiennej mocy wykrzykuje inkanty. Pokręcił głową starając się pozbyć tych majaków, potarł oczy i wszystko wróciło do normy. Bran uśmiechnięty, lekkim krokiem podchodził do kobiet. Robert patrzył na nie z pożądaniem. A on zachęcany uśmiechem nimfy wskazującej na kufer, podszedł wreszcie do niego i ujął w ręce. Bogactwo, Tymorra wreszcie poszczęściła!
Ledwie odczuł uderzenie w bark sporego kamulca, który oderwał się od stropu. Coś było nie tak, skrzynka była… lepka i ciepła. Świat znowu zafalował, Alto po raz kolejny zmrużył oczy i potrząsnął głową. Sekundę potem krzyknął w przerażeniu i odskoczył jak oparzony. Wypuszczona z rąk odcięta głowa marynarza potoczyła się po kamiennej posadzce. Steven Ward, imię chłopaka pojawiło się w pamięci z nikąd. Odwrócił się do środka komnaty jakby budząc się ze snu, otoczony bitewnym zgiełkiem. Walka wrzała już na dobre. Przypatrywał się potykającym w boju chwilę w bezbrzeżnym zdumieniu. Grymas wściekłości wreszcie wykwitł na jego twarzy, kiedy rzucił się biegiem wzdłuż ściany, przeskakując nad dziwnymi roślinami strzelającymi ze szczelin skalnych. Broń nie brzęknęła nawet dobywana wypraktykowanym ruchem. Biegł po łuku, szybko, zwinnie, nisko na nogach. Zwolnił dopiero gdy znalazł się za plecami maszkary oplątanej zielonymi pnączami, walczącej z Robertem. Przygotował się do skoku wyliczając intuicyjnie tempo. Skoczył gdy Megara skończyła krzyczeć niezrozumiałe słowa, a potwór wzniósł rękę do ciosu. W potężnym susie doskoczył do jego pleców. Zardzewiały sztylet zadzwonił o rant tarczy Roberta, a wyciągnięte ramię bestii aż zapraszało do ciosu. Mieczyk śmignął jak błyskawica, przecinając mięśnie, ścięgna i tętnicę pod pachą pokraki. Alto zawirował w piruecie balansując szeroko wyrzuconą w tył ręką z lewakiem, po czym przykucając precyzyjnie rąbnął nim pod kolano bestii. Oręż uderzył ze świstem w mierzone miejsce, ale ześlizgnął się i zadźwięczał krzesząc iskry jak na skale. Alto wykręcił się zwinnie i odskoczył znów pod ścianę. Przykucnął zaraz, chwycił lewak w zęby i sięgnął do tejsaka ukrytego pod płaszczem wyrywając nóż do rzucania. Teraz dopiero spostrzegł że, od skały na której stała maszkara, zaczyna się odrywać pył i małe kamyki, pokrywając coraz wyżej ciało stwora. Rozglądnął się pilnie szukając innego celu dla wyważonego ostrza.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 23-04-2010 o 22:30.
Harard jest offline  
Stary 23-04-2010, 22:47   #62
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Stwory padły nie czyniąc większej szkody swoim oponentom. Najwyraźniej wystarczyło zdjęcie iluzji, by uczynić je praktycznie całkowicie bezbronnymi. Pewnie dlatego trzymały więźniów w stanie odrętwienia, bo inaczej nie byłyby w stanie ich kontrolować. Może były potworami żywiącymi się ludzkim mięsem, gdyby jednak ktoś się zastanowił, dobrze rozejrzał po jałowej ziemi atolu, na której wyrastały zaledwie mchy i rachityczne porosty, mógłby dojść do wniosku że niewiele było innych sposobów na wyżywienie.
Stwory padły.
Jednego zabił Wulf, przy dość zaskakującej pomocy ze strony Mysz, pomocy którą przyszło mu opłacić licznymi i bolesnymi stłuczeniami. Być może dla potężnego kapłana coś co prawdopodobnie dla dziewczyny skończyłoby się poważnym uszkodzeniem nie tylko ubrania, nie stanowiło większego problemu, ale fakt, że obrażenia te zostałyby mu oszczędzone gdyby bardka ograniczyła się tylko do roli obserwatora, nie bardzo przypadł mu do gustu.
Drugiego pokonał Bran z pomocą marynarzy, kiedy w końcu, dzięki podarunkowi tajemniczej damy z Cormyru, który oddał Myszy i o którym całkowicie już zdążył zapomnieć, jego umysł zdołał pokonać magiczne zauroczenie.
Z trzecim rozprawili się Robert i Alto przy sporym współudziale czarodziejki, której spotęgowana przez otoczenie moc pozwoliła unieruchomić stwora za pomocą magii.
Istoty, które prawdopodobnie od setek lat mieszkały w tym dziwacznym miejscu były martwe, a ich przeciwnicy, jeszcze niedawno potencjalne główne składniki ich posiłków, z uwagą rozglądali się po otoczeniu.

Ku rozczarowaniu niektórych, a być może nawet sporej części znajdujących się w pomieszczeniu osób, nie było tutaj żadnych skarbów. Nawet maleńkiej, najmniejsze skrzyneczki lśniących kamieni. Ba! W całej jaskini skrupulatny nad wyraz Alto nie zdołał odkryć nawet jednej marnej sztuki złota! Rozczarowanie widoczne na jego twarzy byłoby nawet zabawne, gdyby nie leżące pod jedną ze ścian, bezgłowe ciało młodego chłopaka. Towarzysze ze statku ujęli je ostrożnie, by wynieść na zewnątrz. Jaskinie nie były dobrym miejscem pochówku dla człowieka morza. Należał mu się prawdziwy morski pogrzeb i taki postanowili mu zapewnić. Razem z nimi na zewnątrz wyszli także dwaj marynarze z drugiego statku oraz Robert i Ronwyn, która pieczołowicie owinęła głowę Stevena w swoją chustę.

Megara z ciekawością pochyliła się nad martwymi ciałami pokonanych wrogów. Być może ich iluzja czerpana była z jakichś magicznych przedmiotów. Jako czarodziejka nie mogła tego wykluczyć. Jednak proste zaklęcie szybko uświadomiło jej, że przepełnione magią musiały być najwyraźniej same istoty, nie posiadały bowiem przy sobie niczego, co można by uznać za magiczne.

Alto nie zrażony niepowodzeniem w jednej jaskini postanowił sprawdzić inne, tym bardziej że dostrzegł korytarz pnący się w górę i sądząc po śladach najwyraźniej często uczęszczany. Jego pełnym determinacji poczynaniom przyświecała jedna myśl: „Skoro znaleźli tyle kościotrupów, to musiały pozostać po ludziach którymi były wcześniej, jakieś łupy! Przecież chyba złota stwory nie zeżarły?” Musiało istnieć miejsce, w który przechowywały wszystko co okazało się niejadalne.
Odwagi w poszukiwaniach dodawał łotrzykowi depczący po piętach kapłan, który z jakichś swoich powodów cały czas uważnie patrzył mu na ręce. Nie ważne że patrzył, akurat w tej sytuacji liczył się fakt, że na wypadek spotkania ewentualnych kolejnych tubylców, pan Paperback posiadał naprawdę solidne plecy. Za Wulfem z wyraźną dozą niepewności skradała się Mysz, a za dziewczyną podążył Bran, który doszedł do wniosku, że choć plądrowanie w zasadzie go nie interesuje, to przecież jeśli tyle jest martwych czaszek znajduje się niedaleko to i ciekawego ekwipunku może się sporo trafić i mógłby szlachetnie pomóc w jego wynoszeniu na zewnątrz. No i oczywiście ktoś musiał strzec słabych kobiet i nieodpowiedzialnych mężczyzn...

Korytarz kończył się kolejną jaskinią niezbyt wielką, w której znajdowały się dwa kolejne otwory umieszczone w przeciwległej ścianie, a z nich prowadziły kolejne korytarze rozchodzące się przeciwnych kierunkach. Tylko jeden wyglądał na uczęszczany i nim podążył łotrzyk. Po chwili droga rozwidlała się, ale z tego co zauważył Alto, odchodząca w prawą stronę odnoga kończyła się jakimś ciemnym pomieszczeniem. Ruszył w tamtym kierunku i już po kilku krokach do jego nozdrzy doszedł specyficzny fetor gnijących odpadków. Ożywił się wyraźnie bo zapach zapowiadał coś interesującego. Ostrożnie podszedł do wejścia i rozejrzał z uwagą. Nie wypatrzył niczego co wydawałoby się niebezpieczne więc wszedł do środka. Zanim weszli pozostali rozświetlając wnętrze pochodniami...
Nie było wątpliwości w jakim miejscu się znaleźli. Zarówno zapach jak i obraz nie pozostawiały wątpliwości, że odnaleźli właśnie tysiącletni „skarbiec”! To musiało być miejsce, gdzie stwory wyrzucały wszystko co nie było im potrzebne: Rozpadające się tkaniny, jakieś zardzewiałe kawałki metali, które kiedyś mogły być bronią lub częściami zbroi, butwiejące drewno a także te części posiłków, które stwory uznały za niejadalne w różnych stopniach zaawansowania rozkładu. Prawdopodobnie było tu także wiele innych rzeczy, ale doprawdy przekopanie się przez takie zwały wymagałoby setek ludzi, tygodni czasu i iście heroicznego wysiłku.
Oczywiście każdy miał prawo spróbować szczęścia, ale niewielu było takich, którzy mieliby ochotę. Ostatecznie o znalezienie czegoś wartościowego poproszono Megarę. Jak wiadomo magiczne przedmioty są bardziej odporne na upływ czasu i trudne warunki przechowywania więc była szansa, że uda jej się odkryć coś interesującego. A dzięki specyficznej aurze były one dla czarodziejki w miarę proste do wykrycia... no powiedzmy sobie szczerze... miała możliwość wskazania gdzie należy kopać, by dotrzeć do potencjalnego znaleziska. Jeszcze musieli znaleźć się desperaci gotowi do kopania w górach śmieci. Myśl taka napawała obrzydzeniem...
Praktyczny kapłan zapytał po chwili zastanowienia czy i tego nie dałoby się załatwić za sprawą mocy czarodziejki na przykład rączkami jej kamiennych stworków. Pomysł wydał się całkiem interesujący i już po chwili trzy małe istotki nurkowały w głąb kierowane mocą czarodziejki. Znalezione przedmioty: Czarno srebrne karwasze, długi miecz, który pokrywały niezwykłe jarzące się błękitem runy, wąski sztylet o rękojeści wysadzanej drogimi kamieniami oraz amulet z dziwnym brązowym kamieniem w misternej oprawie i dwie srebrne obrączki powędrowały w ręce Megary jako jedynej osoby zdolnej ocenić ich przydatność.
Dalsze przeszukiwanie jaskiń nie przyniosło już żadnych interesujących odkryć. Wyglądały na nieużywane i całkowicie naturalne. Najwyraźniej zabite istoty były jedynymi mieszkańcami tego miejsca.

