Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-04-2011, 20:37   #121
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Dzień przed tym jak miała odzyskać ciało, Marie czuła na całym ciele lekkie dreszcze niecierpliwości. Cieszyła się bardzo, ale bała się i miała pewne wątpliwości. W końcu wszystko się teraz odmieni. Odzyska ciało, ale też dostanie nowy dom, bogactwo...

- Pani... - Marie nieśmiało zwróciła się do bogini - A co będzie ze mną po odzyskaniu ciała? W Elandone miałam szukać odpowiedzi... Ale czy mnie tam zechcą?
- Marie... jeśli zechcesz zawsze możesz powiedzieć jak się nazywasz, ale to może narazić Mone na poważne nieprzyjemności, a tego nie chcesz prawda?
Nie czekając na jej odpowiedź dodała:
- Dlatego ona powinna zrobić wszystko, by Cię tam dobrze przyjęto i pomóc ci uzyskać odpowiedzi.
Dziewczyna energicznie pokręciła głową. Absolutnie nie chciała by Monę spotkało coś złego. Uśmiechnęła się do Pani.
- Mona z pewnością mi pomoże, więc może i reszta mnie zaakceptuje... Będzie dobrze.
- Wróciła jej pogoda ducha. Nie może być źle.

***

Obudziła się.

Otworzyła oczy i czuła się jak po dobrze przespanej nocy. I to było pierwsze co ją na prawdę ucieszyło i od razu wywołało uśmiech na twarzy. Przez swoje ponad pół roku nibyżycia na Toriam nie miała prawdziwego ciała. Choć - gdy włożyła w to trochę wysiłku - potrafiła czuć, być materialną, wszystkiego dotykać, odczuwać ból, ale to było tylko... nibyciało. Nie spała, nie jadła i nie mogła robić wielu innych rzeczy. Dopiero gdy je utraciła, zorientowała się jak bardzo było jej z nimi dobrze, jak bardzo ich potrzebowała i ile przyjemności dostarczał jej taki zwykły poranek po dobrze przespanej nocy.

Słońce chyliło się już ku zachodowi. Światło biegło ponad koronami drzew w dolinie, przebijało się przez zamarznięty wodospad i wpadało do jaskini. Marie przeciągnęła się wyprężając całe ciało i rozciągając wszystkie swoje mięśnie. Odetchnęła głęboko i zrzuciła z siebie koc wstając gibko. Była ubrana w swój strój podróżny, ten sam, w którym zginęła. Długie spodnie, wyższe buty, koszula... sięgnęła do swojego nadgarstka. Znalazła na nim ślady po ukąszeniu przez żmiję. dwie małe, czerwone kropeczki. Nic więcej. Przesunęła po nich zamyślona palcami.

Po chwili otrząsnęła się, wyszła na zewnątrz i zachwyciła się świeżym, zimnym powietrzem. Wzięła kilka głębokich oddechów. Nigdzie nie mogła zobaczyć boginki, więc rzuciła tylko w przestrzeń śpiewnym głosem “Dziękuję!” i wróciła do jaskni. Nie była przygotowana na taką pogodę. Usiadła na skalnej półce i zaczęła śpiewać cicho by umilić sobie czas...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=FArLn-qeZu8&feature=player_profilepage[/media]

Jednak w obliczu tego co ją czekało, nie mogła usiedzieć na jednym miejscu. Zaczęła co chwilę wstawać i wyglądać czy przypadkiem już się ktoś nie nadjeżdża. Dlatego, gdy tylko Mysz się zbliżała do wodospadu, widziała już przed sobą czekającą na nią Marie. Wyglądała dokładnie tak, jak tuż przed ukąszeniem żmii; w tym samym stroju, z rumieńcami na twarzy, lokami rozwiewanymi przez wiatr i uśmiechem na twarzy.

Gdy Mysz zatrzymała się i zmaterializowała się obok niej Pani, Marie tylko niecierpliwie podreptała w miejscu, ale czekała cierpliwie. Kiedy już do niej podjechała i zsiadła z konia, podbiegła do niej jeszcze nie dawno martwa dziewczyna i rzuciła jej się na szyję.
- Widzisz? Znów żyję! - zawołała radośnie i obkręciła się na palcach by udowodnić jak żywa jest z każdej strony.

- Widzę Marie. I widok twój raduje moje serce - uścisnęła drobniutką blondynkę obdarzając ją szerokim uśmiechem. Zdjęła z szyi swój różnobarwny szal i okręciła wokół szyi dziewczyny. - Chodź, mróz aż szczypie.- wspięła się na grzbiet Lizusa i wyciągnęła dłoń po towarzyszkę. - Wskakuj. Pomówimy po drodze.
Marie pogładziła tylko delikatnie szal palcami mając pod powiekami łzy wzruszenia. Bez ociągania wskoczyła na konia siadając za przyjaciółką.
- Dziękuję ci, Mona. A masz może moją *lutnię*? - zapytała.
- Jest w zamku. Po tym jak ugryzła cię żmija wzięłam ją. I zdaje się mieszek z jakimiś drobniakami. Ale o pieniądze się nie martw. Nie brakuje mi ich, przynajmniej na razie. Wszystko co moje możesz uznać jako swoje.
- Dziękuję ci - powtórzyła dziewczyna i uścisnęła ją. - Jak myślisz, jak mnie przyjmą na zamku? Pomożesz mi tam?
- O nic się nie martw. Reszta to bez wyjątku sympatyczni ludzie. I jeszcze jedno. Nie nazywaj mnie Mona, dobrze? Nie chce mi się tłumaczyć im dlaczego tak a nie inaczej. I tak już dość zagmatwałam.
- Dobrze - odpowiedziała Marie. Uśmiechając się lekko pod nosem. Jeśli Mysz sama mówi, że zagmatwała, to znając ją, musiała natworzyć bardzo skomplikowaną historię. Z resztą doskonale było wiadome blondynce, że ich historia, opowiedziana w całości mogłaby nie być do końca dobrze przyjęta.

- Pamiętasz jak ci powiedziałam co jest dla mnie najważniejsze? - spytała wspominając ich ostatnią rozmowę w jaskini.
- Chciałaś aby twoje imię stało się znane.
- Moje prawdziwe imię - uzupełniła. - Pani powiedziała, że odpowiedzi odnajdę w Elandone. Gdyby coś... - zawahała się, bojąc się prosić o więcej pomocy. - Gdyby wydało ci się, że coś może pomóc mi w poszukiwaniach, powiesz mi o tym, prawda?
- W poszukiwaniach twojej prawdziwej matki? - zdziwiła się Mysz.
- Chcę wiedzieć kim jestem. Poznać swoje nazwisko. - Pewnie przy okazji dowie się też kim byli jej rodzice, ale to nie było dla niej teraz aż takie ważne. Chciała tylko wiedzieć jak się nazywa i tak podpisywać się pod swoimi pieśniami.
- Imię nie tworzy człowieka - powiedziała Mysz, może nazbyt szorstko. - Sama miałam ich pewnie z kilka tuzinów, zmieniałam jak mi było wygodnie. Wybierz jedno i tyle. Grunt to aby ludzie identyfikowali cię z tym imieniem. Po co chcesz ich odnaleźć? Oni oddali cię do sierocińca Marie. Nie chcieli cię. Nie rozumiem dlaczego ci zależy.
Marie pokręciła głową, choć siedząca przed nią Mysz nie mogła tego zauważyć.
- Nie chodzi mi nawet o rodziców. Masz rację, nie chcieli mnie - powiedziała bardziej melancholijnym tonem - ale mimo wszystko nazwisko ma się jedno. Nie chcę żadnego przypadkowego. Jedno już miałam i patrz jak łatwo było mi je odebrać. - Zaśmiała się cicho. Nie miała jej tego za złe. Dodała już poważniejszym tonem - Nie zaznam spokoju dopóki się nie dowiem jak się nazywam.
- Wobec tego postaram ci się pomóc - skwitowała Mysz. - Chociaż nadal nie rozumiem po co ci to wiedzieć.
- Jesteś kochana - odpowiedziała Marie przytulając się do jej pleców. Tęskno jej było do ludzi, brakowało jej kontaktu z innymi. Może była teraz nieco bardziej wylewna niż zwykle, ale tak się cieszyła! Wierzyła Myszy, w jej obietnice pomocy. Z nią będzie jej łatwiej.

- Musimy ci znaleźć jakieś zajęcie na zamku - zmieniła temat Mysz. - Zakladam trupę teatralną. W rzeczy samej to dziwki... - ugryzła się w język. Czasem zapominała jaka Marie jest delikatna i nieobyta. - Panny popłatne, no wiesz... Ale zrobię z nich damy do towarzystwa. Będę je uczyła śpiewu i gry. Myślisz, że mogłabyś mi pomagać?
Zaśmiała się do pleców przyjaciółki.
- Wiem co to dziwki. Mimo wszystko jestem bardką. Śpiewając po różnych karczmach trudno nie wiedzieć o czymś takim. Oczywiście, że mogę ci pomóc! Sama je nawet będę mogła tego uczyć jeśli będziesz zajęta, a przy tym chętnie posłucham jak będziesz im mówić jak się na zamku zachowywać. Wiesz, że nigdy nie byłam w takim miejscu... Nie wiem jak się zachować - wyznała.
- Nie martw się. Większość z nas nadal tego nie wie - Mysz pogoniła lekko Lizusa. - Świetnie. Twoja pomoc na pewno przyda się a ich szkolenie może szybciej przyniesie owoce. Chciałabym za jakiś czas zrorganizować huczną fetę na świeżym powietrzu. Wiesz, z pieczonymi dzikami, grzanym winem, ogniskiem i sceną. W Elandone pewnie teraz z setka ludzi siedzi, trzeba im od czasu do czasu zapewnić jakąś rozrywkę. Dla moich dziewczyn to będzie jakiś pierwszy test, wystawimy może jakąś sztukę. Ale i my będziemy mogły coś im zagrać. Solo i w duecie, jak myślisz?
- O tak! - ucieszyła się Marie. - Chętnie ci pomogę. A ludzie muszą się czasem zabawić koniecznie. Wspólny występ będzie wspaniały - oczami wyobraźni już widziała ich dwójkę na scenie. - Ale czy macie kogoś, kto zrobi twoim... aktorkom instrumenty?
- Każda z nich ma już jakieś o tym pojęcie. Dlatego je wybrałam po wizycie w... - znów się zmieszała ale skończyła zgodnie z zamiarem. - w burdelu. Damy sobie radę. A wracając do Elandone. Dziś będziemy spały razem, w moim pokoju. Jutro mam nadzieję wytarguję dla ciebie komnatę po Shannon. Trzeba ci też jakieś suknie zorganizować. I ciepłe ubranie byś nie zamarzła nim wiosna przyjdzie.
- Nie potrzebuję wiele. Dziękuję, że mi pomagasz. Odwdzięczę się jak tylko będę mogła.

***

Podróż minęła im spokojnie, bez przygód. Do zamku wjechały już dość późno, niewiele osób było świadkami przybycia nowej osoby do Elandone. Sama Marie z ciekawie rozglądała się, żałując, że jest zbyt ciemno by mogła teraz więcej zobaczyć. Spędzając czas na Tioram nieraz sobie wyobrażała jak tu jest i z chęcią by jak najszybciej skonfrontowała wszystkie swoje wizje z rzeczywistością.
Noc z Myszą spędziły na rozmowach. Marie chciała jak najwięcej dowiedzieć się o zamku, jego mieszkańcach, ostatnich wydarzeniach - zamęczała przyjaciółkę pytaniami. Choć publiczny występy nie były dla niej niczym nowym to jednak bała się jutrzejszego dnia, na którym miała zostać przedstawiona... W końcu od nadmiaru wrażeń usnęła, zapewne w połowie wysłuchiwania jednej z odpowiedzi Myszy.
 

Ostatnio edytowane przez Lynka : 18-04-2011 o 22:10.
Lynka jest offline  
Stary 18-04-2011, 20:39   #122
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Rankiem Mysz przyprowadziła na śniadanie nieznajomą blondynkę. Niektórzy mieli co prawda okazję widzieć ją w bezcielesnej postaci na Tioram ale Wulf widział ją bodaj po raz pierwszy.
- Mam wam coś ważnego do powiedzenia - Mysz wyglądała prewencyjnie na skruszoną. Usiadła do stołu i poprowadziła blondynkę na miejsce obok przez cały czas mocno ściskając jej dłoń.
- To Marie. Marie Valo. Tak się składa, że znałyśmy się... sprzed Elandone.
Każde słowo przychodziło Myszy z trudem. Wypuściła ze świstem powietrze i nerwowo przygryzła wargę.
- Znamy się z sierocińca. Nic dziwnego, że od razu się zaprzyjaźniłyśmy. Obie nas ciągnęło do muzyki i śpiewu, miałyśmy tak samo na imię no i w wieku jesteśmy tym samym... Ale nie miałam tak daleko w przeszłość wybiegać. Kiedy spotkałam... Panią, Marie już nie żyła. Podróżowałyśmy razem ale pewnej niefortunnej nocy, niedaleko Marsember, ugryzła ją żmija - Mysz posmutniała na tamte wspomnienia i przez chwilę wyglądała jakby miała się rozbeczeć. - Kolejnego dnia dostałam glejt z wiadomością o spadku. Pani powiedziała wtedy, że obie, ja i Marie, miałyśmy dostać prawo do schedy. Ale Marie odebrano tą szansę. Teraz, z perspektywy czasu rozumiem, że to Czarny Pan stał za sprawką żmii. Marie nie żyła i do Elandone dotarłam sama.
Spojrzała po twarzach spadkobierców szukając na nich śladów emocji.
- Nie oczekuję, że uznacie jej prawo do spadku. Dlatego postanowiłam, że chcę oddać jej połowę swojej części. To by dawało po jednej dwunastej dla każdej z nas - zamku i przynależnych ziem. Chciałabym jednak prosić aby Marie zyskała lordowski tytuł i miała równoznaczny głos w sprawach Elandone. To dla mnie bardzo ważne - przeszła w błagalny ton. - Poza tym to najłagodniejsza i najlepsza istota jaką kiedykolwiek znałam. Jestem pewna, że ją pokochacie. Zróbcie to dla mnie. Dajcie jej szansę.

Alto przyglądał jej się przez całą przemowę. Uśmieszek błądził na jego twarzy, pokiwał głową lekko w uznaniu. Ale kiedy Mysza spojrzała na niego spuścił wzrok i po chwili był już zupełnie poważny. Przyglądał się badawczo nowoprzybyłej dziewczynie.
Blondynka stała spokojnie ściskając dłoń Myszy. Nie krępowała się stać przed tymi obcymi dla niej ludźmi, była w końcu bardką, wiedziała jak to jest na scenie. Jednak mimo to, w jej szczerej twarzy dało się odczytać lekkie zdenerwowanie. W trakcie opowieści dziewczyny stała spokojnie lekko tylko kiwając głową, jakby na potwierdzenie jej słów. Potem się uśmiechnęła i uważnie przyglądając się każdemu, powiedziała swym przyjemnym dla ucha głosem:
- Witajcie. Chciałabym najpierw podziękować za odzyskanie naszyjnika. Bez niego nie mogłabym wrócić. - Dygnęłą lekko. - Mam nadzieję, że przyjmiecie mnie do zamku.
Wulf popatrzył na nią przez chwilę i skinął głową na powitanie, podobnie trochę jak Alto. Nie był zdziwiony widokiem blondynki, ale zdziwiony był faktem, że znała ją Marie. Teraz były zresztą dwie, obie bardki i obie takie same? Westchnął ciężko, podobnie jak ciężkie czasy nadchodziły dla Elandone.
- Pamiętam cię, choć nie wiem, ile wspomnień zachowałaś ty. Witaj w naszym zamku, bowiem niestety Mysz może się z tobą dzielić, a nikt z nas nie pomyśli raczej o wyrzucaniu cię, ale prawnie nie będziesz mogła dziedziczyć, a lordem może mianować tylko król za specjalne zasługi lub na podstawie aktu prawnego.
Spojrzał na tą "prawdziwą" Marii.
- Twoja przyjaciółka, a także jej dzieci, będą mogły mieć prawa do dziedzictwa tylko w przypadku ślubu z którymś z nas.
- No ale nie mogę się z nią jakoś podzielić? Ziemiami i tytułem? - widać dla Myszy ta kwestia była bardzo ważna.
- Możemy zastanowić się nad tym, by miała głos w sprawach Elandone, traktować na równi i wiele innych tego typu przykładów dawać, ale prawnie czy w oczach innych lordów nie będzie władcą tego miejsca.
- No cóż. Na razie będzie musiało to wystarczyć. A w przyszłości spróbuje jakoś to uregulować. Choćbym i do samego króla miała prośbę przedłożyć.
Zerknęła na Marie i mocniej uścisnęła jej dłoń.
- Będziemy dzielić jedną komnatę. No chyba, że jednak można spożytkować tą po Shannon. Do diabła, ona nie umarła, nie czas więc na żałobę.
- W zasadzie to już umarła... - mruknął Robert, który nie mógł się jeszcze przyzwyczaić do czasowo-naszyjnikowych zawirowań. - Ja nie mam nic przeciwko. Bogini wybrała ją do dziedziczenia tak samo jak i nas, więc powinna mieć takie same prawa - rzekł krótko.

