Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-04-2011, 00:04   #111
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Koń Alto popędził po zamarzniętej powierzchni jeziora, a spod jego kopyt odpryskiwały kawałki lodu lśniąc w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Zimno i szybki ruch mogły przynajmniej na chwilę ochłodzić rozpaloną wściekłością głowę mężczyzny, nie mogły jednak wygnać z niej szalonej galopady myśli. Gdy dotarł do Tioram było już ciemno i żadne światło nie rozjaśniało wnętrza lodowego pałacu, jednak drzwi, którymi przedtem wchodziła i wychodziła Srebrnooka lśniły delikatną błękitną poświatą.
Shannon pojawiła się u boku łotrzyka i ruszyła w ich kierunku, kiedy podeszła bliżej otworzyły się ukazując wyrobioną z śniegu drogę osłoniętą od góry kryształowym dachem wspieranym na delikatnych, lodowych kolumnach. Zmierzała gdzieś w głąb wyspy. Lady Ashbury ruszyła nią bez wahania, a Alto chcąc nie chcąc ruszył za nią.
Szli dość długo. Wschodzący księżyc rozświetlił im drogę, wypełniając kryształowe wykończenie ścieżki srebrno błękitnym blaskiem. W końcu jednak dotarli do wodospadu, zamarzniętego tak samo, jak wszystko w tej północnej krainie w środku zimy. Woda zatrzymana w czasie mocą mrozu tworzyła niesamowitą lodową rzeźbę. Alto przyjrzał się tej formacji dokładniej i doszedł do wniosku, że wygląda jak bajkowy pałac, albo zbudowane piętrowo miasto. U jego podstawy, dokładnie na środku zauważył coś co wyglądało jak pokryte płaskorzeźbą wrota. I ponownie gdy się do nich zbliżyli rozwarły się, tym razem ukazując wnętrze naturalnej jaskini. Na jej środku wirowały niczym w niezwykłym tańcu, przypominające zaplecione spirale, migotliwe, kolorowe wstęgi. Ich światło napełniało grotę pełnym ekspresji, tajemniczym blaskiem.
- Już wróciłaś Shannon? - Usłyszeli ponownie głos Pani, a po chwili ona sama pojawiła się przed nimi. - Myślałam, że najpierw wrócisz do swojej postaci. Czyżbyś jednak zmieniła zdanie?
- Nie Pani
– bezcielesna postać pokręciła głową – mam jednak pewne wątpliwości... czy... po powrocie do swojej postaci... mogę się gwałtownie zestarzeć? - Wypowiedziała w końcu wątpliwość, która najbardziej ją dręczyła.
- Hmm... - Jasnowłosa kobieta popatrzyła na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy – To by świadczyło o moim wielkim okrucieństwie... czy naprawdę sądzisz, że jestem tak złośliwa?
Gdy Shannon zawahała się i nie odpowiedziała na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech:
- Cóż... widzę, że masz wątpliwości. Jeśli jestem kłamliwa i podstępna moje słowo i tak nic by nie zmieniło, prawda? Będziesz musiała zaryzykować. - Wzruszyła ramionami.
- Nigdy mnie nie okłamałaś Pani – Lady Ashbury wydawała się zmieszana, ale jednocześnie pojawiła się w niej jakaś stanowczość.
- Dobrze więc – Jasnowłosa skinęła głową – Twoje ciało powróci dokładnie w stanie w jakim zniknęło.

- Mamy jeszcze jeden naszyjnik.
- Shannon najwyraźniej postanowiła od razu dowiedzieć się wszystkiego. - Jest dokładnie taki sam, jak ten, który odzyskał Ragnar. Megara zbadała go podobno ma moc nad czasem.
Chyba po raz pierwszy gdy miał okazję ja widzieć, Alto zobaczył na twarzy kobiety zaskoczenie, a potem zaciekawienie. Skoro dziewczyna była bezcielesna i nie mogła przechowywać materialnych przedmiotów jej wzrok automatycznie skierował się na łotrzyka:
- Pokaż mi go! - Powiedziała szybko.
Alto spojrzał podejrzliwie na Srebrnooką. Nie podobał mu się błysk w jej oku. - Taak, tu jest. - Wyjął naszyjnik i pokazał jej trzymając cały czas w ręce, po czym schował go do kieszeni. – Ale skoro nie ma niebezpieczeństwa, że Shannon odbije się czkawką półtora wieku, to nie ma sensu go używać, prawda?
Kobieta przyjrzała mu się uważnie a potem uśmiechnęła się widząc jak pośpiesznie łotrzyk schował go z powrotem.
- Chyba nie myślisz, że potrafiłbyś mi się sprzeciwić gdybym chciała go odebrać? - Tym razem była wyraźnie rozbawiona. – Skąd go macie?
- Oczywiście, że nie.
– wykrzywił się również w paskudnym w uśmiechu – Ale to wiele by wyjaśniło co do twoich zamiarów, hm? A skoro pomagasz nam tak wytrwale, Pani i nie łżesz ani trochę, to oznacza że nas potrzebujesz. Nas żałosnych i śmiesznych ludzików. A naszyjnik, ot tak wpadł nam w ręce po drodze.
- A może po prostu mnie to bawi? Nie myślałeś o tym w ten sposób?
- Miał być podmieniony na ten drugi i miałam go założyć.
- Shannon nie miała ochoty na interpersonalne dywagacje. - Co by się wtedy ze mną stało?
- Przeniósłby cię gdzieś w czasie. Niestety nie jestem w stanie sprawdzić gdzie jeśli nie obejrzę go dokładnie. Widziałam tylko że sekwencja jest nastawiona na przeszłość.
- Czy jest możliwość, że mogłabym wrócić do... do swoich czasów?
- Wątpię
– Jasnowłosa wzruszyła ramionami. - Ta podróż raczej nie miała Ci sprawić radości tylko cierpienie. - Potem przyjrzała się dziewczynie z zastanowieniem – Chciałabyś tego Shannon? Cofnąć z powrotem czas?
- Tak
– lady Ashbury gwałtownie pokiwała głową – to coś czego pragnę najbardziej ze wszystkiego!
- Mogę więc dla ciebie zmienić ustawienie naszyjnika. Pod warunkiem, że twój nieufny przyjaciel pozwoli mi go wziąć w dłonie...
- Popatrzyła rozbawiona na Peperbacka.
- A czyja dusza zaklęta jest w tym medalionie? – Alto zaciekawił się ale zaraz wzruszył ramionami. – A zresztą co za różnica. W przeciwieństwie do Rudego ja mam to gdzieś. Proszę bardzo.

Wyciągnął rękę by podać naszyjnik bogince, ale cofnął zaraz gdy i ona podniosła dłoń w odruchu oczekiwania na przedmiot, którego najwyraźniej pożądała - Aaa, no chyba rozumiem czemu to może być zabawne – uśmiechnął się znowu i podał jej w końcu klejnot. – Oczywiście ten bibelocik wraca do nas. Ja ci przysięgi krwi na nic nie składałem i nie zamierzam.

- Tego co raz zostało wpisane w klejnot nie da zatrzymać. Widzisz Panie Paperbuck to niezwykły przedmiot, ale i bardzo niebezpieczny, bo zapewnia podróż tylko w jedną stronę. – Pani chwyciła oba końce łańcuszka i zanim Alto zdążył zareagować zapięła je na swojej szyi. Zniknęła w tym samym momencie, ale naszyjnik pozostał i upadł na dno jaskini.
Łotrzyk zmęłł przekleństwo pod nosem. No może nie zmęłł. Rrrrwa jeszcze chwilę odbijało się echem od ścian jaskini. Podszedł i podniósł naszyjnik z ziemi. Wyglądał tak samo.
- No dobra! Pobawiliśmy się jak dzieci, to może przejdźmy do konkretów. Nastawiony już jest dla Shannon?
Po chwili Kobieta ukazała się ponownie:
- To rzeczywiście nie były przyjemne czasy... - powiedziała strącając niewidoczny pył ze swojej sukni. - Nie. Na razie został tylko deaktywowany - Wyciągnęła ponownie dłoń w jego kierunku.
Spojrzał na Shannon, która nie odzywała się od dłuższego czasu.
- I co dalej? Deaktywowany? Myślałem że jednak Shannon ma go użyć...
Jasnowłosa pokręciła głową.
- Ależ tu jesteś twardogłowy. Najpierw trzeba było zakończyć jedną sekwencję, by móc dostroić drugą. Daj mi ten klejnot i przestań w końcu marudzić.
- Zrób to Alto.
- Shannon skinęła głową.
Podał medalion po raz drugi i uśmiechnął się znowu. Czyżby irytacja na twarzy boginki?
- Paperback. Nazywam się Paperback nie Paperbuck. Toż to czysta ignorancja, że nie znasz nawet nazwisk swoich twardogłowych marionetek.

Kobieta nie skomentowała jego ostatnich słów. Wyciągnęła rękę i pochwyciła jedną z wirujących smug, a potem skierowała na naszyjnik. Zaczęła wymawiać jakieś niezrozumiałe dla nich słowa w obco brzmiącym, gardłowym języku. Pod ich wpływem wstęga migotliwego światła owinęła się wokół niego, a potem wniknęła do środka. Kryształ w medalionie zapłonął intensywnym blaskiem i po chwili zgasł.
- Dobrze. Teraz przywróć Shannon jej ludzką postać. - ponownie popatrzyła na łotrzyka – Panie Paperback.
Skłonił się lekko, kończąc rundkę złośliwości. Przed spotkaniem z koronowanymi głowami trzęsły mu się kolana, ale przy Srebrnookiej jakoś nie mógł się powstrzymać. Przeczucie, ze i tak zrobiła go w konia w tym nie przeszkadzało. Alto wyciągnął drugi medalion i fiolkę.
Zerknął jeszcze na Shannon. Zawahał się chwilę, chciał chyba coś powiedzieć... Wypił jednym łykiem płyn z fiolki.

Uczucie było dziwne. Niby dalej był sobą, ale czuł się taki lekki. Obok zobaczył Lady Ashbury, która podpłynęła do niego i dotknęła jego ręki.
- Naprawdę mogę to zrobić – Powiedziała zaskoczona faktem, że jej dłoń nie przeszła przez jego ciało jak dotychczas.
Uścisnął jej dłoń, po czym uśmiechnął się lekko. - To był dobry wybór, Shannon. Czeka cię nowe życie. – przyciągnął ją do siebie i dotknął policzka. Uświadomił sobie że widzą się po raz ostatni, a zachowywał się jak skurwiel ostatnio. Podniósł dłoń i zapiął naszyjnik na jej szyi.
W tym samym momencie dziewczyna ponownie stała się dla niego niematerialna, ale tylko na chwilę. Zobaczył jak Srebrnooka macha dłonią i ponownie stał twardo na ziemi.
- Shannon – Pani wyciągnęła dłoń z drugim naszyjnikiem w kierunku dziewczyny. Proponuje wymianę. Jej uśmiech stał się nagle ciepły i pełen uczucia. Kiedy lady Ashbury zdjęła jedyna pamiątkę po Madocu w jej oczach zalśniły łzy, ale oddała go bogince i wzięła z jej dłoni drugi.
- Masz szansę go odnaleźć – Jasnowłosa niespodziewanie objęła ją i przytuliła – Dzięki wiedzy, którą ostatnio zdobyłaś wiesz gdzie szukać. Tylko... – Odsunęła ją i trzymając za ramiona popatrzyła prosto w oczy. - Zjawisz się w tej jaskini dokładnie przed stu pięćdziesięciu laty. Pamiętaj! Nigdy nie wracaj do Elandone. Tam przebywa twoja bezcielesna postać. Wasze zetkniecie byłoby katastrofalne dla obu.
Puściła dziewczynę, a ta podeszłą do łotrzyka:
- Spróbuję zostawić Ci wiadomość. Szukaj wśród rzeczy, które pochodzą z przeszłości.
- Powodzenia, Lady Shannon.
– Łotrzyk skinął głową. Zerknął na Srebrnooką, nie spodziewał się tego po niej. - Poszukam jak tylko wrócę do zamku.
Uniosła ręce by zapiąć naszyjnik...
- Czekaj – Kobieta skinęła jeszcze dłonią i dziewczyna zamiast ślubnej sukni miała na sobie ciepłe spodnie i porządne buty, a także kurtę z kapturem podbitą futrem. Przy pasie zaś solidną sakiewkę, a także miecz w pochwie - Przyda Ci się coś na początek.
Shannon zniknęła. W miejscu, gdzie stała jeszcze przed chwilą leżał tylko naszyjnik.
- Zabierz go do Megary. Pewnie kiedyś odkryje jak korzystać z jego mocy i ma dość rozsądku by robić to właściwie. - Kobieta popatrzyła na Alto, a potem dodała:
- Powiedz swojej przyjaciółce by zjawiła się tutaj za trzy dni wieczorem.

***

Trzy kolejne dni w Elandone minęły spokojnie. Nie licząc egzekucji, na którą przybyli wszyscy obecni w twierdzy. Niektórych zwabiło pragnienie sprawiedliwości, innych zwykła ludzka ciekawość czy żądza sensacji. Publiczne wykonywanie wyroków zawsze cieszyło się sporą popularnością. Szubienica zbudowana w ciągu kilku godzin nie była perłą tego typu rzemiosła, ale na skromne potrzeby zamku wystarczała całkowicie. Wulf z pełną powagą zajął się sądem i wymierzeniem sprawiedliwości. Wszyscy musieli wiedzieć, że na ternach Kintal panuje prawo i jest ono respektowane z całą stanowczością.

***

Goście wyjechali, włącznie z Tiarą i Kenethem. Obiecali że zjawią się z powrotem trzy dni przed równonocą wiosenną ze swoimi kryształami. Przed wyjazdem lady Deidre zaczepiła na osobności Megarę:
- Lady Meg... - Wydawała się niepewna – Powinnaś uważać na siebie. Kiedy cię wczoraj zobaczyłam miałam niepokojącą wizje o jakiejś potężnej księdze wiedzy. Ktoś się tobą interesuje... sekta albo organizacja, chyba związana z magią. Widziałam taki symbol:
Podała czarodziejce kawałek pergaminu ze starannie wyrysowanym na nim znakiem.


Kolejnego dnia wyjechał także Ragnar, podziękowawszy Branowi za chęć wzięcia udziału w wyprawie. Do wybuchu wulkanu było jednak ponad dwa miesiące, a nie wiadomo czy potem w zamku nie wydarzą się kolejne sprawy wymagające obecności rycerza. Kapłan miał swój cel i wiedział, ze czas nie jest w tym przypadku jego sprzymierzeńcem. Przecież szpiedzy Umberlee mogli też być na właściwym szlaku. Musiał ich wyprzedzić.
Bran z rozczarowaniem patrzył w ślad za znikającym wśród drzew kapłanem gdy podszedł do niego Peter z solidnym bukłaczkiem:
- Od kiedy zajmuję się tylko robieniem napitków mam sporo czasu. Zwłaszcza o tej porze roku, gdy skończyła się większość produktów do ich wytwarzania. - Popatrzył na rycerza i potrząsnął napitkiem – Może masz lordzie ochotę na kapkę okowity i opowieść starego człowieka? Słyszałem o misji pana Ragnara... - uśmiechnął się kiwając głową w kierunku małego punkcika jakim był już teraz kapłan Kapitana Fal – ale i na naszych ziemiach jest sporo ciekawych tajemnic wymagających odkrycia. Jeśli zechcesz opowiem Ci o tajemnicy przeklętego zamku...

***

Życie powróciło do swojej codziennej rutyny. Można znowu było zająć się naprawą zamku, szkoleniem nowych rekrutów, czy zgłębianiem magicznych tajemnic. Chwila wytchnienia była potrzebna nawet największym bohaterom, a przecież nowi władcy pragnęli po prostu żyć w spokoju i rozbudowywać swoje włości, a przynajmniej większość z nich.

Cały czas utrzymywała się piękna pogoda. Niebo było bezchmurne, a mroźne powietrze nadal skuwało jezioro w okowach lodu. Prawdziwa cisza przed burzą.
Burza zaś pojawiła się nie w postaci gradu i grzmotów, ale powracającej z Laviguer Alice ze swoim oddziałem, zaopatrzeniem zakupionym przez Mysz, a także z Nelly i... pięcioma roześmianymi, młodymi kobietami, których profesja, nie tylko z powodu pełnych entuzjazmu opowieści eskorty, szybko przestała być tajemnicą. Były naprawdę śliczne, pełne entuzjazmu i przekonane co do swojego powołania.
Najwyraźniej były one wkładem bardki w ożywienie życia Elandone.
Mężczyźni wyglądali na zachwyconych... ich kobiety... cóż... kobiety na razie zajęły tylko odpowiednie pozycje. Okopały się za murami z przyzwoitości i najwyraźniej postanowiły zaczekać na bardziej zaczepne działania przeciwnika.

***

Mysz zjawiła się na Tioram zaraz po zachodzie słońca. Znała drogę, choć teraz wyglądała ona zupełnie inaczej niż ostatnim razem. Cały świat spowity był w biało srebrne odzienie, a zamarznięty wodospad robił imponujące wrażenie.
Tym razem spotkanie z blondynką nie było dla niej niespodzianką. Po tym czego dowiedziała się od innych po wizycie na Tioram i od Alto, który powiedział jej o zaproszeniu, była na nie przygotowana.
Musiały porozmawiać, a miały sobie naprawdę wiele do powiedzenia.
Dopiero późną nocą wyruszyły razem w drogę powrotną do zamku.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 13-04-2011 o 09:32.
Eleanor jest offline  
Stary 13-04-2011, 10:37   #112
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Sąd, który przeprowadził, nie był długi, ani szczególnie widowiskowy, biorąc pod uwagę rozrywki takie jak łamanie kołem czy inksze, w których lubowali się niektórzy władcy. To było raczej wykonanie wyroku, niż sąd. Sądzić można było tych, których wina nie była pewna. Wulf poza tym uważał, że śmierć jest śmiercią i nie musi być przy tym zadawana z jakimś szczególnym okrucieństwem. Była więc prosta szubienica i dwa stołki, na których ustawiono skazanych, zakładając pętle na ich szyje. Wyrok był wydany już dawno, teraz mogli tylko wysłuchać zarzutów, ale jako, że przyznali się do winy, praktycznie nic nie mogło go zmienić.
- Mroczny elfie, o nieznanym mi imieniu. Zostajesz skazany na śmierć za zbrodnie, które popełniłeś przeciwko ludziom i nieludziom, a także na działanie na szkodę Elandone i niszczeniu naszych ziem. Są wśród nas ci, którzy potwierdzą, że byłeś jednym ze strażników kopalni diamentów, która naruszyła strukturę ziemi i obudziła wulkan, którego wybuch zabiłby nas wszystkich.
Nie było to oficjalne czy zgodne z jakimiś głupimi protokołami, ale kapłan nigdy nie był dobry w gadaniu. I nie zamierzał być, ludzie nie przyszli tu dla gładkich słówek. Wiedział, że elf go zupełnie nie zrozumiał i rzecz jasna nie zamierzał mu tego tłumaczyć na jego język. Za to na pewno zrozumie go ten drugi.
- Tobiaszu z Żelaznych. Zostajesz skazany na śmierć za morderstwo trzech osób na terenie zamku Elandone, ziemi rodu Kintal. Przyznałeś się przed świadkami do swoich zbrodni a także do działania na szkodę mnie i wszystkich innych tu obecnych.
Popatrzył na obu a jego warga zadrgała z wściekłością. Nie miał litości dla takich jak oni.
- Czy skazani chcą coś powiedzieć na swoją obronę?
Nie mieli. Nie dziwił się temu. Jeden go nie rozumiał, a drugi mimo wszystko był profesjonalistą. Gunthar wykreślił w powietrzu dłonią znak Strażnika.
- Zgodnie z prawem i w obecności bogów, wyrok zapadł.
Skinął Ilianea'owi, który trochę wcześniej sam poprosił go o możliwość wykonania wyroku. Chyba czerpał swoistą satysfakcję z powieszenia drowa. Teraz odkopnął na bok oba stołki, a dwaj skazani zadyndali na konopnych linach. Śmierć była szybka, a widowisko się skończyło. Wulf kazał zostawić ciała do rana, a potem spalić. Nie zamierzał dawać mordercom przywileju pochówku. No i brak ciał także miał swoje zalety.