***

Burza powoli przechodziła. Marynarze „Dulcynei” jak nazywał się uszkodzony statek, podobno od imienia ukochanej właściciela statku, pod przewodnictwem bosmana który przejął obowiązki kapitana, zabrali się do napraw. Przyłączył się do nich Robert, który z ciekawością zapoznawał się z trudną sztuką budowy statków. Z powodu braku nowego drewna do łatania dziury w dnie statku zużyli część desek pokrywających pokład. Pomagał im także stary druid, który najwyraźniej odzyskał pełnię sił. Już nie forsował tak bardzo mocą, ale jego pomoc okazywała się bardzo przydatna i znacznie przyśpieszyła naprawę.
Wieczorem urządzili ognisko, przy którym wspominano zmarłych marynarzy i wymieniano opowieści. Upiekli ryby złowione w zatoce. Było ich naprawdę wiele. Najwyraźniej jednak to miejsce nie było tak całkowicie pozbawione możliwości wyżywienia. Nigdzie natomiast nie odnaleźli żadnego źródła słodkiej wody. Może było gdzieś we wnętrzu jaskiń, a może to miejsce było jej całkowicie pozbawione.

Kolejnego dnia, gdy morze w końcu ucichło, pożegnali się z załogą „Dulcynei” i wyruszyli w dalsza drogę. Dzięki temu, że chmury rozwiały się kapitan Vermeesz zdołał ustalić ich pozycję. Podzielił się swymi obliczeniami z Wulfem:
- Wygląda na to, że zniosło nas dość mocno na południe, choć jednocześnie dzięki zachodniemu wiatrowi przybliżyliśmy się do celu podróży w kierunku wschodnim – Wyglądało jednak na to, ze coś go martwi. Pokazał kapłanowi na mapie miejsce w którym znajdował się ich statek – Jesteśmy tutaj – Przejechał palcem w kierunku zgrupowania licznych kropek, znajdującego się dokładnie przed nimi:
- To Wyspy Piratów. Gdybyśmy płynęli dawnym kursem minęlibyśmy jej od północy przy wybrzeżu Vast Teraz musimy je opłynąć. Trzeba być przygotowanym na najgorsze!

***

Przy blasku zachodzącego słońca tego samego dnia odbył się pogrzeb Stevena Varda. Jego ciało owinęli w jedną z tkanin, które kapitan otrzymał w podarunku od marynarzy z „Dulcynei” jako podziękowanie za uratowanie życia. Jego mowa nie była zbyt długa, ale bardzo wzruszająca, potem każdy kto chciał coś dodać od siebie przemówił, a kiedy owinięty w całun martwy marynarz zsuwał się do morza po pochyłej desce Mysz zanuciła piękną i ściskającą za serce pieśń pożegnalną.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 25-04-2010, 22:04   #63
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://voidhamlet.wrzuta.pl/sr/f/9Lpf1xZmeBp/05_-_sade_-_long_hard_road.mp3[/media]
Mysz siedziała na piętach, ze spuszczoną głową, do tego wystrojona jak na własne wesele. Jej smukłe drobne paluszki delikatnie, z czułością, pieściły struny lutni. Było w tym coś intymnego i tkliwego.

Śpiewała z zamkniętymi oczami, ale spod powiek i tak wypływały ciężkie uparte łzy. Nie znała Stevena Varda. Nawet słowa z nim nie zamieniła. Ale nie przeszkadzało jej to aby go opłakiwać.

Ciało marynarza zniknęło pod falującą taflą wody a ciepły wibrujący głos bardki niósł się po horyzont.

Przed nami długa ciężka droga
Ale głos wewnątrz mnie powiedział
Jest coś o czym musisz wiedzieć
wszystko się jakoś ułoży
Powiedział coś, o czym musisz wiedzieć
wszystko się jakoś ułoży...

Wszystko się jakoś ułoży...” Może to były tylko puste słowa, ale i tak koiły, wygaszały emocje, obdarzały, jakże potrzebnym natenczas, spokojem. Mysz także dysponowała swoją magią. Inną niż w wydaniu Megary. Subtelniejszą, mniej namacalną, ale magią jednak. Jej zaklęć nie dało się zobaczyć gołym okiem, ale odczuwało się gdzieś na dnie serca.

Nie śpiewała o śmierci. Raczej o życiu. O drodze, wiecznej tułaczce. Marynarze chcąc nie chcąc obierali taki los, i teraz, nawet po śmierci, Stevena czekała ostatnia podróż. Oby do lepszego świata. A pozostali... Pozostali musieli iść naprzód. Nie zbaczać z kursu. Żyć.

Tutaj mogłabym pozostać ale ciągle gnam przed siebie...

Tak było z dziećmi morza. Dziećmi drogi, do których sama się zaliczała. Wieczna włóczęga. Szlak za plecami, szlak przed oczami. Czasem pragnęła gdzieś osiąść, zagrzać sobie miejsce. Ale nie była pewna czy tego chce, czy w ogóle potrafi.
Wędrówka miała w sobie jakiś nieodparty powab, uzależniała i upajała jak najlepszy trunek. Ona to wiedziała. Marynarze zapewne też to wiedzieli, inaczej obraliby dla siebie inny żywot. I z jej nowymi towarzyszami także poniewierka ich połączyła. Jedyną różnicą jaką Mysz dostrzegała był fakt, że tym razem dążyli do celu. Dla niej zawsze wędrówka była celem samym w sobie. Ale czy to cokolwiek zmieniało? Najważniejsze, że wciąż gnała w przód. Nie oglądała się za siebie. Tak bardzo nie lubiła oglądać się za siebie...

Skończyła swą pieśń już całkiem spokojna. Ciszę zakłócał tylko dźwięk fal bijących z emfazą o burtę. Przesunęła dłonią po odsłoniętych plecach wciąż nie dowierzając, że dorobiła się tylko kilku skaleczeń. Zaklęcie kapłana ocaliło jej skórę. I zalało falą wyrzutów.
Niechętnie wróciła myślami do jaskini i trzech poczwarnych trupów.


* * *

Nie docierało do Myszy czemu jest cała.
Bluzka, do szczętu rozdarta na plecach, wisiała na niej w strzępach ale skóra była ledwie zadrapana. Spodnie do kompletu także były zdrowo rozorane i bardka świeciła teraz uroczo, przed towarzyszami, gołym tyłkiem. Spłoniła się mimochodem i swoje powabne cztery litery obwiązała szczelnie srebrzystym szalem.
Zatrzymała się obok martwego stwora, na granicy rozlanej na skalnej posadzce czerwonej kałuży. Za nic nie chciała butów w niej umoczyć. Widok krwi wyzwolił obrzydzenie i zimny dreszcz.
Wyrwała swój sztylet z oczodołu martwej pokraki i wpatrywała się w jej broczące krwią sztywne ciało jakby z opóźnieniem dopadło Mysz otumaniające zaklęcie. Nie mogła od truchła oczu oderwać. Żal ją jakiś naszedł, w gardle ścisnęło. Wiedziała, że ubicie ich było słuszne. I konieczne. Ale i tak im na swój pokrętny sposób współczuła. Śmierć, jakkolwiek usprawiedliwiona by nie była, i tak nie niosła ze sobą niczego szlachetnego.
Odnalazł się też Steven Vard. W całych dwóch kawałkach. Teraz to już Mysz miała dość. Zaparła się rękoma o skalną ścianą i zwymiotowała.
I wtedy Wulf na nią nawrzeszczał uświadamiając, że rany jej pisane przypadły w udziale jemu. Z przejęcia ją zatkało.
Nie od razu się poryczała. Uwolniła łzy dopiero wówczas, gdy oddaliła się w głąb korytarza, tam gdzie nikt jej nie mógł widzieć.

Po korytarzach snuła się wraz z pozostałymi ale entuzjazmem nie tryskała. Nawet wtedy gdy się okazało, że wśród kupy śmieci znajdują się magiczne przedmioty. Jej zwyczajowa łapczywość została niespodziewanie uśpiona.

Wieczór spędzony na plaży upłynął w milczeniu. Mysz nawet lutni nie tknęła. Zwinęła się w kulkę jak najbliżej ogniska i pogrążyła się w urywanym niespokojnym śnie. Nie pamiętała co dokładnie jej się śniło. Ale była tam krew. Dużo krwi. Czerwonej, spienionej, gorącej. Obudziła się z bólem głowy.

* * *

Po powrocie na statek legła na przypisanej jej twardej koi i gapiła się w sufit. Ciało Stevena szykowano natenczas do pochówku. Jak przystało na marynarza mieli go oddać morzu. Myszy się to wydało bardzo romantyczne i przygnębiło ją to jeszcze bardziej.

