Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-11-2010, 22:34   #51
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przy bramach miejskich zamęt było co niemiara. Więcej niż zwykle, co stali bywalcy Evertown zauważali.

Przy jednej z nich... Dzielni wojownicy mierzyli się już z wieloma bestiami, smokami, trollami, orkami i poborcami podatków. Ale bestia, jaką Gaspaccio wypuścił z powozu była dla nich czymś nowym. Szykowało się poważne starcie z wkurzoną na świat wygadaną bardką. - Jestem pod opieką jaśnie Gaspaccio, biorąc udział w dyplomatycznych rozmowach dotyczących dalszej współpracy mego rodu z miastem, a wy panowie strażnicy nie macie nic innego do roboty, jak wścibsko pchać nochale w mój powóz??. Nikogo tu do stu diabłów w środku poza mną nie ma!. Czy może chcecie mi i pod kieckę zajrzeć??. Natychmiast macie podać swe nazwiska rodowe, cobym wiedziała, kto ma czelność tak naprzykrzać się Ognistowieżym!.
Nazwisko Ognistowieży, nic najemnikom nie mówiło, ale sądząc po spojrzenia rozwścieczonej kobietki, powinno... i to wiele.
Niepewnie zerkali to na pieklącą się w powozie kobietę, to na wzruszającego ramionami Gaspaccia. Wreszcie spojrzenia najemników spoczęły na ich szefie, który był najbliżej wrzeszczącej kobiety. Starając się zajrzeć za Krisnys, rzekł.- Ja tam nie widzę tu żadnego pólefiego mięczaka, a wy?
Jego podwładni potwierdzili słowa szefa, kiwnięciami głów. Gaspaccio więc spytał.- Tooo możemy jechać?
Unikając zabójczego spojrzenia Krisnys, najemnik kiwnął nerwowo głową dodając.- Tak, tak... już was nie zatrzymujemy.
I powóz ruszył w kierunku bramy miejskiej, by ją minąć.

Równie wielki zamęt spowodowała Katrina swym przedstawieniem, przyciągając zarówno uwagę straży. Jak i najemników wynajętych przez Angelikę. Całej grupce udało się zgubić trop. A także anioła stróża Serafa, który pilnował Hibbo. Anioła stróża pilnowanego przez pomykającą dachami blondwłosą gnomkę. Gdy się okazało, że Cypio „przypadkowo unieszkodliwił” tajemniczego „Serafa”, owa tajemnicza gnomka pognała dalej, swą uwagę na tajnym agencie Aldolo skupiając.
Koniec końców obie grupy zgubiły Angelikę. A przynajmniej tak sądziły...

Rudowłosa siedziała w komnacie swej kamienicy, przyglądając się pewnemu lusterku i wysłuchując raportu swego mistrza szpiegów. Raportu jakże niekorzystnego dla jej planów. Bowiem pełnego wymówek mających ukryć porażkę. Uśmiechała się do lusterka, gdy jej podwładny klął niekompetencję najętych ludzi.
- A więc... wymknęli się ?- uśmiechnęła się dziewczyna ironicznie.
-Niestety.- oparł mężczyzna.
- Mężczyźni potrafią czasem tacy naiwni. Nie martw się mój drogi. Wszystko idzie zgodnie z planem. Zgodnie z moim planem.- zaśmiała się Angelika odkładając ostrożnie lusterko do pudełka. Wstała i dodała.- Każ Elargothowi przygotować oddział pościgowy. Wyruszamy wkrótce. Mój agent, wśród ludzi Gaccia, nadal działa.

Gaspaccio po drodze uszczęśliwił Krisnys zwrotem jej woreczka „w zamian za buziaka w policzek”. Na jej spojrzenie pełne podejrzenia, a dotyczące sporego ubytku zawartości woreczka Gaccio wyłgał się słowami.- No, co.. ostro zabalowałaś wczoraj.

A kolejna zabawa dopiero się szykowała. Bowiem pechowo, na punkt zborny Gaspaccio wybrał karczmę „Królewski Kielich”.


Dość przyzwoitą karczmę.
I jak się okazało, bardzo tłoczną. Karczma miała jedną dużą salę taneczno-jadalną z podestem dla artystów i luksusowe pokoje na piętrze. Jak się okazało, wszystkie jedynki były zajęte. I większość pokoi też. Niemniej Gaspaccio miał jednak chody u tutejszego karczmarza i załatwił podwójne pokoje na kilka godzin.
W samej karczmie i w jej okolicy roiło się od bogato odzianych mężczyzn i równie bogato odzianych kobiet. A także bogato odzianych i dobrze uzbrojonych mężczyzn, których facjaty mówiły. „Nie chciałbyś mnie spotkać w ciemniej uliczce.”
Jak się Gaspaccio dowiedział od karczmarza, dwie Familie, rodzina Tuttifrutti z Glodrush i rodzina Dimarre z Gatetown postanowiły się spotkać na neutralnym gruncie. Karczmarz proponował nie dociekać, w jakim celu. Zalecał też by uważać ze słowami, zwłaszcza z tym do kogo się je kieruje.
A niewątpliwie nie powinno się drażnić Ricarda Tuttifrutti.


Rudowłosego mężczyznę o władczych (czyli pulchnych od częstego spożywania posiłków) rysach, w czarnym stroju z fantazyjnym kapeluszem, ukrywającą powolnie powstając łysinkę, na czubku bujnie porośniętej głowy. Głowy Familii Tuttifrutti.
Jego przeciwieństwem był Samuel Dimarre.


Ubierający się bogato i w szaty o żywym zielonym kolorze mężczyzna o fizjonomii przypominającej szczura. Ci dwoje siedzieli przy największym stoliku, odseparowani od reszty swych Familii i przypadkowych gości kordonem osiłków robiących tymczasowo za ochronę. Omawiali właśnie coś ważnego kłócąc się zawzięcie. A ich mediatorem był kapłan Waukeen, ubrany w czarne szaty z najprzedniejszego jedwabiu i uzbrojony w miecz z kapiącą od złota i klejnotów rękojeści.


Poza nimi w tej karczmie, przebywali inni członkowie obu Familii, w tym kobiety. Z czego w dwie wyróżniały się szczególnie pod względem urody.


Rudowłosa i blondynka, zwracające uwagę wielu mężczyzn zarówno swymi skromnymi pod względem materiału kreacjami. Jak i śmiałym spojrzeniem, jakim obrzucały co przystojniejszych mężczyzn w karczmie. Wyraźnie nudziło ich to spotkanie i szukały wrażeń. I być może znajdą je wieczorem, kiedy zabrzmi muzyka. Póki co było spokojnie.
Poza dzielnymi bohaterami, było niewielu gości spoza obu Familii, kapłan Xolotla (bóstwa o którym nikt w Faerunie dotąd nie słyszał, a którego kapłani roili się w Srebrnobrzegu, jak stado pcheł na starym psie), potężnie zbudowany najemnik, starający skryć swą twarz pod szerokim płaszczem, dwóch elfich birbantów ( o przepraszam ...bardów o ustalonej renomie, zwłaszcza wśród pań).
Jeden wyróżniał się ciekawą kolorystką włosów i... klatą.


Drugi domieszką drowiej krwi i marzycielskim spojrzeniem.


Poza tymi osobami, była kolejna, zakutana w płaszcz z dużym kapturem osóbka. Widać taka moda. Oczywiście tajemniczy osobnik numer jeden i tajemnicza osóbka numer dwa, byli pod baczną obserwacją familijnej ochrony.
Ale nie miało to znaczenia dla grupki bohaterów przyczajonej przy stoliku. Przy którym Romualdo wachlując się chusteczką, dochodził do siebie po dramatycznych przeżyciach, jakim było przejście przez bramą.
Zaś Gaspaccio z wyraźnym zadowoleniem na twarzy mówił.- Brawo, brawo... Udało nam się wymknąć z miasta i z pułapki Angie. Jestem z was więcej niż zadowolony. Ale do rzeczy.
Postawił pierwszy kubek, a potem w dużej odległości drugi, mówiąc.- To Evertown...a tu jest nasz cel, Venettica. Po drodze... -Gaspaccio postawił kolejne kubki mówiąc.- ... odwiedzimy kilka karczm i zamek moich znajomych. W ten sposób powinniśmy bezstresowo dotrzeć do celu. I mieć kilka dni przewagi, by zapobiec temu przykremu wydarzeniu, jakim jest aranżowany ślub.
Gaccio nie zdradził jednak, o jaki ślub chodzi i ile zostało dni. Widać wolał nie podawać wszystkich informacji swym podwładnym.- Załatwienie kilu koni nie powinno być problemem. Mała grupka odbije na moment od reszty drużyny i... udamy się do stadniny mojego znajomego. Zamówiłem wam pokoje, więc podzielcie się w pary. Kto z kim chce przebywać. Co prawda nie zabawimy tu długo, więc można się tylko w nich odświeżyć, ale... w kolejnych karczmach śpicie parami. Znaczy w jednym pokoju, po dwóch.
Jakieś pytania?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-11-2010 o 22:51.
abishai jest offline  
Stary 24-11-2010, 15:26   #52
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Katrina odszukała wzrokiem swoich współtowarzyszy i pospieszyła w ich kierunku. Nie odwracając się za siebie całe towarzystwo ruszyło na miejsce wyznaczonego spotkania. Po drodze starali się uspokoić Romualdo, który mimo iż byli za murami miasta nadal panikował. Pocieszanie poety zostawiła jednak w rękach Cypio, który jadąc na swym “rumaku”, świetnie sobie z tym radził. Kiedy oddalili się już na bezpieczną odległość od miasta. Uniosła dłoń i pozbyła się magicznej czapki, potrząsnęła głową, rozrzucają na boki uwolnione kasztanowe loki.


Stojący przed karczmą powóz sugerował, że druga ekipa też dotarła do celu.
Katrina zsiadła z konia i minęła dwóch rosłych mężczyzn, o barach przyciągających kobiecy wzrok, takoż i stroju ładnie skrojonym. Mogliby się podobać kobietom, gdyby nie mordy zakazane, zdobiące ich karki. Zbóje z gościńców w cywilizowane szatki ubrani. Spoglądali na nią i na jej towarzyszów podejrzliwym spojrzeniem, ale... Nie przeszkodzili, w wejściu do karczmy. Przybytku tłocznego od ludzi, bardziej niż się dziewczyna spodziewała. Przy jednym stoliku siedział Gaspaccio z Krisnys. Wymizerowana bardka ściskała w dłoni swój bezcenny woreczek, a szlachcic siedział obok rozdając uśmiechy na prawo i lewo, każdej co ładniejszej dziewuszce.
Zaczęła się przepychać w kierunku ich stolika. Kiedy wreszcie udało jej się dotrzeć do celu spytała:
- I jak wam poszło?
-Witaj kwiatuszku, słodyczy ty moja, żebyś widziała jak Krys zmieszała z błotem najemników Angie. Aż im miecze zmiękły.- Gaccio był zdecydowanie w dobrym humorze, może przez puste pucharki po winie?...Spojrzał na Katrinę dodając.- A jak wam poszło? Bo mój przejazd nie ma wielkiego znaczenia.
Walnął po swych udach dłonią mówiąc.- Usiądź na kolankach i opowiadaj!

Dziewczyna usiadła z ochotą ale na wolną miejscówkę przy stoliku: - No kwiatuszków to tu masz dostatek... - rzekła rozglądając się po karczmie. - Naszym strażnikom miecze raczej nie zmiękły... - przerwała jakby się zastanawiając nad faktem mięknięcia i nie mięknięcia.
- Co z tego że kwiatuszków wiele, skoro sama nakazałaś mi w umowie tylko twój zapylać.- rzekł w odpowiedzi Gaspaccio i żartobliwie dodał.- Przypuszczam, że mieczyki na twój widok bardziej stwardniały niż zmiękły?
- Hmm... tak sobie staram się przypomnieć, ale albom była pijana, albo nie dospana, ale nie przypominam sobie żadnej umowy o zapylaniu... bączku - mruknęła Katrina do młodzieńca - Taki z ciebie bywalec i nie umiesz się ustrzec przed zapylaniem?- dodała lekko ironicznie, po czym uśmiechając się do niego od ucha do ucha nabrała powietrza aby zrelacjonować im ich przeprawę przez bramę.
Dłoń Gaspaccia delikatnie objęła dłoń Katriny, wodził po niej pieszczotliwie kciukiem, spoglądając dziewczynie prosto w oczy.- Ustrzec się umiem, ino nie widzę zwykle powodu. Poza tym...ech...lisiczko. Znów czmychasz do norki.
- Widząc twą lisią minę powiedziałabym raczej, że to ty norki szukasz - odparła dziewczyna na zarzuty. - Jak widzisz udało nam się dotrzeć tu całym i zdrowym, a co najważniejsze w komplecie. Romualdo tak pięknie się wcielił w kobietę, że go chłopcy na rękach przez bramę przenosili. Chyba nie zrobiliśmy na strażnikach tak wielkiego wrażenia jak wy. - dodała puszczając oczko do Gaccia. - Zostajemy tutaj na noc? - spytała rozglądając się ponownie po karczmie.
Gaccio nachylił się i szepnął dziewczynie do ucha.- Ano... masz rację. Szukam norki. Twojej norki.
Szept ten zakończył delikatnym, acz lubieżnym całusem w uszko Katriny. Następnie odsunął się i rzekł spokojnym tonem głosu.- Ja bym został. Ale...pewnie Kenning i reszta byliby przeciw, więc zróbmy tu parogodzinny postój.

