Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-12-2010, 20:56   #61
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Cz. I

Widząc padającego jednego po drugim “ojca” obu Familii Katrina zbladła z wrażenia.”Na nic moje plany, nic tu po mnie”. Uniosła się aby wracać do pokoju i zerknęła na Gaccia, który obserwował poczynania pozostałych przy życiu członków obu Familii i ich nowe “głowy” rodu.
- Idziemy stąd?- spytała.
-Oczy...gdzie idziemy?-Gaspaccio był równie skołowany. Natomiast wśród członków Familli wrzało, szepty i rozmowy...szybkie negocjacje. Obie Rodziny zostały zaatakowane. Nie wiadomo, jednak było czy zabójca jest spoza nich, czy to może wewnętrzne porachunki.
- Chyba na górę... po drodze Krisnys do pokoju chyba zagarnę, bo wygląda prawie tak samo jak ci dwaj - odparła dziewczyna zerkając w kierunku roztrzęsionej nieco bardki.
-Wygląda na to, że leczy klina klinem...może nie mieć ochoty przerwać balangowania.- stwierdził Gaspaccio spoglądając na Krisnys, której ktoś właśnie podawał kielich wina, na podleczenie nerwów. Po czym podał dłoń Katrinie, mówiąc cicho i żartobliwie.- To chodźmy ją zawlec, by była nieprzytomnym świadkiem naszych figli, na twoim łóżku.
- Oj Gaccciu... Gacciu tobie zawsze tylko jedno w głowie. - roześmiała się dziewczyna i ruszyła do wykrzykującej jej imię bardki. Wraz z młodym szlachcicem udało jej się zaholować ją do pokoju. Wypchnęła opierającego się Gaccia za drzwi pomogła rozebrać Krisnys i położywszy ją do łóżka wyszła na korytarz. - Jej na dziś już wystarczy, a ja jednak coś bym zjadła. Chodźmy więc na dół, dobrze? - spytała zerkając na opierającego się o ścianę szlachcica.
-Ja bym ją mógł jeszcze ululać, wiesz dopieścić przed snem.- rzekł żartobliwie Gaspaccio, obejmując dziewczynę i prowadząc w dół po schodach.
A gdy już zeszli zapewnił ją o swoim oddaniu... w typowy dla siebie sposób.
-Ale mam już smakołyk, który zamierzam skonsumować.- to mówiąc pogłaskał ją po pupie.Jakoś łapki szlachcica, ciągle się do niej lepiły... w przyjemny sposób, co musiała przed sobą przyznać.

Katrina otwierała usta aby mu odpowiedzieć,kiedy nagle przed ich stolikiem zmaterializował się młody Vincent dzieląc się z nimi swoimi detektywistycznymi zapędami. Po krótkiej rozmowie z chłopcem i odesłaniu go do pokoju dziewczyna ponownie odwróciła twarz ku Gacciowi mówiąc:
- Nie chciałbyś mieć takiego synka?
-Wolałbym syna bez gadzich dodatków.-odparł nieco wesołym tonem Gaspaccio, po czym poważniejszym tonem rzekł.- Nigdy się nie zastanawiałem nad założeniem rodziny, a ty?
Słysząc jego pytanie przypomniała sobie jak wyglądała jej rodzina, jeżeli można było nazywać ich rodziną. Zacisnęła usta i po chwili odparła:
- Raczej nie będę mieć rodziny Gacciu - nie wyjaśniając nic więcej uniosła się aby odejść do pokoju.
Szlachcic wstał i chwycił jej dłoń szepcząc jej do ucha.-Nigdy nie mów... nigdy.
Uśmiechnął się łobuzersko dodając.- No...uśmiechnij się. Nie jesteś sama. Przed tobą przygody. A smutki zostaw w przeszłości.

- Jakie przygody Gacciu? Odwieziemy Romualdo w miejsce przeznaczenia i muszę się zająć sprawą ojca,jeżeli nie będzie za późno. - odparła dziewczyna patrząc smętnie na jej dwie martwe nadzieje leżące na podłodze w karczmie.
-Zaczynasz mnie drażnić młoda damo.- rzekł szlachcic parodiując czyjś głos, zapewne swego ojca. Pochwycił Katrinę w pasie i kucnąwszy zarzucił ją sobie na ramię. Brzuchem leżała na jego ramieniu. Dla bezpieczeństwa objął jej nogi i pupę rękami. I tak przewieszoną niósł do pokoju na górze dodając.- Musisz nauczyć się żyć chwilą, jak ja.
- Puszczaj mnie ale to już! Postaw mnie natychmiast! -wydzierała się dziewczyna - Puszczaj bo będę się darła ratunku - zagroziła waląc go w plecy.
-Moja żona za dużo wypiła.- rzekł do osób zwracających na nich uwagę i klepnął delikatnie w pupę Katrinę, dodając.- No no serdeńko, pohamuj temperamencik. Mówiłem, że te ostatnie dwie lampki, to było za dużo.
- To nieprawda! On chce mnie natłuc bo na synek na łuski i on twierdzi że to nie jego dziedzic! Nie raz już mnie obił za to - wydarła się w odpowiedzi Katrina i udała, że chlipie.
Niemniej jej chlipanie nikogo nie obeszło. Było bowiem w złym tonie, wtrącać się w wewnętrzne sprawy innej rodziny. Co najwyżej paru pokpiwało po cichu z Gaspccia nazywając go “rogaczem”. Ale szlachcic się tym nie przejął tylko zaniósł dziewczynę na piętro. Gdzie rzekł masując czule jej pupę przez sukienkę.- I taka mi się podobasz. Pełna werwy i energii. A nie ten smętek przy stoliku.
- Puszczaj mnie natychmiast booooooooooooooooooooooooo pożałujesz! - zagroziła dziewczyna.
-To ja powinienem marudzić. Piórko to ty nie jesteś.- postawił ją przed drzwiami jednego z pokojów...jego pokoju. Objął w pasie drapieżnie przyciskając do siebie. Spojrzał jej prosto w oczy.-Lubię ten płomyczek w twym spojrzeniu.

- Więcej tak nie rób! - powiedziała Katrina patrząc ze złością w jego oczy.
- Dobrze. cmoknął ją w usta.-Ale ty też więcej tak nie rób. Żadnych wisielczych myśli.
- Nie lubię jak inni za mnie decydują. Najpierw ci na dole, gdzie wolno nam chodzić a gdzie nie, a potem ty z tym noszeniem wyskoczyłeś. Co ja jestem worek kartofli, że mnie tak wyniosłeś z tej sali? Wszyscy się na nas patrzyli. WSZYSCY! - dodała zastanawiając się czy go nie kopnąć w goleń.
Wargi Gaspaccia powędrowały na jej policzek, delikatnie go musnął szepcząc.- Dlaczego cię oni obchodzą. Co cię obchodzi ta banda na dole i ich opinia?
Dalej usta Gaspaccia pieszczotliwie wędrowały po szyi, gdy szeptał.- Nawet nie wiesz jak bolało patrzeć na ciebie, gdy się gapiłaś na te trupy. Zupełnie jakby ci ktoś serce wyrwał. I jeszcze ten smutny ton głosu.
Spojrzała na szlachcica i uśmiechnęła się do niego. Zerknęła jeszcze raz i zmarszczyła czoło nad czymś się zastanawiając.

Gaccio nie wiedział nad czym myśli, więc jej nie przeszkadzał... prawie. Dłonie drapieżnie zacisnęły się na jej sukience, w okolicach pośladków, a język szlachcica wędrował po jej szyi i uszku wywołując coraz przyjemniejsze mrowienie.
- Gaccccccccccciuuuuu... -zaczęła w zamyśleniu.
- Co?-mruknął jej do ucha, masując drapieżnie jej pupę dłońmi. Delikatnie skubnął jej płatek uszny.- Co takiego Katrino?
- Odwiedzałeś domy uciech prawda? - spytała.
- No.. i?- nadal nie rozumiał o co chodzi Katrinie, ale potwierdził, przy okazji podciągając tył sukienki dziewczyny. Jej pupę owiał na moment chłodny powiew, ale po chwili dłonie Gaspaccia zaczynały masować odkryte pośladki i uda.
Wyciągnęła dłonie i odsunęła go na wyciągnięcie ramion od siebie i nadal mu się przyglądała z uwagą. - I jesteś biegły w sztuce uwodzenia?
- Ciebie uwiodłem, czyż nie?- rzekł zbliżając się do niej i całując jej wargi delikatnie. Objął ją w pasie dłońmi wyraźnie, niechętny skracaniu dystansu.
- I potrafiłbyś uwieść każdą kobietę? - dopytywała się dalej lekko muskając jego wargi pocałunkiem. Zamiast odpowiedzieć, namiętnie pocałował Katrinę obejmując ją w pasie i dociskając do siebie. Językiem rozpalał jej zmysły... przez długi czas pocałunku. Potem oderwał swe usta od jej dodając.- Do czego zmierzasz?
- Odpowiedz. Potrafiłbyś? - spytała ponownie.
-Może..- mruknął Gaspaccio i jego dłonie znów wsunęły się pod spódnicę, pieszczotliwie wodząc po tyłeczku Katriny. Jakoś ręce szlachcica nie mogły się od nich odlepić... co przynosiło pewne przyjemne doznania. Być tak pożądaną, w jego oczach być najpiękniejszą, w jego oczach widzieć to pragnienie, uwielbienie...czuć jego pieszczoty na ciele. Czy to nie było miłe?
- Może? A sprawdzałeś to kiedykolwiek? - kontynuowała przepytywanie dziewczyna.

-Nie pamiętam żadnej, która by mi się oparła. Prędzej czy później, ulegała każda... poza Angie, choć i z nią był namiętny raz...dawno....temu.-Gaspaccio przycisnął ciężarem ciała dziewczynę do ściany. Ruchy jego dłoni na pośladkach dziewczyny nabrały drapieżności, a usta wiły się w coraz gorętszym tempie po szyi dziewczyny.
- A gdybym cię poprosiła abyś uwiódł? Zrobiłbyś to dla mnie? - wyszeptała mu Katrina do ucha ocierając się o niego prowokująco.
-Co?!-Zdziwił się Gaspaccio, przerywając pieszczoty i spoglądając na dziewczynę.- A co z twoim... jak jesteś ze mną, innych nie podrywasz?
- Uwodzić można na różne sposoby... urokiem osobistym też, wszak taki posiadasz. Nie musisz od razu się kleić jak druga skóra do niej. Będę cię pilnować. -odparła mu Katrina muskając jego usta pocałunkiem.
Uwodzi się, by zaciągnąć do łóżka.-odparł Gaspaccio wargami chwytając za czubek jej nosa i delikatnie pieszcząc go.- Po co mam podrywać inną kobietę, chcesz urozmaicenia w sypialni?
Chcę abyś... abyś... - zająknęła się - Ech... nic, to wszystko jest bezsensu - dodała nie wyjaśniając o co jej chodziło.
Poczuła czoło Gaspaccia przytknięte do jej czoła. Spoglądał w jej oczy, uśmiechał się.- Powiedz mi wszystko... księżniczko. Przecież cię wysłucham. Skoro już jestem twoim szefem, niewolnikiem, ochroniarzem i uczniem...to może czas, byś nie musiała się dusić sama ze swymi myślami?

- Kiedy tobie tylko jedno w głowie. Jak mam z tobą porozmawiać i nie dusić swoich myśli jak cały czas mnie obcałowywujesz, obmacujesz. Jesteś jak taka przytulasta ośmiornica z duża ilością macek - odparła dziewczyna pocierając nosem o jego nos.
-Czyż dziewczynki nie żalą się swym przytulankom?-odparł Gaspaccio spoglądając jej w oczy i masując jej pośladki.- I czyż mój dotyk nie sprawia ci przyjemności? Dlaczego więc nie poddasz się mym pieszczotom, nie rozluźnisz i nie powiesz wszystkiego lisiczko?
- Ja się nikomu nie żalę Gacciu, ani przytulankom ani też nikomu innemu. - rzekła w zamyśleniu - Stoimy w korytarzu, więc trudno tu omawiać wszystko. Jednak mam obawę iż jak zmienimy swoje miejsce przebywania na twój czy mój pokój, to rozmowa będzie ostatnią rzeczą na jakiej się skupisz - dodała posyłając mu znaczący uśmiech.
- Też będzie przyjemnie.- mruknął Gaspaccio jedną ręką otwierając drzwi do pokoju, a drugą nadal trzymając na pupie dziewczyny, delikatnie wpychając ją do środka. Gdy już się znaleźli w pokoju, drzwi zostały zamknięte, a Katrina poczuła znów dotyk warg Gaspaccia na swych ustach i jego dłonie na swych pośladkach. Pomiędzy pocałunkami szeptał.- No... i … co...teraz... będziesz... się ...otwierać...czy... mam...cię..z ciuszków..wyłuskać?

Katrina odwzajemniła pocałunki, po czym oparła dłonie o jego pierś i odsunęła go od siebie na wyciągnięcie ramion. Rozejrzała się po pokoju po czym pokazując palcem powiedziała: - Ty siadasz tam na łóżku ja tu na krześle i roooooozmawiamy, bez obmacywanek, całusów i tych twoich wszystkich gierek ale to już!.
-Nie lubisz moich całusów?- spytał Gaspaccio z udawanym żalem, siadając posłusznie na łóżku.
O całusach chcesz rozmawiać i o ich lubieniu czy nie lubieniu? - odpowiedziała pytaniem na pytanie dziewczyna siadając na najdalszym krześle od Gaccia.
-Sam nie wiem...może skoro na razie nie chcesz odsłonić ciała, to odsłonisz serce?- spytał żartobliwym tonem Gaspaccio dziewczynę, siedząc wygodnie na łożu i prezentując sterczący dumnie fakt, że ma nią dużą ochotę.

Po co ci moje otwarte serce? - spytała dziewczyna przyglądając mu się podejrzliwie.
-Skoro już... cóż... postawiłaś swemu uczniowi... ostre warunki. Prawie, jakbym był twoim mężem lub kochankiem. Co zabawne... pomysł ten wydał mi się nader... ciekawy.- spojrzenie Gaspaccia wędrowało po niej.- Dlaczego nie miałbym cię poznać bliżej? Wiedzieć jak sprawić uśmiech na twych ustach. Jak obetrzeć łzy z policzków. Wreszcie jak wprawić cię w ten gorący nastrój i jak... pozbawić cię tych smętnych chwil, podczas których wyglądasz jak zbity pies. Nie lubię załamanych dziewczyn. Wolę pełne energii.
- Tylko nie mężem! -wyrwał się dziewczynie mimowolnie okrzyk - Raptem jeden warunek ci postawiłam, a ty ciągle mi go wytykasz i wytykasz... może to dla ciebie za dużo Gacciu? - zaczęła się dopytywać.
- Och...ale za to jaki. - rzekł żartobliwie Gaspaccio i spojrzał na Katrinę z łobuzerskim uśmieszkiem.-Nie przeszkadza mi on lisiczko. O dziwo. Nie przeszkadza ani trochę. Ty mi wystarczasz. Tylko, że ciągle mi uciekasz. A to mnie intryguje, Katrino.
Oj wyolbrzymiasz to uciekanie - odparła mu Katrina i zamyśliła się co mu powiedzieć i ile.
Gaspacio wstał i podszedł do dziewczyny siedzącej na krześle, położył jedną dłoń na jej dłoni leżącej na oparciu, druga dłoń spoczęła na jej policzku. Delikatnie głaszcząc ją Gaspaccio spoglądał jej w oczy,mówiąc spokojnym tonem.-Nie zamierzam cię skrzywdzić Katrino. Możesz być ze mną szczera. Naprawdę lubię twoje towarzystwo, no i twój uśmiech.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 05-12-2010, 20:57   #62
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Cz. II

Dziewczyna ocknęła się z zamyślenia pod dotykiem jego dłoni. Spojrzała mu w oczy i wyszeptała: - Miałeś tam siedzieć...
-A ty miałaś się otworzyć przede mną.- rzekł cicho Gaccio nie przestając ją głaskać po policzku, jak ulubionego kociaka.-Chyba łatwiej ci mówić, gdy czujesz, że jestem blisko. Że mi zależy...- uśmiechnął się ciepło dodając cicho.-Nie uważasz że za długo byłaś sama, Katrino? Już nie jesteś.
Jestem Gacciu. Jestem nadal sama... - westchnęła. Przypominajac sobie iż stojący przed nią szlachcic pomaga przyjacielowi aby ten nie był nieszczęśliwy. Wszak sam nie może być z Rudowłosą Wiedźmą (jak zaczynała powoli o niej myśleć) to przynajmniej nie chce, aby przyjaciel z nią był wbrew swej woli. Zdając sobie sprawę, że jest mu potrzebna do zrealizowania jego planów.
-Dać ci klapsa na gołą pupę? - spytał Gaccio, żartobliwie i kucnął przed dziewczyną uśmiechając się ciepło. -Wiesz, naprawdę mnie wzruszyło, gdy się do mnie golutka tuliłaś i opowiadałaś o swym ojcu. Wydawałaś mi się taka delikatna i bezbronna. I wtedy...- cmoknął ją czule w usta.-... wtedy postanowiłem się tobą zaopiekować.
Uśmiechnęła się i spojrzała mu w oczy znajdujące się na poziomie jej oczu. Pochyliła się w jego stronę i przytuliła usta do jego ust w czułym pocałunku. Przerywając go wyszeptała - Jesteś uroczy...