Zrzuciła z siebie zmaltretowane ubranie i stała przez jakiś czas golusieńka na środku kajuty. Nijak się przy Meg nie krępowała. Zalała ją obojętność. Nienawidziła gdy ją marazm ogarniał.
Zapasowych ciuchów nie miała. No... nie licząc dwóch wystrzałowych kiecek zarezerwowanych na szczególne okazje. Uznała w końcu, że pogrzeb do „szczególnych okazji” można zaliczyć. Na drobne ciało nasunęła błękitną atłasową suknię sięgającą kostek. Pozwoliła by włosy opadały luźno na ramiona, wyszczotkowała je wcześniej i obmyła wodą. Nie posiadała co prawda trzewików, które by mogły pasować do wymuskanego wizerunku ale zupełnie tym faktem niezrażona podreptała na pokład boso. Jeszcze się skropiła elfickimi perfumami. Jak ma strugać cholerną księżniczkę to z rozmachem.




Marynarze wyściubiali na nią wielkie ze zdziwienia oczy. Wielu początkowo całkiem jej nie rozpoznało. Dopiero lutnia ją zdemaskowała.
Było teraz widać jak na dłoni, że Mysz jest wyjątkowo piękną kobietą. Zwiewną, zmysłową i eteryczną. I nagle jej przezwisko wydało się okropnie nie na miejscu. Marie. Tak, Marie pasowało znacznie lepiej.
Dama w błękitnej sukni nie miała nic wspólnego z szarością i pospolitością. Chociaż, trzeba było przyznać, że na co dzień doskonale się maskowała.
Choć największego blasku nabrała dopiero wówczas, gdy otworzyła usta.
Pieśń, którą snuła skruszyłaby nawet najtwardsze i najzimniejsze serce.

* * *

Kolejnego dnia po pogrzebie przygnębienie jednak nie minęło. Nawet jej się wierszem gadać nie chciało. Pragnęła się po prostu zapaść pod ziemię, wyparować. Wulfa unikała jak ognia. Bała się, że znów będzie do niej pił. I teraz już była pewna, że kapłan jej nie lubi. Kiepsko znosiła tą myśl. Przecież wszyscy pałali do niej sympatią! To był jej dar! Jedyny talent jakim bogowie jej szczodrze sypnęli. A teraz Wulf jej go zabrał. Ograbił ją z jej nadobności.
Ponury nastój zaczynał już Myszy solidnie ciążyć. Postanowiła, całkiem zdesperowana, jakoś temu zaradzić. Wieczorem odszukała na pokładzie Alto.
- To twoje zioło... - zagaiła niepewnie. - Potrafi humor poprawić?
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 25-04-2010 o 22:26.
liliel jest offline  
Stary 26-04-2010, 15:10   #64
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Oglądanie ciał martwych stworów mogło zaspokoić jedynie ciekawość rycerza co do tego jak wyglądały naprawdę, lecz nie odpowiadało na pytanie, które go nurtowało. Jakim cudem u licha wpłynęły na jego zmysły, tak iż widział w nich nadobne niewiasty. Bardzo nieprzyjemne uczucie dowiedzieć się, iż było się manipulowanym jak dziecko, przez tak ohydne monstra i doprawdy niewiele pocieszał fakt, iż nie było się samym.
Złość, rozgoryczenie i zawód opanowały na tyle Brana, że nie zwrócił uwagi na niewątpliwe wdzięki Marie, których widokiem niechcący raczyła marynarzy. Tym niemniej opanował się na tyle, by przeprosić kapłana za swoje zachowanie:
- Wybacz mi Wulfie za moje słowa i czyny. Zostałem … opętany i sam nie wiem dlaczego i jak. Nie mogę zatem obiecać, że to się nie powtórzy. Jednak postaram się być bardziej powściągliwy w ocenie tego co widzę. Od dziś nie mogę już ufać moim zmysłom tak jak dotąd. – stwierdził ze smutkiem.
Nim udał się za Alto w poszukiwaniu łupów podszedł jeszcze do Marie. Jej też należało się parę słów od niego.
- Chciałem Ci podziękować Marie. Gdybyś tak dzielnie nie wskoczyła na tego stwora i nie oddała mi chusty pewnie tak szybko bym się nie wyzwolił z zaklęcia, jakie na mnie rzucił. Proszę Cię jednak byś nie ryzykowała tak więcej, to się mogło naprawdę bardzo źle dla Ciebie skończyć, a jesteś zbyt cenna dla nas wszystkich. – stwierdził patrząc jej prosto w oczy.

Na znalezione artefakty patrzył dość obojętnie. Jedynie miecz wzbudził jego zainteresowanie. Nie dotknął go jednak. Niedawne wydarzenia nauczyły go ostrożności w kontakcie z magią.
- Megaro, czy możesz określić jakie właściwości ma to ostrze ? – spytał uprzejmie.
Zmiana jaką przeszła czarodziejka nie umknęła jego uwadze, ale przecież był zbyt dobrze wychowany, by dajmy na to gapić się na jej dekolt. Choć pokusa by spuścić wzrok na kuszące krągłości była spora.

Pogrzeb marynarza nie zrobił na nim większego wrażenia. Oczywiście szkoda było, że zginął ale tak to już bywa i nie widział powodu, by specjalnie się nad tym rozczulać. Dopiero piękna i smutna pieśń Marie poruszyła jego serce. Dziewczyna miała talent bez wątpienia, choć Bran i tutaj podejrzewał działanie odrobiny magii, jednak czuł, że ta magia była dobra.

Ciekawym było to, iż jak na szczura lądowego Bran poczuł się znacznie lepiej na pokładzie statku, niż czuł się na lądzie. W pobliżu był Tim i jego wierzchowiec. Nad rycerzem rozciągało się szerokie niebo, a wzrok mógł błądzić w dali nieograniczony skałami pieczary. Nie uświadamiał sobie tego do końca, ale jego natura była kompletnie odmienna od natury Megary. Tak jak czarodziejka kochała skały i ziemię, tak serce rycerza uwodziło morze. Bran nie mógł się doczekać kiedy wypłyną z zatoki, a gdy kapitan wspomniał o piratach rycerz w skrytości ducha ucieszył się, że być może ich spotkają. Jeszcze nigdy nie walczył na pokładzie statku i skłamałby mówiąc, iż nie jest tego ciekaw.

Duże wrażenie na nim, jak i na całej męskiej reszcie załogi zrobiła Marie pojawiając się w błękitnej sukni odsłaniającej górę, a gdy w dodatku zaczęła śpiewać po pierwszej piosence połowa załogi razem z Branem była już w niej beznadziejnie zakochana, a po drugiej dalsza część męskiej obsady statku. Wszyscy jednak traktowali ją z należytym szacunkiem niczym boginkę, która przez przypadek trafiła między nich. Nikt nie czynił niestosownych propozycji, czy uwag. Jej smutek i przygnębienie były tak namacalne, że nikt nie ośmielił się jej przeszkadzać jakimś dla przykładu rubasznym żartem. Toż to by było niemal świętokradztwo. Również Bran nie narzucał się ze swoim towarzystwem. Szanując to, iż dziewczyna nie miała ochoty na rozmowę. Miał tylko nadzieję, że jej smutek nie potrwa długo, a wesoła natura Marie w końcu zwycięży wszelkie troski.

Jak zwykle skłonny do pomocy pozwolił sobie podejść do Megary i zagadnąć ją tymi słowami:
- Wydaje mi się, że morze Ci nie służy. Czy jest jakiś sposób bym mógł pomóc Ci uczynić podróż bardziej znośną ? – spytał spoglądając na czarodziejkę. Było rzecz a wręcz zdumiewającą, jak wewnętrzny nastrój wpływał na jej zewnętrzną atrakcyjność. Na morzu wydawała się przygaszona. Zupełnie inna, niż ta Megara z pieczary.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 27-04-2010, 22:16   #65
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Nie znalazła nic ciekawego podczas oględzin paskudnych stworów i chociaż fascynowała ją magia, której używali, tak jawnie skierowana tylko do mężczyzn, to przecież z martwych trucheł i tak niczego się już nie mogła dowiedzieć. Mówiąc krótko: martwe potwory były nudne i zupełnie nieprzydatne. Już nawet miała kierować się ku wyjściu z jaskiń, gdy zatrzymano ją i wskazano inną grotę, w której gospodarze "magazynowali" wszystko, czego zjeść nie mogły. Olbrzymi obszar, pełen śmieci, broni, gnijących ubrań i wszelkiego innego dobra. Jak długo musiały żyć te istoty! Już to samo w sobie było niesamowite, przecież statki nie mogły tu przybywać aż tak często. Dziesiątki lat? Setki? W tym czasie musiały dostosować swoją moc do tego, że na okrętach zazwyczaj byli sami mężczyźni. Niesamowite! Fascynujące! Niemal zapomniała o magicznych skarbach, które przywołane przez nią kamienne stwory wydobywały ze sterty, zapomniała o niedawnej śmierci i nawet o przepełniającej ją tu mocy. Fascynacja trwała niestety tylko do czasu opuszczenia podziemnych korytarzy.

Zanim udała się na statek, rzuciła pierwsze zaklęcia, korzystając jeszcze z mocy tutejszych skał. Poprosiła również Wulfa o przeniesienie na statek worka z kamieniami i piaskiem, potrzebnym nie tylko do identyfikacji przedmiotów, ale i do lepszego samopoczucia samej Meg. Z żalem opuszczała wyspę, czując się trochę źle, że żal jej właśnie ziemi i skał a nie poległych tutaj ludzi, niestety nie mogła nic poradzić na tę część własnej natury. Życie nauczyło ją już, że okropne i brutalne rzeczy zdarzają się nader często, a oni przecież nie byli lepsi, zabijając tutejszych "gospodarzy". Prawo silniejszego lub sprytniejszego. Smutek także ją ogarnął, ale z powodów całkiem innych niż Marie. Pozostała nadzieja, że okropność podróży niedługo się skończy. Znowu stawała się markotna i tylko uśmiechem oraz potwierdzającym ruchem głowy odpowiedziała na pytanie Brana.
- Sprawdzę wszystkie te przedmioty, ale dopiero na statku. To zajęcie na przynajmniej jeden dzień. Tymczasem lepiej ich zanadto nie dotykać.

