Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2013, 22:32   #31
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Iwgar nie rozumiał długowiecznych. Potrafił docenić ich piękno… ale zrozumieć już nie. Przysiadł się do Fanny nie bardzo przejmując się czy jej przeszkadza w tym co robiła czy też nie. Zajadał jakiś taki dość soczysty owoc ciaprając się nim niczym dziecko ale mina była wielce sfrasowana. Zamyślona. Wręcz filozoficzna.

- Nie rozumiem tego Fanny. Bardzo chcę, ale nie potrafię. Oni wszyscy są jacyś tacy pozbawieni radości życia. Z jednej strony potrafią się cieszyć jakimiś oczywistościami, zachwycać nad niewinnością dziecka czy podziwiać piękno byle czego… a z drugiej brakuje im czegoś ważnego. Nie dostrzegam w nich pasji. Namiętności, wiesz takiej między mężczyzną a kobietą. Oblizał z głośnym cmoknięciem pestkę i rzucił ją w krzaki. Otarł usta i brodę a następnie bez skrępowania dłonie w wams. – Ale czy ty myślisz, że w ogóle to jest możliwe? No wiesz… taka namiętność między kobietą i mężczyzną przez sto, dwieście czy trzysta lat? Wiesz to jak u nas… ludzi.

Nie dał jej jednak odpowiedzieć. Kontynuował myśl. Nie bardzo bacząc na rozmówczynię. Jakby musiał powiedzieć to co myślał a niekoniecznie wysłuchać co sądzi ktoś inny.

- No to ciepło ciała wywołujące dreszcz. Przyśpieszony oddech sprawiający, że po karku chodzą ci mrówki. Jak słyszysz kiedy się zbliżacie do siebie bicie drugiego serca. Nerwowe. Niepewne. Jak rozchylasz usta i czujesz, że zaschło ci w gardle… a przecież to nie pierwszy raz kiedy wasze usta się spotykają. Jak błogi spokój ogarnia twoje ciało kiedy on dotyka skóry… a jednocześnie pod nią czające się pragnienie. Bliżej. Więcej. Jeszcze. Jak pragnienie przeradza się w żądzę. Jak… Widać było, że Iwgar jakby opisywał coś co miał głęboko zapisane w pamięci. Jakby sięgnął do niej i czerpał. Przypominał sobie co czuł. Czego zakochany człowiek doświadcza kiedy namiętność krąży mu w żyłach. – Jak… a co ja ci zresztą będę mówił Fanny. Wiesz przecież o czym mówię. Nie jesteś podlotkiem.

- No i jak to może trwać sto, dwieście czy pięćset lat? Nie może… bo one wszystkie jakieś takie jakby bez ognia. Bez żaru w oku… jakby ta namiętność się już dawno w nich wypaliło. Niby takie bezpośrednie. Wyzwolone. Swobodne. Te spodnie i dekolty… a jakieś takie zimne… jakby tylko cień dawnego uczucia… żaru…

- A zresztą. Kto ich tam może wiedzieć… co mi po takiej wiedzy… czy ja będę żył dwieście lat? Czy ja będę kochał trzysta… czy pożądał pięćset… gdzież tam. Szkoda czasu na myślenie… tym bardziej teraz kiedy nie wiadomo dokąd nogi zaniosą i czy serce jeszcze odnajdzie kogoś bliskiego. Nie ma co zaprzątać sobie głowy pierdołami. No i przepraszam, że cię oderwałem od zajęć. Uśmiechnął się do niej niczym starszy brat przepraszający, że pociągnął za warkocz. Niby przypadkiem. Trzasnął dłońmi w uda i wstał. Już miał odejść ale przystanął na moment. – A Mikkelowi to chyba takie niańczenie się spodobało. Belgo nie opuszcza go ani na krok. Mówię ci Fanny… poszczęściło ci się. Będzie z niego dobry ojciec… i myślę, że wcale nie surowy. A pierwszego syna to rozpieści do granic przyzwoitości.

***

Pierwsze dni podróży były sielanką. Najbliższa okolica elfich włości to było coś… można by rzec, że raj na ziemi. Starożytna magia skutecznie chroniła tutejszą florę i faunę przed zakusami Cienia. A jakby tego było mało to długowieczni widać, że wybrali sobie bardzo dobre sąsiedztwo. Takie jakie mogłoby się nie znudzić przez sto… dwieście czy nawet pięćset lat. Las widny bez chaszczy i cierniokrzewów. Drzewa wysokie i zdrowe. Bujne liście łapczywie łapały promienie słońca… ale nie zagarniały dla siebie całego ciepła i światła. Potoczki i strumyczki, jeziorka i stawy… ale nie tam jakieś przymułki… gdzieżby. Krystalicznie czysta woda, taka że dno widziałeś i wszystkie dobrodziejstwa skryte w nim. Ba nawet i ciepłe źródła bijące z ziemi… Człowiek normalnie to mógłby tutaj tak postawić sobie chatkę, zrobić pasiekę i nic tylko sączyć miodek i cieszyć się życiem. Mógł i chciał. Jednak Iwgar nie był samolubem… o nie. Widział jaka Fanny była oddana swojemu dziełu. Całymi dniami zbierała informację, od kogo się tylko dało… by wieczorami coś notować albo przepisywać już na czysto. Jakby tego było mało to Mikkel też wypełniał sobie dzień od świtu do zmierzchu. Jak nie obowiązki wynikające z ochrony karawany to ćwiczenia, jak nie ćwiczenia to przegląd i naprawa ekwipunku… normalnie Pszczelarz widział, że chłopisko pracuje ciężej niż pszczoła robotnica w ulu. A przecież trutniowi natura inną rolę przypisała również!

Dlatego kiedy to usłyszał od elfów pierwszego wieczora o tajemnicach skrytych w zaroślach coś wspaniałego… czysta, ciepła woda staw wśród pary. Długowieczni widać często korzystali z tego miejsca gdyż prowadziła tutaj ścieżka, a samo oczko wodne wyłożone było jakimiś kamieniami. Sprawdził. Cisza i spokój. Ba nawet zamoczył dłoń. Woda idealnie odprężająca… już miał wyskoczyć z koszuli i spodni i oddać się błogiej przyjemności kiedy to pomyślał o tym spracowanym i oddanym sprawie Mikkelu i jego żonie. Kto wie czy to nie ostatnia okazja na prawdziwą kąpiel… i przy okazji na chwilę sam na sam. Ściągnął go tutaj nieomalże siłą. Zaprezentował dumnie. Radość malował mu się na gębie… Zdziwionego przyjaciela poklepał po plecach i rzekł mu wyjaśniając. – Sadzawka wasza. Weź tutaj Fanny… niewiadomo kiedy będzie taka okazja. Młodzi jesteście i… myć się musicie. Roześmiał się. – A zresztą co ja ci druhu mówić będę. Sam przecież wiesz, ptaszek w klatce marnieje. Wręczył mu bukłaczek. I skierował się w drogę powrotną. Odwrócił się jeszcze by rzucić na odchodne. – Tylko nie wyczerpcie całej ciepłej wody. Zawołam ją!

***

Podróż z elfami miała wiele plusów. Między innymi takie, że każdy z ich przewodników przeżył więcej niż oni wszyscy razem wzięci. Wiedział więcej niż Fanny mogła wyczytać w księgach a widział więcej niż Iwgar sobie wyobrażał. No i próbowali im pomóc. Zarówno radą jaki i towarzystwem. I tak na ten przykład ta Nuriel. Mało, że wiedziała jak posłużyć się astrolabusem Leśnego Człowieka to chciała go jeszcze uczyć… a jako, że nauczycielka wyglądała jak wyglądała to grzechem by było gdyby na takie nauki nie iść w las. Właściwie to na polanę bo tam było więcej gwiazd i szczegóły były lepiej widoczne. A Pszczelarz był wzrokowcem. Lepiej zapamiętywał jak się napatrzył.

***

Pszczelarz nie należał do tych co zadyszki dostawali przy byle podejściu czy poty im na czoło wychodziły przy każdym biegu. Ba nawet daleko mu było do takich… ale to nie był zwykły spacer i zwykły las. To była Mroczna Puszcza. To były te okolice gdzie każdy krok, każda chwila nieuwagi mogła być tą ostatnią. Na barkach Iwgara spoczywało wystarczająco wiele by czuć ciężar tej wyprawy. Dlatego nie miał problemu z korzystaniem z chwil odpoczynku. Bo naprawdę ich potrzebował. Nie ćwiczeń czy dodatkowych aktywności. Wieczory kiedy to mógł zalegnąć na posłaniu to było to na co czekał. Ta cholerna puszcza wysysała z niego energię…

Każda noc była ryzykiem. Miejsce na nocleg wybierali ostrożnie to jednak było ich mało do wart. A w nocy budziło się zagrożenie. Iwgar co wieczór przygotowywał ekwipunek tak by w razie zagrożenia być gotowym w kilka oddechów. Tak ustawiał zwierzęta aby nie przeszkadzały a pomagały chociażby w wyczuwaniu zagrożenia. Tak ustawiał obóz by naturalne ukształtowanie ich chroniło. Chrust był ułożony tak by można było szybko odpalić drugie ognisko. Większe, dające więcej światła. Miał zioła w razie czego by pomagały wzmocnić wartującego. Miał zioła by uspokoić zszargane nerwy… póki co jednak nie decydował się zaserwować ich Baldorowi bo chcąc nie chcąc otępiały one zmysły na tyle, że wartowanie stawało się niemożliwe… zwlekał… chyba zbyt długo.

Obudziły go krzyki.

Podobnież jak inni nie zdążył zareagować. Kupiec poszedł w las…

Pszczelarz nie potrzebował zachęty Rathara. To oni byli jakby naturalnie dedykowani do tego zadania. Sięgnął po jedną z pochodni na takie właśnie ewentualności przygotowane. Trok topora już był przytwierdzony do pasa na plecach. Prawica zaciskała się na stylisku pochodni. W lewej łuk. Ruszył w mrok...

- Rozpalcie ogień i uważajcie.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 13-03-2013 o 22:35.
baltazar jest offline  
Stary 14-03-2013, 00:03   #32
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Srebrzysty stół z białodrzewu zaskrzypiał pod opasłym tomiszczem. Zaintrygowana Fanny przejechała dłonią wzdłuż jasnego blatu. Nie od razu rozpoznała drewno, choć wybarwienie i słoje układające się w delikatne fale wydawały się znajome. Ale białodrzew, który znała nie nadawał się na meble. Miękki, zadzierzysty i gąbczasty, nie znosił metalowych narzędzi, odpryskiwał i pękał przy każdej okazji. Ani w Dali ani w Esgaroth nie uświadczyło się z niego mebli. Dzieła elfów co krok zaskakiwały Fanny. Niezależnie od tego czy były to umiejętności, czary, czy słowa, których drzewo słuchało, miała nadzieję, że kiedyś zobaczy na własne oczy jak powstaje stół z upartego drzewa. Teraz przysunęła Księgę bliżej krawędzi, tak żeby siedzący obok Baldor i Nuriel widzieli wszystko dokładnie. Ten tom napisała Walda. Druga z Kronikarzy, jedyna poza Fanny kobieta dzierżąca rodowe dziedzictwo. Tak jak Fanny była córką Kolbeinna, choć tamtego nazwano Starszym. Walda Kronikarka albo Walda Brzydka. I wiele było powodów, dla których ta Księga była Fanny ulubioną. Tożsamość płci i imion, która kazała wyszukiwać podobieństwa i przypisywać nieznanej prababce własne cechy. Okrucieństwo drugiego przydomka i ta bezwzględna drwina losu, sprawiająca, że nie mógł zostać zapomniany, póki istniało jej własne dzieło. Do dziś Fanny marzyła, że kiedyś udowodni, że słowo Brzydka nie było prawdziwe, że znaczyło tyle, co Mały, jako określenie bardzo dużych mężczyzn, że opisy, które mówiły, że Walda miał zbyt długą, nieładną, wychudzoną buzię, poznaczoną śladami po ospie były albo zwykłymi oszczerstwami, albo warstwami farby zamalowującymi całkowicie prawdziwe płótno, nawet, gdy malarze wierzą, że odtwarzają oryginał, bo główne linie i kolory pozostają te same.

Motywów, by targać ze sobą akurat tę Kronikę miała Fanny więcej. Walda przyciągała ją tajemnicami. Pięcioleciem, w którym tamta wyrzekła się swego dziedzictwa i nie zapisała ani jednego słowa. Utajonym kochankiem, którego ślady Fanny nieustannie tropiła między wierszami. Istniało jeszcze inne wytłumaczenie tego wyboru. Prostsze i zmysłowe. Tom Waldy w większości zapisany był na welinie. Cienkim i mocnym, w dotyku szeleszczącym jak jedwab, łaskoczącym opuszki palców jak aksamit, pachnącym wiosenną trawą i jesiennymi grzybami. Najpiękniejszy, najdroższy materiał piśmienniczy, z pozbawionej najmniejszych skaz skóry jagnięcej, wytwarzany jedynie w trzech miejscach na świecie. Skąd uboga Walda go wzięła było zresztą kolejnym sekretem tomu.

Księgę Kronikarka przyniosła w konkretnym celu. Położyła ja na stole z rozmachem i wtedy stół zaskrzypiał. Otworzyła stronice i zatrzeszczała skóra obwoluty, jakby oba niezwykłe przedmioty nawiązały rozmowę. Wszystko w Pałacu było trochę nierzeczywiste i Fanny czuła, że to dobrze, że nie ma dostępu na wyższe piętra, bo już teraz nie mogła rozumem ogarnąć rzeczy, które widziała. W Pałacu Elfów w jej głowie i sercu zagościł chaos. Delikatny i przyjemny. Taki jaki niesie taniec po kieliszku wina. Ale więcej Pałacu zmieniłoby słodycz wewnętrznego chaosu Fanny w coś zupełnie innego. W coś, na co nie była gotowa.