Iiii twój. Romualdo dostanie swą miłość. A ja wtedy będę wolny jak ptak.- dłoń Gaspaccia nadal głaskała Katrinę po policzku.-I nie mam pojęcia co robić, dalej. Prawie... Myślisz, że dlaczego pchałem się ci... wiesz, co byś się ze mną związała jakoś ? uśmiechnął się.- Nie powinnaś być sama. Dlatego zaopiekuję się tobą, a ty mną...-delikatnie cmoknął jej usta, przesuwając czubkiem języka po jej wargach.- No i przyznaj, że dobrze ci ze mną. Bo mi z tobą, tak.

-Powiedziałeś, że ta “wybranka” mojego ojca pochodzi z takiej samej Familii jakie dziś tutaj są. Tak sobie pomyślałam, że może... któremuś z jej przywódców będzie nie w smak ten związek i postara się mu zapobiec. Jednak teraz kiedy obaj są sztywni, to chyba już nie mam na co liczyć. Choć zastanawiać się zaczęłam czy byś tej nowej nie mógł jakoś wybadać? - wypaliła dziewczyna na jednym oddechu, aby się nie rozmyślić.
-Chyba nie chcesz ratować ojca, przed tym co widziałaś na dole?- zażartował Gaccio, po czym chwycił Katrinę i przytulił ją do siebie.- A po co wybadać? Po prostu puśćmy plotkę pomiędzy Familiami o planach twego ojca... i... niech się dzieje co chce. Co ty na to?
Roześmiała się na samą myśl o ratunku ojca. Przytuliła się mocno do Gaccia i cmokając go siarczyście odrzekła:- To świetny pomysł... chodźmy więc go realizować! - chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę drzwi. Sama nie wiedziala jak to się stało, ale kiedy tylko mogła to ujmowała go za dłoń i ciągnęła za sobą tak jakby się bała aby jednak jej nie zniknął.

Dotarli do drzwi i tu na moment Gaspaccio, pociągnął do siebie, tak że wpadła w jego ramiona. Szepnął jej do ucha.- Chcę ciebie tej nocy Katrino. Chcę byśmy spędzili ją razem.
- Mhmmmmmm...- wymruczała ocierając się o niego prowokująco.
Pocałował ją namiętnie w usta, pieszcząc jej wargi drapieżnie i po pocałunku szepcząc jej do ucha.-Widzisz jak nam dobrze razem, lisiczko?
Uniosła dłoń i pogłaskała go po policzku mówiąc - Czaruś z ciebie i uwodziciel... s...t...r...a...s...z...n...y, a ja chyba coraz bardziej ulegam temu urokowi. Chodźmy... mamy zadanie do wykonania. A noc... ona jeszcze przed nami. -uśmiechnęła się i wysunęła z jego ramion.
- Zapomniałaś, że teraz tylko twój czaruś.- rzekł trzymając ją za dłoń pieszczotliwie, gdy wyszyli skierowali się w kierunku schodów. Cmoknął ją w ucho.- Pamiętaj, żeby... pomysł małżeński ojca wplatać w inne plotki,możesz parę zmyślić, nawet.
- Dobrze... dobrze... coś pozmyślam... Bardziej się zastanawiam nad tym jak to rozpowszechnić. Wszak nie będę łazić od stolika do stolika rozpowiadając plotek -rzekła zatrzymując się w półkroku.
-Och...wystarczy parę rozmów moja droga...choćby z tymi elfami. Nie ma większych papl, niż bardowie.-westchnął Gaspaccio i dodał.- Ty poczaruj panów, ja poczaruję panie. A pomiędzy tym czarowaniem, powiedz o tatusiu. A resztą się nie przejmuj. Samo się rozniesie.
- A wśród tego czarowania panów... mogę sobie całusa od któregoś skraść, albo któremuś pozwolić aby skradł mój? - spytała z przekorą pokazując mu język.
I Katrina poczuła jak dłoń Gaspaccia zaciska się pieszczotliwie na jej pupie.-Złośniczka, na szczęście...są rzeczy, na które tylko ja mam pozwolenie. -objął ją w pasie dłonie zaciskając na pupie.-Bo jesteś tylko moja, prawda?

- W takim samym stopniu jak ty mój - odparła parodiując jego gest i zaciskając swoje dłonie na jego pupie. - Chodźmy więc poczarować Gacciu... - dodała puszczając go.
-Twoje paluszki, były miłym akcentem, nie musiałaś puszczać.-odparł żartobliwie, Gaspaccio spoglądając dziewczynie w oczy i nadal trzymając ją za pośladki.-Będziesz teraz umiała, mi mówić co ci leży na serduszku ?
- Może... -odparła patrząc na niego.-No chodź wreszcie, bo jak tak dalej pójdzie to do rana tam nie dotrzemy. - pociągnęła go w stronę schodów.
-Wiesz... że nie dam, za wygraną dopóki i serduszka twojego nie zdobędę, całkiem.- rzekł żartobliwie, a może i nie? Ile już zdobył? Ile razy Katrina mu uległa. Ile razy czuła, że on odkrywa coraz więcej o niej. Jak bardzo zależało jej na Gacciu? A jak bardzo będzie jej zależało jutro, pojutrze? Gdy znów szlachcic, zdobędzie kolejną bramę w jej sercu?
- Wiem... wiem... powtarzasz to co i rusz. Choć tak po prawdzie zastanawiam się po cóż ci ono? - odparła dziewczyna robiąc kolejny krok w stronę schodów.
-Już ci mówiłem. Tak naprawdę jesteś delikatnym i wrażliwym kwiatuszkiem, którym chcę się zaopiekować. -delikatnie ujmując jej dłoń szeptał jej cicho do ucha. A Katrina czuła się jak na randce z kochankiem. Choć ich sytuacja była całkowicie inna... wszak sypiali ze sobą, a słowo “kocham cię” nigdy między nimi nie padło.
Pozory mogą mylić Gacciu... Może i wyglądam na delikatny kwiatuszek, jednak zapewniam cię, daleko mi do niego. - odparła pewnym głosem dziewczyna przekonana o swojej racji.
-Nie wyglądasz...najczęściej ten kwiatuszek się ukrywa. Jak lisek w norce.- mruknął cicho Gaspaccio wprost do jej uszka.

Pominęła to milczeniem i pociągnęła młodego szlachcica schodami w dół. Na dole pokazała mu kierunek w którym powinien się udać rozgłaszać plotki, a sama ruszyła w przeciwnym.
Kapłan właśnie przepytywał kucharza karczmy o kwestię win. Przysłuchiwały się temu głowy obu Familii, ale reszta rozmawiała po kątach, lub generalnie... nudziła się. Sytuacja przedtem napięta, teraz już mocno uległa rozluźnieniu. W końcu ile można się przejmować morderstwem? Zielonowłosy bard grał jakąś piosenkę, ku uciesze dam. Zaś drugi bez obawy popijał wino. Jedynie ochroniarze czujnie obserwowali wszystkich.
Katrina podeszła do barda z którym wcześniej już rozmawiała i zagaiła rozmowę:
- Taki znany bard jak ty pewnie jest rozchwytywany aby grać na weselach?
-Nie podałaś swego imienia słodki kwiecie rozkoszy. A gdzie ten twój zazdrosny mężuś?- rozejrzał się ostrożnie elf, a widząc że Gaccio uwodzi jakieś kobiety, spojrzał na Katrinę z uśmiechem.

Roześmiała się perliście i odpowiedziała: -Podałam podałam, ale pewnie już je zapomniał. Pewnieś od tamtego momentu już wiele panien zbałamucił to i moje imię ci z pamięci uciekło - i patrząc mu w oczy zalotnie zatrzepotała rzęsami, pomijając milczeniem wzmiankę o mężusiu.
-To praaaawda. Katrina taaak?- upewnił się elf i dodał.- Katrina o głosie jak skowronek. Co więc dla ciebie mogę zrobić słodka ptaszyno?
- No ciekawa jestem jak z tymi weselami? Czy przyjechaliście tu grać na tym co ma się tu odbyć w najbliższym czasie? Jakiegoś napuszonego wdowca.... hm... jak on się zwał... Reginald T.... hmmm jakoś tak dziwacznie... O już wiem! Reginald Tijou z córką jakiegoś notabla z takiej Familii jak te tutaj -podpytywała z ciekawością .
-Z tych tutaj?-elf spojrzał i zastanowił się.- A wiesz...nie słyszałem o takim człowieku, jesteś pewna, że z kimś się żeni?- po czym dodał.- Tak ,czasem grywam na ślubach. To przynosi spore zyski. Planujesz jakiś, ze swoim ...chłopakiem? - elf był strasznie ciekaw, relacji Katriny z Gacciem.-Wyglądaliście na zakochaną parkę.

Katrina w pierwszym momencie chciała powiedzieć, że Gaccio to jej braciak i często się tak wydurnia, ale przypomniała sobie jak ją wynosił i darł się że ona żona. -Nie planujemy, mój mąż lata sobie z kwiatka na kwiatek, a do mnie ma pretensyje że mu syna smokowatego powiłam... Widziałeś może naszego pupilka... taki z rozwichrzoną czuprynka i łuskami. Gdzieś tu powinien być - udała że się rozgląda za Vincem i jakby mimochodem wspomniała - Dominique Salezzi wychodzi za tego szlachcica, ponoć ród będzie wtedy zasobny w kasę i siłę dzięki tej koligacji
- Paję.. czy.. ca?- wyjąkał nerwowo bard, po czym zbladł i dodał szybko.-To ciekawe. Ale może skupmy sie na tobie ptaszyno. Nie miałabyś ochoty zrewanżować się mężowi?
- Gdzie?!!! - odskoczyła od elfa z krzykiem Katrina rozglądając się wokoło nerwowo.
Bard położył dłoń na ramieniu kobiety i dodał przykładając palec do swych ust.- Ciiiii... Nigdzie. Tak nazywają Dominique w rodzinnym mieście. Czarną wdową. Pajęczycą.
Katrina przysunęła się do barda i wyszeptała mu w ucho: - Czemu?
-Boooo ma nowego męża średnio co 4 lata? Bo jest chyba co najmniej siedmiokrotną wdową?- spytał retorycznie elf.
Katrina uśmiechnęła się mimowolnie pod nosem,zadowolona jaką to se żonkę ojciec chce wziąć. Zaczęła się wahać czy rozpuszczać plotki dalej, a nóż widelec trafił swój na swego.

- No jego żona też podobno dziwnie ten padół opuściła. Może i ta tak samo zakończy swój żywot? - udała, że na głos rozważa myśl co jej się po głowie tłukła.
-To będzie starcie tytanów...Tijou, nie słyszałem o takiej Familii w Srebrnobrzegu.-odparł elf i spojrzał na Katrinę mówiąc.-Ale pomówmy o nas moja pani. Nie lepiej by ci było pokazać mężowi, co sądzisz o jego romansach?
Dziewczyna niewinnie zatrzepotała rzęsami i odparła - Pokazuję.... pokazuję.... ale ciiiiiiiiiiiiiiiii -przyłożyła palec do ust - Podobasz mi się, ale musimy uważać, bo przedostani elf który mi się podobał spadł z konia i kark złamał.Nie wiem czemu, wszak pamiętam iż jeźdźcem był wybornym. Ostatni ten który mi w oko wpadł i z który całusy zaczął kraść na zbójów jakowyś się natknął do dom wracając. Chyba do dziś biedak ma połamane kości. Aaaaaaaaaa i nie wiem co stało się jednemu bardowi co dla mnie serenady śpiewał, ponoć głos stracił jak go ktoś w ciemnej uliczce poddusił. -opowiadała mu cichym głosem wodząc wzrokiem za Gacciem.
Poczuła wargi elfa na swym palcu i usłyszała jego szept.-A mnie się zdaję, że to są jakieś wasze gierki dla dodania pikanterii waszemu związku. Wyglądacie na bardzo w sobie zakochanych. Niby miał cię zbić, a siniaków nie widać... a schodząc trzymaliście się za rączki, jak zakochane gołąbki.-

A Gaccio czarował jakieś panienki żartami i uśmiechami, od czasu do czasu zerkając na Katrinę.
Dziewczyna widząc jak zerka w jej stronę, cichaczem zaczęła kiwać na niego ręką, aby podszedł. Mówiąc równocześnie do elfa - To, że czegoś nie widać nie znaczy, że nie ma...
-Ale jest też wiele tego co widziałem.-mruknął elf i spojrzał na nadchodzącego w ich stronę Gaspaccia.- Ciekawa z was para.
I zaczął się oddalać, gdy Gaccio był już blisko Katriny. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie na powitanie szlachcica i spytała szeptem - I jak ci poszło?
-Puściłem wici o ślubie Dominique i Reggiego.-rzekł Gaspaccio, wzruszył ramionami.- I wiem też, że obie Familie znają się zbyt długo, by ten “wypadek” spowodował zerwanie stosunków. A jak tobie? Mam być zazdrosny?- te ostatnie słowa wypowiedział żartobliwym tonem, zerkając na odchodzącego barda.
- No ja się dowiedziałam, że jego wybrankę zwą “pajęczycą”, gdyż mężów uśmierca co 4 lata -i puszczając do Gaccia oczko dodała - I dostałam propozycję drogi męęęęęęęężuuuuuu, aby ci rogi przyprawić
-Znowu? Stanowczo muszę nie puszczać cię nigdzie samej. Ty i ten twój tabun wielbicieli, kochanie.- Gaspaccio szybko wszedł w nową rolę, delikatnie obejmując Katrinę w pasie i całując ją w policzek czule.

Nigdzie powiadasz... Nawet w ustronne miejsce za potrzebą? -spytała pokazując mu język.
Ujął pieszczotliwie wargami czubek jej języka i puściwszy mruknął.- Nawet tam. Zresztą, może kiedyś ci pokażę, co tam można robić we dwoje.
Sądząc z jego apetytu na figle, Katrina była niemal pewna, że Gaccio kiedyś jej rzeczywiście pokaże.
- Czaruś... i uwodziciel... dodałabym jeszcze bawidamek do tego...- wyszeptała mu dziewczyna do ucha.
Pocałował ją pieszczotliwie i delikatnie... i długo delektując się jej delikatnością warg. I wyszeptał po pocałunku.- I co najlepsze... twój czaruś.
- Zobaczymy czy mój... jakoś tak teraz jak o tym myślę, to się zastanawiam, żeś łatwo na ten układ przystał - rzekła obserwując jego twarz uważnie.
-Już wspominałem. Wydawałaś mi się taka delikatna i bezbronna. Taka...- westchnął wspominając i przytulił ją mocniej, uśmiechając się czule.-Tuliłaś się do mnie jak mała dziewczyna, jak koteczek potrzebujący opieki i wsparcia. Nie wiem... jakoś tak, chciałem się tobą zaopiekować. Wiem, głupio to brzmi.
Uśmiechnęła się do niego promiennie i złożyła na jego ustach czuły pocałunek - Mój ty bohaterze... -wyszeptała odrywając usta od jego ust.