***

Wulf zebrał wszystkich następnego dnia od wizyty na wyspie Pani. Zebrania miały być regularnie, ale jak na razie to było dopiero drugie. Według kapłana jednakże bardzo konieczne, biorąc pod uwagę fakt, że zazwyczaj raczej schodzili sobie z drogi niż próbowali rozmawiać. Tsatzky jednak nie przyszedł na pogawędki, a po to, by przedstawić rozwiązania i wysłuchać co mają do powiedzenia inni.
- Według mnie mamy dwie drogi, którymi możemy pójść. Pierwsza, to opcja małych wydatków i cierpliwości. Jedna wioska, jedna kopalnia, czekanie na osadników. Oszczędzamy na tym sporo, ale prawdopodobnie dopiero nasze wnuki miałyby Elandone takie, jakie ja widziałbym je docelowo. Druga możliwość, którą proponuję osobiście jako znacznie lepszą, to wyłożenie większości posiadanego przez nas złota na raz.
Wyjął i rozłożył na stole prostą mapę tych terenów, włączając w to Damarę i Implitur.
- Powinniśmy skupić się na dwóch rzeczach, które oczywiście zawierają w sobie masę innych. Pierwszą jest wybudowanie stałego teleportu, który byłby ogromnym zyskiem i ułatwieniem. Alto zakupił w opactwie księgę, Megara sama lub wspólnie z Aramisem, mogłaby zacząć nad tym pracę. Do przesilenia wiosennego ciężko będzie się nam stąd ruszyć, ale to nie znaczy, że musimy siedzieć bezczynnie. Podejrzewam, że to kosztowne przedsięwzięcie, ale to już Meg na pewno wyjaśni lepiej. Ja chciałem zaproponować, aby teleport umieścić w mieście portowym, w Implitur. Jako, że lokacja musi być bezpieczna, możemy spróbować dogadać się z naszym znajomym kapitanem. Dla niego to ogromny zysk, bowiem będzie mógł rozprowadzać nasze towary. A dlaczego Implitur? Cóż, to kraj kupiecki, z dostępem do ogromnego morza. Może nie tylko skupywać od nas towary, ale także od razu je rozprowadzać, przez co nie zachwiejemy żadnego rynku. Nie znam się na kupiectwie i ekonomii jakoś szczególnie, ale jasne jest, że zalety są znacznie większe, niż w przypadku wybudowania go we wciąż odbudowującej się Damarze. Do Heliogabaru także będziemy mogli mieć bramę, ale sugerował bym późniejszy termin. Obecnie potrzebujemy także dużo kupować, a rynek i ceny w stolicy Damary są bardzo niekorzystne.
Spojrzał po pozostałych spadkobiercach, ale nie pozwolił im na razie zabrać głosu, przedstawiając od razu swój drugi pomysł.
- Osadnicy. Na to powinniśmy wydać ile tylko jesteśmy w stanie, aby potem nie zostać z niczym przed pełnym uruchomieniem jednej z kopalni. Bez ludzi się nie rozwiniemy, a niewielu przyjdzie samych. Moim zdaniem musimy sami stworzyć ogromną karawanę kolonistów, którzy zasiedlą nasze ziemie. W Implitur powinni się tacy znaleźć, ludzie, którzy chcą pracować, ale nie mają gdzie lub za co. Zapewnimy im podstawowe środki zanim nie wyjdą na swoje, damy ziemię lub miejsce lub zarobek. Potrzebujemy absolutnie wszystkich, tak jak potrzebujemy bardzo wielu zasobów. Gdyby udało się na początek zebrać ich przynajmniej kilkuset, byłoby idealnie. Inaczej rozwój będzie za wolny, a na nasz skrawek odciętego hrabstwa pozostanie nieuczęszczanym kawałkiem leżącej odłogiem gleby. Przy okazji tej karawany można będzie podpisać kontrakty handlowe, ogłosić, że nasze ziemie są już zamieszkane i mają lordów, zachęcić kupców do podróżowania na północ od włości Wildborowów. Tym musiałby zając się ktoś zręczny w słowach i gestach, być może ktoś wynajęty. Potrzebujemy kanclerza, skarbników, całej masy ludzi, w tym przynajmniej kilku zaufanych i lojalnych.
Usiadł wygodniej.
- Co myślicie? Jakie macie inne propozycje? Nie możemy tu siedzieć bezczynnie i czekać na wiosnę, wierzę, że Meg i kryształy poradzą sobie z jakimś tam wulkanem.
Uśmiechnął się do czarodziejki.
 
Sekal jest offline  
Stary 14-04-2011, 23:29   #113
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Jechał galopem przez zamarznięte jezioro. Tak, było to durne i niebezpieczne, jeździł konno przecież jak ofiara losu. Jednak dojechał na miejsce szybko i bezpiecznie. Szczęście, czy też Srebrnooka wolała jednak aby nie skręcił sobie karku? Nieważne. Podszedł w końcu do lodowego pałacu, nocą wyglądał jeszcze bardziej obco i zimno. Odnalazł ścieżkę do zamarzniętego wodospadu, i wszedł przez uchylającą się zasłonę zamarzniętej wody. Nie wiedział dlaczego, ale Srebrnooka od pierwszego spotkania , jeszcze tam kilka dni po opuszczeniu Athkatli, wydawała mu się... no sam nie wiedział. Nie widział w niej nic boskiego. Potężną czarodziejkę, owszem, kobietę która pstryknięciem palców może go pozbawić życia. Ale to nie była jakaś fala obezwładniającej boskiej mocy. Nie drżał przed nią jak przed koronowanymi głowami, na które wpadał ostatnio jak na drzewa w lesie. A może po prostu wychlana gorzała go ośmielała. Srebrnooka bawiła się nimi, byli dla niej zabawni? Pewnie. W sumie mogła zrobić z drugim naszyjnikiem co chciała, a mimo to pomogła Shannon. Lady Ashbury odeszła w poszukiwaniu swojego utraconego czasu i życia. W jednej chwili stała przed nim przytulając się po raz pierwszy od 150 lat do boginki, dotykając jego ręki a w drugiej już jej nie było. Wróciła i zmarła po przeżyciu jednego, normalnego życia. Nie zastanawiał się nad tym całym wirem czasowym, konsekwencjami, kiedy rozmawiali z boginką. Shannon chciała odejść, to było najważniejsze. Powiedział jej że odnajdzie informację którą mu zostawi i taki miał zamiar. Oglądnął się tylko na Srebrnooką, gdy zostali już sami.
- Nie wiem w co z nami grasz. Nie obchodzi mnie to, czy robisz to dla zabawy, korzyści czy z nudów. Muszę ci ufać że odesłałaś ją tam gdzie mówiłaś, bo nie mam wyjścia, prawda?
Nieprzeniknionym wzrokiem stalowych oczu wpatrywała się w niego. Zważył w ręce medalion i kiwnął głową na jej słowa.
- Powiem jej. Trzy dni, zdaje się że z blondyną będą miały sporo do obgadania. – opis w przeczytany w pamiętniku nie zostawił mu złudzeń kim była dziewczyna.

Wrócił w późnym wieczorem do zamku. Po raz pierwszy zielony kamień ciążył mu w sakiewce. Wszedł do swojej komnaty i zaczął się zastanawiać. Rzeczy które pochodzą z przeszłości? Pogrzebał chwilę w skrzyni, którą miał w pokoju, a gdzie ciągle były jakieś gacie z falbankami i inne ubrania sprzed lat. Pociągnął ze zwędzonej z głównej sali butelki i poszedł do komnaty Shannon. Nie... nie mogła się przecież zbliżać do zamku, to bez sensu. Coś z przeszłości co wiedziała że wpadnie w jego ręce...
Książeczka w czarnej skórze. Ta z wierszami, którą nosił dla niej. Wrócił do pokoju i zapalił ogarek na stoliku. Wyciągnął z plecaka związany rzemykiem notatnik. Wyglądał jak dziennik, ze spiętymi klamrą kartkami i oprawiony w grubą powycieraną i pomarszczoną skórę. Otworzył i na pierwszej stronie i przeczytał umieszczone w połowie paginy słowa pisane drobnym kobiecym pismem. "Zawsze kiedy ją otworzysz pamiętaj o mnie. Shannon".
Zaklął cicho i uśmiechnął się lekko. Udało się jej. Oklejka okładki była wystrzępiona w jednym miejscu . Przejechał kciukiem i wyczuł nierówność pod spodem. Drobny szew nasmołowanej lekko dratwy puścił szybko pod ostrzem sztyletu. Niewielki kawałek cienko wyprawionego pergaminu pokryty drobnym pismem.

"Alto!
Nie wiem czy ta książka dotarła do ciebie, ale jeśli to czytasz to znaczy, że w przyszłości Elandone, mimo mojego powrotu nic się nie zmieniło.
To nie ma chyba znaczenia, skoro w końcu jestem szczęśliwa. Tak jak ostrzegała mnie Pani trzymamy się z daleka od Elandone, ale na pewno za jakiś czas wrócimy do domu Madoca. (To pewnie oznacza jakieś zmiany w rodzie Ap Gruffydów) Ciekawe czy ten maruda Kenneth się zmienił? A może ktoś inny tam mieszka....?
Mam taką nadzieję... muszę się pochwalić!
Udało mi się odnaleźć Madoca, a za trzy miesiące urodzę jego dziecko. To cudowne. Tak bardzo cieszymy się oboje!
pozdrawiam z dalekiej przeszłości
Shannon"


Uśmiechnął się i popatrzył przez okno na góry. No ze wszystkim jej się udało. Srebrnooka jednak nie łgała. Włożył wiadomość za pierwszą stronę i zaczął przeglądać książeczkę. Tak jak mówił Roderyk. Wiersze. Przerzucał kartki, czytając niektóre strofy.

... Rozkochałaś moje oczy
Swym czarem,
Zapaliłaś moje oczy
Pożarem...
Spłomieniłaś usta
Całowaniem —
Roztęskniłeś duszę
Ukochaniem...
Wlałaś w żyły swoją krew
Pożogę...
Że o tobie zapomnieć
Nie mogę...

...Nie próbuj mówić o miłości,
Bo ona w słowach się nie mieści.
Jest jak wiatr: cichy, niewidzialny,
Co tylko czasem zaszeleści.
Ja powiedziałem, wyznałem miłość
Przed miłą serce otworzyłem
Drżący, zziębnięty, ze łzami w oczach.
Lecz cóż - po chwili jej nie było...

Na ostatniej karcie zobaczył kolejny fragment pisany dłonią Shannon.
"Nowa księga rodzinna Ap Gruffydów”
"20 Uktara 1229r. Narodziny Aurory Joy Ashbury"


Potem zaś kolejny wpis tym razem pisany tą sama dłonią co wiersze:
"20 Nocal 1229r straciłem je obie!
Shannon martwa!
Aurora... co się stało z moją maleńką córeczką?"


Kurwa mać. Niewiele szczęścia dla Shannon...

***

Przeniósł się w inne miejsce, miał ochotę się nawalić jak działo tej nocy. Siedział wygodnie na stercie drewna w wieży gdzie urządzili sobie skład opału. Zimno było trochę, ale dało się wytrzymać. Miodunka rozgrzewała i miał święty spokój. We łbie już mu szumiało. Peter zaczynał przypatrywać mu się dziwnie, kiedy zaczął bywać częstym gościem w jego piwniczce. Kocury które tutaj zrobiły sobie królestwo udzielne nie były za to zadowolone. Został tylko jeden młody, czarny. Przyglądał mu się teraz z kąta żółtymi ślepiami, a Alto przepijał do niego.
Drzwi się otworzyły, Alto skrzywił się i przechylił kubek do ust.
- Tylko nie zapomnij napędzić kolejnych, bo nim się zima skończy bez trunków ostaniemy - rzekł Robert, rzucając na stertę szawłok okowity i siadając obok. Przysunął nogą pniak do rąbania i postawił na nim miskę z zagrychą.
Zerknął na kompana i uśmiechnął się krzywo.
- Trzeba przyznać, że nasz zarządca ma talent. Ta gorzała powinna rozgrzewa lepiej niż maźnica na murach. – Podniósł marynowanego grzybka nabijając go sztyletem i zagryzł kolejną porcję starki. – Uch, dobre. Chuchanie w rękaw na zagrychę jest mniej smaczne.
Wzruszył ramionami przepraszająco i nalał do tego samego kubka, po czym podał Robertowi.
- Dawnośmy nad butelką nie siedzieli, co?
- Dawno. Ciągle coś się dzieje, ni cholery chwili spokoju -
mruknął Robert, przepijając z kubka. Zdecydowanie wolał napitki Petera niż eksperymenty Alta.
- Ano właśnie. Jak nie kopalnie, klasztory to wulkany, mordercy, szpiedzy i zdrajcy. Że też taki skurwysyn do zamku się przedostał. Z bliźniakami chyba dobrze wszystko, co? – zamilkł zaraz i zgrzytnął zębami. – Nie masz do mnie żalu że wykopałem cię z komnaty?
- E skąd, przecie sam się tam wtryniłem bez pytania, żeby czci Ronwyn nie uchybiać wspólnym nocowaniem -
machnął ręką drwal. - A dzieciaki się dobrze chowią, zwłaszcza jak na wcześniaki. Matce zaproponowałem opiekę do czasu aż podrosną; jej mąż nie żołnierz a za nas zginął, coś im jesteśmy winni.
- I słusznie, tyle choć możemy zrobić. Powiesić takiego skurwiela to mało. Ja bym go...
– Alto łyknął znowu i chuchnął z przyzwyczajenia w rękaw, gestem nauczonym od przyjaciela z innego świata. Polał i oddał kubek. – Teraz jednak w jednej komnacie mieszkacie.
Popatrzył badawczo na kompana.
- Wy... zamierzasz... – uśmiechnął się lekko w końcu – za wcześnie by gratulować? Czy z uczciwym sercem mogę wypić wasze wspólne zdrowie?
- Bo ja wiem... -
pokraśniał lekko Robert i wziął duży łyk okowity. - Ronwyn jest urocza; od śmierci Anny żadna tak mnie nie ruszyła, ale... Może staroświecki jestem, ale jej bezpośrednie podejście do spraw... łóżkowych - i osobistych w ogóle - trochę mnie zbija z pantałyku.
Alto pokiwał głową.
- No. Dogadujecie się jednak. – wypita gorzała zaczynała już plątać mu język – Ale że hm... bezpośrednie podejście mówisz? Mnie się zawsze wydawało, że druidki...
Wzruszył ramionami i łyknął znowu.
- Dobra... już się zamykam.
- Że druidki co? -
w sumie ta sprawa też go nurtowała.
- No że one w tych sprawach, to jak kapłanki. Bo ja wiem... – Alto zerknął na kompana. – Że wstrzemięźliwe raczej, no szlag nie wiem jak to wyrazić.
- Chyba na odwrót?! -
palnął Robert - Choć może zależy od regionu - wzruszył ramionami, odruchowo zerkając na drzwi.
- Aż tak? – zaśmiał się cicho łotrzyk i dodał gdy zauważył spojrzenie tropiciela – Nie bój się, to dobre miejsce, rzadko tu kto zagląda. Cieszyć się cholera powinieneś, jak na mój gust.
- Pewno że się cieszę. Myślałem, że bez baby umrę, nie licząc popłatnych raz na jakiś czas. Choć trzeci raz się żenić... czuję jakbym kusił los -
skrzywił się. – A wy jak? Jeszcze nam się potrójne wesele skroi, a Bran stwierdzi że pewnie taniej będzie poczekać, aż Pola do żeniaczki podrośnie.
- A my nijak – Alto powiedział siląc się na wesołość i przepił ostro do tropiciela – Wulfa z Megarą sobie weźmiecie dla branowej oszczędności do pary. I nie mów mi nawet o Poli i... Bo mi ciarki chodzą po plecach.
- Ano... mnie też -
wzdrygnął się Robert. - Prędzej bym go wytrzebił niż córkę dał. A z Marie ciągle się czubicie; nie szkoda wam życia?
- Taaa. Poczubiliśmy się ostatnio dość znacznie.
– Alto uśmiechnął się krzywo – Wiesz, takie porządne, mocne czubienie się kończące zawody.
Mimowolnie zacisnął pięści.
- Ehh szkoda gadać. Kończmy gąsiorek i wracajmy do ciepełka. Zimna wódka to zacna rzecz, ale zamarznąć tu można.
- Wtrącać się między was nie mam zamiaru - rzekł Valstrom.- Tylko jedno ci z doświadczenia powiem: nie ma czuba, którego by się przygładzić nie dało, a jak się raz miłość straci, to nic już nie jest takie samo. Są inne miłości i inne szczęścia... ale ta jedyna jest tylko jedna. U męża mierzona na litry - znacząco potrząsnął szawłokiem i poklepał Alto po plecach. - Jakby co to w osuszaniu peterowych zapasów zawsze chętnie pomogę.
Pokiwał głową tylko ale nie odpowiedział nic. Wpakował do ust ostatniego grzybka z miski i zaczął się podnosić.
- A widzisz. Za pamięci, pierścień z niewidką. Jak ci już nie potrzebny to wezmę go, bo to jej. Oddać trzeba.
- Jasne. Kompletnie zapomniałem - odruchowo pomacał się po kieszeniach, ale rzecz jasna klejnocik leżał w sypialni. - Oddam rano, co? Był nieocenioną pomocą, dziękuję - uśmiechnął się do Alta.
- Może zgarniemy po drodze? Wolałbym to mieć już dziś za sobą.
- Jak wolisz - odparł. Wolałby, żeby chłopak nie szedł po pijaku do Marie, ale cóż - nie miał prawa go powstrzymywać... No i rozumiał jego złość.
 
Harard jest offline  
Stary 16-04-2011, 20:08   #114
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Megara szybko zabrała się do pracy, której miała więcej niż mogłaby się spodziewać wtedy, kiedy pierwszy raz przybyli do tego zamku. Zresztą wtedy myślała, że będzie potrzebna gdzie indziej i w innej formie, choćby łatając mury Elandone. W życiu nie pomyślała, że jej zadania skupią się na zabezpieczaniu wulkanu przed wybuchem czy tworzeniem potężnego, stałego portalu, którego księgę teraz trzymała w dłoniach. A przecież nie czuła się wiele silniejsza niż wcześniej, choć na pewno obecność Waltera bardzo jej pomagała. Kostur posiadał ogromną wiedzę i choć dzielił się nią jak na razie tylko zapytany bezpośrednio lub poproszony, to Meg doskonale czuła tę niesamowitą moc i dreszcz, gdy dotykała jego zimnej powierzchni. Tylko dotyk mężczyzny mógł się z tym równać a i nie zawsze i zdecydowanie nie każdego mężczyzny. Nie było wśród takich ekscentrycznego Aramisa, choć czarodziejka nie miała nic przeciwko szarmanckiemu magowi, to daleka była od przyglądania mu się z pożądaniem. Wcześniej zamienili tylko kilka słów, ale teraz Megara bezpośrednio zaprosiła go do swojej komnaty, a dokładniej pracowni. Jego pomoc mogła zdecydowanie przyspieszyć prace nad portalem.