Czuła się szczęśliwa i chciała żeby wszyscy tacy byli. A Baldor choć pogodny poddawał się powadze, której już bardzo blisko było do smutku. Dlatego Fanny namówiła Nuriel na tę wizytę. I kupiec, nawet jeśli miał na to ochotę, nie mógł, bez konkretnej przyczyny, odmówić odrobiny swego czasu dwóm kobietom.

Fanny znalazła właściwą stronę. Był to rysunek. Przedstawiał młodą, złotowłosą i ciemnooką Bardyjkę, w długiej, zwiewnej sukience, z uniesionymi w górę rękoma i wygiętą lekko talią. Wirującą na jednej nodze. Na jej twarzy malowało się szczęście.
- To Halla Tancerka – Fanny mówiła do Baldora – Prapraprapra babka naszego Króla. Nosiła to samo imię, co twoja żona, tak samo jak ona, umarła nagle. I osierociła jedynego syna. Pomyślałam… - Fanny nagle spłoszona smutkiem malującym się na twarzy kupca zaczęła mówić szybciej. –Pomyślałam, że skoro Kroniki są pamięcią, i my teraz po ponad stu latach możemy rozmawiać o Halli, podziwiać jak tańczyła i czytać o tym, jaka była szczęśliwa i piękna, i opowieść o niej sprawia nam radość, może, jak będziesz miał czas, opowiesz mi jak najwięcej, ja spróbuję opisać, podaruję ci te strony, ty je dasz swojemu synowi, on swojemu i dzięki temu cząstka twojej Halli będzie żyła, nie tylko w Belgo. Będzie już zawsze cieszyła tych, którzy przeczytają opowieść o niej.
- A jeśli podoba ci się propozycja Fanny, ja z przyjemnością narysuję portret. – powiedziała Nuriel.

***

Fanny najpierw była zmieszana. Zaczerwieniona po czubki uszu skubała rąbek spódnicy. Ale potem, dość nagle, nastąpiła w niej zmiana. Uśmiechała się i patrzyła Iwgarowi prosto w oczy. Wstała, kiedy i on wstał.
- Bardzo ładnie mówisz o namiętności – powiedziała. – Powiem Nuriel, że mi przez nią dokuczasz.

***

Ustalała miejsca i czas postoju od początku podróży. Początkowo, na trakcie, gdy towarzyszyły im elfy było to właściwie łatwe. Ale Fanny czuła się w swej roli niepewnie. Wiedziała, że troszkę jest tak jakby Lindar ustąpił jej miejsca przewodnika, sprawdzając czy bardyjska dziewczyna sobie poradzi. Nie miała wątpliwości, że to właściwie zachowanie. Że jeśli ma popełniać błędy to teraz, kiedy mają towarzystwo, a las nie jest jeszcze tak groźny. Zerkała na Lindara, sprawdzając czy akceptuje jej wybory, i ciesząc się, gdy wydawał się zadowolony, lecz jednocześnie czuła zapewne dziecinny, ale głęboko wrośnięty w jej istotę, bunt, że zostaje poddana temu egzaminowi, że ktoś obcy ocenia jej wartość, a ona sama nie jest w stanie odpowiedzieć mu tym samym.

Na noclegi wybierała miejsca, które wydawały się przyjazne, takie gdzie łatwo było rozpalić ognisko, położone niedaleko wody. Stopniowo zapamiętywała wszystkie oznaki nadchodzącego zmierzchu, uczyła się oceniać upływ czasu, po własnym zmęczeniu i głodzie, starała się bezstronnie rozpoznawać zmęczenie towarzyszy, patrzyła jak z wędrówką radzi sobie Belgo i gdy wydawało jej się, że chłopiec jest zbyt wyczerpany, a ścieżka na to pozwalała, wsadzała go na Perłę, mówiąc chłopcu, że klacz jest niespokojna i że będzie lepiej czuła się z jeźdźcem na grzbiecie, a tylko on jest na tyle niski, żeby móc chwilami pojechać w siodle. Zapamiętała, że obozowiska nie należy rozbijać na ścieżkach ani w miejscach gdzie widoczne są ślady zwierząt. Nauczyła się rozpoznawać buchtowisko, wtedy, gdy na nie weszła i dała sygnał do odpoczynku a rozbawiony Rathar zaczął się dopytywać czy ma ochotę na dziczyznę. Potem poprosiła Beorneńczyka, żeby pokazywał jej te miejsca gdzie większe grupy zwierząt jadły albo odpoczywały, bo przecież dla niej liście wygięte wiatrem i deszczem nie różniły się wcale od tych połamanych przez mieszkańców lasu. Sprawdzała, żeby w miejscu noclegu nie było mrowisk ani gniazd dzikich pszczół, żeby nad namiotami nie rozpościerały się spróchniałe czy suche gałęzie, które wiatr mógłby zrzucić im na głowy. Choć starała się rozbijać obóz blisko wody to jednak na tyle daleko, żeby owady i wilgotne powietrze nie przeszkadzały zbyt dotkliwie w odpoczynku. Kiedy to było możliwe wybierała miejsca na wzniesieniach.

W pewną bezwietrzną noc z pomocą jednego z towarzyszących im elfich zwiadowców nauczyła się rozciągać sznurek wokół obozowiska, mocując na nim kamienie w ten sposób by spadały poruszone. Zapamiętała radę Iwgara, że pobudka jest łatwiejsza i szybsza, gdy wejścia do namiotów wychodzą na wschód i wędrowca budzą promienie wstającego słońca. Że jedzenie może przyciągnąć nocnych nieproszonych gości, więc umieszczone w workach zapasy, Fanny wieszała gdzieś wysoko w zacienionych miejscach.

Jako że była ich czwórka nocne warty mogła wyznaczać niezbyt długie, choć nocami przynajmniej dla Fanny, i one potrafiły się rozciągać w nieskończoność. Ale mniej niż dwie godziny na osobę, zwłaszcza, gdy wypadała warta skrajna, tak naprawdę nie wyczerpywały sił podróżników.

Kiedy Nuriel zatrzymała Belgo nad taflą zaklętego strumienia, Fanny stała tuż obok. Trudno było nie poczuć lęku, nie pomyśleć o tym, co by się stało gdyby nie było obok nich elfów i o tym, że następnym razem, gdy Fanny wybierze miejsce z zaczarowaną wodą, nikt ich nie ostrzeże.
- Można to jakoś rozpoznać? – Bardyjka z niepokojem dopytywała złotowłosą elfkę. Polubiły nawzajem swoje towarzystwo. Fanny dobrze się czuła z drugą „dziewczyną” i nie przestała tak o Nuriel myśleć nawet, gdy tamta ze śmiechem wyjawiła jej ile ma w istocie lat. Nuriel natomiast zdawała się znajdować przyjemność w wiecznym zdziwieniu i nieustających, bezpośrednich pytaniach Bardyjki– Przecież ta woda nie pachnie, nie ostrzega. A raczej odwrotnie, można powiedzieć, kusi swym cudnym, szmaragdowym odcieniem. Co by się stało gdybym się jej napiła? Albo zanurzyła, upałem skuszona do kąpieli? To elfy zaklęły wodę? – Choć Fanny wiedziała, że strumień to granica elfiego królestwa i rozumiała, że granice powinny być strzeżone, zwłaszcza, gdy po drugiej stronie ma się zamiast sąsiada królestwo cienia, to jednak strumień wydał jej się pułapką na nieświadomego wędrowca, z pewnością ciekawskiego, skoro zaszedł aż w te strony, może niecierpliwego i niezbyt grzecznego, skoro wędrował przez królestwo elfów bez ich pozwolenia i eskorty, ale przecież niekoniecznie kierującego się złymi intencjami. - Co by się stało z nieostrożnym obieżyświatem? Albo gdyby nieposłuszny, spragniony Bursztyn wychłeptał trochę wody?

Gdy wkroczyli na ziemie po zachodniej stronie zaklętego strumienia, gdy zostali sami, wszystkie nowe nauki Fanny zostały wystawione na ciężką próbę.

***

W poprzek ścieżki leżało zwalone drzewo. To było dobre miejsce i właściwy moment żeby na chwilę usiąść, napić się wody, zdjąć juki z koni. Mrocznej Puszczy nie dało się oswoić, nie dało się przyzwyczaić do jej mroku, do gałęzi powykręcanych nienazwaną chorobą, do odgłosów dochodzących z cieni za ścieżką. Dzięki Iwgarowi przynajmniej mogli nocami palić ogniska. Zioła, które Pszczelarz do nich dokładał odstraszały część owadów i nie musieli spać w chmurach insektów, co bez tych specyfików niechybnie byłoby ich udziałem. Najważniejszą cechą obozowiska zarówno tego na noc, jak i tych na krótkie odpoczynki, były obecnie dla Fanny, jak teraz nad zwalonym drzewem, małe prześwity w zamykającej sklepienie zieleni. Nie dało się powiedzieć, że słońce naprawdę przez nie przenikało, ale była przekonana, że ich serca docenią każde choćby odrobinę jaśniejsze miejsce. Nawet Bursztyn osowiał nieco, choć Fanny miała nadzieję, że wie, że ta droga się kiedyś skończy i że ona, i Mikkel nie oszaleli dobrowolnie pogrążając się w mrokach. Ciszę lasu Bardyjka próbowała wieczorami złamać opowieściami, które znała z Kronik, ale tylko Belgo i Bursztyn zdawali się czerpać z nich prawdziwą przyjemność. Wspólnie z chłopcem nauczyła rudzielca szczekać za każdym razem, kiedy padło słowo Dal i kiedy wymawiała je w opowieści, śmiali się z efektu, niezrażeni posępną aurą lasu. W Mrocznej Puszczy nie dało się natomiast grać w jej elfie szachy, bo gra wymagała zbyt dużego skupienia, a ono szybko sprowadzało posępne myśli. Za to figury odgrywały postacie z opowieści, a gdy historia zahaczała o smoka, Bursztyn wspaniale odgrywał jego rolę. Choć prawdę mówiąc Mroczna Puszcza nie była najlepszym miejscem do mówienia o Smaugu i jedyną opowieścią chętnie snutą tu o smoku przez Fanny, była ta Czarnej Strzale Barda.

Mikkel usiadł koło niej na pniu obalonego buku. W czasie podróży Fanny przyzwyczaiła się do ich wzajemnej bliskości, do tego, że okrywał ją płaszczem, dotykał dłoni sprawdzając, czy nie marznie, że w nocy wracając z warty opatulał kocem, jakby była małym dzieckiem. Dziś, gdy dotyka jej dłoni, przytrzymuje jego rękę. Czuje ciepło i regularny puls, i miękkie czarne włosy pokrywające przedramię od nadgarstka po łokieć. Przez chwile dłoń Fanny wędruje po tym przedramieniu, a potem Mikkel pyta ją, czy nie marznie.
-Nie jestem dzieckiem –mówi Fanny. Mikkel podnosi jej podbródek, patrzy w oczy i świat przez chwilę tak bardzo skupia się wokół nich, że jest całkowicie wolny od Cienia.

***

Polanę znalazł Iwgar ponad dwie godziny przed zmierzchem. Normalnie wędrowaliby jeszcze dalej, ale miejsce wzbudziło u Fanny niemniejszy entuzjazm niż u Belgo. W górze zachodziło prawdziwe słońce, czuli na twarzach dotyk jego promieni. Znowu można było sobie przypomnieć, że jest pełnia wiosny. Zieleń łąki była mocna, soczysta niczym nie przypominała zielonej czerni lasu. Fanny już rozstawiała wszystkie namioty, wybierała najlepsze miejsca, tak żeby to słońce jutro ich obudziło. Słońce.
Przez chwilę Bardyjka wirowała w tańcu, zupełnie zapominając o zmęczeniu. Z rękoma uniesionymi w górę, niczym Halla na starym rysunku, z Bursztynem szczękającym i skaczącym wokół jej sukni. Narobili mnóstwo hałasu, i nawet ten hałas, czuła to, był im potrzebny. W końcu padła na trawę obok Belgo.

Dwa wieczory wcześniej Fanny znalazła sposobną chwilę, żeby porozmawiać na osobności z Wszędobylskim. Widać było, że choć potężny myśliwy stawał się w mrokach skażonego lasu coraz bardziej ponury, nadal dysponował niespożytymi siłami. Dotąd Fanny sprawiedliwie dzieliła wszystkie warty, ale tym razem pomyślała, że może Rathar zgodzi się na pewne zmiany i weźmie przez najbliższe noce nieco dłuższe i trudniejsze warty, choć jego kolej przypadała na czas najłatwiejszy, na czuwanie pierwsze i ostatnie. Fanny sama nie była pewna czy to, co proponuje jest rozsądne, czy lepiej, jeśli wszyscy będą ciut mniej zmęczeni, czy może tak jak teraz, gdy widać, że jedno z nich nadal jest w świetnej formie. W końcu doszła do wniosku, że są szanse, że tak krótki okres niekorzystnych zmian Ratharowi nie zaszkodzi, a pozwoli, choć jednemu z nich odzyskać trochę sił. Jednocześnie wiedziała, że jej decyzja nie spotka się aprobatą ani Mikkela ani Iwgara, więc postanowiła ominąć tę niedogodność rozmawiając jedynie z Ratharem.

Beorneńczyk zgodził się. Choć przez chwilę, gdy w milczeniu ważył wypowiedziane przez Fanny słowa dziewczyna zaczęła się zastanawiać, jaką zabawkę pragnie wytargować. Potem wstydziła się tej myśli, gdy Rathar, bez narzekań i na szczęście również bez najmniejszych oznak zmęczenia, trzecią noc pełnił najdłuższą drugą wartę.