- Mhmmmmm powiedzmy, że Ci wierzę - odszepnęła Katrina pamiętając jak się szczerzył na lewo i prawo zanim do niego podeszła. - Czyli pokoje mamy jakieś wynajęte? Bo straszny tłok tutaj - dodała rozglądając się po raz kolejny po karczmie.
Po chwili dołączyli pozostali członkowie grupy, w tym i przebrany Romualdo, a Gaspaccio wygłosił swoją przemowę i po chwili decydowania, każdy miał swojego “partnera”, także rozczarowany sytuacją Gaccio.
Katrina po uzgodnieniu z Krisnys, że razem zajmują jeden z aarezerwowanych przez Gaccia pokoi, nachyliła się w stronę młodego szlachcica i spytała szeptem:
- Nie wiesz kim jest ten młodzieniec? - dyskretnie wskazując przy tym urodziwego młodzieńca z domieszką drowiej krwi. - I czemu tu tak tłoczno? Nie mogłeś wybrać jakiejś innej karczmy? A jak ktoś rozpozna Romualdo i doniesie Rudej, że tu byliśmy?
-Nie znam tej dwójki, pewnie przelotnie niebieskie ptaki. Jak to bardowie.- odparł Gaspaccio, i spytał.- Czemu akurat tamten cię zaintrygował?
Dziewczyna udała, że nie słyszy pytania i rzekła nie spuszczając oka z interesującego ją młodzieńca: - Chciałabym posłuchać jak śpiewa.

-Jak znam takich gogusiów, to...- szepcząc cmoknął Katrinę w uszko.-...wystarczy że podejdziesz, poprosisz. To nie tylko zaśpiewa, ale i zacznie całować na twe życzenie.
- Myślisz? - wyciągnęła łapkę w stronę Gaccio - z pustą ręką nie pójdę... - uśmiechnęła się zalotnie i dodała - poproszęęęęęę...
Szlachcic ujął dłoń i przycisnął do ust, przez chwilę całował i pieścił wnętrze jej dłoni językiem. I patrzył wprost w jej oczy. A Katrina widziała w oczach Gaspaccia pożądanie i figlarne iskierki.
Mruknął po chwili pieszczoty.- Ale... co ze mną? Tak cię puścić. Jakby oddawać cię wilkom na pożarcie.
Roześmiała się perliście i rzekła: - To chodź ze mną mój ty boooooooohaterze, będziesz mnie bronił przed tymi wilkami. Chcę aby dla mnie zaśpiewał. - zaczęła trzepotać zalotnie rzęsami patrząc Gacciowi w oczy.
-Kusi by cię trzymać przy sobie, jak ptaszynę w klatce.- zaśmiał się szlachcic i dał kilka złotych monet w dłoń dziewczyny, by po chwili rzec żartobliwie.- Tylko wróć do mnie. Bo inaczej cię złapię. I skończymy, to co zaczęliśmy w karocy.
Słysząc słowa mężczyzny Katrina jeszcze raz się roześmiała, po czym ujęła monety, wstała i ruszyła w stronę interesującego ją barda. Idąc w jego kierunku raz po raz zerkała przez ramię na Gaccia, który posłał jej całusa. Kiedy dotarła do celu stanęła przed młodzieńcem czekając kiedy zwróci na nią uwagę.

Nie trwało to długo. Ledwo się zbliżyła, już jego spojrzenie wędrowało po jej twarzyczce i ciele.
Ukłonił się i rzekł.- Witaj perełko tego miejsca. Czym to skromny bard zawdzięcza twoją śliczną twarzyczkę tam blisko siebie? Jestem Skamander Wędrowiec. A jak ciebie mam zwać aniele?
- Katrina... - odparła dziewczyna przyglądając się mu z bliska - Chciałam się dowiedzieć, co taki skromny bard potrafi zaśpiewać dla mnie.
-Zaśpiewać i nie tylko.- rzekł żartobliwie elf i zerknął w kierunku Gaccia. Oceniając na ile “jej chłopak” jest zazdrośnikiem. Podrapał się za uchem.- Jakież to pieśni uradują tak śliczne uszko. Miłosne, frywolne, melancholijne, o bohaterach z przeszłości?
Katrina nachyliła się w stronę młodzieńca i szepnęła mu na ucho, to co chce aby chłopak zaśpiewał, po czym odwróciła się w stronę Gaccia i zaczęła się uśmiechać jeszcze bardziej. Odwróciła się w stronę barda ponownie i widząc, że kiwa jej głową na zgodę włożyła mu w dłoń monety i ruszyła w stronę stolika spowrotem. Bard ruszył za nią i kiedy Katrina usiadła obok szlachcica zaczął przygrywać... Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i patrząc w oczy młodego szlachcica zaczęła:

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=L25DEY4IEgM[/MEDIA]

Poczuła coś. Dłoń Gaccio delikatnie trzymającą jej dłoń, pieszczotliwe delikatnie. Spoglądał jej w oczy gdy śpiewała, a Romualdo z cielęcym wzrokiem utkwionym w kominek wzdychał smętnie przy każdym refrenie.
Kiedy skończyli śpiewać dziewczyna sinieniem głowy podziękowała bardowi i odwróciła się w stronę Gaccia. - Przyznaj sam, że ładnie śpiewa.
-Ty też ładnie... śpiewasz i nie tylko.- mruknął dwuznacznie Gaspaccio.
- Yhmmmmmmm - mruknęła na to Katrina - Może chcesz aby Ci coś jeszcze zaśpiewać.... to poproś... może Cię też... zacznie całować na twe życzenie - roześmiała się dziewczyna powtarzając wcześniejsze słowa szlachcica.
Gaspaccio nachylił się i szepnął dziewczynie do ucha żartobliwym tonem.- A jeśli poproszę, zaczniesz mnie całować?
Po czym spytał.- A może ty Romualda, chcesz...jakąś pieśń?
-Ja...- zaczerwienił się półelf przypominając sobie, że nadal jest w kobiecych ciuszkach. Rzekł więc nerwowym głosem.- Ja idę do swego pokoju. Odświeżyć się
Po czym wstał i chwiejnym krokiem ruszył na górę.
- O to jest dobra myśl, ja też pójdę się odświeżyć - powiedziała Katrina zrywając się na równe nogi - to gdzie mój i Krisnys pokój Gacciu?
-Zaprowadzę.- odparł Gaspaccio wstając.-Obie panie...Romualdę i ciebie.
- Dobrze więc chodźmy, myślę że przydasz się Romualdzie przy tym odświeżaniu bardzo - dodała Katrina puszczając do Gaccia oczko.

Podał dłonie obu paniom, tej prawdziwej i tej fałszywej i zaprowadził na pięterko. Wpierw wprowadził Roamulda do jego pokoju. A potem zaprowadził Katrinę, do jej pomieszczenia. Wygodnego, ale mniejszego no i z dwoma łóżkami. Gdy tylko znaleźli się w środku, to szlachcic objął znienacka dziewczynę i ...przycisnął do siebie. Trzymając w swych drapieżnych objęciach, muskał wargami szyję i policzki, delikatnie i pieszczotliwie niemal, szepcząc przy tym cicho.- No i złapałem cię moja lisiczko.
- Jesteś pewien... że złapałeś? - odparła dziewczyna po czym pocałowała go prosto w usta przywierając do niego swoim ciałem. Chwilę później oderwała usta od ust młodzieńca i szepnęła: - Zmęczyło mnie to uciekanie.
Gaspaccio wędrował po jej ciele dłońmi, drapieżnie i pieszczotliwie dotykając jej pleców i pośladków. Czuła jego gorące palce przez materiał sukni i jakże odmienne wywołały wrażenia od żołdackich łap. Całował jej usta zachłannie i namiętnie, a pomiędzy pocałunkami szeptał.- Zawsze musisz mieć ostatnie słowo, Katrino?
Zachichotał i cmoknął ją żartobliwie w czubek nosa.- I może masz rację. Może to ty mnie złapałaś.
- Yhmmmmmm - wymruczała dziewczyna w usta szlachcica, położyła mu dłonie na piersi i powoli zaczęła nimi naciskać aby się cofnął, prowadziła go tak krok po kroku,nie odrywając ust od jego ust. Kiedy poczuł pod plecami deski drzwi oderwała usta i rzekła: - Muszę się odświeżyć. Prooooooooooooszę przyślij tu służki z wodą - i zatrzepotała zalotnie rzęsami.
Pogłaskał ją po policzku, delikatnie i rzekł.- Jeden warunek. Powiedz co sądzisz o mych pocałunkach.
- Pocałuj jeszcze raz abym mogla sprawdzić - odparła z uśmiechem.
Objął ją i pocałował namiętnie, pieszcząc wargami jej wargi,wkładając w pocałunek cały swój kunszt kochanka i namiętną pieszczotę języka. Tulił ją do siebie mocno i drapieżnie, niemal czuła jego przyspieszone bicie serca. Całował ją długo, starając się jej udowodnić, jak doświadczony jest w tej materii i sprawić jak najwięcej rozkoszy.
Oderwał powoli usta, szepcząc.- No i ?
- Są słooooooooooodkie... - odparła z przekorą.
Gaspaccio objął dziewczynę ponownie ją do siebie tuląc, przy okazji szepnął.- Zostałaś moją nauczycielką awanturniczego żywota. Ale uważaj, bo zamierzam cię rozkochać w sobie.
Delikatnie klepnął ją w pośladek, dodając cicho i żartobliwie.- I mam wrażenie, że ty próbujesz tego samego ze mną.
- Czas pokaże... co próbujemy i co nam się uda - odpowiedziała Katrina nagle poważniejąc - Lubię twoje pocałunki Gacciu - dodała po chwili uśmiechając się - A teraz poproszę służki z wodą, muszę się odświeżyć, a sam mówiłeś, że długo tu nie zabawimy.
-Lubię twój uśmiech Katrino...-odparł całkiem poważnie Gaspaccio i z trudem oderwawszy dłonie od dziewczyny, dodał.- A teraz idę po te służki z wodą.
Po czym zaczął się oddalać.
Dziewczyna wychyliła głowę z pokoju i rzuciła jeszcze za oddalającym się młodzieńcem: - Dzięęęęęęęękuję...
-Och...nie ma za co. Milady. I tak nie mógłbym ci odmówić.- odparł półżartem pół serio Gaspaccio.
Roześmiała się i schowała do pokoju, aby tam czekać na służki z obiecaną wodą.

Po kilkunastu minutach Gaccio sprowadził dwie służki z balią pełną wody i ręcznikami. Był na tyle szarmancki by ją pomóc dziewczętom przytargać ją do komnaty i na tyle bezczelny, by rzec.- Jako twój ochroniarz, muszę cię pilnować podczas kąpieli.
Katrina roześmiała się słysząc słowa młodego szlachcica i rzekła przyglądając się służką: - Myślę, że mnie nie utopią, a jeżeli nawet to z za drzwi tez usłyszysz więc... - wskazała wymownie na drzwi paluszkiem.
-Nigdy nic nie wiadomo. Zresztą widziałem cię już nagą.- wzruszył ramionami Gaspaccio, wywołując chichot obu dziewcząt służebnych. A Katrina spojrzała na niego... Tak, widział ją już nagą, w pończoszkach. Co nie znaczy, że nie próbował przy każdej okazji, powtórzyć tej sytuacji.
- Widziałeś .. widziałeś, to się już naoglądałeś. Nie masz nic pilnego do roboty? Romualda może potrzebować twej pomocy przy rozdziewaniu się z sukni. Tam bardziej się przydasz niż tu - rzuciła mrugając do niego oczkiem.
-Ano nie mam. Do rozdziewania Romualda pewnie fan jego twórczości chętnym i pomocy mu wszelkiej. Na dole pełno pokus, acz jam człek, który słowa dotrzymuje. Więc wolę ulegać jedynej pokusie jaką mi zostawiłaś Katrino.- podszedł do dziewczyny i delikatnie i śmiało... pogłaskał ją po szyi i dekolcie czubkami palców. Nachylił się i szepnął do ucha.- Czyż nie lubisz jak mój wzrok tylko za tobą błądzi, tylko ciebie wypatruje, tylko przy tobie płonie?
Palce dotykały skóry dziewczyny delikatnie, ale dotykały jej piersi. Szept Gaspaccia był cichy, ale usta blisko. Katrina czuła jego oddech na swym uszku.
Odwróciła głowę i musnęła jego usta w delikatnym pocałunku, odsuwając je kilka milimetrów wyszeptała owiewając je swoim oddechem:
- Jakże łatwo nie ulec pokusie i dotrzymać słowa gdy jest się pilnowanym. Ja pragnę byś przebywał wśród pokus a jednak im nie ulegał - odsunęła się i zerkając na służki zaczęła zsuwać suknię z ramion. - Jeżeli chcesz to zostań.... Jednak nie jest to dowód że pokusom innym nie ulegasz, po prostu wybierasz łatwiejszą drogę.
Zsunęła z siebie suknię, chwilę później już obok niej na podłodze znalazła się jej bielizna a dziewczyna musnęła wodę opuszkami aby sprawdzić jej ciepło i nie zwlekając zanurzyła w niej swoje ciało. Usiadła w bali czekając aż służki zaczną polewać ją wodą, aby mogla się namydlić.
- Och...zbyt wiele ode mnie wymagasz moja droga. Zbyt wiele w zbyt krótkim czasie.- odparł Gaspaccio posłusznie siadając i zerkając na Katrinę, gdy pozbywała się przyodziewku. Niemal czuła na sobie to jego wygłodzone i palące spojrzenie jego oczu. Wpatrzonych w nią... Oblizywał spierzchnięte usta, gdy odkrywała sekrety swego ciała, przy zdejmowaniu kolejnych elementów garderoby. I nadal wpatrywał się w nią spragnionym spojrzeniem, gdy ją obmywały służki. Żartobliwie dodał.- Czyż warto sobie odmawiać tak ślicznych widoków?
- Ja ich sobie nie odmawiam... oglądam je od dzieciństwa - odparła dziewczyna żartem, po czym zanurzyła głowę pod wodę aby zmoczyć i umyć włosy. Wynurzywszy się na powierzchnię zerknęła w stronę siedzącego Gaccia - Jeszcze tu jesteś?