Przyszedł dokładnie o czasie pukając i czekając, aż czarodziejka mu otworzy. Wskazała mu gestem jedno z krzeseł, sama siadając na drugim. Nie była przyzwyczajona do takich sytuacji, dlatego najpierw wskazała na dzban z winem, pozwalając mu nalać im obojgu. Zaczęła przechodząc od razu do rzeczy.
- Wezwałam cię w określonej sprawie. Wiem, że masz swoje obowiązki, ale proponuję... współpracę. Jesteśmy w posiadaniu księgi dokładnie opisującej portale. Jestem w stanie wykonać je sama, ale dzięki twojej pomocy proces ten mógłby być znacznie krótszy. W zamian nie oferuję żadnej dodatkowej zapłaty, prócz wiedzy z księgi, której przed tobą nie zataję w żaden sposób, choć nie będziesz mógł jej przepisać pozostając na służbie Elandone, ani tym bardziej wynieść księgi poza te mury.
Zabrzmiało to trochę twardo i obcesowo, ale Meg zdała sobie z tego sprawę za późno i nieco zmieszana sięgnęła po kielich z winem. Aramis nie wydawał się jednak w żaden sposób zaskoczony czy tym bardziej obrażony. Każdy już i tak wiedział o jego spotkaniach i rozmowach z lady Marie, która choć w inny sposób, to na pewno także nie należała do typowych szlachcianek. Skłonił się.
- To zaszczyt, pani. Domyślam się, jak cenna jest ta księga i wiedza w niej zawarta i nie mógłbym zażądać niczego choćby w przybliżeniu tak cennego, jak możliwość własnoręcznej budowy. Muszę jednak zaznaczyć, że moja magia jest bardzo żywiołowa i często niestabilna, a moja wiedza w przemieszczaniu się za pomocą mocy nie jest duża.

Meg odetchnęła, najgorsze mając już za sobą. Uśmiechnęła się nawet do Aramisa.
- Cieszę się, że wyrażasz chęć pomocy. Moja wiedza nie jest wiele większa, choć dzięki swojemu... przodkowi, wiem o tym teraz nieco więcej, niż wcześniej. Ale moja magia korzysta ze skał i ziemi, tu zaś nie będzie bezpośredniego naturalnego połączenia, a raczej... rozdarcie.
Mag uniósł kielich w toaście, także się uśmiechając i pokazując swoje równe, białe zęby. Etykiety czy grzeczności nie można mu było odmówić.
- Nie do końca rozdarcie, pani. Raczej tunel, który otwierając się i zamykając nie narusza struktury świata. Nie wiem czym jest sam tunel, ale mój mistrz uwielbiał poruszać się wszędzie w ten sposób, a każde użycie tego było dość wybuchowe. To tylko ozdoba, ostatecznie wykorzystujemy ten sam splot, choć mamy inny na niego wpływ. Ale nie aż tak inny. Wulkan czujemy oboje tak samo mocno.
Pokiwała głową w zamyśleniu, wracając znowu do księgi portalu.
- Prócz ustalenia miejsca, chciałabym, byśmy zastanowili się także nad dwoma rzeczami. Możliwością dodania do portalu innych wyjść, niż to jedno, które obecnie zaplanowaliśmy. A także zabezpieczenia. Byłoby bardzo niebezpiecznie, gdyby każdy mag mógł po chwili kombinowania przejść przez portal i znaleźć się na naszej małej wysepce.

Aramis zgodził się z nią natychmiast.
- Jeśli chodzi o wyjścia, wypada mi tylko mieć nadzieję, że księga opisuje te sposoby. Ale co do drugiego, to... posiadam pewną wiedzę, która uczula magię na konkretne osoby. Może być ich wiele, ale zawsze będzie to ograniczona liczba. Tylko ma to jedną wadę, którą jestem ja. Beze mnie nikt nowy nie będzie mógł zostać dodany, podobnie jak i bez ciebie, pani. Jest to najskuteczniejszy sposób z tych znanych mi osobiście, ale być może księga wspomina o innych.
- Pomyślę nad tym i spytam innych... przynajmniej Wulfa i Alto, oni obaj są specjalistami od zabezpieczeń, choć każdy z nich od różnych.
Zaśmiała się cicho i sama wzniosła toast.
- Za naszą owocną współpracę. Jutro jadę do kręgu druidów, dlatego chciałabym, byś wziął tę księgę i zapoznał się z nią na tyle, na ile dasz radę. Potem zabierzemy się już za pracę. Szybko prześcignęłam swojego mistrza i nigdy nie miałam możliwości czytania zbyt wielu ksiąg, więc praktyka zawsze była mi milsza.
Wstała i przyniosła z pracowni księgę, podając mu ją z uśmiechem.
- Pilnuj jej.
Mężczyzna wstał i zabrawszy księgę ukłonił się całując dłoń Megary.
- Będzie przy mnie całkowicie bezpieczna, pani - jego oczy zatrzymały się na chwilę na biuście kobiety a mężczyzna zdając sobie z tego sprawę chrząknął i ukłonił się raz jeszcze.
- Proszę o wybaczenie. Pójdę już.
Czarodziejka roześmiała się, szczerze rozbawiona.
- Mam nadzieję, że chociaż się podoba. Nie ma czego wybaczać, póki to co powinno znajduje się tam gdzie powinno.
Aramis spojrzał w jej oczy, a na jego ustach pojawił się grymas tajemniczości i czegoś nie do wychwycenia. Po chwili już go nie było.

***

Musiała przyznać, że Marie znalazła w mieście bardzo piękne kobiety. Niewiele innych pozytywnych rzeczy dostrzegała w ich przybyciu, choć spodziewała się, że prędzej czy później przestanie mieć jedynie w Myszy pewną konkurencję, jeśli mogła to tak nazwać. Bardką Wulf się nie interesował, ale co z takimi pięknymi i co ważniejsze, chętnymi niewiastami? Megara parsknęła śmiechem, wiedząc, że zachowuje się dziecinnie i zupełnie niepoważnie. Zaufała Wulfowi i wiedziała, że jego serce należało do niej... a przynajmniej taką miała nadzieję. To co robił z ciałem to była rzecz mniej istotna, choć poczuła jak się czerwieni, wyobrażając sobie go z jedną z tych dziewek. Z drugiej strony sama czasem oglądała się za jakimś przystojniejszym najemnikiem. Czy człowiek stworzony był do wierności cielesnej, tego jeszcze nie wiedziała. Taki związek wciąż był dla niej bardzo nowy.

Ale skoro niczego się nie obawiała, to dlaczego tego dnia mocniej napaliła w kominku, a na wieczór założyła tylko jedną, delikatną warstwę materiału? No i ten uśmiech, który posłała Wulfowi był raczej prowokujący.
- Myślisz, że nowe nabytki Myszy... zaburzą spokój w naszym zamku?
Kapłan ze zdziwieniem przyjął wysoką temperaturę, zdziwieniem i przyjemnością. Czasem dobrze było się zagrzać. Zdjął tunikę i koszulę, pozostając tylko w spodniach i zaczął się obmywać w ciepłej wodzie. Patrzył przy tym na Meg, której ponętne kształty odbijały się na cienkim materiale.
- Już zazdrosna? Myślałem, że minie trochę więcej czasu, dopiero gdy poznamy ich możliwości.
Roześmiał się, nie przerywając mycia. Czarodziejka za to wstała, czując, że się rumieni. Podeszła do niego i położyła dłoń na umięśnionym torsie.
- Może... A może zwyczajnie się obawiam, że stracisz na nich całą energię i do zaspokojenia będę musiała wybierać spośród najemników... Także mam swoje potrzeby.
Przygryzła wargę, ocierając się o jego ciało. Wulf nagle zapomniał o wodzie, wycierając się szybko i przyciągając Meg do siebie, całując mocno. Jego ręka bezczelnie objęła jej dużą pierś.
- Z tym żadna z nich nie może konkurować. Ani z tym czego nie widać. Nauczono nas bezpośredniości i szczerości, ale nie w wyrażaniu uczuć. Jak dla mnie możesz pójść do łóżka z najemnikiem. Tylko potem wróć do mnie i powiedz jak było.
Wyszczerzył się, patrząc jej w oczy i nie do końca kontrolując dłonie, przesuwające się po materiale. Megara przymknęła oczy i westchnęła.
- Tego też cię nauczono? Pozwalać... ukochanej osobie... na takie zachowania?
Objęła go w pasie, słuchając bicia jego serca. Wulf nieco spoważniał, ale wciąż nie wydawał się strapiony, nie widząc w tym wszystkim żadnego problemu.
- Jeśli to ukryjesz, coś zakończysz. Jeśli zrobisz to, ale nie ukryjesz, zwyczajnie będę wściekły i zazdrosny. Ale nie, nie nauczono nas tego, ale nasz klasztor przed wysłaniem chłopca na pierwszą misję, wykupywał kurtyzanę, która pokazywała mu, czym jest delikatność i miłość. Nie zwykły seks, ale właśnie to. Brzydzimy się gwałtami, każdy z nas musi więc poznać ich przeciwieństwo. No i dla każdego z nas jest to pierwszy raz z taką kobietą, choć dowiadujemy się tego zdecydowanie po fakcie.

Czarodziejka zamrugała zdziwiona, ale potem uśmiechnęła się. To uczucie nie było takie złe, gdy wyobraźnia zaczynała działać.
- Ile ich miałeś... od czasu tej pierwszej?
Przesunęła dłoń w okolice jego krocza. Wiedziała, że pragnęła teraz tylko jego. Była już także pewna, że nie będzie niczego na nim wymuszać. Tylko dawać... i pozwalać na takie rzeczy, by nawet nie spojrzał na inną. Wulfa zaciekawiła jej nowa ciekawość. Przybycie dziwek najwyraźniej miało jeszcze jakieś ukryte zalety.
- Nie tak dużo, przez większość czasu nie było okazji. Ale też nie tyle, bym zapamiętał je wszystkie. Z żadną nie związało mnie nic na dłużej i choć kilka wciąż pamiętam, tylko tylko ze względu na konkretny zapach, smak lub wygląd. Ale ty też nie byłaś świętą dziewicą.
Zachichotała, wsuwając dłoń w jego spodnie.
- Mówiłam, że mam potrzeby. Duże jak mój biust. Pierwszy raz przeżyłam jeszcze w Ravenrock... a chłopak potem wszędzie ogłaszał, że posiadł wiedźmę. To zresztą powtórzyło się jeszcze kilkukrotnie. Fascynowałam ich, ale tylko jako obiekt żądzy. Korzyść była dwustronna. Nadal sądzisz, że warto mnie puszczać do najemników? Myślę, że jak kiedyś skorzystam, to ty będziesz musiał iść do dziewczyn Myszy. Uczciwa wymiana, prawda?
Zachichotała, zsuwając z niego spodnie. Nagle zrobiło się zupełnie gorąco i Meg przestała zupełnie myśleć o tym, co znajdowało się poza ich sypialnią. A potem także poza stołem w głównej sali ich komnat. Niewątpliwie słyszeli ją poza nimi, a Walter nawet mógł sobie popatrzeć na coś, czego pewnie nie rozumiał. Wulf olbrzymem był wszędzie, doskonale wiedząc jak zaspokoić potrzeby kobiety.

***

Wyprawę do elfów zaplanowała wcześnie, aby zdążyć zrobić to w jeden dzień. Wcześniej powiadomiła o tym Ronwyn i obie kobiety spotkały się na dziedzińcu zamkowym tuż po świcie. Podobnie jak dziesiątka Szarych Płaszczy mających służyć jako ochrona.
Meg nie zwlekając wsiadła na konia, a elf bez pytania dał znak swoim ludziom. Wyjechali przez bramę, kierując się od razu na północ. Czarodziejka przez jakiś czas jechała zamyślona, ale w końcu zbliżyła się do druidki.
- Zostaniesz z nami dłużej? To znaczy dłużej niż do wyjaśnienia sprawy z tym ognistym potworem.
Uśmiechnęła się łagodnie na myśl o tym, jak mógłby się przedstawiać, gdyby podobny wyobrażeniom.
- To nie do końca zależy ode mnie - Dziewczyna uśmiechneła się w odpowiedzi.
- Myślę, że w większości jednak od ciebie. Robert wydaje się bardziej zadowolony i... żywszy.
Zaśmiała się, zwłaszcza jak sobie przypomniała jego zachowanie, gdy dawała mu figurkę.
- Co jest całkiem zabawne, przy mnie był strasznie poważny.
Druidka pokiwała głową:
- Robert jest... czuły i pełen ciepła i taki... szarmancki... ale ja myślałam raczej o kręgu... - Przez jej twarz przebiegł cień smutku.

- To jak z rodziną, prawda? Ja nigdy tak nie myślałam, obecnie byłabym w stanie zrobić wszystko, byleby tylko nie wracać do Ravenrock.
Spojrzała w stronę gór, milcząc przez kilka chwil. Potem odwróciła się do Ronwyn, mrużąc nieco oczy, niechybnie planując jakiś podstęp.
- Kto może tworzyć kręgi i wybierać ich członków? Z tego co słyszałam, tu pozostało tylko dwóch wiekowych elfów. Co jeśli ostatni druid umiera?
- Wtedy umiera krąg. W tym, który mnie wychował w szarym lesie, po za mna też było tylko czterech staruszków. To dlatego wybraliśmy się z Alistralem do Cormyru. Miał nadzieję, że znajdzie kogoś młodszego, kto zechce do nas dołączyć. Niestetyjego zamysły spełzły na niczym.
- Czy... czy jeśli zostaniesz sama, także będziesz poszukiwać? Nigdy wcześniej nie znałam nikogo tak związanego z przyrodą, północ to niegościnne miejsce dla zieleni.

Meg zastanawiała się, czy powinna kogokolwiek przekonywać w nie swojej tak naprawdę sprawie. A może Robert wcale jej tu nie chciał na dłużej? Pytania jednak same się pojawiały i czarodziejka musiała je wymówić, ciekawa wiedzy, z którą wcześniej nie stykała się często.
- Oczywiście. Bardzo mi zalezy na tym by pomóc Alistralowi w odnowieniu kregu. - Ronwyn uśmiechneła się - Myślałam nawet o wybraniu się do jakichś przytułków i poszukaniu w nich dzieci przejawiajacych odpowiednie moce i predyspozycje. Druidzi mogli by się nimi zaopiekować i nauczyć tego czego nauczyli mnie.

- Jak długo... jak długo z nimi jesteś? Jeśli różnica wieku jest taka duża... czy druidzi tak rzadko opuszczają swoje kręgi w poszukiwaniu uczniów? Ja myślałam także o znalezieniu pomocnika, ale wystarczy, że pojechałabym do dużego miasta... przynajmniej tak mi się wydaje.
- Zabrali mnie do siebie po śmierci rodziców. Miałam wtedy pięć lat. Niedługo skończe trzydzieści. Rzeczywiście druidzi, zwłaszcza ci starsi nie lubią opuszczać kręgu. Mateo, drugi druid naszego kręgu twierdzi, ze natura sama decyduje czy krąg ma przetrwać czy nie. Nie podobała mu sie wyprawa Alistrala. To dlatego się waham co do poszukiwań...
- To chyba... natura starszych ludzi. Przyzwyczajeni są do tego, co było dawniej. Shannon taka była, choć oczywiście nie starzała się fizycznie. Przecież jeśli nie pozostawią nikogo po sobie, to nie tylko krąg umrze, gdy nie będzie komu się zajmować lasem? Chyba jestem zbyt ciekawska. Mysz... to znaczy lady Marie mnie zaraża.

Uśmiechnęła się z rozbawieniem. Zachowywała się niemal jak ta podlotka!
- Nie przeszkadza mi ciekawość. Alistral twierdził, że ciekawośc to pierwszy stopień do wiedzy z kolei Mateo, że go kłopotów - Ronwyn roześmiała się - Chyba zawsze lepiej się rozumiałam z Alistralem. Dlatego myślę że już czas by w Szarym Lesie pojawiły się dzieci. Po za tym wtedy... może łatwiej by im się było pogodzić z moim ewentualnym odejściem.

- Gdybyś zostawiła kogoś po sobie, prawda? Nie moja w tym głowa, aby cię do tego namwiać, Ronwyn, ale wiedz, że chętnie i z przyjemnością oglądam cię w Elandone. Być może... być może kiedyś sama będziesz mogła założyć krąg? Tutejsza okolica także jest piękna.

Meg rozejrzała się i parsknęła śmiechem, bowiem obecnie widziały jedynie białe pustkowie zamarzniętego jeziora.
- Gdyby Karena i Raen zechcieli mnie dopuścić do swego Kręgu byłabym bardzo szczęśliwa. Mają niezwykłą wiedzę. Prastarą, magiczną pełną tajemnic. Inną niż nasza. Chciałabym ją poznać.
- Myślisz, że nasze wstawiennictwo miałoby na to jakikolwiek wpływ? Ja jestem tylko czarodziejką, ale Robert wydaje się mocno związany z naturą, a przy odrobinie szczęścia zatrzymamy wulkan, co pomoże i nam i im.
- Nie
- Ronwyn pokręciła głową - To ja sama muszę je do tego przekonać. Mam zamiar zapytać o to kiedy uporamy się z wulkanem.
- Tak właśnie myślałam...
- Meg uśmiechnęła się. - A jak ci się podoba Elandone ze swoimi lordami? Nie rozmawiałam jeszcze z nikim o tym, jak odbiera tak dziwną formę rządzenia. Na razie dogadujemy się w większości... Ale pewnie nie zawsze tak będzie.

- Dla mnie to nic niezwykłego. W kręgu wszyscy mają swój głos i choć zawsze jest ktoś uznawany za głównego przewodnika w zasadzie jesteśmy sobie równi. Każdy na czymś zawsze zna sie lepiej i wtedy słucha się jego zdania. Jednak kiedy nie ma jednoznacznej decyzji głosujemy i wszycy muszą się podporządkować tej decyzji. Jeśli ktoś tego nie akceptuje opuszcza krąg.
- Obawiam się, że tu zamiast wspólnej decyzji mogą pojawiać się osoby myślące inaczej, a nikt nie jest w stanie zmusić ich do niczego.

Meg pokręciła głową, wyganiając z niej nieprzyjemne myśli.
- Może trochę demonizuję, wychowałam się na zamku, a tam hierarchia ustalona była bardzo dokładnie i żadnych głosowań nigdy nie widziałam. Może właśnie dlatego trudno mi w pełni zaufać ludziom.
- Chyba nie masz dobrych doświadczeń z tamtego życia? -
Ronwyn popatrzyła na czarodziejkę z uwagą.
Meg zaśmiała się krótko i nie do końca wesoło.
- Nie byłam ulubionym dzieckiem mojego pana ojca. Moim życiem były czarne mury zamku, jego piwnice i przez jakiś czas mój stary mistrz magii, który niestety niewiele umiał, ale miał wiedzę i był mi bliski w szczególny sposób. Ale póki żyła moja matka, nie było aż tak źle. Dzięki temu jestem kim jestem.
- I wyrosłaś na silną, pewną siebie kobietę.
- Druidka popatrzyła przed siebie, a potem zerknęła na Megarę i zmieniajac temat powiedziała - Podoba mi się w Elandone. Tak duzo ludzi w jednym miejscu. To niezwykłe... ale chyba nie mogłabym tak stale żyć. Zapachy czasami nie są zbyt przyjemne...

Megara roześmiała się szczerze, odgarniając z twarzy swoje kasztanowe włosy.
- Dlatego zrobiłam wszystko, aby moja sypialnia była moim azylem. Tak jak w Ravenrock były nim piwnice. Mi jednak między kamiennymi murami jest dobrze, tobie pewnie brakuje drzew... jestem w stanie to zrozumieć. Robert jednak na pewno wymyśli coś, byś czuła się jak najlepiej. Wydaje się, że doskonale umie się troszczyć o bliskich. Pewnie teraz się zastanawia ile urosła jego córeczka.
- Z tego co opowiadał musi być uroczym dzieckiem. Ciekawe czy jeszcze tu będę kiedy przyjedzie...
- Mam nadzieję, że będziesz wtedy, a także później... Wiesz, polubiłam patrzeć na szczęście innych, choć sama nie jestem dobra w jego dawaniu. Jestem za bardzo z kamienia... nie tak jak Marie, czy jej urocze... pracownice. Choć Wulf nie narzeka, to tak to tylko gadać potrafię.
- Kamień to także diamet
- Ronwyn popatrzyła na czarodziejkę. - Twardy, ale i piękny. Myślę, że każdy ma swoje zalety i wady. Dzieki temu świat jest taki fascynujący.
- Wiem. Ale dawanie radości pozostawiam Marie i tym dziewczynom... Przynajmniej tej obfitującej w zabawę, śmiech, dowcipy i muzykę. Inną zabawę...
- zarumieniła się, choć ciężko to było zobaczyć, gdyż policzki wciąż miała zaróżowione także od zimna - ...chyba nie jestem wstydliwa jeśli o to chodzi. Choć znacznie lepiej czuję się w małej sali z mała ilością osób niż występując przed większą grupą. Byłabym okropną dyplomatką! - zaśmiała się.
Rozmawiały jeszcze długo, nawiązując wreszcie bliższą znajomość. Meg czuła się, że mogą być ze sobą blisko, choć kochały co innego, to jednak było to w pewnym sensie to samo. Ziemia i natura zawsze były sobie bliskie.