Obudziła się szybko. Wydawało się, że z każdym dniem na szlaku spała coraz czujniej. Wyszła przed namiot i stanęła obok zaspanego Belgo. Baldor mówił, ale słowa docierały do niej z opóźnieniem. Jakby przesiewane przez niewidzialne sito. Nie zdążyła zareagować, kiedy kupiec pobiegł w czarną czeluść puszczy. Złapała Belgo, który chciał ruszyć zaraz za ojcem.
Rathar z godnym podziwu refleksem, ale też, jako jedyny całkowicie ubrany i przygotowany, chwyciwszy najsolidniejszą żagiew pobiegł za Baldorem. Fanny przytrzymywała płaczącego chłopca.
- My nie – ze wszystkich sił starała się mówić spokojnie, choć i ją opanowało przerażenie, gdy sylwetka kupca w mgnieniu oka znikała pochłaniana przez ciemności. – Nasze zadanie to pilnować ogniska. Żeby świeciło jak najmocniej. W ten sposób pomagamy. Pamiętasz, gdzie położyłam smycz Bursztyna? –Dopytywała, choć sama pamiętała doskonale - Założymy ją mu.
Katem oka widziała błyskawiczne przygotowania Iwgara i Mikkela. Chciała, żeby stało się tak jak mówił biegnąc Rathar, żeby Mikkel został tu z nimi, ale widziała też wzrok Belgo, rozbiegany, zrozpaczony, skaczący miedzy ciemnością, w której zniknął jego ojciec a Mikkelem, u którego szukał ratunku. Sekundy rozciągały się w godziny. Mikkel już był kompletnie ubrany i uzbrojony, Belgo próbując powstrzymać płacz podawał mu smycz z Bursztynem, Fanny pamiętna wszystkich opowieści o zaginionych w puszczy wyciągała dłoń z bukłakiem miruvoru, gdzieś w przestrzeń między Iwgarem i Mikkelem. Nie umiała powiedzieć do męża „idź”. Ale bardzo się starała.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 14-03-2013 o 00:25.
Hellian jest offline  
Stary 14-03-2013, 01:55   #33
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Dopiero po kilku dobrych chwilach zauważył. A przecież patrzył. Czasem jednak jak się jest zamyślonym. Albo zafrasowanym. Albo skupionym. A bywa, że po prostu przyzwyczajonym... można długo na coś patrzeć wcale nie zauważając tego co tak naprawdę powinno się zobaczyć...

Malowidło zdobiło jedną z zacienionych bluszczem i bujną żyworoślą naw wspólnej sali gościnnej. Dokładnie można było mu się przyjrzeć dopiero po odgarnięciu soczyściezielonych liści pnącza. Przedstawiało miasto. Całe pogrążone w płomieniach. Dym jaki się z nich unosił, piął się wzwyż spowijając martwą szarością górę u stóp której leżało. Nieba właściwie nie było widać. Błękit zastąpiła popielny bezmiar, którego gwiazdami były lśniące krwistą czerwienią iskry uchodzące z pochłoniętych pożogą dachów. Im wyżej zaś się unosiły tym mniej były wyraźne. Gasły bezpowrotnie. Jak i pochłonięte przez pożar ciała mieszkańców... Niewyraźne sylwetki tłumnie opuszczały miasto dawną kupiecką bramą. Były ich dziesiątki. Zbite w jedną gromadą. Nierozróżnialne jedne od drugich. Małe i niepozorne. Nic nie znaczące dla grozy, której olbrzymi cień przebijał się przez jeden z dymnych obłoków.
- Najczarniejszy dzień północy - ozwał się obok niego dźwięczny elfi głos.
Mikkel nie potrafił powiedzieć od jak dawna elf stał obok niego. Była już noc. Był zmęczony. Lokalne trunki lekko szumiały mu w głowie. A teraz jako chyba jedyny z drużyny mimo to nie spał. Sam nie był pewien co było tego przyczyną. I czy w ogóle była jakakolwiek. Czy chodziło o wyprawę w nieznane? Czy może po prostu nie służyła mu lakka, którą elfy wytwarzały, czy też jak to wprost określił Iwgar, pędziły z rosnących na skraju bagien pomarańczowych malin.
Elf... nie dało się oczywiście powiedzieć kto spośród nich jest starszy, kto młodszy, ale jeśli Mikkel dobrze czytał z oczu, to trafił na jednego z młodszych. Obrzucił go spojrzeniem i znów obejrzał się na obraz.
- Nie wiem - odpowiedział powoli - Nie było mnie tam wtedy.
Elf przez chwilę nie odpowiadał.
- Mówią, że Pan Lord Girion mógł ujść z miasta z życiem. Że powiedział, że to uczyni. Ale dopiero jako ostatni.
‘Król’ Girion pchało się na usta. Bardyjczyk przyjrzał się mimowolnemu rozmówcy. Krótkie jak na ich modę jasne włosy. Szafirowe oczy. Szczupła twarz pozbawiona jak u wszystkich skaz. Tylko te włosy go wyróżniały. I resztki igliwia.
- Mówią coś jeszcze? - spytał z nieznacznym przekąsem.
- Bardzo niewiele - odparł od razu elf - W słowach tych jest zbyt wiele smutku byśmy mogli nimi ot tak się wzajemnie ranić. Ubieramy więc je w pieśni, bo tylko muzyka jest w stanie ukoić ten smutek.
- Smutek? - tym razem ton pytania już nie krył zawartej w nim niechęci i kpiny.
Elf milczał znacznie dłużej. Na tyle, że Mikkel był już prawie pewien, że odejdzie zniechęcony nieczułym na szczere zwierzenie człowiekiem.
- Nie wszyscy spośród nas uczyniliby tak mądrze jak uczynił to nasz król. Bo wówczas w jakimś innym miejscu malowidło takie jak to mogłoby przedstawiać leśny pałac, w którym teraz gościsz. A jego nikomu z nas nie starczyłoby ni sił ni serca by go odbudować. Nawet gdyby to elfia strzała strąciła smoka przebijając jego przeklęte serce. Cień więc sprawił, że wybór nad którym zawisł, był dla nas wyborem by przetrwać. W Cieniu się skryliśmy i w Cieniu żyjemy. Czy nie jest to według Ciebie smutne?
Bardyjczyk zamrugał oczami trochę niecierpliwie. To on nie miał ni sił ni serca na dyskusję o racjach elfiego zainteresowania wyłącznie czubkiem swojego nosa.
- Czyli gdy śpiewacie, użalacie się nad sobą? - spytał bez ogródek Mikkel - Bo zauważyłem, że często śpiewacie.
Elf obejrzał się na niego. Pierwszy raz spojrzał mu prosto w oczy, a Bardyjczykowi przeszło przez myśl, że chyba właśnie nadużył gościnności gospodarzy. Nie żeby żałował tego co powiedział. Ale może to zaszkodzić wizerunkowi świadczącej za nich wszystkich Fanny.
- Właściwie... istotnie można tak powiedzieć - odparł po chwili elf, a na jego twarzy pojawiło się coś na krztałt uśmiechu - Jestem Gilglin - Przedstawił się pochylając głowę i wykonując ich gest dłonią od serca - Zwiadowca Leśnego Pałacu. Właśnie wróciłem i usłyszalem, że mamy gości z Esgaroth, którzy pragną jutro skoro świt udać się naszą ścieżką w głąb Taur-e-Ndaedelos. A że w ciele mym jeszcze duch po objeździe przez zły las niespokojny i do odpoczynku nieskory, pomyślałem, dam ujście ciekawości i popytam o Was. Nie często wszak takich podróżnych gościmy. A komu jak komu, ale Lordom Dali cała północ wiele zawdzięcza.
Bardyjczyk na tyle na ile umiał powtórzył gest elfa.
- Jestem Mikkel, syn Thoralda. I nie jestem żadnym lordem Dali - odparł szybko, choć i na jego twarzy pojawił się uśmiech. Mimowolnie jego kciuk odnalazł ciepłą stal pierścienia, którą jakby z czułością pogłaskał - Rzeczywiście jednak jutro wyruszamy wgłąb Mrocznej Puszczy. Być może Gilglinie zaspokoiwszy nieco ciekawość udzieliłbyś kilku wskazówek czego wypatrywać na szlaku by uniknąć niebezpieczeństw.
- A co wiesz Mikkelu, synu Thoralda? Bo temat Twoich zainteresowań rozległy
- Tyle, że nie należy się do niej zbliżać bez naprawdę wielkiej potrzeby. Reszta to bajki. Opowieści ludowe. O mewlipach i trupowronach zwanych przez leśnych ludzi żujpaszczami i rzygaczami. O latających owadach wielkich jak pięść mężczyzny. O wargulach krwią się żywiących. I pająkach. Ale tylko te ostatnie widziałem na własne oczy.

Gilglin uśmiechnął się kącikiem ust po czym zerknął nieco podjerzliwie w kierunku wyjścia do korytarza na końcu którego pełnili warte elfi sentinele.
- Powinienem zdać raport z rubieży zaraz po powrocie... Ale właściwie prawie nikt nie wie, że już wróciłem. Więc niechaj będzie tak. Ja Ci opowiem dlaczego nie powinniście zbaczać z drogi. A Ty mi o Dali.

***

Wcześniej wydawało mu się, że jest znacznie wyżej. Teraz właściwie już w ogóle nie umiał powiedzieć co mu się wydawało, a co było prawdziwe. Gilglin zaprowadził ich sobie znaną drogą ponownie nad rzekę. Tylko, że dużo wyżej ponad poziomem gdzie pływały tratwy. Miejsce zdawało się też niezbyt oficjalne, a jego wyposażenie nader jak na elfy konkretne. Były to bowiem głównie beczułki. Zarówno pełne jak i puste. Elfi zwiadowca wytoczywszy jedną z nich zaprosił Mikkela do zasiąścia na krawędzi tej skalnej wnęki i odpieczętowawszy beczułkę zaczął opowiadać.
Niesamowitym było słuchać tego elfa. Mówił w ten ich niedosłowny sposób. Taki, że człowiek niezwyczajny ich tradycji zwykle musi chwilę się zastanowić nim będzie pewien, że pojmie o czym mowa. Do tego mówił z pasją jakby Puszcza choć śmiertelnie niebezpieczna była mu najbliższą rzeczą na świecie. A także po pewnym czasie odmierzanym przez kubki spożytego kordiału, również z humorem. Zupełnie inny, choć taki sam...

Mikkel z radością opowiedział mu Dali. O tym jak w ciągu tych 5 lat na zgliszczach i zapomnianych ruinach wyrosło nowe miasto. Jeszcze wspalnialsze od tego poprzedniego jak mawiali ci, w których glowach nadal dudniły opowieści ojców i ojców ich ojców. Porównywalne jak wskazywały na to zapiski w księgach Fanny. O królu Bardzie, który istotnie jest człowiekiem niewiele słów, ale za to wielu czynów. Wreszcie o samych Bardyjczykach. O pałacu królewskim. O rynku zabawek. O odwiedzających miasto elfach, krasnoludach i easterlingach. W końcu i o sobie z rozpędu choć nie było to poprawne. Swojej rodzinie. Tej, która została w Dali. I tej, która przywiodła go do tego niesamowitego miejsca. II zdawać mu się zdawało, że mówi to nie głosem swoim, a Thoralda. Mówił pewnie mimo alkoholu płonącego w żyłach. Może elfie umiłowanie lasu mu się udzieliło? Może właśnie trunek podziałał. Sam nie wiedział. Ale siedząc tam czuł się Bardyczykiem bardziej niż w ciągu ostatnich pięciu lat.

A to co pili... Smak Mikkelowie średnio przypadł do gustu. Podobno w Dorwinionie wytwarzają to tak samo jak wino. Ale później dodatkowo jeszcze destylują i przechowują latami. Z początku zmuszał się by to przełknąć, ale z czasem gdy przyszła jego pora na opowiedzenie o Dali, zaczął powoli odnajdywać smak. Choć teraz już go prawie nie czuł. Patrząc na przepaść u swoich stóp gdzie w ciemności w załomach szumiała kipiel leśnej rzeki i myślał. Nie o Mrocznej Puszczy. Raczej o tym co opowiedział Gilglinowi. I o słowach jakie padły w odpowiedzi.
- Mówisz niesamowite rzeczy Mikkelu. Wyruszyłeś na śmiertelnie niebezpieczną wyprawę. Z małżonką u boku. Niezwykle piękny początek jakiejś wspaniałej historii. Czasem sobie myślę, że my Pierworodni Eru już nigdy nie będziemy tak odważni jak Wy i nie sięgniemy po takie historie.

Odważni...
Choć Mikkel po tym spotkaniu miał wrażenie, że elfy może by nawet dało radę zdzierżyć, do ich cech, które wzbudzały w nim niechęć doszła właśnie jeszcze jedna. Ich głowy zdawały się nie imać wypitym trunkom.

***

Gilglin zaproponował, że go odprowadzi do komnaty. Mikkel odmówił. Fanny spała. Jak wtedy gdy trzy miesiące temu z okładem powiedział jej, że nigdzie jej samej nie puści. Co ciekawsze wtedy również był zamroczony alkoholem. W głowie mu wówczas szumiało. Cieszył się. Jakby serce mu wówczas wyjawiło, że podjał właściwą decyzję i przybliżył do niej jej własne marzenia...

Tym razem... Tym razem bał się. Patrzył jak śpi. I bał się. W jednej pijackiej chwili tak bardzo, że aż ukląkł przed łóżkiem i z napięciem wpatrywał się w jej śpiące oblicze.
Westchnął czym ją obudził. Wpierw nerwowo uniosła głowę, ale szybko go poznała i znów ułożyła ją na poduszce.
- Coś się stało? - spytała sennym głosem.
- Nie - odparł zgodnie z prawdą.
Uśmiechnęła się i patrzyła na niego przez chwilę jakby niepewna czy to koniec jego odpowiedzi.
- A wiesz, że twój pokój jest obok?
Odwzajemnił uśmiech i wstał na nogi. Bursztyn przeciągnął się przez sen obok jego nóg.
- Śpij dobrze, Fanny.
Po czym nierównym i lekko zataczającym się mimo dumnie wyprostowanej sylwetki rycerze, krokiem ruszył do wyjście.
- Śpij dobrze Mikkelu - odpowiedziała cicho za nim czując jak sen ogarnia ją z powrotem.