-Skłamałbym, gdybym rzekł że nie lubię zaciągać do alkowy, ale ...twój uśmiech też jest dla mnie ważny. No i poza kwestą Romualda, mogę i pomagać tobie.-mruknął Gaspaccio głaszcząc ją policzku.-Tylko pamiętaj o tym, że ci pomogę. Nie ukrywaj swych myśli i zmartwień przede mną.
- Postaram się, jednak na to też pewnie potrzeba będzie czasu. - szepnęła dziewczyna.
-Trzymam cię za słowo Katrino, a teraz zamierzam zanieść cię do alkowy.... droga żonko.-rzekł żartobliwie, na wspomnienie komedyi, jaką tu niedawno odegrali.
- Ty mnie lepiej nie noś bo ci coś jeszcze w plecach strzyknie drogi mężu i z propozycji barda będę musiała korzystać - odparła mu przekornie Katrina uśmiechając się promiennie.
Szlachcic wziął jej dłoń w swoje dłonie i rzekł odpowiedzi.- I tak warto by było zaryzykować.
I delikatnie pociągnął w stronę schodów. Szła za nim zastanawiając się gdzie noc jej przyjdzie spędzić. Czy na niańczeniu Krisnys czy też z nim kiedy to on “niańczyć” ją będzie.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 05-12-2010, 23:55   #63
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Z kilku godzin odpoczynku, niespodziewanie zrobiło się popołudnie i wieczór. Sytuacja wraz ze śmiercią dwóch padre Familii, sprawiła że drużyna się rozdzieliła... Oraz musiała przymusowo spędzić noc w „Królewskim Kielichu”.
A być może dłużej, ze względu na to że kapłan był kiepskim detektywem. Melchior, sługa Waukeen był dobrym mówcą, świetnym negocjatorem i handlowcem, ale do śledczej roboty nie miał za grosz talentu.
Za to miał jako taki autorytet wśród dwóch Familii, no i ten autorytet pozwolił mu odkryć tożsamość dwóch zakapturzonych osób. Zakapturzonych nie bez powodu.
Pierwszą osobą, była paladynka Sepfhora, służąca Panowi Poranka. Po wyglądzie wysokiej i noszącej zbroję kobiety, ciężko było jednak odgadnąć jej powołanie.



Była bowiem diablęciem, obecnie wkurzonym diablęciem z bijącym na boki wężowym ogonkiem wystającym spod zbroi. I uzbrojonym w duży miecz, który kapłan zezwolił jej na zachowanie przy sobie. W ramach wyjątku i ... dla udobruchania.

Drugą osobą, był Grimmar półork, który niewątpliwie był podejrzanym osobnikiem. Nie tylko ze względu na rasę (choć orki nie dawały się Srebnobrzegowi we znaki, tak jak innym krainom Faerunu.), ale także ze względu na wygląd i ...


...bliżej nie sprecyzowany zawód, wędrownego handlarza biżuterią. Bo i biżuterii żadnej przy sobie nie miał. Twierdził, że sprzedał wszystko. I pewnie dlatego, stał się głównym podejrzanym Melchiora, który jednak nie potrafił mu niczego udowodnić.

Tymczasem Romualdo zdążył się przebrać i zostawiając pod opieką Cypia swój pokój, z „cennym” (jak to określił) manuskryptami. A niziołek był wzruszony. Oto Romualdo mu zlecił zadanie, ważne zadanie! A on zamierzał je wykonać.
Nie mogąc iść za swym idolem niziołek zajął się pilnowaniem, a przy okazji remanentem plecaka, który ostatnio zaczął mu ciążyć. I miał rację... w plecaku znalazły się różne zgubione przez innych przedmioty. Jakiś zabazgrany pergaminy z czerwonymi literami, prawie pusta fiolka z takim śmiesznym oznakowaniem i kryształowy przycisk do papieru... między innymi.

Obiekt kultu Cypia tymczasem zajmował stolik w karczmie i w poetyckim milczeniu rozważał skomplikowane drogi swego uczucia, od czasu do czasu racząc się winkiem i spoglądając tęsknie na obu elfich bardów, zazdroszcząc im zapewne możliwości śpiewania swych utworów. Romualdo bowiem na scenie, cierpiał na nieuleczalne poważne ataki tremy. A może były inne powody? Kto wie jakimi ścieżkami podąża poetycki geniusz?
Na szczęście usunięto już trupy, bowiem niewątpliwie widok śmierci, mógłby porazić delikatne nerwy poety.

Co innego Vincent, na którego ta śmierć podziałała pobudzająco. Tajemnica do odkrycia! Czyż smokowaty potrzebował coś więcej do działania?
Na piętrze, niewidzialny Vincent nie znalazł zbyt wiele. Pokoje były, albo zamknięte i puste, albo spali w nich jacyś ludzie i nie ludzie. W jednym Cypio porządkował swe bagaże, w drugim jakiś mężczyzna w zielonym kubraku, w kolejnym kapłan Xolotla mozolnie rył coś w podłodze mrucząc do siebie.- Ja mu dam brak zaklęć, zarozumiała szuja.
W pokoju kobiet była tylko golutka Krisnys, która wisiała na brzegu łóżka, chrapiąc głośno... Vincent coś długo nie mógł oderwać wzroku od bardki. A potem poszedł do pokój Gaspaccia i Kenninga. I Gaccio nie był w nim sam...Spod nagiego pracodawcy wystawały kształtne kobiece nóżki, a z kotłowaniny ciał i ubrań wydobywały się jęki... bynajmniej nie bólu. Aż się od tego wszystkiego Drakano uszy zaczerwieniły. Szkoda że przez dziurkę od klucza, niewiele widać.
Zszedł na dół...jakoś uważał, że lepiej nikomu nie przeszkadzać, a zwłaszcza panu Gaspacciowi i pannie Katrinie. Zszedł więc Vincent na dół, za panem Hibbo bacznie się za czymś rozglądającym.
Oczywistym było, że gnom wszak doświadczony woj, zapewne mordercy szuka.
Czyż więc nie warto by było, śledzić Hibbo, by nauczyć się nieco szlachetnej sztuki prowadzenia śledztw? Czy może lepiej, pokręcić się po sali i podsłuchać rozmów na chybił trafił? Nagle wzrok Drakano utknął w melancholijnym półelfie. Romualdo siedział sam przy stoliku! W ogóle przez nikogo nie pilnowany.
Także i Hibbo stał jak zamurowany, bowiem w tłumie mignęła mu twarz anielicy, tej samej która powierzyła mu znikające kryształowe jajo.

A na piętrze od dłuższego czasu coś się działo...
Tak jak się bowiem Katrina spodziewała, szlachcic zaciągnął ją do swego pokoju i zamknął. Po czym przycisnął ja swym drżącym ciałem do owych drzwi, całując jej usta dłońmi wodząc po dekolcie... przez chwilę jeno. Bowiem wkrótce jego dłoń, zanurkowała pod suknię, by dobrać się do bielizny.
Katrina wyszeptała pomiędzy pocałunkami:
- Gacciu powinnam iść do siebie, muszę zobaczyć co z Krisnys. -jednak sama po chwili przywarła ustami do jego ust.
Gaspaccio był dziki, drapieżny i rozpalony pożądaniem...a ona, przez tyle godzin, szlachcic budził i podtrzymywał ogień, lubieżnymi pieszczotami, których wcale jej nie szczędził. Teraz, gdy tama powoli pękała, skumulowane doznania rozgrzewały jej ciało od środka.
-Jest dużą dziewczynką...- szeptał Gaspaccio palcami pobudzając dziewczynę pod bielizną, pomiędzy kolejnymi ruchami palców, zachichotał.-... ty też jesteś..dużą dziewczynką.
- Mhmmmmmmmmmm... - wymruczała z ustami na jego ustach, a jej dłonie wsunęły się pod koszulę mężczyzny dotykając jego mięśni brzucha.
-Dziś jesteś moja...-szeptał jej do ucha, wędrując językiem i pozbawiając bielizny. Zsunięta z ud na kolana opadła do kostek. A Katrina miała wrażenie, że nie tylko dziś... w dodatku rozchodzące po ciele ciepło wywołane jego pieszczotami, było takie przyjemne.
- I wczoraj byłam Twoja, i dziś mam być, coś mi się wydaję, że jutro powiesz mi to samo -odparła rozpinając jego koszulę i zsuwając mu ją z ramion.
Przesunął jej dłonią po swym nagim torsie, coraz bardziej hebanowym wraz z zapadającym zmrokiem.- Chyba nie przeszkadza ci to?
Po czym uśmiechnął się łobuzersko, podniósł suknię dziewczyny, do góry odsłaniając jej zgrabne nogi i obszar pozbawiony bielizny. Zanurkował pod suknię i znów zaczął w figle językiem w jej intymnym zakątku, dodatkowo masując pośladki dziewczyny dłońmi. Był równie rozpalony co rankiem, sądząc po wigorze jego pieszczot. Dziewczyna jęknęła i ostatkiem swej świadomej myśli zrobiła krok do tyłu umykając jego dłoniom i nie tylko:
- Gaaaaaaaaaaaaaciu... Krisnys... powinnam do niej iść
Ale Gaspaccio już dawno przestał myśleć głową, a zaczął czymś innym (choć według Kenninga, nigdy głową nie myślał). Dłonie przesunęły się po udach dziewczyny i zacisnęły się na pośladkach, by szlachcic mógł dopaść upragnioną zwierzynę. Delikatne i lubieżne liźnięcia, po wewnętrznej stronie ud, po chwili doprowadziły język szlachcica do upragnionej nagrody... a Katrinę do szału pożądania, gdy poczuła jego zwinne ruchy w sobie. Czując jego pieszczoty wszystkie myśli umknęły jej z głowy. Poddała się jego uwodzicielskiemu czarowi. Oddech przyspieszył tak samo jak krew, która pulsowała w jej żyłach. Otworzyła usta ale żadne słowo z nich już się nie wydostało.
Przyciśnięta do drzwi mogła jedynie poddawać się fali doznań, jakie dostarczał jej język Gaspaccia, mogła jedynie drżeć czując zaciśnięte na swych udach palce jego. Wkrótce Gaccio, wynurzył się spod jej spódnicy i pociągnął dziewczynę, na łóżko...i tak miała problemy ze staniem. Nieco drapieżnie rzuciwszy rozgrzaną pieszczotami Katrinę na łoże, szlachcic podchodził do niej pozbywając się do końca odzienia, odsłaniając wszystko, aż do białej wełny między udami i tego co z niej sterczało.

Dziewczyna przyglądała się swojemu kochankowi z uwagą przesuwając po nim swój wzrok od góry do dołu. Jej pierś unosiła się coraz szybciej oddechem, który przyspieszał z każdym zbliżającym się krokiem Gaccia.
-Nie potrzebujesz już bluzki i gorseciku.- szepnął Gaspaccio podciągając w górę suknię i odsłaniając nogi dziewczyny i nie tylko.
- A może jednak... wszak noc może być zimna. - zdołała wyszeptać przekornie Katrina spoglądając na hebanową pierś młodego szlachcica. Uniosła dłoń i opuszkiem jednego palca zaczęła po niej sunąc od barku ku dołowi.
- Ja cię rozgrzeję.- mruknął Gaccio wsuwając się pomiędzy nogi dziewczyny i masując jej piersi swymi dłońmi. Spojrzał na jej palec i spytał.-Po co jeden paluszek, skoro możesz dotknąć całą dłonią?
- A może ja jednym wolę? -mruknęła dziewczyna zataczając wzory na jego skórze muskając go dalej tylko jednym opuszkiem. - - Myślisz, że dasz radę rozgrzać Gacciu? - spytała jeszcze z figlarnym ognikiem w oczach zerkając na niego.
-Będę próbował...aż do skutku.- ostatnim słowom Gaccia towarzyszyło ruch bioder powodujący zdobycie przyczółku między jej udami. Spojrzał nieruchomy na nią, opierając dłonie o jej dekolt i zerkając na jej palec, na swym ciele. Spytał cicho.- Podobam ci się?
- Masz taki... taki... ciepły odcień skóry. -powiedziała dziewczyna rozkładając dłoń na jego piersi i spoglądając to na nią to na jego pierś - Taki jakby promienie słońca zabarwiły go swoim ciepłem na zawsze

-Dziedzictwo mej...matki...ale o tym, już wiesz.-Gaspaccio jęknął wykonując gwałtowne ruchy i sprawiając, że dziewczyna poczuła jego żar coraz mocniej i intensywniej. Podciągnął jej bluzkę i zaczął mocować się z wiązaniami gorsetu mrucząc pod nosem przekleństwa, pomiędzy kolejnymi oddechami.
Katrina przymknęła oczy i poddała się doznaniom jakich nie szczędził jej Gaccio. Jej dłonie zaś wędrowały po ciele mężczyzny poprzez pierś, barki na plecy, tak jakby chciała przygarnąć go bardziej do siebie.

Przylgnął do niej ciałem, usta żarliwie wędrowały po jej obnażonej skórze. Szybkie ruchy bioder sprawiały, że łóżko na którym leżeli skrzypiało coraz mocniej. A pomiędzy urywanymi oddechami, szlachcic szeptał.- Pra...gnę... cię.
Nie wiedzieli, że przez dziurkę od klucza obserwuje ich spojrzenie Vincenta.
Dziewczyna wygięła swe ciało w łuk przylegając do kochanka i przywarła ustami do jego ust w namiętnym pocałunku, sprawiając że kolejne słowa już z nich nie padły. Coraz bardziej zatracała się w doznaniach jakie jej dostarczał i z coraz większym zaangażowaniem brała w nich udział . Ocierając się o niego i wychodząc naprzeciw jego pchnięciom. Patrząc na nich z boku nie wiadomo było, które siebie oddawało, a które z nich brało w swoje posiadanie.

Wkrótce zmysły ich coraz bardziej zatracały się w przyjemności, z ust wydobywały się jęki rozkoszy. Gdy akurat usta owe nie przywierały do siebie w kolejnym pocałunku. Oddechy były coraz szybsze, ciała pokrywał pot, a łóżko skrzypiało od ich harców. Aż... dotarli na sam szczyt ekstazy, i ciała ich ogarnęła błogość. Gaspaccio odgarnął włosy z czoła dziewczyny i szepnął.-Jesteś cudowna.
Katrina uśmiechnęła się do swojego kochanka i przytulając wnętrze dłoni do jego policzka odszepnęła:
- Chyba miałeś rację... co do tego rozgrzania... -po czym wtuliła się w jego ramiona z błogim uśmiechem. Gaspaccio pogłaskał po głowie swą kochankę, tulącą się do niego niczym ufne kocię. Po czym uśmiechnął łobuzersko. Nie zamierzał jednak tak szybko wypuścić kochanki, z łóżka. Jedną dłonią już pieścił nagie uda, a drugą rozplątywał wiązania gorsetu. Katrinę czekała chyba dłuuuga noc...

Bardzo długa... A potem leżała na nim stygnąc po gorących i długich igraszkach. Głowę miała przytuloną do jego torsu, słysząc bicie jego serca. On już spał, ale Katrina jeszcze nie zasnęła, „stygnąc” po gorącym figlowaniu. To że Gaccio był rozpalony, nie było dla Katriny nowością. To że sama była dziś nienasycona w łożnicy, było inną sprawą. Ale to znów była szlachcica wina. To on, kolejnymi lubieżnymi pieszczotami, których nie szczędził jej od rana, sprawił, że zatonęła wraz z nim w rozkoszy. Niedobry Gaccio... strasznie komplikował jej życie. Ale też i uprzyjemniał. Poczuła jak ją głaszcze po pośladku przez sen, znowu. Za każdym razem, gdy się za bardzo wierciła na jego klatce piersiowej śpiący mężczyzna, głaskał ją jakby chciał dodać jej otuchy i przypomnieć, że jest z nią.
I był ciepły...czyż nie lubiła. Leżeć na jego piersi, wsłuchana w bicie serca i oddech Gaspaccia. Wiedzieć, że jest przy niej.
Stuknięcie wyrwało Katrinę z rozmyślań, spojrzała w kierunku okna. Cień?!
Ktoś wdrapywał się na dach gospody!