-Jestem, jestem... i zastanawiam się jakież to widoki wywołują w tobie szybsze bicie serca.- rozłożył się wygodnie na łożu i obserwował kąpiącą się Katrinę, bez cienia zażenowania na obliczu. Za to z kiepsko maskowanym pożądaniem w oczach.
Pozwoliła aby służki umyły i spłukały jej włosy nie odpowiadając na pytanie młodzieńca. Kiedy jedna z nich stanęła z płótnem koło bali uniosła się ociekająca wodą i dała krok do przodu aby pozwolić im się wytrzeć. Opatulona płótnem uniosła dłoń i odebrawszy kolejny kawałek płótna zaczęła nim suszyć włosy. - Gacciu nie pomyliły ci się pokoje? Ten chyba wraz ze mną zajmuje Krisnys, a nie ty, więc nie przyzwyczajaj się do tego łoża za bardzo.
Gaspaccio gestem dłoni wyprosił służki. A gdy wyszły, powoli wstał, podchodząc do kobiety. Mruknął cicho.- W tym łożu znajdzie się miejsc dla dwojga, wiesz?
Dłonie Gaspaccia spoczęły na ciele Katriny, okrytej jedynie płóciennym ręcznikiem. Wędrowały po nim wycierając ją. Jak zwykle szlachcic pozwalał sobie na wiele wobec niej . A może ona na wiele mu pozwalała? Delikatne muśnięcia jego ust na jej szyi, towarzyszyły jego szeptowi.- Widziałaś tych ludzi na dole? Wybranka twego ojca jest członkinią podobnej Familii.
Słysząc jego słowa zesztywniała i odwróciła się w jego stronę: - Czy jest tutaj?

-Nie...dopiero do niej jedziemy. Jest tam, gdzie... gwiazdeczka Romualda.
- mruknął cicho Gaspaccio, jego dłonie zaczepiły o płótno i zsunęły je z niej, odsłaniając nagie ciało. Objął Katrinę drżąc, przycisnął do siebie, gorączkowo wodząc dłońmi po skórze dziewczyny. Spoglądał na nią spod przymrużonych oczu.- Mam ochotę na tak wiele...ale teraz...ograniczę, się do drobnych pieszczot.
Cmoknął ją w policzek policzek dodając.-Czy mi się zdaje, czy ty ignorujesz niektóre moje pytania?
- Ja??? Ależ skąd! - udała zdziwienie dziewczyna - Jakie pytania? - w myślach zaś starała się przypomnieć sobie kogoś z tych familii co wspomniał Gaccio i zastanawiała się jak może do niego się zbliżyć, aby pokrzyżować plany małżeńskie ojca.
-Odpłynęłaś gdzieś myślami lisiczko.- mruknął szlachcic i delikatnie ukąsił jej płatek uszny. Rzeczywiście odpłynęła i... to bez skutku. Nazwiska i usłyszane dziś imiona niewiele jej mówiły. A w czasie gdy rozmyślała, Gaspaccio zdołał ją ułożyć na łóżku i ustami wędrował po jej nagim ciele skutecznie utrudniając dalsze myślenie.
Pocałował ją w usta po chwili i spytał.-Co tam ci się roi w ślicznej główce?
Słysząc jego pytanie uświadomiła sobie nagle w gdzie jest i gdzie leży, nie mogła sobie jednak przypomnieć jak to się stało że stała, a już nie stoi. Poderwała się gwałtownie ciskając ręcznikiem w Gaccia i rzekła: - Idziemy... ale to już!

Gaspaccio zaśmiał się, wstał i objął dziewczynę całując nagle, gwałtownie i namiętnie w usta. Drapieżny pocałunek pełen namiętności, wzbogacony został zaciśniętymi na jej pupie dłońmi mężczyzny. Łobuz! Nigdy nie przepuszczał okazji. Po pocałunku zaś rzekł patrząc jej w oczy.- Podoba mi się ten twój ogień Katrino. Bardzo.
- Yhm.... Uważaj abyś się tylko biedaku nie sparzył... bo może boleć - mruknęła przekornie. Wyciągając kolejne części garderoby do ubrania.
Po czym puścił dziewczynę dodając.- Chyba nie chcesz, żebym ci pomagał przy ubieraniu?
- Jak tu już jesteś i nie chcesz se iść to się na coś przydaj. Zasznuruj mi gorset proszę - odparła na jego pytanie odwracając się do niego tyłem.
-Pomogę we wszystkim.- odparł z łobuzerskim uśmiechem szlachcic. I rzeczywiście, aż garnął się do pomocy. A Katrina nie sądziła, że zwykły ceremoniał ubierania się, może być zmysłowym przeżyciem. Gaccio bowiem nie byłby sobą, gdy zakładaniu na nią każdej części garderoby nie towarzyszył pocałunki i pieszczoty jej skóry. Wykorzystywał każdą okazję by cmoknąć, dotknąć i posmakować, by pobudzić jej zmysły.
Drżała pod wpływem jego poczynań, ale w myślach powtarzała sobie słowa; “Idziemy na dół! Idziemy na dół! Odpłacę mu kiedyś pięknym za nadobne”. Uciekała od jego ust i dłoni, gdy tylko się dało. Obejrzała w lutrze efekt jego pomocy przy ubieraniu i jeszcze bardziej na ten widok zarumieniły jej się policzki. Odwróciła się i ujrzała dowody na to, że i jemu ten rytuał nie pozostał obojętny. - Idziemy … na dół - rzekła przełykając ślinę aby zwilżyć nagle wyschnięte gardło.

Objął ją w pasie i przycisnął do siebie, cicho szepcząc, do ucha.- Pragnę cię Katrino. I ty mnie też, prawda?
Uśmiechnął się ciepło.- Gdybyśmy mieli więcej czasu...
- Mhmmmmmmmm - wymruczała mu w ucho,zmysłowo się o niego ocierając - Ale nie mamy więc... chodźmy na dół - i aby nie ulec pokusie ruszyła w stronę drzwi ciągnąc młodzieńca za rękę .
A Gaspaccio ruszył za nią, od czasu do czasu pieszczotliwie chwytając ją za pośladki... przynajmniej, gdy przechodzili przez puste piętro.
Gdy zeszli na dół Katrina wybrała wolny stolik, przy wyborze kierowała się tym aby mieć jak najlepszy widok na przedstawicieli obu familii. Obserwując ich zastanawiała się który z nich bardziej będzie jej przydatny, któremu bardziej będzie zależało na pokrzyżowaniu planów małżeńskich jej ojca z kolejną “wybranką”.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 27-11-2010, 11:49   #53
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jakimś dziwnym przypadkiem przy przekraczaniu bramy miasta obyło się bez wpadki. Brawurowa akcja Katriny całkowicie skonfundowała strażników, którzy - co Kenning zdołał bez problemów zauważyć - nieźle przestraszeni słowami olśniewającej dziewczyny woleli trzymać się z dala od nieśmiałej siostry. Nawet Romualdo nie zdołał niczego spaprać, chociaż starał się jak mógł i przedostał się przez bramę tylko dzięki temu, że Vincent przeciągnął go na siłę.
Czemu zaklinacz użył siły mięśni zamiast prostego zaklęcia zauroczenia, tego Kenning nie wiedział, ale nie zamierzał dociekać. Widać Vincent wolał pracować rękami, niż głową, co - jak na maga - było dość dziwne. Ale to była sprawa Vincenta i jego preferencji. Najważniejsze było to, że udało im się prześlizgnąć przez oczka sieci zastawionej przez piękną Angelikę.
Zbyt łatwo, prawdę mówiąc.
Z tego co Kenning zdążył zauważyć wynikało, że Angelika była kobietą niegłupią (acz głupio zaślepioną) i odstawienie takiej partackiej roboty było zdecydowanie nie w jej stylu. Z pewnością miała jakiegoś asa w rękawie. Albo chociażby maga z kryształową kul.
Dlatego też Kenning rozglądał się na różne strony, zastanawiając się, kiedy pojawi się przed nimi kolejna partia angelikowych zbirów. Lub też za nimi uniosą się ku niebu kłęby kurzu, wzniesione przez uderzające o piaszczysty trakt kopyta koni pędzącego za nimi pościgu.
A tu nic...
Z mieszaniną rozczarowania i ulgi dotarł do punktu zbornego.

"Królewski Kielich" przerastał wszelkie oczekiwania zwykłego, szarego podróżnika, dla którego marzeniem jest znalezienie na szlaku niebyt dziurawego dachu nad głową i miski ciepłej, niezbyt przypalonej kaszy.
Osoby goszczące w tym momencie w "Kielichu" pojęcie 'dziurawy dach' znały zapewne tylko ze słyszenia, zaś z czymś takim jak przypalona kasza, choćby tylko lekko, nie zetknęły się nigdy.
Wymarzone miejsce dla kogoś, kto lubi przestrzenne pomieszczenia, dobre jedzenie, dobre trunki i niebrzydkie kelnerki.
Pewną niewielką niedogodnością, odrobinę psująca nastrój, był fakt, iż w gospodzie miało miejsce spotkanie dwóch familii, których stosunek do siebie był (przynajmniej na pierwszy rzut oka tak można było sądzić) dość odległy od sympatii.
Dopóki jednak przedstawiciele obu familii nie rzucili się sobie do gardeł, nie warto było narzekać na wybór miejsca jako takiego.
Za to powodem do narzekania mógł stać się czas...
Gaccio, co było dla Kenninga czymś niewytłumaczalnym, postanowił zatrzymać się na, hmmm, 'złapanie oddechu' na - lekko licząc - dwie godziny z hakiem. Przerwy w podroży są czymś niezbędnym i zwykle nikt nie ma nic przeciwko nim. Ale sytuacja, w której się znajdowali, nie należała do zwykłych. Poza tym - co to znaczyło 'złapanie oddechu' po podróży trwającej półtora godziny? Toż panna z dobrego domu, dbająca o swe zdrowie i cerę, urządzała dłuższe wycieczki.
Do następnego miejsca przeznaczonego na postój powinni dotrzeć przed wieczorem. Góra pięć godzin drogi. Kolejny dowód, że nie warto się zatrzymywać. Czyżby Gaccio planował odwiedzać każdą, co ciekawszą gospodę? Ta, w której mieli się zatrzymać, zwała się "Pod wesołą pończoszką". Łatwo było się domyślić, jakim celom służy.
Kenning, mając czas i pieniądze, nie miałby nic przeciwko takiej wędrówce od jednego do drugiego pełnego przyjemności i rozrywek lokalu. Ale, według niego przynajmniej, na nadmiar czasu nie cierpieli.
Czyżby Gaccio tego nie widział? Może trzeba mu to było uświadomić?

- Czy ty nie sądzisz - Kenning zwrócił się do Gaspaccia - że Angelika będzie nas gonić? Wszak nikt ślepy nie jest, a setki osób widziały powóz i znany jest kierunek... Jak można tracić tyle czasu?
- Cóż... - odparł Gaspaccio i wskazał na Krysnis. - Ale widzieli też złorzeczącą moją kochankę. Wielu potwierdzi, że spędziłem z nią upojną noc. Nic dziwnego, że zabrałem ją w przejażdżkę by dalej się zabawić. Romualda ze mną nie było... co też wielu potwierdzi. Więc, nie zrobiłem nic podejrzanego. A że poeta opuścił miasto... cóż... kto wie gdzie jest, prawda?