***

Wędrówka przez Mroczną Puszczę źle na niego działała. I nie chodziło o to ciągłe przedzieranie się przez zarośniętą elfią ścieżkę. To ten zaduch był najgorszy. Bardyjczyk nie był puszczykiem przyzwyczajonym do takiej dziczy, ani góralem nawykłym do rozrzedzonego powietrza. Nie był też tym bardziej uczonym, który niemałą część życia spędziłby nad zakurzonymi księgami i mapami. Oddychał równinami. Pełną piersią. Tu miał wrażenie jakby las swoją czarną szponiastą ręką zaciskał się coraz mocniej na jego grdyce. Gęste i ciężkie od wyziewów roślinnych powietrze zdawało miast swobodnie unosić się, wpływać do płuc i lepić się do ich wnętrza.
Nie narzekał jednak. Za to dziękował losowi, że Iwgar nalegał by samemu sprawdzać teren przed nimi. Lindar przestrzegł ich przed podróżowaniem przez Mroczną Puszczę. Zalecił, aby każdy miał swoje zadanie i się na nim skupiał. Trochę sztucznym się to wydawało, ale nie sposób było nie uwierzyć mu na słowo. Mikkelowi więc przypadło wypatrywanie niebezpieczeństw. Czyli zajęcie równie nudne, co przez to zdradliwe. Gdy bowiem opuścili granice królestwa leśnych elfów, cały las zdawał się być jednym wielkim łypiącym na nich zagrożeniem. Przeciwnikiem więc był wielkim, wiecznie niestrudzonym i całkowicie nieobliczalnym. Jakim by jednak nie był, potrzebował znacznie więcej niz kilka dni ciężkiej wędrówki by złamać serce Bardyjczyka.

***

Spojrzał na zawieszony w dłoni żony bukłak, a potem na Iwgara. Nie było dylematu. Przy obozowisku nie można było zostawić samej Fanny. Gdzie jak gdzie, ale na otwartej przestrzeni polany, Mikkel mógł w pełni wykorzystać swoje umiejętności walki. Skinął głową Pszczelarzowi na znak, że zostanie i już po chwili zostali we trójkę sami z Bursztynem i nerwowo stroszącymi uszy wierzchowcami.
Zgodnie z pomysłem Iwgara, dorzucił kilka brewion do ogniska i podszedł do Belgo. Chłopak wpatrywał się to w niego to w ciemności w których zniknęli ich towarzysze.
- Rathar to doskonały myśliwy, a Iwgar wychował się pod koronami drzew. Znajdą go i przyprowadzą - powiedział do chłopaka gdy ogień zrobił się nieco większy. A potem skrzywił się jakoś i spojrzał podejrzliwie na ciemności - Twój ojciec wybiegł z lasu, tak? Pamiętasz z której strony dokładnie?
Pewnie poszedł za potrzebą. Nie mógł więc odejść daleko. A co za tym idzie, oddalając się Baldor odciągał Iwgara i Rathara od potencjalnego zagrożenia.
Belgo nie był pewien. Kierunek, który wskazał był mocno przybliżony. Fanny też nie wiele bardziej umiała doprecyzować. Mikkelowi jednak to wystarczyło. W zarośla wchodzić i zostawić tej dwójki nie zamierzał, Tylko najdalej do linii drzew dojść. Z Bursztynem na smyczy. Sprawdzić i w razie czego wycofać się szybko do ogniska.
- Poczekajcie chwilę - powiedział - Nie odejdę poza zasięg wzroku.
W jednej dłoni smycz. W drugiej żagiew z ogniska. Miecz przy pasie. Ruszył.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 16-03-2013, 04:35   #34
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację







Rathar nie zdążył zapuścić się daleko w mroczny las. Ogień płonącej żagwi nadawał otaczającym go, starym drzewom, upiornego wyglądu. Całkiem tak, jakby oświetlił nagle w mroku coś strasznego, z czym jeszcze przed chwilą lepiej było pobyć w ciemnościach. Płomienie, co na polanie w palenisku ochoczo trawiły z sykiem i trzaskiem stary konar, teraz skąpo lizały drewno; jakby przygaszone odkąd góral zagłębił się między drzewami. Mrok pochłonął Baldora, Rathar więcej go już nie widział. Lecz nie musiał. W grząskim terenie ślady butów kupca odciśnięte były głęboko, że choćby i ślepy krasnolud nie miałby problemów z ich odczytaniem. W oddali słychać było jakby trzaski i szybkie tempo człapania. Beorning zdążył podnieść wzrok w tamtym kierunku, gdy nagle usłyszał szum a potem raptowny świst poprzedzony jakby szaleńczym łopotaniem otwartej połaci namiotowego płótna. Kątem oka widział w skąpym okręgu blasku skaczącego płomienia nadlatujący cień. Instynktownie zasłonił twarz rękawem skórzanego kaftana. Odruchowo zamachnął się pochodnią. Drewno zderzyło się z czymś w locie. Skrzekliwym i niewielkim. Nietoperz upadł na ziemię wachlując nieporadnie przetrąconym skrzydłem. Później nadleciały następne. Czarna szarańcza. Przelatywały tuż nad głową pochylonego nieco Rathara, niektóre odbijały się od niego. Kiedy ręce i włosy Beorninga zaczęły obsiadać miękkie, wielkie jak ludzka pięść czarne owady co garnęły się jak zaczarowane w transie wokół pochodni, którą mężczyzna opędzał się na lewo i prawo, góral usłyszał za sobą trzaski gałęzi. Obrócił się i dostrzegł Pszczelarza. Był niedaleko z takim samym jak on, z płonącą żagwią z ogniska, położeniu. Igwar zdawał się dopiero zaczynać odganiać od insektów i nietoperzy, które w locie porywały lgnące do światła przerośnięte, odpychające czarne ćmy i inne fruwające na owadzich skrzydłach paskudztwa. Coraz większe chmary insektów, niczym zerwany nagle wiatr lub obudzony rój pszczół, falami uderzały w ludzi, wplątywały sie we włosy, smagały po ciele, odbijały od skórzanych kaftanów. Przysłaniały światło pochodni, które teraz osaczone intruzami gorączkowo mrugał językami ognia. Żagwie w konwulsyjnych drgawkach, pośpiesznych spazmach, szaleńczo tańczyły blaskiem i cieniem po szkaradnych, oblepionych pajęczynami niczym upiornymi łachmanami drzewach, niemych obserwatorach spektaklu.

Leśny Człowiek długo się nie zastanawiał. Cisnął żagwią na podmokłą glebę, w gnijące liście. Chmara insektów od razu straciła zainteresowanie Pszczelarzem rzucając się do ognia. Tak wiele było trzepoczących, przeróżnych nocnych owadów, że zdawało się, iż podrywana z ziemi płonąca gałąź, lada chwila poderwie się w wirującym kominie skrzydeł. W kulę zbitych, wirujących insektów uderzały z każdej strony nietoperze porywając w szpony różnorakie mroczne motyle. Igwar ruszył biegiem ku Ratharowi. Ściskana przez górala pochodnia żarzyła się czerwienią, skrzyła iskry. Mały płomień kurczowo lizał konar. Zasłaniając twarze oboje ruszyli tropem kupca. Wciąż zmagali się, tym razem w biegu, z garnącymi się do światła owadami. Im dalej jednak w las, z pochylonymi głowami nad wyraźnymi śladami kluczącego, lecz uparcie podążającego na oślep Baldora, tym mniej dokuczały im insekty. W końcu, gdy ich stopy znalazły nieco twardszy grunt gnijącej ściółki mokrych liści, oboje wiedzieli, że znacznie oddalili się od podmokłych terenów przy strumieniu. Trop nie był już tak wyraźny i Rathar z coraz większym trudem go odnajdywał. Byłby go stracił kilkakrotnie gdyby nie Pszczelarz. Czy to więcej szczęścia miał czy doświadczenia w lesie, dosyć, że zwężone oczy Igwara ślizgały się po okolicy a nogi podążały w obranych kierunkach. Nie mogli biec szybko. Musieli przeczesywać teren z pochyloną ku ziemi pochodnią w poszukiwaniu śladów. Kiedy tropił Igwar, to Wszędobylski z orężem w dłoni bacznie obserwował kłębiący się dookoła nich mrok. W końcu i leśny człowiek rozłożył bezradnie ręce. Jakby trop urwał się a Baldor zapadł ziemię. Wtedy, gdy nadzieja zaczęła opuszczać ludzi, Rathar jednak podjął trop i pewnie poprowadził ich dalej. Zagłębili się w jeszcze mroczniejszy, o ile to było możliwe, las. Po godzinie lawirowania między drzewami, o które kupiec nie jeden raz sie rozbijał, przydeptanych paproci, tratowanego, czarnego mchu, myśliwi stanęli w miejscu gdzie ślady były dziwne. Było to między dwoma starymi drzewami z gałęzi których, zwisały teraz porwane strzępy pajęczej sieci. I tak daleko kupiec zapuścił sie w las nie zaplątawszy się wcześniej w pułapki! Po oględzinach szybko stwierdzili, że Baldor z ogromnym impetem wpadł w zawieszoną między drzewami sieć i zerwał ją swym ciałem. Rathar pokazał Pszczelarzowi jak kupiec potoczył się po ziemi dalej. Po znakach w ściółce odczytał jak szamotał się z pajęczyną. Musiał się zaplątać... A stamtąd ciągnął już tylko jeden ślad. Ofiary ciągniętej po leśnym podłożu. Dalej na północ. Czy mogli go zostawić? Wciąż była nadzieja. Ruszyli dalej.










Mikkel prężnym krokiem ruszył na skraj polany co raz przywołując wyrywającego się do przodu Bursztyna. Mrok uciekał przed skąpym kręgiem ognia z żagwi i kłębił się za nim zbity w przyczajeniu. W końcu stanęli na brzegu strumienia co płynął przy skraju lasu. W blasku zachodzącego słońca, niebiesko zielona, krystalicznie czysta woda teraz była czarna jak smoła. Nawet przy zbliżeniu pochodni była jakaś taka inna. Syn Thoralda przypomniał elfie słowa. Nie wszystko w Mrocznej Puszczy co za dnia niegroźne, tym samym po zmroku zostaje... Mikkel zrozumiał co się stało. Dlaczego Baldor gadał od rzeczy o pożarze i obudzonym właśnie Smaugu pod Górą... Nawet Bursztyn z pochylonym łbem przeglądał sie w czarnej toni strumienia wsparty przednimi łapami na zielonej skarpie trawy i ani razu sie nie oblizał. I on, choć w lesie ciągle spragniony, tym razem nie myślał chłeptać tej wody. W oddali widzieli przebijający przez grube pnie drzew blask. Gdzieś tam byli Igwar z Ratharem. To w tamtym kierunku zanurzyli się biegnący za Baldorem ochroniarze. On musiał wrócić. Polana sprawiała wrażenie bezpiecznej, lecz... W Mrocznej Puszczy pewnym można być było tylko niepewności. Bursztyn zaczął warczeć zwrócony pyskiem w druga stornę polany. Cicho, jakby nie zależało mu na ujadaniu, robieniu hałasu. Mikkel położył rękę na psie. Futro na grzbiecie od łba przez kark i grzbiet było zjeżone. Las za ogniskiem tonął w ciemnościach. Syn Thorlada nie dostrzegł niczego. Śwatło pochodni jego kompanów juz dawno zniknęło w oddali.

Fanny nie odrywała wzroku od męża. Jego oddalona sylwetka stała się nagle taka bliska. Mikkel, a dokładniej czarny kontur rycerza z Dali, zatrzymał się przed ścianą lasu. Trwał tak przez chwilę. Wypatrywał, nasłuchiwał? Nie wiedziała. Trawa była wysoka. Nie widziała Bursztyna. Ale był gdzieś tam, musiał być przy nodze pana. Na pewno. Zerknęła ukradkiem na bok. Belgo z otwartą buzią i rozszerzonymi oczyma wyglądał w tym samym kierunku. Z wyciągniętą szyją zdawał sie stać na palcach. A może to była jedna z takich chwil, w których przestaje sie być dzieckiem? Chłopak miał tych momentów w swoim krótkim życiu aż nadto. Wyprostowany malec nagle jakby wyrósł z wypiętą piersią o dwa cale wyżej. Jego skupiona twarz i zatroskane, poważne oczy przedwcześnie go postarzały. Mogła tylko zgadywać co musiał teraz przeżywać. W ręku ściskał brewiono.

Mikkel ruszył już z powrotem. Kronikarka widziała jak szedł przyspieszonym krokiem. Poruszał się szybciej jak wtedy gdy szedł w ciemność nocy. Za namiotami zarżał koń. Potem drugi. Mąż był już niedaleko. Niespokojnie zaszeleściły w trawie tratujące ją w miejscu kopyta. Nerwowość nocy udzielała się zwierzętom. Dorzuciła do ognia. Czy zdawało się jej czy na południe od obozu, w ciemnościach wysokiej trawy dostrzegła dwa świecące punkciki? Świetliki?

- Popilnuję koni. – odezwał się Belgo z opuszczonym wzdłuż nogi drewnem w ręku. – Może wy też byście powinni ratować ojca mego? Nie martwcie się o mnie. Tutaj przecie jest bezpiecznie na polani elfów. Dopilnuję ognia i zwierząt. – zaproponował obracając w palcach wolnej ręki medalion na piersiach.










Do świtu zostało jeszcze wedle Igwara, nie dalej jak dwie godziny. Las przerzedzał się na tyle, że widać było czasem mały skrawek rozgwieżdżonego nieba. W końcu, gdy z wolno płonącego konaru został już tylko niewielki, rozżarzony kikut, Beorning z Leśnym Człowiekiem stanęli na skraju polany. Jakże innej od tej, którą zostawili za sobą. Była większa, porośnięta zieloną trawą a na środku stało wzniesienie. Przed nimi, na tle wciąż czarnego, lecz jakby bledszego nieba, sterczały osadzone na wzgórzu, kamienne ruiny. Niewiele zostało z dawnej budowli, zniesionej w starożytnych czasach rękoma elfów lub ludzi. Z dawnego muru i zapewne licznych niegdyś zabudowań, nie został niemal kamień na kamieniu. Jedynie masywna i wysoka na czterdzieści stóp albo i więcej, okrągła wieża pięła się jak wyciągnięta ku gwiazdom ręka. Zamek zawalił się do środka i zostały po nim tylko dwie nagie ściany połączone w kształt litery L. Nieprzyjemna cisza zalegała nad polaną. Kiedy ludzie zbliżyli się do budowli usłyszeli ciche stękanie, pomruki i jakby szamotanie. Czając się przy szczątkach budowli zobaczyli u szczytu kamiennego rogu murów, zwieszony na grubej pajęczej linie, dyndający siwy kokon.