Kenning, ale przynajmniej wydano mu posiłek dla służby. Skontaktować się nie bardzo było jak, bo i Gaccio i kapłan byli zajęci. Kapłan śledztwem i przesłuchiwaniem łapanych na chybił trafił biedaków. A Gaccio Katriną, nihil novi.
No cóż...Kenning zajął się swoją robotą, która polegała na wypatrywaniu niebezpieczeństwa.
Które to jakoś dotąd nie raczyło się objawić. Pocieszał się tylko, tym, że karczma wypełniona najemnikami obu Familii, była raczej bezpieczna od szturmu. Obstawili oni wszystkie wyjścia i wejścia oraz z czasem, także i okna na korytarzu. Wdarcie się do środka było niewątpliwie możliwe dla Kenninga, ale... mogło mu później przynieść kłopoty.
A ponieważ się wieczór zbliżał, wypadało się przespać, by z rana wyruszyć dalej.
A siano było wygodne... tym bardziej, że drużyna jakoś nie kwapiła się do nocnych wypraw.
I oczywiście spełnił się najgorszy scenariusz.

Kenninga obudziło uderzenie w policzek, delikatna kobieca dłoń. Delikatny kobiecy uśmiech Angeliki. W innych warunkach, byłoby to nawet miła sytuacja.
Angelika usiadła na pobliskiej beli siana, zakładając nogę na nogę. Ubrana w szykowną suknię podróżną w kolorze czarnym. Tak, że Kenning mógł tylko podziwiać jej stopy obute w pantofelki z czerwonej skóry. Uśmiechnęła się do mężczyzny i wskazała palcem na stojąc obok elfkę z kuszami w dłoni.


Po czym dodała.- Nie wstawaj i jeśli możesz, nie rób niczego pochopnego. Ona dość dobrze strzela. I bywa nerwowa. A ja ...wolałabym, żeby porwanie Romualda odbyło się bez rozlewu krwi. Więc, rozkoszuj się moją i jej obecnością i... nie rób niczego głupiego, dobrze?

Krisnys ocknęła się na podłodze i z irytacją stwierdziła, że podczas snu musiała się zsunąć z łóżka. Pamiętała co prawda, że miała zamiar spać, ale czemu leżała naga na podłodze i kto na bogów ją rozbierał. Przez głowę przemknęły jej wspomnienia Katriny i pracodawcy. No cóż... oboje już widzieli ją nagą. Spojrzała na łóżko obok i... nie było na nim nikogo.
Ale też co innego przykuło uwagę nagiej i leżącej na łóżku Krisnys. Facet ubrany na biało, wdzierający się do jej pokoju, przez okno.


Ani chybi...gwałciciel, żądny jej cnoty!...eee...Żądny rozkoszy jej ciała i chcący je zdobyć siłą. A ona była sama i goła... i na podłodze.
A on miał zaskoczoną minę i głupie słowa w ustach.-Eeee... To nie ten pokój?

Tej nocy do gospody wdzierało się jeszcze sześciu innych osobników. Mieli oni jednak inny cel, niż ubrany na biało gość w pokoju bardki i gnomka która wślizgnęła się wykorzystując swój spryt i mały wzrost. Skąd mogli wiedzieć, że ich cel, zamiast leżeć w łóżku w pokoju na piętrze, upija się w sali głównej karczmy, pełnej uzbrojonych po zęby ochroniarzy?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-12-2010 o 17:58.
abishai jest offline  
Stary 08-12-2010, 22:34   #64
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Mimo zmęczenia Katrina nie mogła zasnąć. Leżała więc na piersi Gaccia i wsłuchiwała się w bicie jego serca. Jej dłoń nieświadomie głaskała pierś mężczyzny. Wsłuchiwała się jednym uchem w bicie jego serca, a drugim w jego oddech i zastanawiała nad tym co zaczęło ich łączyć. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś się nią opiekuje. Jego zapewnienia, że się nią zaopiekuje przyjmowała z przymrużeniem oka. Widziała jak ojciec traktował jej matkę, wiedziała, że mężczyźni bardzo często obiecują dużo a nie zawsze dotrzymują obietnic.
Dłoń Gaspaccia przesunęła się po skórze jej pośladka...delikatnie, jakby sprawdzał, że jest z nim. Głupi gest... dziecinny gest. Ot Gaccio, szlachcic i bawidamek, upewniał się przez sen, że jest obok niego. Rycerz pilnujący swej damy. Ale już nie byli dziećmi. Uśmiechnęła się na ten gest i wtuliła mocnej w Gaccia.


Musnęła ustami jego skórę w delikatnym pocałunku, aby go nie zbudzić.Ułożyła głowę ponownie na jego piersi i już miała zamknąć oczy kiedy jej uwagę zwróciło stuknięcie.Odwróciła głowę w stronę okna skąd dało się je słyszeć i zobaczyła cień. Przesunęła wyżej i wyszeptała w ucho Gacciowi:- Gacciuuu...
-Cooo...- ziewnął mężczyna mocniej tuląc nagą kochankę.-Miaałaś jakiiiś koszmaaar. Jeeestem przyyy tobie. Nie bój się. I zamknął oczy.
- Cały czas mi powtarzasz, że jesteś moim ochroniarzem, a więc... ktoś nam się za oknem szwenda, więc do dzieła ochroniarzu - wyszeptała dziewczyna w jego ucho z ironicznym uśmieszkiem.

Delikatnie Gaspaccio zsunął z siebie ciało nagiej kochanki, cmoknął jej usta czule, rozkoszując się przy tym miękkością jej ust. Usiadł na łóżku, mrucząc.-Przyznaj, chcesz mieć łóżko tylko dla siebie.
Roześmiała się perliście i przeciągając zerknęła na młodego szlachcica oceniając czy zostać na łóżku czy ruszyć mu na odsiecz. Już miała się podnieść z łózka kiedy sobie przypomniała, że jej rzeczy znajdują się w pokoju ale nie tym. Położyła się więc spowrotem wygodnie i czekała obserwując co będzie dalej. Gaspaccio przejechał po jej nagim ciele lewą dłonią, od szyi, przez piersi, pośladki do jedwabistą skórę ud.
Po czym sięgnął prawą po to czego szukał na ziemi. Kunsztownie zdobiony rapier. Wysunął ostrze z pochwy i lekko przykucając zbliżał się do okna. Odwrócił się na moment rzekł nieco głośniej.- Nie wychodź z łóżka, w pobliżu powinien leżeć mój pas, a przy nim puginał.
Przechyliła się przez krawędź łóżka i sięgnęła po puginał. Chwyciwszy go w rękę schowała go pod przykrycie i leżąc wygodnie na boku obserwowała poczynania Gaccia.

Mężczyzna, ostrożnie uchylił okno, wyjrzał przez nie, kucnął dodając cicho.- Jakiś półelf włazi po linie do sąsiedniego pokoju.
- Do Krisnys? - spytała dziewczyna starając sobie przypomnieć kto jest w sąsiednim pokoju.
-Nieeee...raczej, do Hibbo i Drakano. O ile dobrze pamiętam, pokój Krisnys jest naprzeciw mojego co bym mógł zakraść się do niego w noc..- na twarzy Gaspaccia pojawił się głupawy uśmieszek związany z tym, że został przyłapany na głupim pomyśle.
Ooooooooooo chciałeś się do niej zakraść. No... no... no... i tyle by chyba było odnośnie wierności Gacciu co? - podchwyciła dziewczyna wywracając specjalnie kota ogonem i dodała - Może warto zajrzeć do pokoju chłopców? Mogą potrzebować naszej pomocy w powitaniach tego miłego nocnego gościa - uniosła się z łózka i wzrokiem zaczęła poszukiwać swoich ubrań.
Gaspaccio wstał i podszedł do dziewczyny, od tyłu. Chwycił ją w pasie i przycisnął mocno do swego nagiego ciała. Usta szlachcica wędrowały po jej uszku, gdy szeptał.-Ano chciałem... Zapominasz pani, że nie tylko Krisnys tam spać miała. Także i ty... Do twego łóżeczka chciałem wpełznąć, twych ust posmakować, twoją nagością napawać wzrok. Wierzysz mi Katrino? Czy też mam cię tak długo całować, aż wiarę dasz moim słowom?
- Yhmmmmmmmm... wierzę... wierzę, ciekawam co byś wymyślił, jakbyś łoża pomylił. Pewnikiem to ciemności byłaby wina. - zwinnie mu się z ramion wywinęła dziewczyna i zaczęła pospiesznie ubierać nasłuchując odgłosów z sąsiedniego pokoju.
Gaspaccio nadal nagusi stanął przed nią i ujął podbródek jej między palce i szepnął.-Droczysz się ze mną Katrino?
Pocałował jej usta, gdy właśnie naciągała spódnicę na biodra.-Droczysz, więc wierzysz mi?-
Coś go to posądzenie o złamanie umowy i niewierność... choć tylko hipotetyczne, to jednak zabolało.
Dziewczyna spojrzała w jego oczy i to co ujrzała sprawiło, że uniosła dłoń i czułym gestem przesunęła ją po jego twarzy: - Droczę się Gacciu... to nieraz silniejsze ode mnie.
Wystawił do niej język, uśmiechnął się i rzekł.- Póki to tylko droczenie, to mi nie przeszkadza.
I udobruchany tym faktem, też zaczął się ubierać, mówiąc.- Trzymaj się za mną i nie wychylaj, dobrze?
Na końcu języka już miała stwierdzenie, że to ona jest najemnikiem i on powinien się z jej plecami trzymać, ale uśmiechnęła się tylko i skinęła mu głową na zgodę.

Gaspaccio ubrany i uzbrojony pierwszy wychylił głowę zza drzwi. A Katrina tuż za nim zerkała . Drzwi za którymi był pokój gnoma i smokowatego, opuszczał właśnie chudy półelf.


Uzbrojony był on w krótki miecz, a może w długi sztylet? Oraz w lekką kuszę. W mrokach nocy, oboje dostrzegli i inne złowrogie cienie w korytarzu. Około pięciu - sześciu osobników, oraz dwie sylwetki ogłuszonych ochroniarzy Familii leżących w rogach korytarza. Włamywacze, znakami wskazywali sobie kolejne pokoje. Zapewne czegoś lub kogoś szukali.
Katrina ponad ramieniem Gaccia obserwowała co dzieje się na korytarzu. Przylgnęła do pleców młodego szlachcica i wyszeptała najciszej jak tylko mogła: - Jak myślisz czego albo kogo oni szukają? Nas? Romualdo? Czy może to coś związanego z tymi sztywniakami na dole?
-Bogowie to tylko wiedzą... Jak wywleką Romualda, to będziemy wiedzieli.- odparł Gaspaccio i zamarł. Ów półelf z napiętą kuszą kierował się w ich kierunku.
Widząc, że z każdym krokiem półef jest coraz bliżej Katrina zacisnęła dłoń na koszuli Gaccia i dając mu znać zaczęła po cichu się wycofywać w stronę pokoju ciągnąc go delikatnie za sobą.
-Jak wejdzie to... stój za mną. Ja go zaatakuję, a ty będziesz...- Gaspaccio nie mógł się zdecydować czy wykazać się jako ochroniarz, czy wykazać rozsądkiem. Zdecydował na to drugie.- Ukryj się przy drzwiach i zajdź go od tyłu, gdy ja skupię jego uwagę na sobie.
Na koniec mruknął cicho.- Przepraszam.
Yhmmmmm - wymruczała dziewczyna na zgodę, postanawiając, że potem spyta go za co przeprasza. Wycofali się po cichu do pokoju a ona stanęła za drzwiami tak jak kazał jej Gaccio i rozejrzała się wokoło. Ujrzawszy to co chciała uśmiechnęła się i zamieniła trzymaną w dłoniach broń na inną bardziej przydatną w tej sytuacji. Stanęła i czekała na sprzyjający moment do jej użycia.

Półelf wszedł po cichu do pokoju, rozglądając się na boki, Katriny jednak nie zauważył zasłoniętej drzwiami. Ale Gaccio stojącego przodem do okna, zauważył. Szlachcic odwrócił się szybko stając w postawie szermierczej z rapierem w dłoni.
-Taaa...milusio.- odparł półelf wchodząc do pokoju, brzęknęła cięciwa. Bełt wbił się niezbyt głęboko w udo szlachcica. Gaspaccio spojrzał na nogę z wbitym bełtem, uśmiechnął się głupawo. I osunął na ziemię, jak marionetka z uciętymi sznurkami.
Katrina widząc tył głowy wchodzącego do środka mężczyzny wzięła zamach i z całej siły przyłożyła my w łeb trzymaną w dłoniach miską. Chwilę po Gacciu na podłodze znalazł się i drugi mężczyzna. Przeskoczyła nad nim i dopadła do leżącego szlachcica, chcąc sprawdzić jak poważnie został ranny. Wszak jak nic padł jak kłoda. “Zabił go! Jak nic go zabił!”, panikowała w myślach dziewczyna. Ujęła jego głowę w dłonie i odetchnęła widząc, że oddycha. Z kącika ust spływała mu strużka, na szczęście śliny a nie krwi. Zaczęła przesuwać po nim wzrokiem w poszukiwaniu gdzie utknął w nim bełt z kuszy. Ujrzawszy go tkwiącego płytko w udzie Gaccia otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Puściła głowę młodzieńca,która z hukiem walnęła o podłogę i ujęła wystający grot w dłonie. Nie namyślając się wiele pociągnęła za niego wyjmując z rany. Spanikowała gdy zobaczyła, że jest pokryty jakąś mazią. “Trucizna!”, przeleciało jej przez głowę.

Tymczasem pomruki dochodzące od półelfiego agresora świadczyły, że terapia “miską w głowę” nie odniosła permanentnego efektu. Na wpół ogłuszony starał się stanąć na nogi. Póki co doszedł do etapu stania na czworaka.
Widząc poczynania półelfa dziewczyna ponownie ujęła leżącą obok niej miskę i podnosząc się ponownie huknęła go w głowę wkładając w to całą swoją złość na niego.
Tym razem, osunął się z jękiem, całkowicie już nieprzytomny. Podeszła ponownie do Gaccia i uklęknąwszy koło niego wzięła jego głowę na kolana. - Gacciu masz w swoich bagażach... coś... coś... na... - nie mogła wydusić słowa “truciznę”.
-auo uui iioe eoo oooi iiee aaee uuaaa- “wypowiedział” otwartymi ustami Gaspaccio nie mogąc chyba zrobić nic więcej, poza bezładnym leżeniem.
Katrina zerknęła na jego udo, po którym spływała krew. Zaczęła się zastanawiać czy ją opatrzyć, ale doszła do wniosku, że z wypływającą z rany krwią wypływa również z mężczyzny i trucizna. “Niech sobie jeszcze pokrwawi, niech się jej pozbędzie.”pomyślała i przesunęła grzbietem dłoni po policzku Gaccia zastanawiając się co robić dalej.