Marie uśmiechnęła się do Myszy. Nie odzywała się, bo choć skrępowania nie czuła to jednak głupio jej było wykłócać się o zaszczyty dla siebie, mimo iż były jej należne. Dlatego była wdzięczna, że dziewczyna wzięła w swoje ręce jej sprawy i jej zostawiła załatwianie tego.
Meg przypatrywała się nowej bardce, zastanawiając się, czy to nie kolejny "przypadek". Dlaczego Pani chciała mieć w Elandone dwie bliźniacze istoty? Mysz wydawała się ją kochać, a przynajmniej lubić, tylko czy nie było to jakieś oszustwo? Czarodziejka nie była pewna, co z tego wyniknie, ani czy te dwie w ogóle będą się dogadywały, tak ze sobą jak i z pozostałymi. Zamiast wypowiadając te mroczne myśli na głos, uśmiechnęła się do nowej Marie.
- Ja także cię witam i nie odmówię... - głupio zabrzmiały te słowa i Megara zaśmiała się cicho. Była taka oficjalna, ale z drugiej strony nie wiedziała jak do końca się zachować, wcale nie była jej tak przychylna jak Mysz.
- Myślę, że musimy dać sobie trochę czasu, a potem samo się wszystko wyjaśni. Niedługo będą gotowe komnaty na ostatnim piętrze, będziemy mogli zwolnić pierwsze. A Shannon już nie ma, być może wiedzie inne, lepsze życie. Krąg czasowy zatoczył pełną pętlę, jej komnata nie jest grobowcem, za to posiada wszystkie sprzęty. Ktoś powinien ją zająć.
- Mam jeszcze jedną prośbę - wtrąciła się bardka. - Bo to trochę kłopotliwe... Ja Marie i ona Marie... Na Smoczym Wybrzeżu co drugiej dziewczynce z sierocińca dawano tak na imię. Mówcie mi Mysz. Żeby nie było problemów o kogo chodzi. Do tego pseudonimu się nie tyleż przyzwyczaiłam co go lubię. A Marie będzie zarezerwowane dla... Marie.
- Lady Mysz... brzmi słabo - Wulf roześmiał się w głos. - W czymś bardziej oficjalnym niż wspólne śniadanie musisz używać swojego imienia. Albo wymyślić inne, także ładne.
Rycerz skłonił się przed nowo przybyłą przykładając dłoń do piersi:
- Witaj Marie Valo w Elandone. Dla mnie rekomendacja Pani Jeziora jest najlepszą z możliwych. Jednakże prawnie Wulf ma rację. Tytuł może Ci nadać tylko król. Choć znając przezorność naszej protektorki, być może stosowne dokumenty już są gotowe. Pamiętacie tego prawnika, który zjawił się na Tioram? - zagadnął pozostałych.
- Dwie Marie i obie bardki. To może być nieco mylące. My możemy mówić Mysz, ale nasi poddani? Może masz Marie drugie imię? - spytał uprzejmie. - Ewentualnie możemy Ci nadać przydomek. Piękna Marie, albo Marie Złotowłosa. - zaproponował.
- Piękna Marie? I to ma nas obie niby odróżnić? - Mysz zaplotła ręce na piersi i zmierzyła rycerza spojrzeniem pełnym rozbawienia. - Śmiem twierdzić Bran, że Piękna Marie nadal pasowałoby jak ulał do obydwu z nas, ale może uroda mojej przyjaciółki zaskoczyła cię tak wielce, że nawet ja ci się przy niej brzydka wydaje.
Rycerz nieco się zmieszał na taką odpowiedź.
- Ależ skąd. Obydwie jesteście bardzo piękne. Chodziło mi po prostu o przydomek, który by was rozróżnił. Jego znaczenie jest rzeczą wtórną. Dla przykładu taki Baldwin Wstydliwy, był młodszym bratem Baldwina, a bynajmniej wstydliwy nie był. Zwykł się po prostu rumienić przy wysiłku. Przydomek na ogół odnosi się do cech fizycznych. A że Marie Valo jest tu nowa, to jej by trzeba nadać przydomek. - wyjaśnił Bran.
- I ja witam cię w zamku, na naszych wspólnych włościach. Jestem pewien że będziemy się mogli dogadać z prawnikiem kiedy pojawi się następnym razem. Warunkiem dziedziczenia było stawienie się w Elandone i odebranie poświadczenia, ale myślę że odpowiednie przedstawienie sprawy królowi pozwoli rozwiązać tą kwestię. W końcu uratowaliśmy mu życie.
Cały czas badawczo przyglądał się reakcji i postawie blondynki.
- Nazywam się Alto Paperback, tak w ogóle. - skłonił się lekko.
Ulgą dla Marie było słyszeć śmiech czarodziejki i życzliwe słowa wszystkich pozostałych. Ciepłe przyjęcie do zamku było dla niej bardzo ważnie, daleko bardziej od tytułów czy dziedziczenia. Tym się teraz nie przejmowała, zresztą była pewna, że Mysz nie zaniedba tej kwestii.
Zaśmiała się cicho, a perliście słysząc dyskusję na temat jej przydomku, dygnęła, gdy przestawił jej się Alto.
- Sprawa tytułu czy innych praw nie jest nagląca chyba? Nie zależy mi na jej prędkim rozwiązaniu, ale cieszę się, że okazaliście zainteresowanie i udzieliliście rady. - Nowa bardka mówiła całkiem szczerze. Bała się, że reszta spadkobierców może nie okazać się tak miła, jak się spodziewała. Póki co jednak nie mogła narzekać.
- A czy przydomki nie są zwykle zdobywanie, a nie nadawane? Może, gdy lepiej się poznamy łatwiej będzie wam odpowiednio mnie nazwać? - powiedziała wesoło.

- Na pewno - Robert uśmiechnął się przyjaźnie do dziewczyny, po czym zwrócił do wszystkich. - Apropo podziałów, zaproponowałem wdowie po zamordowanym stolarzu wikt i opierunek dla niej i bliźniąt do czasu, aż nie będą w stanie na siebie zarobić. Potem mogą u nas pracować. Uważam, że należy im się taka rekompensata; w kontrakt Bersona nie była wliczona walka z gildiowym zabójcą.
- Podejrzewam, że zanim to nastąpi, znajdzie sobie nowego męża i będzie to dobre rozwiązanie. Potrzebni nam nie tylko robotnicy i żołnierze ale także kobiety oraz ich dzieci, o ile nasze dzieci nie mają kiedyś władać pustymi ziemiami - Wulf jak zwykle pozostał pragmatyczny w takich sprawach. - A co do przydomków, myślę, że wymyślony na siłę jest niepotrzebny. Mimo wszystko nie trudno was rozróżnić.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 19-04-2011, 12:14   #123
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Rycerz przyglądając się dziewczętom Myszy zaniepokoił się pewną kwestią, o której nie pomyślał podczas słynnej rozmowy:
- Marie skąd je wzięłaś?
- A jak ci się wydaje?
- Chodzi mi o to, czy długo parały się swym zajęciem, bo jeśli były ... hmmm ... popularne, to ktoś może je rozpoznać w najmniej korzystnym momencie.
- Spokojnie, większość jest w interesie od niedawna -
Niektóre, jak Claryssa, nawet od bardzo niedawna. Chodziło mi w końcu o dziewczyny świeże i nie zużyte nadmiernie.
Bran zaczerwienił się na te słowa.
- Tym niemniej w Laviguer są spalone. Myślałaś może o nowych tożsamościach dla nich, skoro zrywają z dawnym życiem?
- Może jakieś chwytliwe pseudonimy! -
Mysz klasnęła w dłonie. - Na przykład... Róża Południa... Albo Nocny Słowik! Hm... Coś wymyślę. Choć używać będziemy ich raczej jedynie w obecności ważnych gości. Na co dzień ich imiona w zupełności wystarczą.
- Niezupełnie o to mi chodziło.
- Bran musiał zaczerpnąć z najgłębszych pokładów cierpliwości.
- Myślałem o ich historii. Co odpowiedzą na pytanie: Skąd pochodzą? Co robiły dotychczas? Przecież ktoś może je wypytywać? Nie mogą odpowiedzieć: Byłam dzi ... panią do towarzystwa w Laviguer. Rozumiesz o co mi chodzi
- Bran -
bardka położyła dłoń na ramieniu rycerza w uspokajającym geście. - Oczywiście, że nie będą się chwalić swoimi dotychczasowymi zawodowymi osiągnięciami. Wymyślimy im jakieś zgrabne historyjki choć nie sądzę aby panowie, którym będą dotrzymywać towarzystwa interesowały detale z ich przeszłości. Ale owszem, trzeba taką ewentualność wziąć pod uwagę i to dopracować. Prosta, nieskomplikowana historia bez ekscesów.
Bran ściszył głos:
- Jeśli będą się zajmować szpiegostwem, to na pewno ktoś się zainteresuje ich dotychczasowym życiem. Lepiej dla nas jeśli będą uchodziły dla przykładu za bardki. Nie życzę Ci źle Marie i wcale nie ucieszyłaby mnie Twoja i ich porażka. Obawiam się tylko o naszą opinię. Mam nadzieję, że w Damarze jest inaczej, bo w Cormyrze gdyby rozniosło się, że na zamku rycerski są ... no wiesz. To byłaby towarzyska śmierć.
- Wiesz po czym poznać dobrego szpiega? Nikomu nie przychodzi do głowy, że to szpieg -
także ściszyła głos. - A czy w Cormyrze nie praktykowano na dworach obecności dam do towarzystwa? Takich które w przypadku ważnych gości dbają aby się dobrze bawili. Za dnia a nawet w nocy? Można je przedstawiać jako bardki. Choć w domyśle i tak będzie wiadomo po co tu są. To normalne, że mężczyźni łakną towarzystwa pięknych kobiet a tym ważniejszym trzeba takowe dostarczać, oczywiście nie na siłę. Ale dać im takąż możliwość.
- Na królewskim i książęcych owszem. Na tych liczniejszych i bardziej znaczących. Choć nie tyle dam do towarzystwa, co dwórek. -
zamyślił się Bran. - Ale na zamkach naszej skali nie praktykowało się czegoś podobnego. Sąsiedzi, by Cię zjedli.
Bran uśmiechnął się na wspomnienie.
- Wbrew pozorom rycerstwo prowadzi dość surowe życie.
- Możliwe -
Marie wzruszyła ramionami. - Nigdy wcześniej nie żyłam na dworze to i nie mam porównania. Zważ jednak, że my nie jesteśmy typową lordowską rodziną a i na wiele niebezpieczeństw, jak pokazało życie, jesteśmy bez ustanku narażeni. Jesteśmy kukiełkami w rękach dwóch bóstw i musimy się dopasować do sytuacji. Być wyczuleni na szpiegów, asasynów, osoby które knują za naszymi placami... Im więcej par oczu i uszu tym lepiej.
- Być może. -
odpowiedział wymijająco. - Wybacz szczerość, ale czy przypadkiem ostatnio się nie zaokrągliłaś?
Myszy oczy zrobiły się wielkie i okrągłe jak spodki filiżanek.
- Co? - rozdziawiła usta w wyrazie najszczerszego oburzenia i wymierzyła Branowi kuksańca w ramię. - Jestem tak samo smukła i powabna jak zawsze, Branie z Lon Hern! Gdybym przytyła zauważyłabym chyba, że mi się spodnie nie dopinają, prawda?
Jej twarz płonęła gniewną czerwienią. Na wszelki jednak wypadek uniosła koszulę wysoko aby spojrzeć na swoją nagą skórę pod spodem. Płaski brzuch, wcięcie w talii, jędrne drobne piersi.
- Ha! - pokazała mu język. - Ani grama tłuszczu, sam zobacz.
Kiedy oczy rycerza krążyły gdzieś w okolicy zachodzącego słońca Mysz przesłoniła mu widok i dodała z naciskiem gniewnie mrużąc oczy.
- Zobacz i odszczekaj!
Brana brwi uniosły się nie mniej, niż koszula Myszy. Rycerz chwycił przyodziewek i pospiesznie zasłonił odkryte wdzięki.
- Daj spokój jeszcze ktoś zobaczy. No może mi się zdawało. Chyba widać Ci tyle samo żeber co ostatnio.
Odpowiedział, choć nie pamiętał kiedy widział ją bez koszuli.
- Jesteś postrzelona. - pokręcił głową z dezaprobatą. Choć równoczesny uśmiech kompletnie psuł surowość słów.
Mysz opuściła bluzeczkę w ogóle nie przejęta słowami Brana. Zmieniła nagle temat.
- Pomożesz mi z tymi panienkami? Żeby je nieco przyuczyć z etykiety, damarskiej polityki, heraldyki... Bardziej jesteś w tym obyty niż ja. No i poznasz moje podopieczne. Może ci już termofor ode mnie przestanie się przydawać - porozumiewawczo puściła mu oko.
- Wiem do czego zmierzasz. Chcesz by ten co najbardziej oponował przeciw Twoim podopiecznym jadł im z ręki, co? - spytał Bran - Mogę pomóc przy etykiecie i heraldyce, ale nie przy polityce, bo mamy marne o niej pojęcie. Szkoda, że Shannon odeszła, ona mimo całej nieaktualności swej wiedzy znała Damarę najlepiej z nas spadkobierców.
Wyczulony słuch Marie wychwycił żal w słowach rycerza.
- Jest ci przykro, że Shannon odeszła? - zapytała lekko zaskoczona. - Nigdy nie sądziłam, że jesteście blisko.
Bran zmieszał się na te słowa.
- Była ... jest szlachcianką. Jej droga życiowa była najbardziej podobna do mojej. Po za tym jeśli możliwa jest podróż w czasie, to czy możemy być pewni przeszłości? To przerażające, jak się nad tym zastanowić. Nic nie jest pewne, ani przeszłość, ani nawet śmierć, jak w wypadku Twojej przyjaciółki.
- Masz rację -
przytaknęła. - To właśnie konsekwencje faktu, że bogowie upodobali sobie nas jako ulubione kukiełki. Każdy z nich chce wystawić inną sztukę i narzucić nam inny scenariusz a my tak naprawdę niewiele mamy do powiedzenia bo w końcu przychodzi moment, że każdy wybór wydaje się zły i tak naprawdę jesteśmy skazani tylko na dramatyczny koniec... - tym razem to Mysz mocno się zamyśliła i o ile jej paplanina w ogóle miała jakiś sens to raczej skierowana była do niej samej niźli do Brana. Zaraz jednak podniosła wzrok i uśmiechnęła się jak gdyby nigdy nic.
- Ja mówię poważnie, Bran. Wydaje mi się, żeś ostatnio samotny. Taka Claryssa na ten przykład. To chodząca delikatność. I potrafi słuchać. Nikt ci się nie każe z nimi żenić. Nie masz zobowiązań wobec żadnej kobiety, dlaczego miał byś sobie odmawiać odrobiny ciepła i przyjemności.
Mysz zasiadła na krześle w pobliżu kominka. Rozmowa się przeciągnęła to i stać się odechciało. Wyciągnęła dłonie w kierunku ognia i wskazała gestem by i Bran usiadł.
Rycerz skorzystał z zaproszenia. Ogień w kominku przypomniał mu inny pożar sprzed lat.
- Bo tak się nie robi. Nie jest rzeczą właściwą traktować kobiety, jak źródło chwilowego ciepła i przyjemności. Nawet jeśli ta druga strona myśli, że wszystko jest w porządku, to się myli.
Bran uśmiechnął się:
- Jestem prostym mężczyzną i oczekuję wyłączności, ale chętnie z nią porozmawiam. Zobaczę, czy da się ją nauczyć nieco dworskiej ogłady.
- O nic więcej mi nie chodziło jak tylko o to byś z nią porozmawiał i spędził nieco czasu -
całkiem prawdopodobne, że bardce jednak chodziło o coś więcej bo teraz z wymuszoną niewinną miną z trudem udawało jej się zachować powagę. - Czasem mnie przerażasz Branie z Lon Hern. Tak dalece dbasz o honor i przyzwoitość... Na domiar reputację nas wszystkich sprowadzasz tak łatwo do wspólnego mianownika. A co jeśli ja nie dbam o to co o mnie gadają? Ty martwisz się, że będą szwargotać za naszymi plecami i wstydem się oblejesz za coś, na co nawet wpływu nie miałeś. Jak to jest? A jakby się okazało... - zapatszyła się w ogień i przygryzła wargę - że na ten przykład któryś z lordów chce mazalians popełnić, albo... Meg lub ja miałaby potomka nie wychodząc za mąż? Czysto hipotetycznie pytam - dodała pośpiesznie. - Toż to sprawy indywidualne i osobiste. Chyba nie powinny rzutować na opinie o całym Elandone i chyba byś nie miał pretensji, prawda?
- Co innego mezalians, co innego dom uciech Marie. Nie porównuj dwóch różnych spraw. Nawet królowie mają bastardów. Tak być nie powinno, ale zdarza się. Nikt za to nikomu głowy nie urywa. Myślisz, że skąd się biorą te bajki jakoby dobrze urodzone dziewczę porwał jakiś byk, albo inny łabądź i potem urodziła dziecię przeznaczone do wielkich czynów? Ba bohatera nawet? - parsknął lekceważąco.
- Dobry pomysł - ucieszyła się dziewczyna. - Szkoda, że bogini jeziora jest kobietą bo można by zrzucić to na jej karb. Wiesz, o Meg mi się rozchodzi - odparła troskliwie - jakby się okazało, że w ciąży jest a przecie nawet zaręczeni z Wulfem nie są...
Bran skrzywił się jakby zjadł wyjątkowo kwaśnego ogórka:
- On? Jest taki odpowiedzialny, że pewnie kocha się nie zdejmując zbroi żeby nie doszło do wypadku, ale jakby co to pewnie by się z nią ożenił. Choć nie wiem, czy kapłani Tempusa mogą. Ale na pewno by uznał dziecko i nie zgodził się na żadną bajkę o boskim pochodzeniu.
- No... a, hipotetycznie -
podkreśliła. - jakby nie było pewne, że jego? Kobieta musi mieć w zanadrzu jakąś opcję. Fakt, że w nocy odwiedził ją sam Tempus i spłodził jej bohatera brzmi lepiej niż to, że się po prostu puściła z kimś przygodnym.
- Ha. Lepiej żeby tego nie robiła. Jakby powiedziała, że to Tempus, to nasz kapłan by ją jeszcze powiesił za bluźnierstwo. -
Bran zaśmiał się cokolwiek niestosownie. Po chwili spoważniał i spojrzał na Marie podejrzliwie.
- Czy Ty chcesz mi coś powiedzieć? Wiesz coś o Meg? Czy ona i ... Robert?
- Oj, nie! Gdzieżby tam... -
odparła spokojnie. - Przecież teoretyzowałam. No a Robert ma swoją druidkę, on by w życiu nie podebrał kobiety innemu. Wiesz, co? Tak mi się wydaje, że wy mężczyźni jesteście istotnie bardziej honorowi. Baby mają w głowie pstro. Nie myślą o konsekwencjach.
Bran przyjrzał się jeszcze raz Myszy. Dziewczyna najwyraźniej coś kręciła, o czymś wiedziała i jej dywagacje nie wydawały się być czystym teoretyzowanie. Czyżby któraś z jej dziewcząt była brzemienna? Może to całe wcielenie niewinności Claryssa? Cóż. Czas i coraz trudniejsze do ukrycia krągłości pokarzą o kogo Marie chodziło.
- Czyli mam twoje słowo? Przyuczysz moje podopieczne począwszy od... jutra? – uzbroiła się w minę pod tytułem "chyba nie odmówisz niewieście w potrzebie".
- Rycerz jak krasnolud nie daje słowa pochopnie. Po prostu przyprowadź je jutro. Zobaczę co da się zrobić. – zastrzegł się Bran. Średnio mu się podobała praca preceptora panienek do towarzystwa, ale skoro udało mu się oprzeć wdziękom rudowłosej Morgan, no prawie, to spodziewał się, że tym myszowym dzierlatkom też da radę.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 21-04-2011, 22:39   #124
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Kolejne dwa dekadni na zamku nie obfitowały w spektakularne wydarzenia. Niektórzy pewnie się z tego cieszyli, bo ostatnio nie można było narzekać na brak wrażeń. Nekromanci, wulkany, igrający losem bogowie i ludzie powstający z martwych, to mogło być za wiele nawet jak na poszukiwaczy przygód.
Czasami jednak nawet poszukiwaczom przygód potrzeba chwili odpoczynku, a przecież w zasadzie nowi właściciele Elandone nie byli osobami łaknącymi w swym życiu niezwykłych przeżyć i wydarzeń. Przynajmniej sporej większości. Pragnęli tylko miejsca w którym mogliby żyć spokojnie i może w przyszłości wychowywać swoje dzieci.
Oczywiście brak wydarzeń nie oznaczał, że w spowitej w zimowy płaszcz twierdzy nic się nie działo.