Kenning nie zamierzał się sprzeczać z pracodawcą, któremu najwyraźniej bardziej zależało na rozrywce, niż na osiągnięciu celu, jakim było (podobno) połączenie dwojga nieszczęśliwych serc.
Pierwszy lepszy czarodziej mógł (za pomocą odpowiedniego czaru) wykryć, gdzie znajduje się Romualdo. A Kenning nie wątpił, że w Everton czarodziejów było dostatek, zaś Angelikę było na nich stać.
Jeśli Gaccio tego nie rozumiał - tym gorzej dla Romualdo i jego zbolałego serduszka. W ostateczności, by dopełnić warunków kontraktu, wsadzi się poetę do wora, zawiezie na miejsce i załatwi sie sprawę, choćby trzeba było porwać pannę sprzed samego ołtarza.
Co z pewnością doda całej sprawie i smaczku, i rozgłosu.

Kenningowi ani w głowie postało udawanie się do pokoju. Wolał pozostać w ogólnej sali i pooddychać atmosferą wielkiego świata.
Albo raczej - sądząc po wyglądzie niektórych 'gości' - sporego kawałka półświatka.
W takim tłumie zawsze można było usłyszeć jakieś informacje - niekiedy zbędne, niekiedy przydatne. Najważniejsze było jednak nie nadstawiać uszu zbyt ostentacyjnie. Chyba, że ktoś w ramach poszukiwania wrażeń, miał ochotę na małą awanturę.


Życie bez przygód jest po prostu nudne.
Świadczyły o tym dobitnie miny dwóch panienek, które stały w środku tłumu i nudziły się, jakby znajdowały się na środku pustyni. Albo należały do którejś z rodzin, albo też należały do 'zabaweczek' szefów rodów.
Bez względu na to, która z tych wersji była prawdziwa, i tak należało uważać w kontaktach z obydwiema paniami. Jeśli stanowiły czyjąś 'własność', to trzeba było pamiętać, że właściciel drogocennego 'obiektu' zwykle pilnował go jak oka w głowie, a niektórych nie pozwalał dotykać. Jako członkinie rodów miały również swoją wartość, zwłaszcza podczas zacieśniania więzów między poszczególnymi Rodzinami.
Wtedy były jeszcze bardziej cenne.

Przez moment Kenning zastanawiał się, czy nie potraktować tego spotkania jako okazji do małego treningu przed właściwą akcją. W końcu mieli kogoś wykraść. Gdyby teraz, w ramach ćwiczeń, uprowadzić rudowłosą (albo blondynkę)...
Uśmiechnął się na samą myśl o zamieszaniu i awanturze, jakie by wybuchły.
Uśmiech Kenninga, do nikogo w gruncie rzeczy nie skierowany, spotkał się z niespodziewaną odpowiedzią ze strony blondynki. I spojrzeniem, które można było uznać za mieszankę zaciekawienia i zachęty do zawrzeć znajomość. Wprawdzie nie leżało to w planach Kenninga, ale nieskorzystanie z okazji by porozmawiać z piękną dziewczyną byłoby zbrodnią.

Jak się okazało w trakcie krótkiej rozmowy blondynka zwała się Dalia Dimarre, zaś jej rudowłosa towarzyszka - Eileen Tuttifrutti. Obie, tak jak to wcześniej przypuszczał Kenning, nudziły się straszliwie i z przyjemnością opuściłyby szanowne zgromadzenie, gdyby nie to, że pozostawały pod baczną kontrolą parunastu ochroniarzy i pewnie tylko do łaźni chadzały bez eskorty. Męskiej.
Chociaż więc obie okazały się uroczymi rozmówczyniami, którym sztuka flirtu bynajmniej nie była obca, to jednak po kilkunastu minutach rozmowy Kenning pożegnał się, składając równocześnie obietnicę, że gdy wyprawa (której cel roztropnie otoczył mgłą tajemnicy) zakończy się, to skontaktuje się z nimi, by zdać szczegółową relację z całej przygody. Ze wszystkimi pikantnymi szczegółami.
- Jeśli całość zakończy się po mojej myśli, to dużo szybciej dowiecie się wszystkiego z ust jakiegoś barda - powiedział na zakończenie.
Odszedł obsypany życzeniami powodzenia.

Nie wrócił już do stolika. Wolał spędzić nieco czasu na dworze. I poobserwować, czy czasem nie nadciąga pościg, w który Gaccio dziwnym trafem nie wierzył.
Ale Gaccio był pracodawcą i myśleć nie musiał. To było zadanie najemników, którzy powinni dbać o powodzenie wyprawy.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-11-2010, 16:15   #54
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
- Aaaach, ten zapach świezej trawy, wiatru nieskazonego miejskimi wyziewami, kwitnących kwiatusków, cwier... - Puffciu, zostaw tę kupę! - ...kających ptasków, wiatr we - zostaw mówię! - włosach, pełen wolności galop ku psssssssssssse...ozes ty nieposłusna bestio! slaban mas na kiebłase do pojutsa! - pzesnaceniu, cyz nie nastraja cię to, Romualdo poetycko, natchnionie i miłośnie? - zagadywał Cypio nadal struchlałego poetę, który drżał w swym dziewiczym przebraniu na siedzeniu powozu i wcale nie zdawał się cieszyć z tego, że pierwszy etap jego misji zakończył się sukcesem. Wolnością za to napawał się de Puchatek, wszem i wobec dając swojemu właścicielowi okazję by ten odczuł jego niezadowolenie. Powszechnie przecież wiadomo, że na trakcie nie ma ciepłych kominków ani tym bardziej dobrze zaopatrzonych kuchni! Na szczęście szybka dywersja Gaspaccia w postaci zakwaterowania ich w dobrze zaopatrzonej gospodzie zapobiegła szkodom, jakie zrozpaczony Alfonso mógłby poczynić w bagażach towarzystwa. Starczył już potępiający wzrok Romualda, gdy bernardyn obcesowo naznaczył jego karocę.

Cypio był natomiast srodze rozczarowany. Spodziewał się wspaniałej wyprawy, galopu w stronę zachodzącego słońca, nocowania pod gołym niebem gdzie jedynym ogniskiem będzie żar ich wspólnej przyjaźni i ciepło stłoczonych nagich ciał, a tu..?! Gospoda? Po godzinie jazdy! Zgroza! Zbrodnia na poezji, bohaterstwie i miłosnych uczuciach Romualda! Cypio tak się rozżalił, że aż łzy stanęły mu w oczach i tylko nagły cwał de Puchatka, który bezbłędnie zlokalizował wejście do kuchni, zapobiegł rozgłośnym protestom kendera.

Sam “Królewski kielich” nie zachwycił go zbytnio.Karczma jak karczma, od piwnic po strych zapchana tym, czym karczma zapchana być powinna - czyli jadłem i gośćmi. Najadłszy się kender szybko stracił zainteresowanie posiłkiem, przeniósł je natomiast na zebranych zwłaszcza, że rozmawiali oni o sprawach matrymonialnych. Czyżby wszystko na Faerunie kręciło się wokół handlowych ożenków? Spróbował się dopytać, ale kapłan Waukeen przepędził go od stołu, toteż przerzucił swe zainteresowanie na kapłana Xolotla, zachwyconego, że znalazł tak wiernego słuchacza. Kapłan szybko jednak poległ w krzyżowym ogniu pytań Cypia, kender przyczepił się więc do flirtującego Kenninga. Wyfiokowane panienki wzbudziły jego zainteresowanie. Co prawda Gaccio stwierdził, że żadna z tych rodzin nie urzęduje w Venettice, ale nie wydawał się o tym przekonany.
- Jakie piękne ozdoby, koronki, kolcyki, wprost fantastycne! Panie tez na ślub jadą?
Blondynka pochyliła się nad Cypiem, chwyciła go za policzki i pociągnęła mówiąc.
- Jakiego masz słodkiego dzieciaczka Kenning. Wykapany tatuś. - Pogłaskała po główce i spytała. - Jak masz na imię dziecino, ile latek....i o jaki ślub chodzi?
- Wyprasam sobie, z pieluch juz wyrosłem! - obruszył się Cypio - A ślub to taki ślub na który jedziemy, ale to tajemnica jest tak tajemnica, ze nawet nie wiemy gdzie on jest, tylko ze niedaleko wiemy. A ze panie takie wypięknione no i ze tatusiowie ciagne o ozenku gadają, to zem pomyślał ze panie tez na ślub i moze nawet slub taki zbiorowy, co by sybciej było, to jak sie Kenningowi podobacie to by was tez mozna dozucić do kolekcji i tez byście sie pozenili, a poza tym byśmy z wami pojechali tam, to by bardziej tajniacko było - zakończył kender.
- Taki duży już nie sika w pieluszki, ale musisz pewnie jeszcze się nauczyć mówić, mój ty mały pólelfku. - kobieta wzięła go w objęcia tuląc jego twarzyczkę do swego biustu.- Dzieci są takie rozkoszne,gdy są małe
- Pstfffffffffffffff mmm nna zmmi!!!!! - zamachał kończynami kender, próbując się wyrwać z uścisku blondynki. - Pufffftku rtuj!!!
- No no ...jaki niesforny bobas. - blondynka w końcu puściła biednego Cypcio. - Twój tatuś powinien nauczyć cię manier.
- Sama się uc. Higieny psede wsystkim. Smierdzis pizmem! - obraził się kender i powędrował do swego pokoju. Zapocona blondyneczka (jakimś cudem mimo skąpego stroju) przypomniała mu cel tego postoju - zażycie kąpieli. Choć po prawdzie to kąpiel przydałaby się głównie de Puchatkowi... To jednak wymagało całego dnia, głębokiego jeziora i solidnego łańcucha, a na to Cypio czasu nie miał.
 
Sayane jest offline  
Stary 28-11-2010, 14:38   #55
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kenning został ojcem!...Co prawda został przyszywanym ojcem Cypia. I to chyba przez pomyłkę, ale cóż...zdarza się. I urokliwość wierzgającego niziołka (który z racji seplenienia i wyjątkowo mizernej postury, oraz twarzyczki niemal dziecięcej, często był brany za półelfie dziecko), jak i jego złośliwości, spadały na karb Kenninga. Dobrze chociaż, że Cypio mówił niewyraźnie, to i panienki nie były za bardzo obrażone. Zresztą niziołek był już w siódmym niebie. Miał sypiać z Romualdem! Co prawda w jednym pokoju, ale to szczegół. Ach te wspólne noce spędzone na rozmowach o poezji, sztuce, miłości, sztuce miłości i...ten tego...dowodach męskiej przyjaźni. Niziołek nie mógł się tego doczekać!
A póki co...musiał się wykąpać. Ino, że drzwi do ich pokoju były zamknięte. A na pukanie rozległ się gniewnie melancholijny głos Romualda.- Przebieram się. Proszę, wręcz błagam... nie przeszkadzać!

Cypio był więc zadowolony (czy zadowolony był sam poeta, było kwestią dyskusyjną) w przeciwieństwie do Gaspaccia przylepiającego się do Katriny. Szlachcic bowiem, został przez dziewuszkę wystawiony do wiatru. Ta bowiem wolała w nocy, żeńskie towarzystwo Krisnys... która szalała ogólnie w głównej Sali karczmy. Skupiony na swej robocie Hibbo obserwował to miejsce, podobnie jak Vincent. Co prawda mały smokowaty, nie był skupiony i oprócz obserwowania paplał jak najęty ze swym mieczem...ale to szczegół. Obaj gapili się na okolicznych typków, choć...każdy z innego powodu.

Trudno powiedzieć, czy Kenning był zadowolony...Pracodawcy okazali się być romantycznym, acz nieporadnym poetą i "niebieskim ptakiem" bardziej skupiającym się na macaniu pracownic i co ładniejszych kobiet, niż na misji. Gaspaccio postępował wedle prostej zasady „Płacę, więc nie wymagajcie ode mnie”. I całe planowanie skupiało się głównie w rękach Kenninga właśnie.
A sam Kenning wyszedł z karczmy, by ewentualnie wypatrzeć nadciągający pościg. Pogoń której on się spodziewał, a szlachcic... jakoś nie bardzo. Nie wiadomo czy zrobił dobrze czy źle... Faktem jest, że niczego nie zauważył. A z czasem stało się wiadomym, że ciekawsze rzeczy wydarzą w karczmie.
Flirt z panienkami był przyjemny i lekki... jakoś ochroniarzom nie przeszkadzało, że im urozmaica godziny w karczmie. Oczywiście, to że nie posunął się za daleko w tym „urozmaicaniu” również miało swój udział.