Ruina spowita była pajęczymi całunami. Między wieżą a szczytem ściany zawieszony był jakby zwodzony most, spleciony z wielu grubych, zlepionych nici i strzępów pajęczyn. Wejście do wieży tonęło z nieprzeniknionych rozgwieżdżonemu niebu ciemnościach.

Z zawieszonego trzydzieści stóp nad ziemią muru, dobiegały odgłosy co mąciły zastygłą w bezruchu ciszę wzgórza. Baldor, szczelnie oplątany w pajęczynie, wciąż żył. Szarpał się z pętami usiłując wyswobodzić z jej splotów. Bezskutecznie.










Dalijczyk z pochodnią w jednej, smyczą w drugiej i meczem za pasem, zbliżał się do krawędzi kręgu ogniskowego światła. Bursztyn nie odrywał wzroku od południowej ściany lasu. Nie musiał się wyrywać. Oboje szli tak szybko, że nie było mowy o ciągnięciu smyczy. Teraz i syn Thoralda dostrzegł to, co pies musiał wywęszyć już dawno temu i na czym teraz skupiał całą uwagę. Z lasu, od południa, wychodziły w wysokiej trawie, ku namiotom, schylone w pół, przyczajone sylwetki. Zobaczył ich zarysy w świetle gwiazd i księżyca. Dwie, trzy, cztery. Co najmniej. Skradały się powoli. To nie mogły być elfy. Przecież nie dostrzegłby ich. Zresztą po ci mieliby się skradać? Fanny chyba jeszcze ich nie widziała. Ciemność za blaskiem ogniska musiała być dla niej i dla Belgo jeszcze ciemniejsza... Jeszcze tuzin kroków i będzie przy niej. Przy nich. Warczenie Bursztyna przerodziło się w zajadłe ujadanie rozdzierające nocną ciszę. I wtedy i może właśnie przez to, nagle z ciemności wyskoczył czarny cień! Leciał wprost na Fanny i stojącego za nią Belgo! Kronikarka zobaczyła jak warg odbijał się od ziemi kilkanaście kroków od niej!

Mikkel już biegł. Dwunożni przeciwnicy porzucili skradanie. Przeskakiwali trawy. Czterech. Pokracznym bieg krzywych nóg i zgarbionych sylwetek. Gobliny.

Z ujadaniem Bursztyna, który jak szalony wyrywał się do ogniska, zmieszały się ochrypłe ryki orków.

- Gra!
- Grraah!!
- Grrraaahhh!!!





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 22-03-2013, 16:21   #35
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Mikkel zawsze robił to, co należy zrobić. Niby Fanny wiedziała o tym od dawna, ale znowu ją zaskoczył tą cechą, nie zdążyła mu podziękować, ani się zawstydzić ani wyrazić wdzięczności, że został tutaj z nimi, z nią, bo Mikkel od razu powiązał fakty i wypytawszy chłopca poszedł przekonać się, w czym mogła leżeć przyczyna zachowania Baldora.

Fanny więc tylko dorzuciła kilka polan do ognia. Ścisnęła jeszcze raz dłoń młodego Bardyjczyka.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziała pocieszając zarówno Belgo jak i siebie. Sylwetka Mikkela prawie niknęła w ciemnościach. Wszystko wokół nagle zaczęło wydawać się dużo groźniejsze niż zazwyczaj, jakby mimo ognia, ciemność wreszcie miała ich dopaść i czaiła się teraz wokół słabego przecież kręgu światła, wyciągając macki, dotykając ich na razie lekko, lecz nieubłaganie, pewna zwycięstwa, bo ona miała całą Mroczna Puszczę a oni tylko ten ogień i siebie nawzajem. Fanny próbowała strząsnąć z siebie te myśli, przecież nie była tchórzliwa, ale było to trudne, bo co począć, gdy przeciwnik nie ma ciała, które można zgładzić, jest tylko mgłą i powietrzem. Niematerialną, lecz rozpaczliwie prawdziwą obecnością. Bardyjka wpatrywała się w sylwetkę męża tak skupiona, że właściwie widziała tylko jego, wszystko inne przygasło i się oddaliło, była tylko sylwetka Mikkela jakby łączył ich pomost przez całą długość polany i w każdej chwili mogła wyciągnąć rękę i dotknąć pleców męża, wbrew rzeczywistości i wszystkim dzielącym ich jardom przeraźliwie rozległej łąki.

Odetchnęła, gdy Mikkel się odwrócił i zaczął wracać. Pogłaskała chłopca po głowie. Zapytał, czy wracają. Przytaknęła. Nawet nie zastanawia się jak to możlwie, że ona widzi tak wyraźnie a Belgo nie rozpoznaje, w którą Mikkel i Bursztyn są zwróceni stronę.

-Wiem, że to strasznie trudne. To czekanie – wyszeptała. - Ale musimy być dzielni, nic innego nie możemy teraz … - nagle przerwała wypowiedź. Dobiegło do nich warczenie Bursztyna, zaniepokojona Fanny poprawiła zawieszoną na ramieniu Mękę i potem nagle zdała sobie sprawę, że Mikkel już nie idzie a biegnie, że wszystkie konie postawiły wysoko uszy i rżą przestraszone, a zdenerwowany Pens unosi się dęba jakby chciał kogoś zaatakować. Bursztyn wyrywał się Mikkelowi i wściekle ujadał. Z ciemności wyskoczył potężny kształt. Rozpoznała od razu. Orczy wierzchowiec. Warg.

Był zbyt blisko żeby mogła strzelić. Instynktownie odepchnęła chłopca i wysunęła się naprzód chwytając wprost z ogniska długą żagiew. Zamachnęła się nią w chwili, kiedy warg skoczył. Dzięki temu zwierzę zamiast wylądować na dziewczynie, przeskoczyło nad Fanny. Cisnęła za nim polano i natychmiast sięgnęła po następne. Tamtym nie trafiła. Znowu zrobiła krok zasłaniając wilkowi drogę do chłopca, warg z charkotem i pianą na ustach zamarł na moment, w pozycji do skoku, przednie nogi ugięte, ciężar ciała przeniesiony do tyłu. Jakby jeszcze oceniał, czy na pewno chce się zbliżać do ogniska i wymachującej ogniem postaci. To był potrzebny jej moment, ta sekunda bezruchu warga. Musiała ją wykorzystać Wytężyła wszystkie siły i cisnęła kolejną żagiew. Wtedy dopadł do niej Mikkel. Belgo właśnie wyszarpywał spod ojcowego posłania długi sztylet. Bursztyn biegł na bestię. A warg… zapłonął. Jego skowyt przeszył powietrze. Wokół straszliwego łba rozjarzyła się ognista grzywa. Bestia zaczęła uciekać. Ale to był dopiero początek.

Fanny zdjęła z pleców Mękę i sięgnęła po strzały.
-Gobliny? – pytanie było tak ciche, że Mikkel ledwie ją usłyszał.
-Orki. –Odpowiedział.

Napięła cięciwę. Jedną strzałę jak zawsze umieściła za paskiem. Wybrała krótkie z czterema piórami wzdłuż drzewca, stabilizującymi lot i szybko nadającymi dużą prędkość. Dziadek nauczył ja takie robić, twierdząc, że pomysł ściągnął od koczowniczych easterlingów. Romboidalny grot zdolny był przebić pancerz. Ciemność rozmazywała sylwetki, zbliżały się szybko, czekali aż oświetli je blask ogniska. Po długich sekundach kontury nabrały ostrości. Rozległ się dziki wrzask, można było rozpoznać potworne twarze, takie, jakie pamiętała z Wielkiej Bitwy. Wycelowała w głowę najbliższego.
-Nie zawiedź – wyszeptała do swojej broni, to był pierwszy prawdziwy przeciwnik Męki, bojowy chrzest. Mimo grozy sytuacji, przez serce Fanny przemknęła fala uniesienia. Strzała pofrunęła. Goblin z drzewcem wbitym aż do połowy długości padł na ziemię. Grot musiał przebić czaszkę na wylot.

Nagle Fanny stanęły przed oczami rzeczy, które kiedyś widziała. Bardyjski łuk we wprawnych dłoniach, to złowroga broń. Pamiętała trzy gobliny nadziane na strzałę Barda jak na rożen. Drzewce, które pokonały tarcze i zbroje, i zabiły przeciwników rozszarpując wnętrzności, orka przyszpilonego z obu stron do warga, którego dosiadał, jedną strzałą, która zabiła bestię i raniła obie nogi jeźdźca. Och czemuż teraz dwa orki nie stały tuż za sobą.

Te obrazy przelatywały przez jej głowę jak szalone, zupełnie samodzielne i od Fanny niezależne. Odrzuciła Mękę i sięgała po sztylet, pozostali przeciwnicy już ich dopadali. Bursztyn, który jeszcze przed chwilą krążył ujadając wokół płonącego warga, teraz razem z tamtym zniknął za linią drzew. Krzyknęła, żeby go przywołać. Zostały trzy orki, w tym jeden spowolniony przez strzałę z Melieraxa. Mikkel ją zasłonił, starł się z nadbiegającymi przeciwnikami, stal uderzała o stal, Fanny skoczyła do przodu, zrównując się z mężem, chcąc związać walką jednego przeciwnika. Trafiła na najpotężniejszego, straszliwa krwiożercza twarz, rogaty hełm na głowie, szeroki zakrzywiony miecze i puklerz na lewym przedramieniu. Sztylet Fanny trafił w klatkę piersiową, lecz nie przebił się przez żelazne pierścienie zbroi. Nie uskoczyłaby przed odwetem, gdyby Mikkel z impetem nie natarł ciałem na orka. Poczuła ból, ale było to draśniecie. Mikkel walczył, znowu słyszała szczęk stali, kolejny ork spróbował ją zaatakować, wtedy nagle pojawił się Bursztyn i skoczył atakującemu Fanny do gardła. Trysnęła czarna posoka.

Fanny schyliła się po Mękę i odbiegła kilka jardów. Ręce jej drżały, gdy znowu napinała cięciwę. Cienkie bydlęce jelito wbijało się w skórę. Jeszcze pomyślała, czy też raczej pomyślało jej się, bo przecież samo, ona była zbyt zajęta, że oto kolejna bitwa, w której nie ma rękawiczek, nieostrożna łuczniczka, co zapomina, że płaci się za każde uchybienie w sztuce. Strzeliła i nie trafiła.

Spowolniony strzałą z Melieraxa ork już dopadł ogniska i Mikkel znowu walczył w zwarciu z dwoma przeciwnikami. Szybkim ciosem włóczni powalił nadbiegającego, ale wielki ork nieraniony i w pełni sił walczył zaciekle. Bursztyn wskoczył na orcze plecy, ale tamten strząsnął go z łatwością. Pies zaskamlał, Fanny i Belgo jęknęli. Bardyjka znowu wystrzeliła i znowu chybiła. Widziała jak włócznia męża wgłębia się w ciało olbrzyma, jak miecz tamtego spada na tarczę. Potem Mikkel wyprowadził cios, idealny, Fanny zamarła, wydawało się, że już po orku, ale olbrzym wykonał jakiś przedziwny piruet sparował cios, uderzył i Fanny usłyszała dźwięk metalu przecinanego na mężowskiej piersi.

Spróbowała się uspokoić. Jeden długi oddech. Strzeliła. Jej strzała utkwiła w tarczy. Za blisko… była za blisko … strzała nie osiągnęła właściwej prędkości. Mikkel potężnym ciosem wbił włócznie w pachę przeciwnika. Fanny znowu strzeliła i znowu spudłowała.
Wtedy Bursztyn skoczył do gardła orka. Ten uderzył psa głową, żelazem hełmu, Bursztyn odleciał kilka metrów, nie mogła spojrzeć czy wstaje, atak psa zmusił orka do odsłonięcia się, odejścia trochę od Mikkela. Fanny widziała go dzięki temu wyraźnie.

-Teraz– wyszeptała do Męki. Musiały wykorzystać szansę. Bardyjka podniosła odrobinę łuk, tak by strzała poszła prostym, krótkim torem. Już nie czuła, że krwawią jej palce. Ork jęknął i osunął się na ziemię. Strzała tkwiła w odsłoniętym podbródku.

***

Uprzątnęli ciała. Leżały teraz razem, daleko poza zasięgiem blasku ognia. Nadal czuć było spaloną sierść, ale ciała warga nie znaleźli.

Już na zawsze zapamiętali, że nie można nocą używać wody ze strumieni, Belgo bez pytania zagotował trochę tej z bukłaka. Fanny wyciągnęła drugi i ostatni dzban miruvoru. Każde z nich pociągnęło długi, ożywczy łyk. Łącznie z ich czworonożnym obrońcą, któremu Fanny wlała do miski jego porcję. Belgo oglądał sierść Bursztyna. Fanny przemyła ranę na brzuchu męża, najpierw natrudziwszy się żeby zmusić go, aby usiadł i na to pozwolił. Mikkel tak uparcie twierdził, że nic mu nie jest, i nie chciał nawet opatrunku, że rozgniewał Fanny, aż rozpłakała się ze złości i wtedy ustąpił. Zaraz oczywiście było jej wstyd, że zachowała się dziecinne, ale wstyd przebiegle ogarnął ją dopiero po tym jak wysmarowała brzuch Mikkela maścią i ciasno owinęła bandażem. Ze swoją niewielką raną zrobiła zresztą wcześniej to samo, również bardzo uważnie, przez moment całkowicie pochłonięta nieuleczalną kobiecą słabością i odkrywczą myślą, że po ranie może zostać blizna.