Specjalnie poczekała, aż wypłyną ponownie na otwarte morze. Dzięki zajęciu, jakim była identyfikacja magicznych przedmiotów, Megara przynajmniej przez jeden pełny dzień wciąż czuła się dobrze, czerpiąc moc z wniesionych do kajuty kawałków skałek i piasku, który to wysypywała bardzo powoli, ziarenko po ziarenku, na każdy skrawek badanych rzeczy. Wolała uniknać pomyłek, zwłaszcza, zwłaszcza, że część magii, mimo że stała i niezmienna, była już bardzo stara, ukryta między śmieciami przez wiele, wiele lat. Nie dawała się łatwo podporządkować i zidentyfikować. Skończyła wieczorem, ale nie podzieliła się informacjami z towarzyszami, póki nie nastał ranek i jeszcze raz nie wysondowała swoją magią zaklętych mocy. Zresztą tamtego wieczora była i tak zbyt poruszona ceremonią i pieśnią Marie. Dziewczyna wygladała w sukience zupełnie inaczej i nawet Meg musiała zwrócić na to uwagę, uśmiechając się do niej pocieszająco. Wydawało się, że śmierć marynarza zasmuciła ją bardziej niż tych, którzy znali tego mężczyznę przez znacznie dłuższy czas. Taka chyba była po prostu natura Myszy, dopowiedziała sobie w głowie.

Zebrała wszystkich około południa, rozkładając na deskach podłogi wszystkie znalezione przedmioty, wcześniej zawinięte w solidne płótno, obłożone glifem strażniczym. Megara nie była bardzo ufna, a w jednej z rzeczy odkryła klątwę, więc wolała się zabezpieczyć przed ciekawskimi, takimi jak na przykład Mysz, której humor nagle mógł się przecież zmienił. Nic złego się nie wydarzyło, więc zaczęła opowiadać o tym co odkryła. Najpierw położyła na środku karwasze i sztylet.
- To najsłabiej magiczne przedmioty, zaklęta w nich moc jest prosta, ale wzmacnia ich przydatność i trwałość.
Odsunęła najzwyczajniejsze z magicznych zabawek, ujmując w dłoni miecz.
- Ten miecz również obłożono podobną magią, ale wpleciono też zupełnie inne nici. Jeśli się nie mylę, chroni częściowo przed zimnem, zwłaszcza obrażeniami przez nie zadanymi.
Odłożyła stal, tym razem biorąc do ręki delikatniejsze znacznie pierścienie. Pokazała je wszystkim dokładnie.


Najpierw położyła na dłoni ten czerwonawy, pieszczotliwie muskając go wskazującym palcem.
- To trochę przeciwieństwo magii miecza. Chroni przed ogniem, w trochę mniejszym stopniu niż miecz przed zimnem. Jak jest skuteczne... nie przekonamy się, póki jego nosiciel nie zostanie poparzony.
Pozwoliła sobie na delikatny uśmiech, ale krótki tylko. Statek się kołysał, a morze dookoła było wyjątkowo paskudne. Potrząsnęła głową i wzięła w dłoń drugi z pierścieni, który z tajemniczą miną założyła na palec. Drugą dłonią podniosła z desek sztylet i przejechała nim po odsłoniętym przedramieniu. Pozostała tylko biała ryska.
- To jeden z dwóch najmocniejszych przedmiotów, z tych, które znaleźliśmy. Daje właścielowi skórę prawie tak twardą jak mocna, utwardzona skórznia. Myślę, że to powinien wziąć ten, kto będzie najbardziej narażony na bezpośrednie obrażenia.
Zdjęła pierścień i odłożyła go razem ze sztyletem. Wzięła ostatni z przedmiotów, amulet.


- To najmnocniejszy i najsłabszy przedmiot jednocześnie. Może uratować komuś z nas życie, bowiem ma właściwości lecznicze, powolne, ale bardzo skuteczne. Niestety ma bardzo poważną wadę. Zmienia właścicielowi... ekhem... kolor włosów. Nie wiem na jaki, ale za to bardzo skutecznie. Tylko silna magia potrafi zdjąć potem tę klątwę i jednocześnie amulet. Należy go więc używać tylko w krytycznych sytuacjach.
Odetchnęła, zmęczona troszkę tym długim monologiem. Rzadko tyle mówiła i musiała się jeszcze przyzwyczaić, do obcowania z innymi ludźmi.
- Podzielcie to najrosądniej, moja rola się tu zakończyła. Dopiero w użyciu w pełni sprawdzi się ich przydatność. I sama nic nie potrzebuję z tych rzeczy, dysponuję własną magią i ona musi być mi tarczą i orężem.
Podeszła do Brana, nagle w trochę lepszym nastroju i delikatnie przesunęła dłonią po jego torsie.
- A jeśli chcesz uprzyjemnić mi życie, rycerzu, opowiedz mi trochę romantycznych historii. W dzieciństwie bardzo mnie bawiły te zasłyszane w Ravenrock.
Uśmiechnęła się i chociaż jej uroda znów przygasła, wciąż potrafiła przykuć uwagę. Megara przyzwyczajając się już do obecności pozostałych spadkobierców, pozwalała sobie na coraz więcej.
 

Ostatnio edytowane przez Lady : 27-04-2010 o 22:20.
Lady jest offline  
Stary 27-04-2010, 23:35   #66
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Powoli dochodził do siebie. Od tego diabelstwa, co każe ślicznotki i kufry ze złotem widzieć w miejscu maszkar i odciętych łbów nadal bolała go głowa. Spojrzał szybko na ciało marynarza, po czym zaczął myszkować po kamiennej grocie. Oglądnął sobie też dokładnie trzy ubite pokraki.
Przeczucie go nie myliło, skarbczyk jakiś tutaj musiał być. Tego, że pachniał gorzej jak stara wygódka i rynsztok razem wzięte nie przewidział. Na szczęście stworki wyczarowane przez Meg odwaliły najbrudniejszą robotę. Ciekawie przyglądnął się sztyletowi wysadzanemu kamieniami szlachetnymi, który od razu wpadł mu w oko. Umył go dokładnie polewając wodą z bukłaka i podał czarodziejce. Napięcie powoli schodziło z mężczyzny, a gdy kończył badać jaskinie i okazało się, że innych podstępnych bestii tu nie ma, odprężył się wreszcie. Jakby nie liczyć, wycieczka opłaciła się. Alto miał w zwyczaju zawsze bilans podliczać i teraz wydawało mu się że wyszedł na plusie. Steven co prawda leży bez głowy, ale łup całkiem niezły wynieśli. Reszta chłopów z rozbitej łajby żyje. Kapitana co prawda „syreny” ugotowały, ale nie będzie się miał kto o zabrane z kajuty sakiewki upominać. Już teraz sobie zapamiętał, aby kompanom powiedzieć że w jaskiniach znalazł, bo nie wiadomo czy Bran albo Wulf czy może jeszcze kto inny skrupułami nie nabity jak pieczone prosie kaszą i jeszcze by przymówki robił. A przecież uczciwie pieniądze znalezione, jak każde inne. Kapitanowi już nie potrzebne. Ryby z ogniska smakowały mu tak bardzo, że pojadł do oporu. Korzystał póki mógł z tego że nocują na stałym lądzie. Spoglądał co prawda z niepokojem na jaskinie, ale nie wydarzyło się nic co by w odpoczynku przeszkadzało. Jako że w naprawach udziału nie brał i nie był zmęczony bardzo, zgłosił się do pierwszej warty.

Podczas pogrzebu, więcej patrzył się na Mysz, która wystąpiła w nowym wcieleniu. Jeśli Meg piękniała stopniowo, to bardka uderzyła z impetem i świstem. Błękitna sukienka, rozczesane włosy uczyły z niej piękność, za którą wszyscy się oglądali. Pomilczał trochę, gdy ciało Stevena Varda zsunęło się z deski i znikło w odmętach. Tyle.