Szybko się okazało, że ochrona Szarych Płaszczy nie była potrzebna. Bez problemu dotarli do kręgu, gdzie bezbłędnie zaprowadziła ją Ronwyn. Meg zadała swoje pytania, chcąc dowiedzieć się zarówno o kraterze, wybuchu jak i kryształach.
- Nie chodzi o to by zasypać krater - Raen pokręcił głową - Wulkan wybuchnie. Nie mamy na to żadnego wpływu. Musimy tylko zlikwidować tunele, które wykonały drowy.
- Chodż, pokarzemy ci coś - Elf wskazał czarodziejkę przejście do jakiegos budynku praktycznie przerośniętego korzeniami drzew.
W środku była jednak widoczna kamienna posadzka, ułożona w misterny wzrór, a na środku znajdowała się wyrzeźbiona misternie kamienna makieta idealnie oszwierciedlająca ziemie wokół Elandone.
Elf wziął do ręki różdżkę i przejechał nią ponad miejscem gdzie znajdował się wulkan. Na ciemnej powierzchni pojawiły się czerwone smugi:
- Widzisz? To dawny układ korytarzy wokół wulkanu. Nasi przodkowie wybudowali je tak, by lawa nie wydostarałą się po za bezpieczny obszar.
Nieznacznie znowu poruszył różdzką i na powierzchni pojawiły sie kolejne smugi nieco jasniejsze, a częśc z tych które istniała wcześniej znikneła. Sieć korytarzy ciagnęła się teraz o wiele dalej we wszystkich kierunkach niż przedtem.
- Tak wygląda to obecnie. Jesli udałoby ci się przywrócic pierwotny wzór. Bylibyśmy bezpieczni.

Zatoczył koło wokół krateru i trzy miejsca wokół niego zapłonęły na jego krawędzi.
- Miejsca umieszczenia kryształów - Wskazął pierwszy - Tutaj kamień powietrza - pokazał drugi - tutaj kamień wody i na końcu kamień ziemi - skierował czubek różdzki na ostatni punkt. - Tak należy je umieścić. Trzy żywioły walczące przeciw trzeciemu.
- Lawa to nie tylko ogień, ale także skała. Ale rozumiem przesłanie. Czy korytarze muszą być przywrócone do dawnego kształtu przed przesileniem, kiedy ma nastąpić wybuch? Czy należy zrobić to jak najszybciej?
- Wystarczy, ze wrócą na swoje miejsce do tego czasu. Choć z pewnością jeśli bedzie to jak najszybciej niczemu to nie przeszkodzi.


Podziękowała im za pomoc, wiedząc już teraz dokładnie, co musiała zrobić. Po powrocie do Elandone przekazała te wieści pozostałym.
- Możemy wydobywać diamenty jeszcze przez jakiś czas, choć część korytarzy będę chciała zamknąć od razu, aby wiedzieć dokładnie ile mojej mocy i czasu to pochłonie. Nie chcę, byśmy drążyli nowe, bowiem to doda mi tylko pracy, a już teraz muszę wybierać pomiędzy portalem a diamentami. Przy pomocy mojej magii i pierścienia spróbujemy dowiedzieć się jak najwięcej, a potem wykopać tylko te większe skupiska diamentów. Wolę nie kusić losu i przywrócić naturalny wygląd i naturę tego miejsca znacznie przed spodziewanym wybuchem. Pamiętajcie, że los może nam przy tym nie sprzyjać.
 

Ostatnio edytowane przez Lady : 17-04-2011 o 10:59.
Lady jest offline  
Stary 17-04-2011, 10:22   #115
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Niewiele się wyspał, Robert obudził go waleniem do drzwi mówiąc żeby zbierał się bo Wulf wyznaczył zebranie spadkobierców. W sumie nie było tak źle, morze gorzały jeszcze krążyło mu we łbie, kac jeszcze nie zaczął męczyć. Teraz tylko odpowiednio dobrać wielkość klina i może przeżyje...
Myślał troche nad tym co powiedział mu Robert, spotkanie z Myszą majaczyło mu przed oczami, ale nie pamiętał wiele. Szlag po co taki naprany szedł do niej? Powiedział jej o blondynie? No chyba tak, po to tam poszedł przecież. Pomacał kurtkę i spodnie, pusto, a więc magiki tez oddał. Przypomniał sobie jej wzrok w ciemny korytarzu. Potrząsnął głową i ubrał buty. Książeczkę Shannon też jej chyba oddał... Cholera trzeba przecież Kennemu powiedzieć zanim wyjedzie.

Odnalazł go jeszcze przed naradą.
- Kenny słuchaj, jak to jest z tą wszą klątwą? Miała zniknąć jak ap Gruffyddowi urodzi się córka, tak?
- Tak przynajmniej głosi legenda. Dlaczego pytasz? -
Kenneth popatrzył na Alto z ciekawością
- Pamiętasz jak czytaliśmy kroniki w Gruffyddorze? Sprawdź je ponownie jak wrócisz do siebie, co? - łotrzyk uśmiechnął się do siebie - Czasami można pominąć jakieś wiadomości, ważne dla sprawy.
Młody lord obrzucił swego rozmówce uważnym spojrzeniem:
- Coś wiesz i kręcisz...
- No. Najwyraźniej. Ta klątwa jak działa, przypomnij mi proszę.
- "Żaden z rodu Madoca nie zazna szczęścia w małżeństwie, aż z miłości nie pocznie się córka." –
zacytował Kenneth, patrząc nadal podejrzliwie.
- No dobra. – Alto podrapał się po głowie. – Shannon... ona urodziłą córkę. Aurorę Joy Ashbury. Znaczy się nie teraz tylko... wtedy. Cofnęła się w czasie. No kurwa, nie wiem jak ci to wytłumaczyć. Poszukaj w tych całych kronikach. Pisała że mogli na pewien czas wrócić do Gruffyddoru.
Odetchnął w końcu i powiedział:
- Słuchaj. Nie wiem czy to jest prawda, ale wydaje mi się że klątwa może już... no wiesz. Ulotniła się, wyparowała, przestała działać. Madocowi ap Gruffydd urodziła się córka. – uśmiechnął się krzywo – Zdaje się że musisz sobie znaleźć jakąś babę i sprawdzić czy to prawda.
Przez chwilę Kenneth spoglądał na Alto jak na wariata:
- Twierdzisz, że ta bezcielesna istota, którą poznałem w Walls, urodziła córkę mojemu przodkowi? To czemu o tym wcześniej nie powiedziała? A może to się stało zanim klątwa została rzucona? Bo przecież historia mojego rodu jest jak jest i potwierdza istnienie klatwy.
- Bo przeniosła się w czasie zupełnie niedawno. -
wzruszył ramionami i uśmiechnął się znowu. - Serio, nie wiem Kenny. Poszukaj w kronikach. Być może było tak, że po stracie Shannon Madoc zabrał się za twoją mamusię, ale mogło być inaczej. Poszukaj też co stało się z Aurorą, to może być klucz do zagadki.
- Aurora... -
Kenneth zastanowił się - Tak miała na imię matka Madoca. Nie miałeś o tym raczej pojęcia, więc chyba nie próbujesz sobie ze mnie stroić żartów... - popatrzył podejrzliwie na łotrzyka.
- Chłopie, po co miałbym sobie żarty z ciebie robić? - Alto zerknął na niego spode łba. - Po prostu uznałem że cię to powinno zainteresować najbardziej z nas wszystkich. Zostawiła mi wiadomość, odnalazła Madoca, urodziła mu córkę. Drugie jej imię też łatwo wyjaśnić. - wskazał kciukiem na wyspę. - Poszukaj w kronikach, a jak wrócisz z kryształem to pogadamy. Mnie też... interesuje mnie to.
- No dobrze, poszukam to porozmawiamy - powiedział młody lord wsiadając na konia - ale na wszelki wypadek wstrzymam się na razie z planami matrymonialnymi. - Mrugnął do niego porozumiewawczo, spiął konia i ruszył do bramy. Wraz z nim do Gruffyddoru wybierali się także Hergan i Rupert. Wszyscy prowadzili luzaki pożyczone od Ap Gruffyda.

***

Potem zaś cierpiał przy stole, choć Wulf poruszył interesującą wszystkich sprawę rozwoju Elandone. Dodał swoje trzy grosze, ustalenia zaś dotyczące herbu, barw i flag zostawił tym którzy się na tym znali. Opowiedział o odejściu Shannon i wyszedł zająć się organizacją wydobycia diamentów.

Odnalazł najpierw tych, którzy pracowali w kopalni jako niewolni i kazał sobie opowiedzieć o wszystkim co wiedzieli o wydobyciu, samej kopalni i drowich sposobach zabezpieczania i kontrolowania ich. Potem zaś kusił do powrotu do wyrobiska i wznowienia wydobycia obiecując uczciwą pensję z zamkowego skarbca i premię od indywidualnie wydobytego urobku. Tych kilku mężczyzn widział jako sztygarów i nadzorców reszty, która się zgłosi skuszona dobrymi pieniędzmi. Rozpowiedział wśród wszystkich chętnych i ogłosił że każdy z nich dostanie pisemny kontrakt gwarantujący wypłaty i premie. Ostrzegł też że przy próbie kradzieży zostaną wyrzuceni na bruk, bez prawa powrotu do zamku. Kiedy Meg wróciła od druidów narysował sobie wzór który należało odtworzyć z korytarzy, po czym poszedł do dowódcy Szarych Płaszczy z prośbą o wyznaczenie kilkunastu wojowników do ochrony górników.
Wyruszyli następnego dnia. Alto nie był wcześniej na miejscu, więc dłuższą chwilę poświęcił dokładnemu oglądnięciu terenu i kopalni, przy asyście ludzi, którzy wcześniej w niej pracowali. Nastroje były różne, ale wysokość zarobków wpłynęła na ilość ochotników. Zwołał wszystkich na naradę i wyjaśnił im gdzie mogą kopać, tak by nie naruszyć struktury przekazanej przez czarodziejkę. Wyjaśnił też zasady dotyczące bezpieczeństwa. Nikt z nich nie mógł opuszczać terenu kopalni bez dokładnego przeszukania. Ostrzegł z krzywym uśmieszkiem że połykane diamenty mogą zaszkodzić zdrowiu, a oni dzięki mocom czarodziejki i tak będą w stanie to wykryć. Przypomniał że za próbę kradzieży nie będzie odstęp od zasady wylotu z zamku. Poinstruował Szare Płaszcze i robota powoli ruszyła. Kiedy na miejsce przybędzie Meg będzie musiała tylko wskazać najlepsze miejsca i pomóc przy kontrolowaniu robotników.
Alto dużo czasu spędzał w kopalni, przygotowując kontrakty, nadzorując wydobycie. Z ciekawością obserwował pracę, bo i nigdy wcześniej nie miał okazji widzieć kopalni odkrywkowej. Drążenia tuneli wiele tutaj nie było, co było akurat im na rękę. Na szczęście narzędzia i cały górniczy sprzęt pozostał po drowach. Pierwsze o co porosił Meg, gdy zjawiła się na miejscu to sprawdzenie teleportu , którym się te skurwiele posługiwały.

***

Kłótniom o dziwki sprowadzone przez Myszę przysłuchiwał się z rozbawieniem. Przecież wiadomo było że ona i tak postawi na swoim, a wrzaski nic nie pomogą. Swoją drogą to Bran oponował najmocniej, no i nie dziwił mu się. Wulf za to jak zwykle przypieprzał się dla samej zasady pokazania że on tu rządzi. Alto zaś wyszedł w połowie dyskusji chcąc obejrzeć te pięć panienek apokalipsy które miały rozwalić nie tylko moralność i honor Elandone w drebiezgi, ale i cały zamek obrócić w perzynę. Siatka szpiegów i wywiadowczyń? Taaak, to tylko ona mogła wymyślić.
Siedziały na wozie, który stał jeszcze na dziedzińcu. Alto podszedł powoli do nich oglądając aktoreczki. No trzeba przyznać że całkiem niezłe. Krzykliwe stroje i dziwkarskie makijaże psuły trochę efekt jaki chciała osiągnąć Mysz. Zaśmiał się w duchu patrząc na chichoty, przyciszone rozmowy i rozglądanie się dziewczyn po dziedzińcu.
- Witam szanowne Panie, na zamku Elandone we włościach Kintal. Jestem Alto Paperback, miło mi poznać. Nie martwcie się, będzie wam tu jak u mamy za piecem, wasza opiekunka już się o to postara. Pasujecie w końcu do siebie naturą i zachowaniem, drogie panie. Ciągnie swój do swego. – uśmiechnął się krzywo przypatrując się ciągle dziewczynom. No, no. Trupa aktoreczek jak się patrzy.
 
Harard jest offline  
Stary 17-04-2011, 14:17   #116
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
WRZUTA - Peter gabriel - mercy street - mp3

Tego wieczora Mysz stała na blankach i z oddali obserwowała jak wieszają zdrajców. Najpierw oczy zakryła dłonią, ale po chwili zaczęła leciutko zerkać, paluszki szerzej i szerzej rozchylać, aby finał oglądać już z wypiekami na twarzy i szeroko otwartymi oczami.

Takie to proste. Za proste.
Ktoś oddycha, czuje i myśli, ma plany i poczucie, że całe życie czeka na wyciągnięcie ręki. A po chwili jest jeno dyndającą na powrozie kupą mięsa.
To straszna odpowiedzialność. Decydować o śmierci.
Wulf niewątpliwie wierzył w słuszność swoich decyzji. Zbrodnia pozostaje zbrodnią i wymaga kary. Ciekawe czy tak samo łatwo wymierzyłby ją komuś z osób dobrze sobie znanych? Czy litość i sentyment mogłyby przysłonić jego poczucie praworządności? Wydawał się tak nieugięty i tak dalece wierzył w własną nieomylność.

Całą noc spędziła w oknie. Gapiła się na kontury dwóch wisielców poruszanych delikatnie podmuchami zimowego wiatru. Uroniła nawet kilka łez. Nie żeby tej dwójki specjalnie żałowała. Myślami była daleko. I oczami wyobraźni widziała jak dynda tam ktoś inny.

O świcie, gdy pierwsze ledwo promienie słońca przebiły niebo, Mysz zrobiła sobie spacer pod szubienicę, gdzie tylko dwóch Szarych wartowało przy trupach,.
Stała tam długą chwilę i obserwowała stężałe blade twarze wykrzywione w pośmiertnych grymasach. Podeszła do pierwszego denata i tyrpnęła lekko palcem. Ciało zaczęło się poruszać wahadłowym leniwym ruchem. W tą i z powrotem. W tą i z powrotem....
Mysz oczu nie odrywała.
- Co to za smród? - zapytała strażników po przedłużającej się chwili milczenia.
- Gówno, pani – odparł jeden rzeczowo.
- Co?
- Ekskrementy, pani – drugi pokusił się o więcej finezji.
- Wiem co to jest gówno – odparła. - Ale dlaczego?
- W chwili agonii, pani, strach ponoć bierze górę i zwieracze się same rozluźniają... - wyjaśnił ten mniej bezpośredni.
- Odetnijcie ich – rozkazała ostrym tonem. - Dość się już nawisieli, nie trzeba tego przedłużać.

Mężczyźni spoglądali po sobie. Jeden przez drugiego prześcigali się w konkursie na najbardziej zaskoczoną minę roku. Nie dość, że hrabina o samym świtaniu przyszła sobie wisielców pooglądać to jeszcze najwyraźniej darzyła ich jakimś współczuciem. No ale gadano, że ona wrażliwa jest. Na instrumentach gra i wiersze pisze.

Wulf kazał aby rankiem ich spalić ale w zasadzie świt się już zaczynał. Przecięli sznury i dwa trupy zwaliły się na ziemię tuż pod nogami szlachcianki.
Mysz pochyliła się nad trupami i zamknęła obu powieki.
Szarzy przyglądali się jej zaś jakby fundowała im cyrkowe przedstawienie.
- Dziękuję – obdarzyła żołnierzy smutnym uśmiechem. - Nie mogłam zasnąć póki ich przez okno widziałam.

* * *

Kiedy Alto skończył, już miał ostro w czubie. Późna noc już była, ale postanowił nie zwlekać. Im szybciej jej powie tym więcej się Mysz będzie pocić, myśleć i główkować. A może spakuje bety i wyjedzie. Nie, tyle szczęścia nie miał...
Zapukał ostro, ale nie czekał na odpowiedź. Otworzył drzwi i wszedł do ciemnego pokoju.
- Wizytę ci umówiłem. U Srebrnookiej i jej współlokatorki. Takiej blondwłosej... może pamiętasz.
Zionął alkoholem opierając się o ścianę. - Oddaję. Dzięki za pożyczkę – położył szal zawiązany w supeł z nanizanymi dwoma pierścieniami.

- Alto, poczekaj - zerwała się z łóżka i, w samej nocnej koszuli i boso, wybiegła na korytarz.
Obrócił się chwiejąc na nogach i popatrzył na nią bez słowa.
- Co robiłeś na wyspie? – wybąknęła po chwili milczenia.
- Shannon, ona odeszła. Boginka jej pomogła - machnął ręką i oparł się znowu. - Wróciła do swoich czasów.
- To chyba dobrze, prawda? - podeszła do niego bliżej. - Zobaczy znów mężczyznę, którego kochała...
- Pewnie tak. Znalazłem to - wyciągnął zza paska książeczkę z czarnej skóry - Choć przez chwilę była szczęśliwa. Ale szczęście nigdy kurwa nie trwa wiecznie, co?
Alto popatrzył na nią przez chwilę a potem ruszył do swojej komnaty
- Przyjdź kiedyś, poczytasz sobie. Madoc miał talent, choć może się mylę. Nie umiem takich rzeczy oceniać.

- Mogę? - wskazała na notatnik. - Jeśli to poezja to chętnie poczytam do snu.
Zatrzymał się i podał jej książeczkę.
- O blondynie myśl, o tym co jej powiesz. Nie o tym co pisze facet, który oszalał z rozpaczy.
- Alto... – uniosła na niego te swoje wielkie, ciemne jak studnie oczy. - Wyjadę, jeśli tego właśnie chcesz.
Spojrzał na nią zamglonymi oczami od gorzały którą pompował w siebie razem z Robertem. Wściekłość przebijała momentami, przesłaniając wszystko inne. Słyszał ciche słowa, widział błyszczące, czarne oczy w ciemnym korytarzu.
- Przestań, do ciężkiej cholery. Jedź do niej i załatw kurwa, co masz załatwić. – wybełkotał w końcu i zbiegł schodami w dół.

Mysz wróciła do łózka i przy bladym świetle świecy przeglądała wiersze Madocka.

* * *

Wielce się ucieszyła przyjazdem Alice. Najemniczka ze swoim oddziałem, jak i Nelly, bezpiecznie i bez niespodzianek dotarli do zamku. Pierwszą wyściskała, z drugą przywitała się grzecznie i zdawkowo.
Na wozach wraz z całą listą zamówionych rzeczy przyjechała masa bibelotów, w dużej mierze prezentów. Każdemu ze spadkobierców wręczyła po zestawie upominków, upchniętych w workach lub skrzyniach oznaczonych imieniem adresata.