Potem dołączyła do Belgo i już razem przeglądali czy Bursztyn nie ma zranień. Pies przed chwilą wychłeptał podany mu elfi trunek i teraz leżał spokojnie, i pozwalał się oglądać. Fanny wydawało się, że na jego pysku widać dumę. – Byłeś bardzo dzielny. – Drapała go nosie – Gdyby nie ty warg zakradłby się bliżej, i potem… pomogłeś Mikkelowi… Bardzo dzielny…
Nawet Belgo uśmiechnął się, gdy nic nie znaleźli a Bursztyn dumny z wyniku oględzin zaszczekał do nich radośnie. Ale wzrok chłopca, co i raz zbaczał w stronę lasu. Nie w tę, z której nadeszli orkowie, tylko tam gdzie zniknął jego ojciec.
- Wrócą – znowu zapewniła go Fanny –wstała, miruvor dodawał sił, ale musiała jeszcze zszyć przecięta kurtkę, wyczyścić sztylet, spróbować odnaleźć trzy niecelne strzały i tym razem lepiej zabezpieczyć obóz.
- Chodź – uśmiechnęła się do Belgo - umieścimy wokół ogniska paliki, połączymy je sznurkiem z kamieniami, nauczył mnie jeden z elfów, a potem… potem położysz się i jeśli zechcesz to opowiesz mi o tym medalionie – Fanny pokazała na wisior, do którego ręka chłopca, co i raz sięgała bezwiednie.
-Potem już wróci tata –odpowiedział chłopiec.

Fanny przełknęła ślinę, ale obawiając się, że drżenie głosu zdradzi jej własne obawy, nic nie odpowiedziała. Oczywiście, że potem wrócą, taką miała nadzieję. Powtarzała sobie, że kto jak to, ale Iwgar i Rathar dadzą radę nawet Mrocznej Puszczy i wrócą, wrócą zaraz z odnalezionym Baldorem. A jeśli trochę później, to też nic się nie stanie. Bo przecież najważniejsze, że już niedługo znowu będą wszyscy razem, cali i zdrowi.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 22-03-2013 o 17:53.
Hellian jest offline  
Stary 22-03-2013, 20:01   #36
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ciemność i las. Las i ciemność. Rathar parł do przodu, spiesząc się. To zawsze był problem, gdy myśliwy tropił zwierzynę uciekającą na oślep. Przerażona nie używała mózgu, nie korzystała z niczego prócz bardzo podstawowych odruchów i czasami instynktu, jeśli go miała. Tym razem obawiał się, że Baldor tego nie posiadał, jego słowa tuż przed szaleńczym biegiem jasno o tym świadczyły. Wtedy mogło stać się coś, czego nie lubił nikt. Zwierzyna mogła stać się ofiarą kogoś innego. Robiąc tyle hałasu, nie zwracając uwagi na nic, było to niezwykle łatwe. Wszystko co należało zrobić, to stanąć na jego drodze.
Ci, którzy pozostawali z tyłu, nie mieli tak prostego zadania.
Jako pierwsze postanowiły utrudnić to nietoperze i ćmy, lgnące do światła niezależnie od faktu, że światło to zabijało je jedna po drugiej. Ciemność narastała, gdy Rathar i Iwgar przebijali się dalej, teraz już tylko z jedną, coraz słabiej palącą się pochodnią. Mimo tego, tropu nie stracili, a wielkiemu Beorningowi daleko było do paniki.
Małe nocne zwierzęta to za mało, zwłaszcza, że miał zadanie do wykonania.

Im dalej w las, tym bardziej cieszył się, że miał ze sobą Pszczelarza. Baldor miał nad nimi dużą przewagę i tylko jego trop mógł ich do niego doprowadzić. A ten słabł, urywał się, a w pewnym momencie wydawało się im, że zniknął już zupełnie. Puszcza była czystą czernią, miejscem raczej obcym Ratharowi. Mimo tego, w końcu udało się ponownie odnaleźć nikłe ślady i za nimi podążyć.
Prosto do kolejnego, nieprzyjemnego odkrycia. Obawy myśliwego wprowadzone zostały w czyn, gdy okazało się, że kupiec już nie biegł, a był ciągnięty. Czasu pozostało coraz mniej, więc Beorning jeszcze przyspieszył. Przynajmniej trop teraz okazał się znacznie czytelniejszy i bezbłędnie doprowadził ich do polany z ruinami.

Mężczyzna wziął głęboki oddech i odrzucił resztkę prowizorycznej pochodni, przez chwilę zastanawiając się co dalej. Jego wzrok skierował się na Leśnego Człowieka, myślącego podobnie do niego. Szybko odnaleźli kokon, zawieszony zbyt wysoko nad ziemią, by dostać się do niego bez problemów. Umiejscowiony na szczycie resztki muru dopuszczał albo wspinaczkę, albo skorzystanie z mroku wnętrza wieży, ciągle w stanie nadającym się do użytku. W tym przypadku przez pająki.
Szybko ustalili, że spróbują najpierw wykurzyć tutejszych mieszkańców, albo chociaż ustalić, gdzie się kryją i ile ich jest. Rathar wolał mimo wszystko unikać walki, gdy tylko będą w stanie - trochę wiedział o tych potworach, nawet jeśli nie miał wielkiej wiedzy o samym lesie. Były spore, zwykle wielkości średniej wielkości zwierząt kopytnych. Polowały w nocy, będąc prawie ślepe. I bały się światła, a może ognia w szczególności. To ciekawe jak wiele istot w Mrocznej Puszczy przyzwyczaiło się do tego tutejszego wiecznego mroku.

Tę ostatnią cechę postanowili wykorzystywać, z resztek żaru żagwi rozpalając nowe pochodnie. Beorning obszedł ruinę, przypalając kilka mniejszych pajęczyn, które płonęły gwałtownie i szybko. Za szybko, by ryzykować podpalenie tych na murze - połączone ze sobą prawdopodobnie spaliłyby się wszystkie, przy okazji mocno przypiekając samego Baldora. Póki mogli tego uniknąć, to należało spróbować innych możliwości. Olbrzym ryzykować wspinaczki bez wcześniejszego rozeznania się w sytuacji nie chciał - ruszył więc ku wieży, oświetlając sobie drogę i przy okazji paląc wszystkie "luźne" pajęczyny. Nie spowodowało to żadnego ruchu, a zewsząd dochodziła do nich tylko cisza, mącona ruchami dwóch mężczyzn i od czasu do czasu szarpaniem się kupca w szczelnym kokonie.

Nieco zawiedziony Rathar wchodził na zadziwiająco solidne schody, spalając co mógł, aż dotarł do miejsca, z którego mieli dostęp do grubych nici, kierujących prosto na resztki muru i wiszący tam kokon. Z drugiej zaś strony... spały pająki. Przynajmniej kilka, wielkich, włochatych, ze zdecydowanie zbyt dużą ilością zamkniętych teraz oczu. Po co im było tyle, skoro i tak niewiele widziały? Myśliwy dał znak Iwgarowi, by ten pozostał cicho i go osłaniał. Schodzenie na dół nie miało teraz sensu. Olbrzym odłożył pochodnię, topór zatknął za pas i ruszył. Chodził już po niebezpiecznym terenie, to jednakże było coś nowego. Nici były grube i nie wyglądało na to, by miały się urwać pod jego ciężarem, za to lepiły się do butów i rękawic, a na dodatek chybotały wściekle, jakby pragnąc zrzucić człowieka, nie przyzwyczajonego do używania ich jako lin. Poruszający się powoli Rathar, stopy trzymając na jednej nici, a dłonie na drugiej, ostatecznie dotarł do muru, ocierając pot z czoła. Pierwsza część planu została zrealizowana, a bestie ciągle spały.

Odcięcie kokonu, wciągnięcie Baldora wyżej i oswobodzenie go z większości lepkich pajęczyn okazało się łatwiejsze niż podejrzewał. Uwinęli się z tym szybko, a pierwsze co zobaczył Beorning w handlarzu, to brak rozpoznania w jego oczach. Teraz nie było na to czasu. Przyłożył palec do ust, każąc mu zachować ciszę, a potem rozejrzał się, sprawdzając możliwości zejścia. Powrót po chybotliwych niciach był tą dłuższą, bardziej niebezpieczną drogą. Wskazał więc uratowanemu mur, pokazując, że ma po nim schodzić. Początkowo asekurował go, trzymając za ubranie i umożliwiając znalezienie podpory na nogi i dłonie, a następnie ruszył za nim.
Wszystko szło dobrze, aż do momentu, gdy znajdowali się jakieś dziesięć stóp nad ziemią. Wtedy to noga Baldora osunęła się, a Rathar nie zdążył go złapać i kupiec poleciał w dół z okrzykiem strachu i zaskoczenia.
A zaraz potem, obok przerażonego mężczyzny, wylądował pierwszy z pająków. I Beorning, który resztę drogi w dół również pokonał skokiem, w przeciwieństwie do upadku Baldora - całkiem sprawnym.

Nie było czasu na walkę. Myśliwy chwycił kupca za fraki i zaczął odciągać do tyłu, jak najdalej od pająków. Pierwsza strzała nadleciała już z góry, gdzie czuwał Pszczelarz.
- Podpalaj!
W jednym słowie przekazał też drugą informację - "spadamy stąd!". Kątem oka uchwycił jeszcze, jak drugi pocisk przyszpila do ziemi bestię i próbował nie zwracać uwagi na fakt, że na ziemi lądowały kolejne. Jak najszybciej ciągnął Baldora, nie zwracając na razie uwagi na jego obrażenia.
I wtedy zrobiło się jasno. Podpalone pajęczyny zrzucały pająki, zmuszały je do ucieczki. Rathar zatrzymał się przy wejściu do wieży, czekając aż Iwgar do nich dołączy i obejrzy handlarza, szukając poważniejszych obrażeń.
- Nie rozpoznaje nas. Miejmy nadzieję, że Fanny lub Mikkel będą choć domyślać się co mu się stało.
Nie miał pojęcia, czy pająki będą pragnęły zemsty, ale i tak zaproponował jak najszybsze oddalenie się od tego miejsca, bez czekania na świt. Ruszył po ich wcześniejszych śladach, kierując się ku obozowi.
 
Sekal jest offline  
Stary 22-03-2013, 23:53   #37
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Zrobili to po co zagłębili się w mrok tej puszczy. Stali na skraju polany. Był z nimi kupiec. Jednak Baldor nie był sobą. Wystraszony, bez pamięci i rozsądku. Jakby tego było mało był podtruty i poobijany. Za plecami mieli dawno opuszczoną przez swoich budowniczych wieżę. Swąd palonej pajęczyny. Ciszę.

Pająki pierzchły. Te mniejsze… te tylko wielkości odyńca, z długimi odnóżami i odwłokiem. Pszczelarz mógł je policzyć. Żywych mogło być w pobliżu jeszcze z osiem. To jednak, ten którego tutaj nie było budził największe obawy. Pajęcza „nić” grubości ludzkiego ramienia. Taka sieć mogła być upleciona tylko przez wielkiego drania. Takiego pająka, z którym nie chcieli się spotkać. Pszczelarz wytężał wszystkie zmysły aby nie dać się zaskoczyć… miał dziwne przeczucie, że gdzieś tam na którymś drzewie czai się na nich bardzo niezadowolony kosmatonogi pająk.

- Spokojnie Baldorze. Spokojnie. Położył na ramieniu kupca dłoń. Poklepał go przyjacielsko. - Już niedługo wrócimy do obozu. Do Belgo. Do Fanny i Mikkela. Mówił miękko i z uśmiechem. Tym jego miodowym uśmiechem. Ciepłym i szczerym. – Noc się kończy. Sięgnął po manierkę z wodą. Podał ją towarzyszom. Gardła wszystkich domagały się przepłukania. Orzeźwiający łyk jeden, drugi... Nie ugasiło to niczyjego pragnienia ale dało ulgę, już nie drapało. Już nie paliło. Trzeba myśleć. Co dalej.

Zgonieni. Zdyszani. Zmęczenie odmalowane było na jednym i drugim członku grupy pościgowo - ratunkowej. Rany po smagających twarze gałęziach. Zaschłe błoto i ziemia na ubraniach. Brud i lepka pozostałość pajęczych sieci. Droga jaką przemierzyli. Praktycznie kilkugodzinna gonitwa w nieustannym poczuciu zagrożenia. To wszystko odcisnęło na nich piętno… ale dopiero byli w połowie drogi. Odnaleźli Baldora, pora go była sprowadzić do obozu.

Trudno było jednoznacznie stwierdzić jak daleko są od przyjaznej polany. W nocy po omacku musieli dużo krążyć. Baldor też nie uciekał w linii prostej. Pszczelarz korzystając jeszcze z resztek nocy spróbował określić ich pozycję względem obozu. Miał swój astrolabon, miał też swoją pamięć… odtwarzał ich drogę. Zwracał dużo uwagi nie tylko na tropy. Leśny Człowiek szukał śladów nie tylko w grząskim gruncie. Szukał ich w lesie. Na drzewach, w połamanych gałęziach, w otartym mchu na skale czy obalonym dębie, w odgłosie płoszonego ptactwa. Wiedział, że kiedy wejdą pod mroczne sklepienia będą musieli iść prosto do celu. I to nie tylko dlatego, że byli zmęczeni i nie mogli pozwolić sobie na błądzenie. Nie tylko dlatego, że mogli się na coś napatoczyć. Nie tylko dlatego że Baldor wymagał opieki. Ale też dlatego, że nie było ich już bardzo długo na tyle długo, że komuś mógł przyjść do głowy pomysł na ruszenie ich śladem.

Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na polanę. Ruiny zostały wydarte pętającym je pajęczynom. Sporą część strawił ogień. Co nieco zostało pozrywane. Wysuszone ofiary poplątane w kokonach pospadały na ziemię. A leżący na ziemi martwy pająk był jakby przestrogą dla innych. Kres spisał się. Jak zwykle. Pewny łuk w rękach pewnego łucznika. Dwie strzały pozbawiły plugawe stworzenie plugawego żywota. Iwgar jeszcze przez chwilę z zadowoleniem przyglądał się truchłu. Wiedział jednak, że odebrali pająkom polanę na chwilę… już za parę dni znowu ruiny starożytnych budowli przykryje całun lepkich nici tworząc ponurą spiżarnię dla rodziny włochatych ośmionogów.