Pierwsze co przyszło jej do głowy to drzwi...były otwarte. A kolesie tego zbira, który zranił i otruł Gaspaccia wszak szwendali się po korytarzu. Drugą sprawą był nieprzytomny półelf z dwoma guzami, ale... nadal groźny. Nadal wszak był uzbrojony i niezwiązany. Położyła głowę Gaccia na podłodze tym razem delikatnie, wstała, podeszła i zamknęła drzwi. Odwracając się w stronę pokoju zatrzymała wzrok na nieprzytomnym pólelfie. Namyślała się chwilę oceniając jego posturę. Doszła do wniosku, ze może jej się uda i ujęła go za ubranie zaczęła ciągnąć w kierunku okna. Oddychając z trudem dowlokła nieprzytomnego półefa do farmugi okiennej po czym zbierajac całe swoje siły wypchnęła go przez okno. Wyjrzała jeszcze i zobaczyła jak ląduje na pięknych różach rosnących pod oknem ich pokoju. “Jeden kłopot z głowy”, pomyślała odwracając się ponownie w stronę Gaccia.
- Słodka Sune, jak ja ja cierpię!!- z róż odezwał się cichy wrzask półelfa.
A Katrina została sama, z otrutym Gacciem i z wrogimi zbirami na korytarzu. Nie wiedziała co się działo z innymi. Ale zapewne szybko rozprawili się z Hibbo i Vincentem, skoro z ich pokoju nie dobiegły żadne odgłosy. Podeszła do bagażu Gaccio i zaczęła w nim grzebać w poszukiwaniu czegoś czym mogla by napoić Gaccia.

Były tam likiery, były i eliksiry leczenia lekkich, były też nalewki “na potencję”, były i ziółka blokujące płodność. Były spore sakiewki i listy...głównie korespondencja z różnymi ludźmi z całego Srebrnobrzegu. Ale nic co mogłoby posłużyć jako odtrutka. Westchnęła zrezygnowana i zaczęła zdejmować spódnicę zerkając raz po raz w stronę Gaccia. Wzrok Gaccia wędrował po jej kształtach, oddech przyspieszył, a i inna reakcja stała się aż nadto wyraźna. Uśmiechnęła się do niego pocieszająco i wyciągnęła jego spodnie z bagażu. Po chwili już wsuwała jedną po drugiej nodze w nogawki. Poszukała jeszcze chwilę i znalazłszy pas owinęła się nim w pasie podtrzymując na nim spodnie. Ujęła puginał w dłonie, podeszła do łóżka i przy jego pomocy odkroiła spory kawal prześcieradła. Uklękła przy Gacciu i owinęła mu nim ranę na udzie tamując upływ krwi. Pochyliła się nad nim i pocałowała go czule w kącik ust szepcząc: - Muszę cię na razie opuścić. Nie ruszaj się stąd kochanie... niedługo wrócę - po czym, wsunęła broń za pasek spodni, podeszła do framugi okna i wychyliła głowę aby ocenić jak daleko znajduje się okno do pokoju do którego parę minut wcześniej wkradł się półelf.

Plan który obmyśliła, był ryzykowny, ale mógł się udać...Natomiast w przypadku porażki, cóż... Porażka leżała na dole, wbita w krzaki róż i mdlejąca z bólu. Zerkając w dół westchnęła zrezygnowana. Odwróciła się w stronę pokoju zerkając w stronę Gaccia i nie ociągając się już wysunęła stopy za framugę okna. Po chwili znajdowała się już na zewnątrz pokoju. Zaciskając zęby powoli brnęła do pokoju obok. Uczepiła się framugi i stęknąwszy z wysiłku wlazła do pokoju Vncenta i Hibbo. Rozejrzała się i odetchnęła z ulgą nie widząc nigdzie ciał jego mieszkańców. Podeszła do ich bagażu i zaczęła w nim grzebać w poszukiwaniu czegoś co mogłoby pomóc Gacciowi. Był tu tylko bagaż młodego zaklinacza, a przeszukując go znajdowała różne dziwne rzeczy, w tym i gitarę, oraz eliksiry, ale również “leczenia ran”.Westchnęła ponownie zrezygnowana i podeszła do okna. Wyjrzała na zewnątrz oceniając sytuację i ujęła zwisającą za oknem linę w dłonie. Po chwili już była za oknem zsuwając się po niej w dół. Postawiła stopy na ziemi i puściła linę. Rozejrzała się z uwagą w koło i podeszła do rozpłaszczonego półelfa. Pochyliła się nad nim i zaczęła go obmacywać w poszukiwaniu jakiejś odtrutki, którą mogłaby podać Gacciowi. Palce dziewczyny natrafiły na fiolkę z ciemnozieloną, pachnącą cynamonem cieczą, zapewne odtrutką. Schowała ją bezpiecznie za pazuchą koszuli i ujęła linę w dłonie.Spojrzała do góry i stęknęła żałośnie.”Mogłam go obmacać jak był tam w pokoju. Ech... pośpiech nie raz na nic się nie przydaje. Ciekawam czy Gaccio doceni moje poświęcenie?” Nie zwlekając już ani chwili zaczęła się wspinać tym razem ku górze. Dotarłszy do ich pokoju uklękła przy młodym szlachcicu i wyjmując zza pazuchy fiolkę wlała mu jej zawartość w usta.

Przez kilka minut nic się nie działo, po czym ...ręka mężczyzny uniosła się lekko i drżącą dłonią pogłaskał ją po kolanie. Uśmiechnął się i powoli spytał.- A więc mnie kochasz... Katrino?
Podniosła się z kolan nie mówiąc nic na ten temat. - Dasz radę wstać? Musimy zobaczyć co z resztą tego szmeranego towarzystwa. Chłopaków w ich pokoju nie było. Pewnie są na dole. - informowała Gaccia patrząc na niego.
-Mała pomoc, by się przydała.-szepnął cicho i spoglądając na nią dodał.-Ładnie ci w spodniach, masz śliczne nogi.
- Pozwolisz, że jeszcze chwilę z nich pokorzystam? - spytała uśmiechając się i wyciągając w jego kierunku dłoń aby pomóc mu się podnieść.Skorzystał z jej dłoni, a potem z ramienia by się oprzeć i szepnąć jej do ucha żartobliwym tonem.-Noś, jak długo chcesz... ale i tak je kiedyś z ciebie ściągnę, razem z bielizną.

Roześmiała się na te słowa i odszepnęła: - Lepiej pokombinuj, mój ty ochroniarzu co dalej zrobić. Tylko tym razem nie daj się znów zwalić na podłogę. - Zaczęła iść w kierunku drzwi.
-Czekać na odsiecz?- spytał retorycznie i rzekł opierając się na jej ramieniu.- Tyle chyba możemy, dopóki nie ruszy pomoc z parteru. Ja się jeszcze nie nadaję do walki, a ty... nie dam.- zacisnął dłoń na jej ramieniu, delikatnie dając jej do zrozumienia, że nie puści jej.- Nie pozwalam ci walczyć samej. Proszę, nie rób czegoś takiego.
Słysząc słowa “nie pozwalam” Katrina spięła się cała w sobie. Już się odwracała w jego stronę, aby mu powiedzieć co może sobie zrobić z nimi kiedy padły dalsze. Jego “proszę”sprawiło, że pominęła poprzednie milczeniem. Wzięła głębszy oddech i odparła: - No dobrze nie idziemy. Usiądź na łóżku i nabieraj sił. Masz jeszcze jakąś broń oprócz tej?
Usiadł spoglądając na nią i mówiąc.-Kuszę samopowtarzalną i hmmm... coś jeszcze ...co to było. A tak... fiolkę z ogniem alchemicznym. I tyle...
Spoglądał na nią dodając.-Chyba nad tym ochranianiem muszę jeszcze popracować.
Poklepała go po ramieniu - Dobrze ci idzie... poćwiczysz i wprawy nabierzesz - po czym podeszła do jego bagażu aby wyciągnąć broń o której wspomniał. Zabrała wszystko o czym mówił i wróciła do niego. Usiadła obok i położyła to w zasięgu ręki. - No to czekamy Gacciu, albo na gości, albo na odsiecz.
Oparł się o nią. Głowę położył na jej ramieniu mówiąc.- Dobrze kochanie.
A dziewczyna nie mogła wyczuć, czy mówi serio, czy żartuje.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 09-12-2010, 15:14   #65
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DjoDcYRGtCw[/MEDIA]

Niewidzialny Vincent poruszał się po pięterku starając się zachować ciszę i dyskrecję. Jako że żartownisiem był od urodzenia to miał w tym trochę wprawy. Podchodził do drzwi i zerkał przez dziurki od kluczy, przyklejał uszy to każdego miejsca by nasłuchiwać tajemniczych rozmów o spiskach i morderstwach. Jednak poszukiwania nie przyniosły takiego efektu na jaki liczył. Co prawda mógł ujrzeć nagą bardkę chrapiąca na łóżku, oraz igraszki pana Gaccia i Pani Katriny co przyprawiło go o dziwny przypływ gorąca, a jego niewidzialne uszy i cała twarz zalała się rumieńcem. Nie wiedząc czemu te widoki przywiały mu na myśl kobietę z „Cyców Roni” która uraczyła gadziego zaklinacza pierwszym prawdziwym pocałunkiem w jego młodym życiu. Przecież buziaki w policzki od ciotek i innych krewnych się nie liczyły! Zaklinacz jednak odszedł od tych przepięknych widoków jakie stanowiły ciała jego towarzyszek skupiając się na swojej misji. Na pięterku nie natrafił na nic ciekawego lecz wciąż miał całą salę główną do przeszukania! Na palcach przedarł się przez korytarz i zszedł po schodach. W głównej izbie dyskrecja była już zbyteczna, gdyż gwar skutecznie zagłuszał łuskowatego adepta sztuk magicznych.

Vincent rozejrzał się po sali. Pan Hibbo stał jak słup soli wypatrując kogoś pośród tłumu, a Pan Romualdo siedział przy stoliku. Jako że gnom zaprawionym w bojach wojem był na pewno z ukrycia obserwował poetę ,a więc zaklinacz tym się nie martwił. Postanowił więc kontynuować swe śledztwo. A żeby móc prowadzić dochodzenie potrzebny jest podejrzany no i plan. Pierwszy niezbędny element pojawił się szybko gdyż czujne oko gada wypatrzyło półorczego sprzedawcę biżuterii, który siedział sam popijając piwo. A to stawiało go na szczycie listy podejrzanych gdyż po pierwsze siedział sam, a to cecha osób które mają coś do ukrycia, po drugie pił piwo czyli nie bał się trucizny! Po trzecie był zaś półorkiem, a w książkach to zawsze orkowie byli tymi złymi, a więc jakieś ziarno prawdy w tym musiało być.

Teraz pozostawała jednak kwestia planu, bowiem jak zmusić podejrzanego numer 1 ( tak bowiem w myślach smokowaty go nazwał) do mówienia? Cóż Vincent miał to do siebie iż jego mózg kipiał od szalonych pomysłów które najczęściej były albo nierealne, albo wymagały wręcz boskiej interwencji by się powiodły. Tym razem również padło na taki plan!
Zaklinacz pod osłonom swej niewidzialnej powłoki zbliżył się do stolika podejrzanego numer 1 i przyjrzał mu się. Tak jak to pisali w książkach, półorki nie grzeszyły urodą, więc zapewne to co pisali o ich inteligencji też było prawdą. Jednak by misterny plan się udał Vincent postanowił użyć wszystkich znanych sobie podstępów. Poruszył kilka razy niewidzialnymi dłońmi i wymruczał cicho kilka słów które utonęły w ogólnej gwarze karczemnych rozmów. Następnie złożył dłonie w rulonik i stojąc kawałek od podejrzanego numer 1 przemówił do prowizorycznej tuby z rąk.
- Coś Cię trapi widzę. Ukrywanie swoich problemów przed samym sobą nigdy nie wpływa na naszą korzyść.- słowa zabrzmiały tuż koło ucha orka, a wypowiedziane były ochrypłym głosem którego nie powstydził by się żaden ork czy pijak. Plan Vincenta był prosty, postanowił wydobyć z orka informacje podszywając się... pod jego sumienie!

Tyle, że nie wypalił. Czasami nawet proste plany zawodzą. Odpowiedzią na jego plan było potarcie przez półorka, pierścienia spinającego warkocz sprawiło, że niewidzialność Vincenta rozmyła się niczym sen złoty. Kolejnym ruchem mężczyzny było błyskawiczne wychylenie się i pochwycenie smokowatego za włosy i przyciśnięcie jego głowy do stołu. Handlarz biżuterią był silny zręczny i zdecydowanie przewyższał młodego zaklinacza umiejętnościami walki wręcz.
-W mojej wiosce, za takie dowcipy łamano palce.-syknał wściekle półork.- Co ty sobie myślałeś? Że prosty czar uczyni cię niepokonanym? Przypominasz mi tych wszystkich napuszonych magików, którym już wyprułem flaki. Więc, gadaj... co to za pomysły?
Półork był obeznany z walką, ale miał kiepskie podejście do dzieci i zdecydowanie brak poczucia humoru. Kiepska kombinacja... kiepska dla Vincenta.

Vincent zrobił przerażoną minę i spojrzał na półorka szklistym wzrokiem. Jak to jego plan nie wypalił! Przecież był doskonały! Ale od kiedy to orki używają magii!? Czyżby nie doczytał tego w książkach!? Vincent skulił się w sobie i podnosząc wzrok na swego aktualnego oprawcę wyjęczał.
- No bo ja chciałem poooomóccc!- Jak łatwo było się domyślić młody nie był dyplomatą najwyższych lotów. - Bo tu jest jakiś mordercaaaa, a mordercy są źliiii. - dokończył a w jego młodzieńczych oczach pojawiły się łzy przerażenia. Rekami przysłonił twarz w geście "Nie bij!" i czekał an reakcje kupca.



- Co ty wiesz o zabijaniu? Ty młoda Dupa jesteś.-odparł z wyższością w głosie półrok, przypominając tonem głosu krasnoluda Franza, który w opowieściach o swych heroicznych czynach ( Zabił ponoć tyle smoków, ile miał włosów na głowie. A że z czasem zaczął łysieć, liczba zabitych smoków, malała z każdym rokiem) urastał do prawdziwego herosa. Jakim ponoć był.
Łał zrób tak jeszcze raz! - powiedział zaklinacz, a przerażenie w jego oczach przerodziło się w podziw. Młody bowiem był fanem aktorstwa w każdej postaci. - Długo to ćwiczyłeś?- niektórzy mówią że grunt to dobre nastawienie, jeżeli tak było to Drakano mógł sprzedawać grunt taczkami, wozami i karocami. Czasem bycie nieświadomym przynosi wiele dobrego.
-Co ty? Młody... co ty właściwie kombinowałeś?- półork puścił głowę chłopaka zaskoczony jego słowami. -Widziałeś kiedyś, prawdziwego zabójcę?
Uradowany wolnością swej łepetyny zaklinacz podsunął sobie krzesło i usiadł obok handlarza.

- Nie widziałem, ale jeżeli moje śledztwo wypali to go znajdę i pojmam! -oznajmił dumnie wypinając pierś. W tym też momencie z wewnętrznej kieszenie jego kubraka wyszedł na stół Psikus poruszony łomotami i nagłą zmianą położenia ciała Vincenta. Smoczek ziewnął i pomachał malutkimi skrzydełkami. Vincent zaś kontynuował wypowiedź.
- Pan zaś siedział tak samo że to było dość podejrzane, więc postanowiłem wydobyć z pana informacje.- oznajmił z dumą w głosie młody łuskowaty i postukał się palcem w bok nosa.
-Znaczy jak wydobyć? Wyjąc mi do ucha?- burknął półork.- Wiesz, że gdyby nie to, że jesteśmy w karczmie, to mógłbyś już dogorywać z moim sztyletem w klatce piersiowej?
- Myślałem że moim podstępem wmówię Panu, iż jestem Pańskim sumieniem, a wtedy Pan wszystko by mi powiedział! - wyjawił swój chytry plan zaklinacz. - Zapewne by mi się tu udało gdyby nie ta pana magiczna spinka do włosów.- podsumował potakując sobie głową.