Dla Meg – rzeźbiony stojak pod księgę i wachlarz z pawich piór, a dalej korale z prawdziwych korali, pachnidła w kremie i piękną czerwoną suknię z brokatu – z szerokim dekoltem.
Wulfowi – gwizdek z kości słoniowej – aby mógł ludzi zwoływać na wojskową musztrę, piękny notes oprawiony w skórę, obrożę dla Atosa, ze srebrną imienną tabliczką i czapkę z soboli – żeby mu wiaterek nie mroził łysej czaszki i cztery książki o romantycznej fabule - aby złagodził mu się temperament i odkrył w sobie choć cząstkę wrażliwości;
Branowi – srebrny nóż do papieru, sakwę podróżną skórzaną w tłoczone arabeski, papugę w drucianej klatce i termofor z pęcherza łosia, obszyty kaszmirem - aby go w nocy grzał, póki nie zacznie tego robić kto stosowniejszy.
Robertowi – ciepły wełniany pled zdobiony złotą nicią, szeroki elfi pas z klamrą w kształcie liścia, kilka sukien i zabawek dla Poli, świecznik z porcelany, i jadowitego pająka, włochatego i wielkiego jak pięść, zamkniętego w szklanym słoju z dziurkami;
Alto – srebrne kości do gry w skórzanym futerale, kufel z rżniętego szkła, sygnet na palec, z ukrytym miejscem na truciznę (plus do kompletu - sproszkowaną cykutę), długą rzeźbioną fajkę i oprawioną w szkło wysuszoną ćmę rzadkiego gatunku – z adnotacją odręczną na odwrocie.

Sobie zaś zakupiła kilka sukien, bolerko z gronostaja, sztalugi, płótna i farby - bo jej było tęskno już do malowania, siedem par trzewików - różnokolorowych, i pomniejsze drobiazgi aby pokój udekorować.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 17-04-2011 o 14:21.
liliel jest offline  
Stary 17-04-2011, 14:23   #117
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Podopieczne Myszy, jak na pięć bezbronnych panien, wywołały niezłe poruszenie. Jeszcze dobrze z wozu nie zsiadły kiedy rozpętała się awantura.

Bran przez chwilę milczał gryząc się pewną sprawą. W końcu odchrząknął i zaczął:
- Jest coś co powinniśmy omówić. Ostatni pomysł Marie. Nie wiem w jakim charakterze sprowadziła do nas te... kobiety, ale domyślam się i uważam, że należy je odprawić. Nie potrzebujemy tu takich, jak one.
Wulf wyszczerzył się i wzruszył ramionami.
- Dziwki to dziwki. Przydają się wszędzie, gdzie jest przewaga mężczyzn, dzięki temu mniejsza jest szansa, że będą zaczepiać inne kobiety. Ale prawda jest taka, że do Marii zaczynają przylegać różne określenia. Ludzie Alice są całkiem rozgadani, a lady, która funduje podwładnym wypad do burdelu i zabiera do zamku kurtyzany... - pozostawił to niedopowiedziane. - Jeśli miałyby zostać, to trzeba pomyśleć nad osobnym miejscem dla nich. I nie, Marie. Nie będą mieszkać ani razem z nami, ani razem z rodzinami, ani tuż koło koszar. Ty je sprowadziłaś, to twój problem.
- Wy chyba żartujecie! - Mysz wyglądała na zdrowo oburzoną. - To żadne dziwki a moja teatralna trupa! Każdy ma zajęcie dla siebie w Elandone, i ja chce mieć jakieś! - mimowolnie tupnęła nogą i przyjęła tą minę typową dla dzieci, które uparły się na swoim. - Poza tym rozrywka intelektualna i kulturalna przyda się każdemu, czy nam czy wojskowym. Nie można żyć samym orężem. Odrobina kobiecej delikatności i subtelne towarzystwo potrafi najlepiej łagodzić obyczaje.
- Akurat. - mruknął rycerz do Wulfa.
- Dla żołnierzy i reszty podwładnych są to dziwki. Nieważne jak je nazwiesz, Marie.
- Niech żołnierze i reszta podwładnych nazywa je sobie jak chce. Z tego co mówisz i moja reputacja jest już mocno nadszarpnięta, ale prawdę mówiąc niespecjalnie mnie to obchodzi. A jeśli któryś wystartuje do moich dziewczyn z łapami to przysięgam, każe im je odrąbać. Nikt ich nie ruszy, chyba że za moją wyraźną zgodą.
- Nie każę ci ich odesłać, ale myślisz, jak osoba, która nigdy nie kierowała się emocjami. Nie chcemy tu niepokojów, dlatego należy je umieścić tak, aby nie wadziły, albo przynajmniej wadziły jak najmniej. Myślę, że będziesz musiała je mocno podszkolić, by nie dały jakiemuś przystojniejszemu żołdakowi za kilka srebrnych. A jeśli dadzą, to nikt tu nikomu rąk nie będzie odrąbywał, abyś mnie dobrze zrozumiała. Najlepiej wyjaśnij ich rolę tłuszczy. Inaczej nie powstrzymasz chuci, a tutejsi mają jej w nadmiarze a będą mieć jeszcze więcej, póki nie sprowadzi się do Elandone więcej kobiet.
- To się sprowadzi więcej - wywróciła oczami. - Te mają być wyjątkowe i biorę je pod swoje skrzydła. Zwykłe dziwki dla tłuszczy można sprowadzić oczywiście ale wpierw trzeba może pomyśleć żeby im jakieś lokum wybudować. Wszystko w swoim czasie. Mogę się zająć i pannami z niższej półki. Ale to przecież dobrze, że od razu nie przywiozłam trzech tuzinów, prawda?
- Jeśli uczynisz z tych dziewczyn prawdziwe damy, pierwszy ci pogratuluję. Na razie jednak będzie trzeba ich pilnować, jeśli nie chcemy problemów a ty nie chcesz, by je obłapiali.
Wulf uśmiechnął się radośnie.
Mysz zaczęła przebierać nogami i piszczeć entuzjastycznie:
- Czy to znaczy, że mogę je zatrzymać? - rzuciła się Wulfowi na szyję i pocałowała w policzek. - Zobaczysz zrobię z nich takie damy, że żaden chłop co próg Elandone przekroczy nie będzie mógł od nich oczu oderwać! Będą mogły dotrzymywać towarzystwa co znamienitszym gościom i wiesz, co? - ściszyła głos - Zrobię z nich szpiegów - z powagą przytaknęła na znak, że wcale żartów tym razem sobie nie robi. - Toż każdy mąż w łożnicy tajemnice wyznaje. Będę oczami i uszami Elandone - zeskoczyła z Wulfa i zasalutowała jak szkolony żołdak.
Wulf wywrócił oczami i roześmiał się.
- Nie mnie musisz przekonać, tylko nagle gardzącego kobietami Brana - kapłan błysnął zębami, rozbawiony. - Inicjatywa ze szpiegami zacna, choć to tylko część problemu załatwia. Gdy znajdzie się tu wielu ludzi, będziemy potrzebowali oczu i uszu wśród tłuszczy. Umiesz owijać sobie takich wokół palca, będziesz mogła trochę zatrudnić, aby donosili, gdy usłyszą i zobaczą coś ciekawego. Ostrzeżenie dla Meg czy zabójca, którego powiesiliśmy dowodzą, że będzie to potrzebne.
- Zajmę się tym - zgodziła się Mysz z powagą. - Zbuduję taką siatkę szpiegów, że nawet szczur się nie zadomowi w tych murach bez mojej wiedzy. A Bran się zgodzi na pewno. Jeśli nie - wymierzyła w rycerzem paluszkiem. - Będę płakać przez miesiąc!
- Aha! - dodała jeszcze nie pozwoliwszy w końcu Branowi dojść do głosu. - A co do tego gdzie je zakwateruję sprawa jest oczywista.
Także i Brana pocałowała w policzek aby go udobruchać i pognała w stronę zamku krzycząc na cały głos by i wszyscy słyszeli.
- Zaklepuję komnatę po Shannon!
- Wulf zatrzymają ją! - krzyknął Bran patrząc z przerażeniem na Mysz.
- Nie - głos Wulfa był spokojny, ale jego oczy przybrały znacznie ostrzejszy wyraz. - Tak jak mówiłem, nie będą spały tam gdzie my. Zresztą od drugiego piętra wzwyż pozostawiłbym komnaty tylko dla nas, te dla gości sytuując na pierwszym piętrze. Gdzie umieścisz swoje dziwki, to nie moja sprawa. Ale mieszkać nimi drzwi w drzwi to mocna przesada, młoda panno.
- Gościnna komnata by się przydała tak czy siak... Ruch u nas - mimochodem mruknął Robert, choć zaanektowanie komnaty Shannon wydawało mu się nietaktem. Przynajmniej przez jakiś czas. Jakkolwiek potoczyły się jej losy po wędrówce w czasie... przecież teraz już nie żyła.

Mysz obróciła się na pięcie i wróciła do kapłana.
- To gdzie je mam umieścić? Na mrozie może zostawię żeby sobie zamarzły? Shannon i tak już nie ma. Poza tym chciałabym mieć na nie oko. Skoro mają z nich wyjść ułożone damy to muszę pilnować żeby jednak po nocach nie latały do koszarów i z powrotem. Daj spokój Wulf, no co ci zależy? Ledwie pół roku masz tytuł lordowski a już nos zadzierasz jak rodowity arystokrata. Te dziewczyny to ludzie, jak ja czy ty. Nie sądzę, że trzeba im dawać z gruntu do zrozumienia, że są ścierwem nie godnym stanąć choćby pod dachem wielmożnych państwa.
- Nie. Nie będą spały naprzeciwko mojej sypialni. Jeśli chcesz je pilnować, zabierz je do swojej komnaty. Może kiedyś będą wyuczonymi służkami, wciąż jednak służkami, mówiąc pięknie o ich profesji. Szkoda mi marnować słów na to, jak słaby jest to pomysł, więc wymyśl coś lepszego. Nie traktowałbym ich na równi sobie nawet, gdyby nie zwracano się do mnie per "lord". Zważ na to, kim jestem, Marie i nie testuj mojej cierpliwości dłużej.
- A ty nie mów do mnie jakbym była twoim dzieckiem! - Mysz wyglądała na zdrowo rozeźloną. - Zachowujesz się jakbyś wszystko zawsze wiedział najlepiej i nie chcesz iść na żadne ustępstwa. To co mam z nimi zrobić skoro już tu są? Do zamku nie, do koszarów nie, w izbach służby nie ma już miejsca. Może umieścimy je w oborze? Albo najlepiej niech śpią na dworze! - jej głos nasilał się z każdym słowem. - Ja wiem, że ty Wulf jesteś idealny i każdy przy tobie to grzesznik i łajza. Ale spójrz proszę czasem w dół z wysokości, na nas maluczkich i do cholery - wykaż odrobinę empatii!
- Proste. Odeślij je. - stwierdził sucho Bran. - Będą przez nie same kłopoty. Już są jak sama widzisz.
- Zachowuj się poważniej, a poważniej będę cię traktował. Teraz patrzysz na mnie i czekasz na rozwiązanie tego problemu. Ich miejsce jest w komnatach służby, ale jako, że są teraz zajęte, zostaje mniejsza sala na parterze, gdzie mogą przezimować. Potem ludzie wyprowadzą się z zamku i będą dla nich miejsca, nawet osobne komnaty. Ty jest sprowadziłaś, ty się nimi zajmujesz. Ja zaś od początku tej wymiany zdań zwyczajnie powtarzam, że nie będą spać na przeciwko mojej komnaty - Wulf pozostał spokojny, jak zwykle podczas takiej mało istotnej dla niego wymiany zdań.
- W komnacie na parterze... - Mysz zrobiła się czerwona jak burak a jej ton stał się cichutki z zawstydzenia. - Myślałam, że... Nieważne, zresztą. Niech będzie na parterze. - podeszła do Wulfa i niewinnie wzruszyła ramionami. - Nie chce się kłócić. Ale czasem doprowadzasz mnie do szału swoją powagą i zgrywaniem mądrali.
- Ktoś poważny pozostać musi, a mądry i inteligentny zwyczajnie się urodziłem - wyszczerzył się do niej radośnie.
- Za to urody ci mocno poskąpili - klepnęła Wulfa w łopatkę, na męski sposób.
- Wystarczy, że nasze niewiasty są piękne - wciąż się uśmiechał, jakby zupełnie nie pamiętając o jej wcześniejszym wybuchu.
Odwzajemniła uśmiech. Gniew wyparował i znów wyglądała uroczo i niewinnie.
- W takim razie pokażę im tą komnatę na parterze.
- Czy mogę coś powiedzieć? Mam wrażenie, że mnie ignorujecie. - Bran przerwał sielankę - Czy pomyśleliście jak będą nas postrzegać sąsiedzi, gdy rozniesie się że mamy ... panienki lekkich obyczajów, mieszkają z nami w zamku i budujemy dla nich dom uciech? Bo tak niezależnie od Twoich intencji Marie będą onego postrzegane i oplotkowane przez mieszkające już w naszej wspólnocie kobiety. Zdajecie sobie sprawę jakie szkody w kontaktach z lordami sąsiednich ziem może to uczynić? Chciałem się zająć działką dyplomacji Kintal, a jak mam ją prowadzić, gdy przylgnie do mnie ksywka sutenerów?
Rycerz w miarę wypowiedzi denerwował się coraz bardziej.
- Mówisz Marie, że je wyszkolisz i będziesz pilnować. Bez żartów. Sama się najpierw upilnuj. Masz pstro w głowie i ... - Bran zamknął usta zdając sobie sprawę, iż dał się ponieść emocjom za daleko.
- Wybacz Marie gniewne słowa. Przepraszam. Nie chciałem Cię urazić. - spojrzał na nią strapiony.
Warga bardki zadrżała niby przed atakiem płaczu.
- Dlaczego z góry przyjmujesz Bran, że będą z tego kłopoty? Dlaczego nie dasz mi szansy? - chyba jednak słowa rycerza ją uraziły. - Patrz, nawet Wulf się zgodził a jego bym podejrzewała o największą srogość. Mam ledwo siedemnaście lat, nic dziwnego, że nie mam jeszcze w głowie poukładane jak w królewskiej bibliotece. I nie mam zamiaru za to przepraszać. Wy macie swoje wojska czy swoich cieśli. Ja też chcę się zająć czymś pożytecznym. A dziewczęta są nader urocze. Jeśli je zapoznasz, uwierz, zawstydzisz się, że kiedykolwiek użyłeś w stosunku do nich tak obraźliwego określenia.
- Masz siedemnaście lat i od jakiegoś czasu jesteś bardką. Chcesz mi wmówić, że nie zdajesz sobie sprawy, że kilka ładnych dziewcząt potrafi zawrócić w głowie kilkudziesięciu samotnym mężczyznom? Bywałem na wojnie i znam życie obozowe. To się źle skończy. W przeciwieństwie do Wulfa uważam, że to problem nas wszystkich, a nie tylko Twój, bo rzutuje na nasz honor, a ten musi pozostać nieskazitelny. Może dla Ciebie to nie jest istotne, ale dla mnie bardzo. Po za tym jak powstrzymasz elandońskie plotkarki widzące, jak ich mężowie ślinią się na widok tych dziewcząt, by powstrzymywały się od rozsiewania plotek? - zadał dość kłopotliwe pytanie. Znał już Mysz od jakiegoś czasu i nie dał się tak łatwo nabrać na drgające wargi.
- Oczywiście, że kilka ładnych dziewcząt potrafi zawrócić w głowie mężczyznom. Bez względu czy są bardkami, magiczkami czy... osobami o wątpliwej reputacji. Idąc tym rozumowaniem ja i Meg najpewniej też powinniśmy się wyprowadzić. Ale, wiesz, po co się rozdrabniać? Może od razu wygnamy stąd wszystkie przedstawicielki płci pięknej? Wtedy mężczyzn już z pewnością nic nie będzie rozpraszać.
Postawa Myszy zmieniła się jak na zawołanie. Zrozumiała, że płaczem i miną zbitgo psa tym razem nic nie wskóra nie było więc sensu ciągnąć tej taktyki.
- Widzę Bran, że raczej nie zrezygnujesz. Tak się składa, że ja też widzę swoje racje w tym przedsięwzięciu i nie mam zamiaru popuścić tylko dlatego, że jedna osoba ubzdurała sobie, że to rzutuje na honor nasz i całego Elandone. Myślisz o polityce, o dyplomacji? Zważ, że piękne i wytrenowane kobiety mogą świetnie sprawdzić się w sztuce inwigilacji, infiltracji i wszelkiego pozyskiwania informacji. Chcesz się bawić w dworskie relacje, w politykę? To raczej nie jest sfera gdzie przedkłada się honor na pierwszym miejscu. I nie sądzę nawet, że reputacja Elandone miałaby ucierpieć z powodu kilku panien, na których widok ślinią się okoliczni mężowie. Śmiem przypuszczać, że każdy dwór ma na etacie takie panie, tyle, że tam nikt nie nazywa ich dziwkami lecz faworytami. Kiedy odwiedzi nas na ten przykład król i będzie w humorze na zabawy co mu zaoferujesz Branie? Polowanie? Być może nie będzie to zły pomysł, ale po spotkaniu z kobietą, która utkwi mu w pamięci na długie tygodnie na pewno będzie bardziej skonny odwiedzić nas ponownie lub nawet, rozpatrzeć pozytywnie jakieś nasze prośby. Nie przeczę, honor ma dla ciebie duże znaczenie Branie z Lon Hern i ci się to chwali. Ale obawiam się jesteś w mniejszości. Ludzie knują i stosują chwyty poniżej pasa, szczególnie na dworze i w polityce. Jeśli chcemy brać w tym udział powinniśmy sprostać wymaganiom rzeczywistości albo zjedzą nas jak świeżo wyklute pisklęta. Oczywiśie, mogłabym przywieźć ze sobą większe profesjonalistki, może i sławne nawet bardki. Ale będziemy im płacić kilkaset sztuk złota na główkę? Mówię, że dam radę zrobić z tych dziewczyn wyrafinowane dworskie damy do towarzystwa. Takie, o których nikt nie pomyśli jak o miejskich dziwkach. Pomyśl o tym jak o inwestycji Bran. Kilka krzywych spojrzeń żon naszych pracowników to niewielka wydaje mi się cena. Apeluję do twojego rozsądku jeśli moje łzy mają cię i tak nie przekonać.
- Nie przegadam Cię i nie będę nawet próbował. Zaklinasz rzeczywistość, ale ona nie będzie Cię słuchać. Nie dasz rady ich upilnować. Nie dasz rady zrobić z nich siatki szpiegowskiej, która Ci się marzy. Nie posiadasz zalet charakteru do tego potrzebnych, tak z reszta jak i ja nota bene. Pouczasz mnie jaki to świat jest zły i występny, i jak to się nie znam na życiu, a czy jest rzecz którą poprowadziłaś od początku do końca i nie porzuciłaś jej, gdy Ci się już przestała podobać? Jak mamy Ci zaufać, że jesteś odpowiedzialna? - spytał Bran uważnie patrząc jej w oczy.
- Może ciężko ci w to uwierzyć ale potrafię być odpowiedzialna kiedy sytuacja tego wymaga. Fakt, że ostatnimi czasy nie czułam nad sobą silnej ręki, która trzymałaby mnie w ryzach, a nie przeczę, że wtedy łatwiej mi się pracuje - coś się zmieniło w tonie Myszy. Wyraz twarzy miała raczej podobny do Paperbacka niż do niewinnej trzpiotki. - Mówisz, że nie posiadam stosownych zalet charakteru? Nie bądź taki pewny, Branie. Podołam temu zadaniu bo znam się na zdobywaniu informacji. Zajmowałam się tym wcześniej. Jeśli i to cię nie przekona zróbmy tak. Dacie mi okres próbny. Powiedzmy dwa miesiące. Jeśli po tym czasie moje podopieczne nie uczynią stosownych postępów i okaże się, że sobie z nimi nie radzę osobiście odtransportuje je do Lavinguer. To chyba uczciwa oferta?
- Plotkom nie zapobiegniemy, jeśli tu zostaną, ale jeżeli do wiosny będą zachowywały się tak, jak obiecujesz, to może nieco ucichną. Nie dziw się, że trudno mi uwierzyć w Twoją odpowiedzialność. Nie dałaś jak dotąd poznać się od tej strony. Proszę cię tylko byś nie traktowała tego, jak zabawy. W wypadku niepowodzenia ucierpi reputacja nas wszystkich. A raz szarganą opinię bardzo trudno naprawić. Zgoda niech zostaną, ale nie zgadzam się na okresy próbne. Musisz cały czas nad nimi panować. Niezależnie kiedy przestaną Cię słuchać, następnego dnia muszą odejść. - postawił warunek.
- Niech będzie - zgodziła się Mysz. - Wobec tego nie będę traciła czasu i z miejsca się nimi zajmę bo gotowe w ciągu kwadransa mojej nieobecności przelecieć połowę najemników i będę musiała zamknąć przedsięwzięcie nim się na dobre zaczęło - na koniec nie mogła darować sobie złośliwości. Nie spodziewała się, że to Bran najmocniej będzie się sprzeciwiał jej zamysłowi. Ale jedna chociaż korzyść z tego płynęła. Skoro walczyła jak lwica aby dopiąć swego teraz na prawdę musi się przyłożyć i pokazać, że nie przeceniła swoich możliwości. Szkoda tylko, że nie było tu Fergusa. Nic nie działało na nią tak motywująco jak jego stanowczy, nie znający sprzeciwu ton. Może jednak przyszła pora żeby się usamodzielnić. Koniec końców zawsze wychodzi na to, że liczyć możemy tylko na siebie samych.
 
liliel jest offline  
Stary 17-04-2011, 16:03   #118
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Dziewczyny zdążyły się rozgościć w komnacie na parterze. Mysz wpadła tam ze stanowczą miną, twarz przecinała marsowa linia. Po kłótni z Wulfem i Branem miała jasny obraz sytuacji. Jeśli podwinie im się chodź noga interes trzeba będzie zamknąć.
Nikt nie zareagował na jej przybycie.
Sala tonęła w chichotach i piskach. Panny oglądały pokój, wyglądały przez okno. Dwie z nich prały się poduszkami, ruda rzucała małym sztyletem prosto w wyblakły puszysty gobelin. Sylvia zdążyła zrzucić górną część garderoby, a teraz także już i dolną, i mieszała w swoich bagażach.
- Mogę prosić o odrobinę uwagi? - szorstki głos Myszy nie przebił się przez harmider.