***
- To twoje zioło... Potrafi humor poprawić?
Alto chciał spojrzeć podejrzliwie na dziewczynę, ale dał sobie spokój. W końcu tajemnicy wielkiej nie robił i mogła się zorientować bez problemu, że pali to zielsko po kątach. Zerknął na nadal wystrojoną jak na bal Marie i przesunął się, robiąc jej miejsce na wielkiej skrzyni na której siedział.
- Gwarancji nie daję. Może poprawić humor, może nie poprawić. Mnie pozwala na chwilkę wyłączyć mózg i nie przejmować się niczym. To chyba też dobre osiągnięcie – uśmiechnął się krzywo w cieniu swojego kaptura.
Skinęła głową na znak, że nadal jest chętna.
- "Wyłączenie mózgu" brzmi zachęcająco. Tutaj będziemy kopcić czy gdzieś się zaszyjemy? Nachodzi mnie to rajcowne uczucie, że robię coś sprzecznego z prawem - bardka uśmiechnęła się łobuzersko. Wreszcie, pierwszy raz od kilku dni.
- Możemy się kopnąć na dach dziobowego kasztelu. Nikt nie będzie przeszkadzał, a prospekt na gwiazdy i morze niezły i już wypróbowany - Powiedział Alto zerkając ukradkiem na bardkę. Od pogrzebu zmieniła się bardzo. Rad był jednak z towarzystwa, niezbyt lubił sam zwidkę kurzyć. Wskoczył zwinnie na nadbudówkę i podał jej rękę.
Ujęła jego dłoń i wdrapała się na daszek, co okazało się zadaniem niełatwym zważając na krępujący ruchy strój. Tam legła zaraz na plecach zaplatając ramiona pod głową i zagapiła się z marszu w rozgwieżdżone niebo.
- Szykuj ten cudowny specyfik - szepnęła lekko się uśmiechając. - Jeśli padnę nieprzytomna, bądź tak miły i odholuj mnie do kajuty, dobrze? Zdarza mi się kiepsko znosić używki.
Dwa razy nie trzeba było Altowi powtarzać. Usiadł na daszku i wyciągnął zza pazuchy mieszek z liśćmi. Z wprawą skręcił zielsko i wyżarzył jeden koniec dobrze w płomyku ogarka świeczki, który też nosił ze sobą.
- Nie martw się, zwidka nie ścina z nóg chyba że się z gorzałą pomiesza albo ja dużo na raz wypali. Ale w razie czego, do kajuty nie daleko – uśmiechnął się znów lekko. Zaciągnął się głęboko i z lubością korzennym, lekko gorzkim dymem po czym podał skręta Myszy mówiąc piskliwie, na wdechu:
- Spokojnie i długo w płucach dym trzymaj – rzekł wypuszczając wreszcie powietrze – zresztą to żadna filozofia, choć za pierwszym razem trzeba się przyzwyczaić. Za to wrażenia najlepsze na początku. Piękna ta pieśń, co ją marynarzowi na drogę odśpiewałaś – powiedział zmieniając temat - Z twoich stron, czy zasłyszana? Skąd w ogóle pochodzisz?
Zaciągnęła się łapczywie. Na początku się oczywiście rozkaszlała ale niezrażona pociągnęła drugi raz, tym razem przytrzymując cierpliwie w płucach. Aż jej oczy zaszły mgiełką. Wypuszczała dym powolutku, podziwiając jak ulatuje w górę wężowym ruchem.
- Mam pomysł jak nam czas umilić - roztarła swój kark jakby chciała pozbyć się ciążącego jej napięcia. - Znasz tą grę, „Prawda albo wyzwanie”? Bawiłam się w to jako dziecko, pozwala się ludziom bliżej poznać. Ty pierwszy. Jeśli wybierzesz „Prawdę” musisz odpowiedzieć szczerze na pytanie, które ci zadam. Jeśli nie chcesz o sobie gadać radzę wybrać „wyzwanie”. Zbędziesz mnie milczeniem ale będziesz musiał wykonać zadanie, które ci wyznaczę. Potem przyjdzie kolej na mnie. I wtedy ci powiem skąd pochodzę albo... No nie wiem, zdradzę ci o sobie co tylko zechcesz.
Oddała mu skręta uśmiechając się łobuzersko.
- Dobrze, niech więc będzie. Prawda - powiedział grubym, grobowym głosem, zaciągając się znów zielem i puszczając oko do Myszy. Ułożył się wygodniej, patrząc na pierwsze gwiazdy.
Zaśmiała się szczerze.
- Poważnie? Przecież wiesz, o co cię zapytam. Tym razem nie będziesz się bronił?
Znów zaciągnęła się ziołem. Tym razem wolniutko, delektując się specyficznym gorzkawym smakiem. Nawet jej przypadł do gustu.
- To jak? Skąd ta blizna?
Pomilczał trochę, ale w końcu powiedział bez zastanowienia:
- To pamiątka, świeża ale ważna na tyle że nie dam jej żadnemu klesze zregenerować guślarskimi sztuczkami. Pamiątka po głupocie, chciwości, głupocie, żądzy władzy i głupocie. Jak każda pamiątka tylko przypomina, nie leczy - znów uśmiechnął się krzywo, ale zaraz spoważniał i potarł bliznę ręką.
- Ciężka ta twoja gra. Czyli co, teraz twoja kolej na wybór?
- Bardzo niejasna ta twoja odpowiedź. Migasz się od szczegółów, ale niech będzie. Moja kolej. Prawda.
- Bo szczegóły nie są przyjemne. To nie jest temat do ballady. Za to mówię prawdę, to już duże osiągnięcie. Moja kolej - powiedział wolno wypuszczając kłąb dymu, po czym od razu zapytał:
- Co robisz na tym statku, dlaczego jedziesz z nieznanymi ludźmi na koniec świata?
- To akurat banalne - wyciągnęła dłoń po zielsko. Chyba faktycznie poprawiało jej humor, a może była to zasługa całkiem przyjemnej rozmowy? - I oczywiste. Płynę po spadek. Może cię rozczaruję ale lubię pieniądz, nigdy żadnym nie pogardziłam. Wezmę co swoje, upłynnię i pójdę dalej. Twoja kolej.
Morze nabierało już szmaragdowego koloru, plątanina lin nad głową zaczęła przesłaniać gwiazdy, które musiały jaśniej się wysilać aby nie zgasnąć na niebie. Alto jeszcze raz pomyślał sobie, że świetny towar mu się trafił.
- Ciepłe uczucie wobec mamony ma mnie rozczarować? Przecież to lepsze niż zwidka - przejął znów skręta i zaciągnął się mocno. - I ciekawości nie masz żadnej co na miejscu zastaniemy? Twój nowy strój nieźle by chyba pasował do nowej Lady Kintal - uśmiechnął się znowu. Prawda.
- Nie sądzę, żebym potrafiła zagrzać gdzieś na dłużej miejsce. Ale oczywiście tytuł lady trochę kusi - znów się zaciągnęła. Oczy zwęziły się w wąskie szparki i jakoś ciężko jej było zapanować nad chichotem. Zwidka się spisała. - Ale kolejne pytanie. Obcesowe będzie. Wiele miałeś, no wiesz... kobiet?
Zaśmiała się perliście. Gra zaczynała przybierać swobodny obrót. A Mysz opuściło wszelkie skrępowanie. Zapytała, czemu nie. Z czystej ciekawości.
- Jedną, jak pytasz o uczucie - zabrzmiało żałośnie, ale Alta zielsko już brało. - A poza tym, no wiesz Alkhatla to rozrywkowe miasto. Jak się ma pieniądze, to można mieć wszystko.
- Zazdroszczę - skomentowała przygryzając wargę. - Zarówno doświadczenia w łożnicy jak i napotkanej miłości. Kochasz ją jeszcze? - wbiła w łotra nieodgadniony wzrok ale zaraz go odwróciła, zapatrując się w jakiś punkt ponad jego głową.
- Wybacz, moja kolej. Wyzwanie. Dość już dziś powiedziałam.
Ze skręta został niedopałek. Mysz zaciągnęła się po raz ostatni, jakby chciała sobie dodać odwagi przed czekającym ją zadaniem.
- Nie kocham - skłamał po raz pierwszy uśmiechając się lekko. - Zacznij znów rymować - powiedział krzywiąc się znów w uśmiechu - A Wulfem się nie przejmuj, on tak po prostu już tak ma. Nic na to nie poradzisz, im chyba coś takiego narasta razem z wojskowym rygorem.
Alto spostrzegł, że zwidka chyba zaczęła działać także na Marie, która powstrzymywała chichot i uśmiechała się częściej. Wyciągnął się jeszcze wygodniej i w końcu też wybrał wyzwanie.
- Zgoda - pokiwała głową. - Jutro znów się będę uśmiechać, rymować i stroić miny. I pozbędę się tej niewygodnej sukienki, dziwnie się w niej czuję. Dziś mi nie karz. Ledwie się wysławiam - zaśmiała się cichutko. Zaczęła się pokładać i ziewać całkiem ostentacyjnie. Wciąż leżała plackiem na plecach, ale teraz się przeciągnęła i niespodziewanie ułożyła głowę na kolanach Alto.
- Ale to żadne wyzwanie. Powinieneś mi zadać coś... niełatwego. Jak ja tobie. Słuchaj, co ci obmyśliłam.
Już jej lekko powieki opadały, wyraźnie walczyła ze snem.
- Nim kolejna noc nastanie musisz spełnić to wyzwanie.
Widzę, żeś jest w fachu krewki, do Wulfowskiej się sakiewki
spróbuj dobrać. Nie namawiam do grabieży,
lecz po prostu mi zależy
byś jednego wziął miedziaka. Jak cię złapie będzie draka...
Przeto zadbaj o dyskrecję. Dać ci może srogą lekcję,
jeśli złapie cię za rękę. Zdrową sprawi ci udrękę.
Wola moja więc jest taka, jutro dostać chcę miedziaka.

Uniosła lekko głowę spoglądając mu, nieco już nieprzytomnie, w oczy. Wyglądała na zadowoloną z siebie.
- Jeszcze możesz zmienić zdanie. Inne zadaj mi wyzwanie.
Taaak, wkurzanie dwumetrowego kapłana nie było może i bezpieczne, ale Alto był już na tyle upalony, że parsknął śmiechem krótko:
- Wredota jedna. Słabo pojmuję chyba o co w tej grze chodzi. Jednego miedziaka, co? Niech ci będzie, następnym razem takie wyzwanie obmyślę że w pięty ci pójdzie.
- Będę ja cierpliwie czekać wobec tego,
Ciekawam jest trochę, co zadasz zmyślnego.
Przyjaciel z lat dawnych nie miał twej pokory...
Przy pierwszym wyzwaniu zechciał me... walory
kobiece oglądnąć. Miałam dziesięć latek
Nic się nie napatrzył, bandycki gagatek
Płaska byłam niczym heblowana deska
Jak sobie przypomnę... Była to groteska
Wyzwania być mogą wszelako paradne
Bo w grze tej, mój Alto, reguły są żadne.
Zawsze uważałam, że w tym jej uroda
Wszystko dopuszczalne. Przeto krew, nie woda.

Mysz jeszcze raz zachichotała. A później zamilkła na dobre i tylko miarowy oddech zdradzał, że zwyczajnie zasnęła. Na dodatek niezwykle głęboko. Nijak nie szło jej dobudzić.