Wbrew temu co zakładał Alto nie było wielu chętnych do pracy przy wydobywaniu diamentów z krateru coraz bardziej budzącego się do życia wulkanu. Nawet perspektywa zdobycia pokaźnego majątku powstrzymywała ludzi przed zbliżaniem się do jego ziejącego trującymi oparami, gorącego wnętrza.
Ostatecznie udało się znaleźć dwunastu desperatów, w tym czterech górników i trzech innych ludzi, którzy wcześniej tam pracowali jako niewolnicy drowów i mieli jakieś doświadczenie w tego typu pracy. Pozostałych pięciu należało do grupy najemników Brana, którzy doszli do wniosku, że być może na diamentach wzbogacą się szybciej niż na hobgoblińskich uszach, w których wbrew temu co opowiadali wcześniej władcy Elandone było ostatnio niczym na lekarstwo.
Megara oświadczyła stanowczo, że nie pozwoli na wydobycie dłuższe niż dwa dekadni. Udała się też osobiście wraz z łotrzykiem, pracownikami i obstawą w postaci jednego oddziału Szarych Płaszczy na miejsce, by dokładniej wszystko obejrzeć i zdecydować, w których miejscach najlepiej i najkorzystniej ze względu na złoża i jednocześnie z jak najmniejszą szkodą dla planu elfich druidów będzie warto kopać.
Mogli w końcu na własne oczy zobaczyć jedną z bardziej niezwykłych osobliwości ziem Kintal.
Krater był naprawdę spory, a ziemia wokół niego rozgrzana i niestabilna. Gdy tylko ustała magia drowów utrzymująca opary wydobywające się z krateru w kręgu zabezpieczającym dojście do niego, natura powróciła do swojego naturalnego trybu i teraz szarobrunatne stróżki unosiły się w różnych miejscach i dość gęsto na całym jego obszarze. Pierwsza zapowiedź mającego nastąpić pandemonium. Niczym dymne posapywania smoka przed ognistym powiewem.
Dzięki własnej mocy i z pomocą pierścienia zdobytego w grobowcu Ravena, czarodziejce bez problemu udało się zlokalizować kilka interesujących złóż. Niestety część z nich naruszyłaby jeszcze mocniej labirynty elfich budowniczych, a część znajdowała się w miejscach wypływu płynnej siarki. Kobieta wiedziała doskonale, że skała pod spodem była już mocno naruszona przez penetrującą ją lawę i stanowiła spore zagrożenie dla pracujących na jej powierzchni ludzi. Wskazała więc Alto tylko te pozostałe, w miarę bezpieczne miejsca.

***

Po powrocie z wyprawy do Laviguer Nelly powróciła do swojego codziennego zwyczaju pisania w dzienniku. Wprawdzie i podczas jazdy starała się tego nie zaniedbywać, ale zgrabiałe ręce nie bardzo sprzyjały zbyt długiemu pisaniu. Przyzwyczaiła się już do zwiększonej liczby ludzi w zamku. Na początku było to dla niej szokiem, ale coraz częściej dochodziła do wniosku, że tak jest o wiele ciekawiej i weselej.
Najbardziej zaś cieszyła ją radość rodziców, którzy nie musieli w końcu martwic się o pieniądze i cały zamek i mogli robić to co naprawdę lubili.
Wieczorem jak zwykle siedziała przy jednym ze stołów blisko kominka kreśląc starannie litery tak jak uczył ją w dzieciństwie ojciec: „Nie tylko to co piszesz kochanie jest ważne, ale także jak to robisz. Pismo powinno być czytelne, a jeśli dodatkowo miło na nie popatrzeć to tym lepiej. Nawet jeśli piszesz tylko dla siebie rób to jak najlepiej, bo dobre nawyki, które w sobie wyrobisz teraz, kiedyś w przyszłości mogą ci się zwrócić w trójnasób.” Nagle poczuła na sobie czyjeś uważne spojrzenie i podniosła wzrok. Najpierw zobaczyła wpatrzone w siebie intensywnie zielone oczy, a potem dopiero piegowatą twarzyczkę okoloną rudymi włosami, zaplecionymi w warkocze:
- Jesteś Una prawda? - Zapytała dziewczynkę.
- Jesteś Nelly prawda? - Odpowiedziała jej przekornie tamta.
Tropicielka uśmiechnęła się lekko:
- Pewnie nikt ci nigdy nie mówił, że to bardzo nieładnie odpowiadać pytaniem na pytanie. - Pokiwała głową z udawanym współczuciem.
- Pewnie nikt ci nie mówił, ze jak zawsze będziesz taka akuratna to uznają cie za nudną? - Mała zadarła w górę brodę, ale w jej oczach jaśniały wesołe iskierki.
Rudzielcowi nie zbywało na rezolutności i naprawdę rozbawiła dziewczynę. Nelly roześmiała się wesoło:
- Obawiam się, że już za późno na takie ostrzeżenia. Uchodzę za strasznego ponuraka i nudziarę do kwadratu.
- Zawsze można poprawić ten obraz...
- dziewczynka popatrzyła na nią lustrująco – jak chcesz mogę wszystkim mówić, że jesteś całkiem miła... - jej spojrzenie nagle zrobiło się pełne oczekiwania - ...a w zamian za to nauczysz mnie pisać i czytać!
Jasnowłosa tropicielka pokręciła głową:
- Nie przejmuję się tym co ludzie mówią czy myślą. Jestem jaka jestem i na pewno się nie zmienię, a słowa to tylko słowa. Natomiast bardzo chętnie nauczę cię wszystkiego co sama umiem.
Twarz Uny rozjaśniła się z radości:
- Lord Bran obiecał mnie uczyć, ale chyba zapomniał... kiedy możemy zaczynać?
- Choćby od razu.
- Tropicielka wydarła kartkę ze swego dziennika, wykaligrafowała na niej kilka liter i podsunęła ją dziewczynce podając jednocześnie zapasowy rysik:
- To litery alfabetu – wymieniła je po kolei z nazwy - nauczysz się je wszystkie ładnie pisać tylko jeśli będziesz długo ćwiczyć...

***

Ronwyn podeszła do bardki. Choć odbyły razem podróż do Implitur jakoś nigdy nie miała okazji zbliżyć się do dziewczyny.
- Marie, tak się zastanawiam... - popatrzyła na nią niepewnie – Robert za kilka dni będzie miał urodziny. Czy myślisz, że ucieszyłby się z jakiejś uroczystości?
- Myślę, że każdy się cieszy kiedy świętuje się jego pomyślność
- przytaknęła. - I owszem, robiłam rekonesans i wiem, że Robert niebawem ma urodziny. A Bran kilka dni po nim. Chcę zrobić imprezę łączoną. Już knuję - stuknęła się w skroń a minę miała iście podstępną. - Feta, wielka, na świeżym powietrzu. Z grzanym winem, pieczonymi dzikami i występami na scenie!
Po chwili entuzjazm lekko przygasł by zaraz znów się pojawił.
- Tyle, że nie mam dzików. Ani grzanego wina. Ale pomówię z Peterem aby napędził gorzały przez te dwa tygodnie. Zrobi się poncz. Z sokiem i owocami, co by się towarzystwo nie schlało po pierwszym kubku. Co do dzików... To Robert najlepiej spośród nas poluje. A jego wolałabym nie wtajemniczać.
- Poproś Nelly ona jest doskonała tropicielką. Skoro chcesz to zrobić na zewnątrz chyba trzeba by rozpalić sporo ognisk, by ludziom nie było zimno. To oznacza też dodatkowe ilości drewna. Trzeba by się po nie wybrać do lasu. Tylko jako to zrobić by Robert nie zauważył?
- Nikt nie mówi, że ma nie zauważyć. Zresztą i tak się zorientuje, że przygotowania się jakieś odbywają. O ile drewno może jeszcze jakoś przełknąć to budowa sceny mu nie umknie. Powiem, że robię przedstawienie dla mieszkańców Elandone. A w trakcie wyjdzie, że to niespodzianka dla Roberta i Brana.
- Chcesz zbudować scenę? Teraz?
- Druidka była zaskoczona. - A rozmawiałaś już o tym z Robertem, że mu chcesz ludzi od pracy nad dachem odciągnąć?
- No... nie. Ale to nie musi być duża scena. Prowizorka jakaś...
- Mysz się zmieszała.
- No ale lepiej z nim o tym porozmawiaj. - Ronwyn popatrzyła na nią i jej uśmiech stał się przekorny - a gdzie chcesz ją zbudować? Na dziedzińcu gdzie Wulf ćwiczy swoich żołnierzy?
- To musi być jakaś składana scena...
- Mysz zaśmiała się perliście na myśl jak Wulfowi wojacy ćwiczą na ziemi a Wulf grzmiącym głosem strofuje ich z podwyższenia. - Szubienice się dało w jeden dzień zmajstrować i scenę się zrobi. Nie jest bardziej on niej skomplikowana. I nie musi być duża. Ale oczywiście, pomówię z Robertem. W razie problemów obędę się bez sceny, ale wiadomo, jak artyści są na podwyższeniu to i każdy lepiej widzi.

Ronwyn także się zaśmiała. Radość bardki była taka zaraźliwa:
- No dobrze, a kiedy planujesz zrobić tę zabawę skoro miedzy urodzinami Brana i Roberta jest kilka dni róznicy? Jeśli zrobimy to w urodziny pierwszego, to drugi jeszcze ich nie będzie miał. Pytałaś go czy nie jest przesądny? - Mrugnęła do bardki - Jeśli zaś w urodziny drugiego, to Robert pomyśli, że zapomnieliśmy o jego urodzinach.... chyba że... - zastanowiła się - powiedział o tym tylko mnie, więc w sumie mogłabym jakoś uczcić jego urodziny bardziej... intymnie, a potem byłaby dodatkowa niespodzianka... tylko... - popatrzyła znowu na Mysz - może mi poradzisz jak to zrobić? Nie mam też dla niego prezentu... - Posmutniała nagle.
- Imprezę zrobimy między urodzinami pierwszego a drugiego. Aby nikt się nie czuł pokrzywdzony. A co do bardziej intymnego świętowania... Może zabierz go na jakąś wyprawę? W końcu oboje kochacie las. Co do prezentu to sama nie mam jeszcze pojęcia co by im podarować. Tobie radziłabym coś drobnego abyś mu zgotowała. Robert jest skromnym człowiekiem i na pewno bardziej ucieszy go coś co własnoręcznie zrobisz. Osobiście radziłabym, jeśli poważne plany z nim wiążesz... najbardziej by pewnie Roberta ucieszyło gdybyś okazała sympatię wobec jego córki. Podaruj mu coś co jej posłuży gdy dotrze do zamku? Ale to tylko sugestia. Powinnam powiedzieć banalnie - zaśmiała się szczerze - że serce ci musi podpowiedzieć co też mu sprezentować.
Druidka rozpromieniła się:
- To doskonały pomysł! - Powiedziała i niespodziewanie ucałowała dziewczynę w policzek. - Dziękuję!
- Nie ma za co
- bardka odwzajemniła uśmiech. - Mam nadzieję, że z Robertem się wam ułoży. I że zostaniesz z nami w Elandone.
- I ja mam taką nadzieję
- skinęła w odpowiedzi - i że tobie też się będzie wszystko dobrze układać.

Zgodnie z sugestiami Myszy w dzień urodzin Roberta Ronwyn zaprosiła go na wycieczkę. Już kilka dni wcześniej poprosiła by tego dnia zrobił sobie dzień wolny od pracy. Ku zaskoczeniu tropiciela, miała do swego konia przymocowany spory kosz. Ruszyli w kierunku druidzkiego kręgu.
- Podczas ostatniego pobytu zapytałam Karenę i Raena czy możemy świętować w ich azylu. Zgodzili się, a nawet wskazali mi pewne niezwykłe miejsce.
Nie chciała zdradzić nic więcej i Robert musiał pohamować ciekawość dopóki nie dotarli na miejsce. Warto było jednak poczekać. Polana wśród tropikalnego lasu była zupełnie inna niż te do których przyzwyczaił się w Cormyrze, a rozsnuwająca się u góry mgła nie pozwalała dojrzeć nieba. Jednak fakt, ze w środku zimy można się było znaleźć w takim miejscu był doprawdy niezwykły.


Ronwyn zdjęła z konia kosz, wyciągnęła z niego spory pled i rozłożyła go na brzegu strumienia. Następnie wyjęła kilka owiniętych w tkaniny pojemników i rozłożyła je na nim:
- Larisha przygotowała coś co nadaje się do jedzenia na zimno – uśmiechnęła się do mężczyzny – a Peter podarował jakieś specjalne wino – dodała biorąc do ręki pękaty saganek.
Popatrzyła na drugi brzeg i widoczne wśród korzeni ogromnych drzew resztki budowli:
- Podobno przed setkami lat całe te ziemie wyglądały tak jak Aomidh, jak Peter nazywa to miejsce. Elfy całe ziemie Kintal nazywają A'Or Midith, czyli Ziemie Gwiazdy, więc chyba jesteście kwita co do nazewnictwa – zaśmiała się – Podobno zanim nadszedł lodowiec na całej północy było cudownie zielono i ciepło. To musiały być niezwykłe czasy, ale nie było tu wtedy ludzi. Potem, by chronić choć część swego dziedzictwa, elfy zamknęły je i zatrzymały w miejscach mocy. Gdzie mogły zachować resztki ciepła i tej niezwykłej przyrody. Jest inna niż nasza, obca, ale rzeczywiście ma w sobie coś... magicznego i... tajemniczego.