Nasłuchiwał i wypatrywał zagrożenia… lub pierwszego przebłysku jutrzenki.

- Czas nam w drogę. Ja pójdę pierwszy. Beldor za mną… ty mniej baczenie na tyły. Zwrócił się do Rathara Ze strzałą na cięciwie wszedł w mrok puszczy.
 
baltazar jest offline  
Stary 23-03-2013, 01:29   #38
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Nim dobiegł do ogniska, wielki warg uciekał już w stronę linii drzew coraz intensywniej ogarniany przez płomienie jakimi potraktowała go Fanny. Piękna, zaradna Fanny. Ocaliła tym samym siebie, małego Belgo i częściowo Mikkela, który ich przecież tu zostawił. Ufny, że w tak krótkim czasie las im przecież nie zagrozi. Jakże błędnie. Czyż nie dość elfy ich ostrzegały?
Ale nie czas był na wypominanie sobie czegokolwiek.

Szybko się przezbroił i dobył łuku. Przymierzył może trochę zbyt pośpiesznie. Strzała ledwie zraniła nadbiegającego orka... Zimne od chłodu nocy drzewce odnalazły dłoń właściciela. Orkowie nadbiegali już w pełnym biegu. W szarży. Spod hełmów widać było tylko wykrzywione w nienawistnym grymasie szczęki potworów...

Uspokoił oddech.

Zgrzyt metalu. Zamach i pchnięcie. Nie czekaj na wynik. Walka to nie gra w kości. To płynność ruchów. Cios. Kroki. Kroki. Kroki. Cios. Drugi z orków. Ten największy. Przewagę liczebną niweluj prędkością. Zmianą sytuacji. Sami starcia nie wygrają. Ale jeśli wprowadzi chaos między napastników. Jeśli da jej szansę odskoczyć. Wymierzyć...

Znów pchnięcie... Fanny już z tyłu... Został ten jeden. Ryczy. Uderza tak jak on. Ciosy są szybkie. Dzikie. Tego pojedynku Bardyjczyk mógłby dziś nie wygrać. Nie po tej całej wędrówce. Ork wie, że złamać człowieka to jego jedyna szansa. Wtedy w ciągu mgnienia oka doskoczyłby bezkarnie do kobiety z łukiem. Kolejna wymiana ciosów wytraca siły Mikkela. Ale tym razem Bursztyn doskakuje do orka. To ten moment. Ale Bardyjczyk jest już zbyt wolny. Gdy bierze zamach, ork już strąca z siebie psa i przygotowuje do podjęcia walki... Pada ze strzałą w podbródku. Koniec. Mikkel ciężko oddychając odwraca się. Piękna... zaradna Fanny...

***

Trzeźwość myśli odzyskuje dopiero słysząc płacz żony. Pozwala opatrzeć się. Jej dłonie wcierają maść wokół ciętej rany na napiętym brzuchu. Jeszcze nie boli bardzo. Jeszcze w głowie Mikkela trwa walka. Bardyjczyk pozwala jej trwać. Bo to może nie być jeszcze koniec. Warg gdzieś zniknął. Wiele słyszał o orczych wierzchowcach, ale nigdy tego by zapadały się pod ziemię. Czy więc wróci? I kto, lub co sprawiło, że płonący zwierz miast skonać niezauważalnie uciekł? Nie. To może jeszcze nie być koniec. A on potrzebuje być skupiony. Skupiony... Odzyskać choć trochę sił...
Walczy...
Jego głowa opiera się o jej ramię. I wtedy zauważa...
- To nic - mówi Fanny gdy dotyka krwawego śladu na jej ubraniu - Już sprawdziłam. Ledwo mnie drasnął.
Oczywiście sprawdza. Żona nie wzbrania się. Dalej go opatruje. Przez chwilę Mikkelowi się zdaje, że w tej chwili jest coś niepowtarzalnego. W jej spojrzeniu. W jej dotyku... Dłonie spotykają się...
Bursztyn piszczy gdy palce Belgo docierają do stłuczenia.

***

Chłopak długo czekał na powrót ojca. Młody organizm jednak dopomniał się w końcu o swoje i powieki małego Bardyjczyka w końcu opadły. A wraz z nim całun tak zaraźliwej jak to możlwie pewności jaką otoczyli się Fanny i Mikkel. Sytuacja nie wyglądała najlepiej, a najgorsze było to, że nie mieli zbyt wiele możliwości by ją poprawić.
- Musimy czekać - powiedział cicho Mikkel choć Fanny o nic głośno nie zapytała - Tak długo jak będzie trzeba.

Przed spocznięciem przy ognisku zrobił jeszcze dwie rzeczy. Dokładnie przeszukał orcze ścierwa. Nie wydało mu się bowiem to normalne by nawet tak podłe istoty jak orki tak po prostu przemierzały ostępy Mrocznej Puszczy. Potem zaś pozbierał z taboru Baldora kilka lin i rzemieni, podarł na szmaty jeden z zapasowych czerwonych koców i rozwiesił przy linii drzew, do której było najbliżej od miejsca z którego zniknął warg. Fladry, bo tak to nazywali w Gródku, często spełniały swoją rolę jako zniechęcacz dzikiej zwierzyny do zapuszczania się na tereny gospodarskie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 25-03-2013, 18:52   #39
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Mikkel raczej niechętnie i z konieczności przeszukiwał truchła orczych wojowników. Nie robi tego dla szabru, bo nie był jednym z tych, co plądrują ciała zabitych wrogów. Jednak nawet on, nie mający o Mrocznej Puszczy aż tak wielkiego pojęcia jak Pszczelarz, zdawał sobie sprawę, że orki w tej części lasu nie mogły być codziennym widokiem. Nawet gdyby nie powiedział mu o tym Gilgil, to przecież gobliny trzymały się pajęczych terenów łowieckiej i sąsiadującego z nimi Leśnego Królestwa z daleka.

- Poza elfia ścieżką czyhać na was będą pająki. To one są największym zagrożeniem. – wciąż w głowie syna Thoralda brzmiały dźwięczne słowa leśnego zwiadowcy. – Ale nie tylko. Wszystko co złe przylazło do lasu, wyszło z ziemi lub wypaczyło sie na podobieństwo Cienia... Ufać nie możecie ani wodzie, ani powietrzu, ani ziemi, ani drzewom, ani mieszkańcom lasu. – wyliczał potem po kolei, ale orków chyba nie wymienił.

Że do lasu i w góry uciekły niedobitki pokonanych wrogów w Bitwie Pięciu Armii, to Bardyjczyk dobrze wiedział. Ale, żeby kilka lat kryć się w północnym, niegościnnym nawet im lesie? To dlatego przecież Stara Leśna Droga, wciąż zamknięta była, że między innymi sąsiedztwo Gór Mrocznej Puszczy, czyniło ją narażoną na obecność orczych maruderów, którzy jeśli gdzieś mają się w lesie gnieździć, to na pewno tam.

Metodycznie przeszukiwał cuchnące ostrym zapachem brudu i bliżej nieokreślonego, bliskiego zwierzętom smrodu. Liczne zasklepione blizny oraz wysłużony, lecz zadbany o ostrość oręż, zdradzały weteranów. Zwłaszcza duży ork z tarczą i paszczą zakrytą czarnym, zapewne kiedyś zdobycznym hełmem, musiał być w swym plugawym plemieniu wyróżniającym się siłą i wzrostem, a więc pozycją, wojownikiem. Nie znalazł przy orczych truchłach wiele a juz na pewno niczego cennego. Orki miały żałosne, brzydkie bronie i zbroję, których można sie spodziewać tylko po takim przeklętym i paskudnym ludzie. Nawet ich zaopatrzenie, które wyglądało na jedzenie, były beznadziejne – spleśniały, cuchnący chleb, nadgniłe i zarobaczone surowe mięso i śmierdząca ciecz, która zdaje sie kiedyś była wodą. Ozdoby i amulety z kości i zębów oraz symbole napawały Mikkela odrazą i zgrozą.










Zanurzyli się w ciemnym lesie, zostawiając za sobą strużki unoszącego się z ruin siwego dym. Igwar kroczył pierwszy, z gotowym do strzału łukiem, zdezorientowany Baldor tuż za nim a Rathar zamykał pochód. Wracało się szybciej. To co było kilku godzinnym, zdawać by sie mogło niekończącym się szukaniem śladów, w drodze powrotnej zajmowało mniej czasu. Pszczelarz prowadził ich pewnie. Trzymał się zarówno ich wcześniejszych śladów jak i charakterystycznych znaków, które teraz jak drogowskazy wyznaczały kierunek skąd przyszli. Mały promień lizał spokojnie pochodnię dając nikły blask. Garnęły się do niego znowu insekty, lecz już nie w tak wielkich ilościach jak wcześniej. Trzeba było to znosić. Bez źródła światła mogli zapomnieć o odnalezieniu powrotnej drogi. Żadne z nich nie było ani krasnoludem, ani elfem, bo do dzieci nocy przecież nie można było porównywać tych zacnych mężów. Nie uszli ani daleko, ani blisko, gdy Rahar pierwszy zobaczył to co usłyszeli inni. Do ich biegu przez las dołączyło inne towarzystwo. Obok nich, z drzewa na drzewo, skakały z niesamowita zwinnością i szybkością, pająki.

Baldor był obolały i w fatalnej formie. Mimo,ze wyraźnie spowalniał pozostałych, oni stawali na wysokości zadania ochraniając go kolejny raz przed zapędami głodnych przeciwników. Starszy mężczyzna zaciskał zęby i resztą sił parł do przodu. W skąpym blasku żagwi promienie tańczyły z cieniami po skręconych gałęziach i pniach przeklętych cieniem drzew i od czasu do czasu widać było nie dające za wygraną odwłoki, odnóża i liczne, odbijające blask w matowej czerni pajęcze oczy. Gigantyczne owady, których było co najmniej kilka, snuły w powietrzu unoszące się jak sieci smugi nici, którymi starały się zatrzymać ludzi. Pszczelarz, gdy tylko miał okazję posyłał w ich kierunku strzałę. Był pewien, że trafił co najmniej dwa razy inne cele, nim w końcu pocisk dosiągł w locie przecinającego im drogę pająka. Zawisł kołysząc się na własnej linie z lotką sterczącą z jak sie okazało miękkiego podbrzusza. Z impetem wpadł w zawieszoną między drzewami pajęczynę.










- Moja mama mi go dała. – wyjaśnił chłopak dla żony Mikkela podciągając kolana do brody, obejmując je ramionami, choć przy ognisku nie było wcale tak zimno. Piękny, srebrny medalion, który teraz przytulony był do piersi malca, był w kształcie liścia jakiego Kronikarka nigdy wcześniej nie widziała. Był cudnie zielony z wierzchu i srebrzysty od spodu.– Ja... Już nie pamiętam... Jak wyglądała... – powiedział cicho wpatrzony w płomienie. – Pamiętam dotyk jej czułych dłoni i że śpiewała najpiękniej na świecie. Specjalnie dla mnie. A ty umiesz śpiewać pani Fanny? - zapytał.

Zanim w końcu zasnął długo wpatrywał się czarną ścianę lasu zerkając od czasu do czasu na długi łuk Kronikarki i Mikkela.










Pochodnia Rathara, jakkolwiek mała nie była, okazała sie na tyle skuteczna. Żaden z mieszkańców ruiny, którym dwaj ludzie wyrwali obiad, nie odważyło sie zbliżać bliżej niż zasięg żagwi, którą Wszędobylski opędzał się od napastników kreśląc w mrocznym lesie ogniste esy floresy. W końcu, kiedy przywitał ich rój nocnych motyli i nietoperzy a pod nogami zrobiło sie grząsko, wiedzieli, że są już blisko a nadzieja dodawała im sił. Przekroczyli strumień wbiegając na polanę i wcale nie zwalniając tempa. Jednak nikt ich nie gonił. Zdyszani, z niedowierzaniem lustrowali czarną ścianę drzew jakby zaraz miała z nich wylać się fala skaczących nad sobą pająków. Nic takiego nie nastąpiło. Jakby mroczne drapieżniki zostały zatrzymane przez niewidzialny mur, który im mówił, że nie są mile na polanie widziane.

Jeżeli droga za Baldorem wzięła kilka godzin nocy, to z powrotem uwinęli się w kilkanaście minut. Pierwszy promienie słońca wychylały się zza niewidocznemu im horyzontu i docierały do nich ponad ciemnozielonym morzem koron drzew. Ognisko płonęło, konie pasły się spokojnie. Fanny z Mikkelem stali przy namiotach. Wszystko zdawało się być w porządku.










- Myślałem, że jestem przy jeziorze, tej nocy gdy Smaug je atakował... – Baldor opowiedział swoja historie kolejny raz jakby mówił ją tym obcym-znajomym ludziom po raz pierwszy.

Wdzięczny był za ratunek przed pająkami, na tyle na ile umiał to okazać, choć te podziękowania tonęły w cieniu oszołomienia i natłoku informacji. Co się działo w głowie starszego mężczyzny mozna było tylko sobie wyobrażać. Co przeżywał mały Belgo tym bardziej.

Po kilku godzinach rozmowy, głównie z synem i Fanny, kupiec odzyskiwał znakomitą część pamięci. Zaradna Kronikarka miała wszak wszystko spisane dłonią samego kupca. Dużo jeszcze zostało jednak luk w jego własnych wspomnieniach i co najważniejsze Baldor był chyba ograbiony z emocji ostatnich pięciu lat. Jakoś tak inaczej patrzył na Belgo, w którym przecież przede wszystkim widział sześcioletniego brzdąca, którego znał i kochał przed pięciu laty. Bez tego błysku bezapelacyjnej miłości. Coś się w nim zmieniło a raczej relacja ojcowsko-synowska przechodziła trudną próbę. Cień wkradał się do ludzkich serc. Belgo nie był już bardzo małym dzieckiem. Jeśli już to był przedwcześnie dojrzałym dorosłym ograbionym z dzieciństwa.