Czy Katrina była zadowolona? Trudno było rzec. Z jednej strony Gaspaccio już nie patrzył się na inne panienki. Z drugiej siedział obok i spoglądał na nią, co bynajmniej nie jedyną rzeczą, którą czynił. Czasem szeptał żarciki, wprost do jej uszka, zawsze dotykając je wargami. Czasem dłonią wędrował po jej nodze. I cały czas patrzył, nie dając o sobie zapomnieć... i o pieszczotach, jakimi ją obdarowywał na górze. Wspomnień niedawnych chwil nie dało się zapomnieć. Ale był jej przecież potrzebny, ze swoją wiedzą. I było miło słyszeć jego szept, widzieć pożądanie w jego oczach... i wiedzieć, że to jej pragnie. To była dla Katriny nowa rozterka w życiu. Czy chciała go mieć przy sobie, czy nie? Gaccio był namolny, ale i subtelny w tej namolności. I co musiała przed sobą przyznać, znalazł do niej klucz. Jego dotyk palców i szept, sprawiał, że jej wola topiła się przy nim, niczym woskowa świeca. Czy tak nie było przy kąpieli? Czyż nie sprzeciwił się jej, a ona mu uległa? A potem? Czy, gdyby Gaccio był wtedy bardziej stanowczy, nie zostaliby w pokoju? Wszak efekt podniecenia, jaki wywołał szlachcic swymi palcami, choć osłabł, to nie ustąpił całkiem.
Obecność szlachcica nieco Katrinę rozpraszała. Była też jednak przyjemnością, którą coraz ciężej jej było sobie odmówić...chyba.
Na razie obserwowała obu przywódców familii, z Gaspacciem obdarzającym ją delikatnymi pieszczotami. Obaj byli młodzi a przynajmniej młodsi od jej ojca. Obaj... uroda jest kwestią gustu. Obaj wyglądali na ambitnych choć ten Dimarre nieprzyjemnie kojarzył się jej z liczykrupa, za którego miała być wydana. Potrzebowała wiedzy, którą miał Gaccio, potrzebowała argumentów, by przekonać któregoś z nich by stał się konkurencją dla ojca. I okazji by zaprezentować siebie i swe argumenty.

I wtedy Ricardo Tuttifrutti w upadł na podłogę tocząc krwawą pianę z ust i wierzgając nogami.
Kapłan dotknął szyi leżącego na ziemi szefa Familli Tuttifrutti i rzekł dramatycznym tonem.- On nie żyje!
Efekt był jeden...ochroniarze obu familii, jak i niektórzy je członkowie sięgnęli po broń. W całej karczmie zaroiło się od wyciągniętych rapierów, mieczy, sztyletów...a nawet jednoręcznych kusz i czasem pistoletów.
Zanim jednak wnętrze karczmy zmieniło się w pole bitwy, do martwego Ricarda, dołączył Samuel Dimarre upadając na ziemię i konając w stylu podobnym do swego poprzednika.
Domyślenie się przyczyn takich zgonów było łatwe.
Trucizna!


Wino, które pili padere obu Familii było zatrute. Pytanie, tylko kto je zatruł?
Atmosfera w karczmie zrobiła się napięta. Mężczyźni i kobiety obu Familii dotąd zgodnie rozmawiających spoglądali na siebie wilkiem. Co gorsza, równie podejrzliwie patrzyli, na tych którzy przybyli tutaj przypadkiem. W tym i na dzielną drużynę.
-Spokój! Spokój!- wołał nerwowym głosem kapłan Przyjaciółki Kupców.- Wiemy, że wśród nas jest morderca, ale rzucanie bezpodstawnych oskarżeń, do niczego nie doprowadzi. Jako jedyny kapłan w tej ka...-tu przerwał mu kapłan Xolotla.- Ja też jestem kapłanem.-
Odpowiedź sługi Waukeen była prosta i ostra.- Pozerów bez boskiej mocy nie można brać na poważnie.- zacisnął zęby w gniewie dodając.- Proszę zachować spokój. Więc, jako prawdziwy kapłan poprowadzę śledztwo, by odkryć prawdę. Do tego czasu, nikogo nie można wypuścić, ani nikogo nie można wpuścić. Śledztwo potrwa do jutra ponieważ nie wymodliłem odpowiednich do tej sytuacji zaklęć. Dlatego proszę zachować spokój. Czy ktoś mógłby powiedzieć ochronie by schowała miecze i zajęła się zabezpieczeniem budynku.
Wśród zgromadzonych członków Familli dość szybko wyłonili się nowi przywódcy.
Zarośnięty brodacz w ciemnym stroju ze strony Familii Dimarre o imieniu Rimaldo.


Oraz dojrzała kobieta o blond włosach, skrytych pod czepkiem. I o ostrych rysach twarzy. Ubrana w dość skromną czerwoną suknię, Henrietta Tuttifrutti.
Pierwszym ich zarządzeniem było wspólne zamknięcie karczmy (wraz gośćmi w środku), oraz nakaz by przy wszyscy poza ochroniarzami obu Familli zostawili swoją broń w pokojach.
Co by nie prowokować ewentualnych awantur.
A biednego Kenninga nie wpuszczono z powrotem do karczmy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-11-2010 o 11:34. Powód: poprawki:)
abishai jest offline  
Stary 30-11-2010, 18:51   #56
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tak się czasami zdarzało.
Ledwo człowiek zrobił krok za próg, a już się zaczynało robić ciekawie. Problem polegał tylko na tym, że to 'ciekawie' działo się po niewłaściwej stronie tegoż progu.
- Nikomu nie wolno ani wchodzić, ani wychodzić!
Ochroniarz, wielki jak szafa, znakomicie zastępował drzwi. Mimo tego nie stanowiłby żadnej przeszkody dla Kenninga, gdyby ten zechciał zastosować parę prostych sztuczek. Ale tego typu działania trzeba było starannie przemyśleć. Warto się było zastanowić, czy lepiej być tu, czy w środku. Na zewnątrz było nieco większe pole manewru. Przynajmniej teoretycznie.
- A co się stało? - spytał Kenning. - Tam jest mój bagaż... Co mam zrobić?
- Chwila. Pan poczeka
- odparł ochroniarz. Może w normalnej sytuacji odprawiłby swego rozmówcę natychmiast, ale... istniały pewne metody przekonywania, niekoniecznie w brzęczącej monecie. Magia jednak była potęgą. - Zaraz spytam.
Uchylił lekko drzwi i rzucił do środka kilka słów, po czym starannie drzwi zamknął. Po chwili te same drzwi ponownie się uchyliły. Z wnętrza padły dwa krótkie zdania.
Ochroniarz odwrócił się do Kenninga.
- Musi pan poczekać do rana. Pani Henrietta potwierdziła zakaz wpuszczania i wypuszczania kogokolwiek. Do jutra sprawa się wyjaśni i odzyska pan bagaże.
- Super. Nocleg mi przepadnie.
- Kenning nie wyglądał na zbyt przejętego. - Czy jako gość tej instytucji załapię się chociaż na kolację.
- Zgłupiałeś pan?
- W głosie ochroniarza zabrzmiało autentyczne zdumienie. - Przed chwilą otruto panów Ricarda i Samuela, a pan chcesz coś jeść czy pić? Nie boisz się pan?
- No, może i racja
- Kenning skinął głową.
Skłamał. Nie wierzył nawet przez moment, by jakiekolwiek jadło czy trunki znajdujące się w gospodzie były zatrute. Wszystko wyglądało na robotę fachowca. Facet (lub babka, Kenning uznawał równouprawnienie w większości dziedzin życia) z pewnością wiedział co robi. Precyzyjna robota. I z pewnością nikomu innemu w gospodzie nic nie powinno się stać.
Pytanie za to brzmiało - kto stał za tym wszystkim?
Jeden ze spadkobierców, chcący jak najszybciej spłacić swoje długi?
Któryś z podwładnych, mający chrapkę na opróżnione nagle stanowisko? I tu wcale nie musiał to być syn czy brat. Albo córka.
Ktoś, kto chciał skłócić obie rodziny?
Ten zrobił, któremu przynosi korzyść, jak głosiło stare i mądre powiedzenie. Problem polegał na tym, że tych, co zyskali na śmierci obu 'padrone' było dość dużo. I wiedział o tym nawet on.
- A jak macie zamiar winnego wykryć? Przecież nie macie zamiaru czekać, aż sam się przyzna - zagadnął przed odejściem.
- Jasne, że nie. - Na twarzy ochroniarza pojawił się ponury uśmiech. - Ano nie. Kapłan rano zaklęcia rzuci i winnego się znajdzie.
- A może i współwinnego na dodatek
- podsumował Kenning.
Ruszył w stronę stajni.
Jako że nie wiedział, jakie plany ma reszta drużyny, wolał nie sugerować, że nocą może się zacząć spory ruch... z wnętrza gospody na zewnątrz. I że wystarczyłoby poczekać, by winnego złapać.


O konie zadbano, o czym się przekonał osobiście.
Z ewentualnym noclegiem sprawa wyglądała nieco gorzej. Stajenny dość długo nie chciał uwierzyć w to, że gospoda jest zamknięta. Dopiero gdy osobiście się wybrał do głównego budynku i, jak to powiadają potocznie, pocałował klamkę - dał wiarę słowom Kenninga. Zapewnił, że z noclegiem kłopotów nie będzie, gdyż siana w stajni dostatek, a i koce czy derki się znajdą.
Sam Kenning natomiast nie był taki pewien, czy skorzysta z noclegu. Sypiać aż tak dużo nie musiał, zaś ciekaw był, czy (a jeśli tak, to kto) wymknie się w nocy z gospody, uciekając przed zasłużoną karą.
Warto było rozejrzeć się po okolicy, zobaczyć, gdzie stoją ludzie, którzy mieli pilnować wszystkich wejść. I może, przy odrobinie szczęścia, skontaktować się z Gacciem.
A potem może z owym kapłanem, co winnego miał wskazać, a który - jeśli nie był wspólnikiem - był potencjalną kolejną ofiarą.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-12-2010, 21:58   #57
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Przeprawa była dziecinnie prosta. No wiadomo, wszystko za co bierze się pierwszy oficer krasnoludzkiej armii od geografii musi się udać.
Jechali w bliżej nieznanym Hibbowi kierunku, acz doskonale znanym... no... komuś tam na pewno. Mały gnom miast patrzeć na drogę, wsłuchiwał się w ćwierk ptaków i pławił w blasku słońca puki jeszcze było. Cudem tylko nie zgubił się od reszty i nie zaginął w akcji. Ale wiadomo - cuda się zdarzają.

Karczma jak to karczma, przepełniona byłą znakomitymi znakomitościami i ich ochroną. Co z tego, skoro gnom ich nie znał i wcale, a wcale nie miał zamiaru poznawać? Byli jacyś tacy szarzy, mimo kolorowych strojów. Nie w jego typie.

Usiadł więc przy stole i począł polerować swój napierśnik - który nagle zmaterializował się w jego plecaku - nie miał zamiaru go już zakładać - niedługo miał już pójść spać. Odciął się od świata.

Nie przebywał zbyt długo w krainie błogich marzeń i fantazyjnych myśli gdy nagle krzyki towarzystwa przywróciły go na ziemię. Ktoś kogoś otruł. Trucizną. Na śmierć.
Gdy już tylko pierwszy szok minął, i nowi przywódcy wyszli na arenę polityczną, na dość nietypowe stanowiska które nie koniecznie zagrzeją, maluch postanowił sam wszcząć śledztwo. A przynajmniej wybadać, czy kapłan jest odpowiednią osobą by je prowadzić.
- Jakimż to czarem chcecie nas uraczyć by znaleźć winnego? - spytał podejrzliwie gdy okazało się, że wyjść im nie w sposób, ani wejść nikomu nie dadzą. Jeśli kapłan nie da rady utkną tu na dłużej.
Kapłan spojrzał z wyższością na Hibbo, co nie było trudne zważywszy na mizerny wzrost gnoma i rzekł.
- Waukeen ześle mi kilka przydanych czarów, chociażby i taki który pozwoli porozmawiać ze zmarłymi.
Hibbo pokiwał z uznaniem głową. No tak to miało sens. Jak jedzenie lodów na lodowcu.
- A skąd niby oni mieli by wiedzieć, kto ich otruł, skoro wypili i zjedli ten zatruty posiłek?
-Mogą wiedzieć, kto chciał ich śmierci.- odparł poirytowany uwagą gnoma kapłan, po czym spytał.- A ty masz lepszy pomysł?
Hibbo zamyślił się chwilkę. Przyłożył przy tym palec do ust jakby chciał udać wielkiego myśliciela o małym wzroście. Wyglądał za to dość śmiesznie. - Może wypadało by przeszukać potencjalnych zabójców? Choć mnie sie i tak wydaje, że owy zamachowiec jest już daleko stąd.
-Możliwe...ale...może nie zdąż...- nagle kapłana zamurowało, po czym głośno rzekł.- Twój towarzysz wyszedł tuż przed zbrodnią. Co o nim wiesz? Mów wszystko, chyba że jesteś współwinny?!
- Towarzysz? A no tak. Nosi rozmiar średni, jak na swą rasę. Bo wiesz, ja na przykład noszę rozmiar o jeden numer większy niż mój znajomy z rasy, choć i tak byś nawet ręki nie wcisnął w kołnierz mej szaty. Lubi kolor zielony. Jego przysmakiem są wciąż żywe owady. Ma na imie Kot, choć sądzę, że nie jest z tego zadowolony. Siedzi mi na głowie, więc nie wiem czemu sądzisz że stąd sobie poszedł. - rzekł całkiem poważnie maluch, szczerze wierząć że o to mu chodziło.
-Kot? Idealne imię dla zabójcy! - rzekł kapłan, który dopiero po chwili skojarzył fakt.- Jak to... siedzi ci na głowie?
- Kelo? - Kot wyłonił się z czupryny włosów gnoma. - Kelo, kelo.
- To jest Kot, mój towarzysz.
-A ten co wyszedł, taki wysoki ciemnowłosy?-w kapłanie narastała irytacja.
- A ten! No tak, on wyszedł. Za dużo o nim nie wiem, ale ja bym uważał na niego - rzekł konspiracyjnym szeptem, zasłonił twarz dłonią i starał się rzec kapłanowi do ucha, lecz było to niemożliwe - On nosi elfie buty...
-A więc to elfy za tym stoją?- kapłanowi najwyraźniej udzielił się nastrój konspiracji gnoma.
- Możliwe. Z nimi nigdy nie wiadomo. Niby “pokój”, “miłujmy się” “kwiatki” i tak dalej, a tu nagle strzała w plecy i bach. Wąchasz te ich kwiatki od dołu. - rzekł spokojnie, cicho i bacznie rozglądając się czy żaden elf ich nie słyszy.
-Ano...a jak wyznajesz miłość. Dają ci po pysku, długouche cnotki.- westchnął kapłan nie zauważając, że ta rozmowa, powoli schodzi z tematu śledztwa.
- A żeby tylko. Kiedyś z jedną taką podróżowałem. Nie tylko po pysku dać potrafiła, ale i kulą ognia poczęstować umiała przystojnych mężczyzn chcących ją zadowolić. - dodał przypominając sobie księżniczkę Leavię.
-Kobiety...same z nimi kłopoty. Dlatego najlepiej w nie, nie inwestować. Klejnoty, są lepsze od kobiet. Poręczniejsze ładniej błyszczą i nigdy cię nie zdradzą, lub nie spoliczkują.- rzekł kapłan.- Co prawda nie ma z nich pożytku w łóżku, ale za to potrafią zapewnić inne przyjemności.
- Na przykład przyjemność w łóżku - dodał maluch wspominając ostatnie przygody - są ładne kobiety, co za diamenty, robią całkiem dobrze.
-Taaa...ale takich tu nie znajdziesz.- rozmarzył się i kapłan, ale potem chrząknał i rzekł.- Tooo o czym to rozprawialiśmy?
- O elfach.
-Aaaa tak, o elfa...-kapłan przypomniał sobie przebieg rozmowy i czerwony na twarzy krzyknął.- Przeszkadzasz mi w śledztwie gadając o duperelkach!
- Duperelach? Ja bym tak nie mówił zbyt głośno - rzekł maluch i spojrzał wymownie na elfie potomki w karczmie. - Strzały padają znienacka. Choć jako oficer do spraw geografii nieoznaczonej zawsze chciałem zobaczyć gdzie jest ten nienack. - dodał gnom bacznie obserwując długouchych.
-Jakie..strzały?- kapłan wydawał się lekko skołowany. Po czym nerwowo dodał.- Nikt nie tyka sług bożych.-
Ale w jego tonie brakło zdecydowania.
- Ja chyba pójdę już spać. Poślij po mmnie jak będziesz gaworzyć z umarłymi, wielce ciekawe musi to być. - odrzekł Akattar po czym skłonił się i odszedł do izby dzielonej wraz z Vincentem. Nie otrzymał jednak odpowiedzi od kapłana.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 04-12-2010, 16:10   #58
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Poczynania smoka Część pierwsza.