***

Kiedy Peter usłyszał o planowanej przez Lady Marie uroczystości bardzo się przejął brakami w trunkach jakie gwałtownie zaczęła odczuwać jego piwniczka. Udało mu się jednak uzyskać spory zapas pszenicy i owsa z zapasów przywiezionych z Laviguer i bez zwłoki zabrał się za robienie piwa i innych nieco mocniejszych trunków.
Także Larisha przyklasnęła pomysłowi i obiecała do pieczystego przygotować sporo pysznego chleba, a także jakieś słodkości. Niestety, nad czym mocno ubolewała, zapasy zgromadzone w zamku nie pozwalały jej wykonać odpowiedni tort, by uczcić, jak szczerze i z kokieteryjnym uśmiechem przyznała, urodziny jej najbardziej ulubionego lorda.
Kolejnego dnia, kiedy Mysz wybierała się na przejażdżkę na Lizusie zastała w jej boksie Nelly. Tropicielka z czułością poklepywała jasny blok klaczy mówiąc cos cicho do jej ucha. Gdy zobaczyła bardkę uśmiechnęła się do dziewczyny i powiedziała z rzadkim u niej entuzjazmem:
- Jest w ciąży! Cudownie prawda?
- Cudownie!
- ucieszyła się bardka. Podbiegła do klaczki przytuliwszy twarz do jej pyska a ta zaraz zaczęła zwyczajowo skubać jej włosy.
- Nelly... Mam prośbę. Będę urządzała przyjęcie urodzinowe dla Roberta i Brana i przydałaby mi się twoje pomoc. Wiem, że nie najlepiej nam się układa... Przepraszam, to była w większości moja wina.
- Ach nie
- tropicielka pokręciła głową - pewna rezolutna dziewczynka powiedziała mi niedawno, że jestem zbyt zasadnicza i dlatego taka nudna. - Uśmiechnęła się - chętnie pomogę.
- Wspaniale
- Mysz, po swojemu klasnęła w rączki. - Za dwa dekadni chcę zorganizować fetę, dla wszystkich w Elandone. Marzą mi się pieczone dziki... - zrobiła zatroskaną minę. - Tylko nie bardzo wiem jak je przekonać aby posłusznie wlazły na rożen. Może ty mogłabyś im przemówić do rozumu? - parsknęła śmiechem. - Łukiem ponoć władasz wybornie. Poprosiłabym Roberta, ale rozumiesz... Ma być niespodzianka.
- Uff... niezłe zadanie
- tropicielka sapnęła - polowanie na dziki to nie przelewki, bo z łuku trudno ustrzelić i transportować je ciężko, więc raczej bym potrzebowała pomocy kilku osiłków z włóczniami. - Zastanowiła się - To chyba da się to zorganizować... a jak się trafi jakiś jelonek to też ci będzie odpowiadał?
- Pewnie! Im więcej mięsiwa tym lepsza impreza. Będę dozgonnie wdzięczna jeśli mi pomożesz Nelly
- uśmiechnęła się ciepło.
Jasnowłosa tropicielka też odpowiedziała jej uśmiechem.

***

Nelly podeszła do Wulfa gdy tylko skończył kolejny sparing z jednym ze strażników:
- Potrzebuję kogoś go pomocy przy koniach. Tony dobrze sobie radzi z ich karmieniem i sprzątaniem boksów, ale tylko w dwójkę nie jesteśmy w stanie ich rozjeździć. Wasze konie potrzebują codziennego ruchu inaczej się zmarnują.
Po za tym lady Marie poprosiła mnie o upolowanie kilku dzików na planowaną przez nią zabawę z okazji urodzin lordów Roberta i Brana. Potrzebowałabym kilku mężczyzn jako wsparcie w czasie polowania i do transportu. Może sam miałbyś ochotę zapolować?
- Końmi mogą zajmować się także Szare Płaszcze, mogą czasem zamienić swojego na jednego z naszych. Co do polowania, nie znam się na tym, propozycję raczej powinnaś złożyć lordowi Robertowi. Możesz wybrać sobie ludzi, którzy się na tym znają. Nawet nie wiedziałem, że w środku zimy można coś sensownego upolować. Ale ostatecznie myśliwych i tak trzeba będzie wyznaczyć osobno... co także jest sprawą Roberta. Ale nie na teraz.
- Problem polega na tym, że wszystko ma być niespodzianką dla Roberta. Ale jak mogę wybrać ludzi to mi wystarczy.
- Niespodzianka wymagająca kilku dzików? Marie musiałaby zamknąć go w ciemnicy. Oponował nie będę, mam ważniejsze zajęcia od szykowania uczty.

Dziewczyna skinęła głową. Wśród Szarych płaszczy było kilku ludzi świetnie nadających się do tego zadania. Skoro dostała pozwolenie od Wulfa na ich wykorzystanie była usatysfakcjonowana.

***

Bran, sporą część swojego czasu spędzał w otoczeniu „klejnotów” czarnowłosej bardki. Nauka herardyki i obyczajów rycerskich wydawała się pochłaniać je w naprawdę dużym stopniu. W ten sposób zyskał pięć chętnych i pojętnych uczennic.
Dziewczęta z „trupy teatralnej” najwyraźniej przejęły się słowami Myszy, bo mimo wielu niedwuznacznych propozycji, omijały okazje do dodatkowego zarobku. Czasami jednak natura trudna jest opanowania, a „wilka ciągnie do lasu”. Jeden z zatrudnianych przez Roberta drwali był wyjątkowo urodziwym i dobrze zbudowanym mężczyzną. Nic więc dziwnego, że przyciągał uwagę dziewcząt, które posyłały mu pełne aprobaty spojrzenia. Ograniczając się jednak tylko do westchnień na odległość. Okazało się jednak, że nie wszystkie... i mało brakowało, a wesoła gromadka musiałaby opuścić zamek szybciej niż do niego przyjechała.
Wszystko wydało się za sprawą Uny, która swoim zwyczajem wtykała zadarty nosek we wszystko co działo się w zamku, a zwłaszcza w głównej jego części. To Delara usłyszała jak rozmawia z Timem:
- No więc słyszałam jak się z nim umówiła dziś o północy, w składzie na drewno w północnej wieży. Ciekawe czy takie dziewczęta różnią się czymś od innych.
- Znaczy dziwki?
- Nie! Tej półelfki głupi! Myślisz, że elfy różnią się od nas tylko kształtem uszu? A może jeszcze czymś więcej?
- zachichotała rozbawiona – Jak się tam schowamy wcześniej za ta stertą drewna to będziemy mogli wszystko dokładnie obejrzeć.
- No nie wiem... lord Bran będzie niezadowolony jeśli zniknę z jego komnaty...


Delara nie słuchała dłużej. Szybko pobiegła do pozostałych dziewcząt i opowiedziała o swoim odkryciu. W czwórkę udało im się obezwładnić Anwyn i przywiązać ją do łoża. Nie miały zamiaru opowiadać swej chlebodawczyni o „wewnętrznych” problemach ich grupy. Postanowiły je rozwiązać we własnym gronie.
Kolejnego dnia półelfka była wyjątkowo cicha i nie rzucała kokieteryjnych spojrzeń na prawo i lewo jak dotychczas.

***

Odrodzona panna Valo miała trochę czasu by oswoić się z życiem na zamku i z jego mieszkańcami. Zwłaszcza zaś z ciekawą gromadą lordów.
Dzięki wstawiennictwu Myszy przydzielono jej opuszczone przez Shannon komnaty. Dziewczyna nigdy wcześniej nie mieszkała w tak pięknym i bogato urządzonym otoczeniu i było to dla niej całkiem nowe doświadczenie. To miejsce wyglądało jednak trochę złowieszczo, niczym mauzoleum. Świadomość że przez sto pięćdziesiąt lat mieszkał w nim „duch” z pewnością nie poprawiał panującej w nim atmosfery.
Jednocześnie miała dostęp do wszystkich rzeczy będących w posiadaniu Lady Ashbury w chwili gdy stała się bezcielesna. Kufry wypełnione sukniami, czepce, buty i dodatki choć pochodziły z przed wielu lat i nie należały do najmodniejszych, nadal były piękne i bogato zdobione, a co najdziwniejsze idealnie pasowały na figurę i stopy jasnowłosej bardki. Odkryła także sporą biblioteczkę. Niestety większość ksiąg zapisana była z zupełnie jej nieznanym języku damarskim.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 27-04-2011, 11:05   #125
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Megara nie chciała zwlekać z wyruszeniem do krateru, głównie dlatego, aby mieć to wszystko już za sobą. Obawiała się potęgi tego żywiołu, będącego w dużej części poza jej możliwościami, a każde dalsze naruszanie struktury mogło spowodować katastrofę. O ile mogła przewidzieć zachowanie się skał, to w przypadku poruszającej się lawy większości rzeczy mogła się tylko domyślać. Ta niepewność i groźba sprawiały też, że nie chciała tego kontynuować dłużej niż dwa dekadni, co od razu powiedziała wszystkim zainteresowanym. Zysk był duży, ale czarodziejka nie należała do tych ryzykanckich osób, które stawiały często wszystko na jedną kartę. Podejrzewała, że i tak się wzbogacą, ale nie miała ochoty przełożyć na diamenty niczyjego życia.

Przed wyjazdem spędziła tylko kilka godzin z Aramisem, ustalając wspólną wizję portalu, a także tworząc pierwsze dwa kamienie jego podstawy. Mag miał w tym czasie rozpracować sposób zaklinania mocy oraz zacząć pracę nad runami uruchamiającymi. Na resztę i tak musieli poczekać do jej powrotu, utworzone kamienie tworzące portal musiały być przecież takie same i pochodzić z jej "rąk". To zresztą także był mały powód, dla którego nie chciała więcej czasu spędzić przy wulkanie. Tu czekało ją ciekawsze zajęcie, bezpośrednio związane z magią, z jej niesamowitymi możliwościami. Tam miała tylko nadzorować prace i niemal delikatnymi pociągnięciami mocy niwelować zniszczenia, które pozostawiły po sobie drowy.

To zresztą także robiła, gdy dotarli już na miejsce. Cały jeden dzień poświęciła na zbadanie całej kopalni, wynajdując wszystkie najsłabsze punkty, zagrożenia i miejsca, gdzie opłacalność kopania była największa. Te ostatnie wskazywała pracownikom, pokazując dokładnie gdzie, w którym kierunku i jak głęboko mają kopać, aby wydobyć jak najwięcej. W taki kierunkowy sposób mogli w te dwa dekadni zdobyć wszystkie większe i opłacalne złoża, które jednocześnie nie były w niebezpiecznym miejscu położone. Na prośbę Alto musiała jednak pokręcić głową.
- Aramis zamknął portal. Ja tylko zawalę tunel, aby nie miał szansy być odnowiony w tym samym miejscu. Nie jestem w stanie go zbadać, nawet jeśli byłby otwarty... to mogłabym tylko przez niego przejść. Może jak zgłębię całą wiedzę z księgi, którą od ciebie otrzymałam... ale na razie musi nam wystarczyć pewność jego zamknięcia.
Korytarz zresztą zawalić było bardzo łatwo, choć Meg uważała, że jeśli drowy były dobrze przygotowane, to będą potrafiły powrócić w to miejsce. Teoretycznie, bowiem wiedziały o zbliżającym się wybuchu, a na wiosnę ich ewentualny powrót nie będzie miał już znaczenia.

W następnych dniach zajęła się tunelami. Odtworzyła w pamięci mapę elfów, którą starała się wtedy zapamiętać jak najdokładniej i teraz naprawiała szkody wyrządzone przez mroczne elfy, a szkód było niemało. Mimo, że jej moc w tym miejscu była duża, odpoczywać musiała często, zwłaszcza, że nie odważyła się do wypełnienia tunelu używać skał z innych miejsc, a większość zwyczajnie tworzyła lub przemieszczała na ogromne odległości. To ją męczyło znacznie szybciej, zwłaszcza, że przestrzenie, które musiała wypełniać, były bardzo duże. Nikogo o pomoc jednak prosić nie chciała, mając do wyboru elfy lub Panią. Czułą jak ogromna ilość magii przepływa przez jej ciało w tych dniach, gdy wyczerpywała jej pokłady w sobie niemal do cna za każdym razem. Ale zdążyła. Gdy mijały dwa dekadni, do dokończenia pozostało tylko jedno miejsce, w którym górnicy kończyli wydobycie. Wcześniej pomogła dostać się także do kilku innych, gdzie wyczuła duże złoża.
- Jeszcze dwa metry i koniec. Zapieczętuję to miejsce i jeśli drowy powrócą przed wiosną, zostanę ostrzeżona. Już wystarczająco szkód narobiły.
Nie chcąc dyskutować jej działania doprowadziły do tego, że w innych miejscach i tak nie dało się już nic wydobyć w krótkim czasie.
- Opróżniliśmy większość miejsc, w których było coś bardziej wartego uwagi od pojedynczych kamieni. Pozostałe miejsca i tak były niedostępne. Czas wracać.
Uśmiechnęła się do siebie z ulgą.
 
Lady jest offline  
Stary 29-04-2011, 00:11   #126
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Zima w Elandone mijała nieco zbyt szybko, jak na gust Wulfa. Uznając ten czas za zły dla wszelkich szerzej zakrojonych planów, kapłan przede wszystkim postanowił pogłębić swoją własną wiedzę i zdobyć umiejętności niejako konieczne do zarządzania zamkiem. Nie miał rzecz jasna szans pojąć i nauczyć się wszystkiego, ale już od najmłodszych lat wierzył w rozwój i ciężką pracę nad samym sobą. Teraz nie tylko był idealny czas do tego, ale także miał możliwości, które dała mu nowa pozycja. Choć na pewno wzbudzał podobną ilość spojrzeń, jak i inni, niezbyt typowi lordowie. Olbrzym bowiem całkiem sporą ilość czasu spędzał w kuźni, pracując jako typowy pomocnik doświadczonego kowala, którym była gderająca i głośna, ale w sumie bardzo przyjaźnie nastawiona Gerda. Nie mając wystarczająco dużej ilości rudy, skupiali się na tworzeniu rzeczy niezbędnych do pracy i odnowy zamku. Narzędzia łamały się i szczerbiły, nie raz i nie dwa kapłan przekuwał je już samemu, szybko ucząc się nowego fachu. Krasnoludzka kobieta niewątpliwie była dobra w swojej robocie i samo naśladowanie jej ruchów dawało wymierne efekty.

Wykorzystując bezruch wśród najemników, Wulf zatrudniał ich też do innej pracy, tym od Brana płacąc stawki niewykwalifikowanych pracowników, które zawsze były lepsze od niczego. Przy okazji także zajmowały tych ludzi, nie pozwalając im robić czegoś, czego robić nie powinni. Prócz służenia jako tragarze, mieli za zadanie także karczować teren - zarówno na całej wyspie, na której znajdował się zamek, jak i przed mostem, szykując tereny na zarówno domy jak i pola, bez których nigdy nie wyżywiliby ludzi. Oczywiście pora na to była zła, robota ciężka, ale z drugiej strony ich nie popędzał, a sam, pod nadzorem Gerdy, zaczynał tworzyć narzędzia typowo rolnicze. Uznał, że jeśli na wiosnę nie posadzą nic, to stracą niepotrzebnie cały sezon. Gdy jednak nawet wyrośnie choć trochę, będzie to już wymierny sukces. Kapłan nie miał zamiaru pozwolić, aby dopiero jego dzieci, lub wnuki, mogły popatrzeć na w pełni rozwinięte ziemie rodu Kintal. A sam pracował wytrwale, dając innym odpowiedni przykład.

***

Wulf zaczepił Nelly chwilę po tym, gdy skończyła uczyć rudą dziewczynkę, która bez przerwy kręciła się wszystkim pod nogami.
- Chciałbym nauczyć się damarskiego, a widziałem, że szkolisz się jako nauczycielka. Nie wiem jednak, co chciałabyś w zamian. Większość moich umiejętności skupia się na walce.
- Hmmm...
- dziewczyna zastanowiła się - Nigdy nie myślałam o tym, że z uczenia kogoś mozna coś mieć - uśmiechnęła się. - A tymczasem i Una i ty proponujecie mi jakieś transakcje wymienne. Chętnie cię nauczę tutejszego języka.
- Dziękuję. Nie musisz dawać odpowiedzi teraz, przysługa za przysługę. Choć pewnie mógłbym wykorzystać swoją lordowską pozycję, to jak na razie działa to tylko w przypadku żołnierzy, którymi przed pojawieniem się w Elandone także dowodziłem.

Zaśmiał się krótko. Nelly popatrzyła na niego kręcąc głową:
- Jakoś nie czuję się niczyją poddaną. Choć gdybyście się nie zjawili pewnie spędziłabym resztę życia pracując dla Elandone jak moi rodzice.
- Ciężko powiedzieć, że mamy jakichkolwiek poddanych, ale nie o tym chciałem rozmawiać. To dyskusja nie dla takiego osobnika, jakim jestem.
- Jak już powiedziałam nie ma problemu bym uczyła cię języka, zarówno w mowie i piśmie, chyba najlepiej wieczorem po lekcji Uny.
- Dziękuję. Jestem ci więc winien przysługę.

Skinął jej głową i odszedł w swoim kierunku.

***

Zbliżał się wieczór. Wulf zwyczajowo opuszczał koszary gdy dostrzegł kłębiących się na zewnątrz wojowników. Kiedy go wypatrzyli rozstąpili się błyskawicznie i oczom kapłana ukazała się jedna z panienek Myszy - ta długonoga o ciemnych sięgających bioder włosach. Kobieta stała na szczeblu drabinki i prężyła się jak kotka próbując zawiesić, dość wysoko na murach budynku, sporej wielkości afisz. Jej spódnica z dość śmiałym rozcięciem biegnącym aż do pasa ukazywała nader długą i zgrabną nóżkę swojej właścicielki a ta, co gorsza, znajdywała się teraz na poziomie oczu kapłana.
Tzatzky przebiegł wzrokiem po tekście.