-A nie przyszło ci do głowy, że sumienie się słyszy pod czaszką, a nie pół metra dalej od siebie?- zaśmiał się głośno handlarz. Otarł dłonią dolną wargę uśmiechając się złowieszczo.-I że...zabójcy, zwykle nie mają sumienia?
- A to nie jest tak że każdy ma sumienie? - zapytał Zaklinacz nie rozumiejąc zbytnio co ork ma na myśli.
-Gdyby mieli sumienie to by nie zabijali, prawda? Mamusia nie uczyła cię, że nie wolno zabijać?- rzekł w odpowiedzi mężczyzna krztusząc się ze śmiechu.
- Wspominała o tym. - powiedział smokowaty z powagą. - A ma pan jakieś podejrzenia co do tego zabójcy?- zapytał Vincent gdyż jego detektywistyczna żyłka dała o sobie we znaki.
-Nie... zdecydowanie nie. Handluję biżuterią. Nie znam się na zabójcach.- szybko zaprzeczył półork.
- Rozumiem, a jaką pan biżuterią handluje? Bo mój ojciec zajmuje się handlem magicznymi przedmiotami i też sprzedaje biżuterię, tylko taka magiczną. Może pan uprawiał z nim interesy? - zapytał ciekawsko łuskowaty.
-Ja...eeee...jaką wytropię. Tu kupię, tam sprzedam... różnica pomiędzy sprzedażą a kupnem, to mój zarobek.- odparł półork i zmieniając temat spytał.- A co ty tu robisz tu sam...Gdzie twoja matka?
- Nie jestem tu z matką! -odpowiedział wesoło smokowaty.- Jestem tu z grupą poszukiwaczy przygód, ale to ściśle tajne i Pan Hibbo wymyślił dla tego taką fajną nazwę. - Vincent zastanowił się i po chwili nadeszło don olśnienie. - Ptaszek w klatce! Tak się nazywa nasza misja!- mówiąc to wyszczerzył do orka swe ostre smocze kły.
-I wypada tak wrzeszczeć o tajnej misji na głos?- spytał z politowaniem w głosie półork.
Vincentowi oklapły uszy i spuścił wzrok.
- No bo ja się dopiero uczę... To moja pierwsza wyprawa... - burknął pod nosem do orka.
-To ucz się dyskrecji na początek.- odparł handlarz, pocierając palcem wskazującym okolice nosa.
Zaklinacz podrapał się po czuprynie po czym odparł zmieniając ton głosu na konspiracyjny szept.
- A pan mógłby mnie czegoś nauczyć?- mówiąc to potarł palcem okolice nosa jak i jego rozmówca.
-Ja? A czego mógłbym cię nauczyć?-zdziwił się półork i machając dłonią przed zaklinaczem mówił.- Nie jestem magiem ani poszukiwaczem przygód. Tylko... Handlarzem.- Wskazał na rozmawiających w głównej sali.-Tu jednak sekretów nie odkryjesz, nikt nie mówi prawdy, gdy inni mogą ją usłyszeć.

- Dla tego poszukiwania zacząłem od piętra ale tam tez nie było nic ciekawego. - powiedział zaklinacz głosem w którym dało się wyczuć nutę smutku i zawodu że poszlaki same nie wpadają w jego ręce. - A co do nauki to sam pan mówił, że liczy się dyskrecja i miałbym sztylet w piersi. A to pewnie znaczy że umie pan walczyć no i tą dyskrecje zachowywać! - powiedział kiwając znowu głową.- A tak właściwie to czemu ma pan sztylet jak zabierali wszystkim broń? - spytał podejrzliwie łuskowaty zaklinacz.
-Gdybym miał sztylet, to byś miał zapewne już go między żebrami. Ale nie masz, prawda? Pamiętaj, żeby nie zaskakiwać tak ludzi, chyba że chcesz ich zabić, lub zginąć z ich ręki.- pouczył smokowatego półork. I potwierdził.- A walczyć umiem. Bandyci są przecież na szlakach. Łasi na moje złoto i biżuterię, więc trzeba umieć walczyć.-
-- Postaram się to zapamiętać. - odparł zaklinacz i pogłaskał swego chowańca po głowie.- a co pan właściwie tu robi, handluje pan? - zapytał ciekawski wszelkich informacji Zaklinacz.
-Też...- odparł enigmatycznie ork.- A na razie jestem w podróży.
- A gdzie pan właściwie zmierza? - dopytywał się łuskowaty chłopak swego orczego rozmówcy.
-Do Venetticy.-odparł krótko półork nie wdając się w szczegóły.
Młody podrapał się po policzku zastanawiając się czy coś jeszcze musi wiedzieć. Jak gdyby na to nie spojrzeć ten miły obywatel orczej społeczności uświadomił mu, że w głównej sali niczego nie znajdzie. Dla tego też zaklinacz postanowił zabrać stąd Pana Romualdo ( wszak gdzieś pośród tłumów może czaić się morderca który opanował tajemną sztukę bycia bardzo dyskretnym!) a poeta pił dużo wina które to zabójca najwidoczniej lubił zatruwać. Po za tym robiło się późno i smokowaty chciał zażyć trochę snu, gdyż jak wiadomo wczesne wstawanie jego domeną nie było. Wstając więc z krzesła wesoło powiedział do swego rozmówcy
- To ja już chyba będę szedł. Dziękuje za cenne rady!- po tych słowach szczerze i radośnie wyszczerzył kły do jubilera.
-Taaa... do widzenia- odparł półork.

Poeta tymczasem pochłaniał kolejne kielichy wina, wodząc smutnym melancholijnym spojrzeniem za kolegami po fachu. Pod względem spustu, Romualdo wydawał się dorównywać Gaspaccio.
Radosny i już całkiem widzialny zaklinacz dosiadł się do poety ze swoim chowańcem ukrytym w bujnej czuprynie rudzielca. Srebrne oczy obejrzały poetę od stóp do głów gdyż ten jakoś markotnie wyglądał. Zapewne smutno było mu tu siedzieć samemu! Jednak nie o tym teraz należało prawić, gdyż dyskretne oprychy czaić mogły się wszędzie.
- Panie Romualdo, prawie wszyscy już śpią w swoich pokojach ( gdzie “swoich” kwestią umowną było) chyba też powinniśmy już iść. Jutro czeka nas kolejna podróż!- zwrócił się do wierszoklety zaklinacz.
-Marność nad marnościami i wszystko marność.- wybełkotał melodyjnym głosem elf, wpatrując się w kielich wina i chwiejąc na boki. W jego oczach zaszkliły się łzy.-Och jakże wielkie jest okrucieństwo bogów, skazujących mnie na wędrówkę po tym padole łez, rozpaczy... i wina.-
Napił się i rzekł.- O wino, nektarze śmiertelnych... czemuż nie obdarzasz mnie słodką mgłą zapomnienia?
Romuadlo był nie tylko ubzdrygolony, najwyraźniej stracił wszelaki kontakt z rzeczywistością.

Vincent zamrugał kilka razy i powtórzył w myślach wypowiedź poety, potem powtórzył tę czynność kilka razy jednak upragnione zrozumienie i olśnienie nie raczyło się pojawić. Cóż kto zrozumie poetów?
- Panie Romualdo, wszystko dobrze? - zapytał smokowaty zaklinacz kładąc swe pazury na ramieniu poety i lekko nim potrząsając.
- A co dobrego jest na tym świecie?- spytał retorycznie wykonując szeroki zamach dłonią.- Jeno śmierć, ostateczna wolność, co z okowów bólu nas wyswobadza i prowadzi na jasne polanki, gdzie pasą się baranki...
Potem chyba coś sobie przypomniał, bo zaczął śpiewać.-
“Na głowie kwietny ma wianek,
W ręku zielony badylek,
A przed nią bieży baranek,
A nad nią lata motylek...”

Niestety jakoś nie pamiętał reszty i zaczął w kółko wyśpiewywać ten sam tekst zalewając się łzami.

Mina Vincenta mogła wyrazić teraz więcej niż tysiąc słów. Zdziwiony patrzył na śpiewającego poetę, w głębi duszy pożałował że nie ma z nim teraz miecza który zawsze dobrą radą służył. Jednak Drakano nie był w ciemię bity, nie raz bywał na bankietach rodzinnych i widział kilka osób “w stanie wskazującym na spożycie” i z obserwacji w miarę się orientował jak z nimi postępować. Wstał więc zaklinacz z krzesła swojego i podchodząc do poety chwycił jego rękę i przerzucił ją sobie przez kark, coby poetę z siedziska podnieść, a i pion utrzymać mu pomóc.
- Panie Romualdo zaprowadzę pana do pokoju. - powiedział do poety i po chwili namysłu dodał.- Pan Gaccio ma tam na pewno więcej wina!
- Wina i kobiet...Gaccio prowadź do wina, a kobiety zostaw sobie. Ma miłość wzywa... Och gdzie jesteś gwiazdo moich marzeń, kwiecie moich snów, skarbie najczystszy, najpiękniejszy nieskalany...dla którego duszę bym poświęcił?-jęczał niepewnie poeta wpatrując się w dal. Dawał się jednak prowadzić, ku schodom.

Krok po kroku Vincent zbliżał się ku schodom na pięterko. Poety zbytnio nie słuchał bo poezja nie była jego mocną stroną i wolał nie wgłębiać się w pijackie eposy. Młody zaklinacz miał też nadzieje, że Pan Gaccio i Pani Katrina skończyli już to co razem robili bo czuł w głębi siebie, że za przerwanie im mocno by oberwał. A wyglądało to na dość miłe zajęcie, więc po co miałby to Drakano im przerywać? Chociaż z drugiej strony poeta był teraz priorytetem, a więc chcąc nie chcąc zaklinacz postanowił udać się do pokoju wierszoklety by tam ułożyć go do snu. Schody jednak były pierwszym wyzwaniem na jego drodze, a Romualdo mógł zareagować na ich pojawienie się w różny sposób. Droga do wina i kobiet jednak nigdy prosta nie była!

- Panie Romualdo teraz niech pan uważa bo musimy wejść po schodach. - poinformował podpitego poetę Vinc. - Ale niech się Pan nie martwi gdyż na szczycie czeka wino, no i tak no miłość najczystsza i najpiękniejsza!- skłamał zaklinacz by poeta dał spokojnie prowadzić się w górę schodów.
-Poeto do dzieła!-krzyknął buńczucznie Romualdo, machając nerwowo ręką i starając się wskazać nią przód.
 
Ajas jest offline  
Stary 12-12-2010, 05:29   #66
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Mężczyzna gapił się w panice i z odrobiną podniecenia, na leżącą o jego stóp kobietę.
W gruncie to jednak bardziej w panice, bo przyłożywszy palce do swych ust, szeptał.-Ciiii... nie ma powodu do wrzasku.
Krisnys z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w nieznajomego w oknie jej izby. Powoli jednak oczy Bardki coraz bardziej zaczęły się zwężać, a zaskoczenie ustępowało uczuciu wściekłości. Nie ruszając się z miejsca sięgnęła ręką w bok, ściągając z łoża prześcieradło, które narzuciła na siebie dosyć niedbale, wciąż znajdując się w półsiedzącej pozycji z gołym tykiem na podłodze.
- Won - Wycedziła przez zęby.
-Znalazło się wcielenie Sune. Idź spać panienko.-odparł mężczyzna mijając siedzącą kobietę. Nagle zatrzymał się, jakby nad czymś zamyślając. Kucnął przed bardką i błyskawicznie przyłożył jej sztylet do gardła.-Ani piśnij...ja.. znam cię. Towarzyszka, tego kurduplowatego gnoma Hibbo jakiegoś tam? Prawda?
- Wystarczy jeden mój krzyk... - Nie dokończyła, spoglądając napastnikowi prosto w oczy.
- Wystarczy jeden ruch sztyletu i już nigdy więcej się nie odezwiesz.- odparł zimnym tonem napastnik. -Nie masz pojęcia o co toczy się gra. A i mieć nie musisz. Kurduplowaty gnom to twój przyjaciel?
- Po moim krzyku wpadnie tu z pół tuzina uzbrojonych po zęby, i chętnych na wyprucie komuś flaków osiłków, poradzisz sobie?
- Powiedziała, starając się zachować obojętną minę do poważnej gry - Mnie zaś mogą za pomocą magii kiedyś ożywić, twój plan jednak uzyska spore komplikacje, czy warto?... Gnom nie jest moim przyjacielem, znam go pobieżnie, a wasza "gra" mało mnie interesuje.
-Może cię ożywią, może nie.
- zerknął jej w dekolt, osłonięty jedynie prześcieradłem.- Ale nie chcemy tego sprawdzać prawda?- sięgnął po drugi nóż i delikatnie rozciął prześcieradło, odsłaniając bardziej biust i nadal trzymając nóż przy krtani Krisnys by zdusić ewentualny opór w zarodku.- Sama wspomniałaś, że nic nie jesteś winna gnomowi. Więc ja zadam kilka pytań, ty na nie odpowiesz i ja sobie grzecznie pójdę, nie robiąc ci krzywdy. Ty nie będziesz musiała przeżywać mąk agonii, ja dostanę co chcę. Wszyscy będą zadowoleni. Odpowiada ci ten układ?
- A możesz zabrać ten pieprzony wihajster z mojego gardła i odczepić się od prześcieradła?. Możemy pogadać jak cywilizowani ludzie
- Fuknęła.
-Ten nożyk od prześcieradła odsunę, ale ten przy gardle zostanie. Dla bezpieczeństwa.- odparł złowieszczo mężczyzna, odsuwając jeden nóż.
- To nie jest potrzebne - Odparła twardo.
Mężczyzna nie był zadowolony z odpowiedzi. sztylet przy gardle, ukuł boleśnie kobietę i bardka poczuła, jak po jej szyi spływa delikatna ciepła struga, jej własnej krwi. Dodał zimnym tonem głosu.- Ja nie żartuję. Powiedz mi co chcę wiedzieć i już mnie nie zobaczysz. Stawiaj opór to... znudziły mi się miłe metody.
- Pieprz się!
- Szepnęła ze złami w oczach - Pieprz się kurwa!. Co ja ci zrobiłam?. Chcę gadać dobrowolnie, dociera to do twojego czerepa?. Chcę z tobą gadać dobrowolnie o cholernym Gnomie!!. Zabierz więc ten nóż.
-Szlag...mięknę na starość
.- odparł w irytacji mężczyzna.- Po licho jeszcze w tym siedzę? Żona, drugie dziecko w drodze. A mnie...- odsunął nóż od szyi, dodając z irytacją.- No dobrze, porozmawiajmy. Jest tu ten kurdupel?
- Ano jest, a bo co?.

Otarł rąbkiem szaty szyję bardki mówiąc cicho.- To tylko draśnięcie, więcej strachu niż bólu. A i rana mało poważna.
- To się jeszcze okaże
- Krisnys przytknęła sobie kawałek prześcieradła do rany, i tam już cały czas przytrzymywała.
-Wiesz gdzie ten gnom ma pokój? I z kim mieszka?- spytał.
- Emmm... - Zamyśliła się - No na tym piętrze, chyba gdzieś stąd w prawo, drugie albo trzecie drzwi, a sam nie jest, z jakimś Zaklinaczem?. Nie wiem choliba, nie było mnie przy przydzielaniu izb.
-Widziałaś u niego jajo? Kryształowe jajo, mniej więcej tej wielkości.
- dłońmi wskazywał na wielkość klejnotu.
- Kryształowe jajo? - Zdziwiła się, choć równocześnie błysnęły jej oczka - A cenne??. Cobym to ja wcześniej wiedziała...
-Zależy dla kogo cenne, jak każdy klucz...
- odparł mężczyzna, po czym uciął rozmowę zdając sobie, że powiedział o wiele za dużo.
Krisnys z nieco bliżej nieokreślonych powodów wyrósł na krótką chwilę lisi uśmiech na twarzy...
-Wiesz czy zna Christinę de Valnor? Śniadą krótko obciętą gnomkę o jasnych włosach i niebieskich oczach? Widziałaś ją może?-spytał następnie, kryjąc niezdarnie irytację głosu, gdy wspominał jej imię.
- Nie mam pojęcia, znam go ledwie od dwóch dni, i w sumie nie zamieniłam z nim więcej niż chyba dwa zdania... a może i mniej?.
-Co wiesz o tym gnomie? Zna może jakiegoś maga?
- spytał nieco poirytowany.
- Ogólnie mam wrażenie, że ten Hibbo ma nieźle narąbane w głowie, zresztą jak chyba i cała reszta bandy z którą przyszło mi podróżować. A o "naszym" magu to już wspomniałam, o innym nie mam pojęcia - Wzruszyła ramionami.
-Szlag... w sumie to niewiele wiesz. Może to i dobrze. - pogłaskał bardkę po włosach i wstał mówiąc.-Lepiej się w to nie pakuj ślicznotko. A teraz...-wskazał łóżko dodając.- Idź grzecznie spać i nie wyściubiaj stąd nosa do rana. Na zewnątrz, może być... paskudnie.
- Nie ucz matki dzieci robić...
- Odburknęła na odchodne typowi.
Gdy jednak doszedł do drzwi i otworzył je... zbladł.- Co to na Maskę ma być? Skąd się tu tyle podejrzanych typów kręci na korytarzu. I czemu załatwili ochronę?
- Padło jakiś dwóch ważniaków w karczmie, ktoś ich otruł. Idź już sobie...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 12-12-2010, 20:48   #67
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Hibbo był gnomem i oficerem armii Testyra (szalonego jak kto by pytał). Jako gnom szpiegiem i kontrwywiadowcą był... mizerny. Jako oficer armii szalonego krasnoluda także nie należał do orłów w tej dziedzinie. A jak wiadomo dwa minusy dają plus. Tak więc Hibbo był doskonałym tajnym agentem i psem na niewidzialnych zaklinaczy.