Droga minęła Vincentowi spokojnie. Jechał na koniu ciesząc się wiatrem który rozwiewał jego włosy i słuchając miecza który dawał mu wielu jakże cennych rad na temat jeździectwa. Droga jednak nie trwała długo bowiem karczma pojawiła się na widoku po nie całych dwóch godzinach jazdy. Zaklinacz przywitał jej pojawienie się z nielichym entuzjazmem.
- Nareszcie się najem, bo śniadanie było liche! – krzyknął wesoło gdy weszli do zatłoczonej sali. Miecz westchnął tylko głośno wiedząc jak ten posiłek będzie wyglądał. Vincent zaś wesoło pobiegł w stronę lady by złożyć zamówienie.



~*~

Vincent nie brał czynnego udziału w rozmowie o dalszych planach gdyż jego usta ciągle były pełne jedzenia. Jeżeli jego kompani uważali śniadanie za niezwykle obfite to ten obiad można by porównać do uczty bogów. Ciekawym było jak Vincent będzie radził sobie z jedzeniem w terenie, gdyż z jego apetytem musieliby zabrać kilka wozów pełnych pożywienia. Dobrze że istniała magia....

~*~

Wydarzenie które miały miejsce potem Vincent przyjął z uśmiechem na twarzy. Młodzian nie zdawał sobie zbytniej sprawy co tak właściwie się stało, biorąc to wszystko za jakiś dowcip. Jednak biorąc pod uwagę to iż mieli wydostać się z karczmy jak najszybciej młodzian postanowił coś z tym zrobić. Pierw było trzeba uniknąć jakoś odebrania oręża gdyż Smokowaty nie chciał rozstawać się ze swoim przyjacielem.

- Kto zrobił to tym panom? – zadał pytanie Vincent korzystając z pewnej specyficznej mocy ostrza. To lekko zalśniło po czym metaliczny głos z klingi odpowiedział młodemu.- Ktoś kto miał w tym interes... Obecne głowy rodów lub ktoś podobny. – Rudzielec przytaknął, lecz tym postanowił zając się później. Póki co wyszczerzył kły do swego miecza.
- Teraz trzeba Cię ukryć!

Smokowaty zaklinacz wyszeptał kilka słów po czym dotknął ostrza dłonią a to znikło okryte płaszczem niewidzialności. Vincent otworzył swój plecak, który za pomocą swych magicznych mocy mógł pomieścić o wiele więcej przedmiotów niż mogłoby się to wydawać, i ukrył marudzące i protestujące niewidziane ostrze pod stertą ubrań.

Chłopak z uśmiechem podszedł do ochroniarzy i oddał im kusze, a potem pokazał zawartość plecaka. Ci jednak na magii znali się w stopniu nieznacznym, w żadne sposób nie sprawdzając czy w plecaku nie ma czegoś niewidzialnego. Miecz młodego Zaklinacza został bez problemu przemycony, chociaż póki co dalej musiał spoczywać pod stertą ubrań.

Zaklinacz teraz obrał sobie kolejny cel czyli pomoc kapłanowi. Mężczyźni wyglądali jak gdyby ktoś podał im silną truciznę usypiającą! A uściślając tak wyglądali w oczach Vincenta, inni bywalcy karczmy zapewne widzieli w nich dwa zimne trupy. Zaklinacz żwawym krokiem zbliżył się do kapłana i by zwrócić jego uwagę puknął go pazurem w ramię. Duchowny odwrócił się i spojrzał z wyższością na chłopca o smoczej krwi.
- Czego chcesz chłopcze?- spytał zirytowany tym iż ktoś zabiera jego cenny czas.
- Ja chciałem pomóc! Znam się na alchemii bo nauczył mnie tego mój ojciec i myślę, że bez problemu przebadam to wino by stwierdzić jakie substancje się w nim znajdują. W swoim domu badałem już wiele substancji i mam w tym pewną wprawę. Chociaż tutaj brakuje trochę profesjonalnego sprzętu, ale dam radę! – Odpowiedział zaklinacz wyrzucając z siebie z niesamowita prędkością istny potok słów.
- Możesz przebadać ten po lewej. – stwierdził lekko zdezorientowany kapłan i wrócił do swoich spraw.

Vincent z uśmiechem podszedł do blatu gdzie stały kielichy z zatrutym winem. Młody pogrzebał w plecaku wydobywając z zeń kilka przedmiotów. Dwie puste fiolki, kilka odczynników, oraz mała książeczkę. Położył to wszystko na stole i zaczął grzebać dalej. Z odmętów swego bagażu wyjął jeszcze gogle oraz parę grubych rękawic ze skóry z dziurami na jego smocze pazury. Założył rękawice na dłonie, a okulary ochronne na czoło. Uśmiechnął się jeszcze i zsunął gogle na oczy.