WAŻNE!
W imieniu panienki Marie Lature: orędowniczki sztuki, opiekunki domowego ogniska Elandone i najjaśniejszego promyka w tej części Damary, ogłasza się:
w trosce o dobre humory i kulturalne doznania -
Dnia piątego Althuriaka, bliżej wieczora, na dziedzińcu zamkowym planuję się fetę huczną, przeznaczona dla każdego kto spełnia poniższe wymagania:
jeśli jesteś mieszkańcem Elandone, pracownikiem etatowym tudzież dorywczym, a może tylko przejezdnym gościem, który przebywa jednak całkowicie legalnie na ziemiach Kintal (upewnij się wpierw, że nie jesteś szpiegiem, asasynem albo wrogiem szeroko pojętym) tedy:
poczuwaj się zaproszony na....

Zabawę bez okazji!

Przewiduje się występy artystyczne, jadło i napitki na koszt organizatorki, miłą atmosferę a także konkursy, niespodzianki i wiele atrakcji!
Nie możesz tego przegapić! Kolejne tak spektakularne wydarzenie na naszym zadupiu, tfu – odludziu, może nie zdarzyć się prędko! Jak mawiają oeci – chwytaj dzień! Jutrzejszego możesz nie dożyć.
Przyjdź więc! Zobacz! Baw się!

Wasza uniżona
Ulubienica ludu
hrabina Marie Lature


Wulf przyglądał się temu przez dłuższą chwilę, połowę tego czasu poświęcając na ocenę niestrudzonej w tych staraniach dziewczyny. Wspaniałomyślnie nie uczynił jakoś szczególnie wiele, aby jej pomóc. W zasadzie to nic. Wskazał jednak tekst palcem.
- Proponuję, byś jeszcze przeczytała to na głos. Nie wszyscy umieją czytać, zwłaszcza w języku handlowym.
Dziewczyna skinęła nieznacznie głową, obróciła się boczkiem by nie czytać będąc plecami do adresatów i przeczytała głośno i wyraźnie. Minę miała przy tym poważną i ani razu się nie uśmiechnęła kiedy zaś skończyła bezceremonialnie zeskoczyła ze szczebli na ziemię i zabrała się za taszczenie drabinki na miejsce skąd ją pożyczyła.
Kapłan popatrzył za nią, wyszczerzając się radośnie. Nie dziwiła go jednakże bezceremonialność tej dziewczyny, w końcu dopiero niedawno lekko zmieniła zawód.
- Koniec przedstawienia, panie i panowie. Nie wątpię, że wszyscy zjawicie się na tej zabawie.
- Wytyczne panny Marie
- kobieta wskazała gestem na afisz jakby chciała się wytłumaczyć. - Wybacz zamieszanie, panie.
- Ja nie muszę nic wybaczać, zwłaszcza, ze to nie mi przyglądała się połowa obecnych mieszkańców tego zamku. Gdybyś wiedziała tam wianek, wywołałabyś poruszenie niewiele mniejsze.


- Nie przeszkadzają mi męskie spojrzenia. Już nie. A co do wianka... - uśmiechnęła się delikatnie choć jej twarz nawet przez ten uśmiech niewiele straciła na stanowczości. - To nie było fortunne porównanie. Swój straciłam stanowczo zbyt dawno temu.
Chwyciła drabinę i nie bez trudu zaczęła ją taszczyć.
- Panie? Czy mogłabym o coś cię zapytać?
- Wianek? Już dawno nie spotkałem się z tym określeniem.

Wulf przyglądał się jej bez krępacji, choć skupiał się głównie na twarzy. Ciekawy był brak widocznych emocji.
- Pytaj. Weź też pod uwagę, że nie wypada mi jako lordowi nosić za ciebie tę drabinę. Któryś z tych ciekawskich mężczyzn dookoła na pewno jednak zechciałby pomóc. Marie ponoć miała was uczyć na... damy. A dama sama tego nie nosi.
- Wspomniała też, że mamy się z nikim nie spoufalać-
odstawiła sprzęt i wyprostowała się jak struna. - Poza tym nie czuję się w kompetencji by któremukolwiek z pańskich żołnierzy nakazywać co ma robić. A prośby mogłyby zostać nieopatrznie odebrane zważając... jak sam panie wspomniałeś, na naszą niedawną profesję.
- Być może, przynajmniej na początku. Ale ludzi tych nie nazywałbym moimi żołnierzami, część służy Elandone, częsć jak na razie tylko sobie. Całkiem zgodzę się tylko z tym, że unikanie ich pomocy na pewno pomoże utrzymać... wstrzemięźliwość. Z tego też powodu zachowujesz całkowitą powagę, czy może jesteś taka zazwyczaj?

- Dlatego nie lubię stereotypów... Nie każda dziwka jest szczebiotliwa, pustogłowa i chichocze bez powodu. Taka jestem zazwyczaj, lordzie Tsatzky. Chłodna. Co nie znaczy, że nie potrafię udawać
- jak na zawołanie jej uśmiech stał się szczery, szeroki i urzekający. Zniknął jednak tak szybko jak się wcześniej pojawił. - Za ten uśmiech trzeba jednak płacić. Bo niestety nie leży w mojej naturze i na codzień go skąpię.
- Domyślam się, że najlepsze z was są aktorkami najwyżej klasy. Ale zdaje się, że chciałaś o coś zapytać?
- Owszem
- przytaknęła. - Czy mógłby być pan ze mną szczery lordzie? Panna Marie dała jasno do zrozumienia, że nasza obecność jest przez wielu niemile widziana. Jaka jest szansa, że uda nam się zagrzać tu miejsce i... - słowa brzmiały nadal sucho i bez emocji - odbić się od dna? Czy nasze wysiłki w ogóle się liczą czy wyrok już zapadł i tylko czekamy na jego odroczenie?
- To co powiedziała wam lady Marie jest prawdą, choć jedna wpadka i wracacie tam, skąd przyszłyście. Ja nie widzę problemu w tym, kim byłyście, a może wciąż jesteście, ale zwłaszcza teraz, nie otrzymacie żadnej taryfy ulgowej. Choć nie sądzę także, by ktoś celowo rzucał wam kłody pod nogi. A teraz mówiąc mniej oficjalnie: chłodem i posępnością podejrzewam, że zyska się tyle samo sympatii, co chichotami i sugestiami wiadomo czego. Czyli niewiele. Nie jesteśmy typowymi lordami... no i jest nas szóstka.

- Potrafię być sympatyczna
- uśmiechnęła się krzywo, i chyba po raz pierwszy prawdziwie szczerze. - Chłód we mnie przeważa bo i niewiele miewałam w życiu powodów do nieskrępowanej radości. Masz szczęście panie będąc tym kim jesteś. Bogowie i ślepy los przesądzają o naszym przeznaczeniu nim nawet przychodzimy na świat. Ty miałeś zostać kapłanem i lordem. Ja dziwką - wbrew pozorom nie wyglądała na przygnębioną tylko uśmiechnęła się szerzej. - Niektórzy mają więcej powodów aby okazywać ludziom ufność i sympatię. Inni mają jej mniej. Ale mam nadzieję, że to się zmieni. Ponoć ciężką pracą można wiele osiągnąć i oszukać przeznaczenie.
- Zawsze uważałem, że bogowie wybierają nam zajęcia na równi z tym, czym sami pragniemy być. Wybacz skojarzenie. Moim przeznaczeniem jest polec na polu bitwy z imieniem Tempusa na ustach, nie zaś w wygodnym łożu z baldachimem. To jednakże już rozmowa o teologicznym podłożu, którą nie chciałbym cię zanudzać. Ciężka praca... cóż, wielu chłopów mogłoby się nie zgodzić. Ale bez nich pozostali umatliby z głodu.
- Jesteś kapłanem, panie. Wybrano cię w wieku dziecięcym abyś służył swemu bogu. Niewiele było w tym wówczas twojej woli. Miałeś szczęście. Inaczej byłbyś może kupcem, może chłopem... Ciągnąłbyś swoją ojcowiznę i twoje życie wyglądałoby zgoła inaczej. Nie mówi mi, że stajemy się tym kim pragniemy być. Miałam siedem lat kiedy po raz pierwszy sprzedano mnie mężczyźnie. I uwierz, nie miało to nic wspólnego z moimi pragnieniami. Nie patrz na nas jakbyśmy same były winne swojemu losowi. Nie oczekuję litości. Ale zważ, że nie każdego winno się z góry, i z taką łatwością osądzać.

- Osąd to nie moja domena i moje słowa go nie zawierają. To o czym mówisz, to także przeznaczenie, wspominałaś też o losie. To los nas tu sprowadził, mnie na pewno, być może także ciebie. Ale wierz mi, on nie jest nawet odrobinę ślepy. Śmiem nawet twierdzić, że widzi więcej, niż większość. I mylisz się, myśląc, że nie wybierasz. Gdybyś nie wybierała, nie byłoby tej rozmowy, a ty zaś mogłabyś się mścić na tych, którzy dawno temu cię sprzedali. Nie wybieramy zdarzeń, czasem nie mamy sił sprzeciwić się silniejszym. Ale ostatecznie zawsze mamy wybór, choć niewielu w pełni z niego korzysta.
- Owszem, panie. Jestem tutaj ponieważ wierzę, że jednak mam wybór. Nie zawsze go miałam lub też nie zawsze byłam dość silna aby go dostrzec. Ale teraz widzę szansę i nie zamierzam jej zaprzepaścić. Wybacz ostre słowa. I wybacz mój chłód. Ufność i swoboda nie przychodzą mi łatwo jakkolwiek wierzę, że i z tym się uporam.

Dygnęła lekko w naprawdę ładnym wyuczonym ukłonie i znać było w tym już pierwszą dworską naukę.
- Zajęłam ci i tak za dużo czasu lordzie. Dziękuję za posłuchanie i za daną mi szansę. Potrzebuję jej teraz nie mniej niż powietrza. I... jednak mnie zadziwiłeś. Koniec końców spoglądasz na nas jak na ludzi, nie jeno jak na...
Ostatnie słowo nie padło.
- Dziwki to też ludzie.
Wzruszył ramionami, ale roześmiał się i nawet mrugnął.
- Nie użyję więcej tego słowa, bo to zakończony dla was rozdział, mam nadzieję. A ty wydajesz się mieć na dodatek wykształcenie, przynajmniej jeśli chodzi o wysławianie się i etykietę. A o zajmowanie mojego czasu się nie martw, dobry władca ponoć zawsze ma go dość do rozmowy z tak zwanymi podwładnymi. Nie tylko wy uczycie się czegoś nowego, my wszyscy również. Szansy nie zmarnuj. I pilnuj koleżanki, ponieważ pierwsza... chęć została odnotowana.
- Tak, wiem
- odwzajemniła śmiech. - Anwyn na ten przykład nie kryje, że praca w zawodzie sprawiała jej przyjemność.
Poczęła się oddalać kołysząc zmysłowo, choć raczej bezwiednie, biodrami. Odwróciła się jeszcze na moment odgarniając z twarzy dzikie kosmyki włosów.
- Wiem, że tobie panie nie wypada nas zagadywać. Ale, z twym przyzwoleniem, zaproszę cię jeszcze kiedyś do wspólnej rozmowy. Może nauczę się częściej uśmiechać.
Wulf skłonił głowę na jej pożegnanie, nie mówiąc już nic więcej.


***

Ser Wiliam Hodgens nie był już człowiekiem najmłodszym, ani najbardziej pełnym życia. Jego spokój i poszukiwanie wyciszenia w chwilach innych od tych, w których szkolił konnych, był nawet dziwny. Być może przeżył już swoje, powiadają nawet, że widział rzeczy, których nikt widzieć nie chciał i właśnie dla tego król odesłał go do łatwej służby w Elandone. Tak czy inaczej, szkolił dobrze, a Wulf znalazł mu także inną funkcję, zdecydowanie bardziej osobistą, jeśli można było tak to nazwać. Któregoś z pierwszych wieczorów po powrocie z wyprawy do kopalń odwiedził jego kwatery, stawiając przed nim dzban, z którego wciąż parowało.
- Nie mamy tu zbyt wielu rozrywek, ser. Dla zabicia czasu proponuję pewną wymianę. Ja stawiam grzane wino, ty stawiasz opowieść. O Damarze, rodach, herbach, historii i o Damary sąsiadach. Niewiele wciąż wiem o kraju, w którym przyszło mi obecnie żyć, a podejrzewam, że dowiem się w ten sposób więcej, niż ze starych ksiąg.
Rycerz przez chwilę przyglądał się dzbanowi, jakby potrzebował kilku chwil na przemyślenie każdego ruchu. Potem podstawił kielich.
- Nalej więc, lordzie tych ziem, który o swoich ziemiach wie tak niewiele. Od niedawna jestem rycerzem, a o nadania teraz łatwo. Tylko wyżyć z tych nadań nie idzie. Ale historia Damary sięga o wiele, wiele dalej. Wraz z moim nowym tytułem nauczyłem się sporo, ale to też mój rodzinny kraj. Historia jest jednak niezbędna do tego, by zrozumieć resztę...
Mówił, a Wulf dolewał, słuchając w ciszy i tylko od czasu do czasu wtrącając jakieś pytanie. Umówili się na następny dzień.

***

Wulf uważał, że przed wiosennym przesileniem, kiedy miał wybuchnąć cały ten ognisty potwór, mieli tylko jedną poważną rzecz do załatwienia poza ziemiami Elandone. Zresztą związane było to z przyspieszeniem rozwoju tych ziem. Przedstawił ją na jednym z ich typowych spotkań.
- Potrzebujemy kontraktów handlowych, informacji, ogłoszeń. Jeśli mamy przyprowadzić ludzi jeszcze w tym roku, musimy zacząć działać już teraz. Wysłać kogoś, kto załatwi nam umowy a także odpowiednią ilość towaru. Zacznie ogłaszać, że będziemy szukać ludzi. Nie tylko w jednym mieście, ale objechać przydałoby się wszystkie portowe i ich okolice. No i musimy mieć też miejsce na portal, czy wynajęte magazyny. To wszystko niewątpliwie będzie czasochłonne. Bran, nie chciałbyś pojechać? Alto? Nikomu spoza nas nie możemy jeszcze powierzyć takiego zadania, ale też nikogo zmuszał ani usilnie namawiał nie będę. Uważam tylko, że powinna być to osoba, która na negocjacjach się zna. Osobiście uważam, że do tego się nie nadaję, chyba, że chodziłoby o wynajęcie żołnierzy.
 
Sekal jest offline  
Stary 29-04-2011, 13:44   #127
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Zajęcie wychowawcy i nauczyciela pięciu dziewczyn o dość lekkich obyczajach było zajęciem wbrew pozorom wymagającym skupienia i solidnego przygotowania. Oczywiście pierwsze zajęcia Bran mógł poświęcić etykiecie, która była dziedziną uniwersalną, a pewne zachowania obowiązywały we wszystkich cywilizowanych dworach, czy to w Cormyrze, Damarze, czy Impiltur. Z piątki uczennic tylko Harietta miał niejakie pojęcie o tym jak się zachowywać w lepszym towarzystwie, ale to nie przeszkodziło Branowi zacząć od całkowitych podstaw w rodzaju porad, iż nie je się sosu łyżką, nie beka przy stole, ani nie rozmawia z pełną buzią. Potem przeszedł do nieco trudniejszej dziedziny jaką była sztuka przedstawiania sobie ludzi np. osobie starszej osobę młodszą, osobie wyższej rangą osobę niższej rangi, kobiecie mężczyznę i tak dalej. Na omawianiu wyjątków i niuansów upłynęła im godzina. Temat savoir-vivre był tak obszerny, że starczyłby na kilkanaście zajęć. Tym niemniej Bran miał ambicję nauczyć dziewczyny damarskiej heraldyki, by łatwiej poruszały się w gąszczu miejscowych rodzin i ich znaczenia dla królestwa.
Odnalezione księgi w pokoju Shannon okazały się być napisane zupełnie niefortunnie w języku damarskim, którego Bran nie znał. Jednak z obrazków domyślił się, iż przynajmniej część z nich jest poświęcona herbom. Postanowił zatem odszukać kogoś, kto po pierwsze znał ten język, a po drugie umiał w nim czytać. Te warunki zdecydowanie zawężały pole poszukiwań. Postanowił zacząć od rdzennych mieszkańców Elandone. Przy najbliższej nadarzającej sie okazji zagadnął młodą Raine:
- Witaj Nelli. Znalazłem kilka ksiąg w pokoju lady Shannon. Niestety są po damarsku, czy potrafiłabyś mi je przetłumaczyć?
Dziewczyna zastanowiła się:
- Ostatnio mam sporo zajęć, ale jeśli ci się z tym nie śpieszy mogłabym się tym zająć w wolnych chwilach. Nigdy jednak nie tłumaczyłam ksiąg, więc nie mogę gwarantować efektów.
- O nic więcej nie proszę. Jeśli byś miała czas wieczorem usiąść ze mną przy księdze i przetłumaczyć mi parę fragmentów byłbym wielce zobowiązany. Przy okazji może nauczyłbym się paru słów po damarsku. -
uśmiechnął się Bran.
- Niestety wieczorami obiecałam już naukę Unie, a później Wulfowi. Ewentualnie gdyby się zgodził mógłbyś do nas dołączyć.
- Wspomniałaś, ze masz sporo zajęć. Może mógłbym Cię jakoś odciążyć?
- Zajmuję się zaopatrzeniem kuchni Larishy w świeże mięso, pomagam Toniemu oporządzać wasze konie i rozjeżdżam je codziennie. Ktoś dodatkowy zawsze mile widziany.

- Można to połączyć dzięki konnym polowaniom.
- Owszem, ale do niektórych zwierząt lepiej podchodzić na piechotę, by nie spłoszyć zwierzyny lub konia.
- Może zorganizowalibyśmy polowanie na większą skalę. Zamiast wyprawiać się dziesięć razy do lasu, pójdziesz raz, ale za to wrócisz z zapasem na wiele dni.