Alto pogładził ją delikatnie po włosach, po czym leżąc ciągle trochę się naszarpał, zanim ściągnął z siebie płaszcz i przykrył nim śpiącą z głową na jego kolanach Marie. Porozmyślał jeszcze nad Wulfową sakiewką, a kiedy już miał plan ułożony sam odpłynął w dal i zasnął.

Dzień od rana zapowiadał się ciekawie. Przy śniadaniu oglądnął sobie dokładnie pas kapłana i mieszek z gotowizną. Gdy wychodzili z mesy zadbał o to aby na wąskich schodkach trącić biodrem Wulfa i zaraz przeprosić, tłumacząc się przeklętym kołysaniem. Ręce z wysoko zawiniętymi rękawami za to trzymał przy sobie, po czym puścił oczko do Myszy.
Po śniadaniu poćwiczył trochę rzucanie nożem, po czym dał się namówić na kolejny trening z kapłanem. Drewniane miecze były ostro w robocie, parę razy Alto doskakiwał do Wulfa skracając dystans i szukając okazji do zadania ciosu, korzystając z tego że w zwarciu ciężej powinno być wojownikowi machać tą swoją wielką bronią. Zaraz zrezygnował jednak bo kapłan obił go niemiłosiernie. Po skończonym treningu uśmiechnął się lekko pod kapturem i znów puścił oko do Marie.

Myślał ciągle nad słowami kapitana. Nie podobała mu się cała ta sytuacja. Niby do ochrony właśnie przed piratami zaciągali się na pokład, aby na kosztach zaoszczędzić, no bo ciężko było przyjąć, że szyper wkalkulował żrące ludzi "syreny", ale mimo wszystko Alto wolałby tak zwany pusty przelot. Podobała, nie podobała – nic nie mógł na to poradzić. Kapitan pewnie piratów też nie chce spotkać, więc będzie swój kunszt wysilać, aby przy użyciu gnomiego ustrojstwa ich minąć. Jak się jednak nie prześlizgną, będzie nie ciekawie…

Już pod wieczór podszedł w końcu do Wulfa i rzekł głośno:
- Miałbyś może rozmienić sztukę srebra? Miedziaki mi do kościanego pokera potrzebne.
Kapłan sięgnął do sakiewki i odliczył dziesięć drobnych monet. Alto podał mu talara, a dziewięć brązowych krążków schował do swojej sakiewki. Spojrzał na Mysz, po czym położył monetę na kciuku i pstryknął do góry. Pieniążek zadźwięczał cicho i furkotając wpadł do odruchowo nastawionej ręki bardki.
- Jeden miedziak wzięty z Wulfowej sakiewki.
 
Harard jest offline  
Stary 28-04-2010, 23:12   #67
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Co do jednego rycerz miał rację - Robert nie lubił zabijać. Teraz zaś, gdy posiadał wyostrzone zmysły nie lubił zabijać jeszcze bardziej. Co z tego, że w obronie - prawie - własnej? Śmierć to śmierć... Na szczęście wszystko rozegrało się na tyle szybko, że nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Nie chciał zresztą. Podszedł tylko do zarzyganej Myszy i ostrożnie poklepał ją po ramieniu. Nie przejmuj się Wulfem - mruknął. - Zrobiłaś co do ciebie należało i zrobiłaś to dobrze. Nie przyszliśmy tu zwiedzać lecz walczyć i wszyscy o tym wiedzieliśmy. Jeśli zaś kapłan ma pretensje o to, że wykorzystano jego dobrowolne i nieproszone poświęcenie, to jest hipokrytą i tyle.

To powiedziawszy ruszył wraz z innymi marynarzami do wyjścia. "Zguba" została odnaleziona, a on nie miał zamiaru spotykać kolejnych mieszkańców tej wyspy. Swój obowiązek wobec kapitana statku spełnił, a wędrowanie krętymi korytarzami zdało mu się jedynie bezmyślnym ryzykowaniem życia. Nie rozumiał, dlaczego Mysz poszła za mężczyznami... Miał nadzieję, że nie chciała w ten wynagrodzić Wulfowi swojego "błędu". Jeśli by tak było, dziewczyna zginie wcześniej niż później. Szkoda dziewczyny, swój rozum jednak miała, a jemu nic do tego. Przynajmniej tak sobie powtarzał. Zaś żeby nie myśleć wziął się za to, co umiał najlepiej - za obróbkę drewna.

Musiał przyznać, że ciesielka okrętowa to było coś. Z uwagą oglądał niemal nieużywane w meblarstwie gatunki drewna, słuchał opowieści marynarzy jak zabezpiecza się statki przed świdrakami i niszczącymi właściwościami soli... i oczywiście robił siekierą. Przez kilka godzin roboty, podczas których koszula - a potem nagie już ciało - zrobiła się mokra od potu, czuł się prawie jak w domu. Chwilami łapał się na tym, że chce zawołać po imieniu do któregoś z czeladników, by podał mu to czy tamto, lub iść do domu na obiad. Lecz ani czeladników, ani obiadu nie było. Jednym słowem: Robert tęsknił. Wkrótce za tęsknotą pojawiła się złość, że tak głupio ryzykował, gdy w domu czekała Pola i ojciec... a że przy statku nie było już co robić, poszedł do druida, mając płonną nadzieję, że choć on przyklaśnie wyprawie do jaskiń - co się oczywiście nie stało.

- Pierwszy raz widzę takie dziwo... - starzec uważnie oglądał maszkary, bez śladu obrzydzenia czy niechęci. - Były to... kobiety, jedna z nich miała nawet wydać na świat potomstwo; całkiem niedługo. Pewnie potrzebowały pożywienia dla przyszłych młodych, dlatego zaatakowały Dulcyneę. Dalsze oględziny wykazały, że istoty były w różnym wieku, jedna bardzo stara, lecz reszta w wieku rozrodczym. Druid posunął się nawet do przypuszczenia, iż mogły to być ostatnie żyjące istoty z bardzo starej rasy, co do reszty zważyło drwalowi humor. Ciężarne i wymarłe... poczuł się jak morderca, a smutek, jakim napawała druida śmierć drapieżców, pogłębił tylko jego własny. Postanowił nie dzielić się tymi informacjami z resztą spadkobierców. Do niczego nie były im potrzebne - żądza zemsty mężczyzn była spełniona, kobiety zaś z pewnością dobrze by tego nie zniosły.

Pogrzebem marynarza Robert nie przejął się bardzo, ale jednak - tak, jak człowiek przejmuje się losem dalekiego znajomego, którego zgon przypomina o kruchości własnego życia. Przyłapał się jednak na tym, że myśli o Stevenie trochę w kategoriach ustrzelonej łani, czy złapanego przez wilka zająca - jednym słowem: ofiary, która padła pod zębami drapieżnika. Przez moment wystraszył się, że teraz na ludzi będzie patrzył tak samo, jak na ptaki czy zwierzęta... potem pomyślał, że może to nie jest takie złe i wiele nie różni się od jego dotychczasowego, obojętnego podejścia... A potem Marie otworzyła usta i tropiciel przestał myśleć, zasłuchany w rzewną pieśń. Bardka wyglądała na prawdę pięknie - nie tylko dzięki lejącej się sukni, lecz przede wszystkim natchnionemu wyrazowi twarzy, gdy balladą odprowadzała marynarza w morską głębinę.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-04-2010 o 16:09.
Sayane jest offline  
Stary 28-04-2010, 23:41   #68
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Walka poszła sprawnie, oczywiście prócz jednego małego faktu, którym nie był fakt, że Bran czy Alto nie otrząsnęli się zbyt szybko od niezależnego od nich uroku, a szaleństwo zupełnie nie radzącej sobie w walce Myszy, które na szczęście przewidział przed wejściem do jaskiń. Przecież ona mogłaby się połamać, gdyby przyjęła to uderzenie na siebie! Sam Wulf odczuł je dość mocno, chociaż ból był przejściowy, a uderzenie tego typu nie pozostawiło otwartych ran. Tak czy inaczej, pogadać z Marie musiał i to natychmiast. Odciągnął więc ją na bok.
- Mogłabyś wyjaśnić, co to było? Gdyby nie modlitwa, którą na ciebie nałożyłem przed wejściem tutaj, mogłabyś nawet tu zginąć! Na szczęście uderzenie na mnie nie zrobiło większego wrażenia. Zastanów się nad sobą, dziewczyno. Nie jesteś już dzieckiem i chociaż w takich chwilach nie zachowuj się jak dziecko a po prostu trzymaj z tyłu.
Mówił spokojnie, tak jak spokojnie powinno się tłumaczyć rzeczy oczywiste małemu dziecku. A on nie chciał, by ktoś poległ w chwili, gdy niejako im przewodził.
- Jeśli normalne ostrzeżenia i prośby na ciebie nie działają, to wiedz, że następnym razem przerwę działanie zaklęcia i odczujesz cios, który zostanie zadany. Póki jednak będziesz trzymała się w bezpiecznej odległości i nie robiła głupot, zapewnię ci bezpieczeństwo.
- Nie prosiłam abyś go nakładał - odparła cichutko. Broda jej drżała jakby się miała za moment rozpłakać. - Przykro mi, że jesteś ranny przeze mnie. Wolałabym po stokroć aby to moje plecy krwawiły. Opatrzę cię na statku, jeśli mi pozwolisz.
Zacisnęła usta w wąską kreskę. Poczucie winy dało się wyczytać z jej twarzy jak z otwartej książki. Choć bardzo się starała aby nie zapłakać to oczy i tak błyszczały od wilgoci. Wulf przez chwilę jeszcze mierzył ją wzrokiem rozgniewanego, acz spokojnego ojca.
- Niech to będzie lekcja na przyszłość, że twoje drobne rączki nie są przeznaczone do walki. Te palce powinny grać na lutni, nie trzymać sztylet, nie pasują do niego. Grasz pięknie, następnym więc razem zagrzej do walki tą muzyką, a władanie stalą zostaw nam.
- Skąd wiesz do czego nadają się moje palce? - Mysz buńczucznie skrzyżowała na piersi ręce. - Nie jestem w sztyletach taka znowu zielona, prawda? A teraz karcisz mnie za to, że chciałam ci pomóc, to niesprawiedliwe. Sam mówiłeś, że mam szlifować swoje umiejętności no to się przecież staram! Alto mi pomaga, trochę mnie podszkoli i mogę się przecież w walce na coś przydać. Jeśli bardziej się przydam grając na lutni to będę grała, jeśli trzeba zaś będzie za nóż sięgnąć, to mi tego nie wzbraniaj! Nie mam twojej siły ale nadrabiam zwinnością i celnością. Zawsze istnieje ryzyko, że się ranę zbierze. Alto też nie grzeszy krzepą i tężyzną, a jemu nie każesz się trzymać z tyłu!
- Alto umie walczyć. Ty nie. Miałaś szczęście, ale nie jestem też twoim ojcem. Nie lubię zostawiać martwych na placu boju, ale następnym razem pozwolę ci zasmakować bólu i ran, jeśli taka jest twoja wola. Tutaj twoja ingerencja była całkowicie zbędna.
- Teraz tak mówisz, skoro wygraliśmy. Z mojej perspektywy nie wyglądało to tak różowo skoro Bran, Alto jak i marynarze byli skołowani jak śnięte ryby. Wziąłeś sam na bary tą wielką poczwarę. Przestraszyłam się! Nie chciałam żeby cię usiekła i postanowiłam pomóc. Dużo czasu na myślenie nie było. Nieważne zresztą, nie będę się dłużej tłumaczyć. I fakt, nie jesteś moim ojcem i nie będziesz mi rozkazywać. A swojego zaklęcia więcej na mnie nie nakładaj, jak mówiłam, nie prosiłam się o to. Jeśli mi się oberwie to jakoś to przeżyję. Albo nie przeżyję. Ty pewnie i tak nie będziesz po mnie płakać.
Odwróciła się na pięcie i zniknęła w mroku pobliskiego korytarza. Kapłan patrzył jeszcze za nią przez jakiś czas, a potem spokojnie pokręcił głową na boki i skierował się za Alto, który właśnie wyruszał na zwiedzanie pozostałych korytarzy. Nie miał zamiaru nikogo zmuszać do słuchania dobrych rad. A lekcja pokory przyda się bardce bardziej, niż cokolwiek innego.