Zaklęła pod nosem i wróciła do drzwi. Uchyliła i trzasnęła nimi z takim impetem, że mimowolnie zapadła cisza. Na ułamek chwili. Dziewczęta zarejestrowały jej obecność i... wróciły do swoich zajęć.

W dwóch susach znalazła się przy rudej. Podbiła z jej ręki sztylet, chwyciła w locie lewą ręką i podetknęła tamtej pod gardło. Chyba poczyniła jakieś postępy bo wreszcie uzyskała uwagę ich wszystkich.
- Siadać na dupach i mordy w kubły, jasne?
Sama wskoczyła na stół i usiadła na blacie na skrzyżowanych nogach obracając w palcach nóż Delary. Panienki w tym czasie zajęły miejsca i wpatrywały się w bardkę z oczekiwaniem. W powietrzy przemknęły się ostatnie chichoty aż i one ucichły w reakcji na przedłużającą się ciszę.

- Przedstawię wam teraz warunki waszego pobytu tutaj. Co by nie patrzeć to lordowski dwór a wy jesteście tanimi dziwkami...
- Nie takimi, psia jucha, tanimi... - wcięła się płomiennowłosa Delara.
Ciśnięty przez Myszę sztylet wbił się kilka cali od trzewików tamtej.
- Przerwij mi jeszcze raz a nie chybię...

Szlag... Przez ostatnie miesiące przyzwyczaiła się do takiej sielanki. Mogła do woli szczebiotać, palić zwidkę, grać, śpiewać i korzystać z uroków życia. Znalazła swoje miejsce, znalazła ludzi pośród których dobrze się czuła. Ale nie zawsze tak było. Bran wytykał jej, że nic nie wie o kłamliwym, pełnym intryg gównianym świecie. Ale ona wiedziała aż za dobrze. Tyle, że przez ostatnie miesiące nieco zapomniała. Traktowała ten czas jako swego rodzaju urlop od roboty. W końcu Fergusa nie było w pobliżu, nikt jej nie gonił, nie wyznaczał terminów, nie wymagał. Podobała jej się ta błogość. Mogła wreszcie być sobą, a przynajmniej tak jej się wydawało. A może wcale nie? Może to kolejna maska? Mysz miała ich w swoim bagażu tak wiele, że już sama się gubiła. Nie wiedziała gdzie kończy się maska a gdzie zaczyna ona sama. Może nawet zabrnęła w to tak głęboko, że nie sposób już było się tego wywiedzieć. Była wypadkową wszystkich ról w jakie wchodziła, wszystkich charakterów jakie odgrywała. Fergus chętnie korzystał z jej aktorskich talentów. Kiedyś na zawołanie stawała się tym kim miała się stać aby zdobyć wymagane informacje lub osiągnąć cele. Teraz cel wymagał mocnego podejścia inaczej wejdą jej na głowę. Przynajmniej na wstępie. Nic z czym Mysz by sobie nie poradziła.

- Lord Bran i Lord Wulf już od progu mieli ochotę wykopać wasze dupy poza zamek – zaczęła stanowczym głosem. - Dlatego musicie przyłożyć się wyjątkowo. Jeśli jeden choć raz zawiedziecie moje zaufanie – wypierdalacie z zamku. Jeśli zrobicie aferę, pojawicie się bez z mojej zgody w koszarach, będziecie się z kimś bzykać albo niestosownie zachowywać – wypierdalacie z zamku. Żadnego uwodzenia pracowników, żadnego... - podniosła z ziemi sukienkę Sylvi i cisnęła w kierunku właścicielki. - chodzenia nago, picia, rozrób.

- Ale... - zaczęła niepewnie Anwyn. -
- Wspomniałam, że macie mi nie przerywać? Jeśli masz pytanie podnieść pieprzoną rękę.
Półelfka uniosła zgrabną dłoń i kiedy Mysz skinęła zadała nurtujące ją pytanie.
- To co w takim razie będziemy tu robić?

- Uczynię z was damy do towarzystwa, dla osób wpływowych i wysoko postawionych. Będziecie dbać aby goście Elandone się nie nudzili. I owszem, jeśli będą sobie tego życzyli będziecie grzać im łóżka i spełniać ich najskrytsze zachcianki, których choćby boją się wyznać własnym świętoszkowatym żonom. Macie byś symbolem. Piękna, zmysłowości, elegancji. Nauczycie się etykiety, odpowiedniego wysławiania, śpiewu i gry na instrumentach – dobrze, że macie już chociaż w tej materii jakieś podstawy. Poproszę później Brana aby pomógł nam z heraldyką i rozpiską wszystkich rodów w Damarze. Wkujecie to na pamięć. Spojrzycie jeno na barwy i herby a po wieku i wyglądzie wywnioskujecie kto przed wami stoi. Postaramy się poznać ogólne zależności tutejszej polityki, kto z kim trzyma, przeciw komu się jawnie bądź mniej jawnie opowiada. Porozmawiam też z lordem Paperbackiem i poproszę by zadbał o wasz trening w zakresie zręczności, koordynacji, cichego poruszania i otwierania zamków. Nic na gwałt. Potrzeba tu czasu, wytrwałości i zaangażowania. Ale kiedy skończymy będziecie moimi zaufanymi szpiegami. To dla was szansa – jedyna szansa podkreślam. Jeden raz podwinie się wam noga i to koniec waszej przygody. Musicie się zastanowić czy prawdziwie chcecie wykorzystać swoją szansę. Możecie skończyć jako piękne, pożądane kobiety o stabilnej pozycji na dworze i własnych oszczędnościach, albo... możecie wrócić do rynsztoka gdzie po pięciu, dziesięciu latach w tłocznym przydrożnym burdelu będzie bardziej wyeksploatowane niż moja niedołężna babcia. I pamiętajcie – wszystkie jedziecie na jednym wózku. Jedna z was zawali – wszystkie lądujecie na bruku. Dlatego macie nawzajem się pilnować i patrzeć sobie na ręce. Jeśli któraś planuje wybryk – niech inne mi doniosą. Inaczej patrz punkt pierwszy – cała wesoła gromadka wraca do rozkładania nóg przed każdą mendą i parchem, który za was zapłaci. Daję wam dużą szansę, ale i będę dużo wymagać. Od dziś należycie do mnie. Jeśli coś wam każę zrobić nie chcę słyszeć pytań ani sprzeciwów. Subordynacja. Jak w pieprzonym wojsku. Jeśli nie jesteście na to gotowe lepiej od razu łapcie bagaże i zabierajcie się za drogę powrotną. Ktoś chce od razu zrezygnować?

Żadna z panien ani drgnęła więc Mysz kontynuowała.
- Oficjalnie będziemy trupą teatralną. Będziemy dbać o rozrywkę intelektualną i kulturalną w Elandone. Oczywiście będziecie dostawać wynagrodzenie. Dziesięciokrotnie wyższe niż zarabiałyście w burdelu w Lavinguer więc dodatkową motywację powinnyście mieć. Od jutra zaczniemy. A dzisiaj czas na świętowanie. Wiem, zaczęłam ostro, ale to nie znaczy, że nie możemy się zaprzyjaźnić. Chcę aby nasze relacje opierały się na szczerości i zaufaniu. Jestem miłą i przystępną osobą ale to nie znaczy, że będę miała wyrzuty aby wywalić was stąd na zbity pysk.

Pół dzwonu później dziewczyny znów się rozluźniły widząc, że i postawa Myszy złagodniała. Kąpały się w balii z ciepła wodą, piły wino i powoli zaczynały się poznawać. Delara klęła jak szewc, Anwyn opowiadała jacy mężczyźni w Elandone już jej wpadli w oko i, niestety, było ich dość wielu. Sylvia tylko słuchała i cierpliwie mydliła Myszy plecy, bo i Mysz się o wspólną kąpiel pokusiła. Hariett przedstawiła kilka planów, co by im się jeszcze mogło nadać do nauki nowej roli a Claryssa rumieniła się się za każdym razem gdy Anwyn zbaczała na tematy męskiej anatomii i tajników dawania rozkoszy. Tak dalece dokładna była w tych opisach, że w końcu i Mysz spłoniła się po czubki uszu.
Po kąpieli wzięła każdą z panien pod lupę. Pstrokate krzykliwe ciuchy wylądowały na dnie kufra. Każda dostała po dwie sztuki sukni eleganckich i stylowych. Takich co odkrywały niewiele ale całkiem zmyślnie rozbudzały wyobraźnię. Zakazała mocnych makijaży, zadbała by delikatnie podkreślić urodę i włosy schludnie ufryzować. Noc już była głęboka kiedy skończyły. Mysz spojrzała na swoje wychowanki i poczuła po raz pierwszy, że może istotnie jej się to udać.

* * *

Na wyspę przybyła w wyznaczonym jej czasie. Widziała w oddali sylwetkę Marie ale nim do niej podeszła chciała załatwić coś jeszcze.

- Pani, czy mogłabym z tobą pomówić? - szepnęła w eter pewna, że ją usłyszy. Istotnie. Po chwili rozbłysły kolorowe wiry a pośród nich pojawiła się ona. Bogini chyba lubiła mocne efektowne wejścia.
- Słucham – powiedziała jedynie.

- Słyszałam, że widziałaś już drugi naszyjnik. Pan w Czerni szantażował mnie abym zamieniła go z tym należącym do Shannon. Nie zrobiłam tego, choć i słowem nie ręczyłam, że się zgodzę. Chciałam zapytać, bo ty go pewnie lepiej znasz, czy mogę się obawiać rewanżu z jego strony? Czy małe ludziki nie zaprzątają jego głowy kiedy stały się bezużyteczne?
- Nie zaatakuje cię bezpośrednio jeśli tego się obawiasz, ale... - zawahała się - w twoim życiu może nagle dziać się więcej przykrych rzeczy, twoje plany mogą częściej zawodzić. Radzę nie grać, unikać ryzykownych przedsięwzięć i hazardu, bo może cię on wpędzić w spore kłopoty.
- Czyli tak to działa? Ty jesteś szczęściem i powodzeniem on zaś pechem? Szlag... - oburzył się nie na żarty. - Ale ja zawsze urodzona byłam pod szczęśliwą gwiazdą, pech mi nie na rękę! A nie mogłabyś... jakoś tego ułagodzić? No wiesz, zrównoważyć?
- To nie jest proste, bo dobrowolnie oddałaś się w jego ręce. Ale może bym mogła... - przekrzywiła lekko głowę i przyjrzała się dziewczynie - Zaopiekuj się Marie a ja spróbuję zniwelować jego działanie, przynajmniej na tyle by nie było ci gorzej niż przeciętnym ludziom. I jeszcze coś... Jeśli natomiast chcesz odzyskać w pełni swoje dawne szczęście... będziesz musiała wyrwać się z jego rąk, i wiesz co to oznacza.

Mysz nie była pewna a w każdym razie chciała się upewnić to i bogini wyłożyła jej zasady.
- Twe słowa brzmią rozsądnie Pani... Ale to nie twój kark jest stawką w tej grze. - Mysz zamyśliła się i nerwowo przygryzła wargę. - Może po prostu powinnam wyjechać. To by ułatwiło życie wszystkim.
- Jednak ucieczka nie rozwiąże twojego problemu - Pani pokręciła głową - Aby uwolnić cię spod władzy Pana musisz przyjąć wszelkie konsekwencje.

- Wybacz, ale już wolę mieć pecha i żyć. Z zaświatach szczęście w kościach średnio mi się przyda... Z twoim błogosławieństwem poszłam na włam po czym dałaś cynk straży miejskiej, że tam właśnie będę - jeślibym już miała pokusić się o porównanie. A teraz radzisz, żebym grzecznie założyła ręce za głowę i dała się zawlec na szafot.
Mysz potrząsnęła z powątpiewaniem głową.
- Zaopiekuję się Marie. Ale, wybacz, z twojej rady nie skorzystam.


- To twój wybór. Może z czasem zmienisz zdanie. Jak powiedziałam będę niwelować większość mocy Pana, więc nie będzie ci się wiodło gorzej niż większości ludzi.
- Dziękuję - schyliła lekko głowę. - A w ogóle... jak tego dokonałaś? To przez amulet Shannon - wskazała na stojącą nieopodal blondynkę.
- Mam wystarczająco wiele mocy by wskrzesić umarłych. Warunkiem jest jednak, że muszą we mnie wystarczająco mocno wierzyć. Jednak dusza Marie została uwięziona w klejnocie z tamtego naszyjnika. Bez jego zniszczenia i uwolnienia duszy nikt nie mógłby przywrócić jej do życia. Przynajmniej nie w takiej formie jak teraz. Ciało wskrzeszone bez duszy... staje się wypaczeniem. Złem wcielonym.
- Rozumiem – skinęła - A nie mogłabyś wystawić jakiegoś glejtu? Dla Marie?
- Niestety nie - Kobieta pokręciła głową - Podział został już prawnie dokonany i nie można tego zmienić. To byłoby zbyt duże naruszenie porządku. Wyobrażasz sobie wściekłość Wulfa, albo marudzenie Brana, gdyby pojawił się kolejny spadkobierca?
- Tak.. Wyobrażam sobie. No, nic. Jakoś sama z tego wybrnę.

Pani uśmiechnęła się do Myszy pocieszająco. a potem nachyliła do jej ucha i szepnęła:
- Uważaj na Marie. Jest słodka i kochana, ale strasznie naiwna.
- Myślisz, że nie wiem, pani? – Mysz poszła na spotkanie znajomej bardki.

Uścisnęła ją mocno i wzięła za rękę prowadząc do koni.
- Nie martw się. Zadbam o ciebie, włos ci z głowy nie spadnie... Jutro poznasz resztę. Nic się nie bój, dają się lubić. Sama zobaczysz. Zaś do twojej części spadku... Pani powiedziała, że musimy to załatwić wszyscy między sobą, glejtu nam nie da. Najpewniej podzielę się z tobą moją częścią i nie będzie wplątywać w to reszty.
Tą noc spędziły razem w jednym łóżku bo i nie była to pora aby wykłócać się ponownie o pokój Shannon. Mysz zasnąć nie mogła długo i wpatrywała się w dziecięcą łagodną buzię śpiącej Marie dumając jak przekona resztę by pozwolili jej zostać w zamku, a co gorsza, jak ugrać dla niej względnie równe prawa.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 17-04-2011 o 16:06.
liliel jest offline  
Stary 18-04-2011, 11:05   #119
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Ostatnia w życiu skazańców przemowa Wulfa była taka jaka powinna być. Krótka, treściwa i z odrobiną patosu. Na mocy decyzji królewskiej, oni sprawowali w Elandone władzę sądowniczą i wykonawczą. Choć Wulf jak zwykle szarogęsił się, to Bran nie miał zamiaru drzeć z nim kotów o tego całego Tobiasza, skoro kretyn sam się przyznał. Wina mrocznego elfa, też nie wzbudzała wątpliwości, a publiczny egzekucja, była jak najbardziej potrzebna. Powieszenie też było jak najbardziej na miejscu. Szubrawcy nie zasługiwali na ścięcie.