Był tak dobry w tym co robi, że nawet udało mu się zmylić otaczających go gapiów i towarzyszy. Jedni sądzili, że popijał piwo, inni, że obserwował otoczenie w poszukiwaniu zabójcy, jeszcze inni, że pilnował poety. A co robił naprawdę. Lustrował okolicę przez szklany kufel piwa. Jak wiadomo alkohol ma magiczne właściwości. Jedną z nich jest na przykład wymazywanie. I nie tylko pamięci. Mowa to o wymazywaniu wszelakich warstw nałożonych na powierzchnię pierwotną. Taki powiedzmy brud na karoserii konnego wozu, czy lakier do paznokci z zębów... nie pytajcie o tą historię. Tak wiec powinien bez problemów wymazać warstwę niewidzialności z młodego chłopaka. Inną jego włąściwością było własnie dostrzeganie niewidzialnego. Jak wiadomo, po dużej dawce tego specyficznego specyfiku, dostrzega się niewidzialne. Takie przykładowo białe myszki z rodziny Myszon Niewidus. Niestety zarówno na skan oczyszczający jak i dogłębny za mało było alkoholu w alkoholu jaki trzymał maluch w dłoni. Tak więc postanowił wykorzystać inną starodawną broń do walki z niewidzialnymi. Biały, czarodziejski proszek - jeden z legendarnych składników broni totalnej zagłady - ciasteczek. A dokładnie o mące tu mowa. Gnom dzielnie wypił łyk zawartości swego pryzmatu, odstawił kufel po czym pognał do kuchni.

W owym laboratorium alchemików kucharzami zwanymi krzątała się duża strażniczka o cudownym pancerzu fartuchowym i berłem destrukcji przez naiwnych wałkiem ochrzczonym. Trza było wielce uważać by gromy tego kolosa nie spadły na gnomią łepetynkę. Ale jak już wspominałem Hibbo był idealnym szpiegiem tak wiec udało mu się podkraść za stołem by zdobyć worek mąki.


Dwie sekundy i już go nie było w kuchni. O dziwo specyfik alkoholowy zadziałał przy tak małej dawce, gdyż gdy tylko maluch wszedł do głównej izby zobaczył Vincenta na pierwszym stopniu schodów. Szybko rzucił w niego mąką, pokrywając go i poetę trzymanego przez smoczątko białym proszkiem.
- O co chodzi - Zdziwiony zaklinacz spytał się robiąc jeszcze bardziej zdziwioną minę.
- Teraz jestes już widzialny - odrzekł dumny z siebie żołnierz.
- Vincent znalazłeś się! Jak dobrze. Dzięki bogom i pradawnym! O jak dobrze. Nie uciekaj mi już tak. Obiecaj, że nigdy tego nie zrobisz. - zaczęło rozpłakiwać się szczęśliwe ostrze.
- Dobra, już dobra. Panie Hibbo pomóżcie mi wnieść poetę na górę.
- Żaden problem.


I razem zmierzyli ku nieznanemu.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 13-12-2010, 06:51   #68
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Nareszcie jesteś - powiedział Kenning z lekkim wyrzutem w głosie. - Już myślałem, że nie raczysz się zjawić.
- Tęskniłeś?
- spytała z lekkim uśmiechem, ale bez ironii w głosie Angelika.
- A kto by nie tęsknił za taka kobietą... - Kenning obrzucił ją pełnym uznania spojrzeniem.
- To korzystaj z okazji, druga ci się już nie trafi - uśmiechnęła się żartobliwie. Przeczesała zalotnie włosy dodając.- Moi ludzie, cichaczem porwą Romualdo i znikniemy w mrokach nocy. I tyle nas zobaczysz.
- Wiem, że nie mam u ciebie szans...
- powiedział Kenning robiąc smutną minę. - W gruncie rzeczy powinienem życzyć twoim ludziom, by im się nie udało. Miałbym wtedy okazję jeszcze raz spojrzeć w twoje oczy barwy morza. A tak na marginesie... Mam nadzieję, że nic się nie stanie twoim ludziom. Nie słyszałaś, co się dzieje w gospodzie?
- Nie wiem, choć taaaa... ilość ochroniarzy i izolacja karczmy mnie zaskoczyła.
- Machnęła dłonią z grymasem irytacji na twarzy. - Moi ludzie znają się na tego typu zadaniach.
Westchnęła cicho. - Przyznaję, że... pewne ryzyko jest, ale... postarają się.
Kenning nie wątpił w to, że będą się starać. I miał cichą nadzieję, że im się nie uda. Wcale nie ze względu na chęć ponownego spotkania się z piękną Angie.
- Znają się, nie znają - odparł Kenning. - To jest niezbyt typowa sytuacja, bo padły dwa ważne trupy i w gospodzie wrze jak w ulu. Obcy są niemile widziani - dodał.
- Moi ludzie potrafią być dyskretni. - Uśmiechnęła się kobieta, wzruszyła ramionami. - I cisi. Wejdą i wyjdą niezauważeni.
Albo ich wyniosą, pomyślał Kenning. Ilość ochroniarzy działała raczej na niekorzyść napastników. A wystarczył jeden nieostrożny krok. Jeden alarm... Ale nad tym trzeba było pomyśleć.
- W takim razie to faktycznie nie będziemy mieli okazji, by spotkać się ponownie. - Kenning pokiwał głową.
Wpatrzył się w sufit.
Na ostrzeganie towarzyszy było chyba zbyt późno. Zresztą i tak nie miałby szans tego zrobić w obecności Angeliki. Poza tym musiał też zadbać o własną skórę.
Mały czar... i wbite w niego spojrzenie elfki przestało być takie nieprzyjemnie wrogie.
- Czemu twoi ludzie nie zatrzymali Romualdo w bramach miasta? - spytał po chwili, zmieniając nieco temat.
- Nie znaleźli go w powozie Gaspaccia, a według nich, ty przejechałeś sam. Poza tym... jeszcze te iluzje ukochanego, pojawiające się znikąd - wzruszyła ramionami Angelika, uśmiechnęła się dodając. - Ale nie szkodzi, mam swojego małego agenta w waszej grupce.
- Z pewnością nie przewiozłem go pod płaszczem
- powiedział Kenning. - Za to nie rozumiem, czemu nie sprawdzili kufra...
- Tak napyskowała na nich jedna z kochanek Gaspaccia, że stracili język w gębie
- zaśmiała się Angelika, wzruszyła ramionami. - Szkoda, że tego nie widziałam. Starzy weterani wojenni rozstawieni po kątach, przez białogłowę... to musiał być zabawny widok.
- Kobiety są przebojowe.
- Kenning skinął głową w stronę Angie, ją również zaliczając do tej kategorii. - I wiele potrafią zdziałać. Niektórym należy się najwyższe uznanie. - Kolejny komplement został skierowany pod adresem jego rozmówczyni.
- Miło że to zauważyłeś - uśmiechnęła się Angelika, a elfka mrugnęła zalotnie okiem chichocząc.
Atmosfera robiła się sielankowa.
- Piękna i mądra kobieta to przeurocza kombinacja - powiedział Kenning. - Z przyjemnością wzniósłbym toast za wasze zdrowie, drogie panie, ale niestety, w tej sytuacji... Same rozumiecie. Z kolacji zostało co prawda nieco wina, ale z kubkami, niestety, jest bieda.
- Nie martw się. Póki co obejdzie się bez toastów, a potem... miło by było, gdybyś zabrał Gaspaccia do jakiegoś lokalu w którym opilibyście, waszą... klęskę
- odparła przekornie niby przypadkiem bardziej eksponując dekolt swej sukni. Wsparła lewą rękę na kolanie i oparła na lewej dłoni podbródek nachylając się bardziej w stronę Kenninga. Dodała z pewnym smutkiem w tonie głosu. - Przykro mi, że skruszę rycerskie zapędy Gaccia do pomagania, ale... cóż. Serce nie sługa.
- Co prawda nie bardzo wiem, co widzisz w naszym drogim poecie, ale rozumiem twoje nastawienie. I gratuluję sukcesu
- oznajmił Kenning. Bez skrępowania wpatrywał się w biust Angeliki uznając, że mała rekompensata za nocne budzenie mu się należy. - Przekazać od ciebie słowa pocieszenia? - spytał.
- Nie zrozumiesz tego... - odparła z pewnością oschłością w tonie głosu Angelika. A elfka, nie trzymając już na muszce Kenninga, dodała z pewną dozą romantyzmu w głosie. - Miłość bywa ślepa.
- W tym przypadku nawet nie tak bardzo ślepa - uśmiechnął się Kenning. - Nie skierowałaś swych uczuć w stronę jakiegoś ofermy czy pokraki. Poza tym... potrafię docenić uczucie - dodał.
Chociaż z twoim wyborem i sposobem działania trudno mi się zgodzić, choćby ze względu na serduszko poety, pomyślał.
- A nie obawiasz się, że Gaccio podejmie jakieś kroki... odwetowe? Na przykład spróbuje odbić Romualdo? W końcu jest przekonany, że działa dla dobra swego przyjaciela- spytał.
- Możliwe... cóż... biorę i to pod uwagę - odparła kobieta uśmiechając się lekko, wzruszyła ramionami bardziej stwierdzając niż pytając. - Na pewno podejmie, ale... tyko do czasu aktu zawarcia małżeństwa, prawda?
- Masz pod ręką kapłana?
- zainteresował się Kenning, pełen uznania dla pomysłowości Angie. Z drugiej strony... małżeństwo zawarte na siłę mogło być łatwo rozwiązane. W różne, mniej czy bardziej przyjemne sposoby...
- I kaplicę przystrojoną odpowiednio - potwierdziła Angelika uśmiechając się.
- Mądra z ciebie kobieta. - Kenning pokiwał głową. - Ten, którego poślubisz, będzie szczęściarzem. Można mu pozazdrościć.
- To prawda...
- odparła Angelika i uśmiechając się dodała. - A ty Kenningu, jesteś szczęściarzem. Co cię przygnało do Srebrnobrzegu, sława, bogactwo, miłość? Bo chyba nie jesteś stąd?
- Na razie nie mam na oku takiej uroczej kobiety jak ty, Angeliko
- odparł zapytany - więc do szczęściarza mi daleko. Poza tym, jak powiadają niektórzy, żona jest kotwica dla poszukiwacza przygód. Dość trudno znaleźć taką, której marzeniem byłoby włóczyć się po drogach i bezdrożach...
- Może szukasz w złym miejscu
- mruknęła Angelika i dodała. - Ale nadal nie powiedziałeś co robisz w tej krainie i skąd przybyłeś. - Machnęła mu palcem przed twarzą. - To niegrzeczne, tak zwodzić białogłowę.
- Co lepsze kandydatki, jak widać, ktoś mi już sprzątnął sprzed nosa... Przybywam z wielu miejsc, prawdę mówiąc, ale ostatnio z Waterdeep
- powiedział. Co w zasadzie było nawet prawdą. - A szukam akurat nie żony, chyba że masz siostrę bliźniaczkę. Szukam ciekawych przeżyć, ludzi, zdarzeń.
- Jakich rodzaju zdarzeń, wolisz przeszukiwać ruiny czy staczać heroiczne boje?
- spytała wyraźnie zaciekawiona Angelika.
- Heroiczne boje, według mnie, to coś dla głupców - odparł. - Co to za przyjemność rozwalać komuś głowę toporem, albo robić w nim dziury za pomocą takich czy innych przemyślnych urządzeń. Pokonany, jeśli padnie trupem, raczej nie doceni mego kunsztu. Lepiej jest zmierzyć się z jakimiś zagadkami, których rozwiązanie doprowadzi do pokonania przeszkód.
- A więc ruiny...trochę ich jest na obrzeżach lasów w których panoszą się mgły
- odparła kobieta rozmyślając. - Oczywiście zawsze istnieje ryzyko, że z mgieł się nie wróci.
- Bez ryzyka nie ma przyjemności, przynajmniej aż tyle. A o tych mgłach coś tam słyszałem... Są jakieś bardziej konkretne informacje, prócz garści plotek?
- Skoroś ciekaw...mgły to opar błyszczący niczym srebro w świetle Słońca. Pojawia się znikąd i równie tajemniczo znika. Obszary przechodzi, zmieniają się. Czasami ubędzie parę drzew, czasami w miejsce ogródka pojawi się staw. Czasami pojawi się całe miasto wraz z zaskoczonymi mieszkańcami. W srebrną mgłę da się wejść i przejść przez nią nie ponosząc żadnej szkody. Czasami.
- zaczęła tłumaczyć i na zakończenie wypowiedzi wzruszyła ramionami. - A czasami znikasz bez śladu. Zapewne lądując w innym świecie. Ale... nikt, kto znikł w mgłach, nie wrócił by potwierdzić te przypuszczenia.
- A czy wiele osób było świadkami takiego zniknięcia?
- spytał Kenning. - Opowieści jednej osoby powtarzane i wyolbrzymiane przez dziesiątki innych osób to trochę mało. W ten sposób ucieczkę męża od dokuczliwej małżonki można przerobić na porwanie przez smoka.
- Cóóóż... nie dowiesz się jeśli nie sprawdzisz na własnej skórze
- zripostowała Angelika wystawiając język. Po czym dodała poważniej.- Jednakże... nie wchodź w mgły bez poważnego powodu.
- Zapamiętam
- powiedział, zamierzając, w miarę możliwości, trzymać się jak najdalej od mgieł. - Czy zdarzało się również, że coś z tych mgieł wychodziło?
- Smoki, demony, całe rasy... bahamutianie, zwierzotknięci... Oni pochodzą z mgieł
- odparła kobieta, wzruszyła ramionami. - Ale częściej wyłażą potwory których w Faerunie nie spotkasz.
- Nieźle...
- Kenning pokiwał głową. Przy okazji zastanawiając się nad różnymi możliwościami związanymi z pojawianiem się mgieł. Niekoniecznie tam, gdzie zwykle występowały. - A może wrócili ci, co zniknęli wcześniej. Nieco odmienieni.
- A te ruiny... Wiadomo, po kim zostały? Jakie ludy czy razy mieszkały tu wcześniej?
- spytał.
- Ruiny, mgły przyniosły... kto wie, po kim - odparła kobieta. - Tak jak miasta i potwory, mgły przynoszą czasem i ruiny. I inne artefakty.
- Ruiny się pojawiają, to i zniknąć mogą. Tak jak każde inne miejsce
- stwierdził Kenning. - Nigdy pewnie nie wiadomo, gdzie warto się wybrać, by nie zniknąć wraz z nimi. Ryzyko zawodowe... Ale gdyby tak zebrać odpowiednią ekipę... Parę osób, które lubią ryzyko...
- Są i tacy śmiałkowie w Srebnobrzegu, ruiny przyciągają wielu chętnych. A zniknąć tutaj mogą nie tylko ruiny, ale i całe miasta. Cóż...urok tego miejsca
- odparła rudowłosa.
- Nie sądzę, byś miała czas i ochotę na taką wycieczkę - uśmiechnął się Kenning. - Ale potrafię to zrozumieć. Coś długo ich nie ma - zmienił nagle temat. - Mają zamiar tamtych uśpić? Powiązać? Cicha praca wymaga skupienia i ostrożności...
- Sparaliżować szybko działającą trucizną
- odparła krótko Angelika i pocierając podbródek dodała. - W ten sposób unieszkodliwią najemników Gaccia, jak i jego samego szybko i bez hałasu. I nie czyniąc nikomu większej krzywdy.
- Trucizna? Paskudnie się słyszy. Ale skoro mówisz, że nie zrobi krzywdy...
- Potarł brodę. - A Romualdo? Spuścicie go z okna na linie? Nie sądzę, by lubił coś takiego, jak wspinaczka, a normalnie, przez drzwi, raczej się nie uda.
- Romualdo też zostanie potraktowany trucizną. Albo zemdleje. Romualdo bardzo wrażliwą i delikatną osobą.Cennym niczym rzadka orchidea.
- uśmiechała się delikatnie mówiąc te słowa.
Kenning z zaciekawieniem wysłuchiwał tego, co mówiła Angie. Wiele z tego można by ewentualnie wykorzystać. Niekoniecznie przeciwko niej, ale przynajmniej jeno porwanie mieli w planie.
- Widzę, że starannie to przemyślałaś - pochwalił swoją rozmówczynię.
- Tak... ja zawsze mam wszystko zaplanowane. Łącznie z twoją zdradą Kenningu - uśmiechnęła się Angelika spoglądając mu wprost w oczy odległości nie większej niż pół metra.
- Zdrada? - Kenning był uosobieniem niewinności. - Jak możesz choćby myśleć o tym, że cię zdradziłem, Angeliko?
Przerwał na moment, dając kobiecie czas na zebranie i przedstawienie argumentów. Oraz sobie, na rzucenie czaru zbroja maga.
- Och... przecież zdradziłeś. Nie powiedziałeś mym ludziom, w jakiż to sposób Romualdo opuści miasto - uśmiechnęła się kobieta, prostując i dodała słodkim tonem głosu. - Nie przejmuj się tym jednak. Nie gniewam się się z tego powodu. Męska solidarność bywa taka... przewidywalna.
Kenning milczał przez moment. Akurat tyle ile było trzeba, by czar zadziałał.
- I kto ci to powiedział? - zapytał. - Ten sam osioł, który nie potrafił powiedzieć, w jaki sposób mam się z tobą skontaktować w razie nieprzewidzianych wypadków? No popatrz mi w oczy... Czy widzisz w nich cokolwiek, prócz podziwu dla twej urody? Widzisz choćby choćby cień zdrady?
Zbliżył się nieco do Angie, tak że dzielące ich oczy pół metra zmniejszyło się jeszcze bardziej.
Angelika uśmiechnęła się ciepło i dodała.
- Umiesz czarować kobiety Kenningu. Ale Gaccio też.
Pogłaskała go po włosach dodając.
- Więc... jak ty byś proponował się kontaktować w razie nieprzewidzianych wypadków? I kto wymyślił plan wydostania Romualda z Evertown?
Jak na gust Kenninga Angie wiedziała troszkę za dużo. Może nawet dużo za dużo. Albo miała faktycznie wśród nich swoją wtyczkę, albo też korzystała z jakiejś magii. Ani jedno, ani drugie niezbyt przypadło Kenningowi do gustu. Trzeba było jakoś spacyfikować tę przeciwniczkę... W kulturalny sposób.
Ujął dłoń Angie i delikatnie uniósł do ust.
- Jesteś uroczą i bardzo mądrą kobietą, ale nawet ty nie wiesz wszystkiego, piękna pani - powiedział. - Z drugiej strony faktem jest, że znaczna część planów wydostania Romualdo z miasta to moje pomysły, ale ja bym to zrobił w prostszy sposób. I dużo mniej ryzykowny. Ale co tam... Nie warto o tym mówić.
- Natomiast jeśli chodzi o kontakty... Nawet magia nie jest potrzebna. Wystarczyłby zwykły gołąb pocztowy.