Dalsze wydarzenia sprawiły, że prawie zapomniał o humorach Myszy. Znalezione przedmioty powierzono Megarze, która jako jedyna mogła osądzić o ich przydatności. A Wulf uznał, że skoro i tak muszą na razie czekać na koniec sztormu, a wyłuszczył już swoje racje Myszy, przydałoby się również powiedzieć kilka słów do pozostałych. To było ich pierwsze starcie i prawie na pewno nie ostatnie. Gdyby to był jego oddział, dyskusja byłaby wspólna i razem zastanowiliby się, co można było zrobić lepiej i jak na przyszłość reagować na podobne sytuacje. Ale to nie był oddział, tylko grupa wciąż jeszcze obcych sobie ludzi, których wiązał po prostu jeden wspólny cel. Postanowił więc każdemu przekazać kilka słów osobiście, może nie od razu, . Pierwszy okazał się Bran, który odezwał sam z siebie, wywołując na ustach kapłana wesoły uśmiech.
- Każdy z nas prędzej czy później wdziękom ulega, choćby i iluzją się okazywały. Nie przejmuj się, potem zrewanżowałeś się całkiem nieźle. Przeprosiny miałyby sens, gdybyś z własnej woli popełnił czyn, który mógłby nas narazić. Cieszmy się, że pierwsza wspólna walka okazała się prosta.
Poklepał wojownika po ramieniu w przyjacielskim geście. Postanowił, że z innymi rozmówi się kiedy indziej, może też będzie miał też więcej do omawiania?

Pogrzeb przyjął milczącym przyłożeniem pięści do serca, tak jak zawsze żegnał poległych towarzyszy broni, nawet jeśli znani mu osobiście nie byli. Sama śmierć nie robiła już na olbrzymie takiego wrażenia, ten zaś pogrzeb różnił się od innych, w których uczestniczył, jedynie muzyką i śpiewem Marie, która na ten czas postanowiła także zmienić wizerunek. Tak wiele emocji było w tej dziewczynie, że podejrzewał, że nigdy nikomu nie uda się ich okiełznać. Oczywiście, bardowie muszą być wrażliwi, a Mysz talent oczywiście miała. Szkoda, że mogła go zmarnować bezsensowną śmiercią w jednej ze swych szalonych wizji tego, że jest stworzona do absolutnie wszystkiego.

A następny dzień przyniósł odpowiedzi na to, co wydobyli ze sterty śmieci. Wysłuchał i obejrzał pokaz Megary, uśmiechając się, gdy przejechała ostrzem po odsłoniętym ramieniu.
- Dobra robota.
Wbrew pozorom potrafił i chwalić, a zaczynał coraz bardziej cenić umiejętności czarodziejki.
- Nie chcę nikomu nic przydzielać, ale z punktu taktycznego... Miecz powinien wziąć Bran, gdyż tylko on posługuje się takim ostrzem. Karwasze Robert, jako nasz jedyny łucznik, pozbawiony tarczy. Pierścień sprawiający, że skóra twardnieje... ja? Bran? Ktoś z tych, których zadaniem będzie walka na pierwszej linii. To tylko propozycja, która wydaje mi się najbardziej sensowna, z praktycznego punktu widzenia. A, że taki preferuję, powinniście już wiedzieć.
Z tym się jednak nie spieszyli, więc dał tylko temat do dyskusji. A może wcale takich nie będzie? Czas pokaże.

Na wiadomości, które przekazał kapitan, odpowiedział lekkim ruchem głowy, gdy zastanawiał się co dalej czynić. Ale niestety, wiele wymyślić nie mógł. Musieli być tylko w pełnej gotowości.
- Lepiej by człowiek na bocianim gnieździe był cały czas wypoczęty i miał dobry wzrok.
Uśmiechnął się, ale miał też jeden pomysł.
- Megaro, Robercie... może moglibyście wysyłać swoje ptaki, by krążyły wokół naszego statku i wypatrywały niebezpieczeństw jeszcze dalej, niż może sięgnąć gnomie urządzenie naszego kapitana?
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 28-04-2010 o 23:46.
Sekal jest offline  
Stary 29-04-2010, 16:00   #69
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Kolejny dzień dał wszystkim czas na chwilę oddechu. Sztorm ustał i wreszcie mogli bezpiecznie wyruszyć w drogę, co wcale Roberta nie zmartwiło. Marynarze z Dulcynei w zamian za pomoc obdarowali go próbkami wszystkich materiałów jakie mieli. Początkowo drwal wzbraniał się, lecz gdy pomyślał jaką radość sprawi Poli nowymi sukienkami... Dla pięciolatki nie było trzeba dużo materiału, toteż koniec końców niewielkie płachty jedwabiu, batystu i innych dziwnych tkanin zniknęły w czeluściach robertowego plecaka. Na koniec połowił z nimi ryby, zabrał parę kawałków drewna pozostałych po robocie, po czym pożegnał wszystkich krótkim uściskiem dłoni. Marynarze - z obu statków - coraz bardziej mu się podobali; zdyscyplinowani i silni, nie to co najemni robotnicy. Złapał się na tym, że znów wraca myślami do warsztatu i tartaku. Otrząsnął się i, związawszy ubrania na karku, wpław dopłynął do statku. Ruch dobrze mu zrobił (podobnie jak kąpiel) i opróżnił głowę z głupot.

Po południu usiadł wraz z resztą spadkobierców nad znaleziskami z - jak się dowiedział - resztek posiłku potworów, czyli krótko mówiąc - z padliny. Nigdy specjalnie nie interesował się nasączonymi mocą przedmiotami, teraz zaś obawiał się trochę, że takie cacka przytłumią jego naturalną wrażliwość. Nie oponował jednak przy propozycji karwaszy - czas pokarze czy będzie musiał ich używać, skoro zaś nikt ich nie chciał...
Uważał natomiast, że czterej walczący w grocie marynarze również mają prawo do łupów, o czym nie omieszkał poinformować reszty zebranych. Nie wykłócał się jednak - ostatecznie to oni znaleźli magiczne przedmioty, nie on.