Zaklinacz delikatnie ujął kielich w dłonie i przelał trochę jego zawartości do jednej z fiolek. Następnie złapał w pazur szczyptę niebieskiego proszku i sypnął nim do fiolki. Z szklanego pojemnika buchnął brązowawy dym, a Vincent sprawdził coś w swojej małej książeczce. Uśmiech spełzł z jego twarzy, gdy jeszcze raz upewnił się, że dobrze przeczytał drobne literki. Czynność powtórzył kilka razy używając innych proszków za każdym razem z fiolki buchał dym innego koloru, a Vincent sprawdzał coś w swojej książce.
Kiedy Vincent skończył już badanie trucizny zawartej w winie, przelał próbkę do czystej fiolki i dokładnie ją zabezpieczył. Schował odczynniki, fiolki i książeczkę do po czym zarzucił go na plecy. Chłopak o miedzianych włosach przygryzł wargę zastanawiając się nad czymś głęboko. Zaklinacz był typem osoby przyzwyczajonym do rozmowy o swoich wątpliwościach z kimś innym. W Enklawie rozmawiał ze swoją opiekunką, lub mieczem, teraz jednak ostrze schowane było w plecaku pod osłoną niewidzialności, a jego drowia opiekunka daleko za morzem. Srebrne niczym dwie monety, oczy młodziana powiodły po jego towarzyszach. Pan Hibbo był osobą ciekawą, ale Vincent nie widział w nim wsparcia dla swojej osoby z prostego i logicznego powodu, gnom był za niski, jak niskie osoby mogą być wsparciem dla tych wysokich? Ta żelazna logika skreśliła z listy osób do pomocy też Cypia. Kenning był po za zasięgiem młodego maga, a bardki trochę się obawiał. Kobieta kiedy byli jeszcze w mieście wyglądała blado i często chodziła do wychodka, Vincent wolał unikać chorób, a to wyglądało na ciężki przypadek grypy brzusznej. Romualdo, miał na głowie zapewne setki swoich problemów które najprawdopodobniej ukrywał w chusteczce, wszak zawsze miał ją przy sobie! Może to jakaś magiczna chusteczka? Tak więc wybór osób uszczuplił się do Gaspacia i Katriny, którzy przebywali przy jednym stoliku. Vincent, przyzwyczajony był do rozmów z opiekunką gdyż z nią spędził większa część swego życia, postanowił, iż to Katrinie przedstawi swoje obawy i zmartwienia. Łuskowaty zbliżył się do kobiety poprawiając swoje skórzane rękawice w których badał skład trucizny, pazury wystające ze specjalnie wyciętych do tego dziur, odbijały światło świec tworząc na ścianach niezwykłe kształty.
- Przepraszam czy można przeszkodzić? - zapytał chłopak dosuwając swoje krzesło do ich stolika. Coś chyba ciążyło Vincentowi na duszy gdyż w jego głosie nie było tej typowej radości jak i podekscytowania.
Dziewczyna zerknęła na Vincenta i spytała:
- W czym przeszkodzić?
Gaspaccio który korzystał z sytuacji, masując udo wybranki pod stołem, westchnął cicho. Czasami Katrina nie zwracała uwagi, na jego umizgi. A przynajmniej udawała, że nie zauważa.
- Nie wiem, ale mama zawsze mi mówiła, że dobrze wychowany mężczyzna tak zaczyna rozmowę z więcej niż jedną osobą. - powiedział przytakując sobie głową. Oczywiście jego matka mówiła o tym o wiele więcej i podawała różne sytuacje, przypadki i wyjątki kiedy można odejść od tej reguły, ale kto by słuchał takich detali?
- Mamy zawsze należy słuchać - odparła Katrina uśmiechając się do młodego i dodała - Nie przeszkadzasz.
-Jeszcze nie...- potwierdził Gaspaccio i nie przejmując się obecnością Drakano, cmoknął Katrinę w policzek, jakby zaznaczając swą własność.
Vincent zakręcił młynka ostrymi niczym brzytwy pazurami i spojrzał na najbliższą ścianę.
- No bo chodzi o to że, ja właśnie przebadałem to wino. - powiedział wskazując przewrócone kielichy. - Ta trucizna, a właściwie mieszanka trucizn na prawdę zabija... To nie są żarty.- młody posmutniał jeszcze bardziej.- Sam w Enklawie czasem warzyłem trucizny ale one były stosunkowo niegroźne. Powodowały sen lub biegunkę, czasem jakąś wysypkę, ale te w winie wszystkie są śmiertelnie trujące. - odparł i spuścił wzrok na czubki swoich magicznych butów, prezentu od Ojca na jego ostatnie urodziny. Śmierć dwójki mężczyzn była pierwszą jaką Vincent widział na własne oczy, nie licząc jednego z jego wujów, lecz on sam przypadkowo zamienił się w drzewo, a rodzina już pracuje nad zaklęciem odwracającym ten proces. - Najpierw myślałem, że to tylko takie żarty ale oni naprawdę nie żyją. To nie jest zabawne... - podsumował smokowaty kręcąc młynki palcami. Mimo tego że Vincent był nastolatkiem, niektóre rzeczy były dla niego całkowicie obce i poznawał je dopiero niczym kilkuletnie dziecko. Takim zjawiskiem było też morderstwo.
- No nie żyją, nie da się temu zaprzeczyć, przy najmniej stąd tak to wygląda. - pokiwała głową dziewczyna jeszcze raz zerkając w stronę gdzie leżeli mężczyźni - Vincent, a po coś ty sprawdzał te trucizny? Mam nadzieję, że nie zabrałeś żadnej? I nie masz z tym nic wspólnego? To nie jest jakiś dowcip, co? - zaczęła się nagle dopytywać zerkając chłopaka z uwagą.
-Och, wątpię by to była jego sprawka. Śmiertelne zatrucia to normalne przyczyny zgonów w tych kręgach.-[Stwierdził Gaspaccio po czym wykonał szeroki zamach dłonią, wskazując o jakie “kręgi” mu chodzi.
- Chciałem pomóc temu panu. -powiedział pokazując kapłana-detektywa.- Myślałem, że to jedna z tych silnych usypiających trucizn, a ja znam na to dobre remedium. A skoro mamy się spieszyć myślałem, że przyda się jak ich obudzę. Żadnych trucizn ze sobą nie mam, jedynie próbkę tego wina teraz pobrałem by ją zbadać, gdy będę miał dostęp do lepszego sprzętu. Mógłbym wtedy, w przyszłości, przyrządzić antidotum na poszczególne składniki tej mieszanki. - wytłumaczył kobiecie.- Nie mam z tym nic wspólnego, ja nie zabijam ludzi... - powiedział lekko obrażony tym zarzutem zaklinacz.
Katrina spojrzała na minę chłopca, po czym wyciągnęła ramię i przygarnęła go do piersi poklepując po czuprynie i mówiąc:
- No już... nie dąsaj się. Jak myślisz, będziesz w stanie zorientować się co to za rodzaj trucizny i skąd mógł pochodzić? - zapytała pokazując mu tym samym, jak ceni jego wiedzę na temat trucizn.
Vincent wtulił się w ciało kobiety lekko zaciskając dłonie na jej plecach co zaowocowało naciskaniem na owe plecy ostrych smoczych pazurów. Młodzian mimo, że pochodził z pełne i dużej rodziny w swoim życiu do matki miał okazję przytulić się tylko parę razy. Ojciec zaklinacza i jego małżonka byli handlarzami magicznymi przedmiotami i prawie całe życie spędzali w drodze. Nie chcieli zaś by ich syn wciąż zmieniał otoczenie dla tego Vincent spędziła większość życia ze swą oschła i rygorystyczną opiekunką. Do niej nawet nie próbował się nigdy przytulić, teraz zaś chłopak miał szansę nacieszyć się tym w co ubogie było jego dzieciństwo. Niczym kilkuletnie dziecko przytulające się do matki po uderzeniu się w kolano, zaklinacz odpowiedział głosem stłumiony przez ciało Katriny.
- Jeżeli będę miał sprzęt myślę że tak. Ale do tego potrzeba laboratorium i czasu. Vincent zacisnął dłoń trochę mocniej jak gdyby obawiał się, że kobieta zaraz zniknie i mówił dalej. - Mógłbym też zapytać miecza, ale on słabo zna się na truciznach.
- Jaki sprzęt - dopytywała się Katrina czochrając go po włosach.
- Fiolki, destylator, dygestorium, zestaw albemików, próbki niektórych trucizn i antytoksyn, retory, moździerze. - wymieniał Drakkano który mówiąc o tym trochę się ożywił, mimo to od przytulania odstąpić na razie nie zamierzał.
Katrina odwróciła się w stronę Gaccia i spytała; - Myślisz, że nam się przyda taka wiedza? Może by ponegocjować z tymi Familiamii, mamy asa w rękawie w postaci Vincenta -jej dłoń mimowolnie głaskała przytulającego się do niej chłopca.
-Będzie z ciebie dobra matka.- odparł Gaspaccio spoglądając na Katrinę, tulącą chłopaka, po czym spytał dziewczynę.- Powiedzmy, że mamy atut w negocjacjach, ale... Co chcemy negocjować?
Katrina już otwierała usta aby mu powiedzieć, jaki ma pomysł odnośnie pokrzyżowania planów ojca, jednak w ostatniej chwili ugryzła się w język. Spojrzała na Gaccia i odparła:
- Opuszczenie tych gościnnych progów i ruszenie dalej? - i odwracając się dodała
- Vincencie ty się już lepiej koło tych umarlaków nie kręć chłopcze. Po co ci takie widoki oglądać? Jeszcze potem w nocy będą ci się jakieś koszmary śnić - zaczęła go pouczać lekko tarmosząc za ucho.
Vincent przytaknął i pierwszy raz od dłuższego momentu uśmiechnął się odsłaniając swoje ostre kły.
- Co do tych badań, nie proponowałbym tego tu robić, przecież Pan Romualdo musi dojechać do swojej ukochanej. A jeżeli trucizna okaże się nietypowa to wydobycie takich informacji może zająć nawet parę tygodni. A po za tym na to by dowiedzieć się kto podłożył truciznę jest łatwiejszy i szybszy sposób. - powiedział lekko luzując uścisk na plecach kobiety.
- Jaki? - spytała krótko Katrina przygarniając go mocniej do siebie.
Zaklinacz nie protestował jeżeli chodzi o mocniejsze przytulenie do kobiety. Ponownie mocno wtulając się w Katrine odpowiedział na jej pytanie.
- Mój miecz to na pewno wie, albo może się dowiedzieć. - powiedział znowu się uśmiechając. - On wie dużo rzeczy ale trzeba go dobrze zapytać. No i nie można pytać go za dużo razy na dzień bo się wtedy obraża i nic nie mówi. No i on nie lubi mówić wszystkiego dosłownie! Dziś już go pytałem kto zrobił to tamtym panom! On twierdzi że to ktoś kto miał w tym interes, więc jeżeli jutro bym go zapytał o imię osoby która ma w tym interes to powinien to wiedzieć! - stwierdził uradowany mag. A niewidzialny miecz zakryty sterta ubrań jęknął coś zduszonym głosem w plecaku.
- Ahaaaaaa - rzekła z mniejszym przekonaniem niż zazwyczaj Katrina - Nie wiem tylko czy to dobry pomysł aby czekać do jutra. A tak w ogóle to gdzie jest reszta? - spytała rozglądając się po pomieszczeniu.
- Romualdo się przebiera. Cypio chyba go pilnuje. A Kenning poszedł się przewietrzyć i nie wrócił.Reszta utknęła tu... na parterze.-odparł Gaspaccio spoglądając z lekką irytacją, na tulącego się do Katriny...i może z nutką zazdrości.
Vincent miał niezwykły talent do nie zauważania zirytowanych spojrzeń, czy ciekawskich oczu oglądających jego łuskowate ciało. Wciąż tuląc się do kobiety odpowiedział.
- I tak musimy tu zostać do jutro więc będzie można zapytać miecza!- Zaklinacz zamyślił się chwile i zadał kolejne nurtujące go pytanie.- A co zrobią z tym który dodał do wina trucizny? I jak mają zamiar go wytropić?
-Pewnie znajdzie się jakiś kozioł ofiarny, na którego zabójca zrzuci winę. Ot wystarczy podrzucić fiolkę.-odparł Gaccio.
Katrina nie chcąc martwić chłopca, pogłaskała go jeszcze raz po czuprynie i odparła:
- Pewnie zamkną go w pokoju za karę. A ty się Vinc już lepiej koło nich nie kręć. Z kim nocujesz w pokoju?
To jak się do niej tulił rozczuliło ją bardzo, tak jakby nagle znalazła młodszego brata, którym się trzeba zaopiekować. Do tej pory nie przyglądała mu się zbytnio teraz mając go tak blisko zobaczyła, że to jeszcze dziecko, które potrzebuje aprobaty starszych a niekiedy i ich rady. Nic dziwnego, że jego miecz często był na niego poirytowany, gdyż w tym wieku trzymały się go zapewne chęci do psikusów i harców. Choć w sumie nie wiedziała kiedy taki smoczek zaczyna stawać się z chłopca mężczyzną. Poczochrała go więc po czuprynie ponownie i uśmiechnęła się do niego.
-Mnie też tak poczochrasz?- do ucha dziewczyny dotarł cichy szept Gaspaccia, z bardzo bliska, bowiem jego usta były blisko jej ucha. I po chwili zresztą poczuła na uszku jego wargi i delikatne ukąszenie. Oraz słowa, które rzekł oddalając twarz.- Śpi z Hibbo, chyba.
Kartrina mrugnęła do niego okiem i odparła; - Jak zasłużysz to kto wie... kto wie... może cię i poczochram.... - po czym zwróciła się do Vinca - Coś jeszcze chcesz wiedzieć? Czy idziesz do siebie do pokoju?
- Tak śpię w pokoju z Panem Hibbo - potwierdził słowa swego pracodawcy zaklinacz. Po czym zamyślił się i puszczając dziewczynę z uścisku swych pazurzastych dłoni dodał. - Tak chyba już pójdę do pokoju, muszę nakarmić Psikusa. - powiedział szczerząc kły, widać humor mu wrócił.- Bardzo dziękuje za rozmowę.- powiedział ciepłym radosnym tonem głosu smokowaty.
-Nie ma sprawy.- mruknął Gaccio nieco skwaszonym tonem głosu.
Katrina zerknęła ze zdziwieniem na Gaccia słysząc w jaki sposób pożegnał się z chłopcem.
- Coś Cię trapi?
-Może nie lubię się tobą … dzielić?- odparł żartobliwym tonem Gaspaccio.
 
Ajas jest offline  
Stary 04-12-2010, 16:11   #59
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Poczynania smoka Część druga i ostatnia.

Vincent cicho wszedł do pokoju gdyż wcześniej udał się tu pan Hibbo a młody nie chciał go obudzić. Skorzystał z wiader z chłodną woda by zażyć szybkiej i orzeźwiającej kąpieli. Szorując się w zimnej wodzie rozmyślał nad tym co zaprzątało mu myśli przez całą krótką drogę na pięterko. W głowie młodego zaklinacza trwała bowiem istna batalia filozoficzna. Pani Katrina powiedziała mu że mamy należy słuchać, a matka Vincenta zawsze powtarzała mu żeby był pomocy innym. Z drugiej strony kobieta która kilka minut temu go pocieszała stwierdziła, że nie powinien więcej zbliżać się do zwaśnionych rodzin. A więc która rada była teraz ważniejsza? Vincent był tak skupiony na rozgryzaniu tego niebanalnego problemu, że intensywność tych przemyśleń mogłaby zagotować wodę w której siedział. W końcu wygrał wymyślony z trudem łańcuch przyczynowo skutkowy. Skoro zawsze miał słuchać się mamy, to znaczy, że jeżeli zapytałby się swojej rodzicielki czy ma pomóc tym panom, a ona by to potwierdziła to miałby im pomóc. Gdyby jednak się nie zgodziła musiałby im nie pomagać. Idąc tym tokiem rozumowania należało przyjąć obie postawy jednocześnie. Dla tego Vincent postanowił pomóc znaleźć zabójcę, a gdy już go znajdzie i powiem wszystkim kto to, to wtedy postanowił przestać pomagać go szukać( przecież osób znalezionych też można szukać!), dzięki czemu spełni każda możliwość jaką mama mogłaby mu przykazać! Czyż to nie genialne?!

Zadowolony ze swej pomysłowości wyskoczył z wody i wycierając się w kawałki płótna. Wydobywając z plecaka ubranie położył miecz na łóżko, gdyż ostrze stało się już widzialne. Miecz zobaczywszy że Vincent nie ubiera stroju do spania zapytał się go.
- A co ty nie idziesz spać? – mówił to cicho gdyż taki dżentelmen jakim był miecz nie mógł obudzić śpiącego gnomiego wojownika krzykami o późnej porze!
- Nie jeszcze nie idę. – odparł wesoło rudzielec podciągając spodnie, a potem podchodząc do ostrza mrucząc słowa zaklęcia niewidzialności. Po chwili miecz znowu był niewidzialny.
- Cóż za sytuacja, nie spodziewałem się że tak szybko na naszej drodze pojawią się takie przeszkody jak truciciele. – stwierdził poważnie miecz. – Mam nadzieje że szybko go złapią, wszak trzeba ruszać dalej.
Vincent owinął szyję swoim szalikiem i stanął w pełni gotowy do prowadzenia śledztwa.


- Dobra ty zostajesz tutaj.-powiedział smokowaty pakując miecz do plecaka, układając go pod swoimi ubraniami. Z bocznej kieszeni swego bagażu wydobył Psikusa i delikatnie połaskotał go palcem budząc swego chowańca. Vincent zamknął plecak i wyprostował się. Z wnętrza bagażu dobiegł go jeszcze głos miecza.
- Co?! Czemu nie idę z tobą!- ostrze było wyraźnie obudzone.
- Jesteś za gadatliwy i głośny na taką misję! – odpowiedział wesoło chłopak i wymruczał w smoczym języku formułkę zaklęcia niewidzialności która rzucił na siebie. Dzięki temu że Psikusa nosił w wewnętrznej kieszeni swej koszuli to smoczek stał się niewidzialny razem ze swoim panem. – Nie martw się na pewno z Psikusem szybko znajdziemy tego truciciela, pomożemy tym rodziną i pokażemy że nie wolno zabijać! – mówiąc to niewidzialny chłopak otworzył drzwi od pokoju.
- Chcesz szukać zabójcy... SAM!?! Vincent wracaj mi tu!!! Natychmiast! – ukryty wewnątrz plecaka miecz usłyszał już tylko drzwi które zamknęły się za zaklinaczem.