Gdy po raz pierwszy od dłuższego czasu nadarzyła się okazja, by wszyscy mogli porozmawiać Bran postanowił poruszyć pewną kwestię, która być może wydawała się mało istotna, tym niemniej taką w rozumieniu rycerza nie była.
- Wygląda na to, iż do wybuchu wulkanu mamy dwa miesiące. Co Wy na to by wybrać się do Heliogabaru po zakupy. Nasza społeczność się rozrasta i nie od rzeczy byłoby zadbanie o insygnia władzy. Ustalenie barw, heraldyki, czy pieczęci. Takie rzeczy nie są bynajmniej zbyteczne. Pomagają ludziom identyfikować się ze wspólnotą. Na razie mamy w błękitnym polu czarnego kruka. Co naturalnie implikuje czarno - błękitną flagę. Choć moim zdaniem możemy odstąpić od tej reguły. Przedzielając barwy chociażby żółtym, bądź białym kolorem. Przynajmniej my Panie i Panowie Kintal powinniśmy nosić takie barwy, nie mówiąc o naszych ludziach. Stąd mój pomysł zakupów z Heliogabaru. Nie wiem jak długo trwałoby uruchomienie portalu.
Wulf skinął mu głową.
- Nie wiem, czy potrzebne jest wybieranie się do miasta na zakupy, ale niewątpliwie nasze własne barwy w rządzeniu będą niezbędne. Zarówno na nasze stroje, flagi, insygnia jak również na tuniki dla gwardzistów. Najłatwiej będzie sprowadzić krawców, razem ze wszystkimi osadnikami, oraz zakupić materiał. Ale racja, na początek powinniśmy zacząć od mniejszych rzeczy. Choćby takiej, że nad Elandone nie powiewa żadna flaga.
Bran uśmiechnął się pod wąsem:
- Niejako z urzędu znam się na heraldyce, sfragistyce, czy weksykologii, ale chętnie wysłucham propozycji naszych Pań. Wszyscy wiemy, iż kobiety mają większy zmysł estetyczny od mężczyzn. - ukłonił się w stronę zebranych przedstawicielek płci pięknej. A co do teleportu jestem za. Ogromnie nam ułatwi życie i podejrzewam, że bez względu na koszty szybko się zwróci.
Wulf, mimo, że płcią piękną nie był, wtrącił swoje zdanie.
- Ja proponuję pozostać przy barwach Kintal. Jesteśmy ich spadkobiercami, te ziemie zawsze były kojarzone z tym herbem i barwą. Nie zmieniałbym ich.
- Hmm... zgadzam się z Wulfem. Dzięki temu nie będziemy postrzegani jak jakieś podrzutki -
zgodził się Robert, pragnąc jak najszybciej zamknąć kwestię. Przyszło mu do głowy, że zapewne Bran chciałby "wcisnąć" w główny herb swój własny. Może nie byłoby głupie oddzielenie każdego ze spadkobierców (i ich ludzi) drobnymi szczegółami, jednak mogło przynieść tyleż szkody co pożytku.
- Ja zaś proponuję jakieś odróżnienie. Herb pozostawmy, ale do flagi można by dodać kolor biały. Dla uczczenia Pani Jeziora, tak samo jak pozostałych białogłów.
- Dla Pani Jeziora to ryba lepsza -
mruknął pod nosem Robert tak, że usłyszeli tylko najbliżej siedzący.
- Co tam mruczysz Robercie? Śmiało każda propozycja jest cenna. - Bran nie słyszał słów, ale dostrzegł sam fakt mruczenia.
- Że nie jesteśmy jedynym rodem, który zawdzięcza swój zamek i dobrobyt Pani - nie godzi się więc, byśmy byli... wyrywali się z takimi inicjatywami - gładko zełgał Robert.
- Pani to bóg. Jeden w dwóch osobach. Bogów nie honoruje się umieszczaniem ich barw na herbach innych, niż ich własny symbol. Tak jak ja nigdy nie zaproponowałbym symbolu Tempusa jako części rodowego herbu. To także obraza, bowiem bogowie są ponad to. No i w żaden sposób nie zamierzam honorować tej istoty, którą niesłusznie nazywasz panią jeziora - Wulf mówił pewnie, nie zamierzając najwyraźniej nawet dyskutować o tym. W jego oczach znać było, że ta propozycja nigdy nie przejdzie.
- Jednakże władza jaką teraz sprawujemy, jest bardziej ... wspólna, niż do tej pory była w Elandone. Jakoś by trzeba to zaznaczyć. Przez jakąś odmianę jeśli nie herbu, to flagi. - nie dawał za wygraną Bran. Proste przejęcie dawnych symboli zdawało mu się niestosowne. - Inaczej byłoby to przywłaszczenie dziedzictwa poprzedniego rodu.
- Możemy dać drobne aplikacje na naszych osobistych herbach -
złamał się Robert, chcąc jak najszybciej przejść do spraw gospodarczych. - Oznaczenia pochodzenia, jak twój herb, czy funkcji jak np. miecz dla Wulfa lub magowski symbol dla Meg.
- Nie -
Wulf zdecydowanie się nie uginał. - Pozostaje herb Kintal, I przecież na sztandarze jest herb i niebieskie tło, nie widzę sensu nic zmieniać. Mamy być jednością... czy na prawdę chcecie podziałów? Jeśli tak, to tylko na własnych tunikach. Inaczej w Elandone nagle powstanie sześć rodów zamiast jednego, a to jak nas postrzegają inni także jest ważne. Jeśli zaś coś dodajemy, to ma rację Robert, mówiąc o symbolach oznaczających podział ról. O ile taki będzie. Nie możemy dopuścić do tego, by nasi poddani doszli do wniosku, że służą dla różnych rodów.
- Niestety tak przecież jest. Przynajmniej teraz -
westchnął Robert. - Widać to zwłaszcza po naszym wojsku, ale generalnie ludzie czują przydział do tego, kto ich zatrudnia. Myślę jednak, że podział funkcyjny przyda się zwłaszcza gdy pracowników będzie więcej - każdy może mieć na tunice roboczy symbol "swojego" lorda, a dzięki temu my z kolei będziemy wiedzieć kto komu rozkazuje i nie będziemy im wydawać sprzecznych poleceń, ani zawracać głowy gdy mają przydzielone inne zadania. Prócz straży mało kto przecież będzie się wyróżniał strojem w morzu twarzy. Żeby było jasne - chodzi mi tylko i wyłącznie o podział ról, tak jak na początku się umawialiśmy - zwrócił się do Wulfa.
- Nie - Wulf powtórzył jak echo. - Pomyśl o tych ludziach, którzy zostaną do jakiejś funkcji przyporządkowani. Chłopom też dasz tunikę z herbem? Tuniki noszą gwardziści, ale na bogów, żadnego stolarza nie będziemy ubierać w tunikę z herbem! A wojsko nosi herb Kintal, bez dodatków. Służą nam wszystkim, nie tylko mi, choć ja wydaję im bezpośrednie rozkazy. Podobnie jak ty stolarzom czy drwalom. Nie dzielmy ich. Prędzej czy później coś takiego obróci się przeciw nam.
- A myślałam, że tylko ja roztrząsam takie drobiazgi jak kolory materiałów i gustowne dodatki -
Mysz ostentacyjnie ziewnęła zmęczona tematem. - Popieram Wulfa. Zostawmy jak jest, poza tym w niebieskim mi do twarzy.
Robert skinął głową. Tak na prawdę to było mu wszystko jedno.
Skacowany Alto siedział z kubkiem klina i przysłuchiwał się jednym uchem dyskusji. Barwy, stroje, herby...
- Nie wystarczy, że mamy pierścienie zrobione przez Meg? - spytał bez nadziei w głosie. Sam nie zamierzał zmieniać swoich przyzwyczajeń co do ubioru. Jednak jakieś szykowniejsze ubranie na oficjalne, czy półoficjalne okazje trzeba będzie załatwić. Kolor, fason i obowiązkowy herb na piersi miały już mniejsze dla niego znaczenie. - Jak dla mnie może być błękit i ptaszysko.
- Ja również uważam, że powinniśmy zachować herb Kintal -
Meg wydawała się tym temat zainteresowana w równym stopniu co Mysz.
- Zatem pozostajemy przy dotychczasowym herbie i barwach, w których ubierzemy nasz zbrojne ramię. - podsumował Bran - Ja oczywiście mam już swój herb.
Stwierdził spoglądając na czerwony wams z wyhaftowanym złotym lwem, jaki nosił na piersi.
- W takich wypadkach zwyczajowo dodaje się nowy do starego przez dwudzielność tarczy, ale moi ludzie, nie licząc rycerzy, którym nie mogę nic narzucić, będą nosili barwy Kintal dla wygody. - wtrącił mimochodem.
Głos zabrała Meg:
- Natomiast co do portalu, zgadzam się, że jest to priorytet... przynajmniej dla mnie. Przejrzałam tę księgę i uważam, że dam radę go stworzyć, choć zajmie mi to dwa miesiące przynajmniej. Dodatkowo najpierw będę musiała zbudować portal po tamtej stronie, aby móc dokładnie określić położenie. Większość magicznej części przygotuję tutaj, więc tam powinno pójść szybko. Sądzę też, że pomoc Aramisa nieco przyspieszy ten proces, choć podróż do Implitur mogę planować i tak dopiero po uporaniu się z wulkanem, na wiosnę.
- To dobrze, myślę, że warto, nawet jeśli koszty tego będą bardzo wysokie. -
Wulf z zadowoleniem pokiwał głową - Jeśli faktycznie tyle to zajmie, to będzie można przemieścić nim już nowych osadników. Znacznie przyspieszy to... ponowną kolonizację tych ziem. Musimy tylko przemyśleć lokalizację tu, w Elandone. Nie można wykluczyć, że komuś obcemu uda się go otworzyć, więc proponuję mimo wszystko umieścić go poza murami, w dobudówce specjalnie na jego potrzeby.
Alto uśmiechnął się krzywo. Kapłan o wielu talentach. Zastanowił się chwilę i zaczął liczyć.
- Portal w Lyrabarze to jest dobry pomysł. Zdecydowanie dobry, zakładając że kapitan Vermeesh się zgodzi. Obrotny człowiek z niego, rachować umie to i durniem by był gdyby odmówił. Hmm... hmm... może być problem ze znalezieniem tak złotników i jubilerów w mieście portowym z dala od gór, a kopalnie i sprzedaż kruszców to nasza jedyna opcja na szybki zarobek. Osadnicy w pierwszym etapie twojego planu, Wulf, będą kosztować a nie zarabiać. Z karczowania lasów pieniędzy wiele pewnie nie będzie, bo drewno też potrzebne będzie na wioskę, budynki w zamku i okolicy. Burdele, teatry i inne atrakcje. Zanim coś urośnie na zasianych polach, też minie sporo czasu a kilkaset ludzi żreć musi. Fachowcy za darmo też nie przyjadą. – narzekał jak stary lichwiarz - Ale kierunek mi się podoba, i tak to powinno wyglądać. Nie ma co się pierdolić z jedną wioseczką i czekaniem aż nakapie do skarbca.
Zamyślił się znowu.
- Ale i wszystkiego na hurrra dla osadników przeznaczyć nie możemy. Krasnoludom trzeba zapłacić, za zysk z kopalni może i da się kontrakt załatwić, ale odbudowę traktów, urządzeń, mostów pewnie się nie zgodzą na to by sami za to płacili. Co do kancelistów i skarbników, też zgoda. Sam nie dam rady, na połowie rzeczy się nie znam. Hmm... hm... A jeszcze jedna sprawa. Kopalnia diamentów pod bokiem. Gotowa, używana że tak powiem do niedawna. Mamy dwa miesiące bo cholera wie czy od tego wulkanu jej szlag jasny nie trafi. Mamy ludzi, którzy w niej w łykach robili, znają ją i wiedzą co i jak. Założę się że i więcej chętnych do pracy by się znalazło, za odpowiedni procent od urobku. Szkoda okazję zmarnować, a zarobek może być spory. Jezioro póki zamarznięte posłuży za transport, Szare Płaszcze mogłyby popilnować wydobycia a przy okazji rozpatrzeć się co i jak z hobgoblinami w lesie.
Wulf skinął mu głową.
- Ale tak czy inaczej u elfów należy wypytać na ile to bezpieczne. Wolałbym nie przyspieszyć wybuchu. Sam pomysł dobry, mógłby sfinansować portal a może i osadników, jeśli w kopalni jeszcze sporo zostało. Szkoda, że krasnoludy już odeszły, tu zostało sześciu górników, ale chyba nie ma wśród nich prawdziwych fachowców, jak brodacze.
- Wątpię czy się zgodzą -
wtrącił Robert. - Wedle ich słów zniszczenia w lesie spowodowane są właśnie wyrobiskiem. Nie będą zachwycone powiększaniem go - no chyba że pod okiem Meg.
- Być może mogłabym opóźnić o dekadzień czy dwa tworzenie portalu, z pomocą Aramisa i tak zejdzie mi trochę mniej. Sądzę jednak, że moje umiejętności mogłyby przyspieszyć wydobycie diamentów i także ochronić nas przed przyspieszonym wybuchem. Mamy też pierścień znajdujący minerały, nawet beze mnie nie będziemy musieli kopać zupełnie na ślepo - Megara wydawała się zastanawiać na ile jej umiejętności mogą pomóc w wyszukiwaniu czegoś takiego jak diament.
- No szkoda –
Alto zasępił się na myśl o krasnoludach, ale po słowach Meg ożywił się nieco – Z druidami trzeba psiakrew ostrożnie... Oni odkrywkowych kopalń zdaje się nie lubią zbytnio. Drowy narobiły tam sporo burdelu. Ale no szkoda przepuścić okazji jak sama w łapy wpadła. Z tego co dowiedziałem się w klasztorze, złoże może być zacne, bo i powstało w dość osobliwy sposób. Spadające kosmiczne kamienie, czy coś. Jeśli te ciemnoskóre skurwysyny nie rozkradły wszystkiego, to zrobiłbym z tego priorytet. Wszystkich wolnych ludzi możnaby zagonić... zaprosić - poprawił się szybko – do kopalni. Wynagrodzić godziwie, pilnować godziwie, patrzyć na rączki. I tak do wiosny z karawaną nie ruszymy, bo trzeba wulkan rozbroić.
- Podejmiesz się pilnowania, by urobek nie był rozkradany? -
spytał Bran Alto. - W zasadzie ufać możemy tylko sobie, a Ty masz największe, bez urazy, kwalifikacje wśród nas.
- Mogę nadzorować, sam jeden nic jednak nie zrobię. Płaszcze muszą odwalić czarną robotę. Stanie nad każdym z górników to strata czasu. Można jednak się zastanowić jak to sprawnie urządzić. Meg myślę że też mogłaby mnie wspomóc. Hmm. hmm... Wykrywanie kamuszków przy opuszczaniu wyrobiska, pilnowanie terenu. Da się to zorganizować.

Alto zamyślił się na chwilę, gdy rozmowa przycichła i powiedział w końcu.
- Lady Ashbury zdecydowała się zaryzykować i na nowo spróbować życia w materialnym ciele. Boginka z wyspy pomogła jej wrócić do swoich czasów. Nie wiele z tego zrozumiałem, bo to i nie na mój łeb, ale zdaje się naszyjnik Czarnego Kaptura pomógł. – wyjął z kieszeni klejnot i oddał go Meg. – Był nastawiony na cofnięcie ją w czasy mniej chyba przyjazne, ale Srebrnooka odesłała ją do Madoca. Znalazłem wiadomość od Shannon. Odnalazła go i... no córkę mu urodziła nawet. Aurorę Joy Ashbury. Sama według zapisków Madoca zmarła wkrótce potem, a dziecko zaginęło...
Wulf zastanowił się nad tymi słowami, ale nie myślał długo. Dla niego Shannon była "martwa" nawet, gdy jej niematerialne ciało przebywało w tym zamku.
- Zabawa bogów. Nic nam do niej, a Shannon sama wybrała takie rozwiązanie. Ponoć czas jest nieubłagany i nie pozwala się oszukiwać, może jest w tym trochę prawdy. Być może kiedyś dowiemy się więcej. Nie wiem w co wierzyła, więc nawet modlitwa za jej duszę byłaby niestosowna.
To była tylko częściowa prawda, ale to wiedział tylko i wyłącznie Wulf.
- Skoro uważasz ją za zabawkę, to zapewne dziecko.... czy raczej wnuki Shannon spotkamy wcześniej, niż byś tego sobie życzył - pokręcił głową Robert. Odnalezienie ukochanego, a nawet spłodzenie z nim potomka to i tak więcej niż oboje młodzi mogli marzyć. Nawet jeśli Pani dała im tylko kilka chwil szczęścia, to były tylko ich.
Meg odruchowo wzięła naszyjnik, przyglądając się mu uważnie.
- Ciekawe, że jednak zaryzykowała. Po tym... jaka była, sądziłam, że nie chciała nawet wracać do swojej postaci, przynajmniej zanim nie odwiedziła opactwa. Zbadam ten przedmiot, dowiem się o nim najwięcej jak będę mogła. Dziwi mnie bardzo, że nie podążył za nią, a został tu, w naszych czasach, wypadając poza pętlę czasową. To nie do końca moja dziedzina... ale kamień starzeje się bardzo powoli. Nie możemy wykluczać, że więcej o niej i jej dzieciach, a raczej prawnukach, nie usłyszymy. Ale po tych 150 latach najwyraźniej znów wróciła do życia, w pełnym tego słowa znaczeniu, przynajmniej na chwilę. Nawet jeśli...
Urwała i pokręciła głową, uznając, że nie warto o tym mówić, skoro i tak się dokonało.

Bran milczał długo zastanawiając się nad konsekwencjami czynu Shannon:
- Jeżeli to prawda co mówisz i można podróżować w czasie, to mogła nam narobić niesamowitego bigosu. Nie spodziewałem się, że osoba jej urodzenia postąpi tak samolubnie. - usta Brana zacisnęły się w wąską kreskę.

Żal się zrobiło rycerzowi, gdy Ragnar oświadczył, iż musi wyjechać nie czekając, aż sprawa wulkanu zostanie rozstrzygnięta. Bran nie był bynajmniej płochy i nie zamierzał porzucać jednej misji, bo inna wydawała się atrakcyjniejsza. Musiał zrezygnować z poszukiwań mostu, choć z cieżkim sercem. Przy najmniej na razie.
Ragnar jeszcze na dobre nie zniknął za horyzontem, a podszedł do Brana Peter z gorzałą i opowieścią. Tak miłą ofertę żal by było odrzucić, lecz nie uchodziło raczyć się trunkiem na widoku. Nic tak nie psuje morale ludzi, jak pijany, czy chodźmy pijący wprost z bukłaka lord.
- Chodź Mości Peterze do mojej komnaty. Twój trunek jest z pewnością zbyt szlachetny, by go spożywać bez należytego namaszczenia. – poklepał poufale mężczyznę po ramieniu.
- Widzisz jestem wzrokowcem. Opowieści chętnie posłucham, ale przy mapie.
Stwierdził z uśmiechem.

Dni mijały leniwie nie licząc zwykłych rycerskich zajęć jakim Bran się oddawał, czyli ćwiczeń fizycznych. Rycerz zwykle sporo jadł i gdyby się nie ruszał, zacząłby obrastać w tłuszcz. Względny spokój jednak już wkrótce zburzyło przybycie nowych osób, a szczególnie sprowadzonych z Laviguer rozchichotanymi panienkami, których wygląd aż nadto wymownie świadczył o profesji.
Jego spokój bynajmniej nie zburzył fakt niewątpliwej urody dziewcząt. Bran już w swoim życiu widział ładniejsze, ale sam fakt, iż Marie Latur sprowadziła do Elandone wszetecznice.
- Ze wszystkich pomysłów Myszy, ten jest najgłupszy. – warknął do Tiam, który właśnie niósł mu prezenty od bardki.
Rycerz spojrzał pytająco na chłopca rozkładającego na stole graty, a to srebrny nóż do papieru, sakwę podróżną skórzaną w tłoczone arabeski, papugę w drucianej klatce i termofor z pęcherza łosia, obszyty kaszmirem.
Tim tylko bezradnie rozłożył ręce.
Bran podszedł do klatki z papugą i postukał w pręty.
- …rrrrwa mać – zaskrzeczało ptaszysko.
- No tego już za wiele. – zawołał uderzając otwartą ręką w blat stołu.
Rycerz wyszedł wzburzony z komnaty.
Papuga i dziwki muszą opuścić Elandone.

Później nastąpiła dość burzliwa rozmowa z Myszą, na mocy której dziwki, a właściwie adeptki szpiegostwa pozostały. Niejako siłą rozpędu papuga też.
- I jak Ci się to wszystko podoba ptaku? – spytał Bran nowego pupilka.
- …rrrrwa mać.
- Z ust mi to wyjąłeś. –
pokiwał głową rycerz podając ziarenko.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 18-04-2011, 20:36   #120
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Wszyscy spadkobiercy wrócili do Elandone i życie w zamku ponownie zaczęło płynąć w szalonym tempie, którego Robert nie ogarniał. Tyle dobrze, że goście wyjechali. Świeżo upieczony lord z niejakim żalem pożegnał Ragnara - co prawda nie miał możliwości wiele przebywać z osobliwym kapłanem, lecz jego doświadczenie w życiu w tutejszym klimacie było nieocenione. Wulf z właściwą sobie wprawą zajął się sprawą mordercy, najemników i rannych mężczyzn. Bran z właściwą sobie butą stawał mu w każdej z tych spraw okoniem. Robert wycofał się cichcem - jakby się znał, to by to sam załatwił. Koniec końców jednak to talent Marie wydobył z mordercy coś więcej niż tylko poświadczenie o winie. Ale Valstrom nie miał zamiaru się zamartwiać zleceniodawcą Gildii Żelaznych, skoro i tak jedyne co mógł zrobić to czujnie obserwować nowych pracowników; tych zaś miało przybywać coraz więcej. Czy każdego mieliby sondować magią przed zatrudnieniem? Paranoja... Zamiast tego poszedł do stolarzowej powiadomić ją o schwytaniu mordercy. Ponieważ Berson zginął niejako z winy lordostwa, a żołnierzem nie był, Valstrom zaproponował jej i bliźniakom utrzymanie do chwili gdy sami nie będą zdolni dać sobie rady; potem zaś pracę i opierunek, jak wcześniej zakontraktowano jej mężowi.
Na słowa lorda Esme wybuchnęła szlochem, na zmianę krztusząc się i dziękując mężczyźnie za hojność i dobre serce. Robert miał wrażenie, że zaraz zacznie go po rękach całować, jednak bliźniaki rychło dołączyły do czynionego przez matkę rejwachu, toteż kobieta poczłapała by je uspokoić.
- Egzekucja odbędzie się w terminie wyznaczonym przez lorda Wulfa. Osobiście uważam, że to nie widok dla kobiety w połogu, lecz uczestnictwo w egzekucji zabójcy twego męża to twoje niezbywalne prawo.
Rysy Esme stwardniały. Owszem, jak najbardziej zamierzała osobiście zobaczyć tego, który odebrał jej oblubieńca. Robert nie oponował.