Mimo przygnębiających wspomnień, jakie niosły znaleziska, jedna rzecz niesamowicie poprawiła Robertowi humor. Gdy Megara zaczęła opisywać właściwości bursztynowego amuletu, tropiciel najpierw wytrzeszczył na nią oczy, a potem zrobił dziwną minę... powstrzymując szaleńczy śmiech. Nie chciał obrazić czarodziejki, niejako rozumiał też, że dla kobiety zmiana koloru włosów na dziwaczny róż czy też na zielony jak młoda trawka, musiała być tragedią, ale... czyż to była wygórowana cena... jakakolwiek cena za uratowanie zdrowia czy życia? Wielka i silna klątwa kolorowych włosów! Jaki czarodziej miał tyle fantazji i tupetu, by w ten sposób zaczarować wisiorek? I po co? Co prawda poważna mina Megary sugerowała straszliwe skutki nałożenia naszyjnika, mężczyzny jednak nie przekonała. Mógł go wziąć, oczywiście - na pewno nie będzie miał oporów przed użyciem go na sobie czy kimkolwiek innym.
Do końca rozmowy Robert nie odzywał się, bojąc się, że gdy tylko otworzy usta, zwyczajnie ryknie śmiechem. Potem poszedł na drugi koniec statku i zaczął śmiać się jak szalony - aż przechodzący marynarz spytał, czy drwalowi przypadkiem nie przygrzało słońce w czasie reperowania Dulcynei. Smiał się i śmiał, aż poczuł, że uchodzi z niego całe napięcie ostatnich dni, walki i całej tej szalonej wprawy. Gdy wreszcie zupełnie stracił dech, a przepona bolała od wysiłku, zobaczył siedzącą na burcie Yocelyn, która przyglądała mu się - jak się zdawało - z pobłażliwym zainteresowaniem.
- A może tobie zmienimy kolor piórek, co? Na przykład na porannoniebieski - rzekł, po czym znów zaczął rechotać. Wreszcie siadł przy burcie, wziął jeden z kawałków drewna jaki przyniósł z brzegu, po czym zaczął strugach pojnik i karmnik dla kruka, które można by powiesić gdzieś w ustronnym miejscu. Ostatecznie na pełnym morzu ptak - tak samo jak konie - potrzebował wody pitnej. A ziarno mógł podprowadzić wierzchowcom, do których zresztą i tak miał zamiar zajrzeć później. Żałował, że nie udało mu się wyprowadzić ich na ląd - przebieżka z pewnością dobrze by im zrobiła. Podumał jeszcze chwilę nad losem okrętowych zwierzaków - słyszał, że na dalekie wyprawy marynarze brali ze sobą kury, a czasem nawet kozy - po czym zajął się robotą.

Od tej pory jednak za każdym razem, gdy Robert widział czarodziejkę uśmiech wyginał mu usta.

Późniejsze rewelacje Wulfa nieco zważyły mu humor, lecz nie do końca. Piraci na morzy zawsze byli wliczeni w ryzyko. Oprotestował jednak traktowanie Yocelyn jako stałego zwiadowcy.
- Mój kruk może sprawdzać teren, jednak to nie zabawka a żywe stworzenie: też się męczy i musi często wracać na statek by odpocząć. Ponadto nie jest mewą i jego pióra nie są przyzwyczajone do wilgoci i zasolenia powietrza, jakie tu panują. Zależy mi na bezpieczeństwie statku w równym stopniu co tobie, lecz nie pozwolę by z tego powodu Yocelyn spadła do wody z przemęczenia czy sklejenia piór.

- Nie miałem na myśli ciągłych lotów, a tylko patrole, naprzemienne. Odlecieć kawałek od statku i zaraz wrócić. Nie chcę zamęczyć twojego ptaka, Robercie, nie musisz się tego obawiać. Ale te stworzenia mają ponoć bardzo dobry wzrok
.

- Owszem mają, jak wszystkie ptaki. - wzruszyła ramionami Robert. - Uświadamiam ci jedynie ich ograniczenia; niektórym ludziom się zdaje, że ptaki latają cały dzień i tylko w nocy siadają na drzewach. Ale skoro masz tego świadomość, to chwała ci za to - dodał, po czym wrócił do rzeźbienia. Pojnik był prawie na ukończeniu.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-04-2010 o 21:35.
Sayane jest offline  
Stary 29-04-2010, 23:40   #70
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Dziennik kapitański „Błękitny Grom”
23 Eleint 1375r.
Morze Spadających Gwiazd 15 stopni na południowy zachód od Smoczej Wyspy.


Dwie godziny do kolejnego świtu.
Już od kilku dni panuje ładna pogoda, a morze spokojne niczym stół, niestety w przeciwieństwie do tych u „Starego Jima” cholernie puste! Czas spędzony na wypatrywaniu potencjalnego łupu mija innym tempem...
Powoli tracę rachubę ile minęło lat od czasu kiedy zdecydowałem się zostać piratem. Może czasami dobrze to sobie odświeżyć?. A może po prostu wystarczy pamiętać dlaczego się to robi? Oczywiście dla sławy, bogactwa i właśnie... czasami dla kobiety, jej wielkich... oczywiście oczu... Kurde staję się na starość zbyt sentymentalny! Tak to jest: Jak człowiek młody, głupi i narwany to wierzy w gładkie słówka i obietnice. Z biegiem lat i mil na morzu perspektywa zmienia się diametralnie. Przez większą część pirackiego żywota pływa się z miejsca na miejsce, patrolując obszarów nie obsadzonych przez konkurencję, albo nie zajętych w stopniu zbyt mocnym i wypatruje... wypatruje... a potem się zastanawia dlaczego najlepsze łupy trafiają się zawsze konkurencji!
Tydzień temu w niewielkim porcie Hajer, miłej, swojskiej tawernie doszły mnie słuchy że Gordon Maxwell dopadł okręt przewożący kilkanaście skrzyń krwawnika, szmaragdów i rubinów z kopalni Vassy, podobno transportowanych dla Czerwonych Czarodziejów, a przecież wiadomo, że władcy Thay skupują tylko te największe! Tak mnie ta wiadomość wyprowadziła z równowagi, że dopiero dzisiaj jestem w stanie o tym napisać... No dobra i tak nikt tego poza mną nie przeczyta więc bądźmy wobec siebie szczerzy... dziś w końcu wytrzeźwiałem na tyle, że mogę w dłoni utrzymać pióro. A co mnie się trafiło przez ostatnie trzy miesiące? Transport wędzonych półtuszy i sadzonki egzotycznych drzewek! I to ma być kurwa sprawiedliwość!
Gdybym znał się na magii może bym się i wybrał na Ilthan, wiem że to właśnie na tej wyspie Gordon ma kochankę u której przechowuje swoje łupy. To straszna wiedźma, ale ja wiem o tym jak można się jej dobrać do skóry...

Godzina po wschodzie słońca
Kiedy zaczęło wstawać słońce moi ludzie wypatrzyli statek na naszym kursie. Gdy tylko zauważyli naszą banderę rozwinęli wszystkie żagle i zaczęli zwiewać z podkulonym ogonem w kierunku wschodnim. Chociaż jak się tak zastanowić z takiej odległości w jakiej byli nie mogli jej rozpoznać więc najwyraźniej zaczęli zwiewać prewencyjnie. To dobrze nam wróży: Nie mają dobrej obrony i jest nadzieja że nareszcie trafimy na coś cennego. Nie mają wielkich szans by uciec Błękitnemu Gromowi.” Powinniśmy ich dopaść w ciągu kilku godzin.
Umberlee sprzyjaj nam dzisiaj...


***

Minęło pięć dni od opuszczenia Syreniej Wyspy, jak na cześć opowieści Myszy zaczęli mały atol nazywać marynarze. Życie na statku wracało do ustalonych trybów. Strata jednego z towarzyszy zawsze bywała bolesna, ale życie toczyło się dalej. Posuwali się cały czas kursem na północny wschód by jak największym łukiem ominąć niebezpieczne wody Wysp Pirackich. Jak na razie nie marynarz na bocianim gnieździe nie wypatrzył żadnego statku. Najwyraźniej sprzyjało im szczęście.
Niestety o świcie dnia szóstego całkowicie się wyczerpało. Piracki statek ustawił się im dokładnie na linii wschodzącego słońca i Luis Trot, który właśnie tego poranka czuwał na szczycie „Złotego Sokoła” nie był w stanie go wypatrzyć aż do momentu gdy na niezauważalną ucieczkę było już za późno. Przeciwnik w pełnej gotowości ruszył ich śladem.
Kapitan Vermeesz szybko zdał sobie sprawę, że nie mają szans uniknąć spotkania za zwrotnym i lekkim trójmasztowcem. Poinformował o tym swoja załogę i pasażerów.

***

Statki były już tak blisko, że poruszające się po nich sylwetki ludzkie, można było bez problemu zidentyfikować. Kirstin Luney uśmiechnął się pod wąsem wypatrzywszy na pokładzie ściganej kogi zgrabne kobiece sylwetki. Najwyraźniej tym razem szczęście mu sprzyjało. Choćby tylko za takie okazy dostanie doskonała cenę na targu niewolników, a co sobie przedtem użyje to już zupełnie inna sprawa...
Zatarł dłonie i zawołał do rozochoconych jak i on członków załogi:
- Ster prawo na burt. Luzuj żagle! – przez gardła piratów przebiegł głuchy pomruk wyczekiwania
- Przygotować się do abordażu! - Głośny ryk wypłynął z prawie czterdziestu gardeł. Przygotowane haki czekały. Broń gotowa była do wyciągnięcia.
Byli zadziwiającą mieszaniną ras. Do tego jak na prawdziwych piratów przystało kilku przynajmniej miało haki zamiast rąk, sztuczne drewniane nogi i przepaski na oczach. To jednak nie przeszkadzało im bynajmniej z entuzjazmem gotować się do ataku. Dla takich chwil przecież żyli! Do tego właśnie byli stworzeni. Adrenalina buzowała w ich żyłach gdy patrzyli z zachłannością na swój przyszły łup...

***

Oglądanie zbliżającego się statku pirackiego nie było miłym widokiem i to wcale nie dlatego, że statek nie prezentował się pięknie. Wręcz przeciwnie: Zgrabny trójmasztowiec sunący pod pełnymi żaglami był niezapomnianym widokiem. Niestety powiewająca na szycie głównego masztu, charakterystyczna bandera z trupia czaszka nie pozostawiała nikomu złudzeń z kim niedługo będą mieli do czynienia.
Z bliska statek stracił sporo ze swojego uroku. W porównaniu z wyszorowaną i zadbaną impliturską handlową kogą wyglądał jak zbieranina dziwacznych, poskładanych z resztek części, a zarówno jego pokład jak i załoga nie wyglądali na wielbicieli porządków. Zarośnięte twarze, brudne łachy, ale jednocześnie w oczach żądza walki i obietnica śmierci.
Nie było jednak wiele czasu na estetyczne dywagacje. Piraci zbliżali się do Sokoła ze ścinającymi krew w żyłach okrzykami na ustach.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172