Dyskusja trwała, odwlekając ewentualny rewanż za coś, co Angie całkiem niesłusznie nazywała zdradą. I dając czas Kenningowi na kolejny czar.
Tym razem miało to być głębokie uśpienie...
Jeśli zadziała tak, jak planował, będzie wolny. Jeżeli nie... Wszystko zależało od tego, kto ulegnie czarowi.
W razie konieczności miał jeszcze parę asów w rękawie. Jeśli zdąży po nie sięgnąć, oczywiście.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-12-2010, 18:56   #69
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
~ ♬♬ ~Ach, ma, ach ma, ~ ♫♫ ~ ach ma-nu-skry skry skry-pty, ~ ♪♪ ~
~ ♬♬ ~Le le le-zą sobie ~ ♫♫ ~ bezpiecznie pod lozkieeeem ~ ♪♪ ~
~ ♪♪ ~ i tyyyyyyyyyyyyylko ja o tym wieeeem ~ ♬♬ ~
~ ♪♪ ~ mały psyjacieeeel ~ ♬♬ ~ wierny bronicieeeel ~ ♫♫ ~

- podśpiewywał sobie Cypio, z błogością wpatrując się w rzeczone przedmioty. Ach, co tam Gaccio, co tam narzecona! Wszak to Cypio Swiftbzyk właśnie pilnował najcenniejszych przedmiotów - rzeby nie rzec: przymiotów! - Romualda! Ręce aż świerzbiły go by zanurzyć się w tym pełnym cudowności - zrobionych nie tylko z wyprawionej skórki - dzielnie jednak powstrzymywał je siłą woli. Niestety wola jakoś nie dopływała do dłoni, toteż - by zająć je czymś innym - Cypio zabrał się za grzebanie we własnych rzeczach, zwłaszcza że z plecaka woniało. Może puchatkowe wabidło się zaśmierdło? Albo coś znów wlazło do plecaka od środka? Niemniej Romualdo był wyczulony na zapachy, toteż należało bezzwłocznie zidentyfikować intruza.

Dokopanie się do intruza nie było jednak takie proste.
Skąd tu się tego wscystkiego nabralo, na nogę Puchatka!, mruczał Cypio, rozrzucając wokoło swój i nie-ale-już-swój dobytek, w tym dwie patelnie, jakiś świecznik w kształcie mantikory, kilka motków jedwabnej przędzy, zdechłą jaszczurkę (gdy ją tam wkładał, ratując przed apetytem Alfonso, była jeszcze żywa), przypleśniałe jabłko, pierścionek z szafirem, przydrożne kamienie, garść sztyletów, kilka listów bez adresata, pas z licznymi skrytkami, doniczkę, pudło z miksturami... Apropo mikstur, a toto to co to? - zdumiał się Cypio, wpatrując się we wpatrujące się w niego oczy.



Kender otworzył i ostrożnie powąchał. Cuchnęło nieprzeciętnie, jak - nieprzymierzając - psia kupa. A o psich kupach Cypio co nieco wiedział.
- Fuj, świństwo. Zepsute pewnikiem... i mało coś - zachlupotał zawartością, po czym oskarżycielskim wzrokiem wpił się w zdechłą jaszczurkę. - I tsa się było łakomić na cudzą własność, niewdzięcna? - spytał retorycznie truchła, nic więcej jednak dodać nie zdążył, gdyż usłyszał skrzypienie. I nie było to jawne skrzypienie. Czyżby koś się wdzierał do Romualdowego sanktuarium?! Nieważne - wielbiciel po autograf, złodziej po bieliznę, czy panienka (o zgrozo!) do rozgrzania łóżka poety - dopóki Cypio jest na straży, nikt się włamywać nie będzie! Kender nie lubił konkurencji i choć chuderlawy mężczyzna o fizjonomii szczura (który właśnie ostrożnie zaglądał do pokoju uzbrojony w ręczna kuszę) konkurencją nie był, Cypio nie miał zamiaru stać bezczynnie.
- A mas, zbóju! - wrzasnął, po czym cisnął piszczelowatą butelką wprost w ślepia intruza. Butelka nie dosięgła celu, rozpryskując się na ścianie obok jego głowy. Rozwścieczony tym atakiem, łotrzyk strzelił na ślepo i skulił się przy drzwiach, ładując kuszę kolejnym bełtem.
- A zeby cię świnia powąchała! - sapnął ze złości kender, rozglądając się w poszukiwaniu kolejnej zabójczej broni. Patelnia była dobra, ale na bliski dystans. Jego wzrok padł więc na smoczy klej i... Hadziaaaaa! - butelka poleciała w stronę przeciwnika!
-Co jest do licha?!- zaklął cicho łotrzyk przyklejając się... do drzwi. Jakimś dziwnym trafem o butelkę zaczepiła się zdechła jaszczurka, toteż dyndała teraz złodziejowi w okolicy gaci. Ten zaś jakimś cudem załadował kuszę, na przemian złorzecząc cicho i warcząc:Gdzie jesteś kurduplu? Wyłaź i poddaj się... i dawaj mi tu jakiś rozpuszczalnik!
- Juz ja ci zaraz dam... - zamruczał pod nosem Cypio, skradając się pomiędzy meblami i zbierając potrzebne przedmioty. Chwilę później znalazł się tuż za drzwiami. Spiął się w sobie... i zarzucił na nie prześcieradło, które łącząc się z klejem ograniczyło zarówno ruchy jak i percepcję nieproszonego gościa.
- Giń gadzie, poezji niegodny! - zawył Cypio wyskakując zza drzwi, po czym przyłożył łotrowi w łeb patelnią. Tamten westchnął i obwisł na drzwiach; kender zaś ominął plamy kleju, sprawnym ruchem ściągnął gościowi gacie (wraz z jaszczurką), wyciągnął zza paska sztylet i zamyślił się głęboko...
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 13-12-2010 o 19:01.
Sayane jest offline  
Stary 13-12-2010, 21:24   #70
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nawet najbardziej precyzyjne plany mogą ulec sile zwanej „pocałunkiem Tyche”. Zwykłemu przypadkowi. A plan Angeliki był misterny, precyzyjny i dokładny. I dlatego nie mógł się udać. Był misterną siateczką, w której przewidziano wszystko, oprócz rzeczy nie do przewidzenia.
Na przykład tego, że plan Angeliki nie był jedynym, który w danej chwili realizowany.

Choć również niezbyt skutecznie. Spanikowany łotrzyk w białych szatach, jakoś nie zamierzał wyjść z pokoju Krisnys szepcząc w panice.- Zamilcz, zamilcz... poczekam, aż te typki sobie pójdą.
Ale typki nie zamierzały sobie, pójść. Część zaglądała do pokojów, inni rozmawiali cicho w korytarzu. Coś niedobrego się wydarzyło, bo zaczęli się kłócić.

Katrina z Gaspacciem utknęli w pokoju. Szlachcicowi paraliż powoli przechodził, bo zaczął głaskać dziewczynę, obejmując ją. Było to zabawne na swój sposób, w końcu przecież to on oberwał. Tyle, że oberwał biorąc na siebie rolę przynęty. Gaspaccio, obejmował ją i tulił, jakby chciał jej dodać otuchy. Nie potrzebowała tego, ale... cichy szept –Wszystko będzie dobrze.- obejmująca ją czule ręka. Czy to nie było... miłe?

Na piętrze zaś toczyły się boje, bowiem Cypio dość dramatycznym zbiegiem okoliczności, przykleił przeciwnika do drzwi własnego pokoju przyciągając uwagę reszty grupy.
Na chwilę tylko... Później ich skupienie przyciągnęły, pijackie pienia albo śpiewy w zależności od tego kto wspinał się po schodach.
Otóż Romulado, obsypany mąką ujawniał światu swój wokalny talent chwiejąc się podtrzymywany z jednej strony przez Vincenta, z drugiej strony, przez Hibbo. Cała trójka chwiejąc się zdobywała kolejne stopnie schodów.

I to na ich drodze stanął wysoki mężczyzna przypominając z rozmiarów dwudrzwiową szafę, o twarzy skrytej kapturem. I z dwuręcznym mieczem na plecach.


Z uśmiechem spojrzał na Romualdo i rzekł.- Witamy panie poeto. Czas wrócić do domu.
Kolejne słowa były krótkim krzykiem. –Teraz Fitzryn!
Tuż obok schodów pojawił się młody rudowłosy łotrzyk w barwionym na czarno skórzanym pancerzu. I z kilkunastoma woreczkami zawieszonymi przy pasie.


Cisnął jeden z nich prosto w całą trójkę, woreczek pęk, rozsypując całą zawartość w postaci nieco duszącej mgiełki. Niezwykłej mgiełki. Zarówno Vincent jak i Hibbo odczuli, że ich kończyny zaczynają drętwieć. Jakoś udało im się zwalczyć pierwszy wpływ trucizny, w przeciwieństwie do Romualda który uległ jej wpływowi. Jednak po chwili drętwienie u pozostałej dwójki stawało się bardziej uporczywe, spowalniając ich ruchy. Co gorsza półelf zaczął im ciążyć utrudniając wszelkie działania. A zostawić go nie mogli, bo stali w połowie schodów. Skomplikowana sytuacja, zważywszy że przy schodach czaiły się w cieniu kolejne sylwetki.
A sojuszników gnoma i smokowatego jakoś nie było widać. Na szczęście hałasy na schodach zaciekawiły samozwańczą ochronę przybytku. Na nieszczęście, schody były dość wąskie, tak więc wsparcie od dołu, byłoby bardziej kłopotem niż pomocą. Nie dało by się bowiem wycofać.

I gdy już obaj nieszczęśnicy myśleli, że już gorzej być nie może, drzwi z jednego z pokoi wyleciały z zawiasów wyrzucone na zewnątrz silnym ognistym podmuchem.
I wylazła z nich ognista kreatura, o ciele oplecionym łańcuchami.


Co bardziej obeznani z bestiami piekielnymi kojarzyli te łańcuchy ze stworami zwanymi kytonami. Jednak ten potwór walczący ognistymi biczami nie był łańcuchowym czartem. Ani też żadnym stworzeniem wzywanym przez demonologów. Czymkolwiek była ta dwu i pół metrowa kreatura, była nastawiona wrogo do wszystkich. I zaatakowała w pierwszym rzędzie najbliższe cele wzniecając przy okazji pożary.
Ale tajemniczy napastnicy z niejednego pieca jedli. Olbrzym sięgnął za miecz.
Młody ma włosach koloru popiołów, ruchem magicznej laski wezwał pioruny kuliste i cisnął nimi we wroga.


A wspierała go w tym boju łuczniczka, uzbrojona w magiczny lodowy łuk.


Posyłając strzałę za strzałą w ognistego potwora.
A pożary wygasiła śnieżyca wezwana przez krasnoluda w zbroi malowanej na biało i uzbrojonego w magiczny młot. I to on właśnie wydawał się przywódcą tej zgrai.


I to on był z nich najsilniejszy.
Tak więc na górze...zapanował chaos i orgia zniszczenia. A dźwięki te przyciągały uwagę tych na dole, odcinając powoli drogę ucieczki dla sparaliżowanego Romualda i jego małych wzrostem pomocników.

Tylko Kenning był ...bezpieczny?
Nagły błysk widoczny w oknach piętra gospody przyciągnął uwagę Angeliki. A wtedy pilnująca Kenninga elfka zemdlała, albo usnęła. Lecz rudowłosa nie zwróciła na to uwagi.
Nerwowo spoglądając na gospodę, rzekła pełnym napięcia i strachu tonem głosu.- Coś poszło nie tak.
Krótki szept i ruch dłoni i...pod Angeliką błysnął krąg czerwonych magicznych symboli, a ona sama znikła w błysku teleportacji ( po jej zniknięciu tak samo uczynił magiczny krąg rozpływając się powietrzu), zostawiając Kenninga sam na sam, ze śpiącą strażniczką na stryszku stodoły. Wolnego jak ptak.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172