Niewidzialny Vincent stanął na korytarzu i rozejrzał się. Było tu sporo drzwi do różnych pokoi w których na pewno było kilkunastu bywalców. Zaklinacz nie miał wprawy w szukaniu zabójców ale umiał nieźle podsłuchiwać. Jest to ceniona umiejętność każdego kawalarza. Smokowaty zaklinacz postanowił pierw obszukać piętro zaglądając przez dziurki od klucza i przylepiając ucho do wszystkich drzwi, w poszukiwaniu jakiejś wskazówki.

~*~

Tymczasem w pokoju gnoma i zaklinacza Hibbo obudził się na wskutek krzyków miecza. Ostrze nawoływało bowiem głośno Vincenta. Gnom podszedł do plecaka z którego wydobywał się metaliczny głos i przemówił.
- Panie mieczu? Nic Panu nie jest? Vincent poszedł gdzieś sobie.
Miecz podziękował w duchu, że gnomi towarzysz Vincenta usłyszał jego wrzaski i się obudził. Ukryty pod płaszczem niewidzialności zaczął mówić głośno swym metalicznym głosem.
- Panie Hibbo, tu jestem! Młody rzucił na mnie zaklęcie niewidzialności! Leżę rękojeścią na gaciach młodego i muszę przyznać, że nie czuje się z tym komfortowo! Uda się panu znaleźć mnie na ślepo? Proszę się pospieszyć bo to ważne! - głos ostrza jak zawsze był pełen wyższości i dumy. Nawet gdy miecz leżał na bieliźnie swego podopiecznego.
- Och! To straszne! Ale nie martwcie się Panie mieczu. Ja jako specjalista od geografii nieoznakowanej jestem ekspertem od znajdowania rzeczy niewidzialnych i nieistniejących. Wystarczy, że podpalę bieliznę, Pan jako żelazny nie powinien się stopić. - rzekł gnom i wyjął kawałek siarki.
- Nie, nie, nie, nie! - krzyknął głośno miecz.- Oszalałeś?! Tu jest pełno mikstur które mogą wybuchnąć od kontaktu z ogniem!-wytłumaczyło ostrze- A po za tym paliłeś kiedyś bieliznę smoka? Nie uważam by to był rozsądny pomysł! - dodał po chwili namysłu miecz.
- Na mój nos! Iście macie rację. Wybaczcie moją ignorancję i brak wyobraźni. Zapewne to z powodu niewyspania i zmęczenia podróżą. Już się biorę za poszukiwanie. Czy jesteście w stanie mnie zobaczyć? - spytał gnom powoli rozpinając plecak z którego dochodził głos miecza.
Kwestia patrzenia była sprawą umowną w sytuacji miecza który oczu nie posiadał, mimo to zawsze jednak wiedział co znajduje się w okolicy. Można więc było powiedzieć, że widzi on Hibba, jak i gacie Vincenta.
- Tak mogę stwierdzić gdzie Pan jest!- plecak Vincenta stworzył ten sam konstruktor co plecak Hibba i cechował się on taką samą pojemnością. A po za ubraniami, fiolkami, i niewidzialnym mieczem było w nim jeszcze sporo różnych przedmiotów. A miejsce gdzie spoczywało ostrze było dość dobrze widoczne gdyż mimo niewidzialności odciskał się on na ubraniach zaklinacza.
- To dobrze mości mieczu, gdyż mimo mych płytowych rękawic nie chciałbym być skaleczonym przez Pańskie, zapewne ostre jak brzytwa, ostrze. Jako Hibbo Ronald Armando Belbio Ilve Asmoden Bolinos Imbrochlap Brudek Wypraniec Akattar nie mógł bym pozwolić by przyjaciel splamił się moją krwią. Ale cuż to ja widzę! Toż to magiczna kostka Świętej Pamięci Hevarda, a skoro tak, to sprawa jest o wiele, wiele prostsza. A to za sprawą tego, że mości Świętej Pamięci Hevard często kupował i wkładał do swego plecaka wiele różności takich jak koty, butelki po winie, jak i z winem, oraz dziwne patyczki, kredę, czarne świece i kozę. A, że nie chciało mu się grzebać obok kozy i kota w poszukiwaniu tabaki to dodał małe usprawnienie w swym plecaku, odtąd zwanym kostką. Ponoć są tam zaszyte niewielkie kostki trzyścienne i pięciościenne, które turlając się zasilają magię tego przedmiotu. No ale odchodzę od tematu. Przedmiot pożądany i szukany zawsze znajduje się na wierzchu, takoż zażyczę sobie by Pan był na samej górze i ot - chwycił niewidzialne ostrze i uniósł do góry - cały kłopot.
Miecz odetchnął głęboko, jego status komfortu wzrósł właśnie dość mocno. Wolał gdy ktoś trzymało go jako broń, a nie układał na swoich majtkach. Chyba że mowa o kobiecej bieliźnie, ale to nie było teraz tematem rozmyślań ostrza.
- Dziękuje, Panie Hibbo jednak to nie koniec problemów. Stała się rzecz straszna, bowiem Vincent również pod osłoną niewidzialności ruszył na poszukiwanie śladów mordercy. - Miecz zachlipał cicho. i kontynuował - Przecież oni mogą go tam złapać, zabić, porwać i kto wie co jeszcze! - Miecz biadolił dalej. Najwidoczniej młody smok był mu bliższy niż zazwyczaj ostrze to okazywało.
- Ło mateczko najukochańsza której żem nigdy nie widział! Toż to lekkomyślne i niepoważne! Ależ czemu ciebie ze sobą nie zabrał byś mu towarzyszył w tej jakże piekielnie niebezpiecznej i nieprzemyślanej misji? - rzekł gnom i zdjął szatę maga, jaką miał przywdzianą i począł powoli kompletować swą mithrilową zbroję.
Miecz lekko się zmieszał gdy usłyszał pytanie gnoma. - Stwierdził że za dużo gadam i jestem za głośny na taką wyprawę... - ostrze burknęło to bardzo cicho jako że to stwierdzenie urażało dumę miecza. Po chwili ostrze jednak kontynuowało. - Najgorsze jest to że on nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji! Przecież to jeszcze dziecko. Musi mi pan pomóc!- ostatnie zdanie nie było prośbą, to było najzwyklejsze stwierdzenie faktu wypowiedziane jednak błagalnym tonem.
- Jakże mógłbym nie spełnić Pańskiej prośby! Toż to nawet nie dama tu w potrzebie, ale młode dziecko, które jest przyszłością naszego... smoczego narodu! Ale w jaki sposób mogę pomóc? Niestety choć szukam i badam miejsca dziwne i dziwniejsze, tako młodzieńca trudno mi znaleźć będzie zwłaszcza, że niewidzialnym się zdaje być. Jednak jestem pod Pana rozkazy i postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy - rzekł wypinając dumnie jeszcze nie dopięty napierśnik co spowodowało jego zawiśnięcie i ruch wahadłowy.
Miecz “hymknął” głośno zastanawiając się co teraz będzie najlepszym rozwiązaniem. Faktem było że Niewidzialność nie jest czarem trwałym, jednak Vincent miał wprawę w posługiwaniu się tym zaklęciem,a zawsze mógł odnowić jego działanie.
- Jedno zaklęcie czyni Vincenta niewidzialnego na około godzinę, a może ponawiać ten czar kilka razy więc nie ma co liczyć na to, że od tak się pojawi. Nie wiem tez gdzie dokładnie szukać gdyż znając jego będzie mógł zaglądać nawet w najbardziej absurdalne miejsca, on nie ma pojęcia o szukaniu śladów! - miecz pomyślał o swoim podopiecznym i niebezpieczeństwach jakie na niego czyhają i łezka zakręciła mu się w oku... a właściwie zakręciłaby się gdyby oko posiadał.- Moim zdaniem chłopak pierwej zejdzie do sali głównej, licząc na to że zabójca sam wpadnie mu w szpony. Chociaż nie jestem tego pewny, Vincent to jedyna osoba która zawsze mnie zaskakuje. Czy uważa pan że powinniśmy poinformować resztę tej mikrej grupy jaka stanowi wyprawa sponsorowana przez pana Gaspacia? Chce też zauważyć, że moja obecność może narobić panu kłopotów gdyż ochroniarze wszystkim odbierają broń. Vincent przemycił mnie przy pomocy swych czarów ale pozostanę niewidzialny nie dłużej niż godzinę.- zakończył swoją wypowiedź miecz. Gdy mówił o tym iż zaklinacz go przemycił było słychać drobną nutę dumy w jego głosie, był dumny z pomysłowości swego właściciela.
- Brońcie bogowie! Toż to błąd z naszej strony byłby na miarę gilgotania w nozdrza rozwścieczonego beholdera. Swoją drogą czy złe oczy mają nos? Musze to kiedyś sprawdzić. Wielce ciekawa była by także ich reakcja na owe łaskotki. Ale to nie dzisiaj. Gdybyśmy im powiedzieli, kapłan od razu pomyślał by, że młody Vincent jest zabójcą. Ten pryk myślał wpierw, że mordercą jest pan Kot, potem pan Kennng. Nie wiadomo co może sobie pomyśleć.
A obecnością broni, czyli Pana, Panie mieczu, proszę się nie martwić. Schowam Pana do plecaka, a Kot będzie udawał, że to on prawi mi takie morały. A jakby Pana znaleźli, to i ja się tym zajmę. Mam już nawet plan.
- Maluch zebrał się już cały, spakował resztę swych rzeczy do swego plecaka i stanął gotowy i wytrwały ratować Vincenta i świat - Tak więc proszę do środka. - rzekł po czym schował tam ostrze. - Położę Pana na kocu, a nie na bieliźnie, co by dyskomfortu Pan nie czuł. To co? Idziemy do sali głównej?
- Tak ruszajmy! Mam nadzieję, że nic mu nie jest. Niech pan wypatruje wszystkiego co wygląda na niewidzialne. Ruszających się samoistnie słoików czy znikającego ze stołów jedzenia! - powiedział miecz wygodnie leżący na kocu i pragnący jak najszybciej odszukać Vincenta, a potem udzielić mu bardzo długiego kazania na temat samotnych poszukiwań groźnego mordercy.

~*~

Drzwi od pokoju zaklinacza otworzyły się a Vincent zobaczył jak gnom w pełnym opancerzeniu i plecakiem na swych ramionach zbiega po schodach do sali głównej. Cóż zaklinacz nie znał się na gnomach i ich zwyczajach, może każdy gnom wieczorem idzie zjeść kolacje w pełnym pancerzu? Smokowaty wzruszył ramionami i wrócił do przykładania ucha do najbliższych drzwi by potem ruszyć w głąb korytarza. Psikus zaś kłapnął paszczą w kieszeni swego właściciela nie przejmując się tym że był częścią wielkiej akcji poszukiwawczej. W kieszeni było mu ciepło, a to było najważniejsze!
 
Ajas jest offline  
Stary 04-12-2010, 23:57   #60
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Obiecała sobie, że nie będzie już pić. Były to jednak puste słowa, rzucone na wiatr jedynie w chwili słabości. Gdy bowiem Krisnys poczuła się już nieco lepiej, a jej umysł zaczął pracować w odpowiedni(choć może nieco dziwny sposób), Bardka doszła do wniosku, że czuje się już lepiej. A skoro czuła się już lepiej, a przebywała w karczmie, należało się czegoś napić, i wzmocnić organizm tak zwanym "klinem". W końcu skoro źle się czuła, po paru głębszych powinno być jej lepiej, a następnie to pójdzie już z górki...

Jak myślała, tak też zrobiła.

Ruszyła więc ponownie w tan, pochłaniając iście przemysłowe ilości alkoholu, a zachowując jednak przy tym (w miarę) zdolność poprawnego myślenia. Była duszą towarzystwa, zarumieniona, wstawiona, śpiewająca i przygrywająca na swej lutni. Zebrani w głównej sali karczmy pokochali ją niemal z miejsca, widząc w niej "super-sikoreczkę", oraz towarzyszkę niszczenia procentów. Podszczypywana, i nieco obmacywana, nie zwracała jednak na to uwagi.


Było wprost bosko.

Aż się nie zesrało.

Zamarła w iście epickiej pozie, z jedną nogą na ławie, a drugą na stole, z wysoko uniesionym kuflem w dłoni, przyprawiając przy okazji o zemdlenie z nadmiaru widoków okolic jej spódnicy jakiegoś przypadkowego Niziołka. W „Królewskim Kielichu” posypały się bowiem trupy. Padło dwóch na-pierwszy-i-drugi-rzut-oka-jakiś-ważniaków, a w przybytku zaroiło się od gotowego do boju oręża szybciej niż w Krasnoludzkiej warowni w dniu co miesięcznej kąpieli.

- To nie ja?! - Wykrztusiła z siebie, po teatralnym zamarciu w miejscu, oraz upuszczeniu kufla, który pięknie roztrzaskał się na stole, spryskując swoją zawartością pobliskie osóbki.

- Kata.. Katrino... - Zaskomlała - Ja chcę spać??...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 05-12-2010 o 17:44.
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172