Pszczelarz zajął się wszystkimi. Stwierdził, że Mikkel ma ranę niegroźną, i że jego żona całkiem już nieźle poradziła sobie z pierwszą pomocą. Dzięki korzeniom rośliny z Długich Bagien spodziewał się rychłego powrotu Dalijczyka do zdrowia. Draśnięcie Fanny również nie było zakażone. Miecze goblinów często wysmarowane trucizną zabijały gorączką i bólem w powolnych męczarniach okrutniej niźli szybka śmierć w walce. Burszyn miał sporego guza i czerwoną plamkę krwi. Zagoi się jak na psie, stwierdził leśny człowiek. Baldor był w fatalnym stanie. Obolały na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego, jeżeli to w ogóle było możliwe. Na plecach miał wyraźny ślad nakłucia. Dopiero po kilku godzinach zaczął nabierać kolorów. Jego zejście z muru albo graniczyło z cudem albo Ratharowej zasługi było w tym więcej niż może i on sam sobie przypisywał.

Ochroniarze przyjrzeli się śladom orków, których martwe ciała winny być spalone. Czy w Mrocznej Puszczy kolejne gnijące ścierwa obrzydłych stworzeń miało jeszcze jakieś dla lasu znaczenie? Rathar i Igwar zgodnie orzekli, że gobliny z wilkiem śledzili ich karawanę od niedawna nadchodząc z południa. Po nocnej przygodzie w innym świetle można było patrzeć na puszczę. Była jeszcze bardziej groźniejsza i mniej straszna zarazem. A może to tylko oni nie byli nie w byle kij dmuchał śmiertelnikami? A może to tylko nadzieja matką mądrych jest?











Syn Thoralda pociągnął łyka z bukłaka. Miruvor smakował. Krzepił. Zdało mu się, że słyszy czyjąś rozmowę. Urwane jej strzępy, bliskie i dalekie zarazem.

- Zbiera się burza.
- Owszem będzie padać.
- No przecież mówię.
- Nie, mówiłeś, że będzie burza. Czasami są burze bez deszczu.
- Nie, to wtedy nie burza, tylko wichura z grzmotami. Podczas burzy pada deszcz.
- Nie zawsze.
- Zawsze. Nie pada to podczas wichury z grzmotami.
- A jak pada podczas wichury bez grzmotów?
- To wtedy pada deszcz.
- Więc dobrze. Zbiera się na burzę. - głos oddalał się.
- No przecież mówię, że będzie padać. – ostatnie co usłyszał Mikkel.

Głosy nie pasowały do nikogo z jego kompanów, którzy zresztą i tak za daleko byli od niego, gdy tak stał na skraju polany patrolując z włócznią okolicę, kiedy reszta zwijała obóz, aby mógł tak wyraźnie słyszeć ich słowa... Bursztyn stał koło nogi pana strzygąc postawionym uchem.










W ciągu kilku następnych dni podróży ojciec i syn oddalali sie od siebie, co widział każdy uważny obserwator. Belgo czuł się zdradzony i osamotniony a Baldor był zbyt skołowany i nerwowy aby syna pocieszać. Wymazane obrazy wspomnień i przeżyć nie było jednak łatwo zastąpić opowieściami innych i choćby słowami spisanymi uprzednio własną ręką. Pamięć kupca o synie jakiego znał nie pomagał mu pogodzić się z sytuacja w której teraz się znalazł. Nie było mu łatwo drugi raz przeżywać utratę dawno straconej żony.

Bursztyn szczekał na upartego Gałgana a karawana szła dalej, gdy nagle jakby z otwartego nieba wylało się ukryte tam Długie Jezioro, które ktoś niewidzialną rękę przeniósł nad Mroczną Puszczę chowając w chmurach. Zrobił się ciemno niczym w najczarniejszą noc. Resztki widoczności, półmroku, do którego już jakby zdążyli sie przyzwyczaić, zostały odebrane. Wiatr targał koronami drzew jak szalony. Sypały sie z nich niebotyczne ilości liści. Grube gałęzie trzeszczały złowrogo a nadgniłe konary trzęsły się i nie jeden spadł z góry z wielkim łomotem. Huk grzmotów tańczył z błyskami, coraz więcej wody spływało po pniach w końcu łącząc się w strumienie między drzewami. Dalsza wędrówka była wykluczona w takich warunkach i Fanny wiedziała, że musza znaleźć suche schronienie i to w zasięgu wzroku Ścieżki Elfów.

Mężczyźni wypatrywali odpowiedniego miejsca. W końcu Igwar wrócił z ciekawą wiadomością.

Niedaleko ścieżki było na pagórku niezwykłe drzewo, którego obwód nie wiadomo czy oni wszyscy razem wzięci byliby w stanie objąć złączonymi wokół niego rękoma. Potężne, martwe i puste w środku z którego wydobywała sie targana wiatrem strużka ogniskowego dymu. Wyglądało na to, że ktoś w nim mieszka. Zdawało się to być jedynym miejscem schronienia w okolicy. Pszczelarz znalazł między rozłożystymi korzeniami pradawnego buku tunel, w który mógł pomieścić szerokością swego otworu jednego człowieka. Wiódł do środka wydrążonego pnia. Ze środka nie dobiegały żadne odgłosy. Leśny Człowiek ostrożnie zbadał to miejsce. Nie znalazł śladów nikogo, co dziwnym nie było zważywszy na strugi deszczu, które zamieniały ściółkę w wartki, wzbierający potok. Spływały w dół ku Ścieżce Elfów. Brak pajęczyn wokół martwego drzewa był pokrzepiający.

Baldor i Belgo byli tymi, którzy najbardziej nie nadawali sie do dalszej podróży w tych warunkach, choć wystraszony kupiec krzyczał bez większego przekonania, przez huk łamanych wichurą gałęzi, aby przeć do przodu dalej przez burzę. Przemoczony do suchej nitki Belgo wyglądał żałośnie szczękając zębami lecz nie skarżył się a końskie pęciny zapadały się w coraz bardziej grząskim gruncie, gdy przestępowały niecierpliwie z nogi na nogę.

Bursztyn przekrzywił z zaciekawieniem głowę i uważnie wpatrywał się w panią. W innych okolicznościach, bez grzmotów, błysków i strapionych twarzy dorosłych, może i machałby ogonem na wzbierającą wodę. Niosła między jego łapami liście, co bezwiednie łaskotały mu podbrzusze.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 29-03-2013, 19:23   #40
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Przez ostatnie kilka dni, obserwując Belgo i jego ojca, Beorning miał głównie jedną misję: nie myśleć. Przynajmniej nie o tych poważniejszych sprawach, które prowadziły do pytań, cisnących się ciągle do ust. Myśliwy był bardzo szczerym człowiekiem, bezpośrednim, można by rzec, natomiast nie chciał sytuacji pogorszyć. Co jednakże skłoniło Baldora, doświadczonego podróżnika, przyjaciela elfów i osobę, która o zagrożeniach Mrocznej Puszczy wiedziała więcej od Rathara i może także większości pozostałych, do wypicia nocą czarnej jak smoła wody? To nie mieściło się w głowie, dlatego ciągle i ciągle nasuwało się na język.

To co wolał zakładać, to jego własna pomyłka, złe sny i wyłączone na noc myślenie. Odruch, niesprowokowany niczym. Inaczej bowiem Beorning zacząłby zastanawiać się, czy miejsce to żyje własnym życiem i potrafi zakraść się do czyjejś głowy, zmuszając do tego, czego zrobić nie chciał. Były to przerażające obrazy, dlatego właśnie odrzucał wszelkie poważniejsze myśli. Raz tylko wziął handlarza na bok, i wprost wskazał, co mu w jego zachowaniu nie leży.
- Myślami się zadręczasz, złe wspomnienia przywołujesz, na siłę próbujesz pustkę zapełnić. To przyjdzie samo. A miłość i przywiązanie syna może nie wrócić. Wielkim mówcą nie jestem, ale na ludziach się znam. Głową przestań pracować, zacznij sercem. Jak nie umiesz miłości do Belgo przywołać, to od nowa ją w sobie wyzwól. To dobry chłopak i musi mieć ojca. Nie pogrążonego w nicości, smutnego Baldora.
Nie byłby sobą, gdyby tego nie powiedział. Zrobił to jednakże tylko raz, potem do sprawy nie wracając. Płacono mu za ochronę, nie zajmowanie się rodzinnymi problemami.

***

Można by pomyśleć, że skoro byli w gęstej puszczy, z której nijak nie można było nawet nieba oglądać, to deszcz, nawet ten ulewny, nie będzie tak dokuczliwy jak na otwartym terenie. A jednak. Był chyba nawet bardziej, a może to jakiś konkretny urok tych okolic, bowiem lejąca się woda przemoczyła ich natychmiast. W takich warunkach nawet Rathar nie mógłby przeć do przodu przez dłuższy okres czasu, a co dopiero Belgo i jego ojciec.

Szczęściem w nieszczęściu, Iwgar miał dobre oczy i szybko się pojawił, opowiadając o swoim znalezisku i prowadząc ich do drzewa tak wielkiego, jakiego Beorning jeszcze w swoim życiu nie widział. Pszczelarz szybko wyraził opinię, że powinni tu zostać a właściciela chyba nie ma w pobliżu i wszedł pierwszy do środka, a Rathar z powątpiewaniem przyjrzał się tunelowi, którym tamten podążył. Czołgając się pewnie da radę.
- Też uważam, że powinniśmy zostać. Kuce tam nie wejdą, nie wiem czy i my się zmieścimy wszyscy, ale rydz lepszy niż nic. Zostanę tu i popilnuję zwierząt, może pojawi się tutejszy. A jak nie to dołączę, gdy mi się tu znudzi.
Ostateczna decyzja należała do Fanny oczywiście, ale ta także nie widziała przeszkód.

Kilka minut potem, gdy większość była w środku, myśliwy kończył zajmować się kucami. Ich schronić schronić tam nie mogli, ale pozbawione obciążenia i nie zmuszane do ruchu, także odpoczywały. Nawet jeśli tylko fizycznie - szalejąca burza mogła je mocno wystraszyć. Jak bardzo i czy miało to na kuce jakiś wpływ - tego nie wiedział. Tak jak znał się na ludziach, tak nie znał się na zwierzętach. Gdy skończył i zaczęła się zwykła, choć niestety bardzo mokra warta, poczuł w nozdrzach świrujący, odpychający smród. Potem z krzaków wyłoniła się dziwaczna postać. Odziana w łachmany, strzępy ubrań, półnaga. Wychudzony - skóra i kości - stary człowiek. Nadgarstki i kostki u nóg to były jedne wielkie blizny, zapewne od kajdan. Włosy na głowie miał długie, rzadkie, siwe, w nieładzie, przerzedzone tak, że gdzieniegdzie były kępki a w innych rejonach puste miejsca, jakby wypadły nierównomiernie lub je sobie z głowy rwał. Broda znajdowała się w takim samym stanie co włosy na głowie. Wyraz twarzy miał zdziwiono—oburzono – przestraszono – zawzięty a jednocześnie nieobecny trochę jak u szaleńca. Przemoczony, tak samo jak Rathar. W rękach długa dzida, trzymana oburącz i skierowana w stronę Wszędobylskiego. Zgarbiony nieco, wyglądał na przygłupa.
- O, o, o! - krzyknął zaalarmowany. - Czego tu?! Jego dom! – mówił głośno, ale bez agresji składając włócznię do ataku. – Nie jego! – wytknął Beorninga drzewcem. – Pójdzie... w norze... czarne... no i... nie wiem, nie wiem. Hm? Z nim... – mamrotał coś pod nosem do siebie zupełnie bez sensu, kręcąc głową to ją potrząsając. Zbliżał się podchodząc bliżej. Szczękał zębami, wzruszał ramionami. Jednym słowem - kompletny świr.

Rathar zareagował, gdy tylko zobaczył tę istotę, bo człekiem to już nie do końca to on był. Gwizdnął ostrzegawczo, tak, by słyszeli go wszyscy kompani. Od gadania to przecie nie on. Za to miał bystre oczy, którymi świdrował sylwetkę nieznajomego starca, wręcz przenikając go na wylot. Jasne było, że hermit nie znajdował się w pełni władz umysłowych, ale co ciekawe - sam zdawał sobie z tego sprawę. Jego stan psychiczny niewątpliwie wiązał się z bliznami jakie na sobie nosił. Był wiele lat w niewoli a jego wyblakłe oczy i skóra wiele lat nie widziały słońca. Pewnie gnił w lochu i myśliwy podejrzewał, że mogły to być lochy Nekromanty, który dopiero niedawno został wyparty z Dol Guldur. Co gorsza, jeśli potrafił przeżyć w tym miejscu zupełnie sam, musiał mieć doprawdy imponujące zdolności. Nie tylko w dzieciństwie, ale i teraz, mimo wieku i szaleństwa. To jednakże nie mogło przestraszyć Beorninga, który swoją włócznią odsunął na bok grot broni przeciwnika, drugą dłoń unosząc w pokojowym, uspokajającym geście.

- Nie jesteśmy wrogami. Tylko przechodzimy przez Mroczną Puszczę. Możemy sobie pomóc nawzajem, jeśli udzielisz nam schronienia w swoim domu. Wśród nas jest dziecko i ranni, potrzebujemy odpocząć. Mamy żywność.
Miał nadzieję, że powstrzyma to szaleńca na tyle długo, by inni zdołali już dołączyć do tego miłego spotkania i zastąpić Rathara w gadaniu. On sam miał do przekazania im tylko tyle, ile wyczytał z bladej sylwetki starca. Istotnie, będą musieli wystawić podwójną wartę. Jedna osoba pilnująca kuców i druga - samego szaleńca. O ile w ogóle będą mogli w tym miejscu przeczekać nawałnicę i noc.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172