- Tylko ze do takiego polowania trzeba wielu ludzi, a w Elandone nie cierpimy raczej na ich nadmiar. Po za tym upolowanie to jedno, ale jeszcze trzeba zwierzęta oprawić i przerobić. Kto to zrobi jeśli zbierzemy wiele zwierzyny naraz?
- Jak to kto? Robert i Larisha.

Nelli roześmiała się wesoło:
- Zanim zaczniesz dysponować czasem innych lepiej zapytaj ich czy nie maja innych zajęć. Jak do tej pory to ja zawsze oprawiałam i ćwiartowałam zwierzynę, którą upolowałam. Larisha ma dość pracy z gotowaniem codziennych posiłków dla ponad stu osób, a Robert o ile wiem pracuje przy naprawach zamku. Każdy ma swoją pracę.
- Jest zima możemy mrozić mięso. Chcę Ci tylko pomóc, byś miała więcej wolnego czasu. Jeśli jednak uważasz, że lepiej pozostawić sprawy tak jak było do tej pory zajmę się rozjeżdżaniem koni. Moi rycerze chętnie się tego podejmą. Nic tak nie zaostrza apetytu jak przejażdżka.
- Zdecydowanie wolę polować i oprawiać zwierzynę na bieżąco. Co do zajmowania się końmi... -
zawahała się - to wasze zwierzęta. Jeśli ufasz ludziom którym je powierzysz, nie moja spawa o tym decydować, ale boli mnie złe i niewłaściwe traktowanie zwierząt.
- O mój Rozamund nie pozwoli się nikomu źle traktować. Powiedz mi kiedy zaczynają się lekcje? Jeśli pozwolisz przyjdę z Timem. zauważyłem, że on i Una trzymają się razem. Chłopak ma chłonny umysł. Przyda mu się znajomość damarskiego.

- Unę uczę tylko pisać i czytać po damarsku, wieczorem zaraz po kolacji. Natomiast później będę uczyła Wulfa. Chyba jednak powinieneś go zapytać czy możesz się przyłączyć do tych zajęć - Powiedziała jak zwykle bardzo wyczulona na poprawność zachowania Nelly.
- Dlaczego nie uczysz Uny i Wulfa razem?
- Bo inaczej uczy się pisać małe dziecko znające język, a inaczej obcego języka kogoś dorosłego.
- Dobrze spytam go. Masz rację z nim trzeba ostrożnie.
- To nie kwestia ostrożności lecz właściwego zachowania.
- Oczywiście. –
stwierdził z powagą Bran.
To była według rycerza czysta formalność. Jakżeż wielkie było jego zdziwienie, gdy Wulf się nie zgodził. Twierdząc iż nauka w pojedynkę jest bardziej efektywna, niż we dwójkę. Bran z początku nie mógł uwierzyć w samolubność kapłana. Już otworzył usta by wdać się w polemikę, lecz jego młoda natura wzięła górę i Lon Hern zawziął się w postanowieniu, że o nic nie będzie prosił Wulfa. Nie chce razem z nim się uczyć, to nie.

Na propozycja Wulfa, by się udać w objazd w celach rekrutacyjnych odpowiedział dość sceptycznie:
- Taka wyprawa będzie właśnie czasochłonna, a nie kryję, że chciałbym być przy okiełznaniu tego „ognistego potwora” jak to ująłeś. No chyba że jakiś miesięczny wypad po okolicy. Co do umów handlowych bardziej by się przydał Alto, niż ja. Rycerze zawsze przepłacają. – stwierdził Bran.
- Po za tym wziąłem na siebie zadanie ogładzenia myszowych dzierlatek i to też trochę potrwa. – stwierdził rycerz wciąż poirytowany postawą kapłana.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 29-04-2011, 19:41   #128
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Dwunastu ludzi, Meg i Alto razem z ochroną wyruszyli jeszcze tego samego dnia do krateru. Warunki były ciężkie ale to było wiadomo od początku i łotrzyk uwzględnił to w lukratywnych kontraktach. Poprosił sierżanta Szarych Płaszczy o rozstawienie ludzi, wyznaczenie wart i punktów kontroli. Nie miał pojęcia jak się wydobywa diamenty, ale rozmowy z górnikami i czarodziejką poprawiły nieco stan jego wiedzy. Meg wyznaczyła obszary z których można było w miarę bezpiecznie prowadzić wydobycie. Dopytywał się jak bogate są złoża i ze zdziwieniem stwierdzili że pierścień wskazuje na spore nagromadzenia kamyków. Co do czasu wydobycia, Alto nie chciał się spierać z kobietą, bo widział że i tak nie ma to sensu. Miała wyznaczone priorytety i tego się trzymali przy pracach górniczych. Zaofiarował swą pomoc i spytał tylko czy może mogłyby one pomóc jakoś w odtwarzaniu starego układu korytarzy, ale Meg powiedziała że na niewiele się to zda. Zgodzili się że nie będą wprowadzać dodatkowych zmian w strukturze korytarzy aby nie dokładać jej pracy. Co do portalu drowów Alto odpowiedział, że nie było jego intencją badanie go i sprawdzanie dokąd prowadzi ale właśnie upewnienie się że nikt ich nie odwiedzi i nie urządzi masakry. Uspokojony słowami czarodziejki zabrał się za zapewnienie bezpieczeństwa górnikom i sprawdzanie czy nie próbują złodziejskich sztuczek. Pierścień wypożyczony od magini był tutaj nad wyraz pomocny.

Meg zaczęła naprawiać szkody poczynione przez drowy, Alto zaś przejechał się parę razy pomiędzy Elandone i kraterem zapewniając dowóz żarcia, potrzebnych materiałów i odbiór urobku. Sanie spisywały się jeszcze dobrze, lód na jeziorze trzymał mocno ułatwiając sprawę. Na miejscu nie był potrzebny jak już zakres prac i sposób nadzoru został ustalony, lecz bywał tam często doglądając wydobycia z rosnącym ciągle podekscytowaniem. Kamieni było... no dużo więcej niż się spodziewał. By uprościć transort zdecydowali się na wstępną obróbkę skał diamentonośnych już na miejscu, tak więc do zamku trafiały już kawałki skał o niewielkich gabarytach. Alto szacował że czystych kamieni wydobyli około 15 kilogramów. Długo nie mógł w to uwierzyć... choć przecież widział skrzynie z urobkiem. Taki majątek! Ponad dwieście tysięcy mogliby wziąć już teraz. A po obrobieniu... z milion albo lepiej... za dwa dekadni wydobycia! Diamenty wymagały obróbki, a ludzi znających się na tym nie mieli w zamku i nie będą mieli dopóki ich nie sprowadzą z Lyrabaru jak już portal zacznie działać. Na razie składowali więc nieobrobione kamienie i odłamki skalne z których trzeba było je wydobyć w skarbcu. Oczywiście można było sprzedać to co wydobyli na pniu, ale za ułamek późniejszej wartości. Tymoro! Oczy błyszczały mu niezdrowym blaskiem, gdy siedział w skarbcu i rachował, spisywał, planował... Z takim zapasem środków, wyprawa po ludzi i zapasy do Lyrabaru nabierała nowych kolorków. Odpadało zmartwienie o zapłatę dla krasnoludów, można było wydać sporo więcej niż zakładał wcześniej, zachęcić złotników i jubilerów...
Przy okazji nie zapomniał o sobie i odebrał z zamkowej kasy pięćset sztuk złota za zakup księgi, część w gotowiźnie, a cześć w skarbcowych klejnotach.

Wypłacił wszystkim górnikom kontraktowe pensje i dołożył sutą premię. Poprosił kapłana Szarych Płaszczy aby pomógł tym, którzy podtruli się wyziewami wulkanicznymi. Wartość wydobytych diamentów przeszła jego wszelkie wyobrażenie. Podzielił się wszystkimi informacjami na naradzie lordów, wsześniej sprawdzając pięć razy swoje wyliczenia. No nie chciało wyjść inaczej. Przygryzał pióro w ustach, mamrotał pod nosem i zacierał usmarowane inkaustem ręce.
- 15 kilogramów czystego urobku, po 5000 karatów za kilo i 3 sztukach złota za karat nieobrobionych diamentów. No to hmm... hem... wychodzi 225 tysięcy. Po obróbce z 15 kilo można otrzymać spokojnie 3 kg brylantów różnej wielkości, czystości i przejrzystości ale licząc lekką ręką to 100 sztuk złota za karat, czyli – przełknął ślinę po raz setny gdy patrzył na ta liczbę – półtora miliona sztuk złota. Potrzeba nam kurwa większego skarbca...
Uśmiechnął się szeroko. Nie wyobrażał sobie takiej ilości pieniędzy, a wyobraźnię miał sporą. Na propozycję Wulfa pokiwał wolno głową.
- To jest konieczne, zebranie kilkuset ludzi nie będzie szybkie. Na razie jednak musimy się zastanowić kogo nam potrzeba. Brać na siłę niewykwalifikowanych pracowników, tylko dlatego że chcą jechać nie ma sensu, choć i tacy też się przydadzą. Cholera, trzeba to wszystko spisać i zaplanować... – podrapał się za uchem końcówką pióra – Od rolników, hodowców, bartników, smolarzy, drwali, cieśli, rymarzy, kamieniarzy, rybaków, szkutników, jubilerów i złotników po urzędników i więcej strażników i najemników...
Podniósł wzrok na nich.
- Najpierw musimy dokładnie poustalać nie tylko kogo z ludzi nam trzeba, ale i jakich towarów, zapasów. Młyn zrujnowany na rzece przydałoby się obejrzeć. Może za jednym zamachem dałoby się i to załatwić, ale trzeba się wywiedzieć co do jego otwarcia będzie potrzebne. Robert mówił coś o tartaku... – spojrzał na mężczyznę. Miał do załatwienia kilka spraw na miejscu. Krasnoludy, które miały przeyjechać już niedługo, szkolenie aktoreczek... Zerknął znowu na Myszę. Odmowa Brana też wpłynęła na jego decyzję. Był jeszcze czas, już sprawę w krasnoludzkiej gildii załatwiał bez rozpoznania i na ślepo bez wyprawy w góry. Sam wszystkiego też nie załatwi podczas wyjazdu, najchętniej widziałby wszystkich na tej wyprawie po rozwiązaniu przez czarodziejkę problemu wulkanu. To prawie miesiąc w jedną stronę, a i na miejscu sporo czasu zejdzie, choćby z samym miejscem dla teleportu.
- Robercie, pojedziemy jutro oglądnąć młyn i okolice? Zorientować się czy da się coś tam ocalić i przystosować do naszych potrzeb?

***

W międzyczasie zaś, po rozmowie z bardką zaczął myśleć jak sprawdzić przydatność aktoreczek to ich nowej roli. A przynajmniej tej cichociemnej ich części. Zszedł cicho po schodach i zatrzymał się przy drzwiach do ich komnaty. Umówili się z Myszą że choć przyjrzy się im jeszcze tego wieczora i zaczną ćwiczenia. Przyłożył ucho do drzwi i przysłuchał się chwilę. Jakieś strzępki cichej rozmowy, trochę śmiechów. Zapukał w końcu i wszedł do środka. Wstały wszystkie pięć jak na komendę.
- Dobry wieczór, lordzie Paperback. – wyuczona formułka zabrzmiała wszystkimi pięcioma głosami na raz. Nie wątpił, że Mysz im kazała ładniutko się przywitać.
- Alto. – rzekł gdy już był pewien że ton głosu nie zdradzi jego rozbawienia. Zmierzył je spojrzeniem. – Widzę tresura się już zaczęła.
Oparł się o ścianę i milczał taksując je wzrokiem.
- Któraś z was miała doświadczenie... w sprawach które Lady Marie od was wymaga?
- Ja - płomiennowłosa Delara hardo wystąpiła krok naprzód. Sztylet bezwiednie tańczył w jej dłoni. - Znaczy żadna ze mnie wyga psze pana. Ale parę razy na włam się z koleżkami szło, sztyletem robić umiem jeśli taka potrzeba. Podstawy znam. Ulica uczy takich rzeczy, ale to kapryśna sucz. Uczy wybiórczo i jeno praktyki a i końca zajęć można nie doczekać żywym.
- No, to jakiś początek –
Alto kiwnął głową – Reszta z was nic nie potrafi?
Nie dał dojść do słowa dziewczynom, tylko uśmiechnął się krzywo i usiadł na jednym z łóżek.
- Poćwiczymy zatem rzeczy proste. Każda z was musi nauczyć się poruszać jak duchy do całym zamku i poznać go jak własną kieszeń. Zaczniemy dziś z grubej rury od testu... zręczności. – zrobił dłuższą przerwę, wygrzebując srebrną monetę z kieszeni. – To jest ponad dwustuletnia sztuka srebra z zamkowego skarbca. Każda z was musi mi przynieść jedną taką. Poczekacie tutaj 15 minut, a potem postaracie się mnie zadziwić.
Uśmiechnął się krzywo w cieniu swojego kaptura ciemnogranatowego płaszcza nasuniętego na oczy.
- Będę na górze. Cztery monety są na ostatnim piętrze, majstrowie już chyba zeszli wszyscy do swoich kwater. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ćwiczymy zręczność i dyskretne, ciche działanie. Duchów w zamku już nie ma, ale postarajcie się przynajmniej by was nie wykryto zbyt szybko. Ciche podejście, zdecydowanie i precyzja – Wstał i podszedł do drzwi, po czym obrócił się jeszcze, kładąc piątą srebrną monetę na kciuku. – 15 minut.
Pstryknął palcem i srebrny krążek zafurkotał w powietrzu a potem z brzękiem wylądował na ławie.

Łotrzyk, nim jeszcze wyszedł, usłyszał za plecami odgłosy kotłowaniny.
- Odsuń się!
- Głupia dziwka!
- Auć! Uderzyła mnie!
- Ha ha, mam!
- Gówno masz!
- Wykręcasz mi rękę!
- Nie no, Anwyn odpuść! Zejdź z niej do cholery!
- Połknę ją, psia mać, przysięgam!
- Del, to nie fair!
- Życie nie jest fair zdziro!

Kotłowanina ucichła. Alto usłyszał stukot butów aż do samych drzwi..
- Oddaj mi ją Del - spokojny zrównoważony głos. - Przecież chcesz poszukać innej na piętrze. Dla ciebie to będzie ubaw, a ja po prostu chcę zaliczyć ten test. Poza tym, byłaś mi winna coś za ostatnią przysługę.
Chwila ciszy.
Na zewnątrz wyszła rudowłosa Delara a tuż za nią długonoga Sylvia. To ta druga zgrabnie podrzuciła monetę aby wpadła prosto w ręce łotrzyka. W jej ruchach było coś co mogło zdradzać, że też ma tą sprężystość ruchów, która dobrze wróżyła.
- Czy jestem już wolna - spojrzała łotrzykowi prosto w oczy i dodała bez cienie skrępowania - panie?
- Jak ptak. – łotrzyk zerknął na monetę, sprawdzając czy to ta sama. – Kobieta wielu talentów, co? Wróć do komnaty – przeniósł wzrok na rudą – A ty zaproś resztą pań w moim imieniu na górę. Niech mi tylko dadzą chwilę na przygotowanie się.
Podniósł do ust butelkę mocnej wódki.
- Po co? Jest psze pan za mało pijany? - ruda wyszczerzyła się wilczo.
- No widzisz, wystarczyło parę słów i już jesteś moją ulubioną uczennicą.
Uśmiechnął się lekko i ruszył do góry. Odczekały te 15 minut. Starały się. Naprawdę starały. Cztery cienie, popychające się, potrącające i uciszające wzajemnie ostrożnie skradały się na ostatnie piętro. No cóż poradzić że schody trzeszczą czasami pod nogami, że dotknięta poręcz skrzypi. Rozglądały się po ciemnym piętrze. Przez niedokończone poszycie dachowe wpadały do środka podmuchy lodowatego wiatru, chwiejąc płomykami dwóch świeczek. Jedna z nich postawiona na stole, przy którym oparty czołem o blat najwyraźniej drzemał zmęczony przedłużającymi się podchodami ich nauczyciel. Zapach wódki roztaczał się wokół, butelka leżała przewrócona w małej kałuży resztek swojej zawartości. Zatrzymały się wstrzymując oddechy, ale łotrzyk okryty dokładnie granatowym płaszczem i nasuniętym głęboko na czoło kapturem, chyba rzeczywiście zasnął. Miarowe chrapanie było słychać wyraźnie. W ręce położonej na stole trzymał pomiędzy zaciśniętymi palcami kolejną monetę, skrzącą się w blasku świecy. Przy skórzanym pasku wisiała skórzana sakiewka. Odsłonięta, miały wrażenie że, cholera, specjalnie. Druga ze świeczek zgasła właśnie stojąc w przejściu na taras. Cały pokryty białym puchem, prócz prostej drewnianej belki, przerzuconej przez blanki. Była szeroka na dwie stopy, wystawała za mury jakieś 3 metry. Była zakończona kołowrotkiem, służyła najwyraźniej do wciągania desek na górę z dziedzińca. Srebrna moneta błyszczała na jej samiuśkim końcu. Delara zaś rozglądająca się najpilniej zobaczyła jeszcze jedną, położoną wysoko pod sufitem na krzyżniaku podtrzymującym wzmacnianą przez dekarzy konstrukcję dachu. Wysoko, jakieś pięć metrów od posadzki. Zauważyła z boku chybotliwe rusztowanie. Mężczyzna chrapnął, poruszył się lekko kładąc głowę na ramieniu. Poła płaszcza opadła, przysłaniając sakiewkę.