Spotkania lordów i lady odbywały się teraz niemal codziennie, bo i spraw do omówienia było wiele. Co prawda nie miał wiele do powiedzenia, bo jego część roboty szła sprawnie, ale słuchał z zaciekawieniem. No, może z wyjątkiem sprawy herbów, w którą dał się wciągnąć jak ten głupi. Poparł propozycję Wulfa odnośnie portalu i Laviguer; co do Heliogabaru poradził nie śpieszyć się z wydatkami i wykorzystać spław rzeką. Prócz szlachetnych kamieni przez długi czas nie będą mieli wiele dóbr na handel, to jedna droga powinna starczyć. A teleportem wozów z kamieniem czy drewnem i tak nie przewiozą. Wieczorem siadł nad starymi i nowymi mapami by wyznaczyć przesiekę pod budowę traktu nad morze, oraz zrobić kolejną listę zakupów, skoro Bran chciał się wybrać do miasta. Przydało by się jeszcze kilku drwali stemple i deski wycinać przy kopalni, nowy stolarz na miejsce Bersona... albo i dwóch, ebenista... Smoły też trza kupić i... - mruczał, skrobiąc piórem. Na koniec postawił kaligraficzny podpis i odbił swój sygnet w laku. Uczucie było całkiem miłe.

Nieco mniej miły był wielki, ośmiooki prezent gapiący się na niego z półki. Robert przyjął go z zakłopotanym uśmiechem, gorączkowo zastanawiając się co też powinien z paskudztwem zrobić.
- Lubisz zwierzęta a i jadowity jest to jakiś może sposób znajdziesz żeby jad odciągnąć i strzały sobie zatruć - oznajmiła radośnie bardka. Mężczyzna uśmiechnął sie tylko niemrawo. Jadu to tu dużo nie będzie, ale jak bestia ucieknie, to go jeszcze o skrytobójstwo oskarżą. I co tu począć? Wypuści - zdechnie na mrozie. Nie wypuści - będzie Polę straszył. Yocelyn nie miała takich oporów, już pierwszego dnia energicznie rzucając się na egzotyczną przekąskę. Mężczyzna odgonił kruka i wcisnął słój w kąt regału. O wiele większą przyjemność sprawił mu pled i pas, który schował wraz z eleganckim strojem wyjściowym. Doskonale pasował. Świecznik i pled schował wraz z rzeczami dla córki, za które Marie serdecznie podziękował. Patrząc na nie i bliźniaki coraz bardziej zaczynał tęsknić za Polą. Ciekawe ile jeszcze pamięta... co prawda nie była malutka gdy wyjeżdżał, ale dla pięciolatki ponad pół roku to szmat czasu. Czy królewscy rycerze dowiozą ją bezpiecznie? Czy nikt nie porwie jej by położyć łapy na krysztale czy choćby samym Elandone, jak ten Grief of Blank, o którym jeszcze nic nie słyszeli mimo, że przejęli schedę już dawno? Nawet jeśli był on tylko "drugą stroną monety" - skoro Pani "miała" ich, to i Pan musiał mieć swoje pionki. Robert nie był z tych, co martwią się na zapas, jednak i jemu czarne myśli przelatywały czasem przez głowę. Historia ostatnich miesięcy życia Shannon również dołożyła swoje - tropiciel wiedział jak to jest stracić żonę i dziecko, toteż serdecznie współczuł Madocowi i o Polę niepokoił się w dwójnasób.


***

Robertowi udało się porozmawiać z Marie jeszcze przed przybyciem jej protegowanych oraz przyszywanej siostry. Zaraz po śniadaniu złapał ją na osobności i zaproponował przechadzkę po jeziorze.
- Wiesz, Marie... Hm... może to głupio zabrzmi, ale uważam że postąpiłaś bardzo odważnie i wspaniałomyślnie oddając fałszywy naszyjnik Shannon. Jesteś niezwykłą kobietą... Sprzeciwić się bogom to jest... hm... coś niepojętego... W każdym razie po prostu chciałem żebyś wiedziała, że podziwiam cię za to i cieszę się, że będziesz przyjaciółką mojej córki. Jeśli coś będę mógł dla ciebie zrobić, nie wahaj się prosić. Oczywiście też możesz liczyć na moją ochronę, choć co ja mogę przeciwko bogom... - roześmiał się z goryczą. Wykorzystywanie młódki - dziecka niemal do zdrady i manipulacji... Działania Pani miały zdecydowanie bardziej subtelny charakter;do tej pory przynajmniej.
- Wcale nie jestem odważna Robercie - Mysz posłała Roberowi szeroki uśmiech. - I wiesz, że nie przepadałam nigdy za Shannon. Ale to nie powód żeby pozwalać bogom bawić się jej kosztem i, co gorsza, skazywać na jakiś straszny los. Wiadomo już kiedy przybędzie do nas Pola? Kupiłam jej kilka sukienek i zabawek kiedy byłam w Lavinguer. Dojadą niebawem wraz z Alice.
- Nie powinnaś bagatelizować tej sprawy -
Robert potrząsnął stanowczo głową, nie dając się wciągnąć w rozmowę o Poli. - Sprzeciwiłaś się bogu i być może skazałaś na los Shannon samą siebie. Nie wierzę, że zrobiłaś to z przekory. W takich sytuacjach właśnie człowiek pokazuje jaki jest na prawdę. A ty jesteś odważna, szlachetna i lojalna. Tak jak wtedy gdy rzuciłaś się na potwory w jaskini, czy na hobgobliny - tylko skala inna.
- Nie, Robercie. Wcale nie jestem szlachetna. Ani lojalna ani nawet odważna
- posmutniała ewidentnie. - Mam po prostu jasno wyznaczone granice i zabijanie niewinnych, czy to z woli bogów czy ludzi, wykracza poza rzeczy do jakich jestem zdolna. Co nie znaczy, że jestem dobrą i szlachetną osobą. Prawdę mówiąc jestem wyrafinowana kłamliwa i zdradziecka... - zatrzymała się zmieszana i zaczęła dłubać butem w śniegu. - Przyprawiłam Altowi rogi. Dlatego snuje się jak burza z piorunami Dlatego snuje się jak burza z piorunami, pije na umór i nie chce ze mną gadać.
- Ro...?
- zdumiał się Robert, po czym zamilkł na dłużej. - Hm... To czemuś mu powiedziała?
- A jakby się dowiedział z innego źródła? To już by mi najpewniej gardło w afekcie poderżnął!
- Strach cię do prawdy pognał? Mogłabyś się przecież zaprzeć i tyle.
- Nie, nie strach. Nie chciałam mu kłamać. Wiem, głupia jestem do potęgi. A teraz jak na to patrzę to żałuję, że się wygadałam. Myślałam, że... jakoś spokojniej to przyjmie. Powrzeszczy i wybaczy. Nawet mu się oświadczyłam. Wiesz, żeby załagodzić sytuację i potwierdzić, że jestem teraz już pewna, że tylko jego chcę. Ale mnie wyśmiał, zwyzywał od... lepiej nie będę powtarzać.
- Oj dziecko, dziecko. Strugasz chojraka, ale dobra z ciebie dusza i romantyczna
- Robert niezgrabnie poklepał ją po plecach, zwłaszcza jak się zorientował, że wypowiedź wyszła mu nieco protekcjonalnie. Krew mu się burzyła na słowa Marie, lecz dziewczyna wyglądała na tak załamaną, że nie miał serca jej strofować. - Tylko w bajkach mężczyźni tak łatwo wybaczają zdradę. Kobietom to chyba łatwiej przychodzi. Gdybyś była z dziesięć lat starsza to bym rzekł, że sobie sumienie czyścisz, przerzucając cierpienie na niego. Ale wierzę, że dobrze chciałaś i z serca szczerość poszła. Daj mu czas, przeżreć musi, z dekadzień najmniej. Schodź mu z drogi i powodów do złości nie dawaj. Jak teraz wybaczy to potem was nic nie złamie - uśmiechnął się pocieszająco. W głębi serca nie był takim optymistą, ale dziewczyna potrzebowała pociechy; no i młodość rządziła się innymi prawami. Mysz schowała twarz w Robertowy kubrak i objęła mocno rękami.
- A może mógłbyś z nim pogadać? Jakoś delikatnie grunt wybadać czy on mnie już na śmierć i życie znienawidził?
- Nie ma co do niego gadać, Alto nie baba, żeby chciał paplać o swojej hańbie. Dziś cię nienawidzi jak nikogo na świecie, lecz to znaczy że kocha równie mocno
- rzekł Robert, głaszcząc dziewczynę po głowie. - Musisz mu dać czas, żeby lepsze z tych uczuć zwyciężyło. Schodź mu z drogi i nie kokietuj mężczyzn jak to masz w zwyczaju - każdy uśmiech do innego to teraz dla niego dowód, żeś łatwa.
- Kiedy ja myślałam, że jak trochę zazdrość wzbudzę to może do niego dotrze, że jednak mu zależy...
- Jemu czy tobie?
- krótko spytał Robert. Jak na jego gust powodów do zazdrości Alto miał na co dzień aż za dość.
- Mnie zależy, i to bardzo!
- Mysz nie wyściubiała nosa z Robertowego kołnierza. - A, że naturę taką mam... Wy macie łuki i miecze, a ja potrafię mężczyzn kokietować żeby mi z ręki jedli. Zawsze tak robiłam, nie dlatego że mi się ktoś podobał lub miałam zamiary ku niemu... Po prostu korzystam ze swoich talentów. Nie mogę tak nagle przestać, z dnia na dzień.
- Jeśli ci zależy na Alto to musisz!
- Robert odsunął ją od siebie na długość ramienia i spojrzał poważnie w oczy. - Dla swojej fanaberii zniszczyłaś zaufanie miedzy wami, to teraz musisz coś poświecić, zrezygnować z czegoś by je odbudować. W związku zawsze trzeba poświęcić... a przynajmniej pohamować ten kawałek siebie, który związek niszczy. Chcesz żeby ci ufał, chcesz żeby więcej dziwką nie nazwał, to musisz udowodnić, że nie w głowie ci cudze gacie. Skoro ci na nim zależy... W zamku przecie nie brakuje niczego, czego nie mogłabyś dostać prośbą miast podstępem - dodał nieco bezradnie. Rozumiał, że dziewczyna musiała radzić sobie w zyciu sama, ale teraz... teraz nie była już sama.
- Masz rację - Mysz pokiwała twierdząco. - Nie ułatwiam mu tym sprawy...
Szli długo, w milczeniu. Po dłuższej chwili Mysz się odezwała.
- Dziękuję ci za rady. Za męski ogląd na sprawę bo ja nie widziałam tego w takich kolorach.
- Męski ogląd to wykastrować drania, a kobietę stłuc na kwaśne jabłko by jej się odechciało amorów -
na wpół żartobliwie powiedział Robert, po czym spoważniał. - Zrób dziewczyno wszystko co możesz by ratować waszą przyszłość. W miłości najważniejsze jest, by na końcu człowiek nie mógł sobie zarzucić, że nie starał się dość mocno. Niezależnie od efektu. Tylko nie rób z siebie teatralnej mniszki - poczochrał jej włosy. - Po prostu... znajdź w sobie tę Marie, którą pokochał Alto i pokaż ją na zewnątrz.
- A co jeśli tej Marie nie ma?
- Na to ci już nie odpowiem - tylko ty wiesz, co ci w środku siedzi. Jeno spojrzyj na siebie uczciwie, a nie popadaj w skrajości, jak to masz w zwyczaju. Wspomnij dobre chwile razem i zobacz jaką wtedy byłaś - jeśli były szczere, to ukochana Alta tam siedzi i czeka, aż ją uwolnisz
- nieco poetycko zakończył drwal. Widać nawet na niego Marie miała jakiś wpływ. Zadumany odprowadził dziewczynę do komnaty i poszedł do siebie. Ronwyn była znów w komnacie, przebierając się po karmieniu niemowląt - czyli zmieniając upaćkaną wymiocinami suknię na suchą.
- Ja się do tego chyba nie nadaję - westchnął. Druidka spojrzała pytająco. - Nie nadaję się do decydowania o ludzkich życiach - wyjaśnił. - Co innego dawać pracę, a co innego to - wskazał przez okno na miejsce, gdzie stałą szubienica - albo zarządzanie włościami, gdzie dla widzimisię mogę wszystkich wygnać, czy ciężkimi podatkami obłożyć.
Tak po prawdzie to nie o tym chciał gadać. Chodziło mu po głowie, a i owszem, zwłaszcza gdy patrzył jak Wulf z łatwością radzi sobie z rozporządzaniem ludźmi, ale w tej chwili bardziej ciążyło mu to, co powiedziała Marie. I Alto. I Ronwyn przed ich pierwszym zbliżeniem. Tyle że nie wiedział jak zacząć. Kobieta podeszła do okna i tez spojrzała w kierunku miejsca kaźni:
- Na szczęście najwyraźniej nie musisz się martwić takimi sprawami. Wulf załatwi je za ciebie - powiedziała spokojnie.
- Nie o to chodzi kto je "załatwi" - machnął ręką. - Jak Wulfa nie będzie to też będę musiał... i musiał się nauczyć. Zresztą Bran miał kiedyś rację; nie lubię zabijać w ogóle. Nie jestem pacyfistą i chętnie wyciągnę miecz w obronie swojej czy czyjejś, nie czynię tego jednak z przyjemnością. A od przejęcia spadku robiłem to więcej razy niż w całym swoim życiu! - uniósł się, po czym uspokoił nieco. - Dobra, przesadzam. Ale na pewno częściej.
- Wierzę w porządek i prawo. Jeśli ktoś je łamie powinien ponieść stosowna karę. Sędzia, adwokat, kat to narzędzia sprawiedliwości. Nie sądzę by mieli wyrzuty z powodu tego co robią... i nie powinni mieć. Chyba że przekraczają swoje kompetencje albo sami łamią prawo, którego powinni przestrzegać. Wtedy też zasługują na karę. Dzięki temu świat się nie wali. I ty nie powinieneś sobie robić wyrzutów.

- Powiedziałem, że tego nie lubię, a nie że mam potem wyrzuty sumienia - warknął. Stoicka mądrość Ronwyn zirytowała go. Z taką filozofią każdy by mógł być sędzią i katem, nawet taka Marie, która poświeciła siebie by nie splamić się krwią. A nie był. - Nieważne. Słyszałem, że jedziesz z Meg do kręgu? Mam nadzieję, że dzięki niej uda się opanować wulkan.
Popatrzyła zaskoczona na mężczyznę, ale skinęła tylko głową:
- Ja też mam taką nadzieję. Wyjedziemy o świcie i pewnie wrócimy późną nocą
- Hm... Chcesz, żebym jechał z wami?
- spytał po chwili niezręcznej ciszy. Jakoś przeszłą mu ochota na rozmowę. Ronwyn jechała co prawda do elfów - no i w towarzystwie Meg - ale "krąg" kojarzył mu się teraz wyłącznie z rozpasaniem. Na myśl o Ronwyn w objęciach jakiegoś podstarzałego druida krew uderzała mu do głowy. Że też Alto nie skręcił małej karku - Robert uważał się za spokojnego człowieka, ale gdyby jemu baba przyprawiła rogi i jeszcze się w oczy przyznała... nie wiedział co by zrobił, ale na pewno nic dobrego.
Kobieta zawahała się.
- Chyba lepiej by tym razem jechała sama czarodziejka. Nie musisz się martwić o nasze bezpieczeństwo. Megara mówiła, że Wulf zapewni nam obstawę Szarych Płaszczy
- Aha...
- mruknął. Prawdę powiedziawszy zrobiło mu się nieco przykro. - Jak się odnajdujesz w Elandone teraz, gdy są już wszyscy? Nadal ci się tu podoba?
Chyba wyczuła jego nastrój, bo objęła mężczyznę w pasie i przytuliła się do niego.
- Do kręgu udam się tylko z Megarą, bo tylko ona została zaproszona. Elfy nie lubią kiedy ktoś nieproszony tam wchodzi. Jeśli jednak chcesz jechać z nami oczywiście nie mam nic przeciwko temu. Co do Elandone... tutaj jest tylu ludzi, ze trochę mniej albo trochę więcej nie robi wielkiej różnicy. Myślę, że zawsze będę wolała lasy i łąki niż takie kamienne miejsce.

Robert otworzył usta by powiedzieć, że dla niej chętnie zbuduje dworek, albo zwykły domek z bali na obrzeżach lasu czy gdziekolwiek by tylko chciała zamieszkać - po czym zaraz je zamknął. Nie był młodzikiem by iść za pierwszym porywem serca. Gdyby był sam... ale wybierając żonę, wybierał tym samym macochę dla Poli. Ronwyn była cudowną kobietą, która rozpalała jego zmysły - nawet teraz, gdy był zły i podirytowany właśnie z jej powodu - lecz czy znał ją na tyle, by złożyć w jej smukłe dłonie i los swej córki? Tego nie był pewien, zwłaszcza po rozmowach z nieszczęśliwymi młodymi.
- Jestem pewien, że poradzicie sobie beze mnie. Czekając na obrzeżach gaju tylko marnowałbym czas, a wspólnie przejechać możemy się w każdej chwili - odparł, kładąc rękę na jej splecionych dłoniach.
- Przejażdżki są bardzo przyjemne. Dobrze, że las jest tak blisko.
- Z lasu można korzystać na wiele sposobów
- zamruczał Robert, po czym przypomniał sobie "uroki" kręgu. Cholera by to wzięła! Przyciągnął druidkę mocno do siebie i pocałował, po czym wyswobodził się z jej objęć. - Robota mnie czeka. Jak nie będę pilnował swego to Wulf gotów mi cieśli na wojaków przerobić - uśmiechnął się przepraszająco. - Zaraz mi stuknie czterdziestka, a obijam się jak sztubak. No, za parę dni, trzydziestego - dodał, widząc jej zaciekawione spojrzenie. Stanowczo nie powinien z nią teraz rozmawiać; czuł że cały czas jest o krok od wyżycia się na niej za swoje nieuzasadnione obawy. W końcu sama przyznała jak wyglądało jej dojrzewanie. Nie musiała, ale chciała być z nim szczera. Tyle że, prawdę powiedziawszy, wolałby tego nie wiedzieć.
Ronwyn roześmiała się:
- Twoi robotnicy doskonale wiedzą co robić, a Wulf za bardzo ceni ich pracę by zrobić takie głupstwo. Jak się zjawisz trochę później świat się nie zawali. - Powiedziała przesuwając dłonie po jego torsie
- To był taki żart... - westchnął, wpatrując się w jej dekolt. Chyba tylko Pola rozumiała jego żarty... - Rozumiem, że życzy sobie pani jednak zażyć uroków kamiennej twierdzy? - z półuśmiechem skierował ją w stronę łoża. Myślenie mogło poczekać.
- W kamiennej twierdzy podobają mi się tylko przejawy natury - odpowiedziała uśmiechem pozwalając się prowadzić do miejsca, gdzie ich natura objawiała się w najprzyjemniejszy ze sposobów.
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172