Delara gestem wskazała na monetę na belce wychodzącej poza blanki. Anwyn podchwyciła temat i już zaczęła się wspinać. Spódnica utrudniała jej zadanie to i w sekundę ją zdjęła. Błyszcząca tafta upadła na deski a półelfka ze zwinnością godną jednego choć ze swych rodzicieli poczęła wspinać się na belkę. Zachwiała się kilka razy. Musiała schodzić w kucki by w końcu usiąść na belce okrakiem i przesuwać się niezdarnie ku monecie.
I tą pod samym dachem dostrzegła rudowłosa i dała cynk pozostałym dwóm. Claryssa gapiła się tylko bezradnie ale Hariett miała więcej determinacji. Poszła w ślad na półelfką i wyswobodziła się z ciasnej sukni. Wspinaczka zdecydowanie nie szła jej dobrze ale widać było, że nie ma zamiaru się poddać.
Rudowłosa tymczasem ruszyła w stronę łotrzyka. Była nawet cicha, choć niewystarczająco cicha jak dla niego. Lewa dłoń powędrowała ku monecie zaciśniętej między palcami podczas gdy prawa błyskawicznie sięgnęła do sakiewki.
Po chwili trzęsły się z zimna wspinając się w samej bieliźnie po rusztowaniach. Anwyn nawet nieźle szło. Dziękowała w myślach łotrzykowi, że starł śnieg z belki. Szurając po niej tyłeczkiem który opinały tylko koronkowe majtki, starała się nie patrzeć w dół. Trzecie piętro, wysoko... Ostrożnie przesuwała się coraz bliżej monety i w końcu złapała ją w dłoń. Nie zastanawiając się wiele wsunęła za biustonosz i zaczęła wracać, znowu ostrożnie przesuwając się okrakiem na belce, tym razem do tyłu. Tymczasem Hariett wyskoczyła z sukni i z determinacją zaczęła się wdrapywać na chybotliwe rusztowanie. Buciki na obcasie przeszkadzały trochę złapać oparcie, ale dziewczyna najwyraźniej była zmotywowana jak cholera. Pięła się coraz wyżej nie zważając na dojmujący chłód i brud. Kurz, trociny i jakieś lepkie czarne paskudztwo zaczął oblepiać ja całą niemalże, kiedy wdrapywała się na pierwszy poziom rusztowania.
Tymczasem Delara przyglądnęła się krótko chrapiącemu i zionącemu wódką facetowi i ruszyła do boju. Ręka to była łatwizna. Chwyciła w koniuszki palców monetę, drugą ręką rozgięła delikatnie paluchy mężczyzny i zaraz srebrniak był jej. Sakiewka zaś była cięższym wyzwaniem. Nie chciała jej odcinać, miały w końcu pracować cicho i nie zostawiać śladów że kogoś właśnie okradły. Zaczęła się więc mocować delikatnie z trokami mieszka, starając poluzować je choć trochę. Facet zionął gorzałą, jakby wypił jej morze... Mamrotał coś pod nosem , przesuwając się lekko czasami i sprawiając że wstrzymywała oddech i zamierała w bezruchu.
Nagle, z ciemnego kąta tuż pod sufitem, tam gdzie jedna z podporowych belek niknęła w mroku, rozległ się przeraźliwy dźwięk. Zupełnie jakby ktoś bezczelnie zagwizdał na palcach, ale tak, że i umarły by wstał zobaczyć co się stało. Hariett zlękła się i obróciła gwałtownie, patrząc w tamtą stronę. Gwałtowny ruch spowodował że rusztowanie rozjechało się i kobieta rymsnęła na tyłek, wśród desek i wiórów. Ochlaptus podniósł łeb, patrząc zdziwiony wokół. Miał sumiaste wąsy i na oko tak ze 45 lat. Oczy jego rozszerzały się coraz bardziej widząc dwie nagie prawie dziewczyny, jedną usmarowaną kurzem i smołą jak nieboskie stworzenie, a drugie zamarłą w przerażeniu na środku belki za blankami, obracającą się przez ramię. Kiedy zaś zobaczył rudą odskakującą z ręką od jego trzosu poderwał się, zatoczył w pijackim hołubcu i zaczął wydzierać:
- Złodzieje! Ratunku ludzie! – wymachiwał łapami cofając się pod ścianę.
- Cichaj panie - nagle na przód wysunęła się cichutka jak dotąd Claryssa. - To nieporozumienie jakieś...
Jej wielkie niebieski oczy zaszły łzami.
- Myślałyśmy, żeś zbir. W końcu nikomu prócz lordów nie wolno po pokojach chadzać! Poza tym jak się dowiedzą żeś pijany w sztorc też będziesz miał kłopoty. Proszę, panie, uspokój się - łzy lały się po rumianych policzkach.
- Jaki ja zbir, do ciężkiej cholery, panienko! Toć wszyscy mnie znają w zamku! – Nabrał powietrza jakby coś jeszcze chciał powiedzieć ale zaraz ryknął wrzaskiem i odorem podłej gorzały – Ja pijany?! Ja pijany?! Widzicie ją, smarkulę jedną. A ty?! – wskazał paluchem na rudą. – Czegoś szukała w mojej sakiewce?! Ja wam wszystkim zaraz dam, po nocy uczciwych ludzi straszyć i piniądz brać!
Hariett wysunęła się na przód. Jej piersi w obcisłym staniku przykuły mimochodem spojrzenie mężczyzny.
- Sprawdź czy w sakiewce masz monetę. Srebrną, taką jak ta - wyjęła spomiędzy palców Delary pieniądz i pokazała cieciowi choć ten wciąż gapił się na jej biust.
Osiągnęła jedno. Pomocnik majstra zamknął się, wgapiając w obfite krągłości opięte biustonoszem Hariett. Oprzytomniał po dłuższej chwili.
- Nijak żadnej monety nie mam – zaczął zaraz nie wiedząc o co tej zgrai bab się rozchodzi, wyrywając sakiewkę zza pasa i ściskając ją w garści. – Czego wy chcecie ode mnie?
Przełknął ślinę, patrząc to na brunetkę z wielkimi walorami to na złażącą okrakiem po belce blondynkę z wypiętym tyłkiem.
- A jak mam to co? - uśmiechnął się szeroko i obleśnie. Plotki po Elandone rozchodziły się jak błyskawice – Hem... hem... mam nawet kilka monet na zbyciu. Dobrze tu płacą. To co, chcecie parę monet wujka Dylana?
- Może zdzielimy po łbie brudną mendę, co?
- prychnęła Delara. - Przeginać zaczyna...
- Spokojnie – Hariett powstrzymała zacietrzewioną rudą i zwróciła się znów do mężczyzny. - Oddaj monetę i zejdź mi z oczu nim zrobię aferę. Panna Marie nikomu nie pozwoliła nas tknąć. A ja patrz na mnie. Bez sukni, utytłana cała, włos zmierzwiony. Wiesz czemu? Boś mnie przydybał na korytarzu i zawlókł na górę. Sukienkę ze mnie zdarłeś, przeturlałeś po podłodze i już się miałeś zabierać do rzeczy kiedy zjawiła się Delara i cię cudem jedynie ze mnie zwlokła - jej mina pozostawała chłodna i niewzruszona. - Jak dla mnie historia klei się wyśmienicie. I jeszcze gorzałą śmierdzisz na wiorstę. Jak myślisz? Komu panienka Marie zawierzy na słowo? Oddaj monetę i odejdź polubownie a zapomnimy o incydencie.
- No komu, ciekawe? Mnie, uczciwemu pracownikowi, czy wam lafiryndy jedne! –
łypnął na nie hardo okiem. – Ja do majstra Ungera na skargę pójdę! Żonatego, uczciwego robotnika po nocy nachodzić i po sakiewce grzebać!
Znowu zaczął się wydzierać i machać rękami.
- Nie no, zdzielmy go, poważnie – w głosie Delary zabrzmiało zniecierpliwienie. - Jutro jak się ocknie pewnie ochlaptus zawszony i tak nic nie popamięta z tego.
- Ty uważaj co mówisz! -
warknął na dobre rozjuszony chłopina.
- Ratunku! Ratunku! - zaczęła się nagle wydzierać Hariett. - Gwałcą! Ratuuuunku!

- Taaak. – Cichy głos Alta spod więźby dachowej rozległ się nagle. – Pięknie. Cicho, dyskretnie i bez zostawiania śladów, świadków...
Zeskoczył miękko na posadzkę i podszedł do mężczyzny.
- Płaszcz oddawaj moczymordo. – szarpnął za materiał tak że człowiek zachwiał się i oparł o ścianę. – Wracaj do żonki, bo ona to ci z pewnością nie uwierzy, że cię stado panienek napadło po nocy.
Mężczyzna zaczął coś mruczeć pod nosem, ale zniknął szybko schodząc po schodach w dół.
- Cztery z pięciu monet, drogie panie. Rejwach na pół zamku... ale pracę zespołową, improwizację i inne... walory macie nawet niezłe. – zagapił się na moment w miejsce gdzie wzrok pomocnika Dylana tkwił przez dłuższy czas.
- No to jeszcze zdecydujcie która test oblała i kończymy na dziś.
- A co z nią będzie? Z tą która oblała?
- zapytała Hariett lekko zbita z tropu.
- A co ma być? Pewnie dostanie wycisk od Panienki Marie, jak się o tym dowie - uśmiechnął się krzywo.
- Skoro pozwala nam psze pan wybrać - weszła w słowo Delara - to niech będzie, żem ja zawaliła.
Uśmiechnęła się krzywo i wręczyła Claryssie swoją monetę.
- A wycisk panienki Marie jakoś przełknę. Wie psze pan... Łykało się gorsze rzeczy - wyszczerzyła się najwyraźniej z siebie zadowolona.
Alto parsknął śmiechem. Ulubienica, zdecydowanie ulubienica.
 
Harard jest offline  
Stary 02-05-2011, 19:17   #129
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=Emmc2c7lo-k&feature=related[/media]
Urwanie głowy, czyli o tym jak Mysz się dwoiła i troiła i z tempa nie spuszczała.


To były dwa doprawdy pracowite dekadni. Mysz nie miała czasu rozpamiętywać choćby w jakim tkwiła bagnie co i miało swoje zalety. Lżej jej się na serduszku zrobiło. Była zabiegana jak ścigana przez ogary sarenka.
Urodziny Roberta i Brana były tuż za pasem a przygotowań pozostało sporo. No i ćwiczenia dziewcząt nie chciała zaniedbywać choć oczywiście nacisk położyły na szlifowaniu śpiewu, gry i tekstów, bo Mysz sobie ubzdurała, że sztukę wystawić trzeba. Dziewczynki ryły na pamięć swoje kwestie, chwyty na instrumenty ćwiczyły. Robiły kostiumy i dekoracje. Dobrze choć, że miały doświadczenie. Utwory na przyśpiewki i tańce szły nadzwyczaj dobrze a panie wykazywały się mile widzianą inicjatywą. Poprosiła też Marie aby dopomogła jej w doborze repertuaru i pomogła doszlifować umiejętności muzyczne dziewcząt.
Mimo wszystko - urwanie głowy. A to tylko przedstawienia się tyczyło. A gdzie reszta?
Do tematu starannie się zabrała. Sporządziła listę aby do szczętu nie zginąć.

Punkt pierwszy. Gorzała. Bo przyjęcie bez wódki to ciul nie przyjęcie a o suchym pysku to można modły klepać a nie hucznie świętować.

Dopadła go wieczorem wracającego do Irmy. Peter uśmiechnął się, gdy Mysz w ekscytacji zaczęła mu opowiadać o planach na zabawę. Zaprzysięgła go oczywiście na wszystkie świętości że jak parę z gęby puści, to się obrazi na niego na śmierć. Przyjęcie jest bez okazji a Bran i Robert mają pozostać w błogiej nieświadomości.
Zaraz jednak zważył jej humor, odpowiadając że stan piwniczek zamkowych nie jest dość opłakany. Wina owszem zostało kilka antałków, ale gorzałka i miody były na ukończeniu. Bardka zasępiła się i zaraz zaczęła misję przebłagania, aby naprędce coś jej spreparował. Peter zastanowił się chwilę i powiedział, że ziarna mają w zapasie, od biedy do zacieru można dać też miodu, którego zachowało się w składziku jeszcze sporo. W dekadzień dojrzeje i przez destylarkę będzie można przepuścić. Przepalanką skarmelizowaną się doprawi dla koloru i będzie napitek godny lordowskiego stołu. Mysz z radości wyściskała oniemiałego zarządcę, kiedy jeden kłopot odpadł jej z długiej listy. Na pytanie ile jej trunku potrzeba, odpowiedziała bez namysłu: „tyle, żeby się każdy mocno wstawił”.

Punkt drugi – dziki. Bo bez żarcia uczty nie ma a ludziom gęby trza czymś zapchać na lordowkim poziomie.

Z Nelly się co prawda ugadała ale co dzień tropicielce przypominała o sprawie. A jakie to ważne, a jak na nią liczy, a jaka jest wdzięczna, a czy dziki w sosie czy z warzywami w potrawce, w kociołkach a może na rożnie, efektownie? A z jabłkiem w ryju czy w girlandzie z cebuli? A jak przygotowania idą? A do pomocy Wulf kogo przydzielił? A czy już dziś pójdą czy mięso się popsuje? A jak nie dziś to kiedy? I tak wkoło Macieja. Poranki zaczynała od przydybania Nelly i zalania ją tabunem pytań. Cały czas przy tym notowała wszystko w swoim notatniku, skrobała piórkiem, później kreśliła energicznie i znowu skrobała a gęba jej się nie zamykała. Dziki. Koniecznie dzikie świnie. A jeśli bestie ów po lasach elandońskich nie latają? Na tą myśl niemal zemdlała z przejęcia. Się nie godzi. Dziki być muszą choćby miała na nie wystylizować barany kupione z pobliskiej wsi.
Menu obgadała też skrupulatnie z Larishą i oczywiście zażądała dyskrecji. Feta, owszem, nie była niczym tajnym bo i plakaty po całym zamku były wywieszone. Ale Bran i Robert nie mogli zacząć podejrzewać, że dla nich cała ta heca. Kucharka miała się zastanowić co prócz dziczyzny przyszykować. Najlepiej jakieś wdzięczne przekąski, nic wyszukanego ale w dużej ilości. No i tort byłby mile widziany. Kucharka marudziła pod nosem, że składników ma za mało, że arcydzieło z tego nie wyjdzie ale Mysz nie ustępowała w wysiłkach. Co dzień nagabywała i upraszała.

Punkt trzeci – ogniska. Co by ludziom rzycie nie odmarzły trzeba takoż duuuuużo drewna.

Miało być kilka ognisk, racja. Co by było jasno i nie piździło tak zajadle. Impreza na wieczór planowana to i mróz lubił wtedy poszczypać. Mysz nie chciała robić kolejnej afery i ludzi od roboty odrywać. Kilka gałązek, ale mi tam ceregiela - myślała.
Nieumyślnie całą sprawę ułatwił jej Wulf, któremu akurat się zebrało na karczowanie pobliskich lasów. Cudnie! Starczyło tylko zrobić kilka rundek wozem i zebrać przyszykowany chrust. Zaprzęgła do zadania dziewczyny, w końcu kondycją też powinny się cechować a nic tak nie rzeźbi sylwetki jak dźwiganie ciężarów. Takiej przynajmniej wersji się oficjalnie trzymała. Poprosiła też o pomoc Nelly, Alta, Tima i Tonyego. Szło im raźnie chociaż rundek musieli zrobić tyle, że Myszy zabrakło by palców rąk i nóg gdyby chciała zliczyć. Drewno było jeszcze nieco wilgotne ale Peter powiedział, że do dnia kulminacyjnego się osuszy. Mysz pod koniec roboty miała ręce omdlałe i padła gębą w poduszkę. Ale była z siebie dziwnie zadowolona. Ba, szczęśliwa nawet.

Punkt czwarty – występy. Bo oprócz tego że się trzeba nażreć i nachlać do imentu, to uczta musi rozwijać duszę, nieść kaganek oświaty najlepiej przez trupę aktorek w mocno wydekoltowanych sukniach.


Mysz postanowiła w końcu, że część artystyczną zaczną od wystawienia sztuki. Coś lekkiego, na początek aby ludzi dobrze nastroić i humory im rozgrzać. Musi być, bez dwóch zdań, komedia! Mysz przez dwie noce pisała, dobierała rymy i gładziła tekst. Spektakl opowiadał historię skąpego hrabiego, który słynął z fanaberii. Pewnego dnia mężczyzna ów wypatrzył na polu śliczną rumianą chłopkę i zapragnąć się z nią ożenić, aby darmo mieć w domu kolejną służącą bo wiadomo, żonie płacić nie trzeba a dusigrosz był z niego niewyjęty. Dziewczę wyśmiało leciwego garbatego hrabiego i tym samym ten się uparł już nie na żarty i zacietrzewił na myśli o ożenku. Ułożył się z ojcem dziewczyny obiecawszy mu kawał łąki i chłop zapewnił, że córka się stawi na zaślubiny. Kolejnego dnia hrabia rozkazał przygotowania do weselnych uroczystości. Zjechali się pobliscy arystokraci a nawet sama para królewska bo hrabia był z rodziny zacnej i zamożnej. Gdy wszystko było gotowe hrabia posłał swojego zarządcę do chłopa rzekłszy „Niech ci odda to co mnie obiecał”. Zarządca wypełnił polecenie pana, ale chłop odesłał go na łąkę, gdzie pracowała w polu jego córka. Zarządca i jej tedy powtórzył, że hrabia przysyła go „po to co mu było przyobiecane”. Chłopka wskazała na pasącą się nieopodal starą krowę i powiedziała „weź ją zatem do hrabiego”. Mućka była uparta i średnio skora do spacerów ale zarządca jakoś zawlókł ją wreszcie na zamek. „Czy chłop oddał ci tą którą mi obiecał?” Zarządca przytaknął na co hrabia rozkazał „Zabierz ją tedy do gościnnej komnaty i każ wykąpać. Wielkie było zdziwienie mężczyzny ale nie kwestionował woli swego pana. Co prawda nie łatwo było krowę namówić by wlazła po schodach, a tym bardziej do balii z wodą ale po trudach się udało. Rankiem jednak zarządcy mało oczy z orbit nie wylazł gdy hrabia kazał aby ubrać gościa w ślubną suknię i wianek i przyprowadzić przed kapłana. Służące wychodziły z siebie aby naciągnąć materię na krowie cielsko. Goście trwali w oczekiwaniu, takoż jak hrabia i kapłan, kiedy przyprowadzono narzeczoną gotową do ożenku. Wówczas dopiero dotarło do hrabiego jaki chłopka zaserwowała mu fortel. Było jednak zbyt późno. Duma nie pozwoliła dać po znać zdziwienia. W końcu król, królowa i połowa rodów zajechała na uroczystość. Hrabia powiedział sakramentalne „tak” na co jego wybranka odparła spolegliwym „mmuuuuu”. Tuż po zaślubinach hrabia padł na zawał, ze wstydu i nerwów. Krowa zaś stała się najbogatszą wdową w królestwie.
Mysz była prawdziwie zadowolona ze swoich podopiecznych. Wykazywały zaangażowanie, ba, nawet zdawało się, że sprawia im to frajdę. Czasem gubiły tekst ale potrafiły improwizować i wybrnąć na prost ą. We dnie ćwiczyły sztukę, wieczorami szykowały kostiumy i scenografię. Nic wyszukanego. Ale liczyła się idea. Mysz zaś aby odciążyć panny od najtrudniejszej roli postanowiła wcielić się w postać skąpego hrabiego. Pożyczyła od Alta lordowskie ubrania, choć i te wisiały na niej jak na kiju. Rękawy i nogawki musiała zakasać aż całość wyglądała przyzwoicie. Wymalowała sobie dodatkowo wąsy i bródkę oraz uczyła się wiarygodnie garbić i kuśtykać oraz gadać z manierą wrednego zrzędliwego starca. Rodzony ojciec by jej nie poznał.
Ubaw. Do tego bez dwóch zdań była stworzona.

Punkt piąty - scena, bo podczas występów to aktor jest najważniejszy i musi stać najwyżej.

Nawet Wulf nie oponował tak bardzo ku uldze bardki. Robert zaś przydzielił jej dwóch pomocników cieśli oraz ofiarował stertę desek z odzysku. Dwa dni przed planowaną uroczystością konstrukcja poczęła wyrastać pośrodku dziedzińca jako pierwiosnek na wiosnę. Mysz pękała z dumy ale poddenerwowanie przedsięwzięciem mocno w niej narastało.

Punkt szósty – zabawy, konkursy i tace a także występy grupowe, solo i w duetach.

Po części artystycznej oprócz żarcia i napitków trzeba było jakieś inne atrakcje obmyślić. Dziewczęta miały zadbać aby muzyka sączyła się nieprzerwanie. Mysz także miała ich w tym wspomóc oraz, jak miała nadzieję, Marie. Poprosiła też drugą bardkę by zaimprowizowały w dzień uroczystości jakiś duet. Nie było czasu na ćwiczenia ale znała możliwości swoje jak i Marie i wiedziała, że sobie poradzą, a nawet improwizacja da ciekawy efekt i pewien dreszczyk współzawodnictwa.
Co do konkursów przygotowała kilka. Zawody łucznicze na początek, nim się goście popiją. Grupowe biegi w jutowych workach czy picie garnca wina na czas. Za każde zwycięstwo Mysz przewidziała oczywiście drobne nagrody rzeczowe.
Większą część nocy miały jednak zająć tańce i hulanki.

Punkt siódmy – prezenty, bo nic tak nie cieszy jak drobiazg dany w czystej intencji aby wyrazić przyjaźń i przywiązanie.

Mysz padała na pysk. Uwijała się za dnia ale i nocnego czasu było jej żal. Kiedy już wczołgiwała się do swojej komnaty na wpół przytomna siadała do płótna. Na podstawie sporządzonych wcześniej szkiców malowała olejne portrety Roberta i Brana. Pomyślała, że można by je później zawiesić w głównej sali. Na dobry początek. Bo z czasem każdy ze spadkobierców powinien zająć należne mu miejsce na zamkowych ścianach. Aby potomni wiedzieli kto ożywił Elandone i rozpoczął jego ponowny rozkwit.

Punkt ósmy – fajerwerki, bo finał musi być mocny, głośny i z przytupem.

Może i była wycieńczona przez tempo jakie sobie narzuciła ale wieczorami kiedy dziewczyny przejmował Bran lub Alto Mysz regularnie spotykała się z Aramisem. Przez te dwa dekadni nie była może najbardziej skupioną i wdzięczną uczennicą. Ale nadrabiała uśmiechem i obietnicą poprawy kiedy już będzie po biesiadzie.
Z ważnych decyzji postanowiła skupić się na obronie pośredniej. Ta, jako bardziej finezyjna i trudniejsza do rozpoznania wydawała się Myszy stokroć niebezpieczniejsza. No i oni, jako lordowie mogli częściej padać atakiem owych subtelnych sztuczek. Bezpośredni atak, jak zaprezentował to wcześniej mag wizją sztyletu wkłuwającego się w czaszkę, był formą tak agresywną, że raczej na dworze słabo popularną. Chociaż oczywiście Mysz chętnie i przed nią nauczyłaby się obrony. No ale wszystkiego mieć ponoć nie mogła, ku swemu zwyczajowemu rozczarowaniu.
Wieczory z Aramisem wykańczały ją jeszcze bardziej niż całodzienne zajęcia. Czuła się po nich jak wyciśnięta cytryna ale była wdzięczna magowi, że poświęca jej swój czas.
Któregoś razu nagabywała go i przekonywała, nie szczędząc trzepotania rzęsami, aby na koniec fety odbyły się fajerwerki. Toż dla maga ognia nie mogło być to ponad siły a tak cudownie uświetniłoby jej przedsięwzięcie! Zgodził się oczywiście a Mysz w przypływie radości pocałowała go w policzek. Zaraz jednak przeprosiła i wycofała się grzecznie do postawy bardziej stonowanej.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 02-05-2011 o 19:49.
liliel jest offline  
Stary 02-05-2011, 19:19   #130
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Alto odnalazł ją w końcu w pokoju aktoreczek, jak je sobie zaczął nazywać. Nie zwracając uwagi na panienki podszedł do niej i ujął pod ramię.
- Możemy porozmawiać? Na osobności?
Wyszedł zaraz i poszedł do swojej komnaty.
- Powiesz mi wreszcie jak to jest? Spóźniasz się dalej? – Głos miał spokojny, ale wpatrywał się w nią uważnie i bez ceregieli przeszedł od razu do rzeczy – Wiesz, chciałbym wiedzieć co i jak. W końcu jest jakaś szansa że jest moje.
- Po co to jątrzysz? - prześwietlała go wzrokiem. - Dałeś mi do zrozumienia, że cię to nie obchodzi.
- Dałem ci do zrozumienia, że przestało mnie obchodzić co i z kim ty robisz. Jeśli jednak... Po prostu powiedz mi. Nic więcej od ciebie nie chcę.
- Na niektóre odpowiedzi trzeba trochę poczekać. Po trzech dniach nie wiem więcej niż ostatnio. Jeśli będę już pewna na czym stoję na pewno dam ci znać.
Alto spuścił wzrok i długą chwilę milczał. Odwrócił się do okna.
- Ja... Dziękuję ci za prezenty. Ten dopisek na ćmie, który mi dałaś... Coś w tym jest, prawda? Pisałaś to już po...? – Zmarszczył brew i odwrócił się do niej. – Zresztą to nie ważne. Zdecydowałaś się zostać w Elandone?
- Jak widać na razie nigdzie się nie wybieram - uśmiechnęła się do niego lekko acz nie tak szczerze i gorliwie jak zwykła to robić kiedyś. - Dziewczyny potrzebują sporo pracy i zaangażowania więc i mi się nie nudzi. A właśnie... Skoro już o nich mowa. Zajmuję się ich ogładą, wyglądem, talentami w muzyce czy przemawianiu... Ale przydałby im się trening z zakresu cichego poruszania, ogólnej zwinności, koordynacji, otwierania zamków... Jeśli nie chcesz mi w niczym pomagać to oczywiście zrozumiem. Ale wiedz, że twoja asysta wielce by mi pomogła. Ja znam podstawy, ty jesteś wszak ekspertem.
- Nie jestem żadnym ekspertem, ale pomogę im. Daj mi znać od czego mam zacząć. Ciche kroki, koordynację i zwinność najlepiej ćwiczyć gdzieś na osobności, nie na widoku by nie kusić losu i nie wodzić Brana i Wulfa na pokuszenie. – Odwzajemnił uśmiech. – grzebanie w zamkach za to możemy ćwiczyć do woli, choć to na pewno najtrudniejsze. Z tego co widziałem ta ruda powinna mieć smykałkę do tego.
- A po czym wywnioskowałeś, że "ta ruda" ma smykałkę do zamków? - Mysz wreszcie wykrzesała z siebie choć odrobinę emocji. - Wytrychy jej wystawały zza dekoltu?
- Zręczne paluszki – Alto poprzebierał swoimi unosząc dłonie. – To druga z jej... zdolności która od razu rzuca się w oczy.
- Mam nadzieję, że nie używała tych paluszków bezpośrednio na tobie. Nasz układ zakłada, że jeśli się z kimś puszczą wylatują na bruk.
- Serio, chcesz zrobić z nich zakonnice? To dość duży przeskok od aktualnej profesji, myślałem że jednak poprzebierają trochę paluszkami. Co do rudej, to się nie martw. Nie doszliśmy nawet do przybicia ceny.
- Jeśli chcesz z kimś negocjować ceny to ze mną - przygryzła wargę i Alto doskonale wiedział, że świadczy to o tym jak się w niej gotuje. - Poucz je tak jak obiecałeś. A jeśli po wszystkim będziesz pragnąć jakiejś rekompensaty w naturze... - z rezygnacją potrząsnęła głową - to ją dostaniesz.
- Oczywiście Lady Kintal. Hierarchia musi być zachowana, obojętnie w wojsku, czy w burdelu. – Zmrużył oczy patrzył na nią bezwiednie zaciskają pięści– Jak mówiłem, nie martw się nie zrobię nic co mogło by narazić twoją trupę aktorek na ujmę na honorze.
Mysz westchnęła ciężko i zakryła oczy dłonią. Milczała długą chwilę a gdy się wreszcie odezwała głos jej drżał.
- Alto, nie możemy sobie ciągle skakać do gardeł. Nie chcesz mnie już, prawda? Wobec tego odpuść. Odpuść albo mi wybacz ale nie możesz ciągle przypominać mi jaka to jestem gówno warta. Uwierz mi, pamiętam o tym i bez twoich docinek.
- A czy ty myślisz, do ciężkiej cholery, że dla mnie to jest łatwe i proste?! Podeptałaś wszystko, wyrwałaś mi flaki i teraz chcesz abym uśmiechnął się i przebaczył ci, bo źle ci z tym? Ale masz rację, nie ma sensu warczenie na siebie. Chcesz żebym odpuścił, proszę bardzo. Twoje tajemnice są u mnie bezpieczne, nic się pod tym względem nie zmieniło. Będziemy po prostu się mijać i uśmiechać do siebie z przyzwyczajenia! Tak będzie łatwiej, prawda? – pobladł i postąpił krok w jej kierunku.
- Nie. Jesteśmy oboje częścią tego zamku i musimy ze sobą rozmawiać czy nam sie to podoba czy nie. Jeśli nie da się już uratować miłości to zadbajmy chociaż o względną przyjaźń. Uwierz mi Alto, życzę ci jak najlepiej. Nie mogę już naprawić swoich błędów ale nader wszystko nie chciałabym abyśmy się mijali albo udawali, że drugie nie istnieje. Czas aby emocje nieco opadły. Czas nauczyć się żyć obok siebie bo na zmiany się nie zapowiada - z każdym słowem coraz bardziej wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać.
Zatrzymał się i podniósł ręce do twarzy, pocierając powieki kilkakrotnie. Uspokajał się powoli.
- Mona, ja... Masz rację. Coś się kończy, ale widać tak musiało być. Od samego początku sprawiamy sobie tylko ból, te chwile kiedy jesteśmy szczęśliwi na palcach jednej ręki można policzyć. Nie zrozum mnie źle, nie chcę byś wyjeżdżała, ja też nie życzę ci źle. Po prostu ciężko mi z tym wszystkim co do ciebie czuję, z tym co się gotuje we mnie tuż pod skórą, gdy tylko spojrzę na ciebie. Ja nie umiem sobie z tym poradzić, choć kurwa staram się jak mogę. Naprawdę. Gorzała i prochy nie pomagają. Nic nie pomaga. Może masz rację może trzeba się po prostu nauczyć żyć obok siebie.
Podszedł do niej i dotknął jej ramienia.
Z oczu Myszy popłynęła pojedyncza łza. Faktycznie więc coś się kończyło.

Przytuliła się do łotrzyka na jeden krótki moment, z gdy się od niego odkleiła wyglądała już spokojnie.
- Damy radę - pokiwała głową i zaśmiała się w przypływie dziwnej wesołości. - Nawet jeśli nie będziesz moim mężczyzną wciąż za tobą przepadam. A ja... Mam nadzieję, że przyjaciółką będę lepszą niż byłam ukochaną.


* * *

Mysz weszła do pokoju dziewcząt akurat w środku sporej uciechy. Panny chichotały wściekle i chyba jedna z nich była obiektem żartów.
- Co się tu wyprawia? - zapytała bardka, opadła na krzesło a nogi zarzuciła na stół.
- Claryssa się zakochała! - Anwyn ryknęła gromkim śmiechem. - Na bogów dziewczyno, wiesz, że to żałosne?
Claryssa siedziała z lutnią w ręku, cała w pąsach.
- W kim? - zapytała Mysz pozornie obojętnie.
- W lordzie Branie – odparła sucho Sylvia.
- No i czemu się tak dziwicie? - szepnęła blondynka..Oplotła się ramionami i rozmarzona przymknęła powieki. - Toć on taki przystojny i szarmancki. No i jest rycerzem!
- Nie twoja liga – skwitowała z lekkim zawodem Hariett.
- Głupia! Nawet mu balladę, ha ha, napisała! - nie przestawała drwić Anwyn. - Myślisz, że chociaż na ciebie spojrzy? Sam niedawno dał do zrozumienia co myśli o dziwkach i chciał nas na bruk wykopać.

- Podła z ciebie zdzira – wtrąciła się Delara. - Nie pozbawiaj jej złudzeń. Jeśli ładnie dupą zakręci to i lordowi kuśka stanie.
- Spokój – Mysz ucięła pogawędki i zwróciła się do Claryssy. - Chcę posłuchać. Tej ballady.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=D9AFMVMl9qE[/media]
Dziewczyna nadal pokryta rumieńcem zaczęła śpiew przy akompaniamencie lutni. A skóra na Myszyowym karku trakcie słuchania pokryła się gęsią skórką. Szczerość i prostota tekstu prawdziwie ją wzruszyły.

Gdy dziewczyna skończyła Mysz przykucnęła przy niej i ujęła za dłonie.
- Piękny utwór. Masz talent... Zaśpiewasz to na uroczystości.
Blondynka obdarzyła ją nieśmiałym uśmiechem.
- Ale nie powiesz dla kogo to pieśń. I nie dasz lordowi Branowi do zrozumienia co do niego czujesz.
- Za późno obawiam się – wtrąciła się Sylvia. - To nie jej wina, ale można w niej czytać jak w otwartej księdze. Na lekcjach tylko się rumieniła i wodziła za lordem wzrokiem. Nie odpowiedziała na żadne jego pytanie. W ogóle nie mogła z siebie głosu wydobyć...
- Szlag... - zaklęła Mysz ale zaraz pogładziła Claryssę po włosach w matczynym co najmniej geście. - Posłuchaj... Nie mogę ci zabronić kochać kogo zechcesz. Ale Bran? On nigdy nie odwzajemni uczucia kobiety, która nie jest z jego klasy społecznej. Przykro mi...
Blondynka ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Jesteście zgorzkniałe – zasmuciła się Claryssa. - Ale co ze szczerą intencją płynącą prosto z serca?
- „Kurwa o szczerym sercu”? – Anwyn znów zaśmiała się złośliwie. - Chwytliwy tytuł na balladę. Może taką też napiszesz?
- Dość – ucięła dysputy Mysz.. - To jej sprawa. Dopóki mu nie włazi do łóżka to nic nam do tego. A teraz moje panie, uzbroić się w instrumenty i ruszamy. Jesteśmy w tyle z wszystkimi przygotowaniami.
Lekcja zaczęła się bez dalszego komentarza.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 02-05-2011 o 20:03.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172